2
ŻYCZENIA KAPELANÓW W imieniu chorego Kapelana Naczelnego ks. Infułata Stanisława Świerczyńskiego, ślę na ręce Druhny Przewodniczącej dla wszystkich Członków, Działaczy i Sympatyków Związku Harcerstwa Polskiego działającego poza granicami Kraju, z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku, najserdeczniejsze życzenia, które są piękną tradycją związaną z tymi świętami i wyrażają naszą braterską więź. W I niedzielę Adwentu rozpoczęliśmy nasze przygotowania do obchodu kolejnej rocznicy przyjścia Chrystusa na ziemię. Otaczający nas świat zbyt dużo czasu poświęca na rzeczy poboczne i drugorzędne - strojenie choinek, robienie prezentów i staranie się o jak najobfitsze zaopatrzenie naszego stołu. A prawda najważniejsza o Bożym Narodzeniu, czyli o przyjściu Syna Bożego dla naszego zbawienia, jest nieraz nawet dla chrześcijan zbyt odległa i nie rodzi pożądanych owoców w życiu codziennym. Obyśmy potrafili w naszej harcerskiej rodzinie, tak jak to czynimy w naszych polskich rodzinach wytworzyć atmosferę chrześcijańskiego przeżywania Świąt Bożego Narodzenia. Niech każdy z nas postara się, aby Kościół był naszym Domem, jak zachęca tegoroczny program duszpasterski, a każda rodzina Kościołem domowym. Niech rodzina harcerska będzie rówież taką oazą w dzisiejszym świecie, w której na pierwszym miejscu stawia się zawsze Boga i Jego przykazania, służy się ofiarnie Polsce i drugiemu człowiekowi. W imieniu więc Kapelana Naczelnego Ks. hm Stanisława składam Druhnie Przewodniczącej, Naczelnictwu ZHP pgK, Wszystkim Instruktorkom i Instruktorom, Harcerkom i Harcerzom oraz Zuchom i Skrzatom najserdeczniejsze życzenia głębokich przeżyć duchowych, radosnych świąt i pełnych pokoju oraz satysfakcji z osiągniętych wyników w pracy harcerskiej w kończącym się roku 2011. Niech Nowy Rok 2012 będzie kolejnym rokiem wspaniałych owoców w pracy dla nowych pokoleń harcerskich. Dołączam się do tych życzeń jako kapelan Okręgu W.B. Szczęść Boże i Czuwaj.
Ks. hm Jan Wojczyński TChr.
Kapelan Okręgu ZHP W.B
3
WIZYTA NA BEAVOR LANE W dniach 20-21 października w Londynie przebywał minister Maciej Klimczak Podsekretarz Stanu w Kancelarii Prezydenta RP zajmujący się sprawami dziedzictwa, twórczości i kultury, a m.in także sprawami harcerstwa. W ramach wizyty odwiedził najważniejsze społeczne instytucje polskie jak Polski Ośrodek Społeczno-Kulturalny, redakcję “Dziennika Polskiego” oraz naszą siedzibę - Dom Harcerski na Beavor Lane. W spotkaniu z Ministrem uczestniczyła Przewodnicząca ZHP hm Teresa Ciecierska, Naczelnicy oraz grupa instruktorek i instruktorów. Po przywitaniu gościa dhna Przewodnicząca przedstawiła naszą organizację nakreślając ogólnie jej cele, zadania, działalność i strukturę. Zaznaczyła, że z wyjątkiem dwóch osób, wszyscy z pośród obecnych na sali urodzili się w Anglii i wychowali w rodzinach o tradycjach harcerskich i niepodległościowych – w gotowości do służby i pracy społecznej. Wspomniała o ostatniej naszej Naczelnej Radzie Harcerskiej odbytej w maju 2011 r. w Toronto, oraz obchodach 100-lecia Harcerstwa i jubileuszowym zlocie w Zegrzu pod Warszawą, nawiązując następnie do naszych planów na przyszłość. Z myślą o przyszłości było właśnie przygotowane nasze najnowsze wydarzenie – Konferencja Instruktorska w Aylesford, którą omówiła hm Anna Świdlicka. Pracę w Organizacji Harcerek przedstawiła Naczelniczka hm Anna Gębska, w Organizacji Harcerzy Naczelnik hm Andrzej Borowy, a w Organizacji Starszego Harcerstwa i KPH dh Stanisław Odrowąż-Pieniążek. O kształceniu przyszłych instruktorów mówił hm Michał Nalewajko. W sprawach dotyczących kontaktów ze światowymi biurami zabierali głos: Jacek Bernasiński, Jagoda Kaczorowska, Teresa Łakomy, i Anna Świdlicka. Przypomniano, że od momentu zerwania PRL ze skautingiem, nie byliśmy uznawani przez biura światowe. Mimo to utrzymywaliśmy kontakty ze skautingiem lokalnym i w ten sposób to właśnie my do lat 90-tych reprezentowaliśmy Polskę. Odmawialiśmy zawsze dołączenia do grup skautowych krajów zamieszkania – do czego nas namawiano – uznając, że w niezależnej polskiej organizacji możemy zachować język ojczysty, tożsamość narodową i nieprzerwaną kontynuację ZHP. Zainteresowanie biur światowych nami ożywiło się w początkach lat 90-tych w okresie starań o przyjęcie Polski do światowego Związku. Po przyjęciu ZHP w kraju do WOSM i WAGGGS kontakty te urwano. Przedstawione zostały panu Ministrowi także nasze problemy i trudności. Będąc światową organizacją mamy duże zróżnicowanie w warunkach lokalnych, poziomie wychowania harcerskiego, a w niektórych krajach – głównie we Francji i Argentynie – duże trudności językowe. Bardzo ważna jest dla nas współpraca z rodzicami, parafiami i polskimi szkołami sobotnimi. W ostatnich latach dodatkowym zadaniem naszym jest przybliżenie nowo-przybyłych osób z Polski
4
do harcerstwa. Największą naszą bolączką jest brak odpowiednich kierowników pracą z dziećmi i młodzieżą. Musimy ich stale kształcić, lecz brak jest chętnych co jest m. in. wynikiem dzisiejszego wychowania i innego podejścia do służby. Minister Maciej Klimczak okazał duże zainteresowanie naszymi sprawami. Po powrocie do kraju na ręce dhny Przewodniczącej ZHP przesłał list, który podajemy piniżej: Pragnę serdecznie podziękować Druhnie za możliwość spotkania i rozmowy w siedzibie Związku Harcerstwa Polskiego poza granicami Kraju 20 października br. Dziękuję też za przyjęcie zaproszenia na kolację w restauracji “Łowiczanka” w Polskim Ośrodku SpołecznoKulturalnym. Ciepło myślę o wszystkich osobach zaangażowanych w prace Związku Harcerstwa Polskiego poza granicami Kraju. Państwa aktywność przyczynia się do stworzenia obrazu Polski, która nie tylko troszczy się o swoje dziedzictwo kulturowe, ale też dzieli się z innymi tym, co dla niej najcenniejsze. Ideały harcerstwa i związane z nimi Państwa działania wychowawcze służące zachowaniu polskiego dziedzictwa kulturowego już przynoszą owoce. Gratuluję dotychczasowych osiągnięć i życzę kolejnych sukcesów oraz wszelkiej osobistej pomyślności. Z nadzieją na dobrą współpracę. Łączę wyrazy szacunku opracowanie Redakcji Spotkanie z Ministrem Maciejem Klimczakiem (drugi z prawej) /fot. B. Trylski/
5
ADASTRA XXI - oceny, opinie, wrażenia W liście do instruktorek z dn. 12 października 2011 dhna Naczelniczka hm Anna Gębska pisze: ... Przygotowując 21szą Adastrę zdecydowaliśmy zaprosić Organizację Harcerzy, aby razem rozważyć wyzwania, jakie harcerstwu stawia współczesny świat, wyciągnąć konkretne wnioski i ukształtować kierunek przyszłej pracy dla dobra powierzonej nam młodzieży. Program Adastry XXI przygotował zespół z obu Organizacji. Postanowiliśmy, obok dyskusji na tematy bieżące poszczególnych Organizacji, poświęcić jeden cały dzień na kształcenie instruktorskie: stworzyć okazję do zbadania własnej postawy i metod pracy w świetle nauki. Uznaliśmy, że są trzy kluczowe tematy: nasza służba Polsce, etyka w naszym własnym życiu i w naszej pracy, oraz metoda pracy dostosowana do potrzeb rozwoju psychofizycznego młodzieży...
A jak Adastra XXI wypadła w ocenie uczestników? Pismo instruktorek Węzełek przeprowadził mini-ankietę na ten temat. Choć redaktorka dhna Danka Pniewska narzeka, że za mało odpowiedzi nadeszło, mnie wydaje się, że te, które przysłano są charakterystyczne dla większości uczestników, co można było zauważyć i wyczuć ma samej Adastrze. I prawie wszystkie są bardzo pozytywne, a szczególnie co do wyboru samego miejsca - Aylesford. Na pytanie “Adastra XXI – pierwsza z udziałem harcerzy, dobre i złe strony” odpowiedzi były jednobrzmiąco pozytywne. Tak, takie wspólne instruktorskie konferencje są bardzo potrzebne, wzbogacające, pozwalają na wymianę poglądów, metod działania, wspaniałe forum dyskusyjne, zacieśniające współpracę między organizacjami itp. Nie było złych stron, natomiast trochę zdziwienia, że kogoś trzeba do wspólnej konferencji przekonywać. Myślę, że przyczyny tego są głównie historyczne. Adastra była od początku (1964 r) konferencją instruktorek (instruktorzy mieli swoją osobno). Organizacja Harcerek kontynuowała tradycję przedwojenną i “zaciekle” broniła swojej odrębności i niezależności, aby nie być dominowaną przez tą męską stronę. Dzisiejsze pokolenia wychowywane w koedukacji na równych prawach w szkole, na studiach i w pracy zawodowej mają inne potrzeby. W latach 70-tych poprowadzone było w Wielkiech Brytanii z dużym powodzeniem “Forum” dyskusyjne dla funkcyjnych i instruktorów obu organizacji. Miejmy nadzieję, że te wspólne spotkania będą kontynuowane. Na temat referatu ks. Andrzeja Szostka napisano w ankiecie same supelratywy. Wygląda, że jest nam bardzo brak tego typu tematów – i to na takim poziomie – dla naszej osobistej korzyści, dla samokształcenia. A jak je przełożymy na praktyczny, konkretny program to się okaże. Proszono o pełny tekst referatu. Zamieszczamy go w tym numerze Ogniska, str. 6-13.
6
Wypowiedzi na temat referatu o psychologii dzieci i młodzieży, a także Warsztatów, były bardziej zróżnicowane. Tych, którzy chcą mieć więcej szczegółów na te tematy odsyłamy do Węzełka, grudzień 2011. Redaktorka
* * *
ŚWIATOWY ZŁAZ WĘDROWNICZY, 2013 r. W czasie Adastry XXI instruktorzy z Kanady przedstawili projekt zorganizowania Światowego Złazu Wędrowniczego w dn. 23. VII – 3. VIII 2013 r. w Parku Narodowym Banff na zachód od Calgary. Jest to najstarszy park Kanady klasyfikowany jako World Heritage. Teren jest piekny i dziki i bardzo trudny – góry i lodowce. Ilość miejsc jest ograniczona do 120 osób dla młodzieży od 16 lat, plus 24 instruktorek i instruktorów – całość ok. 140 osób. We współpracy z lokalnym Rangers planowana jest 5-cio dniowa ‘ostra’ wycieczka bardzo trudną trasą w trzech grupach po 40 osób. Kandydaci muszą być bardzo sprawni i w bardzo dobrej kondyncji. Już latem 2012 r. będą musiały być przeprowadzone w Chorągwiach wędrówki przygotowawcze według wytycznych wymagań. Drużyna Wędrowniczek “Korona Polski” i 7 Drużyna Wędrowników z New Jersey
7
prof. Andrzej Szostek MIC
JAK ŻYĆ W ZGODZIE Z ETYKĄ
REFERAT WYGŁOSZONY NA ADASTRZE XXI, AYLESFORD, 1. X. 2011 O to, jak żyć w zgodzie z etyką ( a raczej: jak żyć moralnie dobrze; etyka jest bowiem teorią moralności, a tu chodzi o sposób życia, a nie o teorię), pytają ludzie związani nie tylko z harcerstwem. W pytaniu tym chodzi bowiem o to, jak “wygrać” jedno, jedyne życie, jakie czowiekowi dano; jak uczynić je sensownym i wartościowym. Dobro moralne tym różni się od innych dóbr i wartości, że odnosi się do człowieka jako człowieka - i dlatego rangą swą przewyższa inne osiągalne na tej ziemi dobra. W tym sensie pytanie “Jak żyć?” jest ważne dla każdego i zawsze, zawsze też odnaleźć je można w podtekście wielorakich problemów, przed którymi człowiek staje. Jest ono szczególnie ważne w odniesieniu do młodych ludzi, ponieważ to jest wiek, w którym człowiek – najpierw z pomocą rodziców i wychowawców, a potem coraz bardziej świadomie i na własna odpowiedzialność – buduje kształt swego życia: wyznacza sobie cele, które chce osiągnąć, wybiera kluczowe wartości, formłuje własną osobowość. Zrozumiałe więc, że stawiają je sobie i swym podopiecznym instruktorki i instruktorzy harcerscy. A jednak pytanie to, postawione jako podstawowa kwestia w ramach zjazdu harcerskich wychowawców, brzmi nieco zaskakująco, można w nim wyczuć moment dramatyzmu. “Jak żyć w zgodzie z etyką?” do kwestia odwołująca się do podstawowych warunków i elementów przyzwoitego życia po prostu: do respektowania przykazań Dekalogu, uczciwości, prawdomówności, wzajemnego szacunku itp. Zaś ideały harcerskie sięgają znacznie wyżej, harcerstwo to rodzaj elity młodego społeczeństwa. Prawo i Przyrzeczenie Harcerskie nie poprzestaje na tych wymogach moralnych, które odnoszą się do każdego młodego człowieka, ale wyraźnie wzmacnia ich rangę i poziom zobowiązania. Harcerz nie tylko powinien być słowny, ale “Na słowie harcerza polegaj jak na Zawiszy”. Nie tylko odnosi się życzliwie do otoczenia, ale “w każdym widzi bliźniego, a za brata uważa każdego innego harcerza”. Niektóre Komentarze do Przyrzecznia Harcerskiego jeszcze wyżej wynoszą etos harcerski. W obszernym komentarzu przejętym przez Radę Naczelną ZHR w 2005 r. czytamy między innymi: “Służbę Bogu i Polsce mamy pełnić całym swoim życiem”. A ta służba Bogu to “codzienna modlitwa, aktywne uczestnictwo we Mszy Świętej, (...) współtworzenie wspólnoty wiernych przez obecność w swojej parafii, (...) rozprzestrzenianie chrześcijańskich ideałów w każdym miejscu i czasie swojego istnienia”. Postępowanie na wzór Zawiszy Czarnego oznacza między innymi “poświęcać się dla honoru swego kraju”, a nawet “wybrać raczej śmierć chlubną niż haniebną ucieczkę”. Harcerza
8
obowiązuje wręcz kategoryczny obowiązek radości – i tak dalej. Harcerstwo to rodzaj zakonu. Jako zakonnik muszę przyznać, że nawet reguły zakonne są bardziej powściągliwe w swych sformułowaniach, niż niektóre wymogi, zawarte w tym komentarzu. /.../ Harcerstwo traktowane jest jako elita, którą obowiązują wyższe standardy moralne, niż przeciętną młodzież. O tym świadczy Prawo i Przyrzeczenie Harcerskie, mundur, organizacyjne struktury, swoisty język itp. Tymczasem w liście zapowiadającym i uzasadniającym tematykę XXI Adastry przeczytałem m. in.: “Obserwujemy zanik wrażliwości w całym świecie – w życiu publicznym i prywatnym na to, co się godzi mówić i czynić. Nasza młodzież uczy się Prawa harcerskiego i składa Przyrzeczenie harcerskie, ale otaczający ją świat mediów, internetu, celebrytów i kolegów mówi i robi co innego”. Oto więc problem: czy da się utrzymać – a jeśli, to jak – ideały harcerskie we współczesnym świecie, “który narzuca podejście konsumpcyjne i relatywistyczne, a nie sprzyjające samozaparciu i karności” (jak czytamy w liście zapowiadającym zwołanie XXI Adastry)”. Czy szerząc ideały harcerstwa Baden-Powella nie rozmijamy się z realiami dzisiejszego świata? Czy nie zatrzymaliśmy się na takim obrazie życia młodego człowieka, który, być może, był jeszcze atrakcyjny w latach 30tych XX wieku, ale dziś żyje tylko we wspomnieniach weteranów ruchu harcerskiego, obcy zaś jest młodym ludziom początków XXI wieku – i to obcy tak dalece, że trzeba im raczej przypominać Dekalog, niż roztaczać przed nim wizję harcerskich ideałów? Moim zdaniem ideały te są nadal aktualne, a ich szerzenie bardzo potrzebne, choć trudne i wymagające dobrego rozeznania dotyczącego szans i zagrożeń współczesnego świata.
Szczególne zagrożenie: sekularyzm Epoka dzisiejsza, jak każda, niesie z sobą wiele wartości i szans rozwoju, trzeba o tym pamiętać. Jeśli tu uwagę skupiam na zagrożeniach, to nie dlatego, jakobym uważał dzisiejsze czasy za gorsze od minionych, ale dlatego, że zagrożenia stanowią dla nas szczególne wyzwanie - i o nich właśnie była mowa w przytoczonych wyżej fragmentach pisma zapowiadającego temat, na jakim skupić ma uwagę XXI Adastra. Także tych zagrożeń z braku czasu nie przedstawię w całym ich - nieco złowrogim - bogactwie, ale zatrzymam się na jednym , które wydaje mi się kluczowe i szczególnie ważne dla diagnozy dotyczącej współczesnego polskiego harcerstwa, także na obczyźnie. Takim zagrożeniem jest, moim zdaniem sekularyzm.
9
Ks. profesor w czasie wykładu
Rozumiem przezeń taką mentalność, taki sposób postrzegania własnego życia, które zamyka się w obrębie obecnego wieku,(hoc saeculum), czyli doczesności. Jest to mętalność charakterystyczna zwłaszcza dla społeczności cieszących się względnym dobrobytem, a my w takiej społeczności żyjemy, niezależnie od właściwego nam upodobania do narzekań. W Polsce, Wielkiej Brytanii, USA, Kanadzie i innych krajach zachodnich cieszymy się długoletnim czasem pokoju (historia nie zna wielu tak długich okresów wolnych od niszczących wojen), korzystamy z dobrodziejstw postępu naukowo - technicznego, otwierają się przed nami coraz to większe możliwości rozwoju materialnego i kariery w obrębie tego świata. W takiej sytuacji człowiek nie tęskni zbytnio za innym światem i innymi wartościami. Bóg i religia przestają być dla niego życiowo ważne. Owszem wyznaje często jakąś religię, bo to należy do tradycji, w którą się wpisuje i którą żyje, ale tak naprawdę specjalnie się z Bogiem nie liczy. Myśli raczej o karierze, jaką może zrobić, o wygodach jakie mogą stać się jego udziałem. Nawet jeśli chodzi do kościoła, to traktuje swe praktyki religijne, jako przedmiot swych religijnych potrzeb, które stara się zaspokoić podobnie, jak zaspokaja inne potrzeby: utylitarne, estetyczne, towarzyskie. Doczensy świat dość dobrze wypełnia jego marzenia. Faktycznie żyje etsi Deus non daretur: tak, jakby Boga nie było. Warto wspomnieć, że w dokumencie opracowanym przez Stolicę Apostolską jako wprowadzenie do najbliższego Synodu Biskupów poświęconego ewangelizacji (tzw. Lineamenta) sekularyzm jest wymieniony jako pierwszy z sześciu specyficznych znamion współczesności, aktualny zwłaszcza w społecznościach żyjących w dobrobycie. Dlaczego sekularyzm uznać trzeba za zagrożenie? Przede wszystkim dlatego, że pomniejsza samego człowieka,
10
zamykając go w sferze dóbr, które dlań atrakcyjne, ale jego możliwości i aspiracji nie wyczerpują. Człowiek może osiągnąć na tej ziemi wiele: może zdobyć wiedzę, uczynić życie wygodym, a nawet komfortowym, cieszyć się uznaniem innych oraz popularnością itp. Ale czy zaspokoi w ten sposób najgłębsze swe pragnienia i aspiracje? Czy majętność, wygoda, władza i popularność to ostateczny, w pełni satysfakcjonujący go cel jego życia? Dopóki nie osiągnie tych doraźnych celeów, wydawać się one mogą dlań wystarczające. Gdy jednak ich nie osiągnie ( a osiągnąć je, w kontekście rywalizacji, o kórej niżej, niełatwo), skłonny jest uznać swe życie za przegraną. A nawet, gdy je osiągnie: czy doprawdy uznać może swe życie za spełnione? Czy satysfakcjonuje go, to co ma, a nie to kim jest? Zatrzymanie się na tej perspektywie oznacza sprowadzenie człowieka do poziomu zwierząt: zwierzęta też dążą do zachowania swego życia i zaspokojenia swych witalnych potrzeb. Nieuchronną konsekwencją sekularystycznego pojmowania sensu ludzkiego życia jest podporządkowanie moralności karierze. Owszem moralność ma niemałe znaczenie. Na ogół warto odnosić się życzliwie do innych, mówić prawdę, być uczciwym itp. Respektowanie tych zasad pomaga osiągnąć sukces, umacnia naszą pozycję w społeczeństwie. Ale bywają sytuacje, w których droga do kariery wymaga kłamstwa, zdrady deklarowanym ideałom, zniszczenie konkurentów. Zasady moralne i cnoty są ważne, ale ich ważność jest względna, podporządkowana sukcesowi, który człowiek pragnie osiągnąć. Dobro moralne przestaje być dobrem nadrzędnym, miejsce nienaruszalnych zasad moralnych zajmuje relatywizm: zasady moralne obowiązują w tej mierze, w jakiej ułatwiają karierę. Konsekwencją sekularyzmu jest też odrzucenie świętości ludzkiego życia na rzecz jego jakości, czyli rozpatrywanie jego wartości w świetle dóbr i niedogodności, jakie w jego przebiegu można przewidzieć. Jeśli więc poczęta istota ludzka jest obarczona jakimiś schorzeniami, które wróżą jej doznanie wielu cierpień, to lepiej, by jej do urodzenia nie dopuścić. Jeśli zmierzające do schyłku ludzkie życie cechuje przewaga cierpień nad przyjemnościami, to lepiej je skrócić. Legalizacja aborcji i rozszerzająca się tendencja do aprobaty eutanazji jest tej tendencji preferowania jakości życia, a nie jego świętości, wyraźnym znakiem. Po trzecie, sekularyzm podpowiada, by innych traktować jako rywali aspirujących do nabycia tych dóbr, które przez nas są upragnione. Świat doczesny obfituje w rozliczne dobra, ale aspiracje konsumpcyjne człowieka nie znają granic. Jeśli człowiek upatruje swoją wielkość i wartość swego istnienia w tym, co ma lub może mieć ( w płaszczyźnie władzy, dóbr
11
konsumpcyjnych, uznania i popularności), to drugi człowiek jawi mu się przede wszystkim jako konkurent, który dąży do tego zagarnięcia upragnionych przez niego dóbr i zagraża przez to jego samorealizacji. W tym sensie jawi się on jako jego wróg. Można na pewnym etapie traktować go jako sojusznika w walce z innymi, ale jest to sojusz taktyczny, obliczony na skuteczne osiągnięcie zamierzonego celu - i w tym sensie doraźny. Ostatecznie więc sekularyzm, skoncentrowany na osiąganiu dóbr konsumpcyjnych prowadzi do samotności – i to zdaje się być jego najbardziej tragiczną i nieuchronną konsekwencją. Droga i mechanizm prowadzący do tej samotności różnie bywa przedstawiany, szczególnie wyrazisty i przekonujący obraz tego mechanizmu przedstawia m. in. film F. Coppoli “Ojciec Chrzestny” cz. II. Warto scenariusz tego filmu prześledzić, pokazuje on bowiem, że samotność ta nie wynika z cech osobowości jego bohatera, ale z dążenia do osiągnięcia pełni władzy i z przerażającej konsekwencji, z jaką cel ów stara się bohater filmu osiągnąć.
