7 minute read
InterCamp, czyli międzynarodowy zlot prawie jak zlot hufca w Pólku Agnieszka Olejniczak) - s
INTERCAMP, CZYLI MIĘDZYNARODOWY ZLOT PRAWIE JAK ZLOT HUFCA W PÓLKU!
hm. Agnieszka Olejniczak
Advertisement
Od grudnia 2019 roku szykowaliśmy się w szczepie w kręgu 43 BDH i 42 BDSH, by zgłosić się na InterCamp w Wielkiej Brytanii. Zrobiliśmy zadanie przedzlotowe i zakwalifikowaliśmy się (podobnie jak dwa inne patrole z „Zielonej Siódemki”), wpłaciliśmy wpisowe i… przyszedł Covid na początku 2020 roku, więc zlot odwołano. Za rok powtórzono rekrutację, przy czym nasz szczep sceptycznie do niej podszedł w środku pandemii i okazało się, że mieliśmy rację, a inne patrole znowu się rozczarowały i gdy ogłoszono nabór do Francji na 2022 rok, to “Zielona Siódemka ” po dwukrotnym zawodzie się nie zgłosiła, a my tym razem, owszem, tak. Zadanie przedzlotowe polegało na promocji celów milenijnego rozwoju. A jako że już od kilku lat o nich wiemy i sporo aktywności wokół nich zrobiliśmy (choć może nie wszystkie do końca były uświadomione), to zupełnie nie mieliśmy problemu z wykonaniem tego zadania (wcześniej musieliśmy także uzyskać zgodę Komendy Chorągwi po rekomendacji Zespołu Zagranicznego), a radość była wielka, gdy nasza 12-osobowa ekipa z 42 BDSH i 44 BDW zakwalifikowała się na zlot w Alzacji, a dokładnie w Ecomusee na pograniczu francusko-niemiecko-szwajcarskim. Dodatkowo ze szczepu do IST (czyli po naszemu drużyny sztabowej) dostały się kolejne dwie osoby, czyli łącznie miało nas jechać czternaścioro ze szczepu. Jedynym ograniczeniem uczestnictwa jest zawsze wiek uczestników (12-17 lat), a w tym roku dodatkowo wystąpiła konieczność pełnego zaszczepienia się przeciw Covid-19. Trzeba było jeszcze tylko na początku 2022 roku wpłacić wpisowe i na kilka miesięcy zapomnieliśmy o InterCampie. Ze strony polskiego Kontyngentu przyszło jedynie przypomnienie, by zarejestrować się jako patrol na stronie IC. Musieliśmy jeszcze poszukać transportu, a byliśmy jedynym patrolem z chorągwi, więc wynajęcie busa odpadało; jazda pociągiem z przesiadkami i z całym sprzętem też zasadniczo była nierealna –na szczęście z nieba spadł nam autokar jadący na IC z Hufcem Gdańsk-Śródmieście, w którym było wolnych idealnie 14 miejsc, a który i tak, jadąc do granicy polsko-niemieckiej, przejeżdżał S5 przez Bydgoszcz. Dopiero przed majówką (a zlot zaczynał się na początku czerwca), zaczęły przychodzić maile z informacjami organizacyjnymi z GK, a ze strony komendy IC, dopiero w połowie maja. Dlaczego o tym piszę? Bo padało mnóstwo pytań od harcerzy i rodziców, na które nie umiałam odpowiedzieć, a nie byliśmy do tej pory na IC (choć doświadczenie we współpracy ze skautami mamy spore) i mogłam na te pytania znaleźć odpowiedzi dopiero kilkanaście dni przed wyjazdem (w szkole – nie do pomyślenia). Zaczęły się też „schody ” – wypadło dwoje uczestników (na szczęście bez problemu znaleźliśmy zastępstwo z Hufca Tuchola), a następnie dwie osoby z IST, za które już mieliśmy zapłacony autokar – ale tu znowu znalazło się do autokaru zastępstwo z Hufca Toruń. A gdy dostaliśmy wreszcie informator zlotowy w języku angielskim –to wszystkie wątpliwości się rozwiały. Poza informacjami logistyczno-organizacyjnymi, otrzymaliśmy także mapki subkampów
