Braciszkowie świętego Franciszka #127

Page 1

Braciszkowie Świętego Franciszka Rok XXI, nr 127


Spis treści 3 Słowo wstępne 4 Lekarstwo dobre na wszystko Karolina Niedzielska

6 Poznaj siebie br. Michał Baczkura

8

Teatr Hakuna Matata Krzysztof Longa

11 Skąd się biorą powołania? br. Szymon Janowski

14 Poślę Cię do ludu o niezrozumiałym języku Br. Maciej Sokołowski

20 Jak przeżyć Wielki Post? Br. Adam Zwierz

22 Kapelan więzienia… Br. Piotr Woźniacki

23 Historia klasztoru – Nowe Miasto nad Pilicą

25 Droga do naprawienia świata Br. Krzysiek Przybylski

M

roźne dni już chyba za nami, ale zima wciąż trwa i wcale nigdzie się jej nie spieszy. Kiedy po szkole, wykładach czy pracy wracamy do domu nieco zmarznięci i zmęczeni, nic tak nie regeneruje sił jak gorąca herbata. Do herbaty proponujemy nowy numer naszego czasopisma a w nim kilka ciepłych i interesujących artykułów. Ich tematy są różnorodne, dlatego mamy nadzieję, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Jeśli chcesz się dowiedzieć, jak zostać wytrawnym lekarzem nie kończąc żadnej szkoły – przeczytaj pierwszy z artykułów. Jeżeli interesuje Cię odpowiedź na pytanie: skąd biorą się powołania? – proponujemy tekst autorstwa Brata Szymona. W numerze opisujemy także nietypowy teatr działający w Lublinie. Polecamy również świadectwa naszego Brata Macieja (misjonarza z Turcji) oraz Brata Piotra, który opowiada o życiu i pracy wśród więźniów. Nie mogło również zabraknąć tekstu o historii kolejnego klasztoru. Tym razem jest to nasz dom w Nowym Mieście nad Pilicą. Chcemy również pomóc Ci wejść w tak piękny, ale jednocześnie trudny czas rozpoczynający się w Kościele – czas Wielkiego Postu. Zachęcamy do przeczytania artykułu Brata Adama o przeżywaniu tego ważnego dla nas okresu tak, by go nie zmarnować i pozwolić odnaleźć się Bogu. A na deser: co takiego łączy Postulat i „Króla Lwa” oraz o najtrudniejszej pielgrzymce, która ma tylko, a może aż 40 centymetrów długości. Miłej lektury! Życzymy również by ten rozpoczynający się Wielki Post był czasem przemiany naszego serca i sposobu myślenia. Byśmy każdego dnia przybliżali się do naszego Pana – Jezusa Chrystusa, który za nas i dla nas nie tylko przyjął mękę i śmierć na krzyżu, ale również zmartwychwstał! br Grzegorz W. br Krzysztof P.

27 Terminarz Braciszkowie św. Franciszka


4

Lekarstwo

P

dobre na wszystko!

rzychodzi uśmiech do lekarza, a lekarz... no właśnie. Co na to lekarz? Co by się stało, gdybyśmy poddali uśmiech badaniom i jaką lekarz postawiłby diagnozę? Zastanów się. Czy uśmiech jest chorobą? Czy jest zaraźliwy? Czy da się go przedawkować? Postaraj się odpowiedzieć sobie na te pytania. Wyobraź sobie, że jesteś lekarzem (bez wątpienia najlepszym w okolicy). Załóż na chwilę biały fartuch i zasiądź na fotelu w swoim przytulnym gabinecie. Właśnie popijasz herbatę z cytrynką i mocno zastanawiasz się nad uśmiechem. Czy uśmiech jest zaraźliwy? Co się dzieje, gdy uśmiechasz się do innych osób? Najlepiej sprawdź to sam. Zobacz ile z nich odpowie ci

tym samym. Mam nadzieję, że nie trafisz na samych ponuraków, bo i tacy się zdarzają. Mimo to, jestem jednak pewna, że zdecydowana większość odwzajemni ci ten gest. Mój uśmiech wywołują przyjaciele, rodzina, znajomi, ale i nie tylko. Szczerząca się do mnie obca osoba także nie miałaby problemu z rozweseleniem mej twarzy. Uśmiech rodzi uśmiech. Jest zaraźliwy i czasem przechodzi z jednych ludzi na drugich w najmniej oczekiwanym momencie. Lekarzu. Wypij kolejny łyk zdrowej herbatki i popraw sobie stetoskop. Jeśli chcesz załóż nogi na biurko i pomyśl dalej... Czy uśmiech można przedawkować? Co się dzieje gdy uśmiechamy się do siebie zbyt często? Czy może mieć to ne-

Braciszkowie św. Franciszka

gatywny wpływ? Uważam, że to niemożliwe. Kardiolodzy udowodnili, że śmiech ogranicza ryzyko zapadalności na choroby serca. Podczas śmiania się nasze serducho szybciej bije. Wpływa to pozytywnie na pracę całego organizmu. Śmiech przyspiesza krążenie krwi, przez co dostarczana ona większą ilość tlenu do organizmu. Ale ty doktorze oczywiście już to wiedziałeś wcześniej. Musisz teraz tylko pamiętać, aby każdemu pacjentowi do całej listy leków wymienionych na recepcie dopisać uśmiech. Zarówno osobom z nerwicą, jak i tym spokojniejszym (profilaktycznie). Jesteś specjalistą, dlatego nie poprzestajesz na tym i prowadzisz dalsze badanie uśmiechu. Jak myślisz? Czy uśmiech ma właściwości promieniotwórcze? Nie sądzę. Jednak gdyby spojrzeć na to z innej strony to ma on coś wspólnego nie z promieniowaniem, a promieniami. Zgodzisz się chyba ze mną, że uśmiechnięci ludzie nie promieniują, lecz promienieją. Uśmiech rozświetla nie tylko całą twarz człowieka, ale i wszystko wokół niego. Słyszałam kiedyś takie stwierdzenie z którym się całkowicie zgadzam: „Uśmiech kosztuje mniej od elektryczności a daje więcej światła”. Pomyśl... Może powinieneś zmienić sposób oświetlania swojego gabinetu? Jako uśmiechnięty lekarz nie tylko będziesz cieszyć się zaufaniem pacjentów, ale i płacił mniejsze rachunki za światło. I pamiętaj przy tym, że twój uśmiech wcale nie musi być energooszczędny. Wróćmy jednak do analizy zjawiska uśmiechu. Czy twoim zdaniem uśmiech jest chorobą? Czy to raczej chorobę powoduje jego niedobór? Według mnie ów niedobór może być bardzo poważny w skutkach. Najczęstsze objawy to apatia, ogólne osłabienie organizmu, rozdrażnienie, brak apetytu a w ekstremalnych przypadkach nawet brak chęci do życia! Zapytasz się jak tego uniknąć. Moja rada jest prosta. Zachęcaj swoich pacjentów (znajomych, rodzinę) do regularnego uzupełniania dziennej dawki uśmiechu. Jego poziom nie może spaść poniżej normy. Jeśli jed-

Braciszkowie św. Franciszka

nak tak się stanie niezwłocznie wykonaj takim osobom zastrzyk miłych słów. Jeśli jednak nasz pacjent boi się igieł możesz zastosować uśmiech w proszku, czyli sypnąć mu kilkoma dobrymi dowcipami. Ostatnią fazą badań jest wniknięcie w budowę uśmiechu. Właśnie... Jak wygląda uśmiech? Weź do ręki lusterko. Uśmiechaj się powoli. Obserwuj dokładnie każdy ruch na twojej twarzy. Widzisz jak kąciki twoich ust wędrują ku górze? Podnoszą ci się policzki? Nie bez powodu rozwesela się smutne osoby słowami „głowa do góry”, albo „uszy do góry”. Gdy na twojej twarzy pojawia się uśmiech, nawet twoja dusza unosi się i może ci się wydawać jakoś dziwnie lżejsza. Uśmiech jest więc pierwszym krokiem ku NIEBU. Jeśli cię nie przekonałam nie musisz zgadzać się z moją diagnozą. Mnie jednak ona w pełni satysfakcjonuje a nawet motywuje. Zdejmuję więc mój lekarski fartuch i zamykam gabinet. Idę na ulicę zarażać ludzi uśmiechem. Ruszasz ze mną?

karolina niedzielska

5


6

Poznaj siebie – Postulat!

P

ostulat jest czasem formacji początkowej zmierzającej do przyjęcia kapucyńskiego sposobu życia, ale nim się to dokona, domaga się on odpowiedzi na wiele pytań rodzących się w sercu człowieka. Kim jestem? – to pytanie choć z pozoru proste, staje się wielkim wyzwaniem. „Szukajcie prawdy, a prawda was wyzwoli” – krótką ripostą odpowiada Jezus. Pojawia się kolejna kwestia, która wraz z postępem w formacji ulega zgłębieniu, pytanie które na początku brzmiało: „czym jest prawda?” zmienia się w „kim jest prawda?”. Wszyscy zgodnie odpowiedzą: „Jezus Chrystus”. Wydawałoby się: OK! Już wszystko jasne, więc do roboty drogi bracie! Jednakże okazuje się, że to wszystko nie jest takie proste, wymaga wiele trudu, wytrwałości, pracy i ufności. Jesteśmy tylko ludźmi, stworzonymi przez Stwórcę, a któż lepiej zna produkt od Producenta? Niedawno miałem okazję obejrzeć dość już starą bajkę pt.: „Król lew”. Wydaje mi się, że jest dobrze znana, dlatego chciałbym posłużyć się jej przykładem. Przedstawia młodego lwa (Simbę), który dorasta pod okiem Taty (Mufasy) i swej mamy (Sarabi), opiekuje się nim również „lokaj” króla lwa, którym jest papuga (Zazu). Tata młodego lwa ma starszego brata o imieniu Skaza, wywołującym negatywne emocje, co nie jest bez znaczenia. Pewnego dnia młody lew bawiąc się w wielkim wąwozie, dostrzega stado antylop biegnących wprost na niego. W tym samym czasie jego tata zostaje powiadomiony o niebezpieczeństwie i biegnie na ratunek synowi. Wydarzenie kończy się tym że mały lew zostaje uratowany przez tatę, którego zabija Skaza. Śmierć Mufasy jest owiana tajemnicą. Po wszystkim, przy nieżyjącym Tacie, jest również opłakujący go syn, po chwili dołącza również Skaza. Okazuje złudną troskę wini za wszystko Simbę, doprowadzając do jego ucieczki z rodzinnego terenu. Skaza mianuje się królem, gdyż stary król nie żyje a jego następca uciekł. Kiedy mały lew dojrzewa, spotyka swą przyjaciółkę z dzieciństwa która właśnie go