Szanse i zadania harcerstwa. Znaczenie wrażliwości moralnej Czy harcerstwo stanowi odpowiedź na wyzwanie sekularyzmu? Owszem, tak - i to co najmniej w dwojakim wymiarze. Po pierwsze przez to, że oferuje młodym ludziom udział w elitarnej organizacji. Psychologowie i pedagodzy dość zgodnie podkreślają, że dzieci i młodzież szkolna pragną zaangażowania w takie organizacje. Podświadomie czują że z życiem swoim coś sensownego muszą zrobić i nie chcą go zmarnować na głupstwa. Tęsknią przy tym do jakieś wspólnoty i pragną w jej ramach rozwjać tkwiązce w nich możliwości. Harcerstwo daje im możliwość realizacji tych tęsknot i trudno wręcz przecenić jego znaczenie. Gdy ruch harcerski jest słaby lub wręcz nieobecny, wówczas pragnienie młodych ludzi do wejścia do grupy elitarnej znajdują upust w przystąpieniu do organizacji prymitywnych, nierzadko paramilitarnych, które zachęcają ich do aktywności aspołecznej, niekiedy wręcz przestępczej. Po drugie harcerstwo kładzie nacisk na kształtowaniu charakteru młodego człowieka: na to, kim harcerz jest, a nie na to co posiada lub na jego karierę zawodową i społeczną. To ważne, bo pozwala młodemu człowiekowi dostrzec i rozwijać jego talenty i zdolności, a więc jego osobowość. W tym procesie kształtowania osobowości szczególne jednak znaczenie ma wrażliwość moralna: zdolność dostrzegania drugiego człowieka, jego wewnętrznej wartości i potrzeb. Taka wrażliwość pozwala odnaleźć sens życia i radość w uczestnictwie w człowieczeństwie drugiego, nie zaś jedynie w osiąganiu dóbr konsumpcyjnych oraz pozycji społecznej budzącej respekt (i zazdrość) innych.
12
Dotykamy tu najważniejszej sprawy związanej z pytaniem, jak żyć w zgodzie z etyką: sprawy zdolności do radowania się szczęściem innych. Nie na wiele zdadzą się często przypominane zasady moralne, których winniśmy przestrzegać, jesli za tymi pouczeniami nie stoi swoiste doświadczenie znajdowania satysfakcji i radości z tego, że ktoś inny – także dzięki mnie – ma się lepiej, jest szczęśliwszy, patrzy z optymizmem w przyszłość. Takie doświadczenia trzeba najpierw samemu przeżyć, samemu do tej moralnej dojrzałości dorosnąć. Jeśli instruktor lub instruktorka harcerska sama obraca sie tylko w kręgu wartości konsumpcyjnych, jeśli myśli z troska głównie lub jedynie o własnej przyszłości i wygodzie - to jego lub jej pouczenia kierowane do harcerzy będą miałkie, podszyte obłudą, a młodzi ludzie mają szczególny “węch” pozwalający im taką obłudę wykryć i z młodzieńczą surowością nań zareagować. Radość z więzi z innymi i ich człowieczeństwem trzeba samemu przeżyć, wtedy “bije” ona poprzez nasze słowa i zachowania, świadczymy o niej nawet bezwiednie. Ale takiego przeżywania człowieczeństwa trzeba też młodych uczyć. Dobra konsumpcyjne są łatwe, ich posiadanie daje natychmiatową satysfakcję. Natomiast wejście w życie i przeżycia innych, to proces zwykle długotrwały i nie zawsze przynoszący w efekcie sielankę wspólnego i bezproblemowego radowania się sobą. Pamiętam prowadzona przed laty w telewizji polskiej akcję “niewidzialna ręka”. Jej adresatami i poniekąd uczestnikami telewizyjnej gry byli młodzi ludzie, którzy - zwłaszcza w okresie wakacyjnym - starali się dostrzec kłopoty i potrzeby innych oraz zareagować na nie, pozostając w cieniu, nie oczekując zapłaty ani innych form wdzięczności. Mieli tylko przesłać zakodowaną wiadomość do prowadzących tę grę dziennikarzy telewizyjnych, że jakiejś starszej pani wrzucili węgiel do piwnicy, komuś innemu uprzątnęli zagracone podwórko, wrzucili do skrzynki pocztowej zgubiony przez kogoś portfel z pieniędzmi itp. Ale sygnalizowali też swe porażki: ich pomysły bywały chybione, ci, którym chcieli pomóc, reagowali niekiedy złością lub obojetnością. Zasługą prowadzących tę telwizyjną grę było podtrzymywanie młodych w ich ideałach i zapale pomimo takich porażek. To była piękna akcja. Oweszem, ci młodzi bohaterowie odczuwali zapewne niemałą satysfakcję, kiedy w telewizji wspomniano ich anonimowe wyczyny, ale to pozwalało im doznać tej radości, o której próźno opowiadać, jeśli się jej samemu nie przeżyje. Myślę, że podstawową odpowiedzią na pytanie, jak żyć w zgodzie z etyką, jest odsłonięcie piękna człowieka: piękna fascynującego i pociągającego pomimo licznych i denerwujących wad, jakimi także jesteśmy – i to ponad miarę, obarczeni. Proste gesty, niekoniecznie anoni-
13
mowe (zazwyczaj muszą one nosić na sobie “pietno” czyjegoś autorstwa): ustępowanie miejsca starszym, życzliwe wsparcie ofiarowane niesprawnym, pomoc w nauce mniej zdolnym, zastępowanie chorego w jego obowiązkach – pozwalają dzieciom i młodzieży dojrzeć moralnie. “Dojrzeć” ma w języku polskim dwa znaczenia. “Dojrzeć” znaczy “dostrzec to, czego się dotąd nie widziało”, ale znaczy też “stać się dojrzałym, dorosłym”. Oba te znaczenia ściśle się ze sobą łączą. Zapewne nie tylko w dziedzinie moralności, ale tam szczególnie wyraźnie widać, że człowiek staje się dojrzały, gdy dojrzy, czego dotąd zapatrzony zbytnio w siebie, nie widział. W tym kontekście pragnęł zgłosić małe zastrzeżenie do przywołanego wcześniej Prawa i Przyrzeczenia Harcerskiego. Mowa jest w nim także o życzliwości wobec innych, o gotowości ofiarnej pomocy potrzebującym; jakżeby inaczej! Ale te jakości moralne traktowane są podobnie jak inne cnoty (religijność, patriotyzm, umilowanie natury, wierność itd.), jako cechy “zdobiące” dobrego harcerza lub harcerkę. W centrum uwagi jest on sam (ona sama): nabywa coraz to nowych sprawności zarówno fizycznych jak i mornalnych, osiąga kolejne stopnie w harcerskiej hierarchii, jeśli mu (jej) się to uda to ma prawo do słusznej dumy. Otóż jest to ideał bliski stoickiej aletheia, tężyźnie moralnej, budzącej podziw nie tylko w starożytności, ale i w kręgu kultury chrześcijańskiej. A jednak trzeba powiedzieć, że innym motywem ludzkich wysiłków jest pragnienie osiągnięcia doskonałości, innym zaś wrażliwość moralna, w imię której reaguje człowiek na potrzeby bliźniego. Miłosierny samarytanin z Ewangelii wg św. Łukasza nie myślał o sobie i swojej doskonałości, ale “wzruszył się głęboko” na widok pobitego i leżącego w rowie nieszczęśnika i przyszedł mu z konkretną i hojną pomocą. Oba te motywy nie wykluczają się wzajemnie, raczej dopełniają. Człowiek ma prawo, a nawet obowiązek, doskonalić samego siebie, ale akcenty winny być prawidłowo rozłożone – i to z przewagą wrażliwości na drugiego człowieka oraz jego słuszne potrzeby i oczekiwania. Cała przypowieść Łukaszowa opowiedziana została przecież w kontekście pytania o najważniejsze przykazanie w Prawie Mojżeszowym. To miłość jest “więzią doskonałości”, bo Bóg jest Miłością. I Chrystus porywa nas nie przede wszytskim doskonałością swych cnót, ale tym, że oddał życie za nas, grzeszników, by każdemu przygotować miejsce w niebieskiej Ojczyźnie i do każdego swą pomocną dłoń wyciągnąć. Poszczególne cnoty, których osiąganie chcemy u harcerzy wspomagać, kształtują ich charakter – ale kształtują w znacznej mierze przez to, że stanowią różne formy miłości (ofiarność, wierność, prawdomówność, czystość itp.). Dopiero w tej perspektywie możemy uchronić harcerzy przed pogardą wobec tych, którzy
14
obarczeni są licznymi ułomnościami i wadami, a także przed frustracją, gdy młodemu człowiekowi nie udaje się łatwo osiągnoąć harcerskiej doskonałości. Także patriotyzm, tak głęboko wpisany w harcerstwo, nie prowokuje wówczas młodych ludzi do rywlizacji z przedstawicielami innych narodów, ale pozwala ukształtować postwę dialogu, którego fundamentem jest słuszne poczucie własnej (własnego narodu) wartości, a zarazem otwartości na to, co cennego i ciekawego mają do zaoferowania inni. Człowiek odnajduje siebie poprzez otwarcie na innych. Oni, a nie dobra konsumpcyjne, stają się jego szczególnym skarbem. Kto tak potrafi patrzeć na innych, ten odkrywa, że żyć w zgodzie z etyką oznacza koniec końców żyć nie dla siebie. Swoistym zwieńczeniem powyższych refleksji niech będą słowa, którymi kończy się 25 punkt soborowej Konstytucji o Kościele w świecie współczesnym: “Człowiek będąc jedynym na ziemi stworzeniem, które Bóg umiłował dla niego samego, nie może odnaleźć się w pełni inaczej, jak tylko poprzez bezinteresowny dar z siebie samego”.
