numer 1 (1) • MAJ 2015 • cena detaliczna: 9 PLN W tym 8% VAT
INNOWACJE W BRANŻY HR
Bartosz Kaczmarczyk Grupa Kapitałowa Loyd S.A.
NA TAPECIE: WEBSERWER.PL • WĘC PR • XANN INTERNET SOLUTIONS • smarthost • MANTA • MULTIOFFICE tematy: STRATEGIA ZARZĄDZANIA ZASOBAMI • JAK WYBRAĆ FIRMĘ POZYCJONUJĄCĄ? • IEM 2015 OUTSOURCING IT OKIEM DUŻYCH FIRM • jAK PODBIĆ MIĘDZYNARODOWY RYNEK Z KICKSTARTEREM?
WIECZNIE DOBRA OFERTA
NA KARTĘ
TELEFONIA KOMÓRKOWA
DOŁADOWANIA:
W PAKIECIE:
19zł
• 2GB • SMSy bez limitu. • 19 zł na rozmowy (0.19 zł/min)
29zł
• • • •
4GB SMSy bez limitu, Darmowe połączenia w Play i do Vikingów. 29 zł na rozmowy (0.19zł /min)
SPRAWDŹ NA: WWW.MOBILEVIKINGS.PL
Nowy, ale czy lepszy świat?- to zdanie zastanawia wielu ludzi, którzy na własne oczy widzą postęp, jaki dokonuje się, oraz wykorzystywanie coraz to nowszej technologii.Z jednej strony miło jest wieczorkiem usiąść przed telewizorem, włączyć po raz setny ulubiony film na DVD, jeść chipsy, popcorn i popijać colą. Następnego dnia iść na zakupy, lecz iść to za dużo powiedziane, raczej sunąć po ruchomych taśmach i schodach, bo czy ktoś w dzisiejszych czasach wyobraża sobie supermarkety gdzie trzeba wchodzić po schodach? Raczej nie.
Redaktor naczelny: Marcin Polasik Zastępca redaktora naczelnego: Jakub Szuła Sekretarz redakcji: Dawid Swakowski
Codziennie jemy, codziennie korzystamy z technologii – świat się zmienił, są osoby którym się to nie podoba i chcą „nowy” świat zbojkotować i tacy, którzy w nowym świecie stworzyli swoje alternatywne rzeczywistości. Ten magazyn jest magazynem, który w założeniu ma łączyć nasze dwie egzystencje – tę cyfrową z monochromatyczną. Pamiętam słowa Steve’a Jobsa, który powiedział kiedyś coś takiego, że ikony na ekranie wyglądają tak dobrze, że aż chce się je polizać. Dzisiaj przekazujemy Tobie magazyn, który nie będzie Tobie obojętny.
Rzeczywistość IT ma swój kalendarz gdzie tydzień jest rokiem, tutaj wszystko zmienia się bardzo dynamicznie – wręcz ekspresowo. Zanim skończysz kawę kolejna firma zaprezentuje kolejny produkt i tak w kółko, a my chcemy ten czas choćby na chwilę zatrzymać i oddzielić ziarno od plew. Wybraliśmy najlepszych i najciekawszych wśród wielu chętnych by się tutaj znaleźć.
Marcin Polasik Redaktor Naczelny
Projekt i skład: Wiktor Kardasiński wiktorkardasinski.pl Kontakt, biuro reklamy: biuro@sps-media.pl +48 732 004 904 Wydawca: SPS MEDIA GROUP ul. Krysiewiczowej 2/6 85-796 Bydgoszcz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za formę i treść zamieszczonych ogłoszeń i reklam.
Spis treści 8.
22.
34.
44.
6
8.
GDZIE UMIEŚCIĆ SWOJĄ STRONĘ WWW?
11.
JAK STRATEGIA ZARZĄDZANIA ZASOBAMI SERWERA MOŻE PRZYCIĄGNĄĆ SUKCES LUB PORAŻKĘ W BIZNESIE?
12.
SALESMANAGO I GEMIUS ZE WSPÓLNĄ OFERTĄ NA EUROPĘ
13.
PRACA ZDALNA W IT
14.
PIERWSZA W POLSCE KAMPANIA CROWDFUNDINGOWA SPÓŁKI PUBLICZNEJ
15.
„BLOGOSFERA? A PO CO TO KOMU?!”
16.
ORANGE INSIGHTS: OUTSOURCING IT OKIEM DUŻYCH FIRM
19.
PRACOWNICY KLIMA-THERM DOCENIAJĄ BEZPIECZEŃ STWO USŁUG DOSTĘPNYCH W SMARTFONACH LUMIA
21.
WOJCIECH BABICZ - SMARTHOST.PL
22.
CO YOU TUBE MOŻE DLA PAŃSTWA ZROBIĆ?
24.
TOMASZ WĘC - WĘC PR
26.
ROLA OBSŁUGI KLIENTA W CUSTOMER EXPERIENCE
28.
MOBILE TO PRZYSZŁOŚĆ
29.
FACEBOOK WŁAŚNIE WYCELOWAŁ W SERWISY AUKCYJNE I SZYKUJE SIĘ DO STRZAŁU
31.
NIE DAJ SIĘ NABRAĆ NA TANI HOSTING BEZ LIMITÓW
32.
JAK PODBIĆ MIĘDZYNARODOWY RYNEK Z KICKSTARTEREM?
34.
JAK WSPIERAĆ ROZWÓJ POLSKICH START-UPÓW?
35.
POLSKI STARTUP Z GLOBALNYM POTENCJAŁEM
36.
INNOWACJE W BRANŻY HR WYWIAD Z BARTOSZEM KACZMARCZYKIEM
39.
ANDROID LOLLIPOP LEPSZY OD IOS 8
40.
KRAKOWSKI MULTIOFFICE PODBIJA RYNEK OŚWIETLENIA LED Z WŁASNĄ MARKĄ ART
42.
NOWY, SZYBKI I WYDAJNY TABLET OD FIRMY MANTA
43.
TEMPO WZROSTU WINDOWS PHONE’A W EUROPIE WŁAŚNIE PRZEWYŻSZYŁO TO ANDROIDOWE
44.
INTEL EXTREME MASTERS 2015
46.
RECENZJA: HOTLINE MIAMI 2
50.
RECENZJA: PILLARS OF ETERNITY
54.
RECENZJA: ORI AND THE BLIND FOREST
56.
RECENZJA: SHADOW WARRIOR
58.
PARK MASZYN: MERCEDES C 250 BT
59.
PARK MASZYN: MITSUBISHI ASX FISCHER 4WD MY2015
60.
PARK MASZYN: MINI COOPER S
62.
PRZYSZŁOŚĆ, KTÓRA NADESZŁA DZIŚ – ENERGOOSZCZĘDNE DOMY REWOLUCJONIZUJĄ RYNEK DEWELOPERSKI
13.
28.
36.
50.
