MieszkaNIE dla młodych Ten things you never knew about Valentine’s Day
Czy w sobotę miasto...
spis treści Głosy zUE 4 TedX 4 Desert Carnival 4 Sztuka na widokówce 4 Ekonomalia 2014 5 Bestory 2014 Studiowanie na UE 5 MSG EKOnomia 7 Cała Polska czyta wydawcom Coolinaria 9 Przez żołądek do... Polityka 10 O co walczą związki? 13 MieszkaNIE dla młodych Felietuńczyk 11 Niekończąca się historia 12 Czy w sobotę miasto ma „pijaną mordę”? Wojna poglądów 14 Walentynki Trochę kultury?! 16 Fantastyczne ekranizacje 18 Bestsellery 20 Kulturalny Rozkład Jazdy 21 Walentynki: alternatywnie Na językach 22 Ten things you never knew about Valentine’s Day
Przez całe życie dokonujemy wyborów, które nie tylko kształtują naszą codzienność i kreują przyszłość, ale również wyznaczają horyzont naszych działań. Często słyszymy, że sprawność w podejmowaniu decyzji, zwłaszcza tych trudnych, świadczy o naszej dojrzałości. Z drugiej strony wymaga się od nas dogłębnej analizy sytuacji i wywiera presję, aby podjęte przez nas kroki przynosiły długoterminowe korzyści. Wiemy jednak, że funkcjonujemy w warunkach niepewności, gdzie mimo doświadczenia i wiedzy możemy napotkać na naszej ścieżce coś nieoczekiwanego... Bądźmy otwarci na świat. Nie należy bać się dokonywania wyborów, ponieważ często podjęcie ryzyka daje nam coś, czego nie osiągniemy bierną postawą - szansę. W lutym chcielibyśmy skłonić Was do refleksji, nieco przekornie mówiąc na bliskie studentom tematy. Zachęcamy do nadrobienia zaległości z pomocą naszych filmowych bestsellerów i zapoznania się z harmonogramem wydarzeń, które już wkróce będą miały miejsce we Wrocławiu. Jeśli macie w planach celebrowanie Walentynek możecie przygotować niebanalną kolację, niekoniecznie dla dwojga ;) Jeżeli zaś nie przepadacie za 14 lutego polecamy przesłuchać alternatywną muzyczną top listę - przygotowaną specjalnie z tej okazji. Powodzenia w sesji! Widzimy się w semestrze letnim. Dorota
Szukaj nas w sieci: best.ue.wroc.pl, a tam wszystkie teksty z gazety, najnowsze informacje z Uczelni, Wrocławia, Polski, świata i Drogi Mlecznej. Facebook, gdzie znajdziesz wiele konkursów, najświeższych informacji oraz kontakty do nas i innych bestowiczów (wklep: fb.com/ngsbest). best.ue.wroc@gmail.com, po prostu napisz, jeśli trapi Cię jakiś problem, coś ciekawego dzieje się na Uczelni lub gdziekolwiek indziej lub jeśli po prostu chcesz nam posłodzić. Adres redakcji: ul. Kamienna 59, Wrocław, bud. B/F pok. 8/9, tel./fax: (71) 36 80 648 Adres do korespondencji: NGS „B.e.s.t.” Uniwersytet Ekonomiczny we Wrocławiu, ul. Komandorska 118/120, 53-345 Wrocław Internet: best.ue.wroc@gmail.com, best.ue.wroc.pl | Facebook: fb.com/ngsbest Redaktor Naczelna: Dorota Nowak (no.dorota@gmail.com) | Zastępca Red. Nacz.: Magdalena Bieliszak (m.bieliszak@gmail.com) | Redaktorzy: Irmina Andrzejczak, Daria Czempiel, Krzysztof Ferenc, Michał Gulewicz, Patrycja Jadeszko, Ewa Koczułap, Dorota Nowak, Michał Panacheda, Przemysław Siwko, Jagoda Staruch, Krystian Ulbin, Małgorzata Wasiak, Konrad Zalewski | Korekta: Irmina Andrzejczak, Ewa Koczułap, Natalia Malko, Ewa Popowicz, Jagoda Staruch, Marta Wójs, Konrad Zalewski | Marketing & PR: Dorota Fiedorek, Katarzyna Miś, Krzysztof Ferenc | HR: Michał Strumecki, Krzysztof Ferenc | Foto & Grafika: Katarzyna Augustyniak, Krzysztof Ferenc, Ewa Koczułap, Katarzyna Miś, Dorota Nowak, Michał Panacheda, Karolina Tomczyszyn, Małgorzata Ziobro | Skład DTP: Daria Czempiel, Katarzyna Miś, Dorota Nowak, Rafał Odwaga, Małgorzata Wasiak, Maciej Woźniak, Małgorzata Ziobro | IT: Filip Wójcik | Administracja & Finanse: Magdalena Bieliszak, Marta Wójs | Współpraca: Tesz.pl | Okładka: TeSz Też Tu Był www.tesz.pl Redakcja zastrzega sobie prawo wyboru, dokonywania skrótów i poprawek stylistycznych w dostarczanych materiałach. Opinie zawarte w artykułach i korespondencjach nie muszą być zgodne z poglądami Redakcji.
głosy zUE Czy wiesz co to TED? TED jest to konferencja naukowa organizowana rokrocznie od 1990 roku. Początkowo spotkania te miały zrzeszać osoby związane z przemysłem technologicznym. Z czasem jednak organizatorzy zdecydowali się powiększyć grono zapraszanych do współpracy o przedstawicieli dziedzin niezwiązanych z technologią. Dzięki temu na konferencjach TED możemy dziś zobaczyć pasjonatów nauki, ekonomii czy też sztuki, a zadaniem każdego z gości jest wygłoszenie kilkunastominutowego przemówienia o inspirującym charakterze. Bez względu na wiek, płeć, wyznanie czy przynależność rasową, w trakcie tego wydarzenia uczestników łączy wspólny cel – dzielenie się ideami wartymi rozpowszechniania. TEDxWroclawUniversityOfEconomics I oto jesteśmy! Nasza własna konferencja TED organizowana po raz pierwszy w historii uczelni. Wierzymy, że to wydarzenie będzie doskonałą okazją ku zachęceniu nie tylko naszych wykładowców, studentów, absolwentów, ale również osób związanych z uniwersytetem w mniej formalny sposób, do podzielenia się swoimi cennymi doświadczeniami z uczestnikami eventu. Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej na temat naszych speakerów, organizatorów, czy też samego przedsięwzięcia, szukaj nas na facebooku: TEDxWroclawUniversityOfEconomics lub odwiedź naszą stronę internetową - tedxwroclawuniversityofeconomics.com. Spotkaj się z nami 11 marca i daj się zainspirować ideami wartymi rozpowszechnienia!
Desert Carnival powraca w marcu Ile pustynnych brzmień może zmieścić wrocławski klub Alive? O tym przekonacie się już 1 marca podczas szóstej edycji festiwalu Desert Carnival, czyli kolejnej edycji koncertu, który zapełnia dolnośląską niszę na muzykę stoner, doom, sludge i desert rock.Tradycyjnie w składzie imprezy pojawiają się cztery zespoły: trzy rodzime oraz jeden z Niemiec. Ten ostatni, czyli Samavayo pochodzi z Berlina i we Wrocławiu wystąpi już po raz trzeci. Muzyka tego trio to połączenie pustynnego rocka, metalu, improwizacji i punka. Konkretna, energetyczna dawka dźwięków. Nasze rodzime podwórko reprezentować będą trzy ekipy. Pierwsza z nich, czyli Sunnata to zespół powstały na gruzach stołecznego Satellite Beaver. Możecie spodziewać się ciężaru oraz długich rozbudowanych riffów. Wspierać ich będą kolejne dwa zespoły z północy, czyli Naked Brown oraz Sautrus. Pierwszy z nich przyjedzie do Wrocławia promować swój debiutancki album Not So Bad, a powinien spodobać się fanom Motorhead, Black Sabbath oraz Clutch. Sauturus z kolei mimo, że ma na koncie tylko jedną EPkę, spokojnie może pochwalić się wieloma koncertami i wyszukanym klimatem, który na nich tworzy. Coś dla fanów Kyuss, Led Zeppelin i Electric Wizard. Desert Carnival 6 będzie także okazją do napicia się przyrządzanej na miejscu yerby, kupieniu muzycznych gadżetów, w tym festiwalowych kufli i spróbowaniu domowej roboty piwa Desert Carnival Beer. Widzimy się 1 marca 2014 w klubie Alive (ul. Kolejowa 12) o godzinie 19:05. Bilety w cenach 20/25PLN do nabycia we wspomnianym klubie oraz na stronie www.desertcarnival.pl.
Sztuka na widokówce O tym, że pocztówka może być formą sztuki zdawałoby się, że zapomnieli już prawie wszyscy. Tymczasem grupa młodych fotografów związanych z Wrocławską Szkołą Fotograficzną AFA postanowiła wypowiedzieć wojnę stereotypowemu postrzeganiu widokówek – jako pstrokatych artefaktów minionych epok o wartości wyłącznie użytkowej. Artystyczne zdjęcia, przywiezione z wakacyjnej podróży po pograniczu polsko-niemieckim, postanowili obrócić w serię wyjątkowych kartek pocztowych. Już 14 lutego o 19:00 będzie można zobaczyć efekty ich pracy na wernisażu „Odkrytki. Kochanym ciotkom” we wrocławskiej Galerii U na ul. Jedności Narodowej 95. Więcej informacji na stronie projektu: www.kochanymciotkom.tumblr.com /Kurtek Chociaż do maja jeszcze daleko, już teraz znanych jest kilka szczegółów dotyczących tegorocznych Ekonomaliów! W dniach 15-17.05.2014r. na kampusie naszej Uczelni znów przejmą władzę studenci. Zostało zgłoszonych 31 minieventów, które zapewnią uczestnikom odpowiednią dozę rozrywki oraz emocji. Spodziewać się można zarówno dobrze już znanych atrakcji, jak i całkowicie nowych przedsięwzięć. Za poszczególne zabawy odpowiedzialni będą: Rada Uczelniana Samorządu Studentów, Niezależne Zrzeszenie Studentów, KN Qualiteam, SKNGP Aliquanta, Zakon Lejaj, Zrzeszenie Studentów Polskich, Erasmus Student Network, WIGGOR, Rada Mieszkańców, Informacja Kulturalno-Sportowa Studentów, Kampus TV, NGS B.e.s.t., Forum Edukacji Biznesowej oraz Klub Podróżników BIT. Pieczę nad całością sprawuje Sztab Główny pod przewodnictwem studentki III roku MSG- Igi Kukulskiej. Więcej informacji szukajcie na www.ekonomalia.pl, www.facebook.com/ekonomalia oraz w kolejnych numerach B.e.s.t.a!
4
NGS B.e.s.t. | luty 2014 | best.ue.wroc.pl
głosy zUE
S
E B e h
T
y r o T
4 1 0 2
Hejże, szczurze okrętowy!
Wypełniając część pirackiej, kamrackiej powinności, zagłosuj na ulubionego promotora, profesora z najlepszym poczuciem humoru, starego wilka z imponującą wiedzą czy kogo tylko zapragniesz (spośród pracowników UE, oczywiście)!
W tym roku, już po raz trzynasty, odbędzie się uroczystość wręczenia nagród przyznawanych przez studentów najlepszym pracownikom naszej Uczelni.
W marcu rozpocznie się głosowanie, podczas którego będziecie mogli wytypować swojego ulubieńca w różnych kategoriach. Wyniki zostaną ogłoszone w trakcie Gali „The Bestory 2014”, która będzie miała miejsce 9 kwietnia 2014 r. Jednak nie tylko kadra naukowa zostanie obdarowana statuetkami. Wy też macie szansę na nagrody! Spodziewajcie się m. in. konkursu na najlepsze pirackie przebranie. Na zwycięzcę czeka rarytas, którego nie powstydzi się żaden pirat. WEŹ UDZIAŁ I ZAGŁOSUJ! PRZYJDŹ NA GALĘ, ZDOBYWAJ NAGRODY, CIESZ SIĘ WYGRANĄ!
Studiowanie na UE:
Międzynarodowe Stosunki Gospodarcze Daria „Darya” Czempiel
Tym razem w naszym cyklu czas na kierunek o trudnej do zapamiętania nazwie, za którą kryje się... no właśnie - co? Studia marzeń czy kolejna fabryka bezrobotnych? Dowiedzmy się trochę więcej o MSG.
