8 minute read
MIECZYSŁAW STOCh
from ArtPost 5/2020
by Artpost
Legendarne wytwórnie i ich fonograficzne arcydzieła „Mercury Records“ (część 10)
MIECZYSŁAW STOCH
Advertisement
Na początku lat 90. ubiegłego stulecia, będąc w Japonii a konkretnie w Tokio, w dzielnicy Ochanomizu, znalazłem wspaniały sklep z płytami jeszcze podówczas głównie analogowymi. Sklep nazywał się Disk Union. Sama nazwa wydawała mi się trochę na wyrost, bo sklep nie dość, że bardzo niewielki, to mieścił się na 5. piętrze niezbyt okazałego budynku. Na to piętro właśnie trzeba było się wdrapać po bardzo wąskich i stromych schodach. Wchodząc do sklepu usłyszałem fragment Uwertury koncertowej 1812 w tonacji Es-dur Piotra Czajkowskiego, w którym to zamiast bębnów imitujących wystrzał armatni, odezwała się autentyczna armata. Jednocześnie uderzyła mnie niezwykła realizacja dźwięku na tej płycie. Intensywność wszystkich planów akustycznych, naturalność brzmienia poszczególnych sekcji stwarzały wrażenie , że przestrzeń akustycznie oddycha łagodną głębią, której tak trudno mi się dziś doszukać w cyfrowych realizacjach. Bardzo sympatyczny
kierownik sklepu pan Yabu oznajmił mi, że jest to audiofilska płyta wytwórni „Mercury Records“. Oczywiście zakupiłem płytę i było to moje pierwsze spotkanie z tą legendarną wytwórnią. W Disk Union bywałem potem wiele razy, tym bardziej, że nazwa wcale nie była na wyrost, bo firma rozwinęła się do bardzo pokaźnych rozmiarów, posiadając dziś ponad 50 sklepów ze wszystkimi gatunkami muzyki na terenie całej Japonii. I pomyśleć, że zaczynała od małego sklepu z klasyką. W bardzo dynamiczny sposób rozwijała się też, nasza dzisiejsza bohaterka, wytwórnia „Mercury Records“ . Założona została w 1945 roku przez trzech dżentelmenów. Główny inicjator Irving Green urodzony na Brooklynie w Nowym Jorku miał zarówno zaplecze finansowe jak i bogate doświadczenie w branży, bowiem jego ojciec Albert Green był dyrektorem i właścicielem założonej przez siebie wytwórni „National Records“ zajmującej się produkcją i dystrybucją bardzo popularnej muzyki w USA country & western. To właśnie Irving Green – niekwestionowany szef wytwórni - zatrudnił w Mercury Records Quincy Jonesa, niezwykle
zdolnego producenta muzycznego, którego kariera niektórych przyprawiała o zawrót głowy. Quincy Jones bowiem, jako jeden z pierwszych czarnoskórych wstąpił w ścisłe grono zarządu wytwórni zostając wkrótce zastępcą Irvinga Greena. Drugi po Bogu w Mercury Records był jednak Berle Adams, niezwykle wpływowy agent mający pod swoją opieką nie tylko muzyków ale i aktorów oraz różnej maści showmanów. Dzięki swoim szerokim koneksjom rozpoznawał i wyławiał dobrze zapowiadających się zdolnych muzyków. To dzięki niemu dla tej wytwórni nagrywali Louis Jordan, Coleman Hawkins, Fats Waller czy Art Tatum. Trzeci ze wspomnianych dżentelmenów to Arthur Talmadge. Zanim przystąpił do spółki z Berle i Greenem był szefem bardzo znanej wytwórni w Stanach Zjednoczonych „United Artists Records“, był też zalożycielem i właścicielem „Musicor Records“. Znów bogate doświadczenie w branży fonograficznej zaowocowało znakomitymi kontraktami, dzięki którym dla Mercury Records nagrywały takie sławy jak Dinah Washington, Eroll Garner, Frankie Lane czy charyzmatyczna Sarah Vaughan. Wytwórnia Mercury Records z siedzibą w Chicago w stanie Illinois jako znak firmowy i logo przyjęła sobie skrzydlatą głowę Merkurego, w mitologii rzymskiej posłańca bogów, uznawanego za jednego z twórców muzyki, boga handlu, zysku i kupiectwa, ale i jednocześnie boga złodziei i naciągaczy – słowem symbol idealnie pasujący do tak zwanego show businessu. Twarzy do prototypu logo użyczył sam Edie Gaedel, słynny bejsbolista, który często jako wielki krasnolud reklamował firmę Mercury Records dostając całkiem niezłe honorarium. Firma zresztą nie poprzestawała tylko na takiej promocji. Jako jedyna w tym czasie, w przeciwieństwie do RCA Victor czy Columbii, nie promowała swoich płyt poprzez stacje radiowe, ale poprzez tak zwane „jukeboxy“ – znane u nas jako szafy grające. Promocja ta była o tyle niezwykła, że nie tylko nie kosztowała nic, ale i przynosiła dochody w postaci sprzedaży nośników do tychże szaf, oczywiście odpowiednio sformatowanych. I tak najpierw produkowano płyty 10-calowe, a potem single 7-calowe, ale już na 45 obrotów na minutę. Płyty nie tylko się sprzedawały, ale i wspaniale reklamowały szeroki repertuar z katalogu Mercury Records w barach, pubach i restauracjach na terenie całych Stanów Zjednoczonych. Pozwoliło to na gigantyczny wzrost sprzedaży i z firmy małej, niezależnej uczyniło potentata na miarę największych firm fonograficznych w USA.
W 1951 roku w wytwórni Mercury Records pojawiło się dwóch niezwykle zdolnych realizatorów dźwięku. Zapoczątkowali oni wyjątkową technikę nagrań, używając tylko jednego mikrofonu. Byli to inżynier C. Robert Fine i realizator dźwięku David Hall. Chodziło im o to, aby znaleźć takie miejsce dla mikrofonu, w którym ogniskuje się cała scena akustyczna, a nagranie byłoby bez najmniejszego uszczerbku dla żadnej z sekcji instrumentalnych. Zadanie wydawało się karkołomne jeśli w grę wchodziła wielka orkiestra symfoniczna. Rzeczywiście, ustawianie mikrofonu czasem zabierało im parę dni, ale efekt był piorunujący. Prostota tej filozofii polegała na tym, że jeśli żródło dźwięku odtwarzanego jest jedno, bo w systemie mono był przecież tylko jeden głośnik, to i źródło nagrania powinno być jedno – jeden mokrofon. Dawało to niezwykle naturalny efekt. W tej oficynie jednak ogromny pietyzm i zaangażowanie widać było w każdym elemencie całego procesu technologicznego, od nagrań, aż do końcowego produktu w postaci płyty długogrającej. Nagrywano zazwyczaj albo na magnetofonie Ampex używając taśmy z prędkością 15 cali na sekundę, albo na bardzo zaawansowany technologicznie magnetofon używając magnetycznej taśmy filmowej o szerokości 35 milimetrów, dodatkowo perforowanej, aby nie było nawet minimalnych przesunięć zarówno podczas nagrywania jak i podczas odtwarzania przy nacinaniu matryc. Dodatkowo stosowano różnego rodzaju mikrofony, do głosów stoso-
wano Telefunken U-47, tak samo do perkusji, do saksofonu czy trąbki. Do fortepianu używano zaś mikrofonu RCA 44 BX tak jak w przypadku gitary, zaś do kontrabasu używano Altec 639. Do nagrań orkiestry symfonicznej używano bardzo czułych mikrofonów sferycznych. Najpierw w systemie mono stosowano jeden mikrofon, a kiedy pojawiła się możliwość nagrywania w systemie stereo, to dokładano z lewej i z prawej strony dwa mikrofony nagrywające lewy i prawy kanał. Wyglądało to jak bukiet złożony z trzech mikrofonów. Angielska Decca, zdaje się, jako pierwsza zastosowała ten patent nazywając go Decca Tree. Na taki właśnie bukiet mikrofonów nagrano wspomnianą przeze mnie na samym początku płytę z Uwerturą 1812 Piotra Czajkowskiego. Na tej płycie Orkiestrą Symfoniczną z Minneapolis dyryguje Antal Dorati, zaś autentyczne odgłosy dwóch armat z brązu i jednej haubicy zostały nagrane na tyłach Kościoła Riverside w Chicago. Zarówno armaty jak i haubicę udostępniła Akademia Wojskowa w West Point z Nowego