Ksi�ga1_Klub prezydentow.indb 2
2014-08-20 09:37:00
nancy gibbs, michael duffy
klub prezydentów Kulisy najbardziej ekskluzywnego klubu świata
tłumaczenie
mariusz gądek
Kraków 2014
Ksi�ga1_Klub prezydentow.indb 3
2014-08-20 09:37:00
Tytuł oryginału The Presidents Club. Inside the world’s most exclusive fraternity Copyright © 2012 by Nancy Gibbs and Michael Duffy Copyright © for the translation by Mariusz Gądek Projekt okładki Mariusz Banachowicz Fotografia na pierwszej stronie okładki Copyright © pavlen/iStockphoto.com Opieka redakcyjna Julita Cisowska Przemysław Pełka Artur Wiśniewski Opracowanie tekstu i przygotowanie do druku Pracownia 12A ISBN 978-83-240-2543-5
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37 Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl Wydanie I, Kraków 2014 Druk: Drukarnia Colonel, Kraków
Ksi�ga1_Klub prezydentow.indb 4
2014-08-20 09:37:00
Wstęp
– A więc przyszliście porozmawiać o moich poprzednikach – Bill Clinton przyjmuje nas w swoim biurze w Harlemie. Pod koniec długiego dnia pracy prezydent wygląda na skonanego i wita się z nami słabym głosem. Jest późno, ciemno, na zewnątrz leje deszcz, rozbrzmiewające ulicznym zgiełkiem miasto przypomina plamę rozmytych świateł. Natomiast prezydenckie sanktuarium, strzeżone przez dwóch uzbrojonych agentów oraz elektroniczne zamki, z drewnianymi meblami w ciepłych barwach oraz miękkim dywanem, wygląda niczym skarbiec kolekcjonera. Z zachodniej ściany spogląda na nas portret Winstona Churchilla, na jednej z półek leży pluszowy Kermit z Muppetów, a za biurkiem stoi olbrzymia, stara maszyna do głosowania z nazwiskami kandydatów oraz dźwigniami do pociągania. – To moja prezydencka biblioteka, od Waszyngtona do Busha – mówi Clinton, wskazując na wypełnione wspomnieniami oraz biografiami regały. Opowiadając o niej, przywołuje duchy nie tylko Abrahama Lincolna i Teddy’ego Roosevelta, ale także Franklina Pierce’a i Rutheforda B. Hayesa. Najwięcej czasu poświęca prezydentowi, którego szczególnie mu brakuje – Richardowi Nixonowi – a także szczerze przez siebie uwielbianemu George’owi H.W. Bushowi. – Miesiąc przed swoją śmiercią – wspomina Nixona – napisał do mnie list w sprawie Rosji. To było tak przejrzyste, tak świetnie napisane… Czytam go na nowo każdego roku. Podobnie jak cudowny list 5
Ksi�ga1_Klub prezydentow.indb 5
2014-08-20 09:37:00
Wstęp
od George’a Busha, ten, który zostawia się swojemu następcy w Białym Domu. Napisał w nim: „Kiedy przeczyta pan te słowa, będzie pan naszym prezydentem… Trzymam za pana mocno kciuki”. Na parapecie stoją dziesiątki zdjęć. Clinton spogląda na fotografię Lyndona Johnsona z autografem, którą otrzymał przed czterdziestu laty, gdy pracował podczas kampanii w Teksasie. – Z czasem historia obejdzie się z nim znacznie łagodniej – mówi o LBJ. Tymczasem to sami prezydenci postanowili zadbać o dobre relacje między sobą. – Darzymy się wszyscy dużą sympatią – mówi Clinton o ludziach, którzy zasiadali niegdyś w Gabinecie Owalnym. – Gdy kilka dni temu grałem w golfa z prezydentem Obamą, nie rozmawialiśmy zbyt wiele o polityce. Od takich rozmów prezydent ma wokół siebie sztab ludzi, czasami natomiast potrzebuje kogoś, z kim mógłby się po prostu pośmiać. Albo kogoś, kto by mu powiedział: „Nie daj się tym skurczybykom”. – Tamtego dnia byłem okropnie zmęczony – wspomina Clinton – ale zawsze stawiam się na wezwanie mojego prezydenta i gram z nim w golfa nawet w szalejącej śnieżycy. Clinton nazywa Obamę swoim prezydentem, co najlepiej pokazuje, jak daleką drogę przebyli od walki w prawyborach w Partii Demokratycznej w 2008 roku. Takie właśnie koleje losu staramy się prześledzić w tej książce: głębokie, bliskie, nierzadko wrogie, ale najczęściej dość serdeczne relacje pomiędzy byłymi oraz przyszłymi