(podobozów) oraz program zlotu. Informator liczył 26 stron A4, ale był naprawdę bardzo przydatny, bo zawierał nawet punkty kontrolne gry po skansenie i „bilet” na darmowe zrobienie koszulek zlotowych (choć ten bilet akurat mi umknął przez nie do końca właściwą znajomość angielskiego). Tydzień przed wyjazdem sprawdziliśmy sprzęt (za pożyczenie brakujących namiotów i przenośnych kabin prysznicowych dziękujemy „Zielonej Siódemce ”), zrobiliśmy jadłospis, zakupy i można było jechać ponad 1200 km w jedną stronę. Bo trzeba nadmienić, że na IC wszystkie patrole są całkowicie samodzielne – muszą mieć namioty, sprzęt do gotowania, prysznice polowe, a nawet… gaśnicę (za którą dziękujemy HOO Pólko). Produkty spożywcze również przywożone są ze sobą. Organizatorzy zapewniają tylko dostęp do wody i toalety. Gdy dojechaliśmy do malowniczej Alzacji okazało się, że cały zlot usytuowany jest na terenie… nieczynnej kopalni potasu. Mieliśmy podane w informatorze strefy z zakazem wejścia pod rygorem usunięcia całego patrolu ze zlotu, ale powiedzcie 2,5 tysiącom dojrzewających, młodych ludzi, że gdzieś nie można wejść... Natomiast namioty rozbite wzdłuż nieużywanych torów kolejowych i przy starych lokomotywach robiły wrażenie. Nasz patrol dostał bardzo urokliwy zakątek między krzaczkami. Niestety nie dało się wbić porządnie śledzi, bo ziemia jak w kamieniołomach, a w informatorze podano, że będziemy nie tylko na terenie parku kulturowego, ale i obszaru chronionego, i nie można naruszać podłoża. Na szczęście były kamloty, które podtrzymywały naciągi (choć raz gwiazda nam się zawaliła wprost na gar z gotującym się gulaszem wege), ale kabiny prysznicowe poprawialiśmy chyba kilka razy na dzień. Natomiast sama konstrukcja pryszniców z kamieni i europalet była jedną ze stabilniejszych na zlocie i napawała nas dumą. Przyjechaliśmy jako jedni z pierwszych, w piątek koło południa, i po rozbiciu namiotów oraz obiedzie mogliśmy ruszyć na Plazzę – czyli do centrum zlotu, który oficjalnie zaczynał się dopiero w sobotę rano. Ale możliwość wymiany chust, plakietek, koszulek i poczucie międzynarodowej atmosfery wystarczało za zajęcia programowe. Niektóre chusty, jak nasze narodowe, stały się bardzo pożądanym towarem. A część najbardziej chodliwych chust „kosztowała ” minimum dwie zwykłe chusty i kilka plakietek. Wieczorem zaczęła się dyskoteka (były codziennie). Nazajutrz rano po śniadaniu odbyła się ceremonia otwarcia zlotu prowadzona przez Polaków, która po kilku salutach, słowach powitania przez przedstawicieli WOSM i skautingu francuskiego, wciągnięciu flag na maszt i odtańczeniu „Chocolatte ” zakończyła się tak samo niepozornie jak się zaczęła. A to my raczej czekaliśmy na meldunki, sztandary, stanie na baczność itepe. Chwilę później zaczęła się całodzienna gra terenowa w międzynarodowych patrolach. Każdy patrol musiał swoich ludzi podzielić na dwójki i przypisać do literek od J do P (o ile dobrze pamiętam). Następnie dwójki ustawiały się przy literkach i czekały w 10 osób, aż zjawi się koło nich 2 opiekunów, by iść na zajęcia. Oczywiście to wszystko prosto brzmi na papierze, w efekcie cały proces trwał kilkadziesiąt minut, gdyż nie było wystarczającej liczby opiekunów. Dlatego np. ja poprosiłam amerykańskiego lidera, by poszedł ze mną jako drugi opie-
kun, ale zostało nam jeszcze 10 „niezaopiekowanych” dzieciaków, które nie mogły same iść na zajęcia, więc nam pozwolono zabrać i ich (lider z USA był przerażony, że we dwójkę mamy się opiekować dwudziestką skautów, ponieważ u nich przypada 2 opiekunów na 5 osób). Pierwszą część programu zajęło nam zwiedzanie skansenu wsi alzackiej (do którego mieliśmy wejście bez ograniczeń w trakcie całego zlotu), drugą – służba na rzecz skansenu. Nie obyło się bez absurdów, typu malowanie poręczy przez jeden patrol i skrobanie tej farby przez następny, ale akurat ja pierwszy raz w życiu dokonywałam renowacji starych wozów wiejskich. Przez zamieszanie organizacyjne przy podziale na patrole zabrakło nam czasu na ten blok programowy, bo trzeba było wrócić do podobozu i ugotować sobie obiad. Po obiedzie była druga część tej gry – punkty kontrolne z aktywnościami do zaliczenia. Pominę może jakość tych zadań (wrzucanie piłeczki pingpongowej do kubka z wodą, układanie jengi, twister, quiz muzyczny, brodzenie na boso w strumyku), bo nie chodziło o poziom zajęć, ale o to, by w zróżnicowanej wiekowo i międzynarodowo grupie dobrze się bawić. Oczywiście znowu nam zabrakło czasu, bo strasznie długo trwało czekanie na punktach, ale jako że mieliśmy Francuzów w grupie, to napotkana po drodze przewodniczka ze skansenu, opowiedziała trochę ciekawostek dot. czasów Napoleona, a oni przetłumaczyli to nam na angielski (Francuzi ogólnie słabo znają język angielski). Tu zrobię małą dygresję, bo kompletnie nie dogadałabym się z tymi dzieciakami, gdyby nie wędrowniczka z mojego szczepu, Veronica, której poziom znajomości języka angielskiego zachwycał wszystkich. Po grze znowu można było iść na Plazzę i tak samo jak poprzedniego dnia wymieniać się gadżetami oraz tańczyć. Zwyczajowo liderzy mieli swój pub zlotowy także czynny codziennie wieczorem. Kolejnym dniem zlotu była niedziela. Postanowiłam z patrolem wziąć udział w nabożeństwie, choć myśleliśmy, że będzie to jakieś bardziej ekumeniczne wydarzenie. Okazało się na miejscu, że w starej kapliczce w skansenie jest msza odprawiana przez polskiego kapelana w języku polskim i francuskim. Nasza Veronica kazanie tłumaczyła na angielski. Ale śpiewy po angielsku, łacinie i niemiecku oraz modlitwy po polsku, francusku i angielsku miały swój niepowtarzalny urok. Trzeba nadmienić, że InterCamp odbywa się co roku w Zielone Świątki (święto Zesłania Ducha Świętego), które na Zachodzie Europy są obchodzone przez dwa dni, stąd zyskuje się długi weekend do organizacji tego wydarzenia. Po mszy wyruszyliśmy w patrolach na wędrówkę. Trasa miała ponad 14 km i trwała 5 godzin, ale to dlatego, że po drodze było kilka punktów kontrolnych: gra między patrolami w piłkę nożną z zawiązanymi nogami (my graliśmy z Niemcami, było zacięcie), prowadzenie się z zawiązanymi oczami przez labirynt z taśmy, ułożenie z siebie samych maszyny oraz najprzyjemniejszy punkt w upale – przeprawa przez potok. Po grze chwila odpoczynku, a potem przygotowania do Food Festiwalu. Na festiwal smaków mieliśmy kilka pomysłów – od bigosu poprzez pierogi aż do podpłomyków. Ostatecznie nie piekliśmy podpłomyków, bo zostało nam mnóstwo chleba (a trzeba myśleć ekonomicznie oraz ekologicznie) i serwowaliśmy nasz polski chleb z powidłami śliwkowymi i miodem. Inne pomysły wykorzystamy w następnych latach. Po food festiwalu można było iść znowu na dyskotekę, jednak my zaczęliśmy demontować już i pakować wszystko, co się da, bo wiedzieliśmy, że przyjdzie burza, a nazajutrz o 6 rano wyjeżdżaliśmy do Paryża (zwijaliśmy się i wieczorem, i nad ranem w deszczu). Wycieczka do stolicy Francji była nadprogramowa i InterCamp jej nie obejmował. Musieliśmy dodatkowo na jej rzecz także zrezygnować z ceremonii zamknięcia zlotu. Po prawie siedmiu godzinach jazdy naszym oczom ukazała się wieża Eiffla i panowie kierow-