Saroo Brierley
Daleko od domu
Po latach, już jako dorosły mężczyzna, był gotów zrobić wszystko, żeby odszukać swoją biologiczną rodzinę…
Cena 14,90 zł
Daleko od domu
Obudził się w obcym mieście, ponad półtora tysiąca kilometrów dalej. Nie potrafił powiedzieć, gdzie mieszka ani jak się nazywa, więc nie mógł wrócić do domu. Niebawem trafił do adopcji i z nowymi rodzicami wyjechał do Australii.
Saroo Brierley
Saroo urodził się w Indiach, w bardzo biednej rodzinie. Już jako malutki chłopczyk musiał żebrać razem z braćmi, żeby zdobyć coś do jedzenia. Pewnego dnia został sam na dworcu kolejowym. Szukając brata, wsiadł do wagonu… i zasnął.
duża czcionka
Prawdziwa historia zaginionego chłopca, który po latach próbuje odnaleźć swoją rodzinę.
DUŻA CZCIONKA
ierley_Daleko_od_domu.indd 2
2014-01-21 23:01:50
ierley_Daleko_od_domu.indd 3
Saroo Brierley Larry Buttrose
Daleko od domu tłumaczenie Małgorzata Kafel
2014-01-21 23:01:50
ierley_Daleko_od_domu.indd 4
Tytuł oryginału A Long Way Home Text copyright © Saroo Brierley 2013 Copyright © for the translation by Małgorzata Kafel Fotografia na pierwszej stronie okładki Copyright © AJP/Shutterstock.com Opracowanie tekstu i przygotowanie do druku Pracownia 12A ISBN 978-83-240-2525-1
Między Słowami 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37 E-mail: promocja@miedzy.slowami.pl Wydanie I, Kraków 2014 Społeczny Instytut Wydawniczy Znak Sp. z o.o. 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37 Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569 Druk: Drukarnia Colonel, Kraków
2014-01-21 23:01:50
rozdział
Zaginicie
Z
apamiętałem głównie dni, podczas których opiekowałem się swoją siostrzyczką Śakilą, uśmiech na jej umorusanej buzi w trakcie zabawy w „a kuku!” i długie, ciepłe wieczory w czasie gorących miesięcy, gdy moja rodzina gromadziła się wraz z innymi domownikami na podwórzu. Ktoś grał na fisharmonii, inni śpiewali. Czułem, że jestem wśród swoich, było mi dobrze. Kobiety wynosiły na zewnątrz pościel i koce, tuliliśmy się do siebie i patrzyliśmy w gwiazdy, dopóki nie zmorzył nas sen. To było w domu, w którym się urodziłem. Wraz z inną hinduską rodziną zajmowaliśmy duże wspólne pomieszczenie o ceglanych ścianach i klepisku z krowich placków, słomy i ziemi. My mieliśmy swoją stronę, ona swoją. Było to proste domostwo, ale z całą
ierley_Daleko_od_domu.indd 23
23
2014-01-21 23:01:50
pewnością nie chawl. Nie przypominało nor, w jakich gnieżdżą się mieszkańcy slumsów w takich metropoliach jak Mumbaj czy Delhi. Pomimo braku intymności spowodowanego warunkami mieszkaniowymi wszyscy żyliśmy w dobrych stosunkach. Z tamtym okresem wiążą się jedne z moich najszczęśliwszych wspomnień. Moja matka była hinduską, a ojciec muzułmaninem. Jak na owe czasy było to bardzo nietypowe małżeństwo, zresztą nie przetrwało długo. Ojciec poświęcał nam bardzo mało czasu, później dowiedziałem się, że wziął sobie drugą żonę. Skończyło się na tym, że matka wychowywała nas sama. Choć nie byliśmy muzułmanami, matka przeniosła się z nami do muzułmańskiej części miasta i tam spędziłem większość swojego dzieciństwa. Matka była bardzo piękna, smukła, miała długie, lśniące włosy. Zapamiętałem ją jako najpiękniejszą kobietę świata. Oprócz niej i maleńkiej siostry miałem jeszcze dwóch starszych braci, Guddu i Kallu, których kochałem i podziwiałem. W nowym miejscu nie mieliśmy współlokatorów, ale żyliśmy w większej ciasnocie. Nasze mieszkanie wraz z dwoma innymi mieściło się na parterze budynku z czerwonej cegły. Znowu klepisko i znowu tylko jeden pokój. W jego kącie znajdowało się niewielkie palenisko, w drugim rogu gliniany zbiornik na wodę pitną, której czasem używało się również do mycia.
ierley_Daleko_od_domu.indd 24
24
2014-01-21 23:01:50
Na samotnej półce trzymaliśmy koce do spania. Budynek właściwie się walił. Czasem z braćmi wyciągaliśmy dla zabawy ze ściany jakąś cegłę, wyglądaliśmy na zewnątrz, po czym odkładaliśmy ją na miejsce. Poza porą deszczową w naszej okolicy najczęściej było gorąco i sucho. Wzdłuż starych miejskich murów płynęła rzeka, mająca swoje źródła wśród widocznych w oddali wysokich wzgórz. W porze letniego monsunu występowała z brzegów, zalewając okoliczne pola. Po ustaniu deszczy czekaliśmy, aż wody opadną, żeby wrócić do łowienia w nich małych rybek. W mieście podczas pory deszczowej pobliski strumień zalewał niskie przejście podziemne pod torami kolejowymi. Pomimo piasku i żwiru osypującego nam się czasem na głowy, kiedy przejeżdżał pociąg, tunel był naszym ulubionym miejscem zabaw. Mieszkaliśmy w bardzo biednej dzielnicy. W czasach kiedy biegałem po jej wyboistych, niewybrukowanych ulicach, osiedlało się tam wielu pracujących na kolei robotników, których zamożniejsi, lepiej urodzeni mieszkańcy miasta uważali raczej za wykolejeńców. Nowych domów było niewiele, niektóre się waliły. Ludzie zajmowali budynki komunalne albo domki podobne do naszego, o jednym czy dwóch prymitywnie wyposażonych pokojach – tu i ówdzie jakaś półka, niska drewniana prycza, jak dobrze pójdzie, kranik z kratką ściekową.