N
a stronie uniwersytetu sylwetka absolwenta opisana jest w dość zawiły sposób: „posiada podstawową wiedzę z zakresu międzynarodowych stosunków gospodarczych i dyscyplin komplementarnych”, „jest przygotowany do pracy w przedsiębiorstwach współpracujących z zagranicą oraz w organizacjach i instytucjach międzynarodowych”. Brzmi ładnie. Spójrzmy tylko na samą nazwę: „Międzynarodowe” – „pójdziemy na ambasadory”! „Stosunki Gospodarcze” – „jakie to ambitne”! Ale co to właściwie jest, to nasze poczciwe MSG?
Powtórz... Co ty studiujesz?
Na powyższe pytanie w praktyce polecam odpowiadać „Handel zagraniczny”. Większość osób jakoś szybciej przyswaja sobie taką nazwę. Właśnie, nazwa... Przyznajmy się, studenci MSG: ilu z nas przyszło tutaj „bo fajnie brzmi”? No? Właśnie. Całkiem spore grono. Jeśli komuś to nie wystarcza jako rekomendacja, przybliżę nieco, czym my się tu właściwie zajmujemy. Najprościej określić ten kierunek jako połącze-
nie stosunków międzynarodowych z ekonomią. Mamy zajęcia charakterystyczne dla tego pierwszego (historię stosunków międzynarodowych, czy systemy polityczne), oraz typowo ekonomiczne (jako, że jesteśmy jednak na uczelni ekonomicznej – te będą przeważać). Jedną z cech charakterystycznych dla MSG jest interdyscyplinarność. Na pierwszym roku zarówno liczymy macierze, jak i rozmawiamy o reformach rolnictwa w Chinach. Nie martwcie się jednak, gdy nie kręci was jedno albo drugie. Osoby z podstawowej matematyki, czy z lichymi podstawami historycznymi dawały sobie świetnie radę. Oprócz tego na drugim roku pojawią się przedmioty związane już bezpośrednio z biznesem międzynarodowym. Tak też brzmi nazwa naszej najpopularniejszej specjalności – można się rozwijać w kierunku konkurowania w przestrzeni międzynarodowej albo rynków europejskich. Zawsze, rzecz jasna, jest też miejsce na ekonomię: mikroekonomia czy rachunkowość nikogo nie ominą. Poziom nauki różni się oczywiście w zależności od wykładowcy, jednak wydaje mi się, że więkNGS B.e.s.t. | luty 2014 | best.ue.wroc.pl
5
Głosy zUE szość z nich jest dobrze przygotowana do prowadzenia swoich przedmiotów. Przez interdyscyplinarność trudno też oszacować przydatność wszystkich zajęć: początkowo jest dużo ogólnych zagadnień, a konkrety nadchodzą dopiero z czasem. Ogólnie MSG uważa się za kierunek, na którym można się obijać, jednak nie byłabym tutaj tak jednoznaczna w ocenie. Oczywiście, politechnika to nie jest, aczkolwiek swoje trzeba wkuć, szczególnie w czasie sesji.
„Wszyscy ambasadorami nie będziecie...
...i wielu z was jednak skończy w tej księgowości. Posłuchajcie mnie więc trochę!”, lubi mówić nasza profesorka od rachunkowości, gdy na wykładzie robi się zbyt głośno. Nawiązując do tego, przejdę do najdelikatniejszej kwestii – co my po tym MSG będziemy robić? Sugestie stanowiska takiego jak: taksówkarz, czy kasjer w Biedronce pozwolę sobie przy tym przemilczeć :) Ogólnym założeniem MSG jest wykształcić ludzi mogących działać w korporacjach albo instytucjach międzynarodowych. Niełatwo to osiągnąć, ale nie jest to też wcale niemożliwe – tutaj wszystko zależy od nas i nie ma powodu, by obwiniać studia za brak własnego biurka w Brukseli. Oprócz tego zawsze możemy się pochwalić podstawowym wykształceniem ekonomicznym. Księgowość ponoć wcale nie gryzie... Pamiętajmy jednak o tym, że, szczególnie na studiach ekonomicznych, samo świadectwo to nie wszystko. Jeśli nasze CV będzie świecić pustkami, nawet piątka z mikroekonomii nic nam nie da. Jak wszędzie, jako wartość dodana traktowane będą organizacje studenckie (może gazeta...?), koła naukowe, praktyki, staże, szkolenia... Bez tego się nie obejdzie i musimy być tego świadomi, przychodząc na tę uczelnię. Dla MSG ważną kwestię stanowi jeszcze jedna sprawa – języki obce. Samo słowo „międzynarodowe” niestety obliguje nas do posługiwania się płynnie przynajmniej angielskim. Jeszcze jakiś dodatkowy język też nie zaszkodziłby nam w ka-
rierze. Może dlatego nasz kierunek jest tak chętnie wybierany jako drugi wśród uczniów różnych filologii? Na pewno taka kombinacja spisuje się w praktyce świetnie i jest jak najbardziej przeze mnie polecana.
Dla kogo to?
Zdołałam was zainteresować? Zobaczmy więc, czy może MSG okaże się waszym kierunkiem marzeń. Ja akurat nie poszłam tą ścieżką z powodu nazwy. W moim przypadku, na wyborze studiów zaważyły dwa ulubione przedmioty w liceum: historia i matematyka. A, że to chyba jedyny kierunek łączący obie te dziedziny, wybór był banalnie prosty. Jak już jednak pisałam wcześniej - matura z tych przedmiotów absolutnie nie jest wymagana. Ważniejsze moim zdaniem jest zainteresowanie WOSem czy geografią – wiedza z tych przedmiotów może okazać się nie raz przydatna, a jeśli już wcześniej serdecznie ich nie znosiliście, to studiowanie tutaj może okazać się po prostu męczące. O językach obcych już pisałam. Nie bójcie się, jeśli wasz angielski jest taki sobie, a po włosku umiecie tylko „pizza”. Może obowiązkowe zajęcia z dwóch języków obcych, jakie mamy na uczelni, nie zrobią z was poliglotów, ale dadzą jakieś podstawy. Na szczęście liczba kursów czy innych możliwości nauki mowy obcej da wam możliwość nadrobienia zaległości. Przede wszystkim jednak poleciłabym MSG osobom zainteresowanym światem. Takim, którzy interesują się tym, co dzieje się w polityce i ekonomii, którzy chcą wykraczać poza granice kraju i którzy chcą się o sytuacji międzynarodowej dowiadywać też we własnym zakresie. W innym przypadku, może lepiej wybrać kierunek typowo ekonomiczny.
G S M
6
NGS B.e.s.t. | luty 2014 | best.ue.wroc.pl
Ja z mojej strony jestem bardzo zadowolona z wyboru moich studiów i nie zmieniłabym ich. Jeszcze nie wiem, czy na pewno skończę, jak zaplanowałam, jako ambasador, ale hej, pomarzyć chyba można :)? (Choć ta posada księgowej, w ostateczności, też nie musi być taka zła...)
EKOnomia
ANNA GRUHN
Co roku w większych polskich miastach odbywają się targi książki. Co symptomatyczne, choć chyba nie do końca niezamierzone przez organizatorów, imprezy promujące coraz mniej popularne czytelnictwo odbywają się w miejscach wciąż przynoszących straty albo nienajlepiej zarządzanych. Jednak branża wydawnicza ma kiepskie pomysły nie tylko dotyczące miejsc targów.
S
posobem na przyciągnięcie topniejącej klienteli do księgarń ma być regulacja rynku księgarskiego. Jest to jeden z punktów programu rozwoju czytelnictwa na lata 2014–2020, które na swojej stronie opublikowało w październiku Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego1. Nad Ustawą o Książce pracuje głównie Polska Izba Książki (PIK), ale pracom nad nią sekunduje Minister Zdrojewski, co zapowiedział, niespodzianka, w czasie Targów Książki w Krakowie. Wydawcy chcą, aby na nowości książkowe przez ustalony czas obowiązywała stała cena. Ograniczenie promocji ma doprowadzić do: obniżenia cen oraz poszerzenia i zróżnicowania oferty czytelniczej. Gdyby to bibliofilom nie wystarczyło, to przewiduje się również wzrost czytelnictwa, a pośrednio także i innowacyjności. Na razie branża analizuje skutki regulacji. Jednak nie przeszkadza jej to na zmianę entuzjastycznie rozwodzić się nad jej dobrodziejstwami lub straszyć, że brak ustawy oznacza stratę kilku lat dla wydawnictw — szczególnie na tle innych państw europejskich.
Polska w ogonie Europy? Faktycznie, regulacja rynku wydawniczego, a w zasadzie ceny sprzedaży książek, bo do tego sprowadza się pomysł PIK-u, jest w Europie rozpowszechniona. Najbardziej znanym przykładem jest francuskie prawo Langa z 1981 r., ale podobne ustawy mają choćby Niemcy, Austria, Hiszpania, Portugalia czy Włochy. Poszczególne regulacje odróżniają dwie kwestie. Pierwsza to okres obowiązywania sztywnej ceny:
12 (Chorwacja), 18 (Niemcy), a nawet 24 miesiące (Austria, Francja, Grecja, Hiszpania). Druga to wysokość rabatów udzielanych przy zakupach bibliotekom lub szkołom. Czytelnicy z pewnością zauważyli, że w zestawieniu brakuje takich państw jak Szwecja, Wielka Brytania, czy Szwajcaria. W dwóch pierwszych przypadkach takie prawa obowiązywały: w formie ustawy (zniesionej w 1972 r.) lub porozumienia branżowego (od 1900 r., a zniesionego w 1997 r. ze względu na niezgodność z przepisami antymonopolowymi), zaś w trzecim nigdy nie udało się ich wprowadzić, mimo wielokrotnie podejmowanych prób (ostatni raz w 2012 r. w ogólnokrajowym referendum). Jeśli do grona państw, gdzie nie obowiązuje żadna ustawa o książce, należy zaliczyć również Czechy czy Estonię (a poza Europą USA), okaże się, że Polska wcale nie jest taka zapóźniona. Jednak twórcy projektu ustawy bynajmniej nie ograniczają się tylko do wyliczeń krajów regulujących rynek książki. Cele ustawy są znacznie ambitniejsze: (…) zwiększenie poziomu czytelnictwa poprzez zapewnienie powszechnego dostępu do książki na terenie całego kraju i urozmaicenie oferty wydawniczej. Podstawowym założeniem ustawy jest ustalana przez wydawcę stała cena na nowości wydawnicze, która przez określony czas (w Polsce na 18 miesięcy — przyp. aut.) obowiązuje wszystkich sprzedawców końcowych. Po upływie okresu ochronnego zarówno wydawcy, jak i sprzedawcy końcowi mogą stosować rabaty2.
Sztywna cena = niższa cena?
Twórcy ustawy przekonują, że ograniczenie promocji polepszy nie tylko sytuację wydawców, ale i klientów. Promocje
tylko pozornie są korzystne dla czytelników: aby zrekompensować koszt upustu, wydawca musi ustalić wysoką cenę początkową. Podążając tym tropem, dochodzimy do wniosku, że sztywna cena to cena bardziej racjonalna dla wydawcy, a czasem (choć nie zawsze) niższa dla klienta. Wydawca może osiągnąć zyski na dwa sposoby: podwyższając ceny albo obniżając ceny, ale zwiększając wolumen sprzedaży. Obecnie wydawcy konkurują ze sobą głównie ceną — promocje, zwłaszcza na bestsellery, są częste. Jednak mimo nacisku na obniżanie cen, spadają nakłady książek, jak i ich sprzedaż3. Dlatego trudno uwierzyć w to, że wydawcy będą skłonni do dalszych obniżek cen. Przedstawiciele branży wydawniczej twierdzą, że wprowadzenie sztywnej ceny nie ograniczy wcale konkurencji — będzie ona odbywała się innych polach. Warto tu przytoczyć przykład Francji, na której przepisach wzorowano się, tworząc ustawę. Tam sprzedawca nie może zaoferować klientowi darmowej wysyłki książki, gdyż oznaczałoby to zwiększenie rabatu ponad dopuszczalne ustawowo dla detalicznego klienta 5 proc. Oczy wiście, księgarze nadal mogą zabiegać o klienta, zapewniając doskonałą jakość usługi czy doradzając w wyborze literatury. Pomysłodawcy ustawy chyba zapominają o tym, że klienci są dobrze obsługiwani również teraz, a w Internecie mogą znaleźć nie tylko książki w niskich cenach, ale i ich recenzje.