prezydentami. Nie ma zbyt dużego znaczenia, jak bardzo zażarte walki toczyli, by dostać się do Białego Domu, bo kiedy już zostają wybrani na urząd prezydenta, wszystkich ich łączą te same doświadczenia, obowiązki, ambicje oraz odniesione rany. Wszyscy są członkami Klubu Prezydentów i choć są rozsiani po całym kraju, to pozostają w stałym kontakcie telefonicznym i mailowym, a czasami spotykają się osobiście, jak wówczas gdy pięciu z nich stawiło się po wyborach w 2008 roku w Białym Domu, by – jak powiedział nam prezydent Carter – „w uprzejmy sposób poinstruować co i jak prezydenta elekta Obamę, ale bez prawienia kazań”1. Przez całą swoją historię klub nigdy nie liczył więcej niż sześciu członków. Obecnie jego filie znajdują się nie tylko w Waszyngtonie i Nowym Jorku, ale także w Atlancie, Dallas oraz Kennebunkport w stanie Maine – 6
Ksi�ga1_Klub prezydentow.indb 6
2014-08-20 09:37:00
Wstęp
w letnim domku z dwuspadowym dachem na terenie posiadłości rodziny Bushów. Na jego piętro trzeba się wspiąć po skrzypiących schodach, wzdłuż których ciągną się wiszące na ścianie zdjęcia w ramkach, tak cenne, że nie trafiły nawet do prezydenckiego muzeum. To właśnie tutaj Bush senior przywiózł Billa Clintona, człowieka, który pokonał go w wyborach, by pograć z nim w golfa i z zawrotną prędkością popływać motorówką po oceanie. Odkąd w 2005 roku obaj mężczyźni nawiązali tak bliską znajomość, nie dyskutują za wiele o polityce ani o sytuacji międzynarodowej, strategiach czy taktyce. Na pierwszym miejscu zawsze stawiają koleżeństwo. „To prawda – wyjaśnia w mailu prezydent Bush. – Nie rozmawiamy na takie tematy. Nie musimy. Bez względu na przekonania polityczne znamy i rozumiemy ciężar decyzji, jakie musiał podjąć ten drugi, i szanujemy je”2. Klub Prezydentów kieruje się własnymi zasadami, które obejmują między innymi szacunek do obecnie piastującej to stanowisko osoby, a także – w dużej mierze – dyskrecję w kwestiach relacji i świadczonych sobie wzajemnie usług przez członków tego najbardziej elitarnego klubu na świecie. Harry Truman zaproponował nieoficjalnie Dwightowi Eisenhowerowi, że zostanie jego wiceprezydentem, gdyby Ike zdecydował się kandydować w wyborach w 1948 roku; tajne listy Nixona do Ronalda Reagana z 1980 i 1981 roku stanowiły w zasadzie rodzaj strategicznego planu funkcjonowania Białego Domu; Carter obiecał nie zdradzić się przed dziennikarzami ani słowem z misji, jakiej podjął się dla Obamy w 2010 roku. – Kiedy twoje ambicje są już zaspokojone, ważniejsze od ciągłego toczenia politycznych bojów staje się zrobienie czegoś dobrego dla własnego kraju – mówi Clinton. – W pewnym momencie człowiek zaczyna się po prostu cieszyć z każdego kolejnego dnia, wstaje rano z łóżka i chce, by wydarzyło się coś pozytywnego. Nie chodzi o to, że wszyscy nagle staliśmy się święci3. Klub Prezydentów, jak wiele innych instytucji, został założony przez Jerzego Waszyngtona, w rezultacie drugiej najlepszej decyzji, jaką podjął w swoim życiu. Jego najlepszą decyzją ze wszystkich było objęcie urzędu prezydenta, drugą zaś w kolejności – odejście z niego po dwóch kadencjach w 1797 roku. Oznaczało to, że zamiast zostać „Dożywotnim Prezydentem Stanów Zjednoczonych”, stał się pierwszym byłym prezydentem. 7
Ksi�ga1_Klub prezydentow.indb 7
2014-08-20 09:37:00
Wstęp