ierley_Daleko_od_domu.indd 25
25
2014-01-21 23:01:50
Poza nami, dziećmi, ulice należały do krów. Widywało się je wszędzie, nawet w centrum miasta, śpiące w najlepsze na środku najbardziej uczęszczanych dróg. Na rogach ulic nocowały pozbijane w stadka świnie, które z samego rana znikały w poszukiwaniu czegokolwiek do zjedzenia. Wyglądało to tak, jakby trzymały się stałych godzin urzędowania, a po robocie odbijały kartę i szły do domu się wyspać. Nie sposób było stwierdzić, czy są czyjąś własnością – były tam, i już. Nie brakowało hodowanych przez muzułmańskie rodziny kóz i dziobiących w ziemi kur. Niestety, po okolicy wałęsało się mnóstwo psów, które mnie przerażały. Niektóre wydawały się przyjazne, inne nieprzewidywalne albo wręcz wściekłe. Psów bałem się szczególnie po tym, jak jeden z nich rzucił się za mną w pogoń, warcząc i ujadając. Podczas ucieczki potknąłem się i uderzyłem głową o kawałek jakiejś pękniętej płytki wystający ze starej drogi. Miałem szczęście, że nie straciłem oka, ale rozciąłem sobie łuk brwiowy. Jeden z sąsiadów opatrzył mi ranę bandażem. Kiedy wreszcie mogłem wrócić do domu, spotkałem po drodze Baba, naszego duchowego przewodnika, który powiedział mi, żebym nie lękał się psów, bo one to wyczuwają i atakują tego, kto się ich boi. Starałem się zapamiętać tę radę, ale i tak robiłem się nerwowy, kiedy jakiś kundel pojawiał się w pobliżu. Wiedziałem od mamy, że niektóre są nosicielami
ierley_Daleko_od_domu.indd 26
26
2014-01-21 23:01:50
śmiertelnej choroby, którą można się zarazić nawet od lekkiego ugryzienia. Do dziś nie lubię psów i nadal mam bliznę po tamtej ranie. Kiedy ojciec nas zostawił, matka musiała sama zarobić na nasze utrzymanie. Wkrótce po urodzeniu Śakili zaczęła pracować na budowach. Przez sześć dni w tygodniu od świtu do zmierzchu w palącym słońcu dźwigała na głowie ciężkie kamienie i odłamki skalne. W rezultacie rzadko ją widywałem. Często jeździła za pracą do innych miast i zdarzało się, że nie było jej przez kilka dni. Czasami widywaliśmy ją zaledwie parę razy w tygodniu. Nadal jednak nie była w stanie wyżywić siebie i czworga dzieci. Aby związać koniec z końcem, kiedy Guddu miał może dziesięć lat, zaczął zmywać talerze w restauracji. Jednak nawet wtedy często chodziliśmy głodni. Nie myśleliśmy o tym, co będzie jutro. Niejednokrotnie prosiliśmy o jedzenie sąsiadów albo żebraliśmy na ulicach w okolicy rynku lub stacji kolejowej. Żyliśmy z dnia na dzień, ale jakoś udawało nam się przetrwać. Każde z nas wychodziło z domu rano i starało się zdobyć co tylko się dało, czy to pieniądze, czy jedzenie, a pod koniec dnia wracaliśmy, kładliśmy na stół wszystko, co przynieśliśmy, i dzieliliśmy się tym. Pamiętam, że zazwyczaj chodziłem głodny, jednak nie rozpaczałem z tego powodu. Głód stał się nieodłączną częścią naszego życia i nauczyłem się to akceptować. Byliśmy wychudzeni,
ierley_Daleko_od_domu.indd 27
27
2014-01-21 23:01:50
brzuchy mieliśmy wzdęte od gazów i braku jedzenia. Musieliśmy być niedożywieni, ale ten problem dotyczył ubogich dzieci w całych Indiach, w niczym się od nich nie różniliśmy. Podobnie jak wiele dzieci z sąsiedztwa, moi bracia i ja wykazywaliśmy się sporą pomysłowością w zdobywaniu pożywienia. Czasami po prostu rzucaliśmy kamieniami w czyjeś drzewa, próbując zrzucić z nich owoc mango. Bywaliśmy też bardziej zuchwali. Pewnego dnia wracaliśmy do domu przez pola i natknęliśmy się na dużą kurzą fermę. Budynek miał około pięćdziesięciu metrów długości. Strzegli go uzbrojeni strażnicy, ale Guddu uznał, że mamy szansę zwędzić kilka jaj, więc przygotowaliśmy plan. Mieliśmy zaczekać w ukryciu, aż strażnicy pójdą na przerwę. Ja miałem wejść do środka pierwszy, ponieważ byłem mniejszy i łatwiej mi było prześliznąć się niepostrzeżenie, a Guddu i Kallu mieli zakraść się później. Guddu kazał nam podwinąć koszulki do góry i nazbierać do nich jak najwięcej jajek w jak najkrótszym czasie, po czym wybiec z kurnika i uciekać prosto do domu. Obserwowaliśmy budynek z naszej kryjówki, do przerwy, podczas której strażnicy poszli zjeść przyniesione roti i napić się herbaty wraz z pracownikami fermy. Nie było czasu do stracenia. Pierwszy znalazłem się w środku i zacząłem zgarniać jaja. Guddu i Kallu poszli w moje ślady. Niestety, zaniepokojone
ierley_Daleko_od_domu.indd 28
28
2014-01-21 23:01:50
naszą obecnością kury zaczęły głośno gdakać, zwracając uwagę strażników. Rzuciliśmy się prosto do drzwi, ale oni biegli już w stronę kurnika, od którego dzieliło ich nie więcej niż dwadzieścia metrów. Guddu wrzasnął: „W nogi!”. Rozdzieliliśmy się i uciekaliśmy, aż się kurzyło. Byliśmy znacznie szybsi od stróżów, a oni na szczęście nie próbowali do nas strzelać. Po kilkuminutowym sprincie zdałem sobie sprawę, że zostali w tyle, i resztę drogi do domu pokonałem spacerem. Pech chciał, że podczas biegu ucierpiał mój łup i z dziewięciu jaj, które ukradłem, tylko dwa były całe. Reszta ściekała po materiale koszulki. Bracia byli w domu przede mną i matka trzymała już patelnię na ogniu. Razem zostało nam dziesięć jaj – wystarczająco dużo, żebyśmy mogli wszyscy się najeść. Umierałem z głodu i widząc, że matka nakłada pierwszą porcję Śakili, nie mogłem się powstrzymać – zwinąłem usmażone jajko z talerza siostry i wybiegłem na zewnątrz, nie zwracając uwagi na jej głośne okrzyki protestu. Innym razem obudziłem się rano bardzo głodny i przekonałem się, że w domu nie ma nic do zjedzenia. Przypomniałem sobie, że ostatnio widziałem niedaleko pole dojrzewających pomidorów, i wymknąłem się z domu gotowy na wszystko, aby zdobyć choć kilka. Było jeszcze wcześnie i dla ochrony przed porannym chłodem szedłem okryty kocem, pod którym spałem. Dotarłem do pola, przecisnąłem się przez
ierley_Daleko_od_domu.indd 29
29
2014-01-21 23:01:50
dziurę w ogrodzeniu z drutu kolczastego i po chwili zrywałem już pomidory. Niektóre zjadałem na miejscu, rozkoszując się ich miękkim miąższem. Nagle usłyszałem głośny gwizdek i zobaczyłem kilku starszych chłopców biegnących przez pole w moją stronę. Rzuciłem się z powrotem w stronę płotu, licząc na to, że skoro są ode mnie więksi, nie uda im się przecisnąć przez ten sam otwór. Niestety, mój cenny czerwony koc zaczepił się o drut kolczasty i ze względu na zbliżającą się pogoń musiałem go zostawić. Kiedy wróciłem do domu, matka była szczęśliwa, że przyniosłem trochę pomidorów, ale wściekła, że straciłem przy tym koc. Nie zbiła mnie jednak, jak to robiło wielu rodziców. Nigdy nie podniosła ręki na żadne z nas. Kiedyś swojej determinacji w zdobywaniu pożywienia omal nie przypłaciłem życiem. Nająłem się do przeniesienia przez główną ulicę miasta dziesięciu dużych arbuzów dla człowieka, który miał stragan na miejskim targu. Zaproponował mi marną zapłatę, żywiłem więc nadzieję, że po skończonej robocie dołoży do pieniędzy chociaż kawałek arbuza. Ale owoce były ogromne, a ja byłem jeszcze mały i kiedy mocowałem się z pierwszym, nie mogłem jednocześnie uważać na duży ruch uliczny. Pamiętam tylko, że ocknąłem się, leżąc na asfaltowej jezdni z krwawiącą raną na głowie. Obok zobaczyłem zmiażdżonego na karmazynową papkę arbuza. Miałem szczęście, że to samo nie
ierley_Daleko_od_domu.indd 30
30
2014-01-21 23:01:50
stało się z moją głową, bo potrącił mnie rozpędzony motocykl. Byłem również ranny w nogę. Kierowca ulitował się nade mną i zawiózł mnie do domu. Kiedy wkuśtykałem do środka, matka była przerażona. Natychmiast zabrała mnie do lekarza, który opatrzył moje obrażenia. Nie wiem, jak za to zapłaciła. W miarę jak dorastałem, moi bracia coraz częściej wypuszczali się w poszukiwaniu pożywienia do innego miasta. Nocowali na dworcach kolejowych i pod mostami, a Śakila i ja zostawaliśmy pod opieką Baba, naszego lokalnego świętego. Czasem siedzieliśmy w meczecie, a czasem Baba brał długi bambusowy kij i linkę i szliśmy razem nad rzekę łowić ryby. Niekiedy pilnował nas ktoś z sąsiadów albo chodziliśmy z Guddu do restauracji, w której szorował nad balią garnki i patelnie. Nie mieliśmy lekkiego życia, myślę jednak, że byliśmy względnie szczęśliwi. Oczywiście niejedno chcielibyśmy zmienić. Często z samego rana szedłem pod bramę pobliskiej szkoły i wystawałem tam, przyglądając się wchodzącym do środka dzieciom w mundurkach. Zaglądałem do budynku, marząc o tym, żeby móc zostać uczniem jak one. Ale byliśmy zbyt biedni, żebym mógł chodzić do szkoły. Stałem się trochę nieśmiały, bo mój brak wykształcenia rzucał się w oczy. Nie umiałem czytać ani pisać, miałem ubogie słownictwo i niejednokrotnie trudno mi było się porozumieć.
