Wierzę, żeby rozumieć

Page 1



HELLER Mi ch a ł

w osobistej rozmowie o życiowych wyborach

WIERZĘ, ŻEBY ROZUMIEĆ

rozmawiają Wojciech Bonowicz Bartosz Brożek Zbigniew Liana

Wydawnictwo Znak

Kraków 2016



W zasadzie lubię podróże

WOJCIECH BONOWICZ: Podobno często grywasz na symu­ latorach lotów. MICHAŁ HELLER: Kiedyś sobie na ten temat pogadamy. WB: Dlaczego kiedyś? MH: Bo to nie jest nic wielkiego, dziecinna zabawa. Wytraca­ nie czasu. WB: A może chodzi o to, żeby przekroczyć jakieś swoje ogra­ niczenia? MH: Chyba nie. Ciekawi mnie technika lotu. To jest pewna sztuka. Dla mnie to było wyzwanie, żeby się tego nauczyć. To nie jest tak, że otwiera się grę, czyta instrukcję, a potem się leci. Nie ma żadnych instrukcji, trzeba się uczyć, odbywając kolejne loty. W pierwszych symulatorach, które miałem, zaczynało się od zwyk­ łego treningu: siadało się za sterami, a głos instruktora mówił, co trzeba robić. Trzeba było cierpliwie iść za tymi wskazówkami, bo jak chciałem lecieć bez nauki, to od razu się rozwalałem. Żeby 5


w ier zę, żeby rozumieć

w miarę dobrze latać na najprostszym samolocie, musiałem z rok poćwiczyć. Niecały rok i nie codziennie ćwiczyłem – ale trochę to trwało. Nie dziwię się, że pilot musi skończyć szkołę wyższą, równą uniwersytetowi. WB: A dlaczego to jest takie trudne? MH: Bo trzeba połączyć różne umiejętności. Nie wystarczy wiedzieć, który guzik jest od czego. Trzeba przewidzieć, jak za­ chowa się samolot, kiedy zrobię to czy tamto, w takich a nie in­ nych warunkach – czyli znać elementy mechaniki i aerodynamiki. Na przykład wiedzieć, że jeśli podczas zbliżania się do lądowania opuszczę klapy, to samolot się podniesie, bo będzie miał większy opór. A jak startuję i chowam klapy, to opadnie i muszę od razu go wyrównać. WB: Inaczej niż w przypadku samochodu, gdzie można pro­ wadzić, właściwie nie znając praw fizyki. MH: Zupełnie inaczej. Dlatego że samolot nie trzyma się żad­ nego podłoża. Co zrobić, przykładowo, żeby przyspieszył? Tak najprościej? Obniżyć mu nos – to zacznie zjeżdżać w dół i za­ cznie mieć przyspieszenie. A jak chce się prędkość zmniejszyć, to trzeba mu nos podnieść do góry. To samo z nawigacją. Teraz jest elektroniczne naprowadzanie, ale nie wszystkie porty lotnicze je mają. Trzeba nauczyć się, jak ustawić samolot do lądowania, tak żeby trafić wprost na pas startowy, chociaż go jeszcze nie widać. To są wyzwania, które cieszą. Jak człowiek wychodzi zmordowa­ ny po długiej konferencji i siądzie sobie za sterami, to zapomina o wszystkim.

6


W zasadzie lubię podróże

BARTOSZ BROŻEK: A nie kusiło cię, żeby spróbować nie na symulatorach? Ojciec Bocheński był po siedemdziesiątce i latał. MH: Bocheński był wariat pod tym względem. Kiedyś jadłem z nim obiad pod skrzydłami samolotu. Już nie mógł latać, ale za­ praszał znajomych na lotnisko, żeby choć przez chwilę posiedzieć w pobliżu... Nie, nie kusiło mnie. To jednak zbyt duże ryzyko nie tylko dla mnie, ale i współpasażerów. Tę wiedzę naprawdę trzeba mieć w jednym palcu. Podobno terroryści uczą się na tych samych symulatorach, na których ja się bawię. Tylko nie uczą się lądować... WB: Jak to praktycznie wygląda? Siadasz za sterami – to zna­ czy co? MH: To są po prostu programy komputerowe. I jak wszystkie programy, mają coraz lepsze, coraz bardziej udoskonalane wersje. Te najnowsze żrą sporo pamięci, więc ja się posługuję wersją sprzed kilku lat. W moim komputerze są prawie wszystkie lotniska na świecie, z wyjątkiem niektórych wojskowych (nie ma na przykład Smoleńska). ZBIGNIEW LIANA: Mówisz, że dla Ciebie to jest odprężenie. No ale wiadomo, że człowiek nigdy nie jest w stanie odciąć się od tego, kim jest. A ty jesteś fizykiem, kosmologiem i filozofem. Czy jako fizyk – albo jeszcze bardziej jako filozof – masz jakieś prze­ myślenia związane z tym lataniem? MH: Mówi się, że myśliciele są złymi pilotami – bo w sa­ molocie trzeba pilnować instrumentów, a nie myśleć o filozofii.

7


w ier zę, żeby rozumieć

Podobno Saint-Exupéry był nie najlepszym pilotem, dlatego że myślał o Małym Księciu, zamiast się skupić na lataniu. ZL: Czyli wyłączasz wtedy swoje myślenie? MH: Raczej tak. Za to włączam wyobraźnię. Na przykład lubię latać na północ Kanady, bo to mi przypomina powieści Curwooda czy Londona. Te same miejsca, tylko widziane z innej perspekty­ wy – Labrador, Nowa Funlandia. W Kolumbii Brytyjskiej są góry i tam są bardzo trudne warunki do lądowania. Więc jest jeszcze dodatkowo i takie wyzwanie. WB: Antoni Kępiński wspominał, że pod koniec wojny w Ang­ lii uczył się na ówczesnych symulatorach pilotowania samolotu. Któregoś razu posadził samolot elegancko, przynajmniej tak mu się wydawało, a instruktor mówi: „Świetnie, ale wylądował pan pod ziemią”. Tobie też się tak zdarza? MH: Wiesz, jak jest zły program, to można wylądować nawet pod ziemią. W którejś ze starszych wersji było lotnisko na Hawajach, poło­ żone bardzo wysoko. Tam jest wulkan Mauna Kea, sławne obserwa­ toria astronomiczne, i obok jednego z obserwatoriów jest niewielkie lotnisko, gdzie można wylądować małym samolotem. I ja tam lądowa­ łem, ale to lotnisko było w programie źle zrobione i kiedy się tam lądo­ wało, to samolot się zapadał. W kolejnych wersjach już to poprawiono. WB: A jakie samoloty najchętniej pilotujesz? MH: To jest osobny rozdział. W pierwszym programie, jaki miałem, tych samolotów było z dziesięć: kilka dużych, do lotów

8


W zasadzie lubię podróże

transatlantyckich, i parę mniejszych. Ale w internecie fanów sy­ mulacji lotniczych jest cała masa i oni produkują kolejne, jedne lepsze, drugie gorsze, i można sobie ściągnąć dowolną ilość. Są tam dziesiątki tysięcy samolotów – w większości wymyślonych, nie ma przecież na świecie tylu marek. Podobnie są też wirtualne linie lotnicze. Można zgłosić się do takiej linii, przejść szkolenie i testy, i zostać „zatrudnionym” jako pilot. I wtedy – ale w to już się nie bawię, bo to nie leży w mojej psychice – dają ci zadanie: na przykład masz przelecieć z Hongkongu do San Francisco w czasie rzeczywistym. Wyznaczają ci marszrutę, porę dnia – i lecisz. Trwa to mniej więcej dwanaście godzin. WB: I przez cały ten czas trzeba siedzieć przed komputerem?! MH: Tak, a to jest nudne jak licho. Jest autopilot i tylko się sprawdza, czy wszystko w porządku, czy nie ma jakichś niespo­ dzianek – i tyle. Oczywiście, w symulatorach można przyspieszać – czterokrotnie, nawet szesnastokrotnie – ale są takie towarzystwa internetowe, stworzone przez fanów, które latają tylko w czasie rzeczywistym. BB: Parę razy obserwowałem Cię na lotniskach, kiedy cze­ kaliśmy na jakiś lot. Lubisz siadać przy oknie i mówić: to jest taki model samolotu, to taki. Może to jest coś więcej niż tylko zabawa? MH: No bo się przy okazji nauczyłem, jak się który samolot nazywa. Trudno byłoby znaleźć taki, którego nie ma na symu­ latorze.

