2
Od Redakcji Od pewnego czasu przeżywamy okres wyjątkowo licznych jubileuszów i rocznic – 50, 60, 70-tych, narodowych, harcerskich i osobistych. To oznaka, że pamiętamy, że historia dla nas jest ważna, ale także, że się starzejemy. Choć w harcerstwie nikt osobiście się nie starzeje – przybywa tylko lat, doświadczenia i rozumu. Przy okazji rocznic uczymy się, poznajemy historię naszą własną i naszego Kraju. Wtedy rocznica nie jest nudnym obrzędem, lecz żywym przykładem wziętym prosto z życia. Tego lata szczególnie uroczysty jubileusz powstania Chorągwi przeżywali harcerze w Stanach Zjednoczonych. Tą samą rocznicę obchodzi przez cały rok Chorągiew harcerek. W ten radosny okres wkroczył jednak głęboki smutek – wypadek i śmierć ich ukochanej Druhny Heli Boguniewicz. Wierzymy, że jest Ona z nami dalej, jeszcze bardziej wydajna i pracowita, bo na pewno tam w górze nie próżnuje. Cieszymy się, że coraz więcej nawiązujemy kontaktów z Polską, nie tylko tych oficjalnych, jak Zjazd Polonii i Polaków z Zagranicy, ale i tych równie ważnych, jak np. tegoroczny obóz harcerek z Wielkiej Brytanii „Młody las” w Tucznie pod opieką niestrudzonej dhny Bożeny Trylskiej. Czy wcześniej czy później urodzeni jesteśmy młodzi duchem, jeśli ten duch i ogień w sercu podtrzymywany jest, jak płomień w obozowym ognisku. Rocznice w tym pomagają. A „Ognisko” stara się ten ogień rozdmuchiwać.
3
„…by czuć się Polakiem” Jan Paweł II
Pod takim hasłem odbył się w sierpniu w Warszawie i Pułtusku IV ZJAZD POLONII i POLAKÓW Z ZAGRANICY. W Zjeździe organizowanym przez Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” uczestniczyło ok. 300 delegatów z całego świata. Reprezentowali m.in. Kongres Polonii Amerykańskiej, Kongres Polonii Kanadyjskiej, Europejską Unię Wspólnot Polonijnych, Federację Organizacji Polskich na Ukrainie, Konwent Organizacji Polskich w Niemczech i Centralną Reprezentację Wspólnoty Brazylijsko-Polskiej „Braspol”. Z harcerstwa poza granicami Kraju było obecnych ok. 20 osób – m.in. Przewodnicząca ZHP hm. Teresa Ciecierska, Naczelny Kapelan ZHP ks. hm. Stanisław Śiwerczyński, Naczelnik hm. Andrzej Borowy z małżonką phm. Olgą, hm. Jagoda Kaczorowska, hm. Tadeusz Stenzel, hm. Małgorzata Zajączkowska, hm. Maurycy Paszkiewicz oraz z Kanady hm. Teresa Berezowska prezes Kongresu Polonii Kanadyjskiej, hm. Elżbieta Morgan i hm. Krystyna Reitmaier. Zjazd rozpoczął się złożeniem wieńców przy Grobie Nieznanego Żołnierza, a następnie Mszą Św. w Archikatedrze św. Jana Chrzciciela pod przewodnictwem Prymasa Polski abp Józefa Kowalczyka. Na Zamku Warszawskim nastąpiło oficjalne otwarcie Zjazdu z udziałem Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego, następnie w Sejmie miały miejsce obrady Sejmu Polonijnego, a ostatnie dwa dni w Pułtusku delegaci pracowali w komisjach problemowych. We wstępnym referacie prezes Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” p. Longin Komołowski podkreślił znaczenie oświaty – także edukacji najmłodszej emigracji – i duszpasterstwa, ponieważ jak mówił: „tam, gdzie Kościół jest aktywny tam polskość kwitnie”. Gorąco zachęcał do współpracy starej i nowej emigracji. O współpracę między Krajem a Zagranicą apelował też sekretarz Stanu MSZ minister J. Pomianowski, aby mobilizować Polaków w wszelkich dziedzinach życia do promocji Polaków i polskości w kraju zamieszkania. Do tego tematu nawiązała również w swoim referacie Teresa Berezowska prezes Kongresu Polonii Kanadyjskiej, który wygłosiła w Sejmie. 4 2
Referat ten pt.: „Relacje Kraju z Polakami za granicą i promocja Polski” ukaże się w całości w następnym numerze „Ogniska”. Wśród wielu tematów poruszonych na Zjeździe były kwestie szczególnej wagi dla wychowawców młodzieży jak oświata, tożsamość narodowa, kultura, udział młodego pokolenia w życiu Polaków za granicą. Są to sprawy głęboko związane z naszą działalnością poza granicami kraju. W dużej mierze przyszłość harcerstwa za granicą zależeć będzie od tego jak rozwijać się będą stosunki w poszczególnych ośrodkach polskich. Dobrze więc było, że nasza delegacja była liczna (w mundurach!) i uczestniczyła aktywnie we wszystkich komisjach problemowych i, że ich uwagi były słyszane.
Red.
Grupa uczestników z W. Brytanii na IV Zjeździe Polonii i Polaków z Zagranicy
53
60-lecie Chorągwi Harcerzy w Stanach Zjednoczonych W niedziele 19 sierpnia 2012 r. w pięknym Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Doylestown w Pensylwanii miała miejsce wspaniała uroczystość 60-lecia powstania Chorągwi Harcerzy w Stanach Zjednoczonych. Uroczystość odbyła się również z okazji Święta Żołnierza i w połączeniu z organizacjami kombatanckimi oraz z udziałem Chorągwi Harcerek, co wzbogaciło całość obchodów i nadało im szczególnej symboliki – bo choć starsi kombatanci wykruszają się, młodzież rośnie… W broszurce wydanej z tej okazji komendant Chorągwi hm. Ryszard Urbaniak pisze m.in.: „Sześćdziesiąt lat minęło od momentu gdy w kwietniu 1952 roku w Detroit, grono instruktorskie z Chicago, Detroit oraz Nowego Jorku, utworzono Okrąg ZHP Stany Zjednoczone. Ta data jest też uznana za formalną datę powstania Chorągwi Harcerzy. Działająca na terytorium Stanów Zjednoczonych Chorągiew skupia w sobie na dzień dzisiejszy około siedemset osób działających w czterech hufcach harcerzy: WARMIA (powstał w 1957 r.) – działający pod wodzą phm. Józefa Łabędzkiego na wschodnim wybrzeżu KRESY (powstał w 1952 r.) – którym w stanie Michigan kieruje hm. Piotr Skorupka WARTA (powstał w 1951 r.) – będący pod kierownictwem hm. Zygmunta Figola na terenie Illinois KRAKÓW (powstał w 1988 r.) – obejmujący zachodnie wybrzeże, a którego hufcowym jest hm. Partycjusz Grobelny Na czele chorągwi w tych historycznych dziesięcioleciach stali: 1952 1954 1958 1965 1971 1975 6 4
hm. Jerzy Bazylewski z Illinois hm. Stanisław Kuś z Illinois hm. Stefan Marczuk z Michigan hm. Józef Sporny z Michigan hm. Ryszard Stańkowski z New Jersey hm. Jerzy Kuncewicz z Connecticut
1977 1981 1991 2001 2007 2009
hm. Edward Link z Illinois hm. Stanisław Kwiecień z Connecticut hm. Janusz Wielga z Illinois hm. Alfred Liss z Michigan hm. Bogdan Jakubczak z Michigan hm. Ryszard Urbaniak z Kalifornii
Składając życzenia na ten wspaniały jubileusz 60-lecia Chorągwi, dziękuję jednocześnie ogromnej ilości – gronu instruktorskiemu, poświęcającemu swój czas sprawie wychowania kolejnych pokoleń harcerskiej młodzieży. Chylę czoła przed wszystkimi, którzy czynili to przez te wszystkie lata. Zachęcam jednocześnie i młodzież i dorosłych do wstępowania w nasze szeregi.” Na uroczystości w Amerykańskiej Częstochowie Naczelnika ZHP reprezentował dh. hm. Stanisław Berkieta. Było obecnych wielu wybitnych gości, przedstawicieli dyplomacji wojska polskiego i amerykańskiego. Jednym z honorowych gości był hm. Jan Dziedziczak poseł na Sejm RP, sekretarz Parlamentarnego Zespołu ds. Harcerstwa w Polsce i Poza Granicami Kraju. Uroczystość, której wspólnym organizatorem było Stowarzyszenie Weteranów Armii Polskiej w Ameryce, rozpoczęła się złożeniem wieńców pod Pomnikiem Husarza na Cmentarzu Weterańskim. Następnie przed Sanktuarium miała miejsce główna część obchodów: raport, apel poległych z oddaniem salwy honorowej oraz defilada weteranów, harcerek, harcerzy, reprezentacji wojsk amerykańskich i różnych organizacji polonijnych. Mszę Św. w Sanktuarium koncelebrowali prowincjał oo. Paulinów o. Mikołaj Socha oraz m.in. kapelan ZHP w Stanach Zjednoczonych o. phm. Bartłomiej Marciniak. Tam też nastąpiło uroczyste wprowadzenie relikwii i poświęcenie obrazu Bł. Stefana Frelichowskiego Patrona Harcerstwa Polskiego. Relikwie są darem Sanktuarium Bł. Stefana Frelichowskiego w Toruniu i pozostaną wraz z obrazem w Amerykańskiej Częstochowie na stałe. Po Komunii Św. nastąpił Akt Zawierzenia ZHP w Stanach Zjednoczonych Opatrzności Bożej. Na Jubileusz przesłano mnóstwo życzeń i gratulacji. Do tych życzeń dołącza się również Ognisko Harcerskie: niech Wasze szeregi rosną w liczbie i sile Ducha. Redakcja 75
60-lecie CHORĄGWI HARCERZY w USA u góry: Chorągiew prowadzi komendant hm. R. Urbaniak u dołu: Wieniec pod Pomnikiem Husarza składają: hm. S. Berkieta i hm. Z. Pisański Przew. Z.O.
8 6
u góry: polscy weterani przed sztandarami harcerskimi u dołu: po Mszy Św. w Sanktuarium MB. Częstochowskiej (wszystkie fotografie z obchodów 60. Chor. H-rzy – phm Kasia Przybycień)
97
Także CHORĄGIWE HARCEREK w STANACH ZJEDNOCZONYCH obchodzi swoje 60-lecie Ale robią to inaczej. Przeprowadzają ciekawą grę opracowaną na trzech poziomach – dla zuchów, harcerek i wędrowniczek, która ma ich zaznajomić z historią harcerstwa w USA ogólnie i z historią własnego hufca i szczepu, czyli jak to dawniej było. Specjalna odznaka będzie nadana na zakończenie gry w czasie obchodów Dnia Myśli 2013 r. duża delegacja harcerek uczestniczyła w uroczystościach 60-lecia Chorągwi Harcerzy (te najmłodsze na zdjęciu poniżej). O początkach Chorągwi Harcerek w Stanach Zjednoczonych pisze dhna hm. Lusia Bucka: „Chorągiew została powołana na Konferencji Instruktorek w Detroit, Michigan w kwietniu 1952 r. Pierwszą Komendantką została wybrana hm. Ewa Gierat. Od tego czasu trzynaście innych harcmistrzyń pełniło tę funkcję, (dwie z nich dwukrotnie). Sześć z nich odeszło już na wieczną wartę. Cześć ich pamięci. Hm. Krysia Kajkowska Merrick, obecna komendantka, jest pierwszą instruktorką na tej funkcji urodzoną poza Polską. Dane statystyczne na rok 1952 to 28 instruktorek i 103 zuchów, harcerek i wędrowniczek. W roku 1988 po raz pierwszy liczebność w chorągwi (wszystkich razem) wzrosła do ponad 1000 osób. Od tego czasu utrzymuje się w granicach 1200 plus/minus. Najbardziej liczebnym jest hufiec „Podhale”, który istnieje na obszarze 8 stanów Nowej Anglii nad Atlantykiem. Dla celów administracyjnych jest on geograficznie podzielony na 3 szczepy. Statystycznie jesteśmy największą Chorągwią w ZHP, poza granicami Kraju.”
10 8
Dn. 1go października 2012 r. Konsulacie RP w N. Yorku Prezydent RP Bronisław Komorowski odznaczył pośmiertnie hm. Helę Boguniewicz Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi RP. Na zdjęciu order dhny Heli odbiera hm. Dzidka Bielska. Krzyż Kawalerski Orderu Zasługi RP otrzymała również dhna Bielska. Serdeczniej Jej gratulujemy! Całej Chorągwi Harcerek w Stanach Zjednoczonych życzymy serdecznie dalszego rozwoju i wielu ciekawych i radosnych przeżyć. Redakcja 119
Redakcja
JUBILACI Druhna hm. ELŻBIETA ANDRZEJOWSKA w czerwcu 2012 r. skończyła 105 lat!
Drogiej Druhnie Eli, naszej nestorki, życzymy zdrowia, sił i Bożego błogosławieństwa. Życzymy, aby zawsze miała wokół siebie przyjaciół, którzy wnosiliby w Jej życie radość i serdeczność. Uczciliśmy tę okazję w restauracji w POSK’u na spotkaniu przy herbatce, która była niespodzianką dla Jubilatki. Każda z nas miała przynieść jeden kwiat z własnego ogródka (lub doniczki). Zebrał się z tego spory bukiet, a było nas około 20 starszych i młodszych, wśród nich zaś kilka córek dawnych instruktorek. Każda z nas miała okazję usiąść na parę minut obok Druhny Eli i porozmawiać. Jej pamięć i jasność umysłu zachwyca! Był oczywiście tort urodzinowy i na koniec spontaniczny śpiew przy gitarze, a ponieważ były wśród nas Paluchówne śpiew na dwa głosy wypadł wspaniale. Ad multos annos, Druhno Elu! Jubileuszowe spotkanie z Dhną Elą w POSK’u
12 10
JUBILACI
Druhna MARIA JANINA STENZEL 14go września b.r. obchodziła 90-te urodziny. Gratulujemy!
Odprawione zostały dwie Msze Św. w intencji Jubilatki – w Londynie i w Melton Mowbray. Dzieci Jej: Marysia, Bogna i Tadzio zorganizowali wspaniałe przyjęcie. Przybyło mnóstwo przyjaciół. Dla uczczenia Jubilatki zebrano ponad £700 na Autobus Miłosierdzia, którym córka druhna Marysia razem z druhną Bożeną Laskiewicz jeździ od lat z chorymi do Lourdes. Szczęść Boże całej Waszej Rodzinie harcerskiej. Ks. phm. JAN WOJCZYŃSKI, Kapelan Okręgu ZHP w Wielkiej Brytanii niedawno obchodził 50-lecie kapłaństwa. 12go sierpnia w Manchester w Kościele Miłosierdzia Bożego odprawiona została uroczysta Msza Św. w Jego intencji, Drogiemu Księdzu Kapelanowi dziękujemy, za lata duszpasterskiej opieki nad harcerstwem w Wielkiej Brytanii. Życzymy wielu lat w służbie Bogu, Polsce i bliźniemu. Ks. Kan. phm. MARIAN SEDLACZEK w lipcu b.r. w Poznaniu obchodził 60-lecie święceń kapłańskich. Ksiądz Marian to człowiek – historia: harcerz dawnej Rzeczypospolitej, uczestnik Powstania Warszawskiego, syn współtwórcy harcerstwa Stanisława Sedlaczka Harcmistrza RP. O Jego bogatym i ciekawym życiu możemy przeczytać na stronach 14-19 tego numeru „Ogniska”. Jubileuszowa Msza Św. dziękczynna odbyła się w kościele św. Michała Archanioła w Poznaniu, na którą przybyli z różnych stron świata dawni seminarzyści razem z Nim wyświęceni 60-lat temu. Życzymy Księdzu Marianowi wiele łask i błogosławieństw Bożych na dalsze lata posługi kapłańskiej.
13 11
BIOGRAFIA I ODZNACZENIE PANI KAROLINY KACZOROWSKIEJ Ukazała się w Polsce książka pt.: „Prezydentowa Karolina Kaczorowska, Stanisławów – Sybir – Afryka – Londyn” (wydanie Bellona). Autorką jest Iwona Walentynowicz dziennikarka i literaturoznawca. Książka poświęcona wspomnieniom p. Karoliny pokrywa okres jej dzieciństwa, wywózkę na Sybir, ewakuację do Persji, pobyt w Ugandzie, w 1952 r. – i na tym wydarzeniu się kończy. Pani Karolina Kaczorowska powiedziała: „ książka mówi nie tylko o mnie, ale o losach całego pokolenia oraz o matkach, córkach, żonach, o których zwykle książek się nie pisze. Staliśmy się wygnańcami, bo byliśmy Polakami i katolikami. Zostaliśmy skazani na niewyobrażalne cierpienia. Potem był pielgrzymi szlak i gorzki chleb emigrantów.” Prezentacja książki odbyła się na Zamku Królewskim w Warszawie. Natomiast 6 września w Białymstoku podczas XII Marszu Żywej Pamięci Polskiego Sybiru pani Karolina Kaczorowska została odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderem Odrodzenia Polski za „wybitne zasługi w kształtowaniu moralnej i patriotycznej postawy młodzieży w kraju i za granią i za ofiarną działalność publiczną.” Pani Prezydentowej serdecznie Gratulujemy! Redakcja
PANI PREZYDENTOWA KAROLINA KACZOROWSKA W TARNOWIE Na zaproszenie Senatora Ziemi Tarnowskiej prof. dr hab. inż. hm. Kazimierza Wiatra, Przewodniczącego Tarnowskiego Towarzystwa Naukowego dn. 6 czerwca2012 r. odwiedziła Tarnów Pani Prezydentowa Karolina Kaczorowska w towarzystwie Pana Gniewomira RokoszKuczyńskiego. Spotkanie odbyło się w najbardziej reprezentacyjnej Sali Lustrzanej Tarnowa.