ierley_Daleko_od_domu.indd 31
31
2014-01-21 23:01:50
Najbardziej byłem zżyty ze swoją siostrzyczką Śakilą. Kiedy trochę podrosłem, mama powierzyła mi opiekę nad nią. Do moich obowiązków należało mycie, karmienie jej i pilnowanie, aby nie spotkało jej nic złego. Śakila i ja sypialiśmy w jednym łóżku, a rano dawałem jej to, co mieliśmy do jedzenia. Bawiliśmy się w „a kuku!” i w chowanego. Była malutka i śliczna. Uwielbiała mnie i nie odstępowała na krok, a ja starałem się ją chronić. Zawsze pilnowałem, żeby ktoś nie zrobił jej krzywdy. Była dla mnie najważniejsza, o ile oczywiście u dziecka w moim wieku możliwe jest tego rodzaju poczucie odpowiedzialności. Kallu odgrywał podobną rolę w stosunku do Guddu, choć był od niego młodszy. Kiedy najstarszy z nas trzech imał się różnych prac, żeby zasilić domowy budżet, średni troszczył się o niego jak o jednego z żywicieli rodziny – dbał o to, żeby Guddu miał co jeść, a kiedy nocowali poza domem, szukał bezpiecznego miejsca do spania. Tak więc ponieważ nie mieliśmy ojca, a matka ciągle była w pracy, staraliśmy się dbać o siebie nawzajem. Najwięcej czasu spędzałem w domu i na podwórzu. Kiedy Śakila spała, najczęściej po prostu siedziałem samotnie przed domem i bezczynnie podsłuchiwałem rozmowy sąsiadów, obserwując toczące się dokoła mnie życie. Ludzie w okolicy mieli na nas oko, ale czasem pozwalali mi wyjść poszukać drewna na opał. Znosiłem je do domu i kładłem pod ścianą. Od
ierley_Daleko_od_domu.indd 32
32
2014-01-21 23:01:50
czasu do czasu udawało mi się zarobić jednego czy dwa pajsy – akurat tyle, żeby wystarczyło na lizaka – pomagając miejscowemu handlarzowi przy wyładunku drewnianych desek. Kazał mi układać je jedną na drugiej w zagrodzie przy frontowych drzwiach sklepu. Najczęściej po prostu siedziałem sam na podwórzu. Nie mieliśmy telewizora ani radia, nie było książek, gazet, choć oczywiście ja i tak nie umiałem czytać. Wiodłem bardzo skromne, proste życie. Nasze pożywienie było równie niewyszukane: placki roti, ryż i dal, przy odrobinie szczęścia można było czasem dorzucić do tego trochę warzyw. W okolicy uprawiano owoce, ale one uchodziły za luksus i większość sprzedawano za gotówkę. Blisko domu nie było zbyt wielu drzew, z których dałoby się coś ukraść. Podobnie jak grządek warzywnych na terenie miasteczka, dobrze ich strzeżono. Głód towarzyszył nam ciągle, więc nauczyliśmy się z nim żyć. Popołudniami zaglądały do nas dzieci wracające ze szkoły i pozwalano mi pójść się z nimi pobawić. Grywaliśmy razem w krykieta na pierwszym lepszym nadającym się do tego skrawku ziemi. Uwielbiałem łapać motyle, a kiedy się ściemniło – świetliki. Innym sposobem spędzania czasu było puszczanie latawca. To były zawsze bardzo proste zabawki, zrobione z patyków i papieru, ale posiadanie nawet najprostszego latawca wymagało pieniędzy, szukałem więc takiego,
ierley_Daleko_od_domu.indd 33
33
2014-01-21 23:01:50
który utknął na drzewie, i wspinałem się po niego, nawet jeśli wiązało się to z ryzykiem. Organizowaliśmy potem ekscytujące walki powietrzne między latawcami. W tym celu oklejało się piaskiem linkę jednego z nich, aby nabrała właściwości ściernych. Chodziło o to, żeby przeciąć linkę innego latawca w locie. Dzieci grywały również w kulki, ale ja nie miałem pieniędzy, żeby móc je sobie kupić. Właściwie nie miałem żadnych bliskich przyjaciół. Może dlatego że musieliśmy się przeprowadzać, a może bałem się obdarzyć zaufaniem ludzi, których dobrze nie znałem. Najwięcej czasu spędzałem więc z braćmi, których zresztą uwielbiałem. Im byłem starszy, tym więcej miałem swobody, pozwalano mi bawić się z innymi dziećmi coraz dalej od domu. Zdarzało się, że zostawiałem Śakilę samą, wiedząc, że nic jej się nie stanie przez ten czas, kiedy mnie nie będzie. Jestem pewien, że na Zachodzie to niedopuszczalne, ale w moim miasteczku takie postępowanie nie należało do rzadkości, kiedy rodzice byli zajęci poza domem. Mnie też wielokrotnie zostawiano bez opieki, więc nie miałem z tego powodu wyrzutów sumienia. Jak każde dziecko z początku zbytnio się nie oddalałem, zatem w razie czego wystarczyłoby przebiec tę czy inną ulicę, skręcić szybko za róg i zaraz byłbym w domu. W końcu jednak zacząłem wypuszczać się
ierley_Daleko_od_domu.indd 34
34
2014-01-21 23:01:50
aż do samego centrum, a razem z braćmi chodziliśmy daleko nad rzekę w miejsca położone poniżej zapory, poza granicami miasteczka. Staliśmy tam, przyglądając się rybakom łowiącym ryby w sieci. W owym czasie Guddu miał około czternastu lat, a Kallu około dwunastu i obaj spędzali w domu bardzo mało czasu. Nie widywałem ich częściej niż dwa, trzy razy w tygodniu. Na ogół udawało im się przetrwać dzięki sprytowi. Przeczesywali ulice w poszukiwaniu najnędzniejszego pożywienia, nocowali na dworcach, gdzie czasem dostawali jedzenie albo drobną zapłatę w zamian za zamiatanie budynku. Przeważnie przebywali w miasteczku odległym od naszego o kilka stacji, mniej więcej godzinę jazdy pociągiem. Mówili, że Ginestlay jest do niczego, więc jeździli do miejscowości, która nazywała się chyba „Berampur”, nie byłem jednak pewien, jak dokładnie brzmiała jej nazwa. Podobno łatwiej było tam o pieniądze i jedzenie. Po jakimś czasie mieli tam już przyjaciół i razem z nimi podróżowali, wskakując i wyskakując z jadących pociągów. Kiedy miałem cztery czy pięć lat, bracia niekiedy zabierali mnie ze sobą. Jeśli zdarzyło się, że konduktor poprosił o bilet, wyskakiwaliśmy z pociągu, a potem wskakiwaliśmy do następnego. Mijaliśmy kilka maleńkich stacyjek – samotnych peronów na środku pustkowia – i dojeżdżaliśmy do stacji Berampur. Dworzec był mniejszy niż w Ginestlay i położony na
ierley_Daleko_od_domu.indd 35
35
2014-01-21 23:01:50
obrzeżach miasta. Bracia pozwalali mi chodzić tylko po dworcu, nie mogłem iść do miasta, gdzie mógłbym się zgubić. Kiedy więc oni byli w pracy, przesiadywałem na peronach, a potem razem wracaliśmy do domu. Brakowało nam jedzenia, mieliśmy za to mnóstwo swobody, którą ceniliśmy.
