B O G D A N
C H R U Ś C I C K I
KRÓLOWA ŚNIEGU
K R A KÓ W 2 014
Copyright © by Bogdan Chruścicki Opieka redakcyjna: Magdalena Oczachowska Redakcja tekstu i korekta: Joanna Mika-Orządała Weryfikacja merytoryczna, podpisy fotografii i teksty na mapach: Joanna Krystyna Radosz Infografiki: tekst – Joanna Krystyna Radosz, opracowanie graficzne – Przemysław Rembelski Fotoedycja: Michał Dembiński Opracowanie typograficzne książki i wkładek: Daniel Malak Łamanie: Agnieszka Szatkowska Projekt okładki: Aleksandra Szmak Fotografie na okładce: na 1 stronie – © Grzegorz Momot / PAP, na 4 stronie – © Tomasz Markowski / Newspix.pl Promocja książki: Marcin Sikorski ISBN 978-83-7515-285-2
www.otwarte.eu Zamówienia: Dział Handlowy, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków, tel. (12) 61 99 569 Zapraszamy do księgarni internetowej Wydawnictwa Znak, w której można kupić książki Wydawnictwa Otwartego: www.znak.com.pl
Wydawnictwo Otwarte sp. z o.o., ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków. Wydanie I, 2014. Druk: Colonel, ul. Dąbrowskiego 16, Kraków
ROZDZIAŁ
2
BAŁAGAN Z DATĄ URODZENIA
KRÓLOWA ŚNIEGU
D
ziesięć lat temu jeden z moich przyjaciół poprosił mnie, aby mu wyjaśnić, gdzie właściwie leży Kasina Wielka. Na szczęście wiedział, gdzie znajdują się Turbacz i Mszana Dolna, więc było mi łatwiej wytłumaczyć lokalizację tej dość dużej wsi, o której w ostatnich latach z pewnością słyszała więcej niż połowa Polaków. Oczywiście stało się tak za sprawą najsławniejszej jak dotąd obywatelki Kasiny Wielkiej i gminy Mszana Dolna. Jest nią rzecz jasna Justyna Kowalczyk. Kasina Wielka to miejscowość, która liczy sobie ponad pięćset lat. Leży w kotlinie między szczytami Lubogoszcza, Śnieżnicy i Ćwilina, na wysokości od 480–660 metrów nad poziomem morza. Ma położenie strategiczne, co kiedyś bardzo się liczyło. Dlatego też w obu wojnach światowych stoczone zostały w tym miejscu wielkie bitwy. W listopadzie i grudniu 1914 roku walczyli tam Austriacy i Rosjanie, zaś 4 września 1939 roku 24. Pułk Ułanów z 10. Brygady Kawalerii dowodzonej przez Stanisława Maczka rozbił w Kasinie silną kolumnę niemiecką. W tym starciu wielka rolę odegrały nasze czołgi Vickers. Wspominam o tym, bo jeśli ktoś wybierze się do Kasiny, to oprócz zabytkowego kościoła, wyciągu, rodzinnego domu Justyny, do zobaczenia jest także niezwykła kapliczka. Jej główną część stanowi… wieżyczka zniszczonego vickersa. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, a więc na długo przed rozpoczęciem kariery przez Kowalczyk, o Kasinie, przynajmniej w pewnych kręgach, zrobiło się głośno. Najpierw Steven Spielberg nakręcił tam sporo scen do filmu
29
30
JUSTYNA KOWALCZYK
Lista Schindlera, a potem do Kasiny zawitała ekipa Katynia w reżyserii Andrzeja Wajdy. Jednym z istotnych powodów wyboru rodzinnej miejscowości Justyny przez obu twórców była, od dawna już nieczynna, położona najwyżej w Polsce stacja kolejowa, kiedyś łącząca Chabówkę z Nowym Sączem. Rodzina Kowalczyków ma rodowód co najmniej dwustuletni. Zagórzanie to mieszkańcy powiatu limanowskiego. We wsi jest więcej rodzin o dłuższej historii, jak choćby familia Ziemianinów, z której rekrutowało się dwóch poprzedników Justyny. Jan i Wiesław, biathloniści, zdobyli brązowy medal w biegu drużynowym podczas mistrzostw świata w 1997 roku (oprócz nich w polskiej drużynie wystartowali Tomasz Sikora i Wojciech Kozub). Janina, mama Justyny, była nauczycielką języka polskiego w miejscowej szkole podstawowej. Ojciec, Józef, w 1984 roku przejął podupadające schronisko na pobliskiej Śnieżnicy, gdzie znajdował się długi stok i wyciąg. Zanim nasza medalistka przyszła na świat, państwo Kowalczykowie mieli już trójkę dzieci. Tomasz, o jedenaście lat starszy od Justyny, jest lekarzem dwóch specjalizacji i pracuje w nowotarskiej filii Akademii Medycznej w Krakowie, w klinice kardiologii nieinwazyjnej. Wiola ukończyła polonistykę i uczy w szkole podstawowej w Kasince Małej. Ilona, trzecia w kolejności, zresztą poprzedniczka Justyny na biegowych trasach, także jest lekarzem. Pracuje w szpitalu im. Ludwika Rydygiera w Krakowie. Narodziny Justyny okazały się wielkim problemem rodzinnym. Ciąża była zagrożona. Najmłodsza córka państwa