9


w ier zę, żeby rozumieć

BB: Swoją drogą, jest jeszcze jeden powód, dla którego lubisz lotniska, a zwłaszcza strefy wolnocłowe. I nie jest to typowy powód, dla którego się je lubi. MH: Lubię strefy wolnocłowe, bo jak przejdę przez wszystkie kontrole – a ja lubię przyjść wcześniej i mieć jeszcze trochę czasu przed odlotem – to nikt mi już głowy nie zawraca ani w kra­ ju, który opuszczam, ani w tym, do którego lecę. I mam święty spokój. BB: Duty free – nie ma żadnych obowiązków. MH: Nie ma. I lubię też sam ten moment, kiedy samolot odrywa się od runwayu – bo wtedy to już pilot się martwi, nie ja. Moim ulubionym samolotem jest Embraer 145 i bardzo żałuję, że LOT się go pozbył. To jest nieduży samolot, taki na pięćdzie­ siąt osób, brazylijskiej produkcji. Bardzo dobra maszyna, stabilna. A w dodatku w symulatorze jest dobrze zaprogramowany, tak że rzeczywiście chodzi jak po maśle. WB: A gdzie latasz najczęściej? Wspomniałeś o Kanadzie. MH: Latam, gdzie popadnie. Czasem kula ziemska wydaje mi się za mała, bo wszędzie już byłem. Lubię latać po Stanach Zjed­ noczonych, ale z dość banalnego powodu – amerykańskie lotniska są najlepiej zrobione, także gdy chodzi o grafikę. Do ich opraco­ wania wykorzystano zdjęcia z satelity, więc miasta odtworzone są na ogół bardzo dokładnie, z wieloma szczegółami. Podobnie w Japonii. W Polsce trochę gorzej. Ale jest Łososina Dolna, więc można się wybrać samolotem do Pasierbca.

10


W zasadzie lubię podróże

WB: Wybrałeś się? MH: Tak. Lądowanie było dosyć trudne – taką małą cesną, na trawie. Symulatory uwzględniają oczywiście nawierzchnię lotni­ ska, informują, czy to jest asfalt, bitumen, trawa czy na przykład koral (jak na Karaibach). Jak jest kontakt z lotniskiem, to mnie uprzedzają, jaka jest wilgotność powietrza, podają też inne dane. Przed lądowaniem trzeba zawsze skalibrować, jakie ciśnienie jest na poziomie morza, inaczej wskaźniki nie pokażą, na jakiej wy­ sokości naprawdę jesteś. Lądowanie w ogóle jest trudne, o katastrofę bardzo łatwo. Taki przeciętny samolot, jakim zwykle latamy, podchodzi do lądowa­ nia z prędkością, powiedzmy, dwustu kilometrów na godzinę. Jak będzie miał mniej, to będzie niestabilny; nie runie na ziemię, tak jak ludzie myślą, tylko będzie niestabilny, nie będzie się dało nim kierować. Z kolei jeśli będzie miał więcej, to nie wyląduje. A samolot w powietrzu nie ma przecież hamulców, więc trzeba manewrować klapami, gazem, no i dziobem przede wszystkim. Każde lotnisko ma tak zwany zapasowy tor, który jest pokazany na GPS-ie. Pilot nawet w ostatniej chwili może oświadczyć, że rezygnuje z lądowania i wtedy wchodzi na ten tor zapasowy, robi kółko i podchodzi drugi raz. Wiadomo, że to jest trudny zabieg i różne rzeczy mogą się tam zdarzyć. Jest ogólna zasada, że jak się coś złego dzieje, to trzeba nos do góry i pełny gaz, bo – jest takie powiedzenie – z niebem jeszcze nikt się nie zderzył. WB: A czy w symulatorach są też utrudnienia? Na przykład ptaki, które się niespodziewanie pojawiają? MH: Jest taka opcja, ale ja z niej nie korzystam. Idę na łatwiznę.

