magazyn pięknych idei
nr 12 jesień 2014 cena 20 zł (w tym 5% vat)
atlantyda 12
mlindberg 6516
4 spis treści
NEWSLETTER 12 nowości, wiadomości, ciekawostki na dobry początek
FELIETONY
RZECZY 50 Pamiątki z wakacji od morza do Tatr 74 SZTUKA WYBORU Gdzieś daleko stąd wybierają: Ewa Bochen i Maciej Jelski z Kosmos Project 112 Chyba mi się przywidziało Jensen Interceptor III 120 New York Design Week nowości nie tylko z Ameryki
34 KRYSTYNA ŁUCZAK–SURÓWKA Selekcja Atlantyda designu 44 AGNIESZKA JACOBSON–CIELECKA Czy design może… zmienić miasto? 76 GRZEGORZ KWAPNIEWSKI Rzeźnik pisze o tatarze 114 JANUSZ KANIEWSKI Drive Sic transit gloria mundi czyli zaginiony ląd motoryzacji 116 olga nieścier Moda 50 barw śniegu
NOKEN wyplatana z włókien roślinnych torba z Listy Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Wytwarzana przez grupy etniczne w Papui. Nasza trafiła do sesji dzięki Stowarzyszeniu Serfenta (więcej s. 78), www.serfenta.pl
SZTUKA ŻYCIA 36 Syndrom Atlantydy i poszukiwacze zaginionego lądu 78 Splot zdarzeń plecionkarska moc 80 Tatry Bóg, woda, natura, miłość
ARCHITEKTURA I MIEJSCA 38 Miasto z warstw Szczecin jak palimpsest 45 KOOPERACJE Gdynia Lubię to! 54 W domu sztokholmski hotel Ett Hem 64 W stronę miasta zwrócony telawiwski apartament 88 ARCHIKONY Willa Dom Pod Jedlami – ikona zakopiańskiego stylu
LUDZIE 94 Strażnik Szymon Ziobrowski, dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego 100 Moje Detroit Przemo Łukasik o Bytomiu 108 Klauzula poufności prędkość emocji studia Sokka
SZTUKA 106 Industrialny blok w obiektywie Moniki Stolarskiej 122 Horst kadry życia ikony fotografii
WYDARZENIA 135 Nowy wspaniały świat Łódź Design Festival 136 Muzyka – Schronienie – Atlantyda Tauron Nowa Muzyka 138 Koktajl Veni Vidi 140 KALENDARIUM Co przed nami? 128 TRENDBOOK Zieleń społeczna Dźwięki cyfrowej rewolucji Redefinicja prywatności Płacisz tyle, ile spalisz Cerowanie tkanki
ALBUM wydawnictwa Karakter i Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Urzekające szczerością fotografie Jana Smagi oraz tekst Filipa Springera i Aleksandry Kędziorek odzwierciedlają faktyczny stan fascynującego obiektu. „Dom jako forma otwarta. Szumin Hansenów", 69 zł, www.karakter.pl KOMPENDIUM autorstwa Czesławy Frejlich i Dominika Lisika. Spotkanie dwóch pokoleń zaowocowało albumem „Zaprojektowane. Polski dizajn 2000–2013", który rozszerza wydaną wcześniej anglojęzyczną wersję „Polish Design: Uncut". Uzupełniony o wywiady z projektantami, biografie i zachwycające fotografie. 127 zł, www.2plus3d.pl OKULARY firmy Oxydo. Włoska marka i holenderska graficzka Sigrid Calon. Efekt: psychodeliczne, przestrzenne ramki okularów dla lustrzanych szkieł. Do wyboru kilka wzorów. Na zapytanie, www.oxydo.net SKARPETY nowej, w pełni polskiej marki Socktok. Awangardowe podejście do męskiej konfekcji: kolor, wzór, a przede wszystkim zaskakująca dbałoś o detal. 24 zł, www.socktok.pl ŻABA stanowiła ulubioną zabawkę w latach naszego dziecińastwa. Później zniknęła na wiele lat. Teraz drewniany płaz projektu Małgorzaty i Wojciecha Małolepszych został przywrócony na rynek przez cieszyńską Fundację „Być Razem". 39 zł, www.welldone.co
ZDJĘCIE: mariusz gruszka ultrabrand
12
FALL IN LOVE IN PARIS… WITH A SOUP BOWL
SAFI ORGANISATION, A SUBSIDIARY OF ATELIERS D’ART DE FRANCE AND REED EXPOSITIONS FRANCE / DESIGN © BE-POLES - IMAGES © ELODIE DUPUIS
6 edytorial
Poszukiwacze, marzyciele. Dociekliwi, pełni nadziei. Z ładną kolekcją porażek. Naiwni? Albo zwyczajnie świadomi, że Atlantyda nie istnieje. A sama istota w: poszukiwaniu, słodkiej podróży pełnej codzienności, zdarzeń, przyjaźni, odkrytych, niby to przypadkiem, nowych lądów. Bogaci w opowieści i wspomnienia. A gdyby ktokolwiek? Jednak, niespodziewanie, z pewnością, odnalazł zaginiony ląd? Czymże on będzie? Cudownym urbanistycznym majstersztykiem, ekonomicznym rajem, zgodną z wyobrażeniem krainą szczęśliwości? Przeszłość była. Nie „jest” i nie „będzie”. Kierunek jest jeden. Wszystko, w chwili, gdy wybrzmiewa, przemija, staje się Atlantydą. Utraconą na zawsze. Jeśli nawet odbudujemy miejsca, odszukamy ludzi, powtórzymy sytuacje, to kontekst nada im nowe piętno. Choćby dlatego, że inni, nowi jesteśmy my – poszukiwacze, marzyciele. Dociekliwi, pełni nadziei. Z ładną kolekcją porażek. Naiwni? Albo zwyczajnie świadomi, że Atlantyda nie istnieje. A sama istota w: poszukiwaniu, słodkiej podróży pełnej codzienności, zdarzeń, przyjaźni, odkrytych, niby to przypadkiem, nowych lądów. Bogaci w opowieści i wspomnienia. A gdyby ktokolwiek? Jednak, niespodziewanie, z pewnością, odnalazł zaginiony ląd? Czymże on będzie? Cudownym urbanistycznym majstersztykiem, ekonomicznym rajem, zgodną z wyobrażeniem krainą szczęśliwości? Przeszłość była. Nie „jest” i nie „będzie”. Kierunek jest jeden. Wszystko, w chwili, gdy wybrzmiewa, przemija, staje się Atlantydą. Utraconą na zawsze. Jeśli nawet odbudujemy miejsca, odszukamy ludzi, powtórzymy sytuacje, to kontekst nada im nowe piętno. Choćby dlatego, że inni, nowi jesteśmy my – poszukiwacze, marzyciele. Dociekliwi, pełni nadziei. Z ładną kolekcją porażek. Naiwni? Albo zwyczajnie świadomi, że Atlantyda nie istnieje. A sama istota w: poszukiwaniu, słodkiej podróży pełnej codzienności, zdarzeń, przyjaźni, odkrytych, niby to przypadkiem, nowych lądów. Bogaci w opowieści i wspomnienia. A gdyby ktokolwiek? Jednak, niespodziewanie, z pewnością, odnalazł zaginiony ląd? Czymże on będzie? Cudownym urbanistycznym majstersztykiem, ekonomicznym rajem, zgodną z wyobrażeniem krainą szczęśliwości? Przeszłość była. Nie „jest” i nie „będzie”. Kierunek jest jeden. Wszystko, w chwili, gdy wybrzmiewa, przemija, staje się Atlantydą. Utraconą na zawsze. Jeśli nawet odbudujemy miejsca, odszukamy ludzi, powtórzymy sytuacje, to kontekst nada im nowe piętno.urbanistycznym Choćby dlatego,majstersztykiem, że inni, nowi jesteśmy my – poszukiwacze, marzyciele. Dociekliwi, pełni nadziei. Z ładCudownym ekonomicznym rajem, zgodną z wyobrażeniem krainą szczęśliwości? ną kolekcjąbyła. porażek. Naiwni? zwyczajnie świadomi, że Atlantyda istnieje.gdy A sama istota w: poszukiwaniu, słodPrzeszłość Nie „jest” i nieAlbo „będzie”. Kierunek jest jeden. Wszystko,nie w chwili, wybrzmiewa, przemija, staje się Atlankiej pełnej codzienności, zdarzeń, przyjaźni, odkrytych, niby to przypadkiem, nowych lądów. Bogaci w opowieści tydą.podróży Utraconą na zawsze. Jeśli nawet odbudujemy miejsca, odszukamy ludzi, powtórzymy sytuacje, to kontekst nada im i wspomnienia. A gdyby ktokolwiek? niespodziewanie, z pewnością, odnalazłDociekliwi, zaginiony ląd? Czymże onZ ładbędzie? nowe piętno. Choćby dlatego, że inni, Jednak, nowi jesteśmy my – poszukiwacze, marzyciele. pełni nadziei. Cudownym urbanistycznym rajem, zgodną z wyobrażeniem krainą szczęśliwości?słodną kolekcją porażek. Naiwni?majstersztykiem, Albo zwyczajnie ekonomicznym świadomi, że Atlantyda nie istnieje. A sama istota w: poszukiwaniu, Przeszłość była. Nie codzienności, „jest” i nie „będzie”. Kierunek jestodkrytych, jeden. Wszystko, w chwili, gdy wybrzmiewa, przemija, się Atlankiej podróży pełnej zdarzeń, przyjaźni, niby to przypadkiem, nowych lądów. Bogaci staje w opowieści tydą. Utraconą na zawsze. Jeśli nawet Jednak, odbudujemy miejsca, odszukamy ludzi,odnalazł powtórzymy sytuacje, im i wspomnienia. A gdyby ktokolwiek? niespodziewanie, z pewnością, zaginiony ląd?to kontekst Czymże onnada będzie? nowe piętno.urbanistycznym Choćby dlatego,majstersztykiem, że inni, nowi jesteśmy my – poszukiwacze, marzyciele. Dociekliwi, pełni nadziei. Z ładCudownym ekonomicznym rajem, zgodną z wyobrażeniem krainą szczęśliwości? ną kolekcjąbyła. porażek. Naiwni? zwyczajnie świadomi, że Atlantyda istnieje.gdy A sama istota w: poszukiwaniu, słodPrzeszłość Nie „jest” i nieAlbo „będzie”. Kierunek jest jeden. Wszystko,nie w chwili, wybrzmiewa, przemija, staje się Atlankiej pełnej codzienności, zdarzeń, przyjaźni, odkrytych, niby to przypadkiem, nowych lądów. Bogaci w opowieści tydą.podróży Utraconą na zawsze. Jeśli nawet odbudujemy miejsca, odszukamy ludzi, powtórzymy sytuacje, to kontekst nada im i wspomnienia. A gdyby ktokolwiek? niespodziewanie, z pewnością, odnalazłDociekliwi, zaginiony ląd? Czymże onZ ładbędzie? nowe piętno. Choćby dlatego, że inni, Jednak, nowi jesteśmy my – poszukiwacze, marzyciele. pełni nadziei. Cudownym urbanistycznym rajem, zgodną z wyobrażeniem krainą szczęśliwości?słodną kolekcją porażek. Naiwni?majstersztykiem, Albo zwyczajnie ekonomicznym świadomi, że Atlantyda nie istnieje. A sama istota w: poszukiwaniu, Przeszłość była. Nie codzienności, „jest” i nie „będzie”. Kierunek jestodkrytych, jeden. Wszystko, w chwili, gdy wybrzmiewa, przemija, się Atlankiej podróży pełnej zdarzeń, przyjaźni, niby to przypadkiem, nowych lądów. Bogaci staje w opowieści tydą. Utraconą na zawsze. Jeśli nawet Jednak, odbudujemy miejsca, odszukamy ludzi,odnalazł powtórzymy sytuacje, im i wspomnienia. A gdyby ktokolwiek? niespodziewanie, z pewnością, zaginiony ląd?to kontekst Czymże onnada będzie? nowe piętno.urbanistycznym Choćby dlatego,majstersztykiem, że inni, nowi jesteśmy my – poszukiwacze, marzyciele. Dociekliwi, pełni nadziei. Z ładCudownym ekonomicznym rajem, zgodną z wyobrażeniem krainą szczęśliwości? ną kolekcjąbyła. porażek. Naiwni? zwyczajnie świadomi, że Atlantyda istnieje.gdy A sama istota w: poszukiwaniu, słodPrzeszłość Nie „jest” i nieAlbo „będzie”. Kierunek jest jeden. Wszystko,nie w chwili, wybrzmiewa, przemija, staje się Atlankiej pełnej codzienności, zdarzeń, przyjaźni, odkrytych, nibyzgodną to przypadkiem, nowych lądów. Bogaci w opowieści Cudownym urbanistycznym majstersztykiem, ekonomicznym rajem, krainą szczęśliwości? tydą.podróży Utraconą na zawsze. Jeśli nawet odbudujemy miejsca, odszukamy ludzi,z wyobrażeniem powtórzymy sytuacje, to kontekst nada im i wspomnienia. A gdyby ktokolwiek? Jednak, niespodziewanie, z pewnością, odnalazł zaginiony ląd? Czymże on będzie? Przeszłość była. Nie „jest” i nieże inni, „będzie”. Kierunek jest jeden. Wszystko, w chwili, gdy Dociekliwi, wybrzmiewa, przemija, staje się Atlannowe piętno. Choćby dlatego, nowi jesteśmy my – poszukiwacze, marzyciele. pełni nadziei. Z ładCudownym urbanistycznym majstersztykiem, ekonomicznym rajem, zgodną z wyobrażeniem krainą szczęśliwości? tydą. Utraconą na zawsze. Jeśli nawet odbudujemy miejsca, odszukamy ludzi, powtórzymy sytuacje, to kontekst nada im ną kolekcją porażek. Naiwni? Albo zwyczajnie świadomi, że Atlantyda nie istnieje. A sama istota w: poszukiwaniu, słodPrzeszłość była. Nie codzienności, „jest” i nieże inni, „będzie”. Kierunek jest jeden. Wszystko, w chwili, gdy Dociekliwi, wybrzmiewa, przemija, staje się Atlannowe piętno. Choćby dlatego, nowi jesteśmy my – poszukiwacze, marzyciele. pełni nadziei. Z ładkiej podróży pełnej zdarzeń, przyjaźni, odkrytych, niby to przypadkiem, nowych lądów. Bogaci w opowieści tydą. Utraconą na zawsze. JeśliAlbo nawet odbudujemy miejsca, odszukamy ludzi, powtórzymy sytuacje, to kontekst im ną kolekcją porażek. Naiwni? zwyczajnie świadomi, że Atlantyda nie istnieje. A sama istota w: poszukiwaniu, słodi wspomnienia. A gdyby ktokolwiek? Jednak, niespodziewanie, z pewnością, odnalazł zaginiony ląd? Czymże onnada będzie? nowe piętno.urbanistycznym Choćby dlatego,majstersztykiem, że inni, nowi jesteśmy my – poszukiwacze, marzyciele. Dociekliwi, pełni nadziei. Z ładCudownym ekonomicznym rajem, zgodną z wyobrażeniem krainą szczęśliwości? ną kolekcjąbyła. porażek. Naiwni? zwyczajnie świadomi, że Atlantyda istnieje.gdy A sama istota w: poszukiwaniu, słodPrzeszłość Nie „jest” i nieAlbo „będzie”. Kierunek jest jeden. Wszystko,nie w chwili, wybrzmiewa, przemija, staje się Atlankiej podróży pełnej codzienności, zdarzeń, przyjaźni, odkrytych, niby to przypadkiem, nowych lądów. Bogaci w opowieści tydą. Utraconą na zawsze. Jeśli nawet odbudujemy miejsca, odszukamy ludzi, powtórzymy sytuacje, to kontekst nada im i wspomnienia. A gdyby ktokolwiek? niespodziewanie, z pewnością, odnalazłDociekliwi, zaginiony ląd? Czymże onZ ładbędzie? nowe piętno. Choćby dlatego, że inni, Jednak, nowi jesteśmy my – poszukiwacze, marzyciele. pełni nadziei. Cudownym urbanistycznym rajem, zgodną z wyobrażeniem krainą szczęśliwości?słodną kolekcją porażek. Naiwni?majstersztykiem, Albo zwyczajnie ekonomicznym świadomi, że Atlantyda nie istnieje. A sama istota w: poszukiwaniu, Przeszłość była. Nie codzienności, „jest” i nie „będzie”. Kierunek jestodkrytych, jeden. Wszystko, w chwili, gdy wybrzmiewa, przemija, się Atlankiej podróży pełnej zdarzeń, przyjaźni, niby to przypadkiem, nowych lądów. Bogaci staje w opowieści tydą. Utraconą na zawsze. Jeśli nawet Jednak, odbudujemy miejsca, odszukamy ludzi,odnalazł powtórzymy sytuacje, im i wspomnienia. A gdyby ktokolwiek? niespodziewanie, z pewnością, zaginiony ląd?to kontekst Czymże onnada będzie? nowe piętno.urbanistycznym Choćby dlatego,majstersztykiem, że inni, nowi jesteśmy my – poszukiwacze, marzyciele. Dociekliwi, pełni nadziei. Z ładCudownym ekonomicznym rajem, zgodną z wyobrażeniem krainą szczęśliwości? ną kolekcjąbyła. porażek. Naiwni? zwyczajnie świadomi, że Atlantyda istnieje.gdy A sama istota w: poszukiwaniu, słodPrzeszłość Nie „jest” i nieAlbo „będzie”. Kierunek jest jeden. Wszystko,nie w chwili, wybrzmiewa, przemikiej podróży pełnej codzienności, zdarzeń, Jeśli przyjaźni, niby to przypadkiem, lądów. Bogaci ja, staje się Atlantydą. Utraconą na zawsze. nawetodkrytych, odbudujemy miejsca, odszukamynowych ludzi, powtórzymy sy-w opowieści i wspomnienia. A gdyby ktokolwiek? Jednak, niespodziewanie, z pewnością, odnalazł zaginiony ląd? Czymże on będzie? tuacje, to kontekst nada im nowe piętno. Choćby dlatego, że inni, nowi jesteśmy my – poszukiwacze,
Redaktor Naczelna Numer 13 w grudniu
designalive.pl
zdjęcie: mariusz gruszka
atlantyda
DZIAĹ 7
designalive.pl
8 autorzy
Piotr Mazik
Alicja Woźnikowska–Woźniak ilustratorka
fotografka
autor
Wielbicielka włoskiej kuchni, skandynawskich kryminałów, serialu „The Wire”, a także podróży tanim kosztem. Absolwentka Wydziału Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie oraz Wydziału Sztuki Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, gdzie właśnie pisze doktorat. Pierwsze kroki w fotografii stawiała dopiero na studiach. Już wtedy uwieczniała wszystko wokół – rodzinę, znajomych, zwierzęta, imprezy, blokowiska. Lubi eksperymentować. Zawodowe losy związała z portalem Onet Muzyka. Z kolei prywatnie wykonuje multimedialne projekty. Zaprezentowała już ujęcia z koncertów największych tuzów współczesnej muzyki „Shot’n’roll” oraz intermedialną instalację „Pasterz”. My przybliżamy jej najnowszą wystawę fotograficzną „Zblokowani”, o której można przeczytać na s. 106
Talent wrodzony. Wybór Liceum Sztuk Zakopiańczyk, wysokogórski przewodPlastycznych był więc oczywisty. Tam jej nik tatrzański, instruktor narciarstwa, edukacja szła w kierunku wystawiennictwa historyk sztuki (Uniwersytet Jagielloński), i grafiki użytkowej, by następnie zmienić współzałożyciel fundacji „Zakopiańczycy. się w studia malarskie na filii UniwersyW poszukiwaniu tożsamości” (na zdjęciu tetu Śląskiego w Cieszynie. Współpracuje z rozpuczem lepiężnikowcem). Autor lub z wieloma organizacjami m.in. festiwalem współautor wielu wystaw i książek związaKino na Granicy, śląskim Urzędem Marszałnych z Tatrami i Podhalem. Ostatnia z nich, kowskim i Zamkiem Cieszyn. Była kuratorką obszerny album „Tatrzańska Atlantyda” kilku znaczących wystaw o istocie prowydana przez Tatrzański Park Narodowy jektowania, rzemiośle i lokalnej kulturze. pod patronatem naszej redakcji stała się przyczynkiem do tematu jesiennego nume- Ilustruje książki, podręczniki, filmy animowane, projektuje plakaty, zajmuje się także ru „Design Alive”. Szykując się do pracy, identyfikacją wizualną. Współzałożycielka pod jego przewodnictwem odkrywaliśmy i wiceprezeska niezwykle prężnej SpółdzielTatry zupełnie inne i zupełnie inaczej. ni Socjalnej „Parostatek”, gdzie koordynuje Z dala od tłoku pokazał nam, jak bardziej projektowanie graficzne w departamencie czuć niż myśleć, jak Tatry pachną, jakie są w dotyku, jak być ich pokornym elemen- „Dinksy”. Śpiewa, gra na fortepianie, kalimbie i pewnie jeszcze niejednym instrutem, a nie tylko gościem. Choć twierdzi, że „taka praca przewodnika”, nam zdaje się, mencie. Na razie tylko dla najbliższych. Dla że to coś więcej. Jako cichy bohater, niemal nas, tuż przed pierwszym od dziewięciu lat prawdziwym urlopem, wykonała grafiki, niezauważalnie trawersuje cały magazyn. które odnajdziecie na s. 36 W artykule „Willa” ujawnia się jako autor tekstu o zakopiańskiej „archikonie”, s. 88
designalive.pl
ZDJĘCIa: archiwa autorki, justyna świerczek, ewa trzcionka
MONIKA STOLARSKA
Siemens Future Living Award 2014 II edycja konkursu na projekt kuchni XXI wieku. www.future-living-award.pl
Kształtuj przyszłość i wygrywaj! Główna nagroda: 15 000 zł! Jakie możliwości wynikają z wykorzystania nowych technologii? W jaki sposób nowoczesne urządzenia mogłyby zburzyć, zmienić albo wręcz zrewolucjonizować klasyczną koncepcję kuchni? Jury konkursu Siemens Future Living Award 2014 czeka na niestandardowe rozwiązania i koncepcje aranżacji kuchni – innowacyjne,
nowatorskie oraz kreatywne. Konkurs skierowany jest do wszystkich pasjonatów designu. Nie zwlekaj! Zaprezentuj odważne spojrzenie na wzornictwo, architekturę i zrównoważone gospodarstwo domowe przyszłości i pokaż, w jaki sposób marka Siemens może stać się elementem Twojej wizji.
Szczegóły i regulamin konkursu dostępne na www.future-living-award.pl. • Termin nadsyłania prac: 31 października 2014 • Wręczenie nagród: styczeń 2015
Patroni medialni i partnerzy konkursu:
Siemens. The future moving in.
MAGAZYN PIĘKNYCH IDEI
NR 12 JESIEŃ 2014
CENA 20 ZŁ (W TYM 5% VAT)
ATLANTYDA 12
Na Okładce Płaszcz-niepłaszcz z mętnych kałuż. Yojito Kake, zdjęcie: M. Silvester Więcej na s. 116
Redaktor naczelna Ewa Trzcionka e.trzcionka@presso.com.pl
Dyrektor marketingu i reklamy Iwona Gach i.gach@presso.com.pl
Znajdziesz nas w sprzedaży w sieciach Empik, Inmedio i Relay oraz w m.in.:
Dyrektor artystyczny Bartłomiej Witkowski b.witkowski@presso.com.pl
Dyrektor wydawniczy Wojciech Trzcionka w.trzcionka@presso.com.pl
Warszawa Vitkac ul. Bracka 9
Redaktor prowadzący on-line Marcin Mońka m.monka@presso.com.pl
International sale Mirosław Kraczkowski mirekdesignalive@gmail.com
Zespół redakcyjny Marcin Mońka, Daria Linert, Angelika Ogrocka, Anna Borecka, Eliza Ziemińska, Róża Kuncewicz, Jarda Ruszczyc, Łukasz Potocki, Wojciech Trzcionka, Tomasz Jagodziński, Maja Chitro, Piotr Mazik
Reklama reklama@designalive.pl tel./fax: +48 33 858 12 64 tel. kom.: +48 602 15 78 57
Współpracownicy Dariusz Stańczuk rmf Classic, Mariusz Gruszka Ultrabrand, Jan Lutyk
Wydawca Presso sp. z o.o. ul. Głęboka 34/4, 43-400 Cieszyn NIP 548 260 62 28 KRS 0000344364 Nr konta 59116022020000000153175837 tel./fax: +48 33 858 12 64 e-mail: presso@presso.com.pl
Logo i layout Bartłomiej Witkowski Ultrabrand
Między Nami Cafe ul. Bracka 20 Sklep COS ul. Mysia 3 Cafe d'Arte ul. Asnyka 6 Kraków Muzeum Sztuki Współczesnej ul. Lipowa 4 Hotel Copernicus ul. Kanonicza 16 Hotel Stary ul. Szczepańska 5 Hotel Pod Różą ul. Floriańska 14 Poznań Concordia Design ul. Zwierzyniecka 3 Sklep COS Stary Browar ul. Półwiejska 42 Katowice Hotel Monopol ul. Dworcowa 5
Skład i łamanie Ultrabrand
Wrocław Hotel Monopol ul. H. Modrzejewskiej 2
Druk Drukarnia Beltrani / Kraków Nakład: 14 tys. egz.
Pełna lista miejsc: www.designalive.pl/ magazyn/tu-nasznajdziesz
Redakcja designalive® ul. Głęboka 34/4, 43-400 Cieszyn redakcja@designalive.pl tel./fax: +48 33 858 12 64 Copyright © 2014, Presso sp. z o.o. Kopiowanie całości lub części bez pisemnej zgody zabronione. Redakcja „Design Alive” nie zwraca materiałów niezamówionych, zastrzega sobie prawo redagowania nadesłanych tekstów i nie odpowiada za treść zamieszczanych reklam. Wydawca ma prawo odmówić zamieszczenia ogłoszenia lub reklamy, jeżeli ich treść lub forma są sprzeczne z charakterem i regulaminem pisma oraz portalu.
zdjęcia: mariusz gruszka / ultrabrand
Felietoniści Agnieszka Jacobson-Cielecka, Krystyna Łuczak-Surówka, Olga Nieścier, Janusz Kaniewski, Grzegorz Kwapniewski
Prenumerata prenumerata@designalive.pl tel. kom.: +48 602 57 16 37
Traffic Club ul. Bracka 25
w w w. d e s i g n a l i v e . p l
12 newsletter
1
Rubrykę prowadzi: Eliza Ziemińska designalive.pl
Album radykalny
O włoskim projektowaniu
Uwodzicielski, wciągający i surrealistyczny. Takie jest włoskie projektowanie późnych lat 60. Nowo wydana książka pt. „1968: Radical Italian Furniture” to coś więcej niż album poświęcony klasykom ruchu Radykalnego Projektowania. Na 120 stronach zamieszczono rysunki Alessandro Mendiniego oraz fotografie ikonicznych mebli inspirowane stylistyką Playboya początku lat 70. Wśród wybranych twórców znajdują się również tacy projektanci, jak: Cini Boeri, Ettore Sottsass czy Verner Panton. Zestawienia ukazują znane projekty w nowym świetle, wpisując je w szeroki kontekst kulturowy. Książka jest wymarzonym hołdem dla twórców okresu, który już wprawdzie minął, ale nadal pozostaje źródłem inspiracji. By mogła powstać, swoje siły połączyli Dakis Joannou, kolekcjoner sztuki i fundator Deste Foundation oraz słynny duet, na co dzień tworzący magazyn „Toiletpaper”: prowokator i rzeźbiarz Maurizio Cattelan oraz fotograf Pierpaolo Ferrari. Na album wydamy 55 euro, www.deste.gr, www.toiletpapermagazine.org Eliza Ziemińska
14 Dział
PRENUMERUJ www.designalive.pl/magazyn/prenumerata roczna prenumerata 70 zł roczna prenumerata studencka 60 zł dwuletnia prenumerata 130 zł dwuletnia prenumerata studencka 110 zł designalive.pl
newsletter 15
Zawsze pod ręką Kalosze jak sardynki
Choć najbardziej deszczowym miesiącem w Polsce jest lipiec, prawdziwa, jesienna chlapa dopiero przed nami. Na ratunek przychodzą, a może przypływają, kalosze o intrygującej nazwie Sardines, pochodzącej od powiedzenia „ściśnięci jak sardynki w puszce”. Hiszpańska projektantka Estel Alcaraz, chcąc mieć obuwie odporne na deszcz zawsze pod ręką, stworzyła kalosze wykonane z elastycznego tworzywa, które można łatwo zwinąć do niewielkich rozmiarów. Prototyp, www.estelalcaraz.com
2
Eliza Ziemińska
Wejdź w nawyk! Elektrowstrząsy osobiste
Wolność natury
3
zdjęcia: materiały prasowe
Stella McCartney dla Adidasa
Potentat odzieży sportowej ujawnił propozycję dla kobiet na jesienno–zimowy sezon. Kolekcję Run dla Adidasa zaprojektowała Stella McCartney. Inspiracją była natura w połączeniu z poczuciem indywidualności i wolności, na którą natura nam pozwala. Powstała z surowców odnawialnych jesienna część kolekcji nastawiona jest głównie na jogę, bieganie i fitness. Podkreśla kobiecą sylwetkę, przeważają w niej interesujące grafiki i naturalne kolory oraz wzory odwołujące się do włókien drewna oraz barw schyłku lata i początku zimy. Za regulację temperatury aktywnego, kobiecego ciała odpowiada technologia ClimaHeat gwarantująca utrzymanie stałego ciepła, by osiągać jak największą wydajność w czasie treningów. Ceny ubrań mieszczą się między 69 a 1 249 zł, www.adidas.pl
4
Najbardziej spektakularnym działaniem Maanesha Sethi było nagranie, na którym wynajęta do tego celu kobieta bije go w twarz, co rzekomo zwiększało jego produktywność. W podobny sposób skonstruował swoje dziecko, czyli Pavloka. Ten trener osobisty w formie minimalistycznej bransoletki to rozbudowany system kar i nagród. Gdy nie zrealizujemy zaplanowanych zadań, Pavlok przekazuje nam mały impuls elektroniczny, zamieszcza porażki na Facebook’u, przeznacza pieniądze na cele charytatywne, blokuje telefon oraz… przekazuje małe pstryczki od innych użytkowników. Twórca tłumaczy ten radykalizm próbą wyrobienia nawyku za pomocą oferowanych trzech programów: EarlyRiser (wcześniejsze pobudki), Focus (nierozpraszanie w internecie) oraz Fit (zwyczaj ćwiczeń). Obecnie wersję beta testuje kilka osób, a oficjalną premierę przewidziano na 2015 rok. Trudno nie pojmować tego urządzenia jako czegoś więcej niż nowy produkt. Manifest? Ironia? Ponury znak czasu, gdy od tak dawna budzą nas urządzenia a nie rytm słońca? Ceny wahają się w przedziale 149–229 dolarów, www.pavlok.com Angelika Ogrocka
Angelika Ogrocka
designalive.pl
16 Dział
Magnetyczny kosmos
Lampa do komponowania
Patrycja Domańska, polska projektantka mieszkająca na co dzień we Wiedniu, wraz z Felixem Gieselmannem zaprezentowała obiekt o kosmicznych konotacjach. Swoją koncepcją zachwycili jury konkursu Biennale Interieur, wchodząc w grono dwudziestu laureatów. Lampa Magnum potrafi dostosować się do naszych potrzeb, co przywołuje skojarzenie z satelitą, który, choć związany orbitą, wędruje po niej i zachowuje swoją odrębność. Skonstruowana jest z aluminiowego, pokrytego czarnym matem drążka oraz dysku emitującego światło. Minimalistyczny projekt, dzięki magnesowi czy zmianom drążka pozwala na dowolne konfiguracje i profilowanie światła – umieszczone na górze rozprasza się po całym pomieszczeniu, a świecące ku dołowi może być ustawiane na różnych wysokościach jako sufitowa lub stołowa lampa. W fazie produkcji, www.patrycjadomanska.com Tekst: Angelika Ogrocka Zdjęcie: Paris Tsitsos
designalive.pl
5
newsletter 17
Światowe marki w sercu stolicy
Zdjęcie: Martyna Rudnicka, Maria Miklaszewska / Mellemrum
Powiśle to pełna młodej energii, inspirująca i otwarta na ciekawe wydarzenia dzielnica. Właśnie tam, nieopodal Centrum Nauki Kopernik i BUW–u, powstało nowe miejsce na mapie warszawskiego designu. W Lipova Showroom spotkały się trzy niezwykłe marki – Vitra, Bolon i Philips. Wybór tych firm nie był przypadkowy. Wiele z ich produktów weszło do kanonu wzornictwa
6
Vitra to szwajcarska firma założona w latach pięćdziesiątych, światowej sławy producent mebli stanowiących zarówno klasykę designu, jak i tych nowoczesnych. Działalność firmy ma na celu rozwój inspirujących, zdrowych i trwałych rozwiązań dla biura, domu i przestrzeni publicznych. Dla Vitry projektowały i robią to nadal największe sławy świata designu i architektury, m.in. Verner Panton, George Nelson, Jean Prouve, Charles i Ray Eames, Frank Gehry, bracia Bouroullec i Jasper Morrison. Z kolei Bolon, zarządzany obecnie przez wnuczki założyciela, Nilsa Erika Eklunda, to szwedzka awangarda wśród wykładzin. Najnowsza technologia pozwala na wprowadzanie efektu trójwymiarowości. Bolon zastosowano w wielu prestiżowych wnętrzach na całym świecie, np. w luksusowych hotelach, biurach czy centrach handlowych. A znany wszystkim Philips pokazał w Lipova Showroom nowe oblicze. Do tej światowej marki od niedawna należą słynne firmy zaliczane do absolutnej czołówki designu oświetleniowego, czyli Luceplan i Modular. W showroomie Philips zaprezentował też nowatorskie systemy pozwalające na nowe podejście w aranżacji wnętrz, czyli Luminous Textile i Lumiblade OLED. Dodatkowo, na Lipowej będzie można zobaczyć produkty dwóch firm, których tradycje sięgają XIX wieku – zewnętrzne donice, wazy i meble włoskiej Serralungi, a także betonowe elementy architektury ulicznej Escofetu z Barcelony. Dla Serralungi projektowała np. Zaha Hadid, a dla Escofetu nie kto inny jak sam Gaudi. Inicjatorem przedsięwzięcia był Robert Pełka, właściciel działającej od 20 lat firmy Marro, która zajmuje się kompleksowym wyposażaniem wnętrz kontraktowych, takich jak: biura, sklepy, centra handlowe czy hotele. Showroom mieści się na ul. Lipowej 7a, lipovashowroom.com Angelika Ogrocka
Dywan improwizowany
rzemiosło z Indii
Dla marki Nani Marquina pracują najwięksi: bracia Bouroullec czy Martí Guixe, a ostatnio również studio Doshi Levien, które tworzą Nipa Doshi i Jonathan Levien. Ich nowa kolekcja – Rabari – nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby nie spotkanie z twórcami ludowymi ze wspólnoty Rabaris z indyjskiego dystryktu Kachchh. Rzemieślnicy, głównie panie, specjalizujące się w tradycyjnym hafcie ręcznym, tchnęły w kolekcję niezwykłego ducha. Podczas pracy nad kolekcją, choć stosowano technikę Sumak, było wiele improwizacji, wykorzystywano nie tylko nowozelandzką wełnę, ale także jedwab, kamienie szlachetne, klejnoty, cekiny, a nawet lusterka. Kolekcja liczy cztery dywany, cena jednego modelu to ok. 6 800 dolarów, www.nanimarquina.com Anna Borecka
7
designalive.pl
18 newsletter
Zaprojektuj smak czekolady Świeży adres
Manufaktura czekolady Chocolate Story to pierwsze miejsce na mapie Polski, w którym praktykuje się zasadę „bean to bar”, czyli od ziarnka do tabliczki. I nie stosuje się półproduktów. By stworzyć działającą od stycznia tego roku firmę, dwójka przyjaciół, Tomasz Sienkiewicz i Krzysztof Stypułkowski, rzucili pracę w korporacji. Ich czekoladziarnia to miejsce, gdzie można wykreować własne smaki. Do dyspozycji mamy aż 52, często zaskakujące, dodatki – pomidory, jagody goji, bazylia, popcorn czy sól morską. Proces przygotowań i produkcji, a także bogaty program warsztatów odbywa się na miejscu, czyli w Łomiankach przy ulicy Brukowej 6a, www.manufakturaczekolady.pl Angelika Ogrocka
8
designalive.pl
9
Spotkanie na krawędzi
zdjęcia: materiały prasowe
Apex Tables duetu Hunting & Narud
Zaprezentowane premierowo na tegorocznej edycji Clerkenwell Design Week stoliki śmiało pogrywają z naszymi przyzwyczajeniami. To już nie drewno, ale szkło w tej konstrukcji jest stabilną podstawą, na której wspiera się drewniany blat. Stoliki Apex to także inteligenta rozgrywka z możliwościami technologicznymi. Krawędzie łączące dwa materiały liczą zaledwie pięć milimetrów. Umieszczone wewnątrz wydmuchanych naczyń drewniane stożki wykonano z amerykańskiego jesionu, wiśni, twardego klonu, dębu i czerwonego tulipanowca. Prototypy, www.huntingandnarud.com Anna Borecka Zdjęcie: Petr Krecji
Szklana rosa
Kolekcja Kristine Five Melvær
10
Wazony Dew autorstwa norweskiej projektantki powstają ze szkła piaskowanego. W środku są kolorowane, z kolei na powierzchni zdobią je matowe paski. To sprawia, że wewnątrz naczynia tworzą się cienie, dodają głębi i tekstury monochromatycznym barwom, jakimi pokryto wewnętrzne płaszczyzny. Wazony w czterech kolorach dmuchane są przez norweskich rzemieślników związanych z cenionym producentem, marką Magnor Glassverk. Całkowicie ręczne wykonanie gwarantuje niepowtarzalność każdego egzemplarza. Właśnie trafiają do katalogu marki, www.kristinefivemelvaer.com, www.magnor.no Marcin Mońka designalive.pl
20 newsletter
Wieża Babel
XVI–wieczne inspiracje Andréason & Leibel
11
Regał Babylon szwedzkiego duetu tylko pozornie wydaje się losowym, przypadkowym połączeniem kawałków drewna. Tak naprawdę to gruntownie przemyślana całość. Twórcy przyznają się do monumentalnej inspiracji – był nim... słynny XVI–wieczny obraz Pietera Bruegela. Babylon Tower Desk jest osobistą przestrzenią do gromadzenia rzeczy. Podobnie jak na obrazie wielkiego Flamanda, także wśród osobistych bibelotów, będą się pojawiać kolejne plany, a to co najistotniejsze być może będzie zgromadzone gdzieś na samym dnie. Regał wykonano z drewna modrzewiowego. Prototyp, www.works.andreasonleibel.com Marcin Mońka
Uwiecznić, wysłać, zwyciężyć
iPhone’owe fotografie
Już po raz siódmy odbył się międzynarodowy konkurs iPhone Photography Awards (IPPAWARDS) skierowany do użytkowników smartfonów marki Apple. Wśród tegorocznych zwycięzców znalazło się 54 fotografów z całego świata. Prace były zgłaszane w siedemnastu kategoriach: zwierzęta, architektura, dzieci, kwiaty, jedzenie, krajobraz, lifestyle, natura, wydarzenia, ludzie, pory roku, martwe natury, zachody słońca, podróże, drzewa i inne. IPPAWARDS jest pierwszym i najdłużej działającym konkursem skierowanym do posiadaczy iPhone’ów. Już rozpoczął się nabór do kolejnej edycji, www.ippawards.com
designalive.pl
12
zdjęcia: materiały prasowe
Tekst: Eliza Ziemińska Zdjęcie: Jose Luis Barcia Fernandez
13
Prywatność w biurze
Nowy pomysł Bram Boo
Belgijski twórca w swoich obiektach unika oczywistości. Podobnie dzieje się w przypadku Mate, czyli połączonych we wspólną całość stolika i ekranu. – Dla mnie to naturalne, że te dwie formy są archetypiczne – wyjaśnia ideę tej projektowej integracji. Mate znajdzie zastosowanie nie tylko w prywatnych mieszkaniach, ale również w biurach, gdzie zapewni niezbędne poczucie intymności pracownikom. Bram Boo zwraca także uwagę na wszechstronność w zastosowaniu tego rozwiązania: może przecież pełnić najrozmaitsze role, stać się np. kącikiem kawowym. Powstaje w różnych kształtach. Premierę zaplanowano na październik, cena nieznana, www.bramboo.be, www.bulo.com Marcin Mońka
