magazyn pięknych idei
nr 12 jesień 2014 WYDANIE SPECJALNE Łódź Design Festival
atlantyda WYDANIE SPECJALNE 12
Forma, która olśniewa. Nowa Klasa CLS Coupé i Shooting Brake. Są samochody, od których bije prawdziwy blask. Właśnie taka jest nowa Klasa CLS. Aktywne reflektory światłowodowe MULTIBEAM LED (opcja wyposażenia) to element, który nadaje styl całej sylwetce samochodu. Dzięki nim CLS Coupé i CLS Shooting Brake kolejny raz stają się ikonami designu. To arcydzieła motoryzacji: luksusowe, drapieżne, nieodparcie piękne.
A Daimler Brand
www.mercedes-benz.pl
Klasa CLS 220 BlueTEC w wersji Coupé i Shooting Brake w ofercie Lease&Drive Basic dla przedsiębiorców: rata miesięczna – 3499 PLN netto, wpłata własna – 10%, okres umowy – 48 miesięcy, przebieg całkowity – 80 000 km. Oferta Mercedes-Benz Leasing Polska Sp. z o.o.
Klasa Klasa CLSCLS Coupé Coupé 220220 BlueTEC BlueTEC – zużycie – zużycie paliwa paliwa (średnio) (średnio) – 4,7 – 4,7 l/100 l/100 km,km, emisja emisja COCO (średnio) (średnio) – 122 – 122 g/km. g/km. 2 2 Klasa Klasa CLSCLS Shooting Shooting Brake Brake 220220 BlueTEC BlueTEC – zużycie – zużycie paliwa paliwa (średnio) (średnio) – 4,9 – 4,9 l/100 l/100 km,km, emisja emisja COCO (średnio) (średnio) – 127 – 127 g/km. g/km. 2 2
4 spis Działtreści
RZECZY 58 Pamiątki z wakacji od morza do Tatr 78 SZTUKA WYBORU Gdzieś daleko stąd wybierają: Ewa Bochen i Maciej Jelski z Kosmos Project 108 New York Design Week nowości nie tylko z Ameryki
10 NEWSLETTER nowości, wiadomości, ciekawostki na dobry początek
Łódź Design Festival 2014 32 Nowy wspaniały świat Michał Piernikowski o festiwalu 33 Natura drewna Instalacja: Przemo Łukasik, Design Alive, Barlinek 35 Brave New Kids Zajęcia praktyczno-techniczne 36 Supernowa Konkurs marki Barlinek 42 Łódź w tempie spacerowym Wejdź głębiej 45 Kooperacje IKEA Zwykłe drobne chwile 46 Kooperacje Pfleiderer i Interprint Materials We Love
FELIETONY 48 KRYSTYNA ŁUCZAK–SURÓWKA Selekcja Atlantyda designu 104 olga nieścier Moda 50 barw śniegu
SZTUKA ŻYCIA 50 Syndrom Atlantydy i poszukiwacze zaginionego lądu 80 Tatry Bóg, woda, park, miłość
ARCHITEKTURA I MIEJSCA 52 Miasto z warstw Szczecin jak palimpsest 56 KOOPERACJE Gdynia Lubię to! 62 W domu sztokholmski hotel Ett Hem 70 W stronę miasta zwrócony telawiwski apartament 86 ARCHIKONY Willa Dom Pod Jedlami – ikona zakopiańskiego stylu
designalive.pl
NOKEN wyplatana z włókien roślinnych torba z Listy Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Wytwarzana przez grupy etniczne w Papui. Nasza trafiła do sesji dzięki Stowarzyszeniu Serfenta, www.serfenta.pl
LUDZIE 37 Moje Detroit Przemo Łukasik o Bytomiu 92 Strażnik Szymon Ziobrowski, dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego 100 Klauzula poufności prędkość emocji studia Sokka 110 Horst kadry życia ikony fotografii
SZTUKA 98 Strumień wyobrażeń Schronienie według Tatrzańskiego Parku Narodowego 119 Industrialny blok w obiektywie Moniki Stolarskiej
WYDARZENIA 114 Muzyka – Schronienie – Atlantyda Tauron Nowa Muzyka 116 TRENDBOOK Zieleń społeczna Dźwięki cyfrowej rewolucji Redefinicja prywatności Płacisz tyle, ile spalisz Cerowanie tkanki
ALBUM wydawnictwa Karakter i Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Urzekające szczerością fotografie Jana Smagi oraz tekst Filipa Springera i Aleksandry Kędziorek odzwierciedlają faktyczny stan fascynującego obiektu. „Dom jako forma otwarta. Szumin Hansenów", 69 zł, www.karakter.pl KOMPENDIUM autorstwa Czesławy Frejlich i Dominika Lisika. Spotkanie dwóch pokoleń zaowocowało albumem „Zaprojektowane. Polski dizajn 2000–2013", który rozszerza wydaną wcześniej anglojęzyczną wersję „Polish Design: Uncut". Uzupełniony o wywiady z projektantami, biografie i zachwycające fotografie. 127 zł, www.2plus3d.pl OKULARY firmy Oxydo. Włoska marka i holenderska graficzka Sigrid Calon. Efekt: psychodeliczne, przestrzenne ramki okularów dla lustrzanych szkieł. Do wyboru kilka wzorów. Na zapytanie, www.oxydo.net SKARPETY nowej, w pełni polskiej marki Socktok. Awangardowe podejście do męskiej konfekcji: kolor, wzór, a przede wszystkim zaskakująca dbałość o detal. 24 zł, www.socktok.pl ŻABA stanowiła ulubioną zabawkę w latach naszego dziecińastwa. Później zniknęła na wiele lat. Teraz drewniany płaz projektu Małgorzaty i Wojciecha Małolepszych został przywrócony na rynek przez cieszyńską Fundację „Być Razem". 39 zł, www.welldone.co
ZDJĘCIE: mariusz gruszka ultrabrand
12
wydanie specjalne Łódź Design Festival
FALL IN LOVE IN PARIS… WITH A SOUP BOWL
SAFI ORGANISATION, A SUBSIDIARY OF ATELIERS D’ART DE FRANCE AND REED EXPOSITIONS FRANCE / DESIGN © BE-POLES - IMAGES © ELODIE DUPUIS
6 edytorial
Poszukiwacze, marzyciele. Dociekliwi, pełni nadziei. Z ładną kolekcją porażek. Naiwni? Albo zwyczajnie świadomi, że Atlantyda nie istnieje. A sama istota w: poszukiwaniu, słodkiej podróży pełnej codzienności, zdarzeń, przyjaźni, odkrytych, niby to przypadkiem, nowych lądów. Bogaci w opowieści i wspomnienia. A gdyby ktokolwiek? Jednak, niespodziewanie, z pewnością, odnalazł zaginiony ląd? Czymże on będzie? Cudownym urbanistycznym majstersztykiem, ekonomicznym rajem, zgodną z wyobrażeniem krainą szczęśliwości? Przeszłość była. Nie „jest” i nie „będzie”. Kierunek jest jeden. Wszystko, w chwili, gdy wybrzmiewa, przemija, staje się Atlantydą. Utraconą na zawsze. Jeśli nawet odbudujemy miejsca, odszukamy ludzi, powtórzymy sytuacje, to kontekst nada im nowe piętno. Choćby dlatego, że inni, nowi jesteśmy my – poszukiwacze, marzyciele. Dociekliwi, pełni nadziei. Z ładną kolekcją porażek. Naiwni? Albo zwyczajnie świadomi, że Atlantyda nie istnieje. A sama istota w: poszukiwaniu, słodkiej podróży pełnej codzienności, zdarzeń, przyjaźni, odkrytych, niby to przypadkiem, nowych lądów. Bogaci w opowieści i wspomnienia. A gdyby ktokolwiek? Jednak, niespodziewanie, z pewnością, odnalazł zaginiony ląd? Czymże on będzie? Cudownym urbanistycznym majstersztykiem, ekonomicznym rajem, zgodną z wyobrażeniem krainą szczęśliwości? Przeszłość była. Nie „jest” i nie „będzie”. Kierunek jest jeden. Wszystko, w chwili, gdy wybrzmiewa, przemija, staje się Atlantydą. Utraconą na zawsze. Jeśli nawet odbudujemy miejsca, odszukamy ludzi, powtórzymy sytuacje, to kontekst nada im nowe piętno. Choćby dlatego, że inni, nowi jesteśmy my – poszukiwacze, marzyciele. Dociekliwi, pełni nadziei. Z ładną kolekcją porażek. Naiwni? Albo zwyczajnie świadomi, że Atlantyda nie istnieje. A sama istota w: poszukiwaniu, słodkiej podróży pełnej codzienności, zdarzeń, przyjaźni, odkrytych, niby to przypadkiem, nowych lądów. Bogaci w opowieści i wspomnienia. A gdyby ktokolwiek? Jednak, niespodziewanie, z pewnością, odnalazł zaginiony ląd? Czymże on będzie? Cudownym urbanistycznym majstersztykiem, ekonomicznym rajem, zgodną z wyobrażeniem krainą szczęśliwości? Przeszłość była. Nie „jest” i nie „będzie”. Kierunek jest jeden. Wszystko, w chwili, gdy wybrzmiewa, przemija, staje się Atlantydą. Utraconą na zawsze. Jeśli nawet odbudujemy miejsca, odszukamy ludzi, powtórzymy sytuacje, to kontekst nada im nowe piętno.urbanistycznym Choćby dlatego,majstersztykiem, że inni, nowi jesteśmy my – poszukiwacze, marzyciele. Dociekliwi, pełni nadziei. Z ładCudownym ekonomicznym rajem, zgodną z wyobrażeniem krainą szczęśliwości? ną kolekcjąbyła. porażek. Naiwni? zwyczajnie świadomi, że Atlantyda istnieje.gdy A sama istota w: poszukiwaniu, słodPrzeszłość Nie „jest” i nieAlbo „będzie”. Kierunek jest jeden. Wszystko,nie w chwili, wybrzmiewa, przemija, staje się Atlankiej pełnej codzienności, zdarzeń, przyjaźni, odkrytych, niby to przypadkiem, nowych lądów. Bogaci w opowieści tydą.podróży Utraconą na zawsze. Jeśli nawet odbudujemy miejsca, odszukamy ludzi, powtórzymy sytuacje, to kontekst nada im i wspomnienia. A gdyby ktokolwiek? niespodziewanie, z pewnością, odnalazłDociekliwi, zaginiony ląd? Czymże onZ ładbędzie? nowe piętno. Choćby dlatego, że inni, Jednak, nowi jesteśmy my – poszukiwacze, marzyciele. pełni nadziei. Cudownym urbanistycznym rajem, zgodną z wyobrażeniem krainą szczęśliwości?słodną kolekcją porażek. Naiwni?majstersztykiem, Albo zwyczajnie ekonomicznym świadomi, że Atlantyda nie istnieje. A sama istota w: poszukiwaniu, Przeszłość była. Nie codzienności, „jest” i nie „będzie”. Kierunek jestodkrytych, jeden. Wszystko, w chwili, gdy wybrzmiewa, przemija, się Atlankiej podróży pełnej zdarzeń, przyjaźni, niby to przypadkiem, nowych lądów. Bogaci staje w opowieści tydą. Utraconą na zawsze. Jeśli nawet Jednak, odbudujemy miejsca, odszukamy ludzi,odnalazł powtórzymy sytuacje, im i wspomnienia. A gdyby ktokolwiek? niespodziewanie, z pewnością, zaginiony ląd?to kontekst Czymże onnada będzie? nowe piętno.urbanistycznym Choćby dlatego,majstersztykiem, że inni, nowi jesteśmy my – poszukiwacze, marzyciele. Dociekliwi, pełni nadziei. Z ładCudownym ekonomicznym rajem, zgodną z wyobrażeniem krainą szczęśliwości? ną kolekcjąbyła. porażek. Naiwni? zwyczajnie świadomi, że Atlantyda istnieje.gdy A sama istota w: poszukiwaniu, słodPrzeszłość Nie „jest” i nieAlbo „będzie”. Kierunek jest jeden. Wszystko,nie w chwili, wybrzmiewa, przemija, staje się Atlankiej pełnej codzienności, zdarzeń, przyjaźni, odkrytych, niby to przypadkiem, nowych lądów. Bogaci w opowieści tydą.podróży Utraconą na zawsze. Jeśli nawet odbudujemy miejsca, odszukamy ludzi, powtórzymy sytuacje, to kontekst nada im i wspomnienia. A gdyby ktokolwiek? niespodziewanie, z pewnością, odnalazłDociekliwi, zaginiony ląd? Czymże onZ ładbędzie? nowe piętno. Choćby dlatego, że inni, Jednak, nowi jesteśmy my – poszukiwacze, marzyciele. pełni nadziei. Cudownym urbanistycznym rajem, zgodną z wyobrażeniem krainą szczęśliwości?słodną kolekcją porażek. Naiwni?majstersztykiem, Albo zwyczajnie ekonomicznym świadomi, że Atlantyda nie istnieje. A sama istota w: poszukiwaniu, Przeszłość była. Nie codzienności, „jest” i nie „będzie”. Kierunek jestodkrytych, jeden. Wszystko, w chwili, gdy wybrzmiewa, przemija, się Atlankiej podróży pełnej zdarzeń, przyjaźni, niby to przypadkiem, nowych lądów. Bogaci staje w opowieści tydą. Utraconą na zawsze. Jeśli nawet Jednak, odbudujemy miejsca, odszukamy ludzi,odnalazł powtórzymy sytuacje, im i wspomnienia. A gdyby ktokolwiek? niespodziewanie, z pewnością, zaginiony ląd?to kontekst Czymże onnada będzie? nowe piętno.urbanistycznym Choćby dlatego,majstersztykiem, że inni, nowi jesteśmy my – poszukiwacze, marzyciele. Dociekliwi, pełni nadziei. Z ładCudownym ekonomicznym rajem, zgodną z wyobrażeniem krainą szczęśliwości? ną kolekcjąbyła. porażek. Naiwni? zwyczajnie świadomi, że Atlantyda istnieje.gdy A sama istota w: poszukiwaniu, słodPrzeszłość Nie „jest” i nieAlbo „będzie”. Kierunek jest jeden. Wszystko,nie w chwili, wybrzmiewa, przemija, staje się Atlankiej pełnej codzienności, zdarzeń, przyjaźni, odkrytych, nibyzgodną to przypadkiem, nowych lądów. Bogaci w opowieści Cudownym urbanistycznym majstersztykiem, ekonomicznym rajem, krainą szczęśliwości? tydą.podróży Utraconą na zawsze. Jeśli nawet odbudujemy miejsca, odszukamy ludzi,z wyobrażeniem powtórzymy sytuacje, to kontekst nada im i wspomnienia. A gdyby ktokolwiek? Jednak, niespodziewanie, z pewnością, odnalazł zaginiony ląd? Czymże on będzie? Przeszłość była. Nie „jest” i nieże inni, „będzie”. Kierunek jest jeden. Wszystko, w chwili, gdy Dociekliwi, wybrzmiewa, przemija, staje się Atlannowe piętno. Choćby dlatego, nowi jesteśmy my – poszukiwacze, marzyciele. pełni nadziei. Z ładCudownym urbanistycznym majstersztykiem, ekonomicznym rajem, zgodną z wyobrażeniem krainą szczęśliwości? tydą. Utraconą na zawsze. Jeśli nawet odbudujemy miejsca, odszukamy ludzi, powtórzymy sytuacje, to kontekst nada im ną kolekcją porażek. Naiwni? Albo zwyczajnie świadomi, że Atlantyda nie istnieje. A sama istota w: poszukiwaniu, słodPrzeszłość była. Nie codzienności, „jest” i nieże inni, „będzie”. Kierunek jest jeden. Wszystko, w chwili, gdy Dociekliwi, wybrzmiewa, przemija, staje się Atlannowe piętno. Choćby dlatego, nowi jesteśmy my – poszukiwacze, marzyciele. pełni nadziei. Z ładkiej podróży pełnej zdarzeń, przyjaźni, odkrytych, niby to przypadkiem, nowych lądów. Bogaci w opowieści tydą. Utraconą na zawsze. JeśliAlbo nawet odbudujemy miejsca, odszukamy ludzi, powtórzymy sytuacje, to kontekst im ną kolekcją porażek. Naiwni? zwyczajnie świadomi, że Atlantyda nie istnieje. A sama istota w: poszukiwaniu, słodi wspomnienia. A gdyby ktokolwiek? Jednak, niespodziewanie, z pewnością, odnalazł zaginiony ląd? Czymże onnada będzie? nowe piętno.urbanistycznym Choćby dlatego,majstersztykiem, że inni, nowi jesteśmy my – poszukiwacze, marzyciele. Dociekliwi, pełni nadziei. Z ładCudownym ekonomicznym rajem, zgodną z wyobrażeniem krainą szczęśliwości? ną kolekcjąbyła. porażek. Naiwni? zwyczajnie świadomi, że Atlantyda istnieje.gdy A sama istota w: poszukiwaniu, słodPrzeszłość Nie „jest” i nieAlbo „będzie”. Kierunek jest jeden. Wszystko,nie w chwili, wybrzmiewa, przemija, staje się Atlankiej podróży pełnej codzienności, zdarzeń, przyjaźni, odkrytych, niby to przypadkiem, nowych lądów. Bogaci w opowieści tydą. Utraconą na zawsze. Jeśli nawet odbudujemy miejsca, odszukamy ludzi, powtórzymy sytuacje, to kontekst nada im i wspomnienia. A gdyby ktokolwiek? niespodziewanie, z pewnością, odnalazłDociekliwi, zaginiony ląd? Czymże onZ ładbędzie? nowe piętno. Choćby dlatego, że inni, Jednak, nowi jesteśmy my – poszukiwacze, marzyciele. pełni nadziei. Cudownym urbanistycznym rajem, zgodną z wyobrażeniem krainą szczęśliwości?słodną kolekcją porażek. Naiwni?majstersztykiem, Albo zwyczajnie ekonomicznym świadomi, że Atlantyda nie istnieje. A sama istota w: poszukiwaniu, Przeszłość była. Nie codzienności, „jest” i nie „będzie”. Kierunek jestodkrytych, jeden. Wszystko, w chwili, gdy wybrzmiewa, przemija, się Atlankiej podróży pełnej zdarzeń, przyjaźni, niby to przypadkiem, nowych lądów. Bogaci staje w opowieści tydą. Utraconą na zawsze. Jeśli nawet Jednak, odbudujemy miejsca, odszukamy ludzi,odnalazł powtórzymy sytuacje, im i wspomnienia. A gdyby ktokolwiek? niespodziewanie, z pewnością, zaginiony ląd?to kontekst Czymże onnada będzie? nowe piętno.urbanistycznym Choćby dlatego,majstersztykiem, że inni, nowi jesteśmy my – poszukiwacze, marzyciele. Dociekliwi, pełni nadziei. Z ładCudownym ekonomicznym rajem, zgodną z wyobrażeniem krainą szczęśliwości? ną kolekcjąbyła. porażek. Naiwni? zwyczajnie świadomi, że Atlantyda istnieje.gdy A sama istota w: poszukiwaniu, słodPrzeszłość Nie „jest” i nieAlbo „będzie”. Kierunek jest jeden. Wszystko,nie w chwili, wybrzmiewa, przemikiej podróży pełnej codzienności, zdarzeń, Jeśli przyjaźni, niby to przypadkiem, lądów. Bogaci ja, staje się Atlantydą. Utraconą na zawsze. nawetodkrytych, odbudujemy miejsca, odszukamynowych ludzi, powtórzymy sy-w opowieści i wspomnienia. A gdyby ktokolwiek? Jednak, niespodziewanie, z pewnością, odnalazł zaginiony ląd? Czymże on będzie? tuacje, to kontekst nada im nowe piętno. Choćby dlatego, że inni, nowi jesteśmy my – poszukiwacze,
Redaktor Naczelna Numer 13 w grudniu
designalive.pl
zdjęcie: mariusz gruszka
atlantyda
8 autorzy
Piotr Mazik
Alicja Woźnikowska–Woźniak
fotograf
autor
Społecznik – tak można określić go najkrócej. Założyciel grupy fotograficznej C41. Organizator Strumieńskiego Festiwalu Artystycznego. Instruktor fotografii. Jedna druga fotograficznego studiaG, które prowadzi wraz z żoną Dagmarą. A także naczelny fotograf i współtwórca kreatywnego studia Ultrabrand. W wolnych chwilach (oby miał ich jak najwięcej) basista, motocyklista i miłośnik youngtimerów – samochodów z „tym czymś”, co wypełnia płuca szczęściem. Z „Design Alive” współpracuje od dawna, zamykając w pięknych kadrach wyselekcjonowane przez nas obiekty. Tym razem, prócz wiodącego cyklu, który na s. 58, wystąpił w roli portrecisty. By sfotografować dyrektora Tatrzańskiego Parku Narodowego w jego naturalnym środowisku, bez zadyszki wspiął się w deszczu i chłodzie na szczyt Nosala – efekty można podziwiać na s. 92
Zakopiańczyk, wysokogórski przewodTalent wrodzony. Wybór Liceum Sztuk nik tatrzański, instruktor narciarstwa, Plastycznych był więc oczywisty. Tam jej historyk sztuki (Uniwersytet Jagielloński), edukacja szła w kierunku wystawiennictwa współzałożyciel fundacji „Zakopiańczycy. i grafiki użytkowej, by następnie zmienić W poszukiwaniu tożsamości” (na zdjęciu się w studia malarskie na filii Uniwersyz rozpuczem lepiężnikowcem). Autor lub tetu Śląskiego w Cieszynie. Współpracuje współautor wielu wystaw i książek związaz wieloma organizacjami m.in. festiwanych z Tatrami i Podhalem. Ostatnia z nich, lem Kino na Granicy, śląskim Urzędem obszerny album „Tatrzańska Atlantyda” Marszałkowskim i Zamkiem Cieszyn. Była wydana przez Tatrzański Park Narodowy kuratorką kilku znaczących wystaw o istopod patronatem naszej redakcji stała się cie projektowania, rzemiośle i lokalnej przyczynkiem do tematu jesiennego nume- kulturze. Ilustruje książki, podręczniki, filmy ru „Design Alive”. Szykując się do pracy, animowane, projektuje plakaty, zajmuje pod jego przewodnictwem odkrywaliśmy się także identyfikacją wizualną. WspółTatry zupełnie inne i zupełnie inaczej. założycielka i wiceprezeska niezwykle Z dala od tłoku pokazał nam, jak bardziej prężnej Spółdzielni Socjalnej „Parostatek”, czuć niż myśleć, jak Tatry pachną, jakie gdzie koordynuje projektowanie graficzne są w dotyku, jak być ich pokornym elemen- w departamencie „Dinksy”. Śpiewa, gra tem, a nie tylko gościem. Choć twierdzi, na fortepianie, kalimbie i pewnie jeszcze że „taka praca przewodnika”, nam zdaje się, niejednym instrumencie. Na razie tylko dla że to coś więcej. Jako cichy bohater, niemal najbliższych. Dla nas, tuż przed pierwszym niezauważalnie trawersuje cały magazyn. od dziewięciu lat prawdziwym urlopem, W artykule „Willa” ujawnia się jako autor wykonała grafiki, które odnajdziecie na s. 50 tekstu o zakopiańskiej „archikonie”, s. 86
designalive.pl
ilustratorka
ZDJĘCIa: archiwa autorki, justyna świerczek, ewa trzcionka
Mariusz Gruszka
10 newsletter
Rubrykę prowadzi: Eliza Ziemińska
1
Album radykalny
O włoskim projektowaniu
Uwodzicielski, wciągający i surrealistyczny. Takie jest włoskie projektowanie późnych lat 60. Nowo wydana książka pt. „1968: Radical Italian Furniture” to coś więcej niż album poświęcony klasykom ruchu Radykalnego Projektowania. Na 120 stronach zamieszczono rysunki Alessandro Mendiniego oraz fotografie ikonicznych mebli inspirowane stylistyką Playboya początku lat 70. Wśród wybranych twórców znajdują się również tacy projektanci, jak: Cini Boeri, Ettore Sottsass czy Verner Panton. Zestawienia ukazują znane projekty w nowym świetle, wpisując je w szeroki kontekst kulturowy. Książka jest wymarzonym hołdem dla twórców okresu, który już wprawdzie minął, ale nadal pozostaje źródłem inspiracji. By mogła powstać, swoje siły połączyli Dakis Joannou, kolekcjoner sztuki i fundator Deste Foundation oraz słynny duet, na co dzień tworzący magazyn „Toiletpaper”: prowokator i rzeźbiarz Maurizio Cattelan oraz fotograf Pierpaolo Ferrari. Na album wydamy 55 euro, www.deste.gr, www.toiletpapermagazine.org Eliza Ziemińska
designalive.pl
LINK
DZIAĹ 11
www.marbetstyle.com designalive.pl
12 newsletter
Zawsze pod ręką Kalosze jak sardynki
Choć najbardziej deszczowym miesiącem w Polsce jest lipiec, prawdziwa, jesienna chlapa dopiero przed nami. Na ratunek przychodzą, a może przypływają, kalosze o intrygującej nazwie Sardines, pochodzącej od powiedzenia „ściśnięci jak sardynki w puszce”. Hiszpańska projektantka Estel Alcaraz, chcąc mieć obuwie odporne na deszcz zawsze pod ręką, stworzyła kalosze wykonane z elastycznego tworzywa, które można łatwo zwinąć do niewielkich rozmiarów. Prototyp, www.estelalcaraz.com
2
Eliza Ziemińska
Elektrowstrząsy osobiste
Wolność natury
3
zdjęcia: materiały prasowe
Stella McCartney dla Adidasa
Potentat odzieży sportowej ujawnił propozycję dla kobiet na jesienno–zimowy sezon. Kolekcję Run dla Adidasa zaprojektowała Stella McCartney. Inspiracją była natura w połączeniu z poczuciem indywidualności i wolności, na którą natura nam pozwala. Powstała z surowców odnawialnych jesienna część kolekcji nastawiona jest głównie na jogę, bieganie i fitness. Podkreśla kobiecą sylwetkę, przeważają w niej interesujące grafiki i naturalne kolory oraz wzory odwołujące się do włókien drewna oraz barw schyłku lata i początku zimy. Za regulację temperatury aktywnego, kobiecego ciała odpowiada technologia ClimaHeat gwarantująca utrzymanie stałego ciepła, by osiągać jak największą wydajność w czasie treningów. Ceny ubrań mieszczą się między 69 a 1 249 zł, www.adidas.pl Angelika Ogrocka
designalive.pl
4
Najbardziej spektakularnym działaniem Maanesha Sethi było nagranie, na którym wynajęta do tego celu kobieta bije go w twarz, co rzekomo zwiększało jego produktywność. W podobny sposób skonstruował swoje dziecko, czyli Pavloka. Ten trener osobisty w formie minimalistycznej bransoletki to rozbudowany system kar i nagród. Gdy nie zrealizujemy zaplanowanych zadań, Pavlok przekazuje nam mały impuls elektroniczny, zamieszcza porażki na Facebook’u, przeznacza pieniądze na cele charytatywne, blokuje telefon oraz… przekazuje małe pstryczki od innych użytkowników. Twórca tłumaczy ten radykalizm próbą wyrobienia nawyku za pomocą oferowanych trzech programów: EarlyRiser (wcześniejsze pobudki), Focus (nierozpraszanie w internecie) oraz Fit (zwyczaj ćwiczeń). Obecnie wersję beta testuje kilka osób, a oficjalną premierę przewidziano na 2015 rok. Trudno nie pojmować tego urządzenia jako czegoś więcej niż nowy produkt. Manifest? Ironia? Ponury znak czasu, gdy od tak dawna budzą nas urządzenia a nie rytm słońca? Ceny wahają się w przedziale 149–229 dolarów, www.pavlok.com Angelika Ogrocka
Zdjęcie: Martyna Rudnicka, Maria Miklaszewska / Mellemrum
Wejdź w nawyk!
WWW.IMM-COLOGNE.COM
Dywan improwizowany
rzemiosło z Indii
Dla marki Nani Marquina pracują najwięksi: bracia Bouroullec czy Martí Guixe, a ostatnio również studio Doshi Levien, które tworzą Nipa Doshi i Jonathan Levien. Ich nowa kolekcja – Rabari – nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby nie spotkanie z twórcami ludowymi ze wspólnoty Rabaris z indyjskiego dystryktu Kachchh. Rzemieślnicy, głównie panie, specjalizujące się w tradycyjnym hafcie ręcznym, tchnęły w kolekcję niezwykłego ducha. Podczas pracy nad kolekcją, choć stosowano technikę Sumak, było wiele improwizacji, wykorzystywano nie tylko nowozelandzką wełnę, ale także jedwab, kamienie szlachetne, klejnoty, cekiny, a nawet lusterka. Kolekcja liczy cztery dywany, cena jednego modelu to ok. 6 800 dolarów, www.nanimarquina.com
5
Międzynarodowe Targi Mebli Kuchennych i Wyposażenia Kuchni w ramach imm cologne
CREATE. FURNISH. LIVE. MIĘDZYNARODOWE TARGI MEBLI I WYPOSAŻENIA WNĘTRZ 19–25.01.2015 Wszystko w jednym miejscu : poznaj całe spektrum międzynarodowego designu wnętrz ! imm cologne: wyjątkowe połączenie najnowszych trendów, designu jutra oraz międzynarodowego biznesu. Tylko tutaj będzie zaprezentowana szeroka światowa oferta mebli, akcesoriów i produktów do aranżacji wnętrz, zaś w ramach LivingKitchen – meble kuchenne oraz wyposażenie kuchni. Na imm cologne zobacz już dziś, jak będziesz mieszkał jutro. Poznaj przyszłość branży w europejskiej metropolii – Kolonii.