11


w ier zę, żeby rozumieć

WB: A mgła? MH: Mgłę uwzględniam. Jak chcesz, to możesz sobie też za­ programować awarię maszyny. Albo poprosić, żeby program sam ci coś wybrał. Na przykład taką paskudną awarię, że wysiądzie elektryczność i wszystkie wskaźniki spadną do zera. Pulpit masz czarny, a silnik pracuje. Duże samoloty mają zapasowe urządzenia, które nie są uzależnione od spadku energii. Ale jak i one wysiądą... WB: Wiemy już, że przy symulatorach starasz się zapomnieć o wszystkim, czym się na co dzień zajmujesz. Kiedyś powiedziałeś mi, że w ogóle nie lubisz gier, w których trzeba myśleć. MH: No nie lubię. Nie lubię bridża, nie lubię szachów. Kiedy gram, chcę wypocząć. Ja mam w ogóle głowę dość czułą na zmę­ czenie. Zwłaszcza gdy zajmuję się czymś z zakresu nauk ścisłych, muszę być wyspany i ogólnie być w dobrej formie. Jak nie gram, to dla rozrywki czytam kryminały. WB: Kryminał nie zmusza Cię do wysiłku? MH: Jak się przeczyta sto kryminałów, to na ogół wiadomo, co będzie w sto pierwszym. Trzeba szukać najmniej prawdopodobne­ go sprawcy i prawie zawsze się trafi. Najbardziej lubię kryminały w stylu angielskim, gdzie jest detective story. Lubię też Camille­ riego i jego serię o inspektorze Montalbano. Nie lubię natomiast thrillerów. BB: Wracając do latania. Chcieliśmy jeszcze porozmawiać z Tobą o lataniu jako metaforze.

12


W zasadzie lubię podróże

MH: Ja nie lubię słowa „metafora”, bo jest nadużywane przez filozofów. Może i jakieś momenty metafory w lataniu są. Ale samolot to przede wszystkim strasznie przyjemne narzędzie prze­ mieszczania się. BB: A Ty lubisz podróżować? MH: W zasadzie. Najlepiej, żeby wszystkie podróże były „w za­ sadzie”. Ale takich nie ma, tylko trzeba pakować manatki. ZL: Możesz wyjaśnić, o co Ci chodzi z tym „w zasadzie”? MH: Żeby były same przyjemności, bez kłopotów i zmęczenia. Nawiasem mówiąc, sformułowałem kiedyś – i chyba gdzieś to nawet ogłosiłem – kilka praw dotyczących pakowania się przed podró­ żą. Pierwsze prawo mówi, że cokolwiek zapakujesz do walizki, to zawsze weźmiesz ze sobą masę rzeczy niepotrzebnych. Drugie prawo – że cokolwiek potem wyrzucisz (bo zawsze coś wyrzucasz), to na pewno będzie wśród tego parę rzeczy potrzebnych. I trzecie – cokolwiek byś robił i tak bagaż będzie za ciężki. Nieprzyjemną stroną podróżowania jest zmęczenie. I tutaj mam pewne radości wynikające z wieku. Mianowicie jak byłem młody, czyli gdzieś tak do sześćdziesiątki czy siedemdziesiątki nawet, bardzo męczyły mnie w podróży migreny. To był krzyż pański. Mógłbym ładną nowelkę napisać o tych moich migrenach. Pamiętam kilka takich podróży, kiedy nieźle dały mi się we znaki. A teraz migreny przeszły. Zresztą lekarze uprzedzali mnie, że w starszym wieku nie będzie migren. I rzeczywiście, prawie nie ma, a jak są, to bardzo lekkie. Ale w ogóle lubię podróże, zwłaszcza samolotem. Głównie dla­ tego, że przypominają mi zabawę na symulatorach... Lubię śledzić,