WEBSERWER.PL - PORADNIK: GDZIE UMIEŚCIĆ SWOJĄ STRONĘ WWW? TEKST: OLGIERD LANGER
Na rynku usług hostingowych działa bardzo wiele firm różnej wielkości. Mimo iż na pierwszy rzut oka ich oferty wydają się być podobne warto, przy wyborze firmy z usług której będziemy korzystać zwrócić uwagę na często wydawałoby się niewielkie ale jak może się okazać istotne różnice. Co zatem warto sprawdzić przed dokonaniem wyboru? Lokalizacja serwerowni, czyli to gdzie fizycznie zlokalizowane są komputery, na których przechowywane będą nasze strony www i dane. Lokalizacja poza granicami Polski negatywnie wpływa na szybkość komunikacji z serwerem i w wypadku stron www niekorzystnie wpływa na ich pozycjonowanie w wyszukiwarkach. Prosty, czytelny panel administracyjny i codzienny backup zapewniający bezpieczeństwo i dostęp do danych pozwalający na przywrócenie odpowiedniej kopii bezpieczeństwa - baz danych, plików i poczty. Pomoc techniczna - warto sprawdzić nie tylko to czy jest dostępna 24/7 ale przede wszystkim czy jest ona fachowa. Na co przyda się nam „pomoc techniczna” pracownika call center, które go cała wiedza ogranicza się do cytowania formułek z korporacyjnego „manuala”. W tym wypadku nie zawsze prawdziwe jest stwierdzenie, że „duży może więcej”. Często to właśnie mniejsze firmy oferują pomoc techniczną w zdecydowanie szerszym zakresie i na wyższym poziomie, często wykraczającą poza
8
rozwiązywanie problemów bezpośrednio związanych z hostingiem. Kolejną przewagą mniejszych firm hostingowych jest ich elastyczność w tworzeniu niestandardowych rozwiązań i konfiguracji. Tam gdzie duże firmy ograniczone są swoimi ścisłymi regulacjami, pakietami i „warunkami świadczenia usług” firmy mniejsze często są w stanie poświecić trochę czasu i wypracować z klientem niestandardową formułę współpracy satysfakcjonującą bardziej wymagającego klienta. I to jest chyba clou zagadnienia. Dla dużego dostawcy usług hostingowych zawsze jesteśmy tylko kolejnym petentem, który w wielu wypadkach usłyszy ze strony dostawcy odpowiedź: „tego sie nie da”, „nasz regulamin nie przewiduje takiego rozwiązania” itp. Z mniejszą firmą jesteśmy w stanie współpracować na zasadach partnerskich. Dokonując wyboru firmy, z którą będziemy współpracować warto popatrzeć na tę współpracę w szerszym kontekście i dłuższym horyzoncie czasowym. Cóż np. z tego, że skusimy się na promocję „pierwszy rok gratis” skoro równocześnie akceptujemy regulamin obligujący nas do utrzymywania domeny w kolejnych latach u tego samego dostawcy w cenach horrendalnie wysokich, wielokrotnie przekraczających ceny rynkowe. Warto zatem poświecić chwilę czasu na zapoznanie się z ofertami, opiniami na forach internetowych.
JAK STRATEGIA ZARZĄDZANIA ZASOBAMI SERWERA MOŻE PRZYCIĄGNĄĆ SUKCES LUB PORAŻKĘ W BIZNESIE? TEKST: SZYMON PERSKI
Na rynku możemy znaleźć wiele ofert usług hostingowych opartych o przyzwoite platformy sprzętowe, w nowoczesnych centrach danych, które są dostępne w atrakcyjnych cenach. Działy marketingu prześcigają się w wymyślaniu przeróżnych promocji i sposobie komunikacji z klientem. Jednak czy na pewno zdajemy sobie sprawę gdzie nasze cenne dane tak naprawdę trafią w całej infrastrukturze wybranej firmy hostingowej?
i wysyła spam mailowy. Do tego inny użytkownik przeprowadza testy wydajnościowe swojego serwisu i obciąża serwer bazodanowy oraz utylizuje większość przydzielonego łącza. W efekcie serwer pocztowy trafia na listę spamerską, co uniemożliwia wysłanie ważnego e-mail’a innemu użytkownikowi. Na dodatek sklep internetowy, na innym koncie zwolnił i zniechęca użytkowników swoim działaniem przepalając jednocześnie budżet reklamowy w Adwords.
Jednym z najistotniejszych czynników determinujących komfort i stabilność działania jest przyjęta w danej firmie strategia zarządzania zasobami sprzętowymi, co niezwykle wpływa na użytkowników współdzielących daną maszynę. Żeby to dobrze zobrazować, wyobraź sobie podróż zatłoczonym tramwajem. Z jednej strony stoi piękna, stylowo ubrana kobieta, ale zapach mężczyzny z drugiej powoduje, że szukamy okna. Pod oknem jednak siedzi tęgi jegomość a obok niego dwie spore walizki. Kichający nastolatek nie zasłaniający ust zaraża osoby w swoim otoczeniu. Student ostatniego roku elektroniki testuje swój nowy zagłuszacz sygnału GSM i nikt nie ma zasięgu..
Sytuacja nie jest abstrakcyjna, może być nawet dużo bardziej tragiczna w skutkach i trwać wiele dni, jeśli dana maszyna, na której znajdują się te konta jest powierzchownie monitorowana i niewystarczająco skonfigurowana przez zespół pracowników danej firmy. Im więcej różnego rodzaju użytkowników na takiej maszynie tym prawdopodobieństwo wystąpienia problemów jest większe.
Jak widzisz, pasażerowie tego tramwaju są zamkniętym ekosystemem, gdzie nawzajem każdy ma na siebie wpływ. Analogiczne sytuacje dzieją się co milisekundy na wielu serwerach w sieci. Współdzielimy macierze dyskowe, łącze, moc procesora, częstokroć adres IP.
Można także przesadzić w drugą stronę i zlimitować konta użytkowników do granic możliwości, co czyni je bezużytecznymi w pewnych zastosowaniach. O tyle, o ile w kwestii współdzielenia zasobów z pomocą mogą przyjść nam serwery dedykowane, VPS, czy popularne w ostatnich czasach rozwiązania chmurowe, to nawet najnowocześniejsza technologia czy rozwiązanie nie jest w stanie zastąpić zaangażowanego zespołu fachowców opiekujących się takim czy innym rodzajem serwera. A Ty, czy wiesz w jakim otoczeniu „podróżuje” Twój serwer?
Wyobraź sobie teraz sytuację, w której to początkujący bloger ze świeżo zainstalowanym wordpress’em padł ofiarą ataku hakerskiego
11
SALESMANAGO I GEMIUS ZE WSPÓLNĄ OFERTĄ NA EUROPĘ TEKST: AGNIESZKA IDZIK
Fot: Paweł Kadysz
W ramach podpisanej umowy partnerskiej pomiędzy firmą Gemius a SALESmanago, obie firmy zaoferują największym firmom na rynku europejskim unikalne rozwiązanie łączące technologię marketing automation oraz zaawansowane usługi oparte o produkty analityczne Gemius. W ramach nawiązanej współpracy spółki przeprowadziły już serię warsztatów w najważniejszych europejskich miastach m.in. w Berlinie, Budapeszcie, Pradze oraz pozyskały pierwszych dużych klientów m.in. w Danii i na Węgrzech. Projekt współpracy pomiędzy spółkami realizowany jest we wszystkich krajach Europy. Idea współpracy polega na wspólnym oferowaniu rozwiązań technologiczno – consultingowych, których celem będzie osiąganie konkretnych parametrów biznesowych zdefiniowanych wspólnie z klientem. „Rozwój partnerstwa z Gemius to strategiczny kierunek dla platformy SALESmanago Marketing Automation. Zaoferowanie technologii razem z konkretnym pomysłem na jej wdrożenie i optymalizacją
12
procesów wyróżnia nas na rynku międzynarodowym. Większość firm z naszego sektora koncentruje się na sprzedaży licencji a potem wypina się ze współpracy z klientem“ – mówi Grzegorz Błażewicz, Prezes Zarządu i założyciel SALESmanago Marketing Automation. Mateusz Gordon, International e-Business Segment Director z firmy Gemius odpowiedzialny za projekt komentuje: – W świecie big data, algorytmów i automatyzacji procesów marketingowych nadal kluczową wartością jest kn ow - ho w i czynnik ludzki. Istotą nie jest to, aby zgromadzić jak najwięcej danych, ale aby wiedzieć, które dane należy przeanalizować i jak ustawić algorytmy, aby realizować określone cele biznesowe. Gemius tworzy spójny ekosystem danych klienta łącząc zaawansowane narzędzia analityczne z systemem SALESmanago. Efektem naszej pracy są programy automatyzacji marketingu nastawione między innymi na efektywne wdrożenie strategii omnichannelingowych, wzmocnienie lojalności klientów, efektywne pozyskanie lead’ów, zwiększenie wartości koszyka oraz promocję nowych gałęzi asortymentowych.