Wszystko, czego dokonał Waszyngton, stanowiło precedens: zgodził się pobierać pensję, choć zupełnie jej nie potrzebował, tak aby przyszli prezydenci wcale nie musieli być zamożni; kazał zwracać się do siebie per „panie prezydencie”, a nie „Wasza Ekscelencjo”, aby przyszli prezydenci nie mieli o sobie zbyt wysokiego mniemania; ale przede wszystkim zrzekł się władzy w pokojowej atmosferze, a nawet dość przedwcześnie, biorąc pod uwagę ogromną rolę, jaką odgrywał w państwie. Jak na tamte czasy był to niezwykły akt poddania się niesprawdzonym wszak jeszcze zasadom demokracji. Podejmując tę decyzję, Waszyngton powołał do życia Klub Prezydentów, który początkowo składał się z dwóch członków, po tym jak urząd objął John Adams. Stojąc w obliczu groźby wojny z Francją, Adams mianował w 1798 roku uwielbianego Waszyngtona naczelnym dowódcą armii amerykańskiej. Funkcję tę sprawował on aż do śmierci, która nastąpiła rok później. Adams jako pierwszy zrozumiał, że bez względu na prywatne animozje były prezydent może się okazać bardzo przydatny. Nie był zresztą ostatnim, który zdał sobie z tego sprawę. W następnych dwóch stuleciach liczebność klubu to rosła, to topniała. Za czasów Abrahama Lincolna miał sześciu członków – w dużej mierze dzięki temu, że żaden z żyjących poprzedników prezydenta nie zdołał wygrać walki o reelekcję. Po raz kolejny klub będzie tak liczny dopiero podczas inauguracji Clintona w 1993 roku, kiedy to chęć pomocy nowemu prezydentowi wyrazili Nixon, Ford, Carter, Reagan i Bush. Niektórzy prezydenci – Adams, Jefferson, obaj Rooseveltowie – mieli w odwodzie tylko jednego byłego prezydenta. Natomiast Richard Nixon, podobnie jak Waszyngton, w chwili swej reelekcji w 1972 roku nie miał żadnego: Harry Truman zmarł tuż przed świętami Bożego Narodzenia, a Lyndon Johnson miesiąc później. W tym trudnym dla amerykańskiej historii momencie klub niemal przestał istnieć. Ale dlaczego jego działalność jest aż tak ważna? Po pierwsze dlatego, że stosunki międzyludzkie mają ogromne znaczenie, a prywatne relacje między ludźmi pełniącymi publiczne funkcje mają znaczenie szczególne. Dla byłych prezydentów klub może stanowić istotną, przynoszącą niekiedy zaskakujące korzyści część postprezydenckiego życia. Wraz z końcem prezydentury tracą oni bowiem władzę, ale nie wpływy, które stają się elementem władzy urzędującego prezydenta. Prezydenci potrafią zdziałać więcej razem niż osobno i wszyscy 8
Ksi�ga1_Klub prezydentow.indb 8
2014-08-20 09:37:00
Wstęp
oni dobrze o tym wiedzą, dlatego też w razie potrzeby gromadzą się, aby wspólnie się naradzać, narzekać, pocieszać, wywierać naciski, chronić się nawzajem i wspierać. Jako wyborcy obserwujemy prezydentów na scenie, oceniamy ich wystąpienia, fetujemy ich sukcesy, usuwamy ze stanowiska za niepowodzenia. Na tym polegają obowiązki demokracji. Ale osąd to nie to samo co zrozumienie i choć najbardziej liczy się to, co prezydent robi, przyczyny, dla których to robi, należy pozostawić do oceny historii. Niemniej jednak czegoś o najważniejszych osobach w państwie możemy się dowiedzieć, chociażby przyglądając się ich relacjom z poprzednikami – ich wzajemną lojalność, ale też rywalizację, empatię oraz partnerstwo – i w tym zakresie działalność klubu ukazuje nam Gabinet Owalny w całkiem nowym świetle. Po drugie, rola klubu jest ważna dlatego, że ważny jest sam urząd prezydenta, a klub ma na celu go ochraniać. Kiedy już ktoś znajdzie się na tym stanowisku, staje się zazdrosny o swoją władzę, nabiera przekonania, że jakkolwiek nieudolne byłyby inne agendy rządowe, prezydent zawsze musi służyć ludziom i bronić kraju, nawet gdy wszystko inne zawiedzie. Bez względu na to, kogo pozostali prezydenci popierają w trakcie kampanii, kiedy już zostaje wybrany nowy prezydent, działają często niczym specjalna służba ochrony. To polityczne porozumienie ponad podziałami najlepiej pokazuje przykład Lyndona Johnsona, który podarował Eisenhowerowi parę złotych spinek do mankietów z prezydencką pieczęcią. „Wraz z Harrym Trumanem jest pan jedyną osobą, która ma prawo je nosić – oznajmił Johnson – ale jeśli przyjrzy im się pan bliżej, nie dostrzeże pan na nich napisu »demokrata« czy »republikanin«”4. Relacje pomiędzy prezydentami nie