Pewnego wieczoru, gdy miałem pięć lat, wróciłem do domu zmęczony po całym dniu zabawy na ulicach, lecz podekscytowany, bo prawie cała rodzina miała zjeść razem kolację. Matka wróciła z pracy i, co zdarzało się naprawdę rzadko, pojawił się także Guddu, żeby się z nami zobaczyć. Brakowało tylko Kallu. Tamtego wieczoru jedliśmy więc we czworo i Guddu spędził w domu około godziny. Ponieważ był najstarszy, to jego najbardziej podziwiałem. Nie widziałem go już od jakiegoś czasu i brakowało mi wspólnego włóczenia się z braćmi w jednej bandzie. Zaczynałem czuć, że nie jestem już małym chłopcem, którego zostawia się w domu, podczas gdy starsi ruszają w świat. Matka w pewnym momencie wyszła, być może chciała spróbować zdobyć więcej jedzenia. Guddu oznajmił, że on też już idzie – wraca do Berampur. Myśl o tym, że znowu zostawią mnie w domu, jak zawsze, i będę tam tkwił bezczynnie jak małe dziecko,
ierley_Daleko_od_domu.indd 36
36
2014-01-21 23:01:51
wydała mi się nie do zniesienia. Zerwałem się i zawołałem: „Jadę z tobą!”. Zapadał wieczór i prawdopodobieństwo, że odprowadzi mnie z powrotem przed nocą, było małe. Musielibyśmy razem nocować gdzieś poza domem. Zastanowił się przez chwilę, i w końcu się zgodził. Byłem zachwycony. Zostawiliśmy Śakilę na podłodze i zanim matka wróciła, już nas nie było. Uznałem, że nie powinna się zbytnio martwić, wiedząc, że jestem pod opieką brata. Wkrótce pędziliśmy poprzez noc na pożyczonym rowerze. Śmiałem się głośno, gdy Guddu wiózł mnie opustoszałymi ulicami na dworzec. Co mogłoby być lepszego? Zdarzało mi się wcześniej podróżować z braćmi, jednak tym razem było inaczej: nie mieliśmy planu, nie wiedzieliśmy, kiedy wrócimy do domu ani gdzie będziemy spali. Tak robili Guddu i Kallu. Nie wiedziałem, jak długo będzie chciał, żebym mu towarzyszył, ale kiedy pędziliśmy po ulicach, nie przejmowałem się tym. Do dziś dobrze pamiętam tamtą jazdę. Siedziałem na ramie zaraz za kierownicą roweru, opierając stopy po obu stronach osi przedniego koła. Bardzo trzęsło, droga była wyboista, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. W powietrzu fruwało mnóstwo świetlików, minęliśmy jakieś dzieciaki, które próbowały je złapać. Jakiś chłopiec zawołał: „Hej, Guddu!”, ale my jechaliśmy dalej. Byłem dumny z tego, że ludzie
ierley_Daleko_od_domu.indd 37
37
2014-01-21 23:01:51
w mieście znają mojego brata. Słyszałem nawet kiedyś, jak ktoś wymienia jego imię w pociągu. Sądziłem, że jest sławny. Na ciemnych ulicach musieliśmy bardzo uważać na przechodniów, szczególnie kiedy przejeżdżaliśmy pod niskim wiaduktem kolejowym. Potem Guddu powiedział, że resztę drogi przejdziemy piechotą. Może ciężko mu było mnie wieźć. Zeskoczyłem więc, a on pchał rower główną ulicą w kierunku stacji, mijając zapracowanych herbaciarzy. Potem ukrył go za jakimiś gęstymi krzakami niedaleko wejścia na dworzec i poszliśmy przejściem nad torami na peron, żeby zaczekać na najbliższy pociąg. Zanim skład z hałasem wtoczył się na stację, a my wskoczyliśmy do wagonu, zrobiłem się już śpiący. Usiedliśmy najwygodniej jak się dało na drewnianych ławkach, ale urok przygody zaczynał blednąć. Kiedy pociąg ruszał, oparłem głowę na ramieniu Guddu. Robiło się późno, a jazda miała trwać około godziny. Nie wiedziałem, czy Guddu żałuje, że pozwolił mi jechać, i zaczynałem mieć lekkie wyrzuty sumienia, bo matka zazwyczaj powierzała mi opiekę nad Śakilą, kiedy szła do pracy, a nie wiedziałem, kiedy wrócę. Gdy wysiedliśmy w Berampur, byłem tak wyczerpany, że osunąłem się na drewnianą ławkę na peronie i powiedziałem, że nigdzie nie pójdę, dopóki nie odpocznę. Guddu odparł, że nie ma sprawy, bo i tak miał parę spraw do załatwienia.
