nr 3(1 7)201 3
Rozm owa z M arią Sadowską
Rozm owa z I re n e u sze m R a s i e m
#Dzień kobiet #feminizm #muzyka #debiut #stereotypy
#Tusk #Lis #Schetyna #konserwatyzm #sumienie
Rozmowa z Marco Tosattim #Benedykt #zdrowie
#media #twitter
Rozmowa z Andrea Torniellim #dzieci #Jan Paweł II #pielgrzymki #kapelusze
Rozmowa z Grzegorzem D y l e m #kursy #zamknięte drzwi #zakłady #imiona
Redaktor naczelny: Kuba Dobroszek Zespół: Jakub Cieśla, Mateusz Kuśmierek, Piotr Tomala, Michał Wróblewski Stali współpracownicy: Karolina Jaskólska Aleksander Leszczyński Projekt graficzny: Jakub Cieśla Projekt okładki: Monika Pikuła Ilustracje: Karolina Brzezowska, Piotr Marek, Kiara Mercało Adres redakcji: ul. Dworska 7, 43-418 Pogwizdów, 602 644 053 redakcja@detalks.pl ,
2
www.detalks.pl
(wstępniak zawiera lokowanie tytułu) KUBA DOBROSZEK: Myślisz, że nasz wstępniak jest odpowiednim miejscem, żeby powiedzieć czytelnikom jak pierwotnie chciałem zatytułować jeden z naszych wywiadów dotyczących konklawe? JAKUB CIEŚLA: Oczywiście. N ie wiem też czemu nazywasz te wywiady naszymi, skoro sam wiesz, że tylko ty maczałeś w nich palce. (śmiech) (nie odpowiadając na zaczepkę) Konkl ave! Niestety, jako wzorowy dyrektor wydawniczy, bardzo szybko zaprotestowałeś. Zrób mi chociaż tę przyjemność i pozwól zatytułować tak wstępniak. N iech Ci będzie. Ale jest to ostatni raz, kiedy idę na ustępstwa. Ostatni raz, ale nie pierwszy - pewien "rysunek satyryczny", który umieściliśmy w najnowszym numerze jest od początku do końca efektem skutecznego lobbowania i talentu jednego z redaktorów. M yślę, że była to jednak bardziej kooperacja. Przyznaję jednak, że tworzenie tego rysunku zainicjował ten redaktor. Sam nie nazwałbym go satyrycznym. Może nie kłóćmy się o nomenklaturę, zwłaszcza w obliczu zbliżajacych się wydarzeń. Mam oczywiście na myśli rozpoczynające się dzisiaj konklawe. Kilka dni temu przypomniało mi się jak w 2005r. dowiedziałem się o wyborze nowego papieża - oglądaliśmy z babcią Polszmat, gdy nagle przerwano program - ukazał się biały dym. Szybko biegłem po prababcię i już dalej wspólnie śledzilismy przebieg Wydarzeń. Tym razem o wyborze kardynałów, a raczej - Ducha Świętego, dowiem się zapewne z Twittera albo Facebooka. Ja pamiętam, że w tamten dzień kupiłem buty. Adidasy. Firmy Puma. (śmiech) Cieszę się, że obaj mamy tak wyraziste wspomnienia... Może to i lepiej, że nie dałeś wciągnąć się w polemiką odnośnie kondycji społeczeństwa i przemian medialnych – niech o tym opowiedzą nasi goście. I tu ciekawostka pierwszy raz z zagranicy. Ode mnie te ciekawostka. Również pierwszy raz, w tym numerze, pojawia się wyrażenie "rozmawiały. . . "
www.detalks.pl
3
kulturoskopia
MOJA REWOLUCJA
Był już dzień gniewu, świra, świstaka, a nawet taki, w którym zatrzymała się Ziemia. Nadszedł czas na "Dzień kobiet". Rozmawiały Anna Kot i Karolina Niżyńska ANNA KOT: Twój film pierwszy raz zobaczyłam na koszalińskim festiwalu "Młodzi i Film". Przyznam szczerze, że zdziwiłam się, co jazzowa wokalistka robi na festiwalu filmowym. KAROLINA NIŻYŃSKA: Teraz Kot już wie, że piętnaście lat temu skończyłaś łódzką filmówkę. A.K: Oj no… M ARIA SADOWSKA: Wiem, że dla niektórych, to jest zaskoczenie. Ci, którzy mnie nie znają i nie wiedzą co robię, myślą, że wyskoczyłam z tą reżyserią jak Filip z konopi. Tak naprawdę, to „Dzień kobiet” jest wynikiem piętnastu lat mojej pracy. N o, co najmniej dziesięciu - dążę do tego odkąd skończyłam szkołę filmową. Starałam się cały czas mieć kontakt z reżyserią. Robiłam dużo klipów, reklam, zrobiłam też 30-minutowy film pt: "N on-stop kolor", ale i tak w sferze publicznej byłam znana jako muzyk. K.N: „Dzień kobiet” jest twoją pierwszą pełnometrażową produkcją. W szkole filmowej Henryk Kluba uczył nas, że trzeba mieć pudło z wycinkami z gazet. Jak coś ci wpada do głowy i myślisz, że to jest pomysł na film, to sobie to zachowujesz. Rzeczywiście w swoim pudle mam wycinki o tej sprawie, ale historia Haliny wróciła do mnie z innej strony. Po tym jak zrobiłam film "N onstop kolor", który spodobał się paru osobom, zaprosił mnie na spotkanie Darek Gajewski. A.K: Szef Studia Munka, reżyser, ale też producent twojego filmu. Powiedział, że ma scenariusz o kobietach, który powinnam zrealizować. Jego zdaniem każdy spodziewał się, że zrobię jakiś musical. . . M oim zadaniem było udowodnienie, że potrafię opowiedzieć historię, która w ogóle mnie nie dotyczy. Pokazał mi scenariusz - wtedy był to jeszcze zarys nienadający się na pełnometrażowy film. Uczciwie zadzwoniłam do Kasi Terechowicz, która go napisała i powiedziałam: "Słuchaj, opieram się na twoim scenariuszu, wykorzystuję imiona i nazwiska postaci, ale uważam, że na film kinowy całość się nie nadaje". K.N: Dlaczego? To było pisane z myślą o godzinnym filmie telewizyjnym, więc miało też inną strukturę. Spytałam Kasię czy zgadza się, że wymyślę tę historię od nowa i dalej będziemy pisać razem. Zgodziła się, a ja zaczęłam od wielkiego reaserchu. Siedziałam, czytałam mnóstwo artykułów. Starałam się poznać moje bohaterki. Bardzo pomogło mi Stowarzyszenie Poszkodowanych Przez Wielkie Sieci Han-
www.detalks.pl
5
dlowe, które skontaktowało mnie z ludźmi, którzy dużo mi opowiedzieli, dali dostęp do akt sądowych. Wszystko, co widzicie w filmie, jeśli chodzi o fakty, wydarzyło się naprawdę. N ie jednej dziewczynie, tylko w wielu różnych sieciach, różnym osobom. Prześladowania, piosenka korporacyjna i trup leżący w sklepie, to są rzeczy wzięte z rzeczywistości. K.N: Dostałaś pierwszy scenariusz i od razu stwierdziłaś, że to odpowiednia historia na twój debiut? To jest troszkę tak, że ja miałam swoje pomysły, ale nie miałam napisanego żadnego scenariusza. Ten dał mi impuls – weszłam w projekt, poczułam, że to moja szansa. Z czasem coraz bardziej czułam tę historię. N ie pamiętam takiego momentu, kiedy pomyślałam, że to będzie mój debiutancki film. N igdy do końca nie wiesz czy się uda, czy dostaniesz pieniądze. . . Robienie filmu to ruletka. M ożesz włożyć dużo pracy, a projekt upadnie w najmniej oczekiwanym momencie. Starałam się zawalczyć i zrobić wszytko, co w mojej mocy, żeby się udało. N o i się udało (śmiech). K.N: Przy następnych filmach będzie łatwiej i krócej? M am nadzieję, ze będzie krócej, ale czy łatwiej? Tego nie wiem. M yślę, że może być trudniej, bo jednak w wypadku „Dnia kobiet” Studio M unka stworzyło mi bardzo cieplarniane warunki dla debiutanta. M uszę uczciwie powiedzieć, że nie miałam żadnych nacisków artystycznych. Sądzę, że przy drugim filmie już nie będzie tak łatwo. W tej chwili wchodzę na drapieżny rynek i będę musiała zderzać się z producentami, którym zależy na pieniądzach i na czasie. "Dzień kobiet" dostał dotację państwową i nie ma tego komercyjnego nacisku. To jest świetne! K.N: No tak, dobry film w Polsce to albo takie gówno o niczym z popularnymi aktorami albo właśnie kontrowersyjny, ważny temat, który przykuwa uwagę. M yślę, że ten film jest po środku. Trochę tak jak moja muzyka, która jest w miejscu w Polsce nieistniejącym. Robię coś dla ludzi myślących i wymagających, ale nie jest to totalna awangarda. Dokładnie mniej więcej w tym samym miejscu jest „Dzień kobiet” - takie dobre kino środka, którego w Polsce bardzo brakuje. Rzeczywiście mamy albo kino totalnie artystowskie, albo komedie romantyczne i już taką ordynarną komercję, która w ogóle nie dba o jakąkolwiek jakość. A.K: "Kac Wawa"? N o tak. Oczywiście są też dobre produkcje jak "Listy do M . " - świetny film, bardzo dobrze zrobiony. K.N: Taki amerykański. N o i jest Smarzowski - twarde, mocne, artystyczne kino. Trudne. A.K: Smarzowski to zupełnie inna liga. To nie jest kino łatwe w odbiorze. M yślę, że tych filmów środka, dobrych filmów środka, brakuje. Tak samo ostatnio w polskim kinie zabrakło tematów społecznych. Zauważcie, że w ogóle się nie mówi o tych sprawach. A.K: Od nich się trochę ucieka.