•
ks. prof. dr hab. Andrzej Szostek MIC przez szereg lat był rektorem Katolickie-go Uniwersytetu Lubelskiego i kierownikiem Katedry Etyki, obecnie jest wykładowcą etyki na tym Uniwersytecie.
Adastra XXI w Aylesford - dyskusje pod drzewami
15
ciąg dalszy Akcji Kazachstan Minęło już siedem lat gdy rozpoczęła się akcja pomocy polskiemu harcerstwu w Czkałowie. Wyrastała, w porzuconym pośród kazachskiego stepu – młodzież, zmieniali się liderzy. Nasza pomoc trwa nieprzerwanie. Zbieramy datki pośród Polonii, pośród emigracyjnego harcerstwa, tworzymy wieczory “Zatoka Poezji”, wydajemy tomiki. To właśnie w tym kończącym rok okresie, przedstawiamy państwu mający ukazać się na dniach kolejny element tworzący Akcję Kazachstan: tomik poezji, grafiki, malarstwa i fotografii pod tytułem - déjà vu. Nie jest on czymś co jest zawarte tylko pomiędzy okładkami. Każdy z artystów oprócz swych dzieł, dał swe serce, swoje poparcie naszemu działaniu. Dzięki pomocy Konsulatu Generalnego RP w Los Angeles, prasy, dużej ilości polonijnych organizacji oraz mnóstwa osób indywidualnych co roku wysyłamy do tego kawałka Polski kilka tysięcy dolarów. Tomiki są wspaniałe; nie są na sprzedaż! Każdy jednak kto chciałby w prezencie przekazać na naszą akcję kwotę przynajmniej $20, może go otrzymać. Zeszłoroczne wydanie dzięki ogromnemu zainteresowaniu sponsorów, zniknęło już całkowicie. Wszyscy, którzy chcieliby nas wspomóc, wszyscy którzy chcieliby otrzymać najnowszy tomik déjà vu mogą czeki wypisane na ZHP - Ryszard Urbaniak Adnotacja : Déja vu Wysłać na adres: Bogusia Kizior 227 St. Germain Ln Pleasant Hill, CA 94523 Wszelkich informacji na temat naszej akcji, jak ją wspomóc lub w jaki sposób się do niej przyłączyć można uzyskać pisząc na powyższy adres lub na adresy mailowe: Bogulka@comcast.net Ryszard.urbaniak@yahoo.com CZUWAJ! Harcmistrz Ryszard Urbaniak Od Redakcji: bardzo ładna książka polecamy!
16
W dniach 3-4 listopada 2011 r. w Gorzowie odbyło się seminarium poświęcone historii harcerstwa poza granicami Kraju. Delegowany przez Naczelnictwo prof. hm BOLESŁAW INDYK (WB) przygotował na seminarium referat, który drukujemy poniżej
CAŁYM ŻYCIEM - BOHATEROWIE ZAPOMNIANI “Trudniej dzień dobrze przeżyć niż napisać księgę.” To co Państwo usłyszą ode mnie nie będzie historycznym opracowaniem wielkich czynów, wielkich ludzi powszechnie uznanych i szanowanych. Opisy tych znajdziecie Państwo w książkach historycznych, podręcznikach i na kongresach znawców tematu. Nie będzie to naukowe opracowanie gehenny Narodu, poparte datami, miejscami i liczbami. Również i te znajdziecie Państwo w podobnych źródłach. Wielkie liczby oszałamiają i stawiają człowieka w bezradnej pozycji wobec faktów. Ja chcę Państwu przybliżyć obraz trochę z innej strony, obraz widziany oczyma ofiar okrucieństwa, tego demonicznego obłędu, który zawładnął ludzkością w pierwszej połowie dwudziestego wieku, kiedy wydawałoby się, że rozwój cywilizacji i kultury powinien zbliżać się do zenitu. Chcę Państwu przedstawić, że nawet w tak potwornej sytuacji znaleźli się ludzie, którzy nie stracili wiary w ludzką godność, byli przygotowani do największej ofiary i potrafili stawiać na szalę swe życie, nie raz, nie dwa, lecz ciągle, dopóki widzieli w tym piekle potrzebę pomocy słabszym i w gorszej sytuacji niż oni sami. Posłużę się tylko paroma przykładami, lecz podobnych było wiele. Przykłady zaczerpnięte od żyjących jeszcze świadków, więc autentyczne. Po nieudanej próbie ucieczki z piekła sybiryjskiego, chłopak odzyskał przytomność w wykopie obok toru kolejowego, leżąc w śniegu pomieszanym z jego własną krwią, w okrutnym bólu. Nie wiedział, czy to już się zciemniało, czy tracił wzrok. Poruszył się i spostrzegł, że ma złamaną lewą rękę powyżej przegubu, a prawą zdruzgotaną i poszarpaną. Z wiekim wysiłkiem wdrapał się na górę wykopu, rozglądnął i zauważył w oddali za małym pagórkiem unoszący się dym. Trzymając złamaną lewą rękę, reką prawą, z której ponad przegubem zwisał ochłap ciała i skóry, zaczął iść w kierunku dymu. Doszedł do szczytu i stracił przytomność... Obudził się na drewnianym wózku, który ktoś ciągnął..., ktoś poprawił okrycie na nim. Obudził się znów na łóżku, powiązany i obandażowany, lecz w ciepłym pokoiku. Poruszył się i zobaczył kobietę, która wydała cichy okrzyk i szybko wyszła z pokoiku. Wkrótce wszedł mężczyzna, który ostrożnie popatrzył na niego, położył mu rękę na czole i półszeptem zapytał po polsku czy go słyszy i rozumie. Chłopak odpowiedział, że tak, na co mężczyzna sięgnął do kieszeni, wyciągnął złożoną kartkę i wsunął mu ją pod bandaż na pierś mówiąc: “Trzymaj to, a gdy wyzdrowiejesz schowaj i nie pokazuj
17
obcym ludziom. Znalazłem to w twoim ubraniu.” Był to obrazek Matki Boskiej, który matka chłopca poleciła mu nosić jeszcze w Polsce. Potem mężczyzna przedstawił się jako lekarz nazwiskiem WĘGRZYNEK pochodzący z okolic Żytomierza, również zesłany na Sybir, ale wcześniej. Teraz wędruje po posiołkach i ofiaruje swoje usługi innym zesłańcom i miejscowej ludności. Polecił chłopakowi by nie używał języka polskiego wśród obcych. Powiedział, że będzie przychodził i sprawdzał jego stan. I przychodził, usuwał dzikie mięso, które narastało na prawej ręce, usunął szwy z lewej, gdy ta się zagoiła i otaczał opieką. Aż raz przyszedł zmieniony i zaraz na początku wyrzucił słowo “amnestia”. Potem dodał, że to już jego ostatnia wizyta, a chłopak ponieważ sam już może chodzić, powinien się udać do pobliskiego miasteczka Tawda i tam w samym centrum odszukać żołnierza w polskim mundurze. Na pożegnanie, gdy mu chłopak dziękował, odpowiedział: “Teraz nie dziękuj, lecz mam nadzieję, że gdy się znajdziesz w polskim otoczeniu, zostaniesz harcerzem.” W sierocińcu polskim w Samarykandzie częściowo rozebrany chłopak bezradnie siedział na pryczy z zamkniętymi oczyma. Nie poszedł na apel i poranną modlitwę, bo nie mógł otworzyć oczu. Czekał aż kolega z sąsiedniej pryczy przyprowadzi opiekunkę. Kolega wrócił i powiedział, że opiekunka jest w tej chwili u dziewcząt gdzie ma kilka z podobnym problemem. Kiedy przyszła, przyniosła miseczkę z ciepłą wodą, mydło i watę. Powoli zaczęła przemywać oczy, a gdy wreszcie chłopak je otworzył, przemyła je mydłem i spłukała ciepłą wodą. Wyjaśniła mu, że zaraził się jaglicą, lecz to choroba bardzo pospolita w tym rejonie. Pocieszyła go, że w następnym dniu będzie w sierocińcu lekarz. Następnego ranka sytuacja się powtórzyła, z tym, że opiekunka, po przemyciu oczu zaprowadziła go do małego pokoiku gdzie dr SADOWSKI już czekał w asyście dwóch starszych chłopców. Doktor wskazał pacjentowi krzesło, a gdy ten usiadł przysunął drewniany stolik na którym było kilka buteleczek i naczynia z jakimiś płynami, oraz krzywa agrafka i pręcik metalowy w wielkości kilkucentrymetrowego gwoździa. Równocześnie ci dwaj starsi chłopcy stanęli za pacjentem, biorąc go za ramiona przycisnęli do krzesła. Doktor biorąc krzywą agrafkę do ręki, przybliżył się mówiąc, że to będzie bolesne lecz krótkotrwałe i nie ma innego wyjścia. Chłopak poczuł, że ktoś z tyłu chwycił jego głowę i unieruchomił. Doktor tą krzywą agrafką podważył i wywrócił jego powiekę, mówiąc przy tym: “Tak! Nie ulega wątpliwości.” Następnie wziął do drugiej ręki ten metalowy pręcik i śpiesznie rozgniatał pęcherzyki na odsłoniętej wewnętrznej powierzchni powieki. Potem spłukał i zalał kroplami jednego z płynów na stoliku. W tym momencie ból był najgorszy. Po upewnieniu się, że płyn przemył całą powiekę, lekrz znów spłukał oko, zapuścił innym płynem i zwolnił powiekę z agrafki. Powtórzył całą procedurę z drugim okiem. W końcu zakrył oczy kulkami z waty i jeden ze starszych chłopców wyprowadził pacjenta z pokoiku oddając go opiekunce. Zabieg trwał niespełna dziesięć minut, a lekarz pracował, z krótką przerwą na posiłek, do zmierzchu, kiedy z braku odpowiedniego światła nie
18
mógł kontynuować. Odpoczął śpiąc kilka godzin i wczesnym rankiem już był w drodze do następnej ochronki gdzieś w innym zakamarku ówczesnego imperium szatana. Przy następnej wizycie lekarza i powtórnym zabiegu chłopak dowiedział się, że dr Sadowski był specjalistą ocznym we Lwowie, skąd był wywieziony na Sybir tak jak i jego przyszli pacjenci. Ratował ludziom, a szczególnie dzieciom, wzrok środkami, które dzisiejszego lekarza by przeraziły, bo w większości sam je musiał zrobić z jedynie dostępnych materiałów. Przez ręce jego przeszło tysiące ludzi, a nie słyszało się żadnej skargi. Chłopak, pacjent z Samarykandy, spotkał jeszcze doktora Sadowskiego po latach, już w radykalnie zmienionej sytuacji, w Ugandzie, najpierw w Masindi, a później w Koji. Były to obozy polskich wysiedleńców, których Brytyjczycy przyjęli na czas wojny w drodze z Sybiru. Obozów tych było kilkanaście, rozrzuconych po Afryce od Ugandy po Rodezję i Południową Afrykę. Największe były jeden w Tanganice i dwa w Ugandzie. Dr Sadowski znów jeździł po tych obozach sprawdzając oczy wszystkim, a szczególnie dzieciom, bo jaglica to choroba, która czasem wraca, szczególnie w prymitywnych, niehigienicznych warunkach życiowych. Lecz tutaj już nie trzeba było ryzykować własnego życia za ratowanie “wrogów ludu”. Przy jednej z tych okazji, stojąc w kolejce do badania, chłopak zauważył wśród ekwipunku lekarza wyłożonego na stoliku krzyż harcerski. Po latach, gdy już jako studentowi, specjalista badał oczy, nie bardzo wierzył, że on cierpiał na jaglicę, gdyż nie było śladów potwierdzających ten fakt. Podałem tu tylko dwa przykłady służby całym życiem Bogu i Polsce. Lecz takich przykładów było wiele: – Pielęgniarka w tych prymitywnych warunkach, ratująca płaczące dziecko, któremu kiszka stolcowa wyszła na zawnątrz. – Żołnierz przydzielony do obrony dzieci w Samarykandzie, sam jeden rzucający się do obrony dziewczyny, którą sześciu bandytów porwało, by ją zgwałcić i swoją determinacją zmuszający ich do ucieczki. Ilu było tych opiekunek i opiekunów gotowych na wszystko? Dlatego pragnęł zwrócić Państwa uwagę na to, że nawet w czasach kiedy wygląda, że szatan triumfuje, znajdują się ludzie wierni przykazaniu miłości bliźniego. I to są prawdziwi bohaterowie! Zbyt mało się o nich mówi. A to oni właśnie winni być przykładem dla naszych przyszłych pokoleń. Nie znalazł się jeszcze wieszcz, który by o nich pisał. Nikt nie zorganizował konferencji na ich temat. Nikt nie nakręcił filmu w rodzaju “Ben Hur’a”. Dziś częściowo w pogoni za pięniądzem, częściowo z politycznej poprawności świat zachwyca się blichtrem. Naród stawia na postumenach ludzi, którzy dołożyli wielu starań i wysiłku by tych prawdziwych bohaterów zniszczyć. Nie interesują nas zasady którym oni służyli, ani powody dlaczego je wybrali. Lecz czasu nic nie
19
zatrzyma. Przyszłe pokolenia, gdy się obudzą, będą nas sądzić za to. Jaki to będzie sąd? Pozostawiam Państwu pod rozwagę. “Mam szcerą wolę całym życiem pełnić służbę Bogu i Polsce, nieść chętną pomoc bliźnim i być posłusznym prawu harcerskiemu.” Harcmistrz Ryszrad Kaczorowski, który zginął pod Smoleńskiem jako były Prezydent Najjaśniejszej Rzeczyspospolitej pozostanie jako jeden z najbardziej eksponowanych przykładów tej służby, całym życiem, do końca. Lecz było podobnych wielu, nieomal w każdej dziedzinie życia, a szczególnie w opiece, dzieci i młodzieży oraz edukacji. Dziś już bardzo niewielu z nich pozostało, bo nawet ich podopieczni, ci którzy żyją, to osiemdziesięciolatki. Dlatego proszę Państwa, gdy się rozejdziemy, o chwilę zadumy. Proszę o objęcie myślami tych zapomnianych bohaterów i modlitwę do Stwórcy, by ich przyjął do Swego Królestwa. prof. hm BOLESŁAW INDYK
DZIECI POLSKIE PO WYJŚCIU Z ROSJI SOWIECKIEJ
20
hm Ryszard Urbaniak (Kalifornia)
13 Grudnia Miliony pamiętają jeszcze ten zaskakujący moment, gdy jedynym programem w telewizji było przemówienie gen. Jaruzelskiego o wprowadzeniu Stanu Wojennego w Polsce. Mija już trzydzieści lat od tamtego haniebnego wieczoru. Oprócz innych dat w historii, ta także była ważną, była przełomowyą, była nieudaną próbą zatrzymania solidarnościowego sierpnia. Wielu zapłaciło za wolnościowy zryw wysoką cenę. Tysiące ludzi zostało internowanych, skazanych na wieloletnie wyroki więzienia, wielu nigdy nie powróciło do normalnego życia. Część odeszła w wieczność nie doczekawszy wolnej ojczyzny. Oni jak i wielu innych, którzy przez dziesięciolecia istnienia socjalizmu w kraju nad Wisłą było torturowanych, szczutych, katowanych i mordowanych – zapłaciło cenę której nie można zmazać .
Myśląc o przyszłości warto pamiętać o przeszłości. Nie po to, aby nią ciągle żyć, rozpamiętywać, po to jednak aby wyciągać wnioski i iść dalej. Skażeni sowieckim komunizmem nawet dziś w demokratycznej i wolnej Polsce potykając – uczymy się demokracji. Warto powiedzieć młodzieży o tamtych chwilach. Warto uczyć ją zwycięzkiego zakończenia polskiej rewolucji, która niczym domino, obaliła sowiecki system. To była jedna z największych, bezkrwawych bitew w naszej historii. Nie zapominajmy o niej. Czym jest grudzień? Dla każdego kto go przeżył jest czymś innym, jest cegiełką tworzącą pełny obraz tamtych dni. Cofając się do tamtej daty, nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że będzie ona najbardziej przełomową w moim życiu. To od pamiętnego 13 grudnia 1981 roku zmieniło się ono zupełnie. Najpierw jako młody człowiek wraz żoną i przyjaciółmi zaczęliśmy wydawać podziemne czasopismo “KRZYK”, później przyszła “wsypa”, aresztowanie, wyrok, więzienie, amnestia, wyrzucenie ze studiów i pracy, bilet w jedną stronę do USA. Wewnętrznie przeszedłem wszystkie możliwe ewolucje, stany depresji i uniesienia, aby w końcu móc zostać statecznym człowiekiem z historią. Jak i inni; jak wielu z nas!
To po to właśnie chciałbym abyśmy pamiętali o tamtych chwilach.
• • • • • 21
Dr WANDA BŁEŃSKA - MATKA TRĘDOWAT YCH kończy 100 Lat Przy tym szczególnym jubileuszu trzeba przypomnieć postać tej niezwykłej kobiety, lekarza – misjonarki świeckiej, która ponad 40 lat służyła trędowatym w Afryce, a na którą oni wołali: Dokta, Mama i ostatnio Dziadzia. Dzięki dhnie Zofii Florczak, która napisała o niej dwie książeczki pt. “Dokta” i “Buluba”, poznaliśmy trochę jej życie. Kilka lat temu mieliśmy radość poznać Doktę tu w Londynie, osobiście. Dziś ślemy Jej - pocztą i “Ogniskiem” - nasze najserdeczniejsze gratulacje i życzenia! Pisała o sobie: Przeżyłam 42 lata na równiku w prześlicznej Ugandzie, w placówce dla trędowatych. To był czas wytężonej pracy i radości. Najtrudniejsze były początki, pierwszych 15 lat. Wówczas byłam jedynym lekarzem w dwóch ośrodkach misyjnych w Bulubie i Neyenga oraz ośrodkach terenowych Buganda i Busoga. Brakowało mi nie tylko wyposażenia, ale przede wszystkim doświdczenia, zwłaszcza w diagnostyce i chirurgii. To były lata, gdy nie mogłam wysłać chorego na trąd do ogólnego szpitala na operację. Musiałam operować sama. Ilu chorym pomagałam przez samo leczenie czy operację, a ilu wymodliłam wyzdrowienie żarliwym wzywaniem Bożej pomocy, bo to mój pacjent, za którego czułam się odpowiedzialna, tego żadne statysyki nigdy nie podadzą...
Wanda Błeńska urodziła się w Poznaniiu i tam ukończyła w 1934 r. studia medyczne. Pracowała jako lekarz już przed wojną, w czasie wojny służyła w Armii Krajowej, była aresztowana i więziona przez Niemców. Po wojnie wyjechała na Zachód do brata. W Anglii przez krótki czas leczyła w polskich szpitalach wojskowych. Tu nastąpiło spełnienie jej marzeń – wyjazd do Afryki. Jest harcerką. 26 grudnia 1950 r. na Górze Giletta u brzegów Jeziora Wiktorii złożyła Przyrzeczenie Harcerskie (na ręcę phm Witolda Bidakowskiego) i została przyjęta do ZHP działającego poza granicami Kraju.
SZCZĘŚLIWA WŚRÓD TRĘDOWATYCH
Wywiad z dr Wandą Błeńską Marcina Fabjańskiego (fragmenty 1997) To było 10 listopada 1946 r. Po zapadnięciu zmroku przemknęła na pokład małego statku – z Gdańska do Lubeki. Chciała dotrzeć do Hanoveru, gdzie umierał jej brat Roman. Wzięła tylko walizkę z dyplomem studiów medycznych i metrykę urodzenia. Marynarz zaprowadził ją do komórki z węglem. Kapitan o niczym nie wiedział. Wtajemniczeni byli tylko dwaj marynarze z polskiej załogi. Roman przekupił angielskiego celnika z Lubeki, który nie zauważył, gdy go mijała przykryta
22
wojskowym płaszczem. Za wielkimi skrzyniami w wojskowej ciężarówce dotarła do Hanoveru. Kilka tygodni opiekowała się bratem, potem pojechała do Hamburga, a stamtąd do Liverpoolu. Jeden z biskupów z Ugandy zgodził się, żeby objęła w jego kraju osiedle trędowatych. Musiała tylko poczekać na zgodę rządu Ugandy. Trwało to półtora roku. W Ugandzie dostaje wiadomość od biskupa: rząd nie zbuduje leplozorium w Fort Portal. Wyjeżdża do Buluby. Irlandzkie franciszkanki, które prowadzą tam misje, nadają jej funkcję lekarza naczelnego. – Tak się nazywałam, bo poza mną nie było innego – mówi. Z zagranicy dostaje listy zaadresowane “Polish doctor. Uganda”. Wszyscy nazywają ją “Dokta”.
BULUBA
Osiedle trędowatych w Bulubie założyła w 1934 r. Mary Kevin, misjonarka z Dublina. Zobaczyłam rzędy chat z gliny i murowany kościół – opowiada dr Błeńska. – Kiedy przyjechałam, nie było żandego sprzętu medycznego. Dwie siostry rozdawały lekarstwa w chacie ulepionej z gliny i z mułu z jeziora. Pozostałe sześć zakonnic zajmowało się rolą i hodowlą zwierząt. Misjonarze produkowali dachówki. – Z jednej z chat kazałam zdjąć dachówki i założyć szybę, żeby mieć światło. Zrobiłam tam salę operacyjną. Doktor Błeńska dostaje dle siebie dwa pokoje – w tym jeden z dachem. Jej poprzednicy wytrzymali tu po roku. – Miałam warunki zbliżone do tych z okupacji. Dla “Dokty” brak lekarstw nie oznacza niemożności leczenia. Rozpoczyna od rehabilitacji. – Kazałam wszystkim pracować, kobietom też. Jeśli miały palce szły na pole z motyką, jeśli nie, przebierały ryż. Uczyłyśmy je szycia i wyplatania mat. W Bulubie czekało na nią czterystu trędowatych, których rodziny wyrzuciły z domów... Szybko nauczyłam się, że pierwszą diagnozę trzeba dokonać za pomocą dotyku. Trąd poznaje się po tym, że plamy zwykle są suche, nie pocą się, a nerwy są powiększone. Nie używałam rękawiczek. Pacjent nie może poczuć, że się go boisz, albo brzydzisz. – Żeby leczyć trąd trzeba być internistą, chirurgiem, neurologiem, dermatologiem, bakteriologiem, laryngologiem, ginekologiem, urologiem, immunologiem, rehabilitantem – wylicza. To mnie fascynuje w tej chorobie. W 1952 r. buduje skrzynię utrzymującą ciepło, z bawełną między podwójnymi ścianami i termosem w środku. Trzyma w niej wycinki zarażonej skóry do badań. Lekarze angielscy, którzy zwiedzali osadę, obiecują pieniądze na prawdziwe laboratorium. W 1953 powstaje szpital z betonowych płyt. – Sama zrobiłam plan, budynek o dwóch salach dla kobiet i mężczyzn. Pomieścił 25 chorych. Siedem lat po przybyciu do Buluby, pod datą 17 czerwca 1958 r. dr Błeńska
23
“Dokta” z pacjentem i
w czasie wykładu o trądzie w Afryce
pisze w prowadzonym nieregularnie pamiętniku: “Dziś rano odkryłam pod prawym kolanem drętwe miejsce, leciutko zaróżowione – do wieczora nie ustąpiło. Czyżby? Na myśl o tym czuję raczej podniecenie niż przygnębienie. Ale trudno mi oderwać myśli. Co chwilę patrzę na to i macam. Poczekam do poniedziałku może przejdzie?”. Na pierwszy urlop do Polski dr Błeńska jedzie po pięciu latach, potem jeździ co cztery lata, w końcu co dwa. Do Buluby przyjeżdża za to kilku polskich lekarzy: zostają po kilka dni, albo lat. Janina Bartkiewicz, laborantka (harcerka-przyp.Red) przyjechała do Buluby w 1965 r. – Wymyśliła kule dla ludzi bez dłoni. Wkładali kikuty do skórzanych woreczków na gumce i mogli je podnieść. Ze starych opon robiła sandały rehabilitacyjne – opowiada dr Błeńska. Kiedyś pacjenci się zbuntowali. Pozdejmowali z nóg sandały, bo stały się słynne i każdy wiedział, że ich właściciel pochodzi z osiedla trędowatych – Janka zaczęła robić je tak ładnie, że wkrótce kupowali je mieszkańcy okolicznych wiosek. Lekarka ma ustalony dzień pracy: pobudka o szóstej. O siódmej msza, godzinę później śniadanie. Do obiadu praca w szpitalu i przyjmowanie pacjentów. Potem 20 minut przerwy i powrót do szpitala: do pacjentów albo badań histologicznych. Po kolacji o 19.30 znów badania, albo lektura. Na sen zostawia pięć godzin.
24
MÓWIĄ O “DOKCIE”
Młody Ugandyńczyk na studiach w Polsce:
Pomyślałem, że jak pojadę do Polski to ją odnajdę, ale tu co innego miałem na głowie: egzaminy, nauka języka – mówi Kijogo, student technologii żywienia. – Kiedyś na przystanku tramwajowym podchodzi do mnie starsza pani i pyta skąd jestem. Mówię, że z Kampali, wtedy ona zaczyna mówić w luanga, języku mojego plemienia. Myślałem, że się rozpłaczę. – Spotykam Doktę co tydzień. W Ugandzie była jedną z najbardziej znanych osób. – Skąd ją znałem? Ludzie nie znali jej nazwiska, nie wiedzieli, że jest z Polski, mówili: biała lekarka. Teraz w Ugandzie prawie nie ma trądu. To ona go wyleczyła. Nasi lekarze bali się, nie przyjmowali trędowatych do szpitali. Profersor Jerzy Król, ortopeda z Poznańskiej Akademii Medycznej, odwiedził Bulubę w latach 70-tych. – Spośród glinianych chat, wyglądają dwa murowane budynki, kościół, gdzie murzyni kołyszą się i śpiewają bluesowe modlitwy, i szpitalik – opisuje osadę. Pracuje już wtedy laboratorium. Lekarze angielscy dotrzymali słowa. Działa tez siedem stacji w buszu, zwanych klinikami pod drzewami. Prowadzą je przeszkoleni Ugadyńczycy. Wszystko to pomysły dr Błeńskiej. Znajduje sponsorów: stowarzyszenia pomocy trędowatym z Niemiec i Wielkiej Brytanii. Do Angli wysyła zdjęcia trędowatych dzieci. Angielskie rodziny adoptują je i wysyłają pieniądze. Do sklepów Europy wędrują zrobione przez trędowatych naszyjniki z pestek i lalki. Zysk zamieniany jest na leki. Profesor Janusz Ziółkowski z Kancelarii Prezydenta Wałęsy, kiedy wręczał jej Krzyż Komandorski, powiedział – Dla nas, którzy nie jesteśmy gotowi do tak bohateskiej ofiary, jest pani wyrzutem sumienia. Profesor Jerzy Król: – Jest osobowością formatu Matki Teresy. Trędowaci przychodzili do niej w takim stadium, że nie można było im pomóc. Trochę podleczeni parzyli sobie ręcę, gotując coś nad ogniem, jak to mają w zwyczaju. Wracała infekcja. To może załamać. “Dokta” stworzyła najlepszy ośrodek leczenia trądu w całej Czarnej Afryce. W leprozoriach rządowych trędowaci umierali w łachmanach. Dr Błeńska płaciła za to lękiem i depresjami, ale - jak twierdzi - niezbyt często. – Jak się ma 24 tysiące pacjentów, nie ma na to czasu. Ryszard Kapuściński, reporter: - Wandę Błeńską spotkałem w 1988 roku w Kampali. Pojechałem wtedy do Ugandy. Od niemal 20 lat toczyła się tam wyjątkowo okrutna wojna domowa. Kraj był zdewastowany. Panował głód. W warunkach pełnej anarchii, rozkładu pani Wanda potrafiła ocalić swój szpital. Zrobić z niego miejsce o spokojnej, niezwykłej atmosferze. Wymagało to determinacji i odwagi. A najważniejsze, że po latach ofiarnej pracy “Dokta” wyrobiła sobie wśród miejscowych taki autorytet i cieszyła się takim szacunkiem, że żaden reżim nie ośmielił się jej przeszkadzać i naruszać azylu Buluby.
25
W 1995 r. Kapuściński podróżował po Afryce i postanowił odwiedzić “Doktę” w Bulubie: – Nie wiedziałem, że jej już tam nie ma. Zacząłem o nią pytać. Wystarczyło wymienić jej imię, a wszyscy stawali się serdeczni. Trędowaci mówili o niej i płakali ze wzruszenia. Trzy lata po jej wyjeździe wciąż była tam mocna tradycja dobrej roboty. Do Buluby przyjeżdżali ludzie z całej Ugandy, żeby się leczyć. ZNÓW W POLSCE W 1992 Wanda Błeńska, wróciła do Poznania. Zostawiła po sobie doskonale wyposażone laboratoria. W 1993 nazwano je “Wanda Błeńska’s Training Centre”. Szpital miał osobny oddział dziecięcy, oddział rehabilitacji i warsztaty ortopoedyczne. “Dokta” teraz jeździ z wykładami po szkołach. Działa w Radzie Fundacji Akademii Medycznej w Poznaniu “Redemptoris Missio”, która wysyła lekarzy i studentów do krajów Trzeciega Świata. – Na misje powinni jeździć tylko ludzie szczęśliwi – twierdzi – inaczej nie będą mieli nic do przekazania. Bulubę odwiedziła w 1993 roku. – Teraz tam nie ma już Białych. Został jeden Ugandyński lekarz i kilka sióstr Murzynek. – Niektórzy mówią, że byłam bohaterką – dziwi się Wanda Błeńska – a ja nie mam poczucia ofiary, moje życie było radosne. – Swój wywiad kończy mówiąc – muszę odebrać bilet w Locie, jadę na konferencję do Londynu.
* * *
Ten wyjazd do Londynu w 1997 to właśnie był wyjazd do nas. W Polsce na emeryturze była stale zajęta jeżdżąc po Kraju z wykładami i przygotowując osoby świeckie i zakonne na misje. Zgodziła się jednak przyjechać na dłużej. Mogliśmy ją w Londynie ugościć, wysłuchać jej wykładów i opowiadań o Bulubie, Ugandzie i sąsiedniej Rwandzie, gdzie wówczas toczyły się okrutne, krwawe walki, o których wiele wiedziała. Po raz drugi kilka instruktorek spotkało ją w 2001 r., kiedy kończąc 90 lat przejeżdżała przez Londyn w drodze do Indii. Przyjaciele zafundowali jej ten wyjazd w prezencie, aby mogła odwiedzić wioskę trędowatych w poł. Indiach w Puri założoną i prowadzoną przez słynnego Ojca Żelazka. Urządziliśmy jej wtedy harcerskie urodzinowe spotkanie. A kiedy miała 95 lat ufundowano jej wyjazd do Afryki, do ośrodka szkoleniowego w Bulubie, który sama zakładała i który nazwano jej imieniem. Dzisiaj pracują tam już tylko lekarze afrykańscy. Jej stulecie celebrowane było bardzo uroczyście w Poznaniu. Jak zwykle śpiewają dla niej “Słowiki Poznańskie”. Mimo rozlicznych odznaczeń, wyróżnień, które wciąż otrzymuje, pozostaje dalej taka sama: urocza, skromna, uśmiechnięta starsza pani – siwe włosy, białe adidaski na nogach... B.Bienias
26
TYTUŁ SENIORA KOMBATANTA DLA ŚP Hm RYSZARDA KACZOROWSKIEGO
25 marca 2011 r. Harcerski Krąg Seniorów Kombatantów ZHP Chorągwi Krakowskiej zorganizował wyprawę do Świątyni Opatrzności Bożej w Wilanowie, gdzie dokonano symbolicznego przekazania aktu nadania tytułu Seniora Kombatanta śp. hm Ryszardowi Kaczorowskiemu ostatniemu Prezydentowi II RP. W Krypcie Wielkich Polaków przed Jego Płytą Nagrobną złożono hołd sztandarowy oraz kwiaty i zapalono znicze. W uroczystości brały udział zuchy i młodzież harcerska z Hufca Mokotów i Hufca Ursus oraz Seniorzy harcerscy - razem ponad 100 osób. Odśpiewano wspólnie Modlitwę Harcerską, a także Hymn Harcerski “Wszystko, co nasze Polsce oddamy”. Na koniec obecni po kolei podchodzili do Płyty Nagrobnej Prezydenta i przykładając do niej prawą dłoń wypowiadali słowa: “Czuwaj Druhu Harcmistrzu” Hołd sztandarowy przed Płytą Nagrobną Dha hm Ryszarda Kaczorowskiego w Świątyni Opatrzności Bożej.
27
NA W I E C Z NĄ WA R T Ę Hm LEOKADIA STEIN zm 16 sierpnia 2011 r., BIRMINGHAM, WB Ur. 1 października 1927 r. w Bolesławicach, pow. Równe, z domu Nowak. W szkole powszechnej należała do zuchów. Po wybuchu II w.ś. została z całą rodziną wywieziona na Syberię koło Archangielska. Po pół roku chodzenia do szkoły rosyjskiej została wyrzucona z niej za zbuntowanie klasy (chodziło o modlitwę przed lekcjami). Musiała jako 13-sto letnia dziewczynka pracować przy budowie linii kolejowej. Po tzw. amnestii dołączyła wraz z rodziną do Wojska Polskiego gen. Andersa i wyjechała do Teheranu. Tam zmarła matka. Jako najstarsza z pięciu sióstr objęła nad nimi opiekę. W Teheranie 1943 r. wstąpiła do harcerstwa i złożyła Przyrzeczenie. Pod koniec 1943 r. już jako zastępowa wyjechała do Afryki, do Poł. Rodezji. Tam po skończeniu kursu dla drużynowych, pełniła funkcję drużynowej, przybocznej hufcowej i otrzymała stopień phm. W 1948 r. przyjechała do Anglii, gdzie wyszła za mąż. Po przerwie i urodzeniu się syna wróciła do pracy harcerskiej w 1957 r. w Birmingham. Przez szereg lat prowadziła gromadę zuchową, a od 1962 r. zorganizowaną przez siebie drużynę harcerek. Prowadziła kolonie zuchowe i obozy harcerek. Była Komendantką kursów drużynowych “ŚWIT”, drużynową drużyny instruktorek “Zorza”. Przez szereg lat była Hufcową Hufca Harcerek “Mazowsze” oraz Komendantką Chorągwi Harcerek w W. Brytanii. Brała zawsze bardzo czynny udział w pracy harcerskiej, angażując się w harcerstwo całym sercem – było ono dla Niej drugą rodziną. Cześć Jej pamięci! Hm ANNA JACHULSKA zm. 2.10.2011 w DETROIT w wieku 89 lat, instruktorka założycielka harcerstwa w Detroit. Ur. 15.01.1.922 w Jastrzębikach koło Kalisza, z domu Fingas. Przed wojną ukończyła szkołę rolniczą. “Wojna i przyłączenie tamtej części Polski do Rzeszy Niemieckiej było początkiem smutnej fazy jej życia. Opiekowała się starymi rodzicami, pomagała braciom w niewoli. 14 października 1940 r. odebrano im gospodarstwo, rodzice znaleźli się w domu starców w Podębinie, a Annę wywieziono na roboty do Niemiec. Po obozach przejściowych w Łodzi i Nieuburgu wylądowała w szpitalu dla gruźlików w Bad-Rehburg koło Hanoveru. Praca tam była ciężka, lecz znośna dzięki dobremu traktowaniu. 5 kwietnia 1945 roku odzyskała wolność dzięki wojskom alianckim, a w czerwcu tego roku, dzięki pomocy byłego pacjenta, mjr Kazimierza Jaworskiego, została powałona do pracy w Polskim Czerwonym Krzyżu./.../ W maju 1947 r. przybyła do Stanów Zjednoczonych, gdzie 29 czerwca 1947 roku poślubiła Zdzisława Jachulskiego, podchorążego z Armii Krajowej, byłego podharcmistrza 2 warszawskiej drużyny harcerskiej. Włączyła się do pracy harcerskiej - była długoletnią instruktorką zuchową w hufcu “Ziemia Rodzinna” i jedną z pierwszych członkiń Zastępu Instruktorek “Iskry” w Detroit, gdzie założyła i prowadziła pierwszą gromadę zuchową. Przez wiele lat, razem z hm Władą Wojciechowską prowadziła kolonie zuchowe na “Białowieży”. Pamiętam ją z kilku Zjazdów jako spokojną, kulturalną i uprzejmą instruktorkę, przyjaźnie ustosunkowaną do dużo młodszych od niej. Przez ostatnie kilka lat nie była aktywna, ale co roku rejestrowała się, bo chciała wiedzieć co się dzieje w Chorągwi. Co roku pomagała w ubieraniu harcerskiego ołtarza na procesję Bożego Ciała. Ostatni raz była w gronie
28
NA W I E C Z NĄ WA R T Ę harcerskim na kominku z okazji Dnia Myśli, gdzie w tym roku została uhonorowana jako jedna z założycielek pracy harcerskiej w Detroit. Pozostawiła córkę Beatę i syna Krzysztofa” Kinga Rzyska, hm Cześć Jej pamięci! hm IRENA HORBULEWICZ zm 4.12. 2011 w BYDGOSZCZY Ur. się 22 lutego 1926 r. w Czersku na Pomorzu. Do Związku Harcerstwa Polskiego wstąpiła 20 czerwca 1938 r. - do 1 Ż DH im. Królowej Jadwigi w Czersku. Idea harcerstwa stała się ideą życia i źródłem siły wewnętrznej. W czasie okupacji uczestniczyła w kursach pomocy sanitarnej prowadzonych przez starsze harcerki. Po wojnie natychmiast podjęła pracę, ale już jako drużynowa. W sierpniu 1945 r. ukończyła kurs drużynowych, zorganizowany przez Kwaterę Główną w Radziejowicach k. Warszawy (Centralną Akcję Szoleniową - CAS) oraz złożyła Przyżeczenie Harcerskie. Zorganizowała następną drużynę harcerską - 1ŻDH przy Liceum Pedagogicznym w Złotowie, którą prowadziła od 1 września 1946 do 30 stycznia 1948. Po ukończeniu nauki w Liceum Pedagogicznym z nakazu pracy podjęła pracę nauczycielską w Dzierżęcinie k. Koszalina gdzie, założyła drużynę zuchową i harcerską. Rok 1949 był ostatnim rokim pracy harcerskiej tego I etapu, ale zamknęła go zorganizowaniem obozu stacjonarnego i wędrownego dla druhen wszystkich “swoich” drużyn. W 1956, kiedy wystąpiła perspektywa odrodzenia się Harcerstwa, na polecenie Komendy Chorągwi Pomorskiej zajęła się organizacją Hufców żeńskich, zorganizowała również kurs dla drużynowych z całej Chorągwi Pomorskiej w Pokrzydowie. W 1981 r. w III etapie pracy harcerskiej organizowała działalność w Chorągwi Pomorskiej i w Hufcu. I znowu historia wpływa na bieg pracy. W 1994 r. ówczesna Naczelniczka dawnej Organizacji Harcerek dhna hm Zofia Florczak delegowała dhnę Irenę Horbulewicz na Zlot ZHP pgK do Clumber Park w Wielkiej Brytanii. Zaowocowało to powstaniem dużego grona przyjaciół przede wszystkim wśród ZHP pgK, a w Kraju uczestniczeniem w pracy Wędrowniczek po Zachodnim Stoku. Łączność tą utrzymywała do końca życia. W 1999 roku zorganizowała Krąg Seniorek ZHP - Wędrowniczek po Zachodnim Stoku w Bydgoszczy dla harcerek, którym zakręty naszej trudnej historii uniemożliwiły ciągłość działania. Równocześnie była też doradcą powstających drużyn ZHR. Nieustanne szukanie możliwości spełnienia ideałów harcerskich to było wizytówka dhny hm Ireny Horbulewicz. Zmarła w Bydgoszczy w dniu 4 grudnia 2011 r. mając 85 lat dhna Anna Góralczyk Cześć Jej pamięci!
29
LISTY I ŻYCZENIA ARCYBISKUP SZCZEPAN WESOŁY, RZYM, w liście do dhny Przewodniczącej ZHP hm Teresy Ciecierskiej: “Szanowna Druhno Przewodnicząca, Przepraszam, że dopiero teraz dziękuje za bardzo miłe pozdrowienia ze Światowej Konferencji Instruktorskiej. Wzruszyłem się pamięcią i pozdrowieniami. Podziękowanie przesyłam na ręce Szanownej Druhny i uprzejmie proszę o przekazanie mojego podziękowania innym. Dziękuje dopiero teraz, gdyż większą część miesiąca października byłem na duszpasterskich odwiedzinach w Australii. W południowej Australii upamiętniano 150-lecie polskiej emigracji do Australii. Emigranci z Wielkopolski wybudowali tam nieduży kościół i dwuklasową szkołę. Upamiętnialiośmy 140 rocznicę poświęcenia kościoła. Na różnych spotkaniach były również obecne harcerki, które godnie się prezentowały. Zorganizowanie Światowego Zlotu wymagało na pewno wiele wysiłku. Było to jednak ważne wydarzenie. W dzisiejszej epoce masowego oddziaływania środków przekazu, które niestety prawie nigdy nie przekazują w swoich różnych transmisjach wartości duchowych, trzeba przebicia, by trafić do dorastającego chłopaka i panny z ideałem harcerskim. Widzę, że gdy młody człowiek spotyka się z harcerstwem, staje się zafascynowany wartościami, które harcerstwo proponuje. Trudności są z “przebiciem się” poprzez zmaterializowane społeczeństwo. Stara zasada, by bardziej być niż więcej mieć, zawsze jest aktualna. Życzę Bożego błogosławieństwa i skutecznego głoszenia harcerskiego ideału. Z serdecznymi pozdrowieniami.” BIBLIOTEKA TOWARZYSTWA CHRYSTUSOWEGO dla Polonii Zagranicznej, Poznań: “Przyjąć ten piekny czas i uświadomić sobie swoje powołanie wykraczające poza pojedyńczą chwilę, otwierając się na wizję życia związaną z szerszymi horyzontami... to nasze życzenia – z pamięcią i wdzięcznością za wszelkie przejawy serdeczności do nas...” ZOFIA NOWAKOWSKA, Biblioteka Harcerska, Rzeszów: “Drodzy Druhny i Druhowie! Niech płynące ze Swiąt Bożego Narodzenia ciepłe uczucia i mysli napełniają Was optymizmem i dodają sił do przezwyciężania wszelkich trudności dnia codziennego. Niech Wam dopisuje dobre zdrowie i sprzyjają wszystkie okoliczności Waszych działań i życia. Z serdecznymi pozdrowieniami.” Hm MARYLA ŻYCHOWSKA, Tarnów: “Wpatrzeni w cud Wcielenia Słowa Bożego w betlejemskiej stajence, prośmy Boskie Dzieciątko i Jego Świętą Matkę, a naszą Królową: o niezłomną wiarę, nieprzemijającą nadzieję oraz zawsze budującą miłość... Przed nami nie znany Nowy Rok 2012. Czuwajmy!”