ierley_Daleko_od_domu.indd 38
38
2014-01-21 23:01:51
– Po prostu siedź tutaj i się nie ruszaj. Niedługo wrócę i znajdziemy jakieś miejsce na nocleg – dodał. Pewnie zamierzał iść szukać jedzenia albo monet na peronach. Położyłem się, zamknąłem oczy i musiałem natychmiast zasnąć. Kiedy się obudziłem, na dworcu było bardzo cicho i pusto. Zaspany, z zaczerwienionymi oczami, zacząłem rozglądać się za Guddu, ale nigdzie nie mogłem go dojrzeć. Na peronie stał jakiś pociąg. Drzwi wagonu były otwarte. Nie wiedziałem, czy to ten sam pociąg, którym przyjechaliśmy, ani jak długo spałem. Później niejednokrotnie zastanawiałem się, co sobie myślałem w tamtej chwili. Byłem półprzytomny i przestraszony tym, że obudziłem się sam w środku nocy. Nie potrafiłem zebrać myśli. Guddu gdzieś zniknął, ale powiedział przecież, że nie wybiera się nigdzie daleko. Może wsiadł z powrotem do pociągu? Powlokłem się w stronę najbliższego wagonu i wspiąłem na schodki, żeby zajrzeć do środka. Pamiętam, że spali tam jacyś ludzie, i to, że zszedłem z powrotem na peron na wypadek, gdyby się obudzili i zawołali konduktora. Guddu powiedział mi, żebym nigdzie się nie ruszał, ale pewnie był teraz w jakimś innym wagonie i zamiatał podłogę pod siedzeniami. Co jeśli znowu zasnę na tym ciemnym peronie, a pociąg odjedzie i zostanę sam? Zajrzałem do innego wagonu – nikogo tam nie znalazłem, ale puste drewniane ławki wydawały się
ierley_Daleko_od_domu.indd 39
39
2014-01-21 23:01:51
wygodniejsze i bezpieczniejsze niż pusty dworzec. Spodziewałem, że Guddu przyjdzie po mnie lada chwila uśmiechnięty, może nawet z jakimś smakołykiem znalezionym przy sprzątaniu. W wagonie miałem mnóstwo miejsca i mogłem porządnie się wyciągnąć. Po chwili już znowu spokojnie spałem. Tym razem musiałem zasnąć twardym snem. Kiedy się obudziłem, był już dzień, słońce raziło mnie w oczy. Wstrząśnięty, zdałem sobie sprawę, że pociąg jedzie, stukocząc miarowo po torach. Podskoczyłem. Mój wagon był pusty, krajobraz za zakratowanymi oknami przesuwał się szybko. Mojego brata nigdzie nie było. Nic nie zakłóciło mojego snu i zostałem sam, mały śpiący chłopiec w przyspieszającym pociągu. Wagony niższych klas nie były ze sobą połączone wewnętrznymi przejściami. Każdy miał oddzielne drzwi, którymi wsiadali i wysiadali podróżni. Rzuciłem się na koniec wagonu i sprawdzałem drzwi po obu stronach. Jedne i drugie były zamknięte, w każdym razie ani drgnęły. Pobiegłem na drugi koniec – tam drzwi również nie chciały się otworzyć. Do dziś czuję ten lodowaty dreszcz paniki, który przebiegł mnie, kiedy zrozumiałem, że jestem w pułapce – tamto uczucie bezsilności, pobudzenia i niedowierzania zarazem. Nie przypominam sobie dokładnie, co wtedy zrobiłem – krzyczałem, waliłem
ierley_Daleko_od_domu.indd 40
40
2014-01-21 23:01:51
w okna, płakałem, przeklinałem. Byłem zrozpaczony, serce biło mi trzykrotnie szybciej niż zazwyczaj. Nie potrafiłem przeczytać żadnego z napisów na ścianach wagonu, choć one być może powiedziałyby mi, dokąd zmierzam, a nawet jak się wydostać z pułapki. Biegałem w tę i z powrotem, zaglądając pod ławki. Miałem nadzieję, że w wagonie jest jeszcze ktoś, kto być może także w nim zasnął. Ale byłem tylko ja. Mimo to wciąż biegałem w tę i z powrotem, wykrzykując imię Guddu, błagając go, żeby po mnie przyszedł. Wołałem matkę, Kallu... Na próżno. Nikt nie odpowiedział, a pociąg jechał dalej. Byłem zgubiony. Z wolna zacząłem kulić się pod ciężarem grozy tego, co mnie spotkało. W obronnym odruchu zwinąłem się w kłębek i przez długi czas tylko płakałem albo tkwiłem w cichym oszołomieniu. Po wielu godzinach siedzenia w pustym, rozpędzonym wagonie ocknąłem się, żeby wyjrzeć przez okno i przekonać się, czy rozpoznam jakieś elementy krajobrazu. Świat za oknem wyglądał podobnie jak okolica mojego domu, ale nie odznaczał się żadnymi cechami charakterystycznymi. Nie wiedziałem, dokąd jadę. Jeszcze nigdy nie byłem tak daleko od domu. Pociąg pokonał już ogromną odległość. Pogrążyłem się w czymś, co przypominało stan hibernacji, być może mój organizm był po prostu
ierley_Daleko_od_domu.indd 41
41
2014-01-21 23:01:51
wyczerpany próbami poradzenia sobie z sytuacją. Szlochałem albo spałem, czasem też wyglądałem przez okno. Nie miałem nic do jedzenia. Z tyłu wagonu znajdowały się brudne toalety z dziurami w podłodze, przez które widać było tory, a z kranów leciała woda. Za którymś razem obudziłem się i zdałem sobie sprawę, że stoimy. Pociąg zatrzymał się na stacji. Wstąpiła we mnie nadzieja, że uda mi się przyciągnąć uwagę kogoś na peronie. Ale wśród mroku nie było widać żywej duszy. Wciąż nie mogłem otworzyć drzwi. Kiedy pociąg szarpnął i ruszył, zacząłem walić w nie pięściami. Krzyczałem i krzyczałem. W końcu poczułem się wyczerpany. Stan śmiertelnej paniki i przerażenia nie może trwać w nieskończoność. Wreszcie jedno i drugie minęło. Od tamtej pory zawsze uważałem, że płaczemy, gdy stajemy w obliczu czegoś, czego nasz umysł ani serce nie może znieść, i ciało przychodzi mu z pomocą. Płacz spełnił swoje zadanie – dzięki niemu moje ciało poradziło sobie z emocjami i, o dziwo, poczułem pewną ulgę. Czułem się jednak tak wyczerpany tym doświadczeniem, że co jakiś czas zasypiałem i budziłem się. Kiedy myślę o tym teraz i przeżywam na nowo całe przerażenie, które wtedy czułem, sam w pułapce, nie mając pojęcia, gdzie jestem ani dokąd jadę, wszystko to wydaje mi się koszmarnym snem. Zapamiętałem tylko jego pojedyncze kadry – stoję w oknie przerażony.
