na całym świecie dzielimy się opłatkiem KAZACHSTAN - „Stepowe Orły” w Czkałowie
PAŹDZIERNIK - GRUDZIEŃ 2014
NR 4 ROK 50
Niech ta wielka miłość Boga, która objawiła się na ziemi, prowadzi nasze serca do Jezusa, tak, jak prowadziła serca pasterzy, mędrców, Józefa i Maryi. Niech duch SOLIDARNOŚCI przepoi całe nasze życie – Zarówno osobiste, jak i społeczne – i niech stanie się Natchnieniem do służby dobru wspólnemu w naszej Ojczyźnie… Sursum Corda! W górę serca! Jan Paweł II
w 1997
* * * Drogim Druhnom i Druhom oraz wszystkim Czytelnikom najlepsze życzenia z okazji Bożego Narodzenia oraz na cały Rok 2015 śle Ognisko Harcerskie
1
1go grudnia 2014 r. w wieku 107 lat Odeszła na Wieczną Wartę
hm. ELŻBIETA ANDRZEJOWSKA
Była wiceprzewodnicząca Związku Harcerstwa Polskiego działającego poza granicami kraju, wieloletnia Naczelniczka Organizacji Harcerek. Wybitna instruktorka, całym życiem służąca młodzieży harcerskiej – w Polsce przedwojennej i po wojnie na wszystkich kontynentach. Odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Polonia Restituta. Wychowawczyni wielu pokoleń harcerek i instruktorek, szanowana i kochana przez nas
DRUHNA ELA
2
Cześć Jej pamięci!
„… od lat najmłodszych do późnej siwizny…”
PIĘKNE ŻYCIE DRUHNY ELI Druhna Elżbieta Starzycka-Andrzejowska urodziła się 22 czerwca 1907 r. w Warszawie, lecz już w wieku kilku lat wyjechała z rodzicami do Petersburga, gdzie służbowo został wysłany Jej ojciec bankowiec. Wakacje spędziła jednak na Podolu koło Baru w majątku rodziców i tam już od najmłodszych lat piękno tej krainy kształtowało w niej umiłowanie przyrody, które będzie towarzyszyło Jej przez całe życie. Z Harcerstwem zetknęła się po raz pierwszy w Petersburgu na rok przed rewolucją bolszewicką. Było to dzięki małej książeczce o Skautingu, na tytułowej stronie której przeczytała słowa hymnu harcerskiego „Wszystko co nasze Polsce oddamy”. Tam w głąb Rosji docierały już pierwsze skautowe wydawnictwa, tajemną drogą kolportowane ze Lwowa – źródła Polskiego Harcerstwa. Dla patriotycznie wychowanej dziewczynki było to wielkie odkrycie.
W POLSCE NIEPODLEGŁEJ Po wielu przeżyciach związanych z 1-szą wojną światową i rewolucją w Rosji wróciła z rodziną do Polski i zamieszkała w Toruniu. Tu w 1922 roku wstąpiła do Harcerstwa, i w tym to roku złożyła Przyrzeczenie Harcerskie na ręce najważniejszej polskiej skautki – Olgi Małkowskiej, założycielki harcerstwa żeńskiego. W drużynie zdobywała kolejne stopnie młodzieżowe i pełniła różne funkcje. We wspomnieniach swoich pisała: „To co mnie na zawsze związało z Harcerstwem to był mój pierwszy obóz. Dla chłonnej wrażeń kilkunastoletniej dziewczyny przeniesienie się z życia cywilizowanego w mieście na łono natury było niezapomnianym przeżyciem”. Cudowne to były obozy – w bliskości z nieskażoną niczym przyrodą, w obecności mądrych i doświadczonych instruktorek, które dostarczały pełno wzorców do naśladownictwa. Tam kształtowała się osobowość Druhny Eli, tam zdobywała wiedzę z dziedziny terenoznawstwa i innych technik harcerskich. Wkrótce szereg obozów prowadziła samodzielnie. Uznawała je zawsze za najwspanialszą okazję do realizowania harcerskich założeń metodycznych, bo jak pisała później: „życie na obozie to ciągłe pokonywanie przeszkód, dające radość i zadowolenie, i działające w niezwykle wychowawczy sposób na jednostki właśnie przez swoją prostotę i naturalność.”
3
Po wyjściu za mąż na pewien czas przerwała czynną pracę w Harcerstwie, lecz nie całkowicie. Gdy mąż Jej, Zygmunt Andrzejowski, zawodowy oficer W.P. jechał na manewry, Druhna Ela jechała na obozy. Do stałej pracy wróciła w 1933 r. w Grodnie, gdzie przeprowadziła programy dla zespołów starszych dziewcząt, co w owym czasie było pracą pionierską. W 1936 do 1938 r. w związku z przeniesieniem męża do Brześcia nad Bugiem, Druhna Ela włączyła się do pracy Chorągwi Poleskiej. W 1935 r. uczestniczyła w Jubileuszowym Zlocie w Spale – jednym z najważniejszych wydarzeń w historii Harcerstwa Polskiego, który zgromadził 24000 harcerek, harcerzy oraz skautów i skautek zagranicznych. W 1937 r. zorganizowała na wielką skalę zakrojoną grę całej Chorągwi Poleskiej, aby przećwiczyć rolę harcerstwa żeńskiego na wypadek wojny. Za ten wyczyn otrzymała osobiste podziękowania od generała Kleeberga, dowódcy Okręgu Korpusu w Brześciu. Pierwszy stopień instruktorki podharcmistrzyni zdobyła po odbyciu w 1937 r. kursu w słynnej szkole instruktorskiej na Buczu, prowadzoną przez wybitną i wielce wymagającą instruktorkę Organizacji Harcerek hm Józefinę Łapińską. W roku 1938 Druhna Ela została powołana do Głównej Kwatery do prowadzenia Wydziału obozów i kolonii. Cały ten międzywojenny okres życia Druhny Eli Andrzejowskiej przypadał na lata największego rozkwitu Harcerstwa Polskiego i pod względem liczebności (ZHP w 1938 roku miał łącznie ponad 200000 członków) i pod względem poziomu wymagań, jakości pracy i osiągnięć. Druhna Ela jest jedną z ostatnich, które te lata pamiętały. Szerokie doświadczenie i głębokie zrozumienie metody harcerskiej, jakie wówczas zdobyła zaowocowało później w Jej pacy na obczyźnie. Z wybuchem wojny Druhna Ela pozostała w okupowanej Warszawie sama z małym synkiem. Mąż Jej poprzez Węgry, dotarł do wojska polskiego we Francji, a następnie wyjechał do Szkocji, gdzie do końca wojny pełnił różne funkcje sztabowe. Dopiero w 1945 r. po przekroczeniu tzw. zielonej granicy Druhna Ela wraz z synem spotkała się z mężem na terenie Niemiec. Po przyjeździe do Anglii i krótkim pobycie w Szkocji zamieszkali na stałe w Londynie. Tutaj od razu włączyła się w pracę harcerską.
NA EMIGRACJI Wszędzie tam gdzie Polacy znaleźli się w czasie wojny i po wojnie, nie mogąc lub nie chcąc wracać do Kraju i osiedlając się na różnych kontynentach, powstawało Harcerstwo – spontanicznie i samorzutnie. Gdziekolwiek znalazło się choć paru harcerzy lub harcerek zawiązywały się drużyny i gromady zuchowe – według zasad wywiezionych z Polski. Tak było w Anglii, w obozach uchodźców 4
na Środkowym Wschodzie, w Indiach, w Afryce, a następnie w Ameryce, Kanadzie, Australii, Argentynie. Wszystkie te ośrodki na zjeździe w Enghien pod Paryżem w 1946 r. zostały ujęte w jeden Związek Harcerstwa Polskiego działający poza granicami Kraju z przedwojennym Przewodniczącym dr Michałem Grażyńskim na czele. Był on i jest do dzisiaj – kontynuacją Harcerstwa jakie było w Polsce przed wojną, zachowującym te same ideały służby Bogu, Polsce i bliźnim i ten sam podział na organizację męską i żeńską. Wkrótce po przyjeździe do Londynu Druhna Ela Andrzejowska została zaproszona do Głównej Kwatery Harcerek, do prowadzenia Wydziału Kształcenia. W 1949 r. została mianowana harcmistrzynią. Od 1950 do 1957 r. pełniła już obowiązki Naczelniczki prowadząc całość Organizacji Harcerek. Była to szczególnie odpowiedzialna i trudna funkcja w okresie stabilizowania się polskiego uchodźstwa i wobec jego wielkiego rozproszenia po różnych krajach. Brakowało funduszy na najpilniejsze potrzeby, rozmowy telefoniczne były za drogie i jedynym sposobem na utrzymanie kontaktu z harcerskimi ośrodkami były listy. I Druhna Ela pisała. Tą drogą załatwiała sprawy organizacyjne i programowe i przeprowadzała regularne kursy korespondencyjne dla podharcmistrzyń zdając sobie doskonale sprawę, jak ważnym zadaniem w tamtym czasie było kształcenie nowych kierowniczek i kierowników pracy. Komendantka harcmistrzyni Elżbieta Andrzejowska odbiera raport na Światowym Zlocie „Monte Cassino” w 25. Rocznicę bitwy, 1969 r.