PRACA ZDALNA W IT TEKST: MAŁGORZATA SACEWICZ-GÓRSKA
Fot: Piotr Łohunko
Coraz więcej pracowników IT wybiera pracę zdalną. Jak wynika z codziennych obserwacji rynku przez konsultantów firmy doradztwa personalnego Experis, dla ok. 10% osób zatrudnionych w branży IT jest to jedyna forma pracy. Znacznie więcej, bo ok. 60% decyduje się na nią w części. Zwykle w różnych proporcjach, z których najpopularniejsze to jeden lub dwa dni tygodniowo, choć czasem liczba ta wzrasta.
Uniwersalną zaletą wykonywania pracy zdalnej są elastyczne godziny czasu pracy i możliwość dostosowania ich do swoich potrzeb. To również możliwość wykonywania obowiązków z dowolnego miejsca na świecie, bez konieczności bycia uzależnionym od lokalizacji pracodawcy. W przypadku sektora IT to tym łatwiejsze do przeprowadzenia, że uniwersalnym językiem branży jest angielski.
Warszawa, 10 kwietnia 2015 r. – W miarę zmiany otaczającej nas rzeczywistości, zmienia się również rynek pracy. Postępująca automatyzacja oraz ciągła ewolucja rynku pracy wymuszają również zmianę form zatrudnienia oraz naszych przyzwyczajeń. Szczególnie silnie jest to reprezentowane przez sektor IT, którego pracownicy coraz chętniej sięgają po zdalną formę zatrudnienia. Praca zdalna coraz częściej postrzegana jest przez pracowników jako dodatkowa wartość i motywator. Jak pokazują obserwacje konsultantów Experis, co dziesiąty specjalista IT pracuje tylko w tym charakterze, a co szósty chętnie korzysta z niej w jakiejś części.
– Polscy specjaliści IT są świetnymi fachowcami, cenionymi zarówno przez rodzimych jak i zagranicznych pracodawców. Coraz więcej z nich mieszkając w kraju, pracuje zdalnie nad aplikacjami dla firm europejskich, amerykańskich, czy np. kanadyjskich, – komentuje Justyna Mirska. – Zdalna praca pozwala im znacznie poszerzyć grono firm, dla których mogą pracować, a przez to wprowadza urozmaicenie do tworzonych projektów. Wpływa też na konkurencyjność wynagrodzeń na rynku IT. Dla pracodawcy z kolei taka forma zatrudnienia oznacza zwielokrotnienie puli kandydatów o pożądanych umiejętnościach, co jest szczególnie istotne przy dużym niedoborze talentów w sektorze IT, a także pomocne w poszukiwaniu kandydatów o niszowych kompetencjach, – dodaje przedstawiciel Experis.
– W procesie rekrutacji możliwość pracy z domu jest bardzo często postrzegana przez kandydatów jako istotna zaleta, przemawiająca za związaniem się z danym pracodawcą, – komentuje Justyna Mirska, Lider Zespołu IT w firmie doradztwa personalnego Experis, specjalizującej się w rekrutacji w obszarach IT, inżynierii oraz finansów. – Kandydaci wolą mieć taką możliwość „w razie czego”, nawet jeśli w praktyce nie zdecydują się na wykorzystanie takiej formy. Współpraca taka wymaga połączenia dojrzałości ze strony pracownika oraz zaufania ze strony pracodawcy, – wyjaśnia przedstawiciel Experis. Specyfika branży IT sprawia, że praca w trybie zdalnym jest możliwa w przypadku większości stanowisk tego sektora. Z perspektywy pracodawcy decyzja o niej zależy głównie od zaufania wobec pracownika oraz wiary w jego samodzielność. Na taką formę zatrudnienia rzadziej mogą liczyć osoby dopiero rozpoczynające swoją karierę, które są dopiero na etapie nauki i poznawania swojego zawodu. Ważnym czynnikiem jest również kwestia bezpieczeństwa danych. Praca w trybie zdalnym odradzana jest w przypadku funkcji, przy wykonywaniu których istnieje ryzyko zagrożenia ich bezpieczeństwa, np. w przypadku pracy przy kluczowych informacjach finansowych lub innych danych „wrażliwych”.
Nie jest to jednak rozwiązanie dla każdego. Minusem tej formy pracy jest praca w pojedynkę i brak zespołowej atmosfery, co może skutkować zmniejszoną motywacją. Ta forma pracy będzie zatem bardziej wskazana w przypadku osób dobrze zorganizowanych, samo zdyscyplinowanych, lubiących pracować indywidualnie. Wyzwaniem dla pracodawcy jest tu wprowadzenie takich narzędzi i działań, które zwiększą poczucie przynależności zatrudnionego pracownika do reszty zespołu oraz firmy. W niektórych lokalizacjach pewnym utrudnieniem okazać się może również niedostateczne działanie sieci internetowej, bez sprawnego funkcjonowania której taka forma komunikacji nie jest możliwa. Wyspecjalizowana agencja doradztwa personalnego Experis współpracuje z pracodawcami oraz kandydatami odpowiednio dopasowując i łącząc te dwie grupy na zmieniającym się wciąż rynku pracy. Poszukującym pracy specjalistom wskazuje miejsca zatrudnienia ciekawe dla ich dalszego rozwoju i adekwatne do ich potrzeb. Experis zajmując się rekrutacją, doradza również kandydatom w zakresie budowy ich kariery dostarczając informacji na temat poszukiwanych na rynku kompetencji oraz tego, na co powinni położyć nacisk, by zrealizować stawiany sobie cel zawodowy.
13
PIERWSZA W POLSCE KAMPANIA CROWDFUNDINGOWA SPÓŁKI PUBLICZNEJ TEKST: MAGDALENA CZAJKA
Fot: Paweł Kadysz
Notowana na rynku NewConnect Spółka Taxus Fund S.A. jako pierwsza spółka publiczna korzysta z alternatywnej formy pozyskiwania finansowania - crowdfundingu udziałowego. Właśnie ruszyła kampania spółki na portalu Crowdcube.pl, który kontaktuje biznesowo podmioty szukające kapitału na rozwój ze społecznością potencjalnych inwestorów - zarówno indywidualnych, jak i firm - gotowych zainwestować określone środki w zamian za akcje w spółce. Jak mówi Prezes Zarządu Taxus Fund S.A.: „Nasza oferta jest unikalna także z powodu gwarancji, jaką dajemy inwestorom. Zgodnie z zawiadomieniem złożonym do KNF, jest to sto procent zysku w trzy lata”. Warunki kampanii promocyjnej emisji publicznej akcji dostępne są na stronie crowdcube.pl. Aby zobaczyć szczegóły oferty wystarczy bezpłatnie się zarejestrować. Środki uzyskane za pośrednictwem Crowdcube posłużą Taxus Fund S.A. do zwiększenia skali inwestycyjnej oraz rozwoju spółek portfelowych, w szczególności MixFirm Sp. z o.o.. Spółka zainteresowana jest głównie projektami z segmentu nowych technologii o światowym potencjale wzrostu, jednak jak podkreśla Krzysztof Bzymek, „przedmiotem inwestycji mogą być przedsięwzięcia z każdej branży i na każdym etapie rozwoju, rokujące uzyskaniem interesującej stopy zwrotu”. Strategia spółki przewiduje ponadto przeniesienie notowań akcji na duży parkiet GPW, a także debiut na rynku NASDAQ. Crowdfunding udziałowy za pośrednictwem platformy Crowdcube dostępny jest w Polsce od czerwca minionego roku i do tej pory
14
kojarzony był głownie z początkującymi, małymi firmami. Przykład rozpoczętej kampanii Taxus Fund S.A. pokazuje, że przy zachowaniu warunków określonych w ustawie o ofercie publicznej, ta relatywnie nowa, innowacyjna forma finansowania może być ciekawą alternatywą także dla spółek publicznych. Dzięki niej mogą one liczyć na zminimalizowanie kosztów i skrócenie procesu pozyskiwania funduszy. Jak zakłada model biznesowy Crowdcube, przygotowanie kampanii promocyjnej przy wsparciu zespołu platformy trwa około 2 do 4 tygodni, a pozyskanie środków następuje z reguły w ciągu trwającej 60 dni kampanii. Radoslaw Ziętek, Prezes Crowdcube Polska prognozuje, że crowdfunding udziałowy będzie się stawał coraz bardziej popularną formą pozyskiwania kapitału na naszym rynku. Przykłady z innych krajów, w których obecna jest platforma Crowdcube pokazują, że już nie tylko małe i młode firmy mogą w ten sposób szukać finansowania. „Obecnie w Polsce jako pierwsi mamy szansę przeprowadzić kampanię promującą emisję akcji spółki publicznej w ten sposób. Wierzymy, że ten krok pokaże także innym spółkom publicznym alternatywną drogę pozyskiwania funduszy” - mówi. „Patrząc na to, w jaki sposób społeczność crowdfudingowa rozwija się na świecie, jesteśmy przekonani, że idea crowdfundingu udziałowego będzie zyskiwała coraz większe zaufanie przedsiębiorców i inwestorów także u nas. Przykład Wielkiej Brytanii, gdzie współpracę z Crowdcube nawiązał rząd, potwierdza, że jest to sprawdzone i uznane narzędzie inwestycyjne”.
„BLOGOSFERA? A PO CO TO KOMU?!” VACALOCA ROZPOCZYNA DZIAŁANIA DLA PORTALU YOSH.PL
TEKST: AGATA GRZELCZYK
Fot: Łukasz Dec
Do portfolio klientów agencji marketingu zintegrowanego Vacaloca dołączył Yosh.pl – pierwszy personaktywny portal zakupowy. Agencja w charakterystyczny dla siebie zaczepny sposób rozpoczęła kampanię wizerunkową sklepu, podkreślając jak portal uczy się preferencji swoich klientów. Yosh.pl to pierwszy sprofilowany sklep, który błyskawicznie uczy się preferencji i gustów użytkownika. Pozwala przy tym na jednoczesne korzystanie z oferty wielu znanych i cenionych sklepów m.in. Zalando, Sarenza, Answear, Mytheresa, czy Asos. Na portalu znaleźć można również produkty topowych polskich projektantów: Gosi Baczyńskiej, Macieja Zienia, Łukasza Jemioła czy Roberta Kupisza, a także najlepszych zagranicznych marek, takich jak: Tommy Hilfiger, Burberry, Marc Jacobs, czy Michael Kors. - Tworząc koncepcję kampanii chcieliśmy podkreślić jedną z najistotniejszych cech nowego portalu, a mianowicie jego zdolność do błyskawicznego uczenia się preferencji jego użytkowników i wyszukiwania najlepiej dopasowanych ofert, spośród aż 300 000 produktów i około 2 000 marek modowych dostępnych w serwisie. To błyskawiczne dostosowywanie się systemu ujęte zostało w hasło „Mój Yosh już o tym wie” - wie już nawet o „skrytych pragnieniach” swoich użytkowników„. Rejestrując się na Yosh.pl nie musimy już śledzić trendów, spędzać godzin na przeglądaniu blogów modowych czy portali zakupowych
w poszukiwaniu inspiracji. „Mój Yosh” zrobi to za nas - automatycznie podsunie nam to, co może nas najbardziej zainteresować. – mówi Piotr Nogal Stategy & Innovation Director Vacaloca – Stąd też idea viralowego video pt. „Blogosfera? A po co to komu?” – dodaje. Zakres współpracy agencji Vacaloca z serwisem Yosh.pl, oprócz koncepcji i implementacji kampanii wizerunkowej online pt. „Skrycie…”, obejmuje również produkcję spotu o charakterze viralowym pt. „Blogosfera? A po co to komu?!” oraz działania w mediach społecznościowych. Film promocyjny, którego reżyserem jest Paweł Zawadzki, Creative Director w Vacaloca znany m.in. z kampanii “Żywiecka Kronika Filmowa” czy “Sprite – niech prawda Cię orzeźwi!”, dostępny jest w formie reklamy na Facebooku, reklamy na YouTube oraz jako film na kanale YouTube serwisu Yosh.pl (link). Agencja odpowiedzialna jest za zarządzanie fanpage Yosh na Facebooku (tworzenie contentu, wparcie graficzne i reklamowe), kanałami w serwisach Pinterest i YouTube, a także założenie i administrowanie profilem Yosh na Instagramie. Kampania potrwa do 30 maja. Z ramienia agencji Vacaloca działaniami w mediach społecznościowych zajmuje się zespół Joanny Rutkowskiej - Social Media Manager w firmie. Całość projektu koordynuje Online Project Manager - Łucja Fornalska.
15
Fot: Paweł Kadysz
ORANGE INSIGHTS: OUTSOURCING IT OKIEM DUŻYCH FIRM TEKST: JAN NOWAK
63 proc. przedstawicieli dużych firm i korporacji działających w Polsce uważa, że outsourcing pozwala budować przewagę konkurencyjną. Z kolei 55 proc. twierdzi, że jego rola rośnie. Prawie połowa badanych firm (47 proc.) wykorzystuje go w informatyzacji, a aż 54 proc. poza informatyzacją nie korzysta z tego modelu w ogóle – oto najważniejsze wnioski raportu dotyczącego outsourcingu IT przygotowanego w ramach cyklu Orange Insights. W trzecim raporcie z cyklu Orange Insights, zrealizowanym przez ICAN Research na zlecenie Orange Polska, zbadano nastawienie wobec outsourcingu informatycznego dużych firm, zatrudniających ponad 250 pracowników, działających w Polsce. NAJWAŻNIEJSZE WNIOSKI Wyniki raportu Orange Insights pokazują, że większość (63 proc.) dużych firm i korporacji twierdzi, że outsourcing IT pozwala budować przewagę konkurencyjną, 55 proc. zauważa, że jego rola w ciągu ostatnich lat wzrosła, a prawie połowa (45 proc.) skłania się ku opinii, że outsourcing IT wzmacnia efektywność biznesu. 47 proc. badanych korzysta z modelu outsourcingu w informatyzacji, a aż 54 proc. poza tą dziedziną nie korzysta z outsourcingu w ogóle, co pozwala zakładać, że outsourcing IT jest najpopularniejszą usługą w tej dziedzinie. Poza IT, tylko 17 proc. firm korzysta z outsourcingu w finansach, 12 proc. w HR, a po 10 proc. w logistyce i marketingu. OUTSOURCING IT W PRAKTYCE W modelu outsourcingu usług informatycznych, korporacje i duże firmy w zdecydowanej większości korzystają z wdrażania i utrzymania systemów informatycznych (85 proc.). Następne w kolejności jest rozwijanie systemów informatycznych (69 proc.) oraz serwis sprzętu (46 proc.). Co do usług, z których w przyszłości respondenci zamierzają korzystać w modelu outsourcingu usług informatycznych, na pierwsze miejsce nieznacznie wybija się rozwijanie systemów informatycznych (31 proc.). Niewiele mniej respondentów, bo 29 proc., zamierza inwestować w
16
konsulting w zakresie wykorzystania IT w biznesie, a 28 proc. planuje wdrażanie i utrzymanie systemów informatycznych. Warto też zwrócić uwagę na aspekt korzystania z chmury obliczeniowej. Obecnie używa jej w ramach outsourcingu IT jedynie 6 proc. badanych. Odsetek ten wzrośnie w niedalekiej przyszłości i wyniesie aż 24 proc. – tyle spośród ankietowanych firm planuje niedługo z niego korzystać. Można więc stwierdzić, że jednym z najważniejszych trendów w outsourcingu informatycznym w nadchodzących latach będzie właśnie wzrost popularności i wykorzystania cloud computingu. Korporacje i duże firmy są świadome roli i jakości usług w modelu outsourcingu IT, dlatego jest to integralna część ich biznesu. W związku z tym, obecny zakres usług, z których korzystają polega w głównej mierze na standardowym wdrażaniu i utrzymaniu systemów informatycznych. Cieszyć może natomiast fakt, że przedsiębiorstwa idą dalej w swoich planach i dostrzegają potencjał jaki tkwi w informatyzacji i jej zastosowaniu w biznesie. Ta świadomość tłumaczy przewidywany wzrost zainteresowania usługami konsultingu w zakresie wykorzystania IT w biznesie. Większe zaufanie do nowych technologii i ich wykorzystania wśród dużych firm i korporacji przekłada się także na wzrost znaczenia usług w chmurze, które dotychczas nie cieszyły się dużą popularnością. Generalnie rzecz biorąc duże firmy zaczynają stawiać na innowacyjne usługi IT, dlatego też przewidujemy wzrost zainteresowania ofertą nowoczesnych rozwiązań - powiedział Dariusz Jędrzejczyk dyrektor Segmentu Klientów Kluczowych i Korporacyjnych Orange Polska. OUTSOURCING IT – ZA I PRZECIW Głównymi powodami, dla których badane firmy decydują się na korzystanie z outsourcingu informatycznego są dwa równoważne czynniki (po 53 proc. wskazań) – dostęp do wysokiej klasy specjalistów oraz możliwość optymalizacji kosztów. Z kolei firmy, które nie korzystają z outsourcingu IT wolą rozwijać własne zasoby informatyczne (76 proc.). Dla ponad połowy badanych (60 proc.) największą zaletą outsourcingu IT jest możliwość redukcji kosztów. Niewiele mniej istotny jest dostęp do
wysokiej klasy specjalistów (56 proc.). Jako trzecią najważniejszą zaletę co drugi respondent wymienia możliwość rozwoju zasobów informatycznych bez inwestycji (50 proc.). Jeżeli chodzi o wady outsourcingu IT, badane firmy nie miały już tak zdecydowanych stanowisk. Najczęściej wskazywaną wadą (37 proc.) jest koszt tego rozwiązania. Prawie co trzecia badana firma narzeka na ograniczenia w elastyczności zarządzania IT (27 proc.). Z kolei niemal co czwarta (24 proc.) uważa, że outsourcing IT powoduje pojawienie się niekontrolowanych kosztów. POSTRZEGANIE ZEWNĘTRZNYCH DOSTAWCÓW Zdecydowana większość dużych przedsiębiorstw (89 proc.) preferuje usługi wyspecjalizowanych firm zewnętrznych. Jedynie 17 proc. z nich współpracuje z niezależnymi konsultantami bądź informatykami. Tylko 11 proc. badanych korzysta z outsourcingu wewnętrznego. W przypadku tak dużej liczby wskazań warto dokładniej przyjrzeć się podejściu badanych do zewnętrznych dostawców usług outsourcingu IT. Respondenci przy wyborze zewnętrznego dostawcy kierują się najczęściej jego kompetencjami (29 proc.). Następnie zwracają uwagą na stabilność firmy (19 proc.), a jedynie co dziesiąty uzależnia nawiązanie współpracy od ceny oraz funkcjonalności oferowanych rozwiązań (po 11 proc.). Ponad połowa badanych (51 proc.) w ramach outsourcingu korzysta z maksymalnie dwóch dostawców, pozostali respondenci wolą współpracę z wieloma partnerami. Duzi przedsiębiorcy stawiają na najlepsze rozwiązania – zależy im na wysokiej jakości usług, sprawdzonych kompetencjach, doświadczeniu dostawcy, dostępie do najnowocześniejszych technologii oraz odpowiednich ekspertów. Dlatego współpracują w głównej mierze z zewnętrznymi dostawcami, którymi są wyspecjalizowane firmy, a nie freelancerzy. Rozwijanie outsourcingu wewnętrznego jest z kolei bardzo kosztowne i wymaga inwestycji nie tylko w rozwiązania, ale też w ludzi, co w efekcie odciąga firmy od ich głównej działalności – zauważa dyrektor Dariusz Jędrzejczyk. W związku z tym cena usługi schodzi na dalszy plan. Przedsiębiorcy są gotowi płacić za pewne, bezpieczne i sprawdzone rozwiązania. Daje to duże pole do działania firmom telekomunikacyjnym, takim jak Orange Polska, które gwarantują dostęp do wiedzy, międzynarodowe doświadczenie oraz stabilność, charakteryzujące solidnego dostawcę usług informatycznych. CHARAKTERYSTYKA FIRM KORZYSTAJĄCYCH Z OUTSOURCINGU IT Zgodnie z wynikami badania Orange Insights firmy korzystające z outsourcingu IT to w większości przedsiębiorstwa z kapitałem polskim (70 proc.), specjalizujące się w usługach (53 proc.). Firmy korzystające z outsourcingu IT posiadają średnio więcej stanowisk komputerowych niż te, które nie korzystają z takiego modelu. Posiadają również większe budżety na IT, więcej pracowników w dziale informatyki i bardziej rozbudowane struktury organizacyjne. Uśredniając, typowa badana firma posiada 240 stanowisk komputerowych, 11 pracowników IT, 30 oddziałów, 48 pracowników mobilnych. Wracając do budżetów, wszystkie przebadane firmy przeznaczają na outsourcing średnio 21,1 proc. budżetów IT. NA TEMAT BADANIA Orange Insights to cykl raportów przygotowanych na podstawie badań jakościowych oraz ilościowych przeprowadzonych przez ICAN Research na zlecenie Orange Polska wśród działających w Polsce przedsiębiorców. Badanie zrealizowane zostało metodą CATI / CAWI – składało się łącznie z 310 ankiet. W celu uzyskania reprezentatywności danych wyniki zostały przeważone według struktury branż uwzględniającej podział działalności gospodarczych realizowanych przez podmioty gospodarcze – tj. Polskiej Klasyfikacji Działalności. Wywiady były przeprowadzone z osobami decyzyjnymi w korporacjach, zatrudniających ponad 250 pracowników, w zakresie inwestycji w sprzęt, oprogramowanie i technologie teleinformatyczne (prezesi, właściciele) oraz dyrektorami IT - w terminie czerwiec – lipiec 2014 roku.
PRACOWNICY KLIMA-THERM DOCENIAJĄ BEZPIECZEŃSTWO USŁUG DOSTĘPNYCH W SMARTFONACH LUMIA TEKST: MARTA BULER
27 kwietnia 2015 r., Warszawa: Microsoft Mobile Devices and Services wyposażył pracowników firmy KLIMA-THERM w smartfony Lumia. Decyzja o wyborze tych urządzeń wiązała się z potrzebą zapewnienia bezpiecznego, mobilnego dostępu do poczty elektronicznej i aplikacji, które są zainstalowane na serwerach firmy oraz Intranetu. Z nowych urządzeń korzysta około 130 pracowników, którzy otrzymali smartfony Lumia 635, Lumia 625 i Lumia 925. Dwa ostatnie modele zostały zaktualizowane do WP 8.1 w ramach standardowej procedury zapewniającej aktualizację systemu.
PRACA NA SMARTFONACH LUMIA „Decydując się na telefony Nokia Lumia wiedzieliśmy, że wybieramy lidera rynku, który oferuje dopracowane rozwiązania. System Windows Phone jest przemyślany, bezpieczny oraz łatwy we wdrożeniu i obsłudze” – tłumaczy Krzysztof Lemmle, kierownik ds. floty i administracji, KLIMA-THERM.
DOSTĘP DO ZASOBÓW WEWNĘTRZNYCH Dla firmy KLIMA-THERM bardzo ważne jest, aby jej pracownicy mieli stały dostęp do aplikacji zainstalowanych na serwerach i udostępnianej przy ich pomocy zawartości. Na smartfonach mogą mieć także dostęp do wewnętrznego portalu KLIMA-THERM. Możliwość zalogowania się z poziomu przeglądarki internetowej eliminuje konieczność instalowania aplikacji na każdym urządzeniu oddzielnie.
• unifikacja platformy telefonów komórkowych, uproszczenie i obniżenie kosztów zarządzania całym środowiskiem. • bezpieczny dostęp do danych znajdujących się na serwerze i w Intranecie. • stały elektroniczny kontakt na linii centrala - przedstawiciele handlowi - klienci.
Jak podkreślają przedstawiciele KLIMA-THERM, najważniejsza jest dla nich możliwość połączenia posiadanych telefonów z infrastrukturą serwerową opartą na oprogramowaniu firmy Microsoft. Przeprowadzone jeszcze przed wdrożeniem nowych rozwiązań testy, wykazały pełną kompatybilność, dzięki czemu łatwiejsza była adaptacja tych telefonów do posiadanego przez KLIMA-THERM środowiska. System operacyjny Windows Phone wygrał z konkurencyjnymi nie tylko ze względu na funkcjonalność, ale także oferowane bezpieczeństwo i możliwość sprawowania pełnej kontroli nad posiadanymi przez użytkowników telefonami.
KLIMA-THERM wskazuje na liczne korzyści związane z przejściem na rozwiązania Lumia. Do kluczowych należą:
„Kompatybilność smartfonów Lumia z systemami obecnymi na serwerach i komputerach stacjonarnych to jedna z naszych najmocniejszych stron. System Windows Phone dodatkowo zapewnia bezpieczeństwo i oddaje pełną kontrolę nad urządzeniami administratorom. Bardzo ważne jest dla nas, że możemy przekazać w ręce takich firm jak KLIMATHERM urządzenia spełniające te kryteria” – podsumowuje Robert Siewierski, Microsoft Mobile Devices and Services Polska.
19
21
CO YOUTUBE MOŻE DLA PAŃSTWA ZROBIĆ? GABRIELA JAKIMIK, MARKETING & PR MANAGER W AGENCJI TUBE.AD
YouTube jest coraz bardziej docenianym źródłem treści. Internauci poszukują w serwisie filmów rozrywkowych, ale również profesjonalnie opracowanych materiałów edukacyjnych i informacyjnych z każdej branży oraz dziedziny życia. Film wideo stał się także narzędziem do budowy relacji między ludźmi, wizerunku firm oraz przyjemnym sposobem na dotarcie do szerokiej widowni. W Polsce każdego miesiąca 15,8 mln internautów korzysta z YouTube. Jest to 72% zasięgu wśród 20 milionów użytkowników Internetu w naszym kraju. Kolejne badania wykazują, że aż 2,3 mln polskich internautów, głównie w grupie wiekowej 18-24 lata, nie ogląda telewizji. Pojawia się pytanie, jak do nich dotrzeć z reklamą? My odpowiadamy - tylko za pośrednictwem YouTube. Serwis stał się wyszukiwarką, portalem społecznościowym, nową telewizją i platformą reklamową w jednym. Tutaj właśnie zrodził się wspólny cel reklamodawców oraz firm, jak nasza – dotarcie z reklamą do właściwego odbiorcy z odpowiednim przekazem. Gdy do tego dojdzie jeszcze niewielki koszt emisji, ci pierwsi będą szczęśliwi.
22
Jak wykorzystać możliwości YouTube? Niski koszt, wysoka skuteczność i szeroki zasięg to główne zalety kampanii wideo na YouTube. Naszym zadaniem jest odpowiednia konfiguracja i optymalizacja. Wiele zależy od trafnie dobranej grupy docelowej. Gdy reklama jest dostosowana do aktualnych potrzeb i zachowania odbiorcy, wówczas można mówić o skuteczności. Ustawiając kampanię dla klienta, kierujemy ją na widza poprzez zainteresowania czy treści, wybierając spośród kilkudziesięciu kategorii, na lokalizację, wiek, płeć lub miejsce docelowe na YouTube.
Pomijalny po 5 sekundach Pre-roll, ze względu na skuteczność i niskie koszty, jest najczęściej wykorzystywanym formatem w kampaniach wideo na YouTube. Chodzi o to, że reklamodawca płaci tylko wtedy, gdy widz obejrzy reklamę do końca (lub jej 30 sekund przy dłuższych formatach). My optymalizujemy kampanię, aby w efekcie płacił tylko za realne wyświetlenia i zaangażowanie widzów. Wydanie 600 zł dziennie za obejrzenie reklamy przez 3 000 osób to naprawdę atrakcyjna stawka, szczególnie w porównaniu z kosztownymi spotami telewizyjnymi. Jesteśmy w stanie dotrzeć do konkretnej liczby osób w ramach odgórnie określone budżetu. Codziennie analizujemy kampanię, monitorujemy i poprawiamy skuteczność. Sprawdzamy zachowanie widzów, co przedstawiamy w szczegółowym raporcie po zakończeniu emisji spotu.
Raporty oglądalności i zaangażowania Po zakończeniu kampanii na YouTube przekazujemy klientom raport dotyczący zaangażowania odbiorców reklamy. Wiemy, ile było wyświetleń, pełnych obejrzeń, unikalnych użytkowników i kliknięć w spot. Analizujemy efekty i podpowiadamy, jak poprawić wyniki. Na podstawie zgromadzonych danych można określić, kto oglądał reklamę i kiedy ją pominął. Wszystko to pomaga w udoskonalaniu kolejnych kampanii na YouTube.
Zaangażowanie w reklamę Obserwujemy, że YouTube staje się coraz częściej jednym z kluczowych elementów media planu, a w niektórych przypadkach, najważniejszym narzędziem w kampaniach reklamowych. Nie tylko wielkie brandy, ale też małe lokalne firmy widzą w nim dużą szansę na wypromowanie się i dotarcie z komunikatem do swojego klienta. Wideo to aktualnie najszybszy i najbardziej skuteczny przekaźnik treści. My pomagamy naszym klientom wprowadzić widza w świat ich marki.
r e k l a m a - r e k l a m a - r e k l a m a - r e k l a m a - r e k l a m a - r e k l a m a - r e k l a m a - r e k l a m a - r e k l a m a - r e k l a m a - r e k l a m a
Kontrolowany budżet
23
TOMASZ WĘC Właściciel firmy WĘC PR - jedynej agencji, specjalizującej się w prowadzeniu działań komunikacyjnych dla klientów z sektora IT
24
Rozmawiał: Michał Baniowski
Jak to jest być jedynym na rynku? To że jesteśmy jedyni, nie do końca jest prawdą. Na pewno jesteśmy jedną z niewielu agencji PR, które pracują wyłącznie dla branży IT. A już zdecydowanie jesteśmy jedyną agencją, w której łączymy pasję do PR i branży IT z kierunkowym, technicznym wykształceniem.
my się łokciami? I tak, i nie. Tak, dlatego, że nierzadko musimy walczyć ze stereotypem braku efektywności kampanii PR, ponieważ klient ma w pamięci tylko złe doświadczenia PR-owoagencyjne. Nie, dlatego, że aktualnie pracujemy dla największych śwatowych marek, które mają świadomość wysokiej jakości naszych działań.
Co takiego jest w Waszej specjalizacji, że żadna inna firma nie chce się z nią mierzyć? To nie tak, że żadna firma nie chce mierzyć się z branżą IT. Wręcz przeciwnie. Wiele agencji chce i próbuje w tej branży funkcjonować. Niestety, w przypadku tak specyficznej i trudniej tematyki, same chęci zwykle nie wystarczają.
To Wy docieracie do klienta czy klient znajduje Was? Różnie. Branża IT jest mała. Tutaj większość osób się po prostu zna. Jeżeli klient szuka wsparcia dobrej agencji PR, wystarczy, że wykona kilka telefonów do znajomych. Najczęsciej pozyskujemy nowe kontrakty w drodze rekomendacji. Co nie zwalnia oczywiście z udziału w przetargach i konkursach ofert - mówimy wyłącznie o zaproszeniach do udziału w standardowych postępowaniach.
Jaki jest więc Wasz sposób na PR w IT? Efektywność jest uzależniona głównie od posiadanej wiedzy. Trzeba nie tylko znać klienta, ale również jego bezpośrednią konkurencję i oczywiście cały rynek. Dopiero wtedy możemy mówić o komunikacji nastawionej na efekty. A to z kolei jest możliwe również wyłącznie wtedy, kiedy w grę wchodzi pasja do tego, co robi się na co dzień. Zakres usług WĘC PR jest dość szeroki: PR korporacyjny i produktu, projekty Social Media i kampanie marketingowe, komunikacja biznesowa, CSR, eventy i wydarzenia specjalne. Jak udaje Wam się pogodzić te wszystkie dziedziny na tak trudnym rynku? Te dziedziny łączą się same, a wachlarz usług, wbrew pozorom, jest dość wąski. Abstrahując od tego, że rzeczywiście zapewniamy naszym klientom kompleksowe wsparcie w zakresie projektów PR i marketingowych, skupiamy się wyłącznie na dziedzinach, w których mamy bogate doświadczenie. Dzięki temu, jesteśmy w stanie trafnie oszacować efekty naszych kampanii już na bardzo wczesnych etapach ich planowania. To właśnie m.in. z tego powodu klienci z branży IT chętnie z nami pracują – zawsze otrzymują od nas konkretne informacje. O specyfice PR w IT świadczy też niewielka ilość publikacji na ten temat i mała świadomość wśród potencjalnych klientów. Musicie przepychać się łokciami? Branża IT należy do trudnych. Nie dlatego, że jest naszpikowana „pułapkami“, bo te występują w przypadku każdej innej branży, nawet tak „prostej“ jak FMCG. Bardziej dlatego, że trzeba rozumieć specyfikę i oczekiwania klienta. Ciężko natomiast oczekiwać znajomości zagadnień technicznych od humanisty. Jeszcze ciężej natomiast poporsić wspomnianego humanistę o przełożenie tych zagadnień na język przystępny dla typowgo Kowalskiego. Czy zatem przepycha-
Jacy klienci powinni zgłaszać się do Twojej firmy? Wyłącznie z branży IT. Zarówno tacy, którzy korzystali już z usług PR, ale z różnych powodów nie byli z tych usług do końca zadowoleni, jak i tacy, którzy kampanii PR-owych nie prowadzili nigdy. Przy czym należy zauważyć, że branża IT to dzisiaj pojęcie dość szerokie. Głównie dlatego, że elektronika użytkowa stałą się już nieodłączną częścią naszego życia i nic nie zapowiada tego, by w najbliższej przyszłości miało się to zmienić. Wręcz przeciwnie. Chwalicie się wieloletnim doświadczeniem? Gdzie zbierałeś pierwsze szlify? Uważam, że filarem każdej firmy oraz nadrzędnym i najcennieszym zasobem każdego przedsiębiorstwa jest kapitał ludzki. Wszelkie sukcesy jakie odnosimy i, mam nadzieję, będziemy odnosić w przyszłości, nie są dziełem jednostki, a efektem pracy naprawdę solidnego, zgranego i zmotywowanego zespołu. Każdy z naszych pracowników posiada bogate doświadczenie, nierzadko związane również z innymi branżami, ale wszystkich łączy pasja do IT. To właśnie ta pasja pozwala nam przekraczać kolejne granice i tworzyć coraz to lepsze, bardziej efektywne i naprawdę spektakularne kampanie PR-owe, które przekładają się na wymierne sukcesy oraz zadowolenie naszych klientów. Które z dotychczasowych doświadczeń okazało się najbardziej przydatne? Umiejętność trafnego oszacowania potrzeb klienta. Zdecydowanie. To umiejętność wypracowana na przestrzeni lat, która pozwala, mówiąc wprost, „trafić w punkt“. I tego też oczekują od nas klienci, tj. strategicznego doradztwa.
