Azyl

Page 1

Izabela

Sowa

„Opowieść o tym, że to, co nas spotyka, ma głęboki sens, nawet jeśli boli. Polecam!” Marzena Rogalska

Azyl


Sowa_Azyl.indd 2

2013-07-08 15:54:10


Izabela Sowa

Azyl

KRAKÓW 2 0 13

Sowa_Azyl.indd 3

2013-07-08 15:54:11


Copyright © Izabela Sowa 2013 Projekt okładki Magda Kuc Fotografia na pierwszej stronie okładki © Sonntag/Getty Images/Flash Press Media Opieka redakcyjna Ewa Polańska Artur Wiśniewski Adiustacja Ewa Polańska Korekta Katarzyna Onderka Opracowanie typograficzne i łamanie Irena Jagocha ISBN 978-83-240-2417-9

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37 Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl Wydanie I, Kraków 2013 Druk: Drukarnia Opolgraf S.A., Opole

Sowa_Azyl.indd 4

2013-07-08 15:54:11


1

Wydał jej się mniejszy niż na zdjęciach.  – I bordowy jak fiut morsa. Tak opisałaby go znajomym z fitness clubu. Ale tu, z dala od wszystkich, nie musi się wysilać. Po prostu bordowy, oceniła, podchodząc bliżej. Dom stał blisko morza, w niewielkiej zatoczce okolonej od lewej strony wzgórzami. Dla tej zatoczki oraz plaży, łagodnie schodzącej do wody, rodzina Paliczków wracała tu każdego lata. Właśnie w Srebreno Wiktoria nauczyła się pływać dyrektorską żabką i jeść ze smakiem zielone oliwki. Tu doświadczyła uroków poparzenia słonecznego, na które nie pomógł nawet kefir przykładany do jej spieczonych łopatek. Tu byli szczęśliwi. Bez żadnych „ale”. Po osiemdziesiątym dziewiątym zaczęli jeździć nad Solinę, a wspomnienia z Dalmacji przyszarzały niczym fotografie robione starym zenitem jej ojca. Ale dzięki fotografiom nie wyblakły zupełnie. Kiedy po latach Wiktoria stanęła nad 7

Sowa_Azyl.indd 7

2013-07-08 15:54:11


brzegiem morza, rozpoznała tylko obiekty ze zdjęć: półksiężycowatą plażę pokrytą okrągłymi kamyczkami, betonowy falochron wcinający się w morze, bordową willę otoczoną kwitnącą pospornicą. I pustą. Nagle z nerki Wiktorii rozległo się radosne kląskanie. Szybko rozpięła suwak i wydobyła komórkę.  – Mama? – zaczęła podniesionym głosem. Stary nawyk wyrobiony przez lata korzystania z budek telefonicznych. – Jestem w Dalmacji, więc krótko, bo roaming…  – Wakacje o tej porze roku? Pewnie nie wzięłaś szalika? Noż kurwa, znowu to samo, westchnęła. Choć w gruncie rzeczy tego właśnie oczekiwała. Nieśmiertelnych pytań o szalik. Albo czapkę.  – Spakowałam, w ostatniej chwili – skłamała. Tłumaczenie, że jest tu upalnie jak latem w Polsce, nie miało sensu.  – Minuta kosztuje pięć zeta, więc…  – Powinnam chyba mówić to, co ważne – domyśliła się mama. – Tylko że czasami trudno wybrać… A gdzie właściwie jesteś?  – Na plaży w Srebreno.  – Na naszej plaży? Naszej? Chorwaccy patrioci nie byliby zachwyceni.  – Srebreno – powtórzyła mama roztkliwionym głosem. – Pamiętasz, jak tatuś przechadzał się w swoich kąpielówkach w kolorze toffi? Pewnie, że pamięta; Wiktoria nigdy nie była tak zażenowana własnym ojcem.  – A kiedy się opalił… – Mama zachichotała. – Oglądali się za nim wszyscy. Wszyscy! Inna sprawa, że miał 8

Sowa_Azyl.indd 8

2013-07-08 15:54:11


piękne pośladki. Takich teraz nie uświadczysz. Nawet w telewizji. Jakby rozprawiała o przedwojennych wypiekach, przyszło do głowy Wiktorii.  – Szkoda, że nie był gejem – wtrąciła. – Miałby branie, że ho, ho.  – A jak tam teraz jest? – mama zręcznie zmieniła temat.  – W Srebreno?  –  Pusto.  – Pewnie dlatego, że przed sezonem. Raczej dawno po sezonie, zaśmiała się smutno Wiktoria, omiatając wzrokiem obrośnięte bluszczem mury dawnej kafejki.  – A taka willa o pięknym bordowym…  – Stoi nadal. – Tyle że w wersji kabrio, dodała cicho.  – Marzyłam, żeby spędzić w niej choć parę dni. Ale była zarezerwowana dla wybrańców.  – Teraz jest otwarta dla wszystkich: ludzi, roślin – zdradziła Wiktoria zerknąwszy na gałęzie akacji wychodzące przez dziury po oknach.  – A błękitna kapliczka?  – Bladożółta. I zupełnie pusta. – Podobnie jak wille stojące obok. Wszystkie.  – Ludzie odchodzą od wiary – westchnęła mama. – A na plaży jak? Oprócz smętnego pracownika stoiska z pamiątkami na plaży nie było nikogo. Wiktoria nigdy nie przepadała za tłumem. Unikała publicznych spędów pod hasłem „teraz wianki”, zatłoczonych plaż i Bulwarów Wiślanych w niedzielne 9

Sowa_Azyl.indd 9

2013-07-08 15:54:11


popołudnia. Ale ten rodzaj pustki kojarzył jej się z Wielkim plus­kiem Hockneya. Budził podobny niepokój.  – Czysto – odparła wreszcie. – Całkiem czysto. * Po drodze z plaży minęła hotel, w którym mieszkała z rodzicami w lipcu osiemdziesiątego siódmego. Był równie pusty jak wille nad morzem. I w przeciwieństwie do nich tak samo paskudny jak na zdjęciach. Wojna, pomyślała, jedynie przyśpieszyła jego agonię. Dziś podobne obiekty nie mają żadnych szans u najmniej wybrednych turystów. Nie pomogłyby nawet marketingowe sztuczki w stylu „poznaj smak demoludów”, które sprawdzają się na nowohuckich osiedlach. Bo jeśli ktoś wytłukł się autem grubo ponad tysiąc kilometrów, buląc siedem zeta za litr paliwa, to poza ciepłym morzem i gorącym romansem oczekuje odrobiny… A ja? Czego oczekuję? „Na początek uroczej willi z ogromnym tarasem”. Tak podpowiedziałaby jej przyjaciółka Andrzela. „Po tym, co przeszłaś, kochaniutka, powinnaś sobie życzyć porządnej secesyjnej willi. Z ogromnym tarasem, nad morzem pełnym… tam nie ma secesji? A od czegóż wyobraźnia?”  – Więc na początek willa – fantazjowała Wiktoria – wynajęta za półdarmo od przystojnego Chorwata o smutnych oczach. Mężczyzny po przejściach, na które absolutnie nie zasłużył. Zupełnie jak ja – udała zaskoczoną. – Obydwoje jesteśmy wolni, ale zbyt zranieni, by szukać miłości. Jednak cuda się zdarzają. Tak przynajmniej twierdzi Andrzela – dodała. – Więc pewnej gorącej nocy namiętność między nami 10

Sowa_Azyl.indd 10

2013-07-08 15:54:11


wybucha niczym granat. A przecież nic nie wskazywało na podobną eksplozję. Nazajutrz już wiemy, że te wszystkie przejścia, na które nie zasłużyliśmy, mają sens, bo doprowadziły nas tutaj. Na taras, gdzie wtuleni w siebie możemy podziwiać wschody. Słońca i nie tylko. – Westchnęła. – Ech, wystarczy mi cichy pokój. I wygodne łóżko, w którym mogłaby odespać ostatnią noc spędzoną na pryczy obskurnego hostelu przy dworcu autobusowym. Dojechała do Šibenika zbyt późno, żeby rozejrzeć się za przyjemniejszym noclegiem. Zresztą po piętnastu godzinach jazdy nie miała siły się rozglądać. Marzyła tylko o gorącym prysznicu i czystej pościeli. Co było jej dane w pakiecie z trzema piętrowymi łóżkami upchniętymi na kilku metrach kwadratowych. Kiedy stanęła w progu pokoju, od razu pomyślała o Andrzeli. Ta umiałaby opisać, jak się czuje. „Więźniarka – rzuciłaby na początek, ciężko wzdychając. – Więźniarka, niewinnie skazana. Jak większość ludzi i wszystkie zwierzęta, no, może poza kleszczami. Więźniarka pozbawiona prawa łaski i, co gorsza, osobistego dekoratora wnętrz. Tragedia!” Ale Andrzela może dramatyzować. Nawet musi; inaczej byłaby zwyczajnym Andrzejem, pomyślała Wiktoria, stawiając torbę przy brudnawej ścianie.  – To tylko jedna noc – rzuciła na pocieszenie. – Zleci jak setki innych. Kwadrans później już chrapała, przykryta aż po uszy szorstkim kocem. Była zbyt zmęczona, żeby oblec go w poszwę. Zbyt zmęczona, by wyszperać z torby piżamę, więc zasnęła w wymiętym, podróżnym podkoszulku. Niemal od razu. Nad ranem do jej celi wparowali amerykańscy studenci. 11