KRÓLOWA ŚNIEGU
Kowalczyków przyszła na świat słaba i odwodniona, istniały nawet obawy o życie jej i pani Janiny. W ferworze walki o zdrowie matki i dziecka nikt nie zwrócił uwagi na duży błąd urzędniczki szpitala, która wpisując daty do dokumentów, pomyliła się, bagatela, o cztery dni! Justyna obchodzi swe urodziny 19 stycznia, natomiast w dokumentach, nigdy niepoprawionych, figuruje 23 stycznia. Problemy zdrowotne przyszłej medalistki szczęśliwie minęły, gdy ukończyła pierwszy rok życia. Pojawiły się za to inne. Pani Janina pracowała w szkole, wprawdzie położonej po drugiej strony ulicy, ale spędzała tam większość dnia. Ojciec codziennie wjeżdżał na Śnieżnicę, a rodzeństwo pilnie się uczyło i też nie miało czasu dla dziewczynki. W Kasinie co prawda było przedszkole, ale Kowalczykom odmówiono miejsca ze względu na fakt, że Justynką mogła się opiekować babcia. Problem stał się jeszcze większy, gdy babcia obłożnie zachorowała. Ostatecznie, po pewnym czasie, przyjęto Kowalczykównę do przedszkola, jednak od początku go nie lubiła. Była trudna do upilnowania, harda, niekiedy musiano ją zamykać w pokoju, aby nie uciekła. W placówce wychowawczej wytrwała w sumie rok, choć do ukochanej mamy miała blisko, gdyż szkoła i przedszkole znajdowały się w tym samym budynku. Od czwartego roku życia, dzień w dzień, rankiem wędrowała z ojcem na Śnieżnicę. Z domu do dolnej stacji wyciągu mieli półtora kilometra, potem kilometr wyciągiem i znowu półtora kilometra
31
32
Już jako mała dziewczynka była niesłychanie żywotna. Sąsiedzi, którzy dobrze ją zapamiętali, widywali, jak samotnie chodzi po lasach czy wspina się na wzgórza.
JUSTYNA KOWALCZYK
do schroniska. Droga zajmowała im mniej więcej trzy kwadranse. Na szczycie Justyna szalała, zimą zjeżdżała po śniegu na pupie. Po igrzyskach w Turynie w jednej z naszych rozmów przyznała, że gdyby w dzieciństwie zjeżdżała na nartach, w Pragelato pewnie byłaby mistrzynią olimpijską w biegu na 30 kilometrów. Nie mogłem odmówić jej racji. Ten bieg, z którego pamiętam każdy szczegół, przegrała w końcówce na długim, ostatnim zjeździe. W pamięci utkwiła mi też jej inna wygłoszona wówczas opinia: „Co to za sztuka zjeżdżać z góry? Sztuką jest bieganie pod górę” *. Gdyby Justyna miała czas na pisanie „złotych myśli”, zapewne byłaby cytowana w różnych książkach, traktujących nie tylko o sporcie. Kształtowanie się sprawności fizycznej przyszłej medalistki zaczęło się na górze piętrzącej się nad Kasiną. Już jako mała dziewczynka była niesłychanie żywotna. Sąsiedzi, którzy dobrze ją zapamiętali, widywali, jak samotnie chodzi po lasach czy wspina się na wzgórza. Koleżanki i koledzy twierdzą, że już w pierwszej klasie zamiast nauki wolała grać w piłkę. Kochała ruch, uwielbiała bieganie. Jako czwartoklasistka, w pobliskich Koninkach, przeszła narciarski chrzest w ramach mistrzostw Międzyszkolnego Ośrodka Sportowego w Mszanie Dolnej. Na terenie, po którym wówczas biegła, dziś mieści „Orlik”. Po kilkunastu latach opowiadała, że tamten wyścig głęboko zapadł jej w pamięć. „Po pierwsze dlatego, że po raz * Jeśli nie zaznaczono inaczej, cytaty pochodzą z rozmów prywatnych autora.