tylko ukazują nam istotę samej prezydentury, ale odzwierciedlają również siły, jakie kształtowały naszą politykę przez ostatnie półwiecze. W spokojnych latach pięćdziesiątych Eisenhower umocnił spuściznę Roosevelta: przez osiem lat urzędowania ten republikański prezydent nie dość, że nie zerwał z polityką Nowego Ładu, to efektywnie ją wspierał. Tymczasem w 1968 roku kraj był tak bardzo podzielony, że Lyndon Johnson równie zaciekle jak ze swym republikańskim rywalem Richardem Nixonem walczył z własnym wiceprezydentem Hubertem Humphreyem. Długie, skomplikowane i pełne konfliktów relacje pomiędzy Reaganem a Nixonem, a później między 9
Ksi�ga1_Klub prezydentow.indb 9
2014-08-20 09:37:00
Wstęp
Reaganem a Fordem, na co najmniej dwa pokolenia zdefiniowały ideologiczną linię podziału wewnątrz Partii Republikańskiej. Podobnie trudne relacje pomiędzy Billem Clintonem a Barackiem Obamą odzwierciedlają pokoleniowy spór wśród demokratów o to, w jaki sposób przeciągnąć centroprawicowy elektorat na lewo albo też czy w ogóle można tego dokonać. Wreszcie po trzecie, klub jest ważny dlatego, że stał się instrumentem prezydenckiej władzy. Wprawdzie nie znajdziemy nic na jego temat w konstytucji ani w żadnej księdze czy rozporządzeniu, ale klub nie jest tylko metaforą ani figurą retoryczną. To sojusz, który byli prezydenci zawarli z pełną świadomością, a urzędujący prezydent korzysta z jego pomocy – obydwie strony wzmacniają dzięki niemu swoje pozycje i realizują własne cele. Nie ma innego takiego stowarzyszenia jak to, nie tylko ze względu na trudności z dostaniem się do niego czy też przywileje, jakie wiążą się z członkostwem. Pomimo wszystkich mających na względzie własny interes dążeń klubu, jeśli tylko działa on bez zarzutu, może znakomicie służyć prezydentowi, pomagać rozwiązywać problemy jego i całego narodu, a nawet ratować ludziom życie. Współczesny klub 20 stycznia 1953 roku, podczas inauguracji Dwighta Eisenhowera, Truman przywitał na trybunie Herberta Hoovera. – Sądzę, że powinniśmy założyć klub byłych prezydentów – zaproponował Hoover. – Świetnie – odparł Truman. – Pan zostanie jego przewodniczącym, a ja sekretarzem5. Aż do tego momentu klub istniał bardziej jako idea niż instytucja. Niektórzy urzędujący prezydenci konsultowali się wprawdzie ze swoimi poprzednikami, ale ci – poza dzieleniem się opowieściami wojennymi – mieli dość ograniczone pole działania. No chyba że któryś z nich znajdował nową pracę, na przykład kongresmena (jak John Quincy Adams) czy sędziego Sądu Najwyższego (William Howard Taft). Calvin Coolidge tuż przed śmiercią w 1933 roku zauważył, iż „ludzie sądzą, że prezydencki mechanizm powinien nadal działać, nawet kiedy zostanie mu już odłączone zasilanie”6. 10
Ksi�ga1_Klub prezydentow.indb 10
2014-08-20 09:37:00
Wstęp
Ale w naszej powojennej epoce globalnych celebrytów prezydenci żyją dłużej oraz mają większe znaczenie niż kiedykolwiek wcześniej i nawet kiedy odłączone im zostaje zasilanie, nadal cieszą się dużymi wpływami. Truman był śmiertelnym politycznym wrogiem Hoovera, ale wiedział, że tylko jego doświadczenie oraz pozycja pozwalają przeprowadzić reformy władzy wykonawczej, tak aby mogła ona sprostać wyzwaniom epoki nuklearnej. W rezultacie powołana przez Kongres, zaaprobowana przez Trumana, a kierowana przez Hoovera komisja dokonała największej transformacji władzy prezydenckiej w dziejach. Prezydent skupiał od tej pory w swych rękach władzę, której ostatecznie podlegały CIA, Rada Bezpieczeństwa Narodowego, Rada Doradców Ekonomicznych, General Services Administration (Generalna Służba Administracyjna), Departament Obrony oraz wiele innych instytucji. Każdy kolejny prezydent miał mnóstwo powodów, by dziękować Hooverowi i Trumanowi. Eisenhower na mocy uchwały Kongresu