NGS B.e.s.t. | grudzień 2013

Page 1


GRUDZIEŃ P 2 9 16 23 30

W 3 10 17 24 31

Ś 4 11 17 25

C 5 12 19 26

P 6 13 20 27

S

N

7 14 21 28

1 8 15 22 29


Głosy zUE 4 Otwórz serce spis 4 Reccover treści 5 Wiggor nagradza najlepszych EKOnomia 5 Prywatyzacja po polsku Polityka 6 Opowieści z Polski: Cejrowski, tęcza i ambasada 7 infoWschód 8 Wojna z OFE - ciąg dalszy 9 Dlaczego mniejszość może więcej? Wojna światów 10 Kobiety i mężczyźni: zakupy Felietuńczyk 12 Lan Party - felieton o wiosce 12 Rób to, co trudne, bo jesteś przyczyną! REALacja 14 3000 km rowerem: z Polski za Koło Podbiegunowe - cz. 2 16 Wywiady z szuflady: Marcin Meller 18 Do zobaczenia na FAFie! Trochę kultury?! 20 Matrix dla opornych 22 Kulturalny Rozkład Jazdy Rozerwij się! 22 Wykreślanka 23 Opowiadanie: Troll jego mać!

Mieliśmy już w tym roku okazję podziwiać pierwsze płatki śniegu, symbol zimy, który wywołuje uśmiech na twarzach dzieci biegnących rano, w piżamkach do okna . Ten magiczny moment, kiedy rano wstajemy z łóżek i na dworze okazuje się być nazbyt jasno, cieszy również dorosłych. Na portalach społecznościowych momentalnie pojawiają się wpisy na temat białego puchu zalegającego na chodnikach – zupełnie, jak gdyby było to coś nienaturalnego dla tej pory roku ;) Grudzień to również czas spędzony z rodziną, bliskimi w ciepłej domowej atmosferze. Mamy okazję odpocząć i w spokoju zastanowić się nad swoim życiem. Jesteśmy panami swojego losu, czy też sterują nami maszyny? Przełom roku to idealny moment aby odzyskać kontrolę nad swoim życiem. Zanim to jednak nastąpi czeka nas wiele przygotowań. W sklepach już od dawna roi się od świątecznych ozdób, półki pękają od zabawek i zestawów prezentowych. W szale zakupów nie zapomnijmy o naszych życiowych partnerach i ich potrzebach. Starajmy się pielęgnować nasze relacje i nie zapominać o odrobinie wyrozumiałości… Renifery na okładce mogą Was Drodzy czytelnicy nieco zmylić. W numerze ani słowa o ciastkach, ani o Rudolfie. Za to sporo o gwiazdach - przekonajcie się sami! Oprócz miłej lektury, ciepłych Świąt oraz sprawnego skoku w Nowy Rok nasza redakcja życzy Wam również wytrwałości w realizacji noworocznych postanowień. Pamiętajcie, że warto mieć ambitne cele. “Always aim for the Moon, even if you miss, you’ll land among the stars.” Dorota Nowak redaktor naczelna

Informujemy, iż tekst opublikowany w pierwotnej wersji grudniowego wydania (str. 20-21), o tytule „Matrix dla opornych” nie został napisany przez osobę wskazaną w treści. Prawowitym autorem tekstu jest Pan Michał Stonawski. Podkreślamy, że redakcja pisma nigdy nie propagowała kradzieży i opisany incydent jest dla nas ogromnym zaskoczeniem. Przepraszamy za zaistniałą sytuację.

Szukaj nas w sieci: best.ue.wroc.pl, a tam wszystkie teksty z gazety, najnowsze informacje z Uczelni, Wrocławia, Polski, świata i Drogi Mlecznej. Facebook, gdzie znajdziesz wiele konkursów, najświeższych informacji oraz kontakty do nas i innych bestowiczów (wklep: fb.com/ngsbest). best.ue.wroc@gmail.com, po prostu napisz, jeśli trapi Cię jakiś problem, coś ciekawego dzieje się na Uczelni lub gdziekolwiek indziej lub jeśli po prostu chcesz nam posłodzić. Adres redakcji: ul. Kamienna 59, Wrocław, bud. B/F pok. 8/9, tel./fax: (71) 36 80 648 Adres do korespondencji: NGS „B.e.s.t.” Uniwersytet Ekonomiczny we Wrocławiu, ul. Komandorska 118/120, 53-345 Wrocław Internet: best.ue.wroc@gmail.com, best.ue.wroc.pl | Facebook: fb.com/ngsbest Redaktor Naczelna: Dorota Nowak (no.dorota@gmail.com) | Zastępca Red. Nacz.: Magdalena Bieliszak (m.bieliszak@gmail.com) | Redaktorzy: Irmina Andrzejczak, Marlena Dąbrowska, Michał Gulewicz, Michał Panacheda, Przemysław Siwko, Natalia Skrobich, Przemysław Trzaska, Krystian Ulbin, Małgorzata Wasiak, Maciej Woźniak, Filip Wójcik | Korekta: Irmina Andrzejczak, Marcin Kasica, Natalia Malko, Ewa Popowicz, Jagoda Staruch, Katarzyna Woszczyk, Maciej Woźniak, Marta Wójs, Joanna Żyżło | Marketing & PR: Dorota Fiedorek, Katarzyna Miś, Jan Tyc, Małgorzata Wasiak | HR: Irmina Andrzejczak, Dorota Fiedorek, Marcin Kasica, Dorota Nowak, Michał Panacheda, Michał Strumecki | Foto & Grafika: Katarzyna Augustyniak, Patrycja Jadeszko, Katarzyna Klimko, Katarzyna Miś, Michał Panacheda, Andrzej Przybylski, Karolina Tomczyszyn, Małgorzata Ziobro | Skład DTP: Daria Czempiel, Katarzyna Miś, Dorota Nowak, Małgorzata Wasiak, Katarzyna Woszczyk, Maciej Woźniak, Małgorzata Ziobro | IT: Filip Wójcik | Administracja & Finanse: Magdalena Bieliszak, Dorota Nowak | Współpraca: Krzysztof Ferenc | Okładka: Ewa Koczułap Redakcja zastrzega sobie prawo wyboru, dokonywania skrótów i poprawek stylistycznych w dostarczanych materiałach. Opinie zawarte w artykułach i korespondencjach nie muszą być zgodne z poglądami Redakcji.


głosy zUE

Otwórz serce! Grudzień to czas kumulacji świątecznej atmosfery. Siwobrody atakuje nas z każdej strony, a w tle nieprzerwanie słychać Last Christmas. Zrzeszenie Studentów Polskich ma dla Was propozycję spełnienia bożonarodzeniowych czarów poprzez dobrą zabawę! Dajcie się wkręcić w prawdziwą magię świąt i poczujcie satysfakcję z pomagania. W dniach 9-11 grudnia odbywa się Wielka Draka dla Dzieciaka. Jedyny okres w roku, gdy każda impreza ma zbawienny wpływ dla świata. Organizatorzy zapraszają nas na Przegląd Formacji Kabaretowych w ramach Studenckich Odcinków Kabaretowych, podczas których studenci UE wybiorą nową gwiazdę sklejki kabaretowej. Standardowo w środę wrocławskie parkiety rozgrzeją się podczas Szał Baj Najt, a wasza obecność podczas tych wydarzeń zasili konto Wrocławskiego Hospicjum dla Dzieci. Wielka Draka dla Dzieciaka to największa akcja charytatywna wśród wrocławskich studentów, wspólnie z Wami zebranych zostało ponad 40 000 złotych. Tym samym dzieciaki, podopieczni wspomnianej Fundacji mogą spędzać czas z bliskimi, co często ma na nich lepszy wpływ niż najbardziej wyszukane sposoby leczenia. ZSP dziękuje za Wasze wsparcie i zachęca do dzielenia się pomocą również w tym roku. Przez trzy grudniowe dni odbędzie się wiele dodatkowych wydarzeń, które umilą Wasz czas na uczelni i mroźne wieczory, w tym Charytatywny Mecz Koszykówki oraz wytworny Bal. Do kupienia także kalendarz stworzony całkowicie przez studentów UE. Mikołajkowi Wolontariusze Wielkiej Draki dla Dzieciaka pojawią się z puszeczkami na kampusie - przy okazji przypominają Wam, nie zapominajcie portfeli w te dni. Wszystkie informacje znajdziecie na www.facebook.com/WielkaDrakadlaDzieciaka. Zapraszamy do zapoznania się z harmonogramem i czynnego udziału w konkursach!

Reccover Reccover to program muzyczny Telewizji Studenckiej KampusTV, którego druga edycjarozpoczyna się właśnie w grudniu! Program pozornie prosty w formule: ekipa z KampusTV spośród niemal 50 zgłoszeń zespołów wybiera dziesięć niepowtarzalnych i różnorodnych wrocławskich kapel, których zadaniem jest wykonanie oryginalnej wersji popularnego utworu. Banalne? Przedstawiciele młodej wrocławskiej sceny muzycznej wprowadzają w hity drugie życie, a ekipa KampusTV dba o piękny obraz filmowego dzieła. Po dziesięciu odcinkach będziecie mogli głosować na swoich ulubieńców. Jednak tym razem dodatkowe prawo głosu będzie miało również jury złożone z przedstawicieli wrocławskiego rynku muzycznego. (Zdradzimy, że w skład jury wchodzą m.in muzycy z zespołu Mikromusic, utalentowana wokalistka Adrianna Styrcz oraz szanowany dziennikarz muzyczny radia Ram – Piotr Bartyś, ale to nie koniec niespodzianek!). Teraz najważniejszym terminem jest 5. grudnia, kiedy zostanie wyemitowany pierwszy odcinek programu (www.Youtube.com/KampusTV). Kolejną nowością tej edycji, poza jury, będą oficjalne mikro-premiery w klubie Nietota, gdzie odbywają się nagrania drugiego sezonu. Czekamy z niecierpliwością na pierwszy czwartek grudnia, a potem każdy kolejny, aż do gali finałowej 23. lutego! Obserwujcie fanpage programu Reccover (www.facebook.pl/Reccover) oraz szukajcie informacji na temat małej gry miejskiej, którą przygotowali dla Was twórcy.

4

NGS B.e.s.t. | grudzień 2013 | best.ue.wroc.pl


głosy zUE

Wiggor nagradza najlepszych Ranking Najlepsi z Najlepszych jest organizowany już po raz osiemnasty na naszej uczelni. Projekt ten skierowany jest do wszystkich studentów Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu oraz oddziału zamiejscowego w Jeleniej Górze. Ranking Najlepsi z Najlepszych to coroczna uroczystość, na której spotykają się studenci, władze wydziałów oraz przedstawiciele firm. Daje to możliwość do wzajemnego poznania się oraz wymiany doświadczeń. Pragnąc docenić starania najbardziej wyróżniających się studentów stowarzyszenie studenckie Wiggor serdecznie zaprasza do wzięcia udziału w 18 edycji projektu, która odbędzie się już 12 grudnia 2013!

Prywatyzacja po polsku ARKADIUSZ SIEROŃ

Jest rzeczą zdumiewającą, że proces prywatyzacji trwa już w Polsce ponad dwadzieścia lat, zaś państwowe spółki mają wciąż ok. siedemnastoprocentowy udział w produkcji globalnej. Jak wynika z raportu FOR-u, pod względem struktury zatrudnienia sytuacja wygląda podobnie: ponad 16 proc. osób pracujących poza administracją publiczną jest zatrudnionych w spółkach nadzorowanych przez Skarb Państwa i odsetek ten należy do najwyższych w Europie (jest np. ponad dwukrotnie wyższy niż w Czechach; dane na 2008 r.).

C

hoć w ostatnich latach tempo prywatyzacji przyśpieszyło, to jednak jeśli spojrzy się na jej przebieg od początku transformacji (vide: ww. raport), to zauważy się, że polskie przychody z prywatyzacji w relacji do PKB były poniżej średniej dla Europy Śrowzdkowo-Wschodniej. Tezy o pośpiesznym wyprzedawaniu „narodowych sreber” czy dzikiej prywatyzacji w Polsce można więc włożyć między bajki. O ile jeszcze można jakoś zrozumieć (choć niekoniecznie się z tym zgadzać) fakt pozostawania tzw. kluczowych spółek w rękach państwa, o tyle trudno pojąć, dlaczego wciąż (stan na 30.06.2013 r.) nie zostały sprywatyzowane takie przedsiębiorstwa państwowe jak Orzechowskie Zakłady Przemysłu Sklejek, takie spółki z większościowym udziałem Skarbu Państwa, jak: Fabryka Szlifierek „FAS Głowno” Sp. z.o.o,, Saksońsko-Śląska Unia Betonowa Sp. z o.o. czy wreszcie takie jednoosobowe spółki (sic!) Skarbu Państwa, jak: Chłodnia „MORS-WOLA” Sp. z o.o. czy Przedsiębiorstwo Przemysłu Ziemniaczanego Trzemeszno Sp. z o.o.

Poza tym Skarb Państwa jest w posiadaniu następujących spółek, które nie prowadzą działalności, są w likwidacji lub upadłości: Krakowska Fabryka Mydła C. Śmiechowski Sp. z o.o. w likwidacji, Zespół Pieśni i Tańca „OPOLE” Sp. z.o.o. w Opolu w likwidacji, Jeleniogórska Przędzalnia Czesankowa ANILUX SA. w upadłości, czy Zakłady Przemysłu Odzieżowego „POLDRES” w Żyrardowie Sp. z.o.o (nie prowadzi działalności). Oprócz tego Skarb Państwa jest mniejszościowym udziałowcem wielu spółek, w tym takich jak: Dom Hutników Sp. z o.o., Wytwórnia Octu i Musztardy w Parczewie Sp. z o.o., Fabryka Żarówek „HELIOS” Sp. z o.o., PCZ Polskie Uzdrowisko Ciepłowody Przerzeczyn Zdrój Sp. z o.o. czy Zakłady Mięsne „PEKPOL OSTROŁĘKA” SA. Choć przedstawiona lista może wydawać się śmieszna, w rzeczywistości zwlekanie z prywatyzacją wiąże się z poważnymi kosztami dla społeczeństwa. Przykładowo, tylko na opóźnieniu prywatyzacji jednej spółki (zakończonej w 2010 r.) — Ruchu SA — społeczeństwo straciło kilkaset milionów PLN. A w rękach państwa wciąż pozosta-

ją (dane na 30.06.2013 r.) 28 czynne przedsiębiorstwa państwowe, 181 jednoosobowe spółki Skarbu Państwa, 47 spółki z większościowym udziałem Skarbu Państwa oraz udziały w 438 spółkach z mniejszościowym udziałem Skarbu Państwa. Niepokoi zwłaszcza ta ostatnia liczba, gdyż według Najwyższej Izby Kontroli, około jedna trzecia spółek, które sprywatyzowano najwcześniej (tj. w latach 1991–1995) i gdzie Skarb Państwa ma jeszcze pakiety mniejszościowe, jest obecnie w stanie upadłości lub likwidacji, a więc wartość udziałów w nich jest praktycznie zerowa. Dlaczego zatem państwo nie śpieszy się ze sprzedażą swoich spółek? Cóż, pewne światło na tę kwestie rzuca raport NIK-u dotyczący prywatyzacji wspomnianego dystrybutora prasy. Otóż, w latach 1992–1999 funkcję członka zarządu pełniło aż 19 osób. Nic dziwnego, że było tyle chętnych — w 1999 r. wynagrodzenie członków zarządu przekroczyło 22-krotność średniego wynagrodzenia w gospodarce! To nie wszystkie przyjemności, które czekały na politycznie mianowanych członków zarządu. Spółka kupiła dwa mieszkania

NGS B.e.s.t. | grudzień 2013 | best.ue.wroc.pl

5


Głosy zUE w Warszawie, oddając je całkowicie do dyspozycji członków zarządu, którzy nie byli obciążani — jakże by inaczej! — opłatami za ich eksploatację. Zarząd odbywał także liczne „podróże służbowe” — np. na Bermudy, słynne centrum finansowe i miejsce odbywania licznych targów międzynarodowych — podczas których spółka opłacała nawet prywatne rozmowy telefoniczne oraz drinki. Wszystko na koszt podatnika. Rzecz jasna, wcale nie jest to odosobniony przypadek. Prasa co chwila donosi o nieprawidłowościach związanych z prywatyzacją państwowych spółek (np. sprawa korupcji przy prywatyzacji firm STOEN i PLL LOT), zaś karuzela na stanowiskach członków zarządu odbywa się po każ-

dych wyborach. Co ciekawe, także po tych ostatnich, kiedy rządząca koalicja nie uległa przecież zmianie (m.in.roszady w PGE, PGNiG)! Niektórzy twierdzą, że prywatyzacja nie leży w interesie narodowym. Poprawniejsze byłoby jednak stwierdzenie, iż prywatyzacja nie leży w interesie polityków oraz zaprzyjaźnionych z nimi osób, którzy pełnią funkcję członków zarządu w państwowych spółek z politycznego mianowania. Oczywiście, brak wpływów do budżetu czy nadużycia finansowe w państwowych firmach nie stanowią najważniejszego argumentu za prywatyzacją. Malwersacje mogą się przecież zdarzać także w spółkach prywatnych.

Jednak w takich przypadkach straty ponoszą tylko akcjonariusze, nie zaś wszyscy podatnicy. Podstawową skazą własności państwowej jest fakt, iż nie jest ona poddana mechanizmowi zysków i strat, co prowadzi do nieefektywnego gospodarowania, przejawiającego się właśnie m.in. w przeroście zatrudnienia, rozdmuchanych płacach i nieproporcjonalnie wysokich kosztach ogólnego zarządu. Biorąc to pod uwagę, odejście przez polski rząd od dotychczasowego trendu prywatyzacji spółek państwowych może tylko martwić, gdyż oznacza to, że znaczna część majątku produkcyjnego będzie wciąż pozostawać pod nieefektywnym, państwowym zarządem.

Opowieści z Polski: Cejrowski, tęcza i ambasada MICHAŁ „LINUX” GULEWICZ

„Spalono Tęczę na Placu Zbawiciela. Nareszcie!!! To jest plac Zbawiciela, a nie plac zboczeńców. Jeśli władzom Warszawy bardzo zależy na stawianiu «instalacji artystycznych» ku chwale grzechu sodomskiego, to można było wybrać inne miejsce - na przykład Plac Unii Europejskiej” - napisał na portalu facebook znany podróżnik i dziennikarz Wojciech Cejrowski.

D

odał też, że „Każdy Polak ma konstytucyjne prawo obrzucać ruską ambasadę (nie ludzi tylko posesję) wszystkim czym tylko chce, a policja ma obowiązek skutecznie bronić placówki dyplomatycznej nawet tak wrogiego państwa, jakim jest Rosja”. W ten sposób skomentował on incydenty, mające miejsce podczas Marszu Niepodległości. W myśl zasady „Internet nie wybacza” post ten spotkał się z prawdziwą lawiną krytyki, mniej lub bardziej konstruktywnej, ze strony internautów. Następnego dnia Pan Wojciech Cejrowski skomentował sytuację w następujący sposób: „Chyba się nie rozumiemy - może to kwestia pokoleniowa. Teraz szkoły są do kitu, poczynając od podstawówki i nie uczą czym jest precyzja w wypowiedzi. Nie uczą mówić precyzyjnie, ani słuchać precyzyjnie. A potem jeszcze włączają Państwo telewizor i tam też nikt nie jest przywiązany do znaczenia własnych słów - coś tam gada na okrągło, no to gada, a my słuchamy jednym uchem, bo to bez znaczenia, że przegapimy jakieś jedno słowo - uważne słuchanie nie ma

6

znaczenia. A ja z innego pokolenia - u nas każde słowo się liczy, bo zanim coś powiemy, czy napiszemy, to myślimy. Wczoraj NIE napisałem, że obrzucanie ambasady jest dobre. Napisałem tylko, że obywatele mają prawo obrzucać, a policja ma OBOWIĄZEK skutecznie nie dopuścić do obrzucenia. Czy to na prawdę trzeba tłumaczyć aż tak łopatologicznie?”. Jest to interesujący przykład zastosowania argumentum ad personam: kto skrytykował wypowiedź pana Cejrowskiego jest osobą niedouczoną, która w ogóle nie zrozumiała sensu jego wypowiedzi (oczywiście według tego, co sam raczył zanotować na portalu). Dlatego też przeanalizujmy ten problem nieco dokładniej.

Atak na ambasadę prawem gwarantowanym przez konstytucję

Zgodnie z tym, co napisał znany podróżnik, Polacy mają konstytucyjne prawo do zaatakowania rosyjskiej ambasady, zaś policja ma obowiązek im w tym przeszkodzić, broniąc placówki dyplomatycznej. Już na wstępie moż-

NGS B.e.s.t. | grudzień 2013 | best.ue.wroc.pl

na tu dostrzec pewien paradoks. Jeżeli konstytucyjnie dozwolone jest zaatakowanie ambasady, na jakiej podstawie policja miałaby przeszkodzić w realizacji takiego przedsięwzięcia? Byłoby to wówczas jawne naruszenie praw obywatelskich ze strony policji. Idąc tym tropem można wysnuć wniosek, że obowiązkiem służb mundurowych jest odbieranie obywatelom praw i wolności gwarantowanych przez konstytucję, a jestem przekonany, że ustawa o Policji z roku 1990 nic o tym nie mówi. Dlatego wstępnie powinniśmy założyć, że ustawa zasadnicza nikomu nie gwarantuje prawa do wandalizmu, jako formy wypowiedzi. W końcu pan Cejrowski pisał, że „obywatel ma konstytucyjne prawo wyrażać publicznie swoje opinie i emocje, oraz sam decyduje o tym w jaki sposób to zrobi, a potem, ewentualnie, ponosi konsekwencje swoich złych wyborów”. Naprawdę ciężko uznać wandalizm za przykład wolności słowa. Nawet Ludwig von Mises pisał, że argumentowanie swoich racji przy użyciu przemocy fizycznej jest dowodem na niemożność argumentowania ich drogą merytorycznej dyskusji, co


EKOnomia oznacza, że nie ma się racji a priori. Zabrnijmy trochę dalej. Jeżeli Polacy mają konstytucyjne prawo do niszczenia mienia rosyjskiego, ponieważ posiadają „konstytucyjne prawo nie lubić Ruskich”, jak w takim razie wyjaśnić treść artykułu 119 Kodeksu karnego o następującym brzmieniu: „§ 1. Kto stosuje przemoc lub groźbę bezprawną wobec grupy osób lub poszczególnej osoby z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej, wyznaniowej lub z powodu jej bezwyznaniowości, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.§ 2. Tej samej karze podlega, kto publicznie nawołuje do popełnienia przestępstwa określonego w § 1”? Powszechnie wiadomo, że żadna ustawa nie może być w sprzeczności z konstytucją, a Kodeks karny wyraźnie wskazuje, że jest to czyn zabroniony. Dlatego musimy przyznać, że stwierdzenie, jakoby każdy Polak miał konstytucyjne prawo do zaatakowania ambasady rosyjskiej, to kompletna bzdura.

Jaram się jak warszawska tęcza

Kolejna kontrowersja dotyczy Tęczy na Placu Zbawiciela, która uległa spaleniu podczas Marszu Niepodległości. Jest to sprawa lekko kontrowersyj-

na, gdyż liczne środowiska próbowały, jak widać skutecznie, powiązać tęczę z propagowaniem homoseksualizmu. Jak pisał sam Cejrowski, tęcza została zbudowana „ku chwale grzechu sodomskiego”. Jednak czy takie skojarzenia stanowią podstawę do uprawomocnienia zniszczenia mienia publicznego? Czas na lekką dawkę edukacyjną. Musimy mieć świadomość, że najczęściej spotykanym znaczeniem tęczy jest więź między istotą ludzką a bóstwem. W mitologii greckiej tęczę uosabiano z boginią Iris – posłanką bogów olimpijskich, która rozpinała siedmiobarwny łuk, łączący Niebo i Ziemię, czyli bogów i ludzi. Według legend skandynawskich mitologii skandynawskiej tęczowy most (Bifrost) łączył świat ludzi, Midgard, ze światem bogów, Asgardem. W tym znaczeniu tęcza również symbolizowała tę szczególną więź między ludźmi a bogami. Nie wolno nam też zapomnieć o pojawieniu się jej w Starym Testamencie. Dlatego tym bardziej zaskakuje wypowiedź Wojciecha Cejrowskiego - podróżnika i dziennikarza, a także zagorzałego orędownika katolicyzmu, który powinien wiedzieć, co symbolizuje dla Chrześciajn tęcza. Księga Rodzaju, Rozdział 9, wersy 12-15: „12 Tedy rzekł Bóg: To jest znak przymierza, który Ja dawam między

mną i między wami, i między każdą duszą żywiącą, która jest z wami, w rodzaje wieczne. 13 Łuk mój położyłem na obłoku, wość w popołudniowe spacery przypominała niemal wymarłą wioskę. 14 I stanie się, gdy wzbudzę ciemny obłok nad ziemią, a ukaże się łuk na obłoku: 15 Że wspomnę na przymierze moje, które jest między mną i między wami, i między każdą duszą żywiącą w każdem ciele; i nie będą więcej wody na potop, ku wytraceniu wszelkiego ciała.” Dla Chrześcijan tęcza symbolizuje przymierze zawarte między Bogiem a ludźmi. Jest obietnicą, że Ziemi już nigdy więcej nie nawiedzi potop. Dlatego też uznanie, że propaguje ona homoseksualizm jest tak naprawdę kwestią interpretacji. Nie ma podstaw, by czyjeś skojarzenia miały uprawomocnić jej zniszczenie. Pozwolę sobie zauważyć, że rzeźby amorów, na które natkniemy się w Watykanie, jak i w prawie każdym kościele, mogą kojarzyć się niektórym odbiorcom z pedofilią (w końcu rzeźby te przedstawiają obnażone dzieci). Ale czy takie myśli rzutują na Kościół jako instytucję? Czy raczej na odbiorców, którzy poszukują przekazów podprogowych na tyle intensywnie, że w końcu znajdują je wszędzie…?

infoWschód

27

października odbyły się wybory prezydenckie w Gruzji. Centralna Komisja Wyborcza zarejestrowała 23 kandydatów ubiegających się o stanowisko prezydenta tego kraju. Obecna głowa państwa - Micheil Saakaszwili, sprawuje swój urząd drugą kadencję, co w myśl Konstytucji Gruzji nie pozwoliło mu na ponowną kandydaturę. Wybory oznaczają zmianę ustrojową państwa - na mocy poprawek konstytucyjnych z 2010 roku Gruzja przechodzi z prezydenckiego systemu rządów na gabinetowo-parlamentarny. Faworytem wyborów był kandydat rządzącej koalicji Gruzińskie Marzenie (GM) – Giorgi Margwelaszwili. Prawdopodobne zwycięstwo Margwelaszwilego zakończy stan wrogiej kohabitacji między premierem Bidziną Iwaniszwilim a odchodzącym prezydentem. Spośród 22

MICHAŁ PANACHEDA

pozostałych pretendentów tylko dwójka - Dawit Bakradze i Nino Burdżanadze, według sondaży przeprowadzonych przed wyborami na zlecenie National Democratic Institute (NDI), może doprowadzić do przeprowadzenia drugiej tury wyborów. Wybory prezydenckie były walką na hasła i slogany, żaden kandydat ubiegający się o fotel prezydenta nie przedstawił społeczeństwu spójnego programu wyborczego.

infoWyniki

Zaskoczenia nie było, wybory wygrał Giorgi Margwelaszwili z wynikiem 62,12 proc., pokonując m.in. kandydata Zjednoczonego Ruchu Narodowego (ZRN) Dawita Bakradzego – 21,72 proc. oraz liderkę Demokratycznego Ruchu Zjednoczonej Gruzji – Nino Burdżanadze (10,19 proc.). Frekwencja wyniosła 46,9

proc., co w porównaniu z zeszłorocznymi wyborami parlamentarnymi jest spadkiem o 13 punktów proc. Wybory przebiegły spokojnie, a obserwatorzy międzynarodowi (m.in. OBWE, Rada Europy) uznali je za transparentne i demokratyczne. Rzecznik misji obserwacyjnej GUAM nazwał wybory w Gruzji jako wolne i uczciwe – spełniające wszystkie międzynarodowe normy. Wybory ukazały, iż społeczeństwo ufa koalicji rządzącej Gruzińskie Marzenie i, głosując na jej kandydata, oddaje całą władzę w kraju w jej ręce. Kolejne wybory przeprowadzone w spokojnej atmosferze i z zastosowaniem demokratycznych, międzynarodowych procedur pozwalają nam podtrzymać pozytywną opinię nt. demokratycznych przemian zachodzących w kraju Kartwelów, czyli Gruzji.

NGS B.e.s.t. | grudzień 2013 | best.ue.wroc.pl

7


EKOnomia

Wojna z OFE – ciąg dalszy MICHAŁ „LINUX” GULEWICZ

Rząd przedstawił projekt ustawy o zmianach w systemie emerytalnym. Zakaz reklam, przymus do inwestowania w akcje i umorzenie obligacji, to najbardziej rzucające się w oczy modyfikacje, którym mają zostać poddane OFE. Takie propozycje nie pozostawiają wątpliwości, co do intencji rządzących. Chcą całkowicie zdemontować drugi filar i uzależnić przyszłych emerytów od ZUS.

N

a początek OFE nie będą mogły inwestować w instrumenty dłużne, emitowane przez jakiekolwiek rządy na świecie, a nasz rodzimy rząd planuje całkowicie umorzyć wszystkie obligacje zgromadzone przez OFE i zamienić je na zapis na rachunkach w ZUS. Jak już pisaliśmy, instytucja ta jest zmumifikowanym truchłem, utrzymywanym w całości wyłącznie dzięki dotacjom z budżetu centralnego, które spełniają rolę bandaży utrzymujących w całości zakonserwowaną mumię. Bez tych środków cały system opieki społecznej rozsypie się szybciej, niż pierwszy „demot” o tej tematyce otrzyma zasłużone „mocne”.

Najlepsza spłata długu to śmierć wierzyciela

Niemal wszystkie fundusze inwestycyjne (może poza funduszami wysokiego ryzyka) posiadają w swoim portfelu papiery dłużne, które powszechnie uważa się za bezpieczną inwestycję. Czemu rząd chce tego zakazać? Emisja obligacji to nic innego, jak zadłużenie się skarbu państwa u tych osób (fizycznych bądź prawnych), które owe instrumenty zakupiły. Ponad 90% długu publicznego to właśnie obligacje. A w jaki sposób najłatwiej pozbyć się długu? Na pewno nie poprzez jego spłatę. Lepiej pozbyć się wierzyciela. OFE jako instytucje, które od początku swego istnienia zostały zobligowane do inwestowania w obligacje, stały się jednym z największych wierzycieli skarbu państwa. Nietrudno się zatem dziwić temu, że rząd dąży do ich likwidacji. Cała ustawa budżetowa na rok 2014 jest ściśle uzależniona od dokonania zmian w tej kwestii. Rząd wykalkulował, że pozbywając się obligacji w OFE, zmniejszy dług publiczny o blisko 150 mld złotych, zaś koszty obsługi długu spadną o 8 mld. Już podzielono skórę na niedźwiedziu. Teraz trzeba go tylko ubić. Nie możemy jednak zapomnieć, że aktywa posiadane przez OFE stanowią formalnie ich własność i jako takie podlegają ochronie wynikającej z konstytucji. Co więcej, ZUS jest pań-

8

stwową jednostką organizacyjną, a OFE to instytucje prywatne. Dlatego umorzenie tych obligacji stanowiłoby nic innego jak wywłaszczenie. Właśnie taką opinię wydała Prokuratoria Generalna Skarbu Państwa, ostrzegając, że konsekwencją tego typu działania może być konieczność wypłacenia ogromnych odszkodowań na rzecz tychże funduszy w przyszłości.

Czas na ryzyko

W licznych wypowiedziach przeciwników OFE cały czas bombarduje się nas informacjami o tym, że instytucje te w ostatnich latach „przegrały” na giełdzie znaczną część środków, co ma być oczywiście argumentem na rzecz zmian. Dlatego tym bardziej kuriozalny wydaje się fakt, iż w proponowanych zmianach zostaną one zmuszone do inwestowania przynajmniej 75% środków na rynku akcji. Ma to swoje dobre strony. Odkąd znaczna część składki na ubezpieczenie emerytalne została przeniesiona z OFE do ZUS, możliwości pozyskania kapitału stały się mocno ograniczone dla przedsiębiorstw na polskim rynku (musimy pamiętać, że to właśnie OFE inwestowały w nowe emisje akcji na giełdzie warszawskiej, wspierając w ten sposób rozwój przedsiębiorczości). Zmuszając OFE do inwestowania w akcje, częściowo zmniejszy się lukę kapitałową na polskim rynku, którą powiększył pamiętny „skok na kasę”. Z drugiej strony, oznaczać to będzie przymusową zmianę tych instytucji w fundusze wysokiego ryzyka, które są narażone na wysokie straty. Stanowiłoby to w przyszłości wymarzony argument dla kolejnych rządów: „Skoro OFE tracą pieniądze emerytów to powinno się je zlikwidować”. Nikt wtedy nie będzie patrzył na to, że fundusze nie tylko zostały zmuszone do podejmowania wysokiego ryzyka, ale też zakazano im inwestowania w instrumenty bezpieczne.

Zakazane reklamy?

„Zakazane jest prowadzenie działalności polegającej na publikacji i emisji re-

NGS B.e.s.t. | grudzień 2013 | best.ue.wroc.pl

klam dotyczących otwartych funduszy” – taki artykuł znaleźć możemy w proponowanej ustawie. Zakaz reklamy będzie w praktyce oznaczał, że fundusze nie otrzymają nawet prawa poinformowania klientów, że Ci mogą skorzystać z ich oferty, bo już samo to można traktować jak reklamę. Przewidziana kara to milion złotych grzywny lub dwa lata więzienia (kolejny przykład na to, że budżet chce się opierać na sankcjach finansowych). Celem jest tu rzekoma ochrona przed reklamami, które miałyby wprowadzać konsumentów w błąd. Jest to oczywista bzdura. Musimy pamiętać, że w polskim prawie, reklama, która wprowadza konsumenta w błąd nie jest w ogóle legalna. Nie można rozpowszechniać materiałów promocyjnych, w których pojawiają się nieprawdziwe informacje. Dlatego argument o szerzeniu fałszywych treści automatycznie ląduje w koszu. Co w takim razie jest prawdziwym powodem? Dlaczego OFE ma być tu wyjątkiem, którego reklamować nie można w ogóle? Zwykle tak rygorystyczne zakazy dotyczą tylko dóbr, które ewidentnie mają szkodliwy wpływ na społeczeństwo, takich jak wyroby tytoniowe czy woda studencka zawierająca 40% alkoholu. Dlaczego do tej grupy mają być dodane OFE? Czyżby miał to być przekaz podprogowy sugerujący, że OFE niszczą życie w równym stopniu co alkoholizm lub rak płuc? A może po prostu po raz kolejny przedstawia to intencje ustawodawcy? Lepiej zobrazuje sytuację rzekoma dobrowolność trwania przy II filarze. Jeżeli zechcemy pozostać w OFE, będziemy musieli poinformować o tym odpowiednie instytucje. W przeciwnym wypadku automatycznie lądujemy w ZUS. W jaki sposób zdeklarować chęć zatrzymania funduszy w OFE? Można oczywiście pójść do urzędu, jednak praktyka pokazuje, że instytucje te nie potrafią nawet w ustawowym terminie wydać dowodu rejestracyjnego. Dodatkowo stanowi to problem dla osób mieszkających w małych miejscowościach lub tych, które zwyczajnie chodzą do pracy i nie mają czasu uganiać się za urzędnikami, którzy zawsze


EKOnomia | Polityka mogą powitać nas hasłem: „Dzisiaj dzień bez petenta”. Drugą opcją jest pójście na pocztę, czekanie w długiej kolejce (na co nie zawsze ma się czas) i ryzyko złego wypełnienia druku, który i tak trafi do wspomnianych wcześniej urzędów. Wysłanie takiej deklaracji pocztą to jak wykupienie losu na loterii - może się uda, a może jakiś znudzony pracownik biurowy przerobi ją na origami. Ostatnia możliwość to Internet, jednakże wymaga zarejestrowania się na platformie e-Puap i osobistego potwierdzenia swoich danych w wybranej instytucji. Nawet na etapie zadeklarowania chęci do pozostania w OFE napotkamy na cały szereg przeszkód, których

celem jest wyłącznie zniechęcenie potencjalnych emerytów do zainwestowania w te fundusze. Sytuacja, o której mówimy jest podobna do tej, w której setki lat temu znalazł się zakon templariuszy. Otóż zakon ten był swego czasu jednym z największych wierzycieli korony francuskiej, zaś król Filip Piękny, nie chcąc spłacić powstałego zadłużenia, postanowił zlikwidować zakon i zagarnąć jego mienie. Templariusze padli ofiarą nagonki, oskarżeni o herezję, praktyki okultystyczne i bezczeszczenie krzyża. Dalszy los zakonników znamy - procesy inkwizycyjne i płonące stosy, na których skończył sam mistrz zakonu templariu-

szy. Czyż nie jest to podobne do sytuacji, w której znalazły się teraz OFE? Mieliśmy już nagonkę medialną, w której przedstawiciele rządu obarczyli OFE odpowiedzialnością za dług publiczny, przejadanie składek emerytalnych i stwarzanie zagrożenia dla systemu gospodarczego kraju. Teraz powstała ustawa, której celem jest zagarnięcie mienia należącego do OFE i w konsekwencji likwidacja II filaru. Działania rządu nie różnią się niczym od procesów inkwizycyjnych, przed którymi stawiano templariuszy. Z jedną tylko różnicą. Templariusze mieli proces. O winie OFE już zdecydowano.

Dlaczego mniejszość może więcej? KRYSTIAN ULBIN

Wszyscy jesteśmy przekonani, o tym, że w demokracji decyduje większość. Mniejszość musi podporządkować się woli większości, musi zaakceptować decyzję, która uzyska większe poparcie. Niektórzy mówią, że „w grupie tkwi siła”… A im większa grupa, tym większa siła. Czy, aby na pewno, jest tak w każdym przypadku? Niestety zdarza się, że nie. Piszę niestety, ponieważ jeżeli mniejszość może zmienić decyzję większości, to coś jest nie tak.

K

ilka tygodni temu odbyło się refe- nastawieni przeciwko obecnie urzędująrendum ws. odwołania Prezydent cej władzy samorządowej. Chciałoby się Warszawy Hanny wwwGron- powiedzieć, że to taka nasza cecha nakiewicz–Waltz. Referendum, które było rodowa. Łączymy się wtedy, gdy możenieważne z powodu frekwencji, a koszto- my kogoś skrytykować. Łączy nas wróg, wało budżet miasta kilkanaście milionów a nie idea. Tak było chociażby kilka tygodni złotych. A raczej Warszawiaków, którzy temu w Warszawie, gdzie Prawo i Sprawiepoświęcili na ten cel ,kilka potencjalnie dliwość szło pod rękę z Ruchem Palikota nowych ścieżek rowerowych, placów za- (dziś Twój Ruch),a między nimi pałętał baw czy osiedlowych parkingów. Ostatnio się Piotr Guział (Warszawska Wspólnota odbyły się także referenda w Słupsku i Samorządowa) z Ryszardem Kaliszem. Ta Wadowicach, które również z tego same- nieformalna koalicja miała jedno zadanie go powodu są nieważne. - odwołać prezydent Gronkiewicz–Waltz. Jedne z najsłynniejszych referendów A później, po ewentualnie wyodwoławczych, obok tych wymienionych granych wyborach, ktoś z nich powyżej, to oczywiście głosowanie w El- mógłby powiedzieć znane blągu, gdzie mieszkańcy poszli do urn z historii hasło „teraz, kurwa, my” (TKM). i odwołali swojego prezydenta. Całkowicie Aby uniknąć tak „dziwacznych sztuczek” odmiennym przykładem jest Sopot, gdzie partii politycznych, należałoby zmienić prezydent Jacek Karnowski obronił swo- ustawę o referendum lokalnym. Bardzo je stanowisko, nie dzięki zbyt niskiej fre- sensowną propozycję wysunął Prezydent kwencji, lecz dzięki przystąpieniu do poje- RP Bronisław Komorowski, który chciałdynku ze swoimi przeciwnikami.. Mógłby by przekształcić ten dokument. Dziś wysię nasunąć wniosek, że jednak referen- starczy, aby w referendum wzięło udział dum w obecnym kształcie jest potrzebne, 3/5 liczby osób, które wybierały władze, a rzeczywiście dobry gospodarz obroni by głosowanie było ważne. Prezydencki się i dostanie kolejny mandat zaufania. projekt przewiduje, że frekwencja w czasie Tylko czy taki wniosek jest właściwy? Na referendum nie może być mniejsza, niż mwój gust absolutnie nie, a osoby stawia- w czasie wyborów tego organu. jące takie tezy, w moim przekonaniu, są Na ten moment, aby referendum odw ogromnym błędzie. Z przeróżnych woławcze mogło się odbyć, należy zebrać badań jasno wynika, że do urn podczas podpisy 10% uprawnionych do głosowareferendum sprawniej i chętniej idzie nia mieszkańców gminy. Zaś, aby odwonegatywny elektorat. Wyborcy, którzy są łać wójta, burmistrza lub prezydenta do

urn musi pójść nie mniej wniż 3/5 liczby biorących udział w wyborze odwoływanego organu i oczywiście większość z nich powinna opowiedzieć się za odwołaniem. Jeżeli w wyborach na wójta, burmistrza lub prezydenta frekwencja wyniosła 50%, to, aby referendum w sprawie odwołania było ważne, wystarczy, że do urn pójdzie 30% uprawnionych do głosowania, a za odwołaniem opowie się 15% i jeden głos. Czyli zdecydowana mniejszość jest w stanie odwołać bardzo dobrego gospodarza, tylko dlatego, że ma taki „kaprys”. Organizowane referenda to w większości przypadków inicjatywa politycznych oponentów, którzy kierują się interesami własnego ugrupowania. W tym aspekcie nasze prawo jest ułomne, ponieważ aby wygrać wybory na wójta, burmistrza lub prezydenta musimy do siebie przekonać zdecydowaną większość naszych wyborców. Frekwencja w wyborach samorządowych przeważnie jest wysoka, jak na nasz kraj i wynosi średnio 50%. Tak więc, aby uzyskać mandat włodarza musimy zdobyć 25% i jeden głos. Lecz zaledwie 15% mieszkańców może go odwołać. Czy to ma sens? Czy chcemy demokracji, w której to mniejszość może zmienić decyzję większości? Mam nadzieję, że propozycje wysunięte przez Prezydenta znajdą poparcie większości w Sejmie, a zmienione przepisy zaczną działać już od nowej kadencji, bo przecież wybory samorządowe już za rok…

NGS B.e.s.t. | grudzień 2013 | best.ue.wroc.pl

9


Wojny światów

Kobiety i mężczyźni: zakupy. Jak to mówią: "w życiu, jak na wojnie", a ta wkracza również na łamy Besta. Strony gazety to teraz pole walki, na którym mierzą się przedstawiciele dwóch przeciwstawnych poglądów. Która strona wyjdzie z tej potyczki obronną ręką? Oceńcie sami. Kreatywna i zaradna optymistka:

dlowych.

owszechnie wiadomo, że istnieje wiele kwestii, za sprawą których kobieta i mężczyzna stają po przeciwnych stronach barykady. Jednym z takich punktów zapalnych są bez wątpienia zakupy. Widzieliście kiedykolwiek parę na zakupach? On – przeżywając katusze, sunie posępnie za swą panią, jakby każdy krok sprawiał mu ogromny ból, jednocześnie smętnym wzrokiem błądzi wokół, w poszukiwaniu ratunku i zrozumienia.. Tymczasem ona… jest po prostu w swoim żywiole. Wybieranie, dobieranie, przymierzanie– istny raj! Skąd wynika ta rozbieżność? Ano stąd, że kobiety praktyczniej podchodzą do życia. Bo, umówmy się, każdy z nas musi w końcu na te zakupy pójść, innej opcji nie ma. Bez różnicy, czy zmusi nas do tego artystyczna wizja, czy też okazała dziura wylotowa w naszych 10-letnich spodniach – iść trzeba. Skoro zatem jest to sprawa nieunikniona, która powtarzać się będzie regularnie co jakiś czas, czemu nie zacząć czerpać z niej przyjemności? Zamiast „o nie, znowu trzeba łazić po tych sklepach i szukać” lepiej postawić na „na pewno znajdę coś niesamowitego!”. W końcu chyba każdego z nas cieszą prezenty, potraktujmy więc zakupy jako podarunek dla samego siebie. Właśnie tak postępują kobiety – szukają w zwykłym, codziennym życiu, takich małych radości. Praktyczne? Bardzo. Mniej stresu, lepszy humor, pełen relaks.

A tak naprawdę Szanowni Panowie, kobietom w tym wszystkim chodzi o to, żeby właśnie Wam się podobać. Który z Was nie chciałby, żeby jego wybranka wyglądała najpiękniej na świecie? Dlatego, gdy następnym razem wybierzecie się ze swoją drugą połówką na przechadzkę po galerii handlowej, przypomnijcie sobie, że cała ta zabawa finalnie jest z myślą o Was. Do tego, jeśli przy okazji sprawia jej nieco przyjemności, może warto zdobyć się na małe poświęcenie i odrobinę zaangażowania? ;) Ironia

fot. archiwum autora

P

W tym momencie panowie zapytają: „ale dlaczego to tak długo trwa?” Tutaj właśnie pojawia się kolejna bardzo wartościowa cecha szczególnie rozpowszechniona u kobiet – gospodarność. Panujące powszechnie przekonanie odnośnie tego, że kobiety wydają na zakupy dużo większe sumy niż mężczyźni, wbrew pozorom, nie do końca jest zgodne z prawdą. Badania (zapewne jakiś naukowców i do tego, znając życie, amerykańskich)wykazują, że panowie mają tendencję do kupowania jednej z pierwszych lepszych rzeczy, jakie rzucą im się w oczy, bez zwracania uwagi na cenę, natomiast panie, lepiej zorientowane w ofertach różnych sklepów, są w stanie znaleźć produkt w dużo korzystniejszej cenie. Nie jest to zatem bezcelowe „bieganie po sklepach”, ale dosyć szczegółowa analiza sytuacji i poszukiwanie jak najlepszej opcji. Tutaj zapewne jakiś bardziej wyrywny mężczyzna wyskoczy z: „ale nie zawsze coś kupują!” Owszem, może się tak zdarzyć, jednak jest to tylko i wyłącznie winą rynku, który nie oferuje produktu spełniającego określonych kryteriów (między innymi cenowych). Poza tym, idąc chociażby na wystawę obrazów, przede wszystkim skupiamy się na ich podziwianiu, nie zawsze mając zamiar cokolwiek kupić. Tak jest i tu, niektóre rzeczy powinny być traktowane jak dzieła, które możemy oglądać w galeriach. Tylko, że han-

Ten, który zawsze jest winny:

N

ie przepadamy za zakupami. Naprawdę MUSIMY być do nich zmuszeni, żeby podnieść cztery litery z kanapy czy innego mebla. Przeważnie nasz dzień spędzony na zakupach wcale nie wygląda tak cudownie, jak mogłyby go opisać kobiety. Pozwolę sobie przedstawić tę sytuację z męskiego punktu widzenia. Pobudka nastąpiła już po 6 godzinach snu. Czemu na zakupy chodzi się tak wcześnie?! Nie wiem jak Wy, ale ja spokojnie zdobyłbym mistrzostwo świata w spaniu na czas w stylu klasycznym. Ale wracając do tematu: powodem przykrego powrotu do rzeczywistości był SMS, który moja rodzicielka otrzymała w piątek. Wiadomość miała na celu poinformować odbiorcę, że do końca weekendu dla posiadaczy karty lojalnościowej została przewidziana 20% zniżka na wszystkie produkty firmy - nadawcy. Nie zważając na moje wątpliwości popierane logicznymi argumentami, zostałem wciągnięty do samochodu i zawieziony do sklepu. Tuż po wejściu do galerii handlowej moim oczom ukazał się obraz przekraczający najśmielsze wyobrażenia. Ludzie! Rozumiem, zakupy – ważna rzecz, ale czy warto poświęcać na nie tak szczególny dzień, jakim jest niedziela? Odnoszę wrażenie, że spora liczba facetów, których mijałem, przybrała ten sam wyraz twarzy co ja – lekkiego, ale sprawiającego miłe wrażenie otępienia. Czyżby pojawili się w tym miejscu z własnej woli? Nie sądzę. Po rzuceniu okiem na parę regałów w sklepie obuwniczym znalazłem buty, których NIBY potrzebowałem. Nic nie poradzę, że nie potrzebuję mieć w posiadaniu dużej ilości par tego elementu garderoby. Na cóż mi kolejna para tego samego ro-

10 NGS B.e.s.t. | grudzień 2013 | best.ue.wroc.pl


Wojny światów

dzaju butów, skoro poprzednie wytrzymują już któryś rok z rzędu? Ale mamy nie oszukasz. Na noszenie jednych jest już za zimno, a na drugie przyjdzie jeszcze pora. Po pobieżnym przejrzeniu całej oferty wyłoniłem 3 typy, z czego jeden był od razu wygodny, drugi dobrze wyglądał, a trzeci wydawał się być chyba najpraktyczniejszy. Musząc dokonać wyboru i chcąc jednocześnie zakończyć jak najszybciej te męki, zdecydowałem się na ostatni z wymienionych. Czas wyboru? Ok. 5 min. Oczywiście idąc na zakupy z kobietą, nie obywa się bez robienia za tragarza i znawcę mody. „Numer większy by się przydał”, „Podaj mi tamte botki, rozmiar 38 najlepiej”, „Poszukaj pani sprzedawczyni i zapytaj o bla bla bla”, „Ładnie w nich wyglądam?”. Na tym mniej więcej opiera się kontakt z przedstawicielką płci przeciwnej, gdy ta jest w szale zakupów. Efekt końcowy? 12389736 przymierzonych par, z których żadna nie zostaje w pełni zaakceptowana i w końcowym rozrachunku: zakupiona. A to Ci niespodzianka! Czas poświęcony na przymierzanie? Ok. 23 min. Podobnie jak w obuwniczym sprawa wygląda w sklepach z odzieżą. Przy czym w tym pierwszym nie trzeba nosić do przebieralni ton ciuchów. Ale o odpoczynku i tak można za-

pomnieć. Wszak przenośny wieszak nie może przebywać w jednym miejscu, kontemplując jednocześnie nad wyglądem innych kobiet. Rezultaty pozostawiam do indywidualnego roztrząsania. Uszczęśliwieni szybkim i trafnym wyborem idziemy do kasy, w której spędzamy kolejne 12 minut naszego życia. Idąc za jednym z praw Murphy’ego: Osoba stojąca przed Tobą w kolejce będzie płacić kartą, a w jej transakcji wyskoczy błąd. Po perturbacjach płaci się za wybrane dobro, bez którego spokojnie można by dalej funkcjonować. Nie sposób tutaj nie wspomnieć o zasadniczej różnicy w podejściu do zakupów. Faceci są skłonni zdecydowanie przepłacić za daną rzecz, jeśli jest im ona natychmiast potrzebna. Z kolei kobieta kupi kompletnie nieprzydatną jej na daną chwilę rzecz, która jest przeceniona bądź w jakiejkolwiek innej promocji. I gdzie tu praktyczne podejście? Następnym razem postaram się odmówić bardziej stanowczo - zamknę pokój na klucz, który następnie połknę, nakryję głowę kołdrą i pójdę dalej śnić o podwyżce stóp procentowych. Mr Black

NGS B.e.s.t. | grudzień 2013 | best.ue.wroc.pl

11


Felietuńczyk

Lan Party – felieton o wiosce JENNY TONIC

Wyobraźmy sobie siedmiolatka dzierżącego w dłoni smartfona zamiast piłki czy skakanki. Przyjaciółki na popołudniowej kawie i plotkach, które zamiast o dzisiejszą gazetę pytają o hasło do wi-fi. Reklamy zalewające każdy nośnik, który z powodzeniem trafi do odbiorcy. Taki marketing, który z premedytacją dotyka emocji i uczuć przeciętnego mieszkańca globalnej wioski. Czy to wystarczająca charakterystyka XXI wieku? Z pewnością można wymyślać jeszcze inne przykłady. Spójrzmy wokół siebie i odpowiedzmy na pytanie: Czy świat to globalna impreza powiązana niewidzialną siecią?

aut. Jimmy Tonic

I

nternet umożliwia użytkownikom granie w gry z ludźmi z całego świata, pozwala prowadzić konwersacje przez Skype z rodziną lub przyjaciółmi, którzy mieszkają daleko, a nawet (co zdarza się coraz częściej) uczestniczyć online w rozmowach o pracę. Facebook wtopił się w życie codzienne tak, że możemy śledzić praktycznie każdą czynność osób, które lubimy, cenimy...bądź całkiem odwrotnie. Szkoły zaczynają tworzyć swoje e-systemy, uczelnie e-indeksy, coraz więcej kursów odbywa się drogą e-learningową, w bibliotekach uruchomione są konta administrowane przez komupter. Wszystko opiera się na systemie. Systemie, który jest zawodny. Światowe lan party daje użytkownikom sztuczną możliwość utrzymywania kontaków, rozmów, śmiania się, tańczenia, śpiewania z ludźmi, których znamy bądź nie. Ale czy to naprawdę zastąpi nam kontakt osobisty? Możliwość patrzenia w oczy (a nie w komputer), dotyku, blisko-

ści, spędzania czasu na świeżym powietrzu. Zastanawiam się, czy to wszystko zmierza w dobrym kierunku. Niedługo dojdzie do tego (byłam kilka razy świad-

kiem), że wszyscy na spotkaniach, nawet osobistych, będą rozmawiać ze sobą przez smartfony czy tablety. Rozumiem, że nie można uciec od tej wielkiej kom-

puteryzacji, ale czy to nie posuwa się zbyt szybko, zbyt gwałtownie? Mimo że bardziej rzucają mi się w oczy opisane powyżej aspekty, globalna wioska ma też swoje plusy. Między innymi można szybko zgromadzić pieniądze dla potrzebujących, wesprzeć i rozpromować społeczne akcje, odnaleźć zanignioną osobę, czy złapać jakiegoś nieostrożnego kryminalistę. Ale czy tych mniej pozytywnych funkcji nie jest więcej? Jestem przerażona, jak szybko i na jaką skalę się to rozprzestrzenia. My potrafimy podejść do tego z dystansem. Nasze pokolenie jeszcze pamięta zabawy na podwórku, w chowanego czy berka. Ale co z dziećmi, które są teraz w podstawówkach, a na Komunię chcą najnowszy tablet, smartfon czy PlayStation? Ja chciałam rower albo zegarek. Mój brat dostał rolki. Teraz dzieci od początku chowane są pod skomuteryzowanym kloszem, nie znają normalnych zabaw, co bardzo mnie zasmuca. Czy kogoś jeszcze?

Rób to, co trudne, bo jesteś przyczyną! PRZEMYSŁAW SIWKO

Gdyby jakiś nieznajomy zatrzymał mnie na ulicy i wypowiedział zawarte w tytule słowa, uznałbym go najpewniej za krypto-fana Paulo Coelho, ewentualnie za wielbiciela Świadków Jehowy, a w ostateczności za sprzedawcę tureckich dywanów. Tkwiłbym tak, szukając sensu w bezsensie tego zdania, aż natrafiłbym na Michała Koniecznego. Po jego wykładzie wszystko zaczęło się układać w jedną całość.

H

istoria ta zaczyna się od postawienia sobie paru pytań. Co robię nie tak? Czemu problemy, które rozwiązałem wcześniej, wracają do mnie? Czemu moja firma, która była o krok od milionów, upadła? Czemu dziewczyna, z którą dogadywałem się świetnie, odeszła? Czemu ciągle mam nadwagę, mimo że ćwiczę i wciąż się staram? Te same pytania postawił przed sobą Michał Konieczny, gdy miał 18 lat. Przez lata uczył się, obserwował, analizował, pogłębiał wiedzę, aż w pewnym momen-

cie z chaosu wyłoniło się światło. Zajęło to, co prawda, trochę czasu, jednak teraz może pochwalić się milionami na koncie, kochającą żoną i świetnie działającą firmą. Kim zatem jest i co chce przekazać studentom?

Kontroluj swoje życie

Michał Konieczny jest autorem, cooachem i inwestorem. Najbardziej znany jest z prowadzonej przez siebie firmy MK-Estate oraz z modeli Phoenix, które pozwalają na nabycie nieruchomości bez

12 NGS B.e.s.t. | grudzień 2013 | best.ue.wroc.pl

wkładu własnego, zdolności kredytowej, banku oraz gotówki. Jego celem stało się zmienienie świadomości uczestników polskiego biznesu – zarówno przedsiębiorców jak i pracowników, tak by podejmowane przez nich działania reaktywne zamienić na proaktywne. Czym są działania reaktywne? To ciągłe powtarzanie się tego samego schematu, w którym nie analizujemy przyczyny danego problemu, a skupiamy się na efekcie końcowym. Robimy tak, bo ciężko nam jest dostrzec przyczynę. Konieczny,


Felietuńczyk Po ośmiu godzinach pracy mężczyzna wraca do domu, siada na kanapie, otwiera piwo i zasypia przed telewizorem. Narzeka, że zarabia tylko 2000zł, a żona już się dla niego nie stroi tak jak kiedyś. Nie daje od siebie nic, by w pełni wykorzystać swoje możliwości. Nawet gdyby wygrał w totka, najpewniej przepuściłby te pieniądze, nie wiedząc co z nimi zrobić. Smutną prawdą jest, że problemy przyciągają nowe problemy, porażki rodzą kolejne porażki. Cud, w postaci wygranej, również zamieni się w klęskę, bo taki człowiek nie jest de facto gotowy, by wziąć odpowiedzial-

sprawy z życia codziennego, które powodują u nas zakłopotanie. Każdą próbę, czy to będzie choroba bliskiego, brak pieniędzy albo zdenerwowany szef, trzeba wytrzymać. Ponoć po każdej burzy wychodzi słońce, a będzie ono świeciło tym silniej, im lepiej przejdziemy przez problemy. Energia, która zostanie w nas, sprawi, że będziemy mogli podejmować coraz to większe przedsięwzięcia. Do tego jednak potrzebna jest praca nad sobą.

Najpierw zmień siebie, potem swoje przedsiębiorstwo, a na końcu otoczenie i klientów

ność na swoje barki. By osiągnąć sukces w biznesie i życiu zawodowym trzeba przerwać ten schemat i zacząć proaktywnie podnosić swoją świadomość – czyli wejść na drogę PPS-u. PPS to wchodzenie w strefę dyskomfortu, walka z nią, w efekcie czego jesteśmy silniejsi i bardziej pojemni oraz kontrolujemy swoje życie. Wchodząc na tę ścieżkę musimy zaprzestać zużywania drzemiącej w nas pozytywnej energii na

Maria Niewiadoma Polsko-Angielski i Angielsko-Polski słownik finansowy Słownik obejmuje ponad 40 000 zwrotów, wyrażeń i skrótów z rachunkowości, bankowości, finansów, obrotu giełdowego, marketingu – niezbędnych do zarządzania przedsiębiorstwem. Z recenzji: Autorka znakomicie dobrała słownictwo branżowe. Prezentuje wyrazy i zwroty pochodzące z najnowszej literatury przedmiotu (...). Autorka przedstawiła

szeroki zakres skrótów oraz akronimów wraz z tłumaczeniem ich na język polski, z praktycznego punktu widzenia często to właśnie skróty czy akronimy stosowane w tekstach finansowych sprawiają Czytelnikowi najwięcej trudności – i w tej kwestii słownik jest bardzo pomocny. Hasła zostały przedstawione w sposób przystępny, rozbudowane o pokrewne wyrażenia oraz zwroty, co ułatwia poruszanie się w ramach słownika. Prof. dr hab. Ewa Walińska Uniwersytet Łódzki

Więcej na: www.e-marina.eu

PPS (niekoniecznie Polska Partia Socjalistyczna)

KSIĄŻKI

Myślenie o sobie to podstawowy grzech polskiego środowiska biznesowego. Konieczny posłużył się przykładem sprzedawcy, który chce nam sprzedać czajniki, ale zastanawia się, co pomyślą o nim jego potencjalni klienci – czy wyśmieją go, a może zdenerwują się, że ma czelność coś im proponować? Takie rozumowanie wytwarza wspomnianą negatywną energię – zakłopotany sprzedawca emanuje i oddziałuje nią na innych ludzi, co nie może prowadzić do sukcesu działalności. Innym powszechnym zaniedbaniem jest spoczywanie na laurach i narzekanie, czemu dzieje się tak, a nie inaczej.

Wykład zakończył się owacją na stojąco. Trzeba przyznać, że Konieczny jest bardzo dobrym mówcą – potrafi uspokoić atmosferę, po czym, donośnym krzykiem, jest w stanie poruszyć mury uniwersytetu. Co najważniejsze - mówi zrozumiale i odpowiada na wszystkie pytania, nawet na te najbardziej kontrowersyjne (np. „jakiego jest pan wyznania?”). — Warto poświęcić swój czas, by posłuchać pana Michała. W swoim życiu uczestniczyłem w wielu wykładach różnych szkoleniowców, jednak to tematy poruszane przez pana Koniecznego są dla mnie najbardziej interesujące i nowatorskie. Prawa, o których mówi podczas swoich wystąpień, są według mnie uniwersalne i można je stosować nie tylko w biznesie, ale też w życiu osobistym - tak opisuje zaproszonego gościa organizator wydarzenia, Mateusz Łukaszewski. Ludzie zbyt szybko chcą posiąść całą wiedzę i bogactwo. Rzadko są na to gotowi. Ten wykład był dopiero początkiem. I choć złośliwi mogliby posądzić Koniecznego o bujanie w obłokach i szerzenie czarnej magii, to czy, przy zachowaniu całego sceptycyzmu, nie ma on trochę racji?

źródło: facebook.com

by lepiej to zobrazować, podał przykład ziarna (przyczyna), które pod wpływem działania natury, staje się w końcu drzewem (efekt). W drzewie zawarte jest ziarno, tak samo jak w kondycji danego przedsiębiorstwa (efekcie) zawarta jest praca pracowników (przyczyna). Ludzie, gdy widzą, że coś jest nie tak, naprawiają chaotycznie, bez cofania się do prawdziwej przyczyny zaistniałej sytuacji. Efektem takiego działania jest chwilowa naprawa, po której problemy wracają. Co w naszym przypadku jest prawdziwym początkiem i przyczyną? Konieczny opowiadał o sytuacji z przyjacielem, który ciągle nam w czymś pomaga. Gdyby pewnego dnia on sam potrzebował od nas pomocy, nie bylibyśmy w stanie mu odmówić. Dlaczego? Bo gdybyśmy odrzucili jego prośbę, odczulibyśmy dyskomfort. Tak naprawdę nie myślimy o naszym przyjacielu. Myślimy o nas samych. Nie chcemy czuć się źle przed lustrem. To poczucie winy kontroluje nas, dyskomfort tworzy negatywną energię, która przekłada się na całe nasze życie.

NGS B.e.s.t. | grudzień 2013 | best.ue.wroc.pl

13


REALacja

3000 km rowerem - z Polski za Koło Podbiegunowe 2013 - cz. 2 KRZYSZTOF FERENC

Przyszedł czas na kolejny etap naszej podróży po Skandynawii u boku zapalonego rowerzysty. Po drodze czekają nas niezapomniane widoki i szereg wyjątkowych spotkań z nietuzinkowymi osobami. Przygotujcie się i … Ruszamy! Szaleni jeźdźcy z Rzeszowa

Tuż za Mo i Raną, w godzinach późno popołudniowych, trafiłem na parking, na którym spotkałem ekipę studencką z różnych części Polski, która wyjechała z Rzeszowa (wyprawybusem.pl), a miejscem docelowym był dla nich północny przylądek Europy - Nordkapp. Po długiej konwersacji, wymianie adresów, wyliczeniu napraw, jakie po drodze ja i oni musieliśmy wykonać, szczęściarze ruszyli w dalszą trasę na północ. Jednak w pamięci pozostanie mi widok ich starego, poczciwego „ogórka” i opowieści, jak to urwali drążek do zmiany biegów, a dopiero po stu kilometrach jazdy na dwójce w końcu znaleźli jakiegoś poczciwego mechanika, który za odpowiednią opłatą naprawił usterkę. Niestety, muszę przyznać, że Norwegowie są wyliczeni i nie ma u nich tak wielkiej gościnności, jak u nas.

Misja: sklep

fot. archiwum autora

Ze strategicznego punktu widzenia mocno burzowa pogoda stała się dla mnie powodem, który unieruchomił mnie niefortunnie na całą noc. Jednak zbieg okoliczności sprawił, że była to

niedziela, a poniedziałkowy wschód słońca ukazał mi najczęściej używany przeze mnie sklep „Rema1000”. Znalazłem się w nim tuż po otwarciu i trafiłem na moment, w którym na większości półek jak na dłoni widać było, jakie produkty cieszyły się powodzeniem podczas weekendu. Ciekawe doświadczenie miało też wymiar praktyczny, gdyż wtedy to moja dieta wzbogaciła się o kilka produktów z bardzo dobrym współczynnikiem cena/jakość. Zadziwiające, jak oczywiste zdarzenie, może wpłynąć na człowieka w podróży - poniedziałek i dokładanie przez pracowników towarów na półki… ale komu chce się przyjść do sklepu w poniedziałek o 7:00.

Szaman z Północy Lud Samów jest uważany za rdzennych mieszkańców Norwegii. Tworzyli go myśliwi, czy traperzy, czyli jednym słowem ludzie, którzy potrafili przetrwać dzięki temu, co dawała im natura w coraz bardziej surowym, w miarę podróży na północ, klimacie. Po drodze natrafiłem na pracownię artystyczno-produkcyjną rzemieślnika mającego korzenie właśnie w tej kulturze. Każdy z was zapewne trochę słyszał o łapaczach snów spotkany przeze mnie artysta miał ich tam niezliczoną ilość, a wiszące pod nimi talizmany pochodziły od prawdziwych zwierząt. Tu przypominają mi się zatrważające statystyki dotyczące liczby tych, które

14 NGS B.e.s.t. | grudzień 2013 | best.ue.wroc.pl

zginęły pod kołami, a ja osobiście często miałem okazję zobaczyć, co z nich zostało. Oszczędzę jednak sobie i wam rozpisywania się na ten temat, dodam tylko, że z tych wszystkich zwierząt byłoby czterokrotnie więcej „dreamcatcherów”, niż miał on w swojej pracowni. Wszystkie te trofea, podczepione na sznurku, miały jakieś znaczenie, ale on trzymał je raczej ze względu na to, jak postrzegają i czego oczekują turyści po przeczytaniu masy przewodników. Głównym towarem na handel tego „szamana” było srebro, a jego kunszt widać było w tworzonych przez niego dziełach, czy też nagrodach, certyfikatach oraz dokumencie będącym pozwoleniem bicia prób na jego wyrobach sprzed trzydziestu lat - dalej ważnego!

Ciepłe spotkania w mroźnej krainie Dotarcie do Centrum Koła Polarnego wiąże się z dwiema historiami. Pierwszą jest spotkanie ekip ze „Złombola”, które też jechały na Nordkapp - przesympatyczni ludzie i do tego wielkoduszni przedsiębiorcy! Mam z nimi całą serię zdjęć przed pomnikiem symbolizującym koło podbiegunowe na tle skomercjalizowanego centrum o niebotycznie wysokich cenach. Druga to podróż kamperem (udało się wcisnąć do środka mój rower) z grupką studentów i rodzicami jednego z nich do tysiącletniej sosny nieopodal granicy norwesko-szwedzkiej w Graddis, która niestety kilka lat temu uschła, ale tak to jest, jak się kupuje przewodniki z 2006 r. ;) W każdym razie, gdyby nie słaby sezon na borówkę i wysyp Tajlandczyków, którzy pracowitością mrówki i szybkością szarańczy ogołacali całe połacie „borówko-nośnych” miejsc, prawdopodobnie nie spotkałbym tych pozytywnych ludzi z okolic Krakowa. Podjęli oni racjonalną decyzję, chcą coś zobaczyć, zamiast ponosić jedynie koszt konkurencji o surowiec w i tak słabym sezonie. Paradoksem jest to, że nie mogli powiedzieć ani jednego złego słowa pod adresem Tajów, ba, twierdzili nawet, że


REALacja są bardzo sympatyczni. Dodatkowo po pracy bywali nawet komiczni, gdyż idąc spać, pokonywali trasę w stronę łóżka prawie na czworaka z powodu przesadnie intensywnej pracy, a i zasypiali czasem w dziwnych pozycjach lub nietypowych sytuacjach.

Nieszczęścia chodzą stadami Wnioskiem, zależnością, a może nawet regułą jest to, że „niektóre” dziewczyny rzucają facetów przez telefon w najmniej oczekiwanych momentach. Po kolei… W Oslo zabukowałem bilet lotniczy, niestety, z jednym numerem referencyjnym na dwa loty. Kirkenes - Oslo i Oslo - Kraków, na dodatek nie udało mi się dojechać do Kirkenes. W jednym dniu zwaliły się na mnie same nieszczęścia albo skrystalizowały bagatelizowane problemy. Przepalone „Achillesy” odmówiły posłuszeństwa (dużewahaniatemperatur, a moje ulubione obuwie do jazdy na rowerze to sandały) plus kolano - czynnik fizyczny. Po 2500km łańcuch i zębatki zużyły się do tego stopnia, że przy większym nacisku łańcuch przeskakiwał i nie sposób było jechać bez epitetów - czynnik techniczny. Prognoza pogody na wszystkie dni do końca podróży: deszcz plus wiatr w oczy - czynnik atmosferyczny. Wiadomość od przyjaciela, że wyprawa dwóch zapaleńców na motorach dookoła świata skończyła się tragicznie - w Ekwadorze zginął jeden z jej uczestników. Do tego doszły jeszcze sprawy osobiste. Najgorzej! Z perspektywy czasu jestem zły na to, że nie wykonałem planu, ale dumny z tego, że realnie oceniłem szanse i potrafiłem odpuścić. Gdyby nie ta wyprawa, nie wiem, co musiałoby się stać, bym się tego nauczył!

Wyjątkowi ludzie w wyjątkowym miejscu Po zrezygnowaniu z podróży na Nordkapp i zamówieniu biletu na pociąg z Bodø do Oslo oraz godzinnym siedzeniu na słuchawce po to, by wytłumaczyć pani, że jednak z Oslo do Krakowa to bym w sumie polecieć chciał (w przy-

szłości zawsze będę bukował jeden lot - jeden nr referencyjny), postanowiłem popłynąć promem na legendarny archipelag Lofotów. Trafiłem na jeden dzień bezchmurnego nieba, dzięki któremu mogłem w pełnej okazałości podziwiać „góry wyrosłe z morza”. Ciekawym znaleziskiem była kość wieloryba, która wyglądała prawie jak kamień (przynajmniej masę miała podobną). Miły akcent pobytu w tym miejscu stanowiło wspólne obozowanie z przebywającą od roku w Norwegii studentką ze Słowacji, która pracowała w pizzerii po to, by choć trochę pozwiedzać. Razem ugotowaliśmy

mentem, podkreślającym niespotykane podejście, jest fakt, że pozostawili w tym miejscu prawie wszystko, czego używali, a nawet z czym byli związani. Zabrałem stamtąd książkę z dedykacją mówiącą, bym śmiało ją wziął i przeczytał, bo jest ciekawa albo odłożył na półkę. Rozwijając podejście tych inspirujących ludzi, chciałbym oddać ją komuś do przeczytania. Kontynuując: drzwi do kabiny wyglądały jak wrota do domu Hobbita. Wewnątrz mieściły się dwie dość wygodne prycze, a całość obudowana była drewnem, co dawało wrażenie przytulności. W rogu mieścił się mały aneks kuchenny, a przy wejściu palenisko z beczki po ropie. Trzeba jeszcze dodać, że znajdowały się tam trzy okna zrobione z drzwi do pralek, a w nocy można było rozpalić kilkanaście świeczek w słoikach. Szczerze mówiąc, nie wiem jak radzili sobie z temperaturą w Oceanie, ale po kąpieli w Atlantyku jestem pewien jednego - nigdy nie kąpałem się w zimniejszej wodzie.

Podróż bogata w doświadczenia przepyszną zupę z kozaków (znalazłem kilogramowego giganta), których było tam przy takim klimacie pod dostatkiem. Nie sądziłem, że będę cieszyć się jak dziecko z ciepłego posiłku. Najbardziej klimatycznym miejscem, które podczas podróży po archipelagu miałem okazję odwiedzić, jest „ The Cabin” - lokum dwóch zapalonych surferów, którzy dwa lata temu zbudowali na jednej z rzadko spotykanych, ale okazałych plaż schronienie po to, by móc surfować. Polecam obejrzenie obsypanego masą nagród filmu dokumentalnego o ich wyczynie vimeo.com/ondemand/northofthesun. Punktem wyjścia dla nich w 2010 roku było „Rich life - simple meaning” i w myśl tej zasady przezimowali „the fair place made out of an oil barrel kept us warm”. Miejsce jest jedyne w swoim rodzaju z dwóch powodów. Przede wszystkim twórcy starali się jak mogli, nie mając właściwie innego wyjścia, jak zbudować to miejsce w przeważającej większości z materiałów wyrzuconych przez morze na brzeg. Drugim argu-

Cała ta niezwykła wyprawa zaostrzyła mój apetyt na tego rodzaju eskapady, a nawet zainspirowała do pracy nad pewnym projektem… Ale wszystko w swoim czasie. Podróż dała mi bardzo dużo, począwszy od kondycji, zdrowia, samopoczucia, niezapomnianych widoków, poznania siebie, a skończywszy na ludziach spotkanych po drodze. Uważam, że każdy z nas powinien choć raz wybrać się na tego rodzaju wyprawę. Bez przygotowania, na żywioł (w granicach rozsądku), a dzięki temu zobaczymy, co możemy, na co nas stać, jakich wyborów dokonamy. Tuż po wyjeździe jeden z moich znajomych powiedział dość mądrą rzecz: „można jechać z kimś, aby dojechać gdzieś lub jechać samemu, aby poznać siebie”. Teraz nie wiem, czy chcę jechać sam czy z kimś. Pewne jest jedno - POJADĘ! Galerię zdjęć z tej niecodziennej „przejażdżki rowerowej” znajdziecie na naszej stronie internetowej: best.ue.wroc.pl. Zapraszamy do oglądania!

NGS B.e.s.t. | grudzień 2013 | best.ue.wroc.pl

15


rys. Karolina Tomczyszyn

REALacja

Michał Panacheda: Panie Marcinie, proszę opowiedzieć, o czym jest Pana nowywolumin „Między wariatami”? Marcin Meller: „Między wariatami” to kombinacja trzech rodzajów tekstów. Znajdziemy wksiążce reportaże z lat 90. i z początku dwudziestego pierwszego wieku. Przeróżne teksty odreportaży wojennych z Afryki, Kaukazu, byłej Jugosławii, przez historie obyczajowe zarównoz Iranu, jak i z Polski oraz jeszcze paru miejsc na świecie. Do tego są felietony z lat ostatnichi teksty, które napisałem parę miesięcy temu, latem tego roku. Nazywam je gawędami dygresyjnymi – są to opowieści o kulisach dziennikarskich, trochę o powstawaniu różnych reportaży oraz o klimatach studenckich. Ponadto opowieści o znajomych bądź o tym, jak gdzieś w Afryce próbowałem nie do końca legalnie przedostawać się z miejsca na miejsce. Wszystko to razem jest ułożone w pięć części. Tak żeby klimat się zmieniał - najpierw wojna, później, żeby było lirycznie, trochę o latach 80. na starym mieście, a potem znowu są jakieś teksty przygodowe. Czyli jest to taki „rollercoaster” książkowy? Podobnie jak Pana poprzednia książka „Gaumardżos”, gdzie rozdziały o nucie tragicznej przeplatają się ze śmiesznymi?