14 Posprzątaj!
Porządkujące akcesoria Kieszonek nigdy za wiele. Jeśli Twoje miejsce pracy potrzebuje odrobiny porządku, z pomocą przyjdą pojemniczki z kolekcji duńskiej marki Norman Copenhagen. Dostępne w czterech rozmiarach i sześciu kolorach, pomagają w segregacji, ołówków, papierów, przyborów kuchennych. Mogą być również użyte jako doniczki. Montowane są na ścianie za pomocą specjalnych uchwytów, dzięki czemu łatwo je zdjąć i wyczyścić. Od 14 euro, www.normann-copenhagen.com Eliza Ziemińska designalive.pl
22 newsletter
15 16 Przeczucie Wenecji
Posiedzieć na mieście
Serenissima – kolekcja powstała dla marki Moroso ma bardzo czytelną inspirację. Stała się nią Wenecja ze swoją historią i kulturową tradycją. Dwójka twórców, Giorgia Zanellato i Daniele Bortotto, zdecydowała, że spojrzy nie tylko bliżej, ale i głębiej na miejskie mury, ich faktury, kolory, ślady skorodowania, swobodne przejścia z lądu na wodną taflę. To wszystko „przegląda się” w kolekcji, którą tworzą: siedzisko Il Doge oraz stolik Alta Marea. Tylko od naszej wyobraźni zależy, w jaki sposób je ze sobą zestawimy. Kolekcja nie trafiła jeszcze do cenników marki, www.moroso.it Anna Borecka
Mała apokalipsa Zestaw do przetrwania Ten przedmiot mógłby pojawić się wśród wynalazków, jakimi posługuje się Agent 007. Jednak nie jest to filmowy gadżet, a raczej podręczny zestaw do przetrwania. Voyage on the Planet, mimo że pojawił się całkiem niedawno, już wzbudził kontrowersje. Bo przecież mówienie o apokaliptycznym zagrożeniu najczęściej nie odbywa się „na poważnie”. Oczywiście mówią o nim politycy, naukowcy czy dziennikarze, a w repertuarze każdego kina zawsze znajdziemy przynajmniej jeden katastroficzny film. Tajwański projektant Chiu Chih zaproponował zestaw składający się z dwóch rurek oraz boksu, w którym umieszczono żywą roślinę, czyli gwarancję oczyszczonego, świeżego powietrza. Zestaw zakładamy jak plecak, a następnie przechadzamy się po zanieczyszczonym, może tuż po jakimś ataku, mieście. Przykładem może być sesja zdjęciowa towarzysząca projektowi, wykonana na gruzach jednej z dzielnic chińskiego Wuhan. Jego twórca przyznaje jednak, że to futurystyczna wizja, niekoniecznie związana z wojnami – Chiu Chih przestrzega w ten sposób m.in. przed skutkami niekontrolowanego zanieczyszczania atmosfery. Prototyp Marcin Mońka
designalive.pl
newsletter 23
17
Origami na wodzie
zdjęcia: materiały prasowe
Kajak składak
Dla tych, którzy dobrze znają przygody Inspektora Gadgeta Oru Kayak nie powinien być żadnym zaskoczeniem. Składany w zgrabną walizeczkę, ponad 3,5–metrowy kajak to projekt pochodzący z San Francisco, rozwinięty dzięki platformie Kickstarter. Wykonany z odpornego, dwuwarstwowego plastiku, może być wykorzystywany w każdych warunkach. Tajemnica tkwi w zagięciach i sposobie składania płaskiego materiału w wyporną łódkę. Cena to 1 195 dolarów, www.orukayak.com Eliza Ziemińska
designalive.pl
24 newsletter
18
Krzesło z dziur
Dot studia Scholten & Baijings
Jak sprawić, aby plastikowe krzesło nabrało zmysłowego wymiaru? Takie pytanie zadali sobie projektanci z holenderskiego studia. I odpowiedź odnaleźli w perforacjach. W sumie krzesło Dot zdobi 1 300 drobnych otworków, które w znaczący sposób wpływają na jakość użytkowania, czyli obdarzają nowymi doświadczeniami dotykowymi. Perforacje stymulują też doznania estetyczne, tworząc intrygującą grę świateł i cieni. Funkcjonalnie krzesła Dot sprawdzą się w każdej przestrzeni – także w deszczowym klimacie, gdzie perforacje umożliwiają błyskawiczny odpływ wody. Powstały dla duńskiej marki Hay. Cena nieustalona, www.scholtenbaijings.com, www.hay.dk Anna Borecka
COS dla kultury Nowa wersja klasyki
Szwedzka marka COS wypuściła nowy, limitowany model butów Serpentine w wersji dla kobiet i dla mężczyzn. To przeprojektowane, letnie wersje klasycznych pantofli, wykonane z gładkiej, czarnej skóry. Zostały nazwane na cześć tegorocznego cyklu wydarzeń artystycznych, odbywających się w ramach Park Nights w Londynie organizowanych przez Serpentine Galleries, które są wspierane przez COS. Impreza będzie trwać od czerwca do października 2014 roku w Serpentine Pavilion. Cena za buty wynosi 125 euro, www.cosstores.com, www.serpentinegalleries.org Eliza Ziemińska
designalive.pl
zdjęcia: materiały prasowe
DZIAŁ 25
19 20 Nieprzemijająca
Orska w obiektywie Dzienisa
Czy to przez autosugestię, czy na zasadzie samospełniającej się przepowiedni, człowiek zawsze szukał oparcia w świecie materialnym. Eternal – rozsypana po całym Newsletterze, najnowsza kolekcja Anny Orskiej jest oparta na inspiracjach tajemniczymi obiektami wywodzącymi się z baśni i sag: amuletami, węzłami, pierścieniami. Bez względu na powód, najważniejsze jest, by otaczać się pięknymi przedmiotami, a moc z piękna popłynie. Orska ma na swoim koncie już ponad tysiąc wdrożonych projektów, a od trzech lat pracuje nad własną marką. Ceny zaczynają się od 150 zł. Niemal równocześnie światu Orska pokazała nowe oblicze swojej marki, a właściwie oblicza. Ludzi prawdziwych – archeologa Tomka, przedsiębiorcy Bartka, sportsmenki Agnieszki, ekonomistki Magdaleny (na zdjęciu z bransoletką z serii Eternal). W obiektywie Przemka Dzienisa w sumie zatrzymano 10 postaci. Gotowe zdjęcia bohaterów codzienności zostały zestawione z najlepszymi realizacjami projektantki i sfotografowane ponownie. Pełne efekty można zobaczyć na www.orska.pl Tekst: Róża Kuncewicz Zdjęcie: Przemek Dzienis
designalive.pl
26 newsletter Dział
21 Wsparcie dla przyjaciół
Regał pozornie swobodny Na pierwszy rzut oka ten prosty regał przede wszystkim idealnie wpisuje się do minimalistycznych wnętrz, a także wszędzie tam, gdzie nie narzekamy na nadmiar przestrzeni. Czego jednak nie robi się dla przyjaciół – a jak wiadomo do grona tych najwierniejszych wielu z nas zalicza książki. I to właściwie one są głównymi „bohaterami”. Stąd też prosta konstrukcja wykonana z jesionu będzie dużym „wsparciem” dla książek, które akurat zamierzamy przeczytać. Buchheimer, choć pozornie swobodnie opiera się o ścianę, w rzeczywistości jest bardzo trwały i stabilny – można go bowiem dla pewności przymocować. Regał zaprojektował Martin Breuer Bono dla marki Nils Holger Moormann. Kupimy go za 195 euro, www.moormann.de, www.breuerbono.com Marcin Mońka
designalive.pl
Na tropie Kubusia
22
Naczynia dla japońskiego Disney’a
Projektanci japońskiego studio Nendo już od dłuższego czasu udowadniają, że nie ma rzeczy, której nie mogliby zaprojektować. Tym razem stworzyli serię naczyń inspirowanych przygodami słynnego Kubusia Puchatka. Niesforny miś został przyłapany w najbardziej rozpoznawalnych sytuacjach, oczywiście w drodze po miód. Cała seria powstała na zamówienie japońskiego oddziału Walta Disneya, www.nendo.jp, www.disney.com
zdjęcia: materiały prasowe
Eliza Ziemińska
designalive.pl
28 newsletter
Gra świateł
Surrealistyczna lampka Zainspirowany pełnym światła malarstwem René Magritte’a, włoski projektant Alessandro Zambelli stworzył niewielką, drewnianą lampkę Woodspot. Wykonany w całości ręcznie, geometryczny obiekt został podparty jak ramka na zdjęcie. W ten sposób, nie gubiąc swojej funkcji, lampka przywołuje skojarzenia z surrealistycznym światem z obrazów belgijskiego artysty. Projekt powstał dla włoskiej marki Seletti i miał swoją premierę w czasie trwania tegorocznych targów Maison et Objet w Paryżu, www.alessandrozambelli.it, www.seletti.it Eliza Ziemińska
24
23
Halo, tu włókno!
Pierwsze na świecie krzesło powstałe z materiałów kompozytowych – włókien węglowych – wykorzystywanych w bolidach wyścigowych właśnie przygotowuje się do światowej premiery. Może dlatego też nosi dość skromną, choć powitalną, nazwę Halo. Materiał użyty do produkcji krzesła nazywa się Hypetex, a inżynierowie związani m.in. z Formułą 1 pracowali nad nim podobno od siedmiu lat. Halo zaprojektował Michael Sodeau. – Hypetex otwiera drzwi w zakresie nowych możliwości projektowych. Jego wytrzymałość, lekkość i żywe kolory sprawiają, że stał się ekscytującym nowym materiałem dla branży projektowej – przyznaje twórca. Premiera Halo zaplanowano na jesień tego roku, www.hypetex.com Jarda Ruszczyc
designalive.pl
Zdjęcia: Studio Badini Createam, materiały prasowe
kompozytowa formuła
DZIAŁ 29
25 Konstruktywizm Bauhaus z refleksją
Znany holenderski projektant i wizjoner Roderick Vos rozwiązań projektowych poszukuje w architekturze. Chętnie sięga po idee Bauhausu, nie stosuje ich jednak ze ślepą wiarą i przekonaniem. Zwraca uwagę na konstruktywistyczne tendencje, ale pozostawia też wiele miejsca na własną intuicję. – Zawsze miałem wątpliwości, czy tylko „projektowanie ściśle według metody” może dać dobre rezultaty – przyznaje twórca. Efektem jego poszukiwań formalnych jest kredens Montigny, udany mariaż geometrii z funkcjonalnością. Dostępny na zapytanie, www.roderickvos.com Marcin Mońka
26
Stal i dżins Klasyk odnowiony
Kończąca w zeszłym roku stulecie swojej działalności firma Pastoe odświeża swoje ikoniczne produkty. W kolaboracji z młodą, również holenderską, dżinsową marką Tenue de Nimes Pastoe nadała nowe życie krzesłu FM06. Wcześniej odnowiono resztę rodziny, którą w latach 50. zaprojektował duet Cees Braakman i Adriaan Dekker. Prostotę, ale i funkcjonalizm podkreśla użycie stalowego drutu jako głównego elementu konstrukcji. Co więcej dodano tapicerowane odpinane poduszki. Dostępne są w trzech kolorach: szarym, czarnym oraz niebieskim. Cena krzesła to ok. 1 125 euro, www.pastoe.com, www.tenuedenimes.com Angelika Ogrocka
designalive.pl
30 newsletter
Na ratunek
Walkie–talkie do smartfonów
W czasie huraganu Sandy rodzeństwo Daniela i Jorge Perdomo zauważyli, iż nieaktywne wieże komórkowe uniemożliwiają codzienny kontakt. Ten incydent zainspirował ich do stworzenia urządzenia goTenna. Wystarczy sparować go z telefonem, by komunikować się niezależnie od sytuacji – na koncercie, podczas górskiej wędrówki czy w trakcie kataklizmu. Dostęp do sieci wi–fi jest niepotrzebny, gdyż goTenna zapewnia kontakt z każdym, kto urządzenie posiada, a wszystkie usługi są darmowe. Ponadto wysyła komunikaty o lokalizacji, posiada mapy, a także opcję „shout”, która użyta powoduje, że inni użytkownicy mają przybyć nam na pomoc. Oprócz tego pełni funkcję komunikatora – potrafi tworzyć własne grupy, wysyłać i odbierać wiadomości, a nawet je szyfrować czy powodować ich samozniszczenie. Lekkość, wytrzymałość i odporność na warunki atmosferyczne pozwala działać urządzeniu do 72 godzin bez ładowania. Dostępne w parach, od 149,99 dolarów, static.gotenna.com. Angelika Ogrocka
28 designalive.pl
27
DZIAŁ 31
Chłód mobilny Nowe oblicze lodówki
Przenośna lodówka nie musi być nudna! Pomysł Ryana Greppera to multifunkcjonalne urządzenie idealne na każdy wyjazd. Coolest Cooler zawiera bowiem kilka technologicznych udogodnień, w tym: ładowarkę USB, wodoodporny głośnik, blender, otwieracz do butelek czy wyjmowane talerze mogące być także deską do krojenia. Ponadto może pełnić funkcje wózka dzięki wysuwanemu uchwytowi, kołom i specjalnej gumie przytrzymującej bagaże. Pamiętajmy jednak o podstawowym zadaniu, czyli chłodzeniu – Coolest zawiera dwie oświetlane komory chłodzące. Do kupienia tylko za pośrednictwem portalu Kickstarter, na którym w trakcie tygodniowej kampanii zarobiła prawie pięć milionów dolarów potrzebnych na jej produkcję. Cena od 299 dolarów, coolestkickstarter.com
zdjęcia: materiały prasowe
Angelika Ogrocka
29
Kablojad zwycięzca
sukces na miarę Podkładowcy?
Po raz drugi odbył się konkurs Dobrą Rzecz Zaprojektuj. Dla społecznie zaangażowanej marki WellDone należało stworzyć obiekt, który może powstać przy użyciu materiałów dostępnych w warunkach produkcyjnych przedsiębiorstwa społecznego prowadzonego przez Fundację Być Razem, czyli drewna, stali, aluminium, sklejki, tkaniny czy filcu. Główna nagroda przypadła Klaudii Kasprzak, studentce Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Jej Kablojad to nic innego, jak prosty przedmiot służący do odkładania, przytrzymywania i segregowania kabli, jakimi posługujemy się na co dzień, korzystając z urządzeń elektronicznych. Autorka w nagrodę otrzymała pięć tys. zł, a jej obiekt trafi do produkcji. Dołączy tym samym do słynnej Podkładowcy i innych drobnych domowych akcesoriów również tworzonych przez markę WellDone, www.welldone.co Marcin Mońka designalive.pl
32 newsletter
Burza w pokoju
lampa interaktywna
W 2012 roku Richard Clarkson opublikował Cloud Version 1.0. Potrzeba rozwoju, sugestie użytkowników oraz poszukiwanie idealnego puchu, zaowocowały drugą wersją lampy Cloud, do produkcji której użyto poliestrowego włókna hipoalergicznego. Jak nazwa wskazuje, obiekt ma przywoływać chmurę i to nie byle jaką, bo burzową! Gdy czujniki ruchu wykryją naszą obecność, rozpoczyna się audiowizualny spektakl. Wbudowany system głośników oddaje odgłosy grzmotów, a przez produkt przebiegają liczne imitujące błyskawice światła. Ponadto istnieje możliwość przesłania do lampy muzyki za pomocą Bluetooth. Ceny, w zależności od rodzaju chmury, wahają się od 240 do 4 500 dolarów, www.richardclarkson.com Angelika Ogrocka
30
DZIAĹ 33
designalive.pl
34 Krystyna Łuczak–Surówka SELEKCJA
ATLANTYDA DESIGNU
Zawód historyka designu z punktu widzenia terminologii i edukacji jest w Polsce zawodem nieistniejącym. Nie ma takiego kierunku studiów. Nie istnieje kod tego zawodu w Klasyfikacji Zawodów i Specjalności. Na pytanie „kim jestem?”, mogłabym odpowiedzieć: „jestem, choć mnie nie ma”
N
ominalnie mam dyplom historyka sztuki. Na wizytówce „historyk i krytyk designu”. Bywam detektywem. Sprawdzam adresy ze starych katalogów wystaw, ciesząc się, że dawniej nie obowiązywała ustawa o ochronie danych osobowych. Tak poznałam wielu projektantów. Rozmowy z nimi, odnajdywanie archiwalnych zdjęć, odurzający zapach starych czasopism, trofea w postaci katalogów czy instrukcji obsługi oraz polowania na smaczne kąski na aukcjach, targach i odkrycia ze śmietników bywają niczym badania tajemniczego, nieodkrytego dotąd lądu. Cieszy mnie każdy nowy ślad. Mój „nieistniejący” zawód nauczył mnie wiele pokory. Nauczył mnie również wiary w cuda. Rok temu zdarzył się jeden. W mojej kolekcji pojawiły się cztery Muszelki projektu Teresy Kruszewskiej, postaci ważnej w moim życiu zawodowym i osobistym. W rozmowach z projektantką, których tak wiele przeprowadziłyśmy w ostatniej dekadzie, wspominałam o moim marzeniu, by posiąść choć jeden jej mebel. Komplet to byłby cud. Najbardziej rozpoznawalny polski projekt spędził pół roku w komisie u pewnego sprzedawcy. Jak powiedziała sama Kruszewska „czekał na mnie”. Niemal rok temu siedziałyśmy w jej pracowni – każda na Muszelce – zachwycając się urokiem i siłą tych ponad 50–letnich krzesełek. Chcąc wiedzieć więcej, odnalazłam i rozmawiałam o nich z poprzednim właścicielem, poznając historię ich zakupu z wystawy w Pałacu Kultury i Nauki. Delikatna, ale wytrzymała drewniana konstrukcja o rozchylonych na zewnątrz, zwężających się ku dołowi nogach. Siedzisko niczym muszla z uformowanej na kopycie sklejki. Miejsce łączenia
designalive.pl
*Historyczka i krytyczka wzornictwa. Wykłada na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Specjalistka od polskiego designu
warstw materiału na oparciu w oryginalnym projekcie przykrywa oplot z linki igelitowej. Muszelki, które kupiłam, przetrwały w stanie niemal idealnym, tylko linki nie wytrzymały próby czasu. Brak oplotu pozwala zobaczyć jak wysokiej klasy stolarze pracowali w spółdzielni ŁAD. Zewnętrze warstwy forniru są w miejscu łączenia wyszlifowane w szpic, idealnie połączone. Nie jest jednak pojedynczym projektem, choć przez wielu tak jest postrzegana. Jest częścią zestawu mebli mieszkaniowych, którym w 1956 roku Kruszewska debiutowała publicznie na wystawie XXX–lecia ŁAD–u w warszawskiej Zachęcie, jako
przedstawicielka najmłodszej wówczas generacji członków spółdzielni. Zestaw obejmował: stoły zestawiane, krzesełka i fotel Muszelka, leżankę i półki. Atrakcyjna forma siedziska przyniosła mu uznanie od momentu powstania i tak zyskało status ikony. Wykonane przez Kruszewską na stypendium w USA w roku 1966 stołeczki to kolejny dowód jej ogromnego talentu. Mebel dla dziecka, czyli użytkownika, któremu dedykowała wiele projektów. Ten wymagał od niej wiele pracy, również fizycznej. W zaaranżowanej w warsztatach amerykańskiej szkoły komorze ciśnieniowej zrobiła stołeczek i krzesełko. Użytkowe obiekty wyglądające niczym rzeźba. Niemal pozbawione linii prostej. Miękkie, naprzemienne linie tworzą niezwykle wytrzymałą konstrukcję z zaledwie kilku warstw klejonego mahoniowego forniru. Dobrze pokazują wybitną projektantkę, jaką była Teresa Kruszewska ( 10.04.1927–6.06.2014 ). Zdolna plastycznie. Znakomita konstruktorka. Uparta badaczka możliwości materiału. Tytan pracy ceniący prostotę rozwiązań. Jej projekty cechuje mądrość i lekkość niezależnie od skali – krzesło, stołek dla dziecka czy wrażliwy na każdy podmuch wiatru mobil. W tym roku Kruszewska odeszła. Jej projekty pozostały. Piszę ten tekst w mojej pracowni w towarzystwie Muszelek i fornirowych stołków, które podarowała mi na Gwiazdkę. Brak mi naszych rozmów. Brak tego jak mówiła do mnie: „Krystynko”. Jej uśmiech mam przed oczami, pisząc o niej książkę. Będą zdjęcia dotąd niepublikowane, projekty nieznane. Mój „nieistniejący” zawód daje mi czasem przyjemność odkrywania wspaniałych, tajemniczych lądów projektowego świata.
portret: rafał placek
Tekst: Krystyna Łuczak–Surówka Zdjęcie: Jan Lutyk
DZIAŁ 35 Projekty Teresy Kruszewskiej pochodzą z prywatnej kolekcji Krystyny Łuczak–Surówki: Krzesełka Muszelka, 1956, prod. Spółdzielnia Plastyków ŁAD Krzesełka dla dzieci, 1966, wykonane własnoręcznie na stypendium w Rhode Island School of Design w Providence, USA Mobil, projekt lata 50., wykonane własnoręcznie w 2010 roku
designalive.pl
36 Dział
Nie istnieje chyba druga taka opowieść, rozpalająca wyobraźnię i skłaniająca do snucia domysłów. Ileż teorii, także tych spiskowych, narodziło się przez wieki! TEKST: MARCIN MOŃKA, ILUSTRACJA: ALICJA WOŹNIKOWSKA-woźniak
designalive.pl
sztuka życia 37
opowieść o poszukiwaniach, byłby to najdłuższy, bo trwający do dziś, serial świata. Wystarczy przypomnieć sobie zamieszanie, jakie wywołały zdjęcia uczynione przez Google przed kilkoma laty. Tropiciele zagubionego lądu chcieli widzieć na nich dokładnie opisane przez Platona rozwiązania architektoniczne, oczywiście na dnie Atlantyku. I nie był to pierwszy przypadek, wiążący ten ocean z zatopionym lądem, który jest źródłem dumnej nazwy całego akwenu. Prób umiejscowienia Atlantydy w określonej przestrzeni globu jest do dziś wiele, „widziano” ją np. na Karaibach, w Andach, oczywiście w basenie Morza Śródziemnego, Ameryce, na wielu europejskich wyspach, półwyspach i przylądkach. Gdyby prześledzić wszystkie domysły i sugestie, a także kierunki wypraw poszukiwawczych, nietrudno odnieść wrażenie, że Atlantyda mogłaby znajdować się wszędzie. I może właśnie o to chodzi? Przecież to taki piękny mit założycielski dla wszystkich kultur świata, głoszący: To właśnie nasz skraj ziemi powieść o tej mitycznej krainie to najczę- dziedziczy atlantycką tradycję! ściej powtarzany mit, znany lepiej niż bohaterowie „Iliady”, „Odysei”, czy też nieco Dominacja późniejsi władcy masowej wyobraźni, jak Co takiego jest w tej Atlantydzie, że zdomiAbelard i Heloiza, a nawet cały urzekają- nowała wyobrażenia o miejscach wprawcy i usystematyzowany świat stworzony dzie odległych, a jednak wyśnionych na potrzeby literackich dzieł przez J. R. R. i wymarzonych? I dlaczego tak kurczowo Tolkiena. Ten ostatni zresztą, wzorując się się ich trzymamy? Niedawno pod naszym na Atlantydzie, stworzył w swoich książ- patronatem ukazała się kolejna książka, kach wyspę Númenor, dzięki inspiracji która mityczną krainę ma w tytule. To „TaPlatona. W innym słynnym literackim trzańska Atlantyda” (Piotr Mazik, Wydawtekście – „Dwadzieścia tysięcy mil pod- nictwa Tatrzańskiego Parku Narodowego, morskiej żeglugi” Juliusza Verne'a pojawia 2014), która dołączyła jeśli nie do setek, się wątek odkrycia przez Kapitana Nemo to tysięcy innych publikacji, operujących ruin Atlantydy. określoną symboliką i nawiązaniami. I nie Mityczna Atlantyda miała bezpowrotnie ma w tym nic złego. To przecież nie tylko zniknąć w czeluściach i wodnych odmę- dowód na szlachetność ludzkiego ducha, tach w IX tysiącleciu przed Chrystusem. lecz także poszukiwań granic własnych Przywoływana jest jednak do dziś udowad- możliwości, chęci sięgania po ideały i realiniając, że pamięć, ludzka i zarazem sym- zacji marzenia o mądrym i lepszym świecie. boliczna, ma długie trwanie. Zapewne nie Krótkie spojrzenie na istniejące do dziś opisy miałaby tak dobrej prasy, gdyby nie popu- Atlantydy wskazują miejsca, skąd biją źródła laryzatorska działalność wspominanego energii, niezbędne do tworzenia „Zagłady już Platona, który mocno zaangażował się Atlantydy”, „Kresowej Atlantydy”, „Atlanw upowszechnianie wiedzy na jej temat. tydy odnalezionej” czy „Dziecka Gwiazd Tak sugestywnie ją opisywał (m.in. w dia- Atlantydy” (to wszystko tytuły kilku tylko logach „Timaios” i „Kritias”), że nie tylko z brzegu książek). Przecież każdy z nas spojemu współcześni istnienie, a potem zato- gląda w ten inny, lepszy świat, który być pienie Atlantydy przyjęli niemal za pewnik, może kiedyś do nas powróci. a przynajmniej za fakt, który nie wymaga Od lat nie tylko w europejskim kręgu kulkolejnych dowodów. W końcu Platon był turowym przyjmuje się, że była to cudowna uważany za tak duży autorytet, że nawet kraina, zamieszkiwana przez wspólnotę wątpliwości wyrażane przez Arystotelesa żeglarzy. Ówcześni Atlanci posługiwali się na niewiele się zdały. zaawansowanymi technologiami, tworzyli monumentalną architekturę, stworzyli moAtlantyda jest wszędzie delową stolicę zbudowaną z kilku koncenWiara wielu osób w istnienie Atlantydy trycznie ułożonych kanałów, oddzielających wyzwoliła ogromną potrzebę odszukania poszczególne strefy (wypoczynkową, hanjej niemal za wszelka cenę. Pamiętacie dlową, plac królewski). Wszystko okazało „Gorączkę złota” z Charlesem Chaplinem? się jednak zbyt wspaniałe, aby przetrwać Do dziś możemy żałować, że wybitny aktor – ludzkie słabości sprawiły, że po utracie nie stworzył „Gorączki Atlantydy”. Gdyby niewinności przez mieszkańców zmienił się postanowił przenieść na filmowy ekran kąt, pod którym świeciło słońce, a to pocią-
gnęło za sobą rozmaite wstrząsy – trzęsienia ziemi, wulkaniczną lawę, a w końcu doprowadziło do zalania wyspy wodą. Być albo nie być Poszukiwanie Atlantydy to zajęcie nie tylko badawcze, choć na każdej półkuli znajdziemy i dziś naukowców, którzy swoje piękne kariery poświęcili właśnie pracom na rzecz zatopionego lądu, oczekującego wciąż na ponowne odkrycie. Pewnie niejednokrotnie mogli szeptać między sobą: „Piękna jest droga, którą podążamy, a osiągnięcie celu nie daje już takiej satysfakcji”. Pociągający wciąż jest element niepewności, czy Atlantyda w ogóle istniała. Istnieli albo nie istnieli. Na wyspie albo nie na wyspie. Ocean albo nie ocean połknął ich albo nie. To pierwsze wersy „Atlantydy” polskiej Noblistki Wisławy Szymborskiej. Tak jak Atlantyda to pewna hipotetyczność, tak i nasze ziemskie wysiłki lubią przyjmować naturę nieoczywistego, nie do końca czytelnego wyobrażenia. Wielu osobom bliższa jest romantyczna ze swej natury wykładnia, że „zaginionych lądów” możemy poszukiwać też na własną rękę. Czy rzeczywiście jest taka idealna i cudowna, jak widział ją Platon, a w ślad za nim setki naukowców, podróżników, pasjonatów? Czy wszystkie tajemnice rzeczywiście chcielibyśmy poznać, wyciągnąć z głębin pamięci? A może lepiej pozostawić je tam, gdzie czują się najpewniej – zahibernowane, z zapisanymi gdzieś wspomnieniami i doznaniami, na dnie tajemniczej, wewnętrznej Atlantydy, którą każdy bez wyjątku nosi w sobie. Atlantyckie zanurzenie Atlantyda stymuluje nie tylko indywidualne, pojedyncze pragnienia i wysiłki, wpływała na rozwój całych kultur i cywilizacji. Istniejąc w wielu koncepcjach udowadnia śmiało, że chyba nikt nigdy nie widział jej na własne oczy. Wielość nauk, teorii, dziedzin i idei to bez wątpienia także wpływ Atlantydy – skoro dopuściliśmy do naszych świadomości tak wiele, sprzecznych czasami ze sobą, teorii dotyczących zatopionego lądu, dlaczego też w podobny sposób nie potraktować nauki i teorii. Jeśli rzeczywiście miała tak mocno rozwiniętą cywilizację – dlaczego nie założyć, że to właśnie tam narodziła się ludzkość wraz z własną samoświadomością? Warto też zastanowić się o ile bylibyśmy ubożsi, gdyby nie Atlantyda i jej zbawienny wpływ na ludzkie poszukiwania i pragnienia. Często niewyjaśnione potrafi pozostawić naprawdę głęboki ślad, uruchamiając sprawy, sytuacje i wydarzenia, które wcześniej uznaliśmy za utracone. Altantydo, trwaj… designalive.pl
Miasto z warstw
Miasto nie jest zwiedzane, lecz nabywane. W kufrze matrosa skórzany pas z Hongkongu spoczywa obok panoramy Palermo i zdjęcia dziewczyny ze Szczecina – zanotował w „Ulicy jednokierunkowej” Walter Benjamin, niemiecki filozof, teoretyk kultury, piewca koncepcji „flâneura” – „człowieka tłumu”, swobodnie przemierzającego kolejne metropolie świata i kontemplującego miejskie życie TEKST: MARCIN MOŃKA
designalive.pl
architektura 39
zdjęcie: materiały prasowe
Nowy gmach Filharmonii Szczecińskiej to jedna z najodważniejszych realizacji architektonicznych w ostatnich latach. Miasto nad Odrą znaczenie obiektu podkreśla na każdym kroku – już dziś w Szczecinie o tej świątyni muzyki mówi się jako o nowej ikonie miasta
40 architektura
T
ak jak marynarze z początku XX wieku, których uczynił Benjamin bohaterami jednego z rozdziałów „Ulicy...”, tak i XX–wieczni flenerzy docierali do Szczecina, miasta zagadki, historycznego skupiska rozmaitych narracji, gdzie od kilkuset lat mieszały się języki. Odkąd miasto przystąpiło do Hanzy w XIII wieku, przez wieki rozbrzmiewały w nim rozmowy po francusku, szwedzku, polsku, niemiecku, rosyjsku czy duńsku. Miasto co jakiś czas było „nabywane”, a jego najnowsza historia to kolejna warstwa do zapisania. designalive.pl
Szczecin, Paryż, Londyn... Dzisiejszy flener, przybywając do Szczecina (dawniej Stettina), może poczuć się jak w Paryżu czy Londynie. To nie żart! Gwiaździsty układ urbanistyczny, który jest znakiem rozpoznawczym miasta, przywodzi na myśl francuską stolicę. I choć historycy tego nie potwierdzają, krążą pogłoski, że to baron Georges Haussmann, projektant Paryża, stworzył też wizję urbanistyczną dla grodu nad Odrą. Coś w tym jest… W Paryżu istnieje jeden plac gwiaździsty, do którego
zbiega się 12 ulic. Szczecin ma sześć takich placów, łączących osiem, sześć i pięć traktów. Dlatego miasto czasami bywa nazywane „Paryżem w mikroskali”. Przemierzający Szczecin flener natrafi na wiele śladów, usłyszy o postaciach, które wielobarwnej i wielowątkowej opowieści o mieście nadają wyrazisty smak. Do galerii tej należą np. dwie caryce – urodziła się tutaj Katarzyna II, a duch żyjącej w XVII wieku Sydonii von Borck – jednej z najsłynniejszych czarownic – wciąż unosi się gdzieś ponad dachami kamienic. Z kolei istniejący do dziś Domek Grabarza był zamieszkiwany przez cmentarnego ogrodnika. Drewniana
zdjęcia: kamila matczak, materiały prasowe
Gmach wzniesiono u zbiegu ulic Matejki i Małopolskiej. Jego autorem jest barcelońska pracownia architektoniczna Estudio Barozzi Veiga. Zaproponowana przez nich surowa, strzelista forma budynku zwyciężyła w międzynarodowym konkursie architektonicznym, pokonując blisko 40 innych projektów
chatka powstała w 1928 roku, lecz tereny, na których stoi, sięgają czasów hugenockich i nieistniejącego dziś cmentarza. Bo Szczecin to przykład miasta–palimpsestu, w którym możemy odkrywać kolejne warstwy, zaglądać pod powłokę tej najaktualniejszej historii. Spośród wydarzeń z ostatnich lat wyobraźnię miłośników sztuki rozpalały ślady prowadzące do słynnego romantycznego malarza angielskiego Josepha Mallorda Williama Turnera, prekursora impresjonistów, który w roku 1835 w drodze do Wenecji odwiedził Szczecin. Dopiero w 2006 roku w londyńskiej Tate Gallery odnaleziono 17 szkiców artysty, przedsta-
wiających miasto. Tym samym Turner stał się drugim, po Edwardzie Burnie–Jonesie, słynnym brytyjskim malarzem, który poznał miasto nad Odrą i stworzył portret Sydonii von Borck. „Dziewiąta” Ludwiga van Beethovena Słynni malarze nie odwiedzili jednak wybudowanego jeszcze w XIX wieku Konzerthausu, gdzie wybrzmiewały utwory Wagnera, Mozarta, R. Straussa czy Brahmsa. Oddany do użytku w 1884 roku budynek został uszkodzony podczas nalotów samolo-
tów alianckich w czasie hekatomby II wojny światowej, rozebrano go w latach 60. XX wieku. Dźwięki muzyki ucichły, zastąpione w którymś momencie przez hałas samochodowych silników. W miejsce Konzerthausu pojawił się bowiem... parking. Ponad pół wieku potrzebowało miasto, aby przestrzeń tę, „oddać” ponownie muzyce. A przecież Szczecin nigdy nie był muzyczną pustynią – np. w XIX wieku działał tu znakomity kompozytor i instrumentalista Johann Carl Gottfried Loewe, który doprowadził do wykonania wielu wybitnych dzieł w grodzie nad Odrą. To dzięki jego wysiłkom w Stettinie zabrzmiała „Pasja według św. Mateusza”
Obiekt powrócił do historycznego miejsca, gdzie przed laty wybrzmiewała muzyka. Jeszcze do niedawna z tamtych czasów zachowały się jedynie filiżanki z napisem „Konzerthaus Stettin”. Obecnie ożyły wspomnienia, a od września muzyka wybrzmiewa dokładnie w tym samym miejscu, w którym stał kiedyś Konzerthaus
i „Pasja według św. Jana” Jana Sebastiana Bacha. Loewe dyrygował też szczecińskim prawykonaniem IX Symfonii Ludwiga van Beethovena oraz światowym prawykonaniem uwertury koncertowej do „Snu nocy letniej” Williama Szekspira, skomponowanej przez Felixa Mendelssohna–Bartholdy’ego. Słynna IX Symfonia Ludwiga van Beethovena na początku września tego roku zabrzmiała ponownie w tym samym miejscu Szczecina, gdzie kiedyś wznosił się Konzerthaus, a dziś góruje nad okoliczną zabudową nowy gmach Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza. Jego forma, przywodząca na myśl górskie szczyty (co zrozumiałe przy takim patronie!), wyzwala emocje i prowokuje do dyskusji. Dźwięki i doznania Muzyczna świątynia, zamknięta w nieprzejrzystym gmachu ze znakomitą akustyką, to – także w sensie muzycznym – idea czysta, niezwykły sposób artykulacji bryły. Efemeryczna i podkreślająca swój charakter bielą elewacji działa na zmysły tak mieszkańców jak i flenera, który dostrzeże ją już z daleka. Sąsiedztwo, jakim mogą cieszyć się XIX–wieczne kamienice przy ul. Małopolskiej (dawnej Augustastrasse), to przygoda porównywalna z wizytą w kosmosie – obiekt wśród ceglastych budynków przywodzi na myśl futurystyczne konotacje. Kształt budynku to w pewnym sensie wyłaniająca się bryła, mogąca kojarzyć się nie tylko ze szczytami górskimi, ale i oceaniczną górą lodową, swobodnie dryfującą pomiędzy wzburzonymi falami. Falami dźwięków i falami doznań. designalive.pl
Pamiętajmy, że miasto realizuje wizję Floating Garden – Pływającego Ogrodu. – Nowoczesnej, ekologicznej metropolii, która stwarza swoim mieszkańcom warunki do rozwoju zawodowego i do realizacji swoich pasji, także tych związanych z kulturą – podkreśla Piotr Krzystek, prezydent miasta. Nowa Filharmonia jest jednym z jej elementów.
ny zamek. Fasada jest wypełniona tysiącami lamp ledowych, które umożliwiają iluminacje. Prześwietlenie budynku na co dzień nie jest jednak potrzebne, choć wieczorami oświetlony śnieżnobiałą barwą gmach sprawia wrażenie, jakby otaczała go delikatna mgiełka. Gdy już zaspokajamy zmysł wzroku, pomyślmy o geometrycznym rytmie, na jaki postawili architekci z Estudio Barozzi Veiga. Komponowanie Budynek został w pewnym sensie „skomponowany”, podobnie jak dzieje się w muarchitektury zyce: z prostych dźwięków powstaje piękny Powróćmy zatem do niecodziennej bryły, utwór muzyczny, z geometrycznych form która po zmroku zamienia się w oświetlo- wyłoniła się bryła, ze swoją intrygującą nar-
zdjęcia: marcin mońka, materiały prasowe
architektura 43
racją. Pod tą „skórą” Filharmonii, śnieżnobiałą fasadą, kryje się perfekcyjna całość, z najważniejszą przestrzenią, czyli salą symfoniczną, której ściany i sufit (łącznie 2 500 mkw.) pokryte są unikatowymi, złotymi elementami z szlagmetalu o wymiarach 14 x 14 cm. Każdy z nich został przyklejony do ściany przy pomocy... pęsety. Meta– –wnętrze Obiekt został zaprojektowany tak, aby pełnił nie tylko funkcje służebne wobec muzyki, ale również otwierał się na inne dziedziny.
Istotną rolę odgrywa część wystawiennicza, mieszcząca się na najwyższym piętrze budynku. Jest zwieńczona nietypowym sufitem, odzwierciedlającym dach widziany z zewnątrz. Ogromna kubatura holu głównego nie przytłacza, a na każdą z czterech naziemnych kondygnacji prowadzą spiralne schody. Piętra mają inną wysokość, więc każdy element schodów wykonano oddzielnie. Hol o powierzchni 700 mkw. to naturalna scenografia do wydarzeń z pogranicza muzyki, teatru i wszelkich działań performatywnych. Bryła Filharmonii pozostaje w bliskim sąsiedztwie z powstającym na Placu Soli-
darności Centrum Dialogu Przełomy, gdzie kolejnych warstw będziemy poszukiwać już nie we wnoszącej perspektywie horyzontalnej, sięgającej szczytów, lecz jej zaprzeczeniu. Wejdziemy w głąb ziemi, zanurzając się w głosach, opowieściach, zapamiętanych obrazach. Ale to już zupełnie inna historia. Dziś, po powrocie z wojaży, być może wśród pamiątek odnajdujemy zdjęcie... filharmonii ze Szczecina. Albo zanotowane gdzieś na skrawku papieru pytanie: czy na prezentowanych w Tate Gallery szkicach Szczecina znalazłby się nowy gmach Filharmonii im. Karłowicza, gdyby Turner rzecz jasna miałby szansę ją zobaczyć…
44 agnieszka jacobson-cielecka czy design może…
zmienić miasto?
Ożył zaułek szklanego miasta. Kosztem dwudziestu paru skrzynek po napojach i starego bannera
T
ematem przewodnim tegorocznej edycji festiwalu Gdynia Design Days była sama Gdynia. Miasto otwarte, młode, wakacyjne, portowe. Ale także modernistyczne. O niezwykłej historii. Otwarte na swoich mieszkańców. W każdym wieku. To właśnie miał wyrażać tytuł tegorocznego festiwalu: „Miasto + 5. 30. 60”. Jakim miastem jest Gdynia? Takie pytanie musieli sobie postawić wszyscy, którzy zostali zaproszeni do udziału w festiwalu, do stworzenia wystaw i obiektów, do zaingerowania w przestrzeń miasta i poszukania potrzeb jego mieszkańców. Takie pytanie musiałam zadać sobie i projektantom jako kurator wystawy głównej „Miasto +”. Wystawa, a tym bardziej festiwal, w którym projektanci mają przygotować obiekty na przygotowane tematy, to ambitne zadanie. Znalezienie balansu między potrzebą zamawiającego a wizją projektanta, zdefiniowanie tematu tak, by uczestnicy nie rozbiegli się w swoich pomysłach we wszystkie strony, a przede wszystkim nie tracenie z oczu celu. O wiele łatwiej wybrać z pośród istniejących już prac. Dokonać analizy, a potem syntezy. Opakować w teorię mniej lub bardziej zgodną z intencją projektantów. Festiwale jak to festiwale trwają kilka dni lub designalive.pl
tygodni i na tym koniec. Jednak coraz częściej poza mile spędzonym czasem (aura tegorocznego festiwalu w Gdyni była całkiem wakacyjna), możliwością spotkania znajomych z branży, zobaczenia ciekawych wystaw i posłuchania wykładów, organizatorzy stawiają sobie cele otwierające pole do dyskusji, pokazują wiele aspektów tego samego zagadnienia. Sytuacja, w której to miasto zaprasza projektantów do krytycznej analizy przestrzeni, potrzeb, symboliki, wizerunku, jest bezcenna. Już po tegorocznej edycji widać jak wiele Gdynia może wyciągnąć korzyści z festiwalu projektowania. Wiele projektów przygotowanych specjalnie na tegoroczny festiwal to gotowe propozycje dla miasta i jego instytucji. Rozwiązania przestrzenne, pamiątki, meble miejskie czy wypoczynkowe, a także dziwne i zaskakujące propozycje, są odpowiedzią na realne potrzeby. By organizacja festiwalu miała naprawdę sens dla miasta, w ciągu roku, który upłynie do następnej edycji, warto by część z nich zacząć wdrażać. To niekoniecznie muszą być wielkie inwestycje. Wystarczą proste pomysły, jak miejskie materace przygotowane na moją wystawę przez Atelier Starzak Strębicki i umieszczone przed Pomorskim Parkiem Naukowo–Technologicznym i w Parku Rady Europy. Ten pierwszy, ustawiony w cieniu drzewa i wielkiego szklanego budynku, na betonowym placyku, pod który
Autorka jest laureatką Design Alive Awards 2012, dziennikarką, kuratorką designu i dyrektorką wyższej uczelni projektowej w Poznaniu School of Form
co chwilę zajeżdżają autokary z dziećmi do Centrum Nauki Eksperyment sprawił, że wysypujące się z pojazdu maluchy nie rozbiegały się we wszystkich kierunkach, lecz jak ptaki obsiadały materac, grzecznie czekając na swoją kolej. Przechodzący tamtędy pospiesznie ludzie zaczęli z chęcią przysiadać, by na chwilę zatrzymać się w biegu. Zaraz za nimi pojawił się objazdowy rowerowy wózek z kawą, a czasem z lodami. Ożył zaułek szklanego miasta. Kosztem dwudziestu paru skrzynek po napojach i starego bannera, zamienionych ręką projektantów w miejski materac. Czasowe miasteczko festiwalowe (Tabanda) z placem zabaw dla dzieci (Beton), budką z hamburgerami, dobrym piwem i kawą, systemem leżaków i hamaków (Razy 2 ), umieszczone na Placu Kaszubskim, ożywiło plac miejski, wietrzny, nieprzyjazny, przez który zawsze przechodziło się chyłkiem i jak najszybciej. W ciągu 10 dni mieszkańcy przyzwyczaili się do tego przystanku. Wiele mówi się o miastach mających świetne założenia urbanistyczne, piękną architekturę oraz mądrą i spójną identyfikację. To przykłady designu kształtującego wizerunek miast. Ale właśnie on może też zmieniać miasta, sprawiając, że stają się przyjazne i wygodne. Bo jeżeli takie nie są, ich spójna identyfikacja i piękna architektura mogą pozostać niezauważone.
zdjęcie: jan lutyk
Tekst: Agnieszka Jacobson–Cielecka
KOOPERACJE GDYNIA 45 Bezpiecznik projektu Kamila Fiedorowa to usługa oparta na wolontariuszach. Ich obecność w wyznaczonych miejscach wzdłuż plaży ma zwiększać bezpieczeństwo spacerowiczów. W zależności od potrzeb, wolontariusz - tzw. Bezpiecznik - służy pomocną dłonią, wiedzą lub towarzystwem.
Gdynia. Lubię to! Tekst: WOJCIECH TRZCIONKA Współpraca: Izabela Kotkowska, MARCIN MOŃKA Zdjęcia: MACIEJ SZAJEWSKI
Za każdym razem, gdy próbuję wytłumaczyć znajomym, dlaczego Gdynia to moje ulubione polskie miasto, zastanawiam się jakich prostych słów użyć. Odpowiedź w końcu znalazłem dzięki tegorocznej, siódmej edycji Gdynia Design Days organizowanej pod hasłem „Miasto+ 5.30.60.”. Gdynia to miasto, które lubi ludzi. Po prostu. I taki też jest lipcowy festiwal organizowany przez Pomorski Park Naukowo-Technologiczny – Centrum Designu Gdynia.
To jedyny festiwal designu w Polsce, który tworzy nową rzeczywistość projektową. Innowacyjne prototypy realizowane są z myślą o mieszkańcach lub turystach i stają się naturalną częścią krajobrazu, związanego z nadmorskim charakterem Gdyni. – Ten festiwal nie tylko pokazuje, ale przede wszystkim kreuje rzeczywistość. Bo prezentujemy rzeczy specjalnie zaprojektowane dla Gdyni – tłumaczy Ewa Janczukowicz-Cichosz, szefowa Gdynia Design
Days i kierownik Centrum Designu Gdynia. Hubert Bilewicz, historyk sztuki z Uniwersytetu Gdańskiego tłumaczy, że miejska rzeczywistość Gdyni współtworzona jest przez mieszkańców różnych pokoleń. Miasta nie da się uprzedmiotowić, należy więc wsłuchać się w jego potrzeby, troskliwie nim zająć, poświęcić uwagę i otoczyć opieką. I tak też stało się podczas tej edycji Gdynia Design Days pod hasłem „Miasto+ 5.30.60.”. Uwaga skoncentrowana była na mieście designalive.pl
46 kooperacje gdynia Plażowy fotel Gdynia Plażowy fotel Gdynia projektu Jana Kochańskiego stworzony specjalnie na wystawę „Miasto+”. Daszek chroni przed nadmiarem słońca, osłania od wiatru i zapewnia prywatność. W wewnętrznych kieszeniach fotela można schować książkę, okulary czy krem do opalania. Boczne części powłoki są zwijane, aby otworzyć fotel na słońce, widok lub towarzysza, z którym spędzamy dzień na plaży. – Projekt który zrealizowałem był poprzedzony inspirującą wizytą studyjną w Gdyni. Dzięki temu lepiej poznaliśmy miasto, jego historię i klimat. Projektowanie na tak nietypowy temat było bardzo interesujące. Odbiegało od standardowej pracy nad komercyjnym projektem, w której z reguły jest dużo ograniczeń. Agnieszka Jacobson–Cielecka pozostawiła nam dużo swobody w wyborze tematów. Dla mnie najbardziej inspirująca okazała się przestrzeń plaży i to dla tej przestrzeni postanowiłem zrealizować swój projekt – mówi Jan Kochański.
oraz zamieszkujących je ludziach. Na jednostkach, grupach i generacjach. Umownie podzielonych na grupy wiekowe 5+, 30+ i 60+. Projekty zaprezentowane w ramach festiwalu stanowiły unikalną opowieść o ludziach, przestrzeni, atmosferze miejskiej i jej rozmaitych budulcach. Bo miasto to jego mieszkańcy. Wspólnie tworzą sieć relacji, składających się na fenomen współczesnego organizmu miejskiego. – Ten festiwal jest niejako podsumowaniem tego, co robimy w mieście i o czym myślimy w Gdyni. Od pewnego czasu stawiamy na tworzenie miasta dla wszystkich, miasta uniwersalnego, które będzie przyjazne dla wszystkich grup – miasta traktowanego nie tylko jako przestrzeń, ale suma procesów i interakcji, które będą powodować, że będziemy się tutaj dobrze czuli. Dlatego w te działania na rzecz zmiany wciągamy nie tylko projektantów, ale też mieszkańców – przekonuje Michał Guć, wiceprezydent Gdyni. Przedmioty specjalnie zaprojektowane na festiwal można było oglądać na kilku od początku do końca znakomicie przemyślanych i zrealizowanych wystawach: „Miasto+”- wystawa główna (kurator Agnieszka Jacobson-Cielecka), „Plaża 60+”, „Mobilna szklarnia miejska” (kuratorzy Agata Kulik-Pomorska i Paweł Pomorski – Malafor), „Smak przedmiotu” (kuratorzy Paulina i Jacek Ryń – Razy 2 ) czy „Miasto+ Reakcja” (ASP Gdańsk i PPNT - Centrum Designu Gdynia). – Każdy z tych projektów odnosi się do innej sfery życia. To nie są wydumane koncepty, a gotowe koncepcje, które można realizować – mówi Agnieszka Jacobson-Cielecka. designalive.pl
Najlepsze dyplomy Podczas GDD wręczono nagrody w konkursie na Najlepsze Dyplomy 2013/2014 Wydziału Architektury i Wzornictwa Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Nagroda główna w kategorii architektura wnętrz przypadła w udziale Jolancie Kwarciak, która zaadaptowała do celów rekreacyjnych przestrzeń starej torpedowni wojskowej w gdyńskich Babich Dołach. Nagrodę główną w kategorii wzornictwo otrzymała Aleksandra Mohr za montowaną podtynkowo budkę lęgową dla zagrożonych wyginięciem jeżyków zwyczajnych.
W ramach GDD odbyło się kilkanaście ciekawych warsztatów i wykładów, były filmowe projekcje, miejsce miały spacery i spotkania projektantów z mieszkańcami, którzy byli tym razem głównymi adresatami imprezy. Przestrzeniami, gdzie gdyńskie dni się „rozgrywały” były Pomorski Park Naukowo-Technologiczny Gdynia oraz plac Kaszubski, na którym tym razem ulokowano Terminal Designu projektu grupy Tabanda. Doradcą programowym tegorocznej edycji festiwalu był Paweł Pomorski ze studia Malafor. – Największą wartość po festiwalu stanowią elementy, które mają szansę wpisać się na stałe w gdyński krajobraz. To nie tylko prototypy zaprojektowane dla miasta. Podczas warsztatów dla profesjonalistów powstała m.in. nowa czcionka dla Gdyni. W kolejnych miesiącach będziemy pracować nad rozwojem i wdrożeniem wybranych projektów – mówi Ewa Janczukowicz-Cichosz. www.gdyniadesigndays.eu
Powiedzieli o festiwalu Jan Lutyk projektant, wraz z żoną Agatą uczestnik wystawy „Miasto+” – Od początku polubiliśmy formułę projektu, bo na wystawę miały powstać zupełnie nowe, dedykowane Gdyni, prototypy. Takie wystawy w Polsce spotyka się bardzo rzadko. Lubimy mieć cel w projektowaniu i lubimy pewne ograniczenia, a poza tym lubimy mieć trochę czasu na myślenie i działanie. Projekt zaczął się w kwietniu, więc mieliśmy czas, żeby odwiedzić Gdynię, i przedyskutować projekty w gronie zaproszonych projektantów. Agnieszka Jacobson-Cielecka czuwała nad koordynacją i koncepcją wystawy, i ostatecznie powstała różnorodna ekspozycja pokazująca wiele odmiennych interpretacji jednego tematu. Prototypy, w większości działające, były testowane przez festiwalową publiczność, co uchroniło wystawę przed skojarzeniami muzealniczymi i pozwoliło nam skonfrontować projekty z (brutalną) rzeczywistością. Nasza łódka, elektryczna zabawka została po dwóch dniach skutecznie zalana słoną wodą przez szczęśliwe dzieci. Teraz wiemy, co poprawiać.
Jacek Ryń asystent na Wydziale Architektury i Wzornictwa ASP Gdańsk – Dzięki zaproszeniu przez Centrum Designu Gdynia do projektu „Miasto+ Reakcja”, studenci mieli okazję projektować dla rzeczywistej sytuacji. Był to temat wymagający od nich zaangażowania i precyzyjnego podejmowania decyzji, wszak projektowanie dla miejsc publicznych czy też miasta, to złożony proces. Trzeba wziąć pod uwagę nie tylko potrzeby odbiorców, ale i trwałość oraz wandaloodporność samego rozwiązania. Współpraca, również ta finansowa, z Centrum Designu Gdynia zaowocowała stworzeniem dziesięciu zaawansowanych prototypów. Projekty powstawały w ciągu jednego semestru. Bardzo duży nacisk był kładziony na późniejsze zmodelowanie koncepcji. Dokumentacja projektowa powstawała z myślą o wykorzystaniu docelowych materiałów takich jak np. stal nierdzewna. Świadomość późniejszego urzeczywistnienia projektu była także dużą motywacją do pracy. Powstałe prototypy wymagają niewiele zmian, aby mogły stać się elementami gdyńskiego krajobrazu. Na pewno wszyscy chcieliby zobaczyć efekty tego projektu na ulicach, by móc przetestować, jak się sprawują w prawdziwych okolicznościach. Raczkująca i zawiązująca się współpraca między dwiema instytucjami, oczywiście nie odbywa się bez błędów. Może natomiast w efekcie pokazać, że wzornictwo ma bezpośredni wpływ na kształtowanie się zwyczajnych ulic i podwórek oraz, że niekoniecznie projektowanie musi się kojarzyć z elitarnymi wystawami, czy ekskluzywnymi wnętrzami.
Iza Bołoz projektantka, uczestniczka wystawy „Miasto+” – Współpracę z festiwalem oceniam bardzo pozytywnie. Otwarta koncepcja kuratorki dała każdemu z projektantów wiele swobody twórczej, co przyniosło świetne efekty. Temat Gdyni dostarczył wiele inspiracji i zapewnił rzeczywisty kontekst dla projektów. Zaproszenie do stworzenia projektu na festiwal pozwoliło mi na zaprojektowanie i wyprodukowanie zupełnie nowej pracy, która jednak pasuje do kierunku, w którym się rozwijam. Za taką możliwość jestem wdzięczna organizatorom. Moim obszarem zainteresowań są instalacje w przestrzeni miejskiej, które są trochę na pograniczu różnych dyscyplin. Wprowadzają interaktywne, wielofunkcyjne i wizualnie interesujące elementy do przestrzeni miasta. Ożywiają przestrzeń. W tym kontekście Gdynia, jej wyjątkowy charakter i architektura, były dla mnie idealnym i szczególnie inspirującym tematem. Mój projekt jest mocno zainspirowany Gdynią. Praca Iloczyny jest prototypem i z powodu małej skali, a także lokalizacji wystawy, nie zaistniała jeszcze w przestrzeni miejskiej. Jednak powstały projekt ma duży potencjał i widzę wiele możliwości jego kontynuacji. Myślę nad pokazaniem Iloczynów w większej skali jesienią tego roku w Eindhoven. Rozmawiam również z organizatorami festiwalu o możliwościach powstania takiej geometrycznej instalacji w Gdyni. Podsumowując: była to współpraca bardzo pozytywna i owocna. Pozwoliła mi na stworzenie nowych pomysłów, które mogę teraz rozwinąć. Mam nadzieję, że pełnowymiarowe efekty będziemy mogli zobaczyć za kilka miesięcy.
Agata Kulik-Pomorska (Malafor), projektantka, wraz z mężem Pawłem kuratorka wystaw „Plaża 60+” i „Mobilna szklarnia miejska” – Ponieważ byliśmy bardzo związani z festiwalem od drugiej edycji, a Paweł Pomorski był jego doradcą programowym dwukrotnie, nie potrafimy o nim myśleć w samych superlatywach, tylko wciąż zastanawiamy się, jak go ulepszyć. Wciąż musi być progres i festiwal musi znaleźć swój charakter, by nie był tylko „letni” ale i mądry projektowo, co staramy się robić. Główną cechą festiwalu i wyznacznikiem jego jakości jest to, że projektanci tworzą dla niego nowe obiekty, które są gotowymi produktami odpowiadającymi na konkretne potrzeby („Plaża 60+” i „Mobilna szklarnia miejska”) czy tematy (wystawa główna „Miasto+”). W tym roku powstało kilkanaście nowych projektów. Ale test festiwalu i jego zasadności dopiero będzie - gdy projekty zostaną wdrożone do użytku publicznego i zawłaszczone przez mieszkańców miasta. Festiwal ma ogromny potencjał dzięki przychylności władz miasta. Mamy nadzieję, że ta przychylność będzie nadal trwała. Gdynia jest miastem zaprojektowanym, powstała z wizji. Takiej wizji potrzebuje również festiwal - mądrego, długofalowego projektu.
Monika Przychodzeń projektantka, Grupa Gdyby – Jako Grupa Gdyby mieliśmy przyjemność zaprojektować „Strefę 30+” w przestrzeniach Terminalu Designu. Naszą ideą było nawiązanie do archetypu domu rodzinnego, pokazanie, że Gdynia takim domem jest: otwartym i gościnnym, skupiającym w sobie mieszkańców z różnych grup wiekowych: 5+, 30+, 60+. Program, czas i miejsce GDD okazały się idealnym fundamentem „miejskiego otwartego domu”. Jego pomieszczenia stanowiły odpowiedź na codzienne potrzeby mieszkańców – wspólne spotkania, jedzenie, zabawę, odpoczynek. Każdą ze stref wyposażyliśmy w odpowiednie dla niej meble, często przeskalowane, co pozwoliło przedstawić poszczególne strefy symbolicznie i w sposób czytelny. Mieliśmy wielką przyjemność uczestniczyć w festiwalu zarówno jako projektanci, jak i użytkownicy designu. Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem organizacji, różnorodności programowej, a także coraz większej skali wydarzenia. Czekamy na kolejną edycję.
Anna Szuflicka
Mobilna szklarnia miejska powstała podczas warsztatów projektowych w studiu Malafor, w którym uczestniczyli absolwenci gdańskiej ASP. Ideą projektu jest umożliwienie mieszkańcom kontaktu z naturą i uprawa warzyw w środku miasta.
(Natural Born Design) projektantka, uczestniczka wystawy „Miasto+” – Jesteśmy bardzo zadowolone ze współpracy z GDD. Sposób wprowadzenia nas w zadany temat i pracy nad nim był niezwykle przyjemny i rozwijający. Również sama prezentacja produktu i zaangażowanie w jego życie medialne były dla nas niezwykle satysfakcjonujące. Odwiedzamy GDD już któryś rok z rzędu. Widzimy jak festiwal się rozwija. Posiada bardzo różnorodny i atrakcyjny program, bogaty w wyjątkowe wystawy, wykłady i warsztaty. Zapraszani są ciekawi ludzie i nie brakuje odwagi do prezentowania rzeczy nowych, nikomu jeszcze nieznanych. Zaproponowany przez nas projekt jest przedmiotem codziennego użytku i naszym zdaniem jego prawdziwe życie powinno się toczyć na ulicach, placach, w parkach, jednak takie festiwalowe okoliczności są idealnym miejscem by pokazać go pierwszy raz szerokiej publiczności. Mamy nadzieję, że dzięki spotkaniom z potencjalnymi użytkownikami i ich opiniom będziemy mogły jeszcze bardziej udoskonalić nasz projekt.
48 kooperacje gdynia
Prototypy
1
Organizatorzy Gdania Design Days zaprosili do współpracy projektantów, którzy zaprezentowali świeże spojrzenie na Pomorze. Powstały prototypy odpowiadające na potrzeby i pragnienia ludzi
2
3
4
5
designalive.pl
6
1
CITY – SEA – FOREST Seria trzech toreb zaprojektowana przez Natural Born Design z myślą o mieszkańcach Gdyni. Te duże i bardzo lekkie torby łatwo zamieniają się w wygodne siedziska przydatne na plaży, w mieście czy w podróży. Trzy warianty złożenia torby pozwalają na całkowitą zmianę jej gabarytów – od zupełnie płaskiej, przez bardziej pojemną aż do pełnej, niemal architektonicznej bryły. Dzięki temu projekt sprawdza się w różnych rolach w ciągu długiego miejskiego dnia. Torba wykonana jest z materiałów wodoodpornych i izotermicznych. www.naturalborndesign.pl
2
SEAGLASS Projekt przedmiotów domowego użytku
7
podczas wystawy „Miasto+ Reakcja”. Każdy mógł sobie pobrać darmową instrukcję i zbudować podobny mebel. Projekt Jakub Stojałowski, Joanna Jarza, Aleksandra Rutkowska i Paula Cano.
8
9
PRZYSIADAK PIASKOWY Przysiadak plażowy odpowiada na po-
trzebę odpoczynku podczas spaceru, który jest najczęstszą formą relaksu gdyńskich seniorów. Głównym budulcem Przysiadaka jest piach. Wsypuje się go do siedziska uszytego z mocnego, odpornego na wandalizm materiału żaglowego. www.malafor.com.pl
4
STRAPONTIN
5
TORBAK
6
10
EOL 300
Eol (grecki bóg wiatru) to stanowisko do czyszczenia stóp po wyjściu z plaży. Dzięki umiejscowionej na odpowiedniej wysokości dyszy, przez którą przechodzi strumień powietrza osiągający niemal 300 km/h możliwe jest zdmuchnięcie plażowego piasku przylegającego do stóp. Siedzisko oraz podnóżek ułatwiają operowanie urządzeniem oraz założenie obuwia. www.razy2.pl
11
7
ILOCZYNY
Seria modułowych obiektów stworzonych przez Izabelę Bołoz z myślą o przestrzeni miasta. Geometryczne elementy o różnych kształtach, kolorach i rozmiarach uzupełniają się, przenikają i łączą, poszukując swoich części wspólnych. Zestawione razem tworzą wielofunkcyjną instalację: do spotkań, siedzenia lub do spontanicznej zabawy. Inspiracją do projektu była modernistyczna zabudowa Gdyni. www.izabelaboloz.com
KULT MORZA Odzyskanie przez Polskę Pomorza
i powstanie Gdyni były czasem intensywnego poszukiwania tożsamości narodowej. Jednym z jej elementów była propaganda słowiańskiego Pomorza. W całym kraju obchodzono Dni Morza – teatralne pochody przypominające prastare obrzędy związane z kultem wody. Personalizowano morze, przypominano dawne legendy, organizowano symboliczne zaślubiny. Jeśli w okolicy nie było żadnego zbiornika wodnego, makiety statków ustawiano na placach. Kult morza to kolekcja zainspirowana tymi obchodami. Parawan – chorągiew, z której wyłania się Gosk, bóstwo morskich odmętów; fotel przypomina łodzie rybackie wyblakłe od słońca i soli. www.kosmosproject.com
Strapontin plażowy to mobilny kompan aktywnego seniora. Łączy w sobie wózek transportowy i składane krzesło. Osoby starsze, robiąc zakupy chętnie korzystają z wózków, a wypoczywając w plenerze często mają problemy ze wstawianiem z poziomu gruntu. Strapontin plażowy jest odpowiedzią na te potrzeby – w złożonej formie umożliwia transport niezbędnych akcesoriów plażowych, a na plaży zamienia się w siedzisko. www.jakubgolebiewski.pl
Pretekstem do stworzenia projektu było hasło „idziemy w plener”. Hamak powstał z dwóch toreb, które po złączeniu tworzą siedzisko. Projekt stworzony przez Jakuba Stojałowskiego na wystawę „Miasto+ Reakcja”.
ŁAWKA DO MOCZENIA STÓP W BAŁTYKU
Ławka grupy Tabanda jest łącznikiem, mostem spinającym ludzi z morzem. Umożliwia celebrację wody, udostępnia błogą czynność obmywania stóp w bezkresie Bałtyku. www.tabanda.pl
w sposób subtelny nawiązuje do wspomnień z nadmorskich wakacji. Faktura wypłukanego przez morze szkła, chłód i zapach mokrego piasku – zmysłowe doznania zamknięte w użytkowej formie, które mogą codziennie być obecne na domowym stole. Pamiątka inaczej. www.lutyk.pl
3
ZIELNIK Miejski zielnik zaprezentowano
8
9
FAJRANT Ten materac miejski to idealny przy-
kład zacnej i potrzebnej architektury bimbania. Jego twórcy dbają o nasze nogi i plecy. Szczęśliwie nikt też nie musi płacić, żeby się na tym materacu wyciągnąć. Jeśli zabraknie materaców, można je sobie zrobić samemu. Projektanci z Atelier Starzak Strebnicki wykorzystali przystępne materiały i dołączyli instrukcję składania. Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz! www.atelierstarzakstrebicki.pl 10
11
rzeczy 51
Pamiątki z wakacji „Inaczej, intensywniej, piękniej, na chwilę, ulotnie. Zdumiewająca jest moc, co nie trwa.” Kuba Szpilka, „Ślady, szlaki, ścieżki. Pośród tatrzańskich i zakopiańskich wyobrażeń” Wybór i opracowanie: Daria Linert, Angelika Ogrocka Zdjęcia: Mariusz Gruszka / Ultrabrand
50 SIEDZISKO niczym ramka wakacyjnego zdjęcia. Ola Giertz projektem Frame zdobyła tytuł Młodego Talentu Roku. Zaskakuje wygodą i swobodą wykorzystania. Od 1 931 euro, www.kinnarps.pl KAPELUSZ autorstwa Heleny Rogali z miejscowości Darowne w powiecie opolskim został wypleciony z rogożyny, inaczej pałki wodnej, która idealnie nadaje się do wyrobów plecionkarskich. Piękna forma i sprężysty materiał sprawdzają się jako nakrycie głowy i przywołują w pamięci upalne dni (więcej s. 78). Dostępny na zapytanie, www.serfenta.pl PANI MAJ, czyli pełen koloru żakiet marki Sanne Jansen. Nasycony pomarańcz układa się w graficzny wzór łąki wypełnionej kwiatami. Materiał to praktyczne połączenie jedwabiu z wiskozą. 199 dolarów, www.bysannejansen.com OKULARY duńskiej marki Lindberg to zapewnienie klasycznej elegancji. Te z edycji przeciwsłonecznych zapewniają przy pomocy polaryzujących soczewek swobodne podziwianie świata w słoneczne dni. Model 8574, 370 euro, www.lindberg.com MILO marki Lightovo to szklane domy dla kwiatów – niewielka szklarnia, zimowy ogródek lub zwyczajnie – ciekawa lampa, również do zawieszenia. Włożona do środka roślina korzysta z odpowiedniej cyrkulacji powietrza i dużej ilości światła. Cena na zapytanie, www.lightovo.com RAFA PORCELANOWA Waterlove to inicjatywa School of Form i Arkadiusza Szweda. Cykl klubowych imprez, na których wystawia się i jednocześnie używa ceramicznych naczyń to pomysł na promocje młodych projektantów. Ceny między 25 a 35 zł, www.facebook.com/waterloveproject PANTOFLE pieczołowicie wyplatane z sitowia i wykończone ekologiczną skórą przez Bjorg Nia, Norweżkę z hrabstwa Rogaland. Niezwykła wygoda, niemal bosa (więcej s. 72). Na zapytanie, www.serfenta.pl
52 PRYSZNIC Axor Front marki Hansgrohe i szwedzkiego tria projektowego Front. Ekspozycja ukrywanych zazwyczaj części urządzenia dała piękny bezpretensjonalny, szczery efekt, co w połączeniu z potrzebą oczyszczania ciała staje się wręcz pierwotnym doznaniem. Cena to 6 300 zł, www.hansgrohe.pl WAZONIKI mistrza ceramiki, Bogdana Kosaka. Tak ulotne i rachityczne, jak ostatnie sierpniowe kwiaty. Każde z naczyń serii Sierpień to unikat. Od 100 zł, www.ceramikakosak.pl AUTKO, a może szczotka? Zaprojektowany przez Bartosza Muchę obiekt nadaje się i do zabawy, i do celów porządkowych. Brush Car to część konceptualnej i jakże praktycznej kolekcji Poor Toys, która splata funkcje kosmetyki domowej z rozrywką. 15 euro, www.poor.pl
53 ŻAKIET Sanne Jansen odwołuje do wiosennej pory roku. Pięknie skrojona Pani Kwiecień to wyrazisty błękit nieba, do którego tęsknimy w oczekiwaniu na ciepłe miesiące. Marynarka wykonana została z wysokiej jakości bawełny. 199 dolarów, www.bysannejansen.com KILIM* Ewy Bocheń i Macieja Jelskiego (Kosmos Project). Tekstylium z ręcznie barwionej wełny utkane zostało na tradycyjnych krosnach we wzory odwołujące się do nadbałtyckich pogańskich kultur. Z odmętów prostych znaków wyłania się Gosk – bałtyckie bóstwo. Unikat, www.kosmosproject.com
WŁÓCZY–KIJE* studia Malafor. Zaprojektowane z myślą o seniorach spacerujących nad brzegiem morza. Kije wyposażone w czujniki GPS wystarczy zabrać ze stacji dokującej przy jednym z wejść na plażę, a po spacerze oddać przy innym. Protoyp (wart produkcji), www.malafor.com.pl ŚPIWÓR Pajak Radical Custom w wersji, którą możemy zadrukować według uznania, np. w maskujący wzór igliwia lub papuzią feerię barw. Nasz, nieprzypadkowo, został opatrzony wojskową mapą Tatr z lat 20. zeszłego wieku. Wykonany z ultralekkich materiałów: airtastic, tyvek i puchu z polskich białych gęsi. W drodze i obozowisku sprawdził się doskonale. Po spakowaniu zmieścił się w woreczku wielkości średniego melona. 1 100 zł, www.pajaksport.pl PLECAK Pajak XC3. Nagradzany za wzornictwo. Z niesamowicie niską wagą (620 g) w stosunku do pojemności (42 l) jest jednym z najlepszych na świecie. Po ekstremalnym odciążeniu (demontażu biodrowego pasa i linek), może ważyć nawet 550 g. Sprytne wzmocnienia poprawiają jego wytrzymałość. Niezwykle wygodny i wodoodporny, a przy tym urodziwy. Sprawdziliśmy – to wymarzony kompan wędrówek, gdzie liczy się każdy gram i komfort. 490 zł, www.pajaksport.pl
*Prototypy powstały z myślą o tegorocznej edycji Gdynia Design Days – imprezy organizowanej przez Centrum Designu Gdynia, które jest placówką Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego. Serdecznie dziękujemy za pomoc w realizacji sesji. Więcej czytaj na s. 45
designalive.pl
52 rzeczy
designalive.pl
DZIAĹ 53
designalive.pl
W DOMU
Jest drewno, stonowanie i asceza – jak na Skandynawię przystało. Jest też eklektyzm, co fanów północnej stylistyki może zdziwić. Oto jak Studioilse przełamało chłodne nordyckie konwenanse w przestrzeni sztokholmskiego hotelu Ett Hem Tekst: Maja Chitro
designalive.pl
zdjęcia: dzięki uprzejmości hotelu ett hem
56 miejsca
D
rewno, minimalizm, sklejka, skóra, stonowane barwy – na Północy bez zmian podświadomie wwierca się w głowę parafraza tytułu powieści Ericha Marii Remarque’a „Na Zachodzie bez zmian”. Klasyka północnedesignalive.pl
go wzornictwa, jego stylistyka, kolory, formy i idee stały się jedną z ulubionych inspiracji architektów i projektantów na całym świecie. Północ to bogata tradycja projektowania i jego ikony – od postaci, po przedmioty. Nic więc dziwnego, że Duńczycy, Szwedzi, Norwegowie
Zwyczajność, swoboda, prawda – to wizytówka Ett Hem
czy Finowie są tak przywiązani do historii wzornictwa przemysłowego, którego lata niesłabnącej świetności zaczęły się z początkiem modernizmu. I do takiego stanu rzeczy się przyzwyczailiśmy. Dlatego, tym bardziej, zadziwia hotel Ett Hem, co w przełożeniu na język
polski oznacza „dom”. Ale „dom” to nie tylko znaczenie – w tym przypadku to rzeczywistość. Być może sekret wystroju tego miejsca kryje się w brytyjskich korzeniach projektantki Ilse Crawford z pracowni Studioilse, odpowiedzialnej za rewitalizację wnętrz budynku,
powstałego w 1910 roku, według planów Fredrika Dahlberga? Crawford postanowiła bowiem zamienić dom, niegdyś należący do oficjeli, w dwunastopokojowy hotel, w którym „każdy czułby się jak w domu, a może jeszcze lepiej”. Wystrój? Kompletny eklektyzm,
Dewizą projektantki przy kompozycji hotelu było, by każdy czuł się tam jak w domu
który tworzy spójną przestrzeń dla prostych form i zabytkowych elementów, jak choćby męskie popiersie stojące pod klasyczną, drewnianą komodą, której blat zajmują kwiaty. Wrażenie robi m.in. biblioteka ze zwisającą nad czarnym, lakierowanym stołem
58 miejsca Gry z barwą zdają się niejednokrotnie najważniejszym elementem wystroju
lampą–pająkiem o szklanych, nieregularnie wydmuchanych kloszach (oba projekty autorstwa Studioilse). Wokół stołu o nowoczesnej formie, projektantka dostawiła stare skórzane krzesła Kaare Klint. Do biblioteki przechodzi się przez salon utrzymany designalive.pl
w koncepcji skandynawskiej mieszanki pop–artu. Na drewnianym parkiecie stoją fotele Papa Bear marki Hans J. Wegner, a tuż obok nich zielone Utrecht Gerrit Rietveld. Całość zwieńcza oświetlenie, m.in. projektu Vico Magistrettiego. Oprócz projektów
znakomitych projektantów, jak lampy braci Bouroullec czy fotele Pierre’a Paulina i Gio Pontiego, studio Crawford zaproponowało wiele swoich wzorów, zachowując jednocześnie sporą ilość starych, wręcz zabytkowych mebli. Co powoduje, że to właśnie Ett
Hem zajmuje wszystkich krytyków architektury na świecie? Normalność. Po prostu – zwyczajność, brak zadufania, a także poczucie naturalności i prawdy – czyli wszystko to, czego próżno dziś szukać w nowoczesnych hotelowych wnętrzach lub tych
ociekających złotem i zasypanych ludwikańskimi pamiątkami. Nie ma tu kart magnetycznych otwierających drzwi i nie ma sztywnych, śniadaniowych godzin – zmory gości. W Ett Hem odpoczywa się – jak w domu. Właścicielka hotelu, Jeanette Mix tłumaczy, że goście
Dzieła sztuki w niemal każdym pomieszczeniu. To efekt kolekcjonerskiej pasji właścicieli
mogą zaglądać nocą do lodówki w poszukiwaniu serów i wina. Mix zamarzyła o hotelu w 2008 roku. Od początku też wiedziała, że ma on zachować domowy klimat. Jeśli tak miało być, nie mogła wybrać lepszej architektki niż Crawford, znanej z fascynacji łączenia
60 miejsca
designalive.pl
Zimą gości wita specjalnie zaprojektowany ogród, a w razie dotkliwego chłodu – ciepły płomień kominka
62 miejsca Hotel Ett Hem spaja projekty znanych (bracia Bouroullec, Pierre Paulin, Gio Ponti, Kaare Klint, Vico Magistretti) z wzorami niewielkiego (jeszcze) studia Crowford
dorobku skandynawskiego designu z projektami międzynarodowej sceny wzornictwa. I zabaw z kolorem. Bo przemyślana kolorystyka jest w Ett Hem jednym z najważniejszych elementów wystroju. Przeważają matowe biele, szarości złamane błękitem, przygaszone czerwienie i zieleń. Zieleni w Ett designalive.pl
Hem jest w ogóle dużo, szczególnie, gdy wyjdzie się przed dom, do ogrodu, którego roślinność latem tworzy naturalny parasol przed promieniami słonecznymi i... światem. A w końcu nic tak nie relaksuje, jak kontakt z naturą. Do Sztokholmu warto wybrać się również zimą, a ta w Szwecji
jest długa, bowiem na gości czeka ogród zimowy, ciepły płomień kominka i dźwięk gitary – o ile ktoś z gości będzie potrafił na niej zagrać. Są też książki, wino, świeżo mielona kawa i inne przyjemności. Jak w domu. To wszystko na parterze. Pokoje gościnne natomiast zajmują piętra budynku. Ich wystrój
Budynek powstał ponad sto lat temu według projektu Fredrika Dahlberga jako dom dla oficjeli, obecnie mieści się w nim dwunastoosobowy hotel
nie jest już tak różnorodny. Zdecydowanie czuć tu Skandynawię. Łazienki w marmurze i szkle, komponują się z północną elegancją. Podobnie jak sypialnie, utrzymane w stonowanych kolorach ziemi, nie rozpraszają, przeciwnie – służą wypoczynkowi i wyciszeniu. Ich jedyną dekoracją, oprócz antycznych
żyrandoli, są dzieła sztuki z prywatnych kolekcji właścicielki, które ozdabiają każdy z pokoi, w sposób nienachalny, wręcz bezpretensjonalny i oczywisty. Hotel Ett Hemm Skoldungagattan 2 Sztokholm, Szwecja www.etthem.se
W STRONĘ MIASTA Górna część Tel Awiwu. Tu powstaje Penthouse Antolosky. Ostoja śmiało otwarta na przestrzeń miasta, mimo że wokół niepokój Tekst: Maja Chitro, Zdjęcia: Amit Geron
66 architektura
I
zraelskie miasto na nadmorskiej równinie Szaron. Globalna metropolia kojarzona z kosmopolitycznym stylem, ekskluzywnymi sklepami i tyglem kultur: ortodoksyjni Żydzi, imprezowicze, turyści, Arabowie, handlarze, Azjaci, młodzi rekruci z karabinami na ramionach… codzienność.Wewnątrz niej stoi Jaffa. Najstarsza część miasta, która dała mu podwaliny, jednocześnie zachowując konserwatywne zasady arabskiej tradycji. W takich warunkach powstaje Penthouse Antolosky. Projektanci mieli nie lada wyzwanie, gdyż do dyspozycji otrzymali jedynie 260 mkw. działki. Na niej zagościł kilkupiętrowy dom dla rodziny. Za jego realizację odpowiedzialne jest studio izraelskiego architekta, Pitsou Kedem. Przeglądając portfolio jego firmy, widać pewną konsekwencję w doborze i realizacji projektów – czyste bryły, designalive.pl
68 architektura
designalive.pl
minimalizm i pop. Specjalizuje się także w znakomitych renowacjach, które nadają przestrzeniom nowego, lepszego życia. Już z daleka widoczna jest frontowa ściana, która niemalże w całości składa się ze szkła. Wszechobecne okna, szklane pasaże i układ przestrzenny otwierają apartament na miasto. Sprawia to, iż można poczuć magię Izraela. Pomieszczenia również przedzielane są przesuwanymi drzwiami składającymi się oczywiście z kryształowej powierzchni. Szczyt budynku zwieńcza taras. Tam, zmęczeni, pragnący orzeźwienia, mogą wskoczyć do wyłożonego ciemnym kamieniem basenu. 600–metrowy dom posiada ogromną przestrzeń łącząca kuchnię, jadalnię i salon w jednym. Centralnym miejscem jest wyspa do gotowania tuż obok znajduje się długi stół. Niedaleko rozłożyły się kanapy zachęcające do skorzystania z ich wygody, a jednocześnie nagabujące do sięgnięcia wcześniej po jedną z książek stojących w funkcjonalnie zaprojektowanej bibliotece autorstwa Włocha, Antonio Citterio. To teren gwarny, nawet gdy konwersują ze sobą tylko przedmioty. Inaczej jest w sypialni i łazience. To miejsca o stonowanej kolorystyce, oddalone od „zgiełkliwej” części penthouse'u. Wyraźnie zaznaczono granice pomiędzy przestrzenią sacrum, chroniącą prywatność, a profanum – tego, co powszechnie dostępne. Pomost między przestrzeniami budują gabinety będące
70 architektura
obszarami pracy właścicieli. W nich mieszczą się duże, wielobarwne, geometryczne bloki – szafy projektu Kedema. Po wystroju widać, że mieszkańcy są miłośnikami nowoczesnych, mocnych i odważnych rozwiązań. Wszystko ma tu swój sens, swoje przeznaczenie. W wyposażeniu widać miłość do postmodernizmu, ale też zamiłowanie Izraelczyków do naturalnych materiałów, jak: drewno, beton czy kamień. Królująca biel doskonale odbija dzieła sztuki i obiekty dobrego wzornictwa. Znajdziemy tam m.in. wysokie, surowe lustra B&B Italia na metalowej, kwadratowej designalive.pl
podpórce, stołek Butterfly projektu Soriego Yanagiego dla Vitry, biały szezlong La Chaise Charlesa i Ray'a Eamesów, sofy Twice oraz głębokie fotele Sdraio zaprojektowane przez Piera Lissoniego dla Living Divani, krzesło Achille J.M. Massauda przygotowanej z myślą o MDF Italia, stół Grcica marki Bd Barcelona czy krzesła Vegetal braci Bouroullec. W całości niezwykle ważnym elementem jest kolor. Zieleń, błękit, róż, żółć, czerwień, granat – wszystkie mocne barwy współgrają ze sobą, a ujarzmia je prostota. Bo język, którym posługuje się Pitsou Kedem, to język
jasny i klarowny. Stąd łatwość odbioru i niekwestionowany zachwyt. Jednak zdecydowanie najpiękniejszym elementem i największą ozdobą mieszkania jest naturalne światło. Wdziera się w każdą szczelinę, odświeżając wnętrza i wnosząc zapach miasta do tego przejrzystego projektu. Światło budzi. Jest znakomitym kompanem przez cały dzień, a wieczorem kładzie do snu. To południowe dodatkowo rozpieszcza. I codziennie zaprasza do podążania w stronę miasta pełnego tajemnic, bogatej, a przy tym burzliwej historii wielu kultur. www.pitsou.com
72 architektura
designalive.pl
DZIAŁ 73
4
5
3
1 2
10
11
9
GDZIEŚ DALEKO STĄD
sztuka wyboru 75 1
2 Charty Polskie
Hodujemy je od siedmiu lat. To niezwykła rasa. Bardzo popularna w dawnej Polsce. Szczątki tych zwierząt znaleziono w wykopaliskach z X wieku. Po drugiej wojnie światowej prawie całkowicie ją wytępiono, ponieważ kojarzyła się ze szlachtą. Rasę zaczęto odtwarzać dopiero w latach 70., odnajdując psy na wsiach i sprowadzając z Ukrainy. Nasze charty są dla nas sposobem na oderwanie się od rzeczywistości, zmuszają też do aktywności.
„W rzeczywistości świat jest niezmienny, ale na poziomie naszego postrzegania to tylko jeden z nieskończonej liczby możliwych światów” Haruki Murakami Wybierają: Ewa Bochen i Maciej Jelski, Kosmos Project
Maska misia
Od kiedy ją zaprojektowaliśmy, zagościła na naszej ścianie. Teraz jest elementem wystroju salonu, bez którego nie wyobrażamy sobie naszego mieszkania.
3
6 4
Muzyka
Towarzyszy nam właściwie cały czas. Debiutancki album Fever Ray to jeden z naszych ulubionych. Artystce udaje się wprowadzić w nim słuchacza w kompletnie nierzeczywisty świat. Szczególnie polecamy do słuchania w samochodzie podczas nocnej jazdy przez las. Prosimy uważać na przebiegające zwierzęta!
Kruk zbrojny
Figurka zaprojektowana dla Ćmielowa przez Lubomira Tomaszewskiego. Inspirujący obiekt. Klasyk polskiego wzornictwa przedstawiający kruka - jednego z najbardziej tajemniczych ptaków występujących w Polsce.
5 Plecak Kanken Fjarllaven
Ponadczasowy klasyk. Wszedł na rynek w 1978 roku. Prosty, wygodny i wytrzymały. Niezastąpiony podczas naszych wypraw.
6 Narzędzia
Bardzo lubimy różnego rodzaju przedmioty. Szczególnie te niemające dziś oczywistej funkcji. Na zdjęciu znalezione w piwnicy u babci pamiątki po pradziadku. O dziwo, często nam się przydają.
7
Kilim Noc
Ostatnio dużo pracujemy z tkaninami z ręcznie farbowanej wełny. Fascynuje nas dobieranie odpowiednich odcieni i zestawianie ich ze sobą. Kilimy były zawsze obecne na ścianach polskich domów, pełniąc podwójną funkcję – dekoracyjną i praktyczną, gdyż funkcjonowały także jako izolacja ścian. Potrafią stworzyć naprawdę niepowtarzalną atmosferę.
8 Filmy animowane studia Ghibli Uwielbiamy je za ciekawą fabułę i wartościowy przekaz.
9 Lassū
8 7
Miniatura z brązu jest prezentem od Alessandro Mendiniego, u którego Maciek pracował podczas pobytu w Mediolanie. Figurka pochodzi z lat 90., kiedy Atelier Mendini rozpoczęło „piccola produzione”. To jeden z jego najbardziej poetyckich projektów – pomnik wystawiony krzesłu. Pamiątka ta kojarzy się nam z kilkoma latami pracy w Mediolanie oraz poznanymi tam niezwykłymi ludźmi.
10 Książki
Piętrzą się na każdym stoliku i półce. Zwykle pożyczone. Polecamy wszystkim „Fantomowe ciało króla” Jana Sowy. To całkiem inne spojrzenie na historię Polski. A zmiana perspektywy często się przydaje.
11 Znaleziska
Bardzo lubimy krótkie wypady w ciekawe miejsca. Z każdej podroży przywozimy przedmioty, które zafascynowały nas swoim kształtem, kolorem, fakturą – gałęzie, kamienie, rośliny. Przedmioty te inspirują nas i tworzą wciąż powiększającą się kolekcję.
designalive.pl
76 Dział
designalive.pl
grzegorz kwapniewski rzeźnik pisze 77
Grzegorz Kwapniewski Ekonomista z wykształcenia. Gdy praca za biurkiem przestała dawać mu satysfakcję, zrozumiał, że to, co najbardziej lubi, to mięso i wino. Został więc rzeźnikiem. Obecnie dostarcza najlepsze mięso do dwudziestu restauracji
Polędwica jest jak Paris Hilton – chuda, ale bez wyrazu
T
TEKST: GRZEGORZ KWAPNIEWSKI, ZDJĘCIA: IGOR HALOSZKA
rochę konfabulacji. Nie pasuje do mnie, prawda? Gdzieś kiedyś przeczytałem, że naukowcy prowadzili przez trzy lata badania polskiego genotypu. Okazało się, że wśród ludzi mieszkających na terenie naszego kraju znajdują się geny: słowiańskie, germańskie, szwedzkie, tatarskie, ugrofińskie, duńskie, szkockie i holenderskie, ale i żydowskie czy ruskie. Zamiast badać to przez trzy lata, wystarczyło przeczytać „Trylogię”. Przez wioskę, w której mieszkali moi przodkowie, niewątpliwie szlachta zagrodowa, Tatarzy przejeżdżali. Wiem, bo widziałem swoje zdjęcia z ogólniaka w wąsach. No i wiem, jak wygląda mój kuzyn. U mnie, to chociaż Szwed się jakiś wmieszał i wzrost mam słuszny. Co do Tomka, to zawsze, jak przywozi do mnie ser, mam wrażenie, że na koniku. Lajkoniku. Powinienem go poprosić, by pod siedzenie w samochodzie wsadził trochę mięsa. Byłby klasyczny befsztyk tatarski. A ponieważ tego nie robi, to muszę opisać własne doświadczenia z tą potrawą. Na początek, jak wszyscy zaczynam, od polędwicy. Ktoś kiedyś napisał,
że polędwica jest jak Paris Hilton – chuda, ale bez wyrazu. Zatem tatara z polędwicy trzeba solidnie doprawić. Klasyką jest dodanie kiszonych ogórków, drobniutko posiekanej cebulki, kaparów i klika sardeli, by pojawiła się dziwna nuta. Nierozpoznawalna dla otoczenia. Do tego żółtko. Takiego tatara nie powinno się mielić, ale skrobać. Dokładniej mówiąc, trzeć nożem aż zostaną tylko wiórki. W rezultacie otrzymamy jednolitą masę i dodatki będą nadawały mięsu charakteru. Na szczęście od czasu, gdy pojawiła się dobra wołowina, wybór jest znacznie szerszy. Gdy rozpoczynałem prowadzenie sklepu, robiłem tatara z ogona zrazowej dolnej. To bardzo dobre mięso o zdecydowanym charakterze, prawdziwa wołowina, a nie bezpłciowa polędwica. Można ją uzupełnić śledziami, jak robi to mój przyjaciel Aleks, bo one nie zabiją smaku, lecz go podkreślą. Przy tatarze z tego kawałka nie bałbym się eksperymentów. Kiedyś dodałem drobno utartego anyżu i wyszło przepyszne zestawienie. Nie polecam octu balsamicznego. Za to popieram eksperymenty z ziołami – lubczykiem albo tymiankiem. Przeszukując książki kucharskie, znalazłem mięso, którego nie ma. Zaczęło
się on monsieur Pascala, pierwszego Francuza w moim sklepie. Jak to Francuz, kupował jedzenie przez 10 minut, a rozmawiał o nim przez 50. Gdy przechodziłem od jednego cięcia do drugiego, zapytał mnie, czy mam „onglet”? Odpowiedziałem, że nie, ale znajdę. Zacząłem szukać w internecie. Znalazłem i wysłałem do rozbiorowni zdjęcie. „Potrzebuję tego!” – powiedziałem radośnie. Odpowiedzieli, że poszukają. Tydzień później prośba, bym przysłał jakieś lepsze zdjęcia. Odnalazłem w sieci, w angielskim podziale hanger steak. Fotografie były wyraźne, ale diabli wiedzą, czy mięsień ma pięć, piętnaście czy pięćdziesiąt centymetrów. W końcu coś mi przysłali. Struktura mięśni wyraźna, ale jakoś za długa i inaczej wyglądająca. Do Butchery przyjechał Oli, kucharz z Anglii. Nawiasem mówiąc, to właśnie on mnie nazwał „crazy butcher”. Pokazał mi swoją dłoń, twierdząc, iż to, czego szukam jest mniej więcej takiej wielkości. Wysłałem więc do rozbiorników, by szukali. W końcu po pół roku poszukiwań, znalazłem film z rozbiorem… posłałem. – To jest mięsień, na którym wiszą nerki! – powiedzieli radośnie rozbiornicy. No przecież od tego zacząłem… Okazało się, że ma nawet polską nazwę – „świeca”. Ot, 60 lat przodującego systemu z rozbiorem na: wołowinę z kością lub bez, zagubiło nazwę, cięcie i smak. Mam teorię, że przez lata pracy w tymże systemie rzeźnicy nauczyli się dodawać świecę do kiełbas. Spowodowało to, że jej wartość spadła do ceny mięsa drugiej kategorii, więc potem kupowali ją już tylko w tej cenie. W każdym razie świeca jest w czasie podziału tuszy odcinana wraz z podrobami. Gdy półtusza trafia do rozbioru, to już nie ma świecy. My ją mamy. Świeca to w zasadzie dwa mięśnie połączone błoną, którą trzeba odciąć, zostawiając samo mięso. Właśnie to zmielone jest moim faworytem na tatara. Mięso o zdecydowanym charakterze, wymagające tylko lekkiego przyprawienia. Robiliśmy kiedyś z Aleksem zawody na tatara. On poszedł w stronę intensywnego przyprawienia, ja dodałem składniki tradycyjne (opisane przy polędwicy), ale w sporych ilościach. Wyszedł remis. Dwa tygodnie później zostałem poproszony o przygotowanie mięsa na większe przyjęcie dla 300 osób. Podzieliliśmy się potrawami. Na mnie padło zrobienie tatara. Chłopaki z gastronomii przygotowali minimalne ilości, a ja jako amator pomyślałem: 300 osób razy pięć gramów to 15 kilogramów mięsa. Dodałem też chyba zbyt mało przypraw – cztery słoiki ogórków, jeden sardeli, pięć kilogramów cebuli, tuzin jaj… ale zjedli! Intensywny smak mięsa, lekko podkreślony przez przyprawy. Moi tatarscy przodkowie przybywajcie! Przywitam was tatarem i solą… A jak tatar, to i wódka… designalive.pl
78 sztuka życia
Splot zdarzeń Plecionkarstwo należy do grona najstarszych umiejętności. Pierwszy człowiek, Ötzi, zwany też „Człowiekiem Lodu”, żyjący 3 300 lat p.n.e. i odnaleziony w lodowcu alpejskim w Południowym Tyrolu, miał buty i skarpety splecione z miękkich traw oraz łyka. Dziś w wielu kulturach jest nie tylko dziedzictwem kulturowym, o które trzeba dbać, ale też umiejętnością stymulującą życie społeczne i rozwój ekonomiczny TEKST: MARCIN MOŃKA ZDJĘCIE: Rafał Soliński
P
lecionkarstwo w wielu społecznościach, zwłaszcza europejskich, zamiera. W kilku krajach są jednak podejmowane wysiłki, by ocalić świadome rzemiosło, towarzyszące człowiekowi od wieków. Wyplatanie jest przecież częścią historii człowieka, a także językiem, którym możemy posługiwać się na całym świecie. To nie przypadek, że te same techniki tego rzemiosła można spotkać na odległych w kontynentach, których społeczności nie miały ze sobą nigdy kontaktu. Najważniejsze jest jednak ocalenie od zapomnienia. W Norwegii organizuje się specjalne kursy, na których wiedza jest przekazywana z pokolenia na pokolenie, choć uczyć pod okiem rzemieślników może się każdy. – Plecionkarstwo to umiejętność demokratyczna, dostępna dla wszystkich. Najważniejsze, aby pozostawała żywa i potrzebna ludziom w ich codziennym życiu – mówi Drude Isene, antropolożka społeczna, instruktorka rzemiosła i organizatorka badań w Norwegii. Przede wszystkim hobby Umiejętność wyplatania koszy wciąż jest kultywowana np. w Hiszpanii czy Francji, choć coraz częściej marginalizuje się jego znaczenie. Carlos Fontales, który zajmuje się plecionkarstwem od 20 lat zwraca uwagę na społeczny i humanistyczny wymiar tej aktywności. – Moje badania polegają na byciu z drugim człowiekiem. Plecionkarstwa nie tworzy się dla przyszłości, z myślą że powstałe przedmioty przetrwają przez lata jak dzieła sztuki. Plecionkarstwo jest zajęciem bardzo praktycznym, często na użytek własny, dostosowującym się do środowiska, często rzemieślnicy nie mają warsztatów i pracują gdziekolwiek. Tak dzieje się na ca-
łym Półwyspie Iberyjskim, ludzie pracują razem, bo chcą ze sobą pobyć – wyjaśnia. Dziś więc zajmowanie się wyplataniem koszy czy nawet elementów małej architektury nie musi być zajęciem wyłącznie hobbystycznym, choć jak przyznaje Drude Isene: – Każdy sposób jest dobry, aby oderwać się od komputera. A jeśli jeszcze możemy wykonać siłą i umiejętnościami własnych rąk przedmioty potrzebne każdemu z nas, to chyba owo zajęcie ma sens. Często dzieci po nauce i szkoleniach wracają do domu i zachęcają swoich rodziców do wspólnego wyplatania, a tym samym spędzania czasu w rodzinnym gronie – tłumaczy. Ekonomia torby Noken Taka współpraca pomiędzy rzemieślnikami, młodym pokoleniem i pasjonatami pomaga w zachowaniu dziedzictwa kulturowego. Jednak konkretny wymiar plecionkarstwo ma np. w Indonezji, gdzie powstają słynne torby Noken wytwarzane przez lud Papui. Torby zostały wpisane na Listę Niematerialnego Dziedzictwa UNESCO. Dziś przy wytwarzaniu toreb, znajdujących się zarówno w użyciu przez mieszkańców, jak i chętnie kupowanych przez turystów, pracują całe społeczności. A ich produkcja, trwająca czasami 20 dni, przynosi konkretne korzyści ekonomiczne. – Po otrzymaniu certyfikatu ludzie poczuli się bardzo dumni, ogłoszono nawet Dzień Torby Noken. Bo choć może nie przynosi to milionów dolarów, w znaczący sposób pomaga jednak ludziom w codziennym życiu – opowiada Gaura Mancacaritadipura, doradca wiceministra kultury w Ministerstwie Edukacji i Kultury Indonezji. Ekonomiczny i przede wszystkim społeczny wymiar plecionkarstwo ma np. w Zimbabwe. – Pragniemy zachować plecionkarstwo jako żywy element naszej kultury i musimy spoglądać na nie nie tylko
jak na dzieła sztuki, ale i znaczące źródło dochodu – mówi Hildegard Mufukare z Centrum Kobiet Lupane, gdzie pracuje z plecionkarzami, głównie kobietami. I dobrze wie, co mówi – odzież z Zimbabwe była prezentowana podczas London Fashion Week. Plecionkarskie wzornictwo Wyplatanie naczyń, narzędzi, koszy czy ubrań przez kobiety w tym afrykańskim kraju ma wymiar zmiany społecznej. –Kobiety zwykle robią wszystko: uprawiają pole, wychowują dzieci, teraz też zarabiają pieniądze. Po raz pierwszy zdarza się, że to właśnie praca kobiet przynosi dochód, raz w miesiącu sprzedaje wytworzone przez siebie przedmioty i decyduje o wydatkach.
STOWARZYSZENIE SERFENTA Powstało 2006 roku w przygranicznym Cieszynie. Skupia się na dokumentacji, ochronie i rozwoju tradycyjnego rzemiosła, głównie popularyzowaniu plecionkarstwa. Do celów zapisanych w statucie należą m.in.: wzrost zainteresowania tematyką dziedzictwa kulturowego, poprawa sytuacji ekonomicznej twórców ludowych czy otwarcie nowych perspektyw promocji rzemiosła. Z tej racji podejmują liczne przedsięwzięcia, do których zalicza się np. międzynarodowa konferencja „Viva Basket!”, Żywa architektura, czyli przestrzenne budowle z rosnącej wierzby czy Plecionkarski Szlak Wisły. Pokłosiem inicjatyw są wywiady, ekspozycje, filmy i książki. Za aktywność otrzymali kilka nagród, w tym Ludowego Oskara przyznawanego za wybitne osiągnięcia w dziedzinie kultury ludowej. Obecnie walczą o wpis plecionkarstwa na Krajową Listę Niematerialnych Dziedzictwa Kultury unesco, www.serfenta.pl
W ten sposób przywracamy sobie godność, uczymy się nowych ról społecznych, decydujemy o swoich wyborach – wyjaśnia Mufukare. Plecionkarstwo okazało się również znakomitym sposobem zarobkowania, zwłaszcza dla młodych ludzi poszukujących pracy – pamiętajmy, że bezrobocie jest tam przeogromne, dlatego też z tego Zimbabwe będzie żyło. Co więcej, choć jest tradycyjną techniką wytwarzania, otwiera się na innowacje. – Odkąd naszymi produktami zainteresowano się poza regionem, a zwłaszcza w Europie, zdaliśmy sobie sprawę z konieczności pracy z projektantami. Kiedyś nasze kosze powstawały spontanicznie, dziś sprzedajemy je z certyfikatami, więc musimy trzymać się wzorów. Dlatego obecność wzornictwa w naszej pracy jest charakte-
rystyczna dla naszego regionu. Tworzymy np. pufy do siedzenia czy abażury do lamp – tłumaczy Mufukare. Polska rewitalizacja Osobowości związane z plecionkarstwem spotkaliśmy podczas sierpniowej międzynarodowej konferencji „Viva Basket!” zorganizowanej w Cieszynie przez Stowarzyszenie Serfenta. – Najważniejszym aspektem jest to, iż oprócz wartości dokumentującej, działamy praktycznie. Zawsze, gdy obserwujemy ludzi w czasie ich pracy, towarzyszy nam kamera, byśmy mogli uwiecznić jak najwięcej. Materiały trafiają do archiwum, by w każdej chwili móc do nich powrócić lub wykorzystać w kolejnym projekcie – mówi prezeska organizacji, Paulina
Adamska–Malesza. Członkowie Serfenty nazywają siebie kontynuatorami. Pragną odkłamać, iż rzemiosło umiera. Ono jest wciąż żywe. Przykładem mogą być młode osoby angażujące się w tę trudną, fizyczną pracę, którą wykonują nie dla zarobku, lecz z zachwytu nad nią i by poczuć satysfakcję. Oczywiście, większą częścią tej społeczności są seniorzy. Jednak i sami cieszyńscy stowarzyszeni, na co dzień dokumentaliści i etnolodzy, poświęcają się plecionkarstwu. Jedną z ich realizacji jest Żywa Architektura, czyli wierzbowe budowle stanowiące ozdobę zielonych przestrzeni. Jaki mają plan na następne lata? Marzy im się stworzenie Centrum Badań nad Rzemiosłem, gdzie prócz plecionkarstwa, dodaliby garncarstwo i tkactwo. Oby plany doszły do skutku. designalive.pl
designalive.pl
TATRY Chociaż stoją tam od późnego miocenu, dopiero dwa lata temu zaistniały w mojej rzeczywistości. Szkolnych wycieczek nie liczę. Usłyszałam: „tam jest pięknie”. Uwierzyłam. I choć na wiarę dowodów nie trzeba, chciałam sama stanąć u podnóża. Poczuć. Wejść wgłąb, wszerz, wzwyż. „Tam” zmienić na „tu”. Poczułam. Wchłonęłam i dałam się wchłonąć. Tatry stały się drogą, wędrówką, stanem umysłu. Albumem zachwytów. Zbiorem chwil, kiedy proste myśli destylują się z chaosu. Powiernikiem i constansem Tekst: Ewa Trzcionka Zdjęcia: Bartłomiej Witkowski
Bóg
Może to złudne, ale zawsze, kiedy wychodzę w Tatry pogoda jest łaskawa. Niekoniecznie oznacza to, że słoneczna. Dane mi było zobaczyć: wyssane z kolorów Morskie Oko skute lodem z całym czarno–białym cyrkiem skał wokół; parującą bladym świtem Dolinę Chochołowską; oglądany z Sarniej Skały Giewont, pozbawiony przez chmury, choć na moment, uwierającego krzyża; bezmiar skruszonych skał w Dolinie Smutnej, istne Mare Imbrium; ostre zęby Trzech Kop błyszczące po gradowej posypie jak wężowa skóra; kwieciste, wonne ogrody Szerokiej Przełęczy Bielskiej; wypatrzone z Mnicha płaty śniegu, które nigdy nie topnieją w Małej Galerii Cubryńskiej; przebrany wodą Staw Staszica, co, jak formaliną, zalał skromne tu łączki; jeden kwiatuszek, dzielną drobinkę na surowych skałach Orlej Perci; wyłaniające się z bezkresnego morza chmur ośnieżone szczyty, kiedy w drodze na Wołowiec, trzeba było uparcie wierzyć, że ponad gęstą, mokrą papką deszczu i śniegu coś na mnie czeka. Ekstremalne, totalne piękno przyrody. Dowód na istnienie Boga? Nie. Wszystko da się wytłumaczyć naukowo: pogodowe zjawiska, górotwórcze procesy, morfologię liścia. Nikt jednak, nikt, nauką nie wytłumaczy mi tego, że to wszystko tak mnie zachwyca.
Woda
Na mapie wszystko jest płaskie, umowne. Zawsze, gdy wychodzę ponad las, witam trzeci wymiar. Wszystko nabiera sensu: przebieg szlaków, położenie schronisk. I zawsze na nowo odczytuję mądrość wody. Wleczonej grawitacją po najkrótszej drodze. Byle w dół. Gdy pierwszy raz ujrzałam Dolinę Pięciu Stawów Polskich z drogi na Szpiglasową Przełęcz, nie mogłam się napatrzeć, jak piętro po piętrze woda przecieka z jednego stawu do drugiego. Jak przystaje na chwilę w skalnej niecce, tworzy piękno tafli, by znów stróżką wypłynąć dalej, zmienić formę, stworzyć nowy kształt. I znów tylko na jakiś czas, bo przyjdzie jej i gruchnąć Siklawą w Dolinę Roztoki i płynąć dalej roztoczańskim potokiem. Natura wody. Natura ludzka. Wiele tu spójności. Cierpliwa kropla drąży, tworzy. Powolne zwały lodowca rzeźbią, ryją najtwardsze skały. Zamknięta w naczyniu, w misie jeziora, korycie rzeki, przyjmuje pokornie ich kształt. Gdy gwałtowna – niszczy okrutnie, z hukiem. Nie tylko woda płynie, by z czasem wyparować, przepłynąć chmurą gdzieś w inny wymiar i ponownie spaść deszczem, gradem, śniegiem. designalive.pl
sztuka Ĺźycia 83
84 sztuka Ĺźycia
designalive.pl
człowiek
W Tatrach ostały się jej niewielkie, skrzętnie skrywane enklawy. Karczowane, zalesiane, urbanizowane, koszone, zarybiane Tatry. Dziarsko poczynamy sobie z tym niewielkim kawałkiem działki. To, co dane jest nam oglądać ze szlaku to przyroda – napiętnowana ludzką ręką natura. Jest jednak idea jej ochrony. Pełna dylematów. Co można? Czego nie? Czy naprawiać błędy i w zadośćuczynieniu nasadzić to tu, to tam? Przywrócić wyrąbany niegdyś pierwobór? Kultura to wytwór ludzki, więc i w naszej kompetencji. Lubimy zachowywać dla potomności, chronimy zabytki i inne dzieła, odtwarzamy utracone. Natura nie ma takich sentymentów. W pień wyrżnie wichrem lasy, kornikiem zeżre „bezprawnie” nasadzone świerki, wilkiem połknie łanię, lodem rozsadzi skałę. Zrobi sobie nową przestrzeń. By w miejscu popełnionej „zbrodni” stworzyć swoje nowe arcydzieło. Jakie? To leży daleko poza człowieczą wyobraźnią i kompetencją.
designalive.pl
Miłość
Bezwarunkowa. Wybaczam niedogodności szlaku, kaprysy pogody. Nieprzystępność. Czekam na dobry moment, by dotrzeć i doznać piękna, dobra i szczęścia. Nie dziwię się, że w Tatrach powstają takie motta jak: „z miłości do gór” Tatrzańskiego Parku Narodowego, że z poważną miną mówią za taternickim guru, Włodkiem Cywińskim: „Tatry są najważniejsze”. Zdaje się to patetyczne, ale jednak proste. Niezawoalowane i prawdziwe. Rozmawiałam niedawno o tym ze znajomą psycholożką. Powiedziała, że z gór można zaczerpnąć wiele mądrości. Góry uczą uczucia, uczą relacji. Tak. Tatr nie dam rady zmienić, mogę je kochać lub nie. Podobnie jak w relacji z drugą osobą: zero lub jeden. Góry trzeba zaakceptować takimi, jakie są, uczyć się ich, słuchać. Choć to nie jest proste i zdarzają się błędy. Oby jednak ta relacja nie była alternatywna, ale równoległa do tego, co łączy z bliskimi. I jeszcze jedno. Tam, a raczej „tu”, wagi nabiera istota odwrotu. Gdy trzęsą się łydki – czas odpuścić. To nie jest kapitulacja, to instynkt.
designalive.pl
sztuka życia 87 Za pomoc w realizacji dziękuję firmie Pajak Sport i Tatrzańskiemu Parkowi Narodowemu. Szczególne podziękowania dla Agnieszki Kine, Agnieszki Kuszewskiej, Renaty Mędrzak–Madusiok, Jarosława Hulbója, Szymona Ziobrowskiego oraz Piotra Mazika – merytorycznego konsultanta, przewodnika i kompana.
Willa Byłoby grzechem opowiadać o niej akademickim językiem architektury. Dla niej nie trzeba szukać języka. Jest zakorzeniona w tradycji i w pejzażu. Uzasadniona. Zapewnia trwanie także słowom. Jest pełnią Tekst: Piotr Mazik Zdjęcia: Ewa Trzcionka
archikony 89 Willa „Pod Jedlami” znajduje się na Kozińcu w Zakopanem. Jest najważniejszym z kilku ocalałych budynków stylu zakopiańskiego i wzorem dla architektury regionalnej. Została zaprojektowana przez Stanisława Witkiewicza i zbudowana przez zakopiańskich cieślów w latach 1897–1901. Stanowi własność prywatną, zwiedzanie możliwe jest tylko z zewnątrz
90 archikony
Na parterze pokoje w amfiladzie. Niemal każdy ze swoim piecem. Najokazalszym jednak ten kamyczkowy z pokoju jadalnego
T
u na Podhalu, gdzie słowa straciły właściwe im znaczenia, dla tego domu określenie „willa” jest w pełni uzasadnione. Dawniej mówiono jeszcze „letnia rezydencja”. Dom „Pod Jedlami” powstał w latach 1897–1901 według projektu Stanisława Witkiewicza na zamówienie rodziny Pawlikowskich. Nadal uznaje się go za najdoskonalszą realizację stylu zakopiańskiego. Pierwsze wrażenie jest oszałamiające, bo forma jest monumentalna. Elewacja północnowschodnia, wejściowa, jest wysoka i asymetryczna, ale zrównoważona. Nie ma cech chaosu, raczej dobrze rozmieszczone akcenty. Dominuje tu spokój. Można uznać, że jest malarska, impresyjna, stworzona bardziej przez artystę niż architekta. Chyba dlatego tak szybko urzeka. Przede wszystkim jednak obowiązują tu ścisłe reguły stylu zakopiańskiego. Już przy pierwszym spojrzeniu wyciszamy się i zadomowiamy. Dom jest odcięty od świata zielenią. Nikt designalive.pl
Zwykle wiosną i latem willę odwiedza Rodzina. Tak mówi się tu o pochodzących z Pawlikowskich dzisiejszych właścicielach. Dom, choć na zimę nieco przysypia, nie pustoszeje nigdy. Pani Małgosia dogląda porządku, drobnych napraw, bezpieczeństwa. Wnętrze napełnia życiem i zapachem różanej konfitury
na nas nie patrzy, jesteśmy zamknięci w niemałym świecie. Niemalowane, doświadczone przez pogodę drewno ścian, gontów, zdobień i drzwi oraz kamień podmurówki sprawiają, że łatwo jest się oswoić. Nie trzeba domyślać się zastosowanych rozwiązań i dociekać geografii materiałów. Całość naturalnie wyczuwamy, rozumiemy jak prostą geometrię, mechanikę czy przyrodę. To rękodzieło zostało stworzone bez piekielnych, arcyprecyzyjnych maszyn, trwałych powłok farb i kleju, piany montażowej bądź silikonu. Drewno, kamień, siekiera, piła i hebel – świat prosty, ale nie toporny. Podchodzimy bliżej, dotykamy i wiadomo, że każdy detal wykonano z pietyzmem. Doświadcza się tu słojowej, szorstkiej i chropowatej faktury przedmiotów. Jest nam naturalna, biologiczna, kojąca. Dom staje się materialny i zmysłowy. Słychać go i czuć. Równocześnie nie ma ozdobników, kwiatków do kożucha, maskowania i udawania. Wydaje się, że do szczęścia wystarczy samo bycie tu. Bryłę domu można podzielić na dwie części. Dolną tworzą podmurówka i ściany, górną – dach. Wzgórze Koziniec jest pochyłe, stąd kamień sięga w najwyższym miejscu czterech metrów. Drewniane ściany nie mają ozdobników. Rytm ustalają płazy i mszenie wypełniające od zewnątrz szczeliny. Do zasady dolnej części dodane zostały galeryjkowe schody, werandy, balustrady i przyłap. Stąd wrażenie oklejenia sedna kilkoma równoważącymi się elementami. W kompozycji precyzyjnie rozłożonych akcentów widać zmysł malarza. Drugą częścią domu jest dach. Tworzy skomplikowaną bryłę i w największej mierze określa zakopiańskość architektury. Układ szczytów jest rygorystycznie przestrzegany. Pojawiają się rozmaite typy wyględów (lukarn) dostosowanych do stron świata. Istotne są detale: potężne kominy z izbicami, pazdury zwieńczające szczyty, koronki gontów, naczółki daszków, czy motywy wschodu słońca – wypełniające każdy szczyt.
DZIAŁ 91
Słojowa, szorstka i chropowata faktura przedmiotów jest nam naturalna, biologiczna, kojąca designalive.pl
92 archikony W domu obowiązuje rodzinna topografia: Pokój Malowany, Przy Pajcie, Wujcia Jasia, Dziecięcy, Prababuni…
Dom stoi w przyrodzie, więc ważna jest różnica w elewacjach. Południowa i zachodnia zaprojektowane są z myślą o słońcu i wypoczynku. Północna i wschodnia urzekają asymetrią i wernakularyzmem. Willa to gesamtkunstwerk – dzieło totalne. Wnętrza są najwyższym dokonaniem projektowania i meblarstwa w stylu zakopiańskim. Niepowtarzalne, przemyślane, harmonijne. Czternaście pieców na lodowaty zimowy czas. Werandy, balkony i wspaniały konstrukcyjnie przyłap na słoneczne popołudnia. Narciarnia i wybór pokoi na każdy nastrój. Jest gdzie uciec, zasnąć w ciszy, rozmawiać, czytać. Zamieszkać. Dbałość o szczegół łączy się w stylu zakopiańskim z konstrukcyjnością. Jak w gotyku, gdzie niemal każdy element ma uzasadnienie – w dekoracji i w konstrukcji. Wspaniały mariaż szczerości konstrukcji, znajomości materiału, precyzji wykonania i chęci zdobienia jest zasługą Stanisława Witkiewicza, Wojciecha Brzegi oraz góralskich cieśli i rzeźbiarzy: Jana Obrochty Bartusiów, Józka Giewonta, Józefa Mikudy, Wojtka Bednarza, Jędrusia Gąsienicy. Patrząc, rozumiemy rozkład sił, wagę podparcia, przemyślane klinowania, perfekcję dopasowań. Współczesne naśladownictwo dawnych prawd uwydatnia się, odsłania jako karykaturalne, nieudolne i naiwne. Rozwiązania zastosowane tu wynikały z przekazywania tradycji i wieloletniej obserwacji zmian materiału w czasie. Będąc tam wielokrotnie, nadal nie odnalazłem błędu. Oglądając kilka obiektów stylu zakopiańskiego, można poddać się przekonaniu, że jest to architektura nadmiernie ozdobna. Nie jest tak do końca. We wszystkich jego elementach są ukryte sensy. Dzięki znajomości Tatr i tradycji góralskiej dostrzec można funkcję drobnych elementów pochopnie designalive.pl
Wyględ. Herbata wypita w tej loggi przekona nawet Adolfa Loosa i Le Corbusiera
uznanych jedynie za dekoracyjne. Leluje w balustradach, pazdury zwieńczające szczyty, rzeźbione dziewięćsiły, goryczki i serca–parzenice są ozdobą, lecz nie tylko. To one, oprócz prawdy materiału, wpisują dom w otoczenie. Pozwalają naprawdę zamieszkać w Zakopanem, pod Tatrami, w przyrodzie. Wpisać się, zharmonizować z tą przestrzenią. O ile dla architektury wysokiej klasy poszukuje się inspiracji w centrach cywilizacji, tu było inaczej, bo Zakopane nigdy centrum nie było. I tam, gdzie zwykł być modylion, w willi zakopiańskiej dach czy balkon podpiera ryś. W miejscu motywu rocaill’a czy okucia – lilia złotogłów, dziewięćsił bezłodygowy, goryczka trojeściowa. Zamiast pinakli – pazdury. Aby zamieszkać u stóp gór, niekonieczna jest więc inspirująca podróż do miast, import odległych świetności. Rozejrzyjmy się dookoła. Chodźmy w Tatry.
we wszystkich elementach stylu zakopiańskiego są ukryte sensy
Strażnik
W jego najbliższym otoczeniu usłyszałam: „W końcu ktoś potrafi powiedzieć, że czegoś nie wie. Ale wie, kto wie”. Szymon Ziobrowski, dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego Rozmawia: Ewa Trzcionka Zdjęcia: Mariusz Gruszka / Ultrabrand
designalive.pl
96
ak ja nie lubię ubierać się w to „zielone” – mówi szczerze zmartwiony, gdy po raz kolejny obowiązek wymusza włożenie służbowego munduru. Zdaje się być bardziej zaczynem dobrych zmian niż pryncypałem. Zamiast w roli demiurga widzi siebie jako kuratora zespołu fachowców, animatora dialogu. Słucha, poszukuje, waży. A gdy przyjdzie postanowić, nie będzie miał wątpliwości. Szymon Ziobrowski objął stanowisko dyrektora Tatrzańskiego Parku Narodowego w prima aprilis tego roku, po 12– letniej pracy w organizacji. Tym samym stał się jedną z najważniejszych osób w polskim systemie ochrony przyrody. Skierowane na niego oczy: ekologów, pracowników, miłośników Tatr, myślicieli, obrońców zwierząt, turystów, ministerstw, władz, społeczności lokalnych i pomniejszych grup interesów oczekują, wymagają, naciskają, testują. A na Podhalu wstrzymują oddech. Na co pozwoli? Czego zakaże? Kogo wpuści, a komu powie „nie”? Czym będzie się kierował, wyznaczając nową strategię TPN–u? Wbrew dacie nominacji, przyszło mu się zmierzyć z poważną sprawą. Pod jego rządami spodziewać się można bardziej ewolucji niż rewolucji w ochronie natury. Natury, która w Parku się ostała i swojej. Twardej na tyle, by zmierzyć się z rzeczywistością. Wrażliwej – by wznieść się ponad osad konwenansów i zawierzyć instynktowi, jak w naturze. Trafił się mu do ochrony jeden z najpiękniejszych kawałków Europy, a ja usłyszałam, że to on trafił się Tatrom. Tatrzański Park Narodowy ma swój slogan „z miłości do gór”. Podpisujesz się pod tym? Czym są Tatry dla ciebie? Urodziłem się w Zakopanem. Jeździłem na nartach, więc Kasprowy był mi bliski, designalive.pl
ale poza tę górę rzadko wychodziłem. Co postrzegania Tatr. W wystawie, publikaciekawe, za każdym razem, gdy jednak cji można znaleźć rozważania na ten tewychodziłem, doświadczałem czegoś… mat architektów, artystów, projektantów. Nie wiem, czy potrafię to nazwać… Kiedy Czy ty rozumiesz Tatry jako schronienie? wychodziłem na szczyt albo na grań, Dla kogo? Przed czym? otwierała się dodatkowa przestrzeń: koChyba trochę tak. Rozumiem je jako moje lejna dolina, inne szczyty. Myślałem wteschronienie, odskocznię od codzienności. dy: kurczę, czemu tak rzadko tu jestem? Ale musi być spełniony jeden podstawoCzas mijał. Bywały lata, kiedy może raz, wy warunek: muszę być sam albo prawie dwa razy gdzieś wyszedłem. Tak też było sam. Wcześniej nie lubiłem samotności. nawet, gdy zacząłem pracować w Parku. A w górach lubię. Brak ludzi, ja, droga. Tatry były obok, czasem się wyszło służTo powoduje, że mam czas na refleksję. bowo… Tyle. Są oczywiście takie momenty, gdy idę A pamiętasz moment, kiedy Tatry zaczą- „na czas”, dla treningu, żeby się zmęczyć, łeś czuć zupełnie inaczej? trzymać formę. Ale są takie dni, gdy nie Zaczęło się od nart skiturowych. Całkiem jest ważne tempo, tylko bycie i doświadniedawno, z pięć lat temu. Miałem wtedy czanie. Spokój, cisza. Można posłuchać, 37 lat. Generalnie lubię narty i wtepowąchać. Strasznie lubię zapachy, dy, pierwszy raz na skiturach, w zimie, zwłaszcza te jesienne, intensywne. bardzo intensywnie schodziłem Tatry. Potrafisz opisać te ulubione? To był ten moment. Wcześniej, co prawda, Generalnie lubię zapach skoszonej łąki, też jeździłem, ale mniej. Niżej. Czułem to jednak nie jest w Tatrach codzienrespekt przed Tatrami zimą. Od dziecka. nością. Ale są niektóre zapachy bardzo Kto ci ten respekt zaszczepił? Rodzice? charakterystyczne, zwłaszcza jesienią. Nie wiem. Może z racji tego, że tu, Zawsze mnie zastanawia, co tak pachnie, w miejscu, gdzie mieszkam, ludzie ale nie dociekam. Czasem fajniej jest nie czują przed górami respekt większy wiedzieć. niż ci, którzy tu tylko przyjeżdżają. Bo A gdzie tak pachnie? jednak śmigłowiec ciągle lata, wciąż Trzeba wyjść poza górną granicę lasu. się słyszy, że kogoś zwieźli… Poza tym Tam w ogóle jest inaczej. Inaczej się zima to lawiny. Zagrożenie, na które oddycha. Nie ma już lasu, są tylko skały, mamy nikły wpływ. Co prawda możeprzestrzeń. Czasem idę w tym lesie, idę my wybierać drogę w miarę bezpieczną, i idę… A jak już wyjdę ponad, to wtedy: ale lawiny są nieprzewidywalne. Jak fala ekscytacji i motywacja się pojawia, powiedział Werner Munter: „Ekspercie, nie bardzo wiadomo z czym konkretnie uważaj, lawina nie wie, że jesteś eksperzwiązana. tem”. No i co chwilę dochodziło do mnie: To uczucie, którego nie potrafisz nazwać, ktoś zginął w Alpach, kolegę zasypato inne pojmowanie Tatr, pojawiło się ło. I to we mnie zostawało, budowało u ciebie niedawno. Ale jest niezwykle szacunek. Kiedy jednak pochodziłem mocne i widać, że stale się rozwija. Co zimą, śnieg stopniał, znów zrobiło się więcej jesteś za to miejsce odpowiedzialciepło i zacząłem Tatry poznawać latem. ny z racji funkcji, jaką pełnisz. Chciałbyś, Wychodziłem na szczyty, większe i mniej- by Tatry były dla wszystkich, chcesz sze, zwiedziłem doliny. Zrobiłem kurs nimi się dzielić, czy zostawić tylko tym, przewodnicki. Poznałem bardzo dobrze którzy pojmują to miejsce podobnie jak topografię. To mnie wypchnęło w inne ty dzisiaj? góry. Ze cztery razy byłem na dużych To nie tak, że wcześniej Tatr nie doceskiturowych wyprawach w Alpach. niałem, zawsze z wielką radością na nie Byłem tam na paru szczytach: na Mont patrzyłem, tylko z oddali. Tak żeśmy Blanc, na Grossglocknerze. I dziś sobie się obwąchiwali. Tatry to z pewnością po prostu nie wyobrażam weekendu jest w skali Polski skarb. Jest ich mało albo czasu wolnego, żeby gdzieś nie iść. i nie mamy drugich takich gór. Wiele Czyli nie masz dylematu, co robić z wolosób mnie ostatnio pyta, czy chciałbym nym czasem? je schować, zakonserwować, przykryć (śmiech) No teraz właśnie mam prokloszem. Pytają, czy akceptuję tę ilość blem, bo trzy lata temu kupiłem sobie ludzi, jaka tu przychodzi. Odpowiadam, motocykl. Jeden, potem drugi, i miewam że akceptuję i nawet mnie to cieszy, bo dylemat. Czy wsiadać na motor, czy może cały czas myślę o tym, co uświadomili mi iść w góry? A może rower? W zimie nie Amerykanie, koledzy po fachu, których ma problemu: rower i motory odpadają. wiozłem kiedyś drogą do Morskiego Oka. Inna sprawa, że tej zimy byłem dodatkoPytali: „Ty, a co tu tyle ludzi tak chodzi? wo zajęty. Skończyłem właśnie w PoznaTo jest jakieś nienormalne!”. Dla nich niu podyplomowe projektowanie usług było szokujące, że tak wielu turystów w School of Form. Na motor więc jeszcze potrafi zasuwać na nogach te dziewięć nie wsiadłem, ale w góry – tak, chodzę. kilometrów pod górę, po to, żeby dojść Czuję ich głód. do Morskiego Oka. Od tamtej pory Jednym z najnowszych projektów zupełnie inaczej na nich patrzę. FaktyczTatrzańskiego Parku Narodowego jest nie, to dobrze, że ludzie dzięki górom coś „Schronienie”, prowadzona przez Jarosła- przeżywają: piękno, przyrodę, wolność, wa Hulbója akcja z pogranicza antroporadość. A ponadto, co w tym złego, że się logii, sztuki i kultury, próba obserwacji ruszają? I powtarzam zawsze, że do czasu,
gdy trzymają się tych wytyczonych przez a Czerwone Wierchy już raczej nie. Park linii, to nie ma w tym problemu. Pomysł z telebimami z Morskiego padł, Dla mnie pojęcie „rozdeptywanie Tatr” natomiast chcemy spowodować, by doto slogan na sezon ogórkowy. Bo jak świadczenie tej drogi było maksymalnie rozdeptać asfaltową drogę do Morskiego dobre. Tzn. by ludzie czuli się dobrze, Oka? Oczywiście, niektóre szlaki są za by wiedzieli, gdzie są. Ile jeszcze mają szerokie, ale to pytanie, czy to tylko wina do końca. By dostali informacje, gdzie ilości ludzi? A może to my, ochroniarze, trafią na kolejne toalety. popełniliśmy kiedyś błąd, bo przykładoChcemy poprawiać relacje, informować wo szlaki zostały źle skonstruowane, za i dodatkowo przemycać treści, na których bardzo wybrukowane, co skłania ludzi, nam zależy, a zależy nam na tym, by luby unikać tego śliskiego kamienia wadzie nie śmiecili, nie sikali w krzaki i nie piennego i iść bokiem? hałasowali. Już na przyszły rok planujeJeśli chodzi natomiast o zwierzęta, to domy wspólnie ze School of Form projekt póki chodzimy utartymi, wytyczonymi „Cisza”, by uczyć się słuchać nie tylko szlakami, to one nas akceptują. Tatry nie siebie, ale tego, co płynie z lasu. By to, co są rezerwatem przyrody, tylko parkiem dotychczas było tłem, stało się ważne. narodowym, dlatego nie są pod kloszem, A wracając do Morskiego Oka, zdiagnozoto jest miejsce również dla ludzi. waliśmy ponad setkę problemów w tym Wrócę jednak do tego tłumu na droobszarze. Będziemy analizować, podsudze do Morskiego Oka. Mam odczumowywać i potem podejmiemy działania. cie, że to doznanie piękna i wolności, Sam przewóz końmi – tu wiele można o którym wspomniałeś, jest często tylko zdziałać począwszy od tego, by wozak intencyjne. Co więcej, taką intencję zaczął z ludźmi gadać, by powiedział mają wszyscy naraz i przez to grzęzną o sobie, o koniach. To dziwne, ale fiakrzy w tłumie, stoją w kolejkach do bufetu (wozacy) więcej rozmawiają z końmi niż i to, czego doznają, to ten sam harmider z ludźmi i ta relacja jest ciepła. Przemai tłok, jaki mają na co dzień w mieście. wiają do nich czule, a z tyłu siedzą wkuCzęsto wracają sfrustrowani, pary się rzeni ludzie, którzy nasłuchali się w tekłócą, dzieci płaczą… bo miało być lewizji o znęcaniu się nad końmi, wkoło chłodniej, krócej, ciekawiej, luźniej… Czy inni patrzą na nich spode łba. Irytacja masz pomysł, by ta wycieczka po piękno rośnie. Nie wiedzą, czemu czekają, zanim była zgodna w wyobrażeniami? ruszy wóz. Zapłacili 60 złotych, a słyszą, Problem tłumu i percepcji tłumu to jest że od innego wziął 40, do tego nie dostał coś, o czym też myślimy. Zrobiliśmy paragonu i rośnie negatywne nastawienie ankietę, by zbadać, czy ludziom tłum do tego procederu. przeszkadza i wyszło nam, że w więkA jakie jest twoje zdanie? Wielu paszości przypadków ten tłum nie wpływa trząc na tego spoconego, umęczonego na indywidualne decyzje. Przypuszczalkonia, śle petycje, by tego procederu nie ludzie już wiedzą, że w pewnych mo- zaprzestać. mentach tego tłumu mogą się spodziewać Nie jestem koniarzem, ale z nimi rozi wtedy, jak ktoś chce, to przyjeżdża, a jak mawiam. Koń traci ciepło, pocąc się, nie chce, to przyjeżdża kiedy indziej. podobnie jak turyści idący obok. W ogóle W czerwcu, w tygodniu, we wrześniu. w kontekście koni na trasie do Morskiego I wtedy bardzo łatwo trafić na dni, kiedy Oka, reakcja ludzi, którzy z końmi mają nie ma nikogo. Czasem wystarczy wyjść styczność – mieszkają na wsi, jeżdżą konwcześniej. Mamy środek sezonu, a ja kilno czy są weterynarzami – jest całkiem ka dni temu idąc przez Szpiglasową inna niż ludzi, którzy ze zwierzętami Przełęcz, nie spotkałem niemal żywego styczności nie mają. Gdy na miejsce przyducha, bo wyszedłem troszkę wcześniej. jeżdżają weterynarze, to mówią prosto: Myśląc dalej o tłumie, zastanawiałem tu się nic nie dzieje. Konie są zadbane. się, co to zagrożenie tłumem powoduje. Oczywiście pracują ciężko, ale po co To złożony problem, nad tym pracujemy. ktoś ma trzymać konia tego typu, jeśli I niewątpliwie takie miejsca jak: droga nie do pracy? Nikt konia nie głodzi, bo do Morskiego, Kasprowy Wierch, Dolina głodny koń nie będzie pracował. Kilka Kościeliska wymagają niestandardowego lat temu faktycznie na drodze padł koń. podejścia. Tam tłum jest faktem i nie W każdym stadzie znajdzie się czarprognozujemy, by to się zmieniło. na owca i tak też jest wśród wozaków. Tatry odwiedza trzy miliony turystów Ale kilka tygodni temu w tym samym rocznie. Nie kusi was ograniczanie ilości miejscu zmarł na zawał turysta. Przeszło turystów na wejściu do Parku lub inforbez echa. Zastanawia mnie, skąd taka mowanie o obłożeniu szlaku? potworna nagonka? Są inne miejsca, No tak, ale co dalej? Na asfaltowej drodze gdzie koniowi daje się popalić, np. przy do Morskiego czasem bywa 12–13 tysięcy zrywce drewna, tam zwierzęta pracują osób. Mieliśmy pomysł, by na telebimach w bardzo trudnych warunkach, kontuw Zakopanem pokazywać ten tłum, zje zdarzają się niezwykle często i nikt ale to mogłoby wygenerować sytuację, nie protestuje. To mi daje do myślenia: która okaże się gorsza. Przykładowo: dlaczego te z Morskiego Oka wzbudzaturysta wie, że do Morskiego idzie tłum ją takie emocje? A jednocześnie cieszę i co dalej? Zostaje w mieście? Rusza się, że są organizacje, które obserwuna inne szlaki? Asfalt wszystko zniesie, ją, alarmują i pozwalają nam sytuację
polepszyć. Porównując to, co było pięć lat temu, z tym, co jest teraz – różnica jest kolosalna. Czy to nie jest zatem kwestia podjęcia walki z niewiedzą, choćby o tym, co może koń? Rozwiązań jest wiele, tylko trzeba do sprawy podejść spokojnie. Jak dla mnie, można by transport stamtąd zlikwidować zupełnie. Jednak fachowcy mówią, że koń pociągowy tak bardzo zniknął z polskiego krajobrazu, że to jedno z niewielu miejsc, gdzie ten gatunek można jeszcze spotkać. Może trzeba dążyć do cywilizowania tej usługi, a nie do jej likwidacji. Pojawił się przykładowo pomysł, by wozy wspomagać silnikiem elektrycznym. W tym roku zmniejszyliśmy jeszcze liczbę przewożonych osób, więc ewoluuje to w dobrą stronę. Według jakiego klucza dzielicie użytkowników Tatr? Podział jest prosty, zero–jedynkowy. I raczej intuicyjny. Dla jednej części Tatry są przedłużeniem Krupówek i to są spacerowicze. Jest też ta druga grupa, która idzie na Czerwone Wierchy na Świnicę, Orlą Perć. Ale między Czerwonymi Wierchami a Orlą Percią jest jednak spora różnica! Różnica jest tylko w trudności. Ci turyści są podobni mentalnie, tylko różnią się predyspozycjami. Jedni nie boją się miejsc bardziej stromych i idą na Orlą, a inni czują respekt, więc tam nie idą. Ale są i spacerowicze, którzy na niełatwy Giewont wchodzą w klapkach. Mieliśmy wiele rozmów na temat znaczenia tego szczytu. Żałuję, że nie mamy bardziej szczegółowych danych na temat, co wpływa na tak niebywałą popularność tej góry. Czy przyciąga bardziej to, że została skojarzona z osobą papieża, który latał wokół szczytu, a w rocznicę jego śmierci krzyż na wierzchołku jest podświetlany? Giewont jest fenomenem i każdy musi go zaliczyć. Jest swego rodzaju przedłużeniem Krupówek, o czym świadczy spotykany tam rodzaj obuwia. Aż dziw bierze, że jeszcze nikt nie zginął, a są ku temu doskonałe warunki. Można spaść i odbyć lot dość konkretny, bo ściana liczy kilkaset metrów. Park to również gospodarka leśna. Tatry w swej historii zaliczyły już poważną ingerencję człowieka – wycinki, zmiana drzewostanu. Teraz po ataku korników, po wichurach mówi się, by w ramach ochrony przyrody przywrócić las naturalny. Czy to nie jest zbyt zuchwałe? Czy natura nie poradzi sobie lepiej sama? W ochronie przyrody jest sporo filozofii. Kornik, postrzegany jako szkodnik, jest przecież elementem natury. Patrząc z perspektywy prawnej, Park jest podzielony na trzy strefy: ochrony ścisłej, czynnej i krajobrazowej. Krajobrazowa to zwykle grunty prywatne, nad którymi czuwamy, w strefie ochrony czynnej staramy się przywrócić stan naturalny, a ochrona ścisła oznacza, że nie robimy
98 ludzie Atlantyda” Piotr Mazik – przyp. red.), to sto lat temu Tatry były znacznie bardziej zurbanizowane. Dziś stan przyrody jest radykalnie lepszy. Mogłoby jeszcze zniknąć kilka zbędnych obiektów. A o czym myślisz? Początek XX wieku był bardzo ekspansywny. W Tatrach jest aż osiem schronisk, kolejka i obserwatorium meteorologiczne na Kasprowym. Zastanawiam się: gdyby dzisiaj powstała potrzeba, by badać tam warunki pogodowe, to co by powstało? Coś tak monumentalnego? Czy może coś małego? A może tylko skromne urządzeludzie, jesteśmy zbyt szybcy. Chcielibynie, maszt? Oczywiście do tych obiektów, śmy, żeby za naszych czasów wróciło to, które już tam są, podchodzimy z ogromco było. nym szacunkiem. Osobiście bym się A czy to nie jest mrzonka, jak z Atlantyzmartwił, gdybym od czasu do czasu nie dą, że dążymy do czegoś, co już dawno mógł sobie zjechać na nartach z Kasproprzeminęło i nawet jeśli to odnajdziemy, wego. Jednak nie wiadomo, co będzie za to nie będzie już to samo? Czy przy10 lat. W Stanach widziałem parki, gdzie wracanie stanu pierwotnego nie jest usunięto całą narciarską infrastrukturę kolejnym gwałtem? z przyczyn ekonomicznych. I jeśli w TaTych pytań jest więcej. Są w Tatrach potrach, z tych czy innych przyczyn, coś lany. Jest fajnie, bo otwiera się widok, ale będzie miało zniknąć, to niech zniknie. one są sztuczne i teraz pytanie: zalesiać, Taka jest kolej rzeczy. przycinać czy zostawiać, aż porośnie Staracie się skupiać wokół waszych je las? I tak część zarasta, część chcemy idei wolontariuszy i samych turystów. zachować z powodów choćby kulturoDlaczego? wych, by np. owce miały gdzie się paść. To buduje świadomość i współodpowieDzięki koszeniu polan utworzyły się dzialność, zwłaszcza za czystość Tatr. nowe skupiska roślin. I znów filozoficzne W Parku nie ma koszy na śmieci, bo pytanie: kosić czy nie kosić? To też ma zapachy przyciągają zwierzęta. Kiedyś związek z zalesianiem. Jak dotąd opieram do regularnego sprzątania wykorzystysię na opiniach naukowców, którzy waliśmy wolontariuszy, ale stwierdziliuradzili, by ten drzewostan pierwotny śmy, że wolimy im dać zadania edukaprzywracać. Na razie wspomagam się cyjne, a szlaki niech sprząta po prostu dokumentami i regulacjami tworzonymi firma. Takie pomysły i refleksje stale się przez innych. Jest jednak we mnie wiele w naszych głowach rodzą. My, ludzie pytań. Choćby fakt, że klimat się ociepla. Parku, zmieniamy się i mam nadzieję, My się tu zastanawiamy, czy mieć buka, że Park jako instytucja również będzie jodłę czy świerka, a może niech to natura się zmieniał. Zaczniemy zwracać uwagę powie nam, co gdzie ma być? na tematy ważne, które czasem umykają Tylko czy damy jej powiedzieć? w codziennej bieżączce, takiej jak np. toaDobre pytanie… I ja się muszę z nim lety na szlakach. Coś z nimi trzeba zrobić. zmierzyć. Bo można dyskutować w nieA gdzie uleciał ten romantyzm? Czy skończoność, ale jako Tatrzański Park po takiej dawce prozy życia jesteś w staNarodowy musimy wyznaczyć własny nie kochać te góry? cel mieszczący się w obowiązujących Jasne, jeszcze bardziej. Wystarczy wyjść przepisach. By potem zaprojektować Park. na przełęcz! Przez czyny lub ich brak. Postanowić, czy Wiesz, tatrzańska proza mi nie przeszkadziałamy, czy jedynie chronimy proces. dza w robieniu innych interesujących Kiedy zapadnie decyzja, przemyślana, rzeczy. Jako Park chcemy komunikować łatwiej będzie podejmować konkretne się z ludźmi na różnych poziomach. działania. Wystarczy konsekwencja. Pokazać, że nie jesteśmy tylko instytuNie wyglądasz na osobę pochopną, dużo cją, za przeproszeniem, od sprzątania słuchasz i nie spodziewasz się szybkiego kibli, tylko że działając niestandardowo, efektu. podnosimy świadomość i edukujemy. Zdziwię cię. Gdy pojawia się nowa inicjaRealizujemy nietypowe projekty, jak tywa, to przebieram nogami, by ją zreali- „Drzewo” czy „Schronienie” (cykle badań, zować. Nauczyłem się jednak, że choćwystaw i publikacji realizowanych z probym nie wiem, jak bardzo chciał, to opór jektantami, architektami, badaczami materii istnieje, więc się nie napinam. pod kuratelą Jarosława Hulbója – przyp. To dotyczy jednak naszej działalności red. ), publikujemy zaskakujące albumy instytucjonalnej. A w ochronie przyroi książki. Wydaje się, że już wszystko dy trzeba być megakonserwatywnym zostało powiedziane. A świat się zmienia, i podchodzić do sprawy z dużą rezerwą, zmienia się kontekst. Dlatego pokazujebo bardzo łatwo można coś zepsuć, nawet my, że Tatry to odwieczne miejsce inspidziałając w dobrych intencjach. Jeśli racji i tworzenia. Pokazujemy Tatry jako popatrzeć jednak na archiwalne zdjęcia, miejsce, mimo że tak oswojone, to ciągle choćby w książce Piotrka („Tatrzańska jeszcze nieodkryte.
My się tu zastanawiamy, czy mieć buka, jodłę czy świerka, a może niech to natura powie nam, co gdzie ma być?
nic. Więc zależy, gdzie ten kornik się pojawi. Jak w ścisłej, to uschnięte drzewo stoi, aż samo padnie. W czynnej dopuszczamy różne zabiegi, by szkodnik nie zainfekował kolejnych drzew. A jeśli chodzi o przywracanie drzewostanu naturalnego: zanim wkroczył tu człowiek, regiel dolny w znacznej części był pokryty lasem bukowo–jodłowo–świerkowym. Na potrzeby dostawy energii dla hutnictwa i górnictwa te drzewa wyrąbano. I można oczywiście powiedzieć zostawiamy las taki, jaki jest, ale równie uprawniony jest pogląd, że przywracamy to, co było kiedyś. Kiedy zrodziła się idea, by Tatry chronić? Od 1868 roku chroni się świstaka i kozicę. Zamojski, kiedy kupił te tereny w 1889 roku, przestał o nich myśleć jak o inwestycji. Rozpoczął zalesianie zdewastowanych terenów. Problem w tym, że nowe nasadzenia były tylko ze świerka. A teraz powstaje problem filozoficzny, jak te Tatry teraz zaprojektować? Czy zostawić je takie, jakie są, niech sobie natura sama radzi? Czy pomagać naturze w tym, by przywrócić to, co tu było wcześniej? A jakie jest twoje zdanie? Nie jestem leśnikiem… Pytam nie jako fachowca, tylko człowieka. Czytałem kiedyś podręcznik do ekologii, gdzie pisano, że jeśli człowiek radykalnie coś zepsuł, to powinien pomóc przyrodzie to naprawić. I stąd pewnie w Parku takie decyzje, by przywracać las zbliżony do pierwotnego. I ja kontynuuję tę filozofię moich poprzedników. Czasem pochopne decyzje są gorsze. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat ze świerkiem związały się inne gatunki roślin i zwierząt. Co w takim razie stanie się z nimi, gdy nasadzimy jodły i buki? Pytań jest masa... A co się stanie, jeśli nie nasadzicie nic? Dobre pytanie. Na wiatrołomach w Kościeliskiej najpierw wyrosłaby jarzębina, a z czasem pewnie rozsieje się okoliczny świerk. Albo coś innego? Może przyroda sobie to specjalnie tak wymyśliła: bogactwem jarzębiny ściąga ptaki, a te zgodnie ze swoją odwieczną funkcją rozsieją nasiona tego, co niedawno zjadły w odległych lub mniej odległych stronach? Czy to nie jest ewolucja przyrody? Kto wie, co by tu było, gdyby nas nie było? Tak, te procesy są bardzo powolne. A my, designalive.pl
Szymon Ziobrowski 42 lata, przewodnik tatrzański III klasy, ukończył kurs skałkowy i taternicki. Od 1 kwietnia tego roku dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego. Wcześniej pracował w Parku przez 13 lat. Był odpowiedzialny za udostępnianie Tatr dla ruchu turystycznego. Zainicjował i rozwinął wolontariat, a także jego znaczenie dla instytucji i gór. Odpowiedzialny za program Akademia Tatr propagujący ekologiczne postawy wśród różnych grup użytkowników tychże gór. Absolwent Wydziału Geodezji Górniczej i Inżynierii Środowiska AGH o specjalności ochrona środowiska w planowaniu i zarządzaniu, Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz projektowania usług w poznańskiej School of Form.
designalive.pl
ludzie 101
moje detroit
Bytom to moje małe Detroit. Dużo tu problemów, zamknięte kopalnie, miasto jest zdegradowane, ale ja nieustannie widzę w Bytomiu wielki potencjał – mówi urodzony i żyjący na Śląsku wybitny architekt, Przemo Łukasik, współzałożyciel pracowni Medusa Group, która zatrudnia 35 osób, wygrała 11 konkursów, otrzymała 31 nagród i dwa razy była nominowana do prestiżowej nagrody Miesa van der Rohe Tekst: Mike Urbaniak, Zdjęcia: Wojciech Trzcionka
Jesteś Ślązakiem? bo one były tylko w specjalnych sklepach A nie słyszysz akcentu? dla górników. Myśmy do nich nie mieli Bardzo wyraźnie. dostępu. Ale to też nie był jakiś wielki Tak, uważam się za Ślązaka. Urodziproblem, nie przesadzajmy. łem się w Chorzowie, a wychowałem Czułeś się inny? w Bytomiu. To jest moje miasto. W nim Zawsze, ale nie tylko ze względu na brak mieszkam do dzisiaj. przynależności do górniczej familii, ale Gruby jest śląski korzeń? także z powodu wyglądu. Byłem bardziej Nie, ale mocny. Jestem pierwszym śląpiegowaty niż inni, a moje włosy to ani skim pokoleniem, bo moi rodzice stąd blond, ani rude – wołano więc za mną nie są. Rodzina mamy przyjechała spod „Musztarda”. Lwowa, a taty z Krakowa. Osiedli na Ślą„Musztarda” był dobrym uczniem? sku po drugiej wojnie. Mama mieszkała Nie najgorszym i nadaktywnym. Wszęnajpierw w Piekarach Śląskich – tam dzie mnie było pełno, może nawet za chodziła do szkoły i tam koledzy oraz pełno, ale nie przechodziłem jakiegoś koleżanki wołali za nią: „Ty, Polucha!”. wielkiego buntu. Jego szczytem było Komplement to nie był. stawianie sobie włosów na cukier, co Ale też nie obelga, po prostu wyróżnik. doprowadzało do rozpaczy moją babcię. Myśmy w ogóle byli inni, bo rodzice nie Kim chciałeś wtedy być? pracowali na kopalni. Nasz dom był, jakRzeźbiarzem, i pamiętam doskonale byśmy to wtedy powiedzieli, inteligencki. taką lekcję, na której nauczycielka nas Mama uczyła chemii i fizyki, babcia – o to zapytała. Pamiętam też, że po mojej języka polskiego, a tato jest inżynierem. odpowiedzi wszyscy zaczęli się śmiać, Czyli na obiad nie było klusek, rolady z nauczycielką włącznie. i modrej kapusty? Chciałeś być artystą? Nie bardzo, ale na placu, czyli podwórPo prostu zawsze mnie interesowały inne ku, to nie był żaden problem. Mieliśmy rzeczy, niż wszystkich. Lubiłem plastykę, z kolegami zgraną paczkę, porozumiewa- lubiłem kreślić, ale też – i tu cię zaskoczę liśmy się, uderzając patykiem w kaloryfer. – stworzyłem grupę breakdance. Żeby nie Graliśmy w piłkę, w kapsle, wisieliśmy było, że cały czas spędzałem z ołówkiem na klopsztandze, czyli trzepaku. Orgaw ręku. nizowaliśmy równolegle z prawdziwą Dlaczego nie poszedłeś do liceum olimpiadą – naszą własną, podwórkową. plastycznego? Stawialiśmy maszt, wciągaliśmy na niego Sam nie wiem, może rodzice trochę flagę z olimpijskimi kołami. Podobnie ro- wskazali mi inny kierunek. biliśmy podczas Mundialu. Miałem wtedy Tato inżynier chciał syna w technikum koszulkę z francuskim kogucikiem. budowlanym? I tylko, kiedy były takie tąpnięcia na koNie, żadnej presji nie było, choć tato palni, że spadały dachówki i łamały do dzisiaj się śmieje, że architekt to taki się kominy, moi koledzy szybko biegli niedouczony inżynier. Trafiłem dobrze, do domu, żeby sprawdzić, czy ich ojcowie Technikum Budowlane w Bytomiu żyją. Ja nigdzie nie musiałem biec, bo tato nazywane było wtedy szkołą sportowogórnikiem nie był. muzyczną o profilu budowlanym, bo Zazdrościli ci? połowa uczniów grała w piłkę, a druga To ja im nieraz zazdrościłem, że należą połowa – w orkiestrze. do górniczej kasty. Nie mogłem sobie Ty na czym grałeś? kupić lepszych nart, a tato lepszych opon, Na saksofonie. I szło mi całkiem nieźle,
ale wraz ze skończeniem technikum skończył się czas na granie. Próbowałem do niego później wrócić, nawet – kiedy poleciałem pierwszy raz do Nowego Jorku – kupiłem sobie piękny saksofon, ale niestety głównie się kurzy w domu. Wracam do niego w nagłych przypływach, ale to powroty bolesne – bolą i policzki, i duma. Z saksofonem skończyło się tak, jak z akordeonem, na którego lekcje zapisała mnie w podstawówce moja babcia. Muzyk ze mnie nie wyrósł. Kiedy postanowiłeś zostać architektem? W technikum, i skupiałem się szczególnie na tych przedmiotach, które uznałem za przydatne w późniejszej architektonicznej edukacji. Dlaczego poszedłeś na studia na Śląsku? Nie chciałeś wyjechać gdzieś indziej? Jestem z tego pokolenia, którego życie działo się na placu: szkoła, studia, praca. Nie chciałem wyjeżdżać. Może też dlatego, że miałem zawsze super relacje z rodzicami, nie czułem potrzeby ucieczki od nich. Chciałbym być, nawiasem mówiąc, takim rodzicem dla moich dzieci, jakimi byli, gdy byłem młody, moi rodzice dla mnie. Ominęło mnie więc szalone życie w akademiku i nie bardzo tego żałuję. Dostałeś się na Wydział Architektury Politechniki Śląskiej w Gliwicach. Wielka radość? Najpierw wielka rozpacz, bo się nie dostałem. Zabrakło mi trzech punktów z matematyki. Byłem wściekły i przestraszony, że wezmą mnie do wojska, gdzie zmarnuję dwa lata życia. Rodzice mi doradzili, żebym poszedł na jakiś inny kierunek w ramach dodatkowego naboru. I poszedłem. Nigdy nie zgadniesz, na jaki. Od razu kapituluję. Na matematykę! Nie żartuj. Przecież dopiero co matematyka cię pogrążyła. Na architekturze, zgadza się. A egzamin na matematykę zdałem. Studiowałem ją przez rok i ponownie zdawałem designalive.pl
102 ludzie na architekturę. Tym razem z sukcesem. I znów byłem inny, bo zwolniono mnie z matematyki i geometrii, na których poległa większość studentów architektury. Lubiłeś te studia? Bardzo, choć od razu przycięto mi tam skrzydła. Pod koniec pierwszego roku mieliśmy zaprojektować kaplicę cmentarną i ja dostałem za mój projekt pałę. Byłem wściekły. Poszedłem z pretensjami do prowadzącego zajęcia i zacząłem się awanturować. Usłyszał to profesor Tadeusz Pfützner i powiedział do mnie: „Dostał pan ocenę niedostateczną, bo pana kaplica cmentarna była w nastroju zbyt przygnębiającym”. Zupełnie tego nie rozumiałem i to mnie na jakiś czas przygasiło. Studia przestały sprawiać mi przyjemność. Odżyłem dopiero na obronie pracy dyplomowej Jana Kubeca, znanego dzisiaj z projektu Centrum Nauki „Kopernik” w Warszawie, który zaprojektował wtedy dom kolekcjonera. Byłem nim zachwycony i postanowiłem się wziąć w garść. Zaczęliśmy wtedy z kolegami ze studiów – Łukaszem Zagałą, Robertem Koniecznym, Oskarem Grąbczewskim, Damianem Radwańskim i Janem Kubecem – startować w różnych konkursach. Dużo też dyskutowaliśmy, projektowaliśmy – było super. To dlaczego jednak wyjechałeś do Paryża? Francja była zawsze w mojej głowie. W technikum uczyłem się francuskiego, a na studiach czytałem „L'Architecture d'Aujourd'hui” – oczywiście niewiele rozumiejąc. Któregoś razu przeczytałem w „Gazecie Wyborczej”, że Francja funduje stypendia dla studentów. Poszedłem do biura współpracy z zagranicą na Politechnice i powiedziałem, że chciałbym wyjechać na takie. Panie się tylko popukały w głowę. Zadzwoniłem więc do Ambasady Francji w Warszawie i tam mi powiedzieli, żebym przyjechał. Wskoczyłem do pociągu w Katowicach i pognałem do stolicy. Tam przyjął mnie attaché i od razu zaczął egzaminować z francuskiego. Po jakimś czasie dostałem informację, że otrzymam stypendium i mam się szykować na wyjazd do Paryża. Euforia? Totalna! Ale zaraz po niej myśl: „O Boże, co ja zrobiłem!”. Bo to był jednak, umówmy się, skok na głęboką wodę. Ale zanim wyjechałem do Francji, pojechaliśmy jeszcze z Łukaszem Zagałą do Berlina poterminować w pracowni Petera Pabla. Berlin był wtedy największym placem budowy na świecie – trzeba było tam być. Pobyt w Berlinie pokazał nam, że architektura jest jeszcze szerszym zagadnieniem, niż nas uczono w Gliwicach, że to nie tylko inżynieria, ale także filozofia. Nasz pobyt w nowej niemieckiej stolicy zakończyliśmy, wydając wszystkie pieniądze na portfolio A1 oprawione designalive.pl
w skórę. To było najcenniejsze, co mieliśmy. Z nim pojechałem do Paryża. Pierwszy dzień w Paryżu. Po dobie jazdy autobusem wysiadłem na Place de la Concorde i poczułem się od razu sam jak palec. Po innych wyszła rodzina, znajomi, a po mnie nikt. Miałem tylko walizkę, portfolio i pieniądze wystarczające na dosłownie kilka dni. Pierwszy dzień w szkole. Wszystko inne, wszystko nowe. Inny system nauczania, inne podejście do studenta. Francuski okazał się na nie takim poziomie, na jakim powinien. Muszę wybrać wykładowców, ale ich nie znam, więc wybieram na chybił trafił. Nikt tam się nami, studentami spoza Francji, zbytnio nie przejmuje, więc musimy sobie radzić sami. Zapisuję się na zajęcia do profesora Jacquesa Bon - wszyscy mówią, że to niedobry wybór. Spóźniam się na pierwsze zajęcia - profesor mówi, że jak jeszcze raz się spóźnię, będą to moje ostatnie zajęcia. Nie potrafi wymówić mojego imienia, zresztą nikt nie potrafił. Wychodziło zwykle coś w rodzaju „Preżmoław”. Znowu jestem inny. Pierwsze zadanie. Zaprojektować muzeum sztuki nowoczesnej. Jestem wywołany jako pierwszy do prezentacji mojego projektu. Podchodzę do wielkiej czarnej tablicy, biorę kredę i zaczynam rysować. Rysuję i opowiadam. Jest kompletna cisza. Kiedy kończę, profesor mówi, że czegoś takiego nigdy nie widział. Z chłopca do bicia staję się jego ulubionym studentem. A co student Łukasik robił poza uczelnią? Miałem mieszkanie o powierzchni ośmiu metrów kwadratowych obok Place Blanche, niedaleko Moulin Rouge. Łazienka była wspólna, na korytarzu. Moją sąsiadką za ścianą była piękna Portugalka, która co noc bardzo głośno przeżywała orgazmy. Opowiadałem o nich kolegom w szkole. Nie chciałeś do niej zapukać? Oczywiście, że chciałem, ale byłem zbyt speszony. Dorabiałeś gdzieś? Oczywiście, musiałem, żeby przeżyć. Zatrudniłem się w piekarni na weekendowe noce. Byłem więc znany jako Monsieur Boulanger, czyli Pan Piekarz. Oprócz ciężkiej pracy to była niezwykła lekcja tolerancji, bo karmiłem tam bywalców pobliskich klubów: gejów, transwestytów, prostytutki, kloszardów, Żydów, Arabów, czarnych, białych, żółtych i kogo tam jeszcze chcesz. Wszelkie orientacje, nacje, religie, grupy społeczne. Cudowna menażeria, prawie jak z filmów Almodóvara. Dla chłopaka z Bytomia to był wtedy szok. Na co wydawałeś pieniądze? Na makiety. Cała para szła w architekturę. Po trzech latach dołączył do mnie Łukasz i wspólnie pracowaliśmy nad dyplomem w piekarni. Kiedy się wyprowadzaliśmy,
nasza makieta musiała zostać w paryskim mieszkanku, bo była zbyt duża, żeby ją wynieść po wąskich i krętych schodach. Dlaczego zdecydowaliście się na powrót do Polski? Po trzech latach we Francji, pracy u Jeana Nouvela i Odile Decq, wiedzieliśmy, że możemy pracować w dobrych pracowniach, ale ciągnęło nas do zaryzykowania i założenia czegoś swojego. I tak powstała nasza pracownia - Medusa Group. Oczywiście na Śląsku. Tak, najpierw w Gliwicach, a potem w Bytomiu. Namówiłem Łukasza na te przenosiny, bo Bytom to moje małe Detroit. Wiem, dużo tu problemów, zamknięte kopalnie, zdegradowane miasto, Łukasz mówi, że nawet gołębie w Bytomiu są gorsze i ma chyba rację, ale ja nieustannie widzę w Bytomiu wielki potencjał. Dlatego od czasu do czasu coś w nim projektujesz? Nie jestem politykiem ani społecznikiem. Nie mam takich ciągot. Ale tu mieszkam, tu się wychowują moje dzieci i chciałbym, zupełnie egoistycznie, żeby one mieszkały w ładnym mieście. Tak jak otaczasz się ludźmi, z którymi chcesz spędzać czas, tak możesz otaczać się budynkami, które sprawią ci przyjemność. I pokazywać, że na Śląsku może być lepiej, ładniej, fajniej? Projektując dom, w którym teraz siedzimy, nie planowałem wielkiego gestu, który miał pokazać Ślązakom, że można. Potrzebowałem po prostu mieszkania dla siebie i rodziny. Ten dom, zwany Bolko Loftem, okazał się jednak gestem, i jest dzisiaj jedną z ikon współczesnej polskiej architektury. To jest skutek uboczny. Jak w ogóle go znalazłeś? Szukałem ścinek do makiety i go zobaczyłem. Mijałem go wcześniej wiele razy, jeżdżąc z babcią tramwajem do Piekar Śląskich, ale nigdy nie zwróciłem na niego uwagi. No a już z pewnością nie myślałem, że w nim kiedyś zamieszkam. Przerobienie lampiarni Zakładów Górniczo-Hutniczych Orzeł Biały na dom było trudnym zadaniem? Łatwo nie było. Najpierw lampiarnię musiałem kupić. Właściciel chciał za nią 50 tysięcy złotych. Dla mnie i mojej żony to była 15 lat temu kwota kosmiczna. Mówię do żony:„Nie damy rady”. W tym czasie zaczęła umierać na białaczkę moja ukochana babcia i ja nie mogłem nic zrobić. Ta bezsilność wobec choroby była straszna i jednocześnie była impulsem do powrotu do myślenia o tym domu. Dlaczego? Kiedyś całymi nocami malowałem, na przykład obraz „Leśnik w lesie”. Całe płótno było po prostu zielone. Babcia przychodziła do mnie i pytała: „A gdzie
DZIAŁ 103 Przemo Łukasik jest jednym z najciekawszych i najbardziej znanych polskich architektów średniego pokolenia. Urodził się w 1970 roku w Chorzowie, ale mieszkał i wychował się w Bytomiu. Ukończył Wydział Architektury Politechniki Śląskiej w Gliwicach i École d'Architecture Paris–Villemin w Paryżu. Po studiach pracował w biurach P.P. Pabel Architekten w Berlinie, Jean Nouvel Architecture oraz Odile Decq/Benoit Cornette w Paryżu. W 1997 roku wraz z Łukaszem Zagałą założył pracownię architektoniczną Medusa Group, która zatrudnia dzisiaj 35 osób, wygrała 11 konkursów, otrzymała 31 nagród i dwa razy była nominowana do prestiżowej nagrody Miesa van der Rohe. Na początku lat dwutysięcznych Łukasik zmodernizował i zaadaptował na swój dom budynek lampiarni dawnych Zakładów Górniczo–Hutniczych Orzeł Biały w Bytomiu. Bolko Loft, gdzie Łukasik mieszka do dzisiaj ze swoją rodziną, jest uważany za jedną z ikon współczesnej polskiej architektury.
designalive.pl
ty masz tu leśnika?”. Była z takiego pokolenia, że musiała wszystko zrozumieć. A ja odwrotnie - robiłem wiele rzeczy, które zrozumiałe nie były. Decyzja o zamieszkaniu w dawnej lampiarni wydawała się dla babci właśnie takim „Leśnikiem w lesie”. Ona wiedziała, że ja to w końcu jednak zrobię. I zrobiłeś. Wzięliśmy z żoną kredyt na 80 tysięcy i byliśmy przekonani, że będziemy go spłacać do końca życia, a dzisiaj się z tego śmiejemy. Pamiętam też, że kiedy przyszedłem z projektem domu do urzędu miasta, to ludzie - jak to mówimy na Śląsku - klupali się po głowach. Babcia zobaczyła dom? Niestety nie doczekała. Oglądają go za to niezliczone wycieczki. Tydzień temu wracam do domu, a tu trzydziestoosobowa grupa architektów z Frankfurtu. Tu stoją butelki po piwie, które zostały po naszym spotkaniu. Te nieustanne wycieczki denerwują ciebie i twoją rodzinę? Na początku było trochę stresu. Żona rozwiesza pranie, a tu nagle podjeżdżają pod dom trzy autokary. Joanna chowała się wtedy za tym praniem albo uciekała do domu. Potem się przyzwyczailiśmy: kręcono u nas różne programy, teledyski, Lech Majewski – swój film. Z odwiedzającymi mamy właściwie same miłe wspomnienia. Kiedyś wracam z synami ze spaceru, a tu pod domem czatuje dwoje ludzi. Okazało się, że on jest profesorem architektury z Paryża, a ona jego studentką, która robi dyplom o Bytomiu. Zaprosiłem ich na wino designalive.pl
i skończyło się to tym, że poprowadziłem potem jej dyplom. Chętnie gościmy w naszych progach, ale potrzebujemy też spokoju. Najważniejsze, żeby ludzie pamiętali, że to nie jest dworzec, ale nasz dom. Czy dzisiaj, po ponad dekadzie spędzonej w Bolko Lofcie, nadal uważasz, że to dobre miejsce do mieszkania? Tak i odpowiadam nieustannie wszystkim, którzy pytają mnie, czy nie chcę naszego domu sprzedać, że nie. Ale czy nie lepszy byłby dom z wielkim tarasem i widokiem na morze? Daj spokój. A gdzie jeszcze można robić grilla w czasie ulewy, tylko pod Bolko Loftem. Co roku mamy wycieczki z przedszkola mojego syna i dzieciaki są zachwycone. Albo pierwsza wizyta księdza po kolędzie – bezcenne wspomnienia, których nie mielibyśmy być może w domu z widokiem na morze. Nie wiem oczywiście, czy będziemy tu mieszkali do końca życia. Być może, jak nie będę miał już siły wdrapywać się z drewnem do kominka na trzecie piętro, zdecydujemy się wyprowadzić. Na razie takich planów nie mamy. Na Śląsku co i rusz można się natknąć na realizacje waszej pracowni, ale robicie nie tylko budynki. Współpracujecie z dwoma dużymi festiwalami muzycznym - Offem i Nową Muzyką. Byłem też w dwóch zaprojektowanych przez ciebie knajpach – w Bytomiu i Chorzowie. Sporo tego. Bo interesują nas, jako pracownię architektoniczną, różne skale: od przedmiotów i grafiki, poprzez wnętrza, po domy
i biurowce. Zawsze też nas zajmowały projekty interdyscyplinarne, na pograniczu architektury i sztuki, jak „Klopsztanga. Miejsce spotkań” czy „min 2” – stolik, który łączy ludzi. Z Off Festival Artura Rojka współpracujemy, bo znamy się i przyjaźnimy. Historia naszego poznania jest bardzo zabawna. Zadzwonił do pracowni nasz klient i mówi, że ma znajomego, który chce przebudować swój dom. Znajomy nazywa się Artur Rojek i mieszka w Mysłowicach. Pojechaliśmy na spotkanie z nim, zupełnie nie kojarząc, że to ten Rojek, że to Myslovitz. Oglądamy jego dom, rozmawiamy i mój wspólnik Łukasz mówi do Artura: „Słuchaj, a czym ty się w ogóle zajmujesz?”. Na to Rojek: „Gram”. A Łukasz: „Na giełdzie?”. Czasami próbujemy też coś ocalić poprzez nadanie innej funkcji, jak to było choćby z Wieżą Ciśnień czy Szybem Krystyna w Bytomiu. Oczywiście to wszystko są projekty niedochodowe, które dają nam wielką przyjemność i pozwalają zabrać głos w jakiejś sprawie. Dużo ostatnio się dyskutuje o architekturze, także na Śląsku. Te dyskusje przeradzają się często w awantury, jak w wypadku „Brutala”, czyli wyburzonego już dworca kolejowego w Katowicach. To w pewnym momencie była już tylko histeria. Ogromna część architektów i aktywistów miejskich stanęła w obronie dworca, a wasza pracownia zaprojektowała wnętrza do nowego projektu. Uznano was za zdrajców. To prawda, choć nikt tego głośno nie
ludzie 105 CZŁOWIEK KULTURALNY: PRZEMO ŁUKASIK Katowicki Magazyn Kulturalny Lato 2014 Cena 10 PLN (w tym VAT)
N° 5 Lato 2014
Rozmowa pochodzi z śląskiego kwartalnika kulturalnego „ktw”, wydawanego przez Instytucję Kultury Katowice – Miasto Ogrodów
powiedział ani mnie, ani Łukaszowi. Uznano, że przespaliśmy się z wrogiem za pieniądze. A my byliśmy po prostu przeciwko dyskusji, która zamienia się w opluwanie innych, i uważaliśmy, że skoro operacja wyburzenia „Brutala” i budowa nowego obiektu są już przesądzone i decyzje zapadły w jakimś wąskim gronie, to powinniśmy się włączyć w projekt po to, aby był możliwie jak najlepszy. Dlatego zdecydowaliśmy się na ryzykowną dla nas współpracę z inwestorem, czego chyba wiele osób nie może nam wybaczyć do dzisiaj. Sprawa „Brutala” pokazała też, że kompletnie nie umiemy rozmawiać, że potrafimy przerzucać się wyłącznie inwektywami, a komunikacja jest niezmiernie ważna - prawie tak bardzo, jak sam architektoniczny projekt. Z tym, że inaczej rozmawia się z inwestorem prywatnym, inaczej z publicznym, jeszcze inaczej z urzędnikiem, inaczej z murarzem. A inaczej z księdzem. O tak, to była przygoda. Zaprojektowałeś niedawno nowoczesny dom parafialny i ogród różańcowy przy pięknym, stuletnim, neoromańskim kościele pw. św. Jacka w centrum Bytomia. Jest to sytuacja wyjątkowa, bo w Polsce architektura sakralna i okołosakralna to zwykle najbardziej ohydne gargamele, jakie można sobie wyobrazić. To jest przykład na to, że jak kilku ludzi czegoś chce, to można zrobić wszystko. A było tak, że przyszedł do mnie ksiądz proboszcz i powiedział, że chce zmienić oblicze tej trudnej okolicy, że potrzebuje domu parafialnego dla wiernych, domu
dla zakonnic i ogrodu. Ja jestem katolikiem, chodzę do kościoła, to moja parafia, więc się zgodziłem, ale zapytałem wcześniej, czy ksiądz zna moje projekty i wie, że ja o architekturze myślę bardzo współcześnie. Potwierdził. Zaczęliśmy pracę, ja projektowałem, a ksiądz proboszcz zajął się zdobywaniem funduszy. W końcu budowa ruszyła i dzisiaj jest już prawie skończona. Jest budynek dla sióstr i dom parafialny, w którym są m.in. lekcje muzyki dla młodzieży oraz wszelkiego rodzaju spotkania. Brakuje tylko otoczenia z cortenu dla figury Matki Boskiej i zieleni, w której ma tonąć ogród różańcowy – ale tego nie przyśpieszymy, potrzeba czasu. Kiedy ogród już się zazieleni, będzie można w nim odpocząć, ochłodzić się w cieniu akacji, pomedytować albo przysiąść na drewnianych tarasach i poczytać jakieś pobożne księgi lub bluźniercze periodyki typu „Gazeta Wyborcza”. Współpraca na linii ksiądz-architekt przebiegała bezkolizyjnie? Oczywiście, że nie. Projekt był optymalizowany i ze względów budżetowych, i próśb księdza proboszcza. Osiągnęliśmy jednak, po kilku szorstkich rozmowach, możliwy kompromis. Generalnie to była naprawdę dobra współpraca i efekt mamy chyba niezły. Co sądzisz? Efekt jest znakomity i ja nadal nie mogę uwierzyć, że został zrealizowany. Ale na Śląsku powstaje ostatnio sporo nowoczesnej architektury, żeby wymienić choćby Bibliotekę Akademicką czy nową siedzibę Muzeum Śląskiego
w Katowicach. To czas Śląska? Tak, czuję, że nadszedł nas czas, bo byliśmy zawsze nawet nie na drugim, ale na trzecim planie. Teraz to się zmienia i musimy umiejętnie to wykorzystać, żeby zamieniać śląskie miasta w nowoczesne ośrodki z dobrą architekturą. Centrum Katowic to dzisiaj jeden wielki plac budowy. Powstają nowe budynki, a wyburza się stare – często wartościowe. Szczególnie cierpi powojenny modernizm. Miasto musi się zmieniać, zawsze tak było. Nawet jeśli są to zmiany często bolesne, że przypomnę tylko jak Georges-Eugène Haussmann rąbał Paryż. Dzisiaj zachwycamy się tym, co wtedy powstało, ale ówcześni mieszkańcy francuskiej stolicy byli przerażeni. Z zarządzaniem przestrzenią miejską jest jak z dbaniem o zęby. Jeśli zapominamy je szorować, to zaczynają się psuć. I nieraz można je wyleczyć, zaplombować, ale czasami jest już za późno, a nie stać nas na koronkę lub implant. Dlatego w miastach zawsze będą się toczyły wojny o architekturę: co zachować, a co zburzyć? Co warto ratować, a co nie? Rozpaczając nad wyburzaniem budynków, warto pamiętać, że one też kiedyś zastąpiły inne.
designalive.pl
106 sztuka
Industrialny blok
Wielkomiejski smog zastępuje im tlen. Nie potrafią bez niego żyć. Kim są wielbiący postapokaliptyczne krajobrazy? Tłumaczy zdjęciami Monika Stolarska Tekst: Angelika Ogrocka Zdjęcie: Monika Stolarska
J
ej najnowsza wystawa zatytułowana jest „Zblokowani”. Zbiór fotografii przedstawia sylwetki znanych autorce osób, w które wtłoczono pejzaże zurbanizowanych obrzeży metropolii. Ważnym aspektem są wątki autobiograficzne. Artystka pochodzi z małej wsi położonej w południowo-wschodniej Polsce. Na pomysł projektu wpadła po przeprowadzce na studia. Poznając mieszkańców centralnych miejscowości, zaobserwowała towarzyszący im strach, który stał się główną przyczyną tytułowej blokady. Miasto to jedyny element przestrzeni, jaki poznali bohaterowie. Czują się naturalnie w betonowych krajobrazach, akceptując je wraz z wszystkimi niedogodnościami. Z kolei wieś napawa ich obrzydzeniem. Może i chcieliby wyruszyć w nieznane, lecz rustykalny klimat kojarzy im się stereotypowo: z refleksjami na temat rozpoznawalności, familiarności czy odpowiedzialności. Obawiając się tego, wybierają elementarną designalive.pl
opcję, czyli metropolitarną kolebkę. Ta ambiwalencja staje się hamulcem przed działaniem i zmianą. Z wygody, a co za tym idzie: z chęci bycia anonimowym, możliwości wtopienia się w tłum i popełniania błędów, które prawdopodobnie nie zostaną zauważone, wolą miasto. To unieruchomienie powoduje, iż niejeden na zawsze utknie w miejscu urodzenia, nie wyjeżdżając nigdy poza jego obręb. Drukowane na blasze, czarno–białe fotografie podkreślają industrialny brud i hałas, a zarazem niepokoją, wywołując debatę nad zmianą mentalności ludzkiej. W sierpniu wystawę można było obejrzeć w nowej siedzibie Muzeum Śląskiego w ramach festiwalu Tauron Nowa Muzyka. „Design Alive" miało w nim także swój udział, tworząc Przestrzeń Refleksji, w której gościliśmy również Monikę Stolarską. Fotografka oraz inni zaproszeni dywagowali nad znaczeniem schronienia jako granicy strachu, co komponowało się z tematyką „Zblokowanych”. Entuzjastyczne przyjęcie ekspozycji pozwala myśleć, że w najbliższym czasie odwiedzi kolejne zakątki Polski, a może i Europy.
108 Dział
Klauzula poufności
Mogłoby się wydawać, że to najbardziej tajemnicza grupa projektowa w Polsce. Niestety najczęściej nie wolno im zdradzać, nad czym pracują. Gdy już mogą co nieco opowiedzieć, okazuje się, że pojazdy specjalistyczne, motocykle, kask wyścigowy, samochody elektryczne, ratraki czy pojazdy bojowe to… codzienność dla studia Sokka TEKST: MARCIN MOŃKA, ZDJĘCIe: piotr łukasik
designalive.pl
ludzie 109
S
okka to właściwie „firma rodzinna”, stworzona przez rodzeństwo Sokołowskich. Kasia, rocznik 1981, absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach (jej dyplom powstawał wspólnie z Fundacją Rozwoju Kardiochirurgii), Wojtek, rocznik 1983, absolwent słynnej turyńskiej Istituto Europeo di Design, gdzie został zaproszony i edukację rozpoczął od drugiego roku. Wcześniej wyróżniono go w międzynarodowym konkursie Stile Italiano Giovani na projekt samochodu. Pojazdy rysował od dzieciństwa – tak jak wszyscy przyszli projektanci pojazdów.
To nie zabawa
O tym, by odwiedzić ich gliwickie studio, myślałem od dawna. Jednak umówić się z nimi nie jest łatwo, zgranie terminów to nie lada wyczyn. – Wyloty, spotkania, „hotelowanie”, powroty, telefony, następne spotkania – wylicza Wojtek. I do tego cały czas praca nad projektami. Wreszcie się udało! Choć sezon urlopowy w pełni, rodzeństwo Sokołowskich nie miało czasu na wakacje. Trafiłem na moment, gdy Sokka pracuje nad skuterem trzykołowym. Pojazd jest testowany, a my oglądamy film z jego „egzaminu”. Możliwości skutera sprawdza Wojtek. – Widzisz, mogłoby się wydawać, że praca projektanta to wręcz zabawa, bo w godzinach pracy siada się na skuter i jeździ po okolicy – śmieje się Wojtek. Testowanie to ważny etap pracy nad projektem i dodajmy, że jeden z najprzyjemniejszych. Nim do niego się dotrze, twórcy przechodzą wszystkie możliwe stany emocjonalne, od uniesienia po skrajne zwątpienie. Ale na tym polega specyfika ich pracy. Szczególnie, że Sokka to grupa, której projekty to działania długofalowe, wprzęgnięte w niezwykle czasochłonny proces. – Na początku zawsze pojawia się ekscytacja, zwłaszcza gdy wstępna koncepcja została zaakceptowana. Później jednak zaczyna się normalna, ciężka praca. I kłamalibyśmy mówiąc, że w pewnym momencie nie pojawia się znużenie i zniechęcenie projektem – przyznaje Kasia. Oboje z Wojtkiem mają świadomość, że nie są niezależnymi projektantami, lecz stają się częścią większych interdyscyplinarnych zespołów, które tworzą wspólnie z inżynierami czy technologami. Praca nad skomplikowanymi projektami trwa od kilku miesięcy do kilku lat. Często jest tak, że na początku projektanci mają pewność, co chcą zrobić, po drodze pojawia się jednak tyle innych elementów, że tę pewność tracą. designalive.pl
2
1
4
3
Spełnienie za trzy lata
O projektach Sokka mówi się, że są tajemnicze. – One mogą jedynie sprawiać takie wrażenie. Bo nie są medialne w tym sensie, w jakim są chociażby koszulki z nadrukami, które wstawiasz do sklepu. W ten sposób możesz co miesiąc chwalić się nowymi produktami w gazetach – dodaje Kasia. Przyznaje jednak, że element tajemnicy towarzyszy ich działaniom. Do największych i zarazem najdłuższych projektów gliwickiego studia należy ratrak, nad którym praca rozpoczęła się w 2011 roku. – Pracowaliśmy nad nim przez dwa lata, obecnie projekt jest na etapie wdrażania do produkcji. Wciąż nie możemy o nim powiedzieć więcej, ponieważ nie jest jeszcze „sprzedażowy” – wyjaśnia Wojtek. Ponieważ cykl produkcji pojazdów trwa długo, projektowanie dla tej branży uczy cierpliwości, pokory, regularności i odporności. – Taką drogę dla siebie wybraliśmy. Czasami jednak pojawia się takie pragnienie, by już zakończyć pracę nad jakimś projektem, aby nastąpiło projektowe spełnienie, a tu jeszcze kilka miesięcy oczekiwań. To ten moment, kiedy nie funkcjonuje prosta relacja „działanie – efekt”, bo nagroda przychodzi dopiero za trzy lata – przyznaje Kasia. designalive.pl
Zmieniać świat
Sokka działa od siedmiu lat, jest młodą formacją, jednak z dużym doświadczeniem. Gdyby nie decyzja o powrocie do Polski, dziś prawdopodobnie Wojtek pracowałby w teamie któregoś z producentów samochodów, a Kasia być może tworzyłaby projekty wzornicze w Mediolanie, gdzie również miała okazję studiować. – Zawsze mieliśmy ze sobą dobry kontakt, a praca projektowa to nie funkcjonowanie na samotnej wyspie, lecz możliwość współdziałania w zespole. I to, że Sokka powstała w 2007 roku wydaje się czymś naturalnym. Wtedy mieliśmy świadomość tego, ile jest jeszcze do zrobienia. Mamy ją zresztą do dziś. Design, wzornictwo, praca projektowa – dla wielu był to dziewiczy teren – wyjaśnia Wojtek. O designie nie miało pojęcia także dużo polskich firm. Sokka od początku związała się np. z PRO – producentem narzędzi z Bielska–Białej. Współpraca trwa do dziś, a sukcesem jest to, że firma zamiast gotowych wzorów i produktów pracuje z projektantami i stawia na autorskie pomysły. – Gdy rozpoczynałam studia na ASP, jeden z wykładowców zapytał nas na zajęciach, co chcielibyśmy robić w przyszłości. Odpowiedziałam wówczas,
że chciałabym zmieniać świat – wspomina Kasia. I to zmienianie wychodzi jej całkiem nieźle. Nie chodzi nawet o to, że jej projektem dyplomowym był Robin Heart – obudowa robota kardiochirurgicznego, który powstał we współpracy z Fundacją Rozwoju Kardiochirurgii. Ani o to, że wraz z bratem zaprojektowała wóz strażacki. – Bardzo chcielibyśmy, aby Polska przestała być znana w świecie jako źródło taniej siły roboczej, gdzie właściwie przywozi się gotowe fabryki, gdzie zatrudnia się pracowników do montażu i obsługi informatycznej. Chcielibyśmy, aby była ceniona za świeże pomysły, by stała się poważnym eksporterem technologii, bo na razie ruch odbywa się w drugą stronę. Ale wciąż za mało inwestujemy w wiedzę i innowacje – mówi Kasia. To m.in. dlatego chcieliby w nieodległej przyszłości stworzyć większe centrum projektowe, w którym mogliby działać wraz z absolwentami Politechniki i ASP. – Naprawdę wierzymy w powodzenie takiego przedsięwzięcia, gdzie wzornictwo łączyłoby się z nowymi technologiami, poszukiwaniami materiałowymi, eksperymentami – dodaje Wojtek.
Projektant potrzebny od zaraz
Dziś coraz więcej polskich firm ma świadomość, że bez projektanta trudno jest osiągnąć sukces. Wśród nich także te, specjalizujące się w produkcji sprzętu wojskowego, jak Obrum. Właśnie Sokka stworzyła koncepcję wozu wsparcia bezpośredniego PL–01. To jeden z tych projektów, który pochłonął mnóstwo czasu i energii. I choć Obrum jest jednostką badawczą, dla wielu osób współpraca z nią może budzić kontrowersje. – My jesteśmy jednak dumni, że mogliśmy zaprojektować koncepcję pojazdu dla polskich żołnierzy, która cieszy się ogól-
ludzie 111 1. Obrum koncept PL–01 dla 2. Hillclimber 62 motocykl 3. Global Pack opakowanie 4. Hotbench dla Fortum 5. Sokka Le Mans 34 6. PRO 600 poziomica 7. Gimaex fragment wozu strażackiego 6 7
Wzbudzać pozytywne emocje
5
noświatowym zainteresowaniem – przyznaje rodzeństwo. Większość projektów studia Sokka łączy ich złożoność. I może rzeczywiście jest tak, że nie interesują ich proste rzeczy, choć absolutnie tego nie wartościują. Podkreślają, że chyba są na nie skazani. – Tworzymy określone wizje i koncepcje, które muszą uwzględniać szereg technologicznych wytycznych. Często jednak te wizje są dość ekstrawaganckie i trzeba je jeszcze ubrać w całe zaplecze techniczne, mechaniczne czy technologiczne. I to jest największe wyzwanie – mówi Wojtek. Każdy projekt traktują indywidualnie, bo jak tłumaczy – Nie ma jednego i określonego algorytmu projektowego. Stąd, tworząc, starają się interesować wszystkim tym, co dzieje się na świecie, jakie panują tendencje, zastanawiają się, co może wydarzyć się w najbliższej i odległej przyszłości.
zdjęcia: marcin mazurowski, materiały prasowe
Szybki, celny strzał
O tym, że Sokka specjalizuje się w projektach pojazdów, klienci dowiadywali się najczęściej pocztą pantoflową. Marka jak dotąd się nie reklamowała, choć ma już swoich agentów w Austrii, Włoszech i Szwajcarii, a niebawem będzie mieć także w Wielkiej Brytanii. Sokołowscy są nie tylko ekspertami w zakresie projektowania 3D, znakomicie potrafią również przygotować szkice. Tak było m.in. w przypadku wozu bojowego, gdzie klient po zobaczeniu rysunków natychmiast zaprosił ich na rozmowę. W tej branży często liczy się „szybki i celny strzał”. – Jesteśmy takimi kompozytorami–wizjonerami, łączącymi bardzo
różne dziedziny. Musimy znać działanie wielu procesów, wiedzieć jak skonstruowane są te, a nie inne urządzenia. Mimo, że wiele projektów trwa długie miesiące, to jednak w naszym świecie czas też jest istotny. Stając się częścią określonego zespołu projektowego, dostajemy wytyczne, część konstrukcji stworzonych przez inżynierów, informacje o tym, co w danym pojeździe będzie gotowego. Bo istnieje taka zasada, że im mniejsza skala produkcji, tym większa ilość gotowych komponentów – wyjaśnia Wojtek. Co więcej, często praca nad projektem przypomina walkę, bo projektanci otrzymują elementy, które muszą „opakować”, a zarazem nie mogą „ruszyć”, czyli np. przesunąć żadnego elementu. Albo też inżynierowie, aby oszczędzić sobie pracy, starają się ukryć pewne wady i niedociągnięcia. Wówczas niezbędna jest interwencja czujnego projektanta. Sokka potrafi pracować nad kilkoma dużymi projektami w ciągu roku. Jej założyciele są przekonani, że studio jest skazane na długie trwanie. – Sukces buduje się latami, choć oczywiście są możliwe takie złote strzały, gdy triumfy święci się niemal natychmiastowo. My chcemy pracować długofalowo – deklaruje Kasia. Przyznaje także, że miewa wątpliwości. – To chyba dobrze, bo, wątpiąc, człowiek nie idzie ślepo, lecz zastanawia się nad różnymi rzeczami. Czasami zastanawiam się, czy w tym świecie zawalonym rzeczami design ma sens? Czy nie lepiej założyć sobie gospodarstwo i hodować kury? – mówi z uśmiechem.
Oboje przywiązują dużą wagę do wiedzy. – W projektowaniu nie istnieje zasada, że raz się czegoś nauczysz i już wszystko umiesz. Z każdym kolejnym projektem przekonujemy się, jak wiele jeszcze przed nami. Często staramy się wykorzystywać to, czego już się nauczyliśmy, jednak za każdym razem uczymy się bardzo wielu rzeczy, właściwie od początku – dodaje Wojtek. Nauka to też rodzaj zmagań, nie tylko z materią. Praca najpierw w 2D, a następnie przejście do 3D, gdzie nie zawsze wszystko udaje się za pierwszym podejściem. Właściwy dobór narzędzi projektowych, do tego dobra intuicja matematyczna i geometryczna. – Czasami mam wrażenie, że wybraliśmy coś podobnego do tworzenia pojazdów kosmicznych – mówi Wojtek. Na swoim koncie mają wiele bardzo różnych projektów. Są wśród nich elementy małej architektury (Revital Park w Cieszynie), opakowania (Global Pack, nagrodzone przez STGU), przyrządy pomiarowe, ławki ogrzewające dla Fortum, ławki solarne dla Katowic, Mobilne Kontenery Designu czy kask wyścigowy, w którym jeżdżą m.in. Ken Block, Sebastian Loeb czy Robert Kubica. Do tego oczywiście te największe przedsięwzięcia, jak: ratrak, wóz wsparcia bojowego, wóz strażacki czy motocykl Hillclimber 62 (nagrodzony w konkursie Concorso d’Eleganza Villa d’Este organizowanym przez BMW we Włoszech). – Budujemy swoje portfolio doświadczeń. W naszym projektowaniu zwykle idzie o to, by powstał świetny produkt, aby jego użytkownicy poczuli, że mają coś wspaniałego w ręku. Fascynują nas nowe technologie. Chodzi o to, by tworzyć rzeczy innowacyjne, wzbudzające pozytywne emocje. Taka jest też nasza rola, aby było to nowoczesne, funkcjonalne, możliwie ponadczasowe, czasami ekstrawaganckie. Coś, co ma zniewalać – wylicza Wojtek. Gdy opuszczam siedzibę studia na gliwickim Rynku pytam, czy w przyszłości zaprojektują na przykład bolid dla któregoś z zespołów Formuły 1. Pytanie jest wciąż otwarte, a pozytywna odpowiedź realna, bo część wysiłków projektowych Sokka musi skupić teraz nad konceptem… samochodu wyścigowego na zawody FIA WTCC, czyli World Touring Car Championship.
chyba mi się przywidziało
To była pierwsza myśl, gdy go zobaczyłem. Podjechał bliżej. Tak, to rzeczywiście on! Jensen. Jensen Interceptor III Tekst: Tomasz Jagodziński, Zdjęcia: Mariusz Gruszka
S
am się sobie dziwiłem, od późniejszych egzemplarzy. że tak błyskawicznie go Auto wyjątkowe, konkurowarozpoznałem. Nie jestem ło z takimi markami, jak: Aston w stanie przypomnieć Martin i Maserati. Model Intersobie, skąd wiem o tym ceptor jednak nie był pozycjonoaucie? Kiedy czytałem? wany jako auto sportowe. Tony Gdzie widziałem zdjęcia? Good, doradca PR w firmie Jensen Auta marki Jensen są wyjątkowo w latach 1963–1976, stwierdził egzotycznym widokiem wszędzie w wywiadzie dla BBC, że Jensen poza Wielka Brytanią, skąd poInterceptor to „luxury highperforchodzi, i chyba dlatego w pamięć mance car” stworzony dla ludzi zapada natychmiast i już na zawsze. sukcesu. W tamtych czasach był Jest jak połączenie kilku samoto pojazd bardzo nowoczesny, chodów w jeden: od przodu całwyposażony w wiele udogodnień, kiem zwyczajne auto, z boku rzuca takich jak: elektrycznie otwierane się w oczy nieproporcjonalną dłuokna, klimatyzację, ABS. Szczególgością maski w stosunku do reszty. ną wersją był Jensen Interceptor No i ten tył! Z wielką, mocno wyFF, w którym zastosowano po raz giętą szybą. Wszystko niby nie papierwszy na świecie napęd na cztesuje do siebie, a jednak. Jensen robi ry koła w aucie nieterenowym. wrażenie i tatuuje się w pamięci. Jensen wyprzedził tym samym Projekt, jakby nie było, włoski Audi o jakieś 15 lat, a w roku 1967 i to z roku 1966. Pierwsze kilkaset Interceptor FF zajął trzecie miejsce nadwozi było produkowane nawet w plebiscycie Car of The Year. przez Carrozzeria Alfredo Vignale, Jednak niewielkiej, wręcz mamają nieco odmienny pas przedni nufakturowej firmie skromność designalive.pl
budżetu nie pozwoliła konkurować z głównymi rywalami poza Wyspami Brytyjskimi, gdzie auto było chętnie nabywane przez gwiazdy estrady, np. Cliffa Richarda, sportowców czy polityków. Można powiedzieć, że ówcześni celebryci lubili się w nim pokazywać. Firma starała się promować także poprzez tzw. lokowanie produktu. Interceptor zagrał m. in. w „Świętym” oraz w kilku popularnych na Wyspach serialach. A skąd u nas w kraju? Oczywiście przez przypadek. Obecny właściciel egzemplarza, na który się natknąłem, poszukiwał całkiem innego auta. Po przybyciu na miejsce transakcji okazało się, że rzeczywistość jest zgoła odmienna od zachęcających fotek. Aby nie wracać z pustymi rękoma, słuchając podpowiedzi „z pewnego źródła”, postanowił przejechać kolejne kilkaset kilometrów, gdzie natrafił właśnie na Jensena Interceptora III.
rzeczy 113 A teraz wrażenia in vivo. Jak prowadzi się auto, które powstało prawie pół wieku temu? Daje radość. Jest w nim wszystko, czego należy oczekiwać od samochodu tej klasy. Przyjemne wnętrze z prawdziwej skóry, niesamowity silnik V8 o pojemności 7,2 litra (jak z ciężarówki!), który wydaje wspaniały dźwięk. Nie „strzepuje śliwek z drzewa”, ale w odpowiedni sposób daje do zrozumienia, z jakim autem mamy do czynienia. Skrzynia biegów oczywiście automatyczna, choć przy takiej pojemności nie musiałaby istnieć. Podczas jazdy wystarczy delikatnie operować gazem i delektować się, mając świadomość, jak wiele jeszcze można z niego wykrzesać. Dodajesz gazu i czujesz, jak podczas przyspieszania moc unosi długą maskę silnika. Prowadząc Jensena, jedziesz autem z klasą. Takim, które nie ogranicza. Siedzisz za potężnym kokpitem, trzymasz prawdziwą kierownicę. Dotykasz nim wolności, której tak bardzo brak we współczesnych autach. Ogromny otwierany dach pozwala
poczuć jej więcej. Czujesz, że zostało stworzone z marzeń o prawdziwej przyjemności. Powstało jeszcze w latach, gdy motoryzacja nie była blokowana przez żadnych eko–wojowników i komisje do spraw bezpieczeństwa wszelakiego. Nie ma w nim popiskujących „nadzorców”, wszystko zależy od ciebie, od twoich zdolności i intuicji. Czujesz, że jesteś w nim kimś ważnym. Jesteś kierowcą. Jensen Interceptor był dla ludzi, którzy chcieli się wyróżnić, chcieli nieco innego pojazdu niż wspomniani konkurenci. Najbliższy konkurent – Aston był dla wielu zbyt popularny, może nieco ciasny. Maserati – zbyt zadziorne, za bardzo „południowe” dla Brytyjczyków. Wielu Dumnych Synów Albionu podkreślało, że w Jensenie czują się jak w skrojonym na miarę garniturze. Cieszę się, że jest w mojej okolicy takie auto, które, jadąc, rozdziera nijaką masę współczesnej motoryzacji. Ale także, że są ludzie, którzy spełniają swoje marzenia i poruszają się klasykami. A Jensen Interceptor nim jest. I to z klasą!
Jensen Motors Firma została założona w 1934 roku przez braci Richarda i Alana Jensenów. Początkowo jako fabryka karoserii, w 1953 roku zaczęła produkować swoje pojazdy. Już pierwsze egzemplarz wyróżniały się wysokim zaawansowaniem technicznym. Pierwszy model – seria 541 produkowana w 1953– 1963 – korzystał z hamulców tarczowych Dunlop na wszystkich kołach. Był to pierwszy brytyjski samochód z takim systemem. Kolejny model CV–8 korzystał z silnika Chryslera o mocy ponad 300 km. Podczas produkcji tego modelu w latach 1962–1966, firma Jensen zaczęła współpracować z Freguson Research założoną przez Harry’ego Fergusona, irlandzkiego inżyniera i wynalazcę, poniekąd znanego producenta traktorów. Jensen w modelu CV–8 prowadził pierwsze testy z napędem 4wd, wymyślonym właśnie przez Fergusona. Wciąż też współpracowała z firmą Dunlop, która w latach 50. wprowadziła pierwszy produkowany na szeroką skalę system Maxaret, zapobiegający blokowaniu kół podczas hamowania. Wszystkie nowinki techniczne były dostępne dla grona nabywców kolejnego modelu. Zaprezentowany w 1966 roku Interceptor został okrzyknięty najbezpieczniejszym samochodem roku. W tym modelu montowane były silniki V8 od Chryslera o pojemnościach 6,3 oraz 7,2 litra. Najmocniejszy z nich, Interceptor SP, miał 385 km, a czas rozpędzania do setki wynosił 6,9 sekundy. „Nasz” Interceptor pochodzi z III serii modelu i posiada silnik 7,2 litra, ale już w okrojonej nieco wersji, o mocy ok. 220 km, co i tak pozwalało na rozpędzenie się w czasie poniżej 10 sekund. do prędkości ok. 100 km/h. Mimo udanego modelu Inetrceptor firma upadła w roku 1976 podczas kryzysu. Była reaktywowana w roku 1990, po dwóch latach znów zniknęła. Ostatnie próby wskrzeszenia Jensena podjęto około roku 2000. Jednak i tym razem nie trwało to długo. Kto wie, może jeszcze o nowym Jensenie usłyszymy, a może jego czasy minęły bezpowrotnie, by egzemplarze były dziś perłami wyławianymi z morza?
designalive.pl
SIC TRANSIT GLORIA MUNDI Nie, nie będzie o dostawczym Fordzie Transit. Te łacińskie słowa oznaczają „tak przeminęła chwała tego świata”. Będzie o zaginionych samochodach. Temat wbrew pozorom aktualny, bo historia tradycyjnej motoryzacji się kończy. I marek, które poruszały wyobraźnię i rodzinne budżety przez cały dwudziesty wiek – Simca, Matra, Pontiac, Innocenti, Edsel, Austin, Isotta Fraschini, Hispano– Suiza – będzie ubywać. Autopia przechodzi do historii TEKST: JANUSZ KANIEWSKI
est w Turynie miejsce czarodziejskie. To złomowisko, które działa od lat dwudziestych, gdzie w wąskim zaułku samochody ustawiane są tak ciasno, że do tych najdawniejszych praktycznie nie ma dostępu. I te najstarsze, przedwojenne, zacienione od dekad wysokim murem porosły kompletnie mchem, co wygląda zjawiskowo, jak z obrazu Beksińskiego. Nowe życie pożera ślady czyjegoś życia, czyjejś pracy, czyjegoś geniuszu, czyjegoś bogactwa. W hali na tyłach produkującej fotele autobusowe fabryki Ruspa znajduje się skład zabawek zmarłego niedawno młodego Luigiego Ruspy. Historia życia. Od klocków, gier i samochodzików, po nieźle zachowanego rzadkiego Fiata 130 i Forda Mustanga. O tym ostatnim nie da się powiedzieć, żeby był dobrze zachowany: specjalnie sprowadzony ze Stanów samochód był tak długo przetrzymany bez opieki w pustej hali, że myszy zjadły mu wnętrze. Luigiego poznałem przez Paolo Pininfarinę, od niego też wiem, że w XIX wieku obydwie motoryzacyjne rodziny były ze sobą spokrewnione, a Ruspa był około 1901 roku pierwszym dealerem automobili Citroëna we Włoszech. Stąd też projektowany przez Pininfarinę Fiat 130 w garażu: wersja dwudrzwiowa była dla młodych bonvivantów, dla ich ojców powstał jedyny egzemplarz czterodrzwiowego Fiata 130 Opera. Z kolei specjalnie dla Madame Agnelli zbudowano prototyp Maremma, dwudrzwiowe kombi, z nadwoziem typu „shooting brake”, by mogła jeździć na zakupy z psem. Producenci samochodów często odpowiadali też za sprzęt wojskowy, stąd ich poplątane losy. Renault został znacjonalizowany za współpracę z Niemcami. Volkswagen podjął produkcję w 1946 roku, pod wyjątkowym zezwoleniem Anglików. Ciekawa jest historia Audi – założyciel firmy Horch współpracował z hitlerowcami, za co odebrano mu firmę. Pracownicy designalive.pl
zdążyli wywieźć wszystkie urządzenia fabryki przed Rosjanami, a ponieważ nazwa Horch była zakazana zmieniono ją na „audi”. Po łacinie oznacza to „słyszę”, czyli to samo co niemieckie „horch”. Nieruszone zostało tylko logo: cztery kółka symbolizują przedwojenne Auto Union, czyli połączenie czterech firm – Horcha, Wanderera, DKW i Audi. Mniej szczęścia miała fabryka Opla. Została wywieziona do ZSRR – zarówno maszyny, jak i projekty. Pierwsze powojenne moskwicze były po prostu przedwojennymi planami Opla. Polska motoryzacja miała pecha, bo trafiła na podły czas. Jak nie urok, to przemarsz wojsk. Produkcję CWS, zwłaszcza wybitnego, nowoczesnego z opływowym nadwoziem, niezależnym zawieszeniem wszystkich kół, Lux–Sport, zamknięto, bo taki był zapis w umowie polskiego rządu z wchodzącym na nasz rynek Fiatem. Prototypy inżyniera Mrajskiego czy samochód „Polonia” nigdy nie weszły do produkcji. Z niektórymi obchodzono się brutalnie: prototyp syreny Sport, bodaj najładniejszego polskiego samochodu zniszczono, bo otoczenie Gomułki uznało, że taki samochód jest zbyt kuszący. Specjalnie zbudowanego Stara, którym papież Jan Paweł II jeździł podczas pierwszej pielgrzymki do Polski, też zniszczono, bo władze obawiały się, że stanie się obiektem kultu. Fajne są teorie spiskowe. Fiat, właściciel marki Lancia w latach 70. przygotował „bombę”, która miała zmieść rywali z powierzchni Ziemi. Lancia Stratos miała kosmiczne nadwozie i silnik z Ferrari. Stanęła więc do rajdów, takich jak Monte Carlo, gdzie za przeciwników miała poczciwiny pokroju: Mini, Simcy, jakichś opelków i peżocików, nie mówiąc o skodówkach. Oczywiście były to, zgodnie z regulaminem, samochody seryjne. Stratos nie – kto by kupił takiego małego ciasnego bączka za równowartość trzech mercedesów? Jednak Włosi sprawdzili w regulaminie: „produkcja seryjna” to minimum 500 sztuk – więc wyprodukowali taką ilość. Przez kilka sezonów wygrywali wszystkie możliwe rajdy. Dwie sztuki Stratosa trafiły do Polski
*Projektuje pojazdy specjalistyczne, wnętrza kolejowe, samochody, stacje benzynowe, architekturę. Pracuje dla Ferrari i Pininfariny, doradza samorządom miast. Wykładowca RCA w Londynie i IED w Turynie. Na czele rankingów innowacyjności (Forbes) i kreatywności (Brief) w Polsce. Współorganizator i kurator Gdynia Design Days 2012.
w ręce Andrzeja Jaroszewicza, syna premiera. Niestety, jednego rozbił. Nadawał się do kasacji, ale na szczęście silnik ocalał, przeszczepiono go do poloneza i tak powstał mocarny Stratopolonez. Bodajże to nim Bublewicz wygrywał wszystkie rajdy i do dziś jest ozdobą Muzeum Techniki w Warszawie. Teoria spiskowa jest taka: na ile zabudowanie w polskim polonezie silnika z ferrari miało wzbudzić dumę narodową i odwrócić uwagę od faktu, że syn premiera rozbił prawdziwego stratosa? I to w czasach, kiedy zwykły Kowalski szukał pół roku po Polmozbytach zamiennika stłuczonego kierunkowskazu. A druga: jaką rolę w tym odwracaniu uwagi odegrała seria książek o Panu Samochodziku, historia gościa jeżdżącego samochodem z silnikiem z rozbitego ferrari, którą pochłaniali wszyscy nastolatkowie, w tym ja? Firmy samochodowe odchodzą w niepamięć w różny sposób. Szkoda mi firmy Iso Rivolta. W 1967 zbudowali jeden z najpiękniejszych, samochodów wszech czasów, Iso Grifo (obok). Zaprojektował go 21–letni Giorgio Giugiaro, pracujący wówczas jeszcze w Bertone, nie pod własną marką. Wiem, że jest w Polsce jeden egzemplarz. Inna firma ze szlachetnym rodowodem, Isotta Fraschini, przed wojną produkowała limuzyny królewskie, dziś silniki okrętowe. A były też samochody cudownie odkryte. Turyńską tradycją jest, że młodzi projektanci ze wszystkich biur co noc spotykają się w klubach Murazzi i tam po kilku drinkach popisują się przed nowo poznanymi dziewczynami i wymieniają się najskrytszymi sekretami swoich pryncypałów. Tam więc usłyszałem taką, choć nie dowiem się, czy prawdziwą rzecz: otóż, Alfa Romeo 156 miała swoją prapremierę dużo wcześniej niż ta oficjalna. Jeden z modelarzy zabrał po cichu zakamuflowany, ściśle tajny prototyp na ślub swojej siostry w Dolomitach. Podczas wesela rozochoceni goście zdarli oczywiście maskujące folie i jako pierwsi poznali kształty przyszłego Samochodu Roku i hitu sprzedaży. I powiedzcie mi, że historia motoryzacji nie jest romantyczna.
janusz kaniewski drive 115
50 barw Sniegu
W zimowej aurze chłodu i bieli nasza fizyczność musi schować swoje kuszące oblicze pod warstwami ciepła, które niestrudzona twórczo moda zamienia w owite wokół naszych ciał baśniowe opowieści. Magia i fantazja bezwstydnie wkraczają w świadomość wrażliwych na modę, zawirowując pragmatyczne minimalistyczno–konceptualne garderoby w przestrzeń całkiem mistyczną, odrealnioną, marzącą na jawie… Tekst: Olga Nieścier, zdjęcie: M. SILVESTER
M
YOJIRO kake potrafi zachwycić się deszczem i jego odbiciem w mętnych kałużach, rozmytym fragmentem widoku okna niczym urwanym w połowie zdaniu haiku
oda współczesna to zjawisko złożone. Dawno wyszła poza swoje funkcje praktyczne. Rynek mody to nieustająca gra pomiędzy naszymi rozbudzonymi i ciągle pobudzanymi pragnieniami, fantazjami, a okowami społecznych oczekiwań oraz akceptowalnego wizerunku samego siebie. Zaciera się się granica pomiędzy użytkowością, a spektaklem – modą jako żywą rzeźbą, komunikatem artystycznej ekspresji. Artyzm napędza konsumizm, a ten wymaga ciągłego oczarowywania nowymi fantazjami. W modzie realizują się sny. Moda to ekspresja ciała, rozumianego jako opowieści. Sylwetka staje się kanwą dla poszukiwania i konstruowania plastycznych wyobrażeń, symboli, skojarzeń, archetypów lub futurystycznych fantazji. Czyż istnieje w dzisiejszej kulturze bardziej nośny „blejtram” dla ekspresji? W dobie „ja”, koncentracji na osobie i jej istnieniu w świecie dokumentowanym w każdym momencie? W dobie kreacji wizerunku manipulowanego przez dowolność cyfrowego przetwarzania i filtrowania? Postać człowiecza, sylwetka ludzka, ucieleśniająca opowieść symboliczną, kulturowy zlepek znaczeń, jest dziś terenem odpowiednio atrakcyjnym i żyznym dla działalności artystycznej. Sztuka ta jednak nie wisi na ścianach galerii, nie pozostaje obiektem dyskutowanym na dystans. Nie ma go dosłownie, gdyż dotyczy ona naszej fizyczności. I tak balansujemy pomiędzy fantazją a rzeczywistością, gotowi na ich zespolenie. Stąd moda dziś, to teren wolności, fantazji, wizji. Żyjemy w świecie manipulacji i kreacji obrazu tak daleko posuniętym, że oczekujemy jego materializacji w rzeczywistej sylwetce widzianej na wybiegu oraz adaptowanej dalej do życia. Moda, w rozumieniu oferty rynkowej, jest tak przepełniona, że twórcy muszą odważniej pisać własne baśnie. A my na te historie czekamy. Coraz odważniej w nie wchodzimy. Świadomi gry, iluzji, zabawy, wolności wcielania się w kostiumy i role, na chwilę, jak filtr Instagramu, nabierając patyny innej historii, innego czasu, innego snu. Opowieść odbywa się przez obraz, nie słowo. Komunikatem staje się zatem nasze ciało, nasza wystylizowana fizyczność – do oglądania. Działanie projektanta staje się w tym kontekście osobistą artystyczną interpretacją designalive.pl
118 olga nieścier moda
tworzonej postaci ludzkiej. Stąd odrealnienie, filtrowanie, przekształcanie i zniekształcanie są narzędziami obecnymi i pożądanymi. Jak malarz ekspresjonista widzi drobne plamy koloru, kubista formy geometryczne, a pop–artysta uproszczenie do graficznego symbolu, tak i projektant dziś może z tej nieskończonej palety środków korzystać w pracy nad sylwetką lub jej oddziaływaniem plastycznym na odbiorcę, bawiąc się dowolnie i intensywnie inspiracjami, skojarzeniami, proporcjami, fakturami, kształtami czy barwami. Baśnie modowe pełne koloru i wzoru, proponują nam zarówno projektanci młodzi, jak i klasycy poszukiwań twórczych, genialnie balansując na tej wysoko zawieszonej linii połączenia wizji artystycznej z jej komercyjnym otwarciem na pragnienia współczesnego konsumenta. 27–letni Craig Green ukończył prestiżowy MA na Central Saint Martins’ zaledwie dwa lata temu. Jego proste pochodzenie ze skromnej rodziny północnego Londynu daje mu silne zaplecze surowości i praktyczności odzieży roboczej, ochronnej. Z drugiej strony zaskakuje odwagą wizji poetyckiej, rozbudowując sylwetkę o wyolbrzymione rzeźbiarskie formy pełne ręcznie malowanych gęstych wzorów. Odkryty praktycznie natychmiast, rozwija swój talent przy wsparciu Dover Street Market, słynnego multibrandowego konceptualnego domu towarowego stworzonego przez Rei Kawakubo. Sprzedaje w DVS swoje kolekcje, ale także realizuje fantastyczne instalacje w witrynach. Green ubiera mężczyzn, jego sylwetki są przeskalowane, oversize'owe, Tajemnicze, poetyckie i szorstkie jednocześnie. W jesienno–zimowej kolekcji zestawia elementy uprzęży z robotniczych fartuchów wraz z wzorzystymi tkaninami zaczerpniętymi z motywów dywanów perskich. Warstwy długich spódnic czy płaszczy są romantyczne i męskie, sprawiając wrażenie płynnego połączenia bogactwa dawnego orientu z samurajską dyscypliną. Jest w jego kolekcji dostojność i understatement jednocześnie. Ta umiejętność łączenia przeciwieństw, podkreślania męskości kobiecością, ceremonii anarchią, a minimalizmu gęstym kolorem i ręcznym malunkiem, sprawia, że Craig Green jest jednym designalive.pl
zdjęcia: FASHIONCLASH, Sayaka Onuma
Olga Nieścier - projektantka, artystka, wykładowczyni. Mieszka i pracuje w Toskanii we Włoszech. Jest absolwentką międzynarodowych studiów podyplomowych z projektowania ubioru w Instytucie Polimoda we Florencji. Pracuje jako konsultantka i projektantka m.in. dla: Giorgio Armani, Fratelli Rossetti, Burberry. Jako wykładowczyni i konsultantka aktywnie współtworzy florencki polimoda International Institute of Fashion Design & Marketing w obszarach dydaktyki projektowania mody i prognozowania tendencji. Dyrektorka programowa studiów podyplomowych Polsko-Włoskiego Instytutu Designu i Managementu viamoda w Warszawie. Jest także współtwórczynią innowacyjnego programu studiów wyższych „Projektowanie, technologia i zarządzanie modą viamoda industrial Szkoły Wyższej w Warszawie”. www.olganiescier.it
z najwyrazistszych młodych talentów go- kokony płaszczy, sukni, sportowych peletowych przenieść modę dalej w jej magicz- ryn bądź puchowych spodni pokryte zonym rozwoju. stały przeskalowanymi rysunkami, w całej swojej pop–kulturowej aurze przywołujące Manish Arora jest mistrzem bajkopisarzem. jednak na myśl postaci samurajskich barwBogata ikonografia jego hinduskiego pocho- nych ekspresyjnych wojowników. Do tego dzenia serwowana w halucynogenno–psy- odkrywczy, teatralny i super nowoczesny chodelicznym sosie wypracowanych obłęd- jednocześnie makijaż, pełne wplecionie materiałów i zdobień wyróżnia go na tle nego koloru we włosy niczym z włóczki opanowania lub kontestacji europejskiej – wyraziste, wojownicze i magiczne mowysokiej mody. Jego nieokiełznana tęczowa delki – „powerful dolls”, jak nazwał je gewyobraźnia co sezon pokazuje nowe oblicze nialny makijażysta pokazu Pat McGrath… totalnego szaleństwa… wspaniale nadającego Wielki Yohji opowiedział z rozmachem swosię do noszenia. ją baśń. Gdzie znajome motywy opowiadaJedynie talent takiego pokroju może za- ją o nieznanej przyszłości. Gdzie granice chłysnąć się inspiracją sklepu z cukierkami, tego, co znamy przesuwają się w nieodkryte całej słodyczowej pop–kultury opakowań, rewiry estetyki. Ciepło tej zimy może też nalepek, jak i imaginarium wzorków, ilu- tkwić w niepokojącej tajemnicy, tak jak stracji postaci ze świata kreskówek zamiesz- zmysłowość według Japończyków ukrykujących dziecięcy świat pragnień „Candy wa się w świętej przestrzeni między naszą Land”. A następnie połączyć go z archety- skórą a tkaniną ubioru. Kiedy moda staje powymi formami ubiorów zaczerpniętych się językiem wypowiedzi filozofa, musimy z różnych kultur etnicznych. Efekt: „sweet– być gotowi na odrzucenie bezpiecznych toothed nomads and gummy–bear gypsies”, przyzwyczajeń. kolekcja ambitna, ekscentryczna, cygańska, słodka i energetyczna, nadająca słowu Podobnie jak Yohji, w Japonii urodził się „kicz” nowe dynamiczne, szlachetne oraz Yojiro Kake. Dziś jego przybranym domem natchnione znaczenie. Precyzyjne ręcznie twórczym jest Florencja, gdzie po ukończehaftowane motywy mieszają się ze sporto- niu Polimoda Institute of Fashion Design wymi technicznymi elementami i tkani- & Marketing cieszy się wsparciem wizjonami. Elfy z Laponii wprost ze skrzących nerskiej uczelni w promocji jego talentu. opowieści dalekiej północy zostały znako- Debiutanckie kolekcje pod własną marką micie zmiksowane z kulturą ulicy, „urban pełne są owej spontanicznej wizji, którą tribes” oraz spontaniczną indyjską miło- wydobyła z niego eksploracja własnej fanścią do wibrującego koloru i ornamentu. tazji pod okiem Lindy Loppy. Yojiro potrafi zachwycić się deszczem i jego odbiciem Wielcy mistrzowie to artyści, których ce- w mętnych kałużach, rozmytym fragmenchuje nieustająca chęć rozwoju, poszuki- tem widoku z okna niczym urwanym w pół wań, nawet jeśli prowadzi na całkiem nowe zdania haiku. Jego zawieszona pomiędzy i nieznane drogi. Nieraz negacja własnego chmurami a promieniem słońca wyobraźwarsztatu może pokonać kolejne etapy eks- nia poniesie nas dalej w świat migotliwych presji. Yohji Yamamoto, to mistrz czerni zdekonstruowanych warstw ubiorów i zamyślenia, który równie znakomicie czuje przestrzennych i ulotnych niczym myśli się w języku hi–tech sportowej kolekcji Y3 w jesiennej kolekcji Rain in Eclipse. W syl(dla Adidasa). Tym razem te dwa oblicza wetkach Yojiro klasyczne formy z męskiej zderzają się w abstrakcyjnej kolizji bardzo garderoby stają się magicznym schroniedziwnej przerysowanej komiksowej bajki. niem dla kobiecego ciała, ciężar i lekkość Yamamoto przywołuje motywy znane: ja- stają się jednością, struktury owijające mopońską fascynację kulturą obrazu dziecię- delki wypełniają się powietrzem i poezją. cego w świecie dorosłych fantazji, elementy ulicznego graffiti, sztukę tatuażu czy inspi- Podobno Eskimosi odróżniają pięćdzieracje kosmiczne. To wszystko podane z cha- siąt barw śniegu. Nadchodząca zima nie rakterystyczną tylko jemu surową mięk- szczędzi nam barw i wzorów. Ewidentnych kością w niewiarygodnie nadmuchanych i ulotnych jak magia baśni opowiadanej objętościach. Obszerne, ogromne i lekkie mroźną nocą.
120 rzeczy
N e W
Nowojorski Design Week, to nowości nie tylko z Ameryki. Za to wszystkie awangardowe WYBÓR i tekst: ANGELIKA OGROCKA
Luna Light
www.rawstudio.co.uk
Anne
www.bernhardtdesign.com
Ten rok to dla nich okazja do świętowania 125 urodzin. Firma Bernhardt z racji swojego jubileuszu przedstawiła kilka projektów. Jednym z nich jest Anne, pierwsze stworzone przez Rossa Lovegrove'a drewniane krzesło, które nazwę zawdzięcza Anne Harper, założycielce firmy. Drewnem wykorzystanym w nim jest orzech włoski użyte do wykonania ramy, natomiast siedzisko spowija skórzana poduszka. Ponadczasowość obiektu podkreśla kontaminacja starego świata rzemiosła i nowoczesnych technologii. Cena 2 500 dolarów.
Projekty Nicka Rawcliffe'a cechują się prostotą, trwałą technologią oraz minimalnym wpływem na środowisko. Założone przez niego Raw Studio zaprezentowało niedawno oryginalną lampę. Jej okrągła obręcz usiana jest światełkami ledowymi. Do wyboru mamy dwie uzupełniające opcje. Gdy włożymy w nią usiany kroplami papier morwowy, otrzymamy złudzenie kraterów występujących na satelicie. Z kolei przy użyciu siatkowego – ujrzymy trójwymiarowy efekt. Ceny rozpoczynają się, w zależności od wybranej wersji. Od 225 funtów.
www.twentytree.com
Najwyższy szczyt świata stał się bodźcem dla Sasy Mitrovic. Projektantka stworzyła stół, którego złożenie to kwestia intuicji. Wycięte laserem ze stalowych blach nogi należy wsunąć w przygotowane pod blatem szczeliny. Następnie wystarczy przykręcić śruby i całą konstrukcję połączyć linami, zazwyczaj używanymi do skoków z wysokości. Mebel, mimo skojarzeń ekstremalnych, nadaje się zarówno do domu, jak i do biura. Dostępny w czterech kolorach – białym, czarnym, żółtym i niebieskim. Cena 585 euro.
designalive.pl
Shape Up
www.ladiesandgentlemenstudio.com
Ladies & Gentlemen, czyli Dylan Davis i Jean Lee proponują nowe podejście do żyrandoli. Dwuosobowa firma zaaranżowała lampę do własnych możliwości kompozycyjnych. Zestaw zawiera kilka elementów: szklane przedmioty o różnych kształtach, metalowe przewody oraz ciężarki, dzięki którym można ustawiać długość i szerokość oświetlenia. Do wyboru kilka wariantów kolorystycznych zarówno abażurów, jak i przewodów. Ceny, w zależności od opcji elementów, od 1 150 dolarów.
ZDJĘCIA: MATERIAŁY PRASOWE
Mount Everest
y o r k Drums
www.ammastudionyc.com
Duet Amma Studio to kooperacja projektanta wnętrz Samuela Amoii i rzeźbiarza Fernanda Mastrangela. Ich obiekty to symbioza natury i człowieka. Drums są siedziskami o prostych kształtach, lecz niecodziennym składzie. Organiczne materiały, takie jak np. sól himalajska czy kawa połączone zostają z tradycyjnymi budulcami na miarę cementu. Alchemiczne transformacje odciśnięte zostają na obiektach, tworząc na nich malownicze wzory. Do wyboru różne materiały, kolory, jak i niestandardowe rozmiary. Ceny produktów rozpoczynają się od 3 650 dolarów.
A-Framed Mirror www.mvngmtns.com
Syrette Lew pochodząca z Hawajów jest twórczynią działającego w Brooklynie studio Moving Mountains. Jej proweniencję widać w wykonywanych projektach. Inspirowane kulturą hawajską obiekty dopieszczane są ręcznie, a głównym surowcem jest drewno. Najnowsza realizacja to trójkątne lustro. Jeśli akurat nie chcemy używać go właśnie w tej funkcji, wystarczy, by zostało odwrócone – otrzymamy wtedy ozdobny element w kolorze wibrującego pomarańczu. Prototyp, edycja limitowana.
33 1/3
Ankh Hand Mirrors
Coiled Stool
Proste formy, odważne kolory i rzeźbiarskie elementy – to wizytówka działającej w Montrealu Zoë Mowat. Autorka wykreowała boxy przypominające skrzynki do przechowywania płyt winylowych, to prędkość ich odtwarzania nadała im nazwę. Sporządzona z orzechowego drewna podstawka skupia stalowe ramy, na których mieszczą się skórzane kolorowe detale. 33 1/3 pomoże w uporządkowaniu czasopism, książek oraz long playów oczywiście. Dostępne na zapytanie.
Nowojorskie studio Material Lust kilka lat temu powołało ruch zwany opresjonizmem. Należący do tej grupy artyści kreują dobrą sztukę, odsłaniając hipokryzję doczesnego świata i lekceważąc konwencje. W ramach serii Geometry Is God ukazali podręczne lusterka będące reinterpretacją starożytnych i pogańskich motywów. Z kolei czarne ramy czy ich ascetyczny geometryzm odwołują do alchemicznych wzorów. Cena 999 dolarów za każde zwierciadełko.
Harry Allen pod patronatem kanadyjskiej marki Umbra Shift zaprojektował nietypowy taboret. Nogi siedziska przygotowane zostały z drewna gmeliny. Na nie nałożono przypominające plecionkę rattanową nakrycie. Całość, choć przywołuje skojarzenia z nałożoną na stojak czapką, jest bardzo wygodna. Pierwowzoru tej techniki należy szukać w koszykarstwie na Filipinach. Dostępne w trzech kolorach: niebieskim, czerwonym i szarym. Cena 250 euro.
www.zoemowat.com
www.material-lust.com
www.umbra.com
HORST Europejczyk, który zmuszony zostaje do pobytu w Nowym Yorku. Pasja poznana dzięki ukochanemu. Uczeń przerastający mistrza. Główni bohaterowie uchwyceni w setkach kadrów. Krótko mówiąc, Horst P. Horst i jego niezwykłe zdjęcia TEKST: ANGELIKA OGROCKA, ZDJĘCIA: horst p. horst
zdjęcia dzięki uprzejmości Victoria & Albert Museum, własność Condé Nast / Horst Estate
Round the Clock New York, 1987
sztuka 123
WYWOŁANY
sowanie sztuką, chłonie wszystko Male Nude wokół, zaprzyjaźnia się nawet ze stu- 1952 dentami awangardy i Bauhausu. W 1905 roku Weissenfels, niewielkie Wyjeżdża na studia do Hamburga, miasto nad niemiecką Soławą otrzy- by ostatecznie przenieść się w 1930 muje nowego obywatela. Horst Paul roku do Paryża. Tam pracuje jako Albert Bohrmann rodzi się jako drugi stażysta u Le Corbusiera, gdyż absyn zamożnego właściciela sklepu. sorbuje go architektura. Następnie Od dziecka przejawiając zaintere- poznaje barona George’a Hoynin-
gena–Huenego. Po spędzonym z nim wspólnym weekendzie, rezygnuje z terminowania u modernisty. Powoli docenia fotografię, tajniki której podpatruje u czołowego fotografa mody we francuskim magazynie „Vogue”. Zostaje jego modelem, asystentem fotograficznym oraz kochankiem. Dzięki baronowi poznaje paryską
reklamę jego wykonania. Plakat Dinner suit and przedstawiał kobietę ubraną w czar- headdress by ny aksamit, trzymającą buteleczkę Schiaparelli 1947 perfum Klytia.
NAŚWIETLONY
Prawdziwy przełom dla fotografa nadszedł już w kilka miesięcy później. W paryskim La Plume D’Or wy-
stawione zostają jego prace, głównie te związane z modą. W tym czasie w brytyjskiej edycji umieszczone zostają zdjęcia wykonane przez Horsta angielskiej aktorce, Gertrude Lawrence. Nota bene, rozpoczyna to passę portretów rodzącego się kina. Zachwycony wydawca, Condé Montros Nast, zaprasza go do współpracy przy amerykańskiej odsłonie.
zdjęcia dzięki uprzejmości Victoria & Albert Museum, własność Condé Nast / Horst Estate
elitę. Jednym z gości jest także Mehemed Agha, dyrektor artystyczny amerykańskiego wydania „Vogue’a”. Owocuje to sesją Horsta z niemiecką modelką Agnetą Fisher, której efekty zaprezentowano w ówczesnym numerze pisma. Wtedy nie podpisano autorstwa debiutanta. Jednak już w kolejnym miesiącu, francuska wersja magazynu publikowała
sztuka 125
Będąc tam, uwielbia obserwować i uwieczniać debiutantów oraz społeczność kobiet. Wtedy też publikuje dla „Vanity Fair” słynną okładkę pierwszej w swojej karierze hollywoodzkiej gwiazdy, Bette Davis. Niestety, zarabiający ledwie 75 dolarów tygodniowo Horst, wdaje się w sprzeczkę z wydawcą i zostaje odesłany do Paryża.
Na miejscu przejmuje obowiązki Dress by Hattie barona Huenego, gdzie stopniowo Carnegie staje się naczelnym fotografem pisma. 1939 Po powrocie byłego partnera wynika spór. Horst wikła się w romans z włoskim arystokratą, będącym również reżyserem, Luchino Viscontim. Poznaje Coco Chanel, której kreacje będzie uwieczniał przez najbliższe dekady. Pracuje ze sławami kina
na miarę Vivien Leigh, Joan Crawford, Paulette Goddard oraz odchodzącymi w cień królewskimi i arystokratycznymi rodami.
powiększony
Z powodu rozprzestrzeniającej się wojny, ucieka do Ameryki. Tam zostaje powołany do służby, gdzie staje designalive.pl
się wiodącym fotografem armii, magazynu „Belvoir Castle” czy prezydenta Trumana. Jednocześnie tworzy nadal dla koncernu Condé Nast. 1943 rok to powstanie pseudonimu artysty. Przyjmując amerykańskie obywatelstwo, zmienia bowiem swoje nazwisko na Horst P. Horst. Po wojnie zgłasza się do niego Alexander Libermann z amerykańskiej edycji „Vogue’a”, proponując designalive.pl
mu nowy kontrakt. W 1947 roku Marlene poznaje Valentine’a Lawforda. Bry- Dietrich tyjski dyplomata był największą mi- New York, 1942 łością fotografa. Pozostają w związku do końca życia, mieszkając razem i wychowując adoptowanego wspólnie Richarda. Rozpoczyna także okazjonalne zdjęcia dla „House & Garden”. Następnie wyrusza z partnerem w podróż po świecie, zwiedzając m.in. Persję.
UTRWALONY
Po zamknięciu w 1951 roku nowojorskiej edycji, powołuje własne studio przy East Street. Zaskoczeniem jest propozycja jego przyjaciółki, Diany Vreeland. Nowa szefowa odnowionego „Vogue’a” oferuje mu zobrazowanie życia międzynarodowej socjety i wnętrz, w których mieszkają.
zdjęcia dzięki uprzejmości Victoria & Albert Museum, własność Condé Nast / Horst Estate
126 sztuka
ZDJĘCIE: Roy Stevens „Time & Life Pictures", Getty Images
Horst wykonuje to zadanie niemalże do końca życia, mimo końca kadencji sprawowanej przez kobietę. Mężczyzna nadal zajmuje się wizualną stroną projektu, natomiast jego partner warstwą słowną reportaży. Odnawia także współpracę z francuską wersją „Vogue’a” i z przywróconym „Vanity Fair”. Horst staje się bohaterem coraz większej ilości programów, publikacji. Najpopularniejszą bodaj jest ta napisana przez ukochanego, Lawforda, o tytule „Horst: His Work and His World”. Otrzymuje także nagrodę za całokształt twórczości od rady zrzeszających projektantów Ameryki. Od 1992 roku nie fotografuje. Pogorszenie wzroku daje się odczuć coraz bardziej. Umiera sześć lat później w wieku 93 lat w swoim domu na Florydzie.
hausu, drobiazgowość i łączenie sta- Horst podczas sesji zdjęciowej rego wieku z nowym. Wiąże się go z klasycyzmem, poprzez z Lisą Fonssagrives eksponowany w dziełach antyk. Po- 1949 sągowa nieosiągalność, porównywanie modelek do bogiń, olimpijski spokój bijący z prac – to tylko niektóre z przykładów. Jednakże odnaleźć można i nawiązania do nowoczesności. Inspirowany odkryciami surrealistów, nie wahał się z nich korzystać. Łączenie wymyślnych elementów, a nawet widoczna w aktach fascynacja ciałem, jego fragmentaryzacja i wszechobecna erotyka wzbudzały tajemniczość ujęć. Tematyka obrazów obejmowała wiele wątków, ponieważ zamykał w nich wszystko. Portrety uwielbianych i zapomnianych. Prezentacje wnętrz i obiekty widziane w podróży. Wzory tworzone z natury i te układane z ciał uwieczniające akt. Osoby, które znał na co dzień i te ze świata kultury. Twórczość Horsta znana jest głównie Czarno-białe i w kolorze. dzięki pięknym fotografiom mody. Horst rzadko korzystał z filtrów. Niezależnie od tego, czy zamykał Większość jego dzieł jest czarno-biała. w kadrach osoby, plenery czy budyn- Właśnie wtedy mógł pokazać charakki – czuć było wpływ architektury, terystyczną dla niego umiejętność która fascynowała go na początku gry światłocieniem, która konstytukariery, a także silny oddźwięk Bau- uje jego niepowtarzalny styl. A także
WYOSTRZONY
zdolność do wskazywania symboli oraz metafor przywołujących zaskakujące interpretacje. Od września w londyńskim Victoria and Albert Museum można podziwiać prace słynnego fotografa, zwłaszcza te rzadko dotychczas eksponowane. Wystawa zatytułowana „Horst: Photographer of Style” potrwa do 4 stycznia 2015 roku. Z kolei na miejscu można wyposażyć się w towarzyszącą jej publikację, która staje się kompendium wiedzy na temat artysty i jego twórczości, a także bogato ilustrowanym albumem. Więcej na: www.vam.ac.uk/horst.
128 trendbook Szukanie nowych przestrzeni dla terenów zielonych to nie jedyny walor inicjatywy The Garden Bridge, ważna jest także widoczna w projekcie potrzeba społeczna
zieleń SPOŁECZNA Koncepcja sprzed ponad stu lat, wprowadzona przez Ebenezera Howarda, wciąż ewoluuje. Miasta–ogrody otrzymują bowiem nowe przestrzenie. Początkowo stwarzano bądź adaptowano konkretne miejsca, osiedla, by przystępować do coraz mniejszych realizacji, jak np. ściany zieleni. Gorąco dyskutowanym pomysłem jest projekt londyńskiego The Garden Bridge, który ma łączyć brzegi Tamizy. Szlaki przetarła paryska Promenade planteé, następnie dołączyła do niej The High Line z Nowego Jorku. Oba obiekty pokazywały nowy sposób na wpuszczenie do zurbanizowanych centrów zieleni. A zwłaszcza miejsca, gdzie można odpocząć, pospacerować, po prostu odetchnąć. Przeludnienie, ograniczanie ilości samochodów, zmiana sposobu myślenia o przemieszczaniu powodują, iż włodarze miast coraz częściej doceniają idee placówek przeznaczonych ku refleksji i rekreacji. Długi na 367 metrów most–ogród ma stanąć między South Bank i Temple station, jednak jako prywatna inicjatywa. Należy także docenić historyczne znaczenie obiektu. Ostatni most otwarty z okazji wkroczenia w nowe millenium zyskał złą sławę z powodu niestabilności. Nad Tamizą znajduje się ich obecnie ponad 30, a wprowadzenie każdego kolejnego wzbudza wiele kontrowersji. Londyn będzie kolejnym miejscem, gdzie idea Howarda zostanie przekazana, lecz walka o tenże rzeczny ogród toczy się od kilku lat. Już w 1998 roku aktorka Joanna Lumley postulowała jego powołanie, designalive.pl
choć zgoła w odmiennym celu – by upamiętnić zmarłą księżną Dianę. Thomas Heatherwick, któremu powierzono już inną narodową sprawę – zaprojektowania nowego wyglądu słynnych dwupoziomowych autobusów – podjął się wykreowania projektu. Z kolei za jego zagospodarowanie odpowiada Dan Pearson, kreator ogrodów. Wizualizacje studia Arup ujmują go jako dwa drzewa splatające swe gałęzie, po których będzie można spacerować. Zieleń jest tu najważniejszym czynnikiem, gdyż kładka przeznaczona jedynie dla pieszych ma składać się z setek drzew, krzewów, traw i kwiatów, a będą rozkwitać tam m.in.: brzozy, topole, wierzby, magnolie, fiołki oraz różne zioła. Pokazuje to także potrzebę odnajdywania nowych przestrzeni dla natury. Pionowe ogrody czy te mieszczące się na dachach, tarasach budynków już nikogo nie dziwią. Teraz kolej na oswajanie ich w tejże formie. Ponadto obiekt ma zawierać kilkanaście platform nad ulicą pełniących funkcję punktów widokowych. Istotny jest także aspekt społeczny, bowiem pieniądze na realizację otrzymywane są od darczyńców. Obecnie uzyskano już połowę sumy, a w przyszłym roku planowana jest kampania pozyskiwania funduszy publicznych. Otwarcie The Garden Bridge dla zwiedzających zaplanowano na połowę 2018 roku. Każdy, kto chce mieć cegiełkę w tym przedsięwzięciu, może to uczynić poprzez stronę internetową, www.gardenbridgetrust.org angelika ogrocka
Dźwięki cyfrowej rewolucji O nieprawdopodobnych zmianach w funkcjonowaniu przemysłu muzycznego w ostatnich dwóch dekadach, a w tym samych muzyków, napisano już dziesiątki książek, przede wszystkim w brytyjskim kręgu kulturowym. W Polsce takich publikacji jest niewiele, gdy więc pojawia się książka zajmująca się określonym wycinkiem muzycznej rzeczywistości, robi się jeszcze ciekawiej. Małgorzata Dziemitko–Gwiazdowska i Wojciech Trempała reminiscencje rewolucji zachodzącej wciąż na naszych oczach i uszach zawęzili do Bydgoszczy, czyli miasta, z którym są związani od lat. Bohaterami książki uczynili muzyków znad Brdy i pozwolili im mówić o ostatnim ćwierćwieczu, ich doświadczeniach związanych z pojawieniem się tzw. ery cyfrowej. Wątków istotnych jest tu całe mnóstwo – rewolucja nie tylko jeszcze nie „pożarła swoich dzieci”, co więcej – sprawiła przed laty, że wiele zespołów bezpowrotnie zrzuciło z siebie „poczucie gorszości”. To wrażenie wywoływał fakt, że nie pochodzą z miast oddalonych od Brdy o kilkanaście tysięcy kilometrów, gdzie podobno powstaje najlepsza muzyka. „Niewietrzone miasto” to książka nie tylko dla fanów Variete, George Dorn Screams, 3moonboys, Something Like Elvis czy Contemporary Noise Quintet. To przede wszystkim publikacja dla osób starających odszukać wspólny rytm przemian, jakie przed laty rozpoczęło pojawienie się internetu, plików mp3 czy nieograniczonej właściwie niczym dostępności do świata muzycznej różnorodności. A także opowieść o tym, że prawdziwą historię można tworzyć naprawdę wszędzie. marcin mońka
„Niewietrzone miasto – przemysł muzyczny pokolenia cyfrowego” Małgorzata Dziemitko– Gwiazdowska i Wojciech Trempała, Bydgoszcz 2014, wydawca: Miejskie Centrum Kultury w Bydgoszczy. Cena: 20 zł
Płacisz tyle, ile spalasz
Redefinicja prywatności Według najczęściej używanej internetowej encyklopedii prywatność to „możliwość jednostki lub grupy osób do utrzymania swych danych oraz osobistych zwyczajów i zachowań nieujawnionych publicznie”. Inni natomiast twierdzą, że to prawo do intymności lub utożsamiają ją z anonimowością. Jednak czy istnieje pojęcie prywatności lub, zapytajmy inaczej, czy kiedykolwiek istniała jedna definicja? Niegdyś całe rodziny mieszkały razem w izbach bez ścian czy jakichkolwiek przegródek. Życie rodzinne, również to seksualne, toczyło się na oczach wszystkich. Podobnie było z całymi miejscowościami – każdy znał każdego, wiedział o jego problemach. Dopiero XVIII–wieczna mieszczańskość poczęła dzielić świat na kawałki, stawiać mury, odgradzać życie oficjalne od rodzinnego. Zaczęto powoli dostrzegać i respektować intymność. Jednak wraz z narastającą erą celebrytów, kultura współczesna wprowadziła prywatność jako innowacyjny wynalazek ludzkości. Nie na każdy temat można rozmawiać, w czasie zadawania pytań należy być ostrożnym. Mieszkania, domy ochraniane są przez szeroką gamę technologii, ukrywane, by życie lokatorów było odseparowane od ciekawskich. Obecnie dostrzec można pewną ambiwalencję. Z jednej strony, chcemy jak najbardziej być odseparowani, ukryci, z kolei z drugiej pozwalamy na coraz większą ingerencję w naszą intymność technologiom, a za nią przecież też stoją ludzie. Uwielbiamy opisywać swoje losy na portalach społecznościowych, pobieramy niezliczone ilości
aplikacji, które mają nam ułatwić życie, a tak naprawdę kontrolują wszystko – od godzin snu przez zdrowie, kondycję, poczucie humoru, po życie seksualne. Zakładamy konta na kolejnych witrynach, gdzie bardzo chętnie udostępniamy swoje dane. Niemniej oburzają nas bezpośrednie wtargnięcia w życie osobiste, o czym świadczą kolejne pozwy do sądów za naruszanie prywatności. Dyskusję nad tym priorytetowym procesem społecznym rozpoczęli twórcy Festiwalu Przemiany, zastanawiając się nad redefinicją prywatności. Powołane w 2009 roku przez Miasto Stołeczne wydarzenie co roku znajduje nurtujący społeczeństwo problem, by w ciekawy sposób przedstawić go z jak najszerszej perspektywy. Od trzech lat organizacją zajmuje się Centrum Nauki Kopernik, które przyglądało się już takim aspektom, jak: lokalność, relacje międzyludzkie czy siła sprawcza człowieka. Tegoroczna, czwarta już, edycja miała miejsce między 4 a 7 września. Jak co roku, twórcy przygotowali wiele performance’ów, debat, wykładów czy warsztatów. Jak podkreśla Anna Piekarska, koordynatorka projektu – Każde z wydarzeń w inny sposób dotyka pojęcia „prywatności”. Chcemy o tym nie tylko rozmawiać. Chcemy, by odbiorca doświadczył różnych wymiarów tego procesu. – Szeroki wachlarz inicjatyw pozwolił uczestnikom na wypracowanie własnej formuły lub wskazał drogę, by taką ukonstytuować. A za kilka lat? Pewnie spotkamy się znowu i porozmawiamy o zupełnie nowym spojrzeniu na to zjawisko. Więcej na: www.przemianyfestiwal.pl angelika ogrocka
Madryt. Stolica Hiszpanii. Zamieszkiwana przez prawie dwa razy liczniejszą populację niż Warszawa. Jak każde wielkie miasto zmaga się z zanieczyszczeniem. Nie tylko powietrza, ale również hałasem oraz wibracjami. Władze miasta, szukając satysfakcjonującego rozwiązania tego problemu, wprowadziły nowy system miejskich parkomatów. Nowe urządzenia pobierają wyższe opłaty od mniej ekologicznych samochodów. Oznacza to, że właściciele starszych pojazdów zapłacą więcej niż posiadacze nowych. Jednocześnie auta elektryczne zostały całkowicie zwolnione z opłat. W ten sposób władze miasta chcą zachęcić mieszkańców do korzystania z aut niegenerujących spalin i hałasu. System nie jest skomplikowany. Parkomat sprawdza nr rejestracyjny pojazdu w bazie danych, gdzie zapisany jest model auta. Za wiekowy diesel można zapłacić nawet o 1/5 więcej od standardowej stawki. Analogicznie właściciel nowoczesnej hybrydy płaci nawet o 1/5 mniej. Można mieć wątpliwości, czy nowy system nie jest próbą wspierania koncernów samochodowych, produkujących auta elektryczne, a jednocześnie dyskryminacją mieszkańców o niższych zarobkach, których nie stać na zakup nowoczesnego samochodu. Wiadomo, że zamożni nadal będą jeździć pojazdami z potężnymi silnikami i nie odczują nowych ograniczeń. Na marginesie: rozwiązanie to przypomina kontrowersyjny pomysł linii lotniczych Samoa Air, które w zeszłym roku wprowadziły opłaty za bilet uzależnione od wagi pasażera i bagażu. W ten sposób przewoźnik z Oceanii chce promować szczupłą sylwetkę wśród mieszkańców Samoa, którzy są zaliczani do jednych z najbardziej otyłych ludzi na świecie. Choć wytłumaczenie to spotyka się z licznymi głosami sceptyków, system ma z pewnością jedną zaletę – pasażerowie płacą uczciwie „od kilograma”. Samolot jest lżejszy, mniej pali, mniej zanieczyszcza. Czy to bardziej ekologia, czy ekonomia? Trudno rozstrzygnąć. A wracając na ziemię, innym przykładem rozwiązania problemu przeciążenia centrum miasta ruchem samochodowym jest pomysł, jaki wykorzystano w Londynie. W 2003 roku wprowadzono tam opłatę w wysokości ośmiu funtów za wjazd do centrum w ciągu tygodnia. Na granicy strefy nie ma barier, samochody są monitorowane przez kamery, które fotografują tablice rejestracyjne i sprawdzają, czy opłata została uiszczona. Fundusze pozyskane w ten sposób są inwestowane w transport miejski, a cały system odniósł wyraźny sukces – liczba samochodów spadła, a mieszkańcy przesiedli się na rowery i inne środki miejskiego transportu. eliza ziemińska
designalive.pl
130 trendbook
Cerowanie tkanki
Trzeba zbierać porozrzucane kawałki i tworzyć mozaikę możliwości, będącą w stanie wchłonąć szok i strach – Lidewij Edelkoort wystawą w izraelskim Holon skłania do refleksji nad współczesnym społeczeństwem Tekst: Eliza Ziemińska
designalive.pl
Przedmioty na wystawie łączy wspólna geneza: przedefiniowanie tradycyjnych technik i odkrycie zastosowań, jakich wcześniej nie wykorzystywano. Tak przeszłość łączy się z przyszłością.
132 trendbook
M
iędzynarodowej sławy kuratorka i prognostyk trendów Lidewij Edelkoort powraca z nowym projektem do Muzeum Designu Holon w Tel Awiwie. Gathering to pierwsza wystawa poświęcona przełomowej kolekcji ubrań 132 5. Issey'a Miyakego, a jednocześnie zbiór idei i przedmiotów, których proces produkcji i materiały przeciwstawiają się trendom globalnego rynku. designalive.pl
Przedmioty na wystawie łączy wspólna geneza: przedefiniowanie tradycyjnych technik i odkrycie zastosowań, jakich wcześniej nie wykorzystywano. Tak przeszłość łączy się z przyszłością Zgodnie z ruchem wskazówek zegara: General Dynamic proj. Julian Mayor Primo Blanco proj. Ayala Serfaty Fracture Bench proj. Itay Ohaly King Bonk Chair proj. Fredrikson Stallard Yellow Warbler proj. Rami Tareef
Według Edelkoort istotnym nurtem współczesnego projektowania są prace powstające w odpowiedzialny i niepozbawiony kontekstu sposób. Chodzi o te przedmioty, gdzie ich proces produkcji angażuje ludzi i tradycyjne techniki wytwarzania. Głównym wyznacznikiem staje się tu rzemiosło rozumiane jako wykorzystywanie umiejętności wpisujących dany obiekt w naszą wspólną przeszłość, budując poczucie przynależności i ciągłości. W ten sposób znana ze swojego wizjonerskiego oka kuratorka zbiera i prezentuje przykłady współczesnego wzornictwa odzwierciedlające w autentyczny sposób tradycyjne rzemiosło. Na wystawie znajdziemy przykłady przedmiotów powstałych przez: plisowanie, drapowanie, nawarstwianie, marszczenie, owijanie, składanie, szycie, filcowanie, dzianie, pikowanie, a nawet pieczenie. Choć sposoby wytwarzania
134 trendbook GATHERING From Domestic Craft to Contemporary Process gościnnie Issey Miyake 132 5. 03 lipca — 25 października 2014
Lidewij Edelkoort: – Widzimy jak poprzez nawarstwienia i przeszycia różnych podmiotów i znaków, tradycyjne rzemiosło znajduje odzwierciedlenie w jednym produkcie. Łączenie jednego materiału z drugim, daje koloryt ludzkiej kondycji. Elastyczne, trójwymiarowe wzory rozświetlają przyszłość, dodając do niej nowy wymiar. Plisowanie i składanie materii w ostrzejsze formy wnosi w życie innowacyjną architekturę i pomaga nakreślić plan dla życia społecznego Poniżej: 19 Pots Ceiling Lamp proj. Nir Meiri z prawej: Moon Lamp proj. färg & blanche
designalive.pl
pozostają tradycyjne, projektanci zaproszeni na wystawę wykorzystują je w nowy, twórczy sposób. Ich interwencje ukazują możliwości, które nie były wcześniej w starych technikach dostrzegane. Dzięki temu powstają zupełnie niespotykane wcześniej przedmioty, choć nadal są to archetypiczne krzesła, stoły czy lampy. Wszystko to w zestawieniu z pełną odniesień do japońskiej tradycji kolekcją Issey'a Miyakego tworzy inspirującą i przywracającą nadzieję całość. – Jesteśmy porozrywanym społeczeństwem cierpiącym na trwały kryzys społeczno–gospodarczy, który uczynił nas okrutnie przezornym i egocentrycznym tworem. Teraz jest czas na cerowanie i odbudowywanie uszkodzonej tkanki społeczeństwa. Trzeba zbierać porozrzucane kawałki i tworzyć mozaikę możliwości, będącą w stanie wchłonąć szok i strach – komentuje wystawę Edelkoort. www.dmh.org.il
wydarzenia 135
Nowy Wspaniały Świat Dla mnie, jak i dla większości osób pracujących nad programem wydarzenia, festiwal jest miejscem, w którym stawiamy pytania, zastanawiamy się, inspirujemy siebie oraz wszystkich widzów do samodzielnego poszukiwania odpowiedzi – mówi w rozmowie z „Design Alive” Michał Piernikowski, dyrektor Łódź Design Festival rozmawia: MARCIN MOŃKA, ZDJĘCIE: WOJCIECH TRZCIONKA
Po kilku latach przerwy festiwal zagości w obiektach przy ul. Tymienieckiego 3. Co dla Was oznacza ten symboliczny powrót do „matecznika”? To rzeczywiście symboliczny powrót, a jednocześnie otwarcie na coś nowego. Ostatnie trzy festiwalowe lata to przede wszystkim eksploracja określonych tematów związanych z rolami, jakie społecznie może pełnić projektant. Tegoroczny festiwal połączony z przenosinami do hal przy Tymienieckiego w Łodzi, gdzie obecnie funkcjonuje Art Inkubator, traktujemy jako rodzaj klamry spinającej tematycznie ostatnie trzy edycje. Ale jednocześnie przenosiny to moment inicjacyjny zupełnie nowych wydarzeń. Pojawiła się szansa na poszerzenie działań, organizowanie wydarzeń przez cały rok. Po raz pierwszy w historii festiwal będzie mieć dwa centra. Jak będzie przebiegać linia podziału? W tym roku nie ograniczamy się tylko do Art Inkubatora, lecz uaktywniamy obiekty przy Piotrkowskiej 250, gdzie powstanie drugie centrum festiwalowe. Zależy nam, aby te centra były równorzędne i aby się uzupełniały, a nie konkurowały ze sobą. Dzieli je niewielki dystans, z jednego do drugiego można dotrzeć spacerem w niecałe pięć minut. Dwa centra gwarantują nam przede wszystkim jeszcze lepsze przygotowanie funkcjonalne: np. przy Piotrkowskiej będzie duży parking, z kolei na Tymienieckiego przestrzenie społeczne, jak kawiarnia oraz przestrzenie konferencyjne, gdzie planujemy spotkania i warsztaty. Naszym celem jest przygotowanie festiwalu tak, aby były to miejsca względem siebie komplementarne. Ze względu na funkcjonalność miejsc wydarzenia związane z tegorocznym hasłem przewodnim, czyli „Brave New World” będą realizowane właśnie w Art Inkubatorze. Z kolei przy Piotrkowskiej będą zlokalizowane ekspozycje „make me!”, „must have” czy wystaw specjalnych, jak „Bravos”, prezentującej hiszpańską awangardę projektową. Tegoroczne hasło festiwalu „Brave New World” to nawiązanie do antyutopii A. Huxleya. Chcecie nas przed czymś przestrzec? Czy Nowy Wspaniały Świat,
w którym żyjemy, wymaga naprawy? O naprawianiu w czasie festiwalu będziemy rozmawiać na różnych poziomach. Projekt „Brave Fixed World” przygotowywany przez Daniela Charnego, objawi się nie tylko w formie wystawy, ale także wielu innych działań. Daniel zastanawia się jaką rolę we współczesnym, wspaniałym świecie pełnić może naprawianie i proponuje bardzo różne interpretacje, związane np. z nowymi technologiami. Pojawiają się te wszystkie wątki, które chcemy wzmocnić podczas festiwalu: warsztatowość, możliwość interakcji i dyskusji, pogłębianie własnej wiedzy, czy zderzenie się z nowymi technologiami, jak chociażby drukiem 3D, który jest bardzo wyraźnym głosem w dyskusji o współczesnym projektowaniu. Naprawianie to również rodzaj aktywności społecznej, więc warto zastanowić się, co oznacza posiadanie przedmiotu. Jedna z definicji, jaką zaproponowali nasi merytoryczni partnerzy brzmi, że jeśli pewnego przedmiotu nie jesteśmy w stanie naprawić, to nie jesteśmy jego prawdziwym właścicielem, nie posiadamy go naprawdę. Ale pewnie nie podacie odpowiedzi, jak najefektywniej poruszać się po tym Nowym Wspaniałym Świecie...
Dla mnie, jak i dla większości osób pracujących nad programem wydarzenia, festiwal jest miejscem, w którym stawiamy pytania, zastanawiamy się, inspirujemy siebie oraz wszystkich widzów do samodzielnego poszukiwania odpowiedzi. Dlatego unikamy wskazywania konkretnych dróg interpretacyjnych. W tym roku poprosiliśmy kuratorów, aby zastanowili się czym jest „Nowy Wspaniały Świat” dzisiaj i czym mógłby być w przyszłości. Tak naprawdę to chyba zawsze zastanawiając się nad przyszłością rozmawiamy o teraźniejszości. I to w pewnym sensie zjawisko symptomatyczne dla tegorocznej edycji – chcielibyśmy aby na pytania o „Nowy Wspaniały Świat” – o to czym jest, czym będzie i czym mógłby być – odpowiedziała sobie również publiczność. Dlatego zrezygnowaliście np. z bloków tematycznych? Przygotowując festiwal staramy się co roku wprowadzać do programu nowe elementy. Zależy nam, aby ewoluował i był otwarty na różne nowe inspiracje. W tym roku postawiliśmy na jak najwszechstronniejsze wykorzystanie głównego tematu i wypracowanie wokół niego rozmaitych ścieżek interpretacyjnych. Dlatego nie ma takich bloków, jakimi w zeszłym roku stały się „Zamieszkanie”, „Spożywanie” i „Empatia”, a większość wystaw nawiązuje do głównego hasła. W tym roku zresztą nastawiamy się też na inny rodzaj festiwalowej aktywności – będzie zdecydowanie więcej wydarzeń angażujących uczestników: oprócz wielu warsztatów i spotkań, również specjalna „Strefa Testów”, gdzie będzie można zapoznać się z właściwościami wybranych materiałów. Festiwal od kilku edycji mocno wychodzi w miasto. Czego w tym roku, poza centrami festiwalowymi, mogą spodziewać się zarówno mieszkańcy, jak i goście wydarzenia? Staramy się, aby punktów na mapie miasta było wiele, natomiast chcemy, aby skupiały się w określonych punktach. Hasło „Nowy Wspaniały Świat” chcemy odnosić również do miasta, stąd też zaangażowane zostaną znane już publiczności festiwalowej lokacje, jak: Off Piotrkowska, Księży Młyn czy Muzeum Włókiennictwa. designalive.pl
Muzyka Schronienie Atlantyda
Po raz pierwszy magazyn „Design Alive” został partnerem i patronem medialnym festiwalu Tauron Nowa Muzyka. Ta najciekawsza letnia impreza muzyczna na Śląsku (uznana za najlepszy mały festiwal w Europie) po trzech latach powróciła do swojego matecznika, czyli terenów po byłej kopalni Katowice. Dziś to imponujące centrum kultury – nowa siedziba Muzeum Śląskiego. My wraz z fanami dźwięków mieliśmy okazję nie tylko wsłuchiwać się w inspirujące brzmienia ale również poznać bliżej fascynujący obiekt, w którym przygotowaliśmy Przestrzeń Refleksji Tekst: Marcin Mońka Zdjęcia: Beata Mońka
F
estiwalowi Tauron Nowa Muzyka kibicujemy od dawna, niemal od pierwszych edycji, które odbywały się jeszcze w Cieszynie, czyli mieście, w którym mieści się również nasza redakcja. Choć my z Cieszyna się nie wyprowadzamy, to imprezie pozostaliśmy wierni. Ten rok zarówno dla festiwalu, jak i dla nas był szczególny. TNM powrócił do swoich naturalnych przestrzeni, my natomiast wraz z Instytucją Kultury Ars Cameralis przygotowaliśmy Przestrzeń Refleksji (kuratorka: Ewa Trzcionka, redaktor naczelna „DA”), czyli miejsce odpoczynku, wytchnienia od dźwięków ale przede wszystkim inspiracji. Podczas dwóch festiwalowych dni zapraszaliśmy do czytelni, na wystawy fotografii i na dwa spotkania, blisko związane z numerem „DA”, który właśnie trzymacie w rękach. Połączył nas wątek Atlantydy, której wielowymiarowość można prześledzić na naszych łamach. Jej rozmaitym odczytaniom i interpretacjom poświęcone też było jedno ze spotkań („Atlantyda – utracona tożsamość”), designalive.pl
wydarzenia 137 Schronienie – granica strachu. Od lewej: Megi Malinowska, Alicja Knast, Monika Stolarska, Jarosław Hulbój i Ewa Trzcionka
atlantyda – utracona tożsamość. Od lewej: Marcin Mońka, Wojciech Kucharczyk, Przemo Łukasik, Piotr Mazik
którym wzięli udział: muzyk Wojciech Kucharczyk, architekt Przemo Łukasik, taternik Piotr Mazik, i ja, dziennikarz „DA”. Jeśli do tego dodamy, że znajdująca się nieopodal naszej przestrzeni muzyczna scena pod wodzą Kucharczyka nazywała się... Carbon Atlantis, to pewnie domyślacie się, że poczuliśmy się jak mityczni Atlanci w niezwykłej krainie. Poczucie bez wątpienia potęgowała bryła nowego Muzeum Śląskiego. Nic dziwnego więc, że nasi goście (dyrektor MŚ Alicja Knast, kurator projektu „Schronienie” Jarosław Hulbój, projektantka grupy Tabanda Megi Malinowska, fotografka Monika Stolarska) w czasie drugiego spotkania, zatytułowanego „Schronienie – granica strachu” czuli się bardzo bezpiecznie w panopticum centralnego holu Nowego Muzeum Śląskiego. Oczywiście jak i inni uczestnicy festiwalu mieliśmy okazję przekonać się, że w sensie muzycznym tegoroczna edycja była jedną z najlepszych. Choćby sama ilość koncertów, które spełniały oczekiwania nawet najbardziej wybrednych koneserów brzmień od tych czysto syntetycznych aż po muzyczną mgiełkę wydobywającą się z „żywych” instrumentów, było naprawdę wiele. Zapamiętaliśmy na pewno koncerty Neneh Cherry, Elliphant, Mitch & Mitch z Felixem Kubinem, orkiestrę kameralną Aukso grającą wraz z formacją Jaga Jazzist. A gdy opuszczaliśmy ostatni z tegorocznych koncertów – eteryczny i zjawiskowy występ Nilsa Frahma w Fabryce Porcelany, już wiedzieliśmy, że musimy tu być także i w przyszłym roku!
138 koktajl
prowadzi: agnieszka król
Kreacje z natury
21–23.07, Barlinek
Projektanci, którzy zakwalifikowali się do finału konkursu „Kreacje z natury”, organizowanego przez Barlinek Institute of Design i „Design Alive” odwiedzili fabrykę producenta. Wzięli tam udział w unikalnych warsztatach rzemieślniczych, przygotowujących ich do finałowego zadania konkursowego. Rozstrzygnięcie konkursu odbędzie się w październiku podczas Łódź Design Festival. Laureaci otrzymają nagrody pieniężne, a zwycięskie projekty mogą zostać wdrożone do produkcji i wiosną 2015 roku trafią do sprzedaży w nowej odsłonie kolekcji „Smaki Życia”.
gaggenau i Porsche: mistrzowie kuchni
16.06, Kraków
Po raz pierwszy na Śląsku, od Cieszyna po Dobrodzień, przez Opole, Katowice i Wrocław odbyła się seria wydarzeń poświęconych sztuce użytkowej. To jedyna taka okazja, w której śląskie instytucje związane z designem połączyły swoje siły i wspólnie przygotowały bogaty program. Jedną z pierwszych inicjatyw był zorganizowany przez Dobrotekę plener rzeźbiarski promujący kreatywne podejście do kształtowania otoczenia człowieka.
Wojciech Modest Amaro (ambasador marki Gaggenau; na zdjęciu) oraz Quique Dacosta, hiszpański zdobywca trzech gwiazdek Michelina, karmili dusze i ciała podczas kolejnej edycji Porsche Gourment Tour.
Inauguracja Kliniki Betonu
Sukces dobrze zaprojektowany
12.06, Soho Factory, Warszawa
2–15.06, Międzynarodowe Targi Poznańskie
Przestrzeń Kliniki Betonu jest otwarta dla ludzi kreatywnych, to żywy punkt spotkań dla architektów i projektantów form przemysłowych, którzy chcą realizować swoje projekty w betonie. Klinika stawia sobie również za cel wspieranie młodych talentów w zakresie projektowania oraz integrowanie specjalistów i twórców z różnych środowisk. Otwarciu towarzyszyła prezentacja kolekcji sukni 3Dtal Izabeli Tomczak, architektki i absolwentki Politechniki Poznańskiej.
Otwarta przez prezydenta RP Bronisław Komorowskiego wystawa prezentowała 25 produktów z niemal każdej dziedziny życia, które dzięki swojemu przemyślanemu wzornictwu, osiągnęły sukces na rynku. Towarzyszyła drugiej Powszechnej Wystawie Krajowej – Konkurencyjna Polska. W gronie kuratorskim znaleźli się: Janusz Kaniewski, Kaniewski Design, prof. Marek Owsian, Uniwersytet Artystyczny w Poznaniu, Joanna Oziemblewska, Instytut Wzornictwa Przemysłowego, Gosia i Tomek Rygalik, Studio Rygalik, Ewa Trzcionka, redaktor naczelna „Design Alive”, prof. Andrzej Ziębliński, Akademia Sztuk Pięknych w Krakowie.
designalive.pl
zdjęcia: Mateusz Kunkiewicz/LuCreate, Wojciech Trzcionka, materiały prasowe
Śląski Czerwiec Projektowy
1–31.06 Dobroteka, Dobrodzień
wydarzenia 139
Gdynia Design Days
4–13.07
GDD to nie tylko najlepszy letni festiwal designu. To też największe wakacyjne spotkanie przyjaciół dobrego projektownia, a wystawy, prelekcje i warsztaty to mądre uzupełnienie plażowania. Na zajęciach zorganizowanych przez „Design Alive”, Barlinek i Concordię Design najmłodsi brali udział w dwudniowych kreatywnych warsztatach opracowanych na podstawie programu Design Alive Awards Kids. Powstały huśtawka, wielofunkcyjny ławko-leżak, skatepark oraz… domek dla chomików. W Gdyni, jak co roku zaprezentowaliśmy też wystawę Design Alive Awards z tegoroczną nowością, pierwszą odsłoną nagród dla kreatywnych dzieci zrealizowaną wraz z poznańską Concordią.
designalive.pl
140 wydarzenia
KALENDARIUM wrzesień–grudzień 2014 prowadzi: marcin mońka
WRZESIEŃ
PAŹDZIERNIK
Paris Design Week 6–13.09 Paryż (Francja) www.parisdesignweek.fr
World Architecture Festival 1–3.10 Marina Bay Sands (Singapur) www.worldarchitecturefestival.com
Jeden z młodszych europejskich festiwali, jednak bardzo prężnie się rozwijający. Ubiegłe edycje odwiedziło każdorazowo kilkadziesiąt tysięcy osób, teraz organizatorzy postanowili wydłużyć tradycyjny „Tydzień” o jeden dzień. Przewodnie hasło tegorocznego wydarzenia to „Dzielenie się”. Paris Design Week to ok. 200 wydarzeń i specjalnych scenografii w stołecznych lokalach.
W Singapurze będzie można poznać najlepsze realizacje architektoniczne ostatnich miesięcy. Festiwal przyzna również nagrody, w sumie w 30 kategoriach, od „Eksperymentu”, poprzez „Religię”, „Szkołę” czy „Transport” aż po „Nowe i stare”. Nim jednak poznamy werdykt, każdy z architektów przedstawi swoją wizję w panelach dyskusyjnych. W sumie podczas trzech dni będzie można usłyszeć opowieści o ok. 400 realizacjach!
Maison & Objet 5–9.09 Paryż (Francja) www.maison-objet.com Targi po raz kolejny odbywają się w czasie, gdy francuska stolica celebruje Tydzień Designu. Nic w tym dziwnego – organizatorzy obu imprez już wcześniej doszli do przekonania, że połączenie wysiłków to najlepsze rozwiązanie. Goście obejrzeć mogą nie tylko najnowsze produkty rodem z Francji – choć to one rzecz jasna przeważają – lecz również premiery zagranicznych marek. London Design Festival 13–21.09 Londyn (Wielka Brytania) www.londondesignfestival.com Najważniejsza impreza poświęcona designowi na Wyspach Brytyjskich odbędzie się po raz 12. Dziś Anglicy chętnie podkreślają, że to Londyn jest światową stolicą designu. Czy tak jest naprawdę? Przekonacie się w ciągu ośmiu dni trwania festiwalu, gdzie zaplanowano ponad 200 wydarzeń, w tym także na targach 100% Design czy Tent London. Schronienie 20–28.09 Zakopane www.schronienie.tpn.pl Program badawczy Tatrzańskiego Parku Narodowego rozszerza się na nowe pola. Najnowszy projekt zatytułowany „Schronienie” łączy trzy pola aktywności: architekturę, design i sztuki wizualne. Jarosław Hulbój, kurator przedsięwzięcia, zaprosił do współpracy m.in.: architekta Jakuba Szczęsnego, artystę Huberta Czerepoka i projektanta Pawła Jasiewicza. Prezentowane plenerowo na terenie siedziby TPN efekty rozważań nad znaczeniem Tatr chronionych i chroniących okazały się skrajnie różne: i monumentalne, i niuansowe. Wszystkie refleksyjne.
VIENNAFAIR The New Contemporary 2–5.10 Wiedeń (Austria) www.viennafair.at Jubileuszowa, dziesiąta edycja targów sztuki w stolicy Austrii. To coroczne przedsięwzięcie prezentujące nie tylko wiedeńskie galerie sztuki. Na wydarzenie regularnie są zapraszane galerie z innych europejskich krajów. W tym roku pośród nich znajdują się również te wywodzące się z Polski. Zaproszono pięć, na co dzień funkcjonujących w Warszawie, galerii: Czułość, Le Guern, lokal_30, Monopol oraz Dawid Radziszewski Gallery. Schronienie 9–19.10 Łódź www.schronienie.tpn.pl Po wrześniowym pobycie w placówce macierzystej, wystawa powędruje na łódzki festiwal designu. To nie przypadek. Tatrzański Park Narodowy co roku odwiedza ponad trzy miliony turystów, dlatego też jego teren jest w nieustannej narracji. Przyrodnicy uważają, iż ich interdyscyplinarne działanie staje się czynnością projektową, zgodnie z łacińskim rodowodem słowa „designare” oznaczającego „mianować, wyznaczać”. Łódź Design Festival 9–19.10 Łódź www.lodzdesign.com Najważniejsze i największe wydarzenie związane z designem w Polsce, w niektórych środowiskach nazywany już festiwalem „narodowym”. Impreza zmieniła nie tylko termin. Odbywa się w pierwszej połowie października, ale ważniejszą zmianą jest powrót do swojego matecznika, czyli na zrewitalizowane tereny przy Tymienieckiego 3. Więcej na s. 135 Dutch Design Week 18–26.10 Eindhoven (Holandia) www.dutchdesignweek.nl Tutaj biją źródła trendów, stąd wyjeżdża się z głową nie tylko pomysłów i inspiracji, lecz także wieloma rozwiązanymi problemami. To właśnie w Eindhoven można uczyć się od najlepszych. Co roku swoje prace prezentuje tu ponad półtora tys. artystów. W tym roku festiwal odbędzie się po raz 13, a my znów poznamy laureatów Dutch Design Awards.
designalive.pl
Brzmienie ciszy 17–22.10 Toruń CSW Znaki Czasu www.csw.torun.pl „Brzmienie ciszy", jedna z najsłynniejszych, monumentalnych i poruszających instalacji słynnego chilijskiego artysty Alfredo Jaara, będzie głównym punktem jego pierwszej wystawy indywidualnej w Polsce. Biennale Interieur 2014 17–26.10 Kortrijk (Belgia) www.interieur.be Odbywające się co dwa lata wydarzenie w niewielkim belgijskim Kortrijk przyciąga regularnie kilkuset wybranych wystawców. Wydarzeniem żyje całe miasto, do dyspozycji festiwalowych potrzeb pozostaje ponad 40 tys. mkw. powierzchni w sześciu halach wystawowych. W tym roku kuratorem kulturalnego programu jest Joseph Grima. Hasło przewodnie biennale brzmi: „The home does not exist”. Designblok 7–12.10 Praga (Czechy) www.designblok.cz Największa impreza poświęcona wzornictwu i sztuce użytkowej w Czechach oraz na Słowacji. Do ich dyspozycji pozostaje 10 tys. mkw. powierzchni w kilku lokalizacjach. Festiwal funkcjonuje już od 1999 roku. W tym roku swoją obecność mocno zaznaczą młodzi projektanci, skupieni wokół Designblok Diploma Selection, gdzie do współpracy konkursowej zaproszono absolwentów szkół projektowych z wielu europejskich krajów. Silną reprezentację w tym roku ma wzornictwo z Polski, prace zaprezentują m.in.: Bartosz Mucha, Ola Mirecka, Beza Projekt, Pani Jurek i Krystian Kowalski. TOPOGRAFIA/TYPOGRAFIA Małopolski Ogród Sztuki Kraków 25.10–30.11 www.mos.art.pl „Topografia/Typografia” to wystawa śledząca litery odnalezione w przestrzeni publicznej lub specjalnie dla danego miejsca stworzone. Ekspozycja będzie miała charakter globalnego szkicu, przekroju przez litery, literki, szyldy i reklamy stanowiące mocny element estetyczny codzienności. Zbiór literniczych artefaktów z poszczególnych miast globu będzie okazją do omówienia historii rozwoju polskiego kroju narodowego, pism drogowych w Polsce i wybranych krajach, krojów regionalnych, projektów liter tworzonych dla danego miejsca w węższym lub szerszym znaczeniu. Wystawie towarzyszyły będą spotkania, wykłady i spacery śladami krakowskiej typografii.
LISTOPAD
GRUDZIEŃ
The Istanbul Design Biennial 1–14.11. Stambuł, Turcja www.istanbuldesignbiennial.iksv.org
Miami/Basel 3–7.12. Miami (Stany Zjednoczone) www.designmiami.com
Po raz drugi Stambuł zaprasza projektantów i wielbicieli wzornictwa na dwutygodniowe wydarzenie. Tegoroczne hasło przewodnie imprezy odbywającym się w cyklu dwuletnim brzmi: „The Future Is Not What It Used To Be”. Organizatorzy zapowiadają nie tylko wystawy, ale również spotkania, warsztaty, prezentacje, seminaria i panele dyskusyjne. Wszystkie wydarzenia są związane z szeroko pojętym designem miejskim.
Amerykańska odsłona festiwalu odbywającego się na dwóch kontynentach. Europejska część odbywa się w Bazylei wiosną, jesienią zaś miłośnicy unikatowego designu muszą podróżować na amerykańskie wybrzeże. To impreza, na której niepowtarzalne przedmioty kupują np. aktorzy. W tym roku w Miami pojawią się tęgie umysły z całego świata, by wziąć udział w Global Forum for Design.
Festiwal Tkanin 14–16.11. Poznań www.concordiadesign.pl Pierwsza edycja jedynego w kraju wydarzenia wykorzystującego potencjał polskiej tradycji tekstylnej. W programie festiwalu znajduje się wystawa, panel dyskusyjny, warsztaty dla dzieci i dorosłych, instalacje tekstylne, performance, kino festiwalowe oraz działania w przestrzeni miejskiej. Gościem specjalnym wydarzenia będzie m.in. Aleksandra Gaca. Wydarzenia festiwalowe odbędą się w poznańskiej Concordii Design.
Hala Kopieniec Jeden z punktów wyjścia dla uczestników projektu „Schronienie” Tatrzańskiego Parku Narodowego. Prace prezentowane tej jesieni w Zakopanem i na Łódź Design Festival. – W Łodzi, paradoksalnie, efekty mogą zostać lepiej odczytane. Pozbawione naturalnego kontekstu staną się monumentalne w koncepcji – twierdzi Jarosław Hulbój, kurator
Business of Design Week 1–6.12. Hongkong www.bodw.com Konferencja z udziałem projektantów, marek i firm z całego świata. Poza prezentacją osiągnięć krajów azjatyckich organizatorzy silny nacisk kładą na ukazywanie możliwości krajów z innych stron świata. W tym roku gościem specjalnym będzie Szwecja.
designalive.pl
142 mocne plecy
Zdjęcie: Michael O'Neal Więcej na s. 20
designalive.pl
DZIAŁ 143
Kreacje z natury
Konkurs Warsztaty performance
FINAŁ INSTALACJA by PRZEMO ŁUKASIK 9—19.10.2014
www.kreacjeznatury.pl www.barlinek.com.pl www.designalive.pl
Przy współpracy z Barlinek Institute of Design designalive.pl