7 szuka, gdyż chce nakłonić go do powrotu do swego prawdziwego domu i objęcia władzy. Ten nie zgadza się, czuje się winny wszystkiemu i wyrzeka się obowiązków. Pewnego razu gdy Simba przegląda się w lustrze wody, dostrzega swego ojca we własnym odbiciu. Odnajduje to wielkie podobieństwo. Ukazuje się na niebie jego zmarły ojciec mówiąc kilkakrotnie: „Simba, pamiętaj kim jesteś!” Simba powraca. Zastaje zrujnowane pola i lasy, które niegdyś za rządów ojca piękne i kolorowe, teraz opanowane przez złe hieny i króla Skazę. W konfrontacji ze Skazą Simba odkrywa prawdę. To nie on jest winny śmierci ojca lecz Skaza który wszystko zaplanował. Mierzy się ze Skazą, dochodzi do walki. W konsekwencji wszystko kończy się dobrze i niegdyś młody, zalękniony lew powraca jako król na swoją ojczystą ziemię. Przez te doświadczenia odkrywa prawdę o swej przeszłości. Historia ukazana w tej bajce, jest opowiadaniem z którym myślę że my, postulanci, utożsamiamy się przede wszystkim przez pracę nad

Braciszkowie św. Franciszka

sobą, odkrywanie prawdy o sobie i miłości Boga Ojca. Mimo że widzimy w sobie tak wiele słabości, grzechu, niedoskonałości, które często nas dołują i zniechęcają, to najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że Pan Bóg kocha Cię takim, jakim jesteś, nie takim jakim chciałbyś być! To On, nasz Tata przychodzi w chwili słabości, upadku mówiąc : „Pamiętaj kim jesteś!”. Przypomina nam wielką prawdę, o której jakże często zapominamy. Przede wszystkim jesteśmy dziećmi Bożymi, kochani przez Boga, naszego Ojca. To On udowadnia nam każdego dnia miłość do nas, dając nam swoje Słowo. Ono jest dla nas lustrem dzięki któremu możemy się nieustannie nawracać. Ukazuje nasze wady, grzechy, ale również radość z tego, że On żyje w nas, że jest Bogiem, który stał się człowiekiem podobnym do nas. Postulat to czas, kiedy szukamy prawdy o sobie, o naszych rodzinach, przeszłości, którą Pan Bóg rzeczywiście nam pokazuje i tłumaczy. Spoglądając na własne życie oczyma Jezusa, odkrywamy podobnie jak Simba duże podobień-

Braciszkowie św. Franciszka

stwa do naszych rodziców, co pozwala nam lepiej zrozumieć siebie samych, nasze życie. Nierzadko musimy skonfrontować się z tym co boli, co jest „skazą”, co w nas krwawi i karze uciekać, budzi w nas lęk. Nieznajomość prawdy o sobie napełnia człowieka lękiem, a ten rodzi niepewność i odbiera radość życia. To od czego uciekamy przejmuje nad nami kontrolę. Droga do uświadomienia sobie tego wszystkiego we własnym życiu naznaczona jest wieloma trudami, sytuacjami które bolą, ale bez podjęcia ich nie bylibyśmy tymi, którymi się stajemy. To od czego uciekaliśmy okazuje się tym, przez co możemy doświadczyć miłości Boga w naszym życiu. Tak jak młody lew, powracając staje się królem, tak my uczymy nie bać się swojego życia. Nie my należymy do naszego życia, lecz życie należy do nas, my należymy do Boga, a Bóg jest Drogą, Prawdą i Życiem. Obyśmy wszyscy, zawsze pragnęli poznać prawdę. br. Michał Baczkura


T

8

eatr Hakuna Matata działa z małymi przerwami już prawie 10 lat przy parafii Braci Mniejszych Kapucynów na Poczekajce w Lublinie. Na początku należy powiedzieć, a raczej napisać, że działamy dzięki Braciom Kapucynom. Spotykamy się w ich amfiteatrze, który znajduje się w podziemiach kościoła. Jest to teatr amatorski składający się głównie ze studentów lubelskich uczelni. Sama gra jest dla nas swego rodzaju przygodą. Poprzez wcielanie się w konkretne role stajemy się kimś, kim w sumie nigdy nie będziemy. Możemy zobaczyć jak to jest. Gra w teatrze jest dla nas przede wszystkim dobrą zabawą. Wszyscy jesteśmy młodzi, pełni energii i mamy mnóstwo szalonych i śmiesznych pomysłów, których na co dzień nie mielibyśmy jak i gdzie zrealizować. Teatr daje nam możliwość podzielenia się tym wszystkim z innymi, jest on dla nas pewnego rodzaju możliwością wyszumienia się. Publiczność natomiast może oglądać i oceniać nasze pomysły. Myślę też że jest to swego rodzaju próba dla każdego i każdej z nas. Mamy okazje i sposobność sprawdzić samych siebie, poznać kim jesteśmy. Odkrywać swoje talenty, swoje zalety, ale także i wady. Tworzymy zżytą ze sobą grupę. Uczymy się być razem i dogadywać, często przez ustępstwa. Teatr, więc jest bardzo przydatny w życiu codziennym. Uczy nas być i współpracować z innymi. W nim możemy odkrywa wiele zdolności, które potem przydają się nam w życiu (nie muszę chyba tu wspominać o poprawnej polszczyźnie i odwadze). Umiejętność grania na scenie bowiem jest bardzo przydatna. Uczy nas porozumiewania się

TEATR HAKUNA MATATA z innymi i prezentowania odważnie swoich poglądów w sposób zrozumiały dla innych. Teatr obok tych pożytecznych rzeczy jest dla nas również formą zabawy. Mimo, iż dzisiaj nie jest on bardzo popularną formą rozrywki, gdyż każdy woli pójść do kina. Teatr, zaś wydaje się być czymś drogim, a pójście do niego kojarzy się z wielką i oficjalną wyprawą. My z naszymi przedstawieniami jeździmy po różnych miejscach i gramy za darmo. Przez to chcemy pokazać ludziom, jak niezwykła jest to forma rozrywki, jak bardzo pożyteczna i kształcąca. Zachęcamy więc wszystkich żeby zobaczyli i poczuli to na własnej skórze. Chcemy pokazać, że teatr i sztuka są dla wszystkich, a przedstawienia bardziej niż film dają poczuć emocje i utożsamiać się z bohaterami. Przez spektakle chcemy przekazać wartości, którymi żyjemy, wartości chrześcijańskie. Naszym marzeniem jest, aby wszyscy pokochali teatr tak jak my. Warto tu też zaznaczyć, że jesteśmy dosyć oryginalnym teatrem. Gra w nim bowiem kilku braci kapucynów. Myślę że dla wszystkich członków naszego zespołu jest to bardzo istotne.

Braciszkowie św. Franciszka

Przez ten fakt obecności, bracia pokazują nam, że w pewien sposób identyfikują się z rzeczywistością kultury, a także to, że jesteśmy częścią tej parafii, a nie jakimś tam teatrem działającym przy Poczekajce. Jesteśmy bardzo zadowoleni z pomocy braci kapucynów, którzy aktywnie uczestniczą w naszych próbach, a przy tym bardzo się z nami zżywają. Jest to, że tak powiem, znajomość na trochę innych regułach. My po prostu wszyscy się przyjaźnimy. Zupełnie inaczej możemy porozmawiać o różnych sprawach. Inaczej rozmawia się z bratem jako kimś oficjalnym, a inaczej z przyjacielem. Nasza rzeczywistość daje nam możliwość poznania zakonu i zakonników od trochę innej strony. Można powiedzieć jako normalnych młodych ludzi, pełnych często szalonych pomysłów. Po prostu takich jak my, którzy mają duży potencjał i niespożyte siły. Teatr daje im możliwość zrealizowania niektórych marzeń, oraz obcowania z młodymi w trochę innej rzeczywistości niż tylko wspólna modlitwa w kościele. Część aktorów może dzięki temu bardziej i szczerzej otworzyć się na osoby zakonne. Bardzo dobrze, że bracia są z nami.

Braciszkowie św. Franciszka

Pomijam tu fakt jakiegoś pilnowania nas, bo w sumie to wszyscy jesteśmy dorośli (prawie wszyscy he! He! He!) i niczego nie psujemy, ale na pewno bardzo dużo znaczy to, że kapucyni widzą w nas normalną grupę działającą w parafii. Mimo, iż jest to dość specyficzna grupa. Oczywiście, co warto podkreślić, kapucyni są również naszą najwierniejszą widownią! Regularnie zajmują przynajmniej kilka rzędów w amfiteatrze. To oczywiście bardzo cieszy, bo poza tym, że dobrze się bawimy i mamy okazje się wyszaleć, wygłupiać, poznać nowych ludzi i zaprezentować swoje umiejętności to przede wszystkim robimy to dla widzów. Przyjemnie jest widzieć, że ludzie przychodzą na nasze spektakle. To, samo w sobie, jest pewną nagrodą za poświęcany czas. Niesamowite jest uczucie jak człowiek wychodzi na scenę przed pełną widownią i trzeba grać. Z naszymi spektaklami wychodzimy też poza Poczekajkę. Jest to wielki sukces i promocja naszego teatru. Tutaj wielką rolę odgrywają wszyscy aktorzy, którzy często chodzą do konkretnych miejsc i pytają o możliwość wystąpienia. Bardzo pomagają bracia, dzięki którym mogliśmy zagrać w innych klasztorach kapucyńskich, jak chociażby w Lubartowie. Poprzez uczestnictwo w grupie bracia pokazują nam, że zależy im, aby ten teatr istniał i chcą go dalej prowadzić. Przez to że mieszkają w klasztorze (czyli na miejscu) mają niewątpliwie łatwiej organizacyjnie. Spotkania odbywają się właśnie dzięki nim. Zdarzało się, że załatwiali salę do prób, gdy amfiteatr był zajęty, a samemu jednak byłoby trochę