Wywiady z szuflady: Marcin Meller ROZMAWIAŁ: MICHAŁ PANACHEDA

W „Między wariatami” też odnajdziemy zmienne klimaty, w tym przypadku chodziło o to, że są to różne doświadczenia: z różnych lat, z różnych krajów i rożnych dziedzin życia, ale też o czysto pragmatyczne podejście - żeby się książkę ciekawie czytało. Stąd te pomysły zmiany, stąd wiele tekstów wypadło, ażeby po prostu zmieniała się atmosfera opowieści. Podobnie jak w „Gaumardżos” nuta tragiczna miesza się z komedią, nawet z jakiś nieszczęśliwych wydarzeń przebija tragiczne poczucie humoru, a potem jest chwila wyciszenia, tak żeby się czytelnik nie nudził, a nawet nie przyzwyczaił do jednego. Jak się przyzwyczai do czegoś, następuje zmiana. Pana pierwszy wyjazd jako korespondent wojenny to Górski Karabach i konflikt Ormian z Azerami. Jak do tego doszło, że znalazł się Pan na Zakaukaziu? Zbieg okoliczności, jak wiele rzeczy w moim życiu. To jest tak, że niedługo impreza obrośnie legendą, ale na balandze wiosną ‘92 u wspólnych znajomych spotkałem, jeszcze z podziemnego NZS-u, kolegę Krzysztofa Millera, który już wtedy był znanym fotoreporterem wojennym Gazety Wyborczej. I on mnie tak po prostu zapytał na zasadzie – „Skoczymy doAfganistanu?” - tak jak się pyta kolegę, czy skoczymy do Zakopanego czy nad morze, a ja odpowiedziałem – „Proszę bardzo” - bo byłem mło-

16 NGS B.e.s.t. | grudzień 2013 | best.ue.wroc.pl

dy, bo chciałem przeżyć przygodę. Czy przypadkiem działalności w NZS, gdzie zadymiał Pan na ulicach Warszawy, nie miała wpływu na Pana szybką decyzję i chęć wyjazdu w rejon konfliktu? No tak, ale nie każdy, kto działał w NZS, a nawet w podziemnym NZS-ie, kto brał udział w zadymach na ulicach, pchał się na wojnę. Ale na pewno aktywność w podziemnym NZS-ie, czy działalność w podziemiu w ogóle, wyrobiła we mnie skłonność do zachowań ryzykowanych i na pewno miała swoje znaczenie przy tym wyjeździe. Było jeszcze jedno, o czym zapomniałem, a przypomniałem sobie już po napisaniu książki. Mianowicie, jeszcze w 1989 roku, kiedy w Rumunii wybuchła rewolucja, która zmiotła Ceausescu, zaraz po tych wydarzeniach, z dwójką moich kolegów, pojechaliśmy pociągiem, z konwojem, do Bukaresztu. Pociąg był zadrutowany, bo napadano na te składy, w Bukareszcie było jeszcze słychać strzały. W związku z tym jakby ciągle ciągnęło mnie do sytuacji skrajnych. Jak to się stało, że po Górskim Karabachu przeniósł się Pan do Gruzji? Wysłałem reportaż z Górskiego Karabachu do Polski, a jednocześnie miałem jeszcze pieniądze. To, co opisuję w „Między wariatami” - zawsze starałem się jak najmniej wydać, tak żeby zostało trochę pieniędzy. I pojechałem do Gruzji, bo tam się toczyła wojna w Południowej Osetii. Chciałem zobaczyć Gruzję - Tbilisi. Nie znałem kompletnie nikogo ipojechałem. Dziennikarz ormiański, którego poznałem w Erywaniu, dał mi jakieś nazwisko, kogoś w redakcji w Tbilisi. Poszedłem do tej redakcji, po prostu z ulicy, tego kogoś nie było, ale na korytarzu spotkałem inną osobę, która spytała mnie, czy potrzebuję pomocy. I tak poznałem kolejnych znajomych. Ile razy wyjeżdżał Pan w strefy wojenne i jak długo przebywał Pan w tych rejonach? Ogólnie 9-10 razy. Jeśli chodzi o czas to różnie, niektóre wyjazdy były krótsze, inne dłuższe, np. w Ugandzie przebywałem 3 miesiące. Oczywiście nie siedziałem tylko w stolicy, głównie przebywałem na północy kraju, czyli w strefie wojennej. To nie tak, że


REALacja cały czas byłem tam, gdzie strzelali. Z tym, że dla przykładu mieszkałem w miasteczku, gdzie panowała powszechna świadomość obecności rebeliantów w dżungli. Więc bywało różnie. W tekście pt.: „Szlafroki na placu Defilad”, który ukazał się w 1995 roku w „Polityce”, przytacza pan dowcip – „Tato, czy wybuchnie trzecia wojna światowa? – Nie synku, ale będzie taka walka o pokój, że kamień na kamieniu nie zostanie.” Dowcip pochodzi z 1955 roku, a taką sytuacje obserwujemy dziś dzień na świecie. Co ja mogę zrobić, ręce mi opadają jak liście. To, czym zajmuję się ostatnio, czyli piszę felietony, opisuję właśnie tą walkę o porozumienie, o pojednanie narodowe, że kamień na kamieniu nie pozostanie, tak to można by zastosować dzisiaj. Jestem wobec tego kompletnie bezsilny, bo nie ma żadnej rady. To, co mogę zrobić, to patrzeć z boku i pisać, czasem prześmiewcze teksty, które tak naprawdę niczego nie zmienią, bo eskalacja wzajemnej niechęci jest coraz głębsza. To na dodatek wygląda tak, że są ludzie, którzy naciągają ten konflikt i są ludzie, którzy to lubią. Dlatego jest to charakterystyczne, że największą popularnością cieszą się wyraziści dziennikarze, którzy mówią ostro, obojętnie czy z lewa czy z prawa. Musi być jednoznacznie po oczach, to się wtedy najlepiej sprzedaje. Ludzie mówią,że maja dość Palikota czy Macierewicza, ale jak się pojawi Palikot albo Macierewicz w telewizji, to od razu słupki oglądalności idą w górę. Taka jest prawda o tym wszystkim. Podczas spotkania autorskiego w Warszawie powiedział Pan, iż Pana wyjazdy zahaczają o absurd, że jest pan życiowym outsiderem. Może to są takie skrajności, że czasem potrzebuje Pan spokoju, a czasem dużej dawki adrenaliny? Konsekwencja nie jest moją najcenniejsza cechą. Ciągnie mnie do różnych rzeczy w życiu i, jak na załączonym ob-

razku, robię tak skrajne rzeczy, jak pisanie z Afryki za 5 dolarów dziennie, a z drugiej strony pracuję w telewizji, w programie śniadaniowym. Z tym że to jestem ja i to jestem ja. I cholera wie, czego jeszcze w życiu dokonam. Żyjemy obecnie w takich czasach, że aby zdobyć pracę musimy, oprócz wiedzy teoretycznej, posiadać doświadczenie. Tyczy się to również dziennikarstwa. Mamy reportażystów freelancerów, wielu z nich to amatorzy, którzy mimo zagrożenia wyjeżdżają do stref konflik-

tu. Co Pan o tym sądzi? Doskonale to rozumiem, być może gdybym dziś miał dwadzieścia parę lat, pewnie sam bym tak robił. Jest to oczywiście bardzo ryzykowne, bo jeżdżą ludzie bez przygotowania. W sumie sam ruszałem, będąc w wieku 23 lat, bez przygotowania, ale przynajmniej miałem wsparcie jakiejś instytucji, redakcji etc. Jednak rozumiem kogoś, kto miałby dziś dwadzieścia parę lat i zdecydował się na taki ruch - żeby pojechać w rejon konfliktu. W życiu przeprowadzano z Panem

wiele wywiadów, czy któryś utkwił Panu szczególnie w pamięci? Jeśli tak, to z jakiego powodu? Pierwsze, co mi przychodzi do głowy, to negatywny przykład. Dziennikarz, taki z dużym doświadczeniem. Kojarzyłem go. Było to spotkanie przy okazji promocji „Gaumardżos”. Na wstępie powiedział do mnie i Ani: Nie przeczytałem waszej książki, bo czytałem inną. Ale mam taki świetny pomysł, że wy mi opowiecie jakieś cztery fajne anegdoty, a ja to opiszę i będę miał fajny tekst. Ja się w tym momencie zagotowałem, ale mnie Ania kopała pod stołem, żebym się uspokoił i przez zaciśnięte zęby zaczynam coś tam opowiadać. A on mówi: - Panie Marcinie, mógłby się Pan wysilić, mógłby się Pan bardziej postarać, przecież był Pan reporterem, potrafi Pan coś opowiedzieć lepszego. Wtedy nie wytrzymałem i mówię: - Ja proszę Pana pracowałem 12 lat jako dziennikarz w „Polityce” i zdarzało się, że się nie przygotowałem do rozmowy, ale po pierwsze się tym nie chwaliłem, a po drugie starałem się w ostatniej chwili przejrzeć daną rzecz, artykuł, książkę, wspomnienia, cokolwiek, aby przynajmniej udawać, że jestem przygotowany i nie wyobrażam sobie, żeby tak się zachowywać. Powiedziałem: - Dziękuję. Do widzenia. Ania woła: - Marcin, Marcin uspokój się. A ja powiedziałem: - Chcesz zostać, zostań proszę bardzo. Wstałem, wyszedłem, poszedłem. Żona czerwona ze wstydu za mnie. Tego nie zapomnę, bo skala bezczelności i hucpy była nieprawdopodobna i mówię - to nie był student, stażysta, imigrant z Kirgizji, który uczył się języka polskiego - to był dziennikarz z dorobkiem! Bardzo dziękuje za możliwość przeprowadzenia z Panem wywiadu. Cały wywiad możecie przeczytać na stronie www.best.ue.wroc.pl. Zachęcamy.

NGS B.e.s.t. | grudzień 2013 | best.ue.wroc.pl

17


REALacja

Do zobaczenia na FAFie! MAŁGORZATA WASIAK

Już po raz drugi, Wrocław na kilka dni zamienił się w stolicę kinematografii, a to za sprawą Festiwalu Aktorstwa Filmowego. Co wyróżnia to wydarzenie spośród innych?

S

zukając słowa, które najlepiej odda charakter minionego festiwalu wybrałabym „przystępność”. Twórcy FAFu nie starali się przedstawić niszowych, eksperymentalnych filmów, po obejrzeniu których - bądźmy szczerzy - większość z nas jest w najlepszym wypadku zdezorientowana. Organizatorzy zaproponowali widzom „tylko” i „aż” dobre kino, z interesującą fabułą, poruszające ważne tematy, z udziałem bardzo uzdolnionych aktorów. Na uwagę zasługuje też możliwość kontaktu widza z aktorami na spotkaniach autorskich, w tym roku m.in. z Andrzejem Chyrą, Bogusławem Lindą czy Arturem Żmijewskim. Szkoda tylko, że trwały one tak krótko! Ostatnią rzeczą, przemawiającą za niespotykaną „przystępnością” tej imprezy jest cena, tzn. jej brak – na wszystkie wydarzenia obowiązywał wstęp wolny. Jedyne ograniczenie stanowiła liczba chętnych, w przypadku nowszych produkcji znacznie przerastająca ilość miejsc. Jako że „dobre kino” to jednak opis dość ogólny, przedstawiam subiektywny ranking trzech najlepszych polskich filmów tegorocznego festiwalu.

„Polski film sensacją festiwalu w Montrealu”. Miejsce trzecie: Chce się żyć. Oparty na autentycznej historii Przemysława Chrzanowskiego. Główny bohater, Mateusz, od urodzenia zmaga się z porażeniem mózgowym. Pomimo codziennej walki, jaką musi toczyć z ograniczeniami narzucanymi mu przez własne ciało, stara się korzystać z życia możliwie jak najpełniej. Może liczyć na wsparcie, opiekę i miłość, wszystko... oprócz zrozumienia. Wszyscy bowiem przekonani

są, że chłopak jest także upośledzony umysłowo. Gdyby tak nie było, próbowałby przecież jakoś się skontaktować, czyż nie? Jak dalekie od prawdy to przekonanie wie tylko widz, którego od pierwszej sceny prowadzi właśnie Mateusz - narrator, relacjonujący wydarzenia z własnej perspektywy. Tych, którym opis filmu skojarzył się ze wstrząsającym „Johnny Got His Gun”, mogęuspokoić. Twórcom „Chce się żyć”, pomimo tragicznej sytuacji głównego bohatera, udało się nakręcić film pełen rodzinnego ciepła, radości i nadziei. Magicznego klimatu dodała piękna muzyka, skomponowana przez Dawida Chajdeckiego, twórcy m.in. melodii znanych z serialu „Czas Honoru”. Na wielkie brawa zasługuje także doskonała gra aktor-

ska, zarówno Dawida Ogrodnika, jak i wcielającego się w młodszą wersję Mateusza, Kamila Tkacza.

Zza kulis – spotkanie z publicznością. Co ciekawe, Ogrodnik wyznał, iż na początku nie do końca potrafił zaakceptować fakt, że Przemek w pełni rozumie rzeczywistość, a umysłowo i emocjonalnie jest na poziomie adekwatnym do swojego wieku. Popełnił dokładnie taki sam błąd jak otoczenie mężczyzny, i to pomimo, że znał finał całej historii! Dla-

18 NGS B.e.s.t. | grudzień 2013 | best.ue.wroc.pl

czego ostatecznie zmienił zdanie? Przyczyniły się do tego dopiero kolejne spotkania z Przemkiem, a szczególnie jedna rozmowa, podczas której ten odniósł się do niedokończonej kwestii sprzed trzech miesięcy. Na jakie jeszcze trudności napotkał się podczas kreowania filmowej postaci? Kluczem stało się znalezienie złotego środka. Film mógłby być bardziej wstrząsający, lepiej oddawać rzeczywistość osób niepełnosprawnych, bardziej dosłownie pokazywać ich bolączki. Tylko po co? Celem reżysera nie było przecież przerażenie widzów, a wręcz przeciwnie – pokazanie, że osoby niepełnosprawne odczuwają, pożądają, żartują i złoszczą się. Dokładnie tak, jak my. Ogrodnik wyraził także swoje uznanie dla Kamila Tkacza. „Zazwyczaj podziwiamy młodych aktorów, którzy grają naturalnie i nawet przed kamerą potrafią pozostać sobą. Kamil miał dużo trudniejszą rolę – nie miał być naturalny, odwrotnie, miał być kompletnie nienaturalny!”. Rzeczywiście, wypracowanie nowego sposobu poruszania się, mimiki, gestykulacji oraz fakt, że przez cały film ze strony głównego bohatera nie pada ani jedno wypowiedziane „wprost” słowo – to wszystko nawet profesjonalnym, dorosłym aktorom sprawiłoby wiele trudności! W pewnym momencie spotkania głos zabrał Jan Nowicki, który oprócz szczerych gratulacji („Wspaniała kreacja, ale ostrzegam Cię, że długo takiej nie otrzymasz!”) zadał pytanie, które i mi towarzyszyło od początku seansu: czy pierwowzór filmowej postaci oglądał dzieło i czy zadowalał go efekt końcowy? „Był wzruszony i zachwycony, cieszył się, że ten film powstał.” - odpowiedział bez wahania Dawid. Kilka dni po spotkaniu w tabloidach zrobiło się głośno o tym, że Przemek czuje się wykorzystany przez reżysera. Jak było naprawdę? To już temat na inny artykuł...