Sowa_Azyl.indd 11

2013-07-08 15:54:11


Rozbawieni i na tyle pijani, by nie przejmować się cudzym komfortem. Wiktoria podarowała im kwadrans, a potem wynurzyła głowę spod koca, prosząc o ciszę. W odpowiedzi podsunęli jej pod nos ciepławą whisky, zapraszając do wspólnego imprezowania. Podziękowała i znowu znikła pod kocem, co skwitowali gromkimi śmiechami. Przez następną godzinę chichotali z durnowatych dowcipów o kowboju Joe. A ona leżała odwrócona do nich plecami, zwinięta w kulkę niczym jeż. I zła, nie na nich; ludzie zawsze bawią się kosztem innych. Była wściekła na siebie, że się na to zgadza. Że znowu nic nie robi. Jak zwykle. A przecież jeszcze rano wierzyła, że porzucając stare życie, sama też się zmieni. Pstryk i już! Ale co innego mogłaby zrobić? Wezwać policję? W obcym kraju? Donieść zaspanemu recepcjoniście? Narobić rabanu na cały hostel, pobudzić wszystkich łącznie z nietoperzami, a potem, ot, tak, zażądać ciszy? Nawet gdyby udało jej się pozbyć imprezowiczów z piętra, czy wtedy by się wyspała? Czy byłaby w stanie zasnąć? Już lepiej gdyby przyłączyła się do zabawy i wypiła kolesiom całego łyskacza. Przynajmniej miałaby lepszy humor.  – Tak powinnam zrobić – wycedziła, uświadamiając sobie zaraz, że podobne zagrania wyglądają najlepiej w fantazjach. W realu większość wypada żałośnie blado. Co nie przeszkodziło jej wymyślać kolejnych scenek. I ciętych ripost, którymi podrzynała gardła najgłośniejszym ze współspaczy. Kiedy wreszcie zapadli w ciężki pijacki sen, półprzytomna Wiktoria zwlokła się ze swojej pryczy, wzięła lodowaty prysznic, przebrała się w czyste ciuchy i, darowując sobie 12

Sowa_Azyl.indd 12

2013-07-08 15:54:11


codzienną gimnastykę, opuściła pokój, trzaskając drzwiami z całej siły. * Czasem można tylko tyle. Trzasnąć i jechać dalej. A teraz, po czterech godzinach turlania się krętymi serpentynami i krótkiej konfrontacji z dzieciństwem, czuła, że potrzebuje drzemki. Musi tylko znaleźć kwaterę, z dala od zgiełku. Nieśpiesznie skręciła w spokojną uliczkę, przy której stały podobne do siebie piętrowe domy, obłożone płytami z jasnego kamienia. Dalmacki siding. Być może pod spodem kryją się piękne stare mury, ale jak to sprawdzić? Za pomocą pilniczka do paznokci? Już miała zawrócić, kiedy na końcu uliczki, za staromodnym ogrodzeniem z kutego żelaza dostrzegła spory ogród. Nieco zaniedbany, tak jak lubiła. Pełen kwitnących drzewek cytrynowych. I z niewielką drewnianą altanką obok skromnego warzywnika. W podobnym ogrodzie Wiktoria spędzała z rodzicami gorące sierpniowe wieczory ostatniego lata starego systemu. W czerwcu przyszło nowe, a potem już nie było do czego wracać. Jugosławia znikła z map współczesnej Europy. Nie żeby to obeszło rodzinę Paliczków. Wiktoria była zbyt zajęta opłakiwaniem rozpadu Nirvany. Jej ojciec opłakiwał prywatyzację zakładów, którym oddał trzydzieści najlepszych lat swojego życia, matka zaś – bezpowrotnie traconą młodość. Na szczęście po pierwszych uderzeniach gorąca znalazła ukojenie w nowym serialu o milionerach zajętych uprawianiem promiskuityzmu, a czasami projektowaniem toalet 13