z 1957 roku przyznał klubowi oficjalne przywileje: jego członkowie otrzymywali zasiłek, własne biuro, zwolnienie z opłat pocztowych oraz dożywotnią pensję. John F. Kennedy, najmłodszy amerykański prezydent w XX wieku, doskonale rozumiał polityczną funkcję klubu i czekał tylko na okazję, żeby wezwać swoich trzech poprzedników do Białego Domu na specjalną sesję fotograficzną. Johnson odkrył osobiste znaczenie klubu, kiedy szukał rady i pocieszenia, objąwszy urząd tuż po zamachu na JFK. „Potrzebuję pańskiej pomocy bardziej niż kiedykolwiek”7 – oświadczył swojemu staremu adwersarzowi Eisenhowerowi w dzień śmierci Kennedy’ego, a Ike przyjechał do Waszyngtonu, wszedł do Gabinetu Owalnego i napisał, co jego zdaniem Johnson powinien powiedzieć na połączonym nadzwyczajnym posiedzeniu Kongresu. Johnson objął dodatkowo wszystkich byłych prezydentów ochroną agentów Secret Service, oddał im do dyspozycji helikoptery, a nawet kinooperatora, tak aby na przykład podczas leczenia w Walter Reed Army Medical Center mogli oglądać filmy z biblioteki Białego Domu. Kiedy Truman zadzwonił, by pogratulować mu spektakularnego zwycięstwa w 1964 roku, Johnson zachował się prawdziwie po bratersku: „Chcę, by pan wiedział – oznajmił Trumanowi – że dopóki ja pełnię ten urząd, pan również go pełni i wraz ze mną dzieli wszelkie wiążące się z nim przywileje, wszelką władzę i wszelkie zamierzenia. Pańska sypialnia oraz samolot są zawsze do pańskiej dyspozycji”8. Rada, której rok później Ike 11
Ksi�ga1_Klub prezydentow.indb 11
2014-08-20 09:37:00
Wstęp
udzielił prezydentowi w sprawie wojny w Wietnamie, okazała się mieć tak kapitalne znaczenie, że Johnson oświadczył: „Jest pan najlepszym szefem sztabu, jakiego miałem”9. Nixon, człowiek, który od zawsze marzył o prezydenturze, stworzył prywatny klub w kamienicy z piaskowca naprzeciwko Białego Domu, którą rząd dyskretnie zakupił w 1969 roku na potrzeby byłych prezydentów. Budynek ten pełni swoje funkcje do dziś. Nixon wraz z żoną Pat zorganizował pierwszy zjazd klubu, zapraszając do Białego Domu wszystkich żyjących członków pierwszych rodzin. Zjawił się między innymi syn Calvina Coolidge’a, a także wnuki Grovera Clevelanda, rozmaici Rooseveltowie i dziesiątki Adamsów10. Podczas pierwszej kadencji Nixon miał szczególne powody, by nadskakiwać Johnsonowi; na przestrzeni lat ich wzajemne relacje przeszły od koleżeństwa, przez wspólną konspirację, po szantaż. W tej książce pokażemy, że upadek Nixona był w dużej mierze spowodowany jego potrzebą chronienia tajemnic, które znali tylko dwaj członkowie klubu. Pozostającego na wygnaniu Nixona czekała długa droga do odkupienia win, dlatego po wygranej Reagana w 1980 roku zadbał o to, by nowy prezydent zrozumiał, jak wartościowy może się okazać były prezydent. „Prezydent Eisenhower, gdy odwiedziłem go po wyborach w 1968 roku w szpitalu Waltera Reeda, powiedział mi: »Jestem na pańskie rozkazy« – oznajmił Nixon Reaganowi. – Teraz ja mówię to samo panu”. George H.W. Bush zapoczątkował coś w rodzaju klubowego newslettera, rozsyłając do swych poprzedników listy z adnotacją „TAJNE” i zaopatrując każdego z nich w bezpieczną linię telefoniczną z Gabinetem Owalnym. Clinton, który miał do pomocy pięciu byłych prezydentów, doskonale wiedział, w jaki sposób może wykorzystać Cartera i Nixona w swojej polityce zagranicznej, natomiast Forda – jako członka zespołu prawniczego broniącego go przed impeachmentem. Jak zauważył jego doradca John Podesta, Clinton rozumiał, że „bycie byłym prezydentem to duży atut. Natomiast atutem urzędującego prezydenta jest możliwość posłużenia się swoimi poprzednikami”. Historia ta opowiadana jest chronologicznie, choć chwilami linię narracyjną trzeba nieco nagiąć, ponieważ życie klubu rządzi się własnymi prawami, każdy prezydent odkrywa jego znaczenie w swoim czasie i wykorzystuje go na swój sposób. Dlatego też aby zrozumieć dynamikę relacji między poszczególnymi bohaterami, będziemy musieli niekiedy 12
Ksi�ga1_Klub prezydentow.indb 12
2014-08-20 09:37:00
Wstęp
cofnąć się w czasie. Zażarty spór, jaki w latach pięćdziesiątych toczył się pomiędzy Eisenhowerem a Trumanem, można pojąć tylko wówczas, gdy uzmysłowimy sobie, jak blisko obaj ze sobą współpracowali, gdy Ike służył jeszcze w armii. Kontakty Reagana z Nixonem nie rozpoczęły się po wyborach w 1980 roku, ale w 1947 roku, gdy świeżo upieczony republikański kongresmen spotkał się z ówczesnym gwiazdorem filmowym o demokratycznych poglądach, by porozmawiać o komunistach w Hollywood: korespondencja obu panów rozciąga się na blisko pół wieku. Historia relacji obu Bushów rozpoczyna się na czterdzieści trzy lata przed tym, jak pierwszy z nich zasiadł w Gabinecie Owalnym. Prezydenci wykazują naturalnie ogromne zainteresowanie tym, kto w przyszłości może dołączyć do ich bractwa – głównie dlatego, że nie mają na to większego wpływu. Działają więc niczym łowcy talentów albo stojący przed wejściem do nocnych klubów selektorzy i sprawdzają, który z kandydatów ma zadatki na to, by stać się jednym z nich. Klub to rodzaj arystokracji, ale przyszli prezydenci odgrywają istotną rolę w jego ewolucji, dlatego też czasami musimy również prześledzić drogę, jaką pokonali, by dostać się do Białego Domu. Trud, który jednoczy „Nie ma takiego doświadczenia, które mogłoby cię należycie przygotować do bycia prezydentem”11 – przyznał John F. Kennedy po dwóch latach na najwyższym państwowym stanowisku. Nie ma również żadnego poradnika ani podręcznika w tej dziedzinie, ponieważ każdy obejmujący urząd prezydent jest zdeterminowany, by zdecydowanie odciąć się od swego poprzednika. Kennedy wprost nie mógł się doczekać, by zarzucić militarny styl rządzenia Ike’a na rzecz znacznie bardziej elastycznej i zaangażowanej prezydentury. „Zachowywali się, jakby historia zaczynała się wraz z ich nadejściem”12 – powiedział o ludziach Kennedy’ego prezydencki doradca Clark Clifford. Gerald Ford stosował taktykę absolutnej normalności – jego żona mówiła nawet publicznie o przebytym zabiegu mastektomii – by wysłać jak najwyraźniejszy sygnał, że ciemna epoka Nixona dobiegła końca. Clinton z kolei chciał udowodnić, że nie jest drugim Jimmym Carterem, Georgowi W. Bushowi chodziło przede wszystkim o to, by nie być jak Clinton, a Barackowi Obamie o to, by 13
Ksi�ga1_Klub prezydentow.indb 13
2014-08-20 09:37:00
Wstęp
nie być ani jak Clinton, ani jak Bush. Każdy z nich musiał się przekonać, jak wiele czeka go jeszcze nauki, zanim postanowił skorzystać z pomocy klubu, ale koniec końców wszyscy oni zwracali się do swoich poprzedników z prośbą o wsparcie. „Ta więź pojawia się w chwili, gdy po raz pierwszy otrzymujesz dzienny raport wywiadowczy – twierdzi Bush senior. – Wszyscy rozumiemy rangę tego stanowiska, gdy decydujemy się ubiegać o fotel prezydenta. A przynajmniej tak nam się wydaje. Ale nie można w pełni uświadomić sobie odpowiedzialności, jaka się z tym wiąże, dopóki nie zobaczy się tego pierwszego raportu”. Jeden ze starszych doradców, który współpracował z trzema prezydentami, wspomina, jak ci pewni siebie, utalentowani ludzie stopniowo uświadamiali sobie, w co też się wpakowali: „Kiedy zostajesz prezydentem, odkrywasz, że nic nie jest takie, jak się spodziewałeś ani jak ci to przedstawiano. Wszystko jest znacznie bardziej skomplikowane. Najpierw myślisz sobie: »Wrobiono mnie«. Później: »Muszę działać zupełnie inaczej niż tamci«. W końcu: »A może tamci mieli jednak słuszność«. I wkrótce każdy z nich zaczyna pytać, z kim mógłby o tym wszystkim porozmawiać”. Problemy, z jakimi musi się