REALacja „Po tym filmie będziesz już wiedział, dlaczego mieszkasz w Wielkiej Brytanii”. Miejsce drugie: Układ zamknięty. Film inspirowany prawdziwymi losami przedsiębiorców Pawła Reya i Lecha Jeziornego, od początku miał pod górkę. Pomimo (a może raczej: z powodu?) poruszania ważnego tematu, jakim jest w Polsce wszechwładza urzędnicza, „Układ” nie mógł liczyć na wsparcie ze strony instytucji takich jak Polski Instytut Sztuki Filmowej (słowo wyjaśnienia: to ten bardzo ważny urząd, dzięki któremu o środki finansowe nie musieli się martwić twórcy innego dzieła polskiej kinematografii „Wyjazdu integracyjnego”). Produkcja filmu stanęła pod znakiem zapytania, jednak po publikacji w „Rzeczpospolitej” udało się pozyskać fundusze od wielu zainteresowanych tematyką przedsiębiorców, przede wszystkim zaś od głównego mecenasa – Kas Stefczyka. Pozostając więc w biznesowym klimacie – czy pieniądze te nie poszły na marne? Jak można zgadnąć po wysokiej pozycji, jaką zdobył film w moim prywatnym rankingu – w żadnym wypadku! Spotkałam się z opiniami, że obraz przedstawiony przez reżysera (Ryszarda Bugajskiego) jest czarno-biały, jednak nie mogę przyznać im racji. Każda z postaci jest odrębną

jednostką i jej postępowanie nie podlega łatwej, zero-jedynkowej ocenie. Czy nazwiemy bohaterem bez skazy człowieka, który zdradza swoją ciężarną żonę i nie jest szczery wobec swoich współpracowników? Czy pokazywanie czarnego charakteru, beztrosko bawiącego się ze swoją wnuczką nie świadczy właśnie o przełamaniu schematów? Na ekranie oglądamy zwyczajnych ludzi ze wszystkimi ich zaletami i wadami. Z drugiej strony widzimy jednak niemożliwy do pogodzenia konflikt postaw życiowych, starą jak świat wojnę dobra ze złem. Mamy więc zderzenie pełnych marzeń i energii młodych przedsiębiorców z (pół)światkiem „układu” - wąską grupą ludzi, wykorzystującą towarzyskie kontakty i wysoką pozycję, wypracowaną (wiadomymi metodami) w poprzednim systemie. Dzięki polityce „grubej kreski” udało im się ocalić swoje wygodne urzędnicze posady – dające zarówno kontrolę nad otoczeniem, jak i całkiem wymierne, finansowe profity. Jak łatwo się domyślić, skutki tego zderzenia dla nieuprzywilejowanej strony okazują się tragiczne. Nie brak w filmie mocnych momentów (tu należy wymienić aresztowanie oraz sceny więzienne). Z każdą minutą widz coraz lepiej rozumie poczucie utraty kontroli nad własnym życiem, w jakim pogrążają się główni bohaterowie. Jak napisał na filmwebowym forum współautor filmu, Michał Pruski: „To smutne, że psujemy wam (my, czyliwszyscytwórcy „Układu...”) dwie godziny weekendu, ale po prostu tak trzeba było.”. Muszę przyznać, że nawet gdyby scenariusz czy gra aktorska nie zachwycały, prawdopodobnie polecałabym ten film właśnie jako opowieść o budzącym mój sprzeciw wycinku naszej rzeczywistości. Na szczęście, nie mam tego dylematu! Akcja toczy się błyskawicznie, natomiast aktorzy stają na wysokości zadania (szczególnie Gajos, w roli prokuratora, którego z całego serca znienawidzicie).

Co więcej? Tym razem zamiast „plotek zza kulis” gorąco polecam zapoznanie się z historią, którą zainspirowany został scenariusz filmu. Zbiór linków do informacji na temat dalszych losów osób

zaangażowanych w wydarzenia można znaleźć pod adresem: www.blog-robert-gwiazdowski.mpolska24.pl/4221/uklad-zamkniet .

And the winner is... Miejsce pierwsze: Przypadek. Trudno porównywać współczesne filmy z prawdziwym klasykiem, jednak, jako że znalazł się w repertuarze FAFu, nie może go zabraknąći na podium mojego zestawienia. Nakręconą w 1981 roku opowieść o Witku, studencie medycyny, wyróżnia ciekawe rozszczepienie fabuły: od drobnego zdarzenia, jakim jest zdążenie (bądź nie) na pociąg, zależy w jakim kierunku potoczą się losy bohatera. I tak widz poznaje alternatywną przyszłość Witka – komunisty, opozycjonisty i człowieka sukcesu. Który z nich jest tym prawdziwym? Film Kieślowskiego oprócz interesującej formy i genialnej muzyki Wojciecha Kilara ma jeszcze to COŚ. Wbrew pozorom nie jest to(tylko)rola Bogusława Lindy, aleskłonienie widza do własnych przemyśleń. W jakim stopniu na to, kim jesteśmy wpływamy my sami, nasz charakter i wolna wola, a na ile ulegamy wpływom otoczenia i pozostawiamy decyzję o życiowych wyborach tytułowemu przypadkowi? Zauważyłam, że główny bohater oceniany jest przez publiczność bardzo skrajnie. Jedni widzą w nim oportunistę, pozbawionego zasad i własnych przekonań. Inni natomiast zauważają, że w każdej sytuacji, pomimo zewnętrznych, wydawać by się mogło – fundamentalnych! - zmian, pozostał sobą, uczciwym i prostolinijnym człowiekiem. Film spodobał mi się także z całkiem innych, pozaartystycznych względów. Główny bohater jest w wieku moich rodziców (urodzony w połowie lat ‚50), dlatego też obserwowanie jak wtedy wyglądało życie studenckie: akademiki, spędzanie wolnego czasu, ale i poważne podziały światopoglądowe było dla mnie szczególnie ciekawe. Mało tego, wersja wyświetlona podczas FAFu wzbogacona była o fragmenty wycięte wcześniej przez cenzurę. Scena, w której słyszymy zdanie, zaczerpnięte z Kaczmarskiego (a jakże znaczące w kontekście dalszego rozwoju wydarzeń!) „Nie cierpię zbiegów złych okoliczności, co pojawiają się, gdy ktoś osiąga cel” pozwala naprawdę poczuć klimat tamtej epoki. Co ciekawe, jedynym fragmentem, którego po ingerencji cenzury nie udało się odzyskać jest scena brutalnego pobicia Witka przez

fot. Anna Lucy Domejko

NGS B.e.s.t. | grudzień 2013 | best.ue.wroc.pl

19


REALacja | Trochę kultury?! sokistów.

Co na to Linda? Odtwórca głównej roli w „Przypadku”, a przy okazji współorganizator całego Festiwalu, początkowo zarzekał się, że opowiadanie anegdot to jego słaby punkt. Rzecz jasna, było to wierutne kłamstwo. :-) I tak, zebrani w DCFie poznali kulisy nagrywania kluczowej sceny wskakiwania do pociągu. Otóż Kieślowski, jak na dobrego reżysera i dokumentalistę przystało, nie wyobrażał sobie, by aktor, który ma odegrać człowieka niosącego ciężką walizkę nie dzierżył w dłoni...ciężkiej walizki, wypełnionej cegłami. Jednak prawdziwą trudność nastręczało dopiero wskoczenie z takim ekwipunkiem do pędzącego pociągu. Po wielu nieudanych dublach zrezygnowany Linda poprosił Kieślowskiego o zamianę rekwizytu na odrobinę mniej realistyczny. Reżyser zdenerwowany lenistwem aktora

postanowił pokazać „jakie to przecież proste” i sam chwycił walizę. Niestety, w chwili, gdy on energicznie wskoczył do pociągu, dysk równie żwawo wyskoczył. Zamieszanie, zdjęcia przerwane, reżyser w szpitalu. Po powrocie wyjął cegły. Całe trzy! Nie zabrakło oczywiście również poważniejszych pytań, stąd też wiemy, że ze wszystkich ról życiowych aktor najbardziej ceni sobie te rodzinne, cała reszta to dla niego zabawa dla zabicia czasu i samorealizacji, bez większego znaczenia. Jak podsumował: „W życiu najważniejsze jest życie” i faktycznie, trudno temu stwierdzeniu zaprzeczyć. Kolejne pytania do Bogusława dotyczyły już głównie samego festiwalu i związanych z nim ciekawostek, takich jak ta, że z zaproszonych 40 gości pojawiło się... 80. Jednak nic nie wskazuje na to, by FAF miał zmienić swoją formułę. Pozostanie więc bezpłatną imprezą, nastawioną na promowanie polskich twórców.

Trzy rady dla wszystkich, którzy wybierają się na swój pierwszy FAF: Sprawdź wcześniej, od kiedy można odbierać wejściówki i zrób to jak najszybciej. Kiedy Festiwal już się rozpocznie, większość biletów będzie rozdana i pozostanie jedynie liczyć na łut szczęścia przed wejściem do sali kinowej. Przyjdź wcześniej. Niektóre spotkania z aktorami mają miejsce po prelekcji filmu, ale niektóre – przed. Zresztą, miejsca nie są numerowane, więc jeśli chcesz zająć idealny punkt widokowy w ostatnim rzędzie pośrodku – musisz po prostu być pierwszy. Nawet jeśli nie jesteś fanem polskich produkcji, daj szansę chociaż jednej. Może mile się zaskoczysz? Bogusław Linda serdecznie zaprasza, dlatego... Widzimy się za rok! :-)

Matrix dla opornych MICHAŁ STONAWSKI

Pierwszy raz zobaczyłem film „Matrix” w wieku (ledwo) nastu lat. Zabawne, że przez cały ten czas myślałem, że „Matrix” jest opowieścią o wyzwalaniu się ludzkości z iluzji, opowieścią o wybrańcu. Tymczasem dzieło (wtedy jeszcze) braci Wachowskich opowiada zupełnie o czymś innym. I w żadnym wypadku nie jest to historia o wyzwoleniu ludzkości.

K

tóryś z rodzeństwa Wachowskich miał powiedzieć kiedyś, że ludzie tak naprawdę zrozumieją Matrix za dziesięć, czy dwadzieścia lat. Miał rację – od ostatniego filmu minęło bowiem właśnie dziesięć lat. Przez ten czas świat się zmienił – można powiedzieć, że stał się bardziej „Matrixowy”, niż wcześniej, a ówczesna widownia (mam na myśli siebie) zdążyła już trochę dojrzeć. Ja dorosłem do tego, by wreszcie dostrzec choć część przesłania, jakie w swej trylogii umieścili bracia Wachowscy, oraz jeszcze coś. Prosty fakt, że każda z części Matrixowej trylogii była potrzebna i z góry zaplanowana – nie można nawet powiedzieć, by któryś z tych filmów był gorszy, gdyż wszystkie są na poziomie arcydzieła.

Czym jest Matrix?

Wpadłem na ten pomysł, oglądając scenę, w której Francuz podaje w swoim klubie ciastko pewnej kobiecie. W ciastku tym ukryty jest kod rozkoszy, chuć

i pożądanie – uderzenie gorąca i rozchylonewargi to wynik. Przyczyna i skutek. Ten obraz skojarzył mi się z cukierkami, które Morfeusz dawał Neo – wyborem, którego tak naprawdę nie było. Bo Neo nie był wybrańcem. Neo był zwykłym człowiekiem, który dopiero miał się stać kimś więcej. W bajce, w iluzji, o czym już w części drugiej miał się przekonać. Dokładniej po rozmowie z Architektem, ojcem Matrixa. Jednocześnie wtej samej konwersacji, kiedy skojarzysz parę faktów, wychwycisz, iż sam film nie opowiada o Neo, nie opowiada też o wybrańcu. Opowiada o głupiej ludzkości trzymanej na smyczy przez maszyny. Cały czas. I o grze pomiędzy Wyrocznią, a Architektem. Gdzie w tym Neo? Gdzie miłość, bohaterstwo, poświęcenie i heroizm? Tutaj – na planszy szachowej.

Lekcja historii

Jeśli sam do tego doszedłeś to rzeczy o których teraz piszę będą dla Ciebie

20 NGS B.e.s.t. | grudzień 2013 | best.ue.wroc.pl

oczywiste. Sam zresztą się zastanawiam, dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem – być może byłem zbyt głupi. Ale do rzeczy: aby zrozumieć GRĘ trzeba najpierw pojąć genezę całego zjawiska, jakim jest Matrix.

Przypomnijmy więc:

Jak wiemy, maszyny zbuntowały się przeciwko ludzkości i rozpoczęła się długa oraz krwawa wojna, w wyniku której niebo zostało pokryte chmurami. Czy to planowane działanie, czy też rezultat uderzeń bomb jądrowych, efektem tej zasłony było pozbawienie maszyn energii. Obawiam się jednak, że ludzkość już w tym momencie była za słaba, by zmiażdżyć je jednym uderzeniem – a maszyny wykorzystały ten fakt, znajdując energię tam, gdzie było jej pod dostatkiem – w ludzkich ciałach. Ludzie umierali, jeśli ich mózgi nie były odpowiednio stymulowane. Po to właśnie maszyny, tuż po wygraniu wojny,


Trochę kultury?! stworzyły Matrix – jego zaprojektowaniem zajął się właśnie Architekt. Pierwsza wersja systemu? Wielka pomyłka. Nieziemski raj, który ludzie odrzucali z powodu nierealności. Wtedy Architekt zbudował nową wersję – piekło, lecz tu było jeszcze gorzej. Okazało się, że maszyny ani trochę nie potrafią zrozumieć ludzi. Będąc jednak przebiegłe i wysoce inteligentne stworzyły Wyrocznię – program mający za zadanie zrozumieć psychikę człowieka. Wyrocznia spisała się na medal. Dopiero trzecia wersja Matrixa – odwzorowująca koniec XX wieku– okazała się utrzymywać ludzi pomiędzy niebem a piekłem – w świecie, który oni sami stworzyli. Nie rozwiązało to niestety problemu odrzutów, pozostał bowiem mały procent ludzi, którzy potrafili wyczuć fałsz. Przy okazji, zastanawialiście się kiedyś w którym roku dzieje się akcja „Matrix’a”? Morfeusz, opowiadając Neo o „prawdziwym świecie”, mówi, że jest coś około 2199 roku. A dokładnie? Ludzkość sama nie wie. Tu mamy pierwszą wskazówkę. Tak naprawdę akcja filmu rozgrywa się dużo, dużo później, o czym mimochodem wspomina Architekt – choć, jak to u Wachowskich, między zdaniami.

puje po prostu reset, utylizacja odrzutów i cała historia zaczyna się od nowa. Ile razy? Możemy tylko przypuszczać. Tu dochodzimy do pierwszego filmu z Trylogii – następuje początek procesu, Wyrocznia wskazuje ludziom następnego „Wybrańca”, Morfeusz podaje mu kod (w formie cukierka), który pomaga mu się uwolnić, a następnie Neo jako już „wolny” człowiek powraca do Wyroczni która stawia go przed wyborem i… daje ciastko. Ciastko zawierające w sobie Patch zmieniający kod bardzo utalentowanego człowieka w kod „Wybrańca”, dając mu nowe moce i możliwości. Co musi zrobić Neo? Tylko uwierzyć, że jest „Tym, który ocali ludzkość”. I… Neo wierzy.