6
www.detalks.pl
Ucieka się, ponieważ panuje u nas takie przeświadczenie, nie wiem zupełnie skąd, że to jest publicystyka i takie sprawy ma załatwiać telewizja. Są reportaże, więc po co robić o tym filmy? Ja się z tym kompletnie nie zgadzam. Osobiście uważam, że jak mam robić film, to po to, żeby zabrać głos w jakiejś sprawie. N ie chcę robić filmów jakiś takich ksobnych, autotematycznych, dotyczących mojego wewnętrznego świata artystycznego. Chcę robić filmy o tym, co mnie wkurza, a wkurza mnie wiele rzeczy. A.K: Na przykład? Polityka mnie wkurza, rodzaj tego dyskursu politycznego, w którym wszystko jest oparte na jakimś chamstwie. K.N: Kogo polityka nie wkurza... A.K: Publicystów? Nie, nawet ich. Wszystkich wkurza, dlatego ja się nią nie interesuję. Politycy nie potrafią ze sobą rozmawiać. Wkurza mnie też dyskryminacja kobiet. Teraz biorę udział w różnych dyskusjach, jak w tym programie przed chwilą („Kultura, głupcze” emisja 3/03 – red. ), które dotyczą kobiet. N o i się okazuje, że badania i statystyki są bardzo złe. Kobiety są o 20% gorzej opłacane, w programach informacyjnych pojawia się zaledwie 20 % kobiet, a tylko dwie na dziesięć są podpisywane z imienia i nazwiska. Reszta to jest sąsiadka, przechodzień albo ktoś taki. . . K.N: Bo jeśli kobieta pracuje w telewizji, to musi być ładna i mądra, a facet wystarczy żeby był ładniejszy od małpy. A.K: Trafne (śmiech). To jest właśnie to, że kobieta musi się cztery razy bardziej postarać i udowodnić, że się nadaje, pokazać swoja siłę. Jest w Polsce problem w dyskursie publicznym na ten temat. Polacy nie lubią feministek. M nóstwo kobiet występuje przeciwko sobie samym. To jest dla mnie totalnie niezrozumiałe, jest tu jakiś problem. K.N: Problem feminizmu polega na tym, że istnieje stereotyp, który ukształtował się już dawno. Zdeklarowane feministki, to były kobiety, które w konfrontacji reagowały krzykiem. To się zmienia, ale walka z tym stereotypem jest bardzo trudna. To jest straszne – myślenie, że feministka to lesbijka, że to laska, która nienawidzi mężczyzn i nie chce mieć rodziny. Kompletna głupota! A.K: Ale tak to ludzie widzą. Zwłaszcza starsze pokolenie. Pamiętajcie, że oni narzucają nam, waszemu pokoleniu w szczególności, pewne myślenie, stereotyp życia. Ta rewolucja dzieje się na naszych oczach. Już nie jesteśmy wychowywane w przekonaniu, że całe życie będziemy gotować, prać skarpetki naszym mężom i wychowywać dzieci. A.K: Ja bym tak nie dała rady... Urodziłaś się w innych czasach, więc nie musisz. Jak chcesz, to możesz sobie pójść do pracy, ale możesz też całą robotę wykonać w domu. Wydaje mi się, że jest jeszcze bardzo dużo do zrobienia, a moja postać jest też troszkę inna. W polskim kinie dawno nie było kogoś takiego, ostatni raz chyba w "Człowieku
www.detalks.pl
7
z marmuru" Andrzeja Wajdy. Kobiety były bohaterkami, ale występowały albo w roli ofiar złych mężczyzn, albo w produkcjach komercyjnych typu "Lejdis". N iby film o kobietach, całkiem dobry w swej kategorii, ale kobiety są w nim pokazane jako kompletne kretynki – chodzą i chichoczą, gadają o facetach, ciuchach. Straszny banał! Że my niby tylko myślimy o facetach i zakupach. . . Ten stereotyp jest nadal powielany przez kino, szczególnie w komediach romantycznych. Wszystkie bohaterki, nawet jeśli to główne role, są często tak puste, że jak oglądam taki film, zastanawiam się skąd oni biorą takie bohaterki! Przecież nie ma takich lasek, ja takich nie znam! Weźmy "Och Karol 2" co jedna to głupsza. Rany boskie! K.N: Najgorzej wydane 15 zł w moim życiu. A.K: Mnie na ten film zabrał chłopak. Były. To straszne, że ludzie jeszcze na to chodzą i są zadowoleni. A.K: Wydaje mi się, że takich kobiet jak Halina jest mało. Takich, które potrafią pokazać, że są silne i które walczą o swoje. Podziwiam ją. Ja walczę dużo o siebie i oczywiście muszę być kobietą pracującą, która żadnej pracy się nie boi (śmiech). Ale nie wiem czy miałabym odwagę, tak jak ona, wejść na drogę prawną. Halina zakłada z góry pewną niesprawiedliwość. Fakt, że to się wydarzyło naprawdę, jest wielkim atutem. To pewien rodzaj bajki, baśni - dobro zwycięża zło, słaby wygrywa z mocniejszym. K.N: Czujesz się teraz taką ambasadorską kobiet? Tak. K.N: Zrobiłaś ten film i będziesz nas bronić. Czuję się ambasadorką i myślę, że mam do tego prawo. I przez film i przez płytę, która jest o wiele bardziej feministyczna niż film. On jest jednak uniwersalny, a płyta mówi już konkretnie o problemach kobiet. K.N: Sprawia ci przyjemność bycie taką ambasadorką? Oczywiście, że tak! N a poprzedniej płycie śpiewam „Gdzie jest moja rewolucja?” i to jest właśnie moja rewolucja! W ramach tego, co mogę zrobić, a mogę mówić głośno o tym, co myślę. Chcę też pokazać, że można być kobiecą pomimo tego, że wykonuje się tzw. męski zawód. Jestem reżyserem, ale nie rezygnuję ze swoich kobiecych atutów. N ie będę się przebierać za faceta, idę na plan w szpilkach, czasem również w sukience. K.N: Z drugiej strony, nie chcesz też, żeby ktoś cię w tę sukienkę wciskał... N ie widzę powodu, żeby z tego robić problem. Chodzi mi o to, że to wszystko jest postawione na głowie. Że skoro jesteś walcząca kobietą, to musisz być męska i tworzyć wokół siebie antymęskie środowisko. Ja w ogóle nie jestem antymęska! Kocham facetów, mam cudownego faceta! Każdej dziewczynie takie-
8
www.detalks.pl
go życzę - on jest wspaniałym i dojrzałym partnerem. U nas te siły są wyrównane, ale ja nie chcę rezygnować ze swojej kobiecości. M am dziecko, jestem prorodzinna. Dokładna jakby antyteza feministki. A.K: Ale jesteś feministką? Każda kobieta powinna móc powiedzieć o sobie z dumą: ” Jestem feministką! ” W feminizmie nie chodzi o walkę płci, podkreślam to na każdy kroku. W feminizmie chodzi o walkę z nierównościami, o wolność wyboru. Jeśli chcesz sobie siedzieć w domu i być gospodynią domową, mieć dziesięcioro dzieci, to proszę bardzo. K.N: Ja chcę mieć tyle dzieci! A.K: O mamo... Super, ja to szanuję! Feminizm nie potępia tego typu kobiet. Chodzi po prostu o wolność wyboru. M ożesz wybrać kim chcesz być, a nie odgrywać narzucaną rolę społeczną. A.K: I taką siłę w "Dniu Kobiet" pokazuje Kasia Kwiatkowska. Nie wyobrażam sobie innej aktorki w tej roli, chociaż do tej pory Kasia kojarzyła mi się tylko z Dodą czy Jandą u Majewskiego. Długo zastanawiałam się, kto ma zagrać tę rolę, bo od tego tak naprawdę zależał cały film. Próbowałam wiele opcji: starsze dziewczyny, młodsze, gwiazdy z pierwszych stron gazet, aktorki zupełnie nieznane. . . Chciałam, żeby to była świeża twarz. K.N: Nie dość, że sama byłaś debiutantką, to jeszcze zatrudniłaś debiutującą w dramacie aktorkę. Zaufałam swojej intuicji. W ogóle się tego nie bałam, chociaż wszyscy byli przeciwko mnie. M ocno się postawiłam. Ona jest taka super dwoista, taka niepewna, a równocześnie silna. N o i najważniejsze - ma w sobie coś takiego, że bez względu na to, co zrobi, my ją i tak lubimy. K.N: Typ, którego nie skreśla się na samym początku, tylko chce się poznać. Całe życie jestem wsadzana do jakiejś szuflady. . . Ale jestem jednocześnie przykładem, że nie można na nikim stawiać żadnego stempla. Trzeba dawać ludziom szanse rozwijania się na wielu szczeblach. Szczególnie aktorzy mają tutaj przerąbane - jak ktoś jest zaszufladkowany w jednej roli, anturażu, to koniec - całe życie będzie grał to samo. To był wielki strach dla mnie, ale jak już podjęłam decyzję, że Kaśka ma grać Halinę, to miałam stuprocentową pewność. A.K: Pozostałych aktorów dobierałaś już pod Kasię? Na przykład Eryka? Tak, Eryk był dobierany już pod Kaśkę ewidentnie. Abstrahując od tego, że Eryka bardzo lubię. Grał też w moim pierwszym filmie. A.K: Oj, też go bardzo lubię... Od początku miałam go na myśli. Bardzo chciałam, żeby zagrał też kogoś innego. Ostatnio grał samych jakichś gwałcicieli, chuliganów. A.K: Łobuzów! N o tak, ze względu na swoją aparycję. M arzyło mi się, żeby zagrał faceta
www.detalks.pl
9
1 0 www.detalks.pl
w garniturze. Specjalnie do mojego filmu zapuścił wąsy. A.K: W „Drogówce” też ma te wąsy. I mundur. K.N: Ale w twoim filmie do końca pozytywnej roli też nie gra... N ie, ale mam nadzieję, że jednak się broni. Łamię go w pewnym momencie. Przez większość filmu patrzymy na niego jako na tego złego, ale przychodzi moment, kiedy wszystko się zmienia. M a swoje powody, motywacje. Ooo! On jest po prostu konformistą, w przeciwieństwie do Haliny. Ona miała odwagę coś zmienić, on nie. Po prostu tkwi w tym układzie. A.K: W Koszalinie na festiwalu „Młodzi i film” dostałaś Jantara za scenariusz. Potem posypały się kolejne nagrody, chociażby Perspektywa czy Grand Prix 22. festiwalu w Cottbus. Sukces! Cottbus był totalnym zaskoczeniem! Ja się tam po raz pierwszy poczułam jak bohaterka mojego filmu. Tym bardziej, że zdążyłam się przyzwyczaić, że w przypadku nagród od lat jestem ignorowana. N ie dostałam nigdy ani Fryderyka, ani nic. A.K: Ja się nie znam na muzyce, ale Fryderyki od kilku lat, to jest jakiś żart. K.N: To, że cię ignorują, nie podcinało ci nigdy skrzydeł? N ie. Szłam dalej, robiłam swoje. Bywało mi przykro, wiadomo. Zawsze sobie myślałam, że mam taką karmę. . . Trudno. A.K: A filmowcy cię lubią. Chyba tak (śmiech). W Cottbus nie było też tej całej polskiej konotacji. N ikt na mnie nie patrzył poprzez pryzmat mojej przeszłości. Tam po prostu ocenili mój film. Powiem szczerze, że my się kompletnie nie spodziewałyśmy tej nagrody. Przychodziło do nas mnóstwo ludzi – mówili, że super film. Ale że Grand Prix? Że pokonać takie filmy jak „We mgle” , które dostało mnóstwo nagród w Cannes? Debiutanckim filmem pokonałam mnóstwo wielkich, utytułowanych reżyserów! To by mi nigdy nie przyszło do głowy! Bardzo fajne uczucie. Uskrzydla. A.K: Daje kopa. I nic nie zmienia. To trwa jeden dzień, a potem wracasz do swojego zwyczajnego życia i wszystko toczy się dalej. Polska jest bardzo specyficzna. M y nie lubimy mówić o swoich sukcesach. A.K: W ogóle się nie chwalimy. A mamy czym! Tutaj każdy mówi o tym, co na siebie włożyłam albo że mi majtki wyszły na jakiejś imprezie. . . Ale o tym, że dostałam dużą, znaczącą, międzynarodową nagrodę, jako pierwszy polski film od trzech lat na tak ważnym festiwalu, kompletnie się nie mówi. A.K: Mnie to denerwuje. Jak Eryk Lubos dostał nagrodę w Karlowych Warach, to pięć linijek napisali w Wyborczej. No błagam! N o właśnie! N ikt o tym nie mówił, ja o tym nie wiedziałam! Sam Eryk mi powiedział. I spadłam wtedy z krzesła! A przecież siedzę w tym środowisku i wiem, że to dotyczy wielu osób. N a przykład Krzysztof Krauze jak dostał w Karlowych Warach nagrodę za „ N ikifora” , pięć, sześć lat temu - to była ogromna sprawa! Karlowe Wary jest jednym z najważniejszych festiwali światowych, obok Cannes
www.detalks.pl
11
i Wenecji. K.N: I Berlinale. I nic o tym Krauze nie było! Jakieś kolejne trzy linijki w Gazecie Wyborczej. A.K: I na portalach filmowych. Ja sobie wtedy pomyślałam: „Kurde! Jak ten Krzysiek się czuje?” . O tym, że dostałam Grand Prix w Cottbus, Polacy nie wiedzieli. Ale w N iemczech byłam wszędzie! Wszędzie było napisane: „Polska reżyserka wygrała filmem „Dzień kobiet” . W dziennikach, gazetach, telewizji. M imo, że ja nie jestem ich człowiekiem w ogóle. Ich to tak naprawdę … A.K: Rybka trochę (śmiech). N o właśnie, nie powinno nic obchodzić! A u nas? Powinno być na odwrót, ale trudno - już wiem, że tak jest. Choć mam nadzieję, że to się kiedyś zmieni. Wy jesteście nowym pokoleniem i od was bardzo dużo zależy. Bo niestety, ale to jest kwestia poziomu dziennikarstwa. A.K: Ja się z tym zgadzam, nie będę bronić naszego środowiska. Piszemy i mówimy tylko o polityce i o tym, co się dzieje w Polsce. N ie szanuje się polskich artystów. N ajczęściej jest nastawienie typu: „O Jezus, co oni tam robią? Wydają tylko nasze pieniądze na jakieś swoje „widzi mi się” ” . To przykre, bo akurat te środowiska powinny się wspierać, a niestety nie ma solidarności. Zupełnie. Ale wy możecie to zmienić. K.N: Większym sukcesem dla ciebie będą nagrody, skoro mówisz, że na międzynarodowych festiwalach temat feminizmu postrzegany jest jako normalny, czy to, że ludzie jednak pójdą zobaczyć twój film i sale kinowe będą pełne też po pierwszym weekendzie? Przyznam szczerze, że bardzo chcę, żeby ludzie jednak poszli na ten film. N a ogół we wszystkim, co robiłam, nigdy nie kierowałam się jakimiś komercyjnymi wyznacznikami, ale myślę, że ten film jest ważny i może pomóc wielu kobietom. Chociaż nie tylko kobietom, bo to produkcja, która daje nadzieję wszystkim. Takiego kina nie ma w Polsce za dużo. U nas albo wszystko jest hurra i optymizm, wszystko na różowo, całkowicie przesłodzone albo totalny dół, wszyscy umierają na końcu. . . A.K: Straszne dramaty... Tak, dlatego nie ukrywam, że oddam chętnie te nagrody w zamian za to, żeby ludzie poszli do kina (śmiech). Chciałabym też udowodnić, bo to jest ważne dla dystrybutorów, producentów, tych którzy dają pieniądze na polskie filmy, że nie trzeba robić jakiejś kichy, żeby ludzie poszli do kin. M am wielką wiarę w polską publiczność. Wydaje mi się, że trochę się zmieniło na lepsze. Ludzie poszli na „ Jesteś Bogiem” , „W ciemności” . . . Ja co prawda nie jestem Agnieszką Holland, a temat filmu nie jest tak legendarny jak Paktofonika, ale mamy przynajmniej nadzieję, że kobiety wykażą pewną solidarność. Będą chciały zobaczyć tę historię. Produkcję o sobie. A.K: Praca nad filmem zajęła ci cztery lata. Ostatni album wydałaś w 2009 roku…
1 2 www.detalks.pl
Bardzo się stęskniłam za muzyką i strasznie się cieszę, że udało mi zrobić nową płytę. Jestem też cały czas zdumiona, bo tak naprawdę jej nie planowałam. N apisałam muzykę do filmu i chciałam wydać soundtrack. N apisałam tylko jedną piosenkę, która promuje film (tytuł piosenki: „Dzień kobiet” – przyp. red. ). M iał być jeden utwór plus soundtrack i to wszystko. N o ale… Zostało mi dużo materiału, którego nie wykorzystałam w filmie. Szkoda mi było to zostawić, a wiedziałam, że nie będzie to pasować do żadnej mojej następnej płyty, bo w planach mam coś jazzowego, zbliżonego do „Tribute to Komeda” . Trochę materiału już nawet zrobiłam. A.K: Trochę? Tak z połowę powiedzmy. Planuję wydać ją na jesieni. A.K: Czekam z niecierpliwością. Problemem było tylko skąd wziąć teksty. Byłam już strasznie wyeksploatowana twórczo, czułam się kompletnie pusta w środku. I nagle, jak ten cały film się przewalił, festiwale się skończyły, przyszedł mi pomysł na concept album, żeby dalej iść w kierunku spraw kobiecych. Zwłaszcza, że ja się w nie bardzo zagłębiłam, dużo się dowiedziałam. Zaczęło mnie to boleć, uwierać. Doszłam do wniosku, że chcę powiedzieć więcej na ten temat. Zwróciłam się więc do Kasi Bratkowskiej – pisarki i działaczki. Ona mi właśnie wyszukała różne cytaty ciekawych kobiet. N apisała też kilka tekstów, a ja nagle dostałam takiego szumu, to mnie tak otworzyło, że płyta powstała w trzy tygodnie. A.K: Trzy tygodnie? N o… (śmiech) Dostałam takiego… jakiegoś… K.N: Szału? A.K: Twórczego? Tak! Codziennie pisałam piosenki, kompletnie na wariata! Ale to też nie jest tak, że totalnie nic nie miałam. M iałam tematy muzyczne, instrumentalne, które stanowiły jakaś bazę. Jestem bardzo dumna z tego krążka. To moja pierwsza płyta, która jest bardzo spójna. Bardzo ważne są w niej teksty. N ie popisuję się tu wokalnie, całość śpiewam szeptem. N ie chodzi o żadne ozdobniki, rozdzieranie szat, tylko o słowo. Każda piosenka opowiada o jakimś problemie. N ie ma utworów o błahych tematach. K.N: Rozstaniu, zdradzie... Jest piosenka dla mojej córeczki, o macierzyństwie, ustawie antyaborcyjnej, o kobiecie, która jest bita, ale wychodzi z roli ofiary i uczy się jak skończyć chory związek. Są też zabawne kawałki, takie jak „Baba za kierownicą” . Do tej pory moje płyty były niespójne: zarówno tematycznie jak i muzycznie. N atomiast ten
www.detalks.pl
13
album jest mega spójny! Całość opiera się na muzyce z filmu, dlatego jest tak „ przestrzennie” . To dla mnie powrót do korzeni, wychowywałam się na trip hopie: M assive Attack, Portishead, Everything but the Girl. . . To byli idole mojej młodości. A.K: Jesteś pierwszą reżyserką w Polsce, która stworzyła muzykę do własnego filmu. K.N: Zrobiłaś to po to, żeby twój film był jeszcze bardziej twój? To kino autorskie. Uważam się za artystę multimedialnego. (podchodzi kelner) KELNER: Bardzo panie przepraszam, ale tutaj była rezerwacja na 1 1 . 00
A.K: Już jest 11.00? My będziemy zaraz kończyć. K.N: A nie możemy się przesiąść? Przesiądźmy się, dobrze się rozmawia. (3 minuty później)
Pisanie muzyki do filmu było moją przemyślaną decyzją. Sprawdzałam jaka muzyka będzie pasowała do takiego typu kina i gdybym stwierdziła, że tam jest potrzebny klasyczny soundtrack zagrany przez orkiestrę symfoniczną, to bym się tego nie podjęła, tylko zleciła komuś, kto się na tym zna i siedzi w tego typu muzyce. Tutaj zupełnie coś takiego by nie funkcjonowało. Wiedziałam, jak chcę aby brzmiała. Robienie muzyki do filmu, to jest coś zupełnie innego - musisz zrobić muzykę której nie ma, która jest przezroczysta. Dużo się nauczyłam. Trochę było w tym też pobudek egoistycznych - spytałam siebie „ a dlaczego ktoś inny ma to robić?” K.N: Nie pomyślałaś, że już tak bardzo głęboko siedzisz w temacie i filmie, że ktoś „z zewnątrz” nadałby inny ton czy charakter muzyce? N o ale czemu miałby nadać inny charakter, skoro ja dokładnie wiedziałam jaki on ma być? Wzięłabym kogoś z zewnątrz i kazałabym mu zrobić tak, jak sama to zrobiłam. Tak by się skończyło. . . K.N: No spoko. Film sprawił ci przyjemność, muzyka też. A promocja? Tego nie cierpię (śmiech). K.N: Czyli najwyższa pora, żeby to wszystko się już skończyło? To jest jednak najcięższa praca, która wiąże się z ogromnym stresem. Z jednej strony to spełnienie moich marzeń, moment, na który bardzo długo czekałam. Ale to kosztuje dużo nerwów - wychodzisz do tłumu, ustawiasz się pod ten pręgierz publiczny. Spotykasz fajnych ludzi, takich jak wy, ale spotykasz też mnóstwo ludzi pełnych nienawiści. Trzeba sobie umieć z tym radzić. Z zewnątrz to może wyglądać bardzo różowo, ale mam teraz bardzo ciężki okres, nie mam okazji cieszyć się tym wszystkim. M oże za jakiś czas. . . N a razie jednak bardzo się stresuję. Zależy mi, żeby ludzie poszli na ten film. A.K: I żeby kupowali płytę. Tak, kurczę! N igdy nie miałam dużych wyników sprzedażowych, ale nie przeszkadzało mi to. Tym razem jednak mi zależy, żeby ludzie po nią sięgnęli. Bardzo dużo daję w niej od siebie, myślę, że ta płyta może pomóc. To nie jest
1 4 www.detalks.pl
błaha sztuka dla sztuki. K.N: Każdy jak coś robi, chce być doceniony. Puszczałam ten album dojrzałym kobietom i, ich zdaniem, on jest jak seans psychoterapeutyczny. N a piosence dla mojej córki, koleżanki, które mają swoje dzieci ryczą jak bóbr! (śmiech) A.K: Nie mogę się w takim razie doczekać… K.N: Dziecka? A.K: Zwariowałaś?! Jak płytę kupię! Jeszcze macie czas na dzieci (śmiech). A.K: Na razie karierę robimy. Dzisiaj debiut w magazynie, ciekawe jak nas klikać będą… N a pewno dobrze! K.N: Ty debiut masz za sobą. Nabrałaś rozpędu? Rozpęd mam straszny! Pomimo tego, że jestem totalnie zmęczona, to nie mam zamiaru czekać ani chwili, osiadać na laurach. Jeden scenariusz już napisałam, jeden treatment. . . K.N: Kiedy ty to robiłaś? Aaaa po nocach (śmiech). Ale ja nie robiłam tego sama, mam też współpracowników. Treatment, który mam napisany, jest do bardzo ważnego dla mnie filmu. M am nadzieję, że będzie to pierwszy w kolejności film, który wyreżyseruję. I robię jeszcze adaptację bardzo fajnej książki! A.K: Której? N ic nie zdradzę, bo mi buchną pomysł! M am kilka projektów. Zobaczymy, który wypali w pierwszej kolejności - na co dostanę pieniądze i tak dalej. Ogromnie się cieszę, że producenci są otwarci na rozmowy i ciekawi moich kolejnych pomysłów. A.K: A teraz przed tobą najcięższy tydzień. Ostatnie odliczanie… Już nie mogę spać po nocach. (śmiech) K.N: Ale potem będzie… A.K: Kolejny film! K.N: Koniec chciałam powiedzieć. Tak, zamknę to i się wreszcie skupię. Trochę też muszę pożyć normalnie, bo teraz nie mam życia w ogóle. Cały czas praca, praca, praca, praca. . . A.K: Przynajmniej wiem, że jeszcze się spotkamy i porozmawiamy. Albo o kolejnych filmach, albo płytach. M yślę, że na pewno! K.N: A w piątek idziemy do kina. A.K: I bierzemy ze sobą całą redakcję.
www.detalks.pl
15
polityzacja
Wojna w PO? Bzdury – mówi poseł Ireneusz Raś, szef małopolskiej Platformy Obywatelskiej. Rozmawiał Michał Wróblewski
16
www.detalks.pl
Pierwsza część rozmowy dostępna na naszej stronie internetowej.
MICHAŁ WRÓBLEWSKI: Rozmawialiśmy o przyjaźni, ale obaj wiemy, że nic tak nie łączy w polityce, jak wspólne interesy. Jedno jest pewne - waszym wspólnym interesem, Platformy jako całości, jest ujarzmienie prób wszczęcia rokoszu, buntu, otwartej wojny frakcji. Podział w PO to prosta droga do upadku w stylu AWS czy SLD. Nie boi się pan tego? IREN EUSZ RAŚ: To jest zagrożenie dla każdej partii, szczególnie tak dużej jak Platforma. To zagrożenie istnieje już od 2005 roku, kiedy PO stała się jednym z dwóch największych ugrupowań w Polsce. W mojej ocenie jednak premier Tusk bardzo dba, aby te dwie „nogi” w naszej partii – konserwatywna i liberalna – nie były budowane asymetrycznie. Żeby trzymały się w pionie. Ale dziś widzimy, że te dwie „nogi”, jak pan to określił, coraz bardziej się rozjeżdżają. W rzeczywistości wygląda to nieco inaczej. Przekaz medialny wykrzywia fakty. Ja raczej unikam komentowania medialnych doniesień. Staram się skupiać na komentowaniu tego, jak sprawy mają się w istocie. M y, członkowie Platformy, nie mamy problemów z wzajemną komunikacją - nawet z osobami, z którymi w poglądach się różnimy. Tym się charakteryzujemy. Szef klubu PO, Rafał Grupiński, powiedział niedawno w jednym z wywiadów: „na poziom liberalizmu konserwatystów wpływa to, z kim aktualnie rywalizują”. A więc panowie, rozumiem, skrajni cynicy? Rafał Grupiński nie jest moim politycznym mentorem. Pozwoli pan, że nie będę jego słów komentował. Szanuję go jako człowieka, ale nie zamierzam wchodzić w grę, którą najwidoczniej Rafał chce uprawiać. Ostatnio modną tendencją jest nadawanie politykom etykietek i zapisywanie ich do różnych frakcji. Pan jest, bo już się gubię... tuskowcem, schetynowcem, spółdzielcą? Uważam, że należę do grupy, która stabilizuje Platformę Obywatelską. W Platformie nie ma wojny. Śmieszą mnie narracje medialne próbujące wytworzyć wrażenie, iż Platforma się sypie. Od lat budujemy ugrupowanie stabilne. W regionach na przykład, sposób komunikowania się liberałów z konserwatystami jest na tyle rozsądny i pełen zaufania, że nietrudno nam jest wypracowywać te priorytety, które z punktu widzenia dbałości o modernizację Polski są najważniejsze. Ewentualne podziały wewnątrz naszego ugrupowania są odzwierciedleniem podziałów w społeczeństwie. Jesteśmy partią, która jest tego społeczeństwa odbiciem. Ważne, by umieć ze sobą normalnie rozmawiać. M imo różnic. I na kanwie tych różnic budować kompromisy, które służą Polsce. W mojej opinii nie idzie nam z tym najgorzej. Tak rozumiem dziś funkcjonowanie Platformy - partii budowanej na dwóch nurtach, budowanej przez wiele „rodzin” . Swoją drogą: sympatie i relacje prywatne, mimo oczywistych różnic w poglądach poszczególnych osób, również mają w polityce znaczenie. Na niedawnym wyjazdowym posiedzeniu klubu Platformy, premier powiedział, że jest liderem „bagna politycznego”. Bagno - to wasze naturalne środowi-
www.detalks.pl
17
sko? Premier użył, jak zapewne pan wie, pewnej parafrazy, metafory. Tutaj owo „ bagno” rozumiane jest jako centrum. Platforma na tle innych ugrupowań jest partią umiarkowaną. Gwarantujemy Polakom spokój, poczucie stabilizacji. Fakt, czasem – mówiąc żartobliwie - „ łapiemy się za głowy” , ale to normalne. Tak dzieje się w każdej partii. Minister Gowin na tym spotkaniu – wedle doniesień prasowych – ostro wystąpił przeciwko premierowi, twierdząc, że to sam Tusk odpowiedzialny jest za podrzucanie tzw. „szczurów” i rozniecanie tym samym konfliktów w partii. Pańskim zdaniem to premier dopuścił do konfrontacji wokół projektu pana posła Dunina? N ie sądzę. Za projekt w większym stopniu odpowiedzialny był ośrodek parlamentarny. Również za prowadzenie debaty przed głosowaniem nad związkami partnerskimi. Doprowadzono niestety do uwypuklenia różnic, które media tak ochoczo podchwyciły. Według mnie słowa wypowiedziane przez ministra Gowina pod adresem premiera nie mają uzasadnienia w faktach. A Jarkowi mocno zaszkodziły. To jest przejaw miażdżenia swojej pozycji w rządzie, czego – przyznaję – nie rozumiem. A ja mam wrażenie, że redukowanie polityki do światopoglądowych wojen jest dla premiera korzystne, bo przysłania problemy jego rządów: kryzys, bezrobocie, masowe odpływy młodych za granicę, regularny spadek naszego kraju w rankingach konkurencyjności i innowacyjności. Nikt o tym nie rozmawia. Ależ my chcemy o tym rozmawiać! I intensywnie działamy w zwalczaniu problemów występujących w obszarach, które pan wymienia. Tylko przy tej opozycji, opozycji skrajnie niedojrzałej… A już miałem nadzieję na rozmowę z politykiem Platformy, któremu całe zło tego świata nie kojarzy się z PiSem. Ale niech pan spojrzy - kogo mamy w tej opozycji? Po jednej i drugiej stronie? Zarówno PiS, jak i SLD wespół z Ruchem Palikota spychają nas do tych tematów, które umownie nazywa się „ zastępczymi” . M y nie generujemy konfliktów w polskiej polityce. Palikot wam wymyśla konflikty? Gość, który ma 40 posłów w Sejmie? Panie pośle… Proszę się zastanowić - jakie projekty najczęściej kierowane są do Prezydium? Wpycha się tam lewica, zarówno ta „ stara” , postkomunistyczna w postaci SLD, i ta niby nowa, „ barbarzyńska” lewica, której reprezentantem jest Janusz Palikot. To ta opozycja właśnie zajmuje się w kółko tematami zastępczymi, a potem krzyczy, że my, jako partia rządząca, musimy się nimi zająć. M edia w rytm przekazów opozycji twierdzą, że Platforma Obywatelska odwraca uwagę od problemów. A my mamy się czym chwalić: choćby ostatnim zastrzykiem pieniędzy otrzymanym z budżetu Unii. Bo to są pieniądze, które mogą de facto zapewnić rozwój modernizacyjny Polski, a także zwiększyć bezpieczeństwo na rynku pracy, czego skutki będą już widoczne na początku 2014 roku.
18
www.detalks.pl
Już? Opozycja nam przeszkadza, podsyca konflikty, rozbudza emocje. M y chcemy rozmawiać z Polakami o sprawach dla nich ważnych. N iektórzy śmieją się z „ zielonej wyspy” , a my naprawdę przeprowadzamy Polskę przez kryzys suchą stopą. Opozycja bezustannie wpycha nas w tematy zastępcze, bo chce nas podzielić. Ale z drugiej strony, ja te działania opozycji po części rozumiem. To jest w pewnym sensie naturalne: każda partia chce przejąć władzę, przez co wali w rząd, jak może. A my musimy się przed tym bronić. Robić wszystko, by tych podziałów unikać. Ważni ludzie w Platformie, tacy jak Grzegorz Schetyna czy Jarosław Gowin, powinni o tym pamiętać. N ie możemy pozwalać spychać się w obszar tematów zastępczych. N awet badania sondażowe pokazują, że Polacy są już zmęczeni debatowaniem w kółko o tym samym. Społeczeństwu te tematy są obojętne. „Tchórze”, „oszuści”, „egoiści”. Po głosowaniu w sprawie związków partnerskich ludzie dotąd was popierający, którym „te tematy” nie są obojętne, nie mieli skrupułów odwrócić się od was plecami. Deklaracje typu „już nigdy więcej na Platformę” to dziś norma. Nie szkoda panu? Dobrze, że pan do tego nawiązał. Bo to pokazuje, że tolerancja wobec ludzi o innych poglądach nie jest problemem konserwatystów. Problem nietolerancji leży po drugiej stronie. Po stronie tych, którzy ową nietolerancję zarzucają nam. A jest kompletnie odwrotnie. Trudno jest w takiej sytuacji o rozsądny, spokojny dialog. Przejął się pan słowami pani Agnieszki Holland? To niewątpliwie wybitna artystka… …która jest jednym z głównych reprezentantów środowiska, którego poparcie Platforma, odkąd pamiętam, zawsze miała zapewnione. M yślę, że owo środowisko, szeroko rozumiane elity, nie odwróciły się od Platformy. Deklaracja pani Holland jest jej osobistą opinią. Ale jej głos zabrzmiał mocno, do słów pani Holland odniósł się nawet premier. Nie ma co ukrywać: odrzucenie przez konserwatystów – w tym także przez pana – projektów dotyczących związków partnerskich, wywołało taką burzę, jakbyście co najmniej naruszyli jakiś system, złamali zasady demokracji.
www.detalks.pl
19
To jest opinia naszych oponentów. Powtarzam: opinia pani Holland jest opinią jednostki. A ataki na nas są i będą. Jesteśmy politykami. A politycy są skazani na krytykę. Pan premier chyba mocno przestraszył się tej krytyki, skoro stanął w obronie Holland i jej córki przed żałosnym atakiem ze strony posła Niesiołowskiego. Stefan N iesiołowski nieco zagalopował się w swojej opinii. Pan premier chciał pokazać, że mimo iż jesteśmy w sposób często bezwzględny atakowani, to jednak wymaga się od nas czegoś więcej - dbałości o najwyższe standardy. Według mnie tylko z tego powodu pan premier wstawił się za panią Holland. Atak Stefana N iesiołowskiego był ostry. Za ostry. Nie odnosi pan wrażenia, że pewne środowiska, skupione – mówiąc generalnie - wokół tzw. „idei obyczajowego postępu”, jak mawia nasza prawica, chcą – lub de facto już to robią - nadawać ton waszej partii, współdecydować o jej linii ideowej? Zawsze tak jest, że istnieje jakiś mocny ośrodek, który chciałby wpływać na pewne posunięcia partii, która akurat jest przy władzy. Zresztą podobnie jest z mediami, które nierzadko próbują wymuszać na nas pewne decyzje. Kiedy oglądam audycje lub czytam teksty Tomasza Lisa, to zastanawiam się, gdzie podział się ten człowiek, który 10 lat temu wydał książkę „Co z tą Polską?” Dziś pan redaktor Lis stara się wprowadzać w swojej publicystyce narracje, które burzą mój pogląd na jego osobę. Zawsze myślałem o nim jako o człowieku bliskim jakiejś szlachetnej idei. Być może dlatego, że kiedyś sam chciał wejść na drogę polityki? Przecież mówiło się swego czasu o tym, że chce zostać prezydentem. M oże teraz pan redaktor Lis chce wylansować się na nowo? Wstępniaki pana redaktora wyglądają czasem jak orędzia do narodu, to prawda. Też mam takie wrażenie. Uważam, że pan Lis przekracza czasem granice dobrego smaku. Kreuje pewne wizje, które chce potem narzucać odbiorcom. Dziennikarz nie powinien nikomu narzucać swoich poglądów. A te poglądy, jeśli chodzi o pana redaktora, bardzo często się na przestrzeni lat zmieniały. Powiedziałbym wręcz, że zmieniały się podobnie jak u Janusza Palikota, który z pozycji konserwatywnych przeszedł na stronę skrajnego antyklerykalizmu. Tomasz Lis Palikotem polskiego dziennikarstwa. Odważne porównanie. A nietrafne? Ma pan poczucie, że odebraliście lewicy spokój, pewność siebie? Zwolennicy związków partnerskich mieli okazję wyłożyć wszystkie swoje argumenty na stół. M ożemy je dziś przeanalizować. Co z tego wynika? Praktyczne
20
www.detalks.pl
wnioski, które z tych argumentów płyną, odnośnie kwestii pochówku, dziedziczenia, wiedzy na temat stanu zdrowia partnera, pozwalają dojść do prostej konstatacji - wszystko to można dziś prawnie unormować. Bez wchodzenia w konflikt w Konstytucją. Nie zdaniem lewicy. Wzburzenie wywołują argumenty konserwatystów sprowadzające swoje decyzje do kwestii sumienia. Jak ważne, istotne jest sumienie w życiu - wiemy. Ale czy powinno być ono instrumentem w polityce? N ie można polityka odciąć od sumienia. Polityk bez sumienia… To polityk bez „substancji”? Chyba można tak powiedzieć. Polityk bez poglądów to polityk niewiarygodny. Istnieje całe mnóstwo różnych wrażliwości. Szanuję każdą z nich. Ja mogę jedynie polemizować z liberałami i przekonywać ich, by swoją wrażliwość zrewidowali, zastanowili się nad swoimi poglądami. To wszystko. N ie można z przekonaniami ludzi walczyć mieczem. A jeśli chodzi o związki partnerskie i Konstytucję - to Ustawa Zasadnicza wyznacza pewien sposób myślenia narodu. To de facto naród tę Konstytucję ustanowił, a w niej jest zapisane: rodzina, rodzina i jeszcze raz rodzina. To jest ważne. N ajważniejsze. „Zadaniem państwa jest roztropne wspieranie rodziny i tradycyjnych norm obyczajowych, służących jej trwałości i rozwojowi”. Dziś należałby tę deklarację ze statutu Platformy przeredagować? Jestem wierny tej deklaracji. Odpowiadam sam za siebie. Podczas głosowań nigdy się jej nie przeciwstawiłem. Przykre jest patrzeć, jak pan premier ignoruje was jako klub. Czy przed głosowaniem 25 stycznia premier przekonywał państwa do podniesienia ręki za projektem pana Dunina? Sprawa była dyskutowana z szefem klubu, Rafałem Grupińskim? Czy jedyną próbą zachęty za głosowaniem był tweet wysłany przez Donalda Tuska ze szpitala? Z premierem nie było na ten temat rozmów. Klub omawiał tę kwestię standardowo. Standardowo, czyli tak, żeby się nie dogadać. Standardowo, czyli w sposób, który redukowałby konieczność toczenia wokół tych kwestii jakichś większych dyskusji. Grupiński sam ze sobą dyskutował? Dyskusje wokół tego były raczej formalne. Kwestia związków partnerskich była omawiana na spotkaniach w sprawach bieżących, gdzie nie było sposobności poświęcić tej kwestii wiele czasu. Ale szef klubu na pewno miał wiedzę o tym, że nie wszyscy akceptują jego propozycje załatwienia tej sprawy. Panie pośle, premier Tusk boi się konserwatystów, że każe im – bo prośbą tego raczej nazwać nie można – spotykać się pod jego skrzydłami, w siedzibie KPRM? N ie, to jest zupełnie inna kwestia. Brał pan udział w tych słynnych spotkaniach prawego skrzydła Platformy? N ie, nie brałem.
www.detalks.pl
21
Bo organizował je minister Gowin. W tych spotkaniach nie brało udziału wielu konserwatystów. Wynikało to z jakichś osobistych animozji? N ie, chodziło między innymi o to, by nie być wplątywanym w jakiejś frakcyjne gry. To wykończyło AWS, o czym już pan wspominał. Jeżeli będziemy się zamykać w jakichś małych salkach i sami ze sobą dyskutować oraz wzajemnie przytakiwać, to, niestety, ale wówczas wszyscy będziemy odpowiedzialni za proces rozsadzania Platformy od środka. Jestem zdecydowanym zwolennikiem spotkań otwartych, gdzie wszyscy mogą ze sobą na równych prawach rozmawiać. N a tym polega budowanie jedności. Propozycję premiera uważam za trafną. Życzę sobie, żeby kolejne spotkania nie były jednak przez nikogo nagrywane. Później relacjonują to media, często w wykrzywionym świetle. Widać, że premierowi coraz trudniej zapanować nad partią. Dlatego zdecydował się ponownie kandydować na jej szefa? Uważam, że powtórna chęć startu Donalda Tuska na przewodniczącego Platformy jest dobra dla partii. Z prostego powodu: Tusk uosabia centrum Platformy. Spaja ją, łączy. Gdyby Platformę przejął Grzegorz Schetyna, pociągnąłby ją w dół. Do 10 proc. poparcia. Obawia się pan tego? Schetyna raczej rzuci premierowi rękawicę. Zwiera szeregi, liczy szable, jesienią uderzy. Schetyna nie ma wyjścia. Od czterech lat marzy o władzy w partii. Pełnej władzy. Zresztą daje temu wyraz w różnych wypowiedziach. Jego dążenia i zamiary można wyczytać między wierszami. Czyli pana zdaniem Platformy nie stać na przewodniczącego Schetynę. Sam Schetyna natomiast twierdzi, że pańską partię stać na dwóch kandydatów. Jego zdaniem trzecich z kolei wyborów nie da się wygrać jednoosobowo. Jeśli Grzegorz Schetyna nie podejmie walki, a dla większości członków Platformy jest jasne, że ją podejmie (wszak wiele lat się do tego przygotowywał), to straci w oczach ludzi w większym stopniu, niż w sytuacji, gdyby te wybory przegrał. Casus wyborów w PSL-u pokazał, że działacze potrafią być nieprzewidywalni. Ot, członkowie Platformy będą chcieli sprawić pstryczka w nos Tuskowi, a tu nagle objawi się im przewodniczący Schetyna. Schetyna nie jest przygotowany do objęcia sterów w partii. Jesteśmy wielką formacją polityczną. Pod przewodnictwem Schetyny poszlibyśmy w stronę ugrupowania liberalnego, mającego nie więcej niż 7-12 proc. poparcia w wyborach. Byłoby to zamknięciem się Platformy wyłącznie na jedno środowisko. Dla konserwatystów nie byłoby w tej partii miejsca, tak sądzę. Dotychczasowe działania Schetyny nie pozwalają mi myśleć inaczej. Nie jest tak, że przez to, że kolejne wybory na szefa PO będą wyborami powszechnymi, Schetyna jest z góry skazany na porażkę? Czy jest skazany? N ie wiem. M usi walczyć. I będzie walczył. Choć twierdzę, że jego szanse nie są duże. N ie wierzę, że pokona Tuska.
22
www.detalks.pl
Zarząd partii z entuzjazmem przyjął decyzję premiera? N ie komentowaliśmy tego. Czyli premier was nie zaskoczył. Pierwotnie oświadczenie premiera w sprawie jego startu w wyborach planowane było na wiosnę. Dobrze, że pan premier przyspieszył tę decyzję. Rzekome wojny frakcyjne, a w istocie wyłącznie naturalne różnice światopoglądowe w partii między liberałami a konserwatystami, są tylko przykryciem rozpoczętej właśnie walki o przywództwo w Platformie. Przed nami nowe, wewnętrzne wybory. Zamiary rzucenia premierowi rękawicy przez Schetynę są wyrazem jego przekonań i autentycznej wiary w zwycięstwo, czy wyłącznie wyrazem konieczności spełnienia oczekiwań? On na pewno w to wierzy… Schetyna powiedział niedawno, że nie jest dobrym rozwiązaniem łączenie funkcji Prezesa Rady Ministrów z funkcją przewodniczącego partii. Wzruszająca jest ta troska, przyzna pan. N a pewno (śmiech). A mówiąc poważnie - Schetyna chce poprzez start w wyborach, a docelowo poprzez uzyskanie relatywnie dobrego wyniku, zwiększyć swoje wpływy w partii. Już to robi. Wychodzi z pieczary. Polityk o takim temperamencie chciałby niewątpliwie więcej. Schetyna ma duże ambicje. Pan był podobno jednym z tych pielgrzymujących, którzy namawiali premiera, by wystartował. Byłem i jestem zwolennikiem startu Donalda Tuska na przewodniczącego. Tylko on utrzyma tę partię na poziomie 30-40 procent. Gdyby nie Tusk, bylibyśmy partią kanapową. Co pan sądzi o ostatnich zmianach w rządzie? Pytam, bo zastanawia mnie, czy kolejne decyzje premiera Tuska nie wzbudzają w politykach Platformy frustracji. Do rządu dołączają kolejne osoby, które do partii nie należą, bądź należą do niej od niedawna, jak choćby awansowany ostatnio na wicepremiera minister Rostowski czy nowy szef Kancelarii Premiera Jacek Cichocki, w PO od 2009 roku. Resort MSWiA objął Bartłomiej Sienkiewicz. Proszę pana, w polityce należy być cierpliwym. Polityk, który nie jest cierpliwy, przegrywa. W Platformie jest paleta osób, które mogłyby być naprawdę bardzo dobrymi ministrami. Mówi pan o sobie? A czy ja wyglądam na sfrustrowanego? (śmiech)
www.detalks.pl
23
Nie, raczej na kogoś, kto się bardzo spieszy! Już kończymy, ostatnie pytanie załapie się pan na letnią rekonstrukcję rządu? N a tym etapie nie mam takich ambicji. Przyzna pan - ministerstwo sportu kusi. N a razie mam inne plany… Zapewne pamięta pan przebieg ubiegłorocznego spotkania klubu parlamentarnego PO w Jachrance. Pamiętam. Premier zapytał wówczas wszystkich - „co nas jeszcze łączy oprócz władzy?”. No właśnie, panie pośle: co was dziś jeszcze łączy oprócz władzy? N a pewno łączy nas wspólny bagaż doświadczeń, które przez lata zbieraliśmy jako partia. Łączy nas nadrzędny cel, jakim jest modernizacja Polski. Łączy nas zasada mówiąca, że umiar jest lepszy niż zła emocja, która szarpie dziś polską polityką. Emocja występująca od lewa do prawa. Ten bagaż doświadczeń nie zrobił się ostatnio zbyt ciężki, żeby dojechać z nim do kolejnych wyborów? O to jestem spokojny. Kończymy? Kończymy. Sam pan rozumie - pierwszy piątek miesiąca. M uszę zawieźć córkę do kościoła.
24
www.detalks.pl
Benedykt XVI nie przepadał za mediami. Rozmawiał Kuba Dobroszek
26
www.detalks.pl
KUBA DOBROSZEK: O rezygnacji Benedykta XVI po raz pierwszy przeczytałem na Twitterze, dopiero później informacja pojawiła się we wszelakich mediach. Podejrzewam, że we Włoszech było podobnie. M ARCO TOSATTI: Oczywiście większość Włochów o decyzji Ojca Świętego dowiedziało się z telewizji i Internetu. M omentalnie zaczął funkcjonować również przekaz ustny – ktoś się dowiedział o rezygnacji, więc przekazywał informację dalej, czy to kolegom w pracy, czy w szkole. Włoskie media od razu podzieliły się na dwa obozy – pierwszy jako powód decyzji podaje wątłe zdrowie papieża. Drugi – problemy polityczno-strukturalne np. sprawa Vatileaks. Która wersja, pańskim zdaniem, jest bliższa prawdy? Sądzę, że chodzi głównie o kłopoty zdrowotne, o których wiedziałem, ale obiecałem nie pisać. Od zeszłego roku, kiedy lewe oko Ojca Świętego stało się niemal całkowicie niesprawne, pojawiło się wiele innych komplikacji: Benedyktowi XVI wszczepiono bypassy, natomiast problemy z ciśnieniem krwi okazały się na tyle poważne, że papież musiał zapomnieć o długich podróżach samolotem. Również prawe biodro i kolano odmawiało posłuszeństwa – Ojciec Święty nie mógł spać, dodatkowo nie chciał przyjmować żadnych leków. Benedykt XVI wielokrotnie powtarzał swoim bliskim, że czuje jak odchodzą mu siły. . . N iestety jest to bardzo przykre – dawniej Ojciec Święty bardzo długo spacerował po watykańskich ogrodach, pod koniec pontyfikatu, po kilku krokach musiał siadać na ławce, odpoczywać. Rano ciężko było mu podnieść się z łóżka, bo od wczesnych godzin czuł zmęczenie. . . Czyli problemy polityczno-strukturalne nie miały żadnego wpływu? N a pewno pogorszyły sytuację, przede wszystkim z psychologicznego punktu widzenia. Jednak wydaje mi się, że główną przyczyną rezygnacji był zły stan zdrowia. Przeciętny Włoch podziela pańską opinię? Wie pan, sprawa Vatileaks jest taka bardziej „filmowa” . . . No tak... Oczywiście poruszamy się w sferze domysłów, nie posiadam dokładnych badań. Poznamy kiedyś rzeczywisty powód? A może jest nim, tak jak pan mówi, zdrowie i nie ma co doszukiwać się teorii spiskowych, ukrytych znaczeń? N ie mamy powodów, by nie wierzyć Benedyktowi XVI, który mówił, że „nie jest
www.detalks.pl
27
już sprawny” , „nie ma sił do wypełniania swoich obowiązków” . Ojciec Święty na pewno nie chciał zaszkodzić Kościołowi. A czy będzie miał siły doradzać przyszłemu papieżowi? Myśli pan, że taka sytuacja może w ogóle mieć miejsce, że kolejny Ojciec Święty będzie pytał o opinię swojego poprzednika? N ie wykluczam takiej współpracy. Jestem pewien natomiast, że Ratzinger nie będzie wychodził z inicjatywą w tej kwestii, wszystko będzie zależało od przyszłego papieża. Włoskie media przestały już pisać o pontyfikacie Benedykta XVI, zajęły się przyszłością. Oprócz współpracy, o której wspomniał pan przed momentem, sporo mówi się także o możliwości zakazania rezygnacji kolejnym papieżom. N ie sądzę, aby zabronienie rezygnacji stało się faktem. N ależy pamiętać, że zapis umożliwiający zrzeczenie się urzędu funkcjonuje w prawie kościelnym od bardzo dawna. Papież Pius XII gorączkowo zastanawiał się nad rezygnacją, podobnie jak jego następcy – Jan XXIII, Paweł VI, a nawet Jan Paweł II. Myślę, że od momentu rozpoczęcia konklawe, rozważania te zejdą na drugi, trzeci plan. Media skupią się przede wszystkim na przebiegu głosowania, ewentualnym następcy. To konklawe będzie zupełnie inne od poprzedniego! Ze względu na brak okresu żałoby? Też, ale jest inny główny powód. Tym razem lista papabile, czyli najbardziej możliwych kandydatów do objęcia Tronu Piotrowego jest wyjątkowo długa. Osiem lat temu tak naprawdę tylko kard. Ratzinger był w stanie unieść ciężar dziedzictwa swojego poprzednika, Jana Pawła II. A wiemy jak wyjątkowe dziedzictwo pozostawił po sobie polski papież. Ciężko przewidzieć wynik rozpoczynającego się konklawe. Jacy są pańscy faworyci? M ogę wymienić co najmniej kilku: Angelo Scola – arcybiskup M ediolanu, Odilo Scherer z Sao Paulo, arcybiskup N owego Jorku Timothy Dolan, arcybiskup Bostonu Sean Patrick O'M alley, Kanadyjczyk M arc Oullet, kard. Cipriani – arcybiskup Limy, M alcolm Rajith z Kolombo, prymas Węgier Peter Erdo. . . Rzeczywiście długa ta lista... A to jeszcze nie koniec. N ie żartowałem mówiąc, że naprawdę ciężko jednoznacznie stwierdzić, którego spośród siebie wybiorą kardynałowie. Włosi będą wyjątkowo żarliwie śledzić doniesienia prasowe związane z konklawe? Czy może ograniczą się do tych najważniejszych wiadomości? Włochów bardzo interesują kwestie związane z papiestwem, Watykanem. Od momentu ogłoszenia rezygnacji, czujnie przyglądali się poczynaniom Kurii Rzymskiej, kongregacjom kardynałów. Oczywiście informacje docierały z różnych źródeł – prasa, radio, telewizja, ale także Twitter czy Facebook. Twitter jest popularnym środkiem komunikacji dla włoskich publicystów zajmujących się tematami wiary i Kościoła? Jasne, że tak! Sam posiadam tam konto, podobnie jak wielu moich kolegów. To
28
www.detalks.pl
wyjątkowo użyteczne medium, staje się coraz bardziej popularne. Nawet Benedykt XVI posiadał konto na Twitterze. Jak Ojciec Święty radził sobie z mediami? M yślę, że ustępujący papież nie darzył ich ogromną sympatią. . . Trudno mówić też o jakimś wielkim zaufaniu do środków masowego przekazu. Podam przykład, najbardziej oczywisty – na ogłoszenie jednej z najważniejszych informacji w historii Kościoła, Benedykt XVI wybrał bardzo małą ceremonię. Decyzję ogłosił „ en passant” , po łacinie, czyli w języku raczej średnio dobrze znanym przez ludzi mediów! Jan Paweł II znacznie bardziej doceniał siłę „czwartej władzy”. Papież-Polak był niesamowicie medialnym człowiekiem. Doskonale rozumiał działanie środków masowego przekazu, potrzebował ich do niesienia swojego przesłania całemu światu. M oim zdaniem Benedykt XVI poświęcał mediom zbyt mało uwagi. Jaki kierunek tej współpracy może nadać przyszły papież? A kto nim zostanie? (śmiech) Pogdybajmy jeszcze trochę. M ożna domniemywać, że kolejny Ojciec Święty nieco mocniej skupi się na roli mediów. A co do innych działań – kardynałowie już dość jasno wyrazili swoje pragnienie, aby następca Benedykta XVI zreformował nieco najwyższe szczeble władzy kościelnej. N iemiecki Biskup Rzymu bardzo chciał tego dokonać, ale niestety zabrakło mu sił. Marco Tosatti - pisarz, watykanista włoskiego dziennika La Stampa
www.detalks.pl
29
Okazuje się, że papieży też można oceniać. Rozmawiał Kuba Dobroszek
30
www.detalks.pl
KUBA DOBROSZEK: Czy tak specyficzny urząd jakim jest papiestwo, możemy w ogóle ocenić? AN DREA TORN IELLI: M yślę, że tak! Pontyfikat Benedykta XVI był dobrym pontyfikatem, przede wszystkim ze względu jakość przekazu niemieckiego papieża, który był w stanie przedstawiać religię katolicką w dobrym świetle. A wiemy, że nie było to łatwe – wizerunek papieża w mediach był, delikatnie mówiąc, nie najlepszy. Choć z drugiej strony, podczas papieskich pielgrzymek, choćby do Wielkiej Brytanii czy Francji, mnóstwo ludzi reagowało entuzjastycznie na spotkanie z Benedyktem XVI – słuchali go, starali się zrozumieć przesłanie tego wyjątkowo skromnego człowieka. Wspomniał pan o tym nie najlepszym wizerunku w mediach. Czy seksskandale i Vatileaks były największym problemem papieża? N ie chciałbym w tym miejscu mówić o problemach papieża, bo to nie najlepszy czas. Warto natomiast podkreślić, że najpierw jako kardynał Ratzinger, a później jako Benedykt XVI, papież toczył bardzo ciężką walkę z wszelkimi skandalami i pedofilią. Powinniśmy o tym pamiętać. Zostawmy w takim razie problemy, a skupmy się na tych pozytywnych, ważnych momentach tego pontyfikatu. Papież Benedykt XVI wyjątkowo umiłował sobie najmłodszych. Wystarczy wspomnieć spotkanie na Placu Św. Piotra z października 2005r. - wzięło w nim udział ok. 150 tys. dzieci, które w tamtym roku po raz pierwszy przystąpiły do sakramentu komunii św. Po Liturgii Słowa, Ojciec Święty odpowiedział na pytania siedmiorga dzieci, a następnie przewodniczył adoracji eucharystycznej. Pamięta pan jakieś pytania? Oczywiście! N p. czy papież pamięta dzień swojej pierwszej komunii św albo dlaczego warto przyjmować ten sakrament także w dni powszednie, nie tylko w niedziele i święta. To było naprawdę niesamowite spotkanie. Zresztą Benedykt XVI, podobnie jak Jan Paweł II, wbrew pozorom nie bał się konfrontacji – bardzo chętnie spotykał się z ludźmi, księżmi, a nawet więźniami i odpowiadał na ich wątpliwości. Jednak w przeciwieństwie do Jana Pawła II, co oczywiście było podyktowane wiekiem, podróżował znacznie mniej. Tak, ale nie warto zapominać o jego pielgrzymkach – Afryka, Izrael, M eksyk, Wielka Brytania, Francja. . . Trochę tego było. Ale również w samych Włoszech miało miejsce wiele istotnych wizyt, jak choćby ta, gdy Benedykt XVI odwiedził rzymską synagogę. Natomiast za cel swojej pierwszej oficjalnej zagranicznej pielgrzymki wybrał Polskę. Benedykt XVI nie krył swojej sympatii do naszego narodu. Przede wszystkim nie krył swojej ogromnej sympatii do Jana Pawła II, z którym przecież się bardzo długo przyjaźnili i współpracowali. M yślę, że to właśnie Karol Wojtyła zaszczepił w Ratzingerze miłość do waszej ojczyzny oraz nauczył go odpowiednio doceniać Polskę. Dlatego polskie media były raczej przyjazne Benedyktowi XVI, choć oczywiście
www.detalks.pl
31
nie w takim stopniu jak Janowi Pawłowi II. Z kolei w Niemczech, przepraszam za wyrażenie, „ich papież” był wyjątkowo często krytykowany. Sytuacja polityczno-kulturowa w Polsce, znacznie różni się od sytuacji u waszych zachodnich sąsiadów. Jan Paweł II jest dla was symbolem walki o pokój, był ostoją podczas trudnego i bolesnego okresu komunizmu. Benedykt XVI wstąpił na Tron Piotrowy w dużo spokojniejszych czasach. Zastanawiał się pan kiedyś w jakiej kondycji byłby obecnie Kościół, gdyby w tych „dużo spokojniejszych czasach”, Tron Piotrowy objął ktoś inny? To bardzo trudne pytanie, sam pan dobrze wie, że historii nie należy oceniać w kategoriach „ co by było, gdyby. . . ” Jedyne czego możemy być pewni to tego, że pod kierownictwem innego papieża, Kościół byłby w zgoła innym stanie. Lepszym, gorszym – niestety nie posiadam kompetencji, by stwierdzić jednoznacznie. Posługa Benedykta XVI miała być pontyfikatem przejściowym, jednak w rzeczywistości stało się inaczej – Ojciec Święty urzędował osiem lat, był zaangażowany w najważniejsze kwestie i współpracę z kardynałami z najbliższego otoczenia Jana Pawła II. Popkultura lubiła Benedykta XVI? Raczej tak. N iemiecki papież co prawda nie fotografował się w okularach Bono, jak to miał w zwyczaju Jan Paweł II, ale to nie znaczy, że świat popkultury nie darzył go sympatią. Poza tym jest wiele innych zabawnych zdjęć, z których wyłania się bardzo ciepły obraz Benedykta XVI – choćby fotografie w różnych kapeluszach. I nie zapominajmy, że ustępujący Ojciec Święty był pierwszym papieżem obecnym na Twitterze. Twitter to odpowiednie miejsce dla papieża? To oczywiście zależy od użycia, Benedykt XVI radził z nim sobie całkiem sprawnie. Pragnę przypomnieć, że większość najważniejszych sentencji Jezusa, zawartych w Ewangelii, liczy sobie mniej niż 140 znaków. To chyba o czymś świadczy! (śmiech) Andrea Tornelli - pisarz, watykanista, publicysta włoskiego dziennika La Stampa, współtwórca wpływowego portalu Vatican Insider
32
www.detalks.pl
Angelo Scola 7:2 - Francis Arinze 5:1 - Marc Ouellet 13:2 Oscar Rodriguez Maradiaga 10:1. Rozmawiał Kuba Dobroszek KUBA DOBROSZEK: Gdy rozmawialiśmy kilka dni temu, powiedział pan, że kursy i przewidywania dotyczące następcy Benedykta XVI wyszły, najprawdopodobniej, od włoskiej bukmacherki, która, siłą rzeczy, jest najbliżej tematu. Sądzi pan, że znajdują się tam specjalne oddziały zajmujące się tylko i wyłącznie przewidywaniami dotyczącymi Watykanu? GRZEGORZ DYL: N ie wydaje mi się, żeby jakikolwiek bukmacher na świecie tworzył specjalną komórkę poświęconą wyborowi nowego papieża. N ie wykluczam, że korzystają z czegoś więcej niż tylko relacje medialne, sondując w jakiś sposób nastroje wśród wybierających, czyli kardynałów. Samo określenie kursu na poszczególnych kandydatów jest tylko początkowym elementem sztuki bukmacherskiej. Taki pierwotnie ustalony kurs, czasami nawet nie najlepiej oszacowany, podlega później przecież, wraz z wpływami pieniędzy od obstawiających, dokładniejszej „obróbce” . Rozumiem, że procedury ustalania kursów na, dajmy na to, imię przyszłego papieża są podobne? Wystawienie kursu zawsze musi być poprzedzone analizą. Gdybym ja był odpowiedzialny za przewidywania dotyczące imienia – choć przyznaję, wydaje mi się to zadaniem karkołomnym – zacząłbym od przeglądu tego, jakie imiona wybierali poprzednicy, może doszukiwałbym się pewnych prawidłowości. N o i nastawiałbym uszu w kierunku Watykanu. . . Czy w przeszłości typy bukmacherów pokładały się z ostatecznym wynikiem? I nie chodzi mi tylko o zakłady dotyczące papiestwa, bo taka sytuacja zdarzyła się defacto raz, ale także np. przyszłego prezydenta. Jeżeli chodzi o zakłady parlamentarne, to przygotowanie oferty kursowej jest jednak zdecydowanie łatwiejsze, przede wszystkim dzięki możliwościom wykorzystania sondaży przedwyborczych – zarówno tych ogólnodostępnych, jak i zlecanych na zamówienie bukmachera. W przypadku wyborów politycznych, zdecydowanie większa jest również dostępność do informacji ułatwiających oszacowanie szans startujących w wyborach. W Watykanie wiele rzeczy omawianych jest jednak za szczelnie zamkniętymi drzwiami. Wracamy do tego nadstawiania uszu.
www.detalks.pl
33
Dokładnie tak. Bukmacherzy przewidują, że będzie to największe pozasportowe wydarzenie, jakie kiedykolwiek obsługiwali. Skąd takie przeświadczenie i dlaczego popularnością może przebić choćby ostatnie konklawe, bezpośrednio związane ze śmiercią ulubieńca mediów – papieża Jana Pawła II? N ie wiem, skąd takie przekonanie i jacy bukmacherzy dokonali oceny. Osobiście nie sądzę, aby wybór papieża, oczywiście tylko w kategoriach zakładów bukmacherskich, można było traktować jako coś więcej niż „ ciekawostkę” . W naszej firmie zainteresowanie graczy było, delikatnie mówiąc, bardzo ograniczone. Dlatego przyjmowaliście zakłady tylko do 28 lutego? M iędzy innymi. Ale nie wykluczamy, że wrócimy do tego w najbliższym czasie. Cały czas obserwujemy, co dzieje się na tym „niecodziennym rynku” . Już w trakcie trwania konklawe, kiedy zainteresowanie wyborem nowego papieża osiągnie punkt kulminacyjny, najprawdopodobniej umożliwimy zainteresowanym postawienie na swojego faworyta. Kto jest u państwa faworytem? Angelo Scola – za każdą postawioną złotówkę można wygrać 3, 50zł. Zwycięstwo Lance'a Armstronga, jak to ma miejsce u innych bukmacherów, również będzie można obstawić? Takie abstrakcyjne typy są tylko po to, by wywołać zainteresowanie mediów. Jednak naszym zdaniem jest to mało poważne, zwłaszcza jeśli chodzi o tak szczególne wybory. Czy Polacy lubią brać udział w zakładach dotyczących takich szczególnych wyborów? Jak już wspomniałem, wybory papieskie, przynajmniej na razie, nie cieszyły się u nas szczególnym powodzeniem. Zupełnie inaczej rzecz ma się z zakładami związanymi z polityką, które mają zaskakująco duże grono sympatyków! Choć może to wynika też z tego, że u nas wszyscy znają się na sporcie i właśnie na polityce. I każdy może – lepiej lub gorzej – tę wiedzę wykorzystać. Mają państwo specjalne zespoły, które zajmują się tylko i wyłącznie pozasportowymi wydarzeniami? Pracują u nas eksperci w dziedzinie zakładów dotyczących obstawiania eventów związanych z rozrywkowymi programami telewizyjnymi typu „X-Factor” czy kiedyś „Taniec z gwiazdami” . M yślę, że bukmacherzy generalnie więcej uwagi poświęcają właśnie takim, stałym lub cyklicznym, wydarzeniom, cieszącym się zainteresowaniem konkretnego segmentu ich firm. Kiedy bukmacherzy zaczęli przyjmować zakłady na tego typu wydarzenia?
34
www.detalks.pl
To funkcjonuje właściwie od zawsze! M imo, że w ofercie zakładów zdecydowane pierwsze miejsce zajmuje sport, to dobry bukmacher nie powinien pomijać żadnego wydarzenia społeczno-finansowo-kulturalnego, o wynik którego można się założyć i które budzi ogólne zainteresowanie. Wszystko oczywiście w granicach dobrego smaku, no i aktualnie obowiązujących przepisów prawa. W tej działce należy upatrywać przyszłość bukmacherów? Może jakaś firma specjalizująca się tylko i wyłącznie w zakładach pozasportowych? N a to chyba jednak nie ma szans. . . M oim zdaniem, wydarzenia sportowe są najlepszym nośnikiem wszystkich emocji związanych z zakładami. I to jednak o wyniki sportowe zakłada się najchętniej i najprzyjemniej! Grzegorz Dyl – kierownik Działu Analiz Sportowych STS
www.detalks.pl
35