Rzeczy, które znalazłem Dawid Cioch
Od zachodniego okna żarzy się słońce, napełniając strych ciepłem i duchotą. Czuję pierwsze krople potu na szyi, co prowadzi do natychmiastowego otwarcia okien południowych i północnych. Sytuacja wydaje się znośna, oprócz zgliszcza zdechłych much tłoczących się pod oknami.
Zaraz po lewej stronie od wejścia widać niewielkie i stworzone przez wujka sprzęty, które w dużej części odwzorowują te spotykane na siłowniach. Drewniana ławka do wyciskania wraz ze sztangą z zawieszonymi ciężarami, które najprawdopodobniej odlane są z zaprawy cementowej. Niedaleko ławki leżą hantle z cegieł owinięte grubym sznurem, również domowej roboty. Troszkę dalej, bliżej zachodniego okna, wisi metalowa rura, która może służyć ćwiczeniom opartych na podciąganiu. Odwiedzałem strych dziadków już wiele razy, ale nigdy nie doceniłem tej mini siłowni, która od dawien dawna tu mieszka. Część aerobikowa wydawała mi się od wielu lat bezpieczna. Znajduje się w bliskim otoczeniu jedynej lampy oświetlającej to pokraczne miejsce nocą. Jako dziecko bałem się postawić stopę poza obszar rzucanego światła - bliżej wschodniej i północnej ściany. Teraz za przyjaciela mam resztki promieni słonecznych ledwo dostających w tamte miejsca i jednocześnie mój podeszły wiek. Oczywiście nie aż tak podeszły jak mógłbym chcieć. Idąc wolnym krokiem, badam wszystko co napotkam pod północną ścianą. Natrafiam na pierwsze rzeczy, które już dawno zakorzeniły się w mojej głowie jako wspomnienia. Pierwsze z nich odkopała rozlatująca się ozdoba świąteczna w kształcie choinki, leżąca tuż przy worku orzechów, który zapewne byczy się tu od zeszłej jesieni. Jeszcze za dziecka zawieszałem ją z wujkiem na zewnętrznych ścianach domu, które prezentowały wszystkim przejezdznym 10
świąteczny duch domostwa. Jej miejsce zajęły nowoczesne światełka w kształcie sopli lodu, których nie trzeba już zawieszać i zdejmować raz do roku, a choinka odeszła w zapomnienie.
Zaraz obok stoi coś co napawa mnie niepewnością, a nawet trwogą. Owinięte czarną i giętką rurką, przykryte styropianem z postawionym na samej górze czarnym garnkiem, stoi i się nie rusza. Sam makabryczny wygląd może być powodowany stanowiskiem w półmroku. Jak się później okazało, urządzenie to służyło jeszcze do połowy lat dziewięćdziesiątych jako narzędzie ważące tuczniki. Nikt jednak nie wie, dlaczego znalazło się ono na strychu, do którego trzeba pokonać dwukrotnie wąskie schody. Północna ściana jest wyjątkowo zagracona. Tuż obok starej wagi, na drewnianej skrzyni, stoi akwarium, które służyło za domek dla chomików bengalskich mojej ciotki. Mimo, że minęło już prawie 15 lat odkąd ostatni z nich opuścił ten dom, to wciąż jestem w stanie przypomnieć sobie ten charakterystyczny piżmowy zapach. Możliwe, że to był pierwszy krok powodujący zapalenie się lampki w mojej malutkiej główce o posiadaniu futrzastego zwierzaczka, a dokładniej króliczka. Wśród kilku pudeł pełnych różnobarwnych worków oraz wielkiego pudła po telewizorze, stoi małe łóżeczko dziecięce. Pierwsza myśl mówi, że jestem za stary, żeby ktokolwiek mógłby trzymać niezbyt ważną pamiątkę z mojego okresu niemowlęcego. Jednak nie mam racji. Co innego z moim młodszym bratem. Gdzie się nie obejrzę, tam znajduję coś z okresu jego niemowlęctwa. Na strychu też. Dwa metry dalej, stoi jego kołyska wypełniona po brzegi stertą starych pierzyn i poduszek.