5
Pisała również artykuły do prasy harcerskiej. Pierwsze z nich pojawiły się jeszcze w Polsce przed wojną, a następnie ukazywały się regularnie przez dziesiątki lat w pismach harcerek „Znicz” i „Węzełek” wydawanych w Londynie. Były to najczęściej tematy dotyczące obozownictwa, przyrodoznawstwa i metodyki harcerskiej, które zawierały praktyczne i fachowe wiadomości, a także rozważania poruszające ogólne problemy wychowawcze. Wszystko pisane piękną polszczyzną i do dziś aktualne! Jej solidne harcerskie przygotowanie w Polsce stało się nieocenionym źródłem wiedzy i natchnienia dla drużynowych i młodych instruktorek, które prowadziły prace z młodzieżą w trudnych emigracyjnych warunkach. Na przestrzeni wielu lat dhna hm Ela Andrzejowska pełniła różne ważne funkcje we władzach naczelnych ZHP działającym poza granicami Kraju. W G.K Harcerek przez szereg lat prowadziła Wydział Kształcenia i Wydział Programowy, a w ostatnim okresie zajmowała się Archiwum Organizacji Harcerek. W 1969 r. odbył się pierwszy Światowy Zlot ZHP pgK pod Monte Cassino dla uczczenia 25-lecia bitwy. Ponad tysiąc młodzieży harcerskiej z całego zachodniego świata rozbiło obozowisko u stóp tej słynnej góry. Druhna Ela Andrzejowska była mianowana Komendantką Zlotu Harcerek i miała pod swoją komendą 575 uczestniczek. W latach 1972-1976 była ponownie wybrana na funkcję Naczelniczki Harcerki z Londyńskiej drużyny „Pilica” z wizytą u Druhny Eli
6
Harcerek. W tym mniej więcej okresie odbyła szereg podróży zagranicznych wizytując ośrodki w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Argentynie, Australii i wielokrotnie we Francji – wszystko na własny koszt, aby nie obciążać budżetu Organizacji. Wszędzie spotykała ludzi całym sercem oddanych harcerstwu i wspaniałą polską młodzież. Wszystkie funkcje harcerskie wykonywała z niezwykłą sumiennością i zamiłowaniem. Dzięki niej powstało wiele pożytecznych inicjatyw harcerskich, których nigdy nie przypisywała swojej osobie. Jej dom przez lata słynął z gościnności i stołu uginającego się od pysznych potraw własnoręcznie przygotowanych. Był też stałym miejscem spotkań instruktorek. Druhna Ela jeszcze w wieku 100 lat brała udział w harcerskich zebraniach, zabierała głos w ważnych sprawach i żywo interesowała się wszystkim.
*
*
*
Jej 100-letnie urodziny w 2007 r. były wielkim wydarzeniem dla całej naszej Organizacji. Jubilatka zadziwiała wszystkich obecnych na uroczystości swoją formą, urokiem starszej Pani i postawą harcerki „do późnej siwizny”. Ostatnie miesiące życia spędziła w polskim domu Ojca Kolbe otoczona dobrą opieką, odwiedzana przez instruktorki. Jeszcze parę dni przed śmiercią śpiewałyśmy Jej harcerskie piosenki. Na swą ostatnią podróż życzyła sobie być w mundurze harcerskim. Barbara Bienias hm
POŻEGNANIE Msza Św. pogrzebowa odbyła się 18 grudnia 2014 r. w kościele garnizonowym pw. Św. Andrzeja Boboli w Londynie. Sprawował ją proboszcz parafii ks. Marek Reczek w asyście kapelana harcerskiego ks. hm Romana Wernera. Oprócz syna p. Zbyszka i całej Rodziny obecni byli: p. konsul generalny Ireneusz Truszkowski, młodzież harcerska ze sztandarem oraz liczne grono instruktorskie. Przy trumnie pełniły wartę instruktorki, które kiedyś zaczynały swoją pracę harcerską pod okiem Druhny Eli a dziś są już same starszymi paniami. Przewodnicząca ZHP hm Teresa Ciecierska w ciepłych, prostych słowach pożegnała naszą drogą Druhnę. Po pogrzebie na cmentarzu St. Pancras i Islington wszyscy uczestnicy wrócili do POSK’u na posiłek i wspomnienia. Przy wyświetlanych fotografiach z Druhny Eli długiego życia popłynęły opowiadania, anegdoty i piosenki harcerskie. Było to w pogodnym nastroju, z nadzieją i wiarą w dalszą naszą pracę, czego by sobie Druhna Ela na pewno życzyła. Cześć Jej pamięci! 7
TABLICA KU CZCI PREZYDENTA RYSZARDA KACZOROWSKIEGO 26 listopada 2014 r. w Polskim Ośrodku Społeczno Kulturalnym w Londynie odsłonięta została tablica pamiątkowa poświęcona Prezydentowi Ryszardowi Kaczorowskiemu – dokładnie w 95. rocznicę jego urodzin. Odsłonięcia dokonała p. Karolina Kaczorowska w obecności władz P.O.S.K.’u, władz harcerskich, instruktorów i młodzieży harcerskiej. Tablica umieszczona jest w holu wejściowym. Po krótkiej ceremonii obecni przeszli do sali Jazz Cafe, gdzie wyświetlony został film o Ryszardzie Kaczorowskim. Ten bardzo udany film przedstawia wywiady z Prezydentem opowiadające o jego życiu, przeplatane archiwalnymi zdjęciami z przedwojennego Białegostoku, z czasów wojny i z długich lat jego działalności emigracyjnej. Dobrze, że część młodzieży mogła to zobaczyć. Film jest osiągalny na dysku. Bardzo polecamy. 8
ODZNACZENIE PANI KAROLINY KACZOROWSKIEJ 12 grudnia 2014 r. p. Prezydentowa Karolina Kaczorowska została wyróżniona przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych Odznaką Honorową „Bene Merito” w uznaniu zasług dla społeczności emigracyjnej i dla budowania pozytywnego wizerunku Polski w świecie. Odznakę tę otrzymała w Ambasadzie RP w Londynie z rąk ambasadora Witolda Sobkowa. W podziękowaniu powiedziała, że przyjmuje to wyróżnienie „w imieniu wszystkich matek” bo, jak zaznaczyła, to dzięki odwadze i determinacji matek udało się wychować kilka pokoleń polskich patriotów w W. Brytanii i innych krajach, gdzie znalazła się po wojnie emigracja niepodległościowa. Pani Karolinie serdecznie gratulujemy tego odznaczenia.
RZECZYPOSPOLITA LONDYŃSKA
to multimedialny projekt Ambasady RP w Londynie. Projekt ujęty w kilku odcinkach przedstawia historię i dziedzictwo Rządu RP na uchodźstwie. Pierwszy odcinek jest dostępny w grudniu na YouTube Polish Embassy UK, a pozostałe cztery będą publikowane w każdy piątek do stycznia 2015 r.
SYMPOZJUM: „DZIEJE EMIGRACJI POLITYCZNEJ” Sympozjum poświęcone archiwaliom emigracyjnym odbyło się w grudniu 2014 r. w Centrum Edukacyjnym Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie. Osoby uczestniczące w konferencji, reprezentujące m.in. Bibliotekę Polską w Londynie, Instytut Polski i Muzeum im. Gen. Sikorskiego, Studium Polski Podziemnej, a także Harcerstwo, przedstawiały zasoby archiwalne swoich organizacji. O naszych harcerskich archiwach mówiła obecna na konferencji dhna hm. Teresa Szadkowska-Łakomy. Prowadzący konferencję prezes IPN p. Łukasz Kamiński powiedział: „liczymy, że dzięki tej konferencji będziemy mogli dysponować w miarę pełną informacją o najważniejszych zbiorach naszej emigracji”.