KRÓLOWA ŚNIEGU
pierwszy w życiu miałam na nogach narty biegowe. Po drugie wygrałam [te] zawody, pomimo kilku wywrotek. Za mną do mety dobiegło kilka dziewcząt już wówczas trenujących w Maratonie Mszana Dolna”*. Wygrana w najmniejszym stopniu nie zachęciła Justyny do dalszego kontaktu z narciarstwem. Po pokonaniu 800 metrów zmarzła, była poobijana, a na start nie wzięła ze sobą żadnych ubrań na zmianę. Do tego nie było nikogo, kto mógłby udzielić jej praktycznych porad, niby bardzo oczywistych, ale przecież nie dla jedenastoletniej dziewczynki. Na cztery lata wzięła więc rozbrat z nartami. We wrześniu 2013 roku przypadła dwudziesta rocznica tego pierwszego zwycięstwa Justyny w zawodach. Rodzicom zależało, żeby ich najmłodsza córka dobrze się uczyła. Starsze rodzeństwo zawiesiło jej poprzeczkę bardzo wysoko – wszyscy troje skończyli szkoły z doskonałymi świadectwami i podostawali się na studia. Prym wiodła Ilona, zwyciężczyni olimpiad w kilku dziedzinach wiedzy, ta, która wcześniej próbowała swych sił w narciarstwie. Mama, nauczycielka, wymagała doskonałych ocen. Jeśli w dzienniczku ich nie było, sypały się kary. Najbardziej dotkliwą był zakaz wychodzenia z domu, który uniemożliwiał ulubione plenerowe rozrywki. Kiedyś w rozmowie ze mną pan Józef wyznał: „Dzieckiem była niezwykle żywym, ale o żadnym sporcie nie było mowy. * Narciarstwo biegowe – studia i monografie, red. Szymon Krasicki, Kraków 2001.
33
Wygrana w najmniejszym stopniu nie zachęciła Justyny do dalszego kontaktu z narciarstwem.
34
JUSTYNA KOWALCZYK
Nie chcieliśmy, aby uprawiała jakąś dyscyplinę na serio. Woleliśmy, aby ganiała po lasach, polach, grała w piłkę, biegała, mogła też startować w zawodach szkolnych, ale na tym koniec, żadnych systematycznych treningów. Miała się po prostu uczyć. Chcieliśmy, żeby wszystkie nasze dzieci skończyły studia i zdobyły dobre zawody”. Zdolności ruchowe i dużą wytrzymałość fizyczną Justyna z pewnością odziedziczyła właśnie po ojcu. Dziś pan Kowalczyk sam przyznaje, że w młodości po cichu marzył o sporcie. Ale wówczas Kasina Wielka była Wielkim Pustkowiem Sportowym.
