SŁÓWKO DO DOROSŁYCH (klucz do lektury) Codzienny dramat (niewiele znaczący i dlatego niebezpieczny) dziecięcych kłamstewek podjęty został w tej książeczce na sposób lekki i nieco ironiczny. Skutek jest dwojaki: z jednej strony osłabia dramatyzm uczniowskiego zmyślania, wobec którego dorośli pozostają często bezradni (mama i wychowawczyni są komicznie zjednoczone w bezsilności wobec „kłamczucha”); z drugiej – prowadzi chłopca do dojrzałości, do odkrycia siły i piękna prawdy. Historia Andrzejka dobrze ilustruje ważne mechanizmy zachowania dzieci z punktu widzenia psychologii rozwoju. Pierwszy mechanizm: „realizm dziecięcy” to, jak mówi Jean Piaget, niezdolność (przynajmniej przed ósmym rokiem życia) wyodrębniania znaczenia symboliczno-metaforycznego obecnego w słowach dorosłych. Przykładem jest powiedzenie „kłamstwo ma krótkie nogi”, które Andrzej rozumie dosłownie: na skutek zmyślania jego nogi nie rosną, a fartuch wydaje się irytująco długi. Drugi mechanizm: w obliczu frustracji chłopiec modyfikuje rzeczywistość za pomocą fantazji. Wyobrażenia same przychodzą mu do głowy, niektóre zabawne, inne pocieszające. I oto trzeci mechanizm: fantazje zmieniają rzeczywistość, aby zasklepić „pęknięcia”, z którymi dziecko nie może sobie poradzić. Na przykład trójkąt ostrzegawczy ma ocalić honor w sytuacji, gdy dziecko nie zna definicji trójkąta równobocznego. To dobra lekcja dla nauczycieli, chętnie określających uczniów za pomocą etykietek („jesteś kłamczuchem”). Dorośli często ignorują psychikę dziecka (Andrzej „poczuł się pokaleczony na duszy, pełen rys i pęknięć”), interpretują fantazje jako umyślne oszustwo wprowadzające zamęt. Tymczasem powinni wiedzieć, że dziecko pragnie pocieszenia, że przetwarza rzeczywistość wedle własnego upodobania, by łatwiej mu było stawić jej czoła. To nie jest kłamstwo we właściwym rozumieniu. Pedagodzy więc, zamiast rzucać pochopne oskarżenia, powinni więcej „słuchać” i mieć świadomość trudności, jakie przeżywają ich wychowankowie. Gdyby opowiadanie kończyło się w tym punkcie, miałoby pesymistyczny wydźwięk edukacyjny. Jednak pojawia się jeszcze czwarty mechanizm, najbardziej cenny ze wszystkich. Chłopiec mówi sam sobie: „nie ma żadnego latającego dywanu”. Dobrowolnie rezygnuje z fantazji i stara się zebrać odwagę do przeciwstawienia się rzeczywistości. Tu kryje się największa niespodzianka: ujawnienie prawdy nie tylko nie pociąga za sobą potępienia i kary, ale nareszcie przynosi pomyślne rozwiązanie dręczącego problemu zbyt długiego fartucha. Odwaga w walce o prawdę wyzwala z najgłębszego lęku. Dlatego dorośli wcale nie muszą być bezsilni wobec dziecięcego zmyślania. Wręcz przeciwnie: to wielkie zadanie okazywać dziecku szacunek dla jego fantazji, towarzyszyć mu na drodze prawdy i pomagać krok po kroku zrozumieć, że prawda rodzi piękne owoce. Mariateresa Zattoni
– Puszek, kot naszej woźnej, wpadł w pułapkę, bo w szkole wybuchł pożar. Przybiegłem mu na ratunek, zmoczyłem wodą fartuch i rzuciłem na płomienie. Ocaliłem Puszka, ale mój fartuch się nadpalił – tłumaczył mamie w drodze do auta. Jej badawcze spojrzenie spoczęło na synu i strzępku materiału, który miętosił w rękach. Była zakłopotana i pomimo że miała w planie różne sprawunki, wolała niezwłocznie skontaktować się z wychowawczynią. Ta otworzyła szeroko oczy i potrząsnęła przecząco głową. Nie, nic podobnego się nie stało.
Podczas przerwy w kącie korytarza Andrzej sam rozpalił ognisko ze sterty starych gazet. Posłużył się zapałkami przyniesionymi z laboratorium chemicznego. Ponieważ nauczycielka zaczęła krzyczeć, chłopiec bez namysłu ściągnął fartuch i wrzucił go w płomienie. Kot pani woźnej, jak zwykle zwinięty w kłębek na parapecie okiennym, nie brał udziału w żadnej aferze. Rozpalając zapałki, Andrzej pilnie im się przypatrywał... Jego fantazja natychmiast podchwyciła obraz ognia: przecież należy ratować stworzenia przed płomieniami! Wobec grozy sytuacji cóż znaczy poświęcenie marnego fartucha?! Bez żalu rozstał się z kłopotliwym ubrankiem. A słowa „kłamczuch” po prostu nie znosił.
– Powiedz mi, co ja mam z tobą zrobić? Jeśli nie dociera do ciebie ani groźba, ani prośba, już nie mam żadnego pomysłu – westchnęła mama.
Wyciągnęła z pudełka fartuch, szarpnęła syna za rękę, wepchnęła do samochodu i z piskiem opon ruszyła do sklepu. Jędrkowi pozostała tylko nadzieja, że może tym razem nowy nabytek sięgać będzie do łydek, tak jak u kolegów. Pomyślał, że skoro jego nogi wcale się nie wydłużają, z krótszego fartucha prędko nie wyrośnie. Zakup mamy jednak znowu go rozczarował. Nieszczęsny strój niczym się nie różnił od poprzedniego. Zaledwie przybyli do domu, udręczony, upokorzony i rozgniewany zaszył się w swoim pokoju. Włączył odtwarzacz i nastawił płytę, której zawsze słuchał, gdy miał chandrę, ponieważ w wyimaginowanym świecie trzej bohaterowie piosenek mogli stać się tym, kim on chciał być. To był jego odwet na nieprzychylnej rzeczywistości.
Kłamczuch, mucha i król w woźniców lśniącym stroju siedzą sobie w powozie pod brzózką na postoju. Każdy się rwie do zaprzęgu, każdy ruszać chce w świat, lecz komu powierzyć lejce, by powiózł wszystkich bez strat?