9
STANICA HARCERSKA W ST. BRIAVELS Kto z nas w W. Brytanii nie zna tego miejsca! Ponad 50 lat służyła ta Stanica harcerstwu. Odbyły się tu niezliczone obozy, kolonie zuchowe, różnego rodzaju kursy i biwaki. Pięknie położona na zboczach doliny rzeki Wye, wśród lasów i łąk. Widoki jak na Podkarpaciu. Trochę tu dziko i niedostępnie, co jeszcze więcej dodaje uroku temu miejscu. Polska flaga widoczna z drugiej strony rzeki wskazywała zawsze, że w stanicy toczy się życie harcerskie. Taki mały kawałek Polski… Wielką zasługę mają ci, którzy nabyli tę posiadłość w latach 60-tych. Było to z inicjatywy ówczesnej Komendy Hufca Szczecin oraz dzięki szczodrości dwóch wyjątkowych osób: druhny hm. Ireny Mydlarzowej, która przekazała na ten cel swoje odszkodowanie od Niemców za uwięzienie w Oświęcimiu, oraz druha hm. Władysława Ciechana, żołnierza Monte Cassino, który udzielił na zakup stanicy bezprocentowej pożyczki (razem stanowiło to 80% kosztu całości). Osobowością prawną była spółka reprezentująca Naczelnictwo – „Patria”. Przez ponad 50 lat gospodarzami stanicy byli członkowie Hufca Szczecin. Wieloletni kierownik stanicy dh hm Edward Kasprzyk prowadził ją żelazną ręką i z wielkim poświęceniem. Na roboczych biwakach Hufiec wykonywał prace nie rzadko ciężkie fizycznie i wymagające, wszystko to bezinteresownie i w duchu harcerskim. Zasługi Hufca Szczecin w utrzymaniu tego pięknego miejsca są ogromne. W ostatnich latach sytuacja uległa całkowitej zmianie. Zgodnie z postanowieniem Zjazdu Ogólnego ZHP w listopadzie 2012 r. własność prawna stanic została przekazana od światowej organizacji ZHP – Naczelnictwa do Okręgu Wielka Brytania. Wszystkie nasze stanice stały się odpowiedzialnością Okręgu, w którym się znajdują. Jednocześnie stwierdzono poważne wady strukturalne budynku w St. Briavels, która spowodowały jego zamknięcie. Należało działać. Po wielu konsultacjach z ekspertami różnych dziedzin i z instruktorami Okręgu W.B. podjęto bardzo ambitną decyzję przebudowy, oraz rozbudowy i unowocześnienia ośrodka. Koszt duży. Przed Okręgiem W. Brytanii stanęło poważne zadanie. Rozpoczyna się wielka akcja zdobywanie funduszy na rzecz Stanicy St. Briavels. Zainaugurował ją wspaniały Bankiet w Pałacu Westministerskim, o którym, i o innych sprawach, pisze dalej dh hm ANDRZEJ BOROWY. 10
W Pałacu Westminster na rzecz Stanicy St. Briavels W sobotę 15 listopada do sali Great Hall Pałacu Westminster przybyła, licząca ponad 150 osób, grupa instruktorów i instruktorek harcerskich, rodziców młodzieży harcerskiej oraz przyjaciół harcerstwa polskiego w Wielkiej Brytanii. Tego wieczora, w Strangers Dining Room odbył się Bankiet na rzecz Funduszu Stanicy St Briavels. Fundusz ten został założony aby wypracować pieniądze na opłacenie kosztów zabezpieczenia i unowocześnienia stanicy harcerskiej w St.Briavels. Patronami funduszu są: Pani Prezydentowa, druhna Karolina Kaczorowska, Pani Prezydentowa druhna Anna Sabbat, Rektor Polskiej Misji Katolickiej w Anglii i Walii ks. prałat Stefan Wylężek, Konsul Generalny Ireneusz Truszkowski oraz Prof. Norman Davis. Wśród gości byli również obecni: Longin Komołowski Prezes Stowarzyszenia Wspólnota Polska, druh Marek Różycki, członek Zarządu Stowarzyszenia Wspólnota Polska, Czesław Maryszczak Przewodniczący Fundacji SPK i Konsul Ines Czajczyńska- Da Costa. Gospodarzem wieczoru był Hon Stephen Pound, MP na Ealing North, który jako poseł do parlamentu ma przywilej udostępnić sale westminsterskie na tego rodzaju imprezy Przed rozpoczęciem bankietu gości oprowadzono po izbach parlamentu – House of Lords i House of Commons. Świetni przewodnicy, oprowadzając nas po zakątkach Pałacu Westminster, wyjaśniali jak powstały różne ceremonie oraz obyczaje, które obserwujemy podczas posiedzeń czy uroczystości parlamentarnych. Na przykład w izbie „Commons” jest zaledwie 400 miejsc na ponad 600 posłów. Posłowie muszą rezerwować sobie miejsce na ważne debaty poprzez zapisanie się i obecność na porannej modlitwie. Można wówczas zatrzymać miejsce na resztę dnia. Po zwiedzeniu izb parlamentu goście udali się do sali bankietowej, gdzie przygrywała kapela harcerska w składzie: Paweł Żaba (akordeon), Teresa Czepiel (skrzypce) Gregory Foryś, Paweł Jarzembowski (gitara) i Ryszard Kolendo (gitara). Ponieważ impreza odbywała się w brytyjskim parlamencie wszyscy mówcy posługiwali się językiem angielskim, co w harcerskim gronie było dziwnym przeżyciem. Przewodniczący Zarządu Okręgu Harcerstwa w W. Brytanii, hm Robert Rospędzihowski przywitał dostojnych gości i wszystkich obecnych. Powiedział, że zebraliśmy się tutaj by formalnie rozpocząć działalność Funduszu Stanicy St.Briavels. W ostatnich latach, w wyniku fali emigrantów z Polski szeregi harcerskie w W. Brytanii zostały znacznie zasilone. Istniejące jednostki wzrosły liczbowo i powstają także nowe, w miejscowościach
11
gdzie poprzednio ich nie było. Nasze stanice – Fenton, Penrhos i St. Briavels, w których odbywają się kolonie zuchowe i inne harcerskie akcje – są niezbędne do wykonywania naszej pracy. Dlatego konieczne jest, byśmy zdobyli fundusze na unowocześnienie i przywrócenie do użytku budynki St.Briavels. Potrzebna suma jest znaczna, wynosi ponad £1.8m, ale jest to do osiągnięcia. Na Fundusz Stanicy władze harcerskie przeznaczyły już £300,000. W imieniu harcerstwa w W. Brytanii, druh Robert złożył serdeczne podziękowania na ręce Czesława Maryszczaka, Przewodniczącego Fundacji SPK, za dotację w sumie £100,000 jaką otrzymano na Fundusz Stanicy. Teraz zwracamy się do społeczeństwa polskiego w W. Brytanii z prośbą, by zechciało dołączyć się do tego wielkiego dzieła, dla dobra dzieci i młodzieży polskiej. W imieniu JE Ambasadora RP Pana Witolda Sobkowa, toast ku czci Królowej i Prezydenta RP wzniósł Konsul Generalny Ireneusz Truszkowski, po czym Pani konsul Ines Czajczyńska- Da Costa odczytała list od Pana Ambasadora, który ze względu na inne obowiązki nie mógł być z nami. Głównym celem wieczoru było zapoznanie przedstawicieli instytucji, z którymi współpracujemy oraz członków harcerstwa z planami unowocześnienia stanicy St. Briavels. Można było obejrzeć rysunki i plany architektów, a na ekranach telewizyjnych wyświetlono film o stanicy i prowadzonych tam zajęciach. Znając nasze plany dotyczące remontów i prac na terenie stanicy, wierzymy że uczestnicy wieczoru dołączą się do akcji uzyskania funduszy na realizację naszych planów. Akcję rozpoczęła loteria oraz licytacja wspaniałych fantów, podarowanych przez hojnych darczyńców. Stephen Pound z rozmachem przeprowadził licytację, z sukcesem zachęcając zebranych do nie szczędzenia swojej ofiarności.
O STANICY ST. BRIAVELS Stanica położona jest w malowniczej dolinie rzeki Wye, między Monmouth a Chepstow. Tworzą ją lasy i tereny dobre na obozowanie. W dużym XIX-wiecznym domu znajduje się sala dla około 75 osób i blok kuchenny. Do użytku pozostaje także dwupiętrowy budynek, będący składem sprzętu i kancelarią. Zakupiona w 1962 r. stanica służy harcerstwu w W. Brytanii jako miejsce letnich obozów, kolonii zuchowych, biwaków, złazów wędrowniczych, kursów i konferencji instruktorskich. Odbyło się tutaj także kilka harcerskich zlotów. Przez ostatnie 50 lat kilkadziesiąt tysięcy dzieci i młodzieży polskiej korzystało z tej stanicy. Kiedy nie była używana przez harcerstwo, była wynajmowana przez grupy brytyjskich skautów, polskie grupy młodzieżowe, szkoły i inne organizacje polskie i angielskie. Dochody z tych wynajęć przeznaczane były na pokrycie kosztów utrzymania stanicy, czym zajmował się zespół wolontariuszy. Z upływem lat ciągłego użytku oraz w wyniku zaostrzenia wymogów prawnych, dotyczących higieny i bezpieczeństwa, stanica obecnie nie jest używana.
