7 minute read

Taniec pod wpływem, Szymon Andrzejewski

Recenzje Taniec pod wpływem

TEKST: Szymon Andrzejewski

Advertisement

Maj się zrobił, a muzycy nie mają zamiaru rozstawiać rusztu i dostarczają nam dokonań oraz osiągnięć, w związku z czym nie poprzestajemy w działaniach. Na dzisiaj szef kuchni przygotował kawałki maszyny w sosie kardamonowym oraz potrawkę w zalewie absyntowej. Smacznego!

||ALA|MEDA|| – Spectra Volume I

(wyd. Brutality Garden, luty 2022) towych. Miałem tak samo. Jak tylko zacząłem katować publiczność dźwiękami, to natychmiast przestałem się interesować terenem służącym do gibania i podrygów. Kwestia wydatkowania tego rodzaju energii chyba. Albo nie. Nie wiem. Natomiast wiem, że lubię muzykę taneczną i klubową. Od zawsze właściwie. Zarówno Fatboy Slim, jak i Trentemøller siedzą w plastikowych opakowaniach na moich półkach i wyskakują z nich od czasu do czasu w stronę odtwarzacza. Lubię, jak jest gęsto, jak jest mrocznie i jak nad wirtualną podłogą unosi się parafinowy dym. Lubię tłusto i uwielbiam, kiedy dżungla jest masywna. I dlatego odnoszę delikatne wrażenie graniczące z pewnością, że dostałem do łapek płytę skrojoną specjalnie dla mnie. Prosto z miejskiego lasu równikowego.

BG07. Czyli siódme (już) wydawnictwo dość świeżego jeszcze labelu Brutality Garden (radzę śledzić na bandcamp.com), który obdarza słuchaczy menu zróżnicowanym, ale jednak dość spójnym w przekazie. Muzyczne impro i elektronika to herby na ich sztandarach, a teraz dostajemy kolejną odsłonę formacji, która się numeruje od jeden do pięć, a teraz nawet skomplikowała pisownię oraz wymieniła basistę. Do ||ALA|MEDY|| dołączył bowiem Piotr Michalski (3moonboys, Małomiejsca). Na Spectrze usłyszycie państwo jeszcze dwóch bębniarzy – Jacka Buhla i Rafała Iwańskie-

Klubowe, polirytmiczne ścieżki Spectry to Tanzania i Angola w elektronicznej przepasce biodrowej dzierżące w dłoniach swego rodzaju mechanizm, który przypomina trochę pozytywkę ze strony jednej, a z drugiej natomiast przywodzi na myśl te mackowate stwory z Matrixa, które atakowały Zion.

Ja nie tańczę. Nie to, żebym nie umiał – nawet kiedyś ćwiczyłem taniec towarzyski – ale po prostu nie lubię. Jakoś tak się porobiło, że kiedy mój szanowny, pogrążony już teraz w spokoju, ojciec rozpoczął karierę muzyczną, to przestał czerpać przyjemność z pląsów parkiego – oraz Łukasza Jędrzejczaka oraz Jakuba Ziołka. Czyli fluktuujące osobowo zastępy kolejnych wcieleń formacji Alameda. Kolektyw ten co płytę zmienia swoje oblicze, co sprawia,