*
*
*
Nastolatka szalała w okolicy – nie tylko w rodzinnej miejscowości, ale także w Koninkach, Mszanie Dolnej, nawet w Limanowej. W okolicy zrobiło się o niej głośno. Trudno, aby było inaczej, skoro wygrywała z chłopakami, a rówieśniczki, a także starsze koleżanki, nie miały z nią żadnych szans. Ktoś wreszcie musiał dostrzec ten ogromny kapitał energii, wsparty tak poszukiwanymi w sporcie cechami jak wytrwałość i upór, a także mało układny charakter. Człowiekiem, który dostrzegł potencjał w Justynie, był Stanisław Mrowca, trener i nauczyciel. Rodzina Kowalczyków nie była mu obca, uczył bowiem Ilonę. Kariera tej także
KRÓLOWA ŚNIEGU
utalentowanej panienki nie trwała jednak zbyt długo, bo raz, że pociągała ją przede wszystkim nauka, a dwa, że szybko zraziła się do otoczenia. W przypadku Justyny Mrowca wytrwale pertraktował przede wszystkim z rodzicami, ale także z samą młodą narciarką, która akurat kończyła szkołę podstawową. Ostatecznie rodzice wyrazili zgodę na zapisanie dziewczynki do szkoły sportowej, postawili jednak warunek – Justyna musiała zająć pierwsze miejsce w mistrzostwach Polski w jej kategorii wiekowej, które miały się odbyć pod koniec stycznia, czyli już za pięć miesięcy. Przyszła biegaczka wyjechała na pierwsze w życiu zgrupowanie szkoleniowe z tym większą radością, że jego termin wypadł w czasie żniw, odpadła jej więc ciężka praca na polu rodziców. W ośrodku nad Jeziorem Rożnowskim nie wszystko jednak poszło jak z płatka. Justyna przodowała co prawda w zajęciach biegowych i w ćwiczeniach siłowych, ale już w jeździe na rolkach upadała tyle razy, że do domu wróciła poobijana. Jesienią uczyła się biegania podczas konsultacji, które odbywały się w soboty i niedziele w Nowym Targu. Nauka nie poszła w las – na początku grudnia, drugi raz w życiu, po czterech latach przerwy, przywdziała narty biegowe, by zmierzyć się z innymi zawodnikami. Kilka razy leżała jak długa, ale ostatecznie wszystko wypadło dobrze. Na dystansie trzech kilometrów, oczywiście stylem klasycznym, bo o bieganiu „łyżwą” nie było wtedy mowy, zajęła piąte miejsce, zaliczając po drodze na metę sześć upadków. Jeszcze lepiej powiodło się jej w Bukowinie Tatrzańskiej, gdzie bieg
35
36
JUSTYNA KOWALCZYK
wygrała, mając przy tym jedną wywrotkę. Jak widać błyskawicznie czyniła postępy. Klamka dotycząca jej przyszłego życia zapadła w Ustianowej, gdzie – wobec braku śniegu w Ustrzykach Dolnych – odbyły się mistrzostwa Polski. Justyna wygrała bieg na trzy kilometry z wielką przewagą 25 sekund. Odwrotu już nie było, nadszedł czas, by ruszyć do sportowego tańca. Przy wyborze szkoły średniej Justyna, jako laureatka olimpiady polonistycznej, mogła przebierać w ofertach. W dodatku na świadectwie ukończenia podstawówki miała średnią ocen 5,6! Narty po części były dla niej sprzętem obcym, pierwsze spotkanie z nimi okazało się nie do końca przyjemne, ale słowo się rzekło. Przyszedł czas, by rozpocząć prawdziwą przygodę ze sportem, która miała – o czym zapewne wówczas jej się nie śniło – zaprowadzić ją na sam szczyt: z Kasiny Wielkiej w Wielki Świat.