ierley_Daleko_od_domu.indd 42
42
2014-01-21 23:01:51
Zasypiam skulony, budzę się. Myślę, że pociąg zatrzymywał się na jakichś stacjach, lecz drzwi ani razu się nie otworzyły i tak się złożyło, że nikt mnie nie zauważył. Zdaje się jednak, że w miarę upływu czasu zaczął powoli powracać mój hart ducha, będący wynikiem samodzielnego odkrywania rodzinnego miasta. Doszedłem do wniosku, że skoro nie mogę się wydostać, to będę musiał zaczekać, aż ktoś mnie wypuści, a potem wymyślić sposób, żeby wrócić do domu. Postanowiłem robić to, co na moim miejscu zrobiliby moi bracia. Przecież zdarzało się, że nie wracali czasem przez kilka dni, więc ja też mogłem. Nauczyli mnie przecież znajdować miejsca do spania, a już przedtem musiałem sam się o siebie troszczyć, szukając jedzenia i żebrząc. No i może, skoro pociąg wywiózł mnie daleko od domu, to zabierze mnie tam później z powrotem. Usiadłem i wyglądałem przez okno, starając się nie myśleć o niczym i śledząc przesuwający mi się przed oczyma krajobraz. Uznałem, że nie mam innego wyjścia, niż zaczekać i przekonać się, jak to się skończy. Stopniowo okolica stawała się coraz bardziej zielona. Nigdy wcześniej niczego podobnego nie widziałem. Otaczały mnie porośnięte bujną roślinnością pola i wysokie drzewa bez gałęzi, za to z wielkimi puszystymi pióropuszami pierzastych liści na czubkach. Kiedy słońce wychodziło zza chmur, soczysta
ierley_Daleko_od_domu.indd 43
43
2014-01-21 23:01:51
zieleń wyglądała tak, jakby świeciła. Dostrzegłem małpy przebiegające wśród splątanych zarośli przy torach i zadziwiające, jaskrawe ptaki. Wszędzie była woda, w rzekach, stawach i na polach. Nawet ludzie wydawali się nieco inni. Po chwili pociąg zaczął mijać małe miasteczka. Widziałem dzieci bawiące się przy torach, podczas gdy ich matki gotowały albo robiły pranie na tylnych werandach. Jakoś nikt nie zauważał samotnego chłopca w oknie przejeżdżającego pociągu. Kolejne miasta były coraz większe i leżały coraz bliżej siebie, aż w końcu nie było już pól, żadnej otwartej przestrzeni, tylko mnóstwo domów – długie ulice pełne domów – a oprócz domów drogi, samochody i riksze. Były także wysokie budynki, znacznie liczniejsze niż w moim miasteczku, autobusy i ciężarówki, tory, po których jechały inne pociągi, i wszędzie byli ludzie, coraz więcej ludzi. Nigdy wcześniej nie widziałem tylu ludzi, nawet nie wyobrażałem sobie, że aż tylu może ich mieszkać w jednym miejscu. Pociąg wreszcie zwolnił i domyśliłem się, że zbliżamy się do następnej stacji. Czy tym razem moja podróż miała się wreszcie skończyć? Skład toczył się tak wolno, że prawie przestał się poruszać, a potem szarpnął i wreszcie stanął. Szeroko otwartymi oczami przyglądałem się przez zakratowane okienko podróżnym wylewającym się tłumnie na peron,
ierley_Daleko_od_domu.indd 44
44
2014-01-21 23:01:51
dźwigającym bagaże, aby pójść dalej. Ludzie spieszyli we wszystkie strony, były ich setki, może tysiące. Nagle ktoś otworzył drzwi mojego wagonu. Nie zastanawiając się ani chwili, pobiegłem co sił przejściem wzdłuż wagonu i wyskoczyłem na peron. Nareszcie byłem wolny. Dopiero w Hobart dowiedziałem się, jak nazywa się miasto, do którego wtedy przyjechałem. Moi adopcyjni rodzice pokazali mi je na mapie zawieszonej na ścianie mojego pokoju. Nawet gdybym usłyszał tę nazwę wcześniej, i tak nic by mi nie powiedziała. Nigdy o tym miejscu nie słyszałem. Trafiłem do miasta, nazywanego wtedy Kalkutą – ciągnącej się bez końca metropolii znanej z przeludnienia, zanieczyszczenia i skrajnej biedy, jednego z najbardziej przerażających i niebezpiecznych miast świata. Byłem boso, ubrany w brudne czarne szorty i białą koszulę z krótkim rękawem, u której brakowało kilku guzików. Poza tym ubraniem nie miałem nic. Żadnych pieniędzy, jedzenia, dowodu tożsamości. Czułem głód, ale przywykłem do tego, więc na razie jego zaspokojenie nie wydawało mi się najpilniejszą potrzebą. Przede wszystkim potrzebowałem pomocy. Gdy wydostałem się ze swojego więzienia, ogarnęła mnie ekscytacja, a także śmiertelne przerażenie ogromnym dworcem z jego napierającym zewsząd tłumem. Rozglądałem się rozpaczliwie w nadziei, że
ierley_Daleko_od_domu.indd 45
45
2014-01-21 23:01:51
zobaczę Guddu przeciskającego się między ludźmi, aby mnie uratować, zupełnie jakby było możliwe, że utknął w tym samym pociągu. Nigdzie jednak nie widziałem znajomych twarzy. Byłem jak sparaliżowany, nie miałem pojęcia, dokąd iść ani co robić, poza tym, że odruchowo schodziłem ludziom z drogi. Wołałem: „Ginestlay” i „Berampur”, w nadziei że ktoś mi powie, jak się tam dostać. Ale nikt w tej pędzącej masie ludzi nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Pociąg, którym przyjechałem, musiał w pewnym momencie ponownie ruszyć, lecz nie pamiętam, żebym to zauważył. Nawet jeśli tak było, wątpię, czy byłbym skory wskoczyć do niego z powrotem po tak długim czasie siedzenia w pułapce. Z przerażenia nie mogłem się ruszyć, bałem się, że jeśli oddalę się od dworca, będzie jeszcze gorzej. Trzymałem się więc peronu, od czasu do czasu wołając: „Berampur?”. Wszędzie panował zamęt i hałas, ludzie krzyczeli, nawoływali się albo zbierali w grupkach, głośno o czymś rozprawiając. Nie mogłem zrozumieć tego, co mówili. Przede wszystkim po prostu się spieszyli – biegli do pociągów albo wysiadali z nich, usiłując jak najszybciej dostać się tam, dokąd zmierzali. Jedna czy dwie osoby zatrzymały się, żeby mnie wysłuchać, ale udało mi się wykrztusić jedynie coś w rodzaju: „Pociąg, Ginestlay?”. Większość tylko kręciła głowami i szła dalej. Jakiś mężczyzna zapytał:
ierley_Daleko_od_domu.indd 46
46
2014-01-21 23:01:51
„Gdzie jest to Ginestlay?”. Nie wiedziałem, o co mu chodzi. Przecież to tam gdzie... no, tam był dom. Jak miałem wyjaśnić, gdzie to jest? Zmarszczył czoło i poszedł dalej. Po dworcu kręciło się wiele dzieci żebrzących albo szukających w okolicy czegoś do jedzenia, zupełnie jak to robili moi bracia w naszym mieście. Ja byłem tylko jeszcze jednym ubogim dzieckiem, które coś krzyczało, za małym, żeby kogokolwiek zatrzymać i nakłonić, by je wysłuchał. Policjantów omijałem z daleka, ot, z przyzwyczajenia. Bałem się, że mogą mnie zamknąć, bo tak kiedyś zrobili z Guddu. Został aresztowany za sprzedawanie na dworcu pasty i szczoteczek do zębów. Zanim dowiedzieliśmy się, gdzie jest, spędził w więzieniu trzy dni. Po tym wydarzeniu staraliśmy się unikać każdego, kto nosił mundur. Nie przyszło mi do głowy, że teraz jakiś policjant czy konduktor mógłby mi przyjść z pomocą. W końcu wszyscy już się rozeszli i zostałem sam na peronie. Nie udało mi się zwrócić niczyjej uwagi. Zasypiałem, to znowu się budziłem, nie byłem w stanie odejść ani wymyślić, co dalej robić. Wreszcie, chyba następnego dnia, zmęczony i nieszczęśliwy, zrezygnowałem z dalszego szukania pomocy. Miałem wrażenie, że tłum na dworcu nie składa się z ludzi, dla mnie był żywiołem, na który nie miałem wpływu, trochę jak rzeka albo wiatr.