Więcej książek? Być może czytelników ustawy ma do niej przekonać szersza oferta wydawnicza? Wszak: „Ustawa pozwala wydawcy stworzyć mechanizmy wewnętrznych dotacji, dzięki którym będzie on mógł finansować tytuły niekomercyjne zyskami osiągniętymi ze sprzedaży bestsellerów”4. Innymi słowy, zyski ze sprzedaży
NGS B.e.s.t. | luty 2014 | best.ue.wroc.pl
7
EKOnomia bestsellerów mają finansować wydawanie literatury niszowej, ambitnej, a najczęściej po prostu przynoszącej straty. Nieco dziwaczne wydaje się założenie, że wydawcy angażowaliby się w tak ryzykowne przedsięwzięcie, znając jego wynik. Brakuje również danych empirycznych, które potwierdziłyby tę tezę5. Błędne wydaje się również założenie, że jedynie od wydawców zależy pojawienie się na rynku literatury ambitniejszej. Twórcy nie są już skazani na korzystanie z usług tradycyjnych pośredników — wydanie książki mogą finansować np. z tzw. zbiórek społecznościowych6. Wbrew temu, co sądzi branża wydawnicza, tradycyjne kanały dystrybucji książek nie są wcale jedynym warunkiem urozmaiconej oferty dla czytelników.
Promocja czytelnictwa Ustawa o książce ma także promować czytelnictwo. Nie ma żadnych badań potwierdzających związek czytelnictwa z cenami książek, a wszak to one są głównym przedmiotem regulacji ustawy. Według (por. przyp. 1) badań Biblioteki Narodowej spadek czytelnictwa może wynikać z „głębszych zmian kulturowych”. Jest to chyba eufemistyczne określenie na „niechęć do czytania”. Z drugiej strony, czego twórcy ustawy nie dostrzegają, czytanie polega nie tylko na kartkowaniu książki papierowej. Co raz częściej czytamy, korzystając z komputera, telefonu komórkowego, tabletu czy czytnika książek elektronicznych. Medium jest zresztą nieistotne — po nowe narzędzia czytania sięgają ci, którzy już czytają, a więc w dużej mierze także tradycyjni czytelnicy. Być może dla nich argument cenowy jest istotny, ale trudno wnioskować, aby miał podobne znaczenie dla tych, którzy czytać nie chcą.
Wybrakowaną książkę, proszę! Uwagi do ustawy dotyczą nie tylko jej założeń, ale i konkretnych przepisów7. Protestując przeciw rabatom dla klientów, branża zadbała jednocześnie, aby spod postanowień ustawy wyjęto wydawców, importerów, pracowników wy-
8
dawnictw i autorów książek, jeśli kupują pojedyncze egzemplarze na użytek prywatny. Jednak i klienci detaliczni mają możliwość obejścia przepisów: Książki używane, wybrakowane, wadliwe lub uszkodzone mogą być sprzedawane po cenach innych niż cena stała, pod warunkiem poinformowania konsumenta o wadach danego egzemplarza8. Jeśli tylko ten zapis pozostanie, możemy spodziewać się wielu „wybrakowanych” egzemplarzy — z niższej ceny na pewno ucieszą się konsumenci.
Podsumowanie
Na zakończenie warto wspomnieć o problemach, których mimo swej szumnej nazwy Ustawa o Książce nie stara się rozwiązać. Przede wszystkim regulacje dotyczą jedynie książki drukowanej — całkowicie pominięto książkę elektroniczną. Nie powinniśmy z tego powodu utyskiwać — jeśli bowiem nowe przepisy wejdą w życie, to rynek e-booków może zyskać, konkurując cenowo z szeleszczącym, pachnącym, ale drogim papierem. Z drugiej strony, być może zamiast na siłę ratować tradycyjne kanały dystrybucji, PIK powinien bardziej zintensyfikować działania na rzecz zniesienia wysokiej, bo 23-procentowej stawki VAT na książki elektroniczne. Twórcy ustawy martwią się o zróżnicowanie rynku i dostęp do nowych, ambitniejszych treści, zapominając o klasyce czy o tzw. dziełach osieroconych. Nakłady tych ostatnich dawno się wyczerpały, ale wciąż podlegają one zapisom o prawie autorskim. Nie ma chętnych do wznowień, bo nieznany jest autor albo nie można odnaleźć jego spadkobierców. Można by jeszcze pisać o digitalizacji ważnych utworów literatury polskiej — ale tu ponownie wydawnictwa wyprzedziła prywatna fundacja. Wygląda zatem na to, że Ustawa o Książce z samym zagrożonym dobrem kultury niewiele ma wspólnego. Właściwszą nazwą byłaby ustawa o ginących księgarzach, ale również ich losu nowe przepisy nie polepszą — mądrzejsi czytelnicy poszukają lepszej i tańszej oferty gdzie indziej. Jak stwierdził jeden z nich w komentarzu pod artykułem dotyczącym właśnie nowej ustawy: „Przy moim obłożeniu regałów jestem w stanie
NGS B.e.s.t. | luty 2014 | best.ue.wroc.pl
przetrwać apokalipsę Zombie i dziesięć lat nieistnienia rynku wydawniczego”.
Literatura
V. Ringstad, On the Cultural Blessings of Fixed Book Prices. Facts or Fiction, „International Journal of Cultural Policy”, vol. 10, nr 3, 2004. An evaluation of the impact upon productivity of ending resale price maintenance on books. Report prepared for the OFT by the Centre for Competition Policy at University of East Anglia, luty 2008 r. (dostęp: 14.12.2013). www.oft. gov.uk/advice_and_resources/resource_ base/economic-research 1. Zapewne chcąc trafić do grupy większej niż 11 proc. stałych czytelników, Ministerstwo poinformowało o swoich planach w prezentacji multimedialnej, okraszając ją dość lakonicznym komunikatem o wysokości wydatków na ten cel: mkidn.gov.pl (dostęp: 17.12.2013). 2. Zob. pik.org.pl (dostęp: 17.12.2013). W samym projekcie ustawy mowa jest o promocji czytelnictwa, ale poza tym założenia są takie same. 3. Ibidem. Niestety, Biblioteka Analiz nie podaje metodologii przeprowadzonych przez siebie badań. Pod znakiem zapytania stawia wiarygodność umieszczonych danych również to, że podając (spadającą) liczbę księgarni nie uwzględniono księgarń internetowych. Nawet gdyby stała cena prowadziła do obniżek cen, nie wiadomo, czy doszłoby do zwiększenia sprzedaży. 4. Zob. pik.org.pl. O takich mechanizmach wspomina również Włodzimierz Albin w przywoływanym wcześniej wywiadzie. 5. Por. np. V. Ringstad, On the Cultural Blessings of Fixed Book Prices. Facts or Fiction, „International Journal of Cultural Policy”, vol. 10, nr 3, 2004, s. 8. 6. W tym komentarzu nie chcę skupiać się na modelach biznesowych. Zainteresowanych odsyłam np. do publikacji Centrum Cyfrowego „Nowe wspaniałe zarabianie w sieci” (dostęp: 17.12.2013). 7. Również sama branża nie pozostaje bezkrytyczna — największe protesty budzi wysokość rabatu (do 30 proc.) dla bibliotek, instytucji kultury i placówek oświatowych oraz wyjęcie spod postanowień ustawy zakupów podręczników szkolnych przez stowarzyszenia rodziców. Wydawcy twierdzą, że dopuszczalny jest najwyżej 10-procentowy rabat — jest to dość interesujące podejście, zwłaszcza że w ostatnich latach charakteryzujących się zmniejszonymi zakupami indywidualnymi, to właśnie biblioteki zwiększyły swoje zakupy — w skali kraju jest to wzrost prawie 10-procentowy. 8. Projekt Ustawy o Książce, art. 5, p. 3.
Coolinaria
Przez żołądek do... „Jedzą rybę, makreli smak, to miłości znak”. Nie zawsze, choć pewne potrawy od lat uznawane są za afrodyzjaki – substancje, które według dostępnych źródeł pośrednio lub bezpośrednio zwiększają nasz popęd i możliwości seksualne. Takich produktów jest bardzo wiele, nie trzeba nawet specjalistycznych sklepów, aby poczuć się jak „młody bóg”… lub bogini ;) Jak przygotować smaczną i zjednującą sobie ludzi kolację? To bardzo proste i, wbrew pozorom, nie zajmuje zbyt dużo naszego cennego czasu. Jak powszechnie wiadomo, podstawą jest przepis. Możemy sobie przy okazji oczywiście poeksperymentować, do tego trzeba jednak nieco doświadczenia. Aby posiłek odpowiednio smakował, powinien być podany w sprzyjających okolicznościach i w taki sposób, aby doznania związane z delektowaniem się potrawą nie były niczym zakłócone a wręcz wzmocnione, np. poprzez odpowiednio dobraną muzykę i oświetlenie. Niebagatelne znaczenie ma też to, co do danego posiłku pijemy. Do tego typu potraw warto podać dobre wino (polecam niedawno odkryte wino morelowe, o migdałowym aromacie pestek) lub gorącą zieloną tudzież czerwoną herbatę.
Pieczony łosoś z roszponką
[ultra szybkie i sycące]
[delikatne i aromatyczne]
Składniki:
Składniki:
• • • • • •
• • • • • • •
puszka tuńczyka w oleju (w kawałku) makaron z pszenicy durum śmietana 30% i 18% bazylia suszona, pietruszka 3 ząbki czosnku zielony groszek lub czerwona fasola (pół puszki)
Przygotowanie: Gotujemy wodę w niewielkim garnku. Do wrzątku wsypujemy makaron i trochę soli. Gdy woda ponownie się wzburzy, mieszamy zawartość i wyłączamy gaz, pozostawiając garnek szczelnie przykryty na około 15 minut, po czym całość odcedzamy. W ten sposób makaron będzie al dente i nie będzie trzeba go „pilnować”. W międzyczasie tuńczyka z puszki należy odrobinę odsączyć i krótko podsmażyć z pokrojonym na grube plastry czosnkiem. Następnie dodajemy śmietanę i mieszamy, zaś gdy zawartość patelni zacznie bulgotać, wsypujemy sporą ilość suszonych ziół. Kolejny etap trwa tylko chwilę, po dodaniu groszku lub fasoli sos powinien się właściwie tylko podgrzać…a gdy temperatura jest już odpowiednia, wystarczy jedynie połączyć sos z makaronem i (ewentualnie) popieprzyć ;)
rys. Karolina Tomczyszyn
Makaron z tuńczykiem w białym, czosnkowym sosie
kawałek świeżego filetu z łososia sól, pieprz i ulubione zioła (np. kolendra) plasterki cytryny (w skórce) pieczywo lub biały ryż masło sałata roszponka lub rukola oliwa z oliwek
Przygotowanie: Gotujemy ryż. Łososia myjemy w zimnej wodzie i odsączamy, przyprawiamy z obu stron i położonego na folii aluminiowej wkładamy do nagrzanego piekarnika lub opiekacza, skórą do dołu. Na wierzchu kładziemy cienki plasterki masła i cytryny, lekko zawijamy brzegi folii. Łososia pieczemy w temperaturze ok. 180 st. C. W piekarniku trwa to około 15 - 20 minut, warto w międzyczasie sprawdzić widelcem, czy ryba jest miękka i czy nabrała jasnego odcienia. W wolnej chwili przygotowujemy zielone towarzystwo dla łososia. Jeżeli preferujemy delikatny smak, wybieramy roszponkę, jeśli zaś ostrzejszy – rukolę. Sałatę płuczemy w chłodnej wodzie i odsączamy z nadmiaru wody, układamy na talerzu i skrapiamy oliwą (żeby było jeszcze zdrowiej, możemy dodać ulubione kiełki). Po wszystkim aranżujemy spotkanie i... przystępujemy do konsumpcji.