14 12
Tematem spotkania była: „Polska emigracja polityczna po II wojnie światowej – RYSZARD KACZOROWSKI – nieugięty strażnik niepodległości.” Po powitaniu Zacnych Gości przez Druha Senatora – byłego przewodniczącego ZHR – Pani Prezydentowa w krótkiej gawędzie przedstawiła życie i działalność śp. Pana Ryszarda Kaczorowskiego wspominając także Jego działalność harcerską oraz cechujące Go do końca życia szczególne poczucie pełnienia służby Polsce. Sytuację polityczną okresu działania Rządu RP na Uchodźstwie nakreślił p. Gniewosz Rokosz-Kuczyński. Na zakończenie przedstawicielki Kręgu Starszych Harcerek w Tarnowie podziękowały Druhnie Karolinie Kaczorowskiej – która w gawędzie przyznała się także do wierności idei harcerskiej – i przekazały wiązankę kwiatów. Miłą niespodzianką dla Gości było odśpiewanie na końcu spotkania znanej pieśni harcerskiej „Płonie ognisko i szumią knieje” (w całości) przez zespół młodzieży z Gimnazjum im. Jerzego Brauna w Tarnowie. Przypomniano, że pieśń ta powstała właśnie w Tarnowie w historycznych dniach listopada 1918 r. Grupie młodzieży towarzyszyły panie niezwykle oddane sprawie popularyzacji osoby Patrona Gimnazjum: dyrektorka - mgr Barbara Kuklewicz i opiekunka Izby Patrona mgr Krystyna Przybyłowa. Dla upamiętnienia tego wydarzenia, zrobiono wspólne zdjęcie. hm. Maryla Żychowska Tarnów – P. Karolina Kaczorowska w otoczeniu młodzieży szkolnej gimnazjum im. Jerzego Brauna. Obok p. Karoliny hm. Maryla Żychowska, z tyłu senator hm. Kazimierz Wiatr.
15 13
Drużyna harcerzy w okupowanej Warszawie lata 1941-1944 w Harcerstwie Polskim (HP) (fragmenty)
ks. phm. MARIAN SEDLACZEK Po śmierci ojca (1941 r. w Oświęcimiu), mama powiedziała mi kilka słów o organizacjach konspiracyjnych, dodając, że byłoby dobrze byśmy – mój brat bliźniak i ja – odwiedzili p. Halinę Sadkowską, dentystkę, u której leczył się ojciec. Udaliśmy się pod wskazany adres. Pani Halina umówiła nas na spotkanie ze swoim synem, Witoldem. Opowiedział nam on o 2 WDH i że właśnie tworzy się nowy zastęp. Mój brat i ja w grudniu 1941 r. kończyliśmy 15 lat. Wkrótce spotkaliśmy się, chyba ponownie w mieszkaniu pp. Sadkowskich, z pozostałymi chłopcami mającymi utworzyć ów zastęp. Później dowiedziałem się, że byliśmy pierwszym zastępem 2WDH powstałym w warunkach konspiracyjnych, złożonym z chłopców, którzy przed wojną nie byli harcerzami. Byli to: Andrzej Małachowski, Kamil Braun, mój brat Stanisław i ja. Jako zastępowego przydzielono nam Michała Mirskiego, z przedwojennej 2WDH. Przyjęliśmy nazwę „Żubry”. Zaczęły się regularne zbiórki tygodniowe, z programem przygotowującym do próby na stopień młodzika. Dowiedzieliśmy się dopiero wtedy, że Witold Sadowski jest drużynowym. Przyrzeczenie harcerskie, po zdobyciu stopnia młodzika, składaliśmy, chyba na wiosnę 1942 r. w mieszkaniu pp. Sadowskich. Kolejnymi zastępowymi „Żubrów” byli: Krzysztof Mirski i Stefan Iwiński. Ten ostatni był z „Żubrami” na obozie pod namiotami w Śródborowie, latem 1942 r. Wkrótce drużynowym 2WDH został Staszek Dobrowolski, a po nim Zbyszek Fallenbuhl, który był też komendantem obozu w Śródborowie. W roku następnym 1943, w Chylicach, komendantem obozu pod namiotami był Staszek Dobrowolski. Oba obozy były zorganizowane jako część kolonii RGO dla dzieci i młodzieży. Kierowniczka kolonii była wtajemniczona. Młodzież z innych grup kolonii, ulokowana w budynku, mówiła czasem: „Ci pod namiotami, to na pewno harcerze. Jaki u nich porządek.” (…) Po obozie w Chylicach, z początkiem roku szkolnego 1943/44, podzielono 2WDH na dwie drużyny: „Amarantową” i „Błękitną”. Zbyszek Fallenbuhl został komendantem hufca Śródmieście, Andrzej Małachowski – drużynowym „Amarantowej”, a ja – „Błękitnej”. Równocześnie rozpoczął się kurs przedharcmistrzowski i kurs podoficerski. (…)
16 14
Obozy pod namiotami. Roztropność Jeszcze kilka wspomnień z obozów w 1942 r. i w 1943 r. nie słyszałem, żeby w czasie okupacji jakaś inna drużyna harcerska przeprowadziła obóz pod namiotami dla chłopców 14-16 letnich, z pełnym programem obozowym – pionierki, służbowej dyscypliny, trzymania warty, alarmów nocnych, wieczornych ognisk itd. Jedyną różnicą z obozami sprzed wojny były cywilne ubrania zamiast mundurów i brak flagi na maszcie. Niektórzy na wesoło proponowali udzielić dyspensy od palenia papierosów dla uniknięcia dekonspiracji, gdy raz urzędowa kontrola sanitarna poczęstowała kogoś ze starszyzny papierosem i on odmówił. Na obozach mieliśmy przeróżne ćwiczenia. W Chylicach odbył się raz marsz całodzienny na trasie 30 km. Pamiętam, że Jurka Świderskiego (był najmłodszy) na ostatnich kilometrach ciągnęliśmy za ręce, bo już nie chciał iść. Udział w obozach odbywał się oczywiście, za zgodą rodziców. Musieli przecież wiedzieć, gdzie ich syn będzie przebywał przez cztery tygodnie, wiedzieli, że należy do tajnego harcerstwa. Jedni bali się bardziej, inni mniej. W jednym domu matka wiedziała o wszystkim, a ojciec – nic. Gdy byłem już drużynowym „Błękitnej”, zdarzyło sie raz, że harcerz werbujący nowego kandydata poprosił, bym odwiedził rodzinę tego chłopca. Rodzice bali się. Mówili: ”byle co i może być jakaś wpadka”. Odpowiedziałem owej mamie: „Nie upilnuje Pani syna, aby nie był w jakiejś organizacji. Ma więc Pani do wyboru: albo syn, za zgodą Pani, będzie w takiej organizacji, w której Pani będzie znała jego bezpośredniego przełożonego, tzn. mnie i będzie Pani wiedziała, co ten przełożony syna myśli, będzie Pani mogła służyć mu swoją radą, zachęcić do roztropności, mieć z nim kontakt. Albo syn zostanie zwerbowany do organizacji, w której będzie konspirował się nawet przed Panią. Nie uchowa się tak, żeby nigdzie nie należeć.” No i mama uznała słuszność argumentów. Rzeczywiście, bowiem w HP chodziło nam przede wszystkim o działalność wychowawczą, o to, by chłopcom stwarzać przeżycia, ale by za nie NIE MUSIELI płacić życiem. To byłoby stawką nieproporcjonalnie wysoką. Mając 16-17 lat nie cierpiałem fanfaronady, nieprzemyślanej brawury, narażania się, by zaimponować innym. Już wtedy byłem głęboko przekonany, że owoce przedsięwzięcia związanego z narażaniem się powinny być jakoś współmierne z wysokością możliwych ofiar i ryzyka. Pamiętam, jak zwymyślałem Andrzeja Ostrowskiego za przyniesienie na zbiórkę pistoletustraszaka. Odebrałem mu go i sam odniosłem do jego domu. Andrzejek był niepoczytalny w swej lekkomyślności. Szliśmy kiedyś razem ulicą. Z daleka spostrzegłem patrol niemiecki kontrolujący przechodniów. Zapytałem Andrzejka: - Masz co? Był jeszcze czas wejść do bramy. Odpowiedział: Nic. Poszliśmy więc przed siebie. Patrol nas zatrzymał. Obmacał kieszenie 17 15
i puścił wolno. W owym czasie przez obmacanie kontrolowali już tylko, czy ktoś nie ma broni. Po kilku krokach Andrzejek powiedział mi: wiesz, mam gazetki. Gdyby Niemcom zachciało się sprawdzać dokładnej zawartość kieszeni, zapłacilibyśmy za to obaj.
Zajęcia na terenie miasta i poza Warszawą (…) Raz po raz odbywały się zakonspirowane gry-ćwiczenia na terenie miasta lub poza Warszawą. Najczęściej brały w nich udział dwie nie znające się drużyny (znakiem rozpoznawczym była np. gazeta zwinięta w rurkę i trzymana w prawej ręce), a któregoś dnia, pod wieczór, systemem alarmowym został zebrany cały hufiec Śródmieście. Na miejscach zbiórek zastępów podano nam treść ćwiczenia: „Szpieg” o podanym rysopisie przeprawia się w granicach Warszawy i w określonych godzinach z prawego brzegu Wisły na lewy. Może posłużyć się wszystkimi dostępnymi środkami, w praktyce: pieszo przez mosty, w zatłoczonych o tym czasie tramwajach, kolejką podmiejską z Warszawa Wschód do Warszawa Główna.” Dworców: Stadion, Powiśle, Śródmieście wówczas nie było. Zastępy drużyn hufca obstawiły wyjścia mostów, dworca i kontrolowały zatłoczone tramwaje. Mnie, z wielu innymi, przypadło to ostatnie zadanie. Przejeżdżaliśmy mostem Kierbedzia (dziś Śląsko-Dobrowolskim) na Pragę i tu wsiadaliśmy do poszczególnych wozów nadjeżdżających tramwajów. Podczas przejazdu przez most przeciskaliśmy się do przedniego wyjścia, rozglądając się, czy nie zauważymy „szpiega” o podanym rysopisie. I tak „w kółko”, przez wyznaczony czas, chyba dwie godziny. Na najbliższej zbiórce po tej grze dowiedzieliśmy się, że „szpieg” zwyciężył. Przejechał kolejką podmiejską i przeszedł kilka metrów obok chłopców stojących przy jednym z wyjść dworca. On ich rozpoznał, oni go nie. Gra między innymi pozwoliła sprawdzić sprawność systemu alarmowego. Jeśli się nie mylę „szpiegiem” był Staszek Dobrowolski. Zaraz po wstąpieniu do drużyny, aż do rozpoczęcia kursu zastępowych, ciągle było nam za mało zajęć. Pragnęliśmy mieć więcej zbiórek, gier, ćwiczeń. By nas zająć, powierzono nam roznoszenie prasy konspiracyjnej pod wskazane adresy i z umówionym hasłem (…) Był okres, że sporo czasu zabierało nam obserwowanie i notowanie znaków na wojskowych samochodach niemieckich, o wyznaczonym czasie i na wyznaczonym odcinku. Meldunki te miały służyć do ustalenia przemieszczeń niemieckich jednostek wojskowych. Kiedy indziej dostawaliśmy do rozklejenia ulotki propagandowo-patriotyczne. Jedni okazywali w tym dużo zapału, innym mniej to odpowiadało. 18 16
Wychowanie religijne w drużynie Krótko po objęciu drużyny, Zbyszek Fallenbuhl poszedł ze mną do księdza przy parafii Wszystkich Świętych, będącego kapelanem 2. WDH, by mnie przedstawić. Nie spamiętałem nazwiska. Już po wojnie Krzysztof Eychler powiedział mi, że był to ks. Hofman. Rozmawialiśmy o współpracy i o tym, czego od niego oczekujemy. Ksiądz studiował chyba psychologię, bo zademonstrował nam kilka tekstów psychologicznych. W 2 WDH mieliśmy zasadę, że kapelan prowadzi wychowanie religijne i przekazuje wiadomości religijne, wymagane przez program na poszczególne stopnie, w zastępie zastępowych, a w poszczególnych zastępach robią to zastępowi sami. Bo do młodszego chłopca silnej trafiały jakieś refleksje, np. o modlitwie czy sakramentach, wypowiadane przez kolegę o rok, dwa starszego, który mu imponował, aniżeli gdy czynił to ksiądz, który z urzędu powinien tak mówić. Gdy zdarzyło się, że kapelan nie miał czasu, prowadziłem wychowanie religijne sam. Na stopień ćwika była wymagana umiejętność służenia do Mszy Św. Wiązało się to nie tylko ze znajomością czynności do wykonania, ale i ministrantury w języku łacińskim. Nigdy wcześniej nie byłem ministrantem. W ramach przygotowywania się do próby na stopień ćwika jeździłem ze swoim bratem Stanisławem, gdzieś na Czerniaków, by zaprawiać się w służeniu do Mszy Św. księdzu mającemu kontakt 2WDH. Dopiero, gdy tam nauczyłem się służby ministranta, zacząłem usługiwać w kościele św. Antoniego, po drugiej stronie ul. Senatorskiej, naprzeciw naszego mieszkania. Gdyby nie wymagania programowe na stopień ćwika, nigdy nie byłbym ministrantem! W wychodzącym powielaczowym „Harcerzu” i w programach prób zachęcano nas do codziennej lektury Ewangelii. Pamiętam, że zastanawiałem się wówczas nad celowością tego czytania „w kółko”. Przecież treść znałem już doskonale. Ledwie na Mszy Św. w niedzielę ksiądz przeczytał pierwsze zdania, już wiedziałem co będzie dalej. By spełnić słowa zachęty, a przeczytać coś nowego, przeczytałem opracowanie „Cztery Ewangelie w jednej”. Jakoś wówczas nikt mi nie wyjaśnił, że Pisma Świętego nie czyta się tak, jak inne książki. Zrozumiałem to dopiero po wojnie. Żadnej powieści nie czytałem dwukrotnie. Jeśli była ciekawa, niektóre urywki przeczytałem powtórnie. Zrozumiałem, że Ewangelii nie czyta się dla zaspokojenia ciekawości. W powieściach interesuje nas akcja i losy bohaterów. Czytelnik jest jakby widzem w teatrze lub w kinie. Natomiast akcja rozwijająca się w Ewangelii jest mi z góry znana. Przy powtórnym czytaniu mam być jednak nie widzem, a uczestnikiem tej akcji. Chodzi nie o zaspokojenie ciekawości, lecz o własną życiową odpowiedź na 19 17
to, co przeczytałem. O odpowiedź realną, uwzględniającą sytuację, w jakiej się znajduję. Tego jednak nikt w 2. WDH mi nie powiedział. W wychowaniu religijnym ogromną rolę odgrywa przykład rówieśników i nieco starszych kolegów. Zwłaszcza w wieku młodzieńczym wpływ środowiska młodzieżowego jest często o wiele silniejszy niż wpływ rodziny. Roztropni rodzice powinni starać się więc o wprowadzenie swych dzieci, wkraczających w ten wiek, do właściwego środowiska. Jednym z nich może być dobrze prowadzona drużyna harcerska. Tradycją w HP były wspólne rekolekcje wielkopostne dla starszych harcerzy i instruktorów. Te, w których brałem udział, prowadził o. Tomasz Roztworowski. Dwukrotnie były to rekolekcje „otwarte” – zbieraliśmy się w kaplicy jakiegoś zgromadzenia i po nauce wraz z nabożeństwem, rozchodziliśmy się. W 1944 r. były to trzydniowe rekolekcje zamknięte, na terenie szpitala Dzieciątka Jezus, przy ul. Nowogrodzkiej. Nocleg i posiłki mieliśmy na miejscu. Bardzo podobał mi się sposób mówienia o. Tomasza i dobór tematów oraz sposób ich ujmowania. Do dziedziny wychowania religijnego należało również przekazywanie wiadomości. Odbywało się to jednak inaczej niż w szkole. Inny był program i metoda. Poruszane były tematy praktyczne, np.: Kłamstwo w pracy konspiracyjnej, czy Porządek miłości i miłość nieprzyjaciół. Przyswajanie wiadomości odbywało się mniej przez „wkuwanie”, a więcej w formie ćwiczeń i gier. Miały one również być zachętą do pracy nad sobą.
Wychowanie narodowe Mówiąc o wychowaniu narodowym trzeba odróżnić ideologię od polityki. Światopogląd ma wpływ na wybór celów i środków działania, ale sam działania nie prowadzi. W 2 WDH, podobnie jak w całym HP, pragnęliśmy wychowywać dobrych Polaków, szukających szczerze dobra Polski, gotowych dla niej poświęcać swój czas, majątek, a gdy przyjdzie potrzeba to i życie. HP nie było przedszkolem żadnej organizacji politycznej. Chciało służyć dobru całego narodu. Wielokrotnie, przy różnych okazjach, słyszałem w HP, że harcerstwo jako organizacja powinno być niezależne od jakiejkolwiek partii politycznej, że powinno wychowywać młodzież dla Polski, a nie dla tej czy innej partii lub stronnictwa. O ile więc dorośli harcerze, powinni brać udział w życiu politycznym, wstępując do partii, która według najlepszego rozeznania ich sumienia najtrafniej służyły interesom całego społeczeństwa, o tyle jest pożądanym, by zajmujący w harcerstwie stanowiska kierownicze nie należeli do żadnej partii politycznej. Chodziło o 20 18
jak najsilniejsze zabezpieczenie przed naciskami politycznymi w dziedzinie wychowania. Jedną z podstawowych wiadomości, wymaganych na stopień ćwika i pioniera, było jasne zrozumienie tego, czym jest naród i czym jest państwo. Przydało mi się to potem w Senegalu, gdzie przez kilka lat powierzono mi w Niższym Seminarium Duchownym prowadzenie lekcji wychowania obywatelskiego. (…)
Kurs podharcmistrzowski Zbiórki kursu podharcmistrzowskiego rozpoczęły się również z początkiem roku szkol. 1943/44. Odbywały się w mieszkaniu mego wujostwa Piotra i Marii Pawlina, przy ul. Elektoralnej, w pobliżu pl. Bankowego. Jeżeli mnie pamięć nie myli, również raz w tygodniu. Pod koniec kursu wyjechaliśmy w teren, do Świdra, pod Warszawą. Dom, w którym zbieraliśmy się, zamieszkiwało wiele rodzin polskich policjantów. Wuj również był pracownikiem policji kryminalnej, mając nawet upoważnienie noszenia broni. Miałem ogromną trudność w uciszaniu grona kandydatów na phm prosząc, by przed lub po prelekcji nie rozmawiali jednocześnie podniesionymi głosami. Na spotkania wybrałem pokój położony najdalej od klatki schodowej. Szczęśliwie, przez cały rok szkolny nie było wpadki. Sądziłem, że dobrze się konspirujemy. Dopiero po wojnie, gdy po raz pierwszy mogłem odwiedzić rodzinę w 1957 r., ciocia z Elektoralnej powtórzyła mi słowa sąsiadki, zasłyszane na początku Powstania: „Pani Pawlina, ale Pani się nie bała! Tylu młodych mężczyzn przychodziło stale do Pani!” kurs zakończył się w lipcu 1944 r. próba przed komisją była wyznaczona na niedzielę 30 lipca (w roku 2000 dzień 30 lipca przypadł również na niedzielę, a 1 sierpnia – we wtorek). Próba odbyła się w jakimś mieszkaniu na Mokotowie. Stopień phm, podobnie jak innym, został mi przyznany już podczas walk powstańczych na Woli, rozkazem Naczelnym HP, odczytanym przed frontem Kompanii Harcerskiej. Ks. phm. Marian Sedlaczek
21 19
„Nie minie dzień 15-ty sierpnia dzień święty Matki Bożej Zielnej, a wróg będzie pobity” z listu ks. Skorupki 13-15 sierpnia 1920 r. na przedpolach Warszawy rozegrała się decydująca bitwa wojny polsko-bolszewickiej określanej „cudem nad Wisłą”. Uznana została za 18. przełomową bitwę w historii świata, która zdecydowała o zachowaniu przez Polskę niepodległości i zatrzymała marsz rewolucji bolszewickiej na Europę Zachodnią. Bitwa rozegrana została zgodnie z planem i według koncepcji Józefa Piłsudskiego. Ostateczna walka z przeważającymi siłami bolszewickimi na przedpolu stolicy, m.in. pod Radzyminem i Ossowem, rozpoczęła się 13. sierpnia. Wśród wielu bohaterów na czele ochotniczej młodzieży atakującej wroga był ks. Kapelan Ignacy Skorupka (1893-1920).
