Nr 528 | maj 2022 |
Recenzja
Zwiedzaj szybciej! tekst: Agata M. Skrzypek
|
zdjęcia: Natalia Kabanow (dzięki uprzejmości TPB)
Nowe Epifanie to festiwal skupiony wokół awangardowych odczytań kultury chrześcijańskiej, obejmujący swoim zasięgiem działania muzyczne, teatralne, wizualne i kulinarne. Inicjatywa organizowana przez Centrum Myśli Jana Pawła II od wielu lat stanowi okazję dla młodych reżyserów i reżyserek na stworzenie (często debiutanckiego) pełnometrażowego spektaklu. Praca koncepcyjna, poświęcona idiomowi festiwalu, odbywa się na wakacyjnych warsztatach, po czym, przy odrobinie szczęścia, trafia do teatru repertuarowego i przekształca się w przedstawienie. A wtedy ma duże szanse na zaproszenie na festiwal. W tym roku hasło programowe brzmiało „Czemuś mnie opuścił?”, zaś postacią centralną dla namysłu artystów był Jezus. Podobną drogę przeszedł spektakl Kierunek zwiedzania w reżyserii Aleksandry Bielewicz, na podstawie książki Marcina Wichy, do którego reżyserka zaprosiła zespół znany już widzom z jej filmowej etiudy Momik (2020): Tomasza Nosińskiego, absolwentów Akademii Teatralnej w Warszawie Jowitę Kropiewnicką i Jana Kwapisiewicza, scenografa Łukasza Misztala, odpowiadającą za kostiumy i multimedia Sandrę Stępień, muzyka Szymona Sutora i Marysię Bijak – autorkę ruchu scenicznego. W bydgoskiej produkcji dramaturgią i konsultacjami teologicznymi zajęła się Monika Winiarska, a w obsadzie znaleźli się także aktorka Dagmara Mrowiec-Matuszak, Michał Surówka i Marcin Zawodziński. Wicha napisał książkę meandryczną, po której wątkach przemyka się niczym po salach w przestrzeni galeryjnej. W dodatku dzieła, które napotykamy podczas tej wędrówki, mają niejednolite natury: są obrazami, listami, wrażeniami, dygresjami asocjacyjnymi, historiami, archiwami, pismami i wspomnieniami. Momentami po opowieści mknie się pobieżnie 8
nie tyle z własnej woli, co na mocy decyzji autora, który otwiera kolejne wątki i po prostu idzie dalej. Podstawowym zabiegiem umożliwiającym ten rozpęd jest tu zupełna rezygnacja z części wizualnej (np. w postaci wkładki z reprodukcjami obrazów) na rzecz opisów. I to nie takich w formie technicznej, deskryptywnej, poszukującej obiektywizmu, co może pozwoliłoby zainteresowanym na rozpoczęcie interpretacji ze wspólnego punktu. Nie, ponieważ zupełnie na przekór podziałowi na sztukę istniejącą bądź czasie, bądź w miejscu, Wicha czyni z twórczości i działalności Kazimierza Malewicza przestrzeń dla subiektywno-reporterskich pogaduszek. W pisaniu o teatrze też tak w pewnym sensie jest: opis spektaklu, sprawa pozornie techniczna, która nie powinna wywoływać nieporozumień, jest niczym innym jak interpretacją. Co więcej, interpretacją sprytną i podskórną, bo często niedającą się odkleić od tego, co jest jej przedmiotem. Ale rozważania na temat „istoty” zostawmy sobie na wieczne później. Jak (powinno być) widać powyżej, to, co w Kierunku zwiedzania może uwierać znawczynie literatury, stanowi znakomity materiał dla twórczyń teatralnych. Poszatkowanie wątków pomaga w ustrukturyzowaniu scen, niedomknięcia historii dają przestrzeń dla pracy obrazem, ruchem i muzyką, z kolei swoiste „rozczapierzenie” fabularne to nic, czego byśmy już w teatrze nie widzieli. W spektaklu Bielewicz śmigamy przez biografię Malewicza jakby z obowiązku: urodził się, mieszkał, miał rodzinę, ojciec utrudniał mu edukację artystyczną, ożenił się, zostawił, wyjechał, znowu ożenił, potem tworzył, potem namalował Czarny kwadrat na białym tle, potem głosił rewolucyjne manifesty, aż wreszcie – doszedł do władzy, upolitycznił się, podejrzewano go o szpiegostwo, aresztowano, uniewinniono… W tym biegu przez fakty, ilustrowanym krótkimi scenkami rodzajowymi, artyści narzekają, że nie znają żadnych regionalizmów czy nazw gatunków ptaków, by dodać historii soczystej wiarygodności. Przy czym nie mamy wątpliwości, że nie chodzi o wiarygodność, lecz o Sztukę. Spektakl rozpoczyna się wtargnięciem Seweryna, ojca Malewicza, do eleganckiej, białej przestrzeni galeryjnej, której strzeże posępny, jeszcze bardziej elegancki kurator. Za moment rozpocznie się wernisaż. Czy będzie to sztuka współczesna nam, czy Malewiczowi – nieistotne. Zmiana dekoracji w świątyni Apolla nic nie da, bo atmosfera pozostanie ta sama, zdają się żartować twórcy spektaklu. Już w tym momencie wiemy, że świadkujemy schyłkowemu momentowi kariery Malewicza, jego egzystencjalnej refleksji ożywianej przebitkami wcześniejszych życiowych perypetii. Dlaczego? Oto bowiem płótna twórcy suprematyzmu, mistrza awangardy, wizjonera