9


10

trudniej. Często też kończymy bardzo późno, ale przez to, że są z nami bracia nigdy nie sprawiało to żadnego problemu i mogliśmy siedzieć nawet do bardzo późna. Nasza grupa dzięki graniu bardzo się zżyła i mimo, że się różnimy to wszyscy bardzo się ze sobą przyjaźnimy. Dzięki czynnemu uczestnictwu braci na pewno znacznie poprawia się atmosfera. Po prostu czujemy się potrzebni i na miejscu. Bardzo miło jest jak bracia, nie grający w teatrze, z zaciekawieniem interesują się i pytają o kolejne sztuki. Wtedy nawet mimo zniechęcenia widzimy, że gramy dla ludzi, którym na nas zależy i że to ma sens. Często też kapucyni są takim czynnikiem łagodzącym spory. Wiadomo wszyscy bardzo się różnimy i niekiedy występują kłótnie. Wtedy kapucyni pomagają się pogodzić i są jakby takimi łącznikami między zwaśnionymi osobami. Grający w teatrze bracia, są więc zarówno wsparciem fizycznym przez to, że zasilają grono naszych aktorów, pomagają w organizacji, ale także psychicznym przez to, że się utożsamiają z taką, może trochę specyficzną grupą działającą na Poczekajce. Myślę że jest jeszcze bardzo dużo przykładów, które można byłoby przytoczyć, żeby pokazać jak bardzo kapucyni pomagają teatrowi i jak bardzo przyczyniają się do jego rozwoju. Ale to może innym razem. Chyba, że ktoś chciałby przekonać się na własnej skórze jak to jest to zapraszamy do teatru. Ja mam na imię Krzysztof w teatrze jestem od prawie 4 lat. Jestem studentem informatyki oraz budownictwa na politechnice lubelskiej. W

teatrze znalazłem się dzięki Marii. Zna mnie dość dobrze i sama jest trochę szalona więc zaprosiła mnie na próbę i zostałem. Mimo wielu obowiązków, bo poza studiami pracuje dorywczo i mam sporo zajęć dodatkowych, nie wyobrażam sobie żebym mógł zrezygnować z teatru. Człowiek wręcz czeka cały tydzień na czwartek żeby wreszcie spotkać się ze znajomymi w teatrze. Jest to niesamowita grupa. Wszyscy mamy szalone pomysły i muszę się przyznać, że większość czasu na próbach spędzamy na wygłupach. Trudno opisać to co się dzieje. Po prostu wszyscy się świetnie bawimy i wygłupiamy, jest mnóstwo śmiechu i żartów. Nawet jak przychodzi ktoś nowy to bardzo szybko utożsamia się z grupą i czuje się dobrze. Jesteśmy bardzo otwarci na wszystkich i myślę, że dajemy to poczuć. Próby więc są wspaniałą formą rozrywki i takiego wyluzowania się. Jednak nic nie może się równać z graniem. Zwłaszcza z premierami na Poczekajce. Pełen amfiteatr robi wrażenie. Ok 400 osób i odsłaniająca się kurtyna za którą stoisz. Wspaniałe uczucie. Ta adrenalina… Wtedy nawet pół roku prób na nic się zdaje. Po prostu mając wykuty na blachę tekst trzeba grać. Grałem w kilku sztukach i za każdym razem bawię się wspaniale. To chyba nigdy mi się nie znudzi. Widzę też jak bardzo przydają mi się umiejętności nabyte w teatrze w życiu codziennym. Już pomijam polszczyznę czy słownictwo. O wiele łatwiej się dogadać, zaprezentować coś, czy dobierać argumenty w czasie dyskusji, a nawet kogoś przekonać. Dogadać się z kimś i być pewniejszym nie tylko prywatnie ale też przed gronem nieznanych ludzi. Te i wiele innych rzeczy mogłem dokształcić dzięki teatrowi. Poznałem też wielu bardzo fajnych ludzi. Wiele osób przychodzi i odchodzi, ale bardzo często utrzymują dalej kontakt z teatrem. Wszyscy się bardzo przyjaźnimy. Można poznać wiele szalonych osób, które mają dość szaloną, ale pożyteczną i twórczą formę rozrywki. Krzysztof Longa

Braciszkowie św. Franciszka

Skąd się biorą powołania? ankieta na temat rozeznawania powołania przez braci w formacji początkowej naszej Prowincji

T

emat powołań i powołaniowego duszpasterstwa naszej Prowincji wypłynął ostatnio na naszej grupie dyskusyjnej, w który włączyło się kilku braci. 15 listopada br. miało również miejsce spotkanie Prowincjalnego Sekretariatu Formacji. Zainspirowany powyższymi faktami pomyślałem, że warto byłoby rzucić jeszcze trochę światła na to zagadnienie. W tym celu przeprowadziłem prostą ankietę wśród naszych braci – wzięli w niej udział klerycy, junioryści i ponowicjusze, w sumie 19 braci. Niestety nie wzięli w niej udziału wszyscy, co nie daje pełnego obrazu rzeczywistości, jednak analiza odpowiedzi wnosi nieco do dyskusji o duszpasterstwie powołań w naszej Prowincji.

Rozeznawanie powołania Dyskusja na internetowym forum jest świadectwem na to, że, jak pisze br. Jarosław w sprawozdaniu ze spotkania Sekretariatu, że wśród braci Prowincji dokonuje się „uwrażliwienie na sprawę powołań oraz budzenie świadomości odpowiedzialności którą mamy wobec przyszłości Zakonu”. Bracia Adam i Przemek zwracali z kolei uwagę na świadectwo naszego życia, jako rzeczywistości mającej znaczenie dla apostolstwa, a także mogącej rodzić powołania. Często to świadectwo jest ‘nieświadome’. Wśród odpowiedzi na pytanie „jak poznałeś kapucynów?” najczęściej padała odpowiedź w rodzaju „widok braci na rekolekcjach” czy „w mojej parafii”. Kilku braci było związanych z kapucynami przez miejsce zamieszkania, nie

Braciszkowie św. Franciszka

była to jednak duża liczba. Często sam widok człowieka w habicie ma niesamowicie duże oddziaływanie. Jeden z uczestników ankiety napisał: „W moim przypadku widok braci, którzy przyjechali głosić rekolekcje do mojej parafii odegrał dużą rolę. Szczególnie widok habitu, a także to, raz widziałem brata, który był w moim wieku. (…) gdy zdecydowałem się wstąpić i nawiązałem kontakt z bratem (…), który poświęcił mi trochę czasu, aby mi przybliżyć życie braci, było to dla mnie ważne i zadecydowało o ostatecznym wstąpieniu”. W ankiecie postawione zostało pytanie o bezpośrednie powody wstąpienia do Zakonu. Można było zaznaczyć kilka odpowiedzi. Liczby wyglądają następująco:

Powyższa tabela potwierdza to, jak ważne jest świadectwo życia, które dajemy jako wspólnota (5 na 19 braci wskazało wspólnotę w miejscu swojego zamieszkania), ale jeszcze ważniejsze jest spotkanie z konkretnym bratem, a więc konkretna relacja z jednym z kapucynów,

11


12

które zaważyło na podjęciu przez kogoś decyzji o wstąpieniu do Zakonu. 11 na 19 braci ma takie doświadczenie. Inną ważną rzeczywistością, w której przed wstąpieniem można zobaczyć jak żyją kapucyni są rekolekcje powołaniowe – 8 braci podało taki wyjazd jako bezpośredni powód wstąpienia, w tej liczbie 7 to seminarzyści. Być może siła „powołaniówki” (w znaczeniu rekolekcji) trochę zmalała z biegiem czasu, skoro tylko 1 ponowicjusz wskazał ją jako bezpośredni powód wstąpienia. 5 braci mówiło o zachwycie jakimś kapucyńskim świętym – nr 1 to o. Pio, ale pojawił się też bł. Honorat. Ciekawe, że żaden z braci nie zaznaczył odpowiedzi „wydarzenia związane z kapucynami” – wydarzenia te to oazy, pielgrzymki, Golgota Młodych i inne, w których biorą udział nasi bracia. Na pierwsze miejsce wysuwają się więc relacje młodych ludzi z konkretnymi braćmi. Świadczy to o wadze naszej obecności wśród młodych ludzi, którzy poszukują swojego miejsca w Kościele i świecie.

Jak poznać Zakon, do którego chcę wstąpić Ważną rzeczą jest wiedzieć, do jakiego zakonu się wstępuje. Do wyboru było dość sporo odpowiedzi:

wskazały 4 osoby. Wyniki ankiety wskazują jak bardzo ważne jest wykorzystanie Internetu w dziele duszpasterstwa osób rozeznających powołanie. Sieć stała się drogą zapoznawania z Zakonem dla 7 osób, 6 osób wskazało strony duszpasterstw obu prowincji (1 osoba Prowincję Krakowską). Na korespondencję z powołaniowcami wskazało 6 osób. Myślę, że wniosek jest prosty – Internet musi być przez nas coraz bardziej eksploatowaną przestrzenią, sposobów na to są setki (serwisy społecznościowe, komunikatory, miejsca w których można umieszczać filmy i muzykę itd…). Jednak Internet nie może zastąpić spotkania z żywym bratem lub wspólnotą, powinien być tylko środkiem, który do takiego spotkania prowadzi. Od lat nasze Duszpasterstwo Powołań wydaje, z myślą o osobach zainteresowanych naszą duchowością, czasopismo „Braciszkowie św. Franciszka”. Skierowane jest ono również do tych, którzy rozeznają swoje powołanie. Na pytanie „czy przed wstąpieniem czytałeś ‘Braciszków’?” twierdząco odpowiedziało 11 na 19 osób. Wydaje się w związku z tym, że ulepszanie i powiększanie zasięgu pisma jest jak najbardziej wskazane.