że ich szalikowcy (jestem jednym z nich) za każdym razem mogą jedynie zgadywać, przy jakiego rodzaju stylistyce będą się tym razem nacierać muzycznym ekwiwalentem masła orzechowego. Luty roku 2022 przyniósł im (nam) wycieczkę bardzo egzotyczną, bo po przebojowym wręcz i na wskroś „piosenkowym” Eurodrome (2019, Instant Classic) pięciu panów A spakowało plecaki i udało się daleko na południe – do matecznika ludzkości, czyli do Afryki. Propozycja muzyczna nieoczekiwana, ale z drugiej strony Alamedziarze zawsze zaskakują, więc może nie zaskakują nigdy. Nie ma sensu roztrząsać. Ma sens natomiast to, co ten krążek zawiera. Klubowe, polirytmiczne ścieżki Spectry to Tanzania i Angola w elektronicznej przepasce biodrowej dzierżące w dłoniach swego rodzaju mechanizm, który przypomina trochę pozytywkę ze strony jednej, a z drugiej natomiast przywodzi na myśl te mackowate stwory z Matrixa, które atakowały Zion. Sześć utworów wypełniających ten krążek to gęsta i zwarta energia, jaka z odległości brzmi i wygląda jak jakiś futurystyczny silnik-sfera, który wibruje i dudni energią i rytmem, zamazując jednocześnie własnymi wibracjami przestrzeń wokół siebie, co uniemożliwia dostrzeżenie szczegółów. I właśnie to, a nie wybór stylistyczny, jest dla mnie największym zaskoczeniem związanym z tą płytą. Alamedy różne były zawsze – niezależnie od podjętych tematów muzycznych – organizmami bardzo jednolitymi, ale jednak składającymi się z rąk, nóg i twarzy. ||ALA|MEDA|| natomiast jest właśnie jakim takim doznaniowym ulem. Kopcem termitów połączonym z niezwykle skomplikowanym mechanizmem, który pozostaje spójny i działa tylko, jeśli cały czas funkcjonuje i jest w stanie permanentnego ruchu. Kiedy słucha się echo-atomu czy konkk, to ma się wrażenie, że przed oczami i uszami ma się dźwiękowe perpetuum mobile, które raz wprawione w ruch, nie potrzebuje zewnętrznego źródła energii i nie zatrzyma się nigdy, bo napędza się samodzielnie własną wewnętrzną synergią. To muzyczna świadomość kolektywna. Spectra jest do tego stopnia jedną wielką kulą brzęczącej mocy, że gdy odsuniemy się od niej zbyt daleko, to możemy przeoczyć przerwy pomiędzy poszczególnymi kompozycjami. Nie mam pojęcia, jak to wszystko zostało nagrane, ale efekt końcowy jest porażający. Afrykańskie rytmy, puls, potężna jedność składowych i ten absolutny brak indywidualizmu, ten umysł kolektywny. Tu wszystko jest ważne i jednocześnie nic się nie wyróżnia. Tu (niby) przewodzą Buhl i Iwański, bo Afryka to przecież bębny, ale gdzie oni tak naprawdę są?! Wszystkie dźwięki obrobiono poza tym skrawaniem w duecie najlepszym z możliwych (nagrywał Jarek Hejmann, a miksował Ziołek), a jednak każdy fragment ocieka surową plemiennością i naturalizmem. Może kończąca ten album alrosa jest trochę bardzie zindywidualizowana dźwiękowo, ale to jeszcze bardziej podkreśla tę wspomnianą wcześniej spójność. I jakby na obrzeżu tego muzycznego ogromu listowia słychać dalekie nawoływanie: „Buntuj się, buntuj, gdy już światło mroczy…”. ||ALA|MEDA||, Spectra Volume I – słuchać z bardzo bliska.

Witkacy Tribute Ensemble – Wistość Rzeczy

(wyd. RG-Records, marzec 2022)

Artyści? – 11; style muzyczne? – przynajmniej 6; melodeklamacja, deklamacja, śpiew i onomatopeiczność wyrażana na sposoby przeróżne? – jak najbardziej; teksty? – te mniej znane w większości przytłaczającej; dbałość o szczegóły? – Instytut Witkacego; Chris Rea? – obecny; skórzane kurtki? – tylko w roli perkusyjnych tłumików; dziwność wszelakości? – w dozie absolutnie perfekcyjnie wymierzonej; drewniane pudełko? – na miejscu; bezwstydna blaga? – nie. Jeszcze jakieś pytania? Pewnie sporo, ale ja już nie mam żadnych. Za to mam kilka konkluzji i przemyśleń. Oraz pewność. Jedną. To po przesłuchaniu najnowszej produkcji opartej o szerokie zainteresowaniami muzycznymi plecy Bogusława Raatza i tak dużo. Po kolei jednak. Tjaaa, jasne… „Raatz ci płytę w księgarni zostawił” – komunikat zwięzły i konkretny. Poszedłem, odebrałem i już na pierwszy widok wspomnianego w poprzednim akapicie drewnianego opakowania z bielusieńkim