ierley_Daleko_od_domu.indd 47
47
2014-01-21 23:01:51
Wiedziałem jedno: skoro pociąg przywiózł mnie tu, gdzie jestem, pociąg może zabrać mnie z powrotem. W naszym miasteczku wyglądało to w ten sposób, że pociągi na torze położonym po drugiej stronie peronu niż ten, którym się przyjechało, jechały w przeciwnym kierunku. Zauważyłem jednak, że tu dworzec zbudowano jakby na końcu torów i wszystkie pociągi wjeżdżały na perony, zatrzymywały się, a potem sapiąc, wyjeżdżały tymi samymi torami, którymi dotarły na stację. Skoro nikt nie mógł mi powiedzieć, dokąd jechały, zamierzałem dowiedzieć się tego sam. Wsiadłem więc do najbliższego pociągu, który wjechał na tor przy tym samym peronie. Czy to mogło być aż tak proste? Kiedy pociąg wytoczył się z łoskotem ze stacji, miałem okazję lepiej jej się przyjrzeć. Był to potężny czerwony budynek o wielu łukach i wieżyczkach, największa budowla, jaką widziałem w swoim życiu. Byłem zdumiony jego rozmiarem, ale miałem nadzieję, że zostawiam go wraz z panującym tam ściskiem na zawsze za sobą. Tymczasem mniej więcej po godzinie pociąg dojechał do końca linii na jakiejś stacyjce na przedmieściach. Potem zjechał na inny tor i wrócił na gigantyczny dworzec. Złapałem inny pociąg i sytuacja się powtórzyła. Może ten, którego szukałem, odjeżdżał z innego peronu? Było tu znacznie więcej peronów niż na stacji w moim rodzinnym miasteczku, w dodatku odniosłem
ierley_Daleko_od_domu.indd 48
48
2014-01-21 23:01:51
wrażenie, że z każdego odjeżdża kilka rodzajów pociągów – niektóre miały wiele przedziałów, a bagażowi pomagali podróżnym wnieść do środka walizki, podczas gdy inne składały się z niezliczonych wagonów pełnych ludzi siedzących na ławkach i przypominały ten, który mnie tu przywiózł. Ich liczba była przytłaczająca, ale jeden z nich musiał przecież jechać tam, skąd przyjechałem, trzeba było tylko dalej próbować. I to właśnie robiłem. Codziennie, dzień po dniu, wsiadałem do innego pociągu wyjeżdżającego z miasta. Miałem nadzieję, że jeśli będę podróżował za dnia, nie zostanę zamknięty w wagonie. Na początku każdej podróży obserwowałem mijany krajobraz pełen nadziei, myśląc: „Tak, tak, to mi wygląda na pociąg, który zabierze mnie do domu, widziałem już ten budynek, tamte drzewa...”. Czasem pociąg docierał do celu i ruszał w drogę powrotną. Innym razem po prostu zatrzymywał się na stacji końcowej i tkwiłem w jakimś nieznajomym, pustym miejscu do następnego dnia, kiedy skład zaczynał kurs powrotny. Wysiadałem z pociągów, zanim dojechały do celu tylko wtedy, kiedy zapadała noc. Wczołgiwałem się wtedy pod dworcowe ławki w budynku, tak żeby nie rzucać się w oczy, i zwijałem się w kłębek, żeby nie zmarznąć. Na szczęście nigdy nie było zbyt zimno. Żywiłem się resztkami znalezionymi na ziemi, takimi jak orzeszki rozsypane przez podróżnych,
ierley_Daleko_od_domu.indd 49
49
2014-01-21 23:01:51
niedojedzone kolby kukurydzy. Szczęśliwie, zawsze beztrudu znajdowałem kran z wodą. Nie różniło się to zbytnio od mojego wcześniejszego życia, więc choć często bywałem przestraszony i nieszczęśliwy, umiałem sobie radzić, a mój organizm był do tego przyzwyczajony. Uczyłem się żyć samodzielnie. Tak więc kursowałem tam i z powrotem, próbując różnych peronów, podróżując różnymi trasami. Czasem zauważałem coś, co wyglądało znajomo, aby zaraz zdać sobie sprawę, że to dlatego iż przypadkiem wsiadłem do pociągu, którym jechałem już wcześniej – lecz w rezultacie nigdzie nie dojechałem. Podczas wszystkich tych przejazdów nikt ani razu nie poprosił mnie o okazanie biletu. Oczywiście nie wsiadałem do pociągu, jeśli widziałem w nim konduktora, podobnie robiliśmy w naszym domu, ale kiedy już jechałem, nigdy mnie o nic nie pytano. Gdyby zatrzymał mnie jakiś urzędnik, być może zdobyłbym się na odwagę i spróbował poprosić o pomoc, jednak nikt nigdy mnie nie zaczepił. Raz chyba jakiś bagażowy zorientował się, że się zgubiłem, ale ponieważ nie byłem w stanie od razu wyjaśnić, co się stało, jasno dał mi do zrozumienia, żebym nie zawracał mu głowy. Świat dorosłych był dla mnie zamknięty, zatem dalej próbowałem radzić sobie sam. Po jakimś czasie – być może nawet po kilku tygodniach – zacząłem tracić otuchę. Mój dom gdzieś był,
ierley_Daleko_od_domu.indd 50
50
2014-01-21 23:01:51
ale może żaden pociąg stąd tam nie jechał? A może było coś, o czym nie wiedziałem? Miasto poza budynkiem dworca oglądałem tylko z okien pociągów, kiedy wjeżdżałem i wyjeżdżałem ze stacji. Może tam był ktoś, kto mógł mi pomóc, wskazać mi drogę do domu lub chociażby dać mi coś do jedzenia. Tymczasem jednak coraz lepiej poznawałem ogromny czerwony dworzec. Czułem, że stanowi on moją jedyną łączność z miejscem, z którego pochodziłem, choć przetaczające się przez niego ludzkie masy mnie przerażały. Po każdej kolejnej podróży w nieznane cieszyłem się z powrotu na dużą stację, po której swobodnie się poruszałem. Znałem kąty nadające się do spania, wiedziałem, gdzie mam szansę znaleźć jedzenie. Oczywiście nade wszystko wciąż pragnąłem odnaleźć matkę, ale przystosowywałem się do życia na dworcu. Zauważyłem tam grupkę dzieci. Miałem wrażenie, że zawsze są na końcu jakiegoś peronu, nocą tuliły się do siebie owinięte w stare koce. Wydawało mi się, że mamy wiele wspólnego – one też nie miały dokąd pójść, ale nie próbowały chować się pod siedzenia ani wsiadać do pociągów. Obserwowałem je i myślę, że one widziały mnie, jednak nie okazały zainteresowania moją obecnością. Nie ośmieliłem się do nich podejść, lecz moja nieufność zmniejszała się wraz z kolejnymi niepowodzeniami w odnalezieniu domu. Skoro dorośli zawiedli, to może pomogłyby mi inne
ierley_Daleko_od_domu.indd 51
51
2014-01-21 23:01:51
dzieci? Może przynajmniej pozwoliłyby mi trzymać się w pobliżu i byłbym bezpieczniejszy. Nie powitały mnie serdecznie, ale i nie przegoniły, kiedy położyłem się na twardej drewnianej ławce niedaleko nich i wsunąłem dłonie pod głowę. Dzieci pozostające bez opieki nie były tu rzadkim widokiem, a jedno więcej w ich gronie nikogo nie dziwiło. Wyczerpany dniem spędzonym w pociągach, ale też trochę spokojniejszy, postanowiłem, że następnego dnia zacznę od nowa. W grupie poczułem się bezpieczniejszy i szybko zasnąłem. Wkrótce jednak obudziło mnie coś, co z początku wydało mi się złym snem. Dobiegły mnie dziecięce krzyki: „Idź sobie, puszczaj!”, a potem dalsze wrzaski, nie tylko dzieci, ale i kogoś dorosłego. W przyćmionym świetle dworca zamajaczyła postać mężczyzny i usłyszałem coś w rodzaju: „Idziesz ze mną!”, a potem dziecięcy okrzyk: „W nooogi!”, i zerwałem się z ławki, rozumiejąc, że to jednak nie sen. W całym tym zamieszaniu zdążyłem zobaczyć dzieci chwytane przez dorosłe ręce i gdzieś wynoszone, jakaś mała dziewczynka wyrywała się mężczyźnie przy krawędzi peronu. Rzuciłem się do ucieczki. Dobiegłem do końca betonowego podwyższenia i zeskoczyłem na tory, aby zniknąć w ciemnościach. Biegnąc na ślepo wzdłuż wysokiego muru, co chwilę oglądałem się przez ramię, żeby sprawdzić, czy