13


w ier zę, żeby rozumieć

co się dzieje w trakcie lotu. Na przykład przy lądowaniu myślę sobie, że pilot powinien już wysunąć klapy – no i rzeczywiście w tym momencie klapy zostają wysunięte. Jak podchodzimy do lądowania i samolot ma ILS (Instrument Landing System), a lotnis­ ko jest wyposażone w mechanizm naprowadzający, to można po ruchach samolotu odgadnąć, kiedy wchodzi on w zakres tej wiązki. Wiele manewrów, zwłaszcza w airbusach, jest zautomatyzowanych. Niektórzy piloci podobno tego nie lubią, bo w momentach krytycz­ nych można od samolotu wymagać więcej, a jak jest autopilot, to nie pozwoli. Ale czytałem też wywiad z amerykańskim pilotem, który musiał awaryjnie lądować na wodzie, i on opowiadał, że gdyby to był boeing, a nie airbus, to on by nie dał rady tego zrobić. Bo w takich chwilach odgrywają rolę ułamki sekundy. W airbu­ sach, jak coś jest źle, automat od razu podrywa samolot do góry, dzięki czemu ten pilot miał czas, żeby lotem szybowcowym opaść na rzekę. Natomiast gdyby musiał ten manewr wykonać ręcznie, byłoby za późno. BB: A zdarzyło się kiedyś, że leciałeś i zorientowałeś się, że coś jest nie tak? MH: Taką najbardziej efektowną przygodę miałem jeszcze za komuny. Leciałem z Krakowa do Warszawy antonowem 24. Usiadłem przy oknie, pod skrzydłem, samolot przygotowywał się do startu, a ja obserwowałem, co się dzieje. I zauważyłem, że w jed­ nej z opon samolotu z wentyla ulatuje dymek. Akurat przechodził steward (wtedy przed startem częstowali cukierkami), więc mu mówię: „Proszę zobaczyć, jedna opona jest nie w porządku”. On popatrzył, ja też, ale dymku już nie było. No to poszedł dalej. Za chwilę samolot ruszył, kołuje, ja patrzę, a ta opona to już flak.

14


W zasadzie lubię podróże

Podszedłem do tego stewarda, mówię co i jak, on spojrzał przez okno i natychmiast za telefon i do pilotów. Samolot zatrzymano, poproszono, żebyśmy wysiedli, i autobus zabrał nas z powrotem na terminal. Następnie podjechał dźwig, chwycił tego antonowa za nos, podniósł i wymieniono całe podwozie, wszystkie koła. Trwało to krótko, jakieś pół godziny, i mogliśmy wrócić na swoje miejsca. Jak wylądowaliśmy w Warszawie, pilot podszedł i podziękował mi, bo mogły być kłopoty przy lądowaniu. BB: To wróćmy do tych pozytywnych stron podróży. Pierwsza to taka, że przypominają to, co się dzieje na symulatorach. A druga? MH: A druga to coś, co zawdzięczam chyba książkom czyta­ nym w młodości – ciekawość świata. Bardzo lubię obserwować świat z lotu ptaka i denerwuje mnie, kiedy w samolocie każą mi zasłonić okno. Pamiętam pierwszy lot do Ameryki, już nieistnie­ jącą linią PanAm. Lecieliśmy akurat nad Grenlandią, a oni puścili jakiś idiotyczny film o zespole rockowym, który jeździł na koncerty z małpami, te małpy jakieś tam wygibasy robiły, no beznadziejny zupełnie. Podeszła stewardesa i mówi: „Proszę zasłonić okno, żeby nie przeszkadzać ludziom oglądać filmu”. Zasłoniłem, ale po chwili uchyliłem trochę i patrzyłem... Miałem zresztą ciekawą przygodę związaną z tą moją pasją obserwowania. Leciałem z Waszyngtonu do Minneapolis, pogoda była piękna, rozłożyłem przed sobą mapę Ameryki, taką zwykłą, z polskiego atlasu, i porównywałem z tym, co widziałem za ok­ nem. A siedział obok mężczyzna, niedużego wzrostu, Ameryka­ nin, i w pewnym momencie zapytał mnie, oczywiście po angielsku, czy ładniejsza jest Ameryka, czy Polska. Ja zgłupiałem: „Skąd pan wie, że ja jestem z Polski?”. „A bo napisy na mapie są po polsku”.

15


w ier zę, żeby rozumieć

I zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że pracował w Pentagonie i zajmował się... krajami wschodniej Europy. WB: Ciekawa znajomość. MH: Powiedział, że leci do Minneapolis na pogrzeb ojca. Ale oczywiście mógł też lecieć specjalnie, żeby koło mnie siedzieć. Nie­ mniej na żadne tematy polityczne nie rozmawialiśmy. No więc to jest ten drugi powód – że to jest ciekawe. Pamiętam podróż do Australii, która pod względem krajoznawczym była nie­ samowicie interesująca. Leci się przez pół świata – z Frankfurtu przez Singapur do Sydney – częściowo w nocy (ale ponieważ leci się „pod prąd”, więc ta noc jest krótka), no i widzi się te wszystkie kraje: kawałek Afganistanu, Indie, Indonezję... Kiedy lądowaliśmy w Sydney, właśnie wstawało słońce. Było straszliwie czerwone, znad oceanu wyłaziło. To są przyjemne rzeczy. WB: Ciągle mówisz o lataniu. A nas interesuje też to, co w po­ dróży dzieje się pomiędzy lotami. MH: Tu jest kilka aspektów. Przede wszystkim poznawczy, który był ważny zwłaszcza wtedy, gdy wyjeżdżać było trudno. Niby wia­ domo było, że w Ameryce żyje się inaczej, ale co innego wiedzieć, a co innego doświadczyć. A druga rzecz – podróże pozwalają spoj­ rzeć na swój kraj z dystansu, z perspektywy innych. Bo człowiekowi, kiedy tak siedzi w tym Krakowie czy Tarnowie, to wydaje się, że tak jak jest, tak musi być – i że tak jest wszędzie. A to nieprawda. BB: Jedną z książek zatytułowałeś Podróże z filozofią w tle (2006). Czy podróże są dla Ciebie impulsem do filozofowania?