Jorku. Płyta ta bardzo szybko osiągnęła status złotej płyty i jako jedyna z katalogu tak zwanej klasyki sprzedawała się najlepiej. Do dziś zresztą to nagranie Uwertury 1812 uznawane jest za najlepsze w historii fonografii. Warto wspomnieć, że istnieje wydanie wcześniejsze w wersji mono, jednakże tam zastosowano odgłosy armat oryginalnej artylerii z 1812 roku nagranych później i przechowywanych w Uniwersytecie w Yale. Istnieje też trzecie wydanie w wersji stereo nagrane w Londynie z tamtejszą orkiestrą symfoniczną pod batutą tego samego dyrygenta. Oprócz wspomnianych mikrofonów sferycznych zastosowano w tych nagraniach stereo perforowaną taśmę magnetyczną o szerokości 35 milimetrów poruszającą się z prędkością 18 cali na sekundę. Dzięki temu uzyskano nie tylko rozszerzony zakres częstotliwości, ale też niezwykle stabilny dźwięk. Jeden z krytyków New York Timesa napisał, iż na płytach Mercury Records spotykamy żywą obecność orkiestry – „living presence of the orchestra“. Tak też nazwano poźniej całą serię z muzyką klasyczną – Living Presence Stereo. Jeśli przyjrzymy się klasycznym pozycjom z katalogu Mercury Records, to nie jest to może katalog tak imponujący jak w przypadku RCA Victor, czy Columbia Records. Może nawet lepiej pod tym względem wypadają takie wytwórnie jak Epic, Vox czy amerykańska Decca. Niemniej jest sporo pozycji ważnych i godnych polecenia. Wspomniany już Antal Dorati, uczeń Zoltana Kodalya i Beli Bartoka, nagrywał dla Mercury Records nie tylko z Orkiestrą Symfoniczną z Minneapolis ale i z orkiestrami z Detroit, z Londynu a na-
wet z węgierską orkiestrą Filharmonia Hungarica, wszystkie te nagrania są bez wyjątku bardzo cenione. Wspaniałe są też nagrania francuskiego dyrygenta Paula Paray, urodzonego w Normandii absolwenta Paryskiego Konserwatorium. Zadebiutował on w Mercury Records, tuż po objęciu stanowiska dyrygenta orkiestry w Detroit, bardzo udaną interpretacją Trzeciej Symfonii Saint-Saensa, zwaną też organową. Na sesji nagraniowej pojawił się wówczas bardzo znany organista, przyjaciel dyrygenta z dzieciństwa Marcel Dupre. Śmiało jednak możemy polecić wszystkie nagrania tego dyrygenta, nie tylko muzyki francuskich kompozytorów jak Ravel, Debussy czy Franck, ale też nagrania kompozycji Rimskiego-Korsakowa, Rossiniego czy Straussa. Wielką estymą cieszą się też nagrania Sir Johna Barbirolli z Orkiestrą z Halle. Nagrał on dla Mercury Records między innymi VIII Symfonię Vaughan Williamsa i było to pierwsze nagranie w historii fonografii. Bardzo miłym i donośnym polskim akcentem są nagrania dokonane przez naszego Stanisława Skrowaczewskiego, który był zaproszony na staż do USA przez samego George Szella. Nagrał on dla tej oficyny między innymi Szuberta Symfonię h-moll „Niedokończoną“ z Orkiestrą z Minneapolis oraz z Londyńską Filharmonią i pianistką Giną Bachauer Drugi Koncert Fortepianowy Brahmsa. Absolutnie wyjątkowym osiągnięciem jest jednak nagranie Suit Wiolonczelowych Bacha przez Janosa Starkera. Niewątpliwie najcenniejsza z płyt w katalogu Mercury Records. Przepiękny ton Stradivariusa, z niebotyczną techniką Strakera oraz ten realizacyjny przepych tak charakterystyczny dla tej wytwórni, jednoznacznie wpisuje to nagranie do panteonu najlepszych w historii fonografii. Może nie znajdziemy w opisanej oficynie jakichś oszałamiających osiągnięć sztuki interpretacji, oprócz oczywiście wyjątków, jednakże z całkowitą pewnością można powiedzieć, iż wiele płyt z katalogu Mercury Records pod względem realizacji dźwięku to absolutne arcydzieła fonografii XX wieku. n