Praski Świerszcz
Służba, służba i po służbie Zmartwiłem się. Bardzo. Coś się zakończyło, coś, co powinno w nas tkwić na stałe. To coś, to służba na rzecz uchodźców z Ukrainy. Co się wydarzyło? W Ocyplu organizujemy kolonię dla 40 dzieci ukraińskich. Nie muszę tu rozpisywać się, jak dla tych młodych ludzi ważny jest pobyt w leśnych warunkach, w spokoju, w dobrej atmosferze. Przylatuje do nich kilkoro Amerykanów. Wolontariuszy, za przelot płacą sobie sami. Będą uczyć dzieciaki angielskiego. Pieniądze na zapłacenie naszej bazie za koszty kolonii też są amerykańskie, zebrano je w większości wśród Polonii. I co dalej? Ano nic, żadne nasze środowisko, żaden instruktor nie podjął się służby, opieki nad tą grupą. Po prostu okazało się, że ta kolonia to jakby prywatna sprawa komendantki ośrodka w Ocyplu. Druhna Krystyna zaproponowała nam, by owa służba na rzecz ukraińskich dzieci nie była całkiem wolontariacka, zapłaci kadrze skromne wynagrodzenie. I jaki był na to odzew? Czy nasi instruktorzy oburzyli się – jak można płacić za służbę na rzecz młodych uchodźców? Przecież to niemoralne – powinniśmy zgłosić się do służby tak jak Amerykanie, by czynić dobro. Nie, zaczęła się dyskusja, czy wynagrodzenie jest we właściwej wysokości. Zgroza. Ja czegoś nie rozumiem. Czy w naszym hufcu rzeczywiście nie ma czwórki instruktorów, którzy przez dwa tygodnie lipca chcieliby i mogliby pełnić wolontariacko służbę na rzecz młodych Ukraińców? Poprowadzić kolonię razem z grupą Amerykanów? Instruktorów zuchowych, którzy mają kolonię później. Instruktorów z kręgu Romanosów, dla których może nie jest najważniejszy kamień i tablica, lecz służba dziecku. Nie będę przytaczał innych przykładów. Nie potrzebujemy setki wolontariuszy, potrzebnych jest czworo. Uważam, że ta sytuacja to nasza hufcowa tragedia. Po prostu.
hm. Adam Czetwertyński
Nr 83-84
Maj-Czerwiec 2022
Dwa lata nie minęły jak jeden dzień Dwa lata - właśnie mniej więcej tyle czasu nigdzie nie wyjeżdżaliśmy całym szczepem. Po raz pierwszy w historii od czasu reaktywacji, która była dziesięć lat temu, nie mieliśmy żadnego biwaku. Czuć było, że wszystkim już brakuje jakiegoś wspólnego wydarzenia, możliwości posiedzenia ze sobą, pożartowania a nawet po prostu porozmawiania. Każdy, kto jest w harcerstwie, wie, jak takie wspólne wyjazdy wzmacniają więzi, spajają i pozwalają na chwilę oderwać się od codziennego życia. Bardzo ucieszyła mnie informacja, że nasza kadra postanowiła zorganizować biwak szczepu w maju. Nie ukrywam, że bardzo chciałem spotkać się ze wszystkimi i spędzić po prostu wspólnie czas jak za dawnych lat. Dopisała frekwencja - nasze zuchy i harcerze licznie stawili się na zbiórce. Widziałem, że oni też byli spragnieni wspólnego wyjazdu i dokładnie tak samo jak ja za nim tęsknili. Zaplanowaliśmy podsumowanie rocznej pracy z naszą bohaterką, Marią Skłodowską-Curie a także dziesięciolecie reaktywacji naszego szczepu. Ognisko, na którym rozmawialiśmy o minionych latach, odbyło się w sobotę wieczorem. Zaprosiliśmy na nie byłą kadrę, która przez te dziesięć lat nas wspierała i dołożyła cegiełkę do naszej działalności. Mimo że dość późno wystosowaliśmy zaproszenie, to naszych gości stawiło się wielu. Była wśród nich nasza pierwsza komendantka, byli drużynowi, przyboczni, w sumie ponad dziesięć osób. Chcieliśmy, żeby to było nasze ognisko i żebyśmy mogli je przeżyć szczerze tylko w swoim gronie. Czy to się udało? Nie wiem. Najlepiej niech każdy, kto tam był, oceni to indywidualnie. Faktem jest, że miło było zobaczyć tych wszystkich ludzi i z każdym chwilę porozmawiać. Ich obecność oznaczała, że dla każdego z nich przynależność do sto sześćdziesiątych była istotnym elementem życia. Kiedy jedna z osób powiedziała, że bardzo dużo osób kadry przez te dziesięć lat przewinęło się przez szczep a tylko ja ciągle w nim jestem, poczułem się naprawdę jak dinozaur. Patrząc na tych wszystkich młodych ludzi miałem poczucie ogromnej satysfakcji, że większość z nich to moi wychowankowie. To dzięki mnie zostali kadrą i to ja z każdym z nich pracowałem nad rozwojem szczepu. Nigdy nie darzyłem kogoś większą a kogoś mniejszą sympatią, ale niestety ciężko było mi wyzbyć się w stosunku do niektórych żalu, że to oni przyczynili się do zmniejszenia liczby jednostek w naszym szczepie. Chciałem mieć wolną głowę, kiedy myślałem o ich obecności na ognisku. Niestety, nie do końca mi się to udało, interes szczepu zawsze był dla mnie najważniejszy i świadomość, że dla kogoś, kto był jego kadrą, mogło być inaczej, nie pozwala mi o tym zapomnieć. Niemniej bardzo się cieszę, że zobaczyłem te wszystkie osoby i mogłem z każdym chociaż chwilę porozmawiać. Fajnie, że do tej pory trzymają się razem i co jakiś czas się spotykają. Ten biwak dał mi nową energię, dodał mi motywacji i odsunął myśl o rezygnacji z bycia komendantem szczepu. Na jak długo? Tego nie wiem. Wiem natomiast, że dziś mam wspaniałą kadrę, która na nowo pozwoliła mi zobaczyć, jak bardzo ten szczep jest dla nas wszystkich ważny i jak bardzo ciągle ja jestem w nim potrzebny.
phm. Jan Korkosz „Hebel”
11