16


W zasadzie lubię podróże

MH: To się wiąże z innymi moimi zwyczajami. Ja zawsze staram się coś studiować. Niezależnie od tego, nad czym pracuję w danej chwili, to zwykle mam ze sobą jakiś program studiów. Lubię za­ czynać dzień od matematyki, ale mam też zawsze jakąś inną pra­ cę, lżejszą, konkretną lekturę na przykład. I kiedy jadę w podróż, to przed wyjazdem robię sobie listę rzeczy, które trzeba zabrać. W pierwszej kolejności pakuję leki, żeby nie zapomnieć. A potem właśnie to, co do pracy, na przykład jakąś książkę matematyczną. Oczywiście, ona musi spełniać pewne warunki: musi być cienka, jak jest gruba, to biorę najwyżej dwa, trzy rozdziały (kiedyś robiłem kserokopie, teraz po prostu wgrywam na tablet). I biorę też jakąś drugą książkę, lżejszą, żebym na przykład jak lecę nocą – a w nocy w samolocie nigdy nie zasnę – miał co robić przez te kilka godzin. No więc ta filozofia, która jest w tle, to jest zwykle to, co zabieram ze sobą do roboty. Nieraz to, co widzę, kojarzy mi się z tym, nad czym akurat pracuję. Pamiętam, że kiedyś byłem we Włoszech i trochę jeździ­ liśmy samochodem zwiedzać co ciekawsze miejsca. A mnie akurat interesował problem struktur – w filozofii, w matematyce. No więc patrzyłem na te wszystkie widoki pod kątem struktur: że bywają nieraz chaotyczne struktury, które są jednocześnie bardzo piękne. Tak że w sumie nie wiadomo, czy to podróż jest tłem dla filozofii, czy filozofia tłem dla podróży. WB: A Twoja pierwsza podróż za granicę? Dokąd pojechałeś? MH: Do Anglii. Anglia to moja pierwsza zagraniczna miłość, której jestem wierny do dziś. To był okres Gierka. Przedtem wie­ le razy składałem podanie o paszport – łącznie z tym, że biskup chciał mnie wysłać na studia do Rzymu – ale zawsze mi odmawiali.

17


w ier zę, żeby rozumieć

A wtedy mnie puścili, to była podróż prywatna. Miałem w Anglii wuja Zygmunta Steczkowskiego, który był moim ojcem chrzestnym. Trafił tam z armią Andersa, jakoś się urządził, no i mnie zaprosił. Jechałem pociągiem przez Belgię, Holandię, a potem przez kanał La Manche. Pamiętam, jak z promu w Dover przesiadałem się na pociąg i zapytałem konduktora – byłem bardzo dumny ze swojego angielskiego – czy ten pociąg jest do Londynu. I on mi coś odpo­ wiedział, a ja w ząb nie wiedziałem co. Przyjechałem do Londynu późnym wieczorem – na Liverpool Street Station. Cały czas się bałem, czy wuj wyjdzie po mnie, czy nie, bo jakby nie wyszedł, to ja nie miałem na taksówkę (polskie władze pozwalały wywieźć równowartość dziesięciu dolarów, na pewno by nie starczyło). Ale wuj już czekał, żeby zabrać mnie do siebie. Mieszkał w okolicach Ealing Broadway. Pamiętam, że na drugi dzień rano wyszedłem na spacer, ulice były puste, może to sobota była. No więc spoglądam w lewo i wchodzę śmiało na jezdnię, a z prawej tuż przy mnie hamuje samochód, czarna limu­ zyna. Cofnąłem się na chodnik, w samochodzie ktoś opuścił szybę, wychylił się starszy gentleman z siwym wąsikiem, uśmiechnął do mnie i powiedział: „Nasty weather have we today, haven’t we?”. Od tej pory pokochałem Anglików. WB: Zwiedziłeś wtedy Londyn czy coś jeszcze? MH: Zwiedziłem Londyn, pojechałem też pierwszy raz do Cambridge. To była w sumie dość owocna wizyta. Tuż przed wyjazdem z Polski jeden z warszawskich fizyków dał mi adres młodego jezuity studiującego w Cambridge. „To jest bardzo fajny chłopak, napisz do niego albo zadzwoń, jak tam będziesz”. I ja tak zrobiłem. Student nazywał się Bill Stoeger. Zaprosił mnie do