12
PROJEKT ROZBUDOWY STANICY ST. BRIAVELS Elewacja frontowa
Elewacja tylna, poniżej - model
13
Inspekcja techniczna budynku przeprowadzona wiosną 2013 r. wykazała poważne wady strukturalne, wskutek czego władze ZHP postanowiły dla bezpieczeństwa zamknąć główny budynek stanicy. W użytku nadal pozostają place na obozowanie, znajdujące się na terenie stanicy. Kolonie zuchowe, w ograniczonym zakresie, odbyły się latem 2013 i 2014 r. w pomieszczeniach skautów angielskich. Stanica potrzebuje gruntownego remontu, aby doprowadzić ją do nowoczesnych i wymaganych standardów. Po zakończeniu remontu będzie można z niej korzystać przez cały rok. W okresach, kiedy harcerstwo nie używa stanicy, będzie wynajmowana innym użytkownikom. Dokonana analiza wskazuje, że lokalnie i wśród organizacji polonijnych istnieje popyt na wynajmowanie tego rodzaju obiektów. Harcerstwo w W. Brytanii wzrasta liczbowo dzięki dużej emigracji Polaków, którzy się osiedlili na Wyspach od 2004 r. gdy Polska weszła do UE. Dzieci tych emigrantów, urodzone w Polsce, stanowią ponad 60 procent młodzieży w naszej organizacji. Wszystkie stanice harcerskie są konieczne do wykonywania naszej pracy, toteż władze harcerskie podjęły decyzję unowocześnienia stanicy, by dalej służyła kolejnym pokoleniom. Powołany został zespół projektowy, który we współpracy z fachowcami rozeznał potrzeby harcerstwa i po naradach z przedstawicielami lokalnych władz miejskich opracował projekt unowocześnienia stanicy St.Briavels. Zostanie on wykonany w trzech fazach, w latach 2015, 2016 i 2017, o ile zbierzemy wystarczającą ilość funduszy. Koszt wykonania projektu jest znaczny, wyniesie około £1.8m. Przed rozpoczęciem każdej fazy realizacji zadania musimy być pewni, że zbierzemy wystarczająco dużo funduszy, by je wykonać. W obecnym roku firma architektoniczna przygotowała techniczne plany i różnego rodzaju raporty, wymagane przez dział planing’u w Forest of Dean District Council. Podanie o pozwolenie na realizację planów zostało złożone we wrześniu i najnowszą wiadomością jest, że 9 grudnia otrzymaliśmy to pozwolenie! Szczegółowe plany unowocześnienia stanicy można obejrzeć na portalu Forest of Dean District Council, pod numerem P1555/14/ FUL.
Hm Andrzej Borowy
14
Niezapomniani – List z Kalifornii Gdy za oknem króluje zimowy chłód i nawet zziębnięci politycy milczą, sięgam każdego roku do mych pożółkłych kopert. Dotykam każdej, tak jak i ulepionego wtedy z przeżutego chleba – różańca. Raz jeszcze z ciepłem kominka nachodzą mnie melancholijne wspomnienia pootwieranych na wigilijny wieczór cel potulickiego więzienia. Pamiętam strach wynikający z niewiedzy co się z nami stanie. Pamiętam dumę by się nie dać złamać i chłód karnej izolatki. Mieliśmy siebie, kościół, który nam dawał wsparcie, wiarę i nadzieję. Mieliśmy nienawidzących nas klawiszy. Różne były późniejsze turbulencje mego życia, ale od wtedy bodajże czuję spokój którego nie można zwichrzyć, jest taki inny. Być może gdy kiedyś przyjaciele walki, a dziś polityczni wrogowie zamilkną – ktoś wspominał będzie naszą bezkrwawą walkę o Polskę tak jak dziś z dumą wspominamy bohaterów wojennych dni. Pamiętam też, że gdy aktem nieproszonej łaski wypuszczano nas z więzień, niektórzy ludzie bali się mnie i ewentualnych kłopotów, które nasza znajomość mogłaby przynieść. To wbiło się niby klin w wyśnioną bezsennymi nocami wolność. Przyjdzie czas, gdy być może drżącą już ręką przekażę moje osobiste pamiątki, by uchronić je przed wyrzuceniem na śmietnik. Dziś jednak dają mi ciepło niezatartych wspomnień, dumę z tego że moja Ojczyzna jest wolna, wspaniałość chwil, które być może zatrą się ze starością w mej pamięci. Co dziś… Żyję sobie w Ameryce ciesząc się zdrowiem, i pisaniem. Nie mogę jednak „odpuścić” pamięci tych, którzy byli zatraceni. Ze względu na niewspółmiernie rosnące koszty nie będzie w tym roku pięknych tomików, poezji, cudownych grafik. Błagam jednak, by nie zapominać o Polakach z Syberii, o ich potomkach, o polskim harcerstwie w dalekim Kazachstanie. Co roku tak wiele osób przesyła pieniądze by im pomóc. Są to i Chorągiew Harcerzy w USA, ZHP z kalifornijskich ośrodków, hufcowy z Chicago – hm. Zygmunt Figol, Polska Parafia z Martinez, czy też organizowana dorocznie Zatoka Poezji. Jest też całe mnóstwo wspaniałych serc osób indywidualnych, którym osobiście za każdym razem dziękuję. Ostatnio druh harcmistrz Franciszek Herzog ze względu na stan zdrowia zamknął swoją Akcję Pomocy Polakom na Wschodzie – przekazując nam pozostałość kwoty. Dzięki polskiej prasie, po każdym z ukazujących się w niej apeli nadchodzą koperty z drobnymi lub większymi sumami. Składamy je na wydzielone konto i raz do roku wysyłamy kilka tysięcy dolarów do Czkałowa, by mogła wziąć polska młodzież udział w letnim obozie, by wiedzieli że o nich nie zapomnieliśmy. Istnieje tamtejsze ZHP już 20 lat; od 10-ciu po zlocie Szare Szeregi – my im pomagamy. Borykają się i z zatracaniem języka wśród najmłodszych i z wynaradawianiem, i z wewnętrznymi problemami polskiej społeczności czy też kościoła. Jeżeli ktoś chciałby pomóc zawsze może przesłać najdrobniejszą nawet kwotę na trwającą cały rok: ZHP – Akcja Kazachstan 743 Graymont Cir Concord, Ca 94518 Ryszard Urbaniak hm
15
Harcerstwo w Kalifornii już od 10ciu lat wspiera i utrzymuje kontakt ze Szczepem polskich harcerek i harcerzy w Czkałowie w Kazachstanie. Warunki w jakich tam żyją i prowadzą pracę harcerską opisuje ich drużynowy i leader Aleksander Udoczkin.
List z Kazachstanu Zacznę od małej historii Szczepu… Od roku 1996 na terenie Północnego Kazachstanu działa środowisko harcerskie. Jest to Szczep Harcerski „Stepowe Orły” przy polskiej placówce polonijno-duszpasterskiej w Czkałowie, założony przez ks. Krzysztofa Kuryłowicza, który od 1991 do 2012 r. był proboszczem parafii św. apostołów Piotra i Pawła, inicjatorem budowy Domu Kultury Polskiej, organizatorem polonijnego życia w Czkałowie. To dzięki niemu przy parafii w połowie lat 90tych, po wyjeździe 26 przyszłych harcerzy na obóz do Polski powstała drużyna, a potem Szczep składający się z 4 drużyn: Starszej Drużyny Męskiej „Dążący wzwyż”, Drużyny Harcerzy „Sokoły”, Drużyny Harcerek „Śpiewające” i Gromady Zuchowej – „Orlęta”. Dodatkowym zadaniem harcerstwa w Kazachstanie, oprócz kształtowania młodych ludzi w duchu ideałów harcerskich, jest krzewienie polskości, często już zagubionej przez rodziców czy dziadków; nauka i doskonalenie języka polskiego, poznawanie Polski. Od początku opiekuje się harcerzami Czkałowa Chorągiew Wielkopolska, Hufiec Śródmieście Siódemka. Przez wiele lat „Stepowe Orły” współpracowały z „Błękitną XIV” Szczepem ZHP z Poznania oraz XIV Szczepem Harcerskim „Czternastka”, instruktorzy którego jeździli do Kazachstanu, prowadzili tam obozy harcerskie, szkolili zastępowych i drużynowych. Kilka lat temu szczep otrzymał ufundowany przez Polaków z Wągrowca sztandar. Kolejne pokolenia harcerzy z Kazachstanu przyjeżdżały co roku do Polski, na Zloty harcerskie. Uczestniczyli pod wodzą drużynowego Aleksandra Udoczkina w Zlotach ZHP w Gnieźnie 2000, Okuniewie 2004, Kielcach 2007, Zegrze 2010, Krakowie 2010 – zawsze jako goście gniazda Wielkopolskiego, a także w zlocie skautów Europy Środkowo – Wschodniej „Silesia” w 2008 r. na Śląsku i organizowanych w Polsce zlotach ZHPpgK. Do roku 2012 ks. Krzysztof otrzymywał pomoc finansową na prowadzenie obozów harcerskich na terenie Kazachstanu z Senatu Polski. Także dzięki zaprzyjaźnionym, na Zlocie w Okuniewie w roku 2004 harcerzami z Kalifornii, otrzymywaliśmy od nich pomoc na naszą działalność. Po wyjeździe księdza do innego państwa zostaliśmy – można tak powiedzieć – sami. Tylko dzięki
16
harcerzom z Kalifornii i ludziom dobrej woli mieliśmy możliwość przeprowadzić kolejne nasze obozy. Rok 2013 stał się dla nas jakby drugim etapem naszego istnienia. Dużo zmian nastąpiło w naszej działalności. Była napisana i wprowadzona w życie Konstytucja Szczepu. Nadanie imienia. Rozpracowana strona Szczepu „Stepowe Orły”. Wprowadzone książeczki Prób Harcerskich, Prób na stopień Harcerz Starszy (Młodzik+Wywiadowca), gwiazdki zuchowe. Wróciła działalność Zastępu zastępowych. Pojawiło się tłumaczenie Regulaminów (musztry, mundurowy) w rosyjskim języku, co umożliwiło dostęp do informacji dla wszystkich harcerzy. Poradnik zastępowego. I Proporzec Szczepu, piękny Proporzec, na którego czekaliśmy wszystkie lata naszego istnienia. Do roku 2013-go, zbiórki drużyn odbywały się co niedzielę, umożliwiło to przekazywanie wiedzy maksymalnie jak to możliwe. Zastępy też się zbierały raz w tygodniu na swoje własne zbiórki. Rady odbywały się dwa razy na miesiąc. Pierwsza na początku miesiąca, na której robiliśmy podsumowanie minionego miesiąca, następna w ostatnią niedzielę po Apelu Szczepu i wspólnym ognisku; ta Rada była planowaniem pracy na następujący miesiąc. To, że Ministerstwo Edukacji wprowadziło system napisania matury przez Jedyne Nacjonalne Testowanie uczniów, ograniczyło kadrę Szczepu w jej działalności. Nastąpił kryzys w Szczepie. Kadra nie mogła przeprowadzać zbiórki w terminie przez to, że czas szkolny zajmował więcej czasu niż czas na własne życie, polekcyjne fakultatywy, przygotowanie do ENT. Musieliśmy zmienić terminy zbiórek i ich liczbę. W tej chwili według Konstytucji Radę mamy dwa razy na miesiąc, tak samo jak to było przed rokiem 2013. Msza św. każdy drugi czwartek miesiąca. Apel, ognisko Szczepu w ostatnią niedzielę miesiąca. Pomiędzy są zbiórki drużyn i zastępów, także zbiórka Zastępu zastępowych. Oprócz zbiórek udało nam się zrobić kilka akcji charytatywnych. Akcja czyste Czkałowo, sprzątanie Parku Zwycięstwa, znajdującego się w środku wioski, sprzątanie cmentarza. Coroczny Bieg nocny „Nietoperz” – Bieg według mapy Czkałowa – Pietrowki, wioski koło Czkałowa, za pierwsze miejsce w nim harcerz otrzymuje znaczek na mundur i sprawność „Nietoperza”. Jakieś większe Akcje powiem, że się boimy prowadzić. Boimy się wychodzić maksymalnie w społeczeństwo (…) Mogą obciążyć nas podatkami. W zeszłym roku kościoły miały problem z Urzędem miasta właśnie za to, że Kościół władze traktują jako organizację i każdy parafianin musi płacić podatek. Chociaż nie tylko kościoły; tak samo i cerkwie prawosławne jak i meczety muzułmańskie. Tak że staramy się działać pod dachem kościoła i za mocno się nie wychylać. Chociaż i to też robi się dla nas problem, bo młodzież po maturze wyjeżdża do dużych miast i już nie wraca. A szeregi trzeba powiększać. Tylko dzięki Bogu jesteśmy i jest nas w tej chwili 45. Są niespodziewane problemy, które trzeba
17
rozwiązywać w bardzo krótkim czasie, na przykład zniechęcenie drużynowych, to jest bardzo bolesne dla całego Szczepu, najbardziej oczywiście dla drużyny. Dajemy sobie radę, podtrzymujemy entuzjazm, duch harcerski słowem, wyjazdami, ciekawymi zbiórkami. Chcę dodać pod koniec swojego opowiadania, że harcerstwo w Kazachstanie idzie czasem przez takie ciernie, że strasznie pomyśleć, że ono, harcerstwo, jeszcze istnieje. Ale skoro Pan Bóg daje nam siły i męstwo, w końcu i wiarę z nadzieją. A także nie mogę zapomnieć i o wszystkich, którzy pomagają nam. Słowem, środkami, możliwościami przeprowadzenia różnego rodzaju akcji. To służba dalej będzie w harcerskim mundurze. Do ostatniego będziemy walczyć. Bo to warto, nawet jeżeli i jeden zrozumie, że to radość. Jak powiedział Rudy – wszelka służba jest sensem i radością życia. I nawet jeżeli chociaż by jeden zmieni się i przyniesie dobrą zmianę w środowisku w którym mieszka, zostawi po sobie coś dobrego, dzięki wychowaniu w harcerstwie, to już będzie warto za takie harcerstwo walczyć i ofiarować siebie dla bliźnich. Czuwaj! Aleksander Udoczkin Od Redakcji: „Stepowe Orły” Ślemy Wam słowa otuchy i podziwu na Waszej woli wytrwania, mimo tak wielu trudności. Niech każdy, nawet najmniejszy dobry uczynek, każdy wysiłek przynosi Wam radość i wiarę, że jest potrzebny, że nic co dobre, nie idzie na marne. „Stepowe Orły” na obozie
18
WSPOMNIENIA Z POWSTANIA WARSZAWSKIEGO W 2012 r. w Ognisku (lipiec-wrzesień) drukowaliśmy wspomnienia ks. phm. MARIANA SEDLACZKA z okresu okupacji w Warszawie. Poniżej podajemy ciąg dalszy – jego przeżycia z Powstania Warszawskiego. Przypominamy: druh Marian jest synem Harcmistrza Rzeczypospolitej STANISŁAWA SEDLACZKA wybitnego współtwórcy ruchu harcerskiego, założyciela organizacji Harcerstwo Polskie – Hufce Polskie, która podobnie jak Szare Szeregi działała w konspiracji i walczyła w Powstaniu Warszawskim. Druh Marian należał do 2 W.D.H. W Powstaniu był kilkakrotnie ranny. Po wojnie wstąpił do seminarium w Paryżu. Wiele lat swego bogatego życia spędził jako misjonarz w Senegalu. Z okazji swych 85tych urodzin spisał wspomnienia pełne przede wszystkim wdzięczności Opatrzności Bożej za opiekę, jakiej stale doznawał. Wspomnienia te ukazały się ostatnio w formie książki pt. „Dziękczynienie za 85 lat życia i 60 lat kapłaństwa”. Oto fragment:
Ks. phm. Marian Sedlaczek Podczas 63 dni Powstania Warszawskiego, w 1944 r., każdej godziny groziła śmierć. Kilkakrotnie otarłem się o nią szczególnie blisko. Raz zostałem lekko ranny w głowę odłamkiem pocisku, na podwórku zakwaterowania kompanii na Starym Mieście. Inny odłamek tego samego pocisku śmiertelnie ranił mojego dobrego kolegę Witolda Sadkowskiego. Kilka dni później, już z obandażowaną głową, byłem na pierwszym piętrze frontu częściowo zrujnowanego domu, na który, na przeciwnej stronie bramy, spadły dwie bomby lotnicze, około 50 m ode mnie. Zostałem ogłuszony. Przewrócił mnie podmuch, miałem poszarpane ubranie. Straciłem legitymacje AK i wszystko, co miałem w kieszeniach. Nie zostałem jednak zasypany i nie doznałem żadnego zadraśnięcia. Kilkanaście dni później, już po przejściu kanałami do Śródmieścia, zostałem zraniony gruzem w twarz, po wybuchu innej bomby, która spadła w dalszej odległości niż poprzednie, po przeciwnej stronie podwórka. Straciłem przytomność. Obrażenia były powierzchowne, ale kawałeczek gruzu utkwił między kątem lewego oka a nosem, z bliźnie z dzieciństwa. Zmieniając opatrunek, okulista powiedział, że gdyby zranienie było głębsze, lub bardziej z lewej strony czy prawej strony, oko byłoby stracone. Koledzy opowiedzieli mi, 19
że tuż nad moją głową, do ściany przy której siedziałem w piwnicy, przylepił się kawał gruzu wielkości pięści. Gdybym nim dostał w twarz, nie przeżyłbym…
W 2007 r. dh Marian otrzymał pocztą internetową list z Florydy od dawnego kolegi z 2W.D.H., który pisze o jego ponownym zranieniu i ocaleniu.