Wiek W różnych seminariach (zakonnych i diecezjalnych) zauważalny jest wzrost wieku kandydatów. Często są to ludzie po studiach, z wyższym wykształceniem. Wśród ankietowanych rozkład wieku przedstawia się następująco:

Ponownie na pierwszym miejscu plasuje się relacja z konkretnym bratem. 7 osób czerpało wiedzę o Zakonie od znajomego brata, jako wspólnotę braci w miejscu zamieszkania

Liczba braci, którzy wstąpili po maturze i tych, którzy mieli powyżej 20 roku życia, jest niemal równa. W tym 5 braci posiada wyższe wykształcenie, jest to jedna czwarta ankietowanych. W świetle powyższych odpowiedzi widać jak ważna jest nasza obecność w środowiskach akademickich, której praktycznie nie ma. Wspominali o tym również bracia w internetowej dyskusji.

Ocena działalności Duszpasterstwa Powołań naszej Prowincji W ankiecie padło również pytanie o ocenę działalności Duszpasterstwa i sugestie lub uwagi go dotyczące. Poniżej kilka odpowiedzi: • obecność w środowisku młodych ludzi, wyjście do nich, a nie czekanie, aż sami przyjdą • zapraszanie młodych do naszych klasztorów • udział braci w duszpasterstwach akademickich • obecność w szkołach • obecność na pielgrzymkach, rekolekcjach, oazach itp. • bardziej interesująca oferta multimedialna i większa aktywność w Internecie • bardziej interesujące formy dni skupienia • katechezy powołaniowe • decentralizacja duszpasterstwa powołań i większe zaangażowanie w to dzieło poszczególnych klasztorów • wprowadzenie Mszy i specjalnych modlitw o powołania w każdym klasztorze • otwartość na kontakt • forum internetowe • duszpasterstwo aspirantów • zaangażowanie braci w kierownictwo duchowe młodych ludzi

rolę relacji brat – młody człowiek. To najczęstsza droga rozeznawania powołania i podjęcia decyzji o wstąpieniu. I wydaje się, że nie chodzi tu o spektakularne akcje itp. Wystarczy zwykłe bycie pośród młodych ludzi i okazywanie zainteresowania ich sprawami. Nawiązywanie z nimi relacji i kontaktów. Dróg do realizacji tego celu jest tyle ilu braci w naszej Prowincji – każdy ma jakiś swój charyzmat, coś co czyni go wyjątkowym. I brzmi to być może trochę sloganowo, ale jest prawdą. Nie zdajemy sobie sprawy co w naszym zachowaniu może pociągać kogoś kto nas obserwuje na drogę kapucyńskiego życia. Nie ma więc sensu silić się na „fajerwerki” – lepiej być sobą, żyć „po kapucyńsku” i w ten sposób pokazywać, że takie życie może dawać radość i szczęście. Inną istotną rzeczą jest rozwój strony internetowej. Ta sprawa znalazła swoje miejsce w spotkaniu Sekretariatu, podobnie jak zaangażowanie w środowiska akademickie. Wyjściem naprzeciw rozeznającym swoje powołanie jest otwarcie trzech klasztorów Lublina I, Łomży i Nowego Miasta, w których młody człowiek będzie mógł wziąć rzeczywisty udział w naszym życiu. W perspektywie jest zapraszanie młodych ludzi m.in. do Czerwonego Boru lud do udziału w ulicznych ewangelizacjach z braćmi z Krakowskiego Przedmieścia w Lublinie. Wydaje się, że mocne zwrócenie uwagi na kwestię powołań i duszpasterstwa młodych ludzi poszukujących swojej drogi jest bardzo dobrym znakiem dla przyszłości naszej Prowincji. Wymaga to jednak zaangażowania każdego z nas, przede wszystkim w modlitwę o powołania i realizacji własnej misji danej przez Kościół i własnych charyzmatów będących darami Ducha Świętego. Wymaga prostego bycia wśród młodych i otwarcia na nich oraz ich problemy.

Kilka słów podsumowania Wyniki ankiety wskazują na fundamentalną

Braciszkowie św. Franciszka

Braciszkowie św. Franciszka

br. Szymon Janowski

13


Poślę cię do ludu o niezrozumiałym języku

O 14

d kiedy jestem w zakonie, czyli jakieś 13 lat, Pan Bóg dawał mi co roku mocne Słowo. Każde przeżyte rekolekcje kończyłem skrywając pomiędzy stronami Biblii parametry dziwnie brzmiących urywków świętego tekstu. Nie widziałem pomiędzy nimi żadnego logicznego związku. Tu coś z Izajasza, tam z Jeremiasza, „jak piękne są stopy tych co głoszą Dobrą Nowinę…”, „gdy pójdziesz przez wody nie zatopią cię i nie spali cię płomień…”, północy powiem oddaj, południowi nie zatrzymuj, twoje plemię przywiodę ze Wschodu…”, „pośle Cię do Ludu o niezrozumiałym języku…”, „wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i udaj się w drogę…” o co w tym chodzi ? -pytałem Boga. Pewnego dnia przyszła odpowiedź. Otóż niespodziewanie przyjechał do Lublina, gdzie byłem w seminarium, generał naszego zakonu brat John Corriveau i powiedział, że kapucyni włoscy potrzebują braci do Turcji!!! I to było to, ostatni element układanki, który pozwolił mi zrozumieć czego Pan pragnie ode mnie. Ale byłem wtedy jeszcze na studiach, 4 roku wiec musiałem długo czekać, jakieś 3 lata. W miedzy czasie dwóch naszych braci pojechało „przetrzeć szlaki” i jako ekipa ruszyli na podbój Turcji. Niestety ich misja skończyła się po 4 miesiącach. Wrócili. W naszej wspólnocie powstało przekonanie, że to jednak zły pomysł. Nie możliwe jest tam pracować i funkcjonować ze wielu względów. Trudny język, obca kultura, mało chrześcijan no i obce nam wspólnoty bra-

ci włoskich. Wydawało się, że już po wszystkim. Minął rok. Moje serce jednak mi podpowiadało, że to nie jest koniec. Ale bałem się tego „swego serca” może podpowiada mi coś złego? Może to moje urojenia? Postanowiłem ostatecznie podjąć decyzję. Akurat w naszej parafii odbywało się seminarium Odnowy w Duchu Świętym. Nigdy w czymś takim nie uczestniczyłem. Od „duchaczy” trzymałem się z daleka. Jednak tym razem prosiłem Pana by w przeciągu tych 7 tygodni dał mi odpowiedź. Kiedy zbliżał się 7 tydzień i wieczór „wylania Ducha Świętego” czekałem co się wydarzy. Szczerze mówiąc przeżyte tygodnie były tak wspaniałe, Jezus tak hojnie dawał niesamowite duchowe dary, uwielbienie przynosiło tyle wewnętrznej radości, że ostatecznie zapomniałem jaki był motyw mojego uczestnictwa w seminarium. Gdy podchodziłem do grupy animatorów pragnąłem otrzymać jakiś, „nieziemski dar” np.: czynienia cudów, albo uzdrawiania, w ostateczności może dar proroctwa)). Ale nic z tego. Animatorzy modlili się, i odpowiedzialna za grupę osoba przekazała mi tylko jedną rzecz. „Nie mamy żadnych obrazów, ani słów, tylko to jedno – On Cię posyła! – powiedziała. I wtedy wróciło wszystko. Zrozumiałem, że Jezus chce bym pojechał do Turcji. Szybko pobiegłem do mojego kierownika duchownego o. Jacka, by zapytać, czy dobrze rozumiem to co czułem w sercu i co usłyszałem tego wieczoru. O. Jacek się uśmiechnął i powiedział: Spokojnie…,

Braciszkowie św. Franciszka

poczekaj…, teraz musi ci te słowo potwierdzić Kościół. Jak to? – zapytałem. To znaczy że co?, że ma przyjechać mój przełożony i mi to samo powiedzieć? Dokładnie tak, -odpowiedział o. Jacek. Trochę załamany zszedłem do naszego zakonnego refektarza na kolację. Nawet nie zauważyłem, że mieliśmy gościa. Odwiedził nas prowincjał, czyli mój przełożony!!! Po kolacji poprosił mnie o rozmowę i zadał jedno pytanie. Jedziesz?! – zapytał, Gdzie? – spytałem zdziwiony. No do Turcji!? – odrzekł. Oczywiście, że tak! – byłem pełen radości. Pan potwierdził Słowo.

Pierwsza krew… I tak 16 listopada 2007 wieczorem wylądowaliśmy w Izmirze. Razem z moim współbratem br. Pawłem Szymalą rozpoczęliśmy na nowo obecność Braci Mniejszych Kapucynów z Polski na terenie Turcji. Zamieszkaliśmy w ubogiej dzielnicy Bayrakli (czyt. Bajrakly) nowoczesnego Izmiru. Izmir to jedno z największych miast tureckich. Położony w malowniczej zatoce nad którą w bajeczny sposób codziennie zachodziło ogromne, pomarańczowe słońce. Z okna mojego pokoju z dziecięcym zachwytem obserwowałem dziesiątki ogromnych statków, które ociężale i leniwie wpływały do izmirskiego portu przywożąc turystów albo zagraniczne towary. Po 2 tygodniach pobytu rozpoczęliśmy szkołę językową i podzieliliśmy się obowiązkami w domu. Mieszkaliśmy przy kościele więc opiekowaliśmy się także małą grupką chrześcijan którzy przychodzili na niedzielne i wtorkowe eucharystie. Niestety nic nie rozumieliśmy z tego co do nas mówią, zatem tylko serdecznie się uśmiechaliśmy i asystowaliśmy braciom włoskim w nabożeństwach. Nasz współbrat br. Paolo Rovatti był naszym przewodnikiem i to on wprowadził nas „miękko” w kulturę i zwyczaje panujące w Turcji i Kościele tureckim. Ojciec proboszcz o. Adriano Franchini był jednocześnie pasterzem naszej parafii św. Anto-