18


W zasadzie lubię podróże

Cambridge, gdzie spędziłem wtedy dwa albo trzy dni. Bill mieszkał w St. Edmund’s House (obecnie to już jest St. Edmund’s College). Kiedy tam przyjechałem, okazało się, że Billa nie ma w mieszkaniu, bo jogguje. Wkrótce zjawił się zgrzany, spocony. „Poczekaj chwilę, wezmę prysznic”, powiedział – i tak zaczęła się nasza przyjaźń, która trwała do jego śmierci (zmarł w 2014 roku). Bill robił doktorat z kosmologii u Martina Reesa. Rok później przyjechał do Polski z rewizytą, a potem został skierowany do Ob­ serwatorium Watykańskiego w Castel Gandolfo, no i ja pojechałem tam do niego. Tak się zaczęły z kolei kontakty naszego środowiska kosmologicznego z Castel Gandolfo. Kiedy byłem tam pierwszy raz, czekano właśnie na przyjazd nowego dyrektora. „Nie bój się, to strasznie fajny chłop”, zapewniał Bill. I rzeczywiście – w ten sposób poznałem George’a Coyne’a. To wszystko był efekt tej wyprawy do Londynu, którą sfinansował wuj. BB: Poszedłeś wtedy na grób Newtona? MH: Poszedłem. I spisałem sobie do kalendarzyka napis na jego nagrobku. To bardzo długa inskrypcja, pisana piękną łaci­ ną, w której są wyliczone wszystkie jego zasługi. Potem ją zresztą przełożyłem i zamieściłem w książce Wszechświat – maszyna czy myśl? (1988). BB: A pamiętasz, co w Londynie zrobiło na tobie największe wrażenie? MH: Pamiętam, co najmniejsze. Wuj był przed wojną człowie­ kiem bardzo majętnym i coś mu z tego pozostało. Po wojnie raczej klepał biedę, najpierw krótko był dyrektorem szpitala, który Anders

19


w ier zę, żeby rozumieć

utworzył w Edynburgu, a jak szpital rozwiązali, to został emery­ tem. Ale miał takie ciągoty bogatego człowieka. W pierwszym dniu mojego pobytu w Londynie mówi: „Ja cię dzisiaj zaprowadzę do centrum. Pojedziemy metrem, nauczę cię, jak się nim posługiwać, a potem to już będziesz sobie sam jeździł, bo ja sił nie mam”. Poje­ chaliśmy z wujem na Regent Street i on mi zaczął pokazywać same najdroższe sklepy. „Tutaj się zaopatruje dwór królewski”, mówił. „A tutaj są takie klejnoty, na wystawie nie ma ceny, ale najtańszy z nich kosztuje dwadzieścia, trzydzieści tysięcy funtów”. Myślałem sobie: „Co mnie to obchodzi? Ja bym chciał mieć choć dziesięć funtów, żeby sobie książkę kupić”. ZL: Poszedłeś wtedy do Dillona? MH: Poszedłem. Ale największe wrażenie zrobił na mnie Foyles. Jeszcze stary Foyles, sprzed renowacji, gdzie książki leżały nawet na schodach i można było grzebać do woli. Później, jak przyjeż­ dżałem do Londynu, to zawsze tam zachodziłem. WB: To jest skądinąd ciekawe – ta potrzeba szperania. Tak jakby z miłością do książek łączyła się niechęć do nadmiernego porządku. MH: To chyba nie o to chodzi. Ja tam naprawdę mogłem znaleźć wszystko, co było mi potrzebne. A teraz to jest salon, urządzony głównie pod amerykańskich turystów, gdzie nawet spośród nauko­ wych rzeczy wystawia się takie, które łatwo pójdą, a inne trzeba sobie zamówić. Mnie to nie bawi, ja chcę dotknąć, sprawdzić, co jest w środku.

20


Spis treści

W zasadzie lubię podróże  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 5 Na Syberię i z powrotem  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 35 Być księdzem dla inteligencji  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 63 Między parafią a uniwersytetem  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 89 Czy ksiądz powinien zajmować się nauką?  . . . . . . . . . . . . . . 117 Dwa stoły  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 145 Nowe wyzwania  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 169 „Niech nie wchodzi tu nikt, kto nie zna geometrii”  . . . . . . . 197 W stronę filozofii w nauce  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 227 Świat rozchwiany czy bardziej stabilny?  . . . . . . . . . . . . . . . . . 253 Nauka, wiara, wizja  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 281 Spojrzenie teologa  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 311 Indeks nazwisk . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 341 Spis ilustracji . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 347



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.