*
*
*
Justyna nie była pierwszą dziewczyną z powiatu limanowskiego, która próbowała swych sił w narciarstwie biegowym. Miała sporo poprzedniczek, w Kasinie i okolicy. Niemal dwadzieścia lat przed przyjściem Justyny na świat podjęto próbę usportowienia całego regionu – do przedsięwzięcia na podobną skalę nie doszło w Polsce nigdy przedtem ani już nigdy potem. Może gdyby w latach
KRÓLOWA ŚNIEGU
siedemdziesiątych postępowano konsekwentnie i naprawdę wdrożono w życie to, co wymyśliło kilka mądrych głów, Justyna wcale nie byłaby pierwszą naszą złotą medalistką w biegach narciarskich. Niestety, jak to w Polsce bywa, zrobiono jeden krok, potem drugi, a na trzeci, czwarty i następne zabrakło pieniędzy i wytrwałości. Kto konkretnie wymyślił próbę limanowską, nie sposób dziś dociec. Wypinających pierś urzędników było wielu, zwłaszcza w ówczesnych Ministerstwie Oświaty oraz Głównym Komitecie Kultury Fizycznej i Turystyki, a także w szeregach władz regionalnych. Na pewno jednak udział w przedsięwzięciu miał Lech Bafia będący wówczas prezesem Polskiego Związku Narciarskiego. Na Podhalu, mimo że pochodził w góralskiej rodziny, jako wysokiej rangi funkcjonariusz rządzącej partii nie był lubiany. Zdawał sobie jednak sprawę, że narciarstwo, a zwłaszcza narciarstwo biegowe, musi wyjść poza granice Podhala, Podtatrza i Beskidu Śląskiego. Koncepcja próby limanowskiej powstała w wyniku poszukiwania modelu szkolnego wychowania fizycznego i sportu. Projekt miał na celu zadbanie o ochronę zdrowia dzieci, a z drugiej strony stanowiłby punkt wyjścia dla rozwoju sportu wyczynowego w środowiskach wiejskich, pozbawionych obiektów sportowo-rekreacyjnych, a nawet sal gimnastycznych. Eksperyment rozpoczął się w 1974 roku i trwał cztery lata. Porozumienie między resortem oświaty a Akademią Wychowania Fizycznego w Krakowie obejmowało zbadanie,
37
38
JUSTYNA KOWALCZYK
w jakim stopniu wprowadzenie narciarstwa biegowego do szkół wpłynie na rozwój sprawności fizycznej i zdrowia młodzieży oraz sposobu wykorzystania przekazanego placówkom oświatowym sprzętu sportowego. W pierwszym etapie badaniami objęto dwa tysiące sto dzieci z siedemnastu szkół, w tym Szkoły Podstawowej nr 1 w Kasinie Wielkiej, do której potem uczęszczała Justyna i gdzie uczyła jej mama. Jednym z efektów podjętych działań było wyłonienie biegaczek, poprzedniczek Justyny, które po kilku latach trafiły do reprezentacji krajowej i olimpijskiej. Pierwsze sukcesy dziewczyny z powiatu limanowskiego odniosły jeszcze jako juniorki. Zofia Kiełpińska została wicemistrzynią Polski w biegu na 10 kilometrów stylem klasycznym. Małgorzata Jasica, po mężu Ruchała, występowała na trzech kolejnych igrzyskach, poczynając od 1992 roku. Eksperyment limanowski, a raczej jego efekty, wykorzystały dwa kluby. Jednym z nich była Limanovia, drugim Maraton Mszana Dolna. W Maratonie prym wiodły dziewczęta z Niedźwiedzia i Poręby, z Michaliną Maciuszek na czele. Z jej córką Pauliną Justyna biegała w sztafecie na mistrzostwach świata w Libercu (2009) i Val di Fiemme (2013) oraz podczas igrzysk w Vancouver, gdzie nasza sztafeta została zdyskwalifikowana po wykryciu dopingu u Kornelii Marek. Warto dodać, że narciarstwo biegowe w Maratonie Mszana Dolna zaczęto uprawiać właśnie z chwilą wejścia w życie próby limanowskiej. Klub miał wówczas doskonałego sponsora, jakim były miejscowe zakłady podległe Zjednoczeniu PAX, mającemu w tamtych czasach silne wpływy polityczne.
KRÓLOWA ŚNIEGU
Maciuszek nie była jedyną, która trafiła do reprezentacji Polski. Oprócz niej znalazły się tam jeszcze Teresa Rusnarczyk, Krystyna Liberda, Helena Mikołajczyk, siostry Józefa i Władysława Majerczyk oraz Halina Nowak. Po raz pierwszy w historii polskiego narciarstwa został przełamany monopol podhalańsko-beskidzki. Eksperyment cieszył się zainteresowaniem władz, nie tylko sportowych, ale mimo to nie powstała ani jedna trasa z prawdziwego zdarzenia – nawet w Kasinie, gdzie poprzednie władze gminy Mszana Dolna wyznaczyły doskonale do tego przystosowany teren. Na własne uszy słyszałem, jak prezes Apoloniusz Tajner kilkakrotnie zapowiadał, że zostanie utworzona już wkrótce, już za chwilę. Nie ma jej do dziś, nawet najmniejszego kawałka.
39