Nie chcę was d ł u żej ok łamywać. Z tego, co mi wiadomo, istnieją tylko trzy rodzaje k łamstwa: te, na których nie chcemy zostać przy łapani; te, na ukryciu których nam nie zależ y; i te, których wykryć się nie da. Przyjrzyjmy się im uważniej.
1. K łamstwa, na których nie chcemy zostać przy łapani. K łamstwa klasyczne, niejako codzienne; przydatne zarówno, gdy spóźniamy się do pracy, jak i gdy pope ł nimy morderstwo. Przy łapanie na takim k łamstwie stanowi dla k łamiącego poważny problem.
2. K ł amstwa, na ukryciu których nam nie zale ż y. W tym przypadku wię ksze znaczenie ma sam akt k ł amstwa, a nie jego skutek. K ł amstwo powtarzasz, upierasz się przy nim, zmieniasz, przeformu łowujesz, porzucasz, by w końcu do niego powrócić. Samo mówienie nieprawdy pomaga uniknąć różnych przykrych konsekwencji, przede wszystkim jednak stanowi narzędzie sł u żące osłabieniu rzeczywistości, a tym samym wzmocnieniu pozycji k łamiącego.
3. K łamstwa nie do wykrycia. Czyli takie, w których wyłącznie k łami ący zna prawdę. I ja ok łamywa łam was w łaśnie w ten sposób.
Przez wiele lat mia łam poczucie, że mijając się z prawdą , wyś wiadczam wam przysł ugę. Chyba zgodzicie się ze mną , że opowieść ograniczona do znanej nam rzeczywistości zawsze będzie niepe ł na. Doś wiadczamy tego non stop. Naukowcy nie wiedzą , gdzie znajduje się większość materii budującej wszechś wiat. Ja nie mam pojęcia, jak to jest mieszkać w Jemenie. Nasze wyobrażenia o ś wiecie nie są dok ładne. Jeś li jednak ktoś wie coś, czego nie
wie nikt inny, i ta wiedza ma moc nieodwracalnej zmiany obrazu ś wiata – a do tego zmiana ta uczyni łaby ż ycie ludzi trudniejszym –wówczas łatwo o wniosek, że wyjawienie prawdy to zł y pomysł czy wręcz naduż ycie.
Szybko odkry ł am, że nie posiadam żadnych wyjątkowych cech, które szczególnie predestynowa ł yby mnie do podejmowania tego rodzaju decyzji w imieniu ca łej planety. Okazuje się, że jedynym powodem, dla którego stanęłam przed tym wyborem, by ł g ł upi, prymitywny przypadek.
Nieraz sł ysza łam, że mam tendencję do nadu ż ywania w ładzy. Ba! Sama to sobie wmawia ł am. Dlatego zdecydowa ł am się na bardzo niekomfortowe dla mnie rozwi ą zanie: pozwolę opowiedzieć tę historię innym. W gruncie rzeczy nie mam zreszt ą wyboru. W wię kszoś ci wydarzeń nie bra ł am udzia ł u osobi ś cie, wię c ta opowieść nie należ y do mnie, a do moich przyjació ł – i to razem z nimi b ędę ją snu ła. Dzięki temu podzielimy się ciężarem odpowiedzialności za prawdę. Nie skupi się on na mnie, ka ż de z nas doda od siebie słowa, które uzna za godne umieszczenia w tej ksi ążce. Uwierzcie mi, że to nie by ło ł atwe przedsię wzię cie. Kocham ich, ale moi najbli żsi są cholernie uparci.
W tym przyd ł ugim wstę pie chcę wam przekazać, że postanowi łam skończyć z k łamstwem. Zresztą , nie tylko ja: wszyscy podjęliśmy taką decyzję. Chocia ż unikanie prawdy w tej sprawie okaza ło się wyjątkowo łatwe, a samo k łamstwo nigdy nie zostało wypowiedziane na g łos (za to zazwyczaj stanowi ło przejaw instynktu samozachowawczego) – oto nadeszła pora, byście się dowiedzieli, jak by ło w rzeczywistości.
A oto jak brzmi prawda w najprostszej formie: robi ł am wszystko, co w mojej mocy, próbując przekonać was, że my, ludzie, jesteśmy bezpieczni.
A nie jesteśmy.
Robię to wy łącznie dlatego, że muszę. Większość ludzi marzy o sławie. Kiedy ją w końcu zdobędą i zaczną narzekać na jej cienie, mamy pe ł ne prawo przypomnieć im, że sami tego chcieli. Ja jednak nie widzia łam nic fajnego w tym, że miliony wiedzą , jak masz na imię.
Dlatego nie zgodzi łam się, by April umieści ła moje nazwisko w poprzedniej ksi ążce. W tej również go nie znajdziecie. Oczywiście możecie przeprowadzić internetowe śledztwo, ale ani ja, ani nikt z moich znajomych nigdy go nie zdradzi ł; moje imię znacie, ponieważ prywatność w internecie to mit, a do tego niektórzy celowo ignorują moje – jasno określone – preferencje w tym zakresie.
Chcia łam to wyjaśnić na samym początku. Celowo nie pojawia łam się w treściach udostę pnianych przez April. Zależa ło mi na prywatności – nie wysz ło, ale pogodzi łam się z tym, bo bez częściowej odsłony nie mog łabym dobrze opowiedzieć tej historii. Nie zdradzę wam swojego nazwiska (chodzi o zasady), ale otworzę się przed wami zdecydowanie bardziej, ni żbym tego chcia ła.
Przyk ład.
Moi rodzice są dość zamożni. Wychowa łam się w dzielnicy Upper East Side, w kamienicy, która należa ła do mojej rodziny od trzydziestu lat. Już kiedy ją kupowali, cena by ła wysoka – teraz jest BARDZO wysoka. Na ty łach budynku mieliśmy niewielki ogródek, w którym jako ma ła dziewczynka sia łam marchew i sadzi łam pomidory. Wyrywanie gotowych marchewek pod koniec lata mia ło w sobie coś ze sztuczki magicznej. Oto ma łe nasionko, zbyt ma łe, by moje dziecięce palce zdo ła ł y chwycić je pojedynczo, zmieni ło się w du że, jasnopomara ńczowe warzywo, które zna łam ze sklepu, pokryte wilgotną , czarną ziemią. Równie dobrze mog łabym zakopać w ziemi kapsel i po jakimś czasie wyjąć butelkę coca-coli.
Warzywa gruntowe – marchewki, buraki, ziemniaki i cebule – lubiłam najbardziej. Nawet rośliny uprawiane w donicach i skrzynkach wzbudzają mój zachwyt: oto, dzięki ich mocy, coś niesamowitego dzieje się poza naszym wzrokiem. Wystarczy pogrzebać w ziemi, by w czarodziejski sposób wyłoni ło się z niej piękne i zdrowe jedzenie.
Nie rozumia łam wtedy, że uprawianiem ogródka zajmowa ła się de facto moja rodzicielka. Kiedy podros łam i zmieni ł y się moje zainteresowania, ogrodnictwo poszło w odstawkę. Podlewanie domowych kwiatków by ło szczytem moich moż liwości aż do momentu, kiedy parę miesięcy po śmierci April postanowi łam zadzwonić do mamy.
– Nie mogę się pozbyć wrażenia, że ona nie zniknęła – zwierzy łam się jej z obsesyjnej my śli, która kie ł kowa ła we mnie od jakiegoś czasu. – Ale nikt jej nie szuka. Wszyscy pogodzili się z tym, że jej nie ma.
– A czy takie myślenie dobrze na ciebie dzia ła?
– Na mnie? A co to ma do rzeczy?! Nie znaleziono cia ła, mamo. Dlatego nie chce mi się wierzyć, że zosta ła w tym magazynie.
– Mayu, kochanie, to gdzie w takim razie jest April?
– Nie wiem, i na tym polega problem. Może w kosmosie? Albo w Hoboken? Nie mam pojęcia. Ale jedno jest pewne: ż ycie wcale nie wróci ło do normy. Wszystkim się wydaje, że Carlowie odeszli, a Sen się skończy ł, jednak to nieprawda. Zreszt ą nie tylko ja podejrzewam, że to wcale nie koniec.
– Ile czasu spędzasz na Somie?
– To dobrzy ludzie, mamo. Mam tam wielu przyjació ł . Na pewno lepiej mi tam ni ż na Twitterze.
Pod wieloma względami mówi łam prawdę. Som by ł społecznością na tyle ma łą , że trolli czerpiących przyjemność z dręczenia innych sprawnie banowano. Jednak w pewnym sensie forum sta ło się gorsze od innych platform. Powołaliśmy je do ż ycia jako przestrzeń służącą rozwiązywaniu sekwencji ze Snu. Som by ł miejscem tajemnic. A kiedy masz w ręku m łotek, wszystko zaczyna przypominać gwóźdź – członkom platformy społecznościowej zaprojektowanej w celu rozwiązywania zagadek wszystko wydaje się zagadkowe.
By łam naprawdę dumna z tego, że pomaga łam stworzyć to narzędzie; w swoim czasie znacznie przyczyni ło się do zjedno-
czenia ludzi. Obecnie Som sta ł się g łównym miejscem spotka ń twórców teorii konspiracyjnych. Cóż, przynajmniej przyci ą ga ł wy łącznie tych sympatycznych. A odpowiadając na pytanie mamy (choć w rozmowie z nią je przemilcza łam): spędza łam na Somie strasznie dużo czasu.
– Mayu, może dobrze by ci zrobi ło, gdybyś coś posadzi ła.
– Sł ucham?
– Lubi łaś roślinki jako dziecko. Zajmij się czymś. Porób na drutach. Albo pouk ładaj puzzle. Wydaje mi się, że powinnaś skupić się na czymś innym. Wyczyścić g łowę.
Jej ton wyda ł mi się wtedy bardzo protekcjonalny. Tak, mamo, by łoby super, gdybym po prostu znalazła sobie hobby i porzuciła obsesyjne analizowanie losów mojej nież yjącej eks. Wszyscy poczuliby ulgę, a największą ty sama, bo nie musia łabyś d ł u żej patrzeć, jak twoja córka coraz bardziej odkleja się od rzeczywistości. Ale to nie do końca tak dzia ła, matko.
Choć w pewnym sensie… Sama my śl o marchewkach sprawi ła, że poczu łam potrzebę siania, opiekowania się roślinami, posadzenia czegoś w ziemi. Brakowa ło mi ogródka. Wsiad łam do metra i pół godziny później zapuka łam do drzwi rodzinnego domu w Upper East Side. Otworzy ła mi mama.
– No dobrze, wsad ź my coś do tej ziemi – przywita ł am się z ostro ż nym u ś miechem, a ona go odwzajemni ł a, przytulił a mnie i zabra ł a do ogródka. Znalaz ł a plastikową doniczkę w kolorze gliny o średnicy może trzydziestu centymetrów, do której nasypa ł am ziemi ogrodniczej. Nastę pnie uda ł y śmy się do kuchni i przekroi ł y ś my kilka ziemniaków Yukon Gold, pilnując, by na ka ż dym kawa ł ku znalaz ło się oczko. A potem, zupe ł nie jak wtedy, kiedy by ł am ma ł a, wetknęł y śmy je razem do doniczki.
– Mamo, jestem totalnie rozwalona – wyzna łam z palcami wciąż brudnymi od ziemi.
– Kochanie – odpar ła, a spojrzenie jej duż ych, zmartwionych oczu przeniknęło mnie na wylot – masz do tego pe ł ne prawo.
Nie płaka łam już od kilku tygodni, więc pojawi ło się sporo łez.
April wie, jak cenię sobie prywatność, i wolę myśleć, że to z tego powodu tak ma ło o mnie wiecie – a nie dlatego, że by łam dla niej nieważna. Prawda pewnie leż y gdzieś pośrodku. W poprzedniej książce sporo mówi ła, jaka jestem ś wietna, mądra i godna zaufania. Bzdury. Wszyscy udajemy, a April prawdopodobnie chcia ła mi w ten sposób wynagrodzić, że porzuci ła mnie bez oporów, gdy tylko jej uwagę przycią gnęło co innego – jak bł yskotka srokę. Przed odkryciem Snu ż ycie toczy ło się swoim tempem. Zgadzałam się, by moja dziewczyna spa ła na kanapie w salonie, bo nie mia ła odwagi przyznać przed sobą , że mieszkamy razem. Chodzi łam do pracy, w której część ludzi uwa ża ła, że dosta łam to stanowisko tylko z powodu koloru mojej skóry. I wiedzia łam, że niezależ nie od tego, jak cięż ko b ędę pracować, nigdy nie uda mi się zarobić tyle, ile ju ż mia łam od łożone na koncie, bo (ku zgryzocie mojego ojca) postanowi łam studiować projektowanie, a nie zarządzanie biznesem.
Z nikim, również z April, nie rozmawia łam otwarcie o swojej sytuacji finansowej. Powodem by ło g łęboko zakorzenione, palące poczucie wstydu.
Niby powinnam nosić g łowę wysoko w imieniu tych, którzy nie mają ku temu powodów. Stać się chodzącym przyk ładem, że czarni też mogą mieć kasę, a myślenie inaczej to rasizm. Jednocześnie dobrze by by ło choć trochę się buntować przeciwko systemowi, dzięki któremu tę kasę zyskaliśmy. Trochę du żo na jedną dziewczynę, prawda?
Ale niewa ż ne, chcia łam tylko powiedzieć, że nie musia łam harować, by mieć się za co utrzymać, a dzięki temu pracowanie w miejscach, które mnie nie zachwyca ł y, nie mia ło sensu. Domyślam się, że podobne frustracje dzieli ze mną garstka osób, ale każdy z nas ma swoje ż ycie i swoje problemy.
Sen mnie przerósł, by ł czymś więcej, a praca przy nim dawa ła mi poczucie sensu. Żadna z rozwiązanych przeze mnie sekwencji nie wią za ła się z moim stanem posiadania. Na Somie ceniono mnie wy łącznie ze względu na mój wk ład w sprawę. Poza tym pozostawa łam anonimowa. Nikt nie wiedzia ł, że jestem dzianą , czarnoskórą dziewczyn ą , by łą partnerk ą April May. Istnia łam jako ThePurrletarian i tyle. Internetowa spo łeczność ocenia-
ł a mnie po słowach i dzia ł aniach. Z tego samego powodu na studiach rysowa łam komiks o kocie-lewaku – sprawia ł, że czułam się szanowana niezależnie od tego, do jakiej szufladki mnie wrzucano.
Sen pozostawi ł po sobie jedn ą pustkę , a drug ą , jeszcze większą , zostawi ł a po sobie April. Du ż o czasu zajęło mi wype ł nianie tej pustki z łoś ci ą na to, co pisano w internecie, ale pomocy szuka łam tak że na Somie, gdzie trafia ł y się posty takie jak ten:
KOLEJNE DELFINY W STANIE DELAWARE
Wczoraj w rzece Delaware, w miejscu o przewadze wody słodkiej, zaobserwowano dwadzie ścia delfinów. Znajdowa ł y si ę na pó ł noc od miejsc opisanych w tym w ą tku [DELFINY-W-NJ-DE-PA]. Delfiny widziano na wysokości Trenton w stanie New Jersey. Sp ę dzi ł y kilka dni na pó ł noc od miasta, po czym padł y – część udało si ę uratować dzi ę ki zaanga żowaniu ochotników.
To ju ż drugie stado, które zapuści ło się tak daleko na pó ł noc – takie rzeczy praktycznie się nie zdarzaj ą. W pobli ż u dosz ło również do w łamania na Uniwersytet Ridera [W Ł AM-DO-LABU-NA-UNI-RIDERA].
Oczywiście kliknęłam w link prowadzący do wątku na temat w łamania, a tam trafi łam na kolejny post:
W Ł AMANIE DO LABORATORIUM NA UNIWERSYTECIE JOHNSA HOPKINSA
To ju ż czwarty taki przypadek od zniknię cia April – sprawd źcie pozostałe w ą tki. Tutaj sprawy przybrał y jednak szalony obrót. W przeciwie ń stwie do niewielkich w łamów na Uniwersytecie Ridera [W Ł AM-DO-LABU-NA-UNI-RIDERA] i do szpitali w Filadelfii [W Ł AM-DO-SZPITALA-NAZARETH] [W Ł AM-DO-SZPITALA-MERCY]. Nikt nie łą czy ze sob ą tych spraw, ale dosz ło tak że do w łamania do laboratorium Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa (tak, tego Johnsa Hopkinsa) w Baltimore. Oficjalna
wersja mówi, że sprawcami s ą obrońcy praw zwierz ą t, bo uwolniono cz ęść mał p doś wiadczalnych. Z artyku ł u wiadomo też, że zniknęło kilka niezwią zanych ze sob ą elementów wyposa ż enia. Johns Hopkins to powa ż ana uczelnia obję ta całodobow ą ochroną. PETA ściga ich od lat, ale – chocia ż wiedz ą , jak zabezpieczać się przed tego rodzaju atakami – dosz ło do kradzie ż y. Coś jest na rzeczy z tymi laboratoriami, dlatego łą cz ę te posty w jeden w ą tek, w którym b ę dziemy dodawać informacje na temat wszystkich w łamań do laboratoriów, szpitali czy uczelni wy ż szych [W Ł AMANIA-DO-LABÓW-WĄTEK-G ŁÓWNY].
W pierwszym odruchu pomy śla łam sobie, że to nacią gane. W ł amania czy akcje aktywistów prozwierz ęcych się zdarzają. Jednak z drugiej strony coś tu nie gra ło. Niby po co im ma łpy i sprzęt laboratoryjny? Czy z pieniędzy uzyskanych z jego sprzeda ż y zamierzali pokryć koszty utrzymania skradzionych zwierząt? Nie umia łam sobie do końca wyobrazić, jak dzia łają tacy aktywiści.
Rozumia ł am za to bardzo dobrze, ż e Som to przestrzeń, w której czuję się najbezpieczniej, odkąd zniknął Sen… i April. Na forum wci ąż aktywni byli ludzie ze znanymi mi nickami, utrzyma ł się też klimat łowienia zagadek. Ale co najważniejsze –nikt z obecnych tam ludzi nie uważa ł, że ś wiat wróci ł do normy. Wszyscy wierzyli, że April przeż y ła pożar budynku, a ja bardzo potrzebowa łam w łaśnie takiego towarzystwa.
Utrata Snu dla wielu ludzi by ła jak odstawienie narkotyku. Cho ć wszystkie sekwencje (poza 767) ju ż dawno zosta ł y rozwik ł ane, wci ąż często śni ł am o szukaniu rozwi ą za ń zagadek. Zwyk łe sny wydawa ł y mi się jednak teraz takie chaotyczne i pozbawione struktury. Uwielbia łam Sen i doskwiera ło mi, że zosta ł tak bezpardonowo wyrwany z mojej g łowy. Na forum raz po raz pojawia ł y się wątki, w których obiecywano moż liwość przywrócenia Snu w pewnym zakresie poprzez stymulację mózgu impulsami elektrycznymi. By ło o tym g łośno na forum, ale odnosi łam wra żenie, że ci, którzy o tym opowiadali, albo próbowali sprzedać usł ugę, albo po prostu mieli wyjątkowo realistyczny sen o Śnie.
Wątek w łama ń mia ł w sobie coś z klasycznych sekwencji. Do pierwszej kradzież y doszło w Trenton w stanie New Jersey, dwie nastę pne mia ł y miejsce w Filadelfii. Na końcu by ł Uniwersytet Johnsa Hopkinsa. Nietrudno zauważ yć, że w łamywacze poruszali się na po ł udnie, wzd ł u ż wybrzeża.
Laboratoria leża ły stosunkowo blisko siebie. Ostatnie, uczelniane, by ło dość daleko od szpitali z Filadelfii. Poza tym w tym samym czasie doszło do niewyjaśnionych awarii zasięgu pod tym miastem. A parę tygodni później w łamania usta ł y, za to w górę rzeki Delaware pł ynęło stadko delfinów – zwierzęta pad ł y tuż pod Trenton.
* * *
– Nie mogę przerwać poszukiwa ń, mamo – powiedzia łam.
– Co, jeśli jej nie znajdziesz? – spyta ła.
– Będę szukać aż do skutku. Ona nie zginęła.
Mama wbi ł a wzrok w ziemię, a gniew, który do tej pory mieś ci ł się w niewielkiej kieszonce mojego serca, zaczął się z niej wylewać. A więc wszyscy chcieli, żebym się podda ła, nawet ona.
– Skup się lepiej na ziemniakach – poradzi ła. – Co?
– Zabierz je ze sobą – wskaza ła na doniczkę. – Zajmij się nimi. Dobrze jest troszczyć się o coś, co nas potrzebuje – doda ła i pog ładzi ła mnie po policzku. – Ja to doceniam.
Tego dnia wspólnie z mamą przygotowa ł yśmy obiad. Stawia łam w łaśnie makaron na stole – nie zdąż y łam jeszcze poruszyć tematu wydarzeń w Trenton – kiedy mój tata wypali ł:
– Wiedzia ł yście, że opracowano terapię dla ludzi uzależnionych od Snu? Jest o tym d ł ugi artyku ł w „The New Yorker”.
– Mmm? – mrukn ęł a mama, wk ł adaj ą c wiele wysi ł ku w to, by ten pozornie nic niemówi ący d ź więk powiedzia ł ojcu: „Wiem, co próbujesz osi ą gn ąć. Maya też to widzi, więc lepiej sobie odpuść”.
Tata doskonale zrozumia ł przekaz, ale postanowi ł go zignorować.
– Okazuje się, że umysł y ludzi, którzy byli szczególnie mocno zaangażowani w rozwiązywanie sekwencji, dzia łają jak uzależnione. Z braku pożądanego środka zaczynają samoczynnie wyszukiwać podobne bodźce, przez co odstawienie staje się trudniejsze, przynajmniej tak twierdzą mądrzy ludzie w gazecie.
– Tato, nic mi nie jest.
– Ale nikt tego od ciebie nie oczekuje, Mayu – odpar ł g łosem tak twardym, że niemal mog łam się o niego oprzeć. – I mamy pe ł ne prawo się o ciebie martwić. Nikt do końca nie wie, co w łaściwie Carlowie zrobili z naszymi g łowami, a widzimy dziś, że wielu ludzi dopatruje się wzorców i połączeń tam, gdzie naprawdę ich nie ma. Musisz znaleźć sobie inne zajęcie. Kiedy wracasz do pracy?
– Gill – zaczęła mama, ale uciszy łam ją gestem.
Mój tata rozumia ł , jak dzia ł a ten ś wiat, i w pocie czo ł a sobie na tę wiedzę zapracowa ł. Wśród ludzi o naszym kolorze skóry nie ma zbyt wielu bankierów inwestycyjnych, i to wcale nie dlatego, że nie są t ą profesją zainteresowani. Ojciec przez ca łe ż ycie walczy ł o sukces we wrogo nastawionym ś rodowisku. Odk ąd się gam pamię ci ą , powtarza ł , ż e ś wiat nie chce, by ludzie tacy jak my byli zamoż ni, ale naszym zadaniem jest bogacenie się mimo to.
Mama zwykle okazywa ła mi wsparcie niezależnie od obranego przeze mnie kierunku. Tata z kolei mia ł swój konkretny pomysł, w jakiej dziedzinie mam największe szanse na szczęście. W jego oczach moja ścieżka kariery by ła jasna. Pragnął, żebym jako jedynaczka zajęła się zgromadzonym przez niego majątkiem i przekaza ła te pieni ądze swoim dzieciom – to jedyny powód, dla którego mój coming out wypad ł dość niezręcznie. Ojciec chcia ł wiedzieć, jak moje preferencje seksualne przek ładają się na kwestię wnucząt. Okaza ł tyle delikatności, że nigdy nie wypowiedzia ł tego na g łos, ale dobrze wiedzieliśmy, o co chodzi. W którymś momencie nie wytrzyma ł i zaprosi ł mnie do rozmowy, podczas której przedyskutowaliśmy wszystkie dostę pne dla mnie opcje zwią zane z posiadaniem dzieci. Mia łam siedemna ś cie lat. Tata nie mia ł nic przeciwko temu, żebym rzuciła pracę i zaanga żowa ła się w projekty prowadzone przez April
oraz pomaga ła Mirandzie zbudować Som, ale obecnie moje ż ycie urzeczywistnia ło jego największe lęki: oto sta łam się kolejnym bogatym dzieciakiem z dyplomem szkoł y artystycznej, za to bez pomysł u na siebie.
– Rozumiem, tato, i wiem, że przez ostatnich parę miesięcy nie radzi łam sobie najlepiej. Ale April nie zginęła i nie zamierzam udawać, że jest inaczej. Muszę to zrobić.
Ojciec spojrza ł na mamę beznamiętnie. Spuści ła wzrok. Obydwoje uwa żali, że April nie ż yje. No tak – tego samego zdania by ła większość ludzi.
– Wiecie co? – zaczęłam cicho i wydęłam wargi, gotując się do wypowiedzenia słowa na „p”, ale w ostatniej chwili się powstrzyma łam. Umilk łam, ale rodzice domyślili się, co chcia łam powiedzieć, i niewypowiedziane „pieprzcie się” zawisło w przestrzeni jadalni. W tym domu się nie przeklina ło.
– Mayu… – westchnęł a mama, a oczy ojca rozszerzy ł y się w zdziwieniu. Nie mia łam w zwyczaju krzyczeć na ludzi. Zdarza mi się wydrzeć na telewizor, kiedy sł yszę rasistowską wypowied ź jakiegoś senatora. Albo na komputer, kiedy wywala mi Photoshopa. Ale nie zwyk łam krzyczeć na ludzi. A ju ż na pewno nie na rodziców.
A jednak.
– Ona nie zginęła!!! – wydar łam się i zerwa łam od stoł u, uderzając d łonią w blat. Sztućce aż zadzwoni ł y.
– Mayu! Nie odzywaj się tak do matki. – Mój ojciec zareagowa ł zimno i stanowczo, nie ruszając się z krzesła.
Nachyli łam się w jego stronę.
– Znajdę ją – wycedzi łam niemal szeptem. A potem odwróciłam się na pięcie i wyszłam z pokoju.
Na koniec – bo momenty, w których traci łam panowanie nad sobą , zawsze mnie przeraża ł y – odwróci łam się raz jeszcze i powiedzia łam:
– Zadzwońcie do mnie jutro, jak wszyscy och łoniemy. Będę w New Jersey.
Wychodząc, zauwa ż y łam doniczkę ze ś wieżo posadzonymi, brudnymi od ziemi kawa ł kami ziemniaków. Westchnęłam i zabra łam ją ze sobą.
Polub nas na Facebooku