BRACISZKOWIE Åš W. F R A N C I S Z K A
ROK XXIII / NR 143 / lato 2017
w numerze ____________________ 03
Chodź z nami!
04
Moje spotkanie z bł. Honoratem
06
Największy Dzień Małej Świątyni Św. Jan Paweł II U Braci Kapucynów Na Miodowej
14
CAMINO DE SANTIAGO cz.3
18
PO CO MĘSTWO?
23
Kapucyńskie skarby cz.5 Komplet kapelański i obozowicze
27
Wdzięczność
30
BÓG CZY ZŁOTY CIELEC? Preludium Golgoty Młodych 2017
br. Jan Fibek OFMCap
Aleksander Trubiłowicz
br. Tomasz Płonka OFMCap
o. Jan Bońkowski OFMCap
o. Gabriel Bartoszewski OFMCap
br. Andrzej Kiejza OFMCap, minister prowincjalny
s. Judyta, Klaryska Kapucynka Z Krakowa
s. Zuzanna Głasek, kapucynka NSJ
Zainteresowanych otrzymywaniem biuletynu prosimy o przesłanie swojego adresu do redakcji. Koszt prenumeraty to dobrowolna ofiara, którą można wpłacić na konto z dopiskiem „Braciszki”
Bank Polska Kasa Opieki S.A., XI o/Warszawa
11 1240 1138 1111 0000 0209 3206
Duszpasterstwo Powołań Braci Mniejszych Kapucynów ul. Kapucyńska 4, 00-245 Warszawa
Nie trzeba być szczególnie uważnym obserwatorem, aby zobaczyć, że świat wokół nas obraca się pośród fałszywych wartości. Takich, które nie przynoszą pokoju ani pojedynczym ludziom, ani całym społeczeństwom. Raz odwróciwszy się od Boga człowiek zwraca się stale ku sobie: sam staje się dla siebie centrum własnego świata. Takie nastawienie sprzyja zamknięciu się w kręgu tego, co jest dla mnie korzystne albo przyjemne. Ma to swoje daleko idące konsekwencje: zerwanie więzi z osobami, które powinny być nam bliskie; nieumiejętność nawiązywania dobrych relacji; pogłębianie się frustracji, a jej w efekcie wzrost agresji, zarówno w kręgu rodziny, jak i szerzej – na przestrzeni życia społecznego czy międzynarodowego. Odpowiedzią na takie słabości człowieka jest Ewangelia, Dobra Nowina o zbawieniu, jakie przynosi nam Chrystus. To dzięki Niemu wszyscy jesteśmy kochanymi dziećmi Ojca niebieskiego. To dzięki Niemu, mimo naszych słabości i grzechów, możemy żyć w łasce uświęcającej i cieszyć się nadzieją zbawienia, jakie jest przygotowane dla nas po śmierci. To dzięki Ewangelii Jezusa Chrystusa człowiek może się wyzwolić ze swoich ograniczeń i żyć pełnią życia: nosząc w sobie radość, jaka płynie z wolności dzieci Bożych.
Taką drogą za Chrystusem szedł św. Franciszek z Asyżu. Człowiek ubogi, który odnalazł skarb przyjaźni z Bogiem. Odwróciwszy się od tego, co proponował ówczesny świat (przełom XII i XIII wieku), przyjął księgę Ewangelii za drogowskaz dla wspólnoty swoich braci. Do dziś jego ideał pozostaje aktualny: życie w przyjaźni z Bogiem, które staje się fundamentem wspólnoty braci. Bracia św. Franciszka, kapucyni, pragną żyć we wspólnotach, które poprzez modlitwę i pracę prowadzą do uświęcenia każdego uczestnika tej wspólnoty i mają moc pociągającą dla innych. Jeśli chcesz doświadczyć, jak bardzo słowo Dobrej nowiny przemienia serce i staje się radością, chodź z nami! Jeśli Bóg Ci podpowiada, że miejscem Twojego spełnienia jest służba Jemu i braciom nie odrzucaj tej podpowiedzi. Zapraszamy kandydatów do naszej zakonnej wspólnoty, aby dzielić z nami życie w modlitwie, pracy i służbie. Nie chodzi tu o ucieczkę od świata, ale o wybór takich wartości, które mają głęboki, a nawet wieczny sens. I choć trzeba będzie się zmagać ze sobą, jak w każdej formie powołania, które jest wymagające, to jednak tym większa będzie radość zwycięstwa. Br. Andrzej Kiejza OFMCap Minister Prowincjalny
Moje spotkanie z bł. Honoratem O. JAN BOŃKOWSKI
“OJCZE HONORACIE, DOTĄD ZA WSZELKĄ CENĘ USIŁOWAŁEM BYĆ W ZAKONIE. ODTĄD BĘDZIE INACZEJ: CHCĘ BYĆ W ZAKONIE, ALE JEŚLI TEGO CHCE PAN BÓG, JEŚLI TAKA JEST JEGO WOLA. I TOBIE POWIERZAM CAŁĄ SPRAWĘ.”
Aby spotkać się z kimś bardzo wielkim, ważnym, z cóż dopiero świętym, trzeba przejść niełatwą drogę, pokonać wiele barier. Do takich zapewne można zaliczyć pewne problemy i trudności, które zrodziły się już u początku mojego życia zakonnego, w nowi-cjacie. Nie rozpoznając jasności mego powołania, przełożeni postanowili przedłużyć dni mego nowicjatu z 15 sierpnia do 8 grudnia. Myślę, że nie muszę opisywać tego, co może przezywać młody człowiek, któremu odsuwa się radość wspólnego świętowania dnia, który miał stać się dla niego „nowym narodzeniem”. Ale, żeby spotkać ojca Honorata, czekała do pokonania jeszcze jedna poważna przeszkoda. Miała ona miejsce w Łomży podczas studiów filozoficzno-teologicznych. Przedmioty ściśle filozoficzne nie sprawiały mi trudności, a wręcz interesowały. Gorzej było z historią, z którą zawsze miałem kłopoty, związane najczęściej z zapamiętywaniem nazwisk i ważnych historycznych dat. I oto na drugim roku filozofii „oblałem” historię Kościoła. Czekał mnie egzamin poprawkowy pod koniec wakacji. Do egzaminu jednak nie doszło. Zaledwie rozpoczął się nowy rok akademicki, zapadłą decyzja o przerwaniu moich studiów i udaniu się do klasztoru w Serpelicach. I oto tu dochodzi do spotkania ze sługą Bożym o. Honoratem. Po wprowadzeniu się do celi zakonnej i otwarciu szuflady biurka, spotkałem tam fotografię pocztówkową z podobizną ojca Honorata, do którego świętości dotąd sceptycznie byłem ustosunkowany. I to właśnie Jemu z całym zaufaniem powierzyłem dalsze losy mojego powołania, takimi mniej więcej słowami: BRACISZKOWIE ŚW. FRANCISZKA
“Ojcze Honoracie, dotąd za wszelką cenę usiłowałem być w zakonie. Odtąd będzie inaczej: chcę być w zakonie, ale jeśli tego chce Pan Bóg, jeśli taka jest Jego wola. I Tobie powierzam całą sprawę.” Od tej pory byłem o wszystko spokojny. Współbracia, którzy się ze mną spotykali, nie mogli się nadziwić moim nadzwyczajnym spokojem, wiedząc jednocześnie, że to, co się stało, było co najmniej wielkim nieporozumieniem. Nie tylko towarzyszył mi spokój, ale ogarniała radość w wypełnianiu wielorakich obowiązków, wypływających z potrzeb życia wspólnotowego. Czułem się wręcz wyróżniony, że mogę uczestniczyć w wielu zajęciach, których pozbawieni byli moi współbracia studiujący filozofię czy teologię. Wiele z tych zajęć lub spostrzeżeń przydało się w późniejszym duszpasterstwie. I oto, po wielu jeszcze przygodach życia zakonnego, wyraźnie odczuwałem bliskość bł. Honorata, który doprowadził szczęśliwie do dnia święceń kapłańskich, które miały miejsce w kościele, gdzie przez wiele lat byłem ministrantem. Było to 24 czerwca 1967 roku w kapucyńskim kościele Matki Bożej Bolesnej w rodzinnej Łomży. Święceń udzielił wielki miłośnik św. Franciszka biskup Czesław Falkowski, w asyście o. Pacyfika Dydycza, późniejszego biskupa oraz wielu innych współbraci. W szczególny sposób podnosiła na duchu obecność pierwszego kapucyna, którego poznałem, o. Atanazego Niziołka oraz o. Anioła Dąbrowskiego i br. Bartłomieja Snochowskiego, przedstawicieli Serpelic, gdzie losy swego powołania powierzyłem bł. Honoratowi. 5
Największy Dzień Małej Świątyni ŚW. JAN PAWEŁ II U BRACI KAPUCYNÓW NA MIODOWEJ O. GABRIEL BARTOSZEWSKI 6
Druga Pielgrzymka Apostolska Ojca Świętego Jana Pawła II do Ojczyzny przypadała w trzechsetletnią rocznicę zwycięstwa pod Wiedniem, które odniósł król Jan III Sobieski. Ten monarcha sprowadził Zakon Kapucynów do Polski i jest jego największym dobrodziejem. Jego serce spoczywa w sarkofagu bocznej kaplicy naszego kościoła. Autor artykułu, który pracował w Sekretariacie Prymasa Polski, zorientował się, że problematyka BRACISZKOWIE ŚW. FRANCISZKA
Wiktorii Wiedeńskiej, ze względu na trudny czas, jaki przeżywała Polska, wejdzie w tematykę homilii papieskiej. W tej sytuacji zaproponował o. Maksymilianowi Macioszkowi, prowincjałowi, by na piśmie wystąpił do Księdza Prymasa z sugestią nawiedzenia przez Papieża urny z sercem króla Jana III Sobieskiego. Ksiądz Prymas Józef Glemp prośbę poparł i przesłał ją do Watykanu. Prośba została uwzględniona i wizyta papieża w kościele kapucynów 7
weszła w program wizyty. Została ona ustalona na dzień 17 VI 1983 o godz. 12.15. Na tę wizytę czekało wiele osób, a w szczególny sposób oczekiwali synowie św. Franciszka kapucyni, którzy przez swego Serafickiego Patriarchę są mocno związani z Namiestnikiem Chrystusowym, a Janowi III Sobieskiemu zawdzięczają polską fundację w 1681 r. Z tym zakonem król wiązał swoje wschodnie plany i szczególne nadzieje. Na krótko przed wyruszeniem pod Wiedeń Sobieski osobiście wraz
dopełnionego ślubu polecił umieścić w kościele tablicę z napisem łacińskim, którego fragment brzmiał: „Chrystusowi Zwycięzcy na Górze Tabor wobec uczniów przemienionemu, jako wypełnienie złożonego ślubu z racji odniesionych zwycięstw nad Turkami pod Chocimiem i Wiedniem, ten kościół i klasztor ufundował Jan III Król Polski”. Tego samego dnia Jan III wręczył przełożonemu klucze od klasztoru, w którym wcześniej polecił
Serce Jana III złożone w srebrnej urnie pozostało pod opieką zakonu kapucynów.
z całym dworem uczestniczył w obrzędzie poświęcenia kamienia węgielnego pod kościół kapucynów. Według życzenia króla miał on być wybudowany pod wezwaniem Chrystusa Tryumfującego. W czasie ceremonii podano królowi kartkę z wypisanym tytułem i nazwiskiem fundatora: „Chrystusowi Odkupicielowi Jan III, Król Polski i W. Książę Litewski z najjaśniejszą małżonką Kazimierą, 1683, w 10-ym roku panowania”. Król odręcznie dokonał następujących poprawek: „Chrystusowi Tryumfującemu Jan, Król Polski i W. Książę Litewski oraz Maria Kazimiera, Królowa małżonka, 1683 w 10-ym roku panowania”. Budowa kościoła i klasztoru z różnych obiektywnych przyczyn trwała długo. Dopiero 1 1 X1 1694 odbyła się konsekracja kościoła, w której uczestniczył król wraz z całym dworem. Dla upamiętnienia 8
urządzić dla siebie tzw. cele królewskie. Niekiedy tam przebywał, by w nich przeżyć chwile samotności i pomodlić się. Kroniki zakonne mówią, że wówczas spożywał posiłek z zakonnikami.
Po śmierci Jana III, która nastąpiła 17 VI 1696, powstały ostre rodzinne spory o majątek. Rozpętała się walka o następstwo na tronie. W tej atmosferze nie miał kto pomyśleć o stałym miejscu spoczynku króla. Jego trumna początkowo spoczywała na Zamku królewskim, a od 23 XII 1697 została złożona w kościele kapucynów, osobno zaś mała urna z sercem króla. W 1716 r. przywieziono tu również zwłoki królowej Marii Kazimiery. Doczesne szczątki królewskiej pary spoczywały w kościele kapucynów do sierpnia 1733 r. Po śmierci Augusta II stany polskie pomyślały o przeniesieniu ich na Wawel. Z polecenia Jakuba Sobieskiego już w maju królewskie trumny przeniesiono do przyozdobionego chóru zakonnego i ustawiono na bogatym katafalku Po uroczystym nabożeństwie 9 VIII 1733 przeniesiono je na dziedziniec zamkowy, a 10 VIII w uroczystym kondukcie odprowadzono do Krakowa. Serce Jana III złożone w srebrnej urnie pozostało pod opieką zakonu kapucynów. Przez blisko sto lat urna z sercem, jako cenna relikwia, przechowywana była wewnątrz klasztoru. W latach 1828-1830 z inicjatywy o. Beniamina Szymańskiego, ówczesnego gwardiana klasztoru warszawskiego i przy poparciu władz administracyjnych stolicy, według projektu Henryka Marconiego, przebudowano boczną kaplicę przy kościele. 26 VI 1830 po odprawieniu uroczystego nabożeństwa żałobnego serce Jana III złożono w specjalnym sarkofagu, nad którym umieszczono jego popiersie dłuta rzeźbiarza Ludwika Kaufmanna. BRACISZKOWIE ŚW. FRANCISZKA
Serce Jana III odwiedzIli i odwiedzają ludzie wielcy i prości, z kraju i zza granicy. Wśród nich były też głowy koronowane. Do tego serca z okazji trzechsetlecia odsieczy wiedeńskiej przybył Namiestnik Chrystusowy, papież z rodu Polaków. Przybył do serca Polaka, który w 1683 r. na wezwanie papieża bł. Innocentego XI napisał: „Wsiadam na bojowego konia, idę na świętą wojnę, ściśnionemu Wiedniowi jego swobodę przywrócić oraz walczyć za chwałę krzyża, za całość chrześcijańskiego świata. Chcę sercem i dłonią dowieść Świątobliwości Waszej, żem jest zawsze, Ojcze Święty, Wasz najposłuszniejszy syn Jan III, król Polski”. 17 VI 1983 w dwieście osiemdziesiątą siódmą rocznicę śmierci króla Jana wokół kościoła kapucynów zapanował szczególny ruch. Świątynia wewnątrz i zewnątrz została przystrojona. Na fasadzie kościoła umieszczono dwie duże plansze. Na lewej widniał wielki znak husarii polskiej i wypisane słowa króla Jana: „Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył” oraz data: 1683. U dołu wiła się namalowana flaga biało-czerwona. Na prawej planszy krzyż pastorał papieski u jego stóp flaga papieska biało-żółta i data: 1983. Obydwie plansze łączyła spuszczona flaga biało-czerwona, na której umieszczono wizerunek Matki Bożej Częstochowskiej, wykonany jako gobelin. Przed godz. 10.00 rano Ojciec Święty przejechał ulicą Miodowa, udając się do Belwederu na spotkanie z generałem Wojciechem Jaruzelskim. Gdy tam 9
rozpoczęło się doniosłe spotkanie, wyrażające troskę o przyszłość naszego narodu, do kościoła kapucynów zaczęli napływać wierni. Przybyli już kapucyni z różnych klasztorów Prowincji Warszawskiej, jak też przedstawiciele Prowincji Krakowskiej. Było ich ponad stu. Zbierali się też goście z różnych grup społecznych; zaproszeni przez Jego Eminencję Kardynała Prymasa. W kościele zebrało się ponad czterysta osób. Byli tam przedstawiciele środowisk twórczych, rzemiosła, handlu prywatnego i usług, rolników, służby zdrowia, Franciszkańskiego Zakonu Świeckich, kombatantów, jak też nauczyciele i katecheci, inteligencja techniczna, reprezentanci akcji charytatywnej, członkowie Prymasowskiej Rady Budowy Kościołów i Prymasowskiej Rady Społecznej oraz mała grupa z Archikon10
fraterni Literackiej oraz kilku byłych internowanych członków Solidarności. Wszyscy w miarę możności mogli mieć osobisty kontakt z Ojcem Świętym. O godz. 11.00 rozpoczął się program artystyczny pt. Oczekiwanie na Papieża. Złożył się na niego odczyt o. Floriana Duchniewskiego, kapucyna, „Największy dzień małej świątyni”. Prelegent ukazał związki Jana III z kapucynami, losy jego doczesnych szczątków oraz obchody rocznic związanych z odsieczą wiedeńską, jakie urządzano w tej świątyni. Następnie artyści scen warszawskich: Maja Komorowska, Aleksandra Śląska i Jan Englert recytowali fragmenty poezji i prozy poświęconej wiktorii wiedeńskiej a wybrane z dzieł Wespazjana Kochowskiego, Cypriana Kamila Norwida, Ignacego Kraszewskiego i Jana Kasprowicza. Słowa rozbrzmiewały na tle poważnej muzyki organowej i skrzypcowej,
przeplatane modlitwą i pieśnią religijną. Program przewidywał przybycie Papieża na godz. 12:15, bezpośrednio po zakończonych rozmowach w Belwederze z Przewodniczącym Rady Państwa, generałem Jaruzelskim. Rozmowy znacznie przedłużyły się. Wiadomo, że był to trudny okres po stanie wojennym i obowiązywały jeszcze najrozmaitsze restrykcje. Najważniejsze było to, że mentalność władz totalitarnych nie zmieniła się. Oczekiwanie przedłużało się. Wszyscy trwali w napięciu. Wreszcie przyszła wiadomość, że Papież już jest na ulicy Miodowej. Faktycznie Ojciec Święty przybył ok. godz. 13:30. Kapucyni utworzyli szpaler i tuż przed wejściem Ojca Świętego odśpiewali błogosławieństwo św. Franciszka: „Niech Pan Ci błogosławi...” Gdy Ojciec Święty wysiadł z papamobile wraz z ks. Kard. Prymasem Józefem Glempem, przywitał go o. prowincjał Maksymilian Macioszek, wikariusz prowincjalny o. Gabriel Bartoszewski, gwardian klasztoru o. Leopold Wileński, o. Celestyn Giba, prowincjał z Krakowa, i jego wikariusz o. Stanisław Padewski. Papież najpierw zwrócił się do grupki dzieci w strojach krakowskich, które siostry Rodziny Maryi przyprowadziły z domu opieki. Tuż przed wejściem do świątyni Ojciec Święty pobłogosławił i ucałował dwóch małych ciężko chorych chłopców. Był to moment wzruszający nie tylko dla matki ubranej w brązowy strój z pasem franciszkańskim, ale też i dla całego otoczenia.
BRACISZKOWIE ŚW. FRANCISZKA
Następnie Papież, wyraźnie zmęczony odbytą rozmową w Belwederze, przeszedł do wielkiego ołtarza po brązowym chodniku nabytym za specjalnym pozwoleniem władz państwowych, witając się z stojącymi po prawej stronie. Entuzjazmowi nie było końca. Każdy chciał pozdrowić Namiestnika Chrystusowego i ucałować jego dłoń. Z tym samym entuzjazmem i energią, życzliwością i miłością garnęli się ludzie wykształceni i prości, starsi i młodzi. Każdy chciał być bliżej Papieża. Po wejściu do prezbiterium Ojciec Święty ukląkł i chwilę modlił się przed Najświętszym Sakramentem. W kościele zapanowała cisza, działo się coś wielkiego. Powstawszy z klęcznika, Papież skierował się do kaplicy króla Jana III Sobieskiego. Tam znów ukląkł na chwilę przed obrazem Miłosierdzia Bożego. Następnie wstał i z uwagą wpatrywał się w obraz Chrystusa Miłosiernego ukazanego na tle zburzonej i palącej się Warszawy, namalowanego w 1942 r. przez prof. Zbigniewa Eichlera. Potem skierował się w stronę sarkofagu i głośno odczytał umieszczony na nim napis. Znów ukląkł na klęczniku i wspólnie z zebranymi odmówił „Pod Twoją obronę”. Kiedy wracał, zastąpił mu drogę mały chłopczyk i wręczył wykonaną przez siebie laurkę. Ojciec Święty przyjął ten dar dziecięcego serca, ucałował i pobłogosławił malca oraz jego mamę. W programie nawiedzin nie było przewidziane przemówienie. Ojciec Święty, gdy wrócił do wielkiego ołtarza, poprosił o mikrofon. Wszystkim wydawało się, 11
że będzie przemawiał, wytężyli uwagę. Papież powiedział krótko: „Temat Wiktorii Wiedeńskiej rezerwuję sobie na popołudnie. Teraz pragnę wszystkim pobłogosławić” i udzielił apostolskiego błogosławieństwa. W drodze powrotnej Jan Paweł II pozdrawiał zebranych po lewej stronie, począwszy od przedstawicieli środowisk twórczych. W szczególny sposób objął dłońmi i pobłogosławił panią Barbarę Sadowską, matkę Grzegorza Przemyka, maturzystę przed miesiącem brutalnie pobitego, ze skutkiem śmiertelnym, na komisariacie milicji. Gdy papież wychodził, ponownie wybuchł entuzjazm a nawet pewne zamieszanie. Przyczyną tego był pośpiech z racji znacznego opóźnienia. Obecni stawali na ławkach, robili zdjęcia, aby utrwalić ten fakt doniosły nie tylko dla kapucynów, ale dla wszystkich uczestników spotkania. Nawiedziny trwały krótko, bo tylko piętnaście minut, mimo że w programie przewidziano pół godziny. Nikt nie miał o to żalu. W tym skróconym czasie był tak wielki ładunek wiary, miłości i jedności, że wszystkim wydawało się, iż trwało to znacznie dłużej. Ojciec Święty, żegnany serdecznie przed kościołem i na ulicy, udawał się na opóźnione już spotkanie ekumeniczne w rezydencji arcybiskupów warszawskich. Dla upamiętnienia tego doniosłego faktu gwardian klasztoru ofiarował zebranym przygotowany okolicznościowy folder ze zdjęciem Papieża Jana Pawła II i podobizną króla Jana III Sobieskiego 12
z podpisem: „W dniu nawiedzenia urny z sercem króla Jana III Sobieskiego w kościele OO. Kapucynów przez Ojca Świętego Jana Pawła II”. Wśród zamieszczonych dat historycznych dodano tę ostatnią: „W 287 rocznicę śmierci króla Jana III dnia 17.06.1983 r. urnę z jego sercem nawiedził Ojciec Święty Jan Paweł II” Był to największy dzień w historii tej małej kapucyńskiej świątyni, który z pewnością utrwali się w historii i będzie przekazywany potomnym. Nawiedziny urny z sercem króla Jana III Sobieskiego przez Namiestnika Chrystusowego mają swoją wymowę. Było to uczczenie człowieka i króla Polski, który żył w przekonaniu, że o wszystkim decyduje Bóg. To właśnie przekonanie o zależności wszystkich wydarzeń od Bożej Opatrzności było dla Sobieskiego znamienne. Wyrażał je w listach do królowej Marii Kazimiery, jak również w innych pismach, a przede wszystkim wyrażał je swoją chrześcijańską postawą. Zwycięzca spod Wiednia, okryty chwałą i mający tytuł do prawdziwej dumy, napisał list do papieża Innocentego XI, w którym ujawniła się jego chrześcijańska pokora. Niczego sobie nie przypisywał. W jego przekonaniu to Bóg posługujący się człowiekiem odniósł zwycięstwo. „Venimus, vidimus et Deus vicit” napisał Sobieski i tymi słowami wyraził głęboką wiarę, że prawdziwym zwycięzcą jest Bóg, który dał armii chrześcijańskiej siłę i moc do przezwyciężenia grożącego niebezpieczeństwa. Tę postawę odczytujemy także w pierwszych słowach listu do królowej Marysieńki z 13 IX 1683: „Bóg
i Pan nasz na wieki błogosławiony, dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu (...). Wojska wszystkie, które dobrze bardzo swoją czyniły powinność, przyznały Panu Bogu, a nam tę wygraną potrzebę”. Opatrzność Boża tak sprawiła, że po trzystu latach serce wielkiego Polaka, który wsławił Polskę, nawiedził największy współczesny Polak, Jan Paweł II. Papieskie nawiedzenie serca Jana III było potwierdzeniem związku Polski ze Stolicą Apostolską.
Przybył maryjny papież, Totus Tuus, do serca, które przez całe życie biło czcią dla Maryi. Przybył do króla, którego szlak wojenny pod Wiedeń prowadził przez miejscowości słynące z sanktuariów maryjnych: Jasna Góra, kościół OO. Karmelitów na Piasku w Krakowie i PiekBRACISZKOWIE ŚW. FRANCISZKA
ary Śląskie. Przez wszystkie dni wyprawy wojennej królowi i wojsku towarzyszyła Maryja w swym obrazie Jasnogórskim, darowana mu przez ojców paulinów. Jan III Sobieski wniósł wielkie wartości w życie narodu polskiego nie tylko jako utalentowany wódz i głowa państwa, ale też jako chrześcijanin z przekonania, autentycznie wierzący. Dlatego nawiedzenie jego serca przez papieża nie będzie miało wymowy wyłącznie historycznej. Będzie to wydobycie ze skarbca narodowej historii tych wartości, które zawsze były i są pierwszorzędne. Będzie to dla nas przypomnienie, że w najtrudniejszych chwilach należy oprzeć swoje życie i działanie na wierze i nadziei, gdyż Bóg, który kieruje historią, potrafi przeprowadzić człowieka i cały naród przez najtrudniejsze doświadczenia. Kapucyni warszawscy, dla upamiętnienia tej wizyty, na frontonie kościoła wmurowali okazałą tablicę z brązu, według projektu pana artysty Stanisława Baja przy współpracy pana Kozaka, na której u góry widnieje herb papieski a pod nim: napis: „Ojciec Święty Jan Paweł II z okazji 300-lecia Odsieczy Wiedeńskiej modlił się w tej świątyni 17 czerwca 1983 r. i nawiedził urnę z sercem króla Jana III Sobieskiego”. Obok orzeł z rozpostartym skrzydłem na którym widnieje husaria. Korona na głowie orła jest repliką tej którą dostrzegamy na grobowcu w którym przechowywane jest królewskie serce.
13
CAMINO DE SANTIAGO cz.5 14
DZIEŃ DRUGI CAMINO B O L S E N A – O R V I E TO 2 9 K W I E T N I A 2 01 4 R . ( W TO R E K – G O D Z . 1 6 0 0 -2 2 0 0 ) O. JAN FIBEK
AUTOSTOPEM DO ORVIETO
Przed wyjściem z bazyliki św. Krystyny spotykam św. Rocha, to już wskazanie o obecności tego Świętego na szlaku pielgrzymim do Rzymu. Jutro powinienem być w Aquapendente gdzie spędził on kilka miesięcy na posłudze chorym. Na razie dylemat: „zostać na nocleg czy jeszcze dziś do Orvieto”? Rozstrzyga spojrzenie na zegarek, dopiero 1600 godzina, można jeszcze coś robaczeć. Autobusu niestety jakoś nie potrafię tu odnaleźć, te co zapisano na tablicy ogłoszeń (jako propozycja dla turystów) już odjechały, a o innych nie wiem gdzie czytać. Pozostaje autostop. Najpierw długie i męczące podejście ku wzgórzu, gdzie ma być droga do Orvieto. Po kilku minutach zatrzymuje się samochód, jadę do Montefacione – w kierunku na Bagnoregio, bardzo bym chciał zobaczyć to niezwykłe miejsce. Jedziemy razem. Po drodze okazuje się, że jednak 5 kilometrów przed tym miejscem skręcają w drugą stronę, trudno coś musi zostać na później – za kilka lat gdy tu przyjadę ponownie. Wtedy będziemy oglądać miejsce urodzenia św. Bonawentury. Zawierzam się opiece św. Rocha, i idę „głosować” na szosę, rozglądając się za samochodem do Orvieto. Zabiera mnie
młody człowiek, pokazując po drodze uroki krętej ale ślicznej drogi. W DRODZE
Plan na najbliższe godziny przedstawia się bardzo prosto: dojadę do Orvieto (pomodlić się przed relikwiarzem Cudu Eucharystycznego w Jubileuszowym Roku Eucharystycznym), później, jeśli okoliczności pozwolą, to przenocuję w klasztorze kapucynów, a jutro przyjadę autobusem na szlak do Bolsena, lub gdy sił wystarczy wybiorę się na nocną wędrówkę. NA ULICACH MIASTA.
Na razie podziwiam ułożenie tego miejsca na skalistym wzniesieniu. Kierowca objeżdża wzgórze, kierując się do parkingu, widać w tym momencie wielkie masywy bazaltowe, na których pobudowano mury miejskie. To dawna twierdza zamieszkiwana przez Etrusków,
BRACISZKOWIE ŚW. FRANCISZKA
przebudowana później dla potrzeb rezydującego tu Dworu Papieskiego. WSPOMNIENIE BOŻEGO CIAŁA
Dla mnie to jedno z ważniejszych miejsc na trasie tegorocznej pielgrzymki – nawiedzić miejsce gdzie, decyzją papieża Urbana IV, dokonało się ustanowienie święta Bożego Ciała. Jak bliska jest ta historia i codzienność, a pośrodku – niczym niezachwiana – obecność Boga, tak dobrego, że pozwala się nam nieść po ulicach miast i wiosek. Staram się, aby sobie przypomnieć ostatnie procesje Bożego Ciała. Z tych co najbardziej wybijają się w pamięci to pierwsze po latach komunizmu procesje eucharystyczne na ulicach Białorusi, kiedy Pan Jezus po pięćdziesięciu lub siedemdziesięciu latach wychodził w monstrancji do spragnionych wiary ludzi.
15
WSPOMNIENIE Z HISTORII KOŚCIOŁA I ARCHITEKTURY.
W mieście tym przebywali w okresie „dyskusji” o wiarygodności Cudu z Bolsena - św. Bonawentura i św. Tomasz z Akwinu. Wszystko co tu widać jest ślicznie, splecione z klimatem ulic, widać że miasto rosło dostatnio, z daleka od wojen i rewolucji, a w projektach uczestniczyli najsławniejsi, m.in. sam Leonardo da Vinci. Odwiedzam tylko kilka kościołów, nie mam już czasu na sławną studnię św. Patryka – wolę pozostać w kaplicy Eucharystii i oddać się kontemplacji śladów Męki Pańskiej cudownie przenikającej do nas przez Krew Najświętszą Zbawiciela, która w widzialny sposób pojawiła się tutaj w czasie Mszy św. KATEDRA W ORVIETO
Tutaj wreszcie można zrozumieć stare powiedzenie, czasem wypowiadane przez moja Mamę – „przezroczysty jak alabaster”, ten rodzaj kamienia został użyty do zabudowania dolnej kondygnacji okien. Sprawia to nieoczekiwane wrażenie, słodkiego, wręcz miodowego światła, jakby przenikającego przez tafle bursztynu. NIECO HISTORII ORVIETO
Jest miasto (położone na wzniesieniu ze skały wulkanicznej, 300 metrów powyżej okolicy) zamieszkuje ok. 21.000 osób, było to jedno z główniejszych miast Etrusków, w 264 r. p. Ch. Zostało podbite przez Rzymian, w końcu V w. była tu siedziba biskupa (gdyż przeniesiono tu diecezję z Bolseny), w końcu VIII w. – za Karola Wielkiego – włączono je do Państwa Kościelnego. W XII-XIII w. często gościł tu dwór papieski co ułatwiało rozwój ekonomiczny miasta. Podupadło w XVII w., od 1860 r. nie należy do papieży, dziś rozwija się dzięki turystyce. 16
HYMNY ŚW. TOMASZA Z AKWINU
Tyle razy w życiu śpiewałem już hymny przy wystawieniu, ale chyba dopiero tutaj dociera do mnie, że powstały one w Orvieto, i są dziełem wzruszenia jakie towarzyszyło św. Tomaszowi z Akwinu, kiedy oglądał swoimi oczyma cud obecności Pana Jezusa w Krwi Przenajświętszej. W DOMU
Nasz domek zakonny, jak tu mówią Convento Capupucini – znajduje się w obszarze nazwanym: Orvieto Scalo.
Klasztor zbudowany został w 1550 r., a położony jest u podnóża wzgórza na którym zbudowano miasto, jest tym obiektem, gdzie najdłużej, bo przez 40 lat mieszkał bł. Kryspin z Viterbo. Tam trzeba teraz dotrzeć, by powiedzieć, że jestem w domu. ŚWIĘTY BRAT KAPUCYN
Mówią, że swoim życiu zakonnym święty brat Kryspin zajmował się licznymi, zupełnie odrębnymi od siebie zajęciami: polecano mu opiekę nad ogrodem (klasztor w Monterotondo), był kucharzem (klasztory w Tolfie i Albano), później opiekunem chorych (klasztor w Rzymie). Od czasu gdy przeniesiono go do Orvieto, czyli od 1710 r., pełnił funkcje kwestarza. Codziennie rano schodził do miasta by nawiedzać potrzebujących (chorych, więźniów), a do klasztoru przynosił uzbierane na potrzeby zakonników dary. Ciekawostką jest fakt, że wyhodowane przez siebie jarzyny rozdawał biednym i dobrodziejom. Na wioskach, gdzie spotykał ludzi z dala od kościoła uczył katechizmu, wytrwale powtarzając wszystkie prawdy wiary, aż każde dziecko umiało je powtórzyć. BRACISZKOWIE ŚW. FRANCISZKA
Po tym, jak zimą 1747-1748 r. zaniemógł (podagra, reumatyzm, chiraga, silna gorączka – takie były diagnozy lekarzy) został przewieziony do Rzymu, gdzie spędził jeszcze 2 lata swego życia (zm. 19.V.1750 r.). NOCLEG U KAPUCYNÓW
Zespół klasztorny prezentuje się w typowej, bez wieżowej architekturze kościoła i położonego obok zbudowanego w kwadrat – budynku klasztoru. Musiał być dość często używany przez liczne grono zakonników, bowiem z jednej strony na dobudowane skrzydło (dziś są to pomieszczenia Domu Rekolekcyjnego). Dzięki łasce Bożej mogłem spędzić noc w klasztorze, gdzie św. Kryspin za wolą przełożonych przebywał najdłużej, bo 40 lat swego życia. Do dziś istnieje tu cala św. brata Kryspina, umieszczona w jednym z pomieszczeń klasztornych, przebudowanych na kaplicę. Wieczorem jest wiele wolnego czasu na nowe medytacje o książce Pinokio. Wybieram kolejne rozdziały, które akurat uczą jak sięgać po pokorę w trudnościach i kaprysach ludzi.
17
PO CO MĘSTWO? ALEKSANDER TRUBIŁOWICZ
- Dobra, panowie, pora iść, przed nami jeszcze trochę drogi. - Fajnie, Dominik, tośmy sobie posiedzieli na szczycie. Nacieszyliśmy się zwycięstwem – marudzę w duszy, choć w gruncie rzeczy wiem, że hufcowy ma rację. Do schroniska faktycznie jest daleko, faktycznie robi się ciemno i faktycznie jeżeli zabawimy dłużej w jednym miejscu przy tej temperaturze, zaczniemy się wychładzać. Zresztą otaczająca nas mgła, gęsta jak mleko, uniemożliwia obserwowanie malowniczych widoków z Lubania, uniemożliwia dostrzeganie właściwie czegokolwiek, co nie jest plecami kolegi z przodu. Dobrze, pora iść. Następny dzień. W papieskiej bacówce przy szlaku przeżywamy Mszę Świętą. Kiedy siadam, by wysłuchać kazania, zdaję 18
“
“
Panowie, życie jest jak ta zimowa wędrówka po górach. Mało czasu spędzasz na szczycie, większość to mozolne gramolenie się pod górę i powolne schodzenie, przy którym musicie uważać na każdy krok, żeby utrzymać się na nogach.
sobie sprawę, że co prawda pamiętam ogólną treść czytań i Ewangelii, ale gdyby ktoś zapytał mnie o jakiekolwiek szczegóły, nie umiałbym odpowiedzieć. Tu jest to jeszcze jakoś tam usprawiedliwione, zmęczenie, mokre ubrania i niska temperatura nie pomagają w osiągnięciu skupienia; gorzej, że w rodzimej parafii, kiedy jest mi ciepło, jestem suchy i wypoczęty, miewam podobne problemy. Denerwuję się trochę na siebie, stwierdzam jednak w końcu, że lepiej skupić się na homilii, niż poddawać myślowemu samobiczowaniu. Więc słucham, co brat Szymon chce nam powiedzieć. Słucham tak, słucham i pojawia się fragment, który trafia w sedno. - Panowie, życie jest jak ta zimowa wędrówka po górach. Mało czasu spędzasz na szczycie, większość to mozolne gramolenie się pod górę i powolne schodzenie,
przy którym musicie uważać na każdy krok, żeby utrzymać się na nogach. Nici w mojej głowie zaczynają się łączyć. Ta Msza, którą naprawdę chciałbym lepiej przeżyć, wcześniejsze Msze, wczorajsza wędrówka, wiele wcześniejszych marszów, wszystkie trudności w prowadzeniu drużyny harcerskiej, żmudna nauka na uczelni, kłótnie z przyjaciółmi i rodziną oraz mnóstwo innych problemów, które mogę obserwować we własnym życiu i w życiach koło mnie. I nie chodzi tylko o problemy, ale również o mierzenie się z nimi mimo porażek. Nie do końca potrafię jeszcze określić, co jest wspólnym mianownikiem tych wszystkich sytuacji, ale intuicyjnie czuję, o co chodzi. Mijają kolejne dwie godziny. Stajemy na krótki postój, w czasie którego Alek, sporo BRACISZKOWIE ŚW. FRANCISZKA
starszy ode mnie, doświadczony harcerz, ma poprowadzić krótką konferencję o części Wymarszu Wędrownika – obrzędu, który harcerze przechodzą, gdy uznają się za dorosłych, tym samym kończąc główną część formacji skautowej. Konferencja mówi o jednym z pytań, które prowadzący ceremonię zadaje składającemu Wymarsz: „Czy chcesz pozostać mężny i skromny, nie być niewolnikiem swoich kaprysów ani mód i błędów współczesności i zachować przez całe życie ducha ubóstwa?” Po wprowadzeniu, dzielimy się w dwójki, z zadaniem rozważenia, co oznaczają poszczególne części pytania. Bratu Szymonowi i mnie przypada męstwo. Odnajduję poszukiwany dwie godziny wcześniej wspólny mianownik. Czym więc jest to męstwo i dlaczego łączy ze sobą wędrówkę, walczenie z samym sobą o uwagę na Mszy Świętej, cierpliwe prowadzenie drużyny, żmudną 19
naukę i dbanie o relacje z bliskimi? Jeżeli mielibyśmy stworzyć intuicyjną definicję, męstwo to cnota (czyli ugruntowana i trwała dyspozycja do czynienia dobra) która uzdalnia do trzymania się swoich wartości i wynikających z nich swoich zasad nawet, jeżeli warunki temu zdecydowanie nie sprzyjają.
się męstwem. Jednak w większości sytuacji życiowych mamy możliwość użycia choćby ograniczonej wolności – człowiek jest wolny, czy tego chce, czy nie.
Dosyć oczywiste jest, że przeciwności mogą pochodzić z zewnątrz - często stajemy w sytuacjach, w których mamy przeciwstawić się złym warunkom pogodowym, fizycznemu zmęczeniu, ludziom, którzy chcą zrobić krzywdę słabszym, znajomym namawiającym nas do nieuczciwości i tak dalej. Rzeczą jasną jest, że rodzaj przeciwności wpływa na to poziom trudności sprawdzianu męstwa – im większe są przeszkody, tym trudniej się im przeciwstawić. Jednak wydaje się, że punkt krytyczny, miejsce, w którym wszystko się rozstrzyga nie znajduje się na zewnątrz człowieka, a w jego wnętrzu.
Poza sytuacjami czysto zewnętrznymi istnieją też przeszkody wewnętrzne, które są najczęściej dużo trudniejsze do pokonania. Bowiem przeciwności wewnętrzne, jak nałogi, przywiązanie do lenistwa czy pychy, nieuporządkowanie, zbytnie poddawanie się emocjom czy brak zdolności brania odpowiedzialności za własne czyny wiążą naszą wolę, ograniczając wolność podejmowania decyzji. W coraz mniejszym stopniu zależą one od tego, co świadomie uznajemy za wartość i dla czego chcemy żyć, a coraz bardziej od porywu chwili i ulotnych namiętności. Dlatego wydaje się, że dążenie do męstwa to nie tylko rozwijanie cech pozytywnych, ale też niszczenie tych negatywnych, które zabierają nam wolność. Inna rzecz, że pierwsze najczęściej pociąga za sobą drugie.
To co dzieje się w świecie w jakiś sposób odciska się w nas, wpływa na nasze decyzje. Jednak to nie sam ślad wydarzeń zewnętrznych odbity w nas decyduje, jak postąpimy. Kluczowe jest to, co z tym śladem zrobimy. To właśnie jest moment użycia męstwa. Stajemy przed różnego rodzaju przeciwnościami, jednak to nie przeciwności decydują, co się stanie, tylko nasza wola. Mowa tu o sytuacjach, w których mamy jakąkolwiek możliwość użycia woli oraz władzę nad samymi sobą. Trudno oczekiwać, by człowiek pozbawiony tej władzy, na przykład przez podanie mu podstępem narkotyków, mógł wykazać
Jeżeli mielibyśmy szukać jakiegoś przykładu sprawdzianu męstwa, chyba najlepszym będzie dotrzymywanie obietnic, przyrzeczeń i zobowiązań, na przykład przysięgi małżeńskiej. Sytuacja, w której człowiek potrafi zachować miłość, wierność i uczciwość małżeńską mimo wielu pokus, umie przy kimś trwać do śmierci nawet, gdy jest to zdecydowanie niełatwe i wymaga poświęceń, jest w stanie z miłości uczynić decyzję, postawę, którą poprzysiągł, a nie tylko zmienne uczucie, to właśnie miejsce, gdzie objawia się męstwo (jak również piękno miłości). Co warto tu jeszcze zaznaczyć, znaczna część czynów mężnych
20
nie jest heroiczna, nadobowiązkowa, sporo z nich, jak dotrzymywanie zobowiązań właśnie to po prostu obowiązki, często bardzo zwyczajne. Męstwo jest potrzebne na co dzień.
Zdecydowanie nie – nie ma sprzeczności w tym, żeby nasze wartości pochodziły od zewnętrznego autorytetu i jednocześnie były nasze w rozumieniu, które będę teraz wyjaśniał. Muszą one być
Warto w tym miejscu pochylić się nad jeszcze jednym zagadnieniem: od początku jest w tym artykule mowa o „naszych wartościach” i wynikających z nich „naszych zasadach”. Oczywiście kryterium ich słuszności zdecydowanie nie jest to, że są nasze. Do wyboru właściwych wartości i właściwych zasad służy inna cnota, zresztą tak samo jak męstwo cnota kardynalna, roztropność. Czy jednak muszą być to zasady wytworzone wyłącznie przez nas?
nasze w tym sensie, że nie będziemy ich traktować jako czegoś, co jest nam narzucone, przy pomocy sumienia zinterioryzujemy je, uznamy za coś, co sami wybraliśmy, decydując z udziałem rozumu, co wybrać należy, ale zdecydowanie niekoniecznie musimy i powinniśmy wszystkie sami tworzyć. Po pierwsze dlatego, że człowiek nawet nieświadomie dąży silnie do posiadania zewnętrznego autorytetu i chęć wyzbycia się wszystkich wzorców pociąga za sobą duże ryzyko przyjęcia jakichkolwiek,
BRACISZKOWIE ŚW. FRANCISZKA
21
pierwszych które będą pod ręką. Człowiek w coś musi wierzyć i musi komuś wierzyć. Po drugie zaś dlatego, że człowiek to zasadniczo stworzenie omylne i sam bardzo łatwo się gubi. Zdecydowanie więc warto być „karłem na barkach gigantów”, tudzież właściwie Giganta i wspiąć się na barki Osoby o nieskończenie większej mądrości - autorytet Boga przemawiającego przez Kościół jest tym, za którym warto podążać. Warto zapytać jeszcze co właściwie składa się na cnotę męstwa. Myślę, że można wyróżnić dwa kluczowe elementy: odwagę i wytrwałość. Odwaga narzuca się w bardziej oczywisty sposób. Jest konieczna, by panować nad strachem, by zdawać sobie sprawę z tego, ile naprawdę możemy i że jesteśmy często dużo bardziej wolni, niż nam się wydaje. Tudzież do tego, by zdawać sobie sprawę, co jest największym niebezpieczeństwem, a czego obawiać się nie należy – „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle.” Jednak nie tylko odwaga jest konieczna. Gdybyśmy bazowali na niej samej, nigdy nie osiągnęlibyśmy męstwa jako stałej cnoty, mielibyśmy co najwyżej pojawiające się co jakiś czas porywy, w dodatku mało skuteczne. I tu pojawia się miejsce na wytrwałość i cierpliwość, które są kluczem do zmieniania siebie i zmieniania świata. Jeżeli zniechęcimy się po pierwszej porażce, nic nie zdziałamy. Kiedy Chrystus szedł na krzyż, nie wystarczyło, że miał odwagę przyjąć kielich swojej męki – miał 22
również wytrwałość, co zaowocowało tym, że powstań z krzyżem na barkach było dokładnie tyle samo, ile upadków. Na prawie sam koniec należy przypomnieć, że męstwo to cnota, a cnoty nie kształtują się z dnia na dzień, wymagają pracy. W związku z tym trzeba starać się mieć coś, co nazwałbym metamęstwem, męstwem w dążeniu do męstwa. Tak, jak nie można się poddawać z powodu trudności w walce z konkretnymi wadami i w osiąganiu konkretnych celów, tak też nie można się poddawać w dążeniu do męstwa mimo, że nie zawsze uda nam się nie poddawać przy problemach, które męstwo sprawdzają. Czy jednak w ogóle człowiek może to męstwo osiągnąć? Raczej sam nie da rady. Ale nie jest sam. Nie bez powodu w tekstach wielu przyrzeczeń znajdują się takie formuły jak „tak mi dopomóż Bóg”, „z Łaską Bożą przyrzekam”. Bóg ma nad nami czuwa i wspiera również, kiedy upadamy po raz setny, albo boimy się przeciwstawić złu. Albo jedno i drugie. Co prawda jego pomoc nie zawsze jest oczywista i zdecydowanie nie zawsze polega na prostym odsunięciu od nas trudności. Jednak zawsze jest. Zresztą. Nie my pierwsi mamy takie wątpliwości i problemy. Jak pisze Święty Paweł w Drugim Liście do Koryntian, prosił Boga by odsunął od niego trudności, co do których myślał, że nie da sobie z nimi rady. „Lecz [Pan] mi odpowiedział «Wystarczy ci mojej łaski»”.
Komplet kapelański i obozowicze Kapucyńskie skarby (5) BR. TOMASZ PŁONKA
W I sali Muzeum Warszawskiej Prowincji Kapucynów w Zakroczymiu wśród paramentów liturgicznych znajduje się komplet kapelański z 1939 roku – solidna, ciężka walizka z paramentami kapelana wojskowego. Uwagę zwraca drewniany ołtarz polowy z portatylem, czyli płaskim, prostokątnym kamieniem, w którym umieszczono relikwie męczenników. W naszym portatylu są to relikwie św. Purpurata i św. Kasty. Portatyl konsekrował 24 marca 1939 roku biskup Władysław Goral, sufragan lubelski. W listopadzie 1939 roku został on aresztowany przez niemiecką Służbę Bezpieczeństwa i uwięziony na Zamku lubelskim, a następnie w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen-Oranienburg pod Berlinem. W obozie został osadzony w pojedynczej celi „Zellenbau” – bunkra przeznaczonego dla więźniów specjalnych. Był tam więziony m.in. generał Stefan „Grot” Rowecki, dowódca Armii Krajowej, do jego zamordowania przez Niemców między 2 i 7 sierpnia 1944 roku. Biskup Władysław Goral został rozstrzelany przez funkcjonariuszy obozu prawdopodobnie w lutym 1945 roku. Beatyfikował go św. Jan Paweł II 13 czerwca 1999 roku w Warszawie w gronie 108 męczenników II wojny światowej. Komplet kapelański przekazał do muzeum gwardian klasztoru BRACISZKOWIE ŚW. FRANCISZKA
kapucynów w Lubartowie. Podczas wojny spośród kapłanów tej wspólnoty posługę kapelańską wśród żołnierzy AK pełnił o. Franciszek Mucharski, o czym wiemy dzięki świadectwu o. Adama Sobiecha, gwardiana o. Franciszka w ostatnich latach jego życia.
Patena z wyrytym na odwrocie napisem: „Dachau 1943”
W pierwszej gablocie muzeum znajdują się cenne pamiątki po kapucynach, którzy w niemieckich obozach koncentracyjnych: Dachau (15 km od Monachium) i Auschwitz znosili głód, wycieńczającą pracę i okrutne traktowanie. Pierwszą z pamiątek jest niewielka patena z wyrytym na odwrocie 23
Książka: „Chrystus życiem duszy” o. Kolumbana Marmiona, benedyktyna
Numery z pasiaka obozowego br. Augustyna Fili – numer 20366 z KL Auschwitz i numer 30276 z KL Dachau.
napisem: „Dachau 1943”. Polscy kapłani – którzy wśród duchownych w Dachau byli traktowani najgorzej i od połowy września 1941 roku nie mogli uczestniczyć w Mszy Świętej w kaplicy księży niemieckich – sprawowali Eucharystię potajemnie. Na 947 duchownych zamordowanych w Dachau 866 było Polakami. Wśród nich znalazło się trzech kapucynów, którzy zostali beatyfikowani: o. Henryk Krzysztofik, o. Florian Stępniak i kleryk Fidelis Chojnacki. Dwaj inni błogosławieni: o. Anicet Kopliński (słynny jałmużnik Warszawy) i brat zakonny Symforian Ducki ponieśli śmierć męczeńską w Oświęcimiu. 24
Drugą pamiątką jest książka: „Chrystus życiem duszy” o. Kolumbana Marmiona, benedyktyna (zm. w 1923, beatyfikowany w 2000), przełożona przez ks. Józefa Andrasza, jezuitę (był kierownikiem duchowym św. Faustyny Kowalskiej), wydana w Krakowie w 1923 roku. Na stronie tytułowej książki widzimy pieczątkę: Lager Bücherei – „Biblioteka obozu” oraz dopiski: „KL Dachau”, podpis o. Roberta Henryka Dąbrowskiego i jego numer obozowy: 22792. O. Dąbrowski został aresztowany przez Gestapo z wszystkimi kapłanami i klerykami kapucyńskiego klasztoru w Lublinie 25 stycznia 1940 roku. Znosił
gehennę uwięzienia na Zamku lubelskim, w Sachsenhausen-Oranienburg, a od grudnia 1940 roku w Dachau. Po wyzwoleniu z obozu 29 kwietnia 1945 roku pracował duszpastersko we Francji i Holandii, a od 1949 roku w Stanach Zjednoczonych, gdzie zmarł w 1996 roku. Trzecia pamiątka po braciach obozowiczach to numery z pasiaka obozowego br. Augustyna Fili – numer 20366 z KL Auschwitz i numer 30276 z KL Dachau. Br. Augustyn, z narażeniem życia, złożył śluby wieczyste w Dachau. Po oswobodzeniu ukończył seminarium duchowne w Belgii, gdzie w Izegem, 4 sierpnia 1946 roku otrzymał święcenia kapłańskie z rąk kapucyńskiego biskupa Hectora Catry’ego. Później wrócił do Polski, gdzie pełnił m. in. posługę spowiednika, konferencjonisty, gwardiana i ojca duchownego w kapucyńskim seminarium w Lublinie. Zmarł w 1990 roku w Lubartowie. W muzeum znajduje się jeszcze kilka innych rzeczy związanych z obozowiczami: zegarek Tissot o. Michała Skorupińskiego – które podarowało mu rodzeństwo z okazji prymicji, o czym świadczy grawerowana dedykacja z lipca 1939 roku; skórzane sandały o. Leopolda Wileńskiego, które otrzymał w Belgii (wykonał je brat zakonny pracujący w Prowincji Belgijskiej jako szewc); zdjęcia: o. Leandra Bartoszewicza, prowincjała Prowincji Warszawskiej w latach 1961-1964, oraz br. Zenona Żukowskiego, furtiana klasztoru warszawskiego w latach 1935-1941, 1946-1982; gaśnica do świec, używana przez o. Kajetana Ambrożkiewicza, tłumacza pism BRACISZKOWIE ŚW. FRANCISZKA
Skórzane sandały o. Leopolda Wileńskiego
Ręcznie przepisany mszalik łaciński
Paramenty liturgiczne, z których w łagrze w Kazachstanie korzystał o. Ryszard Grabski. 25
św. Franciszka i św. Klary oraz wielu dzieł z dziedziny duchowości; habit i brewiarz o. Benignusa Sosnowskiego, prowincjała w latach 1952-1955, 1958-1961 i założyciela Ośrodka Apostolstwa Trzeźwości w Zakroczymiu. Duże wrażenie robią paramenty liturgiczne, z których w łagrze w Kazachstanie korzystał o. Ryszard Grabski. Przed wojną pracował on jako kapłan w Łomży. W 1940 roku został aresztowany przez władze sowieckie i po roku zesłany do łagru w Workucie. Zwolniony z obozu, był kapelanem w armii Andersa, ale w 1942 r. został ponownie aresztowany i skazany na 15 lat ciężkiej pracy. W 1954 roku był więziony w łagrze w Dżezkazganie, w południowym Kazachstanie. Pracował tam z wieloma kapłanami, m. in. z bł. Władysławem Bukowińskim, który po zwolnieniu z łagru pozostał na stałe w Kazachstanie, aby poświęcić się sprawowanemu potajemnie duszpasterstwu. W Dżezkazganie o. Grabski odprawiał Msze Święte potajem26
nie, korzystając z eksponowanych obecnie w muzeum kielicha i pateny, których małe rozmiary pozwalały na ukrycie ich w kawałku chleba. W muzealnej gablocie znajduje się także korporał, ręcznie przepisany mszalik łaciński, wydanie Ewangelii oraz pudełeczko z rodzynkami, z których o. Ryszard robił wino mszalne. W 1955 roku powrócił do Polski. Pełnił posługę proboszcza, gwardiana i spowiednika. W 1985, dwa lata przed jego śmiercią, Editions Spotkania wydały w Paryżu jego książkę: Gdyby nie Opatrzność Boża...: wspomnienia zesłańca 1940-1955. Obecnie przygotowywane jest drugie wydanie. W obozach sowieckich był też więziony jako kleryk o. Edward Tadeusz Zaorski – którego zdjęcie znajduje się na wiszącym w muzeum tableau Niższego Seminarium Duchownego w Nowym Mieście nad Pilicą. W nieznanym miejscu i czasie zginęli z rąk sowieckich o. Władysław Gaca i o. Grzegorz Marcinkowski, z klasztoru w Łomży, którzy zostali aresztowani przez NKWD w 1940 roku.
Czy potrafię dostrzec obecność i działanie Boga Ojca w historii mojego życia i w życiu innych osób? Czy postrzegam Boga, jako Tego, który chce mnie z hojnością obdarowywać, czy raczej za jedynie wymagającego i czyhającego na moje upadki?
Wdzięczność S . J U D Y TA , K L A R Y S K A K A P U C Y N K A Z K R A K O W A WWW.KAPUCYNKI.PL
DZIĘKUJĘ DAWCY ŁASK
WDZIĘCZNOŚĆ ZA OTRZYMANE DARY
Dziękuję Dawcy łask, od którego zgodnie z wiarą pochodzi każde dobro i wszelki dar doskonały – słowa te zapisała św. Klara na początku drugiego listu do św. Agnieszki z Pragi. Klara jest kobietą pełną wdzięczności. Wydarzenia swojego życia, często niełatwe, przyjmuje jako pasmo darów od Ojca, którego nazywa hojnym Dawcą.
Źródła zachowane do naszych czasów zgodnie poświadczają, że wdzięczność była jedną z najbardziej charakterystycznych cech Klary. Dotyczy to zarówno wydarzeń, które napełniają ją radością, jak własne powołanie czy wytrwałość Agnieszki w obranym sposobie życia, jak i sytuacji trudnych, jak doświadczenie ciężkiej choroby.
BRACISZKOWIE ŚW. FRANCISZKA
27
Jednym z pism, które pozwala nam głębiej poznać osobę św. Klary, jest jej Testament. Napisała go pod koniec życia, świadoma zbliżającego się kresu ziemskiej drogi. Zostawiła w nim nam – swym siostrom, ale także tym wszystkim, którzy rozpoznają w niej Matkę i Przewodniczkę, wiele ważnych słów, wypływających z mądrości i doświadczenia przebytej drogi. Już na samym początku zaprasza do wdzięczności: Wśród różnych dobrodziejstw, które otrzymałyśmy i co dzień otrzymujemy od hojnego Dawcy, Ojca miłosierdzia, i za które powinnyśmy chwalebnemu Dobroczyńcy całym sercem dziękować, jest wielkie dobrodziejstwo naszego powołania (TestKl 2); w dalszej części tekstu Klara opowiada historię początków drogi, do której zaprosił ją Ojciec, dostrzegając z sercem pełnym wdzięczności Jego obecność i wierność, umiejętnie czytając znaki, jakie jej dawał poprzez osoby i wydarzenia. Mogę zapytać siebie, czy wdzięczność jest też moją postawą? Jak reaguję na dobro, które mnie spotyka? Czy potrafię dziękować Bogu i ludziom? Czy dostrzegam obecność Ojca w mojej codzienności? WDZIĘCZNOŚĆ ZA DARY, KTÓRE OTRZYMUJĄ INNI
Gdy czytamy listy Klary napisane do Agnieszki z Pragi, zdumiewa przepełniająca je radość, entuzjazm i właśnie wdzięczność. Podobnie jak dziękuje ona Ojcu za własne powołanie, tak dostrzega Jego łaskę w powołaniu swej Przyjaciółki, która podobnie jak ona sama, musi pokonać wiele trudności, by móc wiernie je wypełniać: Dziękuję Dawcy łask, od którego zgodnie z wiarą pochodzi każde dobro 28
i wszelki dar doskonały, że przyozdobił cię takim blaskiem cnót i wsławił oznakami tak wielkiej doskonałości, że jako gorliwa naśladowczyni Ojca doskonałego stałaś się doskonała, aby Jego oczy nie widziały w tobie nic niedoskonałego (2LKl 3—4). Czy dziękuję za dobro, które jest udziałem innych, czy potrafię się nim cieszyć? Czy moje serce nie jest skażone przez zazdrość, która powoduje we mnie gniew i zamknięcie na drugiego? WDZIĘCZNOŚĆ W TRUDNOŚCIACH
Wymowne świadectwo znajdujemy również w Legendzie o św. Klarze napisanej przez Tomasza z Celano: Jak doskonałą, godną podziwu cnotę wykazała w chorobie dowodzi fakt, że przez dwadzieścia osiem lat stałej niemocy nie słyszano z jej ust żadnego szemrania ani żadnego narzekania, ale zawsze mowę świętą i dziękczynienie (LgKl 39,4). Opatka z San Damiano budowała otoczenie swą postawą pełną wdzięczności również w doświadczeniu swej słabości i cierpienia. Jak reaguję na trudności, które mnie spotykają? Co przepełnia moje serce, gdy jest mi ciężko: wdzięczność, czy raczej pretensje i narzekanie? Jak przeżywam doświadczenie swoich słabości, ograniczeń? Jak znoszę porażki? Czy potrafię zaufać w chwilach ciemności i mimo wszystko dziękować? HOJNY DAWCA
Św. Klara odnosząc się w swych pismach do Boga Ojca, nazywa Go m.in. hojnym Dawcą, Ojcem miłosierdzia, Dobroczyńcą (TestKl 2.58; BłKl 12), Dawcą łask (2LKl 3) i Dawcą zbawienia (3LKl 2). Postrzega Go zatem jako Tego, który nic
nam nie zabiera, ale chce dawać. Oświecenie przez takiego Boga pociągnęło ją do porzucenia dostatniego życia i wybrania drogi ubóstwa i prostoty. Tylko rezygnując z ludzkich zabezpieczeń można w pełni otworzyć się na hojność Ojca miłosierdzia. Klara doświadczając swej słabości i niewystarczalności, całkowicie powierzając się czułej trosce Boga, mogła doświadczyć jak hojny jest Ten, który ją powołał. Stąd tyle wdzięczności w jej sercu: wie, komu zawdzięcza wszystko.
Czy potrafię dostrzec obecność i działanie Boga Ojca w historii mojego życia i w życiu innych osób? Czy postrzegam Boga, jako Tego, który chce mnie z hojnością obdarowywać, czy raczej za jedynie wymagającego i czyhającego na moje upadki? Gdy czyta się pisma, które zostawiła św. Klara, a większość z nich powstała pod koniec jej życia, ma się wrażenie, że ich autorką jest młoda, zakochana, pełna entuzjazmu dziewczyna. Skąd tyle młodzieńczej radości w dojrzałej, schorowanej kobiecie? Jedną z odpowiedzi jest właśnie wdzięczność. To ona zmienia nasze patrzenie na życie, na ludzi obok, ona kształtuje naszą relację z Bogiem. Pozwala dostrzegać dobro wokół siebie i kierować spojrzenie na Dawcę. Otwiera nas na Ojca i Jego dary. Wdzięczność rodzi w nas radość i wolność, uwalnia od pretensji, smutku i goryczy. Nie wszystkim z nas wdzięczność przychodzi naturalnie, z łatwością. Ale można się tej sztuki uczyć, starając się każdego dnia dostrzegać wokół siebie dobro, przychodzące w codziennych, zwykłych sytuacjach, spotkaniach, ale też w wyjątkowych zdarzeniach. Warto zwracać się do Ojca miłosierdzia, dziękując za wszystko, co nas spotyka. Również w sytuacjach trudnych i niezrozumiałych. Dostrzeganie dobra wokół siebie, pochodzącego od Boga, rodzi w nas ufność i pokój.
BRACISZKOWIE ŚW. FRANCISZKA
29
BÓG CZY ZŁOTY CIELEC? PRELUDIUM
GOLGOTY
MŁODYCH
2017
S. ZUZANNA GŁASEK, KAPUCYNKA NSJ
Wj 32,1-8: A gdy lud widział, że Mojżesz opóźniał swój powrót z góry, zebrał się przed Aaronem i powiedział do niego: «Uczyń nam boga, który by szedł przed nami, bo nie wiemy, co się stało z Mojżeszem, tym mężem, który nas wyprowadził z ziemi egipskiej». Aaron powiedział im: «Pozdejmujcie złote kolczyki, które są w uszach waszych żon, waszych synów i córek, i przynieście je do mnie». I zdjął cały lud złote kolczyki, które miał w uszach, i zniósł je do Aarona. A wziąwszy je z ich rąk nakazał je przetopić i uczynić z tego posąg cielca ulany z metalu. I powiedzieli: «Izraelu, oto bóg twój, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej». A widząc to Aaron kazał postawić ołtarz przed nim i powiedział: «Jutro będzie uroczystość ku czci Pana». Wstawszy wcześnie rano, dokonali całopalenia i złożyli ofiary biesiadne. I usiadł lud, aby jeść i pić, i wstali, żeby się bawić. Pan rzekł wówczas do Mojżesza: «Zstąp na dół, bo sprzeniewierzył się lud twój, który wyprowadziłeś z ziemi egipskiej. Bardzo szybko odwrócili się od drogi, którą im nakazałem, i utworzyli sobie posąg cielca ulanego z metalu i oddali mu pokłon, i złożyli mu ofiary, mówiąc: «Izraelu, oto twój bóg, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej»».
Czasami Bóg prosi ludzi o dziwne rzeczy, o których im się w głowie nie mieściło. Zdarza się, że prosi człowieka, żeby pozwolił Mu umrzeć. Nie tyle Jemu, ile fałszywemu obrazowi Boga, który nosi w sercu, w umyśle, w wyobrażeniach... Nie tyle Jemu, ile złotemu cielcowi, którego stworzył na obraz i podobieństwo tych swoich wyobrażeń; którego stworzył ze wszystkich swoich bogactw i kosztowności (każdy tu może wstawić swoje najcenniejsze), oddając im hołd zamiast prawdziwemu Bogu. Człowiek tak bardzo potrzebuje konkretnego wyobrażenia Boga i zbierając w kupę wszystko, co cenne dla niego, co dla niego ważne, odlewa posążek bożka, któremu chce służyć. Niestety, ten posążek często ma niewiele wspólnego 30
z prawdziwym Bogiem. Choć bożek miał powstać na obraz i podobieństwo Boga, stał się jego nędzną karykaturą. Jedna z interpretacji biblijnego opowiadania o złotym cielcu mówi, że posążek ulany z metalu nie musiał być jakimś innym bogiem, któremu Izraelici chcieli służyć, ale ludzkim wyobrażeniem Boga Jahwe, który wyprowadził Izraela z niewoli Egipskiej. Przy spotkaniu z Bogiem, który prosi o to, by pozwolić Mu umrzeć, człowiek pozwala umierać fałszywym Jego wyobrażeniom, gdyż to, co czyni Jezus, sposób w jaki zbawia człowieka wymyka się racjonalnym wytłumaczeniom. Już od 2 tysięcy lat sposób zbawienia zaproponowany przez Jezusa jest skandalem
wywołującym oburzenie i zgorszenie. Jego panowanie, które przejawia się w bezinteresownej akceptacji męki dla dobra człowieka, usprawiedliwianiem tych, którzy ją spowodowali i miłosiernym przebaczeniu wszystkim oprawcom jest zgorszeniem dla Żydów i głupstwem dla pogan. Dla współczesnego człowieka jednym jak i drugim. Razem z Jego śmiercią i ze śmiercią wszystkich ludzkich wyobrażeń na temat Boga, zostaje starty na proch cielec, który Mojżesz rozsypał w wodzie i kazał pić Izraelitom. Lud wędrujący na pustynii musiał pić tę mętną wodę - powszechnie wiadomo, że brudna woda nie nadaje się do picia. Podobnie z zanieczyszczonym obrazem Boga - prędzej czy później, człowiek będzie miał go dość. To znaczy, nie prawdziwego Boga, który jest Miłością, ale Jego iluzji, którą sam tworzy. W związku z tym, że i czysta woda i prawdziwy obraz Boga w nas są niezbędne do życia, Jezus ze swoim przyjściem przynosi Wodę Żywą, swojego Ducha,
w którym każdego dnia na nowo zaspokaja pragnienia ludzkiego serca. Przychodzi z każdym spotkanym człowiekiem, każdym wydarzeniem i szarą codziennością, która interpretowana w nowym świetle niszczy utarte schematy i oczyszcza obraz Boga, pozwalając odkrywać Go wciąż na nowo. Prośba Boga, o to, by pozwolił człowiekowi na Jego śmierć i historia złotego cielca paradoksalnie pokazuje aktualność drugiego przykazania zabraniającego czynienie obrazu Tego, który jest na niebie wysoko (Wj20,4). Nie chodzi jednak o obraz namalowany farbą, ale wyobrażenia tworzone w naszej głowie przez nas samych. W momencie, kiedy wydaje się, że już wiemy kim On jest okazuje się, że po raz kolejny stworzyliśmy złotego cielca i zaraz będziemy pić mętną wodę pobrudzoną pyłem ze zrobionych przez nas bożków. Potrzeba zatem nieustannego wracania do Źródła, pamięci serca o tym, że Bóg nieustannie kształtuje swój obraz w nas. Potrzeba zaufania Jego Słowu, żeby dać poprowadzić się Duchowi Świętemu, który wszystko czyni NOWE.
www.powolanie-kapucyni.pl www.facebook.com/braciakapucyni @bracia_kapucyni