
5 minute read
Zwiedzaj szybciej!, Agata M. Skrzypek
Recenzja
Zwiedzaj szybciej!
Advertisement
TEKST: Agata M. Skrzypek | ZDJĘCIA: Natalia Kabanow (dzięki uprzejmości TPB)
Nowe Epifanie to festiwal skupiony wokół awangardowych odczytań kultury chrześcijańskiej, obejmujący swoim zasięgiem działania muzyczne, teatralne, wizualne i kulinarne. Inicjatywa organizowana przez Centrum Myśli Jana Pawła II od wielu lat stanowi okazję dla młodych reżyserów i reżyserek na stworzenie (często debiutanckiego) pełnometrażowego spektaklu. Praca koncepcyjna, poświęcona idiomowi festiwalu, odbywa się na wakacyjnych warsztatach, po czym, przy odrobinie szczęścia, trafia do teatru repertuarowego i przekształca się w przedstawienie. A wtedy ma duże szanse na zaproszenie na festiwal. W tym roku hasło programowe brzmiało „Czemuś mnie opuścił?”, zaś postacią centralną dla namysłu artystów był Jezus.
Podobną drogę przeszedł spektakl Kierunek zwiedzania w reżyserii Aleksandry Bielewicz, na podstawie książki Marcina Wichy, do którego reżyserka zaprosiła zespół znany już widzom z jej filmowej etiudy Momik (2020): Tomasza Nosińskiego, absolwentów Akademii Teatralnej w Warszawie Jowitę Kropiewnicką i Jana Kwapisiewicza, scenografa Łukasza Misztala, odpowiadającą za kostiumy i multimedia Sandrę Stępień, muzyka Szymona Sutora i Marysię Bijak – autorkę ruchu scenicznego. W bydgoskiej produkcji dramaturgią i konsultacjami teologicznymi zajęła się Monika Winiarska, a w obsadzie znaleźli się także aktorka Dagmara Mrowiec-Matuszak, Michał Surówka i Marcin Zawodziński.
Wicha napisał książkę meandryczną, po której wątkach przemyka się niczym po salach w przestrzeni galeryjnej. W dodatku dzieła, które napotykamy podczas tej wędrówki, mają niejednolite natury: są obrazami, listami, wrażeniami, dygresjami asocjacyjnymi, historiami, archiwami, pismami i wspomnieniami. Momentami po opowieści mknie się pobieżnie nie tyle z własnej woli, co na mocy decyzji autora, który otwiera kolejne wątki i po prostu idzie dalej. Podstawowym zabiegiem umożliwiającym ten rozpęd jest tu zupełna rezygnacja z części wizualnej (np. w postaci wkładki z reprodukcjami obrazów) na rzecz opisów. I to nie takich w formie technicznej, deskryptywnej, poszukującej obiektywizmu, co może pozwoliłoby zainteresowanym na rozpoczęcie interpretacji ze wspólnego punktu. Nie, ponieważ zupełnie na przekór podziałowi na sztukę istniejącą bądź czasie, bądź w miejscu, Wicha czyni z twórczości i działalności Kazimierza Malewicza przestrzeń dla subiektywno-reporterskich pogaduszek. W pisaniu o teatrze też tak w pewnym sensie jest: opis spektaklu, sprawa pozornie techniczna, która nie powinna wywoływać nieporozumień, jest niczym innym jak interpretacją. Co więcej, interpretacją sprytną i podskórną, bo często niedającą się odkleić od tego, co jest jej przedmiotem. Ale rozważania na temat „istoty” zostawmy sobie na wieczne później.
Jak (powinno być) widać powyżej, to, co w Kierunku zwiedzania może uwierać znawczynie literatury, stanowi znakomity materiał dla twórczyń teatralnych. Poszatkowanie wątków pomaga w ustrukturyzowaniu scen, niedomknięcia historii dają przestrzeń dla pracy obrazem, ruchem i muzyką, z kolei swoiste „rozczapierzenie” fabularne to nic, czego byśmy już w teatrze nie widzieli. W spektaklu Bielewicz śmigamy przez biografię Malewicza jakby z obowiązku: urodził się, mieszkał, miał rodzinę, ojciec utrudniał mu edukację artystyczną, ożenił się, zostawił, wyjechał, znowu ożenił, potem tworzył, potem namalował Czarny kwadrat na białym tle, potem głosił rewolucyjne manifesty, aż wreszcie – doszedł do władzy, upolitycznił się, podejrzewano go o szpiegostwo, aresztowano, uniewinniono… W tym biegu przez fakty, ilustrowanym krótkimi scenkami rodzajowymi, artyści narzekają, że nie znają żadnych regionalizmów czy nazw gatunków ptaków, by dodać historii soczystej wiarygodności.