Sowa_Azyl.indd 13

2013-07-08 15:54:11


z satyny. Najbardziej zauroczył ją założyciel rodu, srebrnowłosy Eric. Samiec alfa, z pierwszorzędnymi manierami, powtarzała mama, wachlując się „Twoim Stylem”. I bez gustu, dodawał zgryźliwie ojciec. Za to w zielonych oczach Esmeraldy zadurzyli się oboje, przypomniała sobie Wiktoria, parkując przed otwartą na oścież bramą. Zza domu wynurzył się gospodarz, krzepki emeryt o dobrodusznej twarzy, na której wojna nie wyryła żadnego śladu. Może przez lata nauczył się je maskować, pomyślała, tak jak dziury w murze.  – Szuka pani pokoju? – zagaił. Odruchowo przytaknęła, uświadamiając sobie, że podobnymi sprawami zajmował się Bastek. To on sprawdzał kwaterę, dopytywał o warunki i ustalał cenę. Wiktoria czekała, robiąc porządek w aucie.  – Szukam – rzuciła zdecydowanym tonem.  – Mamy, trzy duże, klimatyzacja i łazienka na piętrze – wyliczał gospodarz łamaną angielszczyzną. – Jasna i czysta. Kuchnia, lodówka, pralka. Wszystko działa.  – To stary dom?  – Ale wszystko odnowiliśmy – zapewnił. – Nie widać, że ma sto lat. Zupełnie nie widać, pomyślała.  – Pełny komfort – dodał, widząc jej rozczarowanie.  – Wolne od dziś?  – Dla ilu osób? Trzy duże pokoje, a ona przyjechała sama. Sama, powtórzyła. Czy już zawsze tak będzie? Czy słysząc: „Dla ilu osób?”, będzie czuła zakłopotanie? 14

Sowa_Azyl.indd 14

2013-07-08 15:54:11


– Może i lepiej, że sama – odezwał się wreszcie gospodarz, dodając po chorwacku: – Dzieci ścigałyby koty. Dopiero teraz je zobaczyła. Cztery rude dachowce, grzejące się w ostrym wiosennym słońcu.  – Ljepote – pochwaliła, choć zdecydowanie wolała niepozorne burasy.  – Jest ich więcej, we wszystkich kolorach – zdradził zadowolony. Przypomniał sobie o obowiązkach gospodarza i przeskoczył na angielski. – To jak, obejrzy pani pokój? Bez słowa poczłapała za nim na piętro. Najpierw pokazał jej kuchnię i niewielką łazienkę z brodzikiem zamiast wanny.  – Bardzo czyste – przyznała. A pokój jak pokój. Szału nie ma. Jest za to spory taras z widokiem na ogród.  – I jak kwatera? Podoba się?  – Može biti – przytaknęła, wręczając gospodarzowi zaliczkę za pierwsze trzy noce. Bez targowania się, uświadomiła sobie, kiedy wyszedł.  – Po takiej jeździe każdy ma prawo do odrobiny słabości – orzekła i ziewnęła szeroko, nie zadając sobie trudu, by zasłonić usta. – Ale jutro… *  – … bardziej się postaram – obiecała kotom, rozpakowując zakupy zrobione w pobliskim markecie. Powoli wyłożyła na stół butelkę chorwackiej oliwy, gałązkę pomidorów rzymskich, chrupiący pszenny chleb, duży słoik ajwaru i czarnych oliwek, pasztet sojowy z grzybami, solony 15

Sowa_Azyl.indd 15

2013-07-08 15:54:11


owczy ser, pierwsze majowe truskawki, kilka butelek cydru oraz białe półwytrawne wino. Śniadanie mistrzów. Dziwne, w domu nigdy tyle nie jadła. Nawet w długie jesienne niedziele. Nawet na świątecznym obiedzie u teściów. Żadnych szaleństw. Za to na wakacjach… nagle stanęły jej przed oczami suto zastawione stoły z pawilonu restauracyjnego na Teneryfie. Polecieli z Bastkiem na Kanary, bo Egipt po arabskiej wiośnie wydał im się zbyt „last and hot”. Wybrali jak zwykle opcję all inclusive ze względu na darmowe alkohole serwowane aż do północy. Czysta oszczędność, uznał Bastek, a Wiktoria nie protestowała. Oboje sporo pili na wyjazdach, by szybciej wczuć się w wakacyjne klimaty. Jedli też niemało, głównie dlatego, że mieli wybór. Na pozór ogromny: trzy posiłki dziennie w formie bufetu szwedzkiego z możliwością wielokrotnych dokładek. Plus przekąski w barze obok basenów. Samych surówek było ponad dziesięć rodzajów, deserów i ciast – kilkanaście. Po trzech dniach nieskrępowanego żerowania Wiktoria uświadomiła sobie, że wszystko smakuje tak samo. Tak samo jak w Tajlandii, Egipcie, Maroku, na Cyprze i na Sycylii. Wszędzie królowała kuchnia fusion w wydaniu all inclusive, ze szczyptą lokalnych przypraw. Maleńką, by nie zrazić niemieckich turystów, wyznaczających standardy dobrego smaku w wielu podobnych obiektach. Że też nie dostrzegła tego wcześniej! Dopiero podczas podróży poślubnej. Dziwne. Nuda jak w telewizorni, powtarzała, nakładając na talerz po trosze wszystkiego (co nazywali z Bastkiem kulinarnym switchingiem). A jednak nie opuścili żadnego posiłku. Jakby chcieli sobie odbić każdą wpłaconą złotówkę. 16