Aby pozostać w pełni sprawnym po takiej kolacji i nie zalegać (bezczynnie) na sofie, sugeruję nie jeść zbyt wiele na raz, a zostawić co nieco na później. Smacznego! /endo NGS B.e.s.t. | luty 2014 | best.ue.wroc.pl
9
w
Felietuńczyk
O co walczą związki?? Głównym zadaniem związków zawodowych jest ochrona praw pracowniczych. Mają dbać o dobre, bezpieczne warunki pracy. Bardzo często też walczą o podniesienie płacy. Niestety związki zawodowe obecnie, a te tworzone przed ponad 30 latami, diametralnie różnią się. Czy związkowcy rzeczywiście walczą o ludzi pracy? A być może tylko o swoje przywileje? W sobotnie, deszczowe popołudnie spotkałem się ze znajomymi. Rozmawiamy, żartujemy no i oczywiście zajadamy się pysznościami. Jak to zwykle bywa na tego typu spotkaniach zaczęliśmy rozmawiać o pracy. Jedna z moich koleżanek niedawno została kierownikiem zakładowej stołówki przy jednej z państwowych kopalni. Zaczęła opowiadać o jednym ze spotkań ze związkami zawodowymi. Zdziwiłem się już na początku, bo po co przedstawiciele związków spotykają się z kierownikiem stołówki? A nie był to ani związek kucharek, ani kelnerów. Od razu zażartowałem, że związki zawodowe górników protestują, bo dostają na obiad za małego schabowego... byłem przekonany, że to nie możliwe... A jednak myliłem się! Moja koleżanka kontynuowała swoją wypowiedź, mówiąc że podczas spotkania związkowcy żądali, aby na śniadanie serwowano im frytki. Kierownik stołówki zaczęła tłumaczyć, że jest to nie możliwe ze względów kadrowych, że menu jest tak bogate, że frytki na śniadanie są zbędne. Aż wreszcie, że kuchnia nie jest rano w stanie przygotować frytek ze względów logistycznych. Jednak strona związkowa nie chciała tego zrozumieć i przez kolejne kilkadziesiąt minut wałkowali ten temat, nie dopuszczając do siebie argumentów kierownika stołówki. Oni chcą frytki i koniec! Niczym rozpieszczone dzieci w przedszkolu... Oni chcą i mają to dostać. Dokładnie w ten sposób zachowują się związki zawodowe. Uważają, że jak tupną nogą to wszystko im należy się. Spór o frytki został nierozstrzygnięty, związkowcy zapowiedzieli, że do tematu na pewno wrócą. Zastanawiam się tylko czy czasami związki zakładowe nie wzięły przykładu z centrali, gdzie centrale wszystkich ogólnopolskich związków zawodowych zerwali prace w Komisji Trójstronnej. Kilka tygodni temu wysłałem list do Piotra Dudy, przewodniczącego „Solidarności” do tej pory nie otrzymałem odpowiedzi. Tylko dlatego, że poruszam w nim nie ciekawe i nie wygodne dla związków i dla Pana Dudy tematy. Zastanawiam się czy związki zawodowe są nam potrzebne? Może lepszym rozwiązaniem będzie stworzenie samorządów zawodowych. Jednak najpierw należałoby zlikwidować finansowanie związków z firmowych pieniędzy. Jeżeli działacze chcą utrzymywać swojego przewodniczącego to powinni opłacać składki. Przykład frytek być może jest trochę błahy, lecz pokazuje prawdziwe oblicze działaczy związkowych, którzy już dawno zapomnieli, co to znaczy ciężka praca, a ich działalność ograniczona jest do walki o nowe przywileje, ewentualnie skierowane do obrony już istniejących. Niestety jako młody człowiek nie
rys. Małgorzata Ziobro
mam zaufania do związków zawodowych, nie wierzę w to, że ich działania przyniosą cokolwiek dobrego.
N a p is z
k r y s t ia n .u do autora:
l b in @ g m a il
.c o m
10 NGS B.e.s.t. | luty 2014 | best.ue.wroc.pl
w
Felietuńczyk
Niekończąca się historia Przez ostatnie pół roku robiło mi się niedobrze na myśl o newsach z Robertem Lewandowskim w roli głównej. Raz był już jedną nogą w Manchesterze, następnego dnia zwiedzał jednak Allianz Arena, by pod koniec tygodnia brać lekcje hiszpańskiego u Jerzego Dudka. Obłęd mediów nie znał granic, a jego ukoronowaniem były pamiętne słowa jednego z redaktorów: „a dlaczego nie Barcelona?”. Pierwszego stycznia okienko transferowe zostało otwarte, po czym „Lewy” oznajmił całemu światu, że wybiera Bayern Monachium. Byłem pewny, że ta informacja zakończy medialny cyrk. Nic podobnego. Dzień bez wspomnienia o Robercie, to dzień stracony.
stwo, którego szczytem intelektualnego wysiłku będzie przeczytanie raz w tygodniu „Faktu”, czy „Super Expressu” i sięgniecie raz na rok po książkę, najlepiej jakiś hit w postaci „50 twarzy Greya”. Dlaczego tak się dzieje?
Oczywiście, czytelnik może powiedzieć, że autor tego felietonu również dokłada swoje pięć groszy do telenoweli pt. „Robert Lewandowski”. Dlatego już na wstępie zaznaczę, że nie interesuje mnie powielanie tej pudelkowej, niekończącej się historii. Chciałbym skupić się na medialnym zjawisku, którego „Lewy” jest zakładnikiem i ofiarą. Media, nazywane często czwartą władzą, robią naszemu piłkarzowi wielką krzywdę – kibice, bombardowani informacjami o nim, mają go po prostu dosyć. Boją się otworzyć lodówkę, by przypadkiem nie wypadł z niej Lewandowski.
atakował go na Przystanku Woodstock). Miecugow nie wygląda na człowieka, który przejawiałby braki w inteligencji, jednak ewidentnie nie dostrzega podstawowego problemu. To media przyzwyczaiły odbiorców do lekkiej i niewymagającej myślenia rozrywki. Łukasz Szurmiński, medioznawcza z Uniwersytetu Warszawskiego, w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” mówi o latach 90., które to mogły być punktem zwrotnym w wychowywaniu widzów. Jednak zamiast zacząć oferować treści o wysokiej jakości, postawiono na uatrakcyjnianie przekazu. Efektem takiej polityki mediów były lub są kariery: Andrzeja Leppera, „detektywa” Krzysztofa Rutkowskiego, czy dzieciobójczyni „Mamy Madzi”. Tabloidyzacja nie omija sportu. Ze sportowców robi się celebrytów. Przestają być ważne ich osiągnięcia, bardziej liczą się skandale, afery, partnerki (angielskie WAGs) i życie prywatne (relacje z wesel). Seks i wielkie pieniądze zawsze dobrze się sprzedadzą. W przypadku Polski, dochodzi jeszcze ciągłe zakompleksienie względem Zachodu. Stąd pompowanie balonika nadziei przy okazji kolejnych meczów polskiej reprezentacji i wysyłanie naszych piłkarzy do najlepszych klubów Europy (Tytoń w Milanie, Korzym w Chelsea, Stolarski w Juventusie, Lewandowski wszędzie). Ciężko jest oddzielić wartościowe newsy od zwykłej szmiry. Zlały się one w jedną całość i topimy się w nich wszyscy.
KRETYNIEJEMY CORAZ BARDZIEJ A jednak newsy te powstają. Onet Sport, Wirtualna Polska Sport i Gazeta.pl Sport, miały, według badań Megapanel PBI/Gemius za październik 2013, największą liczbę użytkowników i odsłon. Na stronie Sport. pl (należącego do spółki Agora, wydawcy „Wyborczej” i Gazeta.pl) w ciągu ostatnich 30 dni pojawiły się 94 newsy o Lewandowskim (stan na 12.01.2014). Daje to ponad 3 newsy na dzień, na ten sam temat. Na Wirtualnej Polsce, po wpisaniu w wyszukiwarkę „Robert Lewandowski”, wyskakuje informacja o łącznej liczbie 2317 materiałów (!). Grupa Onet dorobiła się natomiast prześmiewczego fanpage’a pt.: „Lewandowski na Onet”. W komercyjnych mediach nie może istnieć news, który nie ma szans na wygenerowanie zysku. Strony internetowe nie wspominałyby o RL9, gdyby ludzie nie chcieli o nim czytać. Problemem nie jest sam fakt, że o Lewandowskim się pisze, tylko w jaki sposób się to robi. Zamiast wyznaczać wyższe standardy, media wyspecjalizowały się w serwowaniu medialnych papek, złożonych z niepotwierdzonych plotek o wielkich sumach, ustawkach, awanturach i niedoszłych transferach. Najczęściej takie newsy oznaczane są jako „breaking news”, „pilne!”, „uwaga”, byleby tylko czytelnik najechał na podświetlony tekst, kliknął w niego, podbił stronie wyświetlenia i zyski z reklam. Wartość takich informacji jest zerowa, a mimo to cieszą się one olbrzymią popularnością. Na naszych oczach rośnie skretyniałe społeczeń-
UTOPIENI W SZMATŁAWCACH Jakiś czas temu sporo mówiło się o tabloidyzacji mediów. Dyskusję rozpoczął Grzegorz Miecugow, stwierdzając, że „największą słabością mediów jest odbiorca”. Potem dodał jeszcze, że „spsienie mediów, a zwłaszcza prasy, ma podstawę” (nawiązywał do przeprowadzenia wywiadu z Oskarem W., który za-
JAK ŻYĆ? Czy jest jakiś ratunek dla zmęczonych odbiorców? Co zrobić, skoro dotychczas szanowane media, pokroju TVN24, obecnie nadają relacje na żywo z konferencji Rutkowskiego? Jak żyć, jeśli ciekawe filmy i dokumenty są pokazywane po 23? Co jeśli Lewandowski faktycznie wyjdzie z naszej lodówki? Czasami najprostsze metody bywają najlepszymi. Wystarczy nie oglądać, nie czytać, nie słuchać. Zmienić media na te, które odpowiadają nam najbardziej. Nie można dawać powodów producentom Warsaw Shore, by realizowali kolejne sezony. Nie zapewniajmy szefom portali pieniędzy za newsy o tym, że Lewandowski zagra na Księżycu. Media będą musiały zmienić taktykę, jeśli zmienimy się my sami.
Przemysław Siwko NGS B.e.s.t. | luty 2014 | best.ue.wroc.pl
11
Felietuńczyk NATALIA MALKO
rys. Małgorzata Ziobro
„W sobotę centrum miasta wygląda tak samo jak i w każdy inny dzień tygodnia. Jest tylko więcej pijanych; w knajpach i barach, autobusach i bramach - wszędzie unosi się zapach przetrawionego alkoholu. W sobotę miasto traci swoją pracowitą twarz - w sobotę miasto ma pijaną mordę.” - Marek Hłasko „Pierwszy krok w chmurach” Czy zgodnie ze słowami Marka Hłaski sobota to dzień uroczego, samooczyszczającego pijaństwa? Może to nowy rytuał na miarę relaksu? Po ciężkim tygodniu nie marzymy już o niczym innym, jak o spiciu „mordy”. Zapić, (zagryźć), zapomnieć. W niektórych subkulturach sobotnie wyjście na miasto, precyzując - do klubu, tudzież innego lokalnego miejsca, gwarantującego rozkoszną zabawę w doborowym towarzystwie, to wręcz obligatoryjny obowiązek. Jest to nie tylko forma odstresowania po ciężkim tygodniu, ale także inwestycja w temat przyszłych „rozmów” z „przyjaciółmi”. Cały następny tydzień, a przynajmniej jego część spędzimy na wspominaniu „epickiej” czy też „grubej” imprezy. Tylko błagam, nie za cicho, niech wszyscy zazdroszczą! Subkultura wymaga własnego slangu. „Grube Melo” będzie w dobrym tonie. Każdy chce mieć kumpla od „grubego melo”. Chciałoby się krzyknąć: „Hej Krzychuu, kiedy robimy grube melo?” Gorzej, jeśli po weekendzie nie masz do opowiedzenia swojej „grubej” historii. Jesteś towarzysko spalony. Kto chciałby się zadawać z takim nudziarzem? Człowieku, pracuj nad sobą! Kolejna zasada. Spij się na umór. Jeśli już coś robisz to rób to porządnie. Ilość wypitego alkoholu jest wprost proporcjonalna do stopnia katharsis, które przeżyjesz następnego ranka. Cel uświęca środki. Czy kac oczyszcza umęczoną duszę? Guru odpowiadają twierdząco. Trzeba przyznać, iż alkohol nieraz wykazał się magicznymi właściwościami. Potrafi nawet przemienić niejednego w innego człowieka. Szok, ale widziałam takie cuda. Nie „bujam”. Fala pięknych dziewcząt i skropionych pachnącymi wodami chłopców spotyka się w sobotni wieczór, by wspólnie celebrować kończący się tydzień. Pozostanie w domu i urocze patrzenie w sufit jest passé. Świat chce Cię zobaczyć w pełnej krasie, a Ty musisz tak też mu się zaprezentować. Ale nie łudź się - on patrzy powierzchownie, więc tak należy się przygotować, odpowiednio, zgodnie z oczekiwaniami. W końcu dbamy o swój „piar”.
Zasada numer 3. Jesteś dziś wyjątkowo piękny i pachnący. Nie zapomnij o uwiecznieniu tej chwili. Publika Twojego instagramu i znajomi z facebooka czekają na zdjęcia z weekendu. Zawsze uwieczniaj dobrą zabawę. Nie zapomnij o oznaczeniu jak największej ilości osób bawiących się z Tobą. To świadczy o Twoim towarzyskim usposobieniu. Jeśli nie masz znajomych nic nie szkodzi, możesz ich wynająć. Tak, to prawda. Na gumtree czy innych portalach można znaleźć nie tylko ofertę sprzedaży używanego roweru czy przejrzeć ofertę mieszkań na wynajem. Można znaleźć tam również ofertę przyjaciela „na wynajem”. Od towarzysza clubbingu, przez towarzystwo na siłowni, partnera na studniówkę po przyjaciela na telefon. Możemy przebierać w szerokim spektrum relacji. Możliwości jest wiele. Być może to zalążek nowego towarzysko-imprezowego przemysłu.
sposób nic nie ugrasz. Co gorsze, towarzystwo uzna Cię za niespełniającego wymagań – za frajera. Możecie się ewentualnie wspólnie z kogoś ponabijać. To świetne ćwiczenie, integrujące i jednoczące grupę. Przy okazji jest beztrosko i zabawnie.
Tylko po takim weekendzie jesteś w stanie przywitać kolejny tydzień. Niedziela z kacem to jak pobyt w przyklasztornym spa, centrum odnowy biologiczno-duchowej. Mistyczne przeżycie na pograniczu świadomości. Pomoże Ci to dostrzec urok nadchodzących dni.
Koszt alternatywny Skoro poznałeś już wszystkie zasady imprezowego savoir vivre’u, jesteś gotów hucznie rozpocząć swoją „epicką” przygodę. Jeśli wyznajesz „sobotnią” ideologię to dla Ciebie nic nowego, ale jeśli jesteś imprezowym laikiem pomogą Ci one zdobyć „przyjaciół”. Bądź skrupulatny. Takie zasady to nie przelewki. Nie trudno też jest się pomylić, wybierając nieodpowiednią grupę docelową. Odpowiednia ekipa jest znacząca dla osiągnięcia celu. To swoisty katalizator „szampańskiej” zabawy. Wcielanie wymienionych powyżej zasad poprzedzone musi być jednak jedną kluczową kwestią - oszacowaniem kosztów i korzyści. Pamiętaj przede wszystkim, że istnieje coś takiego, jak koszt alternatywny.
Co jeśli nie spełniasz wymogów? Wypadasz z gry. W bezwzględnym świecie imprezowiczów nie ma miejsca na litość i zrozumienie. Musisz nauczyć się rozróżniać przyjaciół od imprezowych kumpli. Jeśli się pomylisz jesteś przegrany, przepadniesz (z kretesem). Najważniejsza zasada sobotniego savoir vivre’u to pamiętać, że kumpel od imprez jest jedynie kumplem od imprez. Nie zamęczaj go swoimi problemami i wizją świata. W ten
12 NGS B.e.s.t. | luty 2014 | best.ue.wroc.pl 12 NGS B.e.s.t. | luty 2014 | best.ue.wroc.pl
Bądź twardym graczem. Nie daj się. Sobotni clubbing to prehistoria. Pamiętaj, że środa (która miała być wolna) jest małą sobotą, a czwartek jest studencki, o piątku, czyli o początku weekendu nie wspominając. Święta należy obchodzić godnie. I hucznie! Musisz wiedzieć, co w trawie piszczy. Najlepiej zawsze miej przy sobie imprezowy rozkład tygodnia. Nie ma nic gorszego dla imprezowicza, jak „melanż”, o którym dowiedział się po fakcie. W dodatku wysoką absencją na „grubych” imprezach nie zapunktujesz u znajomych. Bądź wszędzie. To klucz do sukcesu.
Natalia Malko
Polityka
MieszkaNIE dla młodych
słuszny. Niestety, zmiany, które zaszły w porównaniu z „RNS”, rodzą więcej pytań nad „prorodzinnością” „MDM”.
„MIESZKANIE DLA MŁODYCH”, A „RODZINA NA SWOIM” Porównajmy główne zasady obu programów. Zarówno „MDM” jak i „RNS” były skierowane do tych samych grup odbiorców: małżeństw, osób samotnie wychowujących dzieci i singli. Limit wieku stanowił 35 lat (w przypadku małżeństw liczy się wiek młodszego małżonka), przy czym w „RNS” osoby samotnie wychowujące dzieci nie miały żadnych ograniczeń. „MDM” uniemożliwia posiadanie innego mieszkania, natomiast w „RNS” można było przystąpić do programu, ale, w przypadku rodzin, należało zbyć posiadany lokal. Największe i najbardziej kontrowersyjne zmiany dotyczą rodzaju, wysokości i przedmiotu wsparcia. W „MDM” możemy zakupić jedynie mieszkania lub domy jednorodzinne z rynku pierwotnego. „RNS” wspierało natomiast budowę domu, a także zakup lokum zarówno z rynku pierwotnego, jak i wtórnego. W odchodzącym do historii programie beneficjenci mogli liczyć na ośmioletnie dopłaty do odsetek od zaciąganego kredytu (w wysokości do 50% odsetek naliczonych według stopy referencyjnej), dzięki czemu raty były mniejsze. Obecny program zakłada wsparcie w postaci od 10% do 15% (w zależności od posiadania potomstwa) oraz dodatkowe 5%, jeśli w przeciągu 5 lat od nabycia nieruchomości urodzi się trzecie lub kolejne dziecko. Różnią się także wymagania co do wielkości domów i mieszkań. „RNS”: domy jednorodzinne (nie dotyczyło to singli) do 140 metrów kwadratowych (dopłata do 70 m kw.), mieszkania (dla rodzin i osób samotnie wychowujących dzieci) do 75 m kw. (dopłata do 50 m kw.), natomiast single mogli nabywać lokale maksymalnie do 50 m kw. (dopłata do 30 m kw.). „MDM”: mieszkania do 75 m kw. i domy do 100 m kw. (rodziny wielodzietne - o powierzchni 110 m kw.); w każdym z przypadków dopłata jest liczona do 50 m kw. GDZIE CI MŁODZI? Idea jest piękna – według GUS około trzy miliony ludzi w wieku 25-34 lat wciąż mieszka z rodzicami, co często uniemożliwia młodym założenie rodziny i wejście w dorosłość. W czasach ujemnego przyrostu naturalnego pomysł na tego typu prorodzinne programy zdaje się być
Wątpliwości budzi ograniczenie zaciągania kredytu wyłącznie do mieszkań i domów z rynku pierwotnego. Jest to ewidentne puszczenie oka w kierunku deweloperów, którzy mają teraz monopol i nie muszą się obawiać, że klienci będą wybierać o wiele tańsze nieruchomości z rynku wtórnego, na które nie będzie dopłat. Ponadto, nowy program uderza w populacje mniejszych miejscowości, w których rynek pierwotny de facto nie istnieje. Nie oznacza to, że automatycznie mieszkańcy większych miast mają o wiele lepiej. Dostępność mieszkań, na które będzie można dostać dopłatę, jest mocno ograniczona. Wprowadzony jest bowiem limit ceny za metr kwadratowy, inny dla każdego miasta, w zależności od ustaleń poszczególnych wojewodów, publikowany w cyklu kwartalnym. Zestawienie umieszczone na portalu mieszkaniedlamlodych.com, pokazuje, że limit dla Wrocławia (stan na listopad 2013) jest ustalony na wysokość 4774 zł, podczas gdy średnia cena mieszkania za metr kwadratowy z rynku pierwotnego wynosi 6146 zł. Jak pisze „Gazeta Prawna”, jedynie 6 procent ofert we Wrocławiu spełnia ustanowiony limit. Powoduje to wypchnięcie młodych ludzi na obrzeża miasta, gdzie trudniej o dobre połączenie komunikacyjne czy wytworzenie więzi sąsiedzkich. Trzeba również zaznaczyć, że beneficjenci kierują się przede wszystkim ograniczeniem bieżących kosztów. Dlatego też, nawet jeśli w długookresowej fazie „MDM” mógłby przynieść korzyści, to w ciągu ośmiu lat dopłat w programie „RNS”, młodzi ludzie zaoszczędziliby na ratach miesięcznie kilkaset złotych więcej, niż w przypadku „MDM”. BUDŻET MA SIĘ ZGADZAĆ W przypadku „Mieszkania dla młodych” faktyczne wsparcie dla młodych jest o wiele mniejsze niż w „Rodzinie na swoim”. Prawdziwą motywacją rządu jest tutaj ratowanie własnego budżetu, wsparcie deweloperów i banków. Młodzi są gdzieś w tle. Oczywiście, ludzie o ustabilizowanej sytuacji ekonomicznej nie mają na co narzekać. Pojawia się jednak pytanie: ilu ich jest? Ilu młodych ludzi jest zatrudnionych na umowę o prace? Ilu boi się ją stracić? Bezrobocie wśród osób poniżej 30 roku życia wynosi około 30%, a miliony młodych Polaków pracuje na umowach śmieciowych. To nie są dobre podstawy do zaciągania kredytu i zakładania rodziny. Dla rządu, patrząc krótkookresowo, to lepiej, bo dopłacą mniej do pożyczek. Długookresowo – demograficzna katastrofa. Ale po co martwić się tym, co będzie za czterdzieści lat, skoro teraz budżet ma się zgadzać?
Przemysław Siwko
NGS B.e.s.t. | luty 2014 | best.ue.wroc.pl 13 NGS B.e.s.t. | luty 2014 | best.ue.wroc.pl 13
rys. Katarzyna Miś
Od stycznia 2014 roku ruszył projekt „Mieszkanie dla młodych”, który zastąpił wcześniejszy program wsparcia dla młodych ludzi przy zakupie własnego mieszkania – „Rodzina na swoim”. Czy jest to zmiana na lepsze? Tak. Dla deweloperów, banków i rządu.
Już w 2010 roku rząd zaczął myśleć nad likwidacją „RNS” i zastąpieniem go innym programem. Powód? Oszczędności. Każdy rok obowiązywania „RNS” to dla budżetu koszt rzędu ponad miliarda złotych. Dla porównania - „MDM” ma kosztować około 600 milionów złotych rocznie. Istotną zmianą jest zlikwidowanie zwrotu VAT za materiały budowlane użyte do budowy lub wykończenia domu albo mieszkania, w efekcie czego państwo zaoszczędzi ponad 6 miliardów do 2022 roku. Mamy więc do czynienia z łataniem dziury budżetowej kosztem młodych ludzi.
rys. Katarzyna Augustyniak
Wojna poglądów
Jagoda Staruch:
Zbliżają się Walentynki. Od początku lutego wystawy sklepowe zapełniły się „serduszkowymi” upominkami. Macie już jakieś plany? Obchodzicie to święto czy raczej zakopujecie się pod kołdrą i marzycie by 14 lutego minął jak najszybciej?
Katarzyna Woszczyk:
Staram się niczego nie planować, zdecydowanie lepiej smakuje mi pójście na żywioł. Ale jedno wiem na pewno - spędzę ten dzień z moją drugą połówką, już po raz czwarty. A Wy?
J.S.:
Dla mnie jest to „dzień jak co dzień”. Czy słowa „kocham Cię” wypowiedziane 14 lutego nabiorą nowego, lepszego znaczenia? Nie sądzę. Myślę, że osoby będące w stałych związkach oczekują od swoich partnerów nieco więcej niż przerysowanej celebracji jednego dnia w roku. Powinniśmy każdego dnia pamiętać o osobach nam bliskich, pielęgnować te uczucia, dbać o nie. Co więcej, według mnie każda para powinna mieć swoje prywatne rocznice czy święta.
Margotka: O nie, ja się zgadzam z Jagodą! J.S.:
Robienie czegokolwiek na pokaz tylko dlatego, że nakazuje tak „szczególna” kartka w kalendarzu z datą 14 lutego? Sztuczne i bezsensowne.
M:
Prywatne rocznice i święta też wydają mi się bardziej sensowne, mają jednak pewną „wadę” - nie przynoszą takich zysków jak cała akcja pt. „Walentynki! Pokaż jak ją kochasz! Zrób zakupy u nas!”.
J.S.: Dokładnie! „Zakochane” reklamy wylewają się z komputera i telewizora. Czerwień tego kiczu aż boli. To miliony „bzdurek”, które niby mają wyrażać uczucia... Komercyjna paranoja!
M:
Czy nie da się idei „zakochania” wyrazić w mniej tandetny i oklepany sposób niż serduszkiem, różyczką i misiem?