SŁAWOMIR PIASECKI, FLORYDA
CUDOWNE OCALENIE ks. MARIANA SEDLACZKA W czasie 2-ej Wojny Światowej przebywałem w Warszawie pod niemiecką okupacją. Pod koniec 1942 roku wstąpiłem do „podziemnego” Harcerstwa, do 2-ej Warszawskiej Drużyny, która w normalnych czasach była przy Gimnazjum Zamojskiego na ul. Smolnej 30. To, że mieszkaliśmy na ul. Smolnej 16 mogło mieć pewien wpływ na ten wybór. Członkostwo w podziemnym Harcerstwie obejmowało też późniejsze przynależenie do oddziałów Armii Krajowej. W naszym wypadku wszyscy starsi chłopcy odbywali przeszkolenie wojskowe, a potem brali udział w Powstaniu Warszawskim w kompanii „Harcerskiej” batalionu „Gustaw”. W tym to właśnie środowisku poznałem Mariana Sedlaczka, który przez jakiś czas był moim drużynowym, a potem jego brat Stanisław Sedlaczek był moim zastępowym. W czasie Powstania przydzielony byłem do plutonu Łączników bojowych batalionu „Gustaw”, a po wielkich stratach poniesionych na Starym Mieście, pluton Łączników został wcielony do kompanii Harcerskiej. Wypadki, które teraz opisuję działy się na początku września 1944, zaraz po upadku obrony Starego Miasta i po wycofaniu się kanałami do odcinka Śródmieście Północ. W Śródmieściu dostaliśmy kwatery na ul. Mazowieckiej 4/7, oraz obowiązek bronienia kościoła Św. Krzyża i Komendy Policji. To nie był w owym czasie odcinek bardzo aktywny, więc mieliśmy nadzieję mieć trochę czasu by „wylizać swoje rany”. Niestety los chciał inaczej. Po zajęciu „Starówki” Niemcy uderzyli na Powiśle i bardzo szybko je zajęli. Krakowskie Przedmieście i Nowy Świat stały się linią frontu. 20
Byliśmy daleko wysunięci na północ i nawet nie tak daleko od naszych poprzednich pozycji na Starówce (Miodowa/Senatorska do kościoła Św. Krzyża, to mały spacer). Nasza linia obronna szła wzdłuż Krakowskiego Przedmieścia, opasywała kościół Świętego Krzyża i skręcała na lewo w Traugutta aż do Mazowieckiej. W drugą stronę Krakowskiego Przedmieścia do Świętokrzyskiej odcinek nie był broniony, to znaczy że nie miał stałej obronnej obsady. Broniony był właściwie przez nasze patrole i tymczasowe czołówki. Poza tym Świętokrzyska była pod obstrzałem km i tak samo Mazowiecka, Traugutta i Czackiego. Walki były bardzo napięte, bo Niemcy przy pomocy Goliata wysadzili narożnik kościoła i wdarli się do jednej części. Nie pamiętam dokładnej daty, ale to był pierwszy tydzień września, gdy zapanowała cisza na naszym froncie (poza granatnikami). Następuje nalot lotniczy nurkowców Stuka. Bombardują naszą stronę ul. Traugutta i Czackiego. Znajduję się właśnie na podwórku ul. Czackiego 14, gdy samoloty zaczynają nurkować. Z miejsca było widać, że my jesteśmy celem, choć tego się nie spodziewałem – Niemcy rzadko używali bombowców tak blisko swoich własnych pozycji. Szybko wskakuję do północnej suteryny i zbiegam do piwnicznego korytarza. Opieram się o ścianę. Słychać już jak bomby przebijają się przez podłogi pięter, a potem wybuchy. Wybuch jest tak głośny, że go prawie nie słychać, a tylko jakby wielkie ciśnienie na piersi. Ściana o którą byłem oparty wychyliła się do tyłu, a potem do przodu, o taki dystans, że byłem pewien, że nie może pozostać w całości. To jakieś takie uczucie, że ściana jest z płynu, a nie z cegieł. Natychmiast zrobiło się ciemno od kurzu, który tak wypełnił przestrzeń, że można by się zadusić, gdyby nie specjalna chusta, którą miałem na szyi i którą wciągnąłem na twarz. Silny zapach amoniaku wypełnił całą piwnicę. Wybuchy bomb już się skończyły, ale słabsze wstrząsy trwały jeszcze jakieś pół minuty, i słychać było jak spadają i zawalają się jeszcze jakieś części domu. Potem nastąpiła cisza w kompletnej ciemności. Ponieważ już byłem poprzednio parę razy w zbombardowanym domu więc wiedziałem, że jeśli do tej pory nie zginęliśmy, to jest szansa, że i tym razem mieliśmy szczęście. Nagle w tej ciemności zapaliły się latarki zobaczyłem, że część piwnic z jednej strony jest zawalonych, ale stropy korytarza mniej więcej się utrzymały, choć podłoga zawalona gruzem i połamanymi kawałkami drewna. Już chciałem próbować szukać wyjścia na powietrze, gdy z głębi piwnicy przeszedł jeden z naszych oficerów, który wołał: „wszyscy żołnierze przechodzić do 21
następnej piwnicy na zbiórkę! Spodziewamy się natarcia niemieckiego i przygotowujemy kontrnatarcie”. Taki rozkaz ma absolutne pierwszeństwo, więc zacząłem przepychać się do następnego pomieszczenia. To była większa piwnica, w której już było kilku członków naszej kompanii i kilku z sąsiednich oddziałów. W tej chwili nie zwracaliśmy uwagi na rannych leżących na ziemi, gdyż nasz rozkaz miał pierwszeństwo. Stojąc w gromadzie zobaczyłem dwóch ludzi niosących na wyłamanych drzwiach rannego. Poświeciłem latarką i poznałem, że rannym był Marian Sedlaczek. Poznałem go po mundurze, a nie po twarzy, bo on jej nie posiadał. Z przodu głowy, gdzie jest normalnie twarz, miał on maskę, krwawego, posiekanego mięsa. Nie było nosa, ani ust, ani oczu. Jedna wielka „rąbanka”. To wszystko było jeszcze posypane grubo kurzem z cegieł, a ze środka wychodziły na wierzch krwawe bąbelki. Byłem już dobrze przyzwyczajony do widoku potrzaskanych ludzkich ciał, ale ten widok był wstrząsający. W tym momencie weszło do piwnicy trzech podchorążych z sąsiedniego oddziału. Byli kompletnie biali od kurzu i widocznym stanie szoku. Jeden z nich popatrzył na Mariana leżącego pod ścianą i krzyknął: „Na to nie można pozwolić, by on się w takim stanie dalej męczył. Przecież on i tak nie może żyć!” przy tym wyciągnął z pochwy pistolet Parabellum i ze łzami płynącymi z oczu zwrócił się do Mariana, aby go dobić. W tej chwili zjawił się za nim mój brat Witold, którego przedtem nie spostrzegłem. Obiema rękami schwycił ten pistolet i pociągnął go do góry. Przy tym kopnął podchorążego kolanem w siedzenie. Jeszcze paru innych rzuciło się go rozbroić. W tym momencie padł rozkaz, by nasza grupa ruszyła natychmiast na placówki, więc już nic nie widziałem. Na barykadach Niemcy ostrzelali nas dość silnie, ale bezskutecznie i natarcie nie nastąpiło. Wyglądało na to, że bomby miały spaść na domy na samej ul. Traugutta, co zniszczyłoby nasze frontowe pozycje. Bomby spadły trochę dalej i uderzyły z tyłu naszych pozycji na Czackiego, pozostawiając nasze stanowiska nienaruszone. Jeszcze tego samego dnia zostałem wysłany w „dzikie pola”, to znaczy przez odcinek od komendy Policji (na Krakowskim Przedmieściu) aż do Poczty Głównej na pl. Napoleona i Wareckiej. Jak już przedtem pisałem, był to „nie obsadzony” teren i nie wiadomo kogo tam można spotkać. Gdy przełaziłem przez gruzy na Świętokrzyskiej ktoś rzucił granat i ściana spalonego domu zawaliła się na mnie. Na szczęście 22
największe uderzenie poszło na mój hełm, ale zostałem potężnie kontuzjowany. Po powrocie do oddziału dostałem przepustkę i zostałem odesłany na dwa dni do Sekcji Warszawa-Południe, gdzie na ul. Kruczej 4 znajdował się nasz oddział odwodowy. Aby przejść do Warszawa-Południe trzeba było przekroczyć linię Alej Jerozolimskich. Przechodziło się ją w nocy, bardzo płytkim rowem, pod ochroną niskiej barykady, która była w wielu miejscach rozbita ogniem z dział czołgowych. Barykadę cały czas nasi reperowali, a Niemcy ją rozbijali. Ponad to była ona pod stałym obstrzałem karabinów maszynowych i granatników. Ruszam więc z grupą jeszcze innych, by „przeskoczyć” linię Aleje. Jest ciemnawo, ale przedpole jest oświetlane co parę minut niemieckimi rakietami. Posuwamy się schyleni do dojścia do barykady, ale co chwila trzeba się zatrzymać i przylgnąć do ziemi. W czasie jednego z takich zatrzymań odwróciłem się do tyłu i w świetle rakiety zobaczyłem stojącego tuż za mną Mariana Sedlaczka! Głowę miał owiniętą jakimś ręcznikiem, ale twarz choć blada, była definitywnie Jego. Jak się potem okazało to wybuch uderzył Mariana jakąś belką w górę głowy. Zerwał mu płat skóry ze szczytu i zarzucił mu na twarz. To co myśmy w piwnicy widzieli, to była „lewa” strona skóry zakrywającej twarz. W jakiś czas potem przyszedł nasz batalionowy chirurg, dr „Morwa”, i paroma agrafkami przypiął Marianowi skórę na głowie tam gdzie być powinna, a potem wysłał go z sanitariuszką do szpitala. Ten zabieg musiał być dobry, bo po 63 latach ks. Marian Sedlaczek funkcjonuje do dziś dnia. Sławomir PIASECKI 31 sierpnia 2007 r., Floryda, USA Ks. Marian Sedlaczek pisze dalej w swoich wspomnieniach: Całą duszą dziękuję Bogu za obdarzenie mnie wspaniałymi rodzicami, rodzeństwem, wychowawcami, profesorami, przyjaciółmi, a nade wszystko nieocenionymi łaskami sakramentów świętych, wśród nich kapłaństwa.