zmierzyć prezydent, to – jak powiedział Eisenhower – „istna udręka (…). Jedynie nagość pola bitwy, na którym żołnierz znajduje się zupełnie sam pośród dymu, zgiełku i grozy wojny, bywa porównywalna z samotnością prezydentury, kiedy to jeden człowiek musi starannie, uważnie i z namaszczeniem przyjrzeć się każdemu argumentowi, każdej propozycji, prognozie, alternatywie, każdemu możliwemu rezultatowi swoich działań, a następnie – zupełnie sam – musi podjąć decyzję”13. Zupełnie sam – ponieważ kiedy nowy prezydent potrzebuje sojuszników, jego krąg zaufania nagle się kurczy. Nikt, może z wyjątkiem najbliższej rodziny, nie traktuje go tak jak dawniej i nikt, oprócz jego poprzedników, nie jest w stanie zrozumieć jego sytuacji. „Pochlebcy będą stać na deszczu nawet i tydzień, by się z panem spotkać, i będą traktować pana jak króla – przewodniczący Izby Reprezentantów Sam Rayburn ostrzegał Trumana, gdy ten obejmował urząd. – Będą przychodzić i mówić, że jest pan największym z żyjących ludzi, ale obaj wiemy, że to nieprawda”14. Wszystko, co mówi prezydent – także w jego najbliższym gronie – jest drobiazgowo analizowane i realizowane. Nawet jego pytania są traktowane jak decyzje. Tak więc prezydent musi się pilnować, by nie wygłaszać bezsensownych komentarzy, nie myśleć na głos i musi 14
Ksi�ga1_Klub prezydentow.indb 14
2014-08-20 09:37:00
Wstęp
umieć zachować czujność. Jedna z jego największych obaw dotyczy bowiem tego, że ludzie mówią mu tylko to, co ich zdaniem on sam chce usłyszeć. „Urząd prezydenta – jak zauważył Kennedy – nie jest najlepszym miejscem do zawierania nowych przyjaźni”. Razem z bratem Bobbym wyobrażał sobie, że wspólnie napiszą kiedyś książkę zatytułowaną „Przekleństwo prezydentury”15. Prezydentom nie wolno jednak mówić głośno o tym przekleństwie: jak mogą bowiem narzekać na ciężar, o prawo do niesienia którego tak walczyli? Thomas Jefferson nazywał prezydenturę „cudowną udręką”. Prezydenci mierzą się tylko z najtrudniejszymi decyzjami i grają o najwyższe stawki. Łatwe sprawy nigdy nawet nie trafiają na ich biurko. Kiedy naśmiewano się z Eisenhowera, że zbyt dużo czasu spędza na grze w golfa, Truman, który nie był wówczas największym przyjacielem Ike’a, wziął go w obronę: „Jestem pewien, że prezydenckie zmartwienia nie odstępują go również na polu golfowym (…) ani też w żadnym innym miejscu”16. Wszyscy prezydenci trzymają się razem, ponieważ od kiedy weszli do tej gry, ani przez chwilę nie pozostają poza linią boczną. Jeśli istnieje jakiś manifest klubu, to są nim z pewnością słowa rzucone przez Teddy’ego Roosevelta pod adresem wszystkich salonowych polityków i przekonanych o własnej nieomylności ekspertów: „To nie krytycy się liczą, nie ci, którzy wytykają potknięcia ludziom władzy. Największe zasługi należą się człowiekowi, który rzeczywiście znajduje się na głównej scenie wydarzeń, którego twarz jest umazana potem, kurzem i krwią, który mężnie walczy, który myli się, lecz próbuje wciąż na nowo (…), który – jeśli zwycięża – zaznaje smaku prawdziwego triumfu, a jeśli przegrywa, to przynajmniej po heroicznym boju”. Członkowie klubu niezmiennie odmawiają krytykowania swoich następców z tego powodu, że prezydenci działają, mając dostęp do takich informacji – i ponoszą taką odpowiedzialność – których ludzie z zewnątrz nie są w stanie pojąć. „Nikt, kto nie zasiadał w jego fotelu, nie czytał poczty i dokumentów, które trafiają na jego biurko, i kto nie dowiedział się, dlaczego podejmuje on takie właśnie decyzje, a nie inne, nie ma prawa osądzać prezydenta, nawet nieszczęsnego Jamesa Buchanana”17 – jak na początku 1962 roku Kennedy powiedział historykowi Davidowi Herbertowi Donaldowi. Po pogrzebie JFK Truman i Eisenhower wybrali się razem na drinka i rozmawiali o tym, że nikt tak naprawdę nie jest w stanie zrozumieć podejmowanych przez prezydenta decyzji: 15