J.S.:Nie zastąpimy nimi wzajemnej bliskości! Co więcej, moim zdaniem dużo milsze jest otrzymanie kwiatów czy zaproszenia do kina bez żadnej okazji.
rys. Małgorzata Ziobro
K.W.: Zgadzam się, że w tym dniu nie ma niczego szczególnego, jednak jedynie na pierwszy
rzut oka. Kiedy przyjrzymy się sprawie nieco bliżej, zauważymy, że to, jak spędzimy każdy dzień życia zależy tylko od nas. Każdy dzień jest wart tego, aby go celebrować, nawet jeśli swoje święto tego dnia obchodzą również umysłowo chorzy. Czy miłość to choroba umysłowa? Chyba tak, poniekąd. Ja od swojego partnera oczekuję, że każdy dzień ze mną będzie dla niego szczególny. Walentynki są jednak dla mnie ważne - nie wiem czy to dlatego, że właśnie wtedy zorientowałam się, że moje serce jest już zajęte, czy może dlatego że jestem skończoną romantyczką. Przyznam, że nie mierżą mnie reklamy i cały ten szum wokół tego święta, uważam, że czasem niektórzy potrzebują właśnie takiego kopniaka na rozpęd, żeby docenić to, co mają.
14 NGS B.e.s.t. | luty 2014 | best.ue.wroc.pl
Wojna poglądów M:
"żeby docenić to, co mają" - a jeśli nie mają - o tym przypomnieć. Bo trzeba zauważyć, ze singiel/ka 14. lutego nie ma łatwo - w każdej kawiarni czy klubie wszystko natrętnie przypomina, że "Love is in the air..."
J.S.: Fakt. Spójrzmy na to z perspektywy nieszczęśliwie zakochanych. Co z osobami, które w ostatnim czasie straciły swoje „drugie połówki”, doświadczyły bolesnego rozstania? Tacy ludzie w Walentynki mogą czuć się wyjątkowo niepotrzebni, a szczęście emanujące z każdej mijanej na ulicy zakochanej pary czy namiętnie puszczane w radio piosenki o miłości ani trochę nie pomagają w uporaniu się z bólem potęgowanym przez tak mocno odczuwaną szczególnie w tym dniu samotność.
M:
Dlatego ciekawym pomysłem wydają mi się antywalentynki - spotkania znajomych, a czasem nawet obcych sobie ludzi w lokalach, które dzielnie opierają się presji wszędobylskich serduszek i romantycznych piosenek. W myśl zasady "każda okazja jest dobra do zabawy". Z tego co wiem, coraz częściej uczestniczą w nich również pary - co pokazuje, że na ocenę walentynkowego szaleństwa wpływa nie tylko fakt, czy mamy z kim w nim uczestniczyć.
K.W.: Słyszałam o czymś takim, przyznaję. Ale osobiście zmieniłabym nazwę. Walentynkowe szaleństwo? Bez przesady. Myślę, że to idealny moment na pierwszą randkę. A jeśli kogoś boli szczęście innych, to według mnie jest coś z nim nie tak. Nie popadajmy z jednej skrajności w drugą. Nie lubię polskiej mentalności, która nakazuje nam zazdrościć innym, zamiast samemu zrobić coś z tym, co nam nie pasuje. W końcu nie wszyscy za główny cel swojego życia obierają sobie znalezienie miłości. A jeśli kogoś uszczęśliwia publiczne okazywanie uczucia - czy to w walentynki, czy każdy inny dzień tygodnia, to nie bądźmy zazdrośni i nie reagujmy przesadnie - umiar przede wszystkim!
M:
"umiar przede wszystkim" - trudno się z tym nie zgodzić, dlatego lepsze walentynki raz w roku niż pary przesadnie okazujące sobie czułość w akademikowej kuchni - co drugi dzień...
K.W.:
Nie lubię tego argumentu, że widok zakochanej pary unieszczęśliwia i nigdy się z nim nie zgodzę. Nawet będąc singlem lubiłam walentynki - wszystko zależy od nastawienia. Przez prawie 5 lat tak miałam i nie widziałam w takich parach niczego złego. A odkąd jestem w związku, w dni powszednie, paradoksalnie mam problem, więc uważam, że to czysta zazdrość, nic więcej, bo mam tak, kiedy tęsknię.
M:
Niekoniecznie unieszczęśliwia, w moim odczuciu jest po prostu niezbyt estetyczny, a na pewno zbędny.
K.W.: Lubię widzieć, że ktoś jest szczęśliwie zakochany, przywraca to moją wiarę w ludzkość, która od jakiegoś czasu zdaje się nie mieć uczuć, a już na pewno nie tych pozytywnych. A jeśli komuś nie pasuje widok szczęśliwie zakochanych par, to po prostu niech tego święta nie obchodzi. W końcu nasze samopoczucie zależy od nas samych, a nie od tego ile darzących się uczuciem osób tego dnia przejdzie nam koło nosa.
J.S.:
Tak, dlatego czasami najlepszym wyjściem w Walentynki jest wyjście na piwo ze znajomymi i przeczekanie aż „serduszkowy bum” ucichnie!
M: To chyba najlepsze podsumowanie? TYM POZYTYWNYM AKCENTEM KOŃCZYMY NASZĄ DYSKUSJĘ NA TEMAT WALENTYNEK I ZGODNIE ŻYCZYMY WAM, DRODZY CZYTELNICY TEGO, CO SPRAWI WAM NAJWIĘKSZĄ PRZYJEMNOŚĆ W DNIU 14. LUTEGO - BEZ WZGLĘDU NA TO CZY BĘDZIE TO KUFEL PIWA, BUKIET KWIATÓW CZY TRADYCYJNA WALENTYNKA! ;) NGS B.e.s.t. | luty 2014 | best.ue.wroc.pl
15
Trochę kultury?!
Fantastyczne ekranizacje Daria „Darya” Czempiel Zekranizowanie książki wydaje się na pierwszy rzut oka genialnym posunięciem dla producenta filmu. Fabuła i bohaterowie podani są już na tacy, a i ludzie przecież lubią rzeczy, które znają. A co może w tej kwestii stanowić większą pokusę niż fantastyka? W dobie rozwoju efektów specjalnych aż prosi się, by na ekranie zaprezentować widzowi coś, czego nie zobaczy tak po prostu z okna pociągu. Musi się udać? No... Właśnie niekoniecznie.
K
ino uwielbia fantastykę. Smoki, czary, latanie w chmurach – byleby coś się ruszało i było kolorowo. Niestety gatunek ten, a konkretnie kwestia przeniesienia go na wielki ekran, usiany jest licznymi pułapkami.
Z kartek do kina
Wiem z doświadczenia, że problemem największej ilości ekranizacji jest czas. Jak w dwie godziny zmieścić historię, którą czyta się w pięć? Ucina się. Tylko problem w tym, co idzie do kosza. Fantastyka najczęściej wymaga stworzenia własnego świata, a nawet w przypadku, gdy używa naszej rzeczywistości i tak nieuniknione jest, by wytłumaczyć widzowi, skąd u licha elementy nadprzyrodzone się w nim wzięły. Mniejszy problem, gdy ucina się tzw. „smaczki” - historie czy anegdoty nieistotne dla głównej fabuły, ale mające na celu stworzenie klimatu i lepsze wytłumaczenie czytelnikowi reali, w których się znalazł. Czasami przemilcza się całe wątki poboczne, Innym razem tnie się główną historię, omijając czy skracając niektóre sceny, co dla fabuły zwykle ma nie najlepszy skutek. Zamiast obserwować powolny, naturalny rozwój postaci, niektóre ich zachowania mogą wydawać się wyjęte z kontekstu. To właśnie ciąg przyczynowo-skutkowy może najbardziej ucierpieć podczas obróbki materiału. Jednak kino ma też swoje niezaprzeczalne zalety: dźwięk i obraz. Współcześni graficy komputerowi prześcigają się w tworzeniu wspaniałych krajobrazów, realistycznych potworów i efektownych czarów. Nie zaprzeczę, miłe to dla oka, ale łatwo się pokusić o przerost formy nad treścią. Nie wszystkim niestety wystarczy jedynie strona wizualna. Największym problemem jest jednak, o dziwo, postawa czytelników. Nie ma bowiem większego krytyka ekranizacji niż fan pierwowzoru. Taki, który przyczepi się każdej zmiany. Nieważne czy będzie to nie ten kolor oczu, czy taka pomysłowość producenta, że z oryginałem film łączy jedynie tytuł. Niestety dodawanie własnych pomysłów jest zmorą dla fantastyki nie od dziś. Część fanów kategorycznie sprzeciwia się wszelkim wizjom reżysera. Część z radością przyjmuje innowacje z myślą, że po co dwa razy robić to samo? A części, w tym mnie, zmiany są obojętne o tyle, o ile efekt końcowy daje oglądalną całość.
Samotny bohater
Czas jednak przyjrzeć się przykładom. „Gra Endera” od czasów publikacji w 1978 roku uznawana była za książkę wybitną, czego dowodem są liczne nagrody i niesłabnąca od lat popularność tytułu. Przygody dziecka, którego życie podporządkowane jest treningowi do walki z zagrażającym Ziemi kosmitom, aż prosiły się o wersję filmową. Długi czas oczekiwania na ekranizację zwykle tłumaczyło się problemami natury castingowej – Ender bowiem na początku książki ma lat 6. Zdecydowano się w końcu rozwiązać tę kwestię w najprostszy sposób – postarzając go. Oprócz tego, twórcy filmu zrezygnowali z dalszego ingerowania w fabułę (nie licząc lekkiego uwypuklenia roli Petry – w końcu trzeba było dać choć cień jakiegoś romansu). W zamian za to całkowicie pominięto wątki poboczne, w tym dość obszerną historię rodzeństwa głównego bohatera. Miało to swoje niezaprzeczalne zalety, bo dzięki temu można było skupić się na Enderze. Na plus należy także policzyć efekty specjalne, przede wszystkim bitwy w przestrzeni kosmicznej. Przyznam jednak, że po skończeniu seansu nie poczułam się wytrącona z równowagi. Film był dobry, ale do hitu mu daleko. Opowieść, która skupia się głównie na psychologicznej stronie bohaterów, jednak najlepiej smakuje w wersji papierowej, gdzie możemy powoli wczuwać się w klimat i przeżywać wraz z bohaterem subtelne zmiany, jakie w nim następują. Obserwując bohatera tylko „od zewnątrz”, za pomocą kamery, nie możemy tego w pełni zrobić. Dlatego film zaliczam tylko jako sympatyczny dodatek do książki, sam w sobie jedynie przeciętny.
Chleba i igrzysk
Całkiem inne emocje wzbudza kolejna z niedawnych premier. Kontynuacja „Igrzysk Śmierci”, po sukcesie swojej poprzedniczki, była jedną z najbardziej oczekiwanych premier filmowych tego roku. Jednak czy im sprostała? Większość fanów stwierdziła, że owszem, a nawet z nawiązką. Choć nie jestem bezkrytyczna, od razu przyznam – absolutnie nie żałowałam pieniędzy wydanych na bilet. „Igrzyska Śmierci: W pierścieniu ognia” miały wszystko, czego oczekujemy od dobrej fantastyki: wciągającą fabułę, wyrazistych bohaterów, którzy, o dziwo, zachowują się naturalnie, ciekawy romans, wzruszenie, szczyptę humoru i sceny akcji. A w dodatku trzymano
16 NGS B.e.s.t. | luty 2014 | best.ue.wroc.pl
Trochę kultury?! się jeszcze słowo w słowo oryginału! Oczywiście trzeba było trochę poskracać – cierpi na tym przede wszystkim pierwsza część filmu, gdzie moim zdaniem nie można było wczuć się do końca w sytuację głównej bohaterki, jej lęki i skomplikowaną sytuację uczuciową. Nie dostajemy także takiej ilości informacji o państwie Panem jak w książce. Dzięki tym zabiegom mamy jednak więcej czasu na właściwą akcję. Muszę przyznać, że w kwestii ekranizacji druga część sprawiła się znacznie lepiej od poprzedniczki (kto porówna scenę z potworami pod koniec pierwszych igrzysk z tą książkową, na pewno zrozumie, o czym mówię). Bardzo szczegółowo i z wyobraźnią potraktowano też kostiumy i świat przedstawiony – jest czym nacieszyć oko. Oczywiście opinie są podzielone, ale na tle innych ekranizacji „Igrzyska” wyróżniają się pozytywnie. Należy teraz trzymać kciuki za tym, by trzecia część (podzielona na dwa filmy) także okazała się sukcesem.