ierley_Daleko_od_domu.indd 52
52
2014-01-21 23:01:51
mnie ktoś goni, i nie zwolniłem nawet wtedy, kiedy wydawało mi się, że za mną nikogo nie ma. Nie wiedziałem, co się stało na peronie, dlaczego tamci mężczyźni łapali dzieci. Wiedziałem tylko, że ja za żadne skarby nie dam się złapać. Lecz niebezpieczeństwo czyhało z każdej strony. Tory skręciły w prawo, a za zakrętem oślepiły mnie światła pędzącej wprost na mnie lokomotywy. Zdążyłem odskoczyć na bok, a pociąg mknął z ogłuszającym rykiem przerażająco blisko mojego ciała. Jechał i jechał bez końca, a ja stałem przyciśnięty do muru z głową wykręconą w bok na wypadek, gdyby coś wystawało z któregoś wagonu. Kiedy pociąg przejechał, mogłem wreszcie odetchnąć. Byłem przerażony niebezpieczeństwami nieznanego miasta, ale walczyłem o przetrwanie już zbyt długo, aby się teraz poddać. Przypuszczam, że dobrą stroną mojego wieku było to, że nie zastanawiałem się zbytnio, co mogło spotkać tamte dzieci ani co to oznaczało. Wiedziałem jedynie, że chcę tego uniknąć. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko iść przed siebie. Szedłem dalej torami, ale ostrożniej, aż doprowadziły mnie do szosy. Po raz pierwszy od przyjazdu na wielki dworzec oddaliłem się od niego piechotą. Na drodze panował duży ruch i czułem się tam bezpieczniej niż gdzieś na uboczu. Wkrótce dotarłem na brzeg ogromnej rzeki, nad którą rozciągał się potężny most,
ierley_Daleko_od_domu.indd 53
53
2014-01-21 23:01:51
ciemniejący na tle szarego nieba. Pamiętam wyraźnie, jak wielkie wrażenie wywarł na mnie ten widok. Z okien pociągów zobaczyłem parę mostów większych niż ten znany mi z rodzinnego miasta, łączący brzegi rzeki, nad którą bawiłem się z braćmi. Tu pomiędzy stłoczonymi na nabrzeżu straganami można było dostrzec szerokie wody, na których roiło się od łodzi. Nad tym wszystkim wisiała ogromna konstrukcja mostu z chodnikami pełnymi ludzi i powolną, ale hałaśliwą masą rowerów, motocykli, samochodów i ciężarówek przetaczających się po jezdni. Dla pięcioletniego chłopca z niewielkiej miejscowości był to zdumiewający widok. Ile tu musiało być ludzi? Czy to największe miasto świata? Teraz, kiedy znalazłem się poza terenem dworca, a ono rozpościerało się przede mną, poczułem się jeszcze bardziej zagubiony niż kiedykolwiek przedtem. Przez jakiś czas stałem na ulicy olśniony ogromem tego, co widziałem, i choć mogło się wydawać, że w tym gwarze jestem niewidoczny, bałem się, że zwrócę na siebie uwagę ludzi podobnych do mężczyzn, którym właśnie uciekłem, albo nawet tych samych mężczyzn, jeśli jednak mnie ścigają. Te myśli dodały mi odwagi. Minąłem stragany i przeszedłem między większymi budynkami w kierunku rzeki. Strome zbocza porośnięte trawą i wielkimi liściastymi drzewami wkrótce ustąpiły miejsca błotnistym
ierley_Daleko_od_domu.indd 54
54
2014-01-21 23:01:51
brzegom. Cała okolica tętniła życiem. Jacyś ludzie się kąpali, inni myli garnki i miski na pobliskich płyciznach, jeszcze inni doglądali niewielkich ognisk, a tragarze wyładowywali z długich, niskich łodzi najprzeróżniejsze towary i wnosili je na wysokie brzegi. Zanim się zgubiłem, byłem bardzo ciekawskim dzieckiem. Odkąd dorosłem na tyle, że zaczęto wypuszczać mnie z domu samego, nie mogłem usiedzieć w jednym miejscu. Zawsze chciałem zobaczyć, co się kryje za rogiem, i z tego samego powodu tak bardzo podobało mi się życie moich braci, ich niezależność i bycie w ciągłym ruchu. Dlatego tamtego wieczoru bez wahania zdecydowałem się opuścić dom razem z Guddu. Czas spędzony samotnie na wielkim dworcu tego onieśmielająco wielkiego miasta zdusił we mnie dawny instynkt. Teraz tęskniłem za znajomymi ulicami rodzinnej miejscowości, i to powstrzymywało mnie przed oddalaniem się od tej niewielkiej przestrzeni, którą już znałem. Czułem się rozdarty. Chciałem wracać na dworzec i otaczające go zagmatwane uliczki, a zarazem kusiła mnie otwarta, choć nieznana przestrzeń rozciągająca się wzdłuż nabrzeża. Wyglądało to tak, jakby miasto nie miało końca. Wyczerpany całodziennymi próbami odnalezienia właściwego pociągu, brakiem porządnego posiłku i snu, schodziłem ludziom z drogi, i nie miałem pojęcia, co dalej robić. Kręciłem się w pobliżu jakichś
ierley_Daleko_od_domu.indd 55
55
2014-01-21 23:01:51
straganów w nadziei, że ktoś da mi coś do jedzenia, ale zostałem przegnany. Wreszcie ruszyłem wzdłuż rzeki i po chwili natrafiłem na grupę śpiących na brzegu wędrowców, których rozpoznałem jako sadhu. Widywałem już podobnych ludzi w naszym mieście. Nie przypominali Baba z meczetu w pobliżu naszego domu. Baba nosił długą białą koszulę i spodnie, jak wielu mężczyzn w naszej okolicy. Ale ci tutaj byli boso, nosili szafranowe szaty i paciorki. Niektórzy wyglądali trochę przerażająco z długimi pasmami brudnych włosów poowijanymi wokół głowy i czerwono-białą farbą na twarzach. Nie myli się jak ja, bo żyli na ulicy. Dotąd starałem się trzymać z dala od dorosłych, lecz teraz pomyślałem, że nikt o złych zamiarach nie będzie mnie szukał wśród tych świętych ludzi. Położyłem się skulony obok nich i wsunąłem dłonie pod głowę. Zanim się zorientowałem, nadszedł ranek i znowu byłem sam. Sadhu odeszli, słońce było już wysoko i dokoła chodzili ludzie. Przetrwałem pierwszą noc na ulicach Kalkuty.
ierley_Daleko_od_domu.indd 56
2014-01-21 23:01:51
Saroo Brierley
Daleko od domu
Po latach, już jako dorosły mężczyzna, był gotów zrobić wszystko, żeby odszukać swoją biologiczną rodzinę…
Cena 14,90 zł
Daleko od domu
Obudził się w obcym mieście, ponad półtora tysiąca kilometrów dalej. Nie potrafił powiedzieć, gdzie mieszka ani jak się nazywa, więc nie mógł wrócić do domu. Niebawem trafił do adopcji i z nowymi rodzicami wyjechał do Australii.
Saroo Brierley
Saroo urodził się w Indiach, w bardzo biednej rodzinie. Już jako malutki chłopczyk musiał żebrać razem z braćmi, żeby zdobyć coś do jedzenia. Pewnego dnia został sam na dworcu kolejowym. Szukając brata, wsiadł do wagonu… i zasnął.
duża czcionka
Prawdziwa historia zaginionego chłopca, który po latach próbuje odnaleźć swoją rodzinę.
DUŻA CZCIONKA