Braciszkowie św. Franciszka

niego z Padwy i przełożonym wszystkich kapucynów pracujących w Turcji. To właśnie on stał się „bohaterem” pierwszego traumatycznego doświadczenia jakie zafundowała nam Turcja. Zdarzyło się to pewnej słonecznej grudniowej niedzieli. Jak co tydzień czekaliśmy już od rana na naszych parafian którzy o 11.00 przychodzili na mszę świętą. Tym razem dołączył do nas pewien młody mężczyzna. Żalił się, że ma problemy, jest biedny, używa narkotyków i że potrzebuje rozmowy z proboszczem. Powiedzieliśmy mu aby zaczekał, po mszy będzie mógł porozmawiać z o. Adriano. Młodzieniec modlił się razem z nami. Po nabożeństwie nasi parafianie zostali jeszcze w kościele ze mną na próbie pieśni, brat Paweł gotował rosół w kuchni, a nasz gość i o. proboszcz udali się do ogrodu na rozmowę. Jednak już po 10 minutach usłyszałem straszliwy krzyk jednej z kobiet. „Ojciec Adriano ranny!!!, Ratunku!!! Policja!!!” – krzyczała. Po chwili zobaczyliśmy o. Adrano całego we krwi, która sączyła się z brzucha. Był blady i powoli osuwał się na ziemię. Jak nietrudno się domyśleć młodzieniec z którym rozmawiał próbował go zasztyletować. Na szczęście jakimś Bożym cudem o. Adriano uniknął śmiertelnego pchnięcia, i 30 cm nóż nie dosięgnął ważnych organów. Szybko zawieźliśmy go do szpitala i powiadomiliśmy policję. Pierwsza krew… Nigdy nie zapomnę jak wycierałem ją z białego marmuru naszego domowego tarasu. Motywem dla którego o. Adriano o mało nie stracił życia, była oczywiście postawa naszego współbrata, który był otwarty na każdego przybysza. Napastnik w rozmowie zapytał czy jest możliwość aby został ochrzczony. O. Adriano odpowiedział że - tak. To jest możliwe, ale dopiero po 3 latach długich przygotowań. Gdy młodzieniec usłyszał, że tutaj się jednak chrzci się muzułmanów bez wahania wyciągnął nóż i wbił w ciało misjonarza… Aby uniknąć sensacji i problemów z dziennikarzami, nasi przełożeni kazali nam uciekać

15


do Meryem Ana, sanktuarium maryjnego nad Efezem. Tam spędziliśmy tydzień. Gdy wszystko się uspokoiło wróciliśmy do domu. O. Adriano powoli dochodził do siebie, a my zobaczyliśmy nowe, ciemne oblicze Turcji.

Matka Boża Okaleczona …

16

Nasze krótkie wygnanie spędziliśmy w Meryem Ana. Codziennie modliliśmy się o siły i zdrowie dla o. Adriano, za napastnika, by Bóg przemienił jego zranione i połamane serce. Modliliśmy się w małym domku. Według legendy efeskich chrześcijan to właśnie tam Maryja miła spędzić ze św. Janem ostatnie swoje dni na ziemi i właśnie stamtąd odejść do nieba. We wnętrzu domku stoi ołtarz a na nim stara wykonana z brązu figura Madonny. Jest ona charakterystyczna, gdyż nie ma dłoni. Jakby ktoś specjalnie je obciął. Matka Boża Okaleczona wywarła na nas ogromne wrażenie. Byliśmy tam obaj. Ja i Paweł. Jak dwie brakujące ręce Maryi. Poczułem w sercu, że to jakiś niesamowity zbieg okoliczności, jakaś wiadomość od Jezusa, że On chce byśmy byli Jego dłońmi, dłońmi Maryi.

Boże Narodzenie po turecku… Wielkimi krokami zbliżało się Boże Narodzenie. Wielki znak zapytania. Jak to będzie wyglądało w tym nowym miejscu? Zaczęliśmy stroić kościół i dom. Wyciągnęliśmy plastikowe stare choinki, bo niestety za wycięcie drzewa w Turcji płaci się ogromne grzywny. W kościele naprawiliśmy ruchomą szopkę, która była „tworem” jakiegoś majstra „złotej rączki”. Szybko podjęliśmy decyzje że zaraz po świętach musi ona zniknąć bo inaczej grozi nam pożar i śmierć w płomieniach. Dla nas Polaków bardzo ważna jest Wigilia, łamanie się opłatkiem, postne potrawy i kolędy. Wspólne oczekiwanie do wieczornej pasterki. Gdy to opowiedzieliśmy naszym parafianom i braciom włoskim spotkaliśmy się ze zdziwieniem i opinią, że „Polacy to zawsze dziwaczą”! Paweł

za wszelką cenę polował na karpia. Ale nawet on, choć nie ma dla Pawła rzeczy niemożliwych, nie zdołał zdobyć „tradycyjnego gościa” polskich stołów wigilijnych. Mimo to ryba i tak była. Nie karp ale wyśmienita Czupura. Na wigilijnej wieczerzy byliśmy we dwóch. Na stole był opłatek, pod obrusem sianko, na talerzach zdobyta ryba. Wzruszający moment życzeń. Życzenia odwagi i podziękowania, że jesteśmy tu razem. To był mocny i trudny wieczór. Daleko od rodzin, daleko od braci w Polsce, ale bliżej Betlejem… Pasterka wygadała mniej więcej jak u nas w Polsce. Radosne tureckie pieśni i kolędy przetłumaczone z różnych języków. Po eucharystii życzenia z parafianami, wspólna herbata i ciasto. To był wyjątkowy wieczór. Już po wszystkim wyszedłem sobie do ogrodu. Na drzewach jednak nie leżał śnieg, tylko rumieniły się soczyste tureckie pomarańcze…prezenty wigilijne.

17

Brat kryzys, Abraham i koreański tankowiec… Domyślałem się że będzie trudno na początku, ale nie aż tak. Mijał już 5 miesiąc naszej obecności. Pierwsze pozytywne emocje opadły, zaczęła pojawiać się tęsknota za Polską. Tęsknota za rodziną, braćmi i przyjaciółmi. Czułem, że tak bardzo jestem niedojrzały do takiej misji. Nauka języka przychodziła mi bardzo trudno. Po włosku radziłem sobie nieźle, ale turecki załamywał mnie. Szok kulturowy, który przeżyłem rozbił mnie straszliwie. Obcy język, kultura, obyczaje i totalnie inny Kościół. Oczywiście starałem się modlić, jakoś racjonalizować te wewnętrzne frustracje i rozczarowanie przede wszystkim sobą. Krótko mówiąc 5 miesięczny pobyt na tureckiej ziemi, tej duchowej pustyni szybko obnażył wszystkie moje słabości. Nie miałem już sił i ochoty by się dalej oszukiwać. Mówiłem sobie, że przecież to bez sensu tak jechać i od razu wpadać w głęboką wodę. Jak ktoś się udaje na misje to zawsze ma przynajmniej 3 lata na przygotowanie się

Braciszkowie św. Franciszka

w jakiś centrach misyjnych, wyjeżdża na kursy językowe. A my?! Od razu do Turcji. Bez języka, bez wiedzy… bez niczego. No w sumie bez niczego to nie! W Piśmie Świętym miałem wciąż Słowo Boże, moje „puzzle”. Było tam między innymi Słowo o Abrahamie, który „prześladował” mnie od początku kryzysu. Brat kryzys męczył mnie niemiłosiernie. Chodziłem do innych misjonarzy by zapytać, czy to normalne. Oni się śmieli i mówili że normalnie to będzie po 3 latach, jak odejdzie szok kulturowy. Czytałem dużo o tym całym „szoku”. Ale to nic nie pomagało. Już nie chciało mi się nawet modlić. W szkole totalna deprecha. Moja nauczycielka była zaniepokojona że w ogóle nie mówię. „Jak chcesz pracować, skoro nie masz odwagi mówić? „- pytała. No właśnie. Dobre pytanie. W kwietniu podjąłem decyzję, że napisze prośbę do mojego przełożonego w Polsce by się wycofać. Napisałem list w którym za-

Braciszkowie św. Franciszka

mieściłem moja prośbę i motywacje. Napisałem w nim, żeby mi pozwolił już wrócić, wycofać się, bo niestety przeliczyłem moje siły. Nie jestem takim harpagonem i bohaterem za jakiego się uważałem. Może kiedyś tu wrócę, ale teraz nie mogę tu zostać. Gdy list był gotowy wystarczyło jedno ENTER, i byłoby po sprawie. Zdecydowałem się jednak dzień poczekać, wstydziłem się go wysłać… Ubrałem się i udałem się na zakupy. Coś mi mówiło w sercu, „chłopie idź się módl, walcz, nie poddawaj się!!!”, ja jednak nawet nie zaglądałem do kaplicy, żeby niepotrzebnie nie wydłużać tego co i tak się ma wydarzyć. Aby dojechać do centrum trzeba było płynąć promem. Wsiadłem więc na nieduży stateczek który przepływał blisko moich ulubionych „morskich dinozaurów”. O tej porze drzemały sobie w porcie. Płynąc przez zatokę zauważyłem, że właśnie wpływa do niej ogromny tankowiec. Był


mieliśmy egzamin z języka. Zazwyczaj uciekałem od mówienia. Tym razem jednak zgłosiłem się jako pierwszy. Bóg otworzył mi usta. I zacząłem mówić. Nauczycielka była bardzo zaskoczona, spytała co się stało, że taka odmiana. Ja wiedziałem, komu zawdzięczam ten dar – Duchowi Świętemu i staremu tankowcowi na koreańskiej banderze o imieniu Abraham.