* * *
23
Dnia 13 października 2001 r. w Warszawie, z radością poświęciłem tablicę upamiętniającą życie i działalność wychowawczą mojego ojca, na rondzie nazwanym jego imieniem i nazwiskiem.
* * *
Matka nasza odznaczała się głęboką wiarą, nieugiętym hartem ducha i wyjątkowym darem rozeznania tego, co słuszne, bardzo przydatnym w szybkim podejmowaniu trafnych decyzji i pomagającym w rozwiązywaniu sytuacji konfliktowych. Ukazało się to bardzo silne po aresztowaniu i śmierci ojca, gdy w okupowanej Warszawie została z czwórką niepełnoletnich dzieci. (Stanisław Sedlaczek zginął w 1941 r. w Auschwitz – przyp. Red.). Pozostała taką i w trudnych latach powojennych, aż do kresu swego życia. Napisana jej ręką i znaleziona po śmierci w jej książeczce do nabożeństwa modlitwa za czworo dorosłych dzieci: córkę – psychologa, pracującą w zakładach dla nieletnich przestępców i trzech synów: chirurga – profesora akademii medycznej, inżyniera i kapłana;
MODLITWA MAMY „Niech wszystko, co czynią, przeniknie miłość Twoja, Panie mój i Boże mój – o to wołam do Ciebie! Napełnij Duchem Twoim wszystko, co czynią. Napełnij mocą Twoją trud ich dnia. Nieustannie proszę Cię, Panie, wyrwij z nich wszelką złość. Obdarz pokorą, wytrwałością, zaparciem siebie. Niech gardzą działaniem, które nie szuka Ciebie, niech uciekają przed ciszą, która nie spoczywa w Tobie. Obdarz ich Twoją radością, niech ich ogarnia, jak płomień nie gasnący wśród tego, co ciężkie i wśród tego, co boli. Obdarz ich światłem, aby przenikało ciemności, w których ludzie zapomnieli o Tobie. Obdarz ich męstwem w działaniu, cierpliwością w wypełnianiu codziennych obowiązków i zadań, wytrwałością – kiedy wynik ich trudów zakrywasz przed nimi w tajemnicy zamierzeń Twoich. Panie, przyjmij ten dzień i wszystkie dni ich życia. Niech wszystko, co czynią, przenika miłość Twoja”. 24
27 listopada w Poznaniu W wieku 103 lat odeszła na Wieczną Wartę
WANDA BŁEŃSKA
LEKARZ TRĘGOWATYCH, WIELKA MISJONARKA ŚWIECKA Zwana „DOKTĄ” i „MATKĄ TRĘDOWATYCH” przez tych, których leczyła 43 lata na misjach w Ugandzie, założycielka Fundacji „Redemptoris Missio” HARCERKA Przyszła na świat w Poznaniu 30 października 1911 r. Do gimnazjum uczęszczała w Toruniu, wyższe studia medyczne ukończyła w 1934 r. w Poznaniu. Praktykę zdobyła w Zakładzie Higieny w Toruniu oraz w szpitalu w Gdyni. W czasie wojny w konspiracji służyła w stopniu podporucznika w Armii Krajowej przede wszystkim lecząc chorych. Od wczesnej młodości jej marzeniem była praca misyjna w Afryce i to marzenie nieoczekiwanie spełniło się po wojnie. W 1946 r. dostała wiadomość od swojego brata Romana z Niemiec, że ciężko zachorował. Chciała pojechać do niego, ale nie dostała paszportu. Dopięła jednak swego. Do Niemiec udało jej się przedostać na statku, w komórce na węgiel. Zajęła się bratem i znalazła pracę. Skończyła kurs medycyny tropikalnej. Szybko wyjechała do Wielkiej Brytanii. W 1948 r. skończyła podyplomowe studia w Instytucie Medycyny Tropikalnej i Higieny na Uniwersytecie w Liverpoolu. Na Wyspach spotkała księdza, który znał biskupa w Ugandzie. Poprosiła duchownego, aby napisał list do hierarchy, że polska lekarka chce przyjechać na misje do Afryki. Odpowiedź była pozytywna. W ten sposób w 1950 r. Wanda Błeńska trafiła na Czarny Ląd do Ugandy: na krótko do Port Portal, a następnie do Buluby nad Jeziorem Wiktoria, gdzie spędziła 43 lata swego pracowitego i niezwykłego życia lecząc i opiekując się tymi najbardziej upośledzonymi – trędowatymi. To oni sami nazwali ją „Matką Trędowatych”. W Bulubie Wanda Błeńska, zwana również przez swoich podopiecznych „Doktą”, prowadziła dziennik. Są w naszym posiadaniu 25
dwie niepozorne książeczki pt. „DOKTA” i „BULUBA” autorstwa hm Zofii Florczak, która spędziła kilka miesięcy u boku Wandy Błeńskiej w Ugandzie i opowiada w nich o „Dokcie” cytując fragmenty z jej dziennika (patrz także „Ognisko” kwiecieńczerwiec 1993). Te zapiski z dziennika najlepiej oddają trudne początki i prymitywne warunki, w jakich Wanda Błeńska pracowała przez wiele lat – z samozaparciem, z miłością, samotnie; wyczulona na biedę, cierpienie, wszystkie Ostatnie zdjęcie Dokty potrzeby człowieka i inność jego kultury; w zachwycie nad Fot. Ks. Roman Tomaszczak pięknem i bogactwem afrykańskiej przyrody. Leprozorium w Bulubie nad Jeziorem Wiktoria rozwinęła „od zera” w okazały, nowoczesny ośrodek leczenia trędowatych, który dziś prowadzą jej afrykańscy następcy. Wyszkoliła setki fachowego personelu, miała wielki wkład w stworzeniu sieci stacji leczniczych i badawczych trądu w Ugandzie i w innych regionach Afryki. Jej doświadczenie i praca badawcza nad trądem sprawiły, że stała się leprologiem o światowej sławie. Otrzymała kilkanaście odznaczeń międzynarodowych, w tym 3 odznaczenia papieskie i szereg polskich. W 1994 r. Akademia Medyczna w Poznaniu przyznała jej tytuł doktora honoris causa. Jest to tylko część jej osiągnięć – sama o nich nie lubiła wspominać. Po powrocie do Polski na emeryturę w wieku 82 lat (!) Dokta – Matka Trędowatych niestrudzenie jeździła po Kraju i odwiedzała uniwersytety, szkoły medyczne, seminaria – przygotowując lekarzy, księży, braci i siostry zakonne do pracy misyjnej. Czyniła to do bardzo późnych lat swego długiego życia. Jeszcze w tym roku krucha jak opłatek 103-letnia „Dokta” przyjmowała u siebie w domu młodzież przekazując jej swoją życiową mądrość: „bądźcie dobrymi”. KATONDA ATUKUUME! (niech Bóg nad Tobą czuwa w języku Ugandy)
26
SPOTKANIA Z „DOKTĄ” O Wandzie Błeńskiej dowiedzieliśmy się dzięki hm Zofii Florczak, byłej Naczelniczce Dawnej Organizacji Harcerek w Polsce, z którą się przyjaźniła. „Dokta” złożyła przyrzeczenie harcerskie w 1959 r. w Afryce w Koji, była więc jedną z nas. Zapragnęłyśmy ją zaprosić do nas do Londynu. Wydawało się to jednak mało realne, bo czy zechce Starsza Pani podróżować tak daleko? Tymczasem zgodziła się bez oporu i w 1997 r. witałyśmy „Doktę” na lotnisku – w doskonałej formie, uśmiechniętą i pełną energii. W parafii na Ealingu wygłosiła bardzo ciekawy wykład o swojej pracy w Afryce, o trądzie i również o tragicznej wojnie domowej toczącej się w sąsiedniej Rwandzie. Z grupą instruktorek odwiedziłyśmy też druhnę Elę Andrzejowską i kilku lekarzy polskich w W.B. Po raz drugi witałyśmy „Doktę” w Londynie w listopadzie 2001 r. Kończyła właśnie 90 lat i była w drodze powrotnej z Indii z wizytą u Ojca Żelazka w Puri nad Zatoką Bengalską, który prowadzi tam ośrodek dla 800-set trędowatych. W Londynie w gronie instruktorek obchodziłyśmy więc Wandy Błeńskiej urodziny. Mieszkała u mnie i miałam okazję i zaszczyt poznać trochę tą niezwykłą kobietę. W 2006 r. widziałam ją ostatni raz bardzo krótko. Kończyła 95 lat i wracała właśnie z Ugandy przez Londyn (Ta wyprawa, podobnie jak poprzednie, była prezentem urodzinowym od jej przyjaciół). Była to jej ostatnia podróż do Afryki, ostatnie odwiedziny Buluby, ośrodka trędowatych, który sama stworzyła i ludzi, których znała i kochała. Teraz będzie im patronować z nieba. B. Bienias hm