POD OSSOWEM, W SOBOTĘ DNIA 14 SIERPNIA O ŚWICIE… STANISŁAW HELSZTYŃSKI W chwili, gdy ksiądz Skorupka pisał testament i przygotowywał się do wymarszu, armie stały gotowe do boju, a nawet weszły już w fazę natarcia. Wielka bitwa warszawska zaczynała się. W szczegółach plan bitwy został ustalony rozkazem naczelnego dowództwa nr 8358 z dnia 6 sierpnia. W tym dniu, chwili, gdy nad Bugiem toczyły się zacięte walki, Wódz Naczelny, Marszałek Piłsudski, powziął decyzję przerwania bitwy, której niepomyślne zakończenie było z góry do przewidzenia, oderwania się kilkoma szybkimi skokami od nieprzyjaciela, przegrupowania sił i przejścia do przeciwnatarcia, ażeby przyjąwszy bitwę pod Warszawą, rozbić i zniszczyć armie sowieckie. Plan był mądry i prosty: ściągnięto armie północne na pozycje Modlina, na przyczółek mostowy Warszawy i na średnią Wisłę, gdzie siła terenu i umocnień pozwalała stawić czoło nieprzyjacielowi w dogodniejszych warunkach niż w otwartym polu. Wykorzystując ten odwrót, stworzono w tajemnicy z jednostek – masę manewrową, która skoncentruje się w obszarze Wieprza i uderzy na lewą flankę i tyły wojsk sowieckich, nacierających na umocnienia Warszawy. Całą linię obrony podzielono na trzy fronty: północny pod dowództwem generała broni Hallera, środkowy pod dowództwem generała Rydza-Śmigłego i południowy pod dowództwem generała Zielińskiego. Do frontu północnego wchodziła armia V generała Sikorskiego, I – generała Latinika, II - generała Rosji. Dla wzmocnienia stanu zużytych dywizji dysponowało naczelne dowództwo polskie liczbą 25 tysięcy ochotników, którzy tego dnia 10 sierpnia zostali wcieleni w szeregi, wznosząc w nie to, co najważniejsze: zdrowie moralne, hart i wolę zdecydowanego oporu. Na tak ustawione szyki polskie nadciągał Tuchaczewski, naczelny wódz sowiecki, wiodąc w 22 20
czterech armiach 146 tysięcy bagnetów i szabel i około 400 dział. Opinia publiczna udziesięciokrotniła liczbę wroga, widziała i mówiła o milionach żołnierzy, o tysiącach armat, o niezmożonej potędze. XVI armia Tuchaczewskiego, nacierając po obu stronach szosy brzeskiej, miała 14 sierpnia zająć Pragę od wschodu. Walka zaczęła się istotnie w nocy z 13 na 14 sierpnia. W tym momencie i na tym odcinku, w I armii polskiej, w 8 dywizji piechoty, idącej przeciw XVI armii Tuchaczewskiego, wziął udział bohater Warszawy, ksiądz kapelan Ignacy Skorupka. Oddział, w którym znajdował się ksiądz Skorupka, wyruszył na front w sam dzień walki, 13 sierpnia, w godzinach porannych. Oddział ten, I batalion 236 pułku piechoty imienia Weteranów 1863 roku, liczył 800 ludzi podzielonych na cztery kampanie. Kampanie prowadzili w porządku kolejnym oficerowie: Słowikowski, Wiśniewski, Kamiński, Szulie. Adiutantem dowódcy, por. Matarewicza, był por. Posmykiewicz, do I kompanii przydzielony ppor. Szybowski, do 4 kampanii ppor. Stanisławski. Oddział, uszykowawszy się na Pradze przed gimnazjum Władysława IV, które stanowiło koszary ochotników, ruszył kolumną marszową w stronę Ząbek. Ksiądz Skorupka, nie skorzystawszy z ofiarowanego przez dowódcę pojazdu, stanął przed pierwszą kampanią, przy dowódcy, ppor. Słowikowskim. Szedł z innymi. W czarnej zarzutce, chroniącej od kurzu, ze stułą dokoła szyi, rysował się jaskrawo na tle szarych mundurów. Krzyż, inkrustowany kością słoniową, dar przełożonej zakładu, matki Matyldy Getter, przewiesił, nie mogąc znaleźć stosownej taśmy, naokoło szyi na niebieskiej wstążce, którą podała mu w chwili odmarszu jedna z dziewczynek zakładu, odpiąwszy ją od włosów. W dniu tym zginął mu zegarek, o czym wspomniał przy pożegnaniu z ojcem. Ojciec dał mu swój i 5000 marek na drogę. Zegarek ten i ofiarowaną sumę prze ojca skradziono mu na polu bitwy. Ulicą Radzymińską, szosą radzymińską, poruszał się batalion w letni, sierpniowy dzień ku folwarkowi Lewinów. Koło południa stanął w Ząbkach, meldując się dowódcy 8 dywizji, pułk. Sztabu, gen. Burcharda-Bukackiego. Tu nastąpiło przemianowanie batalionu na II baon 36 pułku piechoty. Po obiedzie, po kilku godzinach, wymaszerowano do Rembertowa. Wymijając tłumy uchodźców, widząc z oddala łuny palących się siół, czując w powietrzu grozę położenia, zbliżano się do dowództwa 16 brygady piechoty, stojącego w Rembertowie w gmachu dowództwa poligonu artyleryjskiego. Dowódca brygady płk. Kraupa, skierował batalion do wsi Ossów, gdzie zajmował pozycję 36 pułk piechoty, pod komendą płk. Krakówki. Wyruszono na miejsce przeznaczenia późnym wieczorem, koło godziny 10-tej, po spożyciu kolacji. Droga prowadziła przez poligon. Skutkiem szybko zapadłych ciemności i niedoświadczonego przewodnika-żołnierza, zmylono drogę, błądzono po moczarach i zamiast dojść do Ossowa wprost od strony placu ćwiczeń, wydostano się na drogę Zielonka-Ossów, po której dotarto do miejsca postoju. Ossów był jednym wielkim obozowiskiem. Żołnierze wszystkich formacji przebiegli ulicę, ulicę długą, kilometrową, zasianą z rzadka chatami. W mroku nocy, gdy jaśniej zabłysnął księżyc, rysowały się tu i ówdzie kępy drzew, przeplatających zagrody, 23 21
Polski plakat wojenny z 1920 roku (Władysław Skoczylas) 24 22
świeciła rzeczka Rządza, oddzielająca zagrody od łąk przytykających do piasków poligonu. W wiosce panował ruch. Odgłos furgonów podwożących amunicję przerywał ciszę nocną złowrogim łoskotem. Rżenie koni, nawoływania żołnierzy, okrzyki przerażonych mieszkańców, ryk bydła i wycie psów dopełniały obrazu trwogi. Wszystkie powody zarekwirowano do wożenia rannych. Jęk ich już się rozlegał. Kontakt z nieprzyjacielem spowodował ofiary. Pozycja znajdowała się za sąsiednią wioską, Leśniakowizną, o dwa kilometry zaledwie. Koncentrowały się tam większe siły bolszewickie i wiedziano, że bój wybuchnie lada chwila. Pierwszy i drugi batalion 36 pułku stały na linii; miały już zabitych i rannych. Drugi batalion, oddział por. Matarewicza, zbliżając się pod Ossów, spotkał wóz z rannymi, należącymi do pułku. Ksiądz Skorupka oddał im posługi duchowne. Przemaszerowawszy do Ossowa, batalion zameldował się w dowództwie 36 pułku, mieszczącym się w jednej a chat, na przedzie wioski, nieopodal mostu prowadzącego przez rzeczkę. Ponieważ we wsi kwaterował 33 pułk piechoty, jak również ze względu na bliskość nieprzyjaciela, rozłożył się batalion, nie rozbierając się, na łączce, naprzeciw dowództwa. Oficerowie, wśród nich i ksiądz kapelan Skorupka, spali w izbie na sianie. Kto z oddziału spał, co śnił na chwilę przed śmiercią, jakie go napełniały uczucia, o tym wie tylko ta ciężka, ciemna, pełna mglistych oparów noc letnia, pokrywająca swym mrokiem wszystko: odważnych i bojaźliwych, nieprzyjaciół i swoich. Batalion składał sie w większości z ludzi młodych, chłopców, uczniów, nieledwie dzieci. Czy, stanąwszy w pobliżu nieprzyjaciela, nie uczuli oni trwogi? Czy nerwy nie uderzyły na alarm, poczuwszy tchnienie śmierci? O godzinie 3-ej i pół zbudziły wszystkich strzały. Huk szedł od Leśniakowizny coraz większy. Chwycono za broń złożoną na łączce w kozły. Oczekiwano rozkazów. Drogą od strony bitwy nadbiegł na spienionym koniu oficer meldunkowy 36 pułku z wiadomością, że bolszewicy zdwoili natarcie i że trzecia i czwarta kompania II batalionu ma niezwłocznie ruszyć do ataku. Porucznicy Kamiński i Szulie spełnili natychmiast rozkaz. Oddział zginął we mgle, kierując się w kierunku strzałów. Natarcie kompanii nie odniosło skutku: dostały się one w ogień, zanim zdołały się rozwinąć, i zaczęły cofać się w nieładzie. Równocześnie nadszedł rozkaz: pierwsza i druga kompania ustąpi za wieś i utworzy rezerwę. Już znajdowano się w drodze we wskazanym kierunku, gdy nadjechał na koniu dowódca 33 pułku płk Sawa-Sawicki i okrzyknąwszy oddział, że ucieka, tchórzy, cofa się bez walki, nakazał na własną odpowiedzialność kontratak. Na skutek tej interwencji por. Matarewicz zebrał ppor. Słowikowskiego, Wiśniewskiego i polecił: - Prowadźcie, panowie! Pierwsza kompania na północ, druga na południe od drogi! Oddział rozwinął się w tyralierę, posuwając się naprzód, odpowiadając strzałami na strzały z naprzeciw. Kompania ppor. Wiśniewskiego, idąc między zagrodami a Czarną Strugą po łączce, na której spędzono noc, trafiła na silny ogień i z trudem dotrzymała pola. 25 23