Pierwsza Miłość - Mersin

18 jednak dziwny. Bardzo zaniedbany, po prostu stary. Widniała na nim koreańska bandera. Płynął powoli, leniwie. Pomyślałem sobie „Boże, co to za złom, kto go tu w ogóle wpuścił?”. Patrzyłem za nim jak przepływa blisko naszej lewej burty. Śledziłem go niechętnym wzrokiem. Nie wiem czemu ale bardzo chciałem zobaczyć jakie imię nosi ten koreański wędrowiec… Nie mogłem dostrzec. Dopiero gdy nas minął. Na jego tyle, ogromnymi literami napisane było jego imię. ABRAHAM !!! Jakbym dostał w twarz. Jakby ktoś mnie obudził z letargu. Pierwsze co poczułem to ogromna radość. Bóg o mnie nie zapomniał. To wszystko ma sens!!! I ogromna ulga, nie jestem w tym całym kryzysie sam. Oczywiście wróciłem do domu. Poszedłem do Jezusa, by mu podziękować i mu wyrzucić że tak długo czekał, aż się wykończę, by mnie obudzić z tego paskudnego horroru. Dostałem nowe siły. Na drugi dzień

Minął kolejny rok. Po zakończonym kursie i odebraniu certyfikatu nasi przełożeni zdecydowali że musimy udać się na oddzielne placówki by wreszcie zacząć posługę dla lokalnego Kościoła. W styczniu 2009 Paweł objął obowiązki w Meryem Ana w Efezie jako wikary sanktuarium a ja udałem się na południe niedaleko Tarsu do Mersin. Miałem tam zająć się duszpasterstwem dzieci, młodzieży i rodzin chrześcijańskich. A także w miarę możliwości prowadzić dialog z muzułmanami. Mersin pokochałem od pierwszego wejrzenia. Do naszego kościoła w mogą wejść wszyscy bez wyjątku. Chrześcijanie, muzułmanie, ateiści - nie odmawiamy nikomu. Jest to wyjątkowe miejsce ponieważ generalnie inne kościoły w Turcji ze względów bezpieczeństwa są pozamykane, zabezpieczone wysokimi murami z drutem kolczastym. My nie chcieliśmy robić sobie więzienia. Pomimo rożnych aktów przemocy wobec duchownych jak zabójstwo don Andrea Santoro w lutym 2006, czy pastorów z Malatii, nie zapominając o ostatnim przerażającym zabójstwie biskupa Luigiego Padovese ( w maju 2010) staramy się być otwarci na wszystkich szukających Boga. Naszym podstawowym zadaniem jest stworzyć przestrzeń duchową, dla naszych parafian na terenie naszego klasztoru i kościoła. Uwagę koncentrujemy głównie na nich. Poza murami naszego domu nie możemy chodzić w habitach, nie możemy ewangelizować. Martwiłem się jak dojść do ludzi, którzy nie mają możliwości usłyszeć o Jezusie. Okazuje się, że Pan Bóg i z tym sobie poradził.

Braciszkowie św. Franciszka

Mały Delfin i rzymsko-katolicki szaman. Delfin miał się nie urodzić. Delfin, to imię chłopca w języku tureckim, brzmi ono Yunus (czyt. Junus), ma ono także bardziej biblijne tłumaczenie, a mianowicie Jonasz. Jego matka przyszła kiedyś do naszego kościoła błagając o rozmowę i modlitwę. Była zrozpaczona. Nie miała środków do życia, mąż ją zostawił dla jakiejś młodej kobiety, i była w 6 miesiącu ciąży. Spytałem czego pragnie. Co mogę dla niej zrobić. Niech się ojciec za mnie pomodli. Już nie mam innego wyjścia jak prosić każdego o modlitwę. – odpowiedziała. Jesteś przecież muzułmanką, dlaczego tu przyszłaś? – zapytałem. Byłam w meczecie u nauczyciela. Ale on powiedział że przyczyną mojego nieszczęścia jest papaz bujusu (to taki szaman w kulturze tureckiej, czarownik który rzuca uroki i przygotowuje tzw. muski, czyli fetysze mające moc magiczną, zazwyczaj wnoszącą nieszczęście do domu albo na osobę). Nauczyciel powiedział – kontynuuje kobieta- że tylko inny papaz może zniszczyć moc tego zaklęcia i wtedy mój mąż do mnie wróci by się opiekować mną i dzieckiem. Pomódl się za mnie i zrób mi taki fetysz. Byłem w lekkim szoku. Nie spodziewałem się że nas, zakonników i kapłanów kojarzy się tu z szamanami i czarownikami. Wyjaśniłem jej że nie jestem żadnym „papaz bujusu” i dla nas robienie fetyszy, czyli tych musek, jest grzechem i bałwochwalstwem. Ona zaczęła płakać i mówić, że w takim razie nie ma dla niej ratunku, dokona aborcji i umrze. Powiedziałem, że jest jedno wyjście. Możemy pójść do kościoła i modlić się do Boga o uratowanie twego dziecka, małżeństwa i ciebie, bez żadnych „wspomagaczy”. Zgodziła się. Weszliśmy do Kościoła. Zacząłem się modlić. Ojcze nasz…. – rozpocząłem modlitwę. Gdy usłyszała że zwracam się do Boga Ojcze, doznała szoku. Jak powiedziałeś? Ojcze nasz?...- spytała. Tak, dla nas Bóg jest Ojcem, dla Ciebie też. Pomodlimy się by Ojciec się tobą zaopiekował, by zdjął tę zaćmę z oczu twego męża, by zobaczył jak piękną ma

Braciszkowie św. Franciszka

żonę i dziecko. – powiedziałem. Modliliśmy się długo. Ja na głos, ona w sercu. Gdy skończyliśmy poprosiłem ją by codziennie w ten sam sposób się modliła. Obiecała, że tak zrobi. Pobłogosławiłem ją. Odeszła. Trzy miesiące później była ponownie. Zadbana, i radosna. Nie poznałem jej. Nie spodziewałem się że zobaczymy się jeszcze. Ojciec Niebieski mnie ocalił. Ocalił moje dziecko. Mam syna, ma na imię Yunus. Mój mąż też wrócił. Strasznie żałuje tego co zrobił. Przyszłam podziękować Bogu za cud. – mówiła. Ojcze, modliłam się codziennie. Modliłam się by Bóg mnie ocalił. To niesamowite – pomyślałem. Muzułmanka w kościele katolickim przy asyście rzymsko-katolickiego księdza doświadcza Żywego Boga. Wow! Dzięki ci Panie. Potem zaprosiła mnie bym zobaczył ich dziecko. Odwiedziłem ich dom. Był skromny. W kuchni siedział wysoki mężczyzna i trzymał różowego Yunusa, który niezgrabnie wierzgał rączkami starając się złapać tatę za nos. Pewnie chciał dać mu prztyczka za to co zrobił jego mamie…

Rybacy i Pasterze… Już cztery lata patrzę na to co Bóg dokonuje w Turcji. Jestem świadkiem jak Jego Miłość objawia się na tej nieurodzajnej ziemi. Widzę jakie cuda czyni dla mojego nawrócenia, i widzę jak przechadza się pośród muzułmańskich braci. Woła ich i łowi jak rybak a potem posyła do naszej owczarni. On jest jedynym Rybakiem i jedynym Pasterzem. Dzięki niemu nie ma dla mnie już dwóch obcych państw Polski i Turcji. Nie ma już wewnętrznego podziału, że serce w Polsce a ciało w Turcji. Teraz to jedna rzeczywistość, jedno morze ludzkich serc. Łowimy i pasterzujemy dla Jego Królestwa. Za wszystko niech będzie Chwała Panu.

Br. Maciej Sokołowski

19


Jak przeżyć Wielki Post?

T

akie pytanie za mną chodziło od pewnego czasu.... automatycznie nasuwa mi się odpowiedź, że warto ten Post przeżyć w inny sposób niż pozostałe dni roku... ale mam wrazenie że do końca nie o to chodzi w tym Wielkim czasie... Wydaje mi się, że ważniejszym pytaniem na początek jest: Czym dla mnie jest Wielki Post? I w tym momencie gdzieś dalekie są mi hasła o czasie wzmorzonej pokuty, postu o chlebie i wodzie i nieustannego nawracania się... Są one prawdziwe, ale mam wrażenie że czesto gubią to co najważniejsze: moją codzienną relację z Bogiem. Niedawno odkryłem, iż Post dla mnie jest to czas kiedy to sam Bóg uparcie mnie szuka i stąd wychodzi moja prosta definicja Wielkiego Postu jako Wielkie Poszukiwanie mnie przez Boga. Skoro mam już definicję tego czasu, to chyba łatwiej teraz szukać odpowiedzi na pierwsze py-

tanie. Jak przeżyć Wielki Post? Jak przeżyć Wielkie Poszukiwanie? I tutaj z własnego niedużego doświadczenia w poszczeniu przychodzi mi odpowiedź w dwóch częściach... Pierwsza część odpowiedzi: Tracić czas! No bo jak z kimś się odnaleźć, jak się spotkać, jak wejść w zażyłą relację bez spędzania razem czasu? Hasło, że przecież modlę się w drodze do szkoły, bądź pracy zalatuje brakiem relacji... raczej jest to przelotna znajomość i dialog na poziomie: Co u Ciebie słychać? I stała fałszywa odpowiedź: Wszystko w porządku. To na razie, bo muszę już iść... Spróbować stracić czas dla Boga... 15 minut dziennie na początek może być heroizmem godnym największych wyrzeczeń... 15 minut modlitwy dziennie może być cięższą pokutą niż dzień o chlebie i wodzie... Mając świadomość, iż Bóg

Braciszkowie św. Franciszka

mnie szuka jako pierwszy i chce mnie odnależć, to może warto zaryzykować dłużsą chwilę modlitwy, aby dać mu się złapać... aby Jego Wielkie Poszukiwanie mnie samego skończyło się sukcesem. Druga część odpowiedzi: Nie kłamać! Bóg spotykając sie ze mną nigdy nie kłamie. Z miłości do mnie zawsze mówi prawdę. A ja? Czasami mi się zdarza, iż odkrywam, że na modlitwie okłamuję samego siebie... że staję przed Bogiem przedstawiając siebie jako osobę wielce pobożną, nie mającą żadnych problemów... bo chyba patrzę powierzchownie, bo nie mam ochoty zagłebić się mocniej... Jak bym chciał się wybielić albo uciec od tego co jest trudne, a to przecież Mesjasz przyszedł do ubogich, chorych i odrzuconych... czyli też do mnie... do prawdziwego mnie. Warto na modlitwie stawać w prawdzie ze swoją słabością, bólem, chorobą, niezrozumieniem... bo wtedy będę dokonywał trudnego odkrycia, że sam nie daję rady i potrzebuję Tego, który chce się ze mną spotkać. I tu jest miejsce na dobrze przygotowane spotkanie z Miłosiernym Ojcem u kratek konfesjonału. Na spotkanie, w którym doświadczę prawdy o sobie, która mnie nie niszczy, ale pozwala z radością i pokojem odkrywać prawdę o miłości Boga. I może wtedy zasmakuję w tajemnicy prawdy o mnie i Bogu, aż po pragnienie jej regularnego doświadczania w sakramencie pojednania. Wielkie Poszukiwanie czas zacząć, ale tylko w jednym celu, aby dać się odnależć Bogu. A do tego potrzeba wydawałoby się prostej rzeczy: czasu na spotkanie w prawdzie. Bez tego jest niebezpieczenstwo, iż przeżyję Wielki Post w dużej ilości wyrzeczeń i czynów pokutnych rozminąwszy się niezauważalnie z Tym, który dla mnie umarł i zmartwychwstał.