50 lat temu Buluba, Ugandadr Wanda Błeńska w szpitalu
27
FARAS
polskie wykopaliska w Sudanie
W październiku 2014 r. otwarta została w Muzeum Narodowym w Warszawie nowa galeria im. Profesora Kazimierza Michałowskiego poświęcona wykopaliskom z Faras. Prof. Michałowski, wybitny badacz i archeolog, kierował w latach 60-tych polską ekspedycją archeologiczną w Egipcie i Sudanie. Byli jednym z wielu zespołów naukowców ratujących przed zalaniem bezcenne zabytki dawnych kultur, które groziło im na skutek budowy Wielkiej Tamy w dolinie Nilu w krainie zw. Nubią. Polscy archeologowie prowadzili badanie w małej miejscowości Faras, kiedyś ludnym i bogatym mieście królestwa nubijskiego, które w poł. VI w.n.e przyjęło chrześcijaństwo. Pod warstwami piasku odkryto ruiny chrześcijańskiej katedry biskupów Faras z VIII w., w której zachowały się ogromnie ciekawe malowidła ścienne. Są to głównie wizerunki Chrystusa, Matki Bożej, aniołów, świętych oraz biskupów Faras, wykonane techniką temperową na tynku. Dla uratowania tych bezcennych zabytków zastosowano niezwykle skomplikowany proces zdejmowania ich razem z warstwą tynku i przetransportowania, w jednym kawałku do muzeum. Według umowy z władzami Sudanu połowa tych ściennych malowideł została przekazana do muzeum w Sudanie a połowa – jeszcze w latach 60-tych – do Polski. Odkrycia te miały ogromne znaczenie w badaniach chrześcijańskiej kultury nubijskiej Św. ANNA IX w.
28
Profesor Kazimierz Michałowski w czasie wykopalisk w Faras
i koptyjskiej rozwijającej się w dolinie Nilu do XV w. – czasu kiedy tę krainę opanował islam. Nowa ekspozycja w Galerii Faras w Muzeum Narodowym jest świetnie zrobiona. Jest tam model katedry, jest odtworzone wnętrze katedry z oryginalnymi malowidłami i fragmentami rzeźb; jest wyświetlany film nt. prof. Michałowskiego i jego prac archeologicznych. Są też gry dla dzieci i możliwość zwiedzania w języku angielskim. Galerię trzeba zobaczyć.
Oprac. B.B. na podstawie materiałów Muzeum Narodowego 29
ODZNACZENIE DLA REDAKTORA „NA TOPIE” Prezydent RP Pan Bronisław Komorowski nadał Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski dh hm Jerzemu Kucewiczowi za wybitne zasługi w działalności na rzecz rozwoju Polskiego Harcerstwa poza granicami Kraju, oraz za działalność polonijną i społeczną. Odznaczenie wręczył w Leeds 6 lipca 2014 r. Konsul Generalny RP Pan Łukasz Lutostański. DROGIEMU DRUHOWI JURKOWI składamy serdeczne gratulacje!
LISTY I ŻYCZENIA Druhna HANKA GRABIŃSKA pisze z Warszawy: „Tak bardzo potrzeba dziś wzoru młodszym pokoleniom harcerskim. Ta młodzież brała udział w dwudniowych uroczystościach na Pomerach, gdzie Litwini i Niemcy zamordowali 100 tysięcy Żydów i 10 tysięcy inteligencji polskiej, głównie czynnej w AK młodzieży. Byliśmy też w Żułowie, gdzie przed wojną prezydent Mościcki posadził dąb ku pamięci miejsca gdzie urodził się Józef Piłsudski. Cudem dąb ten przetrwał. Prowadzący to spotkanie wileński działacz zapowiedział, że zaśpiewamy tam „Legiony”. My, przyjezdni Polacy, zaczęliśmy „Jeszcze Polska nie zginęła”. Ze wzruszeniem stwierdziłam, że dziewczęta z miejscowej polskiej szkoły natychmiast podchwyciły i pewnym głosem zaśpiewały z nami 3 zwrotki. Polacy miejscowi wykupili część działki, która była własnością Marszałka. My, przyjeżdżający do Wilna też składaliśmy się na ten cel już od czasu kiedy to jest ziemia państwa litewskiego. Nie można było kupić części prowadzącej tam drogi, więc jest „Aleja Niepodległości” wiodąca przez pole i jest już tam kilkanaście dębów poświęcanych sławnym Polakom, 30
LISTY I ŻYCZENIA w tym Lechowi Kaczyńskiemu. Obok każdego dębu (jeszcze są małe) pomniczek z napisem komu jest poświęcony. Bardzo to wzruszające. Na zdjęciu dhna Hanka i dh Wiesław Turzański (ZHR) z młodzieżą harcerską na Wileńszczyźnie po Mszy Św. w Ostrej Bramie.
DZIĘKUJEMY WSZYSTKIM ZA ŻYCZENIA, które nadesłali m.in.: - 21 Męska Drużyna Harcerzy Clark New Jersey,
- hm MARIA ŻYCHOWSKA z Tarnowa, - dhna HANKA GÓRALCZYK oraz KRĄG WĘDROWNICZEK PO ZACHODNIM STOKU z Bydgoszczy, - hm ZOFIA NOWAKOWSKA, Biblioteka Harcerska w Rzeszowie. 31
Podróż Trzech Króli Thomas S. Eliot (1927) „Mroźna to była wyprawa; Najgorsza pora roku Na podróż tak długą: Drogi tonące w śniegu i lodowaty wiatr, Najokrutniejsza zima”. Rozdrażnione wielbłądy, pokaleczone, zbolałe, Kładły się w mokrym śniegu. I było nam czasem żal Letnich pałaców na wzgórzu, osłonecznionych tarasów, I jedwabistych dziewcząt roznoszących napoje. Poganiacze wielbłądów klęli i złorzeczyli, Żądali napitku, kobiet, przepadali bez wieści, Nocne ogniska gasły, nie było się gdzie schronić; A miasta były wrogie, mieszkańcy nieprzyjaźni, Wioski brudne i chytre, za wszystko żądano złota. Ciężka to była próba. Wędrowaliśmy w końcu już tylko w ciągu nocy, Śpiąc byle gdzie i płytko, I słysząc w sobie głos, który powtarzał w kółko: To jest czyste szaleństwo. Aż któregoś poranka, śniegi mając za sobą, zjechaliśmy w dolinę, Łagodną, żyzną, wionącą zapachem wielu roślin, Gdzie nad strumieniem stał młyn i młócił kołem ciemność, A dalej, pod niskim niebem, wznosiły się trzy drzewa, I stary, siwy koń biegł łąką, galopem w dal. Stanęliśmy przed gospodą porosłą liśćmi wina; W otworze drzwi sześć rąk rzucało raz po raz kośćmi i zgarniało srebrniki, Stopy zaś uderzały w puste bukłaki po winie. Nikt jednak tam nic nie wiedział; ruszaliśmy więc dalej I dopiero pod wieczór, prawie w ostatniej chwili, Trafiliśmy w to miejsce – można powiedzieć – właściwe. Pamiętam, było to dawno; . 32
KALIFARNIA - spotkanie opłatkowe w Sacramento. W środku dhna hm Krystyna Chciuk
www.polprint.co.uk