Anna Borecka Przedstawicielstwo Targów Koelnmesse w Polsce Sp.j. ul. Bagatela 11 lok. 7, 00-585 Warszawa Tel.: +48 22 848 80 00, Fax: +48 22 848 90 11, info@koelnmesse.pl
14 newsletter
Magnetyczny kosmos
Lampa do komponowania
Patrycja Domańska, polska projektantka mieszkająca na co dzień we Wiedniu, wraz z Felixem Gieselmannem zaprezentowała obiekt o kosmicznych konotacjach. Swoją koncepcją zachwycili jury konkursu Biennale Interieur, wchodząc w grono dwudziestu laureatów. Lampa Magnum potrafi dostosować się do naszych potrzeb, co przywołuje skojarzenie z satelitą, który, choć związany orbitą, wędruje po niej i zachowuje swoją odrębność. Skonstruowana jest z aluminiowego, pokrytego czarnym matem drążka oraz dysku emitującego światło. Minimalistyczny projekt, dzięki magnesowi czy zmianom drążka pozwala na dowolne konfiguracje i profilowanie światła – umieszczone na górze rozprasza się po całym pomieszczeniu, a świecące ku dołowi może być ustawiane na różnych wysokościach jako sufitowa lub stołowa lampa. W fazie produkcji, www.patrycjadomanska.com Tekst: Angelika Ogrocka Zdjęcie: Paris Tsitsos
designalive.pl
6
designalive.pl
16 newsletter
Zaprojektuj smak czekolady Świeży adres
Manufaktura czekolady Chocolate Story to pierwsze miejsce na mapie Polski, w którym praktykuje się zasadę „bean to bar”, czyli od ziarnka do tabliczki. I nie stosuje się półproduktów. By stworzyć działającą od stycznia tego roku firmę, dwójka przyjaciół, Tomasz Sienkiewicz i Krzysztof Stypułkowski, rzucili pracę w korporacji. Ich czekoladziarnia to miejsce, gdzie można wykreować własne smaki. Do dyspozycji mamy aż 52, często zaskakujące, dodatki – pomidory, jagody goji, bazylia, popcorn czy sól morską. Proces przygotowań i produkcji, a także bogaty program warsztatów odbywa się na miejscu, czyli w Łomiankach przy ulicy Brukowej 6a, www.manufakturaczekolady.pl Angelika Ogrocka
7
designalive.pl
8
Spotkanie na krawędzi
zdjęcia: materiały prasowe
Apex Tables duetu Hunting & Narud
Zaprezentowane premierowo na tegorocznej edycji Clerkenwell Design Week stoliki śmiało pogrywają z naszymi przyzwyczajeniami. To już nie drewno, ale szkło w tej konstrukcji jest stabilną podstawą, na której wspiera się drewniany blat. Stoliki Apex to także inteligenta rozgrywka z możliwościami technologicznymi. Krawędzie łączące dwa materiały liczą zaledwie pięć milimetrów. Umieszczone wewnątrz wydmuchanych naczyń drewniane stożki wykonano z amerykańskiego jesionu, wiśni, twardego klonu, dębu i czerwonego tulipanowca. Prototypy, www.huntingandnarud.com Anna Borecka Zdjęcie: Petr Krecji
Szklana rosa
Kolekcja Kristine Five Melvær
9
Wazony Dew autorstwa norweskiej projektantki powstają ze szkła piaskowanego. W środku są kolorowane, z kolei na powierzchni zdobią je matowe paski. To sprawia, że wewnątrz naczynia tworzą się cienie, dodają głębi i tekstury monochromatycznym barwom, jakimi pokryto wewnętrzne płaszczyzny. Wazony w czterech kolorach dmuchane są przez norweskich rzemieślników związanych z cenionym producentem, marką Magnor Glassverk. Całkowicie ręczne wykonanie gwarantuje niepowtarzalność każdego egzemplarza. Właśnie trafiają do katalogu marki, www.kristinefivemelvaer.com, www.magnor.no Marcin Mońka designalive.pl
18 newsletter
10
Origami na wodzie
Dla tych, którzy dobrze znają przygody Inspektora Gadgeta Oru Kayak nie powinien być żadnym zaskoczeniem. Składany w zgrabną walizeczkę, ponad 3,5–metrowy kajak to projekt pochodzący z San Francisco, rozwinięty dzięki platformie Kickstarter. Wykonany z odpornego, dwuwarstwowego plastiku, może być wykorzystywany w każdych warunkach. Tajemnica tkwi w zagięciach i sposobie składania płaskiego materiału w wyporną łódkę. Cena to 1 195 dolarów, www.orukayak.com Eliza Ziemińska
designalive.pl
zdjęcia: materiały prasowe
Kajak składak
DZIAĹ 19
designalive.pl
20 newsletter
Wieża Babel
XVI–wieczne inspiracje Andréason & Leibel
11
Regał Babylon szwedzkiego duetu tylko pozornie wydaje się losowym, przypadkowym połączeniem kawałków drewna. Tak naprawdę to gruntownie przemyślana całość. Twórcy przyznają się do monumentalnej inspiracji – był nim... słynny XVI–wieczny obraz Pietera Bruegela. Babylon Tower Desk jest osobistą przestrzenią do gromadzenia rzeczy. Podobnie jak na obrazie wielkiego Flamanda, także wśród osobistych bibelotów, będą się pojawiać kolejne plany, a to co najistotniejsze być może będzie zgromadzone gdzieś na samym dnie. Regał wykonano z drewna modrzewiowego. Prototyp, www.works.andreasonleibel.com Marcin Mońka
Uwiecznić, wysłać, zwyciężyć
iPhone’owe fotografie
Już po raz siódmy odbył się międzynarodowy konkurs iPhone Photography Awards (IPPAWARDS) skierowany do użytkowników smartfonów marki Apple. Wśród tegorocznych zwycięzców znalazło się 54 fotografów z całego świata. Prace były zgłaszane w siedemnastu kategoriach: zwierzęta, architektura, dzieci, kwiaty, jedzenie, krajobraz, lifestyle, natura, wydarzenia, ludzie, pory roku, martwe natury, zachody słońca, podróże, drzewa i inne. IPPAWARDS jest pierwszym i najdłużej działającym konkursem skierowanym do posiadaczy iPhone’ów. Już rozpoczął się nabór do kolejnej edycji, www.ippawards.com
designalive.pl
12
zdjęcia: materiały prasowe
Tekst: Eliza Ziemińska Zdjęcie: Jose Luis Barcia Fernandez
Rozgość się na cultuRe.pl
22 newsletter Dział
13 14 Przeczucie Wenecji
Posiedzieć na mieście
Serenissima – kolekcja powstała dla marki Moroso ma bardzo czytelną inspirację. Stała się nią Wenecja ze swoją historią i kulturową tradycją. Dwójka twórców, Giorgia Zanellato i Daniele Bortotto, zdecydowała, że spojrzy nie tylko bliżej, ale i głębiej na miejskie mury, ich faktury, kolory, ślady skorodowania, swobodne przejścia z lądu na wodną taflę. To wszystko „przegląda się” w kolekcji, którą tworzą: siedzisko Il Doge oraz stolik Alta Marea. Tylko od naszej wyobraźni zależy, w jaki sposób je ze sobą zestawimy. Kolekcja nie trafiła jeszcze do cenników marki, www.moroso.it Anna Borecka
Mała apokalipsa Zestaw do przetrwania Ten przedmiot mógłby pojawić się wśród wynalazków, jakimi posługuje się Agent 007. Jednak nie jest to filmowy gadżet, a raczej podręczny zestaw do przetrwania. Voyage on the Planet, mimo że pojawił się całkiem niedawno, już wzbudził kontrowersje. Bo przecież mówienie o apokaliptycznym zagrożeniu najczęściej nie odbywa się „na poważnie”. Oczywiście mówią o nim politycy, naukowcy czy dziennikarze, a w repertuarze każdego kina zawsze znajdziemy przynajmniej jeden katastroficzny film. Tajwański projektant Chiu Chih zaproponował zestaw składający się z dwóch rurek oraz boksu, w którym umieszczono żywą roślinę, czyli gwarancję oczyszczonego, świeżego powietrza. Zestaw zakładamy jak plecak, a następnie przechadzamy się po zanieczyszczonym, może tuż po jakimś ataku, mieście. Przykładem może być sesja zdjęciowa towarzysząca projektowi, wykonana na gruzach jednej z dzielnic chińskiego Wuhan. Jego twórca przyznaje jednak, że to futurystyczna wizja, niekoniecznie związana z wojnami – Chiu Chih przestrzega w ten sposób m.in. przed skutkami niekontrolowanego zanieczyszczania atmosfery. Prototyp. Marcin Mońka
designalive.pl
DZIAĹ 23
designalive.pl
24 newsletter
15
Krzesło z dziur
Dot studia Scholten & Baijings
Jak sprawić, aby plastikowe krzesło nabrało zmysłowego wymiaru? Takie pytanie zadali sobie projektanci z holenderskiego studia. I odpowiedź odnaleźli w perforacjach. W sumie krzesło Dot zdobi 1 300 drobnych otworków, które w znaczący sposób wpływają na jakość użytkowania, czyli obdarzają nowymi doświadczeniami dotykowymi. Perforacje stymulują też doznania estetyczne, tworząc intrygującą grę świateł i cieni. Funkcjonalnie krzesła Dot sprawdzą się w każdej przestrzeni – także w deszczowym klimacie, gdzie perforacje umożliwiają błyskawiczny odpływ wody. Powstały dla duńskiej marki Hay. Cena nieustalona, www.scholtenbaijings.com, www.hay.dk Anna Borecka
COS dla kultury Nowa wersja klasyki
Szwedzka marka COS wypuściła nowy, limitowany model butów Serpentine w wersji dla kobiet i dla mężczyzn. To przeprojektowane, letnie wersje klasycznych pantofli, wykonane z gładkiej, czarnej skóry. Zostały nazwane na cześć tegorocznego cyklu wydarzeń artystycznych, odbywających się w ramach Park Nights w Londynie organizowanych przez Serpentine Galleries, które są wspierane przez COS. Impreza będzie trwać od czerwca do października 2014 roku w Serpentine Pavilion. Cena za buty wynosi 125 euro, www.cosstores.com, www.serpentinegalleries.org Eliza Ziemińska
designalive.pl
zdjęcia: materiały prasowe
DZIAŁ 25
16 17 Nieprzemijająca
Orska w obiektywie Dzienisa
Czy to przez autosugestię, czy na zasadzie samospełniającej się przepowiedni, człowiek zawsze szukał oparcia w świecie materialnym. Eternal – rozsypana po całym Newsletterze, najnowsza kolekcja Anny Orskiej jest oparta na inspiracjach tajemniczymi obiektami wywodzącymi się z baśni i sag: amuletami, węzłami, pierścieniami. Bez względu na powód, najważniejsze jest, by otaczać się pięknymi przedmiotami, a moc z piękna popłynie. Orska ma na swoim koncie już ponad tysiąc wdrożonych projektów, a od trzech lat pracuje nad własną marką. Ceny zaczynają się od 150 zł. Niemal równocześnie światu Orska pokazała nowe oblicze swojej marki, a właściwie oblicza. Ludzi prawdziwych – archeologa Tomka, przedsiębiorcy Bartka, sportsmenki Agnieszki, ekonomistki Magdaleny (na zdjęciu z bransoletką z serii Eternal). W obiektywie Przemka Dzienisa w sumie zatrzymano 10 postaci. Gotowe zdjęcia bohaterów codzienności zostały zestawione z najlepszymi realizacjami projektantki i sfotografowane ponownie. Pełne efekty można zobaczyć na www.orska.pl Tekst: Róża Kuncewicz Zdjęcie: Przemek Dzienis
designalive.pl
26 newsletter Dział
Na tropie Kubusia
Naczynia dla japońskiego Disney’a
Projektanci japońskiego studio Nendo już od dłuższego czasu udowadniają, że nie ma rzeczy, której nie mogliby zaprojektować. Tym razem stworzyli serię naczyń inspirowanych przygodami słynnego Kubusia Puchatka. Niesforny miś został przyłapany w najbardziej rozpoznawalnych sytuacjach, oczywiście w drodze po miód. Cała seria powstała na zamówienie japońskiego oddziału Walta Disneya, www.nendo.jp, www.disney.com Eliza Ziemińska
18 Wsparcie dla przyjaciół
Regał pozornie swobodny Na pierwszy rzut oka ten prosty regał przede wszystkim idealnie wpisuje się do minimalistycznych wnętrz, a także wszędzie tam, gdzie nie narzekamy na nadmiar przestrzeni. Czego jednak nie robi się dla przyjaciół – a jak wiadomo do grona tych najwierniejszych wielu z nas zalicza książki. I to właściwie one są głównymi „bohaterami”. Stąd też prosta konstrukcja wykonana z jesionu będzie dużym „wsparciem” dla książek, które akurat zamierzamy przeczytać. Buchheimer, choć pozornie swobodnie opiera się o ścianę, w rzeczywistości jest bardzo trwały i stabilny – można go bowiem dla pewności przymocować. Regał zaprojektował Martin Breuer Bono dla marki Nils Holger Moormann. Kupimy go za 195 euro, www.moormann.de, www.breuerbono.com Marcin Mońka
designalive.pl
19
zdjęcia: materiały prasowe
22
designalive.pl
28 newsletter
20
Konstruktywizm Bauhaus z refleksją
Znany holenderski projektant i wizjoner Roderick Vos rozwiązań projektowych poszukuje w architekturze. Chętnie sięga po idee Bauhausu, nie stosuje ich jednak ze ślepą wiarą i przekonaniem. Zwraca uwagę na konstruktywistyczne tendencje, ale pozostawia też wiele miejsca na własną intuicję. – Zawsze miałem wątpliwości, czy tylko „projektowanie ściśle według metody” może dać dobre rezultaty – przyznaje twórca. Efektem jego poszukiwań formalnych jest kredens Montigny, udany mariaż geometrii z funkcjonalnością. Dostępny na zapytanie, www.roderickvos.com Marcin Mońka
Klasyk odnowiony
Kończąca w zeszłym roku stulecie swojej działalności firma Pastoe odświeża swoje ikoniczne produkty. W kolaboracji z młodą, również holenderską, dżinsową marką Tenue de Nimes Pastoe nadała nowe życie krzesłu FM06. Wcześniej odnowiono resztę rodziny, którą w latach 50. zaprojektował duet Cees Braakman i Adriaan Dekker. Prostotę, ale i funkcjonalizm podkreśla użycie stalowego drutu jako głównego elementu konstrukcji. Co więcej dodano tapicerowane odpinane poduszki. Dostępne są w trzech kolorach: szarym, czarnym oraz niebieskim. Cena krzesła to ok. 1 125 euro, www.pastoe.com, www.tenuedenimes.com Angelika Ogrocka
designalive.pl
Zdjęcia: Studio Badini Createam, materiały prasowe
21
Stal i dżins
© Inter IKEA Systems B.V. 2014
SEKRETARZYK IKEA PS 2014, sekretarzyk, różne kolory 799,-
Na sekrety i sekreciki Poznaj najnowszą kolekcję IKEA PS 2014 i zaprojektowany przez polskich designerów sekretarzyk, wyróżniony w plebiscycie must have. Zapraszamy na wystawę IKEA w ramach Łódź Design Festival 2014, 9-19 października.
IKEA. Ty tu urządzisz.
30 newsletter
Na ratunek
Walkie–talkie do smartfonów
W czasie huraganu Sandy rodzeństwo Daniela i Jorge Perdomo zauważyli, iż nieaktywne wieże komórkowe uniemożliwiają codzienny kontakt. Ten incydent zainspirował ich do stworzenia urządzenia goTenna. Wystarczy sparować go z telefonem, by komunikować się niezależnie od sytuacji – na koncercie, podczas górskiej wędrówki czy w trakcie kataklizmu. Dostęp do sieci wi–fi jest niepotrzebny, gdyż goTenna zapewnia kontakt z każdym, kto urządzenie posiada, a wszystkie usługi są darmowe. Ponadto wysyła komunikaty o lokalizacji, posiada mapy, a także opcję „shout”, która użyta powoduje, że inni użytkownicy mają przybyć nam na pomoc. Oprócz tego pełni funkcję komunikatora – potrafi tworzyć własne grupy, wysyłać i odbierać wiadomości, a nawet je szyfrować czy powodować ich samozniszczenie. Lekkość, wytrzymałość i odporność na warunki atmosferyczne pozwala działać urządzeniu do 72 godzin bez ładowania. Dostępne w parach, od 149,99 dolarów, static.gotenna.com Angelika Ogrocka
24 designalive.pl
22
DZIAŁ 31
Chłód mobilny Nowe oblicze lodówki
Przenośna lodówka nie musi być nudna! Pomysł Ryana Greppera to multifunkcjonalne urządzenie idealne na każdy wyjazd. Coolest Cooler zawiera bowiem kilka technologicznych udogodnień, w tym: ładowarkę USB, wodoodporny głośnik, blender, otwieracz do butelek czy wyjmowane talerze mogące być także deską do krojenia. Ponadto może pełnić funkcje wózka dzięki wysuwanemu uchwytowi, kołom i specjalnej gumie przytrzymującej bagaże. Pamiętajmy jednak o podstawowym zadaniu, czyli chłodzeniu – Coolest zawiera dwie oświetlane komory chłodzące. Do kupienia tylko za pośrednictwem portalu Kickstarter, na którym w trakcie tygodniowej kampanii zarobiła prawie pięć milionów dolarów potrzebnych na jej produkcję. Cena od 299 dolarów, coolestkickstarter.com
zdjęcia: materiały prasowe
Angelika Ogrocka
23
Kablojad zwycięzca
sukces na miarę Podkładowcy?
Po raz drugi odbył się konkurs Dobrą Rzecz Zaprojektuj. Dla społecznie zaangażowanej marki WellDone należało stworzyć obiekt, który może powstać przy użyciu materiałów dostępnych w warunkach produkcyjnych przedsiębiorstwa społecznego prowadzonego przez Fundację Być Razem, czyli drewna, stali, aluminium, sklejki, tkaniny czy filcu. Główna nagroda przypadła Klaudii Kasprzak, studentce Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Jej Kablojad to nic innego, jak prosty przedmiot służący do odkładania, przytrzymywania i segregowania kabli, jakimi posługujemy się na co dzień, korzystając z urządzeń elektronicznych. Autorka w nagrodę otrzymała pięć tys. zł, a jej obiekt trafi do produkcji. Dołączy tym samym do słynnej Podkładowcy i innych drobnych domowych akcesoriów również tworzonych przez markę WellDone, www.welldone.co Marcin Mońka designalive.pl
32 Łódź design festival
Nowy Wspaniały Świat Dla mnie, jak i dla większości osób pracujących nad programem wydarzenia, festiwal jest miejscem, w którym stawiamy pytania, zastanawiamy się, inspirujemy siebie oraz wszystkich widzów do samodzielnego poszukiwania odpowiedzi – mówi w rozmowie z „Design Alive” Michał Piernikowski, dyrektor Łódź Design Festival rozmawia: MARCIN MOŃKA, ZDJĘCIE: WOJCIECH TRZCIONKA
Po kilku latach przerwy festiwal zagości w obiektach przy ul. Tymienieckiego 3. Co dla Was oznacza ten symboliczny powrót do „matecznika”? To rzeczywiście symboliczny powrót, a jednocześnie otwarcie na coś nowego. Ostatnie trzy festiwalowe lata to przede wszystkim eksploracja określonych tematów związanych z rolami, jakie społecznie może pełnić projektant. Tegoroczny festiwal połączony z przenosinami do hal przy Tymienieckiego w Łodzi, gdzie obecnie funkcjonuje Art Inkubator, traktujemy jako rodzaj klamry spinającej tematycznie ostatnie trzy edycje. Ale jednocześnie przenosiny to moment inicjacyjny zupełnie nowych wydarzeń. Pojawiła się szansa na poszerzenie działań, organizowanie wydarzeń przez cały rok. Po raz pierwszy w historii festiwal będzie mieć dwa centra. Jak będzie przebiegać linia podziału? W tym roku nie ograniczamy się tylko do Art Inkubatora, lecz uaktywniamy obiekty przy Piotrkowskiej 250, gdzie powstanie drugie centrum festiwalowe. Zależy nam, aby te centra były równorzędne i aby się uzupełniały, a nie konkurowały ze sobą. Dzieli je niewielki dystans, z jednego do drugiego można dotrzeć spacerem w niecałe pięć minut. Dwa centra gwarantują nam przede wszystkim jeszcze lepsze przygotowanie funkcjonalne: np. przy Piotrkowskiej będzie duży parking, z kolei na Tymienieckiego przestrzenie społeczne, jak kawiarnia oraz przestrzenie konferencyjne, gdzie planujemy spotkania i warsztaty. Naszym celem jest przygotowanie festiwalu tak, aby były to miejsca względem siebie komplementarne. Ze względu na funkcjonalność miejsc wydarzenia związane z tegorocznym hasłem przewodnim, czyli „Brave New World” będą realizowane właśnie w Art Inkubatorze. Z kolei przy Piotrkowskiej będą zlokalizowane ekspozycje „make me!”, „must have” czy wystaw specjalnych, jak „Bravos”, prezentującej hiszpańską awangardę projektową. Tegoroczne hasło festiwalu „Brave New World” to nawiązanie do antyutopii A. Huxleya. Chcecie nas przed czymś przestrzec? Czy Nowy Wspaniały Świat, designalive.pl
w którym żyjemy, wymaga naprawy? O naprawianiu w czasie festiwalu będziemy rozmawiać na różnych poziomach. Projekt „Brave Fixed World” przygotowywany przez Daniela Charnego, objawi się nie tylko w formie wystawy, ale także wielu innych działań. Daniel zastanawia się, jaką rolę we współczesnym, wspaniałym świecie pełnić może naprawianie i proponuje bardzo różne interpretacje, związane np. z nowymi technologiami. Pojawiają się te wszystkie wątki, które chcemy wzmocnić podczas festiwalu: warsztatowość, możliwość interakcji i dyskusji, pogłębianie własnej wiedzy, czy zderzenie się z nowymi technologiami, jak chociażby drukiem 3D, który jest bardzo wyraźnym głosem w dyskusji o współczesnym projektowaniu. Naprawianie to również rodzaj aktywności społecznej, więc warto zastanowić się, co oznacza posiadanie przedmiotu. Jedna z definicji, jaką zaproponowali nasi merytoryczni partnerzy brzmi, że jeśli pewnego przedmiotu nie jesteśmy w stanie naprawić, to nie jesteśmy jego prawdziwym właścicielem, nie posiadamy go naprawdę. Ale pewnie nie podacie odpowiedzi, jak najefektywniej poruszać się po tym Nowym Wspaniałym Świecie...
Dla mnie, jak i dla większości osób pracujących nad programem wydarzenia, festiwal jest miejscem, w którym stawiamy pytania, zastanawiamy się, inspirujemy siebie oraz wszystkich widzów do samodzielnego poszukiwania odpowiedzi. Dlatego unikamy wskazywania konkretnych dróg interpretacyjnych. W tym roku poprosiliśmy kuratorów, aby zastanowili się czym jest „Nowy Wspaniały Świat” dzisiaj i czym mógłby być w przyszłości. Tak naprawdę to chyba zawsze zastanawiając się nad przyszłością rozmawiamy o teraźniejszości. I to w pewnym sensie zjawisko symptomatyczne dla tegorocznej edycji – chcielibyśmy, aby na pytania o „Nowy Wspaniały Świat” – o to czym jest, czym będzie i czym mógłby być – odpowiedziała sobie również publiczność. Dlatego zrezygnowaliście np. z bloków tematycznych? Przygotowując festiwal, staramy się co roku wprowadzać do programu nowe elementy. Zależy nam, aby ewoluował i był otwarty na różne nowe inspiracje. W tym roku postawiliśmy na jak najwszechstronniejsze wykorzystanie głównego tematu i wypracowanie wokół niego rozmaitych ścieżek interpretacyjnych. Dlatego nie ma takich bloków, jakimi w zeszłym roku stały się „Zamieszkanie”, „Spożywanie” i „Empatia”, a większość wystaw nawiązuje do głównego hasła. W tym roku zresztą nastawiamy się też na inny rodzaj festiwalowej aktywności – będzie zdecydowanie więcej wydarzeń angażujących uczestników: oprócz wielu warsztatów i spotkań, również specjalna „Strefa Testów”, gdzie będzie można zapoznać się z właściwościami wybranych materiałów. Festiwal od kilku edycji mocno wychodzi w miasto. Czego w tym roku, poza centrami festiwalowymi, mogą spodziewać się zarówno mieszkańcy, jak i goście wydarzenia? Staramy się, aby punktów na mapie miasta było wiele, natomiast chcemy, aby skupiały się w określonych punktach. Hasło „Nowy Wspaniały Świat” chcemy odnosić również do miasta, stąd też zaangażowane zostaną znane już publiczności festiwalowej lokacje, jak: Off Piotrkowska, Księży Młyn czy Muzeum Włókiennictwa.
barlinek design alive kreacje z natury 33
NATURA DREWNA Ta instalacja ma oddziaływać na odbiorcę, prowokować do skojarzeń, do „pauzy”, aby rzeczywiście dał się „wciągnąć” w świat zinterpretowanej natury
ZDJĘCIE: stockfreeimages.com
TEKST: Agnieszka Król
P
odczas tegorocznego Łódź Design Festival odbędzie się premiera instalacji przestrzennej autorstwa Przemo Łukasika i architektonicznego biura Medusa Group. Instalacja „Kreacje z natury” powstała w ramach wielowymiarowego przedsięwzięcia o tej samej nazwie realizowanego od blisko roku przez markę Barlinek i „Design Alive”. – Od pierwszej dyskusji nad koncepcją współpracy z marką Barlinek wiedzieliśmy, że chcemy zrobić coś nieszablonowego, a jednocześnie przekładającego się
na konkretne działania na kilku poziomach. Wyjście poza schemat myślenia o deskach podłogowych nakierowało nas w stronę walorów drewna: faktury, zapachu, skojarzeń z naturą. To niesamowite, jak od 200 lat tożsamość tej polskiej marki wyrasta ze świadomości o wyjątkowości surowca, jakim jest drewno oraz z najlepszego rzemiosła. Postanowiliśmy stworzyć warunki do konfrontacji tego potencjału ze światem najlepszego wzornictwa, z którym jako opiniotwórcze medium obcujemy na co dzień. Tak narodziła się ta kolaboracja: wyjątkowa, bo angażująca wybitnych architektów
i projektantów, dająca pole do dyskusji i twórczości oraz ambitna, bo ukierunkowana na konkretne efekty nie tylko wizerunkowe, ale i na projekty gotowe do wdrożenia – mówi Iwona Gach, dyrektor marketingu i reklamy „Design Alive”. W ramach „Kreacji z natury” odbyły się dotychczas: intensywne warsztaty rzemieślnicze dla projektantów i architektów w zakładach Barlinka, warsztaty kreatywne dla dzieci, dwuetapowy konkurs dla projektantów, inspirujące spotkania oraz rozmowy z ambasadorami konkursu. Jednym z nich był Przemo Łukasik, wybitny architekt,
34 barlinek design alive kreacje z natury którego wraz z marką Barlinek zaprosiliśmy do zaprojektowania instalacji. – Bardzo się cieszę, kiedy polscy producenci poszukują inspiracji i ciekawych pomysłów wśród polskich projektantów. To ważne, że ta świadomość współpracy się rozpowszechnia, a projektowanie nie kojarzy się jedynie ze słowem „ładne”, które oczywiście jest słowem ważnym, ale w moim pojęciu, jest uzupełnieniem słowa „funkcjonalne”. „Kreacje z natury”, to ciekawy pretekst do szukania związków i zależności pomiędzy technologią i naturą, które nie zawsze muszą opierać się na pełnej symbiozie, a ich reakcja, która uwolnić się może w wyniku zamierzonego konfliktu, może okazać się równie inspirująca dla projektanta jak i producenta – mówi o współpracy Łukasik, a zapytany o ideę instalacji dodaje: – Od samego początku chcieliśmy uciec od bezpośrednich skojarzeń z finalnym produktem Barlinka, deski parkietowej. Szukaliśmy autorskiej interpretacji „natury” i chcieliśmy podzielić się z odbiorcą wybranym efektem – reakcją. To instalacja mająca oddziaływać na odbiorcę i prowokować do skojarzeń. Chcemy zmusić użytkowników do „pauzy” w zwiedzaniu wystawy, aby rzeczywiście „wciągnąć” ich w świat zinterpretowanej przez nas natury i dać im możliwość położenia się w pawilonie.
designalive.pl
Instalację można oglądać przez cały czas trwania Łódź Design Festival ( 9–19.10 ) na dziedzińcu Centrum Festiwalowego 1 przy ul. Tymienieckiego 3. Zapraszamy także na spotkanie z Przemo Łukasikiem oraz ogłoszenie wyników konkursu „Kreacje z natury”, które odbędą się 18.10 o godzinie 11:00 podczas bloku Design Alive Talks: Brave New Client prowadzonego przez Ewę Trzcionkę, redaktor naczelną „Design Alive”. Warszawska premiera instalacji zaplanowana jest na koniec tego roku i będzie miała miejsce podczas gali Design Alive Awards 2014. www.kreacjeznatury.pl
BRAVE NEW KIDS Czy Nowy Lepszy Świat wykreują dla nas nasze dzieci? Praktyczne warsztaty to świetny sposób na zaangażowanie ich w tematy projektowania, architektury i estetyki, ale też zaradności oraz wiary w manualne umiejętności. Podczas tegorocznych Gdynia Design Days na zajęciach organizowanych przez „Design Alive”, markę Barlinek i Concordię Design powstały: huśtawka, wielofunkcyjny ławko–leżak, skatepark oraz… domek dla chomików
ZDJĘCIE: Medusa Group, Design Alive
TEKST: Agnieszka Król
S
iódma edycja Gdynia Design Days ( 4–13.07 ) to nie tylko wystawy i wykłady, ale także kilkanaście bogatych propozycji warsztatowych dla najmłodszych. Codziennie w Terminalu Designu i w Pomorskim Parku Naukowo–Technologicznym dzieciaki mogły wybierać z propozycji spotkań z projektantami czy architektami, poszerzyć horyzonty i twórczo wykorzystać swoją wyobraźnię. Na podstawie ich projektów powstawały miasta marzeń, budki dla ptaków, gry miejskie, pocztówki z Gdyni i wiele innych uzasadnionych dzieł idealnie wpisujących się w hasło
przewodnie festiwalu, które brzmiało w tym roku „Miasto + 5.30.60.”. Również redakcja „Design Alive” przygotowała w tym roku wyzwanie dla młodych. W ramach „Kreacji z natury” realizowanych wspólnie z marką Barlinek i przy metodycznym wsparciu poznańskiego centrum kreatywności i biznesu Concordia Design najmłodsi brali udział w dwudniowych kreatywnych warsztatach opracowanych na podstawie programu Design Alive Awards Kids. Z deski barlineckiej, pod okiem projektantek z Grupy Projektowej, przy pomocy wkrętarek i pił powstały wyjątkowe meble miejskie dla Gdyni: huśtawka, wielofunkcyjny ławko–leżak, skatepark oraz…
domek dla chomików (sic!). – W czasie, gdy przez trwanie niemal całego pokolenia zapomniano o istocie ręcznej pracy, tego typu warsztaty, to skarb – twierdzi Ewa Trzcionka, redaktor naczelna „Design Alive” i dodaje: – Z sentymentem wspominam szkolne ZPT (Zajęcia Praktyczno–Techniczne – przyp. red.), gdzie uczono nas podstawowych manualnych pracach i zwyczajnej zaradności. Nie potrzebne są jakieś ponadprzeciętne zdolności, bo z tym się rodzi lub nie. Chodzi o to, że dziś nie paraliżuje mnie widmo drobnej naprawy czy przyszycia guzika. Mam nadzieję, że dzieciaki, które wzięły udział w warsztatach, poczują, że np. fajnie być zawodowym stolarzem! designalive.pl
36 barlinek design alive kreacje z natury
SUPERNOWA. Narodziny w stolarni
Projektanci, którzy zakwalifikowali się do finału konkursu „Kreacje z natury” odwiedzili tego lata fabrykę Barlinka, gdzie wzięli udział w unikalnych warsztatach rzemieślniczych, przygotowujących ich do finałowego zadania TEKST: Agnieszka Król
designalive.pl
ZDJĘCIE: Barlinek
W
Barlinku pracują z drewnem przygotowujące do finałowego zadania od ponad 200 lat. Tutejsze – zaprojektowania wzoru podłogi. Nad tartaki i stolarnie produkowały ich przebiegiem czuwali przedstawiciele niegdyś deski, krzesła, a nawet cyrkle Barlinka odpowiedzialni za wdrożei klamerki do bielizny. Dziś najbardziej nia nowych produktów, przekazując dumni są z deski barlineckiej, z której uczestnikom szereg cennych informacji produkują warstwowe podłogi z najteoretycznych oraz praktycznych porad, szlachetniejszych gatunków drewna które pomogą w pracach nad finalnymi rodzimego i egzotycznego. Firma jest projektami konkursowymi. Efekty pracy wiodącym światowym producentem oceniali jurorzy: Przemo Łukasik, archideski warstwowej, a barlineckie podłogi tekt z Medusa Group; Agnieszka Stefańdrewniane, deski oraz parkiety są znane ska, architektka wnętrz; Adam Pulvicki, i cenione w 55 krajach na 5 kontynentach. architekt wnętrz, Szymon Hanczar; proW lipcu barlinecka fabryka otworzyła jektant i wykładowca, Dorota Karbowsię na nowe idee. Podczas trzydnioska–Zawadzka, dyrektorka marketingu wego pobytu w Barlinku członkowie marki Barlinek oraz Wojciech Trzcionka, 15 zespołów konkursowych, które dyrektor wydawniczy „Design Alive”. zakwalifikowały się do finału „Kreacji Zwycięzców konkursu poznamy 18.10 z natury”, mieli okazję zwiedzić zakład podczas Łódź Design Festival na bloku oraz poznać proces produkcyjny deski Design Alive Talks: Brave New Client barlineckiej. Najważniejszym elementem prowadzonego przez Ewę Trzcionkę, programu były warsztaty rzemieślnicze, redaktor naczelną „Design Alive”.
DZIAŁ 37
moje detroit Bytom to moje małe Detroit. Dużo tu problemów, zamknięte kopalnie, miasto jest zdegradowane, ale ja nieustannie widzę w Bytomiu wielki potencjał – mówi urodzony i żyjący na Śląsku wybitny architekt, Przemo Łukasik, współzałożyciel pracowni Medusa Group, która zatrudnia 35 osób, wygrała 11 konkursów, otrzymała 31 nagród i dwa razy była nominowana do prestiżowej nagrody Miesa van der Rohe Tekst: Mike Urbaniak, Zdjęcia: Wojciech Trzcionka
designalive.pl
38 Dział
J
Przemo Łukasik jest jednym z najciekawszych i najbardziej znanych polskich architektów średniego pokolenia. Urodził się w 1970 roku w Chorzowie, ale mieszkał i wychował się w Bytomiu. Ukończył Wydział Architektury Politechniki Śląskiej w Gliwicach i École d'Architecture Paris–Villemin w Paryżu. Po studiach pracował w biurach P.P. Pabel Architekten w Berlinie, Jean Nouvel Architecture oraz Odile Decq/Benoit Cornette w Paryżu. W 1997 roku wraz z Łukaszem Zagałą założył pracownię architektoniczną Medusa Group, która zatrudnia dzisiaj 35 osób, wygrała 11 konkursów, otrzymała 31 nagród i dwa razy była nominowana do prestiżowej nagrody Miesa van der Rohe. Na początku lat dwutysięcznych Łukasik zmodernizował i zaadaptował na swój dom budynek lampiarni dawnych Zakładów Górniczo–Hutniczych Orzeł Biały w Bytomiu. Bolko Loft, gdzie Łukasik mieszka do dzisiaj ze swoją rodziną, jest uważany za jedną z ikon współczesnej polskiej architektury.
esteś Ślązakiem? A nie słyszysz akcentu? Bardzo wyraźnie. Tak, uważam się za Ślązaka. Urodziłem się w Chorzowie, a wychowałem w Bytomiu. To jest moje miasto. W nim mieszkam do dzisiaj. Gruby jest śląski korzeń? Nie, ale mocny. Jestem pierwszym śląskim pokoleniem, bo moi rodzice stąd nie są. Rodzina mamy przyjechała spod Lwowa, a taty z Krakowa. Osiedli na Śląsku po drugiej wojnie. Mama mieszkała najpierw w Piekarach Śląskich – tam chodziła do szkoły i tam koledzy oraz koleżanki wołali za nią: „Ty, Polucha!”. Komplement to nie był. Ale też nie obelga, po prostu wyróżnik. Myśmy w ogóle byli inni, bo rodzice nie pracowali na kopalni. Nasz dom był, jakbyśmy to wtedy powiedzieli, inteligencki. Mama uczyła chemii i fizyki, babcia – języka polskiego, a tato jest inżynierem. Czyli na obiad nie było klusek, rolady i modrej kapusty? Nie bardzo, ale na placu, czyli podwórku, to nie był żaden problem. Mieliśmy z kolegami zgraną paczkę, porozumiewaliśmy się, uderzając patykiem w kaloryfer. Graliśmy w piłkę, w kapsle, wisieliśmy na klopsztandze, czyli trzepaku. Organizowaliśmy równolegle z prawdziwą olimpiadą – naszą własną, podwórkową. Stawialiśmy maszt, wciągaliśmy na niego flagę z olimpijskimi kołami. Podobnie robiliśmy podczas Mundialu. Miałem wtedy koszulkę z francuskim kogucikiem. doprowadzało do rozpaczy moją babcię. I tylko, kiedy były takie tąpnięcia na koKim chciałeś wtedy być? palni, że spadały dachówki i łamały Rzeźbiarzem, i pamiętam doskonale się kominy, moi koledzy szybko biegli taką lekcję, na której nauczycielka nas do domu, żeby sprawdzić, czy ich ojcowie o to zapytała. Pamiętam też, że po mojej żyją. Ja nigdzie nie musiałem biec, bo tato odpowiedzi wszyscy zaczęli się śmiać, górnikiem nie był. z nauczycielką włącznie. Zazdrościli ci? Chciałeś być artystą? To ja im nieraz zazdrościłem, że należą Po prostu zawsze mnie interesowały inne do górniczej kasty. Nie mogłem sobie rzeczy, niż wszystkich. Lubiłem plastykę, kupić lepszych nart, a tato lepszych opon, lubiłem kreślić, ale też – i tu cię zaskoczę bo one były tylko w specjalnych sklepach – stworzyłem grupę breakdance. Żeby nie dla górników. Myśmy do nich nie mieli było, że cały czas spędzałem z ołówkiem dostępu. Ale to też nie był jakiś wielki w ręku. problem, nie przesadzajmy. Dlaczego nie poszedłeś do liceum Czułeś się inny? plastycznego? Zawsze, ale nie tylko ze względu na brak Sam nie wiem, może rodzice trochę przynależności do górniczej familii, ale wskazali mi inny kierunek. także z powodu wyglądu. Byłem bardziej Tato inżynier chciał syna w technikum piegowaty niż inni, a moje włosy to ani budowlanym? blond, ani rude – wołano więc za mną Nie, żadnej presji nie było, choć tato „Musztarda”. do dzisiaj się śmieje, że architekt to taki „Musztarda” był dobrym uczniem? niedouczony inżynier. Trafiłem dobrze, Nie najgorszym i nadaktywnym. WszęTechnikum Budowlane w Bytomiu dzie mnie było pełno, może nawet za nazywane było wtedy szkołą sportowopełno, ale nie przechodziłem jakiegoś muzyczną o profilu budowlanym, bo wielkiego buntu. Jego szczytem było połowa uczniów grała w piłkę, a druga stawianie sobie włosów na cukier, co połowa – w orkiestrze. designalive.pl
Ty na czym grałeś? Na saksofonie. I szło mi całkiem nieźle, ale wraz ze skończeniem technikum skończył się czas na granie. Próbowałem do niego później wrócić, nawet – kiedy poleciałem pierwszy raz do Nowego Jorku – kupiłem sobie piękny saksofon, ale niestety głównie się kurzy w domu. Wracam do niego w nagłych przypływach, ale to powroty bolesne – bolą i policzki, i duma. Z saksofonem skończyło się tak, jak z akordeonem, na którego lekcje zapisała mnie w podstawówce moja babcia. Muzyk ze mnie nie wyrósł. Kiedy postanowiłeś zostać architektem? W technikum, i skupiałem się szczególnie na tych przedmiotach, które uznałem za przydatne w późniejszej architektonicznej edukacji. Dlaczego poszedłeś na studia na Śląsku? Nie chciałeś wyjechać gdzieś indziej? Jestem z tego pokolenia, którego życie działo się na placu: szkoła, studia, praca. Nie chciałem wyjeżdżać. Może też dlatego, że miałem zawsze super relacje z rodzicami, nie czułem potrzeby ucieczki od nich. Chciałbym być, nawiasem mówiąc, takim rodzicem dla moich dzieci, jakimi byli,
ludzie DZIAŁ 39 gdy byłem młody, moi rodzice dla mnie. Ominęło mnie więc szalone życie w akademiku i nie bardzo tego żałuję. Dostałeś się na Wydział Architektury Politechniki Śląskiej w Gliwicach. Wielka radość? Najpierw wielka rozpacz, bo się nie dostałem. Zabrakło mi trzech punktów z matematyki. Byłem wściekły i przestraszony, że wezmą mnie do wojska, gdzie zmarnuję dwa lata życia. Rodzice mi doradzili, żebym poszedł na jakiś inny kierunek w ramach dodatkowego naboru. I poszedłem. Nigdy nie zgadniesz, na jaki. Od razu kapituluję. Na matematykę! Nie żartuj. Przecież dopiero co matematyka cię pogrążyła. Na architekturze, zgadza się. A egzamin na matematykę zdałem. Studiowałem ją przez rok i ponownie zdawałem na architekturę. Tym razem z sukcesem. I znów byłem inny, bo zwolniono mnie z matematyki i geometrii, na których poległa większość studentów architektury. Lubiłeś te studia? Bardzo, choć od razu przycięto mi tam skrzydła. Pod koniec pierwszego roku mieliśmy zaprojektować kaplicę cmentarną i ja dostałem za mój projekt pałę. Byłem wściekły. Poszedłem z pretensjami do prowadzącego zajęcia i zacząłem się awanturować. Usłyszał to profesor Tadeusz Pfützner i powiedział do mnie: „Dostał pan ocenę niedostateczną, bo pana kaplica cmentarna była w nastroju zbyt przygnębiającym”. Zupełnie tego nie rozumiałem i to mnie na jakiś czas przygasiło. Studia przestały sprawiać mi przyjemność. Odżyłem dopiero na obronie pracy dyplomowej Jana Kubeca, znanego dzisiaj z projektu Centrum Nauki „Kopernik” w Warszawie, który zaprojektował wtedy dom kolekcjonera. Byłem nim zachwycony i postanowiłem się wziąć w garść. Zaczęliśmy wtedy z kolegami ze studiów – Łukaszem Zagałą, Robertem Koniecznym, Oskarem Grąbczewskim, Damianem Radwańskim i Janem Kubecem – startować w różnych konkursach. Dużo też dyskutowaliśmy, projektowaliśmy – było super. To dlaczego jednak wyjechałeś do Paryża? Francja była zawsze w mojej głowie. W technikum uczyłem się francuskiego, a na studiach czytałem „L'Architecture d'Aujourd'hui” – oczywiście niewiele rozumiejąc. Któregoś razu przeczytałem w „Gazecie Wyborczej”, że Francja funduje stypendia dla studentów. Poszedłem do biura współpracy z zagranicą na Politechnice i powiedziałem, że chciałbym wyjechać na takie. Panie się tylko popukały w głowę. Zadzwoniłem więc do Ambasady Francji w Warszawie i tam mi powiedzieli, żebym przyjechał. Wskoczyłem do pociągu w Katowicach
i pognałem do stolicy. Tam przyjął mnie attaché i od razu zaczął egzaminować z francuskiego. Po jakimś czasie dostałem informację, że otrzymam stypendium i mam się szykować na wyjazd do Paryża. Euforia? Totalna! Ale zaraz po niej myśl: „O Boże, co ja zrobiłem!”. Bo to był jednak, umówmy się, skok na głęboką wodę. Ale zanim wyjechałem do Francji, pojechaliśmy jeszcze z Łukaszem Zagałą do Berlina poterminować w pracowni Petera Pabla. Berlin był wtedy największym placem budowy na świecie – trzeba było tam być. Pobyt w Berlinie pokazał nam, że architektura jest jeszcze szerszym zagadnieniem, niż nas uczono w Gliwicach, że to nie tylko inżynieria, ale także filozofia. Nasz pobyt w nowej niemieckiej stolicy zakończyliśmy, wydając wszystkie pieniądze na portfolio A1 oprawione w skórę. To było najcenniejsze, co mieliśmy. Z nim pojechałem do Paryża. Pierwszy dzień w Paryżu. Po dobie jazdy autobusem wysiadłem na Place de la Concorde i poczułem się od razu sam jak palec. Po innych wyszła rodzina, znajomi, a po mnie nikt. Miałem tylko walizkę, portfolio i pieniądze wystarczające na dosłownie kilka dni. Pierwszy dzień w szkole. Wszystko inne, wszystko nowe. Inny system nauczania, inne podejście do studenta. Francuski okazał się na nie takim poziomie, na jakim powinien. Muszę wybrać wykładowców, ale ich nie znam, więc wybieram na chybił trafił. Nikt tam się nami, studentami spoza Francji, zbytnio nie przejmuje, więc musimy sobie radzić sami. Zapisuję się na zajęcia do profesora Jacquesa Bon - wszyscy mówią, że to niedobry wybór. Spóźniam się na pierwsze zajęcia - profesor mówi, że jak jeszcze raz się spóźnię, będą to moje ostatnie zajęcia. Nie potrafi wymówić mojego imienia, zresztą nikt nie potrafił. Wychodziło zwykle coś w rodzaju „Preżmoław”. Znowu jestem inny. Pierwsze zadanie. Zaprojektować muzeum sztuki nowoczesnej. Jestem wywołany jako pierwszy do prezentacji mojego projektu. Podchodzę do wielkiej czarnej tablicy, biorę kredę i zaczynam rysować. Rysuję i opowiadam. Jest kompletna cisza. Kiedy kończę, profesor mówi, że czegoś takiego nigdy nie widział. Z chłopca do bicia staję się jego ulubionym studentem. A co student Łukasik robił poza uczelnią? Miałem mieszkanie o powierzchni ośmiu metrów kwadratowych obok Place Blanche, niedaleko Moulin Rouge. Łazienka była wspólna, na korytarzu. Moją sąsiadką za ścianą była piękna Portugalka, która co noc bardzo głośno przeżywała orgazmy. Opowiadałem o nich kolegom w szkole. Nie chciałeś do niej zapukać?
Oczywiście, że chciałem, ale byłem zbyt speszony. Dorabiałeś gdzieś? Oczywiście, musiałem, żeby przeżyć. Zatrudniłem się w piekarni na weekendowe noce. Byłem więc znany jako Monsieur Boulanger, czyli Pan Piekarz. Oprócz ciężkiej pracy to była niezwykła lekcja tolerancji, bo karmiłem tam bywalców pobliskich klubów: gejów, transwestytów, prostytutki, kloszardów, Żydów, Arabów, czarnych, białych, żółtych i kogo tam jeszcze chcesz. Wszelkie orientacje, nacje, religie, grupy społeczne. Cudowna menażeria, prawie jak z filmów Almodóvara. Dla chłopaka z Bytomia to był wtedy szok. Na co wydawałeś pieniądze? Na makiety. Cała para szła w architekturę. Po trzech latach dołączył do mnie Łukasz i wspólnie pracowaliśmy nad dyplomem w piekarni. Kiedy się wyprowadzaliśmy, nasza makieta musiała zostać w paryskim mieszkanku, bo była zbyt duża, żeby ją wynieść po wąskich i krętych schodach. Dlaczego zdecydowaliście się na powrót do Polski? Po trzech latach we Francji, pracy u Jeana Nouvela i Odile Decq, wiedzieliśmy, że możemy pracować w dobrych pracowniach, ale ciągnęło nas do zaryzykowania i założenia czegoś swojego. I tak powstała nasza pracownia - Medusa Group. Oczywiście na Śląsku. Tak, najpierw w Gliwicach, a potem w Bytomiu. Namówiłem Łukasza na te przenosiny, bo Bytom to moje małe Detroit. Wiem, dużo tu problemów, zamknięte kopalnie, zdegradowane miasto, Łukasz mówi, że nawet gołębie w Bytomiu są gorsze i ma chyba rację, ale ja nieustannie widzę w Bytomiu wielki potencjał. Dlatego od czasu do czasu coś w nim projektujesz? Nie jestem politykiem ani społecznikiem. Nie mam takich ciągot. Ale tu mieszkam, tu się wychowują moje dzieci i chciałbym, zupełnie egoistycznie, żeby one mieszkały w ładnym mieście. Tak jak otaczasz się ludźmi, z którymi chcesz spędzać czas, tak możesz otaczać się budynkami, które sprawią ci przyjemność. I pokazywać, że na Śląsku może być lepiej, ładniej, fajniej? Projektując dom, w którym teraz siedzimy, nie planowałem wielkiego gestu, który miał pokazać Ślązakom, że można. Potrzebowałem po prostu mieszkania dla siebie i rodziny. Ten dom, zwany Bolko Loftem, okazał się jednak gestem, i jest dzisiaj jedną z ikon współczesnej polskiej architektury. To jest skutek uboczny. Jak w ogóle go znalazłeś? Szukałem ścinek do makiety i go zobaczyłem. Mijałem go wcześniej wiele razy, jeżdżąc z babcią tramwajem do Piekar Śląskich, ale nigdy nie zwróciłem designalive.pl
na niego uwagi. No a już z pewnością nie myślałem, że w nim kiedyś zamieszkam. Przerobienie lampiarni Zakładów Górniczo-Hutniczych Orzeł Biały na dom było trudnym zadaniem? Łatwo nie było. Najpierw lampiarnię musiałem kupić. Właściciel chciał za nią 50 tysięcy złotych. Dla mnie i mojej żony to była 15 lat temu kwota kosmiczna. Mówię do żony:„Nie damy rady”. W tym czasie zaczęła umierać na białaczkę moja ukochana babcia i ja nie mogłem nic zrobić. Ta bezsilność wobec choroby była straszna i jednocześnie była impulsem do powrotu do myślenia o tym domu. Dlaczego? Kiedyś całymi nocami malowałem, na przykład obraz „Leśnik w lesie”. Całe płótno było po prostu zielone. Babcia przychodziła do mnie i pytała: „A gdzie ty masz tu leśnika?”. Była z takiego pokolenia, że musiała wszystko zrozumieć. A ja odwrotnie - robiłem wiele rzeczy, które zrozumiałe nie były. Decyzja o zamieszkaniu w dawnej lampiarni wydawała się dla babci właśnie takim „Leśnikiem w lesie”. Ona wiedziała, że ja to w końcu jednak zrobię. I zrobiłeś. Wzięliśmy z żoną kredyt na 80 tysięcy i byliśmy przekonani, że będziemy go spłacać do końca życia, a dzisiaj się z tego śmiejemy. Pamiętam też, że kiedy przyszedłem z projektem domu do urzędu miasta, to ludzie - jak to mówimy na Śląsku - klupali się po głowach. Babcia zobaczyła dom? Niestety nie doczekała. Oglądają go za to niezliczone wycieczki. Tydzień temu wracam do domu, designalive.pl
a tu trzydziestoosobowa grupa architektów z Frankfurtu. Tu stoją butelki po piwie, które zostały po naszym spotkaniu. Te nieustanne wycieczki denerwują ciebie i twoją rodzinę? Na początku było trochę stresu. Żona rozwiesza pranie, a tu nagle podjeżdżają pod dom trzy autokary. Joanna chowała się wtedy za tym praniem albo uciekała do domu. Potem się przyzwyczailiśmy: kręcono u nas różne programy, teledyski, Lech Majewski – swój film. Z odwiedzającymi mamy właściwie same miłe wspomnienia. Kiedyś wracam z synami ze spaceru, a tu pod domem czatuje dwoje ludzi. Okazało się, że on jest profesorem architektury z Paryża, a ona jego studentką, która robi dyplom o Bytomiu. Zaprosiłem ich na wino i skończyło się to tym, że poprowadziłem potem jej dyplom. Chętnie gościmy w naszych progach, ale potrzebujemy też spokoju. Najważniejsze, żeby ludzie pamiętali, że to nie jest dworzec, ale nasz dom. Czy dzisiaj, po ponad dekadzie spędzonej w Bolko Lofcie, nadal uważasz, że to dobre miejsce do mieszkania? Tak i odpowiadam nieustannie wszystkim, którzy pytają mnie, czy nie chcę naszego domu sprzedać, że nie. Ale czy nie lepszy byłby dom z wielkim tarasem i widokiem na morze? Daj spokój. A gdzie jeszcze można robić grilla w czasie ulewy, tylko pod Bolko Loftem. Co roku mamy wycieczki z przedszkola mojego syna i dzieciaki są zachwycone. Albo pierwsza wizyta księdza po kolędzie – bezcenne wspomnienia, których nie mielibyśmy być może w domu z widokiem na morze.
Nie wiem oczywiście, czy będziemy tu mieszkali do końca życia. Być może, jak nie będę miał już siły wdrapywać się z drewnem do kominka na trzecie piętro, zdecydujemy się wyprowadzić. Na razie takich planów nie mamy. Na Śląsku co i rusz można się natknąć na realizacje waszej pracowni, ale robicie nie tylko budynki. Współpracujecie z dwoma dużymi festiwalami muzycznym - Offem i Nową Muzyką. Byłem też w dwóch zaprojektowanych przez ciebie knajpach – w Bytomiu i Chorzowie. Sporo tego. Bo interesują nas, jako pracownię architektoniczną, różne skale: od przedmiotów i grafiki, poprzez wnętrza, po domy i biurowce. Zawsze też nas zajmowały projekty interdyscyplinarne, na pograniczu architektury i sztuki, jak „Klopsztanga. Miejsce spotkań” czy „min 2” – stolik, który łączy ludzi. Z Off Festival Artura Rojka współpracujemy, bo znamy się i przyjaźnimy. Historia naszego poznania jest bardzo zabawna. Zadzwonił do pracowni nasz klient i mówi, że ma znajomego, który chce przebudować swój dom. Znajomy nazywa się Artur Rojek i mieszka w Mysłowicach. Pojechaliśmy na spotkanie z nim, zupełnie nie kojarząc, że to ten Rojek, że to Myslovitz. Oglądamy jego dom, rozmawiamy i mój wspólnik Łukasz mówi do Artura: „Słuchaj, a czym ty się w ogóle zajmujesz?”. Na to Rojek: „Gram”. A Łukasz: „Na giełdzie?”. Czasami próbujemy też coś ocalić poprzez nadanie innej funkcji, jak to było choćby z Wieżą Ciśnień czy Szybem Krystyna w Bytomiu. Oczywiście to wszystko są projekty niedochodowe, które dają
ludzie 41 CZŁOWIEK KULTURALNY: PRZEMO ŁUKASIK Katowicki Magazyn Kulturalny Lato 2014 Cena 10 PLN (w tym VAT)
N° 5 Lato 2014
Rozmowa pochodzi z śląskiego kwartalnika kulturalnego „ktw”, wydawanego przez Instytucję Kultury Katowice – Miasto Ogrodów
nam wielką przyjemność i pozwalają zabrać głos w jakiejś sprawie. Dużo ostatnio się dyskutuje o architekturze, także na Śląsku. Te dyskusje przeradzają się często w awantury, jak w wypadku „Brutala”, czyli wyburzonego już dworca kolejowego w Katowicach. To w pewnym momencie była już tylko histeria. Ogromna część architektów i aktywistów miejskich stanęła w obronie dworca, a wasza pracownia zaprojektowała wnętrza do nowego projektu. Uznano was za zdrajców. To prawda, choć nikt tego głośno nie powiedział ani mnie, ani Łukaszowi. Uznano, że przespaliśmy się z wrogiem za pieniądze. A my byliśmy po prostu przeciwko dyskusji, która zamienia się w opluwanie innych, i uważaliśmy, że skoro operacja wyburzenia „Brutala” i budowa nowego obiektu są już przesądzone i decyzje zapadły w jakimś wąskim gronie, to powinniśmy się włączyć w projekt po to, aby był możliwie jak najlepszy. Dlatego zdecydowaliśmy się na ryzykowną dla nas współpracę z inwestorem, czego chyba wiele osób nie może nam wybaczyć do dzisiaj. Sprawa „Brutala” pokazała też, że kompletnie nie umiemy rozmawiać, że potrafimy przerzucać się wyłącznie inwektywami, a komunikacja jest niezmiernie ważna - prawie tak bardzo, jak sam architektoniczny projekt. Z tym, że inaczej rozmawia się z inwestorem prywatnym, inaczej z publicznym, jeszcze inaczej z urzędnikiem, inaczej z murarzem. A inaczej z księdzem. O tak, to była przygoda. Zaprojektowałeś niedawno nowoczesny
dom parafialny i ogród różańcowy przy pięknym, stuletnim, neoromańskim kościele pw. św. Jacka w centrum Bytomia. Jest to sytuacja wyjątkowa, bo w Polsce architektura sakralna i okołosakralna to zwykle najbardziej ohydne gargamele, jakie można sobie wyobrazić. To jest przykład na to, że jak kilku ludzi czegoś chce, to można zrobić wszystko. A było tak, że przyszedł do mnie ksiądz proboszcz i powiedział, że chce zmienić oblicze tej trudnej okolicy, że potrzebuje domu parafialnego dla wiernych, domu dla zakonnic i ogrodu. Ja jestem katolikiem, chodzę do kościoła, to moja parafia, więc się zgodziłem, ale zapytałem wcześniej, czy ksiądz zna moje projekty i wie, że ja o architekturze myślę bardzo współcześnie. Potwierdził. Zaczęliśmy pracę, ja projektowałem, a ksiądz proboszcz zajął się zdobywaniem funduszy. W końcu budowa ruszyła i dzisiaj jest już prawie skończona. Jest budynek dla sióstr i dom parafialny, w którym są m.in. lekcje muzyki dla młodzieży oraz wszelkiego rodzaju spotkania. Brakuje tylko otoczenia z cortenu dla figury Matki Boskiej i zieleni, w której ma tonąć ogród różańcowy – ale tego nie przyśpieszymy, potrzeba czasu. Kiedy ogród już się zazieleni, będzie można w nim odpocząć, ochłodzić się w cieniu akacji, pomedytować albo przysiąść na drewnianych tarasach i poczytać jakieś pobożne księgi lub bluźniercze periodyki typu „Gazeta Wyborcza”. Współpraca na linii ksiądz-architekt przebiegała bezkolizyjnie? Oczywiście, że nie. Projekt był optymalizowany i ze względów budżetowych, i próśb księdza proboszcza. Osiągnęliśmy
jednak, po kilku szorstkich rozmowach, możliwy kompromis. Generalnie to była naprawdę dobra współpraca i efekt mamy chyba niezły. Co sądzisz? Efekt jest znakomity i ja nadal nie mogę uwierzyć, że został zrealizowany. Ale na Śląsku powstaje ostatnio sporo nowoczesnej architektury, żeby wymienić choćby Bibliotekę Akademicką czy nową siedzibę Muzeum Śląskiego w Katowicach. To czas Śląska? Tak, czuję, że nadszedł nas czas, bo byliśmy zawsze nawet nie na drugim, ale na trzecim planie. Teraz to się zmienia i musimy umiejętnie to wykorzystać, żeby zamieniać śląskie miasta w nowoczesne ośrodki z dobrą architekturą. Centrum Katowic to dzisiaj jeden wielki plac budowy. Powstają nowe budynki, a wyburza się stare – często wartościowe. Szczególnie cierpi powojenny modernizm. Miasto musi się zmieniać, zawsze tak było. Nawet jeśli są to zmiany często bolesne, że przypomnę tylko jak GeorgesEugène Haussmann rąbał Paryż. Dzisiaj zachwycamy się tym, co wtedy powstało, ale ówcześni mieszkańcy francuskiej stolicy byli przerażeni. Z zarządzaniem przestrzenią miejską jest jak z dbaniem o zęby. Jeśli zapominamy je szorować, to zaczynają się psuć. I nieraz można je wyleczyć, zaplombować, ale czasami jest już za późno, a nie stać nas na koronkę lub implant. Dlatego w miastach zawsze będą się toczyły wojny o architekturę: co zachować, a co zburzyć? Co warto ratować, a co nie? Rozpaczając nad wyburzaniem budynków, warto pamiętać, że one też kiedyś zastąpiły inne. designalive.pl
42 Łódź design festival
Łódź w tempie spacerowym Festiwal Designu w Łodzi to najlepszy pretekst, by poznawać nie tylko wydarzenia i przestrzenie festiwalowe, ale także sięgnąć głębiej w miejską tkankę. Prezentujemy kilka miejsc, które warto odwiedzić podczas nawet krótkiego pobytu w mieście TEKST: MARCIN MOŃKA ZDJĘCIA: WOJCIECH TRZCIONKA, MARCIN MOŃKA, MATERIAŁY PRASOWE
1
LOKAL Dziś należy jeszcze do grona najmłodszych łódzkich lokali, codziennie zdobywa jednak nowych fanów. Może urzekać nie tylko fajnym menu, ale także otwartością na pomysły – w tym roku zagościł tu m.in. LDZ Festival, na którym bardzo dobrze czuli się zarówno twórcy, jak i fani eksperymentalnych dźwięków. Gdy byliśmy tam ostatnio, wybraliśmy z menu zupę z liści botwinki z kaszą jaglaną i kozim serem, policzki wołowe w sosie winno-rozmarynowym na puree z dyni, z marynowaną dynią, suszonymi śliwkami i pikantnymi pestkami dyni, a na deser sernik cappuccino z jabłkami i solonym karmelem. LOKAL ukryty jest w podwórku przy Pasażu Schillera, w którym ustawiono stoliki, pufy, krzesła i leżaki, Al. Leona Schillera KSIĘŻY MŁYN
2
Unikatowe założenie w skali europejskiej. Przed laty robotnicza dzielnica, którą nie tylko wypełniały fabryki, ale również domy dla pracowników, tzw. famuły, wraz z wszelkimi niezbędnymi do życia obiektami. Księży Młyn (nazwa nawiązuje do dawnej osady młyńskiej, która się tutaj znajdowała) od kilku lat zmienia swoje oblicze. Kiedyś niebezpiecznie było się tu zapuszczać po zmroku, dziś, także w czasie Łódź Design Festiwalu, odżywa. Swoje miejsce odnalazły tu pracownie artystyczne, warsztaty, galerie. Słowem, na Księżym Młynie trudno się nudzić. Także tu znajdziecie kultowy już sklepik „Pociąg do Łodzi”.
designalive.pl
2 MONOPOLIS 3 Na terenie byłego Polmosu powstaje centrum kulturalno-rozrywkowe, które może w niedalekiej przyszłości stać się tym, czym dla Berlińczyków i turystów stało się Kulturbrauerei. Monopolis, którego „ojcem chrzestnym” został Janusz Kaniewski, to blisko 20 tys. mkw. powierzchni i tym samym trzeci co do wielkości kompleks pofabryczny w mieście, po zakładach Karola Scheiblera i Izraela Poznańskiego. Zagościł tu już m.in. Fotofestiwal, zdjęcia do swoich filmów realizowali Jerzy Stuhr i Jan Komasa. Obiekty dawnego Polmosu na razie będą gościć ważne wydarzenia kulturalne i społeczne. Latem byliśmy np. na seansach kina plenerowego, ul. Wydawnicza 4 MUZEUM SZTUKI
4
Jedno z najważniejszych miejsc związanych z aktywnością artystyczną. Nas inspiruje przede wszystkim ms2, czyli przestrzeń eksperymentalnej pracy z kolekcją XX i XXI wieku, gdzie o działaniach artystycznych mówi się w wymiarze istotnym dla współczesnego człowieka. MS to nie tylko wystawy, lecz także koncerty, spotkania, a także kino, księgarnia i kawiarnia, ul. Ogrodowa 19
NIEBOSTAN 5 Spośród wielu knajp na Piotrkowskiej w Łodzi warto zwrócić uwagę na klubokawiarnię, klub muzyczny i księgarnię w jednym. Kiedyś w tym miejscu funkcjonował kultowy klub Jazzga. Obecnie nie tylko weźmiemy tu udział w koncercie, najczęściej muzyki alternatywnej, ale też w spotkaniu literackim czy wystawie. Miejsce nie tylko z dużym potencjałem, ale i klimatem trudnym do podrobienia, ul. Piotrkowska 17 TYMIENIECKIEGO 3 Przestrzeń do której Łódź Design Festival powraca po trzech latach przerwy. Dziś przy słynnym już kompleksie przy Tymienieckiego 3 mieści się kilka instytucji: Łódź Art Center, Art Inkubator, Fabryka Sztuki, Stowarzyszenie Teatralne Chorea. Warto więc pamiętać, że dawne hale fabryczne zakładów Karola Scheiblera i Ludwika Grohmana żyją przez cały rok, nie tylko w czasie Festiwalu Designu. Zrewitalizowane hale (w jednej z nich np. funkcjonuje scena widowiskowa) prezentują się dziś imponująco, dlatego też wracamy tutaj bardzo często.
6
3
7
4
8
5
OFF PIOTRKOWSKA
7
Od trzech lat kulinarno–imprezowe centrum Łodzi. Do tego przestrzeń skupiająca przemysły kreatywne. Na terenie dawnej fabryki Ramischa współistnieją pracownie projektantów mody, designu, kluby muzyczne, restauracje, przestrzenie wystawiennicze, sale prób, showroomy, concept story i klubokawiarnie. Aby je wszystkie odwiedzić, naprawdę trzeba poświęcić kilka dni. Miejsce już dziś jest unikatowe. Spośród wielu działających tu lokali szczególną uwagę warto poświęcić restobarowi MitMi, bistro Tari Bari oraz pubowi Spaleni Słońcem, OFF Piotrkowska 138/140 OWOCE I WARZYWA
8
To „najstarsza łódzka klubokawiarnia” – jak lubią podkreślać jej właściciele - działająca od 2010 roku przy ul. Traugutta. To tam przez lata kwitło intensywne życie kulturalne, trudno zliczyć wszystkie wydarzenia które miały tu miejsce – jak koncerty, spotkania, wystawy. Zdecydowanie miejsce na dobrą kawę, a jeśli macie ochotę porozmawiać spokojnie poza „głównym nurtem rozrywkowym” – to właśnie tam. Obecnie jedno z ważniejszych miejsc, w których można podyskutować o architekturze, ul. Traugutta 9
PRENUMERUJ www.designalive.pl/magazyn/prenumerata roczna prenumerata 70 zł roczna prenumerata studencka 60 zł dwuletnia prenumerata 130 zł dwuletnia prenumerata studencka 110 zł
kooperacje ikea 45
Zwykłe drobne chwile
Świat się zmienia, a wraz z nim nasze domy tekst: Małgorzata Jezierska
zdjęcie: ikea
W
e współczesnym świecie więcej ludzi żyje w mieście niż na wsi. Mieszkają na niewielkiej powierzchni, którą często muszą dzielić z innymi domownikami. Życie wokół biegnie szybciej i staje się bardziej nerwowe, a my jesteśmy codziennie narażeni na stres związany z tym pośpiechem, więc tym bardziej liczą się zwykłe, drobne chwile. Na nowo uczymy się doceniać codzienne wydarzenia – spędzanie czasu z rodziną, przyjaciółmi czy zajmowanie się najzwyklejszymi powszednimi sprawami. Domy są naszą ostoją w pędzącej rzeczywistości, ale zmieniają się wraz z nią. Oferta IKEA bazuje na prawdziwych potrzebach ludzi, które są kształtowane przez wszystko, co dzieje się wokół nas. Chcemy inspirować ludzi, by urządzali swoje domy, kierując się tym, co ma dla nich największe znaczenie. To coraz częściej miejsce na wspólne posiłki,
do zabawy z dziećmi, spędzanie czasu razem i na długie wieczorne rozmowy, azyl do odpoczynku i relaksu. Żeby wszystko zmieścić na niewielkiej powierzchni polecamy wielofunkcyjne, hybrydowe rozwiązania, mobilne i modułowe meble, z których można budować dowolne kombinacje dopasowane do wnętrza, a także sprytne pomysły na przechowywanie. Dobra organizacja przestrzeni to duża oszczędność czasu, co ma ogromne znaczenie przy dzisiejszym, bardzo szybkim tempie życia. Wierzymy, że nawet najprostsze rozwiązania, jak np. odpowiednie pojemniki w szufladzie komody, mogą wiele zmienić. Cóż bardziej irytuje w porannym pośpiechu jak zagubiona skarpetka do pary? Dom to miejsce, gdzie musimy naładować baterie na kolejny dzień. Wszyscy mamy naturalną potrzebę, aby oderwać się od codziennych kłopotów. Liczy się więc wygoda, komfort, przytulność i spokój, a to już coś więcej niż tylko
funkcjonalność. Dekoracje, tkaniny, oświetlenie – wszystko ma znaczenie w kształtowaniu naszego najbliższego otoczenia i tym samym ma wpływ na nasze życie. Jesteśmy przekonani, że piękno i estetyka to jedna z ważniejszych potrzeb w urządzaniu domu. W IKEA każdy może znaleźć mnóstwo inspirujących pomysłów na aranżację mieszkania zgodnie ze swoim charakterem. Nasza pasja do urządzania wnętrz ma rozbudzić w ludziach niekonwencjonalną kreatywność – chcemy, żeby każdy dom był wyjątkowy. Inspiracje, które można znaleźć w IKEA, pomagają nam wyrazić siebie i zrealizować własne potrzeby (a nie te narzucone z zewnątrz) oraz sprawić, by nasz dom pasował do nas, naszej sytuacji życiowej i stylu. Tworzymy więc przystępne cenowo artykuły wyposażenia wnętrz, które pomagają uczynić codzienne domowe życie jeszcze prostszym i piękniejszym.
Przy pracy od lewej: Małgorzata Barańska (Pfleiderer), Piotr Kuchciński, Oskar Zięta i Sylwia Lasota (Interprint)
Materials we love Pierwszy taki koncept Oskara Zięty i Piotra Kuchcińskiego Dobór materiałów decyduje nie tylko o formie, ale także o estetycznym wyrazie obiektu architektonicznego. Beton, kamień, drewno, metal, szkło, tworzywo sztuczne, tkaniny – każdy z tych materiałów ma wiele wcieleń i wnosi do wnętrz inną gamę znaczeń lub emocji. Ten walor materiałów, tak umiejętnie wykorzystywany przez mistrzów współczesnej architektury, stał się punktem wyjścia dla nowej kolekcji dekorów zaprojektowanych przez Piotra Kuchcińskiego i Oskara Ziętę Tekst: WANDA MODZELEWSKA, zdjęcia: BARTEK SYTA
F
irmy Pfleiderer oraz Interprint po raz pierwszy połączyły swoje siły, by stworzyć autorską kolekcję dekorów, dwa lata temu. W tym roku po raz kolejny proponują unikalne wzory opracowane przy współudziale dwóch cenionych polskich projektantów. Piotr Strzyż, dyrektor marketingu Pfleiderer mówi: – Nasza współpraca to przykład innowacyjnego podejścia do tworzenia materiałów drewnopochodnych i ich wzornictwa. Jesteśmy wyjątkowi zarówno pod względem wielostronnej kooperacji, jak i odejścia od tradycyjnego schematu konstruowania linii wzorniczych. designalive.pl
– Już przy naszym pierwszym wspólnym projekcie zrealizowanym przez Pfleiderer i Interprint przekonaliśmy się, że o kolekcji nie możemy myśleć jak o grupie podobnych dekorów – spoiwem całości powinna być możliwość łączenia ich ze sobą na różne sposoby, w odmiennych proporcjach i kombinacjach – mówi Sylwia Lasota z firmy Interprint. – Musieliśmy też znaleźć ciekawe hasło wyjściowe – tym razem postawiliśmy na współczesną architekturę i charakterystyczne dla niej materiały. Podczas pierwszych spotkań nieustannie pojawiały się słowa: „kontrast", „połączenie", „materiał". Z zespołowej dyskusji szybko wyłonił się obraz estetycznego, ale
też emocjonalnego napięcia rodzącego się w miejscu zetknięcia różnych jakości i… osobowości. Właśnie owo trudne do zdefiniowania zderzenie sprawia, że dany projekt, budynek jest interesujący i staje się ikoną. Obaj projektanci szybko doszli do wniosku, że wyniki ich niezależnie przeprowadzonych poszukiwań w pełni to napięcie wyrażają. Beton i drewno to duet materiałów, które równie wiele łączy, co dzieli. – Kiedy rozpocząłem studia w Szwajcarii, zyskałem możliwość bezpośredniego zetknięcia się z architekturą na najwyższym, światowym, poziomie. Mogłem zwiedzać budynki zaprojektowane przez studio Christiana
kooperacje pfleiderer 47 Meble zaprojektowane przez Oskara Ziętę przy wykorzystaniu wzorów z kolekcji „Materials we love”. Concept by Zięta & Kuchciński."
Kereza czy innych cenionych architektów. Widziałem jak surowy beton w ich interpretacji staje się czymś więcej niż konstrukcją. Było to coś bardzo mocno oddziałującego na zmysły, na moją wyobraźnię – wspomina Oskar Zięta. Piotr Kuchciński zajął się materiałem bliższym jego zainteresowaniom. – Zawsze fascynowała mnie estetyka skandynawska, gdzie bardzo istotnym materiałem jest drewno. Potrafią wykorzystać je po mistrzowsku, podkreślić jego naturalne piękno, znaleźć dla niego najciekawszą formę – opowiada projektant. – Tworząc meble, nieustannie pracuję z drewnem lub materiałami drewnopochodnymi. Patrzę na nie przez pryzmat swoich projektowych zadań. Często wyobrażam sobie ten materiał w kontekście gotowych wnętrz: jak współgrają z kolorem ścian, podłogi bądź innych elementów. Doceniam takie gatunki drewna, jak orzech, który pozwala na tak wiele połączeń, pasuje do różnych wnętrz. Ale ciekawią mnie też nowe pomysły, zwłaszcza te mające, moim zdaniem, potencjał przetrwania sezonowych trendów. Piotr Kuchciński nie poprzestał na stworzeniu, jak sam go określa, „klasycznego dekoru orzechowego”. – Z tegorocznych
Poznaj tajniki!
Nową kolekcję można zobaczyć na stoisku przygotowanym przez Pfleiderer i Interprint w centrum festiwalowym Łódź Design Festival przy ul. Tymienieckiego 3
Pojawi się tam m.in. pod postacią prototypów mebli zaprojektowanych przez Oskara Ziętę – również po raz pierwszy prezentowanych na tegorocznym festiwalu. W sobotę, 11 października o godz. 15.00, w ramach bloku tematycznego „Brave New World” odbędzie się wykład, podczas którego Piotr Kuchciński i Oskar Zięta opowiedzą o tym projekcie i o swoich doświadczeniach z nim związanych – będzie to dobra okazja, by z pierwszej ręki poznać tajniki pracy nad dekorami.
targów w Mediolanie wróciłem zafascynowany bieloną sosną i szarawymi daglezjami – a życie dopisało do tej fascynacji zabawną puentę – okazało się, że drzewo rosnące przed moim nowym domem to… daglezja. Czy mogłem dostać lepszy znak od losu? – żartuje Piotr Kuchciński. – Tym, którym podobnie jak mi, bliska jest skandynawska filozofia projektowania, dedykuję ten iglasty gatunek. Dla obu projektantów udział w projekcie firm Pfleiderer i Interprint był pierwszą przygodą z projektowaniem dekorów. – Możliwość poznania, dzięki współpracy z najlepszymi grafikami, drukarzami, specjalistami w dziedzinie produkcji materiałów drewnopochodnych, różnych niuansów tworzenia tego rodzaju produktów, była bezcennym doświadczeniem. To projekt typu „bottom up” – zaczęliśmy od idei, by poprzez projekt graficzny, dojść do materiału, który w dalszej kolejności będą mogli wykorzystywać producenci mebli. Ten proces jest wbrew pozorom bardzo złożony i wymaga dbałości o najmniejsze detale – od poszukiwania inspiracji zaczynając, a na doborze struktur i tłoczeniu płyt kończąc – mówi Oskar Zięta. Stworzenie dekorów równie ponadczasowych i uniwersalnych, co ich pierwowzory okazało się skomplikowanym zadaniem. W przypadku odwzorowania betonu i drewna orzecha kluczowe stało się osiągnięcie swoistej harmonii i estetycznego zrównoważenia dekorów – specjaliści z Pfleiderer i Interprint spędzili wiele godzin, dyskutując z projektantami optymalny dobór elementów wzorów oraz ich kolorystyki. – Chcąc stworzyć propozycję dekoru odpornego na sezonowe mody, warto połączyć wiedzę na temat oczekiwań rynku ze znajomością długofalowych trendów – mówi Piotr Strzyż. W przypadku daglezji kluczowy był nowoczesny efekt, wynikający z połączenia rysunku słoi z chłodnym wybarwieniem. – Drewno iglaste przez wiele lat było kojarzone ze stylistyką rustykalną. Poprzez wybór odpowiedniego wybarwienia uniknęliśmy tego rodzaju skojarzeń. – Decydując się na kolejną autorską kolekcję, chcieliśmy pokazać naszym odbiorcom, architektom i projektantom mebli, że próbujemy jak najpełniej wykorzystać naszą wiedzę i potencjał technologiczny, by dostarczyć im wyjątkowy produkt. Mamy znakomitych, wypróbowanych partnerów i zamierzamy w przyszłości kontynuować naszą kreatywną współpracę – zapowiada Piotr Strzyż.
48 Krystyna Łuczak–Surówka SELEKCJA
ATLANTYDA DESIGNU
Zawód historyka designu z punktu widzenia terminologii i edukacji jest w Polsce zawodem nieistniejącym. Nie ma takiego kierunku studiów. Nie istnieje kod tego zawodu w Klasyfikacji Zawodów i Specjalności. Na pytanie „kim jestem?”, mogłabym odpowiedzieć: „jestem, choć mnie nie ma”
N
ominalnie mam dyplom historyka sztuki. Na wizytówce „historyk i krytyk designu”. Bywam detektywem. Sprawdzam adresy ze starych katalogów wystaw, ciesząc się, że dawniej nie obowiązywała ustawa o ochronie danych osobowych. Tak poznałam wielu projektantów. Rozmowy z nimi, odnajdywanie archiwalnych zdjęć, odurzający zapach starych czasopism, trofea w postaci katalogów czy instrukcji obsługi oraz polowania na smaczne kąski na aukcjach, targach i odkrycia ze śmietników bywają niczym badania tajemniczego, nieodkrytego dotąd lądu. Cieszy mnie każdy nowy ślad. Mój „nieistniejący” zawód nauczył mnie wiele pokory. Nauczył mnie również wiary w cuda. Rok temu zdarzył się jeden. W mojej kolekcji pojawiły się cztery Muszelki projektu Teresy Kruszewskiej, postaci ważnej w moim życiu zawodowym i osobistym. W rozmowach z projektantką, których tak wiele przeprowadziłyśmy w ostatniej dekadzie, wspominałam o moim marzeniu, by posiąść choć jeden jej mebel. Komplet to byłby cud. Najbardziej rozpoznawalny polski projekt spędził pół roku w komisie u pewnego sprzedawcy. Jak powiedziała sama Kruszewska „czekał na mnie”. Niemal rok temu siedziałyśmy w jej pracowni – każda na Muszelce – zachwycając się urokiem i siłą tych ponad 50–letnich krzesełek. Chcąc wiedzieć więcej, odnalazłam i rozmawiałam o nich z poprzednim właścicielem, poznając historię ich zakupu z wystawy w Pałacu Kultury i Nauki. Delikatna, ale wytrzymała drewniana konstrukcja o rozchylonych na zewnątrz, zwężających się ku dołowi nogach. Siedzisko niczym muszla z uformowanej na kopycie sklejki. Miejsce łączenia
designalive.pl
*Historyczka i krytyczka wzornictwa. Wykłada na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Specjalistka od polskiego designu
warstw materiału na oparciu w oryginalnym projekcie przykrywa oplot z linki igelitowej. Muszelki, które kupiłam, przetrwały w stanie niemal idealnym, tylko linki nie wytrzymały próby czasu. Brak oplotu pozwala zobaczyć jak wysokiej klasy stolarze pracowali w spółdzielni ŁAD. Zewnętrze warstwy forniru są w miejscu łączenia wyszlifowane w szpic, idealnie połączone. Nie jest jednak pojedynczym projektem, choć przez wielu tak jest postrzegana. Jest częścią zestawu mebli mieszkaniowych, którym w 1956 roku Kruszewska debiutowała publicznie na wystawie XXX–lecia ŁAD–u w warszawskiej Zachęcie, jako
przedstawicielka najmłodszej wówczas generacji członków spółdzielni. Zestaw obejmował: stoły zestawiane, krzesełka i fotel Muszelka, leżankę i półki. Atrakcyjna forma siedziska przyniosła mu uznanie od momentu powstania i tak zyskało status ikony. Wykonane przez Kruszewską na stypendium w USA w roku 1966 stołeczki to kolejny dowód jej ogromnego talentu. Mebel dla dziecka, czyli użytkownika, któremu dedykowała wiele projektów. Ten wymagał od niej wiele pracy, również fizycznej. W zaaranżowanej w warsztatach amerykańskiej szkoły komorze ciśnieniowej zrobiła stołeczek i krzesełko. Użytkowe obiekty wyglądające niczym rzeźba. Niemal pozbawione linii prostej. Miękkie, naprzemienne linie tworzą niezwykle wytrzymałą konstrukcję z zaledwie kilku warstw klejonego mahoniowego forniru. Dobrze pokazują wybitną projektantkę, jaką była Teresa Kruszewska ( 10.04.1927–6.06.2014 ). Zdolna plastycznie. Znakomita konstruktorka. Uparta badaczka możliwości materiału. Tytan pracy ceniący prostotę rozwiązań. Jej projekty cechuje mądrość i lekkość niezależnie od skali – krzesło, stołek dla dziecka czy wrażliwy na każdy podmuch wiatru mobil. W tym roku Kruszewska odeszła. Jej projekty pozostały. Piszę ten tekst w mojej pracowni w towarzystwie Muszelek i fornirowych stołków, które podarowała mi na Gwiazdkę. Brak mi naszych rozmów. Brak tego jak mówiła do mnie: „Krystynko”. Jej uśmiech mam przed oczami, pisząc o niej książkę. Będą zdjęcia dotąd niepublikowane, projekty nieznane. Mój „nieistniejący” zawód daje mi czasem przyjemność odkrywania wspaniałych, tajemniczych lądów projektowego świata.
portret: rafał placek
Tekst: Krystyna Łuczak–Surówka Zdjęcie: Jan Lutyk
DZIAŁ 49 Projekty Teresy Kruszewskiej pochodzą z prywatnej kolekcji Krystyny Łuczak–Surówki: Krzesełka Muszelka, 1956, prod. Spółdzielnia Plastyków ŁAD Krzesełka dla dzieci, 1966, wykonane własnoręcznie na stypendium w Rhode Island School of Design w Providence, USA Mobil, projekt lata 50., wykonane własnoręcznie w 2010 roku
designalive.pl
50 Dział
Nie istnieje chyba druga taka opowieść, rozpalająca wyobraźnię i skłaniająca do snucia domysłów. Ileż teorii, także tych spiskowych, narodziło się przez wieki! TEKST: MARCIN MOŃKA, ILUSTRACJA: ALICJA WOŹNIKOWSKA-woźniak
designalive.pl
sztuka życia 51
opowieść o poszukiwaniach, byłby to najdłuższy, bo trwający do dziś, serial świata. Wystarczy przypomnieć sobie zamieszanie, jakie wywołały zdjęcia uczynione przez Google przed kilkoma laty. Tropiciele zagubionego lądu chcieli widzieć na nich dokładnie opisane przez Platona rozwiązania architektoniczne, oczywiście na dnie Atlantyku. I nie był to pierwszy przypadek, wiążący ten ocean z zatopionym lądem, który jest źródłem dumnej nazwy całego akwenu. Prób umiejscowienia Atlantydy w określonej przestrzeni globu jest do dziś wiele, „widziano” ją np. na Karaibach, w Andach, oczywiście w basenie Morza Śródziemnego, Ameryce, na wielu europejskich wyspach, półwyspach i przylądkach. Gdyby prześledzić wszystkie domysły i sugestie, a także kierunki wypraw poszukiwawczych, nietrudno odnieść wrażenie, że Atlantyda mogłaby znajdować się wszędzie. I może właśnie o to chodzi? Przecież to taki piękny mit założycielski dla wszystkich kultur świata, głoszący: To właśnie nasz skraj ziemi powieść o tej mitycznej krainie to najczę- dziedziczy atlantycką tradycję! ściej powtarzany mit, znany lepiej niż bohaterowie „Iliady”, „Odysei”, czy też nieco Dominacja późniejsi władcy masowej wyobraźni, jak Co takiego jest w tej Atlantydzie, że zdomiAbelard i Heloiza, a nawet cały urzekają- nowała wyobrażenia o miejscach wprawcy i usystematyzowany świat stworzony dzie odległych, a jednak wyśnionych na potrzeby literackich dzieł przez J. R. R. i wymarzonych? I dlaczego tak kurczowo Tolkiena. Ten ostatni zresztą, wzorując się się ich trzymamy? Niedawno pod naszym na Atlantydzie, stworzył w swoich książ- patronatem ukazała się kolejna książka, kach wyspę Númenor, dzięki inspiracji która mityczną krainę ma w tytule. To „TaPlatona. W innym słynnym literackim trzańska Atlantyda” (Piotr Mazik, Wydawtekście – „Dwadzieścia tysięcy mil pod- nictwa Tatrzańskiego Parku Narodowego, morskiej żeglugi” Juliusza Verne'a pojawia 2014), która dołączyła jeśli nie do setek, się wątek odkrycia przez Kapitana Nemo to tysięcy innych publikacji, operujących ruin Atlantydy. określoną symboliką i nawiązaniami. I nie Mityczna Atlantyda miała bezpowrotnie ma w tym nic złego. To przecież nie tylko zniknąć w czeluściach i wodnych odmę- dowód na szlachetność ludzkiego ducha, tach w IX tysiącleciu przed Chrystusem. lecz także poszukiwań granic własnych Przywoływana jest jednak do dziś udowad- możliwości, chęci sięgania po ideały i realiniając, że pamięć, ludzka i zarazem sym- zacji marzenia o mądrym i lepszym świecie. boliczna, ma długie trwanie. Zapewne nie Krótkie spojrzenie na istniejące do dziś opisy miałaby tak dobrej prasy, gdyby nie popu- Atlantydy wskazują miejsca, skąd biją źródła laryzatorska działalność wspominanego energii, niezbędne do tworzenia „Zagłady już Platona, który mocno zaangażował się Atlantydy”, „Kresowej Atlantydy”, „Atlanw upowszechnianie wiedzy na jej temat. tydy odnalezionej” czy „Dziecka Gwiazd Tak sugestywnie ją opisywał (m.in. w dia- Atlantydy” (to wszystko tytuły kilku tylko logach „Timaios” i „Kritias”), że nie tylko z brzegu książek). Przecież każdy z nas spojemu współcześni istnienie, a potem zato- gląda w ten inny, lepszy świat, który być pienie Atlantydy przyjęli niemal za pewnik, może kiedyś do nas powróci. a przynajmniej za fakt, który nie wymaga Od lat nie tylko w europejskim kręgu kulkolejnych dowodów. W końcu Platon był turowym przyjmuje się, że była to cudowna uważany za tak duży autorytet, że nawet kraina, zamieszkiwana przez wspólnotę wątpliwości wyrażane przez Arystotelesa żeglarzy. Ówcześni Atlanci posługiwali się na niewiele się zdały. zaawansowanymi technologiami, tworzyli monumentalną architekturę, stworzyli moAtlantyda jest wszędzie delową stolicę zbudowaną z kilku koncenWiara wielu osób w istnienie Atlantydy trycznie ułożonych kanałów, oddzielających wyzwoliła ogromną potrzebę odszukania poszczególne strefy (wypoczynkową, hanjej niemal za wszelka cenę. Pamiętacie dlową, plac królewski). Wszystko okazało „Gorączkę złota” z Charlesem Chaplinem? się jednak zbyt wspaniałe, aby przetrwać Do dziś możemy żałować, że wybitny aktor – ludzkie słabości sprawiły, że po utracie nie stworzył „Gorączki Atlantydy”. Gdyby niewinności przez mieszkańców zmienił się postanowił przenieść na filmowy ekran kąt, pod którym świeciło słońce, a to pocią-
gnęło za sobą rozmaite wstrząsy – trzęsienia ziemi, wulkaniczną lawę, a w końcu doprowadziło do zalania wyspy wodą. Być albo nie być Poszukiwanie Atlantydy to zajęcie nie tylko badawcze, choć na każdej półkuli znajdziemy i dziś naukowców, którzy swoje piękne kariery poświęcili właśnie pracom na rzecz zatopionego lądu, oczekującego wciąż na ponowne odkrycie. Pewnie niejednokrotnie mogli szeptać między sobą: „Piękna jest droga, którą podążamy, a osiągnięcie celu nie daje już takiej satysfakcji”. Pociągający wciąż jest element niepewności, czy Atlantyda w ogóle istniała. Istnieli albo nie istnieli. Na wyspie albo nie na wyspie. Ocean albo nie ocean połknął ich albo nie. To pierwsze wersy „Atlantydy” polskiej Noblistki Wisławy Szymborskiej. Tak jak Atlantyda to pewna hipotetyczność, tak i nasze ziemskie wysiłki lubią przyjmować naturę nieoczywistego, nie do końca czytelnego wyobrażenia. Wielu osobom bliższa jest romantyczna ze swej natury wykładnia, że „zaginionych lądów” możemy poszukiwać też na własną rękę. Czy rzeczywiście jest taka idealna i cudowna, jak widział ją Platon, a w ślad za nim setki naukowców, podróżników, pasjonatów? Czy wszystkie tajemnice rzeczywiście chcielibyśmy poznać, wyciągnąć z głębin pamięci? A może lepiej pozostawić je tam, gdzie czują się najpewniej – zahibernowane, z zapisanymi gdzieś wspomnieniami i doznaniami, na dnie tajemniczej, wewnętrznej Atlantydy, którą każdy bez wyjątku nosi w sobie. Atlantyckie zanurzenie Atlantyda stymuluje nie tylko indywidualne, pojedyncze pragnienia i wysiłki, wpływała na rozwój całych kultur i cywilizacji. Istniejąc w wielu koncepcjach udowadnia śmiało, że chyba nikt nigdy nie widział jej na własne oczy. Wielość nauk, teorii, dziedzin i idei to bez wątpienia także wpływ Atlantydy – skoro dopuściliśmy do naszych świadomości tak wiele, sprzecznych czasami ze sobą, teorii dotyczących zatopionego lądu, dlaczego też w podobny sposób nie potraktować nauki i teorii. Jeśli rzeczywiście miała tak mocno rozwiniętą cywilizację – dlaczego nie założyć, że to właśnie tam narodziła się ludzkość wraz z własną samoświadomością? Warto też zastanowić się o ile bylibyśmy ubożsi, gdyby nie Atlantyda i jej zbawienny wpływ na ludzkie poszukiwania i pragnienia. Często niewyjaśnione potrafi pozostawić naprawdę głęboki ślad, uruchamiając sprawy, sytuacje i wydarzenia, które wcześniej uznaliśmy za utracone. Altantydo, trwaj… designalive.pl
52 architektura
Miasto z warstw
Miasto nie jest zwiedzane, lecz nabywane. W kufrze matrosa skórzany pas z Hongkongu spoczywa obok panoramy Palermo i zdjęcia dziewczyny ze Szczecina – zanotował w „Ulicy jednokierunkowej” Walter Benjamin, niemiecki filozof, teoretyk kultury, piewca koncepcji „flâneura” – „człowieka tłumu”, swobodnie przemierzającego kolejne metropolie świata i kontemplującego miejskie życie TEKST: MARCIN MOŃKA
T
ak jak marynarze z początku XX wieku, których uczynił Benjamin bohaterami jednego z rozdziałów „Ulicy...”, tak i XX–wieczni flenerzy docierali do Szczecina, miasta zagadki, historycznego skupiska rozmaitych narracji, gdzie od kilkuset lat mieszały się języki. Odkąd miasto przystąpiło do Hanzy w XIII wieku, przez wieki rozbrzmiewały w nim rozmowy po francusku, szwedzku, polsku, niemiecku, rosyjsku czy duńsku. Miasto co jakiś czas było „nabywane”, a jego najnowsza historia to kolejna warstwa do zapisania. designalive.pl
Szczecin, Paryż, Londyn... Dzisiejszy flener, przybywając do Szczecina (dawniej Stettina), może poczuć się jak w Paryżu czy Londynie. To nie żart! Gwiaździsty układ urbanistyczny, który jest znakiem rozpoznawczym miasta, przywodzi na myśl francuską stolicę. I choć historycy tego nie potwierdzają, krążą pogłoski, że to baron Georges Haussmann, projektant Paryża, stworzył też wizję urbanistyczną dla grodu nad Odrą. Coś w tym jest… W Paryżu istnieje jeden plac gwiaździsty, do którego
zbiega się 12 ulic. Szczecin ma sześć takich placów, łączących osiem, sześć i pięć traktów. Dlatego miasto czasami bywa nazywane „Paryżem w mikroskali”. Przemierzający Szczecin flener natrafi na wiele śladów, usłyszy o postaciach, które wielobarwnej i wielowątkowej opowieści o mieście nadają wyrazisty smak. Do galerii tej należą np. dwie caryce – urodziła się tutaj Katarzyna II, a duch żyjącej w XVII wieku Sydonii von Borck – jednej z najsłynniejszych czarownic – wciąż unosi się gdzieś ponad dachami kamienic. Z kolei istniejący do dziś Domek Grabarza był zamieszkiwany przez cmentarnego ogrodnika. Drewniana
zdjęcia: kamila matczak, materiały prasowe
Nowy gmach Filharmonii Szczecińskiej to jedna z najodważniejszych realizacji architektonicznych w ostatnich latach. Jego autorem jest barcelońska pracownia architektoniczna Estudio Barozzi Veiga. Zaproponowana przez nich surowa, strzelista forma budynku zwyciężyła w międzynarodowym konkursie architektonicznym, pokonując blisko 40 innych projektów. Już dziś w Szczecinie o tej świątyni muzyki mówi się jako o nowej ikonie miasta. Gmach wzniesiono u zbiegu ulic Matejki i Małopolskiej
chatka powstała w 1928 roku, lecz tereny, na których stoi, sięgają czasów hugenockich i nieistniejącego dziś cmentarza. Bo Szczecin to przykład miasta–palimpsestu, w którym możemy odkrywać kolejne warstwy, zaglądać pod powłokę tej najaktualniejszej historii. Spośród wydarzeń z ostatnich lat wyobraźnię miłośników sztuki rozpalały ślady prowadzące do słynnego romantycznego malarza angielskiego Josepha Mallorda Williama Turnera, prekursora impresjonistów, który w roku 1835 w drodze do Wenecji odwiedził Szczecin. Dopiero w 2006 roku w londyńskiej Tate Gallery odnaleziono 17 szkiców artysty, przedsta-
wiających miasto. Tym samym Turner stał się drugim, po Edwardzie Burnie–Jonesie, słynnym brytyjskim malarzem, który poznał miasto nad Odrą i stworzył portret Sydonii von Borck. „Dziewiąta” Ludwiga van Beethovena Słynni malarze nie odwiedzili jednak wybudowanego jeszcze w XIX wieku Konzerthausu, gdzie wybrzmiewały utwory Wagnera, Mozarta, R. Straussa czy Brahmsa. Oddany do użytku w 1884 roku budynek został uszkodzony podczas nalotów samolo-
tów alianckich w czasie hekatomby II wojny światowej, rozebrano go w latach 60. XX wieku. Dźwięki muzyki ucichły, zastąpione w którymś momencie przez hałas samochodowych silników. W miejsce Konzerthausu pojawił się bowiem... parking. Ponad pół wieku potrzebowało miasto, aby przestrzeń tę, „oddać” ponownie muzyce. A przecież Szczecin nigdy nie był muzyczną pustynią – np. w XIX wieku działał tu znakomity kompozytor i instrumentalista Johann Carl Gottfried Loewe, który doprowadził do wykonania wielu wybitnych dzieł w grodzie nad Odrą. To dzięki jego wysiłkom w Stettinie zabrzmiała „Pasja według św. Mateusza”
Obiekt powrócił do historycznego miejsca, gdzie przed laty wybrzmiewała muzyka. Jeszcze do niedawna z tamtych czasów zachowały się jedynie filiżanki z napisem „Konzerthaus Stettin”. Obecnie ożyły wspomnienia, a od września muzyka wybrzmiewa dokładnie w tym samym miejscu, w którym stał kiedyś Konzerthaus
i „Pasja według św. Jana” Jana Sebastiana Bacha. Loewe dyrygował też szczecińskim prawykonaniem IX Symfonii Ludwiga van Beethovena oraz światowym prawykonaniem uwertury koncertowej do „Snu nocy letniej” Williama Szekspira, skomponowanej przez Felixa Mendelssohna–Bartholdy’ego. Słynna IX Symfonia Ludwiga van Beethovena na początku września tego roku zabrzmiała ponownie w tym samym miejscu Szczecina, gdzie kiedyś wznosił się Konzerthaus, a dziś góruje nad okoliczną zabudową nowy gmach Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza. Jego forma, przywodząca na myśl górskie szczyty (co zrozumiałe przy takim patronie!), wyzwala emocje i prowokuje do dyskusji. Dźwięki i doznania Muzyczna świątynia, zamknięta w nieprzejrzystym gmachu ze znakomitą akustyką, to – także w sensie muzycznym – idea czysta, niezwykły sposób artykulacji bryły. Efemeryczna i podkreślająca swój charakter bielą elewacji działa na zmysły tak mieszkańców jak i flenera, który dostrzeże ją już z daleka. Sąsiedztwo, jakim mogą cieszyć się XIX–wieczne kamienice przy ul. Małopolskiej (dawnej Augustastrasse), to przygoda porównywalna z wizytą w kosmosie – obiekt wśród ceglastych budynków przywodzi na myśl futurystyczne konotacje. Kształt budynku to w pewnym sensie wyłaniająca się bryła, mogąca kojarzyć się nie tylko ze szczytami górskimi, ale i oceaniczną górą lodową, swobodnie dryfującą pomiędzy wzburzonymi falami. Falami dźwięków i falami doznań. designalive.pl
Pamiętajmy, że miasto realizuje wizję Floating Garden – Pływającego Ogrodu. – Nowoczesnej, ekologicznej metropolii, która stwarza swoim mieszkańcom warunki do rozwoju zawodowego i do realizacji swoich pasji, także tych związanych z kulturą – podkreśla Piotr Krzystek, prezydent miasta. Nowa Filharmonia jest jednym z jej elementów.
ny zamek. Fasada jest wypełniona tysiącami lamp ledowych, które umożliwiają iluminacje. Prześwietlenie budynku na co dzień nie jest jednak potrzebne, choć wieczorami oświetlony śnieżnobiałą barwą gmach sprawia wrażenie, jakby otaczała go delikatna mgiełka. Gdy już zaspokajamy zmysł wzroku, pomyślmy o geometrycznym rytmie, na jaki postawili architekci z Estudio Barozzi Veiga. Komponowanie Budynek został w pewnym sensie „skomponowany”, podobnie jak dzieje się w muarchitektury zyce: z prostych dźwięków powstaje piękny Powróćmy zatem do niecodziennej bryły, utwór muzyczny, z geometrycznych form która po zmroku zamienia się w oświetlo- wyłoniła się bryła, ze swoją intrygującą nar-
zdjęcia: marcin mońka, materiały prasowe
architektura 55
racją. Pod tą „skórą” Filharmonii, śnieżnobiałą fasadą, kryje się perfekcyjna całość, z najważniejszą przestrzenią, czyli salą symfoniczną, której ściany i sufit (łącznie 2 500 mkw.) pokryte są unikatowymi, złotymi elementami z szlagmetalu o wymiarach 14 x 14 cm. Każdy z nich został przyklejony do ściany przy pomocy... pęsety. Meta– –wnętrze Obiekt został zaprojektowany tak, aby pełnił nie tylko funkcje służebne wobec muzyki, ale również otwierał się na inne dziedziny.
Istotną rolę odgrywa część wystawiennicza, mieszcząca się na najwyższym piętrze budynku. Jest zwieńczona nietypowym sufitem, odzwierciedlającym dach widziany z zewnątrz. Ogromna kubatura holu głównego nie przytłacza, a na każdą z czterech naziemnych kondygnacji prowadzą spiralne schody. Piętra mają inną wysokość, więc każdy element schodów wykonano oddzielnie. Hol o powierzchni 700 mkw. to naturalna scenografia do wydarzeń z pogranicza muzyki, teatru i wszelkich działań performatywnych. Bryła Filharmonii pozostaje w bliskim sąsiedztwie z powstającym na Placu Soli-
darności Centrum Dialogu Przełomy, gdzie kolejnych warstw będziemy poszukiwać już nie we wnoszącej perspektywie horyzontalnej, sięgającej szczytów, lecz jej zaprzeczeniu. Wejdziemy w głąb ziemi, zanurzając się w głosach, opowieściach, zapamiętanych obrazach. Ale to już zupełnie inna historia. Dziś, po powrocie z wojaży, być może wśród pamiątek odnajdujemy zdjęcie... filharmonii ze Szczecina. Albo zanotowane gdzieś na skrawku papieru pytanie: czy na prezentowanych w Tate Gallery szkicach Szczecina znalazłby się nowy gmach Filharmonii im. Karłowicza, gdyby Turner rzecz jasna miałby szansę ją zobaczyć…
56 kooperacje gdynia
1
nowa rzeczywistość
Gdynia Design Days to festiwal, który tworzy nową rzeczywistość projektową, a nie tylko ją odtwarza. Festiwalowe wystawy prezentowały efekty współpracy z projektantami z całej Polski, którzy zaprojektowali kilkanaście prototypów odpowiadających na pragnienia i potrzeby mieszkańców. Kolejny etap to wdrożenie ich w tkankę miasta Tekst: WOJCIECH TRZCIONKA WSPÓŁPRACA: IZABELA KOTKOWSKA, MARCIN MOŃKA ZDJĘCIA: MACIEJ SZAJEWSKI
2
3
4
5
designalive.pl
6
7
ZIELNIK Miejski zielnik zaprezentowano
podczas wystawy „Miasto+ Reakcja”. Każdy mógł sobie pobrać darmową instrukcję i zbudować podobny mebel. Projekt Jakub Stojałowski, Joanna Jarza, Aleksandra Rutkowska i Paula Cano.
8 1
2
9
SEAGLASS Projekt przedmiotów domowego użytku
w sposób subtelny nawiązuje do wspomnień z nadmorskich wakacji. Faktura wypłukanego przez morze szkła, chłód i zapach mokrego piasku – zmysłowe doznania zamknięte w użytkowej formie, które mogą codziennie być obecne na domowym stole. Pamiątka inaczej. www.lutyk.pl
3
Ławka grupy Tabanda jest łącznikiem, mostem spinającym ludzi z morzem. Umożliwia celebrację wody, udostępnia błogą czynność obmywania stóp w bezkresie Bałtyku. www.tabanda.pl
CITY – SEA – FOREST Seria trzech toreb zaprojektowana przez Natural Born Design z myślą o mieszkańcach Gdyni. Te duże i bardzo lekkie torby łatwo zamieniają się w wygodne siedziska przydatne na plaży, w mieście czy w podróży. Trzy warianty złożenia torby pozwalają na całkowitą zmianę jej gabarytów – od zupełnie płaskiej, przez bardziej pojemną aż do pełnej, niemal architektonicznej bryły. Dzięki temu projekt sprawdza się w różnych rolach w ciągu długiego miejskiego dnia. Torba wykonana jest z materiałów wodoodpornych i izotermicznych. www.naturalborndesign.pl
10
PRZYSIADAK PIASKOWY Przysiadak plażowy odpowiada na po-
5
6
STRAPONTIN
Strapontin plażowy to mobilny kompan aktywnego seniora. Łączy w sobie wózek transportowy i składane krzesło. Osoby starsze, robiąc zakupy chętnie korzystają z wózków, a wypoczywając w plenerze często mają problemy ze wstawianiem z poziomu gruntu. Strapontin plażowy jest odpowiedzią na te potrzeby – w złożonej formie umożliwia transport niezbędnych akcesoriów plażowych, a na plaży zamienia się w siedzisko. www.jakubgolebiewski.pl
TORBAK
Pretekstem do stworzenia projektu było hasło „idziemy w plener”. Hamak powstał z dwóch toreb, które po złączeniu tworzą siedzisko. Projekt stworzony na wystawę „Miasto+ Reakcja” w Pracowni Projektowania Produktu ASP w Gdańsku przez Jakuba Stojałowskiego.
11
7
ILOCZYNY
Seria modułowych obiektów stworzonych przez Izabelę Bołoz z myślą o przestrzeni miasta. Geometryczne elementy o różnych kształtach, kolorach i rozmiarach uzupełniają się, przenikają i łączą, poszukując swoich części wspólnych. Zestawione razem tworzą wielofunkcyjną instalację: do spotkań, siedzenia lub do spontanicznej zabawy. Inspiracją do projektu była modernistyczna zabudowa Gdyni. www.izabelaboloz.com
KULT MORZA Odzyskanie przez Polskę Pomorza
i powstanie Gdyni były czasem intensywnego poszukiwania tożsamości narodowej. Jednym z jej elementów była propaganda słowiańskiego Pomorza. W całym kraju obchodzono Dni Morza – teatralne pochody przypominające prastare obrzędy związane z kultem wody. Personalizowano morze, przypominano dawne legendy, organizowano symboliczne zaślubiny. Jeśli w okolicy nie było żadnego zbiornika wodnego, makiety statków ustawiano na placach. Kult morza to kolekcja zainspirowana tymi obchodami. Parawan – chorągiew, z której wyłania się Gosk, bóstwo morskich odmętów; fotel przypomina łodzie rybackie wyblakłe od słońca i soli. www.kosmosproject.com
trzebę odpoczynku podczas spaceru, który jest najczęstszą formą relaksu gdyńskich seniorów. Głównym budulcem Przysiadaka jest piach. Wsypuje się go do siedziska uszytego z mocnego, odpornego na wandalizm materiału żaglowego. www.malafor.com.pl
4
ŁAWKA DO MOCZENIA STÓP W BAŁTYKU
8
9
FAJRANT Ten materac miejski to idealny przy-
kład zacnej i potrzebnej architektury bimbania. Jego twórcy dbają o nasze nogi i plecy. Szczęśliwie nikt też nie musi płacić, żeby się na tym materacu wyciągnąć. Jeśli zabraknie materaców, można je sobie zrobić samemu. Projektanci z Atelier Starzak Strebnicki wykorzystali przystępne materiały i dołączyli instrukcję składania. Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz! www.atelierstarzakstrebicki.pl 10
EOL 300
Eol (grecki bóg wiatru) to stanowisko do czyszczenia stóp po wyjściu z plaży. Dzięki umiejscowionej na odpowiedniej wysokości dyszy, przez którą przechodzi strumień powietrza osiągający niemal 300 km/h możliwe jest zdmuchnięcie plażowego piasku przylegającego do stóp. Siedzisko oraz podnóżek ułatwiają operowanie urządzeniem oraz założenie obuwia. www.razy2.pl 11
rzeczy 59
Pamiątki z wakacji „Inaczej, intensywniej, piękniej, na chwilę, ulotnie. Zdumiewająca jest moc, co nie trwa.” Kuba Szpilka, „Ślady, szlaki, ścieżki. Pośród tatrzańskich i zakopiańskich wyobrażeń” Wybór i opracowanie: Daria Linert, Angelika Ogrocka Zdjęcia: Mariusz Gruszka / Ultrabrand
50 SIEDZISKO niczym ramka wakacyjnego zdjęcia. Ola Giertz projektem Frame zdobyła tytuł Młodego Talentu Roku. Zaskakuje wygodą i swobodą wykorzystania. Od 1 931 euro, www.kinnarps.pl KAPELUSZ autorstwa Heleny Rogali z miejscowości Darowne w powiecie opolskim został wypleciony z rogożyny, inaczej pałki wodnej, która idealnie nadaje się do wyrobów plecionkarskich. Piękna forma i sprężysty materiał sprawdzają się jako nakrycie głowy i przywołują w pamięci upalne dni. Dostępny na zapytanie, www.serfenta.pl PANI MAJ, czyli pełen koloru żakiet marki Sanne Jansen. Nasycony pomarańcz układa się w graficzny wzór łąki wypełnionej kwiatami. Materiał to praktyczne połączenie jedwabiu z wiskozą. 199 dolarów, www.bysannejansen.com OKULARY duńskiej marki Lindberg to zapewnienie klasycznej elegancji. Te z edycji przeciwsłonecznych zapewniają przy pomocy polaryzujących soczewek swobodne podziwianie świata w słoneczne dni. Model 8574, 370 euro, www.lindberg.com MILO marki Lightovo to szklane domy dla kwiatów – niewielka szklarnia, zimowy ogródek lub zwyczajnie – ciekawa lampa, również do zawieszenia. Włożona do środka roślina korzysta z odpowiedniej cyrkulacji powietrza i dużej ilości światła. Cena na zapytanie, www.lightovo.com RAFA PORCELANOWA Waterlove to inicjatywa School of Form i Arkadiusza Szweda. Cykl klubowych imprez, na których wystawia się i jednocześnie używa ceramicznych naczyń to pomysł na promocje młodych projektantów. Ceny między 25 a 35 zł, www.facebook.com/waterloveproject PANTOFLE pieczołowicie wyplatane z sitowia i wykończone ekologiczną skórą przez Bjorg Nia, Norweżkę z hrabstwa Rogaland. Niezwykła wygoda, niemal bosa. Na zapytanie, www.serfenta.pl
52 PRYSZNIC Axor Front marki Hansgrohe i szwedzkiego tria projektowego Front. Ekspozycja ukrywanych zazwyczaj części urządzenia dała piękny bezpretensjonalny, szczery efekt, co w połączeniu z potrzebą oczyszczania ciała staje się wręcz pierwotnym doznaniem. Cena to 6 300 zł, www.hansgrohe.pl WAZONIKI mistrza ceramiki, Bogdana Kosaka. Tak ulotne i rachityczne, jak ostatnie sierpniowe kwiaty. Każde z naczyń serii Sierpień to unikat. Od 100 zł, www.ceramikakosak.pl AUTKO, a może szczotka? Zaprojektowany przez Bartosza Muchę obiekt nadaje się i do zabawy, i do celów porządkowych. Brush Car to część konceptualnej i jakże praktycznej kolekcji Poor Toys, która splata funkcje kosmetyki domowej z rozrywką. 15 euro, www.poor.pl
53 ŻAKIET Sanne Jansen odwołuje do wiosennej pory roku. Pięknie skrojona Pani Kwiecień to wyrazisty błękit nieba, do którego tęsknimy w oczekiwaniu na ciepłe miesiące. Marynarka wykonana została z wysokiej jakości bawełny. 199 dolarów, www.bysannejansen.com KILIM* Ewy Bocheń i Macieja Jelskiego (Kosmos Project). Tekstylium z ręcznie barwionej wełny utkane zostało na tradycyjnych krosnach we wzory odwołujące się do nadbałtyckich pogańskich kultur. Z odmętów prostych znaków wyłania się Gosk – bałtyckie bóstwo. Unikat, www.kosmosproject.com
WŁÓCZY–KIJE* studia Malafor. Zaprojektowane z myślą o seniorach spacerujących nad brzegiem morza. Kije wyposażone w czujniki GPS wystarczy zabrać ze stacji dokującej przy jednym z wejść na plażę, a po spacerze oddać przy innym. Protoyp (wart produkcji), www.malafor.com.pl ŚPIWÓR Pajak Radical Custom w wersji, którą możemy zadrukować według uznania, np. w maskujący wzór igliwia lub papuzią feerię barw. Nasz, nieprzypadkowo, został opatrzony wojskową mapą Tatr z lat 20. zeszłego wieku. Wykonany z ultralekkich materiałów: airtastic, tyvek i puchu z polskich białych gęsi. W drodze i obozowisku sprawdził się doskonale. Po spakowaniu zmieścił się w woreczku wielkości średniego melona. 1 100 zł, www.pajaksport.pl PLECAK Pajak XC3. Nagradzany za wzornictwo. Z niesamowicie niską wagą (620 g) w stosunku do pojemności (42 l) jest jednym z najlepszych na świecie. Po ekstremalnym odciążeniu (demontażu biodrowego pasa i linek), może ważyć nawet 550 g. Sprytne wzmocnienia poprawiają jego wytrzymałość. Niezwykle wygodny i wodoodporny, a przy tym urodziwy. Sprawdziliśmy – to wymarzony kompan wędrówek, gdzie liczy się każdy gram i komfort. 490 zł, www.pajaksport.pl
*Prototypy powstały z myślą o tegorocznej edycji Gdynia Design Days – imprezy organizowanej przez Centrum Designu Gdynia, które jest placówką Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego. Serdecznie dziękujemy za pomoc w realizacji sesji. Więcej czytaj na s. 56
designalive.pl
60 rzeczy
designalive.pl
DZIAĹ 61
designalive.pl
W DOMU
Jest drewno, stonowanie i asceza – jak na Skandynawię przystało. Jest też eklektyzm, co fanów północnej stylistyki może zdziwić. Oto jak Studioilse przełamało chłodne nordyckie konwenanse w przestrzeni sztokholmskiego hotelu Ett Hem Tekst: Maja Chitro
designalive.pl
zdjęcia: dzięki uprzejmości hotelu ett hem
64 miejsca
D
rewno, minimalizm, sklejka, skóra, stonowane barwy – na Północy bez zmian podświadomie wwierca się w głowę parafraza tytułu powieści Ericha Marii Remarque’a „Na Zachodzie bez zmian”. Klasyka północnedesignalive.pl
go wzornictwa, jego stylistyka, kolory, formy i idee stały się jedną z ulubionych inspiracji architektów i projektantów na całym świecie. Północ to bogata tradycja projektowania i jego ikony – od postaci, po przedmioty. Nic więc dziwnego, że Duńczycy, Szwedzi, Norwegowie
Zwyczajność, swoboda, prawda – to wizytówka Ett Hem
czy Finowie są tak przywiązani do historii wzornictwa przemysłowego, którego lata niesłabnącej świetności zaczęły się z początkiem modernizmu. I do takiego stanu rzeczy się przyzwyczailiśmy. Dlatego, tym bardziej, zadziwia hotel Ett Hem, co w przełożeniu na język
polski oznacza „dom”. Ale „dom” to nie tylko znaczenie – w tym przypadku to rzeczywistość. Być może sekret wystroju tego miejsca kryje się w brytyjskich korzeniach projektantki Ilse Crawford z pracowni Studioilse, odpowiedzialnej za rewitalizację wnętrz budynku,
powstałego w 1910 roku, według planów Fredrika Dahlberga? Crawford postanowiła bowiem zamienić dom, niegdyś należący do oficjeli, w dwunastopokojowy hotel, w którym „każdy czułby się jak w domu, a może jeszcze lepiej”. Wystrój? Kompletny eklektyzm,
Dewizą projektantki przy kompozycji hotelu było, by każdy czuł się tam jak w domu
który tworzy spójną przestrzeń dla prostych form i zabytkowych elementów, jak choćby męskie popiersie stojące pod klasyczną, drewnianą komodą, której blat zajmują kwiaty. Wrażenie robi m.in. biblioteka ze zwisającą nad czarnym, lakierowanym stołem
66 miejsca Gry z barwą zdają się niejednokrotnie najważniejszym elementem wystroju
lampą–pająkiem o szklanych, nieregularnie wydmuchanych kloszach (oba projekty autorstwa Studioilse). Wokół stołu o nowoczesnej formie, projektantka dostawiła stare skórzane krzesła Kaare Klint. Do biblioteki przechodzi się przez salon utrzymany designalive.pl
w koncepcji skandynawskiej mieszanki pop–artu. Na drewnianym parkiecie stoją fotele Papa Bear marki Hans J. Wegner, a tuż obok nich zielone Utrecht Gerrit Rietveld. Całość zwieńcza oświetlenie, m.in. projektu Vico Magistrettiego. Oprócz projektów
znakomitych projektantów, jak lampy braci Bouroullec czy fotele Pierre’a Paulina i Gio Pontiego, studio Crawford zaproponowało wiele swoich wzorów, zachowując jednocześnie sporą ilość starych, wręcz zabytkowych mebli. Co powoduje, że to właśnie Ett
Hem zajmuje wszystkich krytyków architektury na świecie? Normalność. Po prostu – zwyczajność, brak zadufania, a także poczucie naturalności i prawdy – czyli wszystko to, czego próżno dziś szukać w nowoczesnych hotelowych wnętrzach lub tych
ociekających złotem i zasypanych ludwikańskimi pamiątkami. Nie ma tu kart magnetycznych otwierających drzwi i nie ma sztywnych, śniadaniowych godzin – zmory gości. W Ett Hem odpoczywa się – jak w domu. Właścicielka hotelu, Jeanette Mix tłumaczy, że goście
Dzieła sztuki w niemal każdym pomieszczeniu. To efekt kolekcjonerskiej pasji właścicieli
mogą zaglądać nocą do lodówki w poszukiwaniu serów i wina. Mix zamarzyła o hotelu w 2008 roku. Od początku też wiedziała, że ma on zachować domowy klimat. Jeśli tak miało być, nie mogła wybrać lepszej architektki niż Crawford, znanej z fascynacji łączenia
68 miejsca Hotel Ett Hem spaja projekty znanych (bracia Bouroullec, Pierre Paulin, Gio Ponti, Kaare Klint, Vico Magistretti) z wzorami niewielkiego (jeszcze) studia Crowford
dorobku skandynawskiego designu z projektami międzynarodowej sceny wzornictwa. I zabaw z kolorem. Bo przemyślana kolorystyka jest w Ett Hem jednym z najważniejszych elementów wystroju. Przeważają matowe biele, szarości złamane błękitem, przygaszone czerwienie i zieleń. Zieleni w Ett designalive.pl
Hem jest w ogóle dużo, szczególnie, gdy wyjdzie się przed dom, do ogrodu, którego roślinność latem tworzy naturalny parasol przed promieniami słonecznymi i... światem. A w końcu nic tak nie relaksuje, jak kontakt z naturą. Do Sztokholmu warto wybrać się również zimą, a ta w Szwecji
jest długa, bowiem na gości czeka ogród zimowy, ciepły płomień kominka i dźwięk gitary – o ile ktoś z gości będzie potrafił na niej zagrać. Są też książki, wino, świeżo mielona kawa i inne przyjemności. Jak w domu. To wszystko na parterze. Pokoje gościnne natomiast zajmują piętra budynku. Ich wystrój
Budynek powstał ponad sto lat temu według projektu Fredrika Dahlberga jako dom dla oficjeli, obecnie mieści się w nim dwunastoosobowy hotel
nie jest już tak różnorodny. Zdecydowanie czuć tu Skandynawię. Łazienki w marmurze i szkle, komponują się z północną elegancją. Podobnie jak sypialnie, utrzymane w stonowanych kolorach ziemi, nie rozpraszają, przeciwnie – służą wypoczynkowi i wyciszeniu. Ich jedyną dekoracją, oprócz antycznych
żyrandoli, są dzieła sztuki z prywatnych kolekcji właścicielki, które ozdabiają każdy z pokoi, w sposób nienachalny, wręcz bezpretensjonalny i oczywisty. Hotel Ett Hemm Skoldungagattan 2 Sztokholm, Szwecja www.etthem.se
W STRONĘ MIASTA Górna część Tel Awiwu. Tu powstaje Penthouse Antolosky. Ostoja śmiało otwarta na przestrzeń miasta, mimo że wokół niepokój Tekst: Maja Chitro, Zdjęcia: Amit Geron
72 architektura
I
zraelskie miasto na nadmorskiej równinie Szaron. Globalna metropolia kojarzona z kosmopolitycznym stylem, ekskluzywnymi sklepami i tyglem kultur: ortodoksyjni Żydzi, imprezowicze, turyści, Arabowie, handlarze, Azjaci, młodzi rekruci z karabinami na ramionach… codzienność.Wewnątrz niej stoi Jaffa. Najstarsza część miasta, która dała mu podwaliny, jednocześnie zachowując konserwatywne zasady arabskiej tradycji. W takich warunkach powstaje Penthouse Antolosky. Projektanci mieli nie lada wyzwanie, gdyż do dyspozycji otrzymali jedynie 260 mkw. działki. Na niej zagościł kilkupiętrowy dom dla rodziny. Za jego realizację odpowiedzialne jest studio izraelskiego architekta, Pitsou Kedem. Przeglądając portfolio jego firmy, widać pewną konsekwencję w doborze i realizacji projektów – czyste bryły, designalive.pl
74 architektura
designalive.pl
minimalizm i pop. Specjalizuje się także w znakomitych renowacjach, które nadają przestrzeniom nowego, lepszego życia. Już z daleka widoczna jest frontowa ściana, która niemalże w całości składa się ze szkła. Wszechobecne okna, szklane pasaże i układ przestrzenny otwierają apartament na miasto. Sprawia to, iż można poczuć magię Izraela. Pomieszczenia również przedzielane są przesuwanymi drzwiami składającymi się oczywiście z kryształowej powierzchni. Szczyt budynku zwieńcza taras. Tam, zmęczeni, pragnący orzeźwienia, mogą wskoczyć do wyłożonego ciemnym kamieniem basenu. 600–metrowy dom posiada ogromną przestrzeń łącząca kuchnię, jadalnię i salon w jednym. Centralnym miejscem jest wyspa do gotowania tuż obok znajduje się długi stół. Niedaleko rozłożyły się kanapy zachęcające do skorzystania z ich wygody, a jednocześnie nagabujące do sięgnięcia wcześniej po jedną z książek stojących w funkcjonalnie zaprojektowanej bibliotece autorstwa Włocha, Antonio Citterio. To teren gwarny, nawet gdy konwersują ze sobą tylko przedmioty. Inaczej jest w sypialni i łazience. To miejsca o stonowanej kolorystyce, oddalone od „zgiełkliwej” części penthouse'u. Wyraźnie zaznaczono granice pomiędzy przestrzenią sacrum, chroniącą prywatność, a profanum – tego, co powszechnie dostępne. Pomost między przestrzeniami budują gabinety będące
76 architektura
obszarami pracy właścicieli. W nich mieszczą się duże, wielobarwne, geometryczne bloki – szafy projektu Kedema. Po wystroju widać, że mieszkańcy są miłośnikami nowoczesnych, mocnych i odważnych rozwiązań. Wszystko ma tu swój sens, swoje przeznaczenie. W wyposażeniu widać miłość do postmodernizmu, ale też zamiłowanie Izraelczyków do naturalnych materiałów, jak: drewno, beton czy kamień. Królująca biel doskonale odbija dzieła sztuki i obiekty dobrego wzornictwa. Znajdziemy tam m.in. wysokie, surowe lustra B&B Italia na metalowej, kwadratowej designalive.pl
podpórce, stołek Butterfly projektu Soriego Yanagiego dla Vitry, biały szezlong La Chaise Charlesa i Ray'a Eamesów, sofy Twice oraz głębokie fotele Sdraio zaprojektowane przez Piera Lissoniego dla Living Divani, krzesło Achille J.M. Massauda przygotowanej z myślą o MDF Italia, stół Grcica marki Bd Barcelona czy krzesła Vegetal braci Bouroullec. W całości niezwykle ważnym elementem jest kolor. Zieleń, błękit, róż, żółć, czerwień, granat – wszystkie mocne barwy współgrają ze sobą, a ujarzmia je prostota. Bo język, którym posługuje się Pitsou Kedem, to język
jasny i klarowny. Stąd łatwość odbioru i niekwestionowany zachwyt. Jednak zdecydowanie najpiękniejszym elementem i największą ozdobą mieszkania jest naturalne światło. Wdziera się w każdą szczelinę, odświeżając wnętrza i wnosząc zapach miasta do tego przejrzystego projektu. Światło budzi. Jest znakomitym kompanem przez cały dzień, a wieczorem kładzie do snu. To południowe dodatkowo rozpieszcza. I codziennie zaprasza do podążania w stronę miasta pełnego tajemnic, bogatej, a przy tym burzliwej historii wielu kultur. www.pitsou.com
4
5
3
1 2
10
11
9
GDZIEŚ DALEKO STĄD
sztuka wyboru 79 1
2 Charty Polskie
Hodujemy je od siedmiu lat. To niezwykła rasa. Bardzo popularna w dawnej Polsce. Szczątki tych zwierząt znaleziono w wykopaliskach z X wieku. Po drugiej wojnie światowej prawie całkowicie ją wytępiono, ponieważ kojarzyła się ze szlachtą. Rasę zaczęto odtwarzać dopiero w latach 70., odnajdując psy na wsiach i sprowadzając z Ukrainy. Nasze charty są dla nas sposobem na oderwanie się od rzeczywistości, zmuszają też do aktywności.
„W rzeczywistości świat jest niezmienny, ale na poziomie naszego postrzegania to tylko jeden z nieskończonej liczby możliwych światów” Haruki Murakami Wybierają: Ewa Bochen i Maciej Jelski, Kosmos Project
Maska misia
Od kiedy ją zaprojektowaliśmy, zagościła na naszej ścianie. Teraz jest elementem wystroju salonu, bez którego nie wyobrażamy sobie naszego mieszkania.
3
6 4
Muzyka
Towarzyszy nam właściwie cały czas. Debiutancki album Fever Ray to jeden z naszych ulubionych. Artystce udaje się wprowadzić w nim słuchacza w kompletnie nierzeczywisty świat. Szczególnie polecamy do słuchania w samochodzie podczas nocnej jazdy przez las. Prosimy uważać na przebiegające zwierzęta!
Kruk zbrojny
Figurka zaprojektowana dla Ćmielowa przez Lubomira Tomaszewskiego. Inspirujący obiekt. Klasyk polskiego wzornictwa przedstawiający kruka - jednego z najbardziej tajemniczych ptaków występujących w Polsce.
5 Plecak Kanken Fjarllaven
Ponadczasowy klasyk. Wszedł na rynek w 1978 roku. Prosty, wygodny i wytrzymały. Niezastąpiony podczas naszych wypraw.
6 Narzędzia
Bardzo lubimy różnego rodzaju przedmioty. Szczególnie te niemające dziś oczywistej funkcji. Na zdjęciu znalezione w piwnicy u babci pamiątki po pradziadku. O dziwo, często nam się przydają.
7
Kilim Noc
Ostatnio dużo pracujemy z tkaninami z ręcznie farbowanej wełny. Fascynuje nas dobieranie odpowiednich odcieni i zestawianie ich ze sobą. Kilimy były zawsze obecne na ścianach polskich domów, pełniąc podwójną funkcję – dekoracyjną i praktyczną, gdyż funkcjonowały także jako izolacja ścian. Potrafią stworzyć naprawdę niepowtarzalną atmosferę.
8 Filmy animowane studia Ghibli Uwielbiamy je za ciekawą fabułę i wartościowy przekaz.
9 Lassū
8 7
Miniatura z brązu jest prezentem od Alessandro Mendiniego, u którego Maciek pracował podczas pobytu w Mediolanie. Figurka pochodzi z lat 90., kiedy Atelier Mendini rozpoczęło „piccola produzione”. To jeden z jego najbardziej poetyckich projektów – pomnik wystawiony krzesłu. Pamiątka ta kojarzy się nam z kilkoma latami pracy w Mediolanie oraz poznanymi tam niezwykłymi ludźmi.
10 Książki
Piętrzą się na każdym stoliku i półce. Zwykle pożyczone. Polecamy wszystkim „Fantomowe ciało króla” Jana Sowy. To całkiem inne spojrzenie na historię Polski. A zmiana perspektywy często się przydaje.
11 Znaleziska
Bardzo lubimy krótkie wypady w ciekawe miejsca. Z każdej podroży przywozimy przedmioty, które zafascynowały nas swoim kształtem, kolorem, fakturą – gałęzie, kamienie, rośliny. Przedmioty te inspirują nas i tworzą wciąż powiększającą się kolekcję.
designalive.pl
designalive.pl
TATRY Chociaż stoją tam od późnego miocenu, dopiero dwa lata temu zaistniały w mojej rzeczywistości. Szkolnych wycieczek nie liczę. Usłyszałam: „tam jest pięknie”. Uwierzyłam. I choć na wiarę dowodów nie trzeba, chciałam sama stanąć u podnóża. Poczuć. Wejść wgłąb, wszerz, wzwyż. „Tam” zmienić na „tu”. Poczułam. Wchłonęłam i dałam się wchłonąć. Tatry stały się drogą, wędrówką, stanem umysłu. Albumem zachwytów. Zbiorem chwil, kiedy proste myśli destylują się z chaosu. Powiernikiem i constansem Tekst: Ewa Trzcionka Zdjęcia: Bartłomiej Witkowski
Bóg
Może to złudne, ale zawsze, kiedy wychodzę w Tatry pogoda jest łaskawa. Niekoniecznie oznacza to, że słoneczna. Dane mi było zobaczyć: wyssane z kolorów Morskie Oko skute lodem z całym czarno–białym cyrkiem skał wokół; parującą bladym świtem Dolinę Chochołowską; oglądany z Sarniej Skały Giewont, pozbawiony przez chmury, choć na moment, uwierającego krzyża; bezmiar skruszonych skał w Dolinie Smutnej, istne Mare Imbrium; ostre zęby Trzech Kop błyszczące po gradowej posypie jak wężowa skóra; kwieciste, wonne ogrody Szerokiej Przełęczy Bielskiej; wypatrzone z Mnicha płaty śniegu, które nigdy nie topnieją w Małej Galerii Cubryńskiej; przebrany wodą Staw Staszica, co, jak formaliną, zalał skromne tu łączki; jeden kwiatuszek, dzielną drobinkę na surowych skałach Orlej Perci; wyłaniające się z bezkresnego morza chmur ośnieżone szczyty, kiedy w drodze na Wołowiec, trzeba było uparcie wierzyć, że ponad gęstą, mokrą papką deszczu i śniegu coś na mnie czeka. Ekstremalne, totalne piękno przyrody. Dowód na istnienie Boga? Nie. Wszystko da się wytłumaczyć naukowo: pogodowe zjawiska, górotwórcze procesy, morfologię liścia. Nikt jednak, nikt, nauką nie wytłumaczy mi tego, że to wszystko tak mnie zachwyca.
Woda
Na mapie wszystko jest płaskie, umowne. Zawsze, gdy wychodzę ponad las, witam trzeci wymiar. Wszystko nabiera sensu: przebieg szlaków, położenie schronisk. I zawsze na nowo odczytuję mądrość wody. Wleczonej grawitacją po najkrótszej drodze. Byle w dół. Gdy pierwszy raz ujrzałam Dolinę Pięciu Stawów Polskich z drogi na Szpiglasową Przełęcz, nie mogłam się napatrzeć, jak piętro po piętrze woda przecieka z jednego stawu do drugiego. Jak przystaje na chwilę w skalnej niecce, tworzy piękno tafli, by znów stróżką wypłynąć dalej, zmienić formę, stworzyć nowy kształt. I znów tylko na jakiś czas, bo przyjdzie jej i gruchnąć Siklawą w Dolinę Roztoki i płynąć dalej roztoczańskim potokiem. Natura wody. Natura ludzka. Wiele tu spójności. Cierpliwa kropla drąży, tworzy. Powolne zwały lodowca rzeźbią, ryją najtwardsze skały. Zamknięta w naczyniu, w misie jeziora, korycie rzeki, przyjmuje pokornie ich kształt. Gdy gwałtowna – niszczy okrutnie, z hukiem. Nie tylko woda płynie, by z czasem wyparować, przepłynąć chmurą gdzieś w inny wymiar i ponownie spaść deszczem, gradem, śniegiem. designalive.pl
sztuka Ĺźycia 83
84 sztuka Ĺźycia
designalive.pl
park
W Tatrach ostały się jej niewielkie, skrzętnie skrywane enklawy. Karczowane, zalesiane, urbanizowane, koszone, zarybiane Tatry. Dziarsko poczynamy sobie z tym niewielkim kawałkiem działki. To, co dane jest nam oglądać ze szlaku to przyroda – napiętnowana ludzką ręką natura. Jest jednak idea jej ochrony. Pełna dylematów. Co można? Czego nie? Czy naprawiać błędy i w zadośćuczynieniu nasadzić to tu, to tam? Przywrócić wyrąbany niegdyś pierwobór? Kultura to wytwór ludzki, więc i w naszej kompetencji. Lubimy zachowywać dla potomności, chronimy zabytki i inne dzieła, odtwarzamy utracone. Natura nie ma takich sentymentów. W pień wyrżnie wichrem lasy, kornikiem zeżre „bezprawnie” nasadzone świerki, wilkiem połknie łanię, lodem rozsadzi skałę. Zrobi sobie nową przestrzeń. By w miejscu popełnionej „zbrodni” stworzyć swoje nowe arcydzieło. Jakie? To leży daleko poza człowieczą wyobraźnią i kompetencją.
miłość
Bezwarunkowa. Wybaczam niedogodności szlaku, kaprysy pogody. Nieprzystępność. Czekam na dobry moment, by dotrzeć i doznać piękna, dobra i szczęścia. Nie dziwię się, że w Tatrach powstają takie motta jak: „z miłości do gór” Tatrzańskiego Parku Narodowego, że z poważną miną mówią za taternickim guru, Włodkiem Cywińskim: „Tatry są najważniejsze”. Zdaje się to patetyczne, ale jednak proste. Niezawoalowane i prawdziwe. Rozmawiałam niedawno o tym ze znajomą psycholożką. Powiedziała, że z gór można zaczerpnąć wiele mądrości. Góry uczą uczucia, uczą relacji. Tak. Tatr nie dam rady zmienić, mogę je kochać lub nie. Podobnie jak w relacji z drugą osobą: zero lub jeden. Góry trzeba zaakceptować takimi, jakie są, uczyć się ich, słuchać. Choć to nie jest proste i zdarzają się błędy. Oby jednak ta relacja nie była alternatywna, ale równoległa do tego, co łączy z bliskimi. I jeszcze jedno. Tam, a raczej „tu”, wagi nabiera istota odwrotu. Gdy trzęsą się łydki – czas odpuścić. To nie jest kapitulacja, to instynkt.
Za pomoc w realizacji dziękuję firmie Pajak Sport i Tatrzańskiemu Parkowi Narodowemu. Szczególne podziękowania dla Agnieszki Kine, Agnieszki Kuszewskiej, Renaty Mędrzak–Madusiok, Jarosława Hulbója, Szymona Ziobrowskiego oraz Piotra Mazika – merytorycznego konsultanta, przewodnika i kompana.
designalive.pl
Willa Byłoby grzechem opowiadać o niej akademickim językiem architektury. Dla niej nie trzeba szukać języka. Jest zakorzeniona w tradycji i w pejzażu. Uzasadniona. Zapewnia trwanie także słowom. Jest pełnią Tekst: Piotr Mazik Zdjęcia: Ewa Trzcionka
archikony 87 Willa „Pod Jedlami” znajduje się na Kozińcu w Zakopanem. Jest najważniejszym z kilku ocalałych budynków stylu zakopiańskiego i wzorem dla architektury regionalnej. Została zaprojektowana przez Stanisława Witkiewicza i zbudowana przez zakopiańskich cieślów w latach 1897–1901. Stanowi własność prywatną, zwiedzanie możliwe jest tylko z zewnątrz
88 archikony
Na parterze pokoje w amfiladzie. Niemal każdy ze swoim piecem. Najokazalszym jednak ten kamyczkowy z pokoju jadalnego
T
u na Podhalu, gdzie słowa straciły właściwe im znaczenia, dla tego domu określenie „willa” jest w pełni uzasadnione. Dawniej mówiono jeszcze „letnia rezydencja”. Dom „Pod Jedlami” powstał w latach 1897–1901 według projektu Stanisława Witkiewicza na zamówienie rodziny Pawlikowskich. Nadal uznaje się go za najdoskonalszą realizację stylu zakopiańskiego. Pierwsze wrażenie jest oszałamiające, bo forma jest monumentalna. Elewacja północnowschodnia, wejściowa, jest wysoka i asymetryczna, ale zrównoważona. Nie ma cech chaosu, raczej dobrze rozmieszczone akcenty. Dominuje tu spokój. Można uznać, że jest malarska, impresyjna, stworzona bardziej przez artystę niż architekta. Chyba dlatego tak szybko urzeka. Przede wszystkim jednak obowiązują tu ścisłe reguły stylu zakopiańskiego. Już przy pierwszym spojrzeniu wyciszamy się i zadomowiamy. Dom jest odcięty od świata zielenią. Nikt designalive.pl
Zwykle wiosną i latem willę odwiedza Rodzina. Tak mówi się tu o pochodzących z Pawlikowskich dzisiejszych właścicielach. Dom, choć na zimę nieco przysypia, nie pustoszeje nigdy. Pani Małgosia dogląda porządku, drobnych napraw, bezpieczeństwa. Wnętrze napełnia życiem i zapachem różanej konfitury
na nas nie patrzy, jesteśmy zamknięci w niemałym świecie. Niemalowane, doświadczone przez pogodę drewno ścian, gontów, zdobień i drzwi oraz kamień podmurówki sprawiają, że łatwo jest się oswoić. Nie trzeba domyślać się zastosowanych rozwiązań i dociekać geografii materiałów. Całość naturalnie wyczuwamy, rozumiemy jak prostą geometrię, mechanikę czy przyrodę. To rękodzieło zostało stworzone bez piekielnych, arcyprecyzyjnych maszyn, trwałych powłok farb i kleju, piany montażowej bądź silikonu. Drewno, kamień, siekiera, piła i hebel – świat prosty, ale nie toporny. Podchodzimy bliżej, dotykamy i wiadomo, że każdy detal wykonano z pietyzmem. Doświadcza się tu słojowej, szorstkiej i chropowatej faktury przedmiotów. Jest nam naturalna, biologiczna, kojąca. Dom staje się materialny i zmysłowy. Słychać go i czuć. Równocześnie nie ma ozdobników, kwiatków do kożucha, maskowania i udawania. Wydaje się, że do szczęścia wystarczy samo bycie tu. Bryłę domu można podzielić na dwie części. Dolną tworzą podmurówka i ściany, górną – dach. Wzgórze Koziniec jest pochyłe, stąd kamień sięga w najwyższym miejscu czterech metrów. Drewniane ściany nie mają ozdobników. Rytm ustalają płazy i mszenie wypełniające od zewnątrz szczeliny. Do zasady dolnej części dodane zostały galeryjkowe schody, werandy, balustrady i przyłap. Stąd wrażenie oklejenia sedna kilkoma równoważącymi się elementami. W kompozycji precyzyjnie rozłożonych akcentów widać zmysł malarza. Drugą częścią domu jest dach. Tworzy skomplikowaną bryłę i w największej mierze określa zakopiańskość architektury. Układ szczytów jest rygorystycznie przestrzegany. Pojawiają się rozmaite typy wyględów (lukarn) dostosowanych do stron świata. Istotne są detale: potężne kominy z izbicami, pazdury zwieńczające szczyty, koronki gontów, naczółki daszków, czy motywy wschodu słońca – wypełniające każdy szczyt.
DZIAŁ 89
Słojowa, szorstka i chropowata faktura przedmiotów jest nam naturalna, biologiczna, kojąca designalive.pl
90 archikony W domu obowiązuje rodzinna topografia: Pokój Malowany, Przy Pajcie, Wujcia Jasia, Dziecięcy, Prababuni…
Dom stoi w przyrodzie, więc ważna jest różnica w elewacjach. Południowa i zachodnia zaprojektowane są z myślą o słońcu i wypoczynku. Północna i wschodnia urzekają asymetrią i wernakularyzmem. Willa to gesamtkunstwerk – dzieło totalne. Wnętrza są najwyższym dokonaniem projektowania i meblarstwa w stylu zakopiańskim. Niepowtarzalne, przemyślane, harmonijne. Czternaście pieców na lodowaty zimowy czas. Werandy, balkony i wspaniały konstrukcyjnie przyłap na słoneczne popołudnia. Narciarnia i wybór pokoi na każdy nastrój. Jest gdzie uciec, zasnąć w ciszy, rozmawiać, czytać. Zamieszkać. Dbałość o szczegół łączy się w stylu zakopiańskim z konstrukcyjnością. Jak w gotyku, gdzie niemal każdy element ma uzasadnienie – w dekoracji i w konstrukcji. Wspaniały mariaż szczerości konstrukcji, znajomości materiału, precyzji wykonania i chęci zdobienia jest zasługą Stanisława Witkiewicza, Wojciecha Brzegi oraz góralskich cieśli i rzeźbiarzy: Jana Obrochty Bartusiów, Józka Giewonta, Józefa Mikudy, Wojtka Bednarza, Jędrusia Gąsienicy. Patrząc, rozumiemy rozkład sił, wagę podparcia, przemyślane klinowania, perfekcję dopasowań. Współczesne naśladownictwo dawnych prawd uwydatnia się, odsłania jako karykaturalne, nieudolne i naiwne. Rozwiązania zastosowane tu wynikały z przekazywania tradycji i wieloletniej obserwacji zmian materiału w czasie. Będąc tam wielokrotnie, nadal nie odnalazłem błędu. Oglądając kilka obiektów stylu zakopiańskiego, można poddać się przekonaniu, że jest to architektura nadmiernie ozdobna. Nie jest tak do końca. We wszystkich jego elementach są ukryte sensy. Dzięki znajomości Tatr i tradycji góralskiej dostrzec można funkcję drobnych elementów pochopnie designalive.pl
Wyględ. Herbata wypita w tej loggi przekona nawet Adolfa Loosa i Le Corbusiera
uznanych jedynie za dekoracyjne. Leluje w balustradach, pazdury zwieńczające szczyty, rzeźbione dziewięćsiły, goryczki i serca–parzenice są ozdobą, lecz nie tylko. To one, oprócz prawdy materiału, wpisują dom w otoczenie. Pozwalają naprawdę zamieszkać w Zakopanem, pod Tatrami, w przyrodzie. Wpisać się, zharmonizować z tą przestrzenią. O ile dla architektury wysokiej klasy poszukuje się inspiracji w centrach cywilizacji, tu było inaczej, bo Zakopane nigdy centrum nie było. I tam, gdzie zwykł być modylion, w willi zakopiańskiej dach czy balkon podpiera ryś. W miejscu motywu rocaill’a czy okucia – lilia złotogłów, dziewięćsił bezłodygowy, goryczka trojeściowa. Zamiast pinakli – pazdury. Aby zamieszkać u stóp gór, niekonieczna jest więc inspirująca podróż do miast, import odległych świetności. Rozejrzyjmy się dookoła. Chodźmy w Tatry.
we wszystkich elementach stylu zakopiańskiego są ukryte sensy
Strażnik
W jego najbliższym otoczeniu usłyszałam: „W końcu ktoś potrafi powiedzieć, że czegoś nie wie. Ale wie, kto wie”. Szymon Ziobrowski, dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego Rozmawia: Ewa Trzcionka Zdjęcia: Mariusz Gruszka / Ultrabrand
designalive.pl
94
ak ja nie lubię ubierać się w to „zielone” – mówi szczerze zmartwiony, gdy po raz kolejny obowiązek wymusza włożenie służbowego munduru. Zdaje się być bardziej zaczynem dobrych zmian niż pryncypałem. Zamiast w roli demiurga widzi siebie jako kuratora zespołu fachowców, animatora dialogu. Słucha, poszukuje, waży. A gdy przyjdzie postanowić, nie będzie miał wątpliwości. Szymon Ziobrowski objął stanowisko dyrektora Tatrzańskiego Parku Narodowego w prima aprilis tego roku, po 12– letniej pracy w organizacji. Tym samym stał się jedną z najważniejszych osób w polskim systemie ochrony przyrody. Skierowane na niego oczy: ekologów, pracowników, miłośników Tatr, myślicieli, obrońców zwierząt, turystów, ministerstw, władz, społeczności lokalnych i pomniejszych grup interesów oczekują, wymagają, naciskają, testują. A na Podhalu wstrzymują oddech. Na co pozwoli? Czego zakaże? Kogo wpuści, a komu powie „nie”? Czym będzie się kierował, wyznaczając nową strategię TPN–u? Wbrew dacie nominacji, przyszło mu się zmierzyć z poważną sprawą. Pod jego rządami spodziewać się można bardziej ewolucji niż rewolucji w ochronie natury. Natury, która w Parku się ostała i swojej. Twardej na tyle, by zmierzyć się z rzeczywistością. Wrażliwej – by wznieść się ponad osad konwenansów i zawierzyć instynktowi, jak w naturze. Trafił się mu do ochrony jeden z najpiękniejszych kawałków Europy, a ja usłyszałam, że to on trafił się Tatrom. Tatrzański Park Narodowy ma swój slogan „z miłości do gór”. Podpisujesz się pod tym? Czym są Tatry dla ciebie? Urodziłem się w Zakopanem. Jeździłem na nartach, więc Kasprowy był mi bliski, designalive.pl
ale poza tę górę rzadko wychodziłem. Co postrzegania Tatr. W wystawie, publikaciekawe, za każdym razem, gdy jednak cji można znaleźć rozważania na ten tewychodziłem, doświadczałem czegoś… mat architektów, artystów, projektantów. Nie wiem, czy potrafię to nazwać… Kiedy Czy ty rozumiesz Tatry jako schronienie? wychodziłem na szczyt albo na grań, Dla kogo? Przed czym? otwierała się dodatkowa przestrzeń: koChyba trochę tak. Rozumiem je jako moje lejna dolina, inne szczyty. Myślałem wteschronienie, odskocznię od codzienności. dy: kurczę, czemu tak rzadko tu jestem? Ale musi być spełniony jeden podstawoCzas mijał. Bywały lata, kiedy może raz, wy warunek: muszę być sam albo prawie dwa razy gdzieś wyszedłem. Tak też było sam. Wcześniej nie lubiłem samotności. nawet, gdy zacząłem pracować w Parku. A w górach lubię. Brak ludzi, ja, droga. Tatry były obok, czasem się wyszło służTo powoduje, że mam czas na refleksję. bowo… Tyle. Są oczywiście takie momenty, gdy idę A pamiętasz moment, kiedy Tatry zaczą- „na czas”, dla treningu, żeby się zmęczyć, łeś czuć zupełnie inaczej? trzymać formę. Ale są takie dni, gdy nie Zaczęło się od nart skiturowych. Całkiem jest ważne tempo, tylko bycie i doświadniedawno, z pięć lat temu. Miałem wtedy czanie. Spokój, cisza. Można posłuchać, 37 lat. Generalnie lubię narty i wtepowąchać. Strasznie lubię zapachy, dy, pierwszy raz na skiturach, w zimie, zwłaszcza te jesienne, intensywne. bardzo intensywnie schodziłem Tatry. Potrafisz opisać te ulubione? To był ten moment. Wcześniej, co prawda, Generalnie lubię zapach skoszonej łąki, też jeździłem, ale mniej. Niżej. Czułem to jednak nie jest w Tatrach codzienrespekt przed Tatrami zimą. Od dziecka. nością. Ale są niektóre zapachy bardzo Kto ci ten respekt zaszczepił? Rodzice? charakterystyczne, zwłaszcza jesienią. Nie wiem. Może z racji tego, że tu, Zawsze mnie zastanawia, co tak pachnie, w miejscu, gdzie mieszkam, ludzie ale nie dociekam. Czasem fajniej jest nie czują przed górami respekt większy wiedzieć. niż ci, którzy tu tylko przyjeżdżają. Bo A gdzie tak pachnie? jednak śmigłowiec ciągle lata, wciąż Trzeba wyjść poza górną granicę lasu. się słyszy, że kogoś zwieźli… Poza tym Tam w ogóle jest inaczej. Inaczej się zima to lawiny. Zagrożenie, na które oddycha. Nie ma już lasu, są tylko skały, mamy nikły wpływ. Co prawda możeprzestrzeń. Czasem idę w tym lesie, idę my wybierać drogę w miarę bezpieczną, i idę… A jak już wyjdę ponad, to wtedy: ale lawiny są nieprzewidywalne. Jak fala ekscytacji i motywacja się pojawia, powiedział Werner Munter: „Ekspercie, nie bardzo wiadomo z czym konkretnie uważaj, lawina nie wie, że jesteś eksperzwiązana. tem”. No i co chwilę dochodziło do mnie: To uczucie, którego nie potrafisz nazwać, ktoś zginął w Alpach, kolegę zasypato inne pojmowanie Tatr, pojawiło się ło. I to we mnie zostawało, budowało u ciebie niedawno. Ale jest niezwykle szacunek. Kiedy jednak pochodziłem mocne i widać, że stale się rozwija. Co zimą, śnieg stopniał, znów zrobiło się więcej jesteś za to miejsce odpowiedzialciepło i zacząłem Tatry poznawać latem. ny z racji funkcji, jaką pełnisz. Chciałbyś, Wychodziłem na szczyty, większe i mniej- by Tatry były dla wszystkich, chcesz sze, zwiedziłem doliny. Zrobiłem kurs nimi się dzielić, czy zostawić tylko tym, przewodnicki. Poznałem bardzo dobrze którzy pojmują to miejsce podobnie jak topografię. To mnie wypchnęło w inne ty dzisiaj? góry. Ze cztery razy byłem na dużych To nie tak, że wcześniej Tatr nie doceskiturowych wyprawach w Alpach. niałem, zawsze z wielką radością na nie Byłem tam na paru szczytach: na Mont patrzyłem, tylko z oddali. Tak żeśmy Blanc, na Grossglocknerze. I dziś sobie się obwąchiwali. Tatry to z pewnością po prostu nie wyobrażam weekendu jest w skali Polski skarb. Jest ich mało albo czasu wolnego, żeby gdzieś nie iść. i nie mamy drugich takich gór. Wiele Czyli nie masz dylematu, co robić z wolosób mnie ostatnio pyta, czy chciałbym nym czasem? je schować, zakonserwować, przykryć (śmiech) No teraz właśnie mam prokloszem. Pytają, czy akceptuję tę ilość blem, bo trzy lata temu kupiłem sobie ludzi, jaka tu przychodzi. Odpowiadam, motocykl. Jeden, potem drugi, i miewam że akceptuję i nawet mnie to cieszy, bo dylemat. Czy wsiadać na motor, czy może cały czas myślę o tym, co uświadomili mi iść w góry? A może rower? W zimie nie Amerykanie, koledzy po fachu, których ma problemu: rower i motory odpadają. wiozłem kiedyś drogą do Morskiego Oka. Inna sprawa, że tej zimy byłem dodatkoPytali: „Ty, a co tu tyle ludzi tak chodzi? wo zajęty. Skończyłem właśnie w PoznaTo jest jakieś nienormalne!”. Dla nich niu podyplomowe projektowanie usług było szokujące, że tak wielu turystów w School of Form. Na motor więc jeszcze potrafi zasuwać na nogach te dziewięć nie wsiadłem, ale w góry – tak, chodzę. kilometrów pod górę, po to, żeby dojść Czuję ich głód. do Morskiego Oka. Od tamtej pory Jednym z najnowszych projektów zupełnie inaczej na nich patrzę. FaktyczTatrzańskiego Parku Narodowego jest nie, to dobrze, że ludzie dzięki górom coś „Schronienie”, prowadzona przez Jarosła- przeżywają: piękno, przyrodę, wolność, wa Hulbója akcja z pogranicza antroporadość. A ponadto, co w tym złego, że się logii, sztuki i kultury, próba obserwacji ruszają? I powtarzam zawsze, że do czasu,
gdy trzymają się tych wytyczonych przez a Czerwone Wierchy już raczej nie. Park linii, to nie ma w tym problemu. Pomysł z telebimami z Morskiego padł, Dla mnie pojęcie „rozdeptywanie Tatr” natomiast chcemy spowodować, by doto slogan na sezon ogórkowy. Bo jak świadczenie tej drogi było maksymalnie rozdeptać asfaltową drogę do Morskiego dobre. Tzn. by ludzie czuli się dobrze, Oka? Oczywiście, niektóre szlaki są za by wiedzieli, gdzie są. Ile jeszcze mają szerokie, ale to pytanie, czy to tylko wina do końca. By dostali informacje, gdzie ilości ludzi? A może to my, ochroniarze, trafią na kolejne toalety. popełniliśmy kiedyś błąd, bo przykładoChcemy poprawiać relacje, informować wo szlaki zostały źle skonstruowane, za i dodatkowo przemycać treści, na których bardzo wybrukowane, co skłania ludzi, nam zależy, a zależy nam na tym, by luby unikać tego śliskiego kamienia wadzie nie śmiecili, nie sikali w krzaki i nie piennego i iść bokiem? hałasowali. Już na przyszły rok planujeJeśli chodzi natomiast o zwierzęta, to domy wspólnie ze School of Form projekt póki chodzimy utartymi, wytyczonymi „Cisza”, by uczyć się słuchać nie tylko szlakami, to one nas akceptują. Tatry nie siebie, ale tego, co płynie z lasu. By to, co są rezerwatem przyrody, tylko parkiem dotychczas było tłem, stało się ważne. narodowym, dlatego nie są pod kloszem, A wracając do Morskiego Oka, zdiagnozoto jest miejsce również dla ludzi. waliśmy ponad setkę problemów w tym Wrócę jednak do tego tłumu na droobszarze. Będziemy analizować, podsudze do Morskiego Oka. Mam odczumowywać i potem podejmiemy działania. cie, że to doznanie piękna i wolności, Sam przewóz końmi – tu wiele można o którym wspomniałeś, jest często tylko zdziałać począwszy od tego, by wozak intencyjne. Co więcej, taką intencję zaczął z ludźmi gadać, by powiedział mają wszyscy naraz i przez to grzęzną o sobie, o koniach. To dziwne, ale fiakrzy w tłumie, stoją w kolejkach do bufetu (wozacy) więcej rozmawiają z końmi niż i to, czego doznają, to ten sam harmider z ludźmi i ta relacja jest ciepła. Przemai tłok, jaki mają na co dzień w mieście. wiają do nich czule, a z tyłu siedzą wkuCzęsto wracają sfrustrowani, pary się rzeni ludzie, którzy nasłuchali się w tekłócą, dzieci płaczą… bo miało być lewizji o znęcaniu się nad końmi, wkoło chłodniej, krócej, ciekawiej, luźniej… Czy inni patrzą na nich spode łba. Irytacja masz pomysł, by ta wycieczka po piękno rośnie. Nie wiedzą, czemu czekają, zanim była zgodna w wyobrażeniami? ruszy wóz. Zapłacili 60 złotych, a słyszą, Problem tłumu i percepcji tłumu to jest że od innego wziął 40, do tego nie dostał coś, o czym też myślimy. Zrobiliśmy paragonu i rośnie negatywne nastawienie ankietę, by zbadać, czy ludziom tłum do tego procederu. przeszkadza i wyszło nam, że w więkA jakie jest twoje zdanie? Wielu paszości przypadków ten tłum nie wpływa trząc na tego spoconego, umęczonego na indywidualne decyzje. Przypuszczalkonia, śle petycje, by tego procederu nie ludzie już wiedzą, że w pewnych mo- zaprzestać. mentach tego tłumu mogą się spodziewać Nie jestem koniarzem, ale z nimi rozi wtedy, jak ktoś chce, to przyjeżdża, a jak mawiam. Koń traci ciepło, pocąc się, nie chce, to przyjeżdża kiedy indziej. podobnie jak turyści idący obok. W ogóle W czerwcu, w tygodniu, we wrześniu. w kontekście koni na trasie do Morskiego I wtedy bardzo łatwo trafić na dni, kiedy Oka, reakcja ludzi, którzy z końmi mają nie ma nikogo. Czasem wystarczy wyjść styczność – mieszkają na wsi, jeżdżą konwcześniej. Mamy środek sezonu, a ja kilno czy są weterynarzami – jest całkiem ka dni temu idąc przez Szpiglasową inna niż ludzi, którzy ze zwierzętami Przełęcz, nie spotkałem niemal żywego styczności nie mają. Gdy na miejsce przyducha, bo wyszedłem troszkę wcześniej. jeżdżają weterynarze, to mówią prosto: Myśląc dalej o tłumie, zastanawiałem tu się nic nie dzieje. Konie są zadbane. się, co to zagrożenie tłumem powoduje. Oczywiście pracują ciężko, ale po co To złożony problem, nad tym pracujemy. ktoś ma trzymać konia tego typu, jeśli I niewątpliwie takie miejsca jak: droga nie do pracy? Nikt konia nie głodzi, bo do Morskiego, Kasprowy Wierch, Dolina głodny koń nie będzie pracował. Kilka Kościeliska wymagają niestandardowego lat temu faktycznie na drodze padł koń. podejścia. Tam tłum jest faktem i nie W każdym stadzie znajdzie się czarprognozujemy, by to się zmieniło. na owca i tak też jest wśród wozaków. Tatry odwiedza trzy miliony turystów Ale kilka tygodni temu w tym samym rocznie. Nie kusi was ograniczanie ilości miejscu zmarł na zawał turysta. Przeszło turystów na wejściu do Parku lub inforbez echa. Zastanawia mnie, skąd taka mowanie o obłożeniu szlaku? potworna nagonka? Są inne miejsca, No tak, ale co dalej? Na asfaltowej drodze gdzie koniowi daje się popalić, np. przy do Morskiego czasem bywa 12–13 tysięcy zrywce drewna, tam zwierzęta pracują osób. Mieliśmy pomysł, by na telebimach w bardzo trudnych warunkach, kontuw Zakopanem pokazywać ten tłum, zje zdarzają się niezwykle często i nikt ale to mogłoby wygenerować sytuację, nie protestuje. To mi daje do myślenia: która okaże się gorsza. Przykładowo: dlaczego te z Morskiego Oka wzbudzaturysta wie, że do Morskiego idzie tłum ją takie emocje? A jednocześnie cieszę i co dalej? Zostaje w mieście? Rusza się, że są organizacje, które obserwuna inne szlaki? Asfalt wszystko zniesie, ją, alarmują i pozwalają nam sytuację
polepszyć. Porównując to, co było pięć lat temu, z tym, co jest teraz – różnica jest kolosalna. Czy to nie jest zatem kwestia podjęcia walki z niewiedzą, choćby o tym, co może koń? Rozwiązań jest wiele, tylko trzeba do sprawy podejść spokojnie. Jak dla mnie, można by transport stamtąd zlikwidować zupełnie. Jednak fachowcy mówią, że koń pociągowy tak bardzo zniknął z polskiego krajobrazu, że to jedno z niewielu miejsc, gdzie ten gatunek można jeszcze spotkać. Może trzeba dążyć do cywilizowania tej usługi, a nie do jej likwidacji. Pojawił się przykładowo pomysł, by wozy wspomagać silnikiem elektrycznym. W tym roku zmniejszyliśmy jeszcze liczbę przewożonych osób, więc ewoluuje to w dobrą stronę. Według jakiego klucza dzielicie użytkowników Tatr? Podział jest prosty, zero–jedynkowy. I raczej intuicyjny. Dla jednej części Tatry są przedłużeniem Krupówek i to są spacerowicze. Jest też ta druga grupa, która idzie na Czerwone Wierchy na Świnicę, Orlą Perć. Ale między Czerwonymi Wierchami a Orlą Percią jest jednak spora różnica! Różnica jest tylko w trudności. Ci turyści są podobni mentalnie, tylko różnią się predyspozycjami. Jedni nie boją się miejsc bardziej stromych i idą na Orlą, a inni czują respekt, więc tam nie idą. Ale są i spacerowicze, którzy na niełatwy Giewont wchodzą w klapkach. Mieliśmy wiele rozmów na temat znaczenia tego szczytu. Żałuję, że nie mamy bardziej szczegółowych danych na temat, co wpływa na tak niebywałą popularność tej góry. Czy przyciąga bardziej to, że została skojarzona z osobą papieża, który latał wokół szczytu, a w rocznicę jego śmierci krzyż na wierzchołku jest podświetlany? Giewont jest fenomenem i każdy musi go zaliczyć. Jest swego rodzaju przedłużeniem Krupówek, o czym świadczy spotykany tam rodzaj obuwia. Aż dziw bierze, że jeszcze nikt nie zginął, a są ku temu doskonałe warunki. Można spaść i odbyć lot dość konkretny, bo ściana liczy kilkaset metrów. Park to również gospodarka leśna. Tatry w swej historii zaliczyły już poważną ingerencję człowieka – wycinki, zmiana drzewostanu. Teraz po ataku korników, po wichurach mówi się, by w ramach ochrony przyrody przywrócić las naturalny. Czy to nie jest zbyt zuchwałe? Czy natura nie poradzi sobie lepiej sama? W ochronie przyrody jest sporo filozofii. Kornik, postrzegany jako szkodnik, jest przecież elementem natury. Patrząc z perspektywy prawnej, Park jest podzielony na trzy strefy: ochrony ścisłej, czynnej i krajobrazowej. Krajobrazowa to zwykle grunty prywatne, nad którymi czuwamy, w strefie ochrony czynnej staramy się przywrócić stan naturalny, a ochrona ścisła oznacza, że nie robimy
96 ludzie Atlantyda” Piotr Mazik – przyp. red.), to sto lat temu Tatry były znacznie bardziej zurbanizowane. Dziś stan przyrody jest radykalnie lepszy. Mogłoby jeszcze zniknąć kilka zbędnych obiektów. A o czym myślisz? Początek XX wieku był bardzo ekspansywny. W Tatrach jest aż osiem schronisk, kolejka i obserwatorium meteorologiczne na Kasprowym. Zastanawiam się: gdyby dzisiaj powstała potrzeba, by badać tam warunki pogodowe, to co by powstało? Coś tak monumentalnego? Czy może coś małego? A może tylko skromne urządzeludzie, jesteśmy zbyt szybcy. Chcielibynie, maszt? Oczywiście do tych obiektów, śmy, żeby za naszych czasów wróciło to, które już tam są, podchodzimy z ogromco było. nym szacunkiem. Osobiście bym się A czy to nie jest mrzonka, jak z Atlantyzmartwił, gdybym od czasu do czasu nie dą, że dążymy do czegoś, co już dawno mógł sobie zjechać na nartach z Kasproprzeminęło i nawet jeśli to odnajdziemy, wego. Jednak nie wiadomo, co będzie za to nie będzie już to samo? Czy przy10 lat. W Stanach widziałem parki, gdzie wracanie stanu pierwotnego nie jest usunięto całą narciarską infrastrukturę kolejnym gwałtem? z przyczyn ekonomicznych. I jeśli w TaTych pytań jest więcej. Są w Tatrach potrach, z tych czy innych przyczyn, coś lany. Jest fajnie, bo otwiera się widok, ale będzie miało zniknąć, to niech zniknie. one są sztuczne i teraz pytanie: zalesiać, Taka jest kolej rzeczy. przycinać czy zostawiać, aż porośnie Staracie się skupiać wokół waszych je las? I tak część zarasta, część chcemy idei wolontariuszy i samych turystów. zachować z powodów choćby kulturoDlaczego? wych, by np. owce miały gdzie się paść. To buduje świadomość i współodpowieDzięki koszeniu polan utworzyły się dzialność, zwłaszcza za czystość Tatr. nowe skupiska roślin. I znów filozoficzne W Parku nie ma koszy na śmieci, bo pytanie: kosić czy nie kosić? To też ma zapachy przyciągają zwierzęta. Kiedyś związek z zalesianiem. Jak dotąd opieram do regularnego sprzątania wykorzystysię na opiniach naukowców, którzy waliśmy wolontariuszy, ale stwierdziliuradzili, by ten drzewostan pierwotny śmy, że wolimy im dać zadania edukaprzywracać. Na razie wspomagam się cyjne, a szlaki niech sprząta po prostu dokumentami i regulacjami tworzonymi firma. Takie pomysły i refleksje stale się przez innych. Jest jednak we mnie wiele w naszych głowach rodzą. My, ludzie pytań. Choćby fakt, że klimat się ociepla. Parku, zmieniamy się i mam nadzieję, My się tu zastanawiamy, czy mieć buka, że Park jako instytucja również będzie jodłę czy świerka, a może niech to natura się zmieniał. Zaczniemy zwracać uwagę powie nam, co gdzie ma być? na tematy ważne, które czasem umykają Tylko czy damy jej powiedzieć? w codziennej bieżączce, takiej jak np. toaDobre pytanie… I ja się muszę z nim lety na szlakach. Coś z nimi trzeba zrobić. zmierzyć. Bo można dyskutować w nieA gdzie uleciał ten romantyzm? Czy skończoność, ale jako Tatrzański Park po takiej dawce prozy życia jesteś w staNarodowy musimy wyznaczyć własny nie kochać te góry? cel mieszczący się w obowiązujących Jasne, jeszcze bardziej. Wystarczy wyjść przepisach. By potem zaprojektować Park. na przełęcz! Przez czyny lub ich brak. Postanowić, czy Wiesz, tatrzańska proza mi nie przeszkadziałamy, czy jedynie chronimy proces. dza w robieniu innych interesujących Kiedy zapadnie decyzja, przemyślana, rzeczy. Jako Park chcemy komunikować łatwiej będzie podejmować konkretne się z ludźmi na różnych poziomach. działania. Wystarczy konsekwencja. Pokazać, że nie jesteśmy tylko instytuNie wyglądasz na osobę pochopną, dużo cją, za przeproszeniem, od sprzątania słuchasz i nie spodziewasz się szybkiego kibli, tylko że działając niestandardowo, efektu. podnosimy świadomość i edukujemy. Zdziwię cię. Gdy pojawia się nowa inicjaRealizujemy nietypowe projekty, jak tywa, to przebieram nogami, by ją zreali- „Drzewo” czy „Schronienie” (cykle badań, zować. Nauczyłem się jednak, że choćwystaw i publikacji realizowanych z probym nie wiem, jak bardzo chciał, to opór jektantami, architektami, badaczami materii istnieje, więc się nie napinam. pod kuratelą Jarosława Hulbója – przyp. To dotyczy jednak naszej działalności red. ), publikujemy zaskakujące albumy instytucjonalnej. A w ochronie przyroi książki. Wydaje się, że już wszystko dy trzeba być megakonserwatywnym zostało powiedziane. A świat się zmienia, i podchodzić do sprawy z dużą rezerwą, zmienia się kontekst. Dlatego pokazujebo bardzo łatwo można coś zepsuć, nawet my, że Tatry to odwieczne miejsce inspidziałając w dobrych intencjach. Jeśli racji i tworzenia. Pokazujemy Tatry jako popatrzeć jednak na archiwalne zdjęcia, miejsce, mimo że tak oswojone, to ciągle choćby w książce Piotrka („Tatrzańska jeszcze nieodkryte.
My się tu zastanawiamy, czy mieć buka, jodłę czy świerka, a może niech to natura powie nam, co gdzie ma być?
nic. Więc zależy, gdzie ten kornik się pojawi. Jak w ścisłej, to uschnięte drzewo stoi, aż samo padnie. W czynnej dopuszczamy różne zabiegi, by szkodnik nie zainfekował kolejnych drzew. A jeśli chodzi o przywracanie drzewostanu naturalnego: zanim wkroczył tu człowiek, regiel dolny w znacznej części był pokryty lasem bukowo–jodłowo–świerkowym. Na potrzeby dostawy energii dla hutnictwa i górnictwa te drzewa wyrąbano. I można oczywiście powiedzieć zostawiamy las taki, jaki jest, ale równie uprawniony jest pogląd, że przywracamy to, co było kiedyś. Kiedy zrodziła się idea, by Tatry chronić? Od 1868 roku chroni się świstaka i kozicę. Zamojski, kiedy kupił te tereny w 1889 roku, przestał o nich myśleć jak o inwestycji. Rozpoczął zalesianie zdewastowanych terenów. Problem w tym, że nowe nasadzenia były tylko ze świerka. A teraz powstaje problem filozoficzny, jak te Tatry teraz zaprojektować? Czy zostawić je takie, jakie są, niech sobie natura sama radzi? Czy pomagać naturze w tym, by przywrócić to, co tu było wcześniej? A jakie jest twoje zdanie? Nie jestem leśnikiem… Pytam nie jako fachowca, tylko człowieka. Czytałem kiedyś podręcznik do ekologii, gdzie pisano, że jeśli człowiek radykalnie coś zepsuł, to powinien pomóc przyrodzie to naprawić. I stąd pewnie w Parku takie decyzje, by przywracać las zbliżony do pierwotnego. I ja kontynuuję tę filozofię moich poprzedników. Czasem pochopne decyzje są gorsze. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat ze świerkiem związały się inne gatunki roślin i zwierząt. Co w takim razie stanie się z nimi, gdy nasadzimy jodły i buki? Pytań jest masa... A co się stanie, jeśli nie nasadzicie nic? Dobre pytanie. Na wiatrołomach w Kościeliskiej najpierw wyrosłaby jarzębina, a z czasem pewnie rozsieje się okoliczny świerk. Albo coś innego? Może przyroda sobie to specjalnie tak wymyśliła: bogactwem jarzębiny ściąga ptaki, a te zgodnie ze swoją odwieczną funkcją rozsieją nasiona tego, co niedawno zjadły w odległych lub mniej odległych stronach? Czy to nie jest ewolucja przyrody? Kto wie, co by tu było, gdyby nas nie było? Tak, te procesy są bardzo powolne. A my, designalive.pl
Szymon Ziobrowski 42 lata, przewodnik tatrzański III klasy, ukończył kurs skałkowy i taternicki. Od 1 kwietnia tego roku dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego. Wcześniej pracował w Parku przez 13 lat. Był odpowiedzialny za udostępnianie Tatr dla ruchu turystycznego. Zainicjował i rozwinął wolontariat, a także jego znaczenie dla instytucji i gór. Odpowiedzialny za program Akademia Tatr propagujący ekologiczne postawy wśród różnych grup użytkowników tychże gór. Absolwent Wydziału Geodezji Górniczej i Inżynierii Środowiska AGH o specjalności ochrona środowiska w planowaniu i zarządzaniu, Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz projektowania usług w poznańskiej School of Form.
98 sztuka
strumień WYOBRAŻEŃ Ten projekt jest jak skrzynia, w której znajdujemy kolejną, a w tej następną i następną. „Schronienie” odkrywa się warstwa po warstwie. A każda niesie tak wiele treści, że doświadczanie jej w szybkim tempie i całej naraz, ostrzegam, jest wykańczające. Lepiej delektować się. Powoli Tekst: Ewa Trzcionka zdjęcie: Daniel Rumiancew
designalive.pl
Wystawa „Schronienie” Łódź Design Festival 9–19.10 budynek D Centrum Festiwalowe 1 ul. Tymienieckiego 3
Zakopane, Zakopane, spaceruje pani z panem”. Zupełnie beztrosko stawiają krok za krokiem turyści, a tymczasem w głowach zakopiańczyków i Podtatrzan nieznośna plątanina myśli o tożsamości: wybrańcy czy wybierający? Władczy czy bezwładni? Namaszczeni czy puch marny, pokorny wobec miejsca? Nieustanne próby dookreślania, znajdowania istoty i sensu bytu w krainie Tatr. Zainicjowane przez Tatrzański Park Narodowy i Jarosława Hulboja, projektanta, kuratora i rzeźbiarza, przedsięwzięcie to kolejna intelektualna burza w tej sprawie. Intrygująca od samego początku, ponieważ do „Schronienia” zaproszono antropologów, badaczy, artystów, projektantów oraz architektów, pochodzących z zupełnie innych, niż tatrzańskie, terenów. To niewątpliwie odważna decyzja nowej dyrekcji TPN–u, by wiedzę o sobie i o miejscu, którym przyszło zarządzać, tą przyrodniczą, geologiczną, leśną, strukturalną uzupełnić o inne spostrzeżenia – mniej faktyczne. Podstawy dała antropolożka Ewa Klekot, która prześledziła znacznie „schronienia” i pokusiła się o wytyczenie granicy między kulturą i naturą – siłami ścierającymi się na polu Tatr mocno i spektakularnie, od wieków przeważając szalę to na jedną, to na druga stronę. Potem, przez letnie miesiące, Aleksandra Wasilkowska, Hubert Czerepok, Paweł Jasiewicz, Jakub Szczęsny, Tatiana Czekalska, Leszek Golec oraz sam kurator – Jarosław Hulbój obcowali z miejscem, ludźmi i tutejszymi zależnościami. Pytali – kto kogo chroni i przed czym? Obserwowali. Czytali. Rozmawiali. Rozmieniali na drobne.
By potem sztuką skomentować fak- jaką jest Tatrzański Park Narodoty. Finałem ich pracy jest wystawa wy. Pełni, na którą składają się, i publikacja. A tam, opatrzone chcąc nie chcąc, takie, a nie inne obszernym komentarzem krytyka elementy dzisiejszej rzeczywistosztuki, Iwo Zmyślonego, prace – ści. Na koniec pozostawiam sobie niezwykle różnorodne w formie, pracę Aleksandry Wasilkowskiej, ale też sposobie przekazu. Inne architektki nie stroniącej od prac w sile komentowania rzeczywikonceptualnych. Ta wykonana dla stości: od neutralności zapisu TPN–u pozwala na nieskończoną po wskazywanie zjawisk uznanych ilość interpretacji. Dla mnie dzieło subiektywnie za niewłaściwe, okazało się zbawiennym wena przynajmniej niepokojące. tylem upuszczającym powietrze Hubert Czerepok, artysta wizual- ze zbyt nabrzmiałych płuc. Żartem ny, znany z obnażania radykalnych wywołującym szczery uśmiech ludzkich postaw. Włączył kamei dystans wobec wręcz „nadtarę, by sfilmować zainicjowane trzańskiej” przestrzeni, w której wcześniej spotkanie wysiedlonych unoszą się wzniosłe myśli, archeniegdyś (w związku z redukcją typiczne postawy. I romantyczne wypasu owiec) z terenu Parku tęsknoty związane z transcengórali. I słowa, i dźwięk pokosu dentnymi przeżyciami, które łąk w równej mierze powodują odnajdujemy w Tatrach porażeni dreszcze. Jakub Szczęsny skondenich pięknem. Mówię również za sował i napiętnował w „deweloper- siebie. Cały potężny kufer mitów skim marzeniu” wszystkie zapędy i wyobrażeń tatrzańskich autorka cywilizowania Tatr (więcej na s. poprzez bohatera ryciny zlewa 23 ). Duet Czekalska – Golec, znani strużyną uryny z samego szczytu z ekologicznego aktywizmu, sfotoKoziego Wierchu. Tam bowiem, grafowali enigmatycznego „Osobna Orlej Perci, Wasilkowska nika”. Wolne zwierzę „podejrzeli” „naznaczyła teren” granitową w jego domu–królestwie i zestawili płytą z parafrazą ikonicznego go z bezwładnym skupiskiem wy- „Wędrowca nad morzem mgieł”, pchanych muzealnych osobników XIX–wiecznego obrazu Caspastanowiących kolekcję autorstwa ra Davida Friedricha. Tam oto Antoniego Kocyana, który to w XIX osobiście wniosła swoje radosne, wieku, paradoksalnie również bezwstydne „ja tu byłam!”. w imię miłości do przyrody, zajmoOdważny projekt zrealizowany wał się preparowaniem zwierząt. przez Tatrzański Park NarodoJarosław Hulbój „uwolnił” wprost wy pod patronatem „Design na górskie szlaki opatrzone GPS– Alive” to, różnorodność i contiem notesy, gdzie subtelnie zachęcał nuum, które będzie żyło właprzypadkowych turystów do posnym życiem. I odbije się echem zostawiania przemyśleń i posłania – jak to w Tatrach bywa. Kurator zeszytu dalej. Tak powstał poruJarosław Hulbój mówi – Nie szający pamiętnik. Paweł Jasiewicz, czytajcie wszystkiego wprost. projektant, wykonał z modrzewia www.schronienie.tpn.pl estetyczną układankę, gdzie prócz zwyczajnej zabawy, zaproponował Cytat pochodzi z piosenki „Zakorefleksję nad tematem „całości”, pane” zespołu Sztywny Pal Azji
100 Dział
Klauzula poufności
Mogłoby się wydawać, że to najbardziej tajemnicza grupa projektowa w Polsce. Niestety najczęściej nie wolno im zdradzać, nad czym pracują. Gdy już mogą co nieco opowiedzieć, okazuje się, że pojazdy specjalistyczne, motocykle, kask wyścigowy, samochody elektryczne, ratraki czy pojazdy bojowe to… codzienność dla studia Sokka TEKST: MARCIN MOŃKA, ZDJĘCIe: piotr łukasik
designalive.pl
ludzie 101
S
okka to właściwie „firma rodzinna”, stworzona przez rodzeństwo Sokołowskich. Kasia, rocznik 1981, absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach (jej dyplom powstawał wspólnie z Fundacją Rozwoju Kardiochirurgii), Wojtek, rocznik 1983, absolwent słynnej turyńskiej Istituto Europeo di Design, gdzie został zaproszony i edukację rozpoczął od drugiego roku. Wcześniej wyróżniono go w międzynarodowym konkursie Stile Italiano Giovani na projekt samochodu. Pojazdy rysował od dzieciństwa – tak jak wszyscy przyszli projektanci pojazdów.
To nie zabawa
O tym, by odwiedzić ich gliwickie studio, myślałem od dawna. Jednak umówić się z nimi nie jest łatwo, zgranie terminów to nie lada wyczyn. – Wyloty, spotkania, „hotelowanie”, powroty, telefony, następne spotkania – wylicza Wojtek. I do tego cały czas praca nad projektami. Wreszcie się udało! Choć sezon urlopowy w pełni, rodzeństwo Sokołowskich nie miało czasu na wakacje. Trafiłem na moment, gdy Sokka pracuje nad skuterem trzykołowym. Pojazd jest testowany, a my oglądamy film z jego „egzaminu”. Możliwości skutera sprawdza Wojtek. – Widzisz, mogłoby się wydawać, że praca projektanta to wręcz zabawa, bo w godzinach pracy siada się na skuter i jeździ po okolicy – śmieje się Wojtek. Testowanie to ważny etap pracy nad projektem i dodajmy, że jeden z najprzyjemniejszych. Nim do niego się dotrze, twórcy przechodzą wszystkie możliwe stany emocjonalne, od uniesienia po skrajne zwątpienie. Ale na tym polega specyfika ich pracy. Szczególnie, że Sokka to grupa, której projekty to działania długofalowe, wprzęgnięte w niezwykle czasochłonny proces. – Na początku zawsze pojawia się ekscytacja, zwłaszcza gdy wstępna koncepcja została zaakceptowana. Później jednak zaczyna się normalna, ciężka praca. I kłamalibyśmy mówiąc, że w pewnym momencie nie pojawia się znużenie i zniechęcenie projektem – przyznaje Kasia. Oboje z Wojtkiem mają świadomość, że nie są niezależnymi projektantami, lecz stają się częścią większych interdyscyplinarnych zespołów, które tworzą wspólnie z inżynierami czy technologami. Praca nad skomplikowanymi projektami trwa od kilku miesięcy do kilku lat. Często jest tak, że na początku projektanci mają pewność, co chcą zrobić, po drodze pojawia się jednak tyle innych elementów, że tę pewność tracą. designalive.pl
2
1
4
3
Spełnienie za trzy lata
O projektach Sokka mówi się, że są tajemnicze. – One mogą jedynie sprawiać takie wrażenie. Bo nie są medialne w tym sensie, w jakim są chociażby koszulki z nadrukami, które wstawiasz do sklepu. W ten sposób możesz co miesiąc chwalić się nowymi produktami w gazetach – dodaje Kasia. Przyznaje jednak, że element tajemnicy towarzyszy ich działaniom. Do największych i zarazem najdłuższych projektów gliwickiego studia należy ratrak, nad którym praca rozpoczęła się w 2011 roku. – Pracowaliśmy nad nim przez dwa lata, obecnie projekt jest na etapie wdrażania do produkcji. Wciąż nie możemy o nim powiedzieć więcej, ponieważ nie jest jeszcze „sprzedażowy” – wyjaśnia Wojtek. Ponieważ cykl produkcji pojazdów trwa długo, projektowanie dla tej branży uczy cierpliwości, pokory, regularności i odporności. – Taką drogę dla siebie wybraliśmy. Czasami jednak pojawia się takie pragnienie, by już zakończyć pracę nad jakimś projektem, aby nastąpiło projektowe spełnienie, a tu jeszcze kilka miesięcy oczekiwań. To ten moment, kiedy nie funkcjonuje prosta relacja „działanie – efekt”, bo nagroda przychodzi dopiero za trzy lata – przyznaje Kasia. designalive.pl
Zmieniać świat
Sokka działa od siedmiu lat, jest młodą formacją, jednak z dużym doświadczeniem. Gdyby nie decyzja o powrocie do Polski, dziś prawdopodobnie Wojtek pracowałby w teamie któregoś z producentów samochodów, a Kasia być może tworzyłaby projekty wzornicze w Mediolanie, gdzie również miała okazję studiować. – Zawsze mieliśmy ze sobą dobry kontakt, a praca projektowa to nie funkcjonowanie na samotnej wyspie, lecz możliwość współdziałania w zespole. I to, że Sokka powstała w 2007 roku wydaje się czymś naturalnym. Wtedy mieliśmy świadomość tego, ile jest jeszcze do zrobienia. Mamy ją zresztą do dziś. Design, wzornictwo, praca projektowa – dla wielu był to dziewiczy teren – wyjaśnia Wojtek. O designie nie miało pojęcia także dużo polskich firm. Sokka od początku związała się np. z PRO – producentem narzędzi z Bielska–Białej. Współpraca trwa do dziś, a sukcesem jest to, że firma zamiast gotowych wzorów i produktów pracuje z projektantami i stawia na autorskie pomysły. – Gdy rozpoczynałam studia na ASP, jeden z wykładowców zapytał nas na zajęciach, co chcielibyśmy robić w przyszłości. Odpowiedziałam wówczas,
że chciałabym zmieniać świat – wspomina Kasia. I to zmienianie wychodzi jej całkiem nieźle. Nie chodzi nawet o to, że jej projektem dyplomowym był Robin Heart – obudowa robota kardiochirurgicznego, który powstał we współpracy z Fundacją Rozwoju Kardiochirurgii. Ani o to, że wraz z bratem zaprojektowała wóz strażacki. – Bardzo chcielibyśmy, aby Polska przestała być znana w świecie jako źródło taniej siły roboczej, gdzie właściwie przywozi się gotowe fabryki, gdzie zatrudnia się pracowników do montażu i obsługi informatycznej. Chcielibyśmy, aby była ceniona za świeże pomysły, by stała się poważnym eksporterem technologii, bo na razie ruch odbywa się w drugą stronę. Ale wciąż za mało inwestujemy w wiedzę i innowacje – mówi Kasia. To m.in. dlatego chcieliby w nieodległej przyszłości stworzyć większe centrum projektowe, w którym mogliby działać wraz z absolwentami Politechniki i ASP. – Naprawdę wierzymy w powodzenie takiego przedsięwzięcia, gdzie wzornictwo łączyłoby się z nowymi technologiami, poszukiwaniami materiałowymi, eksperymentami – dodaje Wojtek.
Projektant potrzebny od zaraz
Dziś coraz więcej polskich firm ma świadomość, że bez projektanta trudno jest osiągnąć sukces. Wśród nich także te, specjalizujące się w produkcji sprzętu wojskowego, jak Obrum. Właśnie Sokka stworzyła koncepcję wozu wsparcia bezpośredniego PL–01. To jeden z tych projektów, który pochłonął mnóstwo czasu i energii. I choć Obrum jest jednostką badawczą, dla wielu osób współpraca z nią może budzić kontrowersje. – My jesteśmy jednak dumni, że mogliśmy zaprojektować koncepcję pojazdu dla polskich żołnierzy, która cieszy się ogól-
ludzie 103 1. Obrum koncept PL–01 dla 2. Hillclimber 62 motocykl 3. Global Pack opakowanie 4. Hotbench dla Fortum 5. Sokka Le Mans 34 6. PRO 600 poziomica 7. Gimaex fragment wozu strażackiego 6 7
Wzbudzać pozytywne emocje
5
noświatowym zainteresowaniem – przyznaje rodzeństwo. Większość projektów studia Sokka łączy ich złożoność. I może rzeczywiście jest tak, że nie interesują ich proste rzeczy, choć absolutnie tego nie wartościują. Podkreślają, że chyba są na nie skazani. – Tworzymy określone wizje i koncepcje, które muszą uwzględniać szereg technologicznych wytycznych. Często jednak te wizje są dość ekstrawaganckie i trzeba je jeszcze ubrać w całe zaplecze techniczne, mechaniczne czy technologiczne. I to jest największe wyzwanie – mówi Wojtek. Każdy projekt traktują indywidualnie, bo jak tłumaczy – Nie ma jednego i określonego algorytmu projektowego. Stąd, tworząc, starają się interesować wszystkim tym, co dzieje się na świecie, jakie panują tendencje, zastanawiają się, co może wydarzyć się w najbliższej i odległej przyszłości.
zdjęcia: marcin mazurowski, materiały prasowe
Szybki, celny strzał
O tym, że Sokka specjalizuje się w projektach pojazdów, klienci dowiadywali się najczęściej pocztą pantoflową. Marka jak dotąd się nie reklamowała, choć ma już swoich agentów w Austrii, Włoszech i Szwajcarii, a niebawem będzie mieć także w Wielkiej Brytanii. Sokołowscy są nie tylko ekspertami w zakresie projektowania 3D, znakomicie potrafią również przygotować szkice. Tak było m.in. w przypadku wozu bojowego, gdzie klient po zobaczeniu rysunków natychmiast zaprosił ich na rozmowę. W tej branży często liczy się „szybki i celny strzał”. – Jesteśmy takimi kompozytorami–wizjonerami, łączącymi bardzo
różne dziedziny. Musimy znać działanie wielu procesów, wiedzieć jak skonstruowane są te, a nie inne urządzenia. Mimo, że wiele projektów trwa długie miesiące, to jednak w naszym świecie czas też jest istotny. Stając się częścią określonego zespołu projektowego, dostajemy wytyczne, część konstrukcji stworzonych przez inżynierów, informacje o tym, co w danym pojeździe będzie gotowego. Bo istnieje taka zasada, że im mniejsza skala produkcji, tym większa ilość gotowych komponentów – wyjaśnia Wojtek. Co więcej, często praca nad projektem przypomina walkę, bo projektanci otrzymują elementy, które muszą „opakować”, a zarazem nie mogą „ruszyć”, czyli np. przesunąć żadnego elementu. Albo też inżynierowie, aby oszczędzić sobie pracy, starają się ukryć pewne wady i niedociągnięcia. Wówczas niezbędna jest interwencja czujnego projektanta. Sokka potrafi pracować nad kilkoma dużymi projektami w ciągu roku. Jej założyciele są przekonani, że studio jest skazane na długie trwanie. – Sukces buduje się latami, choć oczywiście są możliwe takie złote strzały, gdy triumfy święci się niemal natychmiastowo. My chcemy pracować długofalowo – deklaruje Kasia. Przyznaje także, że miewa wątpliwości. – To chyba dobrze, bo, wątpiąc, człowiek nie idzie ślepo, lecz zastanawia się nad różnymi rzeczami. Czasami zastanawiam się, czy w tym świecie zawalonym rzeczami design ma sens? Czy nie lepiej założyć sobie gospodarstwo i hodować kury? – mówi z uśmiechem.
Oboje przywiązują dużą wagę do wiedzy. – W projektowaniu nie istnieje zasada, że raz się czegoś nauczysz i już wszystko umiesz. Z każdym kolejnym projektem przekonujemy się, jak wiele jeszcze przed nami. Często staramy się wykorzystywać to, czego już się nauczyliśmy, jednak za każdym razem uczymy się bardzo wielu rzeczy, właściwie od początku – dodaje Wojtek. Nauka to też rodzaj zmagań, nie tylko z materią. Praca najpierw w 2D, a następnie przejście do 3D, gdzie nie zawsze wszystko udaje się za pierwszym podejściem. Właściwy dobór narzędzi projektowych, do tego dobra intuicja matematyczna i geometryczna. – Czasami mam wrażenie, że wybraliśmy coś podobnego do tworzenia pojazdów kosmicznych – mówi Wojtek. Na swoim koncie mają wiele bardzo różnych projektów. Są wśród nich elementy małej architektury (Revital Park w Cieszynie), opakowania (Global Pack, nagrodzone przez STGU), przyrządy pomiarowe, ławki ogrzewające dla Fortum, ławki solarne dla Katowic, Mobilne Kontenery Designu czy kask wyścigowy, w którym jeżdżą m.in. Ken Block, Sebastian Loeb czy Robert Kubica. Do tego oczywiście te największe przedsięwzięcia, jak: ratrak, wóz wsparcia bojowego, wóz strażacki czy motocykl Hillclimber 62 (nagrodzony w konkursie Concorso d’Eleganza Villa d’Este organizowanym przez BMW we Włoszech). – Budujemy swoje portfolio doświadczeń. W naszym projektowaniu zwykle idzie o to, by powstał świetny produkt, aby jego użytkownicy poczuli, że mają coś wspaniałego w ręku. Fascynują nas nowe technologie. Chodzi o to, by tworzyć rzeczy innowacyjne, wzbudzające pozytywne emocje. Taka jest też nasza rola, aby było to nowoczesne, funkcjonalne, możliwie ponadczasowe, czasami ekstrawaganckie. Coś, co ma zniewalać – wylicza Wojtek. Gdy opuszczam siedzibę studia na gliwickim Rynku pytam, czy w przyszłości zaprojektują na przykład bolid dla któregoś z zespołów Formuły 1. Pytanie jest wciąż otwarte, a pozytywna odpowiedź realna, bo część wysiłków projektowych Sokka musi skupić teraz nad konceptem… samochodu wyścigowego na zawody FIA WTCC, czyli World Touring Car Championship.
50 barw Sniegu
W zimowej aurze chłodu i bieli nasza fizyczność musi schować swoje kuszące oblicze pod warstwami ciepła, które niestrudzona twórczo moda zamienia w owite wokół naszych ciał baśniowe opowieści. Magia i fantazja bezwstydnie wkraczają w świadomość wrażliwych na modę, zawirowując pragmatyczne minimalistyczno–konceptualne garderoby w przestrzeń całkiem mistyczną, odrealnioną, marzącą na jawie… Tekst: Olga Nieścier, zdjęcie: M. SILVESTER
M
YOJIRO kake potrafi zachwycić się deszczem i jego odbiciem w mętnych kałużach, rozmytym fragmentem widoku okna niczym urwanym w połowie zdaniu haiku
oda współczesna to zjawisko złożone. Dawno wyszła poza swoje funkcje praktyczne. Rynek mody to nieustająca gra pomiędzy naszymi rozbudzonymi i ciągle pobudzanymi pragnieniami, fantazjami, a okowami społecznych oczekiwań oraz akceptowalnego wizerunku samego siebie. Zaciera się się granica pomiędzy użytkowością, a spektaklem – modą jako żywą rzeźbą, komunikatem artystycznej ekspresji. Artyzm napędza konsumizm, a ten wymaga ciągłego oczarowywania nowymi fantazjami. W modzie realizują się sny. Moda to ekspresja ciała, rozumianego jako opowieści. Sylwetka staje się kanwą dla poszukiwania i konstruowania plastycznych wyobrażeń, symboli, skojarzeń, archetypów lub futurystycznych fantazji. Czyż istnieje w dzisiejszej kulturze bardziej nośny „blejtram” dla ekspresji? W dobie „ja”, koncentracji na osobie i jej istnieniu w świecie dokumentowanym w każdym momencie? W dobie kreacji wizerunku manipulowanego przez dowolność cyfrowego przetwarzania i filtrowania? Postać człowiecza, sylwetka ludzka, ucieleśniająca opowieść symboliczną, kulturowy zlepek znaczeń, jest dziś terenem odpowiednio atrakcyjnym i żyznym dla działalności artystycznej. Sztuka ta jednak nie wisi na ścianach galerii, nie pozostaje obiektem dyskutowanym na dystans. Nie ma go dosłownie, gdyż dotyczy ona naszej fizyczności. I tak balansujemy pomiędzy fantazją a rzeczywistością, gotowi na ich zespolenie. Stąd moda dziś, to teren wolności, fantazji, wizji. Żyjemy w świecie manipulacji i kreacji obrazu tak daleko posuniętym, że oczekujemy jego materializacji w rzeczywistej sylwetce widzianej na wybiegu oraz adaptowanej dalej do życia. Moda, w rozumieniu oferty rynkowej, jest tak przepełniona, że twórcy muszą odważniej pisać własne baśnie. A my na te historie czekamy. Coraz odważniej w nie wchodzimy. Świadomi gry, iluzji, zabawy, wolności wcielania się w kostiumy i role, na chwilę, jak filtr Instagramu, nabierając patyny innej historii, innego czasu, innego snu. Opowieść odbywa się przez obraz, nie słowo. Komunikatem staje się zatem nasze ciało, nasza wystylizowana fizyczność – do oglądania. Działanie projektanta staje się w tym kontekście osobistą artystyczną interpretacją designalive.pl
106 olga nieścier moda
tworzonej postaci ludzkiej. Stąd odrealnienie, filtrowanie, przekształcanie i zniekształcanie są narzędziami obecnymi i pożądanymi. Jak malarz ekspresjonista widzi drobne plamy koloru, kubista formy geometryczne, a pop–artysta uproszczenie do graficznego symbolu, tak i projektant dziś może z tej nieskończonej palety środków korzystać w pracy nad sylwetką lub jej oddziaływaniem plastycznym na odbiorcę, bawiąc się dowolnie i intensywnie inspiracjami, skojarzeniami, proporcjami, fakturami, kształtami czy barwami. Baśnie modowe pełne koloru i wzoru, proponują nam zarówno projektanci młodzi, jak i klasycy poszukiwań twórczych, genialnie balansując na tej wysoko zawieszonej linii połączenia wizji artystycznej z jej komercyjnym otwarciem na pragnienia współczesnego konsumenta. 27–letni Craig Green ukończył prestiżowy MA na Central Saint Martins’ zaledwie dwa lata temu. Jego proste pochodzenie ze skromnej rodziny północnego Londynu daje mu silne zaplecze surowości i praktyczności odzieży roboczej, ochronnej. Z drugiej strony zaskakuje odwagą wizji poetyckiej, rozbudowując sylwetkę o wyolbrzymione rzeźbiarskie formy pełne ręcznie malowanych gęstych wzorów. Odkryty praktycznie natychmiast, rozwija swój talent przy wsparciu Dover Street Market, słynnego multibrandowego konceptualnego domu towarowego stworzonego przez Rei Kawakubo. Sprzedaje w DVS swoje kolekcje, ale także realizuje fantastyczne instalacje w witrynach. Green ubiera mężczyzn, jego sylwetki są przeskalowane, oversize'owe, Tajemnicze, poetyckie i szorstkie jednocześnie. W jesienno–zimowej kolekcji zestawia elementy uprzęży z robotniczych fartuchów wraz z wzorzystymi tkaninami zaczerpniętymi z motywów dywanów perskich. Warstwy długich spódnic czy płaszczy są romantyczne i męskie, sprawiając wrażenie płynnego połączenia bogactwa dawnego orientu z samurajską dyscypliną. Jest w jego kolekcji dostojność i understatement jednocześnie. Ta umiejętność łączenia przeciwieństw, podkreślania męskości kobiecością, ceremonii anarchią, a minimalizmu gęstym kolorem i ręcznym malunkiem, sprawia, że Craig Green jest jednym designalive.pl
zdjęcia: FASHIONCLASH, Sayaka Onuma
Olga Nieścier - projektantka, artystka, wykładowczyni. Mieszka i pracuje w Toskanii we Włoszech. Jest absolwentką międzynarodowych studiów podyplomowych z projektowania ubioru w Instytucie Polimoda we Florencji. Pracuje jako konsultantka i projektantka m.in. dla: Giorgio Armani, Fratelli Rossetti, Burberry. Jako wykładowczyni i konsultantka aktywnie współtworzy florencki polimoda International Institute of Fashion Design & Marketing w obszarach dydaktyki projektowania mody i prognozowania tendencji. Dyrektorka programowa studiów podyplomowych Polsko-Włoskiego Instytutu Designu i Managementu viamoda w Warszawie. Jest także współtwórczynią innowacyjnego programu studiów wyższych „Projektowanie, technologia i zarządzanie modą viamoda industrial Szkoły Wyższej w Warszawie”. www.olganiescier.it
z najwyrazistszych młodych talentów go- kokony płaszczy, sukni, sportowych peletowych przenieść modę dalej w jej magicz- ryn bądź puchowych spodni pokryte zonym rozwoju. stały przeskalowanymi rysunkami, w całej swojej pop–kulturowej aurze przywołujące Manish Arora jest mistrzem bajkopisarzem. jednak na myśl postaci samurajskich barwBogata ikonografia jego hinduskiego pocho- nych ekspresyjnych wojowników. Do tego dzenia serwowana w halucynogenno–psy- odkrywczy, teatralny i super nowoczesny chodelicznym sosie wypracowanych obłęd- jednocześnie makijaż, pełne wplecionie materiałów i zdobień wyróżnia go na tle nego koloru we włosy niczym z włóczki opanowania lub kontestacji europejskiej – wyraziste, wojownicze i magiczne mowysokiej mody. Jego nieokiełznana tęczowa delki – „powerful dolls”, jak nazwał je gewyobraźnia co sezon pokazuje nowe oblicze nialny makijażysta pokazu Pat McGrath… totalnego szaleństwa… wspaniale nadającego Wielki Yohji opowiedział z rozmachem swosię do noszenia. ją baśń. Gdzie znajome motywy opowiadaJedynie talent takiego pokroju może za- ją o nieznanej przyszłości. Gdzie granice chłysnąć się inspiracją sklepu z cukierkami, tego, co znamy przesuwają się w nieodkryte całej słodyczowej pop–kultury opakowań, rewiry estetyki. Ciepło tej zimy może też nalepek, jak i imaginarium wzorków, ilu- tkwić w niepokojącej tajemnicy, tak jak stracji postaci ze świata kreskówek zamiesz- zmysłowość według Japończyków ukrykujących dziecięcy świat pragnień „Candy wa się w świętej przestrzeni między naszą Land”. A następnie połączyć go z archety- skórą a tkaniną ubioru. Kiedy moda staje powymi formami ubiorów zaczerpniętych się językiem wypowiedzi filozofa, musimy z różnych kultur etnicznych. Efekt: „sweet– być gotowi na odrzucenie bezpiecznych toothed nomads and gummy–bear gypsies”, przyzwyczajeń. kolekcja ambitna, ekscentryczna, cygańska, słodka i energetyczna, nadająca słowu Podobnie jak Yohji, w Japonii urodził się „kicz” nowe dynamiczne, szlachetne oraz Yojiro Kake. Dziś jego przybranym domem natchnione znaczenie. Precyzyjne ręcznie twórczym jest Florencja, gdzie po ukończehaftowane motywy mieszają się ze sporto- niu Polimoda Institute of Fashion Design wymi technicznymi elementami i tkani- & Marketing cieszy się wsparciem wizjonami. Elfy z Laponii wprost ze skrzących nerskiej uczelni w promocji jego talentu. opowieści dalekiej północy zostały znako- Debiutanckie kolekcje pod własną marką micie zmiksowane z kulturą ulicy, „urban pełne są owej spontanicznej wizji, którą tribes” oraz spontaniczną indyjską miło- wydobyła z niego eksploracja własnej fanścią do wibrującego koloru i ornamentu. tazji pod okiem Lindy Loppy. Yojiro potrafi zachwycić się deszczem i jego odbiciem Wielcy mistrzowie to artyści, których ce- w mętnych kałużach, rozmytym fragmenchuje nieustająca chęć rozwoju, poszuki- tem widoku z okna niczym urwanym w pół wań, nawet jeśli prowadzi na całkiem nowe zdania haiku. Jego zawieszona pomiędzy i nieznane drogi. Nieraz negacja własnego chmurami a promieniem słońca wyobraźwarsztatu może pokonać kolejne etapy eks- nia poniesie nas dalej w świat migotliwych presji. Yohji Yamamoto, to mistrz czerni zdekonstruowanych warstw ubiorów i zamyślenia, który równie znakomicie czuje przestrzennych i ulotnych niczym myśli się w języku hi–tech sportowej kolekcji Y3 w jesiennej kolekcji Rain in Eclipse. W syl(dla Adidasa). Tym razem te dwa oblicza wetkach Yojiro klasyczne formy z męskiej zderzają się w abstrakcyjnej kolizji bardzo garderoby stają się magicznym schroniedziwnej przerysowanej komiksowej bajki. niem dla kobiecego ciała, ciężar i lekkość Yamamoto przywołuje motywy znane: ja- stają się jednością, struktury owijające mopońską fascynację kulturą obrazu dziecię- delki wypełniają się powietrzem i poezją. cego w świecie dorosłych fantazji, elementy ulicznego graffiti, sztukę tatuażu czy inspi- Podobno Eskimosi odróżniają pięćdzieracje kosmiczne. To wszystko podane z cha- siąt barw śniegu. Nadchodząca zima nie rakterystyczną tylko jemu surową mięk- szczędzi nam barw i wzorów. Ewidentnych kością w niewiarygodnie nadmuchanych i ulotnych jak magia baśni opowiadanej objętościach. Obszerne, ogromne i lekkie mroźną nocą.
108 rzeczy
N e W
Nowojorski Design Week, to nowości nie tylko z Ameryki. Za to wszystkie awangardowe WYBÓR i tekst: ANGELIKA OGROCKA
Luna Light
www.rawstudio.co.uk
Anne
www.bernhardtdesign.com
Ten rok to dla nich okazja do świętowania 125 urodzin. Firma Bernhardt z racji swojego jubileuszu przedstawiła kilka projektów. Jednym z nich jest Anne, pierwsze stworzone przez Rossa Lovegrove'a drewniane krzesło, które nazwę zawdzięcza Anne Harper, założycielce firmy. Drewnem wykorzystanym w nim jest orzech włoski użyte do wykonania ramy, natomiast siedzisko spowija skórzana poduszka. Ponadczasowość obiektu podkreśla kontaminacja starego świata rzemiosła i nowoczesnych technologii. Cena 2 500 dolarów.
Projekty Nicka Rawcliffe'a cechują się prostotą, trwałą technologią oraz minimalnym wpływem na środowisko. Założone przez niego Raw Studio zaprezentowało niedawno oryginalną lampę. Jej okrągła obręcz usiana jest światełkami ledowymi. Do wyboru mamy dwie uzupełniające opcje. Gdy włożymy w nią usiany kroplami papier morwowy, otrzymamy złudzenie kraterów występujących na satelicie. Z kolei przy użyciu siatkowego – ujrzymy trójwymiarowy efekt. Ceny rozpoczynają się, w zależności od wybranej wersji. Od 225 funtów.
www.twentytree.com
Najwyższy szczyt świata stał się bodźcem dla Sasy Mitrovic. Projektantka stworzyła stół, którego złożenie to kwestia intuicji. Wycięte laserem ze stalowych blach nogi należy wsunąć w przygotowane pod blatem szczeliny. Następnie wystarczy przykręcić śruby i całą konstrukcję połączyć linami, zazwyczaj używanymi do skoków z wysokości. Mebel, mimo skojarzeń ekstremalnych, nadaje się zarówno do domu, jak i do biura. Dostępny w czterech kolorach – białym, czarnym, żółtym i niebieskim. Cena 585 euro.
designalive.pl
Shape Up
www.ladiesandgentlemenstudio.com
Ladies & Gentlemen, czyli Dylan Davis i Jean Lee proponują nowe podejście do żyrandoli. Dwuosobowa firma zaaranżowała lampę do własnych możliwości kompozycyjnych. Zestaw zawiera kilka elementów: szklane przedmioty o różnych kształtach, metalowe przewody oraz ciężarki, dzięki którym można ustawiać długość i szerokość oświetlenia. Do wyboru kilka wariantów kolorystycznych zarówno abażurów, jak i przewodów. Ceny, w zależności od opcji elementów, od 1 150 dolarów.
ZDJĘCIA: MATERIAŁY PRASOWE
Mount Everest
y o r k Drums
www.ammastudionyc.com
Duet Amma Studio to kooperacja projektanta wnętrz Samuela Amoii i rzeźbiarza Fernanda Mastrangela. Ich obiekty to symbioza natury i człowieka. Drums są siedziskami o prostych kształtach, lecz niecodziennym składzie. Organiczne materiały, takie jak np. sól himalajska czy kawa połączone zostają z tradycyjnymi budulcami na miarę cementu. Alchemiczne transformacje odciśnięte zostają na obiektach, tworząc na nich malownicze wzory. Do wyboru różne materiały, kolory, jak i niestandardowe rozmiary. Ceny produktów rozpoczynają się od 3 650 dolarów.
A-Framed Mirror www.mvngmtns.com
Syrette Lew pochodząca z Hawajów jest twórczynią działającego w Brooklynie studio Moving Mountains. Jej proweniencję widać w wykonywanych projektach. Inspirowane kulturą hawajską obiekty dopieszczane są ręcznie, a głównym surowcem jest drewno. Najnowsza realizacja to trójkątne lustro. Jeśli akurat nie chcemy używać go właśnie w tej funkcji, wystarczy, by zostało odwrócone – otrzymamy wtedy ozdobny element w kolorze wibrującego pomarańczu. Prototyp, edycja limitowana.
33 1/3
Ankh Hand Mirrors
Coiled Stool
Proste formy, odważne kolory i rzeźbiarskie elementy – to wizytówka działającej w Montrealu Zoë Mowat. Autorka wykreowała boxy przypominające skrzynki do przechowywania płyt winylowych, to prędkość ich odtwarzania nadała im nazwę. Sporządzona z orzechowego drewna podstawka skupia stalowe ramy, na których mieszczą się skórzane kolorowe detale. 33 1/3 pomoże w uporządkowaniu czasopism, książek oraz long playów oczywiście. Dostępne na zapytanie.
Nowojorskie studio Material Lust kilka lat temu powołało ruch zwany opresjonizmem. Należący do tej grupy artyści kreują dobrą sztukę, odsłaniając hipokryzję doczesnego świata i lekceważąc konwencje. W ramach serii Geometry Is God ukazali podręczne lusterka będące reinterpretacją starożytnych i pogańskich motywów. Z kolei czarne ramy czy ich ascetyczny geometryzm odwołują do alchemicznych wzorów. Cena 999 dolarów za każde zwierciadełko.
Harry Allen pod patronatem kanadyjskiej marki Umbra Shift zaprojektował nietypowy taboret. Nogi siedziska przygotowane zostały z drewna gmeliny. Na nie nałożono przypominające plecionkę rattanową nakrycie. Całość, choć przywołuje skojarzenia z nałożoną na stojak czapką, jest bardzo wygodna. Pierwowzoru tej techniki należy szukać w koszykarstwie na Filipinach. Dostępne w trzech kolorach: niebieskim, czerwonym i szarym. Cena 250 euro.
www.zoemowat.com
www.material-lust.com
www.umbra.com
HORST Europejczyk, który zmuszony zostaje do pobytu w Nowym Yorku. Pasja poznana dzięki ukochanemu. Uczeń przerastający mistrza. Główni bohaterowie uchwyceni w setkach kadrów. Krótko mówiąc, Horst P. Horst i jego niezwykłe zdjęcia TEKST: ANGELIKA OGROCKA, ZDJĘCIA: horst p. horst
zdjęcia dzięki uprzejmości Victoria & Albert Museum, własność Condé Nast / Horst Estate
Round the Clock New York, 1987
sztuka 111
WYWOŁANY
sowanie sztuką, chłonie wszystko Male Nude wokół, zaprzyjaźnia się nawet ze stu- 1952 dentami awangardy i Bauhausu. W 1905 roku Weissenfels, niewielkie Wyjeżdża na studia do Hamburga, miasto nad niemiecką Soławą otrzy- by ostatecznie przenieść się w 1930 muje nowego obywatela. Horst Paul roku do Paryża. Tam pracuje jako Albert Bohrmann rodzi się jako drugi stażysta u Le Corbusiera, gdyż absyn zamożnego właściciela sklepu. sorbuje go architektura. Następnie Od dziecka przejawiając zaintere- poznaje barona George’a Hoynin-
gena–Huenego. Po spędzonym z nim wspólnym weekendzie, rezygnuje z terminowania u modernisty. Powoli docenia fotografię, tajniki której podpatruje u czołowego fotografa mody we francuskim magazynie „Vogue”. Zostaje jego modelem, asystentem fotograficznym oraz kochankiem. Dzięki baronowi poznaje paryską
elitę. Jednym z gości jest także Mehemed Agha, dyrektor artystyczny amerykańskiego wydania „Vogue’a”. Owocuje to sesją Horsta z niemiecką modelką Agnetą Fisher, której efekty zaprezentowano w ówczesnym numerze pisma. Wtedy nie podpisano autorstwa debiutanta. Jednak już w kolejnym miesiącu, francuska wersja magazynu publikowała
reklamę jego wykonania. Plakat Dinner suit and przedstawiał kobietę ubraną w czar- headdress by ny aksamit, trzymającą buteleczkę Schiaparelli 1947 perfum Klytia.
NAŚWIETLONY
Prawdziwy przełom dla fotografa nadszedł już w kilka miesięcy później. W paryskim La Plume D’Or wy-
stawione zostają jego prace, głównie te związane z modą. W tym czasie w brytyjskiej edycji umieszczone zostają zdjęcia wykonane przez Horsta angielskiej aktorce, Gertrude Lawrence. Nota bene, rozpoczyna to passę portretów rodzącego się kina. Zachwycony wydawca, Condé Montros Nast, zaprasza go do współpracy przy amerykańskiej odsłonie. Będąc
zdjęcia dzięki uprzejmości Victoria & Albert Museum, własność Condé Nast / Horst Estate.
112 sztuka
Dress by Hattie Carnegie 1939
bohaterem coraz większej ilości programów, publikacji. Najpopularniejszą bodaj jest ta napisana przez ukochanego, Lawforda, o tytule „Horst: His Work and His World”. Otrzymuje także nagrodę za całokształt twórczości od rady zrzeszających projektantów Ameryki. Od 1992 roku nie fotografuje. Pogorszenie wzroku daje się odczuć coraz bardziej. Umiera sześć lat później w wieku 93 lat w swoim domu na Florydzie.
ZDJĘCIE: Roy Stevens „Time & Life Pictures", Getty Images
WYOSTRZONY
tam, uwielbia obserwować i uwieczniać debiutantów oraz społeczność kobiet. Wtedy też publikuje dla „Vanity Fair” słynną okładkę pierwszej w swojej karierze hollywoodzkiej gwiazdy, Bette Davis. Niestety, zarabiający ledwie 75 dolarów tygodniowo Horst, wdaje się w sprzeczkę z wydawcą i zostaje odesłany do Paryża. Na miejscu przejmuje obowiązki barona Huenego, gdzie stopniowo staje się naczelnym fotografem pisma. Po powrocie byłego partnera wynika spór. Horst wikła się w romans z włoskim arystokratą, będącym również reżyserem, Luchino Viscontim. Poznaje Coco Chanel, której kreacje będzie uwieczniał przez najbliższe dekady. Pracuje ze sławami kina na miarę Vivien Leigh, Joan Crawford, Paulette Goddard oraz odchodzącymi w cień królewskimi i arystokratycznymi rodami.
powiększony
Z powodu rozprzestrzeniającej się wojny, ucieka do Ameryki. Tam zostaje powołany do służby, gdzie staje się wiodącym fotografem armii, magazynu „Belvoir Castle” czy prezydenta Trumana. Jednocześnie tworzy nadal dla koncernu Condé Nast. 1943 rok to powstanie pseudonimu artysty. Przyjmując amerykańskie oby-
watelstwo, zmienia bowiem swoje nazwisko na Horst P. Horst. Po wojnie zgłasza się do niego Alexander Libermann z amerykańskiej edycji „Vogue’a”, proponując mu nowy kontrakt. W 1947 roku poznaje Valentine’a Lawforda. Brytyjski dyplomata był największą miłością fotografa. Pozostają w związku do końca życia, mieszkając razem i wychowując adoptowanego wspólnie Richarda. Rozpoczyna także okazjonalne zdjęcia dla „House & Garden”. Następnie wyrusza z partnerem w podróż po świecie, zwiedzając m.in. Persję.
UTRWALONY
Po zamknięciu w 1951 roku nowojorskiej edycji, powołuje własne studio przy East Street. Zaskoczeniem jest propozycja jego przyjaciółki, Diany Vreeland. Nowa szefowa odnowionego „Vogue’a” oferuje mu zobrazowanie życia międzynarodowej socjety i wnętrz, w których mieszkają. Horst wykonuje to zadanie niemalże do końca życia, mimo końca kadencji sprawowanej przez kobietę. Mężczyzna nadal zajmuje się wizualną stroną projektu, natomiast jego partner warstwą słowną reportaży. Odnawia także współpracę z francuską wersją „Vogue’a” i z przywróconym „Vanity Fair”. Horst staje się
Twórczość Horsta znana jest głównie dzięki pięknym fotografiom mody. Niezależnie od tego, czy zamykał w kadrach osoby, plenery czy budynki – czuć było wpływ architektury, która fascynowała go na początku kariery, a także silny oddźwięk Bauhausu, drobiazgowość i łączenie starego wieku z nowym. Wiąże się go z klasycyzmem, poprzez eksponowany w dziełach antyk. Posągowa nieosiągalność, porównywanie modelek do bogiń, olimpijski spokój bijący z prac – to tylko niektóre z przykładów. Jednakże odnaleźć można i nawiązania do nowoczesności. Inspirowany odkryciami surrealistów, nie wahał się z nich korzystać. Łączenie wymyślnych elementów, a nawet widoczna w aktach fascynacja ciałem, jego fragmentaryzacja i wszechobecna erotyka wzbudzały tajemniczość ujęć. Tematyka obrazów obejmowała wiele wątków, ponieważ zamykał w nich wszystko. Portrety uwielbianych i zapomnianych. Prezentacje wnętrz i obiekty widziane w podróży. Wzory tworzone z natury i te układane z ciał uwieczniające akt. Osoby, które znał na co dzień i te ze świata kultury. Czarno-białe i w kolorze. Horst rzadko korzystał z filtrów. Większość jego dzieł jest czarno-biała. Właśnie wtedy mógł pokazać charakterystyczną dla niego umiejętność gry światłocieniem, która konstytuuje jego niepowtarzalny styl. A także zdolność do wskazywania symboli oraz metafor przywołujących zaskakujące interpretacje. Od września w londyńskim Victoria and Albert Museum można podziwiać prace słynnego fotografa, zwłaszcza te rzadko dotychczas eksponowane. Wystawa zatytułowana „Horst: Photographer of Style” potrwa do 4 stycznia 2015 roku. Z kolei na miejscu można wyposażyć się w towarzyszącą jej publikację, która staje się kompendium wiedzy na temat artysty i jego twórczości, a także bogato ilustrowanym albumem. Więcej na: www.vam.ac.uk/horst. designalive.pl
Muzyka Schronienie Atlantyda
Po raz pierwszy magazyn „Design Alive” został partnerem i patronem medialnym festiwalu Tauron Nowa Muzyka. Ta najciekawsza letnia impreza muzyczna na Śląsku (uznana za najlepszy mały festiwal w Europie) po trzech latach powróciła do swojego matecznika, czyli terenów po byłej kopalni Katowice. Dziś to imponujące centrum kultury – nowa siedziba Muzeum Śląskiego. My wraz z fanami dźwięków mieliśmy okazję nie tylko wsłuchiwać się w inspirujące brzmienia ale również poznać bliżej fascynujący obiekt, w którym przygotowaliśmy Przestrzeń Refleksji Tekst: Marcin Mońka Zdjęcia: Beata Mońka
F
estiwalowi Tauron Nowa Muzyka kibicujemy od dawna, niemal od pierwszych edycji, które odbywały się jeszcze w Cieszynie, czyli mieście, w którym mieści się również nasza redakcja. Choć my z Cieszyna się nie wyprowadzamy, to imprezie pozostaliśmy wierni. Ten rok zarówno dla festiwalu, jak i dla nas był szczególny. TNM powrócił do swoich naturalnych przestrzeni, my natomiast wraz z Instytucją Kultury Ars Cameralis przygotowaliśmy Przestrzeń Refleksji (kuratorka: Ewa Trzcionka, redaktor naczelna „DA”), czyli miejsce odpoczynku, wytchnienia od dźwięków ale przede wszystkim inspiracji. Podczas dwóch festiwalowych dni zapraszaliśmy do czytelni, na wystawy fotografii i na dwa spotkania, blisko związane z numerem „DA”, który właśnie trzymacie w rękach. Połączył nas wątek Atlantydy, której wielowymiarowość można prześledzić na naszych łamach. Jej rozmaitym odczytaniom i interpretacjom poświęcone też było jedno ze spotkań („Atlantyda – utracona tożsamość”), którym wzięli udział: muzyk Wojciech Kucharczyk, architekt Przemo Łukasik, taternik Piotr Mazik, i ja, dziennikarz „DA”. Jeśli do tego dodamy, że znajdująca się nieopodal naszej przestrzeni muzyczna scena pod wodzą Kucharczyka nazywała się... Carbon Atlantis, to pewnie domyślacie się, że poczuliśmy się jak mityczni Atlanci w niezwykłej krainie. Poczucie bez wątpiedesignalive.pl
wydarzenia 115 Schronienie – granica strachu. Od lewej: Megi Malinowska, Alicja Knast, Monika Stolarska, Jarosław Hulbój i Ewa Trzcionka
nia potęgowała bryła nowego Muzeum Śląskiego. Nic dziwnego więc, że nasi goście (dyrektor MŚ Alicja Knast, kurator projektu „Schronienie” Jarosław Hulbój, projektantka grupy Tabanda Megi Malinowska, fotografka Monika Stolarska) w czasie drugiego spotkania, zatytułowanego „Schronienie – granica strachu” czuli się bardzo bezpiecznie w panopticum centralnego holu Nowego Muzeum Śląskiego. Oczywiście jak i inni uczestnicy festiwalu mieliśmy okazję przekonać się, że w sensie muzycznym tegoroczna edycja była jedną z najlepszych. Choćby sama ilość koncertów, które spełniały oczekiwania nawet najbardziej wybrednych koneserów brzmień od tych czysto syntetycznych aż po muzyczną mgiełkę wydobywającą się z „żywych” instrumentów, było naprawdę wiele. Zapamiętaliśmy na pewno koncerty Neneh Cherry, Elliphant, Mitch & Mitch z Felixem Kubinem, orkiestrę kameralną Aukso grającą wraz z formacją Jaga Jazzist. A gdy opuszczaliśmy ostatni z tegorocznych koncertów – eteryczny i zjawiskowy występ Nilsa Frahma w Fabryce Porcelany, już wiedzieliśmy, że musimy tu być także i w przyszłym roku!
atlantyda – utracona tożsamość. Od lewej: Marcin Mońka, Wojciech Kucharczyk, Przemo Łukasik, Piotr Mazik
116 trendbook Szukanie nowych przestrzeni dla terenów zielonych to nie jedyny walor inicjatywy The Garden Bridge, ważna jest także widoczna w projekcie potrzeba społeczna
zieleń SPOŁECZNA Koncepcja sprzed ponad stu lat, wprowadzona przez Ebenezera Howarda, wciąż ewoluuje. Miasta–ogrody otrzymują bowiem nowe przestrzenie. Początkowo stwarzano bądź adaptowano konkretne miejsca, osiedla, by przystępować do coraz mniejszych realizacji, jak np. ściany zieleni. Gorąco dyskutowanym pomysłem jest projekt londyńskiego The Garden Bridge, który ma łączyć brzegi Tamizy. Szlaki przetarła paryska Promenade planteé, następnie dołączyła do niej The High Line z Nowego Jorku. Oba obiekty pokazywały nowy sposób na wpuszczenie do zurbanizowanych centrów zieleni. A zwłaszcza miejsca, gdzie można odpocząć, pospacerować, po prostu odetchnąć. Przeludnienie, ograniczanie ilości samochodów, zmiana sposobu myślenia o przemieszczaniu powodują, iż włodarze miast coraz częściej doceniają idee placówek przeznaczonych ku refleksji i rekreacji. Długi na 367 metrów most–ogród ma stanąć między South Bank i Temple station, jednak jako prywatna inicjatywa. Należy także docenić historyczne znaczenie obiektu. Ostatni most otwarty z okazji wkroczenia w nowe millenium zyskał złą sławę z powodu niestabilności. Nad Tamizą znajduje się ich obecnie ponad 30, a wprowadzenie każdego kolejnego wzbudza wiele kontrowersji. Londyn będzie kolejnym miejscem, gdzie idea Howarda zostanie przekazana, lecz walka o tenże rzeczny ogród toczy się od kilku lat. Już w 1998 roku aktorka Joanna Lumley postulowała jego powołanie, designalive.pl
choć zgoła w odmiennym celu – by upamiętnić zmarłą księżną Dianę. Thomas Heatherwick, któremu powierzono już inną narodową sprawę – zaprojektowania nowego wyglądu słynnych dwupoziomowych autobusów – podjął się wykreowania projektu. Z kolei za jego zagospodarowanie odpowiada Dan Pearson, kreator ogrodów. Wizualizacje studia Arup ujmują go jako dwa drzewa splatające swe gałęzie, po których będzie można spacerować. Zieleń jest tu najważniejszym czynnikiem, gdyż kładka przeznaczona jedynie dla pieszych ma składać się z setek drzew, krzewów, traw i kwiatów, a będą rozkwitać tam m.in.: brzozy, topole, wierzby, magnolie, fiołki oraz różne zioła. Pokazuje to także potrzebę odnajdywania nowych przestrzeni dla natury. Pionowe ogrody czy te mieszczące się na dachach, tarasach budynków już nikogo nie dziwią. Teraz kolej na oswajanie ich w tejże formie. Ponadto obiekt ma zawierać kilkanaście platform nad ulicą pełniących funkcję punktów widokowych. Istotny jest także aspekt społeczny, bowiem pieniądze na realizację otrzymywane są od darczyńców. Obecnie uzyskano już połowę sumy, a w przyszłym roku planowana jest kampania pozyskiwania funduszy publicznych. Otwarcie The Garden Bridge dla zwiedzających zaplanowano na połowę 2018 roku. Każdy, kto chce mieć cegiełkę w tym przedsięwzięciu, może to uczynić poprzez stronę internetową, www.gardenbridgetrust.org angelika ogrocka
Dźwięki cyfrowej rewolucji O nieprawdopodobnych zmianach w funkcjonowaniu przemysłu muzycznego w ostatnich dwóch dekadach, a w tym samych muzyków, napisano już dziesiątki książek, przede wszystkim w brytyjskim kręgu kulturowym. W Polsce takich publikacji jest niewiele, gdy więc pojawia się książka zajmująca się określonym wycinkiem muzycznej rzeczywistości, robi się jeszcze ciekawiej. Małgorzata Dziemitko–Gwiazdowska i Wojciech Trempała reminiscencje rewolucji zachodzącej wciąż na naszych oczach i uszach zawęzili do Bydgoszczy, czyli miasta, z którym są związani od lat. Bohaterami książki uczynili muzyków znad Brdy i pozwolili im mówić o ostatnim ćwierćwieczu, ich doświadczeniach związanych z pojawieniem się tzw. ery cyfrowej. Wątków istotnych jest tu całe mnóstwo – rewolucja nie tylko jeszcze nie „pożarła swoich dzieci”, co więcej – sprawiła przed laty, że wiele zespołów bezpowrotnie zrzuciło z siebie „poczucie gorszości”. To wrażenie wywoływał fakt, że nie pochodzą z miast oddalonych od Brdy o kilkanaście tysięcy kilometrów, gdzie podobno powstaje najlepsza muzyka. „Niewietrzone miasto” to książka nie tylko dla fanów Variete, George Dorn Screams, 3moonboys, Something Like Elvis czy Contemporary Noise Quintet. To przede wszystkim publikacja dla osób starających odszukać wspólny rytm przemian, jakie przed laty rozpoczęło pojawienie się internetu, plików mp3 czy nieograniczonej właściwie niczym dostępności do świata muzycznej różnorodności. A także opowieść o tym, że prawdziwą historię można tworzyć naprawdę wszędzie. marcin mońka
„Niewietrzone miasto – przemysł muzyczny pokolenia cyfrowego” Małgorzata Dziemitko– Gwiazdowska i Wojciech Trempała, Bydgoszcz 2014, wydawca: Miejskie Centrum Kultury w Bydgoszczy. Cena: 20 zł
Płacisz tyle, ile spalasz
Redefinicja prywatności Według najczęściej używanej internetowej encyklopedii prywatność to „możliwość jednostki lub grupy osób do utrzymania swych danych oraz osobistych zwyczajów i zachowań nieujawnionych publicznie”. Inni natomiast twierdzą, że to prawo do intymności lub utożsamiają ją z anonimowością. Jednak czy istnieje pojęcie prywatności lub, zapytajmy inaczej, czy kiedykolwiek istniała jedna definicja? Niegdyś całe rodziny mieszkały razem w izbach bez ścian czy jakichkolwiek przegródek. Życie rodzinne, również to seksualne, toczyło się na oczach wszystkich. Podobnie było z całymi miejscowościami – każdy znał każdego, wiedział o jego problemach. Dopiero XVIII–wieczna mieszczańskość poczęła dzielić świat na kawałki, stawiać mury, odgradzać życie oficjalne od rodzinnego. Zaczęto powoli dostrzegać i respektować intymność. Jednak wraz z narastającą erą celebrytów, kultura współczesna wprowadziła prywatność jako innowacyjny wynalazek ludzkości. Nie na każdy temat można rozmawiać, w czasie zadawania pytań należy być ostrożnym. Mieszkania, domy ochraniane są przez szeroką gamę technologii, ukrywane, by życie lokatorów było odseparowane od ciekawskich. Obecnie dostrzec można pewną ambiwalencję. Z jednej strony, chcemy jak najbardziej być odseparowani, ukryci, z kolei z drugiej pozwalamy na coraz większą ingerencję w naszą intymność technologiom, a za nią przecież też stoją ludzie. Uwielbiamy opisywać swoje losy na portalach społecznościowych, pobieramy niezliczone ilości
aplikacji, które mają nam ułatwić życie, a tak naprawdę kontrolują wszystko – od godzin snu przez zdrowie, kondycję, poczucie humoru, po życie seksualne. Zakładamy konta na kolejnych witrynach, gdzie bardzo chętnie udostępniamy swoje dane. Niemniej oburzają nas bezpośrednie wtargnięcia w życie osobiste, o czym świadczą kolejne pozwy do sądów za naruszanie prywatności. Dyskusję nad tym priorytetowym procesem społecznym rozpoczęli twórcy Festiwalu Przemiany, zastanawiając się nad redefinicją prywatności. Powołane w 2009 roku przez Miasto Stołeczne wydarzenie co roku znajduje nurtujący społeczeństwo problem, by w ciekawy sposób przedstawić go z jak najszerszej perspektywy. Od trzech lat organizacją zajmuje się Centrum Nauki Kopernik, które przyglądało się już takim aspektom, jak: lokalność, relacje międzyludzkie czy siła sprawcza człowieka. Tegoroczna, czwarta już, edycja miała miejsce między 4 a 7 września. Jak co roku, twórcy przygotowali wiele performance’ów, debat, wykładów czy warsztatów. Jak podkreśla Anna Piekarska, koordynatorka projektu – Każde z wydarzeń w inny sposób dotyka pojęcia „prywatności”. Chcemy o tym nie tylko rozmawiać. Chcemy, by odbiorca doświadczył różnych wymiarów tego procesu. – Szeroki wachlarz inicjatyw pozwolił uczestnikom na wypracowanie własnej formuły lub wskazał drogę, by taką ukonstytuować. A za kilka lat? Pewnie spotkamy się znowu i porozmawiamy o zupełnie nowym spojrzeniu na to zjawisko. Więcej na: www.przemianyfestiwal.pl angelika ogrocka
Madryt. Stolica Hiszpanii. Zamieszkiwana przez prawie dwa razy liczniejszą populację niż Warszawa. Jak każde wielkie miasto zmaga się z zanieczyszczeniem. Nie tylko powietrza, ale również hałasem oraz wibracjami. Władze miasta, szukając satysfakcjonującego rozwiązania tego problemu, wprowadziły nowy system miejskich parkomatów. Nowe urządzenia pobierają wyższe opłaty od mniej ekologicznych samochodów. Oznacza to, że właściciele starszych pojazdów zapłacą więcej niż posiadacze nowych. Jednocześnie auta elektryczne zostały całkowicie zwolnione z opłat. W ten sposób władze miasta chcą zachęcić mieszkańców do korzystania z aut niegenerujących spalin i hałasu. System nie jest skomplikowany. Parkomat sprawdza nr rejestracyjny pojazdu w bazie danych, gdzie zapisany jest model auta. Za wiekowy diesel można zapłacić nawet o 1/5 więcej od standardowej stawki. Analogicznie właściciel nowoczesnej hybrydy płaci nawet o 1/5 mniej. Można mieć wątpliwości, czy nowy system nie jest próbą wspierania koncernów samochodowych, produkujących auta elektryczne, a jednocześnie dyskryminacją mieszkańców o niższych zarobkach, których nie stać na zakup nowoczesnego samochodu. Wiadomo, że zamożni nadal będą jeździć pojazdami z potężnymi silnikami i nie odczują nowych ograniczeń. Na marginesie: rozwiązanie to przypomina kontrowersyjny pomysł linii lotniczych Samoa Air, które w zeszłym roku wprowadziły opłaty za bilet uzależnione od wagi pasażera i bagażu. W ten sposób przewoźnik z Oceanii chce promować szczupłą sylwetkę wśród mieszkańców Samoa, którzy są zaliczani do jednych z najbardziej otyłych ludzi na świecie. Choć wytłumaczenie to spotyka się z licznymi głosami sceptyków, system ma z pewnością jedną zaletę – pasażerowie płacą uczciwie „od kilograma”. Samolot jest lżejszy, mniej pali, mniej zanieczyszcza. Czy to bardziej ekologia, czy ekonomia? Trudno rozstrzygnąć. A wracając na ziemię, innym przykładem rozwiązania problemu przeciążenia centrum miasta ruchem samochodowym jest pomysł, jaki wykorzystano w Londynie. W 2003 roku wprowadzono tam opłatę w wysokości ośmiu funtów za wjazd do centrum w ciągu tygodnia. Na granicy strefy nie ma barier, samochody są monitorowane przez kamery, które fotografują tablice rejestracyjne i sprawdzają, czy opłata została uiszczona. Fundusze pozyskane w ten sposób są inwestowane w transport miejski, a cały system odniósł wyraźny sukces – liczba samochodów spadła, a mieszkańcy przesiedli się na rowery i inne środki miejskiego transportu. eliza ziemińska
designalive.pl
118 trendbook
Cerowanie tkanki
Trzeba zbierać porozrzucane kawałki i tworzyć mozaikę możliwości, będącą w stanie wchłonąć szok i strach – Lidewij Edelkoort wystawą w izraelskim Holon skłania do refleksji nad współczesnym społeczeństwem Tekst: Eliza Ziemińska
M
iędzynarodowej sławy kuratorka i prognostyk trendów Lidewij Edelkoort powraca z nowym projektem do Muzeum Designu Holon w Tel Awiwie. Gathering to pierwsza wystawa poświęcona przełomowej kolekcji ubrań 132 5. Issey'a Miyakego, a jednocześnie zbiór idei i przedmiotów, których proces produkcji i materiały przeciwstawiają się trendom globalnego rynku. designalive.pl
Przedmioty na wystawie łączy wspólna geneza: przedefiniowanie tradycyjnych technik i odkrycie zastosowań, jakich wcześniej nie wykorzystywano. Tak przeszłość łączy się z przyszłością Zgodnie z ruchem wskazówek zegara: General Dynamic proj. Julian Mayor Primo Blanco proj. Ayala Serfaty Fracture Bench proj. Itay Ohaly King Bonk Chair proj. Fredrikson Stallard Yellow Warbler proj. Rami Tareef
Według Edelkoort istotnym nurtem współczesnego projektowania są prace powstające w odpowiedzialny i niepozbawiony kontekstu sposób. Chodzi o te przedmioty, gdzie ich proces produkcji angażuje ludzi i tradycyjne techniki wytwarzania. Głównym wyznacznikiem staje się tu rzemiosło rozumiane jako wykorzystywanie umiejętności wpisujących dany obiekt w naszą wspólną przeszłość, budując poczucie przynależności i ciągłości. W ten sposób znana ze swojego wizjonerskiego oka kuratorka zbiera i prezentuje przykłady współczesnego wzornictwa odzwierciedlające w autentyczny sposób tradycyjne rzemiosło. Na wystawie znajdziemy przykłady przedmiotów powstałych przez: plisowanie, drapowanie, nawarstwianie, marszczenie, owijanie, składanie, szycie, filcowanie, dzianie, pikowanie, a nawet pieczenie. Choć sposoby wytwarzania
120 trendbook GATHERING From Domestic Craft to Contemporary Process gościnnie Issey Miyake 132 5. 03 lipca — 25 października 2014
Lidewij Edelkoort: – Widzimy jak poprzez nawarstwienia i przeszycia różnych podmiotów i znaków, tradycyjne rzemiosło znajduje odzwierciedlenie w jednym produkcie. Łączenie jednego materiału z drugim, daje koloryt ludzkiej kondycji. Elastyczne, trójwymiarowe wzory rozświetlają przyszłość, dodając do niej nowy wymiar. Plisowanie i składanie materii w ostrzejsze formy wnosi w życie innowacyjną architekturę i pomaga nakreślić plan dla życia społecznego Poniżej: 19 Pots Ceiling Lamp proj. Nir Meiri z prawej: Moon Lamp proj. färg & blanche
designalive.pl
pozostają tradycyjne, projektanci zaproszeni na wystawę wykorzystują je w nowy, twórczy sposób. Ich interwencje ukazują możliwości, które nie były wcześniej w starych technikach dostrzegane. Dzięki temu powstają zupełnie niespotykane wcześniej przedmioty, choć nadal są to archetypiczne krzesła, stoły czy lampy. Wszystko to w zestawieniu z pełną odniesień do japońskiej tradycji kolekcją Issey'a Miyakego tworzy inspirującą i przywracającą nadzieję całość. – Jesteśmy porozrywanym społeczeństwem cierpiącym na trwały kryzys społeczno–gospodarczy, który uczynił nas okrutnie przezornym i egocentrycznym tworem. Teraz jest czas na cerowanie i odbudowywanie uszkodzonej tkanki społeczeństwa. Trzeba zbierać porozrzucane kawałki i tworzyć mozaikę możliwości, będącą w stanie wchłonąć szok i strach – komentuje wystawę Edelkoort. www.dmh.org.il
sztuka 121
Industrialny blok
Wielkomiejski smog zastępuje im tlen. Nie potrafią bez niego żyć. Kim są wielbiący postapokaliptyczne krajobrazy? Tłumaczy zdjęciami Monika Stolarska Tekst: Angelika Ogrocka Zdjęcia: Monika Stolarska
J
ej najnowsza wystawa zatytułowana jest „Zblokowani”. Zbiór fotografii przedstawia sylwetki znanych autorce osób, w które wtłoczono pejzaże zurbanizowanych obrzeży metropolii. Ważnym aspektem są wątki autobiograficzne. Artystka pochodzi z małej wsi położonej w południowo-wschodniej Polsce. Na pomysł projektu wpadła po przeprowadzce na studia. Poznając mieszkańców centralnych miejscowości, zaobserwowała towarzyszący im strach, który stał się główną przyczyną tytułowej blokady. Miasto to jedyny element przestrzeni, jaki poznali bohaterowie. Czują się naturalnie w betonowych krajobrazach, akceptując je wraz z wszystkimi niedogodnościami. Z kolei wieś napawa ich obrzydzeniem. Może i chcieliby wyruszyć w nieznane, lecz rustykalny klimat kojarzy im się stereotypowo: z refleksjami na temat rozpoznawalności, familiarności czy odpowiedzialności. Obawiając się tego, wybierają elementarną
opcję, czyli metropolitarną kolebkę. Ta ambiwalencja staje się hamulcem przed działaniem i zmianą. Z wygody, a co za tym idzie: z chęci bycia anonimowym, możliwości wtopienia się w tłum i popełniania błędów, które prawdopodobnie nie zostaną zauważone, wolą miasto. To unieruchomienie powoduje, iż niejeden na zawsze utknie w miejscu urodzenia, nie wyjeżdżając nigdy poza jego obręb. Drukowane na blasze, czarno–białe fotografie podkreślają industrialny brud i hałas, a zarazem niepokoją, wywołując debatę nad zmianą mentalności ludzkiej. W sierpniu wystawę można było obejrzeć w nowej siedzibie Muzeum Śląskiego w ramach festiwalu Tauron Nowa Muzyka. „Design Alive" miało w nim także swój udział, tworząc Przestrzeń Refleksji, w której gościliśmy również Monikę Stolarską. Fotografka oraz inni zaproszeni dywagowali nad znaczeniem schronienia jako granicy strachu, co komponowało się z tematyką „Zblokowanych”. Entuzjastyczne przyjęcie ekspozycji pozwala myśleć, że w najbliższym czasie odwiedzi kolejne zakątki Polski, a może i Europy. designalive.pl
122 mocne plecy Zdjęcie: Michael O'Neal Więcej na s. 20
Redaktor naczelna Ewa Trzcionka e.trzcionka@presso.com.pl Dyrektor artystyczny Bartłomiej Witkowski b.witkowski@presso.com.pl Redaktor prowadzący on-line Marcin Mońka m.monka@presso.com.pl
Na Okładce Przemo Łukasik. Zdjęcie: Wojciech Trzcionka Więcej na s. 37 Copyright © 2014, Presso sp. z o.o. Kopiowanie całości lub części bez pisemnej zgody zabronione. Redakcja „Design Alive” nie zwraca materiałów niezamówionych, zastrzega sobie prawo redagowania nadesłanych tekstów i nie odpowiada za treść zamieszczanych reklam. Wydawca ma prawo odmówić zamieszczenia ogłoszenia lub reklamy, jeżeli ich treść lub forma są sprzeczne z charakterem i regulaminem pisma oraz portalu.
Zespół redakcyjny Marcin Mońka, Daria Linert, Angelika Ogrocka, Anna Borecka, Eliza Ziemińska, Róża Kuncewicz, Jarda Ruszczyc, Łukasz Potocki, Wojciech Trzcionka, Tomasz Jagodziński, Maja Chitro, Piotr Mazik Felietoniści Agnieszka Jacobson-Cielecka, Krystyna Łuczak-Surówka, Olga Nieścier, Janusz Kaniewski, Grzegorz Kwapniewski Współpracownicy Dariusz Stańczuk rmf Classic, Mariusz Gruszka Ultrabrand, Jan Lutyk
Dyrektor marketingu i reklamy Iwona Gach i.gach@presso.com.pl Dyrektor wydawniczy Wojciech Trzcionka w.trzcionka@presso.com.pl International sale Mirosław Kraczkowski mirekdesignalive@gmail.com Reklama reklama@designalive.pl tel./fax: +48 33 858 12 64 tel. kom.: +48 602 15 78 57 Prenumerata prenumerata@designalive.pl tel. kom.: +48 602 57 16 37 Wydawca Presso sp. z o.o. ul. Głęboka 34/4, 43-400 Cieszyn NIP 548 260 62 28 KRS 0000344364 Nr konta 59116022020000000153175837 tel./fax: +48 33 858 12 64 e-mail: presso@presso.com.pl
Logo i layout Bartłomiej Witkowski Ultrabrand Skład i łamanie Ultrabrand Druk Drukarnia Beltrani / Kraków Redakcja designalive® ul. Głęboka 34/4, 43-400 Cieszyn redakcja@designalive.pl tel./fax: +48 33 858 12 64
DZIAŁ 123
Kreacje z natury
Konkurs Warsztaty performance
FINAŁ INSTALACJA by PRZEMO ŁUKASIK 9—19.10.2014
www.kreacjeznatury.pl www.barlinek.com.pl www.designalive.pl
Przy współpracy z Barlinek Institute of Design designalive.pl
FORMA MNIE NIE OKREŚLA, TYLKO DOPEŁNIA galaxyalpha.samsung.pl
Samsung GALAXY ALPHA