30
LISTY I ŻYCZENIA Hm MARIA GABINIEWICZ, Warszawa: “Na znak więzi wigilijnej dzielimy się opłatkiem z Jasnej Góry - z naszego “Polskiego Betlejem” i wzajemnie składamy życzenia... Niech nadchodzący Nowy Rok 2012 – mimo niepokoju – przyniesie pomyślność nam, naszym Rodzinom, Bliskim, Przyjaciołom, całej Ojczyźnie i wszytskim Rodakom rozproszonym po świecie. W tym roku niesiemy w sercu jako dar do żłóbka Bożemu Dzieciątku naszą radość i dziękczynienie za Beatyfikację Ojca Świętego Jana Pawła II i modlimy się Jego słowami: Błogosław Ojczyźnie Chryste, który rodzisz się wśród nocnej ciszy, kiedy moc truchleje. Panie niebios, który leżysz obnażony w betlejemskiej stajni, przyjmi naszą wspólną wigilijną modlitwę. Niech stanie się zadatkiem naszego światła na te święte dni, a także i na Nowy Rok, który jest przed nami. Za przyczyną Twojej Matki Bożej Rodzicielki, błogosław Ojczyźnie naszej i błogosław nam wszytskim.” Prof. JERZY DYMECKI, Warszawa: “Właśnie otrzymałem ostatni numer ‘Ogniska’. Serdecznie dziękuję i życzę sił do dalszej pracy.” Dhna HELENA KARABASZ, w imieniu Kręgu Seniorek - Wędrowniczek po Zachodnim Stoku im. Olgi i Andrzeja Małkowskich w Bydgoszczy wspomina zmarłą 4.12.2011 dhnę phm Irenę Horbulewicz i pisze: “Dzieki Irence poznałyśmy Ciebie i inne druhny w Okuniewie, dzięki Wam dowiadujemy się z Ogniska o wydarzeniach u Was i pracy naszych Sióstr-Harcerek pgK. Jest to bardzo ciekawe czasopismo, jeśli możemy w dalszym ciągu czerpać wiedzę z tego ‘Ogniska’ będziemy bardzo wdzięczne...” Od Red: pismo będziemy przesyłać. Dziękujemy za wszystkie nadesłane materiały. DRUŻYNA WĘDROWNICZEK I WĘDROWNIKÓW Z NEW JERSEY – dziękujemy za życzenia! Wasze zdjęcie jest na stronie 5!
• • • • •
REDAKCJA dziękuje za wszystkie życzenia nadesłane na adres Dhny Przewodniczącej, Naczelnictwa i Ogniska.
• • • • • 31
NA POLU PASTERZY I W BETLEJEM
ks. hm Zdzisław Peszkowski
Pierwsze Boże Narodzenie po przybyciu do Palestyny w 1942 r. spędziłem na Polu Pasterzy. Zanim poszliśmy do Bazyliki Narodzenia, aby włączyć się w radosny śpiew rzeszy turystów-pielgrzymów, w moim sercu nurtowały myśli pełne niepokoju o przyszłość Polski, o przyszłość mojej rodziny, o niewiadomą obecność tych, co pozostali z dala od Ojczyzny. Niepokój mój był tym większy, że wszystkich przyjaciół z dawnych obozów nie mogłem odnaleźć. Chyba w zmiennych kolejach losu zostali zagubieni, a może odeszli do wieczności. Przychodziły też najstraszniejsze wieści z samej Ojczyzny. Mówiono o dymach obozów koncentracyjnych. Mówiono o strasznych śledztwach i aresztowaniach, o szczuciach psami i o łapankach. Na tle tej rzeczywistości kolędy brzmiały jakąś żałosną nutą. Łamanie się opłatkiem z palestyńskiej mąki było mieszakne ze łzami. Wtedy może więcej niż kiedykolwiek rozumiałem nadzieję lepszego świata - bo narodził się Zbawiciel i to po ludzku tak biednie. Teraz w 1981 r. po latach, gdy znów tu jestem, patrzę na miejsce, gdzie było ognisko harcerskie.Wokół niego urządziliśmy sobie wigilję z wojskowych racji żywnościowych: suszone śliwki, jabłka, chleb świętojański i inne bakalie. Przy tym ognisku każdy mówił o swoich. Ja powiedziałem o mojej wigilji w Sanoku, ostatniej mojej rodzinnej wigiljii w 1938 roku, kiedy to ostatni raz cała rodzina usiadła do stołu – ojciec Zygmunt, matka Maria i bracia: Wiesław, żołnierz oraz Bolesław, pozostający na ojcowiźnie, mistrz cukierniczy. Następna moja wigilja była w obozie. Przyrządziliśmy ją z ukradzionych kartofli, składanego przez kilka dni chleba i cukru. Dzisiaj znów staję na Polu Pasterzy. Podziwiam przepiękny widok Betlejem. Myślą wracam jednak do lat wojny. Serce ściska się, gdyż z przyjaciół wigilji obozowej nie pozostał nikt. 150-ciu z mego baraku zginęło /.../ Takie to bolesne przygotowanie było do pierwszej w moim życiu pasterki w Betlejem. Trudno mi było uwierzyć, że ja naprawdę znalazłem się w miejscu narodzenia Zbawiciela świata. Trudno mi było uwierzyć, że w takiej biedzie, ubóstwie, wyrzucony za drzwi tego świata, przyszedł Mesjasz, najcudowniejsze Dzieciątko. A przy Nim najszczęśliwsza, choć tak biedna jak my, Maryja. Kiedy patrzę na Betlejem i stąpam po Polu Pasterzy, wydaje mi się, że jestem dzieckiem i z głębin swojej duszy wyciągam to wszystko, co mi przypomina tamte Boże Narodzenia. Wchodzę do kościółka obecnie stojącego na miejscu ogniska i wsłuchuję się w homilię głoszoną przez kapłana – Niemca. Czy on wie, w jakich warunkach przychodziła na świat Jezus w Polsce w czasie niemieckiej okupacji? Czy on wie...? Tak, to co mówi jest prawdą. Na świat przyszedł Książe Pokoju. Wychodzę, by popatrzeć na miasto Narodzin Chrystusa, miasto
32
zwane “domem chleba”. Miasto kananejskie w pokoleniu Judy, położone 8 kilometrów od Jerozolimy, na szerokim paśmie Gór Judzkich, wznoszących się na wysokość 777 m. Nazwa Betlejem ma znaczenie symboliczne: w języku arabskim oznacza - dom mięsa, zaś w hebrajskim - dom chleba. Jest miastem dynastii Dawidowej, gdyż z niego pochodził ojciec Dawida, Jesse. Tutaj Dawid został namaszczony na króla. Wchodzimy na duży podwórzec, okolony kamieniami i dalej, przez wąską obronną bramę wykutą w skale. Tak jest tutaj od wieków, chyba od czasów krzyżowców. Stajemy w progu Bazyliki Narodzenia Pańskiego. Pierwotna tradycja chrześcijańska, przekazana nam przez Protoewangelię Jakuba (17,3) około 150 roku, w Dialogu z Tryfonem (78,5), palestyńczyka świętego Justyna męczennika ok 155 r. zawsze wskazywała grotę koło miasta. Swięty Hieronim pisze w Liście do Paulina (58, 3), że nie zdołał zniszczyć tej tradycji cesarz Hadrian, który po 135 roku wprowadził w grocie kult Adonisa Tammuza, ulubieńca Wenery. Cesarz Konstantyn Wielki w 330 roku wzniósł nad grotą wspaniałą, pięcionawową bazylikę. Po spaleniu świątyni przez Samarytan w 525 roku przebudował ją cesarz Justynian. Obecnie jest to najstarsza z budowli zachowanych w Palestynie. Przepych stylu i majestat starożytności ujawnia się w całej pełni przede wszystkim w jej wnętrzu. Ogromna nawa z szeregiem kolumn rzymskich. Nic się tu nie zmieniło od mego pierwszego spotkania w 1949 roku, prawie 40 lat temu. Sciany oraz prezbiterium ozdobione były ongiś cudownymi mozaikami, dziś zachowały się tylko ich fragmenty. Na prawej ścianie przedstawiona jest genealogia Jezusa zakończona na tylnej ścianie malowidłem drzewa genealogicznego. Na lewej ścianie znajdują się wyobrażenia tajemnicy Eucharystii. Na transepcie prezbiterium widzimy sceny przedstawiające uroczysty wjazd do Jerozolimy oraz Wniebowstąpienie. W centrum nawy głównej, przez otówr w podłodze można podziwiać fragmenty cennych mozaik z czasów Konstantyna. W grodzie pod świątynią są dwa ołtarze: katolicki i prawosławny. U stóp ołtarza jest srebna gwiazda oznaczająca miejsce Narodzenia Jezusa. Na gwieździe umieszczona jest inskrypcja w języku łacińskim: “Tu narodził sięJezus Chrystus z Maryi Dziewicy” Dzisiaj jako kapłan, gdy staję na tym jednym z najważniejszych miejsc w historii zbawienia, pragę zrozumieć tajemnicę miłości Boga do człowieka. Fragment książki ks. Z. Peszkowskiego “Zaduma nad Ziemią Chrystusa i Jego Matki”, 1986 r.
33
POLE PASTERZY, wejście do Groty Pasterzy, w 1942 r. tu w pobliżu paliło się harcerskie Ognisko. ▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬ NA OKŁADCE TYLNIEJ: Krzyż harcerski w otoczeniu Schroniska Harcerskiego “GŁODÓWKA” koło Bukowiny Tatrzańskiej. We wrześniu 2011 r. spotkały się tu “stare” wędrowniczki ze słynnej dawnej drużyny “Jantar” londyńskiego hufca “Bałtyk” – razem ze słynną drużynową Jadzią Chruściel. 34
35
36