Historia błędu

Papierowe Chłopaki Pewexy przestały być oazami luksusu, zdobycie kasety Sabriny nie cieszy jak w pierwszej klasie liceum, plakaty Modern Talking pokryły się kurzem, Atari 65XE powędrowało do piwnicy. Przełom lat 80. i 90. zmienił wszystko. Młodzi lu-

dzie próbują odnaleźć się na nowym rynku pracy, przewidzieć co warto studiować, może wyjechać na saksy na Zachód. Takie pytania stoją też przed przyjaciółmi z gdańskiego liceum nr 1. Dwóch z nich - Robert i Andrzej - postanawia uciec od odpowiedzi. Zakładają zespół

„Wyjrzyj przez okno. Wasz czas już przeminął. Przyszłość należy do nas. Nastała nasza era.”

„Dobrze rozegrana gra”

W części trzeciej Matrixa, Wyrocznia raz jeszcze widzi się z Neo – tuż przed „rutynowym” atakiem maszyn na Syjon. Co robi? Daje mu cukierka. Pastylka zawiera kod dezaktywujący, sprawiający, że cokolwiek zbliży się do Wybrańca i będzie „obcego” pochodzenia, zostanie w ten czy inny sposób zniszczone. Dlatego właśnie Neo podróżując do miasta maszyn, może zniszczyć nadlatujących Strażników (przypomnijmy, że incydent z końca części drugiej stanowił nadal moc Wybrańca – wyładowanie energii elektrycznej wytworzonej przez ciało ludzkie). Wyrocznia wie, iż Smith jest potężniejszy nawet od standardowego, pojedynczego Wybrańca. Oprócz tego, Neo, żeby zaprowadzić pokój, musi przegrać, co też się dzieje. Smith wchłania Neo do siebie (przemienia go), a kod niszczący robi resztę. I wreszcie nastaje pokój. Pojawia się nowa wersja Matrixa, zaś Architekt gratuluje Wyroczni „dobrze rozegranej gry”.

A gdzie ludzkość?

Matrix to film o wspaniałej rozgrywce pomiędzy maszynami, manipulacji i upadku ludzkości. Szokuje fakt, w jak łatwy sposób ludzie dali się oszukać i zamknąć w systemie, którego macki sięgają dużo dalej, niż sam Matrix. Jest to również film o poszukiwaniu wolności, zarówno przez ludzi, jak i same programy oraz z czym dla jednych i drugich ta wolność się wiąże. Zaś Głównymi bohaterami pozostają Matka i Ojciec – przede wszystkim Matka i jej intryga, jej zdolności manipulacji tak wysokie, że ludzie mylą je z jasnowidzeniem. Tanie sztuczki i nadzieja wykorzystane do ostatecznego spętania łatwowiernych Morfeuszy. Pozostaje tylko pytanie – jeśli Matrix jest alegorią naszego świata, to… Gdzie i kim są maszyny?

i ruszają w trasę po Półwyspie Helskim. W międzyczasie dołączy do nich kumpel James. Ucieczka szybko zamienia się w sentymentalną opowieść o tym, co bezpowrotnie minęło. Czy jest szansa, żeby ta podróż skończyła się happy endem? Więcej na: www.e-marina.eu

NGS B.e.s.t. | grudzień 2013 | best.ue.wroc.pl

21

KSIĄŻKI

Agent Smith ma rację, wypowiadając powyższe słowa. Ludzkość już nie ma miejsca na planecie – to definitywny koniec cywilizacji człowieka, bowiem likwidując kłopotliwy problem odrzuconych, maszyny tworzą… Syjon. „Niepodległe i wolne” miasto ludzi. Od tej pory to tam trafiają wszystkie odrzuty, a kiedy Syjon się przepełnia – jest niszczony, zaś w samym Matrixie pojawia się „wybraniec” mający na celu tylko i wyłącznie wybranie nowych 22 osób do założenia Syjonu po raz kolejny. Cały ten proces działa nienagannie. Od czasu do czasu nastę-

Historia Matrixa to tak naprawdę historia błędu, bowiem w finałowej walce z agentem Smithem Neo nie tyle go pokonuje, co uwalnia – o czym zresztą sam nie wie. Kiedy bowiem następuje zespolenie kodów Wybrańca i Agenta, Patch zostaje sklonowany, w związku z czym Smith powracaw części drugiej, dziękując Neo za uwolnienie, choć tak naprawdę podziękowania należą się Matce Matrixa wykonującej swoją pracę. W części drugiej Smith z antywirusa zamienia się w klonującego się wirusa, mającego w końcu zagrozić nawet całemu systemowi. Nie do końca jasne jest, w którym momencie Wyrocznia dochodzi do następnego etapu swoich badań nad ludźmi, ważne natomiast, iż w pewnej chwili dochodzi do wniosku, że do uzyskania pełnej harmonii potrzebny jest pokój pomiędzy maszynami a ludźmi, niejako zakończenie cyklu wybrańca lub też jego całkowita zmiana. Od tego Wyrocznia zmienia się – działając w pełnej zgodzie ze swoim przeznaczeniem, dąży do nowego celu, zaś Matrix staje się polem Gry pomiędzy nią a Architektem. Błąd „Smith” pojawiający się w części drugiej jest Wyroczni wybitnie na rękę. Architekt nigdy nie zrozu-

mie potrzeby pokoju, zaś Smith z doładowaniem Patcha Wybrańca jest na tyle groźny, że szybko zagrozi systemowi.


Trochę kultury?! | Rozerwij się!

kulturalny rozkład jazdy

www.teatrarka.pl Statek szaleńców 7 XII, godz. 19:00 8 XII, godz. 19:00 13 XII, godz. 19:00 14 XII, godz. 19:00 15 XII, godz. 19:00 Moralność Pani Dulskiej2 19 XII, godz. 19:00

4 XII, godz. 19:00 Mayday 5 XII, godz. 19:00 6 XII, godz. 19:00 7 XII, godz. 19:00 8 XII, godz. 19:00 Courtney Love 9 XII, godz. 19:00 Czynne poniedziałki. Magiel sztuk. 9 XII, godz. 19:00 Kronos

15 XII, godz. 19:00 prapremiera 16 XII, godz. 19:00 17 XII, godz. 19:00 18 XII, godz. 19:00

www.pantomima.wroc.pl Poławiacze Papieru | Dom Bernardy Alba 12 XII, godz. 19:00 13 XII, godz. 19:00 14 XII, godz. 19:00 Mikrokosmos 15 XII, godz. 17:00 16 XII, godz. 9:00, 11:00

www.teatrpolski.wroc.pl Utwór o matce i ojczyźnie 3 XII, godz. 19:00

Smycz 14 XII, godz. 19:00 15 XII, godz. 19:00 26 XII, godz. 19:00 27 XII, godz. 19:00 Czynne poniedziałki. Czytanie. Wszystkie rodzaje śmierci. 16 XII, godz. 19:00 wstęp wolny Wszechnica teatralna. Misteria ludowe. 17 XII, godz. 11:00 wstęp wolny Poczekalnia.0 20 XII, godz. 19:00 21 XII, godz. 19:00 22 XII, godz. 19:00 Dwadzieścia najśmieszniejszych piosenek na świecie 20 XII, godz. 19:00 21 XII, godz. 19:00 31 XII, godz. 19:00 Okno na parlament 28 XII, godz. 19:00 29 XII, godz. 19:00

Wykreślanka Słowa do odnalezienia: bombka, Mikołaj, karp, gwiazdka, choinka, kolędy, opłatek, Wigilia, sianko, prezent, jemioła, barszcz, stajenka, szopka, Betlejem, śnieg, rodzina, żłóbek, grudzień, zima, lód, anioł, wolne, porządki, kutia, makówki, pierogi, pasterka

aut. Patrycja Jadeszko

22 NGS B.e.s.t. | grudzień 2013 | best.ue.wroc.pl

www.filharmonia.wroclaw.pl Filharmonia familijna; „Wiedeń miastem muzyki” 1 XII, godz. 11:00 Koncert specjalny 1 XII, godz. 18:00 14 XII, godz. 18:00 Koncert Orkiestry Leopoldinum 6 XII, godz. 19:00 15 XII, godz. 18:00 Koncert Chóru Filharmonii Wrocławskiej 8 XII, godz. 18:00 Koncert edukacyjny dla młodzieży: „W kręgu polskiej muzyki XX i XXI w.” 11 XII, godz. 15:00 Koncert kameralny 12 XII, godz. 19:00 19 XII, godz. 19:00, Ossolineum Koncert Orkiestry symfonicznej 13 XII, godz. 19:00 20 XII, godz. 19:00 Koncert Specjalny – 35 lat Spirituals Singers Band 21 XII, godz. 18:00 Koncert Wrocławskiej Orkiestry Barokowej 22 XII, godz. 18:00 Koncert Sylwestrowy 30 XII, godz. 19;00 31 XII, godz. 18:00 31 XII, godz. 20:30


Opowieści z klasztoru

Troll jego mać! cz.1

FILIP WÓJCIK

Raz, dwa, prrrawa, leewa, zjadł... bym sobie piente chleba, hej, ho, trzy i szjeeść, nima dzisiaj co tu jeść... Podczas ostatniego występu na dworze, zaszło... pewne nieporozumienie. Może rzeczywiście, wyśpiewywanie w komnacie pełnej gości o wyczynach hrabiego w okolicznych domach uciech – nie było najlepszym pomysłem. Niemniej jednak, pół litra argumentów pozbawiło go wszelkich wątpliwości. Wyrazy twarzy zgromadzonych w trakcie trwania jego artystycznego popisu, dały mu do zrozumienia, że powinien szybko opuścić spotkanie. Tak też uczynił. Szczęśliwie, podczas ucieczki, trubadurowi udało się schwycić jedną butelczynę. Pewne braki w orientacji uniemożliwiły uniknięcie konfrontacji z krzesłem, z przekonaniem zmierzającym w jego kierunku. Pod wpływem twardej perswazji nieszczęśnik nieco zmienił trajektorię i miast w drzwi - trafił w okno. Jak powszechnie wiadomo, w podobnych sytuacjach na skoczka oczekuje kupka siana. W tej historii sceneria miała odmienny charakter – kupka, owszem, była. Siano... Cóż, jego miejsce zajął wysokiej jakości obornik. Po spektakularnym locie i miękkim lądowaniu Wiktor wskoczył na uwiązanego do płotu rumaka i z dumnie wypiętą piersią – odjechał. Biedny chłop Mietek... Jeszcze długo płakał za swoją starą chabetą. Ale weezmę łyki trzy i jedzenie weźcie wyyy! Odchylił głowę, przystawił usta do szyjki i posmutniał. - Psia mać! Tylko skąd tu trzy... – rzucił butelkę za siebie. Błysnęło, huknął grzmot. Gdyby nie padało i gdyby śpiewak był trzeźwy, usłyszałby szum rzeki. Co, w sumie, niewiele by zmieniło. Drzewa się przerzedziły i ścieżka przeszła w zaniedbany bruk prowadzący na kamienny most. Koń zatrzymał się kilka kroków przed nim. Trubadur uniósł łeb. - Hę? Co jest Jadźka? Jedziemy! Dźgnął konia piętami. - No! Most jak most, dawaj! Koń prychnął. - Doobra. Pokażę ci - tu się nie ma czego bać... - Niezgrabnie zsunął się z siodła, przenosząc cały ciężar na swoje chwiejne nogi. - I fiiidzisz? Jedna nószzka, druga nószzka. - Po trajektorii niczym jego psychika - to jest, mocno pofalowanej - wlazł niezgrabnie na most. - Aleee dzisiaj wiejeee... - Wiktor chwycił się poręczy. Most był z kamienia, gdzieniegdzie pokryty trawą i mchem, tu i ówdzie pozbawiony takich zbędnych elementów jak pół barierki, czy kawałek „podłogi”. Wyglądał na rzadko uczęszczany, jakby zapomniany.

rys. Karolina Tomczyszyn

Z gęstych chmur padał deszcz. Zimne krople mieszały się z błotem gniecionym przez końskie kopyta. Pośród lasu, na mizernej szkapie, w zafajdanym czerwonym kubraku jechał Wiktor. Przemoczony, lecz szczęśliwy. Ducha jego przepełniała nadzieja, głęboka wiara w lepsze jutro i niemal litr gorzałki. Resztka optymizmu chlupotała wesoło na dnie butelki, którą wymachiwał w rytm pijackiej piosenki: Bard pociągnął nosem. - Kuźwa... Co tu tak zajeeszdża? Czujesz Jadźka? Jakby ktoś pawia puścił i żebraka w tym wytarzał. Chabeta prychnęła raz jeszcze i odjechała w przeciwnym kierunku. - Nooszz... Jadźka! Nie zostawiaj mnie tu! Rzucił się rozpaczliwie, aby powstrzymać rumaka! Niestety, ciało nie nadążyło za pędem umysłu i nogi się poplątały. Runął jak długi, rozbijając nos. Stracił przytomność. Niedługo po tym obudził się, czując jak coś ciepłego i lepkiego spływa mu po piersi. - Ty! Płać! Wielki, sięgający trzech metrów, śmierdzący troll stał nad Wiktorem i pociągał nosem, z którego ciągnący się śluz skapywał na osłabionego bohatera. Umysł zaczął się przedzierać przez mgłę alkoholu, dostrzegając zagrożenie. - Aaaale za co?! - wymamrotał ze strachem. - Przejście! Most ładny! Ty idziesz – ty płacisz! Człowiek wsparł się na łokciu i raz jeszcze spojrzał na konstrukcję. - Czekaj... Mówimy o tym tu, na którym leżę? - A widzi tu, kurdupel, jaki inny? - Przecież to się rozpada! - Gówno prawda! Nie podoba się, to nie iść! Ty idziesz – ty płacisz! - To może ja sobie zawrócę... - zaczął niezdarnie odsuwać się od potwora. - Nie! Wszedł to płaci! Nie płaci, to zjem! - Chwycił go swym silnym łapskiem i bez problemu uniósł. - Dobrze! Ale czym zapłacić?! - Dobre kamienie albo kaszanka. - Skąd ja mam to wziąć?! - Może być złoto, jak kurdupel nie ma nic innego Trubadur rozejrzał się rozpaczliwie. Zza ściany deszczu widział niewiele więcej niż rzekę. Żadnej pomocy, żadnych kamieni... Kaszanki też nie widać. - Dobra, to ty nie masz złoto, to cię zrobię szaszłyk – uśmiechnął się szeroko. - Sza – szaszłyk? - Wymamrotał pechowiec. - Tak. Wkładam cię na to duże drzewo, tam – pokazał ręką na sfatygowaną, strzelistą sosnę na niewielkim wzniesieniu zaraz obok. - Nabijam na czubek. Potem burza robi bum, ty robisz ała i ty się smażysz razem z drzewem. Tam często bum uderza. - Najświętsza panienko... Przez szum deszczu dobiegł ich tętent kopyt. To, co zobaczyli, zaskoczyło ich obu. C.d.n.



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.