Przy czym nie mamy wątpliwości, że nie chodzi o wiarygodność, lecz o Sztukę. Spektakl rozpoczyna się wtargnięciem Seweryna, ojca Malewicza, do eleganckiej, białej przestrzeni galeryjnej, której strzeże posępny, jeszcze bardziej elegancki kurator. Za moment rozpocznie się wernisaż. Czy będzie to sztuka współczesna nam, czy Malewiczowi – nieistotne. Zmiana dekoracji w świątyni Apolla nic nie da, bo atmosfera pozostanie ta sama, zdają się żartować twórcy spektaklu. Już w tym momencie wiemy, że świadkujemy schyłkowemu momentowi kariery Malewicza, jego egzystencjalnej refleksji ożywianej przebitkami wcześniejszych życiowych perypetii. Dlaczego? Oto bowiem płótna twórcy suprematyzmu, mistrza awangardy, wizjonera

formy wiszą w aurze genialności na ścianach upiornie spokojnego muzeum. Sam Malewicz zaś, niechętny odwiedzeniu (a może powinnyśmy powiedzieć „nawiedzeniu”) wystawy, „zamieszkuje” pokój w środku ogromnego czarne. Bielewicz szkicuje połączenie między poddańczym uwielbieniem dla autora Kompozycji suprematystycznej a współczesną, choć w gruncie rzeczy uniwersalną pochopnością w powoływaniu kolejnych mistrzów i proroków. Świat sztuki wydaje się doskonałym pretekstem do zilustrowania tej tendencji: z jednej strony w jego uniwer-
Inkorporacja Jezusa w Malewicza i namiestnika Judei w urzędnika stanowi dość dosłowną realizację programu Nowych Epifanii. Porównanie to jest jednocześnie nęcąco krytyczne: jeśli ten mesjasz w błyszczącej szacie to kolejny geniusz dla podatnego na mody artystycznego światka, to jaki duchowy sens ma podążanie za nim? Jeśli nie za nim, to za kim? Czy w ogóle trzeba za kimś?
sześcianu, stanowiącego wizualną i fizyczną dominantę sceny. To enigmatyczne miejsce być może reprezentuje kulturową podświadomość, może czyściec lub konfesjonał albo wnętrze dusznej dyskoteki. I tak, oczywiście – jest sum nazwiska od Fidiasza po Wróblewskiego błyszczą nieśmiertelnie, z drugiej, siłą napędową tej nieśmiertelności są konsumenci: od mecenasów i nauczycieli, przez aspirujących amatorów i krytyków, po hejterów.
Wspomniałam wcześniej, że spektakl korzysta z wyjściowej prędkości nadanej Kierunkowi zwiedzania przez Wichę. Dzięki temu jest atrakcyjny i dobrze się go ogląda. Ma w sobie coś z estetyki glamour – kostiumy, odzwierciedlając charyzmę postaci (rękawy kurtki Tomasza Nosińskiego przypominają skrzydła ptaka, a wykończenie przy szyi – kołnierz władcy lub błazna; Marcin Zawodziński jako ojciec nosi kojarzącą się wschodnio futrzaną czapkę uszatkę; Dagmara Mrowiec-Matuszak, awangardowa tancerka, występuje w odblaskowym jak naklejki z lat 90. kombinezonie), mogłyby jednocześnie złożyć się w kolekcję domu mody Sandry Stępień. Ruch sceniczny, tak indywidualny, jak i grupowy, w połączeniu z muzyką klubową i reżyserią świateł, dodaje spektaklowi pozasemantycznej energii, szczególnie że proporcja między dialogami a akcją stricte choreograficznie-wizualną jest nadzwyczaj wyważona.
Pod koniec jest taka świetna scena: zniechęconego, pełnego egzystencjalnych wątpliwości Malewicza przesłuchuje podobnie zmęczony bólem głowy urzędnik. Oskarża go o podburzanie ludu, zbyt silny wpływ na społeczeństwo. Pobrzmiewają tu nawiązania do Bułhakowskiego dialogu między Jeszuą a cierpiącym na migreny Poncjuszem Piłatem. Inkorporacja Jezusa w Malewicza i namiestnika Judei w urzędnika stanowi dość dosłowną realizację programu Nowych Epifanii. Porównanie to jest jednocześnie nęcąco krytyczne: jeśli ten mesjasz w błyszczącej szacie to kolejny geniusz dla podatnego na mody artystycznego światka, to jaki duchowy sens ma podążanie za nim? Jeśli nie za nim, to za kim? Czy w ogóle trzeba za kimś?
W tej rzeczywistości wszyscy wydają się egzystencjalnie nadzy, orbitujący wokół tymczasowego punktu o największej sile grawitacji. Jedyną stałą jest tabliczka z napisem „kierunek zwiedzania”. Ona zawsze pokazuje „tam” – i „tam” – i jeszcze raz „tam” – i „tam”…
agata M. Skrzypek absolwentka wiedzy o teatrze na Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza w Warszawie oraz performatyki przedstawień na Uniwersytecie Jagiellońskim. Tłumaczka i współredaktorka książki Miasta w przekładzie Sherry Simon (Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego 2020). Obecnie pracuje nad doktoratem na Wydziale Polonistyki UJ. Współpracuje z „Dialogiem”, magazynem internetowym TRL (Teatralia) oraz Gazetą Teatralną „Didaskalia”.