Ksi�ga1_Klub prezydentow.indb 15
2014-08-20 09:37:00
Wstęp
– Wiemy, czego dokonaliśmy – stwierdził Truman. – O tak, z pewnością – przyznał Eisenhower18. Tak więc wbrew wszelkim przypuszczeniom prezydenci rozmawiają jednak ze sobą: Kennedy zadzwonił do Eisenhowera rankiem w dniu, w którym miał ogłosić amerykańską blokadę Kuby, co – z dużym prawdopodobieństwem – mogło doprowadzić do konfliktu nuklearnego. Tylko jeden żyjący człowiek rozumiał, w jakiej sytuacji znajdował się prezydent. „Bez względu na to, co uzna pan za konieczne – oznajmił mu Eisenhower – może pan liczyć na moje pełne poparcie”. Kiedy dwa lata później stanowisko prezydenta obejmował Johnson, poprosił Eisenhowera, by ten przyjechał pod jakimś wymyślonym pretekstem do Waszyngtonu i udzielił mu wszelkich potrzebnych wskazówek, a nawet spędził weekend w Białym Domu. Clinton dzwonił do Nixona i opisywał swój harmonogram – o której wstaje, o której się gimnastykuje, jak długo pracuje – pytając, czy to normalny porządek dnia dla prezydenta. Gdy Nixon zmarł, Clinton czuł się, jakby stracił matkę: „Miałem dzisiaj pewien problem i powiedziałem do jednego z moich współpracowników: »Szkoda, że nie mogę zadzwonić do Richarda Nixona i zapytać go, co według niego powinniśmy z tym zrobić«”19. Kiedy nie mogą ze sobą rozmawiać, nawzajem siebie studiują. Każdy prezydent obejmuje urząd z nowymi obietnicami i przyrzeczeniami. Ale wszyscy oni dziedziczą sukcesy i porażki ludzi, którzy zajmowali to stanowisko przed nimi. „Decyzje, jakie podczas swej prezydentury podjął Jerry Ford, codziennie wpływały na moją pracę – wyznał Carter. – Nawet decyzje, które przed trzydziestu laty podjął Harry Truman, miały na mnie codzienny wpływ”. Nixon wielu swoich poprzedników znał niemal na wylot: wiedział, który z nich brał tabletki nasenne, a który cierpiał na hemoroidy. Obama wypytywał ludzi Reagana, w jaki sposób ich szefowi udawało się skupić na najważniejszych sprawach, czy kiedykolwiek w ogóle odczuwał zniechęcenie, a jeśli tak, to jak ukrywał to przed opinią publiczną. Ta książka to opowieść o ludziach, którzy pracowali przy tych samych biurkach, sypiali w tych samych łóżkach, golili się przed tymi samymi lustrami i wychowywali dzieci na tym samym podwórku. Kiedy ponownie odwiedzają Biały Dom, zawsze sprawdzają, co nowy lokator w nim zmienił. Wszyscy oni jednak dobrze wiedzą, że to nie człowiek odmienia prezydenturę, ale to prezydentura odmienia człowieka. 16
Ksi�ga1_Klub prezydentow.indb 16
2014-08-20 09:37:00
Ocjalnie klub prezydentów nie istnieje. Byli prezydenci USA nie mają wpływu na podejmowane przez rząd decyzje, a urzędująca głowa państwa samodzielnie kieruje swoim gabinetem. To wersja dla mediów i obywateli… Tak naprawdę klub byłych prezydentów funkcjonuje, a jego członkowie – dawne głowy państwa – nadal często rozdają karty w kluczowych dla Ameryki i świata sprawach. Okazuje się, że ci, którzy odeszli z urzędu, wcale nie rezygnują z władzy tak łatwo wraz z zaprzysiężeniem swojego następcy… Z nazwiskami takimi jak Eisenhower, Nixon, Reagan, Clinton, i Obama wiąże się wiele tajemniczych historii, których zainteresowani pewnie nie chcieliby ujawnić. Wszyscy członkowie klubu szanowali się i nienawidzili, potrali współpracować, wspierać się wzajemnie w imię dobra kraju, ale też czasem nie wahali się zaszkodzić koledze w ramach politycznej gry, która nieprzerwanie toczy się do dzisiaj. W książce Nancy Gibbs i Michaela Duffy’ego, cenionych dziennikarzy, historie politycznych rozgrywek, tajnych układów zawieranych za kulisami Białego Domu, a także sekrety z prywatnego życia prezydentów układają się w fascynującą, napisaną z rozmachem opowieść o istocie władzy.
Cena 64,90 zł