Br. Adam Zwierz

Braciszkowie św. Franciszka


a ieni

więz n ela

Kap

Z

22

adanie kapelana więzienia jest takie samo jak każdego kapłana, czyli przybliżanie wiernym Pana Jezusa. Kapelan dba o kształtowanie życia religijnego więźniów, głoszenie Słowa Bożego, udzielanie sakramentów. W systemie resocjalizacji kapelan ma funkcję wychowawczą i terapeutyczną, jest wzorcem postępowania, instrumentem walki z podkulturą, animatorem życia kulturalnego. W więzieniu w Białej Podlaskiej znajduje się kaplica, w której sprawowane są Msze Św., nabożeństwa i spotkania. W niedzielnych Mszach uczestniczy około 35 osób, bo tyle może pomieścić kaplica. Wcześniej jest możliwość spowiedzi. Więźniowie służą do Mszy, jest nawet organista, który gra na keyboardzie. Po Mszy więźniowie dostają prasę katolicką. Kandydaci do bierzmowania i inni chętni zostają na katechezie. Więźniowie umawiają się także na spowiedź i indywidualne spotkania w ciągu tygodnia. W okresie Bożego Narodzenia odbywają się spotkania opłatkowe ze Służbą Więzienną i skazanymi, oraz kolęda w celach. Więźniowie i uczniowie z Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Mickiewicza w Białej Podlaskiej przygotowują Jasełka, na które zapraszani są także różni goście z zewnątrz więzienia. Aby dobrze przygotować moich wiernych do uroczystości Wielkanocnych, w czasie Wielkiego Postu w kaplicy odbywają się trzydniowe rekolekcje. Wtedy też wiele osób przystępuje do spowiedzi.

Kapelan organizuje też pielgrzymki. W takich wyjazdach uczestniczą również rodziny skazanych. Odwiedziliśmy takie miejsca jak: Leśna Podlaska, Kodeń, Muzeum na Majdanku, obóz zagłady w Sobiborze, św. Górę Grabarkę, Muzeum Puszczy Białowieskiej We wrześniu odbywa się piesza pielgrzymka chorych na stwardnienie rozsiane do Leśnej Podlaskiej. Więźniowie idą wtedy jako asystenci niepełnosprawnych. W tym roku udało się zorganizować pielgrzymkę do grobu bł. Jerzego Popiełuszki w Warszawie. Nasza wizyta odbyła się przed zbliżającą się kolejną 27 rocznicą męczeńskiej śmierci księdza Jerzego Popiełuszki przypadającą na dzień 19 października. W pamięci więźniów zostało motto bł. Jerzego: Zło dobrem zwyciężaj. Zwiedziliśmy także Muzeum Powstania Warszawskiego, które wywarło niesamowite wrażenie na zwiedzających. Wszyscy byli wstrząśnięci ogromem tragedii jaka dotknęła stolicę Polski oraz ludności miasta. Film „Miasto Ruin” który obejrzeliśmy zobrazował niewyobrażalną tragedię miasta a zarazem uzmysłowił jak można się podnieść z największej tragedii. Kapelan przygotowuje co roku kilku więźniów, którzy w sierpniu uczestniczą w pieszej pielgrzymce do Częstochowy jako asystenci osób niepełnosprawnych. Współpraca ze Służbą Więzienną układa się bardzo dobrze. Kapelan uczestniczy w cotygodniowych spotkaniach Działu Penitencjarnego, czyli zespołu wychowawców. Dzięki temu kapelan może zapoznać się z aktualną sytuacją i nastrojami panującymi wśród skazanych. Więźniowie to ludzie pozbawieni wolności, ponieważ nie umieli dobrze żyć na wolności. Podobno ktoś z nich powiedział, że więzienna kaplica, Msza Święta i modlitwa to dla nich cząstka wolności.

Br. Piotr Woźniacki

Braciszkowie św. Franciszka

NOWE MIASTO NAD PILICĄ

K

lasztor w Nowym Mieście nad Pilicą ufundował wojewoda rawski Kazimierz Granowski. Zaproponował on kapucynom nową fundację w 1762 roku, na co się zgodził abp gnieźnieński i prymas Polski, Władysław Łubieński. Wznoszenie kościoła w stylu baroku toskańskiego rozpoczęło się w 1780 roku i trwało sześć lat. Z powodu rozbiorów Polski i wojen napoleońskich budynki pozostały niewykończone, a konsekracja świątyni klasztornej mogła nastąpić dopiero w XIX wieku, dopełnił jej 1 X 1815 bp Franciszek Kajetan Zambrzycki, administrator diecezji warszawskiej. Kościół nosi wezwanie św. Kazimierza. Zbudowany jest w stylu baroku toskańskiego, o formach typowych dla budownictwa kapucynów. Staraniem prowincjała o. Beniamina Szymańskiego kościół został rozbudowany w latach 1837-1840 (dobudowano wówczas kaplice z bocznymi ołtarzami), a w latach 1875-1889 staraniem gwardiana o. Kajetana Tchórzyńskiego dobudowano wąską kaplicę wzdłuż kościoła, popularnie zwaną Przybudówką. Obrazy ołtarzowe są dziełem Szymona Czechowicza i Franciszka Smuglewicza. Zabudowania klasztorne rozpoczęto wznosić w 1762 roku, ale dopiero w 1788

Braciszkowie św. Franciszka

roku zakończono prace budowlane, a 16 V 1789 nastąpiła kanoniczna erekcja klasztoru. Przy klasztorze zbudowano też sukiennicę, która w XVIII i XIX wieku zaopatrywała wszystkie klasztory Prowincji w sukno habitowe. Klasztor był także miejscem sześciu kapituł prowincjalnych. Podczas wielkiej kasaty klasztorów przeprowadzonej nocą z 27 na 28 XI 1864 klasztor w Nowym Mieście został uznany za tzw. klasztor etatowy (mający prawo istnienia). Gwardianem jego był wówczas o. Leander Lendzian, spowiednik i kierownik sumienia bł. Franciszki Siedliskiej, założycielki Zgromadzenia Sióstr Nazaretanek, mieszkającej wówczas w Roszkowej Woli i w Żdżarach. W 1867 roku przywieziono do Nowego Miasta zakonników ze skasowanego klasztoru w Lubartowie, a w 1892 roku – z klasztoru w Zakroczymiu. Bracia przybyli z Zakroczymia przywieźli ze sobą liczne sprzęty z tamtejszego kościoła i klasztoru, m.in. krzyż znajdujący się obecnie w kaplicy Pana Jezusa Ukrzyżowanego, konfesjonał o. Honorata Koźmińskiego popularnie zwany „szafą”, liczne portrety. O. Benwenuty Mettler, utalentowany rzeźbiarz, wykonał

23


24

szereg prac w kościele i zakrystii, m.in. rzeźbione drzwi pomiędzy zakrystią i chórem zakonnym, umeblowanie zakrystii, tabernakulum w głównym ołtarzu, ołtarz w Przybudówce. W krypcie kościoła zostali pochowani wybitni zakonnicy z XIX wieku: wspomniany już Benwenuty Mettler, Prokop Leszczyński, Bernard Gratowski, Rafał Mazurkiewicz, Franciszek Szymanowski, Hieronim Krześniak. Dzięki ich pracy klasztor nowomiejski stał się w II połowie XIX wieku promieniującym ośrodkiem apostolskim, zwłaszcza w zakresie kaznodziejstwa i spowiednictwa, ściągającym rzesze wiernych. Przede wszystkim jednak od 1892 roku działał tu bł. Honorat Koźmiński, posługując w konfesjonale i rozwijając dzieło ukrytych zgromadzeń zakonnych, tu też zakończył życie doczesne 16 XII 1916. Relikwie jego od 1988 roku spoczywają w bocznym ołtarzu po lewej stronie prezbiterium. W 1986 roku urządzono przy kościele muzeum, w którym zgromadzono pamiątki związane z życiem i działalnością bł. Honorata. Z racji pobytu bł. Honorata w Nowym Mieście większość założonych przez Niego zgromadzeń zakonnych zorganizowała swe domy generalne lub formacyjne w tej miejscowości. Na bazie biblioteki klasztornej, do której w miarę przybywania braci ze skasowanych klasztorów dołączano przywożone przez nich księgozbiory innych domów, zorganizowano w latach 1957-1960 Bibliotekę Warszawskiej Prowincji Kapucynów, w której pomieszczono około 10.000 starodruków i rękopisów bibliotecznych, oraz około 25.000 druków nowych, a także Archiwum Warszawskiej Prowincji Kapucynów, w którym znalazły się ocalałe akta kancelarii prowincjalnej i poszczególnych klasztorów od XVIII w. do czasów współczesnych. Oba zbiory (biblioteka i archiwum) powstały i zostały skatalogowane dzięki pracy o. Ambrożego Jastrzębskiego oraz br. Ireneusza Mianowskiego. W 1994 roku zostały one przeniesione do Centrum Duchowości „Honoratianum” w Zakroczymiu.

Klasztor nowomiejski jako jedyny nie uległ kasacie w okresie zaborów, a po tzw. ukazie tolerancyjnym z 1905 roku otwarto w nim nowicjat. Tutaj rozpoczynali życie zakonne błogosławieni Henryk Krzysztofik (nowicjusz w latach 1927-1928), Symforian Ducki (nowicjusz w latach 1920-1921), Florian Stępniak (nowicjusz w latach 1931-1932) i Fidelis Chojnacki (nowicjusz w latach 1933-1934). W latach 1936-1938 na miejscu dawnej sukiennicy zbudowano dwupiętrowy budynek z przeznaczeniem na potrzeby nowicjatu. W 1958 roku umieszczono w nim Niższe Seminarium Duchowne (nowicjat przeniesiono wtedy do Zakroczymia), które zostało brutalnie zlikwidowane przez władze komunistyczne w 1963 roku, a w budynku umieszczono zasadniczą szkołę zawodową. Gmach wrócił w ręce zakonu w 1982 roku i od tego czasu ponownie mieści się w nim nowicjat. W latach 1996-1997 cały klasztor przeszedł kapitalny remont i przebudowę wnętrz. Na prośbę ordynariusza łowickiego, bpa Alojzego Orszulika, Prowincja nasza 17 VIII 1992 roku przejęła opiekę duszpasterska nad parafią p.w. Opieki Najświętszej Maryi Panny w Nowym Mieście nad Pilicą i sprawowała ją do 25 VI 1996. W ciągu tego czasu obowiązek proboszcza sprawował o. Gerard Iwanicki. Dziś jest to kościół rektoralny.