Porażki i sukcesy
I tak książka jest lepsza
Ekranizacje fantastyki to jednak nie taka prosta sprawa. Właściwie nie mogę wskazać filmu, który jednoznacznie byłby uważany za lepszy od książki. Czytelnik zawsze się do czegoś przyczepi... Nie ta kwestia, nie ta maść konia, „nie tak to sobie wyobrażałem!”. Mam jednak też radę dla widzów – spokojnie, moi drodzy. Wszyscy wiemy, że film nigdy nie przebije oryginału, więc spróbujmy potraktować go jako miły dodatek do naszych ulubionych tytułów. Bez czepiania się każdej zmiany – uznajmy to po prostu za inną niż nasza wizję. A wtedy możemy zacząć się dobrze bawić. rys. Dorota Nowak
A jak to się ma z innymi ekranizacjami? O dziwo kwestia najgorszej i najlepszej jest w tym przypadku wyjątkowo prosta. Nie, jako najgorszą wcale nie uważam naszego rodzimego „Wiedźmina”, którego „sukces” skutecznie zachęcił polskich filmowców do omijania tego gatunku szerokim łukiem. „Eragon”, pierwsza część debiutanckiego „Dziedzictwa” Christophera Paoliniego, jest w środowisku fantastów zwykle oceniany skrajnie – od całkowitego zachwytu po zupełne odrzucenie i oskarżanie o nieskuteczne zrzynanie z Tolkiena. Zgodność jest jedynie co do tego, że przełożenie tej historii na wielki ekran było po prostu pomyłką. Zupełną. I zobaczenie, jak bardzo można zniszczyć gotowy materiał, jest chyba jedynym powodem, by ten film obejrzeć. Już nawet nie chodzi o dziką żonglerkę scenami z książki czy nietrzymanie się, chyba na złość, niektórych szczegółów. Miejscowy brak ciągu przyczynowo-skutkowego i całkiem średnie efekty specjalne... Nie. Po prostu nie. Na przeciwległym krańcu skali znajduje się, i tu na pewno brak zaskoczenia, „Władca Pierścieni”. Co zadecydowało o tym, że właśnie ta trylogia uznawana jest za niedościgniony wzór, a nawet ideał ekranizacji? Siła może tkwić w kilku kwestiach. Na pewno zbawienna okazała się długość cyklu (w wersji reżyserskiej – 12 godzin). Dzięki temu zabiegowi nie trzeba było tak bardzo ucinać i upychać jak w niektórych innych filmach, a widz na całe pół dnia zostaje wręcz pochłonięty przez Śródziemie. Dodajmy do tego jedną z najlepszych ścieżek dźwiękowych w historii kina, godny klasyki fantasy budżet, dbałość o najmniejsze szczegóły, znakomite efekty specjalne, oszałamiające krajobrazy Nowej Zelandii... Czy naprawdę trzeba kogoś przekonywać do wybitności „Władcy Pierścieni”?
z tak cienkiej książeczki zrobić aż trzy wielogodzinne filmy? Oczywiście można zrobić ekranizację baaardzo dokładną. Albo scenarzyści mogą puścić wodze fantazji... Wieść gminna niesie, że przy produkcji „hobbickiej” trylogii posługiwano się wieloma nieużytymi notatkami Tolkiena, jednak „dodatki” do oryginalnego „Hobbita” miejscami stały się naprawdę dalekosiężne (co tu robi Legolas?! Dobra, dobra, już nie narzekam, też jestem jego fanką...). Mimo to, pierwszą, a szczególnie drugą część oglądało się naprawdę dobrze. Niektóre sceny były przydługawe, ale podobnie jak w przypadku „Władcy Pierścieni” - budżet robi swoje. No i mało która dziewczyna oprze się drużynie tak przystojnych krasnoludów. Albo smokowi z głosem Benedicta Cumberbatcha...
Mały hobbit, wielka trylogia
Na fali powyższego sukcesu nieuniknione było zekranizowanie także innego dzieła mistrza Tolkiena – „Hobbita”. Zaraz po ogłoszeniu przez Petera Jacksona swoich planów wobec prequelu „Władcy” rozległy się głosy zdziwienia – jak
NGS B.e.s.t. | luty 2014 | best.ue.wroc.pl
17
Trochę kultury?!
BESTsellery
W nawiązaniu do zbliżającej się ceremonii wręczenia Nagród Akademii Filmowej, powszechnie znanych jako Oscary, redakcja naszej gazety postanowiła wyróżnić kilka filmów, które pojawiły się w minionym roku. Poniżej znajdziecie część naszych propozycji. Czy wy również uważacie je za BESTselery? Drogówka
Przed każdym filmem Wojciecha Smarzowskiego wiem mniej więcej, czego mogę się po nim spodziewać, a i tak zawsze obraz wbije mnie głęboko w fotel. Nie inaczej jest w przypadku w tej produkcji. W „Drogówce” dostajemy gorzkie danie przyprawione korupcją, seksem, wódką, przekleństwami i kłamstwami. Te pierwiastki, które tworzyły w poprzednich filmach „złe domy”: sale weselne, wiejskie domki na krańcu Polski, tym razem składają się na całe miasto – współczesną Warszawę. Kapitalne zdjęcia Piotra Sobocińskiego Jr. wykreowały wyrazisty obraz brudnej i ponurej stolicy, w której burdele, libacje, komisariaty, wspólne interesy tworzą spójną, grzeszną siatkę. W tej siatce nie ma miejsca dla bohaterów bez skazy, nawet starszy sierżant Król (świetna rola Bartłomieja Topy) ma problemy w domu i nie stroni od alkoholu. Niezwykle ciężko jest znaleźć w „Drogówce” światełko nadziei dla chorej i rozczarowującej rzeczywistości. Z bagna nie sposób wyjść, można jedynie w nim trwać, z małą pomocą przyjaciół. Film Smarzowskiego pokazuje, jak władza deprawuje i jak słabymi jesteśmy jednostkami w obliczu niezaspokojonych żądz. Kino dobre i bez gadania. Przemysław Siwko
Grawitacja
Jednym ze zdecydowania wartych polecenia filmów 2013 roku jest „Grawitacja”. Przyznać jednak trzeba, że oglądanie go w domowym zaciszu, niestety, w dużej mierze mija się z celem. Dlaczego? Z jednego prostego powodu – to nie fabuła, ale efekty specjalne, najpełniej widoczne na dużym ekranie w 3D, stanowią o sile tego obrazu. Choć z reguły jestem zwolenniczką oglądania filmów w standardowej liczbie wymiarów, stwierdzam, że w tym wypadku tylko 3D jest w stanie oddać zamierzenia twórców. A dokonania grafików są naprawdę imponujące, zwłaszcza dbałość o detale. Jeśli chodzi o treść, to sądzę, że trudno w oparciu o jednego bohatera skonstruować ciekawe sceny dla widzów złaknionych wrażeń. Ponadto uważam, że Sandra Bullock całkiem dobrze wywiązała się ze swojego zadania – w końcu jej postać walczyła o przetrwanie, a nie o tytuł najsympatyczniejszej osoby. Na jej nieszczęście, George Clooney, swoją krótką rolą, skradł cały film ;) Jeśli uda Wam się kiedyś upolować „Grawitację” w którymś z kin – pędźcie! Irka 18 NGS B.e.s.t. | luty 2014 | best.ue.wroc.pl
Kraina Lodu.
Tym razem Disney postanowił zaskoczyć nas bajką w klimatach zimowych, lekko zainspirowaną „Królową Śniegu”. Dawno temu, w odległym królestwie żyły sobie dwie księżniczki: młodsza, żywiołowa Anna i starsza, rozważna Elsa. Niestety starsza siostra kryje pewną tajemnicę – nie do końca kontrolowany dar tworzenia lodu i śniegu, który może stanowić dla innych pewne zagrożenie. Jak to w bajkach bywa, moc Elsy wychodzi na jaw, a jej ukochana siostra próbuje ją ratować. Jednak w tym przypadku zamiast przewidywalnej do bólu fabuły, przygotowano dla nas kilka niespodziewanych zwrotów akcji, a także oryginalne, wcale nie tak czarno-białe grono bohaterów oraz przecudowną oprawę wizualno-muzyczną (w końcu to muscial!). Oprócz tego nie zabrakło znakomitego humoru i momentów wzruszeń. Co tu dużo pisać: czy to dziecko, czy to dorosły – tutaj dosłownie każdy znajdzie powód do zachwytu! P.s. Koniecznie warto zapoznać się z polskim dubbingiem. Czesław Mozil jako bałwanek Olaf marzący o lecie, odnalazł chyba rolę swojego życia. Darya
Trochę kultury?! Obecność
„Obecność” jest powrotem do klasycznego horroru. Nawiedzony dom to dość często przewijający się motyw filmowy. Jednak, dzięki wprawnej reżyserskiej ręce Jamesa Wana(„Piła”, „Naznaczony”), zyskuje nową jakość. Niewielka ilość efektów specjalnych (głównie zabawa światłem i dźwiękiem) oraz doskonała gra aktorów sprawiają, że film ogląda się z zapartym tchem. Dodatkowym atutem jest fakt, że opowiedziana historia jest oparta na autentycznych zapiskach małżeństwa demonologów – Lorraine i Eda Warrenów (na ich podstawie powstały również inne filmy, między innymi „Amityville” czy „Nawiedzony”). W wielu scenach można dostrzec dokładne odwzorowania przypadków opętania przez demona. Dzięki temu pojawia się dodatkowy dreszczyk emocji. „Obecność” jest idealną propozycją dla każdego miłośnika dobrych horrorów. Patullinka
Iluzja
Jeśli obejrzenie przez Was danego filmu warunkuje posiadanie przez niego rysu wyjątkowości, a wręcz wysublimowania, czy też zmuszenie do głębokich przemyśleń i wędrówek w głąb siebie, to ten zdecydowanie Wam odradzam. Co nie oznacza wcale, że „Iluzja” jest filmem złym. Wartka akcja, zręcznie splatane ze sobą wątki oraz wisząca przez cały film nad głową widza zagadka – brzmi, jak przepis na całkiem przyjemne spędzenie dwóch godzin w kinie. Oczywiście w całej zabawie nie mogło zabraknąć tytułowej iluzji. Obraz usiany jest ciekawymi trikami i zgrabnie zastosowanymi efektami specjalnymi. Nie zapominajmy również o interesująco skonstruowanych bohaterach, reprezentujących zupełnie różne typy charakterów, które zostały świetnie oddane przez grę aktorską obsady filmu. Zatem, jeśli szukacie tytułu, który dostarczy Wam rozrywki i zapewni mile spędzony wieczór – polecam. Irka
Koneser
Trudno jest pisać o Koneserze, bo tak niewiele trzeba, by ujawnić za dużo – a najmocniejsza strona tego filmu to właśnie kryjąca się w nim Tajemnica. Mnie zachwycił już od pierwszej sceny – pełnej spokoju, klasy i elegancji. Co ciekawe, zdjęcia do filmu zrealizowano w Pradze, Wiedniu, Merano, Bolzano, Rzymie, Parmie, Trieście i Mediolanie. Oprócz przyjemnych doznań estetycznych, widz może również podziwiać stojącą na wysokim poziomie grę aktorską (Geoffrey Rush w roli tytułowego konesera, apodyktycznego właściciela domu aukcyjnego oraz Sylvia Hoeks jako Claire, spadkobierczyni majątku). Nie brakuje też zwrotów akcji, w końcu – mamy i love story, jednak nawet to ukazane jest w sposób niesztampowy i zmuszający do myślenia. Jeśli tęsknicie za kinem, które ma do zaoferowania coś więcej niż proste żarty, seks i wulgaryzmy – zdecydujcie się na ten film. Po seansie stwierdzicie, że uczestniczyliście w czymś pięknym i wartościowym. Obiecuję. Margotka
Wielki Gatsby
Baz Luhrmann powraca na srebrny ekran ze swoim kolejnym dziełem! Tym razem australijski reżyser wziął się za kultową powieść F. Scotta Fitzgeralda, opowiadającą o historii miłosnej tytułowego Gatsby’ego (w tej roli Leonardo DiCaprio), który by odzyskać swoją dawną ukochaną (Carey Mulligan) zostaje miliarderem, robiącym nie do końca legalne interesy. Akcja rozgrywa się w Nowym Jorku lat 20-tych, jednak podobnie jak w „Moulin Rouge” na porządku dziennym będą tutaj współczesne wtrącenia – szczególnie w kwestii muzyki. O niej warto napisać więcej słów, bowiem ścieżka dźwiękowa do Gatsby’ego to prawdziwa parada gwiazd – w tle usłyszmy m.in. Lanę Del Rey, Florence and the Machine czy Gotyego. Niektórym zapewne niezachowanie zgodności historycznej będzie kolcem w oku, dla innych doda oryginalności. Jedno jest pewne - film zostaje w pamięci. I to nie tylko przez swoje wizualne walory, ale także przez nieśmiertelne w filmografii tematy: tragiczną miłość i destrukcyjną moc pieniędzy. Darya
Weź udział w głosowaniu na Oskary Langego! Zostań członkiem naszej własnej Akademii Filmowej! Na uczestników zabawy czekają nagrody. Więcej szczegółów na naszym fan page’u: www.facebook.com/ NGSBEST oraz stronie internetowej: www.best.ue.wroc.pl NGS B.e.s.t. | luty 2014 | best.ue.wroc.pl
19
Trochę kultury?! www.teatrarka.pl
kulturalny rozkład jazdy
Statek szaleńców 1 II, godz. 19:00 21 II, godz. 19:00 21 II, godz. 19:00 Moralność Pani Dulskiej2 7 II, godz. 19:00 14 II, godz. 19:00 15 II, godz. 19:00
www.pantomima.wroc.pl Historia brzydoty 7 II, godz. 19:00 8 II, godz. 19:00 9 II, godz. 19:00
www.teatrpolski.wroc.pl Mayday 1 II, godz. 19:00 2 II, godz. 19:00 27 II, godz. 19:00 28 II, godz. 19:00
26 II, godz. 18:00 Czynne poniedziałki. Czytanie. Pałac w Bożkowie 10 II, godz. 19:00 wstęp wolny Czynne poniedziałki. Magiel filmowy. 24 II, godz. 19:00 Kronos 27 II, godz. 19:00 28 II, godz. 19:00 Wszechnica teatralna. Kobieta i kobiecość. 25 II, godz. 11:00 wstęp wolny Poczekalnia.0 20 II, godz. 19:00 21 II, godz. 19:00 Dzieci z Bullerbyn 5 II, godz. 10:00 6 II, godz. 10:00 7 II, godz. 10:00 8 II, godz. 17:00 9 II, godz. 17:00 Prezydentki 12 II, godz. 19:00 13 II, godz. 19:00 14 II, godz. 19:00 Dziady 15 II, godz. 18:00 16 II, godz. 17:00 18 II, godz. 18:00 19 II, godz. 18:00 Farinelli 21 II, godz. 19:00 22 II, godz. 19:00 Małe zbrodnie małżeńskie 15 II, godz. 19:00 16 II, godz. 19:00 Sen nocy letniej 22 II, godz. 19:00 23 II, godz. 19:00
Courtney Love 24 II, godz. 18:00 25 II, godz. 18:00
Soczi 2014 15 dyscyplin, 98 konkurencji, 58 reprezentantów Polski i niekończące się nadzieje na zdobycie złotych medali przez nasze zimowe „gwiazdy” sportu. Oznajmiamy - 7 lutego rozpoczynają się XXII Zimowe Igrzyska Olimpijskie, których gospodarzem jest rosyjska miejscowość Soczi. Z tej okazji mamy dla Was, nasi drodzy czytelnicy niesamowitą niespodziankę. Chcielibyście dowiedzieć się jak wygląda Soczi?; Jak Rosja poradziła sobie z organizacją Igrzysk?; Jak wygląda Olimpiada „od kuchni”? Oprócz tych informacji zaprezentujemy wam unikalne zdjęcia z Soczi, których nigdzie indziej nie zobaczycie. Dlaczego? Sprawdźcie sami: www.best.ue.wroc.pl oraz www.facebook.pl/NGSBEST
20 NGS B.e.s.t. | luty 2014 | best.ue.wroc.pl
www.filharmonia.wroclaw.pl Koncert specjalny Akademia Bachowska 5 II, godz. 19:00 6 II, godz. 19:00 7 II, godz. 19:00 9 II, godz. 19:00 Koncert specjalny - Walentynki 15 II, godz. 19:00 Koncert Wrocławskiej Orkiestry Barokowej 22 II, godz. 18:00 Koncert Orkiestry Symfonicznej 14 II, godz. 19:00 21 II, godz. 19:00 28 II, godz. 19:00 Koncert Orkiestry Leopoldinum 2 II, godz. 18:00 16 II, godz. 18:00 Koncert Chóru Filharmonii Wrocławskiej 23 II, godz. 18:00 Koncert edukacyjny dla młodzieży: „Muzyka klezmerska” 12 II, godz. 15:00 Koncert w ramach Solo Festiwal 10 II, godz. 19:00 Koncert Kameralny 20 II, godz. 19:00 27 II, godz. 19:00
Trochę kultury?!
Walentynki: alternatywnie KURTEK
Wszyscy, wszędzie i od zawsze, śpiewają o miłości, co bywa frustrujące, zwłaszcza jeśli akurat nie mamy z kim spędzić 14 lutego. Walentynki nie muszą być jednak wcale celebracją plastikowej słodyczy, przewiązanej po amerykańsku czerwoną kokardą. W ucieczce przed lukrowym banałem nieodzowna może okazać się nasza propozycja muzycznej playlisty. Poniżej osiem muzycznych pozycji, które pomogą spędzić ten dzień alternatywnie. Randy Newman „Love Story (You and Me)” Reprise, 1968
Całe życie w jednej piosence. Zanim Randy Newman zajął się na dobre komponowaniem muzyki do disneyowskich animacji, pełnoetatowo tworzył satyryczne utwory o wszystkim. Specyficzny nastrój jego historii miłosnej w (odrobinę) krzywym zwierciadle przepięknie uwypuklają kameralne smyczki Vana Dyke’a Parksa.
Joy Division „Love Will Tear Us Apart” Factory, 1980
W „Love Will Tear Us Apart” ściana nieprzeniknionego zimna niesiona przez syntezatorowe smyczki zostaje zestawiona z niezrozumiale wręcz obojętnym wokalem Iana Curtisa. To esencja brytyjskiej muzyki początku lat 80. zamknięta w jednym utworze i zarazem, być może, najpiękniejsza piosenka o umarłej miłości, jaką kiedykolwiek napisano.
The Smiths „The Boy With the Thorn in His Side” Rough Trade, 1986
Któż spośród kanonicznych postaci popkultury byłby w stanie trafniej ująć istotę tragicznego romansu niż Morrissey? A „chłopiec z cierniem w boku” i jego „mordercze pragnienie miłości” to zaledwie wierzchołek góry lodowej w przepełnionej goryczą i nostalgią, niewiarygodnie ujmującej twórczości The Smiths.
Nada Surf „Popular” Elektra, 1996
Nastoletni przewodnik do popularności zrobiony z dużym dystansem zupełnie na opak. Dowiemy się z niego między innymi, że dziewczyna może zdobyć każdego chłopaka na świecie, jeśli będzie myła włosy przynajmniej raz na dwa tygodnie. Wszystkie stereotypy dotyczące amerykańskich liceów zamknięte w formie indie rockowej piosenki i okraszone superprzebojowym refrenem w stylu Weezera.
My Bloody Valentine Loveless Creation, 1991
My Bloody Valentine choćby ze względu na nazwę powinni być stałym punktem każdej przyzwoitej alternatywnej walentynkowej playlisty. Paradoksalnie, wbrew tytułowi, ich shoegaze’owe arcydzieło sprzed ponad dwóch dekad jest przepełnione miłością – choć nie bezpośrednią, ckliwą i radosną, ale mistyczną i wszechogarniającą. To jeden z tych albumów, które zmieniają postrzeganie muzyki przez słuchaczy – idealnie przebojowy krążek nakryty półprzezroczystą zasłoną misternie utkaną z gitarowych szumów i przesterów. Album, w który, przy użyciu współczesnych środków, wkradają się szmery wieczności. Doskonałość zbudowana z pozornych niedoskonałości.
PJ Harvey & John Parish „Black Hearted Love” Island, 2009
PJ Harvey nie byłaby sobą, gdyby jej miłość nie okazała się trudna i posępna. Wraz z multi-instrumentalistą, Johnem Parishem, stworzyła więc utwór znacznie odbiegający od podręcznikowego opisu love songu. Jej czarne serce w uniesieniu domaga się krwi, noc jest niczym smoła, a za oknem siąpi deszcz.
Crystal Castles & Robert Smith „Not in Love” Fiction, 2010
Ostateczny antymiłosny hymn naszych czasów. Kanadyjski duet w singlowej wersji nagrania wspomaga wokalnie sam Robert Smith (The Cure), by na tle szalejących syntezatorów, ze stoickim spokojem, obwieścić światu w refrenie: „I’m not in love”. Optymalne połączenie klubowej ekstazy z życiową depresją.
David Bowie „Valentine’s Day” Columbia, 2013
Współczesny klasyk w dyskografii Bowiego. Trzeci singiel z jego zeszłorocznego krążka, opatrzony, wydawałoby się, jednoznacznym tytułem „Valentine’s Day” to paradoksalnie utwór o szkolnej strzelaninie, w którym wokalista próbuje wniknąć w sposób myślenia napastnika. NGS B.e.s.t. | luty 2014 | best.ue.wroc.pl
21
Na językach
TEN THINGS YOU NEVER KNEW ABOUT VALENTINE’S DAY 1.
There are as many as three saints named Valentine, all early Christian martyrs. Two of them are honoured on 14 February. The flowered skull of the supposedly “original” Valentine is still exhibited in Rome’s Basilica of Santa Maria in Cosmedin.
2.
zdj. Ewa Koczułap
The first known written record of the association of Valentine’s Day with romantic love is in Geoffrey Chaucer’s 14th-century poem. He wrote: “For this was on seynt Volantynys day / Whan euery bryd comyth there to chese his make” (For this was on Saint Valentine’s Day / When every bird comes there to choose his mate). The thing is, mid-February in England is too early for birds to mate.
or wife. If we include the hand-made cards made in school activities, the figure goes up to one billion, teachers being those receiving the most valentines.
5.
In Brazil, Valentine’s Day is not celebrated because it falls too close to the Brazilian Carnival. Instead, the Dia dos Namorados is celebrated on 12 June, when single women perform rituals called simpatias in order to find a good husband.
4.
Almost 200 million valentines are sent every year in the USA. Half of them are given to family members other than husband
life.
7.
In China, the situation is the reverse of Korea’s – it is the men who give chocolate to women on Valentine’s Day.
8.
Singaporeans are world’s biggest spenders on Valentine’s Day, with 60% of them claiming they are ready to spend up to 500 dollars during the season leading up to the holiday.
9.
3.
Valentine cards, or simply “valentines”, became so popular in 19th-century England that they were assembled in factories. The Manchester Metropolitan University boasts a collection of 450 valentines dating from that time.
to restaurants to eat black noodles to “mourn” their single
6.
In South Korea, women give chocolate to men on 14 February and men give candy to women on 14 March in return. Those who didn’t receive anything on either of these days go
In some Islamic countries, Valentine’s Day is discouraged or even banned as “not suitable for Muslims”. The Malaysian Islamic Development Department once carried out a nationwide campaign called “Mind the Valentine’s Day Trap”, with activities including raids in hotels to stop young couples from having sex, and distributing leaflets to students, warning them against the day.
10.
Two years ago, the religious police in Saudi Arabia arrested 140 Muslims for celebrating the holiday and confiscated all red roses from flower shops. /ACH
22 NGS B.e.s.t. | luty 2014 | best.ue.wroc.pl
STUDIUM JĘZYKÓW OBCYCH UNIWERSYTETU EKONOMICZNEGO zaprasza na ogólne i specjalistyczne kursy języków obcych angielski francuski hiszpański niemiecki rosyjski włoski Szczegółowe informacje na stronie internetowej SJO: www.sjo.ue.wroc.pl Dołącz do nas na Facebooku, przyjdź na ul. Drukarską 24a lub zadzwoń pod nr tel. 713680441 Kursy w SJO przygotowują do międzynarodowych egzaminów językowych, takich jak: SEFIC EFB CAE CCIP DELE PWD ZD i innych. Jesteśmy uznanym ośrodkiem egzaminacyjnym posiadającym licencje na przeprowadzanie egzaminów językowych prestiżowych instytucji, w tym: Londyńskiej Izby Przemysłowo-Handlowej (LCCI) Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej (DIHK) Paryskiej Izby Przemysłowo-Handlowej (CCIP) Instytutu Cervantesa Instytutu Goethego Instytutu Test DaF w Bochum Serdecznie zapraszamy!