Sowa_Azyl.indd 16

2013-07-08 15:54:11


Zerknęła na piętrzący się stos zakupów. Nie musiała tak szaleć. To nie wakacje. A ona nie jest tu z Bastkiem. Jest sama. Zupełnie sama, nie licząc… stropiona popatrzyła na koty, na ich pełne oczekiwania pyszczki. Właściwie dlaczego ma ich nie liczyć? Nie zauważać? Bo się nie liczą, tak powiedziałaby szefowa Modelarni – fitness clubu, gdzie trenowali z Bastkiem.  – A chuj z tym – mruknęła Wiktoria, rozrywając foliowe opakowanie sera. Wyłożyła na talerzyk kilka sporych grudek. Koty nie dały się długo namawiać. Zmiotły wszystko do ostatniego okruszka. Może też się wczuły w wakacyjne klimaty, pomyś­ lała, dokładając im sera. A może mają dość suchej karmy. Każdy potrzebuje odmiany. Nawet jeśli powtarza, że wystarczy mu chleb powszedni. Na ogół docenia go, skuszony nową potrawą. Zlizując z palców resztki egzotycznego sosu, zaczyna tęsknić za domowym obiadem. Dopiero wtedy, nie wcześniej. Zirytowana sięgnęła po cydr, kiedy zadzwoniła jej komórka. Bastek, poznała po pierwszym takcie melodyjki. Jakby ściągnęła go myślami, co ostatnio zdarzało się rzadziej. A podobno ślub niczego nie zmienia. Niczego? Bez pośpiechu nalała cydru do kubka, choć na półce dostrzegła parę czystych kieliszków. Ale kubek stał bliżej, a poza tym Wiktoria nigdy nie należała do osób, którym zupa smakuje lepiej, kiedy ją podać na eleganckim talerzu. Upiła spory łyk. Telefon rozdzwonił się na nowo. W odpowiedzi wzruszyła ramionami. Niby dlaczego miałaby odebrać? Żeby usłyszeć 17

Sowa_Azyl.indd 17

2013-07-08 15:54:11


prawdę? Ona swoją zna, już od dawna. Zresztą co takiego mógłby jej powiedzieć?  – „To nie tak, jak myślisz, kotku?” – prychnęła, uświadamiając sobie zaraz, że Bastek nigdy nie nazwałby jej kotkiem. Ani słoneczkiem czy kwiatuszkiem. Miał zbyt dobry gust, by sięgać po banalne… Nieważne. Wszystko jest nieważne, pomyślała, rozsiadając się wygodniej.

Sowa_Azyl.indd 18

2013-07-08 15:54:11


Wilson_Robokalipsa.indd 2

2011-08-10 17:22:05


Gdzie uciekniesz, aby zacząć od nowa? Pewne decyzje wymagają czasu. Wiktoria bez słowa wyjaśnienia zostawiła męża, spakowała walizkę i pojechała w miejsce, które miało jej pomóc poskładać wszystko na nowo. Idealne byłyby pewnie Indie albo Toskania. Ona wybrała Chorwację. Czy podróż do Dubrownika, który zapamiętała dzięki szczęśliwym wakacjom sprzed lat, może być czymś więcej niż tylko pogonią za wspomnieniami? Pod gorącym chorwackim słońcem przecinają się losy trzech niezwykłych kobiet: Wiktorii, Jasnej i Sandry. Wszystkie szukają swojej drogi, azylu, który pozwoli im poczuć się bezpiecznie. Lekcja, jaką wspólnie przerabiają, nie jest prosta – nie da się wziąć czyjegoś przepisu na życie. Zwycięstwa i porażki, marzenia i złudzenia oraz przeszłość i teraźniejszość splatają się w subtelną opowieść o uczuciach i ważnych decyzjach. Izabela Sowa pokazuje w niej, że zawsze warto stanąć do walki o szczęście, nawet jeśli nasz świat legł w gruzach.

Cena 29,90 zł


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.