Braciszkowie św. Franciszka

„DROGA DO NAPRAWIENIA ŚWIATA ZACZYNA SIĘ W SERCU KAŻDEGO NAS”

W

ielokrotnie na łamach naszego pisma poruszaliśmy temat pielgrzymowania. Pisaliśmy o Pieszej Pielgrzymce Honorackiej i o pielgrzymowaniu z różnych części Polski przed oblicze Pani Jasnogórskiej. Dziś chciałbym podzielić się z Wami doświadczeniem spotkania trzech bardzo nietypowych pielgrzymów. Dominik, Roman i Wojtek. Trzech mężczyzn, którzy zapragnęli nieść światu orędzie pokoju i miłości Boga do każdego człowieka, bez wglądu jaką wiarę wyznają, a nawet, czy w ogóle w coś wierzą. Trzech mężczyzn w różnym wieku, z różnych części Polski i bardzo różnym doświadczeniem życiowym. Dominik ma 27 lat jest absolwentem Uniwersytetu Gdańskiego. Na swoim koncie ma już wiele tysięcy kilometrów, które pokonał pielgrzymując pieszo do wielu miejsc w Europie i innych częściach świata. Zajmuje się też szeroko rozumianą działalnością charytatywną. Roman ma 43 lata. Cztery lata temu przeżył

Braciszkowie św. Franciszka

utratę wszystkiego, co wówczas w jego mniemaniu miało dla niego wartość. Dziś tamte wydarzenia traktuje jako początek swojego prawdziwego życia. Pragnąc rozliczyć się z przeszłością i poznać, czy istnieje dla niego jakaś przyszłość, wyruszył w samotną pieszą pielgrzymkę z Częstochowy na Giewont. Tak zaczęło się jego pielgrzymowanie. Trzecim członkiem ekipy był Wojtek, który ma 46 lat. 4 maja 2007r. wyszedł na wolność po 9 latach i trzech miesiącach kary więzienia. Prosto spod bramy Zakładu Karnego w Nowogardzie poszedł w swoją pierwszą samotną pielgrzymkę do Lichenia. Później były kolejne… Pielgrzymka, o której chce Wam opowiedzieć była kolejną pielgrzymką Dominika, Romana i Wojtka, jednak jak sami mówią, była wyjątkowa, gdyż okoliczność była wyjątkowa. W październiku 2011r w Mieście Pokoju – Asyżu, miało miejsce kolejne spotkanie przedstawicieli wyznań chrze-


26

ścijańskich i różnych religii z Benedyktem XVI. Spotkania te zapoczątkował błogosławiony Jan Paweł II i w tym roku przypadło 25 jubileuszowe spotkanie. Trzej śmiałkowie postanowili przybyć na to spotkanie pieszo obwieszczając wszystkim napotkanym ludziom – bez względu na ich wiarę, poglądy polityczne, status społeczny, czy cokolwiek innego – orędzie bożej miłości i pokoju. Chcieli podzielić się tą radością z jak największą ilością osób dlatego ku jednemu celowi ruszyli z różnych miejsc. Dominik wyruszył z Moskwy, to miasto gdzie bardzo chciał pojechać bł. Jan Paweł II, ale nie dane mu to było w czasie jego pontyfikatu. Roman z Jerozolimy miasta tak ważnego i cennego dla każdego chrześcijanina, ale nie tylko bo również dla naszych Starszych Braci w wierze – Żydów. Wojtek wyruszył z Fatimy, miejsca szczególnego, które wybrała sobie Maryja na miejsce swych objawień. Wszyscy mieli do przejścia około 3500km w bardzo różnych warunkach, w upale i deszczu, a nawet pośród śniegu w zimnie i mrozie. Szli samotnie aby w tej ciszy samotności odnaleźć najpierw siebie, a potem Boga. Nie była to łatwa droga, zmęczenie, odciski, ponaciągane mięśnie, bolące stawy… Ale jeszcze trudniejsze było to co dokonywał się w sercu każdego z nich. Uświadamianie sobie swoich słabości, ograniczeń… zobaczenie i przyjęcie sercem, że nie jestem taki jaki chciałbym być! A z drugiej strony stopniowe dostrzeganie wielkiej miłości Boga, który się o mnie troszczy, który się mną opiekuje, który nie chce dla mnie niczego złego, ale samego dobra i szczęścia. Pielgrzymi mogli tego doświadczać i doświadczali każdego dnia, gdyż wyruszyli w drogę bez żadnego zabezpieczenia finansowego. Jedli to, czym poczęstowali ich napotkani ludzie, spali tam, gdzie ktoś życzliwy pozwolił im zająć jakiś kąt. To był wielki wyczyn! Około stu dni w drodze, ciągłej niepewności, często nie znając języka, pośród ludzi żyjących w zupełnie innej

kulturze i kontekście społecznym, a nie rzadko i religijnym pokonywali kolejne metry i kilometry w drodze do Asyżu. Dziś wielu ludzi ich podziwia. Hart ducha, zaciętość, determinacje i te tysiące kilometrów. To wszystko jest godne podziwu i szacunku. Jest jednak coś jeszcze… i to wydaje mi się coś cenniejszego. Oto słowa jednego z pielgrzymów, które wypowiedział po dotarciu do celu: „Prawdziwa pielgrzymka to 40 centymetrów. Tyle dzieli rozum od serca! Pielgrzymka to nie tylko podróż do jakiegoś miejsca na mapie. To także droga w głąb samego siebie, do sumienia, do prawdy o własnym życiu. Dopiero poznanie i przyjęcie tej prawdy może coś w nas zmienić. Żeby głosić pokój, trzeba najpierw mieć go w sercu.” Tak więc Drogi Bracie, Droga Siostro nie trzeba przemierzać tysięcy kilometrów, żeby odbyć tę najważniejszą pielgrzymkę w życiu! Na koniec jeszcze słowo od naszych pielgrzymów: „Dziś wszyscy stoimy przed nowymi problemami, których eskalacja może mieć gorsze skutki dla ludzkości niż zbrojny konflikt. Modlimy się o świat, w którym człowiek jest ważniejszy niż przedmiot, w którym wspólne wartości cenione są wyżej niż osiągnięcia techniki, gdzie „być” znaczy więcej niż „posiadać” i gdzie miłosierdzie góruje nad sprawiedliwością. Wierzymy, że przyjęcie i życie tymi czterema prymatami „cywilizacji miłości” wymienionymi przez Jana Pawła II, pozwoli każdemu człowiekowi odzyskać pokój w sercu, a ludzkości zapewni rozwój oparty na miłości Boga i bliźniego.” …może już czas ruszyć?! PS. Więcej informacji o tej pielgrzymce i innych dziełach które podejmują Dominik, Roman i Wojtek znajdziecie na stronie: www.idzieczlowiek.pl

KALENDARIUM DUSZPASTERSTWA POWOŁAŃ MARZEC 09 – 11 Dni skupienia: Lublin KWIECIEŃ 18 – 20 Dni skupienia: Olsztyn MAJ 13 – 15 Dni skupienia: Gorzów Wlkp. CZERWIEC 02 – 03 Honorackie Dni Młodzieży 15 – 17 Dni skupienia: Zakroczym 30.06 – 06.07 Piesza Pielgrzymka Honoratka LIPIEC 12 – 16 Rekolekcje rozeznania powołania: Rywałd Królewski SIERPIEŃ 17 – 21 Rekolekcje rozeznania powołania: Czerwony Bór 22 – 26 Spotkanie młodzieży: Golgota Młodych WRZESIEŃ 30.08 – 03.09 Rekolekcje studenckie 21 – 23 Dni skupienia: Lubartów PAŹDZIERNIK 12 – 14 Dni skupienia: Łomża LISTOPAD 04 – 06 Dni skupienia: Warszawa GRUDZIEŃ 30.11 – 02.12 Dni skupienia: Serpelice nad Bugiem

BR. Krzysiek Przybylski

Braciszkowie św. Franciszka

Braciszkowie św. Franciszka

Dni skupienia odbywają się w naszych klasztorach i są przeznaczone dla chłopców i mężczyzn zainteresowanych życiem zakonnym, bądź też szukających drogi życia i rozeznających powołanie. Jest to czas wyciszenia i wsłuchania się w słowo Boga, który mówi do serca człowieka. Dni skupienia w klasztorze rozpoczynają się w piątek popołudniu, około godziny 17.00 i kończą się w niedzielę po Mszy świętej około godziny 10.00. Należy zabrać ze sobą śpiwór, Pismo święte, coś do pisania, instrument muzyczny, na którym grasz. Opłatą za dni skupienia jest dobrowolna ofiara. Zgłoszenia, najpóźniej na trzy dni przed planowaną datą rozpoczęcia, prosimy kierować, drogą e-mailową, telefoniczną, lub pocztową, na adres: KAPUCYŃSKIE DUSZPASTERSTWO POWOŁAŃ ul. Kapucyńska 4; 00-245 Warszawa kom. 797 907 131 e-mail: kapucyni.pow@gmail.com www.powolanie-kapucyni.pl


Kwartalnik dla kandydatów do kapucyńskiej wspólnoty zakonnej i osób zainteresowanych postacią św. Franciszka. Redakcja: br. Krzysztof Przybylski, br. Grzegorz Wacławiak; Nakład: 1000 egzemplarzy. Zainteresowanych regularnym otrzymywaniem biuletynu prosimy o przesłanie swojego adresu do redakcji. Koszt prenumeraty to dobrowolna ofiara, którą można wpłacić na konto z dopiskiem „Braciszki”: Bank Polska Kasa Opieki S.A. XI o/Warszawa Konto: 11 1240 1138 1111 0000 0209 3206 Duszpasterstwo Powołań Braci Mniejszych Kapucynów ul. Kapucyńska 4; 00-245 Warszawa tel. 22 831 31 09; kom.:797 907 131 e-mail: kapucyni.pow@gmail.com; www.powolanie-kapucyni.pl


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.