Pierwsza kompania, na której czele stał ppor. Słowikowski, oficer legionowy, żołnierz doświadczony, właściwy organizator całego batalionu, miała dzielną postawę w tej stanowczej chwili. Zebrał się w niej najtęższy materiał żołnierski. Na nią też przeniósł się cały ciężar walki. Rozwinąwszy się wzorowo na północ od chałup wiejskich, jęła się z wolna posuwać naprzód. Dowódca, przebiegając ze skrzydła na skrzydło, głosem ochrypłym, z okiem pałającym, z laską w ręce, pchał linię na nieprzyjaciela. Rozmieszczając tyralierę, napotkał księdza Skorupkę, który będąc zaprzyjaźnionym z ppor. Słowikowskim, oświadczył mu, że ma zaufanie do pierwszej kompanii i że się do nich przyłączy i pójdzie razem do ataku. Huk karabinów zagłuszył jego słowa. Od strony Leśniakowizny padały salwy, przechodząc w nieustanny grzechot. Ksiądz rozłączył się z ppor. Słowikowskim i pobiegł przed swych żołnierzy. Wskazując lewą ręką nieprzyjaciela, mającego się wychylić zza mgły porannej, prawą niósł krzyż ponad polami, szedł sam przed szeregiem, jak dowódca, zagrzewając wzrokiem, gestem i całym sobą, ruchem i postawą do ataku. Zanucił pieśń: „Serdeczna Matko…” Przykład porwał żołnierzy, krzepił serca, łagodził drżenie tych drobnych rąk, które po raz pierwszy chwytały za karabiny. Jakie uczucia poruszyły jego serce, serce miłośnika młodzieży, którą oto prowadzi na śmierć? Czy duma rozpierała mu piersi, że mógł się narażać na kule? Czy przepełniało go uczucie pokory i skromności, że oto danym mu było bronić czynnie ojczyzny? Czy w zamęcie wrażeń błysnęły mu chaty Ossowa, drogi wysadzone drzewami, suche kartoflisko, po którym deptał, warsztat pracy biednego ludu, który ukochał? Czy mignęły mu przed oczyma gorzkie zawody życia, smutne dzieciństwo, rozczarowania młodzieńcze, ludzie i rzeczy, którym poświęcił pracę i miłość? Może zarysowała się wizja stolicy, którą zasłaniał piersiami, okrzykiem i rozpiętym na krzyżu Chrystusem? Może o tym wszystkim nie myślał, lecz tylko biegł i biegł, by prędzej spotkać tego wroga, z którym potykali sie jego pradziadowie, którego ducha nienawidził, który obecnie zagroził cywilizacji i wierze? Krótki był bieg księdza Skorupki. Ppor. Słowikowski, mający na oku całość bitwy, zauważył w pewniej chwili, że ksiądz padł. Nie mogąc zerwać się, by biec mu z pomocą, zapamiętał miejsce, gdzie kapelan upadł. Sam zresztą, przewracając się kilkakroć, o miedze i ścierniska, nie wiedział, czy ksiądz potknął się nogą o jaką przeszkodę, czy został ranny. Tymczasem kompanii, posuwającej się naprzód, zagroziło poważne niebezpieczeństwo. Ludzie ppor. Wiśniewskiego, na południowej stronie wsi, cofnęli się, narażając prawe skrzydło kompanii na ogień z flanki. Ppor. Słowikowski zarządził wobec tego odwrót, tym bardziej, że z drogi od strony Leśniakowizny ozwały się karabiny maszynowe, siejąc spustoszenie. Oddział wycofał się do wsi, gdzie nadciągali rozbitkowie. Było około godziny 8-ej rano. Mgła rzedła, horyzont przecierał się, pozwalając na lepszą obserwację ruchów nieprzyjacielskich. Dzień wstawał gorący, upalny, walka przybierała charakter zacięty. Po zebraniu ludzi z innych oddziałów i skupiwszy swoich, ppor. Słowikowski, który stawał się faktycznym dowódcą bitwy, rozwinął po raz drugi tyralierę i zarządził atak. Na polskie: Hurra! Bolszewicy cofnęli się na koniec wsi. Jednakże wobec ich 26 24
przeciwnatarcia Polacy ustąpili po raz drugi. Manewry te, atak i odwrót, powtarzały się pięć razy w obrębie wsi i najbliższego otoczenia. Pięć razy zrywała się jedna i druga strona do ataku, by wobec krwawych strat wycofać się na pewną metę. Z naszej strony dawał się dotkliwie odczuć brak karabinów maszynowych, którymi operowali bolszewicy. Za to artyleria polska, stojąca na poligonie rembertowskim, ostrzeliwała nieźle tyły nieprzyjaciela i rozpraszała jego rezerwy, gromadzące się we wsi Leśniakowizna. Koło godziny 12-ej przybyły na pomoc znużonej garstce ppor. Słowikowskiego rezerwy 33 pułku i karabiny maszynowe. O godzinie 1-ej ostatni kontratak wyparł bolszewików poza Leśniakowiznę i doprowadził do zajęcia okopów. Stało sie to o godzinie 2-ej po południu. Zrazu obsadzenie pozycji było słabe. Składało się z 16 żołnierzy I kompanii 36 pułku. Dopiero między 5-tą a 6-tą po południu nadeszły posiłki. Batalion II 36 pułku zajął wtedy odcinek na drodze Ossów – Leśniakowizna – Majdan. Tak się skończył dzień 14 sierpnia 1920 roku. W nocy z 14 na 15 sierpnia o godzinie 4-ej rano nastąpiła zmiana i cały 36 pułk przeniesiono do Rembertowa dla uzupełnienia strat. Straty te były dotkliwe, stanowczo cięższe niż po stronie przeciwnika. Z 800 ochotników-uczniów 300 zostało na placu boju rannych i zabitych, znaczna ilość rozproszonych i dezerterów. Spośród oficerów zostali ranni por. Kamiński, Szybowski, Szulie (…) Do apelu po bitwie nie stanął również kapelan – ksiądz Skorupka. Próżno oglądano się za nim. Umierający z trudu, okryty kurzem walki, ppor. Słowikowski przypomniał sobie miejsce, gdzie widział go padającego. Obszukano pole. Tak, na ściernisku, przy miedzy, twarzą do ziemi, leżały zwłoki kapelana. Krzyż trzymał w ręce, górna część czaszki, oderwana wybuchem kuli ekrazytowej, leżała obok. Zbliżyli się sanitariusze, zbierający trupy. Czterech żołnierzy złożyło zwłoki księdza na płaszczu i poniosło do wsi. …W Warszawie dowiedziano się o śmierci księdza telefonicznie. Twarz miał bladą, lecz uśmiechniętą. Policzek przebity, rękę przekłutą i w ręce krzyż. Głowę w bandażach. Nogi bose. Buty skradziono. Skradziono zegarek i pieniądze. Uśmiechał się, leżał spokojny. Tknąć się tylko nie pozwalał. Próżno próbowano zmienić sutannę i bieliznę: pchnięcia bagnetu wbiły je w brzuch, który był jedną wielką raną. Musiano zwłoki złożyć w nową, kupioną przez ojca, metalową trumnę, tak jak je przywieziono z pobojowiska, dając na wierzch, na sutannę – ornat. W poniedziałek, dnia 16 sierpnia, o godzinie 5-tej po południu przeprowadzono zwłoki do kościoła garnizonowego przy ulicy Długiej… O godzinie 11-tej i pół wyszedł przed kościół generał Józef Haller. Głosem mocnym, acz nacechowanym wzruszeniem, mówi o zasługach tych, których trumny czekają właśnie pogrzebu. Odczytuje rozkaz Naczelnego Wodza, który śp. księdza Skorupkę i śp. kapitana Zapolskiego obdarzył krzyżem Virtuti Militari V klasy. STANISŁAW HELSZTYŃSKI
fragment książki „Bohater Warszawy ksiądz kapelan Ignacy Skorupka”
27 25
NA WIECZNĄ WARTĘ hm. JADWIGA PRZYBYŚ zm. 30 lipca 2012 r. w W. BRYTANII
Z domu Wojciechowska, członkini Komendy Hufca Harcerek „Pomorze”, oddana instruktorka, pracowita, wesoła i pełna pomysłów. Prowadziła gromadę zuchów w Amersham oraz obozy letnie i organizowała wiele innych imprez. „Była zawsze wzorem i inspiracją dla nas wszystkich” – piszą instruktorki harcerki i zuchy hufca „Pomorze”. Cześć Jej pamięci!
hm. DANUTA TROJANOWSKA zm. 21 września 2012 r. w Derby w WIELKIEJ BRYTANII
Z domu Tworek, urodzona 2 lutego 1936 r. w Sandomierzu. Drużynowa gromady zuchów w Derby, instruktorka w hufcach harcerek „Wawel” i „Mazowsza”, członkini Zarządu Okręgu Wielkiej Brytanii. Całym sercem oddana harcerstwu. Cześć Jej pamięci!
hm. HELENA BOGUNIEWICZ, STANY ZJEDNOCZONE
Z domu Chojnacka. Po tragicznym wypadku samochodowym w drodze powrotnej z kolonii zuchowej w Doylestown i po miesięcznej walce o życie odeszła na wieczną wartę 21 sierpnia 2012 r. Była związana z harcerstwem od 1942 r. w Tengeru w Afryce – najpierw jako harcerka, później namiestnicza zuchów i hufcowa. W Stanach Zjednoczonych tworzyła zręby harcerstwa polskiego oraz polonijnego szkolnictwa. Była pierwszą hufcową hufca harcerek „Podhale” w Nowym Yorku i kolejną komendantką Chorągwi Harcerek w Stanach Zjednoczonych. Przez blisko 50 lat uczestniczyła w koloniach zuchowych w Amerykańskiej Częstochowie, przez wiele lat jako komendantka, a ostatnio jako administratorka. W nekrologu członkinie hufca „Podhale” piszą: „Niezapomniana, niestrudzona Druhna, całym życiem oddana pracy wychowawczej, zuchowej i harcerskiej. Na całym swoim szlaku życiowym – od obozów w Indiach, Persji, Afryce, a później Anglii i Stanach Zjednoczonych – pozostawiła po sobie pamięć prawego człowieka, harcerki i wychowawczyni w imię służby Bogu, Polsce i bliźnim. Pamięć o Niej będzie zawsze w nas żyła.” Pogrzeb z udziałem zuchów, harcerek, harcerzy, licznego grona instruktorskiego odbył się w Doylestown w Amerykańskiej Częstochowie. Zamiast kwiatów ufundowana zostanie trwała pamiątka 46-ciu lat pracy Druhny Heli na koloniach zuchowych. Cześć Jej pamięci!
28 26
Dhna Hela Boguniewicz na dwa dni przed wypadkiem na kolonii zuchowej w Amerykańskiej Częstochowie
Dhna Hela o sobie:
przez Sybir, Teheran, Indie, Afrykę, Londyn do Nowego Jorku Urodziłam się w Szreniawie koło Miechowa, w województwie kieleckim. 10 lutego 1940 r. jako 14-latka zostałam deportowana z rodzicami, siostrą i bratem z Kopczyniec w woj. tarnowskim do obłasti kirowskiej do posiołka Skaczok w rejonie kajskim. W posiołku starsi pracowali przy wyrębie lasu, a młodzież i starsze dzieci zimą obcinały konary, a latem robiły cegły nad rzeką Kamą. Latem dożywialiśmy się grzybami i jagodami. Natomiast zimą był straszny głód. Mrozy były tak silne, że słychać było, jak w lesie pękały drzewa. Po uwolnieniu w 1941 r. (traktat z 30 lipca 1941 r.-red.) w grudniu zapakowaliśmy tobołki na sanki własnoręcznie zrobione i przed Bożym Narodzeniem dotarliśmy do stacji kolejowej Rudnik. Po drodze zatrzymywaliśmy się u bardzo życzliwych Rosjan. Po kilku dniach czekania na zatłoczonej stacji dostaliśmy się do szelonu. Przez Swierdłowsk, Czelabińsk, Taszkient dotarliśmy 2 lutego 1942 r. do Margielenu w Uzbekistanie. Tu stacjonowała 7 dywizja. 3 marca zmarł mój ojciec, a 6 marca – wuj. Brata wziął pod opiekę znajomy i później skierował go do junaków. Zostałam z chorą mamą i bardzo chorą siostrą. W drugiej połowie marca osobowym pociągiem, w którym jechało wojsko i garstka osób cywilnych, wyjechaliśmy do Krasnowodzka, a stamtąd – przepełnionym okrętem – przepłynęliśmy Morze Kaspijskie. Po kwarantannie w Pahlevi ciężarówkami dostaliśmy się do Teheranu, do pierwszego obozu. Był to Wielki Tydzień. Następnego dnia zobaczyłam, jak przed pierwszym budynkiem, wysoko na marmurowych schodach, siedział ksiądz i słuchał spowiedzi. W Wielkanoc, 29 27
5 kwietnia 1942 r., na tych samych schodach ustawiono ołtarz i rozmodlony tłum wiernych dziękował Bogu za łaskę ocalenia. W Teheranie rozpoczęłam naukę w 1 klasie gimnazjalnej. Lekcje odbywały się na schodach, a chodnik służył za tablicę. Należałam do harcerstwa. Tu złożyłam przyrzeczenie. Pod koniec sierpnia 1942 r. z mamą i siostrą wyjechałyśmy do Ahvazu. W Ahvazie było bardzo gorąco. Mieszkaliśmy w stajniach, spałyśmy na cemencie. We wrześniu przywieziono nas okrętem do Karachi (ówczesne Indie). Mieszkaliśmy na piaskach, w namiotach. Było dużo skorpionów, a w nocy przeraźliwie chichotały hieny i wyły szakale. W końcu września załadowano nas na okręt „Maloja” i popłynęliśmy z Karachi do Tangi w Tanganice. 8 października przypłynęliśmy do Tangi. Pamiętam śliczne, tropikalne kwiaty i ładny kościół. Na mszy św. ktoś zaintonował pieśń „O Panie, któryś jest na niebie”. Wierni podchwycili. Powoli pieśń przycichła, a przy słowach „do wolnej Polski nam przywrócić daj” słychać było wstrząsający szloch. Do dziś nie mogę tej pieśni śpiewać. 11 października 1942 r. przyjechaliśmy pociągiem z Tangi do obozu Tengeru w Tanganice. Obóz był przepięknie położony u stóp góry Meru, z widokiem na majestatyczny wiecznie pokryty śniegiem szczyt Kilimandżaro (odległy o 40 mil od obozu). Z przeciwnej strony obozu było piękne jezioro Duluti, powstałe w kreterze wygasłego wulkanu. W Tengerze uczęszczałam do gimnazjum ogólnokształcącego i liceum matematyczno-fizycznego im. S. Batorego. W 1947 r. zdałam maturę. Po maturze pracowałam do 1949 r. w biurze u komendanta obozu. Byłam bardo czynna w harcerstwie. Należałam do pierwszej drużyny „Ojczyzna”. Większość nas, wraz z drużynową przew. Jadwigą Śmietaną, przyjechała tym samym transportem z Teheranu. Moją pasją były zuchy. Już w 1944 r. zostałam mianowana namiestnikiem zuchowym. Miałyśmy 12 gromad dziewcząt. Byłam na cudownej, tygodniowej wycieczce w Nairobi (Kenia) u skautek angielskich. Byłam na kursach, które prowadzili wspaniali instruktorzy: Zdzisława Wojcikówna, Wiktor Szyryński, Romuald Rzędzian, Zenek Słowikowski, Janek Barycz. Do najwspanialszych zaliczam kurs instruktorski w Dar-es Salaam od 9 do 30 lipca 1945 r. Kurs ten zorganizował hm. J. Barycz. W 1947 r. rozpoczęła się akcja łączenia rodzin. Liczba młodzieży malała. W 1948 r. został krąg starszo harcerski, liczna drużyna harcerek i parę gromad zuchowych. Zostałam mianowana hufcową. Funkcję tę pełniłam od czerwca 1949 r. – do chwili wyjazdu z Afryki. Na wycieczkach, ćwiczeniach, tropieniach przeżyłam wiele wspaniałych przygód. Dwie z nich głęboko zapadły mi w pamięci. Byłam na obozie harcerskim na zboczach góry Meru, w posiadłościach p. Trappe (Niemka). Przyjechał do nas ks. L.Królikowski (wychowawca, opiekun sierocińca, autor książki „Skradzione dzieciństwo”). Ks. Królikowski, pan Trappe z karabinem (przewodnik), dwóch Murzynów uzbrojonych w dzidy oraz kilka harcerek wybraliśmy się nad jezioro oglądać hipopotamy. Ale leniwe zwierzęta schowały się pod wodę. Przewodnik zdecydował, że pójdziemy w step oglądać inna zwierzynę. Nasz przewodnik pouczał
30 28
Druhna Hela w Afryce nas, żeby iść ostrożnie, a gdyby zaatakował nosorożec, to trzeba odskoczyć w bok i ukryć się za ogromnym głazem. Których było pełno w terenie. Wyruszyliśmy. Uzbrojeni Murzyni, przewodnik z karabinem, ksiądz i harcerki. Nagle ukazało się ogromne cielsko pędzące na nas. Rozpierzchliśmy się na boki. Przytulona do skały usłyszałam strzał. Na dróżce leżało zwalone, brzydkie cielsko. W pobliżu stał p. Trappe z karabinem przyciśniętym do piersi. Drugą przygodę przeżyłam na ćwiczeniach, w niedzielę po południu miałyśmy gry terenowe poza osiedlem. Po skończonych ćwiczeniach wracałyśmy do osiedla. Szłyśmy gęsiego. Trzeba się było przedzierać, bo na ścieżce leżały stare, powalone drzewa, wisiały liany. Zapadł zmrok. W Afryce bardzo szybko robi się ciemno. Szłam pierwsza. W pewnym momencie stanęłam na pień i przeszedł mnie dreszcz. Włosy mi się zjeżyły. Pień był miękki i śliski. Spojrzałam na dół. Pień się ruszył. Wrzasnęłam – wąż! Rozbiegłyśmy się po lesie. Miałyśmy szczęście, bo boa jadł kolację. 25 czerwca 1949 r. opuściłam Tengeru. Pociągiem dotarliśmy do przejściowego obozu w Mombasie (Kenia). Tu już było sporo osób z innych obozów. Czekaliśmy na transporty do Anglii. 2 lipca 1949 r. załadowano nas na okręt „Black General”, a 28 z Port Saidu wypłynęliśmy na Morze Śródziemne. Opuściłyśmy Afrykę. Okręt zawinął do Bejrutu. Tam dołączył spora grupa uchodźców i popłynęliśmy do Neapolu. W obozie w Neapolu przechodziliśmy przez różne komisje, badania. Wypełnialiśmy stosy formularzy.
31 29
Po kilku dniach załadowali naszą grupę do pociągu i pomknęliśmy na północ. Z przerażeniem odczytywaliśmy nazwy stacji kolejowych, bo nikt nie wiedział, dokąd nas wiozą. Przez Włochy i Niemcy dojechaliśmy do Bremen. Po kilku dniach, w nocy, wyruszyliśmy pociągiem do Hook of Holland, a stamtąd promem do Anglii. Z Ipswich zawieziono nas autobusem do Londynu. Następnego dnia spotkaliśmy się z bratem – po siedmiu latach rozłąki! Był to koniec sierpnia 1949 r. W Londynie włączyłam się do pracy harcerskiej. Prowadziłam gromadę zuchową na Gloucester Rd. Dostałam stypendium do Balham&Tooting College of Commerce. Pracowałam w Naczelnictwie ZHP, jako sekretarka. W 1953 r. wyszłam za mąż za Tadeusza Boguniewicza – spadochroniarza Pierwszej Samodzielnej Brygady Spadochronowej pod dowództwem gen. S. Sosabowskiego. Mąż brał udział w bitwie pod Arnhem. W 1954 r. urodził nam się syn Marek. W 1956 r. wyemigrowaliśmy do Stanów Zjednoczonych. Na okręcie „Queen Elizabeth” przypłynęliśmy do Nowego Jorku 6 grudnia 1956 r. Zamieszkaliśmy u mojej siostry w Elizabeth, w stanie New Jersey. Od razu po przyjeździe włączyłam się do pracy harcerskiej. Spotkałam wspaniałego zuchmistrza Ryszarda Stańkowskiego. Już 2 stycznia zwołaliśmy zebranie rodziców i powstała gromada zuchowa „Muchomorki z Polskiego Lasu”. W lipcu pojechałam na kolonię zuchową do Bantam, CT, a w sierpniu 1957 r. komendantka Chorągwi Harcerek hm. J. Odrzywolska mianowała mnie pierwszą hufcową hufca „Podhale”. W kwietniu 1958 r. urodziła się nam córka Ania. W lipcu była ze mną na kolonii. Z gromady „Muchomorki z Polskiego Lasu” w 1962 r. wyrósł zastęp harcerek, który prowadziły Krysia Stróżniak i Elżbieta Soljan. Zastęp rozrósł się w drużynę „Szczyty Górskie”. W 1968 r. powstał zastęp harcerzy „Puchacze”, który rozrósł się w drużynę im. gen S. Sosabowskiego. Drużynę prowadził syn Marek. Mąż był opiekunem drużyny. Na początku lat siedemdziesiątych córka prowadziła gromadę, a ja drużynę harcerek. Cała rodzina działała w harcerstwie. W roku 1985 cały ośrodek harcerski przeniósł się z Elizabeth do Fundacji Kulturalnej w Clark, gdzie działa do dziś. Co roku jeżdżę na kolonie zuchowe. Dawniej jeździłam jako komendantka, a od paru lat jako administratorka. W tym roku była 46. Kolonia w Amerykańskiej Częstochowie. W roku 1966 byłam współzałożycielką Polskiej Szkoły Sobotniej im. ks. Piotra Skargi. W szkole uczyła przez 30 lat. Mąż przez długie lata był skarbnikiem i nauczycielem. Jestem w stałym kontakcie ze szkołą. Mąż zmarł w 2002 r. Dzieci są lekarzami. Mieszkają daleko. Córka w Albany, NY, a syn z żoną i dziećmi w Dover w Stanie Kolorado. Zostałam sama. Ale nie czuję się osamotniona. Dzięki Bogu mam liczne grono szczerych, prawdziwych harcerskich przyjaciół. hm. Helena Boguniewicz
32 30
LISTY I ŻYCZENIA KOLONIA ZUCHOWA HUFCA „PODHALE” W USA nt. Mikołaja Kopernika: „…wstrzymał słońce, ruszył ziemię… Pozdrowienia z bardzo ciepłej kolonii w Amerykańskiej Częstochowie przesyłają zuchy, żaki i uczniowie Uniwersytetu Jagiellońskiego (jak młody Mikołaj) oraz wszelkie inne istoty żyjące na innych planetach na około ziemi wraz z całą obsadą (a było nas razem 149).” Pozdrowienia te pisała Druhna HELA BOGUNIEWICZ tuż przed śmiercią. Wśród wielu podpisów jest tam także Jej ostatni. Pamiętamy o Tobie w modlitwach, Druhno Helu! Redakcja Dhna HELENA KARABASZ, która prowadzi Krąg SeniorekWędrowniczek po Zachodnim Stoku im. Olgi i Andrzeja Małkowskich w BYDGOSZCZY przesyła list: „Z bliskiej serca Bydgoszczy przesyłam nasze harcerskie pozdrowienia Czuwaj! Historyczne wzruszenie z Pierwszego Sierpnia wprowadziło mnie w pogodny, radosny nastrój, dlatego pragnę przelać na papier te moje nagromadzone wspomnienia z 2004 roku, które są przepełnione radością serca. W 60-tą rocznicę Powstania Warszawskiego na Placu Marszałka Józefa Piłsudskiego – przed grobem Nieznanego Żołnierza odczuwało się ten szczególny klimat, jaki zawsze towarzyszy chwilom podniosłym. Na tym Placu spotkałyśmy wesołą gromadkę harcerek pgK., poczułyśmy taką więź przyjaźni, jakby Siostry-Harcerki z dalekiego Kraju, przed chwilą poznane, były naszymi Przyjaciółkami z dawnych lat. Następnego dnia na zaproszenie Druhen udałyśmy się na Zlot do Okuniewa. Dzień dla odmiany okazał się deszczowy, jednak po przybyciu na pole namiotowe, żywiołowa atmosfera rodziny harcerskiej udzieliła się wszystkim i deszcz nie miał już większego znaczenia, w olbrzymich namiotach było tyle 33 31
ciepła i życzliwości – czas upływał zbyt szybko. Stare i nowo nawiązane kontakty miały ten sam serdeczny ton. Spotkałyśmy dhnę Jadwigę Chruściel.
LISTY I ŻYCZENIA Córkę Generała, która opowiedziała historię powrotu z emigracji do Ojczyzny śp. Rodziców – powrót, ale już w urnach. Nawiązałyśmy kontakt z Komendantką Chorągwi ZHP z Australii hm. Marysią Nowak. Nie sposób wymienić wszystkich spotkanych druhen, ale wspomnę dh. Lusię Bucką z USA, dh. hm. Elżbietę Andrzejewską, nieważna jest przestrzeń, która nas dzieli, lecz ważne jest co nas łączy, a łączy nas „węzeł braterskiej miłości.” Serdeczność i ciepło jakiego doznałyśmy podczas każdej chwili, spowodowały, że czułyśmy sie jakby w innym świecie, był to radosny, niezapomniany dzień. Życzymy wszystkim Druhnom dużo zdrowia i radości na szlaku harcerskich wędrówek. (…) Z „Ogniska” dowiadujemy się często co dzieje się w Polsce np., że objęcie protektoratu przez kolejnego prezydenta Polski w dniu 25 maja 2012 r. było takie uroczyste, spotkanie w ogrodzie pałacu belwederskiego przy harcerskim ognisku, jak również sympatyczne przemówienie p. Komorowskiego. (…) 8 sierpnia obchodzimy urodziny bydgoskiego harcerstwa – 95 lat mija od pierwszej zbiórki męskiej drużyny skautowej w Bydgoszczy. Uroczystość rozpocznie się o godz. 11.00 Mszą Św. harcerską, a następnie przemarsz ulicami na „Wyspę Młyńską”. 23 sierpnia 5-cio osobowa grupa z naszego Kręgu uczestniczyć będzie w Ogólnopolskim Złazie Seniorów ZHP w Łodzi do 26 sierpnia. „Harcerskich Seniorów spotkanie pieśnią zacznijmy wraz! Zawsze nas zbliża to śpiewanie – każdy ożywia Złaz. Z piosenką na ustach idziemy w złotej jesieni dni, Z harcerskich przeżyć wciąż czerpiemy radość i siłę i dobre sny. Czuwaj!” Helena Karabasz
34 32
35
36