napisem „Witkacy Tribute Ensemble” wzniosłem oczy ku niebiosom, i pomyślałem, że czeka mnie formułka mailowa o „niezgodności stylistycznej z przyjętą przez naszą stację linią”. Ale zawsze to miło, że o człowieku z niszowego radia pamiętają. Tym bardziej że kolega Bogusław to typ raczej twardy i nieobcyndalający się w tańcu. Co cenię. Bardzo. Bo mam tak samo. Duża oszczędność czasu. Więc zrozumie. Dotarłem do domu. Zaopatrzyłem się w lodówce w alkohol lubiany ze względu na walory smakowe (niech chociaż jakaś przyjemność z tego będzie), usiadłem, nacisnąłem play… i mnie przeniosło. Dokądś. Nie za bardzo wiedziałem (i do dzisiaj nie wiem), dokąd, ale zdecydowaskomplikowanego tematu w sposób odświeżająco przystępny. Jak Bogusław Raatz zdradził nam w radiowym wywiadzie (do odsłuchania na stronie radiokultura.pl/podcasty), muzycy zaufali po prostu swoim „artystycznym bebechom” i jeśli czuli, że coś „siedzi”, to nie kombinowali przy tym dalej i nie wieszali kolejnych bombek na choince, i nie rzucali anielskim włosiem. Są na tej płycie miejsca wręcz kompozycyjnie infantylne, ale mi-

Nie da się zdefiniować doznania estetycznego o poziomach wielu, jakim jest Wistość Rzeczy, w sposób codzienny. Nie ma zresztą takiej potrzeby. Ansambl artystyczny powołany przez bydgoskiego artystę i przedsiębiorcę miał za zadanie przedstawienie publiczności mniej znanych tekstów Stanisława Ignacego Witkiewicza.

nie poczułem swąd grillowanego peyotlu. W marcu. Ja rozumiem – Szwederowo, ale to już nawet na mojej ośce awangardowe działania. „Ja wiersze piszę…”, co? „Uczuć wszawych wstęga…” – mówię przecież. Jak wstęga?! Skąd ten głos?! Czy to jest trąbka Jachny?! Bas też skądś znam – ten charakterystyczny sposób atakowania strun. Korybalski?! Dajcie mi to pudełko! Play po raz kolejny. I kolejny. Przepraszam bardzo, ale się pomyliłem w założeniach. Już nie będę.

Chaotycznie? Recenzja tego wydawnictwa nie może być inna. Nie da się zdefiniować doznania estetycznego o poziomach wielu, jakim jest Wistość Rzeczy, w sposób codzienny. Nie ma zresztą takiej potrzeby. Ansambl artystyczny powołany przez bydgoskiego artystę i przedsiębiorcę miał za zadanie przedstawienie publiczności mniej znanych tekstów Stanisława Ignacego Witkiewicza i okraszenie ich muzyką zgodną duchem i stylem z twórczością naszego narodowego szaleńca. A że Witkacy tworzył cały czas i wszystko, to i muzycznie na tym albumie jest gęsto. Choć z reguły minimalistycznie. Mamy tu jazz, funky, rock, progres, kosmiczną elektronikę rodem z Laboratorium i jeszcze kilka pewnie rozchwiań gatunkowych. Umiejętności poszczególnych wykonawców są na najwyższym światowym poziomie (listę obecności sobie państwo sprawdzą w książeczce, „BIK” nie jest z gumy), więc technicznie jest bez zarzutu, a nawet miejscami mam tzw. ciary. Kompozycyjne plamy dźwięków przeplatane hipnotyzującym absolutnie głosem Pawła Sakowskiego i psychodelicznym miejscami śpiewem rewelacyjnej Eurazji Srzednickiej tworzą jednak coś więcej niż tylko album muzyczny. Wistość Rzeczy to podróż. To opowieść. To przedstawienie. To teatr, z którego nie chce się wychodzić. To spektakl, który ma tyle barw i twarzy, że nie sposób się nim znudzić. Moje początkowe uprzedzenie do tego rodzaju projektów bierze się z faktu, że większość z nich jest sztucznie udziwniana i przeintelektualizowana. Członkowie WTA podeszli jednak do strzowsko opisują one to, co się dzieje w warstwie tekstowej, i stanowią kontrapunkt do bardziej zmysłowych partii tego albumu. Niesamowicie sprawnie utrzymana jest w związku z tym dynamika tego, co się nam przed uszami i oczami przesuwa. I ta końcówka! Zdradzać nie zamierzam. Podróżujcie sobie państwo bez mapy. Tak jest najprzyjemniej.

Witkacy Tribute Ensemble, Wistość Rzeczy – łolaboga, jakie to dobre wyszło, hej! 

SzyMOn anDrzejewSki miłośnik muzyki, felietonista, szwederowiak z urodzenia i zamiłowania. Redaktor naczelny Radia Kultura.

Fot. Roman Bosiacki

This article is from: