Wenanty Katarzyniec. Franciszkanin

Page 1

Albert Wojtczak OFMConv



Wenanty Katarzyniec franciszkanin



Albert Wojtczak OFMConv

Wenanty Katarzyniec franciszkanin

Przygotował do druku Piotr Paradowski OFMConv


© Copyright by Wydawnictwo Franciszkanów BRATNI ZEW spółka z o.o. Kraków 2021 ISBN 978-83-7485-391-0

Imprimi potest L.dz. 111/2021, Kraków, 4 marca 2021 Marian Gołąb OFMConv minister prowincjalny

Redaktor prowadzący Katarzyna Gorgoń

Redakcja Marta Chamów Karolina Kalinowska

Korekta Marta Chamów

Projekt okładki Aleksandra Samołyk (w projekcie wykorzystano fotografię z Archiwum Prowincjalnego Franciszkanów w Krakowie oraz motyw graficzny z Shutterstock.com)

Wydawnictwo Franciszkanów BRATNI ZEW spółka z o.o. ul. Żółkiewskiego 14, 31-539 Kraków tel. 12 428 32 40 Księgarnia internetowa www.bratnizew.pl


Spis treści Słowo wstępne | 7 Wprowadzenie | 9 Wstęp | 13 1. Inne dziecko | 15 2. „Księżunio Katarzyńców” | 25 3. O własnych siłach | 37 4. „Wyrzeknę się wszystkiego” | 51 5. Zakon i nowicjusz | 59 6. „Bóg mój i wszystko” | 77 7. Z ciemności w światłość | 91 8. W starej szkole | 105 9. Człowiek „nierealny” | 121 10. Najciaśniejsze węzły | 139 11. Maryja zwycięska | 155 12. Venantius martyr | 169 13. Wiara w szczęście | 187 14. Szukajmy Boga całym sercem! | 199 15. Miłość jest „przemyślna” | 215 16. Spełnione pragnienie | 239


17. Zwyczajny, a przecież niezwykły kapłan | 257 18. Kaznodzieja doskonały | 279 19. Przed wszystkimi innymi | 313 20. Kto posiada większe szczęście? | 327 21. W duchu reguły franciszkańskiej | 339 22. Ukryty skarb | 357 23. Szczególne zalecenie | 381 24. Nie bądźmy skąpymi dla Boga | 401 25. Czcigodny magister | 415 26. Ku wieczorowi | 431 27. Wszystko – drogą do Boga | 451 28. Dzień się już nachylił | 467 29. Krzyżem, cierpieniem i miłością | 483 Epilog | 505 Modlitwa o beatyfikację ojca Wenantego | 515


SŁOWO WSTĘPNE Pielgrzymi zmierzający do Sanktuarium Męki Pańskiej i Matki Bożej Kalwaryjskiej w Kalwarii Pacławskiej przejeżdżają przez most dedykowany słudze Bożemu ojcu Wenantemu Katarzyńcowi OFMConv. Nadanie tej nazwy miało miejsce 31 marca 2017 roku, i było wydarzeniem niewątpliwie symbolicznym. „Budowniczym mostów” jest przede wszystkim sam Chrystus, który przez swoją mękę, śmierć i zmartwychwstanie odbudował łączność ludzi z Bogiem. On sam, jako jedyny Pośrednik, jest mostem umożliwiającym nam kontakt ze Stwórcą. Z woli Chrystusa Jego uczniowie mają dokładnie to samo zadanie: umożliwiać i pomagać innym ludziom w dojściu do zbawienia. Szczególną misję w tym względzie mają do spełnienia duchowni. Każdy kapłan diecezjalny i zakonny, składając Najświętszą Ofiarę, poprzez którą najdoskonalej łączy ludzi z Bogiem, staje się tym samym w imieniu Pana Jezusa budowniczym mostów. Sługa Boży ojciec Wenanty Katarzyniec należy do tych duchowych synów św. Franciszka, którzy przez wiele lat budowali i w dalszym ciągu budują owe duchowe mosty w obrębie Sanktuarium w Kalwarii Pacławskiej. Po ludzku sądząc, oddziaływanie ojca Wenantego było stosunkowo niewielkie. Jak wynika z biografii, jego głównym zadaniem we Lwowie było pełnienie funkcji mistrza nowicjatu w latach 1915-1920. W Kalwarii Pacławskiej przebywał już jako człowiek schorowany, w okresie od sierpnia 1920 roku do momentu przejścia do wieczności, co nastąpiło 31 marca 1921 roku. Okazało się jednak, że Pan Bóg widzi to inaczej. Sługa Boży, zarówno podczas swego życia, jak i obecnie, w sposób niezwykle pokorny przyciągał i przyciąga wielu ludzi do siebie. Jak wynika z relacji historycznych, uroczystości pogrzebowe ojca Wenantego zgromadziły wielu uczestników, mimo tego, że w Kalwarii przebywał tak krótko. Od swojej śmierci do dnia dzisiejszego, po tak wielu latach dzielących nas od jego życia, Sługa Boży prowadzi do Boga wielu ludzi, których łączy też między sobą. Wierni piszący swe prośby do Pana Boga za wstawiennictwem ojca Wenantego chętnie korzystają z mostu, jakim było życie i jakim jest świętość tego zakonnika. Postać ojca Wenantego Katarzyńca stała się tematem wielu artykułów i publikacji książkowych. Jedną z pierwszych obszernych biografii opracował ojciec Albert


8

Wojtczak OMFConv. Ukazała się ona w wersji skróconej w 1980 roku. Z uwagi na to, że jest dzisiaj niedostępna dla szerszego grona czytelników, publikacja ta ukazuje się na nowo w poszerzonej wersji. Zapewne książka ta nie tylko przyczyni się do poznania życia Sługi Bożego, ale pomoże nam naśladować tego skromnego zakonnika, który, jak mówił o nim św. Maksymilian, „nie silił się na czyny nadzwyczajne, ale zwyczajne nadzwyczajnie wykonywał”. Słowa te przypominają nam o przyjaźni Wenantego z Maksymilianem Kolbe. Spotkali się jeszcze jako klerycy na wakacjach w Kalwarii Pacławskiej. Wenanty pisał w 1919 roku do Maksymiliana: „Jakoś mi Ojciec przypadł wtedy do serca i zdawało mi się, że obaj mamy jednakowe dążenia i porywy”. Nic więc dziwnego, że całym sercem wsparł inicjatywę ojca Maksymiliana tworzącego Milicję Niepokalanej. Ojciec Wenanty, dowiadując się o tym, powiedział: „Z całej duszy jestem za tym”. Niniejsza publikacja, ukazująca się w kontekście trwającej pandemii, nasuwa nieodparcie jeszcze jedno skojarzenie. Jedną z przyczyn przedwczesnej śmierci ojca Wenantego była trwająca sto lat temu epidemia grypy zwanej „hiszpanką”. Ojciec Wenanty, który przeszedł tę chorobę, może więc być patronem naszych czasów, naznaczonych zmaganiem się ludzkości z pandemią koronawirusa. Gratulując publikacji, życzę, by jak najszerzej i jak najowocniej oddziaływała we współczesnym świecie. Adam Szal, Arcybiskup Metropolita Przemyski


WPROWADZENIE Zakon franciszkański może poszczycić się licznym gronem świętych, których sylwetki nieobce są współczesnemu chrześcijaństwu, ale też wieloma cichymi bohaterami wiary – nie mniej przecież pięknymi duchowo – o których mało kto jednak słyszał. Od ponad stu lat przebija się na światło dzienne skromna postać Czcigodnego Sługi Bożego ojca Wenantego Józefa Katarzyńca (1889-1921), polskiego franciszkanina zmarłego w opinii świętości w Kalwarii Pacławskiej koło Przemyśla. Kim był człowiek, który cieszy się coraz większą popularnością już nie tylko w kraju, ale i poza jego granicami? Wenanty Katarzyniec był prostym zakonnikiem o rzadko spotykanej współcześnie żarliwości ducha. Całe swoje krótkie życie ukierunkował na spełnienie swojego najskrytszego marzenia, a było nim całkowite zjednoczenie z Bogiem. Parł do tego celu wręcz heroicznym wysiłkiem, angażując w jego realizację wszystkie siły intelektualne, duchowe i fizyczne. W swoich osobistych notatkach zapisał słowa: „Wyłącznie i tylko Bogu mam służyć, a wszystkie moje starania mają zmierzać do tego, aby Panu Bogu się przypodobać”. Proces beatyfikacyjny ojca Wenantego szybkimi krokami zmierza do końca i wielu ludzi z nadzieją wyczekuje chwili, gdy Kościół katolicki oficjalnie wskaże go światu jako wzór chrześcijańskiego życia. Oddajemy w ręce szanownych Czytelników, jak dotąd najrzetelniej i najobszerniej opracowaną, biografię ojca Wenantego Katarzyńca napisaną przez franciszkanina, ojca Alberta Jana Wojtczaka. Autor urodził się 2 listopada 1907 roku w miejscowości Dobrzec Mały koło Kalisza. Mając 19 lat, wstąpił do zakonu franciszkanów i przyjął imię zakonne Albert. Studia zwieńczone doktoratem z filozofii scholastycznej ukończył we Fryburgu Szwajcarskim w 1932 roku, a teologię w Krakowie. Zaraz po studiach i przyjęciu święceń kapłańskich w 1934 roku został wykładowcą w seminariach duchownych we Lwowie, Krakowie i Wrocławiu, gdzie równocześnie pełnił obowiązki wicerektora. Był niezwykle pracowitym człowiekiem, cenionym wykładowcą, dobrym mówcą i wziętym rekolekcjonistą – szczególnie dla kapłanów i sióstr zakonnych. Od 1948 roku ojciec Wojtczak oddał się twórczości hagiograficznej, przybliżając czytelnikom sylwetki nowych kandydatów na ołtarze: Maksymiliana Marii


10

Kolbego, Melchiora Fordona, Anieli Salawy oraz właśnie Wenantego Katarzyńca. Niestety, przedwczesna śmierć ojca Alberta podczas górskiej wyprawy w Tatry 13 lipca 1962 roku przekreśliła wiele dobra, które mógł jeszcze uczynić. Autor biografii nie poznał osobiście ojca Wenantego Katarzyńca. Gdy wstąpił do franciszkanów, Sługa Boży już nie żył, jednak pamięć o świątobliwym wychowawcy nowicjuszy była w zakonie wciąż żywa. Nie wiemy, jak długo ojciec Wojtczak pisał życiorys Katarzyńca. Wiemy natomiast, że dołożył wszelkich możliwych starań, by ukazać bohatera swojej książki takim, jakim był w rzeczywistości. Z benedyktyńską wręcz starannością o szczegóły powstało monumentalne dzieło, oparte całkowicie i jedynie o pewne i sprawdzone źródła, do których niczego nie dodano i których nie zniekształcono, pomijając kompletnie nawet osobiste sądy czy poglądy. Autor uważał bowiem, że życie ojca Wenantego było samo w sobie tak piękne – choć toczyło się w ukryciu – że nie potrzebowało upiększenia ani nieudolnych ozdób. Materiały do opracowania życiorysu Katarzyńca pochodziły z kilku źródeł. Pierwszym i zasadniczym były autentyczne rękopisy ojca Wenantego1. Gdy ojciec Albert Wojtczak pisał swoje dzieło, miał swobodny dostęp do wszystkich zachowanych pism Katarzyńca, znajdujących się w archiwum franciszkanów w Krakowie. Zamieszczone tam informacje pozwalały na gruntowną analizę tekstów Sługi Bożego. Tuż obok oryginałów znajdowały się już wówczas urzędowe i wiarygodne kopie wszystkich pism Katarzyńca, a mimo to Wojtczak nie odważył się w swoim dziele przytoczyć choćby jednej wypowiedzi, nie sprawdziwszy wcześniej jej zgodności z oryginałem. Podczas pracy redakcyjnej nad tekstem udało się mu odnaleźć kilka krótkich oryginalnych pism ojca Wenantego oraz sześć wiernych kopii jego kazań, które przepisali dla własnego użytku koledzy Sługi Bożego. Drugim źródłem były spisane i opracowane przez franciszkanów z Niepokalanowa wspomnienia osób znających osobiście ojca Katarzyńca2. Gdy Wojtczak 1

2

Wszystkie pisma ojca Wenantego zostały zebrane, uporządkowane, a następnie skopiowane i urzędowo autoryzowane. Mieszczą się one w dwudziestu tomach (I-XX), z których każdy zawiera inną dziedzinę oryginalnych notatek, np. sprawozdania Zelus Seraphicus (XIV), prywatną korespondencję (XV), kazania i homilie (XVI, XVII i XX), konferencje rekolekcyjne (XIV, XV), przemówienia i notatki (XVIII), artykuły drukowane w czasopismach (XIX) itd. Pierwszą część wspomnień zebrał pierwszy biograf Katarzyńca, ojciec Alfons Kolbe, i zamieścił w książce zatytułowanej: Zebrane ułomki o życiu o. Wenantego Katarzyńca franciszkanina przez o. Alfonsa Kolbego z tegoż zakonu (Niepokalanów 1931). Książka ta została oparta na własnych wspomnieniach oraz świadectwach żyjących jeszcze wtedy ludzi, którzy znali dzieciństwo i młodość Sługi Bożego. Jeśli zatem pierwszy biograf podawał jakąś wiadomość z życia ojca Katarzyńca, była ona zawsze prawdziwa i wiarogodna. Wojtczak, cytując tę biografię, używa w odnośnikach skrótu: Ułomki, a następnie podaje numer konkretnej strony. Znakomita większość świadectw znajduje się jednak w drugiej części wspomnień, zebranych przez ojca Floriana Koziurę, i nosi tytuł:


Wprowadzenie

11

korzystał z tego źródła, zawsze podawał dokładnie w odnośnikach, skąd czerpał daną wiadomość. Wreszcie trzecim źródłem informacji były wiadomości od żyjących jeszcze wówczas kolegów, wychowanków i innych osób współczesnych ojcu Wenantemu. Z tych ustnych rozmów pochodzą szczegóły z życia ojca Katarzyńca, o których nic nie mówią przypisy. Autor, choć przywoływał w tekście słowa i mógł podać w odnośnikach konkretne nazwiska poszczególnych świadków, jednak nie uczynił tego na wyraźne życzenie opowiadających. Maszynopis powstał we franciszkańskim klasztorze w Radomsku i był już gotowy w 1952 roku. Jednak ze względu na ówczesną sytuację polityczną i ekonomiczną odłożono decyzję o druku powieści. W znacznie okrojonej formie udało się ją wydać pt. O. Wenanty Katarzyniec (1889-1921) franciszkanin (Kraków 1980) już po śmierci Autora. Uważano, że skrócona wersja bardziej spopularyzuje osobę świątobliwego franciszkanina i będzie łatwiejsza w odbiorze, a nie uszczupli o nic istotnego jego życiorysu. Siedmiotysięczny nakład pierwszego wydania rozszedł się w całości. Niestety, okrojone dzieło pomijało liczne cytaty z notatek i niektóre fakty z życia ojca Katarzyńca, a franciszkanom niezbyt śpieszno było do ponownego i pełnego druku. Poprzestano zatem tylko na pierwszym wydaniu. Przygotowując pierwotny maszynopis ojca Alberta do druku, dokonałem z redaktorami wydawnictwa Bratni Zew nielicznych, choć koniecznych, poprawek. Nieznacznie uwspółcześniliśmy niektóre wyrażenia i zwroty. Żadna z dokonanych zmian nie wpłynęła na właściwe rozumienie myśli Autora. Nie dokonano żadnych merytorycznych zmian w tekście oryginalnym. Warto jednak odnotować, że zamieszczone przez Autora w książce szczegółowe opisy funkcjonowania klasztoru i seminarium, przebiegu okresu formacji zakonnej i niektórych praktyk odnoszą się do czasów współczesnych ojcu Wenantemu. Pewne zwyczaje zostały zachowane po dzień dzisiejszy, inne uległy zmianom na przestrzeni lat. W przedmowie do wydania z 1980 roku ojciec Joachim Roman Bar napisał o ojcu Wenantym Katarzyńcu te oto słowa: „Życie jego mogą zrozumieć jedynie ci, którzy bardzo serio pojmują obowiązki zakonne, praktykę cnót, doskonałość chrześcijańską”. Tak… to heroiczne życie potrafi zrozumieć jedynie ten, kto się zakochał w Chrystusie. Piotr Paradowski, franciszkanin Zielona Góra, 15 stycznia 2021 roku

Wspomnienia o ojcu Wenantym Katarzyńcu. Wojtczak w odnośnikach używa skrótu: Wspomnienia i dodaje numer bieżącej strony maszynopisu.



WSTĘP Książka niniejsza powstała dlatego, że życzył sobie tego ktoś, kto już nie żyje. Ojciec Maksymilian Kolbe, założyciel „Rycerza Niepokalanej”, pragnął, aby napisano obszerny życiorys jego przyjaciela, który umarł wcześniej. Cenił go bardzo, był najgłębiej przekonany o wysokim stopniu jego cnoty i wierzył szczerze w jego pomoc z tamtego świata. Przyjacielem tym był ojciec Wenanty Katarzyniec. Życie ojca Wenantego – zdaniem ojca Kolbego – dowiodło, że ideał doskonałości zakonnej jest nie tylko możliwy, ale i osiągalny w stopniu wysokim, nawet heroicznym, i to wśród najpospolitszych warunków i przy najprostszych czynnościach – w ukryciu. Życie to ukryte i nieznane świadczyło, że błądzą sądy wielu ludzi świeckich o zakonach. Albowiem – pisał ojciec Maksymilian do swego brata – „ludzie świeccy mają nieraz najdziwniejsze pojęcia o tym, co się dzieje za furtą klasztorną, a i nie brak takich, którzy myślą, że w praktyce zakonnicy nie zachowują tego, co ich przepisy nakazują, bo to jest niemożliwym”. Życiorys ojca Wenantego mógł – według przekonania jego słynnego przyjaciela – pod tym względem „rozjaśnić wiele umysłów i rozbudzić, kto wie ile powołań uśpionych”. Z taką właśnie myślą pisałem ten życiorys. Być może, iż czytelnik, przeglądnąwszy aż do końca te proste karty o prostym życiu, pomyśli o ojcu Wenantym to samo, co myślał o nim ojciec Maksymilian Kolbe, i przyzna, że był on naprawdę „wzorowym zakonnikiem”. Może czytelnik spróbuje w swych strapieniach duszy i kłopotach ciała prosić ukrytego przed światem zakonnika o pomoc z tą samą ufnością, z którą prosił o nią swego przyjaciela ojciec Kolbe – i dozna tak samo pomocy. Może przy tym, dzięki owemu życiorysowi, spełnią się także inne nadzieje gorliwego czciciela Niepokalanej… Byłby to drugi mój akt zadośćuczynienia. Autor



1. INNE DZIECKO Uboga chata polska i typowa polska „wieś zapadła” były gniazdem, z którego wyszedł ojciec Wenanty Katarzyniec. Wieś zwała się Obydów, chata oznaczona była numerem 803. Obydów leżał w Małopolsce wschodniej, czterdzieści sześć kilometrów na północny wschód od Lwowa. Wieś była „zapadła”: nie było dojazdu koleją, nie było poczty, brakowało wygodnej drogi bitej, którą by się można tam dostać. Nawet parafii nie było na miejscu, do kościoła parafialnego chodzili mieszkańcy Obydowa do najbliższej Kamionki Strumiłłowej. We wsi była tylko jednoklasowa szkoła wiejska pierwszego stopnia, do której uczęszczały dzieci przez dwa lata, ucząc się wspólnie, i jedna była tylko siła nauczycielska4. Obydów był również wsią pospolitą. Stanowiły ją proste, słomą kryte chaty ubogich, otoczone nielicznymi drzewami owocowymi, a częściej jeszcze zwykłymi wierzbami. Były w Obydowie i zabudowania bogatsze, ale te należały do wyjątków. Nie było w bliskości ni gór, ni specjalnie urozmaiconego krajobrazu, a tylko las stanowił przedmiot, na którym zatrzymywało się oko widza. Poza tym rozciągała się równina o nieznacznych wzniesieniach, szara i prosta jak życie mieszkańców Obydowa. W tej to wsi, w chacie numer 80 zamieszkiwało w roku 1889 młode małżeństwo: Jan Katarzyniec i żona jego Agnieszka, z domu Kozdrowicka. Oboje byli bardzo ubodzy. Chata ich była również słomą kryta, była w niej tylko jedna izba mieszkalna, której podłogę stanowiła ubita glina. Znajdowała się pod tym samym dachem jeszcze tak zwana „komora”, ale służyła ona raczej jako skład, względnie spiżarnia. Do chaty przylegał wprawdzie tak zwany „sad”, ale właściwie było to zaledwie parę jabłoni i kilka dzikich krzewów – jak często bywa na wsi wokół ubogiej chaty. Młode małżeństwo miało z początku również bardzo mało ziemi ornej, bo zaledwie półtora morga. Toteż Jan Katarzyniec trudnił się poza rolnictwem także i krawiectwem. Nie był dobrym krawcem, ale – jak mówiono na wsi – „patałajką”. 3 4

Por. Księgi metrykalne parafii Kamionka Strumiłłowa, t. XI, s. 400. Por. schematyzmy szkolne tak zwanego Królestwa Galicji i Lodomerii oraz Wielkiego Księstwa Krakowskiego z tych czasów.


16

Bogatszy sąsiad tak określił zdolności krawieckie Jana Katarzyńca: „Rzadko coś nowego robił. Najczęściej stare rzeczy przerabiał, nicował, łatał, garnitur z taty przerabiał na syna, ze starych spodni ojcowskich robił cały garnitur na szkolarza itd.”5. Praca tego rodzaju przynosiła jednak pewne dochody i wkrótce po ślubie mógł Jan Katarzyniec dokupić sobie z zaoszczędzonych pieniędzy jeszcze jeden mórg pola. Tylko raz w życiu udało mu się w ten sposób podnieść stan swego posiadania, już do końca pozostał małorolnym. Swoją biedą nie bardzo się martwił. Przeciwnie: był raczej usposobienia pogodnego, a nawet wesołego, uważał, że to, co ma, jest wystarczające, więcej nie pragnął i innym nie zazdrościł. Sąsiedzi podziwiali jego wesołość, do której tak mało miał podstaw, zważywszy jego warunki materialne. Żona jego Agnieszka była bardziej zapobiegliwa i jak każda kobieta z ludu lubiła grosz. Biedni zazwyczaj grosz cenią, bo go rzadko mają, a wiedzą, jak ciężko bez niego żyć. Pod względem warunków materialnych młode małżeństwo było podobne do wielu ubogich rodzin w Obydowie. Ale było coś, co tych dwoje biednych ludzi różniło nie tylko od innych bogatych, ale i od biednych z ich wioski. Byli to, jak wyraźnie zaświadczył o nich proboszcz: „Nadzwyczaj bogobojni ludzie, cisi i pracowici”6. Bogactwem przewyższało ich wielu. Pod względem socjalnym i majątkowym należeli do tych, co stali na końcu mieszkańców Obydowa, których nie bierze się pod uwagę w rachubach ludzkich. Z drugiej strony właśnie oni przewyższali całą parafię wyrobieniem swym duchowym. Nikt z sąsiadów nie mógł sobie przypomnieć, aby tych dwoje ubogich ludzi stało się kiedykolwiek przyczyną sporów, kłótni lub niezgody. Wielu natomiast zapamiętało bardzo dokładnie, że często w niedzielę lub dni świąteczne, kiedy już wszyscy opuścili kościół parafialny, Jan Katarzyniec z żoną zostawali i modlili się długo samotnie. Wielu też zapamiętało, że z Katarzyńcami nie można się było pogniewać, gdyż zawsze ustąpili i gotowi byli raczej z własnego zrezygnować, niż dopuścić do niezgody i obrazy Boga. Albowiem choć w ich ubogiej chacie brakowało często wszystkiego, to na pewno pełno było tam Boga. Bóg też miał ich pobłogosławić szczególnym potomstwem, którego życie kreślimy. 7 października 1889 roku urodził się ubogim małżonkom chłopiec, a jego przyjście na świat stało się źródłem prawdziwej radości tych szczerze pobożnych ludzi. W pięć 5

6

Wspomnienia o ojcu Wenantym Katarzyńcu, 150 (maszynopis w archiwum franciszkanów w Krakowie, sygn. F-II-30/19), [dalej: Wspomnienia]. Przytaczane przez autora fragmenty wspomnień o ojcu Wenantym warto porównać z opracowanym współcześnie zbiorem: Wenanty Katatrzyniec. Świadectwa – zeznają ci, którzy go znali osobiście, oprac. Piotr Paradowski OFMConv, Wydawnictwo Bratni Zew, Kraków 2019 [przyp. red.]. Tamże, 144.


1. Inne dziecko

17

dni po urodzeniu, 12 października, powieziono dziecko do kościoła parafialnego w Kamionce Strumiłłowej i na chrzcie świętym nadano mu imię Józef7. Uroczystości chrzcin na wsi są nawet u najbiedniejszych prawdziwą radością i bywają obchodzone ze szczerą wesołością. Wesoło też było w ubogiej chacie Katarzyńców. Lecz po uroczystości już nikt nie zwracał na nich specjalnej uwagi, nie interesował się szczególnie dzieckiem, które przecież, z biedy się wywodząc, nie było bynajmniej odpowiednim przedmiotem zainteresowań. Dzieckiem w pierwszych tygodniach jego istnienia interesuje się tylko matka. Ona jest najwrażliwszą na pierwsze jego chwile i ona pamięta najwięcej szczegółów z tych właśnie dni życia ukrytych dla innych. Nie kto inny, jak matka Józefa Katarzyńca zapamiętała szczegół, który ją specjalnie uderzył. Oto – opowiedziała po latach – Józio „od samego niemowlęctwa był zawsze spokojny”8. Ten spokój był dlatego dziwny, że tak bardzo różnił dziecię Katarzyńców od wszystkich jego rówieśników. „Można go było nawet samego zostawić w domu wtedy jeszcze, gdy był bardzo malutkim, a zachowywał się grzecznie. […] W ogóle nie było z nim żadnego kłopotu”9 – dodaje matka te tak bardzo znamienne dla ubogiej wieśniaczki słowa. Przecież przy jej ustawicznej pracy dziecko, wydawało by się, powinno być w zasadzie prawdziwym kłopotem. Matka spostrzegła ten tak dziwny spokój już u niemowlęcia, a później coraz to nowi ludzie zauważali to samo. Spostrzec to było można tym łatwiej, że Agnieszka Katarzyniec starała się mężowi pomóc w pracy i wskutek tego nie miała wiele czasu na zajmowanie się swym chłopcem. W rodzinach o licznym potomstwie zastępstwo matki przy młodszych dzieciach obejmowało starsze rodzeństwo, a w braku tegoż powierzano opiekę starszym dzieciom krewnych lub z sąsiedztwa. Gdy Józef Katarzyniec miał jeden rok, można go już było zostawić pod obcą opieką. Znalazł ją w osobie dziesięcioletniej swej siostry stryjecznej, która, mając już sobie powierzonych brata i bratanka, rówieśników Józefa, otrzymała jeszcze i jego pod swą dziecinną opiekę. „Wśród tych trzech jednoroczniaków – opowiadała później młoda opiekunka – zawsze najspokojniejszy był Józek”10. Spokój ten dziwił wszystkich. Wyglądało, jakby to dziecko było zawsze zadumane, jakoś dziwnie myślące i skupione. Prędko zorientowali się jego rówieśnicy, 7

8 9 10

W urzędzie prowincjalskim franciszkanów w Krakowie znajduje się metryka chrztu Józefa Katarzyńca, wystawiona przez urząd parafialny w Kamionce Strumiłłowej 2 lipca 1901 roku, nr 249, jako wiernie sporządzona na podstawie ksiąg metrykalnych tejże parafii, t. XI, s. 400. Wspomnienia, 1. Tamże. Tamże, 6.


18

że chłopiec nie płacze, gdy się go uderzy, że nie biegnie ze skargą do matki czy starszych, że nikomu nic nie weźmie, nie uderzy, nie zaczepi. Prędko też zaczęli mu sprawiać przykrości i dokuczać. Ale spokojny chłopiec oddalał się tylko, usuwał od tych, którzy go zaczepiali, i był milczący, jakby rozważał coś głęboko. Z latami dziwny ten rys uwydatniał się w nim coraz bardziej – ale też wyjaśniła się jego przyczyna. Prości ludzie na wsi poważnie biorą życie i ubogie dziecko wiejskie wcześnie dowiaduje się o dwóch rzeczach: że jest Bóg ponad światem i że na świecie trzeba ciężko pracować na życie. Wiejskie dziecko polskie zanim się nauczy chodzić, pierwej jeszcze składa ręce do pacierza. Matka Józefa Katarzyńca wcześnie nauczyła chłopca modlitwy, a dziecko okazało się „bardzo pojętne i oprócz wymawiania słów modlitwy nauczyło się też te słowa rozumieć i o nich rozmyślać”. I właśnie to rozmyślanie było przyczyną dziwnego spokoju małego jeszcze chłopca. Józef Katarzyniec, zaczynając czwarty rok życia, umiał nie tylko pacierz, jaki odmawiają dzieci na kolanach matki, ale zdążył też nauczyć się odmawiania różańca. Czy nie było to męczeństwem młodej główki dziecięcej, trudno sądzić. Wiemy natomiast, że chłopczyk odmawiał różaniec kilka razy dziennie z własnej ochoty, „choć go nikt do tego nie nakłaniał”11. Młoda opiekunka chłopca opowiedziała też ciekawy szczegół, rzucający światło na duszę dziecka w pierwszych latach jego życia. Gdy Józef Katarzyniec miał cztery lata, przyszła do jego rodziców owa właśnie trzynastoletnia jego krewna w zwyczajne, sąsiedzkie, często na wsi praktykowane odwiedziny. Jan Katarzyniec szył właśnie na maszynie, a mały Józek odmawiał, klęcząc, różaniec. „Tak mnie to wzruszyło – opowiadała później po latach – że nie śmiałam przemówić do stryjka, by nie przeszkadzać w modlitwie małemu”12. Bóg pociągał już wtedy do siebie duszę tego dziwnego dziecka i modlitwa miała być do końca życia rysem charakteryzującym późniejszego ojca Wenantego. Dzieci wiejskie po Bogu najrychlej dowiadują się też o konieczności pracy. Mały Józef Katarzyniec już w czwartym roku życia musiał być pomocny w domu: pasał gęsi. Niewielkie to wprawdzie zajęcie, ale bywa powodem wielu utrapień dla rodziców, którzy, sami zajęci ciężką pracą, nie są w stanie otoczyć opieką swych dzieci na pastwisku. W Obydowie było wspólne pastwisko wiejskie. Takie pastwisko gminne żyje swym życiem, a dzieci pasące gęsi mają też swój własny świat radości i smutków, przyjaźni i kłótni, nienawiści i serca. Józef Katarzyniec do tego świata należał. Umiał się bawić ze swymi rówieśnikami, umiał mieć dobre serce 11 12

Tamże, 1. Tamże, 6.


1. Inne dziecko

19

dla wszystkich i pomagać innym. Nie umiał się tylko kłócić, nie chciał psocić, był posłuszny i starał się nie martwić swych rodziców. „Na każde skinienie męża czy moje – twierdziła matka – był zawsze posłuszny, a nawet okazywał posłuszeństwo swoim rówieśnikom, którzy go wskutek tego wykorzystywali”13. Już wtedy, w swych najmłodszych latach dziecięcych, był dla rodziców – zdaniem wszystkich, którzy go znali – „prawdziwą pociechą”14. Bóg, który go pociągał do siebie na modlitwie, kształtował sam wrażliwą duszę dziecka. A dziecko rosło w latach i z latami też rosła jego pobożność, która wkrótce skłoniła go do apostolstwa wśród dzieci. Gdy osiągnął szósty rok życia, był już wystarczająco duży, aby paść krowy. Ktokolwiek zaobserwował czynność pasania bydła przez wiejskie dzieci, wie dobrze, ile w tej czynności, obok beztroski życia na powietrzu, kryje się niebezpieczeństw dla młodej duszy wiejskiego dziecka. Bydło bowiem na wsi pasą nie tylko najmłodsi. Pasą także starsi, często już zepsuci przez życie i zły przykład. Pasą chłopcy i dziewczęta razem. I dużo właśnie to wspólne życie i zły przykład starszych powoduje zgorszenia i zepsucia. Józef Katarzyniec, wszedłszy w takie środowisko, wniósł ze sobą jakby inny świat. „Józio – napisze po latach jego kolega z tamtych czasów – był zawsze poważny i wzbudzał jakiś dziwny szacunek dla siebie”15. Wprawdzie „brał udział w chłopięcych zabawach, stale pogodnie uśmiechnięty”, ale nie zapalał się do nich i raczej starał się ich unikać. Gdy inni oddawali się beztroskiej rozrywce, mały Józef Katarzyniec wolał „strugać sobie z drzewa krzyżyki, malować je”, a przede wszystkim i najczęściej lubił modlić się na różańcu16. Właściwie nie miał specjalnego zainteresowania żadnymi zabawami dziecięcymi. Raczej był dzieckiem nad wiek poważnym i pobożnym. „Od dzieciństwa był to chłopiec bez skazy – napisał o nim jego ksiądz proboszcz – była to dusza czysta i święta”17. Był tak różny od swego otoczenia, że jego rówieśnicy zapamiętali właśnie tę jego odmienność i o niej często później opowiadali. Oto na przykład od strony, gdzie stał dom Katarzyńców, znajdowała się niedaleko uboga, drewniana kapliczka, poświęcona świętemu Franciszkowi z Asyżu. Zdarzało się więc często, że mały Józef prosił któregoś z kolegów o zastępstwo w pilnowaniu krów rodziców, a sam oddalał się, klękał w tej kapliczce i długie chwile spędzał na modlitwie. 13 14 15 16

17

Tamże, 1. Tamże, 144. Tamże, 147. A. Kolbe, Zebrane ułomki z życia ojca Wenantego Katarzyńca franciszkanina, Niepokalanów 1931, s. 9 [dalej: Ułomki]. Wspomnienia, 144.


20

Kolegów jego dziwiły te samotne modlitwy, byli jakoby onieśmieleni wobec chłopca, któremu mało było rannego pacierza i który tyle miał do powiedzenia Bogu. Wszakże na te rzeczy specjalnie nie zwracali uwagi, tym się nie interesowali, po prostu nie rozumieli potrzeby jego duszy. A mały Józef Katarzyniec po powrocie ze swych cichych modlitw zachęcał też i inne dzieci na pastwisku do modlitwy. Następnie wyjmował różaniec i prosił, by wspólnie z nim go odmawiały. Jeśli ochotników brakło i dzieci się ociągały, wtedy ten cichy i skromny chłopiec stawał się wymownym obrońcą swej pobożności. – Różaniec powinien odmawiać każdy – mówił wtedy z zapałem do swych kolegów18. Nie był to jednak tylko skupiony i rozmodlony chłopiec. Kiedy dzieci chwilę się z nim pomodliły, potrafił następnie zawsze z radosnym i miłym uśmiechem bawić się tak jak wszyscy. A kiedy wiecznie skorym do nowości, rozczochranym głowom malców brakowało już konceptu, sam stawał się inicjatorem nowej zabawy, którą było „śpiewanie pobożnych pieśni”. Sam Katarzyniec już wtedy, w dziecięcych latach, umiał na pamięć całe „Kto się w opiekę”, „Kiedy ranne wstają zorze”, ale ze szczególnym upodobaniem i zapałem śpiewał z chórem swych malców pieśni maryjne: „Serdeczna Matko” i „Matko niebieskiego Pana”19. W tych pieśniach był on niestrudzony – i byłby je intonował pewnie bez przerwy, ale lekkomyślne i puste głowy jego towarzyszy nie dawały się długo utrzymać przy pobożnym śpiewie. Aby ich nie zrazić, sprytny chłopiec godził się znowu na zabawę, aby następnie zupełnie nieoczekiwanie wygłosić rozpalonym głowom kazanie o tym, że należy być dobrym, że nie trzeba robić nikomu przykrości, gdyż Bóg gniewa się na złe dzieci i grzechy malców sprawiają Bogu przykrość. Od kogo innego dzieci nie byłyby przyjęły takich uwag, ale Józef Katarzyniec mógł poprawiać ich błędy, gdyż wszystkie wiedziały, że on sam „nie był zdolny do zrobienia komukolwiek przykrości”20. Serce jego było prawe i dzieci dobrze to czuły. Albowiem serce tego dziecka było pełne Boga. Gdy wracał z pastwiska do domu, śpiewał znowu sam ulubione swe pieśni. Jeśli na taki rozśpiewany nastrój wchodziła matka do izby, mały chłopiec prosił wtedy gorąco: – Pomagajcie mi, mamo!21 18 19 20

21

Ułomki, 9. Tamże. Por. materiały, jakie zebrał ojciec Maksymilian Kolbe do napisania zamierzonej biografii swego przyjaciela, ojca Wenantego, s. 7; [dalej: Materiały ojca Maksymiliana]. Ułomki, 9.


1. Inne dziecko

21

A dobra matka pomagała swym śpiewem dziwnemu dziecku i dom Katarzyńców przemieniał się wtedy w radosne mieszkanie, w którym – jak w sercu dziecka – pełno było dobrego Boga. Bóg też pociągał chłopca coraz bardziej ku sobie, a on stawał się coraz lepszy, posłuszniejszy, cichszy, bardziej zamyślony i nad wiek poważny. Ta jego powaga uderzyła wszystkich w szkole, do której rodzice zapisali go jesienią 1896 roku w Obydowie22. Była to jednoklasowa skromna szkółka wiejska – „pospolita”, jak ją oficjalnie zwano. W tej to szkole Józef Katarzyniec wybijał się od pierwszego dnia zdolnościami i powagą. Uczył się bardzo pilnie, był zawsze przygotowany na lekcje, przede wszystkim zaś zawsze bardzo skupiony i myślący. „Nigdy nie było skargi na niego – pisał o tych latach jego ksiądz proboszcz – przykrości żadnemu dziecku nie zrobił, był cichutki i pociecha, i chluba przełożonych”23. Dzieci natomiast szczególną na to zwróciły uwagę, że mały Katarzyniec najchętniej siedział nad książką nawet podczas przerw między lekcjami. Było to dla dzieci wiejskich tym dziwniejsze, że dla nich – nie tylko zresztą w owym czasie – książka i szkoła były przykrą koniecznością: w ich pojęciu (i w rozumieniu większości rodziców) było to pół dnia straconego. Nie było na to rady wobec obowiązku szkolnego, niemniej jednak szkoła nie interesowała wiejskiego dziecka. Żyło ono nadal nie szkołą, ale domem, gospodarstwem i przede wszystkim pasaniem bydła. Rano spotykały się wprawdzie dzieci z Obydowa w szkole, lecz tam czuły się nieswojo i były skrępowane. Swobodę osiągało się dopiero po południu – na pastwisku. Wyprawy na cudze, przeważnie „pańskie” jabłka czy inne owoce lub choćby tylko na zwykłą rzepę z sąsiedniego pola – to była przyjemność i w tym dopiero okazywał się spryt tych ludzi prostych. Nauka była dla nich sprawą zbyt odległą! I tu znowu innym dzieckiem był Józef Katarzyniec. „W wyprawach pastuszych na cudze jabłka – świadczył jego kolega – nie tylko nie brał udziału, ale nie pozwolił się częstować owocem z cudzego sadu”24. Gdy sprytniejszy mały złodziej chciał Józefa poczęstować, chłopiec mówił: – Nie chcę twego grzechu – i owocu cudzego nigdy nie przyjął. Jakkolwiek cichy i nienarzucający się nikomu ze swą pobożnością, w momentach wyraźnych grzechów swych towarzyszy mały Józef występował zdecydowanie przeciw ich wykroczeniom, ganił lekkomyślnych malców i odwodził ich od złego. Te jego uwagi nie wywierały z początku żadnego wrażenia. Dzieci na 22

23 24

W archiwum franciszkańskim w Krakowie znajdują się cztery świadectwa szkolne Katarzyńca. Wszystkie one zaznaczają, że rozpoczął on naukę szkolną w 1896 roku. Wspomnienia, 144. Tamże, 148.


22

pastwisku – jak zresztą zwykle dzieci – nie miały najmniejszej ochoty do słuchania tego rodzaju upomnień, zwłaszcza pochodzących z ust ich skromnego rówieśnika. Zdarzało się więc, że młodzi złodzieje nie chcieli słuchać, a niektórzy nawet próbowali ośmieszyć moralizatora. – Nie śmiać się! – unosił się wtedy chłopiec. – Pan Jezus cierpiał tak bardzo za nasze grzechy i umarł na krzyżu! Nie śmiać się, ale poprawić się trzeba, i to zaraz, bo jeśli się nie poprawicie, to Bóg was ukarze25. I wtedy skutek był widoczny. Wprawdzie dzieci nie poprawiały się zaraz, boć przecież tak trudno jest poprawić się człowiekowi, ale działo się przynajmniej tak, że odtąd wyprawy do cudzych sadów i po cudze warzywa „mogły się odbywać tylko pod jego nieobecność”26. Szczególnie krępował dzieci niepojęty dla nich rys w postępowaniu Katarzyńca. Oto, pasąc nie tylko własne krowy, ale i krowy krewnego, chłopiec otrzymywał niekiedy jabłka w nagrodę. Tych jabłek nigdy sam nie jadł, lecz dawał dzieciom. Prosił przy tym, aby tylko już nie chodziły do cudzych sadów, a on odda im zawsze swoje jabłka. Czyż można było przyjąć ofiarę pobożnego chłopca, a potem na jego oczach chodzić na cudze owoce? Jak świat światem, dzieci lubią również naśladować starszych. Nic więc dziwnego, że uczyły się od swego starszego otoczenia nieodpowiednich, brzydkich i nieprzyzwoitych słów oraz różnych przekleństw tak częstych na wsi – i nie tylko na wsi. Wśród dziecięcego towarzystwa na pastwisku używanie tak zwanych wtedy w tym środowisku „pańskich” słów było całkiem w dobrym tonie, stanowiło oznakę, że młody psotnik uważał się za dorosłego. Józef Katarzyniec wypowiedział zdecydowaną walkę i temu zwyczajowi wśród swych kolegów. Walka ta trwała długo, ale dokazał wreszcie tego, że „obecność jego jakoś dziwnie krępowała wszystkich i starano się wobec niego liczyć się ze słowami”27. Wśród takiego nastroju apostolskiej gorliwości pobożnego dziecka nadszedł rok 1898, w którym Józef Katarzyniec, w drugim roku nauki, począł wczesną wiosną uczęszczać ze swoimi rówieśnikami na nauki przygotowawcze do pierwszej Komunii Świętej28. Okres ten wyraźnie odbił się na jego usposobieniu. Starał się 25 26 27 28

Ułomki, 9. Wspomnienia, 148. Tamże. Dzisiaj stwierdzić datę Pierwszej Komunii Świętej Józefa Katarzyńca jest bardzo trudno. Wprawdzie ojciec Maksymilian wspomina w swych materiałach (s. 7), że miała ona miejsce w siódmym roku życia chłopca, jednak opierając się na stosowanej wtedy praktyce w Małopolsce Wschodniej w dopuszczeniu dzieci do pierwszej Komunii Świętej, należy raczej przyjąć, że, podobnie jak inne dzieci, Józef Katarzyniec przystąpił do pierwszej Komunii Świętej, gdy był uczniem drugiej klasy w szkole „pospolitej” w Obydowie.


1. Inne dziecko

23

być coraz lepszym dla swych rodziców, których słuchał na każde „skinienie” – jak opowiadała jego matka. Coraz częściej bywał dziwnie zamyślony, skupiony, więcej jeszcze się modlił i coraz częściej oddawał się samotności. „Jego ulubionym miejscem stała się kapliczka wiejska w Obydowie” – twierdziła jego matka29. Wtedy to najprawdopodobniej wśród samotnych chwil spędzonych w tej kaplicy spojrzał pewnego dnia po raz pierwszy świadomie na ubogi ołtarz, przed którym tyle razy już klęczał. W ołtarzu stała figurka Niepokalanej, a nad nią wisiała skromna kopia obrazu świętego Franciszka z Asyżu Murilla. Niepokalana w ołtarzu miała rozwarte, wyciągnięte ramiona, jak gdyby chciała do siebie wszystkich przygarnąć, a świętego Franciszka, depczącego ziemię, obejmował ramieniem odjętym z krzyża Chrystus. Wtedy może zrozumiał mały Józio, że i on byłby chyba najszczęśliwszym z ludzi, gdyby znalazł się w promieniach dobrych rąk Matki Bożej i gdyby jego objął Chrystus swym cierpiącym ramieniem, tak jak obejmował na obrazie ubogiego świętego z Asyżu. Pewności, gdy chodzi o przeżycia wewnętrzne tego małego chłopca, nie mamy. Znamiennym natomiast wydaje się fakt, iż właśnie w czasie tych tygodni przygotowania do pierwszej Komunii Świętej Józef Katarzyniec po raz pierwszy powiedział swym rodzicom, że pragnie zostać księdzem. Dziwnym jest także inny fakt, który rzuca już zupełnie jasno światło na duszę tego szczególnego dziecka. Jego siostra stryjeczna – ta sama, która go pilnowała, gdy miał jeden rok życia – zaprowadziła go również razem ze swym młodszym bratem do Kamionki Strumiłłowej do pierwszej Komunii Świętej. Daty tego zdarzenia dokładnie nie pamięta. Zapamiętała natomiast co innego. „Zapamiętałam sobie – opowiadała później – z tej uroczystej chwili jeden charakterystyczny szczegół. Po Mszy Świętej i Komunii Świętej, gdy już wszyscy ludzie razem z dziećmi wyszli z kościoła, Józik tylko jeden jeszcze klęczał, pogrążony w modlitwie, nie zważając nawet na to, że prawie nikogo nie było w kościele. Musiałam dopiero podejść do niego, by szedł do domu. Posłuchał natychmiast i wyszedł ze mną z kościoła, by udać się do domu na śniadanie”30. Łatwo to było zapamiętać, bo takie to było różne od zachowania całego otoczenia. Nie mamy danych, by móc osądzić, jaki był wtedy stan chłopca, czy była to chwila szczególnego skupienia, czy coś więcej, co stanowiło już może moment kontemplacji lub nagłego natchnienia? Nie wiemy. Otoczenie zbyt było proste, aby na to zwrócić uwagę i zdać sobie sprawę z duchowego stanu samotnie modlącego się dziecka. Ci prości ludzie zauważyli tylko, że Józef Katarzyniec zachowywał się inaczej niż wszystkie dzieci po Komunii Świętej. 29 30

Wspomnienia, 2. Tamże, 6.


24

Ten właśnie rys szczególny cechował Józefa Katarzyńca od pierwszych lat jego dzieciństwa. „Józio we wszystkim był inny niż my wszyscy” – napisał jego młodszy kolega31. A przecież we wszystkim właściwie był podobny do innych. To samo wiejskie środowisko, te same warunki, podobna praca, jednakie niedostatki. Właściwie niczym się na zewnątrz nie wyróżniał. A przecież był inny. To słowo „inny” pośród najnormalniejszych warunków życia, „inny” nawet w wykonywaniu tych samych najpospolitszych czynności, to słowo „inny” miało towarzyszyć przez całe życie temu „innemu dziecku”. Przyczyna tej różności wystąpiła najwyraźniej w dniu jego pierwszej Komunii Świętej: była nią z pewnością bliskość Boga, w której żył Józef Katarzyniec. Bóg rychło pociągnął duszę tego dziecka do siebie i Bóg ją coraz więcej zabierał sobie na własność. A dziecko, może nie pojmując jeszcze wszystkiego, pojmowało wszakże tyle, że Bóg wart jest tego, aby Mu się oddać całkowicie. Stąd w częstych modlitwach prosiło Boga, by je pociągnął całkowicie, oświecił. Temu innemu dziecku dobrze było blisko Boga, bo tam znajdowało świat, który je zachwycał. Że mu dobrze było blisko Boga, spostrzegało to wielu, patrząc na jego skupienie na modlitwie. Może najserdeczniej określił to miejscowy duszpasterz: „Widziałem go nieraz – mówił – modlącego się nabożnie i myślałem sobie: jak ślicznie się ten chłopczyk modli”32. Bóg, który go pociągał, i modlitwa, którą Józef Katarzyniec odpowiadał na wewnętrzne wołanie Stwórcy, czyniły z tego ubogiego dziecka wiejskiego właśnie to, że był inny niż wszyscy jego dziecięcy rówieśnicy.

31 32

Tamże, 148. Ułomki, 10.



Cena 59.90 zł

Patronat medialny

ISBN 978-83-7485-391-0

Posłaniec św. Antoniego z Padwy

www.bratnizew.pl


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.