2 minute read

INTRODUKCJA

Next Article
BE I CACY

BE I CACY

••• CHWILA ODDECHU / MIŁOSZ ZIELIŃSKI

Rozłąka powoduje, że potrafi się docenić to, co się ma. Ten banał chodził mi po głowie, gdy zachwycałem się popołudniowym światłem odcinającym cienie na fasadach i dachach kamienic Śródmieścia. Nie było mnie w Lublinie raptem 4 tygodnie, ale za to spędziłem je w dość dużym odcięciu od wieści z miasta czy szerzej – kraju. Ostatnimi laty takie czasowe izolacje wypadały mi corocznie i działały podobnie – jak sanatorium dla mózgu. Za każdym razem, przynajmniej przez chwilę, miałem poczucie spoglądania na miasto i jego problemy z pewnego dystansu. Choć zdarzało mi się dostrzec pozytywy, to jednak bywałem i zrzędzący. Mniej więcej po miesiącu godziłem się ze status quo pewnych prawideł lubelskiej kultury i życie powracało do normy.

Advertisement

W tym roku po powrocie też miałem poczucie jakiegoś chwilowego wyobcowania, ale z nieco innej perspektywy. Przeważnie z takich prac sezonowych wracałem szczęśliwy, że się skończyły, ale nie tym razem. Umiarkowanie chciało mi się wracać do Polski, spędziłem uroczy urlop na winobraniu we Francji (nota bene, niesamowite zjawisko kulturowe), trochę się poszwendałem i finalnie z dużą niechęcią przyjmowałem myśl, że ta przygoda się już kończy. Widok tabliczki Lublin Główny, po dwóch dobach podróży, potraktowałem z obojętnością. Nie zapowiadało to dobrze aklimatyzacji.

Pierwszy dzień po moim przyjeździe był słoneczny, ciepły. Piękna jesień. Godzinami nadrabiałem zaległości, chłonąłem wieści z miasta. Przeglądając zdjęcia, czytając reportaże starałem się domyślić, jak wyglądał ten czas, w którym mnie nie było. Jak wyszły „pandemiczne” edycje festiwali, czy miasto tętniło życiem. Gdzieś w podświadomości kryło się pytanie, czy wyszliśmy z tarczą z tej fazy „Polski z koronawirusem”, czy obroniliśmy sezon letni. Ten niepokój to z resztą tak naprawdę nie tylko o przeszłość, o miniony już wrzesień, ale też o przyszłość. To szukanie odpowiedzi na pytanie, czy Lublin wyjdzie z tego wszystkiego obronną ręką? I choć to tylko relacje – uspokoiłem się trochę, powyższe pytanie wydało się mniej niepokojące.

A potem wyszedłem na spacer. Wraz z przyjacielem i psem chodziliśmy po Śródmieściu. Wyrwany na te tygodnie z Lublina nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że patrzę na moje miasto trochę abstrakcyjnie, jak turysta. Może odczucie to wynikało z magii niezwykłego światła, ciepłego, ale równocześnie kontrastowego. Ten nastrój powodował, że przy każdym spojrzeniu w górę, w głowie świtała refleksja – to jest naprawdę piękne miasto. I jest to perła dla turystów, nie tylko za sprawą tych urokliwych, czasem niemal południowych w swoim charakterze zaułków, kamieniczek czy ulic. Lublin jest nią także za sprawą swojego życia. A to trudnym czasom się nie poddało...

Wieczorem siadłem jeszcze na chwilę w knajpce na Starym Mieście. To był zwykły dzień, środek tygodnia, a uliczki żyją. W restauracjach może nie komplet, ale też specjalnie dużo pustych miejsc nie widać, po Rynku kręcą się osoby z przewodnikami, aparatami fotograficznymi. Mniej może języków obcych, ale wciąż są silnie obecne. Tak, ten dzień natchnął mnie optymizmem. Lublin dużo potrafi przetrwać. Jeszcze będzie dobrze!

This article is from: