W numerze: Numer
44
Z pamietnika kartek się nie wyrywa. Rozmowa Bond udowodnił, że diamenty są wieczne! z Rahimem. Rozmowa z Kamilem Śmiałkowskim.
14 4
Z pamietnika się nie wyrywa. Rozmowa Szybki i wśc...kartek opanowany! z Rahimem. Rozmowa z Michałem Szymaczkiem.
184
Piosenki do Bonda Z pamietnika karteknigdy się nie sięwyrywa. nie znudzą. Rozmowa z Rahimem. Rozmowa z Mateuszem Smółką.
24 4
Z pamietnika kartek się nie wyrywa. Rozmowa Polska miała swoich Bondów. z Rahimem. Rozmowa z dr Władysławem Bułhakiem.
Redaktor naczelny: Kuba Dobroszek Zespół: Jakub Cieśla, Mateusz Kuśmierek, Piotr Tomala, Michał Wróblewski Stali współpracownicy: Karolina Jaskólska Projekt graficzny: Jakub Cieśla Projekt okładki: Jakub Cieśla Zdjęcia członków redakcji: Adam Gutkowski Adres redakcji: ul. Dworska 7, 43-418 Pogwizdów, 602 644 053 redakcja@detalks.pl
2
www.detalks.pl
Numer
Bondowski konserwatyzm
Wróblewski Cieśla: Michał, chciałeś kiedyś być Bondem?
Wróblewski: Przyznam szczerze, że od zawsze
Cieśla Yyy... nie mam pojęcia?
chciałem zostać koszykarzem, ale niestety mój nie
Aston Martini. Jesteś wstrząśnięty czy raczej zmieszany?
plany. Z tej samej przyczyny nie mógłbym zostać
Niestety nie mam nic więcej w zanadrzu.
dość wysoki wzrost brutalnie zweryfikował moje Bondem, niestety.
Nate'owi Robinsonowi wzrost nie przeszkodził w zrobieniu kariery koszykarza. Mnie bycie Bondem nigdy nie pociągało. Tak na prawdę przekonałem się do tej postaci dopiero, gdy wcielił się w nią Daniel Craig. Przypuszczam, że ty jako bondowski konserwatysta za chwilę mnie zrugasz. Zaskoczę Cię, pierwszy film z Craigiem uświadomił mi, że nie ma czegoś takiego jak "bondowski kon-
Wstrząśnięty, bo stać Cię na więcej! A brytyjski humor lubisz?
Wręcz uwielbiam. Szkoda, że John Cleese nie przemycił więcej Monty Pythona do Bonda.
Producenci go skrzywdzili. Cleese czekał na telefon z propozycją współpracy przy "Casino Royal",
ale się nie doczekał. Zresztą - akurat do tego filmu Cleese by nie pasował. A Tobie podobał się nowy Q w "Skyfall"?
przypadku. Uważam, i to nie jest jakaś szczególnie
Trochę nerd, ale sympatyczny. Młody, perspektywiczny może pobije rekord w obstawianiu funkcji Q.
nowe tory. I na razie nie widzę powodów, by Bond
Bóg ma go w opiece). Z moimi rozmówcami spo-
serwatyzm". A przynajmniej zniknął on w moim oryginalna opinia, że Craig wprowadził tę serię na mógł się w najbliższym czasie wykoleić.
Dla mnie "Casino Royale" jest najlepszym filmem o agencie 007. Ale nie pchajmy się w ten patetyzm i rozważania filozoficzne na tematy bondowskie. Zejdźmy na ziemię. Chcesz usłyszeć dowcip związany z Bondem? To było łatwe do przewidzenia. Dawaj.
Oj, ciężko mu będzie przebić Llewelyna (niechaj tkałem się jeszcze przed premierą "Skyfall", pozostaje
mi
więc
zapytać
Ciebie
o wrażenia.
Poleciłbyś film naszym czytelnikom? Oczywiście
tym, którzy jeszcze w kinie nie byli (choć mam nadzieję, że nie ma takich).
Chociażby dla ostatniej sceny zdecydowanie warto wybrać się do kina.
Wiesz jak nazywa się samochód Bonda pod wpływem alkoholu?
www.detalks.pl
3
Numer
BOND UDOWODNIŁ, ŻE DIAMENTY SĄ WIECZNE! Historia najsłynniejszego brytyjskiego agenta w dziejach trwa już pięćdziesiąt lat. O jednym z największych fenomenów współczesnego kina rozmawiamy z Kamilem Śmiałkowskim, zawodowo specjalistą od światowej kultury popularnej, a prywatnie wielkim fanem przygód agenta 007. Rozmawiał Michał Wróblewski
KAMIL ŚMIAŁKOWSKI (dziennikarz, autor wznowio-
w kierunku kina amerykańskiego, takiego typowego kina akcji. Na wysokim poziomie, ale jednak. Brakuje mi tego – jak pan to określił – brytyjskiego sznytu, tak widocznego w czasach Connery’ego, Moore’a, Brosnana…
czego?
skie. Uważam, że to właśnie Craig bardziej prze-
(Rozmowa odbyła się jeszcze przed premierą filmu „ Skyfall”) MICHAŁ WRÓBLEWSKI: Zestarzał nam się ten Bond.
nej właśnie książki "Bond - leksykon"): Nie, dla-
Pięćdziesiąt lat to już dość poważny wiek…
Jeśli wziąć pod uwagę jeszcze książki, to nawet sześćdziesiąt lat! Bond cały czas się zmienia,
ewoluuje. To nie jest tak, że się zestarzał. On wciąż pokazuje, jak działa stara, dobra, brytyjska tradycja.
A nie jest tak, że w tych najnowszych filmach z Bondem w roli głównej ta tradycja gdzieś się nie gubi, nie zanika? Że powoli, acz konsekwentnie się od niej odchodzi?
Nie, nie uważam tak. Brytyjski sznyt od zawsze jest filarem całego tego cyklu. Oczywiście widoczny jest w niektórych filmach wpływ amerykań-
skiego kina, nie zmienia to jednak faktu, iż jest to nadal bardzo solidna, brytyjska robota.
Ja jednak widzę wyraźną różnicę w przesunięciu akcentów w ostatnich dwóch Bondach właśnie
4
www.detalks.pl
To, co robił Brosnan, już było bardzo amerykańmyca tę brytyjskość. A jeśli chodzi o całą serię, to ona zawsze wpisywała się w gatunek kina akcji.
Najnowsze filmy z Craigiem w roli głównej stoją po prostu na nieporównywalnie lepszym poziomie. Zresztą – lepszym nawet od innych filmów akcji, które dziś się kręci.
Bond był od zawsze w awangardzie. Pięć dekad
temu, cztery dekady temu, trzy dekady temu… Filmy o agencie MI6 zawsze wyprzedzały inne po-
dobnego typu produkcje o kilka długości. Czego
nie zrobiliby producenci i twórcy, to i tak wiadomo
było, że to będzie super. W międzyczasie każdy z tych elementów, z których składały się filmy z Bondem, gdzieś zostawał opowiedziany lepiej.
To, z czego został złożony pierwotnie Bond, już nie istnieje. W tym sensie, że realizm w opowiadanej
historii, technika, efekty specjalne – wszystko to
posunęło się do przodu. Trzeba było sięgać po in-
wi… Bond od zawsze był taką „chwiejną równo-
czyli, skrótowo mówiąc, sięgnięcie po Fleminga.
ważało to w jedną stronę, raz w drugą. Jeśli chodzi
nowacje. Pomysłem okazał się powrót do korzeni, „Casino Royale” jest bardzo flemingowe.
Ale ja za każdym razem, przy okazji kolejnych premier, słyszę: „wracamy do Fleminga”. Ma pan rację, zawsze się tak mówi (śmiech).
Ale kiedy nastąpił ten faktyczny zwrot ku książkowej wersji?
Było kilka takich momentów. Pierwszym, wiado-
wagą” między realizmem a fantastyką. Raz prze-
o „Śmierć nadejdzie jutro”, to przyznam panu, że
mnie ten film autentycznie bawił. W pozytywnym sensie tego słowa. To jest właśnie fenomen Bonda – twórcy zawsze, czy to jeden aspekt, czy drugi,
czy realizm czy fantastykę, zawsze potrafili doprowadzić do perfekcji.
lot, zabawa. I znów zwrot ku książce w przypadku
Zatrzymam się jeszcze na moment przy Brosnanie, bo nie ukrywam, że obok Connery’ego jest to mój ulubiony Bond. Zdziwił mnie pan mówiąc, że Craig jest bardziej brytyjski niż Pierce. Dla mnie Brosnan od zawsze był tą emanacją brytyjskości, archetypem angielskiego dżentelmena. U Craiga tego nie widzę. Albo widzę w nieporównywalnie mniejszym stopniu. A może to po prostu ja nie znam się na brytyjskiej kulturze?
To jest trochę tak, jak z muzyką. Co jakiś czas mó-
Ona ma przecież kilka oblicz. Jest Monthy Python
mo, „Dr. No”, który był ściśle związany z książką.
Potem już zaczęto nieco od tego odchodzić, sku-
piano się na efektach, gadżetach… Później takim momentem był „W tajnej służbie Jej Królewskiej
Mości” z Georgem Lazenbym w roli głównej. To jest bardzo flemingowy film. Cykl z Moorem natomiast to była jazda bez trzymanki, całkowity odTimothy’ego Daltona.
wi się, że muzyka „wraca do korzeni”. I z tego po-
wrotu do korzeni wyrasta później całkiem nowa
To zależy też, jak patrzy się na brytyjską kulturę. i jest Królowa.
gałąź muzyki. Raz z tego powrotu do korzeni wy-
Te różne oblicza brytyjskości dobrze połączono i zobrazowano na otwarciu tegorocznych Igrzysk.
rodzi się coś nowego. W Bondzie też to widać, ale
na do zdefiniowania i uchwycenia, właśnie dlate-
rasta rap, innym razem grunge. Ale prawie zawsze nawiązania do przeszłości, tradycji tego cyklu, ca-
ły czas są zachowane i podkreślane w kolejnych częściach.
Patrząc na najnowsze produkcje, najwięcej odniesień do starych filmów z Bondem było widocznych w „Śmierć nadejdzie jutro”. Nieco groteskowy film, próbujący już nawet nie tyle doścignąć, ile przeskoczyć nowoczesność, ale starający się właśnie przemycać te korzenie, zawarte – często dosłownie – w co najmniej kilkudziesięciu scenach.
Film, o którym pan mówi, również wpisał się w ju-
Bardzo dobrze. Ta brytyjskość jest niezwykle trudgo, że jest tak różnorodna. Gdyby była łatwa do zdefiniowania, to by każdy ją podrabiał. A wracając do Brosnana – ja też go bardzo lubię. Generalnie
jest
chyba
tak,
że
przywiązujemy
się
najbardziej do tego aktora, od którego zaczęła się nasza przygoda z Bondem. Mój pierwszy kinowy
Bond to był właśnie „Golden Eye”. Wcześniej nie było w Polsce filmów z Bondem. Pojawił się chyba dopiero „Moonraker”, pod koniec lat osiemdziesiątych, ale wtedy to był już dość mocno archaiczny w formie film. No i przez to nudny.
bileusz, wtedy czterdziestolecia serii. I celowo po-
Dziś agent 007 przeżywa swoją drugą młodość czy raczej kryzys wieku średniego?
mnóstwa nawiązań, żarcików, mrugnięć okiem do
poważnie – Bond jest dziś w dobrym miejscu. Tak
zwolono sobie producentom właśnie na użycie widzów pamiętających Bonda sprzed kilku dekad.
Halle Berry wyłaniająca się z morza, niczym Ursu-
la Andress w swoim kostiumie w „Dr. No”… I tak dalej, i tak dalej. A ta groteska, o której pan mó-
Przeżywa nawet siódmą młodość! (śmiech). A tak jak wspominałem wcześniej, trudno po Brosnanie było wymyślić coś nowego, coś, co wcześniej się nie pojawiło. Wybór nowego aktora był dość kon-
trowersyjny. Twórcy, angażując Craiga, sięgnęli po
www.detalks.pl
5
Numer pewien
pierwo-
angażowali gościa z Oscarem, rolę czarnego cha-
chcąc
czyli Javier Barden. Mamy innych aktorów, którzy
wzór, jednocześnie
poszukać
no-
wych treści. I to im
się
udało.
Gorzej było już
przy drugim fil-
Akademii. Czy to oznacza, że Bond dojrzał, czy że Oscary się zdewaluowały? Moim zdaniem to pierwsze.
mnie
tum of Solace”
wyraźnie zamierzone nawiązanie do tych czar-
w roli głównej, bo
dla
jednak
niesmak.
byli już w przeszłości nominowani do nagrody
Przyznam szczerze, że byłem mocno zaskoczony, gdy dowiedziałem się, że Barden ma zagrać rolę czarnego charakteru. A jak go jeszcze zobaczyłem w tych tlenionych włosach…
mie z Danielem
Sean Connery
rakteru również gra aktor, który otrzymał Oscara,
„Quan-
był porażką.
Ja do dziś czuję
Ale to wynika jeszcze z czegoś innego. Od jakichś
15 lat producenci mają nową technikę pozyskiwania dobrych reżyserów. Mianowicie biorą reżyserów, którzy sprawdzili się w kinie kameralnym,
w kinie ambitnym, po czym dają takiemu reżyse-
rowi „dwieście baniek” i mówią: „masz, zrób z tym coś dobrego” (śmiech). I w większości przypadków
to się udaje. Tacy reżyserzy potrafią zarówno zro-
bić świetne rzeczy z akcją, ale zarazem umieją zachować w tym wszystkim autentyczne emocje.
Marcowi Fosterowi się to nie udało, choć miał za
(śmiech) Ale to dobrze, że tak wygląda! To było nych charakterów z lat 60., kiedy przeciwnicy Bonda faktycznie byli dość przerysowani, w pewnym sensie ułomni fizycznie. I właśnie super, Bar-
den mi pasuje do tej roli. Mimo, że postać, którą odgrywa, nie jest specjalnie odkrywcza. Przecież
wszystko to już było. Był przeciwnik Bonda – daw-
ny agent MI6 (jak w „Golden Eye”), była scena, jak Bond ginie w akcji (jak w „Żyje się tylko dwa razy”), był już nawet Bond z brodą!
Jak w „Śmierć nadejdzie jutro”.
Dokładnie. Teraz ludzi nie interesuje już to, jaką kwestię odtwórca głównej roli wygłosi, tylko to, w jakich okolicznościach to zrobi.
sobą już kilka świetnych filmów, takich jak „Ma-
Ludzie w większości wolą wracać do tego, co już widzieli, niż sięgać po nowe. Żadne to odkrycie.
ralne kino. W przypadku „Quantum of Solace”
mu. Powtarzalność zjawisk działa w tym przypad-
rzyciel” czy „Monster Ball”. To jest dobre, kame-
gość po prostu nie udźwignął tematu. Teraz mamy Sama Mendesa, który jest częścią dokładnie tej
Zgadza się. I na tym też polega fenomen tego filku zdecydowanie na korzyść.
Mówi się, że Mendes zrobił ze „Skyfall” dla bondowskiej serii to, co Nolan zrobił z „Mrocznym Rycerzem” dla Batmana.
Radykalna technokratyzacja serii, która przyszła wraz z ostatnim filmem z Brosnanem, a która zdecydowanie została podbita przez Bondy craigowskie, wciąż umiejętnie spaja wszystkie części, czy wręcz przeciwnie – odbiera serii charakteru?
przecież wcześniej film „Batman: Początek” i tak
…nawet dla konserwatywnego fana?
samej opowieści z selekcją reżyserów. To jest facet od obyczajowego kina kameralnego.
Takie porównania są nieco na wyrost, Nolan zrobił naprawdę w tym filmie zdefiniował na nowo po-
stać Batmana. Mendes wiedział, co robi, on potrafi
skutecznie grać emocjami. Ja miałem okazję być na konferencji, na której oficjalnie ogłoszono tytuł,
reżysera i obsadę nowego Bonda. Producenci za-
6
www.detalks.pl
Oczywiście, to jest cały czas spójne…
Moim zdaniem tak. Nawet, jeśli sięgniemy po „Ca-
sino Royale” z 2006 roku, a po tym po „Dr. No” z 1962, to dostrzegamy w tym spójność. Głównie
dzięki postaci samego Bonda. Tak jak mówiłem wcześniej - „Casino Royal” to z jednej strony kon-
tradycji,
powrót
do
pierwowzoru,
a z drugiej całkowite przedefiniowanie postaci 007.
Pierce Brosnan bardzo chciał zagrać w „Casino Royale”. Ponoć trwały już zaawansowane negocjacje, a o tym, że producenci z niego zrezygnowali, aktor dowiedział się nie bezpośrednio, tylko od swojego agenta, o co później miał żal. Pan wyobrażałby sobie Pierce’a w „Casino”? Tak, ale byłby to zupełnie inny film.
Gorszy?
Inny. Ciężko jest mi to stwierdzić teraz, opierając się wyłącznie na gdybaniu. Na pewno wiele wątków trzeba byłoby zupełnie inaczej rozwiązać.
W dzisiejszych czasach filmy w znacznej mierze tworzy się pod konkretnych aktorów. Tak samo
byłoby w przypadku „The Living Dayligts”, gdyby wówczas to Brosnan przyjął główną rolę w tym filmie. Bo przecież wtedy mu to pierwszy raz zaproponowano.
Brosnan związany był kontraktem z serialem, nie mógł zagrać.
Zgadza się… Ale wie pan, to są takie rozważania
na poziomie „co by było, gdyby”. Ja staram się oceniać to, co już faktycznie powstało.
Każda kolejna ekranizacja Bonda sprowadza się – jak to zgrabnie ujął Jacek Szczerba – do zasady „mocniej, ładniej, z większym rozmachem”. W przypadku każdej części ta zasada działała równie skutecznie? Redaktor Szczerba, jak nie pierwszy raz w życiu,
nie ma racji. Chociażby w "Licence to Kill", które
było zaprzeczeniem tej zasady, widoczne jest wyraźne
"zejście
na
ziemię".
Już
nie
było
tion? Przecież decyzja producentów o nakręceniu właśnie filmu tego rodzaju była wyraźną odpowiedzią na to, co robili wówczas Lucas ze Spielbergiem.
Dokładnie tak było. Zdecydowano się nakręcić „Moonraker”, bo kino science-fiction znajdowało się wówczas na topie. Ale byłbym ostrożny uży-
wać w tym przypadku określenia „ekranizacja” – filmowy „Moonraker” ma wspólnego z książką tyl-
,,
tynuacja
Trudno po Brosnanie było wymyślić coś, co wcześniej się nie pojawiło. Wybór nowego aktora był dość kontrowersyjny. Twórcy, angażując Craiga, sięgnęli po pewien pierwowzór, jednocześnie chcąc poszukać nowych treści. I to im się udało. ko tytuł. Powieść Fleminga jest zupełnie o czymś
innym. Akcja w książkowej wersji „Moonraker” toczy się wyłącznie na terytorium Wielkiej Brytanii,
nie ma żadnych wycieczek w kosmos. Nie wspominając już o „Quantum of Solace”. Jest i opowiadanie, i film. Wspólny mianownik? Tylko tytuł.
Akcja opowiadania i filmu nie ma żadnych przenikających się wspólnych płaszczyzn.
nym bossie narkotykowym. Uznano chyba wów-
To po co twórcy filmowej wersji „Quantum” zdecydowali się zostawić ten tytuł? Mogli zmienić, co za problem. Fleming pewnie przewraca się w grobie.
to trochę tej pary należy upuścić. I tak też zrobio-
pożądanej przez wszystkich tradycji flemingowej!
wszechpotężnej organizacji, która chce zawładnąć światem, tylko mała prywatna vendetta na lokalczas, że jak już para podchodzi pod sam gwizdek,
no. Już po filmie „Moonraker” mówiono, że nie można posunąć się dalej, że trzeba zejść na ziemię.
Skoro już przy „Moonraker” jesteśmy. Podobał się panu zwrot twórców w kierunku science-fic-
Ale tak właśnie twórcy zamierzali nawiązać do tej (śmiech)
Naiwne myślenie.
Naiwne, nie naiwne – „parę” milionów dolarów im to jednak przyniosło (śmiech)
Cofnijmy się do początku. Wiemy, że proces po-
www.detalks.pl
7
Numer wstawania pierwszego filmu – czy raczej sama inicjacja tegoż procesu – rodziła się w bólach. Producenci długi czas nie mogli znaleźć wytwórni, która zechciałaby przenieść na ekran niezwykle popularnych wówczas powieści Fleminga.
ce’u filmu nakręconego za kilka milionów…
zazwyczaj decydują się kręcić rzeczy, które wcze-
produkcje malutkie, które nagle rozbijają bank.
Bo to było wtedy coś nowego. Producenci filmowi śniej już się sprawdziły. Namówić ludzi na coś no-
A Paranormal Activity?
Jednak mnie pan zagiął.
Ten film powstał nawet nie za kilka milionów,
a bodaj za kilkadziesiąt tysięcy. Tak to działa. Są wielkie produkcje, które okazują się klapą, i są
tem nie znał. Mimo obaw, okazało się to ogrom-
Faworytem Fleminga do roli Bonda w „Doktorze No” był wówczas 34-letni Roger Moore, wtedy jednak związany kontraktem z producentami serialu „Święty”. I nagle trafił się Connery. Kandydat idealny. Wierzy pan w to, że twórcy zdecydowali się na Connery’ego faktycznie w momencie, gdy zobaczyli przez okno nieznanego wówczas szerzej aktora poruszającego się szelmowskim krokiem po ulicy?
wynosił budżet tego filmu.
le dobra, że w pełni ją akceptuję (śmiech).
wego nie jest tak łatwo, pan zresztą już o tym wspominał. Producentów też nie było łatwo przekonać, to naturalne. „Dr. No” wywrócił do góry nogami
całe
myślenie
o
ówczesnym
kinie.
Producenci mieli więc rację co do tego, że decy-
dując się na nakręcenie Bonda, wskoczą zupełnie do nowego bajora, którego głębokości nikt przed-
nym sukcesem. A proszę sobie przypomnieć, ile
Nieco ponad milion dolarów, z tego co pamiętam.
No właśnie. A film zarobił kilkadziesiąt razy więcej.
Gdyby przełożyć te rachunki na dzisiejsze czasy, wyszłoby jakieś 8-10 milionów wydanych na film, który wówczas okazał się najbardziej kasowym
,,
"Dr. No” wywrócił do góry nogami całe myślenie o ówczesnym kinie. Producenci mieli rację co do tego, że decydując się na nakręcenie Bonda, wskoczą do zupełnie nowego bajora, którego głębokości nikt przedtem nie znał. Jak pokazała historia, nie mieli się czego obawiać. filmem roku.
Ale dziś nadal kręci się filmy za parę milionów, które zarabiają tych milionów setki.
Oj, dawno nie widziałem w czołówce Box Offi-
8
www.detalks.pl
Nawet jeśli tak nie było, to ta anegdota jest na ty-
Dlaczego producenci zdecydowali się zekranizować szóstą z kolei powieść Fleminga?
Odpowiedź jest prosta. To była historia po prostu najtańsza do zekranizowania.
Bo kręcona tylko w dwóch miejscach? (W Wielkiej Brytanii i na Jamajce – red.) Między innymi dlatego. Biznes to biznes. Właśnie o to wtedy chodziło – wyprodukować film najmniejszym kosztem.
Sam Ian Fleming miał powiedzieć ponoć po wyjściu z premierowego pokazu filmu, że pierwsza ekranizacja przygód Bonda jest „okropna”. Zmienił zdanie, jak film „kupili” widzowie.
Bo to nie był film nakręcony chyba zgodnie z jego wizją…
A jaka była wizja Fleminga?
Jego literacki Bond był jednak troszkę inny. Choć
nawet sama postać Bonda wychodząca spod pióra Fleminga pod wpływem filmu z Connery’m w kolejnej powieści w pewien sposób ewoluowała. Pi-
sarz wprowadził choćby szkockie pochodzenie Bonda. Właśnie dlatego, żeby podkreślić, iż podoba mu się to, co zrobił z postacią agenta Connery.
Po „Doktorze No” machina się rozkręciła. „Pozdrowienia z Rosji” przebiły sukces pierwszego filmu. Mało znanym faktem jest, że wpływ na to
miała wypowiedź samego Johna Kennedy’ego, który sytuował „Pozdrowienia” wśród dziesięciu swoich ulubionych lektur. Ponoć sam film miał być ostatnim obejrzanym przez prezydenta przed śmiercią.
Na premierze „Żyje się tylko dwa razy” po raz pierwszy pojawiła się sama Elżbieta II. Myśli pan, że królowa była zadowolona, oglądając kolejną część serii: „W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości”?
filmu. Każda forma pijaru jest słuszna i nakręca
ziomie „jestem/nie jestem zadowolona z filmu”
To bez wątpienia przyczyniło się do popularności
koniunkturę. Zwłaszcza, gdy słowa pochlebne o danej książce czy filmie wyraża sam prezydent.
Swoją drogą, ja się w pełni z panem prezydentem Kennedym zgadzam. „Pozdrowienia z Rosji” były bardzo fajną kontynuacją pierwszego filmowego Bonda.
Po premierze czwartego z kolei filmu o przygodach agenta 007, „Operacji Piorun”, Connery dość otwarcie wyrażał swoje zmęczenie serią. Stwierdził, iż „sława zmienia człowieka i aktora w towar”. Dziwi pana ta wypowiedź? Connery był wówczas na szczycie. Zresztą, taka sama opinia wypowiedziana dziś, zabrzmiałaby jak truizm. Connery był pierwszym w tamtych czasach akto-
Ja nie sądzę, żeby królowa funkcjonowała na po-
(śmiech). Królowa ma po prostu być, uświetnić
premierę. Ale rozumiem, że pyta pan nie tyle o królową, ile o sam film.
Ja lubię tego Bonda. Pamiętam, że jak go pierwszy
raz wiele lat temu oglądałem, to był to jeden z tych pięciu-sześciu filmów w moim życiu, kiedy nie byłem w stanie zrozumieć, że film się skoń-
czył. A nie znałem wówczas powieści Fleminga o tym samym tytule. I oglądam – raz jest akcja, raz nie ma, nagle akcja się urywa i boom – koniec.
Nie zrozumiałem tego, spodziewałem się innego zakończenia.
Akcja filmu tak pana wciągnęła?
rem, który zaznał takiej sławy. Bond stał się wów-
czas dla kina czymś, czym Beatlesi byli dla muzyki. Connery pewnie przestraszył się też tego,
że będzie utożsamiany wyłącznie z rolą brytyjskiego agenta. A wówczas nie było jeszcze prze-
cież ery seriali, których w późniejszych czasach
aktorzy stawali się twarzami. Choć, w pewnym sensie, seria bondowska siłą rzeczy takim seria-
lem się stała. Ale już np. taki Roger Moore bardzo
dobrze czuje się z tym, że już na zawsze zostanie Bondem (śmiech).
A Connery chciał czegoś więcej. I to dostał. Zrobił wspaniałą karierę. Nie zmienia to jednak faktu, że skończył dość marnie. Nakręcił dwa słabe filmy,
obraził się na cały świat i stwierdził, że nie będzie więcej grać.
Przed filmem „Śmierć nadejdzie jutro” pojawiały się plotki, że Connery ma zagrać epizod wcielając się w rolę ojca Bonda. Ale udało mu się końcu „wrócić” tylko do gry kom-
puterowej („Pozdrowienia z Rosji” – red.) Nagrał tam dialogi. Rychłego powrotu Seana przed kamery raczej bym się nie spodziewał.
Roger Moore
www.detalks.pl
9
Numer Akcja nagle się zawiesiła. Te zakończenie było inny, odświeżający w pewnym sensie serię. Ale
Lazenby miał o tyle trudniej, że był porównywany – co zresztą naturalne – właśnie do Connery’ego. A wiemy, kim stał się Connery dla Bonda. Takiej presji chyba nie sposób unieść.
rzy się po prostu wkurzyli, bo nie przypasował im
porównuje się do tego poprzedniego. Czytając
dziwne, inne niż dotychczas. Dziś, jak na to pa-
trzę, to uważam, że był to całkiem fajny film. Taki nie dziwię się, albo inaczej – rozumiem ludzi, któewidentnie Lazenby w roli Bonda. W końcu rozsta-
no się z nim, a Bond poszedł już w zupełnie innym kierunku.
Lazenby miał podpisać kontrakt bodaj na siedem filmów, ale sam się z tego wymiksował. Chyba słusznie.
Wersji, dlaczego tak zrobił, było dużo. Ja myślę, że było to rozwiązane za obopólnym porozumieniem,
bez żadnych większych konfliktów. Producenci zo-
rientowali się – mimo iż zarobili na tym filmie – że nie chcą iść dalej tą drogą. Że jednak klimat wypracowany przez Connery’ego był lepszy.
Zgadza się. Zawsze tak jest, że kolejnego aktora
właśnie wydaną książkę Moore’a „Bond o Bondzie” dowiedziałem się, że twórcy „W tajnej służbie…” myśleli nawet o grepsie z operacją plastyczną w filmie, żeby w ten sposób lepiej fabularnie umo-
tywować „zmianę twarzy” aktora. Zresztą, taki sam patent wykorzystano później z postacią Blofelda.
Jeden z reżyserów na pytanie o to, jakie trzy elementy złożyły się na tak wielki sukces Bonda, odpowiedział wprost: „Sean Connery, Sean Connery i Sean Connery”. Bo Connery był wzorcem Bonda. Lazenby nie miał szans choć w części mu dorównać. Chodzi tutaj
też o jego umiejętności aktorskie. Roger Moore z kolei świetne sobie z tym poradził, uniósł te
brzemię. Ludzi, którzy uważają, że najlepszy był Connery, jest zapewne mniej więcej taka sama ilość co tych, którzy oddają palmę pierwszeństwa Moore’owi.
Sam Connery nazwał Rogera Moore’a „Bondem idealnym”. No i to też o czymś świadczy.
Pan jednak Lazenby’ego broni. Sam pan powiedział, że lubi tego Bonda. Niech pan mnie spróbuje do niego przekonać.
Lazenby zagrał Bonda w wersji „bardziej serio”. To
był Bond, który się zmienia, który dojrzewa. Sam fakt, że bierze ślub, już jest dobitny. Bond Lazen-
by’ego jest dużo bardziej emocjonalny, a mniej
„robiący sobie jaja” z życia, ze świata, z kobiet. To jest Bond zaangażowany, okazujący wprost emocje. Drugim takim filmem, który opierał się w ta-
kim stopniu na emocjach, na uczuciach, był dopiero „Casino Royale”.
Pierce Brosnan
10
www.detalks.pl
Mnie scena, w której James próbuje wyciągnąć z klatki Vesper i wydostać ją spod wody, zniszczyła. Pierwszy raz na Bondzie popłakałem się nie ze śmiechu.
Bo to mocna scena była… I mocny, bardzo dobry film. O to twórcom chodziło. O emocje.
Wracając do Lazenby’ego – ok, ja ten romantyzm, który twórcy próbowali zawrzeć w Bondzie z jego udziałem, kupuję. Tak samo, jak kupowałem realizm i emocjonalność w Bondach craigowskich. Mi chodzi bardziej o samą osobę Lazenby’ego, o jego aktorstwo, prezencję – przecież to gość zupełnie do tej roli niepasujący. Lazenby był jedynym Bondem, któremu niejako udało się w pewien sposób „wkraść” do tej roli.
Przecież to był prosty gość, który reklamował wcześniej majtki. Lazenby grał w reklamówkach,
był sprzedawcą samochodów, a rolę Bonda otrzymał chyba dzięki wrodzonej bezczelności.
„W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości” z Lazenbym w roli głównej zarobił dwa razy mniej niż poprzednia część. Gdyby Lazenby pozostał, pogrążyłby serię do końca?
Daniel Craig
Tak sądzę. Myślę, że nakręcono by jeszcze ze dwa,
Myślę, że tak. Zwłaszcza ten Bond z dwóch pierw-
Były w historii Bonda podobne momenty? Kiedy stwierdzono: „koniec, nic już nie wymyślimy, wszystko się przejadło, to nie ma przyszłości.”
Z Moorem i Brosnanem było podobnie?
skręciło mocno w kameralność, w taką „amery-
jest mniej serio. Najpierw ewoluujący Connery,
trzy Bondy, i byłby koniec.
Po Daltonie był taki moment. „Licence to kill” kańskość”. Bond przestał być gościem od misji
w służbie Jej Królewskiej Mości, tylko stał się nagle facetem z prywatną zemstą, niczym John McClain czy inny Rambo. I to się nie sprzedało.
Hasło reklamujące „W obliczu śmierci” - „Oto nowy James Bond – żyjący na krawędzi” – okazało się prorocze.
To, że producenci stwierdzili, że to Dalton będzie dobrym Bondem, i co więcej - trwali w tej opinii,
nie jest dla mnie do końca zrozumiałe. Nie czuję zupełnie charyzmy tego gościa. Czekano aż sześć lat,
żeby
wymyślić
postać
Bonda
na
nowo.
Przedefiniować ją, przemyśleć. Wrócić do tego, co
w Bondzie najlepsze. Lekarstwem na to okazał się Brosnan. I to zadziałało.
Można powiedzieć, że Bond Connery’ego był w pewnym stopniu prototypem Bonda w interpretacji Craiga?
szych filmów.
Tak, z pewnością. Proszę zauważyć, że seria bondowska ma to do siebie, że funkcjonuje jak swojego rodzaju przekładanka – raz jest na serio, raz
później Lazenby „na serio”, później Moore z przy-
mrużeniem oka, następnie Dalton, po nim pełen humoru Brosnan, no a teraz Craig, który wiemy, jaki jest.
W gronie aktorów wymienianych w kontekście obsadzenia roli po Connerym pojawiały się m.in. nazwiska
Paula
Newmana
i Roberta
Redforda.
Dlaczego amerykańska narodowość była – zresztą nadal jest – na tyle dużą przeszkodą, że z auto-
matu wyklucza się możliwość obsadzenia roli Bonda aktorem zza Oceanu, nawet jeśli jest to aktor wybitny?
Myślę, że amerykański aktor na siłę też by prze-
szedł. Pewnie fani pooburzaliby się i pokrzyczeli
tak, jak krzyczeli na Craiga, ale w końcu – gdyby dany aktor się sprawdził – i jego by kupili.
Zawsze widziałem Bonda w Georgu Clooneyu.
Prawdziwa rewolucja byłaby wtedy, gdyby Bonda
www.detalks.pl
11
Numer Porozmawiajmy chwilę o czarnych charakterach. Na plakacie promującym „Człowieka ze złotym pistoletem” po raz pierwszy pojawili się wszyscy wrogowie Bonda, którzy zagrali w poprzednich częściach. Na plakacie pojawił się podpis: „Teraz kolej na Scaramangę”. Człowiek z trzema sutkami pana przeraził? (śmiech) To nie jest do końca tak, że te postaci
miały przerażać. Karykaturalność wrogów Bonda wynika wprost z Fleminga i tego, w jaki sposób pi-
sarz tych wrogów kreował. Większość z nich miała właśnie jakieś fizyczne ułomności.
Te przerysowanie nie ocierało się o groteskowość?
Ale te przerysowanie czy specyficzność postaci
miewa w Bondach różne odcienie i jest na stałe w tych filmach zakorzeniona. Imiona dziewczyn
007 też często bywały groteskowe. Fleming lubił się tym bawić, a twórcy filmów traktowali to jako
część dziedzictwa autora. I tak jest do dziś, postać grana przez Bardena w „Skyfall” jest właśnie powrotem do tej karykaturalności wrogów agenta.
Proszę zauważyć, że te wszystkie elementy skła-
dające się na istotę serii bondowskiej, znajdują swoje odzwierciedlenie we współczesnej popkul-
turze. Czasami, oglądając w telewizji bajki z moimi dziećmi, natykam się na odniesienia wprost wynikające z fundamentów Bonda. Te wszystkie ga-
dżety, przerysowane czarne charaktery… Idea
przerysowanego czarnego charakteru znajduje się w niemalże co drugim filmie. A wykreowały to i stworzyły filmy z Bondem.
Bond stał się dla kina akcji tym, czym Beatlesi dla muzyki?
Bez wątpienia. To dobre porównanie. Współczesne kino akcji wyrasta mniej lub bardziej właśnie
z Bonda. W jakiś sposób uroczo symboliczne jest to, że 5 października 1962 roku odbyła się zarów-
Scenariusze filmów o Bondzie zawsze brały pod uwagę problemy polityczne i społeczne, którymi żył w danym okresie świat. Lata 60. – zimna wojna, lata 70. – odwilż w relacjach Wschodu z Za-
,,
zagrał Will Smith!
Symboliczne jest to, że 5 października 1962 roku odbyła się zarówno premiera pierwszego Bonda, i jednocześnie premiera pierwszego singla Beatlesów. Dokładnie w tym samym dniu zrodziły się dwie największe ikony brytyjskiej kultury popularnej.
chodem. Lata 80. to powolny upadek systemów
komunistycznych. Po upadku żelaznej kurtyny Bonda czekał zupełnie nowy okres. Producenci sprawnie dostosowywali się do coraz szybciej zmieniającej się rzeczywistości?
Filmy z Bondem są jak westerny. Mówi się, że we-
stern opowiada nam więcej o czasach, w których powstał, niż o Dzikim Zachodzie. Tak samo z Bondem. W każdej dekadzie filmy z 007 mówią nam,
jakie w danym okresie było poczucie humoru, ja-
kie były kanony urody, nie mówiąc o wymiarze kulturowym i politycznym. Choć ta gra polityką,
tak jak np. w filmach z lat 60., kiedy to Sowieci przedstawiani byli w taki a nie inny sposób, wyni-
kała w bardzo dużej mierze po prostu z czystej chęci zysku. Chciano po prostu przebić się z Bondem na rynek wschodni.
no premiera pierwszego Bonda, i jednocześnie
Tak, ciekawy był ten stały schemat: dobry Rosjanin – zły Rosjanin.
Do”. Dokładnie w tym samym dniu zrodziły się
nistycznymi szpiegami, tylko z organizacją Spec-
premiera pierwszego singla Beatlesów „Love Me dwie największe ikony brytyjskiej kultury popularnej.
12
www.detalks.pl
Dokładnie tak. No i nie walczono wprost z komutre. Twórcy wymyślili sobie po prostu, że jeśli
wrogiem nie będzie bezpośrednio ZSRR, to dadzą
radę „przemycić” Bonda do krajów socjalistycznych. To się niestety nie udało. Ale takie ruchy były widoczne też w filmach z Brosnanem, np.
lejni twórcy w tę, czy w inną stronę, konsekwentnie „odbijali się” właśnie od „Goldfingera”.
Chin. Poprawność polityczna zawarta w tych ru-
Najdłuższa seria w historii kina – nie licząc „Godzilli” – okazała się dla tegoż kina diamentem. W jakim kierunku producenci i reżyserzy filmów o Bondzie powinni pójść, by potwierdzić, iż „diamenty są wieczne”?
dość naiwnych chęci.
w stanie określić, w którą stronę zmierza świat, to
wtedy, gdy obok 007 główną bohaterką była agentka chińskiego wywiadu. Twórcy pomyśleli
zapewne, że a nuż uda się sprzedać Bonda do chach wynikała więc z chęci zarobkowych. I to A najnowsze Bondy? Wprowadzenie ponadnarodowej, terrorystycznej, a właściwie technoterrorystycznej
organizacji
z
punktu
widzenia
dzisiejszych czasów w „Quantum of Solace” wydaje się nadzwyczaj wiarygodne. Takie mamy czasy
–
społeczeństwo
międzynarodowych
boi
się
korporacji,
dziś niż
w stylu komunistycznej Korei Północnej.
bardziej
reżimów
Który film uznałby pan za wzorcowy dla serii?
(długa cisza) To jest ciężkie pytanie. Moim zdaniem całą bondowską historię ustawił „Goldfin-
Tutaj nie ma prostego schematu. Jak będziemy dopiero wówczas będziemy mogli stwierdzić, w ja-
kim kierunku powinien podążać Bond. Ta seria funkcjonuje od pięćdziesięciu lat dlatego, że jej twórcy potrafili umiejętnie interpretować otacza-
jącą nas rzeczywistość. Bond udowodnił, że potrafi
nadążać za światem. Dla świata kina okazał się diamentem.
A pomyśleć, że gdyby Ian Fleming nie nudził się na leniwej Jamajce, dziś byśmy nie rozmawiali. Dziękuję za rozmowę.
ger”. Ten film wyznaczył standardy i to on określił strukturę filmów z 007. Przez te wszystkie lata ko-
Polecamy:
www.detalks.pl
13
Numer
SZYBKI I WŚC... OPANOWANY! Zabójcze giwery, szybkie samochody i piękne kobiety! No, może bez giwer i kobiet, za to wciąż z samochodami! Między innymi o tym, czy Bond mógłby jeździć Ferrari Michał Szymaczek. Rozmawiał Kuba Dobroszek
KUBA DOBROSZEK: Przed rozmową chciałem wypisać sobie wszystkie modele samochodów, którymi jeździł James Bond, ale po kilkudziesięciu sekundach stwierdziłem, że nie ma sensu. Który model zapadł tobie szczególnie w pamięć?
zwierciadło”.
kobiety i wyszukane gadżety, właśnie z samocho-
Aston Martin DB5, o którym wspomniałeś na początku, został uznany przez magazyn Forbes najlepszym autem Jamesa Bonda. Z tego co mi wiadomo, ten model wyprodukowano w mocno limitowanej liczbie. Czy gdyby nie fakt, że pojawił się w serii o Bondzie, samochód ten również zyskałby status kultowego?
przewijający się w bondowskiej serii najczęściej,
piękny, klasyczny, brytyjski samochód, ale obec-
MICHAŁ SZYMACZEK: Zacznijmy od tego, że Bond
kojarzy się przede wszystkim, pomijając piękne dami. Mnie najbardziej zapadał w pamięć model czyli Aston Martin DB5, który po raz pierwszy po-
jawił się w „Goldfingerze”. I powrócił w ostatnich częściach, łącznie ze „Skyfall”.
Ciekawym modelem jest również Citroen 2CV,
którym Bond ścigał się w odcinku „Tylko dla twoich oczu”. To nie jest samochód kojarzący się z Bon-
dem, bo nie wygląda tak efektownie jak choćby wspomniany wcześniej Aston Martin DB5.
No i nie sposób wspomnieć o Astonie Martinie Vanquish, który w „Śmierć nadejdzie jutro” wyposażony był w kamuflaż.
Pozwalający mu stawać się niewidocznym.
Zgadza się. Co ciekawe, to był pomysł zaczerp-
nięty z powieści Philipa K. Dicka pt. „Przez ciemne
14
www.detalks.pl
Na pewno nie w takim stopniu. Oczywiście jest to
ność w filmach o Agencie 007 pomogła mu zyskać
status kultowego. Świadczy o tym fakt, że w 2010 roku jeden z kolejnych właścicieli wystawił go na aukcji, gdzie samochód uzyskał cenę ponad czterech milionów dolarów.
Jeśli chodzi o sukcesy modeli, którymi jeździł James Bond, to mamy więcej przykładów, jak cho-
ciażby modele BMW, które zaskakująco pojawiły się w serii, bo wcześniej Bond jeździł głównie brytyjskimi samochodami tj. Aston Martin. Ale pewnego razu pojawiło się BMW, najpierw model Z3,
który jest niedużym roadsterem, bardziej kobie-
cym . Po odcinku, kiedy Z3 pojawił się pierwszy raz, jego sprzedaż podskoczyła niesamowicie.
Później był BMW 750il, którego Bond prowadził za pomocą komórki.
Czy ten samochód nie był zbyt nudny jak na Bonda?
Zdecydowanie nie. Lotusy może nie są z tego pu-
łapu cenowego co Aston Martin czy Ferrari, ale jednak są drogie.
Chyba tak. Ale na BMW 750il „nudniejsze” samo-
No właśnie, Ferrari… Czy wyobrażasz sobie Bonda w Ferrari?
także Fordem Mondeo, Volvo S40, czy Audi 200.
runki musi spełniać samochód Bonda? Musi być
chody Bonda się nie kończą. Agent 007 jeździł
Mój wujek jeździł Mondeo. Oczywiście nie ujmując nic mojemu wujkowi.
(śmiech)Bond przyzwyczaił nas jednak do szybkich i drogich samochodów, które imponują kobietom.
Szybkim autem był z pewnością Lotus Esprit, który pojawił się w filmach o Bondzie w latach 80. Mówiono o nim, że jest bardzo futurystyczny, głównie ze względu na kształty. Czy ten samochód był w tamtych czasach samochodem przełomowym, już nie tylko dla Bonda, ale ogólnie dla motoryzacyjnego świata?
Tak! Myślę, że byłby to ciekawy wybór. Jakie wa-
szybki, efektowny i drogi. Wiadomo, że za tym stoją kontrakty, pieniądze itd. Poza tym Ferrari już jakoś
zaznaczyło
swoją
obecność
w filmach
o Bondzie. W „Goldeneye” Bond jadący Aston Martinem ścigał się z Ferrari 355GTS. Ten model
Ferrari został wypożyczony przez producenta, ale w scenie pościgu został uszkodzony. I powstała taka plotka, że Ferrari powiedziało, że koszt naprawy, który był dość spory, weźmie na siebie, pod warunkiem, że Ferrari wygra z Astonem.
Lotus Esprit to ponadczasowy model. Jego charak-
Czyli, już abstrahując od filmów z Bondem, ta rywalizacja między Ferrari, a Aston Martinem jest, że się tak wyrażę, bardzo zażarta?
który w tamtych czasach się w motoryzacji poja-
sem, czego upust widzimy we wspomnianej wcze-
terystyczny kształt klina był związany z trendem, wił.
To był samochód, na który każdy sobie mógł pozwolić?
Zdecydowanie. Podobnie jest z BMW i Mercedeśniej scenie, w której James Bond prowadzi BMW za pomocą komórki. Agent 007 – ten dobry, pro-
wadzi BWM. Ci źli – Mercedesa. Odwieczny konflikt
www.detalks.pl
15
Numer między tymi dwiema markami. To są smaczki, na
od konwencji. Mam tu na myśli np. scenę, kiedy
na takie „występy” niemałe pieniądze.
wstrząśnięte czy nie. Kiedyś to było nie do pomy-
których bardzo zależy producentom, bo wykładają
No właśnie, a Mercedes? Też wydaje się być typowo bondowskim autem, ale Bond nigdy go nie prowadził. Za mało brytyjski?
Mercedes to niemiecki koncern, ale chyba nie przeszkadza to twórcom, skoro wcześniej zdecy-
dowali się na BMW. Choć to też była trochę inna
sytuacja, ponieważ wybór BMW zbiegł się w czasie z przejęciem przez ten koncern brytyjskiego Rovera, co z pewnością miało wpływ na producentów Bonda.
Odrzućmy wszystkie korelacje producenckie i tym podobne i przyjmijmy sytuację, że twórcy Bonda zgłaszają się do ciebie z prośbą o wybór modelu do najnowszego filmu. Co im polecasz?
Jeśli miałbym pozostawać w klasycznym klimacie Bonda, to postawiłbym na Aston Martina One 77.
Jest piękny, rasowy, wyprodukowany w bardzo limitowanej serii – typowa maszyna dla Bonda.
,,
J a ki e w a ru n ki m u s i s p e łn i a ć s a m o c h ó d B o n d a ? M u s i b yć s z yb ki , e fe kto w n y i d ro g i .
Ciekawą odmianą dla brytyjskich Astonów byłby Mercedes SLS AMG – mocno nawiązujący do kultowego Mercedesa 300 SL, ma klasyczny wygląd,
pasujący do stylu Bonda, długą maskę, rasowy sil-
nik, no i te unoszone do góry drzwi… Z drugiej
strony, jak rozmawialiśmy dziś – dlaczego by nie
Ferrari? Proponuję nowe Ferrari F12 Berlinetta – piękne,
sportowe,
w motoryzacji!
klasyczne.
Esencja
piękna
To twoje propozycje. A jak myślisz, jak to będzie wyglądało w rzeczywistości? Mamy szansę na ponowne odejście od konwencji i zrezygnowanie z brytyjskich samochodów?
Szansa zawsze jest. Jednak mam wątpliwości czy w najbliższej przyszłości producenci się na to zde-
cydują, zwłaszcza po niedawnym odejściu Bonda
16
www.detalks.pl
Agentowi 007 jest obojętne czy pije Martini
ślenia. Nie mówię, że to źle, ale gdyby jeszcze
Bond zaczął jeździć czymś pokroju Lamborghini – myślę, że twórcy uznaliby to za zbyt odważną decyzję.
Myślę, że jedyne czego możemy być pewni to te-
go, iż Daniel Craig będzie wciąż sam uczestniczył w scenach pościgu. Mało kto wie, że nie zastępuje go żaden kaskader. Jedynie w tych najtrudniej-
szych scenach, Craig korzysta z pomocy Bena
Collinsa – człowieka, który przez wiele lat wcielał się w postać Stiga z programu „Top Gear”.
Z twoich słów wnioskuję, że bardzo wiele zależy od kontraktów reklamowych. W historii Bonda przewija się wiele marek, które
płacą za to ciężkie pieniądze. Agent 007 zawsze nosił luksusowe zegarki. Na początku był to Rolex,
ale od paru odcinków jest to Omega. Bo dała więcej pieniędzy.
Wykładanie pieniędzy zostawmy producentom, a my wybierzmy się po prostu na „Skyfall”. Warto?
Zdecydowanie! Nie tylko dla pięknych samochodów!
Michał Szymaczek - dziennikarz Moto Onet
Numer
PIOSENKI DO BONDA NIGDY SIĘ NIE ZNUDZĄ Historię Jamesa Bonda budowały nie tylko filmy. Piosenki, które powstały do każdej części przygód o brytyjskim agencie, nie uzupełniały wyłącznie obrazu. Miały wpływ na jego odbiór. I zmieniły historię muzyki na zawsze. Rozmawiał Michał Wróblewski MICHAŁ WRÓBLEWSKI: W jakim stopniu piosenki z filmów o Jamesie Bondzie zmieniły muzykę? I czy faktycznie zmieniły MATEUSZ SMÓŁKA (dyrektor muzyczny stacji RMF MAXXX): Muzyka do filmów o Bondzie o tyle zmieniła muzykę w ogóle, że po prostu budowała kon-
sekwentnie na przestrzeni pięćdziesięciu lat jej historię.
Myślę, że największym sukcesem piosenek bon-
dowskich jest przede wszystkim to, że dzięki nim powstała w ogóle nowa kategoria myślenia o pio-
senkach do filmów. Piosenki te zyskały zupełnie nową wartość, przez co w świecie filmu zdobyły niepodważalną rangę.
Piosenki do Bonda są synonimem przeboju, czegoś
ważnego,
co
nie
codziennie
zdarza
się
w światowej muzyce. Gdy piosenka będąca moty-
I ta współzależność na poziomie dystynkcji, ele-
gancji i pewnej doskonałości, cechującej zarówno muzykę do Bonda, jak i filmy o jego przygodach,
sprawia, iż obraz i dźwięk w tym przypadku tak świetnie się uzupełniają i są niemalże czymś nierozłącznym.
Człowiek, który słucha piosenek do Bonda, ma poczucie, że obcuje z czymś idealnie dopracowanym. Piosenki te wyróżnia bardzo klasyczny spo-
sób pisania muzyki, tradycyjny, powiedziałbym nawet, że w pewnym sensie konserwatywny. Wy-
starczy posłuchać „Skyfall” Adele. Ten utwór wprost
odnosi
się
do
piosenek
bondowskich
sprzed trzydziestu, czterdziestu lat. I równie dobrze mógłby być nagrany w latach pięćdziesiątych.
wem przewodnim każdego nowego filmu o przy-
Charakterystyczny motyw, który towarzyszy niemalże każdemu utworowi z filmu, nie nudzi?
o niej cały świat. Myślę, że poza Bondem nie ma
jest świetny, wprowadza unikalny dla piosenek
godach agenta 007 ujrzy światło dzienne, mówi
takiego filmu, czy takiej serii filmów, do których piosenki wzbudzałyby podobne emocje.
Potrafisz wskazać wspólny mianownik wszystkich kolejno powstających utworów, który świadczy o ich wyjątkowości, niepowtarzalności? Każdy z utworów powstałych na potrzeby Bonda ma w sobie szyk i klasę. Czyli podobnie, jak filmy.
18
www.detalks.pl
Nie, wręcz przeciwnie. Ten motyw oprócz tego, że bondowskich klimat i sprawia, że te piosenki tworzą jedną, wielką rodzinę.
Utwory z Bonda moim zdaniem nigdy się nie znu-
dzą. To nie są wytwory muzyki pop, które zawojują listy przebojów przez miesiąc, a potem znikną
w natłoku innych, nic do muzyki nie wnoszących piosenek. Moim zdaniem większość słuchaczy lubi
powroty do tradycji. Kompozytorzy i autorzy pio-
senek bondowskich konsekwentnie przekazują tę tradycję z pokolenia na pokolenie. A nowi autorzy opierają się de facto na tym, co już było. Dziś widzimy, że to działa. I zapewne będzie działać nadal.
Piosenki bondowskie są niezwykle przebojowe, wpadające w ucho, mimo iż zazwyczaj mają spokojny, kameralny, nastrojowy klimat. Które utwory Twoim zdaniem najbardziej odbiegają od tego schematu?
Pierwszą piosenką, która przychodzi mi do głowy, jest „The World Is Not Enough” zespołu Garbage.
Moim zdaniem ta piosenka odbiegała w pewien sposób od wyznaczonego przez resztę utworów
schematu. Garbage zabrzmiało w tym utworze po
prostu jak Garbage, zespół nie musiał zmieniać swojej stylistyki specjalnie na potrzebę jednej piosenki.
Oczywiście numerem, który najbardziej odbiega
od schematu, o którym mówisz, jest „Die Another Day”. Madonna, podobnie jak Garbage, nie mu-
,,
Sądzę, że ludzie odpowiedzialni za wybór piosenek do filmów o Bondzie, dają wybranym przez siebie artystom pewną wolność w tworzeniu. Tak, by ci artyści mogli wprowadzić swój własny twórczy pierwiastek i przemycić jakąś część swojego stylu. siała iść na żadne kompromisy. Zrobiła po prostu utwór w stylu, w jakim wówczas się dobrze czuła.
Całkowicie po swojemu. Podobnie Jack White z Alicią Keys sześć lat później. Oni zrobili bardzo
Shirley Manson (Garbage) alternatywny numer. Moim zdaniem fantastyczny.
Bo utwór ten ani nie zaprzeczał temu, co robił wówczas uwielbiany przeze mnie White, ani nie odbiegał klimatem od Bonda.
Sądzę, że ludzie odpowiedzialni za wybór piosenek do filmów o Bondzie, dają wybranym przez siebie artystom pewną wolność w tworzeniu oraz
możliwość, chociażby delikatnego, odchylania się na boki. Tak, by ci artyści mogli wprowadzić swój własny twórczy pierwiastek i przemycić jakąś część swojego stylu.
Ja osobiście „The World Is Not Enough” uwielbiam, i mimo, iż utwór ten jest bardzo pompatyczny, a ja od patosu w muzyce raczej staram się stronić, uważam tą piosenkę za jedną z najlepszych. Jeden z producentów powiedział nawet, że głos Shirley Manson jest niczym „stalowa pięść w aksamitnej rękawiczce”. To jest bardzo dobre porównanie, głos Shirley faktycznie uderza w punkt. Jest swoistym balanso-
waniem na granicy ostrości i delikatności. Ciężko jest więc ten utwór jednoznacznie zdefiniować.
www.detalks.pl
19
Numer Jest z jednej strony kojący, z drugiej zawiera w sobie pewną surowość.
Większość utworów wykonują wokalistki. Niestosowanie muzycznego parytetu, w tym przypadku krzywdzącego dla mężczyzn, jest zaletą serii?
Wiesz co, nigdy nie myślałem o piosenkach bon-
dowskich w tych kategoriach. Dla mnie zarówno faceci, jak i kobiety wykonujące poszczególne piosenki wykonywali świetną robotę. Ciężko stwier-
niego piosenka przed śmiercią (śmiech).
Warto przypomnieć sobie też w tym miejscu o Shirley Bassey. Trudno sobie wyobrazić, gdyby piosenki, które ona nagrała na potrzebę Bondów, mógł wykonać ktoś inny. Już nawet nie tyle facet,
co inna artystka. Po latach ma się wciąż nieodpar-
te wrażenie, że te piosenki były specjalnie dla niej napisane i skomponowane.
jakości danego utworu. Wokalistów wykonujących
Nie przypadkiem dzwoniono do Bassey tyle razy z prośbą o zaśpiewanie utworu do filmu. Jej głos słychać w trzech bondowskich piosenkach.
jest tak, że byli gorsi od kobiet. Przypomina mi się
za pierwszym razem Bassey wypadła znakomicie,
dzić, na ile płeć artysty miała znaczenie dla
piosenki do Bonda było faktycznie mniej, ale nie na przykład genialne wykonanie „Thunderball” przez Toma Jonesa, gdzie gość jest tak zaangażo-
wany w śpiew, że ma się wrażenie, iż na koniec utworu wyzionie ducha.
Ponoć po zaśpiewaniu finałowej nuty Jones zemdlał.
Dlatego brzmi to tak, jakby Jones wchodził do studia z myślą, że będzie to ostatnia nagrana przez
Twórcy zapewne wychodzili z założenia, że skoro to i za kolejnym razem sobie nie tyle nawet pora-
dzi, co stworzy coś genialnego. A może po prostu
miała dobre znajomości w ekipie bondowskiej? (śmiech)
Po latach Bassey narzekała, że swoje utwory mogłaby wykonać o wiele lepiej.
Sądzę, że gdyby artystka tego nie przyznała, to nikt by ją o to nie podejrzewał. Dla mnie są to
jedne z najlepszych bondowskich utworów. Głosu
Bassey nie da się zastąpić żadnym innym. I może właśnie
dlatego
współpracę.
tak
często
proponowano
jej
Jesteś zwolennikiem bardziej spokojnych kompozycji, w stylu „Nobody Does In Better” czy „All Time High”, czy wręcz przeciwnie – wolisz drapieżność „Goldfingera” lub „Die Another Day”? Ciężko to stwierdzić. W obu rodzajach piosenek jest urok. Choć ja chyba raczej wolę te ostrzejsze,
mocniejsze utwory. Osobiście trafia do mnie bar-
dziej „brudny” Jack White z „Another Way to Die” niż delikatna Adele. Z całym szacunkiem oczywiście dla tej drugiej, bo tak jak mówiłem wcześniej,
zrobiła świetną robotę ze „Skyfall”. A myśląc
o starszych utworach, też raczej skłaniałbym się ku tym z mocniejszym uderzeniem.
Alicia Keys i Jack White
20
www.detalks.pl
Takim mocnym uderzeniem był niewątpliwie „Live And Let Die”, pierwszy stricte rockowy utwór do Bonda. Przy tym numerze pierwszy raz od czasu rozpadu zespołu The Beatles współpracowali ze sobą Paul McCartney z Georgem Martinem, producentem płyt Fab Four. Panom udało się prze-
mycić cząstkę Beatlesów do Bonda?
Kiedy słucham składanki piosenek do Bonda, to
to absolutnie jeden z najlepszych w mojej opinii
czuć pewien „wyłam”. Chyba tutaj najłatwiej
utworów bondowskich. I jeden z najlepszych napisanych przez Paula McCartneya w ogóle. Oczywi-
faktycznie „dojeżdżając” do Duran Duran i A-ha,
uchwycić tę chwiejność spójności, o której już roz-
,,
Sądzę, że tak. Jeśli chodzi o sam kawałek, to jest
Die” o oryginalnej wresji, stwierdziłem, że ta kom-
Czasem tak mam: usłyszę jakiś utwór, wsłucham się w melodię, i nagle myślę sobie: „kurczę, to mogłoby świetnie pasować do Bonda”.
do McCartneya.
mawialiśmy. Nawet te kawałki współczesne, z mi-
ście sporo dla tego kawałka zrobiło również
wykonanie go przez Guns ‘n’ Roses. Ja jestem muzycznym dzieckiem lat dziewięćdziesiątych, mia-
łem więc niewiele lat, kiedy Axl Rose z ekipą wypuścili ten cover. Pierwszy raz słyszałem go właśnie w wykonaniu Gunsów. Cover jest świetny,
ale kiedy pierwszy raz usłyszałem „Live and Let pozycja jest zdecydowanie kompozycją należącą
Bono, kiedy usłyszał pierwszy raz utwór „For Your Eyes Only” w wykonaniu Sheeny Easter, stwierdził, iż ma nadzieję, że jego zespół wyprze wkrótce „podobne beztalencia”. Zgodziłbyś się z tym? Oj, myślę, że Bono za ostro tu „pojechał”.
Może zazdrościł?
To był początek lat 80., więc może Bono faktycz-
nie czuł niedosyt, że to nie U2 zaproponowano
zrobienie muzyki do Bonda (śmiech). Ale i U2 miało swój wkład w historię bondowską, napisali
nionej dekady, brzmią moim zdaniem bardziej kompatybilnie ze starymi piosenkami. Ale to też
w głównej mierze wynika właśnie ze specyficzności lat 80., syntezatorów, nowinek technicznych.
Ja sam uważam, że „A view to kill” jest bardzo do-
brym utworem, kompozycja tego kawałka jest znakomita, a refren – świetny. Nie sposób dziwić się, że piosenka ta stała się gigantycznym hitem. Nawet dziś słyszałem ją w radiu.
stem ciekaw, czy panowie sami sprawdziliby się
Podobnie jak filmy, piosenki z Bonda również pokazują nam niezły kawał historii muzyki z danej dekady. W pigułce.
senki, tylko komponując cały utwór.
rych utworów, nagranych przez kilkudziesięciu la-
przecież dla Tiny Turner świetny „Golden Eye”. Jew konwencji Bonda, ale nie pisząc tekst do pio-
„Golden Eye” list przebojów zbytnio nie zawojował, ale bez wątpienia jest jednym z najlepszych bondowskich kawałków.
Oczywiście trudno odmówić Ci racji, „Golden Eye” można spokojnie umieścić w samej czołówce. Ta piosenka weszła na stałe do kanonu muzyki popowej, do dziś gramy ten utwór w radiu.
Za najbardziej przebojowy utwór bondowski uznawany jest „A view to kill” zespołu Duran Duran. Piosenka „The living daylights” zespołu A-ha była już znacznie gorsza, ale obie te kompozycje łączny specyficzny charakter muzyki lat 80. Dekada syntezatorów przysłużyła się muzyce do Bonda, czy zaszkodziła jej charakterystycznemu klimatowi?
Oczywiście. Nawet nie trzeba sięgać do tych sta-
ty, wystarczy spojrzeć na utwory sprzed lat kilkunastu. Posłuchamy tych piosenek i wiemy, co 10 lat temu było modne, jak brzmiała muzyka, ja-
kich technik używano. W każdym z kawałków czuć za każdym razem ten bondowski sznyt, ale jest to
zawsze podszyte jeszcze specyficznym stylem właściwym danej epoce. To jest fantastyczne.
Gdy rozmawialiśmy o „Live And Let Die”, niemalże od razu wspomniałeś o Guns ‘n’ Roses i ich interpretacji utworu McCartneya. Podobały Ci się inne próby coverowania piosenek z Bonda? Arctic Monkeys i ich „Diamonds are forever” na festiwalu w Glastonbury, Bjork i „You Only Live Twice”, aranże z tej piosenki w “Millennium” Robbiego Williamsa czy sample Kanye’go Westa w „Dia-
www.detalks.pl
21
Numer monds from Sierra Leone”.
na swój sposób przez współczesnych artystów jest
Paulowi McCartneyowi. Ten odesłał producentów do Amy Winehouse, twierdząc, że wokalistka idealnie sprawdzi się w bondowskiej konwencji.
tylko do artysty, który je wykonuje, ale też do
utworu do któregokolwiek z Bonda, to sądzę, iż
Covery i interpretowanie piosenek bondowskich fajne. Podoba mi się to, że utwory te nie należą Bonda. Jest to takie dobro wspólne, którego wspólną marką jest James Bond.
Chris Cornell jako pierwszy sprzeciwił się umieszczaniu piosenki, którą nagrano do Bonda, na ścieżce dźwiękowej do filmu, i „You know my name” zdecydował się umieścić na swojej solówce. Tłumaczył, że chce, żeby piosenka ta bardziej kojarzyła się z nim, niż z Jamesem Bondem.
Szczerze mówiąc, dziwi mnie ten fakt. Ale jest to
na szczęście wyjątek. Swoją drogą, utwór Cornella
nagrany no potrzeby filmu „Casino Royal” nie był wybitny. W tym sensie, że Chris miał w swoim dorobku mnóstwo dużo lepszych kompozycji. Kawałek
ten
był
chyba
mimo
wszystko
lepszy
z perspektywy Cornella, niż Bonda. Ja bardzo ce-
nię Chrisa, uważam, że ma znakomity głos, jednak sądzę, że w tym przypadku nie do końca podołał zadaniu. Ale może myślę tak, bo miałem zbyt duże oczekiwania wobec
Gdyby Amy była odpowiedzialna za wykonanie miałoby to podobne brzmienie i klasę, jak „Sky-
fall” Adele. Amy, ze swoim retro stylem, moim zdaniem doskonale wkomponowałaby się w historię muzyki do filmów o przygodach agenta 007.
No i sam moment, w którym wchodziło do kin
„Quantum of Solace”, był tym, kiedy Winehouse osiągnęła szczyt swojej kariery.
I jednocześnie dno, jeśli chodzi o życie prywatne.
Tak, niestety. I ogromnie mi z tego powodu przy-
kro, bo zaryzykowałbym nawet tezę, przy całym moim uwielbieniu do Jacka White’a, że gdyby to Amy powierzono stworzenie kawałka do „Quan-
tum”, to byłby to mocniejszy strzał niż „Another way to die”.
Wyobraźmy sobie sytuację, że to Ty odpowiadasz za wybór artysty mającego skomponować i wykonać piosenkę do kolejnego filmu z serii. Kogo byś wybrał?
tego utworu? Historia z
zawłaszczaniem
przez artystów piose-
nek do Bonda jest dla mnie dziwna. Zwłasz-
cza, że bardzo często
artyści Ci znajdują się właśnie
na
szczycie
swojej kariery, a utwór,
który nagrali na po-
trzeby Bonda, staje się
najlepiej sprzedającym się singlem w całej ich karierze.
Mało znanym faktem jest, że ludzie odpowiedzialni za muzykę do filmu „Quantum of Solace” zaproponowali stworzenie piosenki
22
www.detalks.pl
Paul McCartney
Oj, ciężkie pytanie (śmiech). Moim faworytem
W tym miejscu powiem o pewnej ciekawostce.
kawałek z ich najnowszej płyty, „Supremacy”,
chyba dotychczas hit, „Seven nation army”, ma-
z tego roku byłby chyba zespół Muse. Pierwszy brzmi bardzo bondowsko. Skrzypce, brzmienie,
pompatyczność tego utworu, melodia – to wszystko przywodzi na myśl skojarzenia z Bondem, przynajmniej w moim odczuciu. Czasem tak mam:
usłyszę jakiś utwór, wsłucham się w melodię, i nagle myślę sobie: „kurczę, to mogłoby świetnie pasować do Bonda”.
Ja tak miałem z „Back to Black” Winoehouse.
I to wszystko też świadczy o sukcesie i fenomenie filmów o Bondzie. Nie ma drugiego takiego filmu,
czy takiej serii lub sagi filmowej, do której mógłbyś tak prosto skojarzyć jakiś wysłuchany w da-
nym momencie przez Ciebie utwór. A właśnie
Jack White, kiedy skomponował swój największy rzył, żeby utwór ten trafił do któregoś z filmów
o Bondzie. Myślał, żeby tę piosenkę schować i „wyciągnąć” dopiero, gdyby ktoś kiedyś być mo-
że przyszedłby do niego z propozycją zrobienia utworu do filmu. White jednak nie wytrzymał, i dobrze zrobił, bo gdyby nie „Seven nation army”,
to nie wiadomo, w którym miejscu byłby dziś zespół The White Stripes. Swoją drogą to jest cieka-
we: piszesz najlepszy riff gitarowy w całej swojej karierze i jednocześnie jeden z najlepszych riffów w całej historii muzyki, i myślisz o tym, że chcesz go „oddać” Bondowi. To jest niesamowite.
utwory Winehouse, Muse – to można w jakiś sposób do serii bondowskiej odnieść.
www.detalks.pl
23
Numer
POLSKA MIAŁA SWOICH BONDÓW James Bond kojarzy się ze wzorem tajnego agenta. Czy jednak można utożsamiać jego postać z prawdziwymi pracownikami służb wywiadowczych i czy w historii naszego kraju pojawiły się osoby, które można porównać do agenta jej Królewskiej Mości? Na te i inne pytania odpowiada dr Władysław Bułhak. Rozmawiał Jakub Cieśla JAKUB CIEŚLA: Na początku chciałbym zapytać jak w świetle profesjonalnego wywiadu wygląda postać Jamesa Bonda jako agenta?
z których usług korzystają profesjonaliści, oficerowie kadrowi, czyli tacy ludzie jak James Bond.
James Bond, który powszechnie jest uznawany za
W filmach praca agenta, a raczej oficera wywiadu pokazana jest jako indywidualna. Wydaję mi się jednak, że naprawdę sprawa wygląda zupełnie inaczej.
oficerem kadrowym wywiadu, zawodowcem pra-
storycznej. Współczesna organizacja wywiadow-
WŁADYSŁAW BUŁHAK: Należy zacząć od samego określenia – agent. Zgodnie z polską terminologią,
wzór agenta, w zasadzie nim nie jest. Jest za to cującym w służbie wywiadowczej. W tym przy-
padku w brytyjskiej MI-6. Agent natomiast to raczej osoba, która jest źródłem informacji. Mó-
wiąc krótko: jeżeli komandor Bond spotyka się z pracownikiem ambasady libijskiej w Kairze i dostaje od niego koordynaty tajnego namiotu Kada-
fiego, to spotyka się właśnie z agentem MI-6, ale
sam nim nie jest, jest „agent runnerem”, oficerem prowadzącym. Bo agent w języku służb to raczej ten kret, który tkwi w jakimś środowisku. Na przykład w Kościele Katolickim, Ministerstwie Spraw Zagranicznych Rosji albo...
...albo w organizacji Widmo...
...albo w organizacji Widmo (śmiech). Wchodząc
Oczywiście, że tak. Zależy to również od epoki hicza, taka jak ukształtowała się w czasach Zimnej
Wojny, to w istocie wielki urząd biurokratyczny służący do zdobywania i przetwarzania informacji
z różnych źródeł jawnych i niejawnych. Połączenie agencji prasowej, tajnej policji i instytutu naukowo-badawczego, których głównym celem jest wykrywanie
potencjalnych
zagrożeń
dla
danego
państwa, np. jego interesów ekonomicznych, sił zbrojnych, bezpieczeństwa przywódców itd. Co więcej, w tej chwili to wszystko rozwija się coraz
bardziej w kierunku instytucji paranaukowej, która zajmuje się przetwarzaniem i analizą coraz większej ilości rozmaitych informacji i danych.
głębiej i poznając kolejne szczegóły okazuje się, że
Czy można krótko powiedzieć jak właściwie działa współczesny wywiad?
liczne kategorie tzw. osobowych źródeł informacji,
suje się graficznie w postaci tzw. cyklu wywiadow-
owi agenci nie są jednolitą masą. Można wyróżnić
24
www.detalks.pl
Działanie współczesnego wywiadu najczęściej opi-
czego (ang. intelligence cycle). Wyobraźmy sobie,
myślenie odpowiedniej „legendy przerzutu”, zga-
wywiadu MI-6 (śmiech) chce pozyskać jakąś infor-
mują się tym całe sztaby ludzi, śledząc m.in.
że jakiś polityk np. premier Tusk, albo szefowa mację i przekazuje to zadanie do wykonania wy-
wiadowi, następnie odbywa się zbieranie owych danych; przy czym metody mogą być bardzo różne zaczynając od źródeł ogólnodostępnych, przez środki techniczne np. podsłuch elektroniczny, aż
po źródła osobowe czyli także agentów jako ta-
kich. Zdobyte informacje są następnie oceniane i opracowane w postaci gotowych raportów, informacji i analiz, przekazywanych następnie do użytku
odbiorcom
informacji
wywiadu
(czyli
np.
premierowi). Tym samym też cykl się zamyka i rozpoczyna na nowo.
Istnieje jakiś inny podział, czy sposób opisu działań wywiadu?
dzającej się w najdrobniejszych szczegółach. Zajprocedury meldunkowe czy paszportowe w kra-
jach zainteresowania wywiadu. Załóżmy zatem hipotetycznie, że wywiad polski wyposaża swoje-
go oficera w dokumenty kanadyjskie i kieruje go
do Australii, docelowo po to by we Władywostoku założyć „przykrywkowy” biznes rzekomo australijski. Powiedzmy po to by śledzić
eksport rosyj-
skiego soku z jabłek do Chin. Nawet jeżeli w języku jakim on mówi pobrzmiewa jakiś akcent;
to żaden Chińczyk ani Rosjanin nie skojarzy go z Polską i strategicznymi interesami polskiego narodowego przemysłu jabłkowego.
rech podstawowych części: analizy, zdobywania
Czyli można powiedzieć, że legalny wywiad jest trochę działaniem dla działania, a raczej na pokaz, a to co najciekawsze dzieje się w tej drugiej „nielegalnej” sferze?
operacji).
pozyskiwał i myślę, że nadal pozyskuje, wiele bar-
Niektórzy uważają, że wywiad składa się z czte-
tajnych danych, kontrwywiadu i dywersji (tajnych Bardzo ważny jest też podział na wy-
wiad legalny i nielegalny. Powszechnie wiadomo,
że w placówkach dyplomatycznych są jacyś ofice-
rowie wywiadu. Jak to się dziś określa z rosyjska
„pod przykryciem”, a w polskim przedwojennym slangu wywiadowczym „pod pokrywką”. Legalny wywiad jest stosunkowo bezpieczny. Osobę oficera
chroni
bowiem
immunitet
dyplomatyczny,
a grozi mu co najwyżej ekspulsja. Z drugiej strony
ta forma działania jest najprostsza do wykrycia dla wrogiego kontrwywiadu. Zidentyfikowanie takiego
agenta... a właściwie oficera wywiadu (śmiech) nie jest dużym problemem. Jest to zatem niemal gra w otwarte karty.
Nie jest to przecież jedyna forma działań wywiadowczych...
Otóż to. Tutaj pojawia się właśnie tzw. wywiad
nielegalny. I to jest już coś bliższego może nie tyle Jamesowi
Bondowi,
ale
Hansowi
Klossowi
(śmiech). Nielegalni wywiadowcy najczęściej wy-
stępują pod zmienionymi nazwiskami. Pojawiają się „wtórnicy”, właśnie tacy jak Kloss, którzy przejmują tożsamość innej osoby, żyjącej, bądź
nie. Najważniejsze w tego typu akcjach jest wy-
Nie koniecznie. Mimo wszystko legalny wywiad dzo cennych informacji. Oficer wywiadu pod przy-
kryciem dyplomaty natury rzeczy kontaktuje się z elitami politycznymi i kulturalnymi danego kraju,
o co „nielegałom” w ich wypracowanych rolach najczęściej
trudno.
bowanych
agentów,
Wywiad
legalny
korzysta
zresztą nie tylko z „klasycznych”, formalnie zwerobywateli
kraju
pobytu.
Prawdę mówiąc wydaje się, że dużo cenniejsi są ludzie określani jako „kontakty informacyjne”,
którzy wolą pozostawać w szarej strefie. Mogą nimi być np. oficerowie wywiadu państw trzecich,
dziennikarze światowych mediów, rozmaici awan-
turnicy za odpowiednią opłatą wysługujący się wszystkim możliwym wywiadom trochę na zasadach zbliżonych do prostytucji itd. „Zwykli” dyplomaci
i
korespondenci
własnych
środków
masowego przekazu często też wspierają „swoich” oficerów przyjmując rolę tzw. „kontaktów
operacyjnych”. Przynajmniej tak było w okresie PRL, czy szerzej Zimnej Wojny.
Poza tym spora część tzw. „nielegałów” pozostaje w uśpieniu i nigdy się nie zostanie obudzona. Czekają oni na czas „MOB”, od słowa „mobilizacja”,
www.detalks.pl
25
Numer czyli na wojnę kiedy to, siłą rzeczy, wrogie pań-
celów ściśle wywiadowczych, ale raczej dywersyj-
pozbawiając się tym samym możliwości płynących
w pojęciu wywiadu mieści się dywersja, a w nie-
stwa zrywają ze sobą stosunki dyplomatyczne, z posiadania wywiadu legalnego.
Jak to jest ze słynną licencją na zabijanie? Spotkał się pan z jakimś specjalnym „przywilejem”?
Tak naprawdę wywiady, nawet konkurujące, unikają dziś tak drastycznych środków. Zgodnie z zasadą Jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie.
Wrogowie zatem się szanują?
Nie mówię, że istnieje stosunek jakiegoś przesad-
nego koleżeństwa, czy zgoła fraternizacji. Jeśli
jednak oficer z kraju X zabije oficera kraju Y, to
,,
Bond zrodził się ze wspomnień Brytyjczyków odnośnie operacji Special Operations Executive.
Mossad, działa on jednak na specyficznym terytorium. Wydaje mi się jednak, że w każdym wywia-
dzie jest jakaś komórka do mniej lub bardziej
czarnej roboty. Wywiad to także z zasady łamanie
zasad i trudno tutaj wyznaczyć jakąś „ostateczną” granicę. A jeśli chodzi o zabijanie to raczej powodów należy szukać wśród takich działań jak zdraW okresie
PRLu
jeden
uciekinier, Władysław Mróz, został za to zamordowany.
Jak, pana zdaniem, powstał mit Jamesa Bonda jako wzorowego agenta?
Rzeczywiście mam pewną hipotezę odnośnie tego
skąd wziął się nasz komandor Bond. Brytyjczycy podczas wojny mieli taką służbę jak Special Operations Executive (SOE). Jest to tak naprawdę jedyna,
w jakimś
stopniu
znana
tego
typu
organizacja brytyjska. Została ona rozwiązana tuż
po wojnie, pracowało w niej wielu amatorów, a jej archiwa są dziś w dużej części dostępne bada-
czom z zewnątrz. Powstała ona właściwie nie do
26
www.detalks.pl
SOE, który podkłada bombę pod jakiś most...
...albo włamuje się do siedziby doktora No.
Takie wyczyny dywersyjne bardzo przypominają to co znamy z filmów o agencie 007. To ludzie z SOE byli wysyłani w niezwykłe miejsca, mieli pistolety,
choć nie konieczne złote (śmiech), strzelali i nierzadko ocierali się o śmierć. Rzeczywiście produkowano dla nich rozmaite „szpiegowskie” gadżety.
Podsumowując, Bond zrodził się ze wspomnień Brytyjczyków odnośnie tych operacji.
wcielono do MI-6. Ale to co się działo dalej tak na-
tyczny. Oczywiście są takie wyjątki jak izraelski
służby.
których nie. Czyli zrzucamy z samolotu oficera
Precyzyjnie rzecz ujmując to co zostało z SOE
bardziej brutalne i przenieść się na poziom poli-
własnej
w niektórych krajach
Czyli filmowe MI6 raczej nie jest odpowiednikiem tego co dzieje się naprawdę w brytyjskim wywiadzie?
robi się wymiana ognia i może to się stać coraz
da
nych. Jak już mówiłem
prawdę, to już okrywa w dużej części tajemnica.
Sam Ian Fleming miał styczność z wywiadem.
Z tego co pamiętam był związany z wywiadem Royal Navy. Ale wszystkie głośne sprawy znane były w brytyjskim wywiadowczym światku i na pewno wpłynęły też na niego. Mówi się, że słynna polska agentka Krystyna Skarbek była pierwowzorem jednej z dziewczyn Bonda...
...Vesper Lynd...
...ale to są bardziej domniemania. Polacy zawsze i wszędzie chcą odnaleźć, często na siłę, jakiś pol-
ski akcent. Chociaż rzeczywiście jeśli chodzi o sam polski wywiad w czasie II wojny światowej to naprawdę, nie mamy czego się wstydzić. Byli-
śmy w światowej czołówce. Zarówno oficerowie wywiadu Armii Krajowej, jak i Oddziału II Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie mieli realny wpływ na kilka bardzo znaczących operacji wojennych.
Dla przykładu można tu podać przygotowanie wywiadowcze do operacji lądowania aliantów w Afryce
Północnej
znanego
jako
operacja
„Torch”.
Odpowiadał za to w dużej części polski wywiad, a konkretnie
ekspozytura
„Afryka”
kierowana
przez Mieczysława Słowikowskiego ps. „Rygor”.
Uważa się, że wpływ działań wywiadu polskiego
w ostateczny wynik II wojny światowej był zna-
skiego.
„Enigmy”; skądinąd jeszcze przedwojenną.
ściślej
czący i to nie tylko przez wzgląd na znaną sprawę
Na czym polegała specyfika wywiadu AK?
Nie był to wywiad zawodowy, a raczej tzw. wywiad społeczny. Był on oparty o ludzi, którzy dostarcza-
jąc informacje nie robili tego po to, żeby napić się Martini niewstrząśniętego
i niemieszanego, czy
jak to tam z tym było (śmiech). Osoby z wywiadu AK robiły to ze względów ideowych. Większość z nich oczywiście było kompletnymi amatorami.
Innym przykładem tego typu wywiadu, aczkolwiek oczywiście z zupełnie innej bajki, była słynna piątka z Cambridge. Ideowi komuniści, którzy pracowali
w newralgicznych
miejscach
brytyjskiej
machiny państwowej, łącznie z brytyjskim wywiadem, służąc jednocześnie Związkowi Radzieckiemu
i idei
światowej
rewolucji.
Na
podobnej
zasadzie wywiady korzystają też np. z mniejszości narodowych. Tak na przykład robił wywiad polski w Niemczech w okresie międzywojennym. Skądinąd podobnie jak wywiad niemiecki w Polsce.
W polskim wywiadzie używane były jakieś nowoczesne technologie rodem z wyposażenia agenta 007?
Przed wojną największą polską technologiczną nowinką było opracowanie narzędzi do złamania ko-
du niemieckiej maszyny szyfrującej znanej jako
„Enigma”. Mówiąc jednak uczciwie w pewnym momencie osiągnęliśmy swój pułap technologicz-
ny i finansowy i nie mieliśmy środków, żeby dalej
polepszać tą technologię, która jak wiemy legła u podstaw informatyki, czyli dzisiejszego świata
on
Uzyskał
informacje,
technologii
opisy
tarnych, miały
mili-
które
olbrzymie
znaczenie
z punktu widze-
nia całego bloku sowieckiego. Skądinąd gen.
Zacharski
nie zaczynał jako zawodowiec, tyl-
ko jako krajowy współpracownik
Kazimierz Leski
wywiadu PRL, tzw. kontakt operacyjny. Okazał się jednak utalentowanym „naturszczykiem”, któremu do tego trafiło się „złote ziarno”. W końcu zo-
stał - jak to się mówi - „ukadrowiony”. Podobnie zresztą, jak to miało miejsce w przypadku innego
słynnego asa wywiadu PRL Andrzeja Madejczyka
znanego jako „Lakar”, działającego na kierunkach niemieckim i watykańskim. Niestety raczej nieliczne działania wywiadu PRL były zgodne z pol-
skimi interesami, tak jak je dzisiaj pojmujemy. Jeśli
zatem miałbym rozdawać laurki to wolałbym się cofnąć do czasów wojennych i przedwojennych.
Bliższe są mi tamte służby, ich cele i ideały. Ich oficerem był zresztą mój dziadek ze strony matki Wojciech Górski, zamordowany przez Niemców w 1944 w czasie operacji we Francji.
komputerów. Z drugiej strony osobiście jednak
Kto z czasów wojennych wywarł na panu największe wrażenie?
naszą wiedzą z sojusznikami, którzy umieli to wy-
wyróżnienie był niewątpliwie Kazimierz Leski,
uważam, że trochę „za tanio” podzieliliśmy się korzystać dla swoich celów, a może też „dla dobra wolnego świata”.
Jakiegoś polskiego oficera wywiadu wyróżniłby pan? Jeśli chodzi o oficerów wywiadu PRL były oczywiście osoby, które odnosiły realne sukcesy, oczywiście z punktu widzenia ówczesnego systemu.
Najbardziej znana jest sprawa Mariana Zachar-
W czasie wojny jedną z osób, która zasługuje na prawdziwy wywiadowczy gwiazdor. Był to człowiek,
który
podobno
przejechał
całą
Europę
w niemieckim mundurze generalskim; o czym można przeczytać w jego wspomnieniowej książce. Prawdę mówiąc, co do tej akurat historii jestem
raczej
sceptykiem.
Moim
zdaniem
ta
sensacyjna opowieść służyła zapewne maskowaniu tego, co on w tym czasie robił naprawdę,
www.detalks.pl
27
Numer a czym nie chciał się podzielić, ponieważ uważał,
wy, w gabinecie z palmą i pięknymi sekretarkami,
się nie ujawnia. Myślę zresztą, że ta prawdziwa
w całym Generalnym Gubernatorstwie. Biznes ten
że prawdziwych tajemnic oficer wywiadu jednak historia jest jeszcze ciekawsza, niż ta „pokrywkowa”. Tylko my już nigdy jej nie poznamy.
Drugą ważną postacią był Aleksander Klotz. Jest on trochę mniej znany od Leskiego, choć napisał wcale nie gorsze wspomnienia. Działał na kierun-
ku wschodnim. Jego najbardziej znaną operacją
była podróż przez cały Związek Radziecki w roku 1940. Dotarł do łagrów, w których siedzieli Polacy.
Napisał o tym raport. Byli i są oczywiście sceptycy, którzy wątpia w prawdziwość jego relacji. Naj-
mniejszej już wątpliwości nie ulega jednak to, że stworzył on później jedną z najskuteczniejszych sieci
polskiego
wywiadu
na
zapleczu
frontu
wschodniego. Udawał lekarza w Kijowie, co wymagało pewnego talentu, nie tylko aktorskiego.
Później wstąpił do armii Berlinga i tam też robił karierę jako lekarz. Ostatecznie znalazł się na Zachodzie. Zmarł w Australii, gdzie po wojnie znala-
zło swój dom wielu mu podobnych. Nb. jeden z nich prof. Jerzy Zubrzycki, stworzył nawet ideologię państwową kraju kangurów, w postaci kon-
cepcji multikulturalizmu, wzorowanej na polskim doświadczeniu Rzeczypospolitej wielu narodów.
,,
Żałuję, że postać płk Drobika jest dziś kompletnie nieznana, w przeciwieństwie do jego adwersarza, gen. Tadeusza Pełczyńskiego.
Kolejną osobą, którą warto wspomnieć był Edward Jetter, kolejny oficer wywiadu AK. Stworzył on or-
ganizację „Lombard”, która była odpowiedzialna między innymi za zdobycie kluczowych informacji
o niemieckich rakietach V1 i V2. Sformował w okupowanej Warszawie, coś niezwykle profesjo-
nalnego, jak na owe czasy i okoliczności. Siedział ze swymi ludźmi w biurowcu w centrum Warsza-
28
www.detalks.pl
jako prezes dużego przedsiębiorstwa, działającego był jednocześnie przykrywką dla działań wywiadu.
Ciekawostką jest to, że zmylił on wszystkie pogo-
nie i zmarł normalnie we własnym (szpitalnym) łóżku, chociaż intensywnie poszukiwał go po wojnie komunistyczny aparat bezpieczeństwa. Dopie-
ro na nagrobku wściekli „ubecy” mogli przeczytać
jego prawdziwe nazwisko. Do końca zatem był bardzo skuteczny.
Ja osobiście najbardziej jestem przywiązany do postaci pułkownika Mariana Drobika ps. „Dzięcioł”,
twórcy wywiadu AK; skądinąd szefa i patrona wspominanych Leskiego, Klotza i Jettera. W „Dzięciole” szczególnie cenię nawet nie to, że był wyśmienitym
„podziemnym
managerem”,
który
stworzył podziemny wywiad o wszystkich cechach profesjonalnej służby, co już samo w sobie było
wyczynem bez precedensu. Akowski wywiad miał zatem nie tylko setki informatorów i rozbudowane siatki wywiadowcze takie jak „Lombard”, ale także aparat analityczny przetwarzający zdobyte informacje. Przede wszystkim jednak Drobik, miał odwagę głosić swoje poglądy i analizy polityczne,
z którymi wtedy mało kto się zgadzał. Postępował on zatem zgodnie z maksymą przypisywaną jed-
nemu z szefów brytyjskiego wywiadu Lewisowi Le
Bailly, który mawiał, że zadaniem wywiadu jest „mówienie tym, którzy nie chcą słuchać, o rzeczach o których nie chcą wiedzieć”. Płk Drobik, już
w 1943 roku, wywnioskował, co się będzie działo dalej z Polską i jego prognozy spełniły się co do
joty. Odtworzył trzeźwo i precyzyjnie politykę aliantów w sprawie polskiej, a także przewidział,
co nam grozi ze strony ZSRR. Napisał to w raporcie do swoich przełożonych, w którym wyprowa-
dzał też wnioski polityczne. Między innymi był za tym, żeby na czas (a więc wykorzystując prognostyczną pracę wywiadu), nawet za cenę ustępstw
granicznych, dogadać się z Sowietami i w ten sposób uratować przynajmniej niepodległość we-
wnętrzną. Skończyło się to jego dymisją i próbą samobójczą. Kilka dni później został aresztowany
przez Niemców i słuch po nim zaginął. Dla mnie jest on największym bohaterem polskiego wywiadu.
Czyli można powiedzieć, że Polska miała swoich Bondów, a nawet kogoś więcej.
Tak. Żałuję, że postać płk Drobika jest dziś kompletnie nieznana, w przeciwieństwie do jego ad-
wersarza, a dzisiejszego patrona szkoły polskiego wywiadu w Starych Kiejkutach gen. Tadeusza Peł-
czyńskiego. To prawda, że ten ostatni też miał swe zasługi i jako szef wywiadu w okresie międzywojennym i jako czołowy dowódca AK. W ostatecz-
nym rozrachunku to on jednak wymusił dymisję płk Drobika, a później popełnił kardynalne błędy
w wykorzystaniu informacji wywiadu w okresie bezpośrednio poprzedzającym wybuch Powstania Warszawskiego, za który był współodpowiedzialny.
płk Marian Drobik
Moim skromnym zdaniem taki człowiek nie nadaje się na wzór dla młodych oficerów wywiadu, w przeciwieństwie do płk Drobika.
A może osoby poświęcające się pracy w wywiadzie same skazują się na takie zapomnienie?
Ale teraz po kilkudziesięciu latach wiemy o wiele
więcej i powinniśmy te historie nagłaśniać. Płk Drobik, zresztą z konspiracją nie przesadzał. Miał
cały krąg oddanych mu ludzi, przede wszystkim kobiet. Którym rozdawał swoje fotografie, traktowane przez nie jak relikwie. Miał więc w sobie coś bardzo bondowskiego...
James Bond mógłby się też zatem odnaleźć się w polskim wywiadzie.
(śmiech) Dziewczyny by mu się podobały, ale Brytyjczycy na pewno daliby mu lepszy kontrakt.
dr Władysław Bułhak - Zastępca Dyrektora Biura Edukacji Publicznej IPN. Jego zainteresowania badawcze skupiają się na historii polskiego wywiadu. Jest redaktorem naukowym i współautorem tomu studiów "Wywiad i kontrwywiad Armii Krajowej" .
www.detalks.pl
29