2 minute read
Służba, służba i po służbie
Zmartwiłem się. Bardzo. Coś się zakończyło, coś, co powinno w nas tkwić na stałe. To coś, to służba na rzecz uchodźców z Ukrainy.
Co się wydarzyło? W Ocyplu organizujemy kolonię dla 40 dzieci ukraińskich. Nie muszę tu rozpisywać się, jak dla tych młodych ludzi ważny jest pobyt w leśnych warunkach, w spokoju, w dobrej atmosferze. Przylatuje do nich kilkoro Amerykanów. Wolontariuszy, za przelot płacą sobie sami. Będą uczyć dzieciaki angielskiego. Pieniądze na zapłacenie naszej bazie za koszty kolonii też są amerykańskie, zebrano je w większości wśród Polonii.
Advertisement
I co dalej? Ano nic, żadne nasze środowisko, żaden instruktor nie podjął się służby, opieki nad tą grupą. Po prostu okazało się, że ta kolonia to jakby prywatna sprawa komendantki ośrodka w Ocyplu.
Druhna Krystyna zaproponowała nam, by owa służba na rzecz ukraińskich dzieci nie była całkiem wolontariacka, zapłaci kadrze skromne wynagrodzenie. I jaki był na to odzew? Czy nasi instruktorzy oburzyli się – jak można płacić za służbę na rzecz młodych uchodźców? Przecież to niemoralne – powinniśmy zgłosić się do służby tak jak Amerykanie, by czynić dobro.
Nie, zaczęła się dyskusja, czy wynagrodzenie jest we właściwej wysokości. Zgroza.
Ja czegoś nie rozumiem. Czy w naszym hufcu rzeczywiście nie ma czwórki instruktorów, którzy przez dwa tygodnie lipca chcieliby i mogliby pełnić wolontariacko służbę na rzecz młodych Ukraińców? Poprowadzić kolonię razem z grupą Amerykanów? Instruktorów zuchowych, którzy mają kolonię później. Instruktorów z kręgu Romanosów, dla których może nie jest najważniejszy kamień i tablica, lecz służba dziecku. Nie będę przytaczał innych przykładów. Nie potrzebujemy setki wolontariuszy, potrzebnych jest czworo.
Uważam, że ta sytuacja to nasza hufcowa tragedia. Po prostu.
hm. Adam Czetwertyński