Ciekawi mnie jak PR w IT wygląda na świecie. Tak samo wąsko? To temat na zupełnie odrębną rozmowę. W odniesieniu do Polski, dość ciekawy zresztą i chętnie poruszę go w przyszłości. Czy niektóre zachodnie wzorce starałeś się wdrażać tworząc Węc PR? WĘC PR to mój subiektywny punkt widzenia na PR w branży IT. Nie mówię oczywiście, że nie ma tutaj żadnych inspiracji. Byłoby to kłamstwem. Chcę jednak powiedzieć, że nasze podejście jest mocno indywidualne. Nie ma tutaj powielania schematów. Jest jasno określony punkt odniesienia oraz sukcesywna realizacja obranych celów. Co obecnie jest dla Ciebie punktem odniesienia? Nie aspirujemy do tego, by przeszktałcić się w bardzo dużą agencję PR. Chcemy angażować się w ciekawe i nieszablonowe projekty, pozostając przy tym trochę dobrem luksusowym, jeżeli mogę się tak wyrazić. Czy istnieje choć cień szansy, że w przyszłości to Wy staniecie się dla kogoś punktem odniesienia i powstanie więcej tego typu firm? Czy wolicie nie hodować sobie konkurencji? Być może. Nowe firmy nie są natomiast dla nas zagrożeniem. Nie postrzegamy ich w kategoriach konkurencji. Tak jak powiedziałem wcześniej, to bardzo wąska i, wbrew pozorom, bardzo trudna specjalizacja, w której wielu próbuje, ale tylko nieliczni się odnajdują. Jakimi cechami musiałby wykazać się przedsiębiorca, który chciałby dołączyć do gry? Sądzę, że determinacja w dążeniu do celu oraz świadomość własnych możliwości wystarczą. Odnosi się to natomiast do każdej branży. Nie tylko do PR. Waszym atutem niewątpliwie jest zamiłowanie do nowych technologii. Ile procent sukcesu to pasja a ile to ciężka praca? Dzięki pasji nie czujemy trudów codziennej, ciężkiej pracy. Jeżeli rozumiesz, co mam na myśli. Ciężka i systematyczna praca to 100% sukcesu. Jakie stawiacie sobie cele na najbliższy rok? Najbliższy rok to na pewno nowe rynki. Już teraz prowadzimy działania PR nie tylko w Polsce, ale również w krajach nadbałtyckich. W przyszłym roku planujemy rozszerzyć prowadzenie projektów PR/marketing na cały region CEE. Uda się? Oczywiście! Przecież jesteśmy najlepsi!
25
KLIENCI OCZEKUJĄ WIĘCEJ. I MAJĄ RACJĘ Rola obsługi klienta w Customer Experience TEKST: DAWID SWAKOWSKI
Jak wyróżnić swój e-biznes na tle silnej konkurencji? Wszak nietrudno zauważyć, że coraz więcej przedsiębiorstw działających w internecie dysponuje zarówno umiejętnościami, jak i budżetem pozwalającym na prowadzenie szeroko zakrojonych działań promocyjnych. W świetle tego faktu, firmy chcące wyróżnić się na rynku muszą poszukiwać nowych sposób na zaistnienie w świadomości konsumentów.
Niezbędna jest szersza perspektywa Oczywiście nie zamierzam w żadnym wypadku bagatelizować roli takich dziedzin, jak marketing, PR, UXD i innych. Są to elementy, bez dbałości o które trudno jest sobie wyobrazić prowadzenie poważnego, nowoczesnego e-biznesu. Niemniej, w dobie łatwego i coraz tańszego dostępu do usług służących budowaniu świadomości marki, posiadanie estetycznej i użytecznej strony internetowej, profesjonalny marketing i PR, a nawet dobry, innowacyjny produkt bądź usługa nie zawsze będą kluczem do sukcesu. Ten bowiem pojawi się wówczas, gdy nie tylko pozyskasz klienta, ale sprawisz, że zostanie z Tobą na dłużej i będzie polecał twoją markę kolejnym osobom. Aby to osiągnąć, konsument musi odczuwać możliwie jak najbardziej pozytywne emocje w każdym punkcie styczności z twoim brandem. I tutaj przechodzimy do pojęcia Customer Experience. Czym dokładnie jest Customer Experience? Ujmując rzecz najprościej, jest to suma wszystkich doświadczeń klienta następujących podczas kontaktu z daną marką. Obojętnie, czy jest to wizyta na stronie internetowej bądź facebookowym profilu, czy też np. telefoniczna rozmowa z konsultantem. Przedsiębiorstwa, które odnoszą największe sukcesy, wygrywają właśnie za pomocą wyjątkowo korzystnej sumy pozytywnych wrażeń zapewnianych użytkownikom. Można powiedzieć, że w Customer Experience zawiera się całość efektów generowanych przez marketing, PR, branding, usability, a przede wszystkim przez wsparcie i kontakt z klientem.
26
Wyobraź sobie sytuację, w której chcesz wybrać się na kawę. Prawdopodobnie w pierwszej kolejności pomyślisz o lokalu, do którego chodzisz najczęściej. Poświęć zatem kilka chwil aby odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego to właśnie ta, a nie dziesiątki innych kawiarni przychodzi Tobie do głowy jako pierwsza? Prawdopodobnie wynika to nie z jednego konkretnego powodu, a z sumy kilku czynników: dobrej kawy, przyjemnej atmosfery, miłej i profesjonalnej obsługi, atrakcyjnych promocji etc. Właśnie to można określić mianem Customer Experience. Teraz odpowiedz sobie na kolejne pytanie: czy twoja ulubiona kawiarnia byłaby nią, gdyby pracujący w niej kelnerzy byli nieuprzejmi, nieprofesjonalni albo zwyczajnie niesympatyczni? Czy niskie ceny, ładny wystrój i wyjątkowo kuszące promocje rekompensowałyby ci kontakt z opryskliwym baristą? Raczej nie, prawda? To z kolei dowodzi, jak istotną rolę w sumie doświadczeń klienta odgrywa jakość obsługi klienta.
Klasyczne metody w nowoczesnym wydaniu Wbrew pozorom, biznes online nie różni się wiele pod tym względem od przedsiębiorstw tradycyjnych. Tutaj również najpierw kierujemy się koniecznością zaspokojenia jakiejś potrzeby, a w wyborze konkretnego usługodawcy pomagamy sobie poprzez czytanie opinii, recenzji, przeglądaniu oferty etc. Istnieje oczywiście prawdopodobieństwo, że wybierzemy firmę, której reklamę widzieliśmy ostatnio bądź widujemy najczęściej albo też słyszeliśmy o niej wyjątkowo dobre opinie. Nie oznacza to jednak, że będziemy z naszej decyzji zadowoleni. Aby tak było, marka musi „kupić” nasze zaufanie. Dokonać tego może oferując dobrze działający produkt/usługę i zapewniając bardzo dobry support. W końcu miło jest mieć świadomość, że nawet jeśli coś w danym momencie nie zadziała albo nie będziemy w stanie samodzielnie sobie z czymś poradzić, możemy w każdej chwili skontaktować się z działem obsługi, który rozwiąże nasz problem.
O tym, jak istotny jest support w korzystaniu z internetowych usług miałem okazję przekonać się na własnej skórze. Na uwagę zasługuje fakt, że wśród firm, które szczególnie pozytywnie zapisały się w moje pamięci znajdują się nie tylko marki zagraniczne, ale także polskie. Jedną z nich jest Brand24, oferujące usługę monitoringu internetu. Osobom pracującym w branży reklamowo-marketingowej Brand24 przedstawiać nie trzeba. Jest to jedno z najpopularniejszych w naszym kraju (i coraz popularniejsze na świecie) narzędzie służące monitorowaniu sieci pod kątem interesujących nas fraz. Dzięki Brand24 możemy w szybki i łatwy sposób dowiedzieć się, co w internecie mówi się o naszej marce, o markach konkurencyjnych, czy innym interesującym nas zagadnieniu (np. jak często internauci dyskutują o danej kategorii produktów). W rękach sprawnego marketera Brand24 jest potężnym narzędziem do pozyskiwania nowych klientów oraz budowania relacji z tymi już korzystającymi z naszych usług lub produktów. Co ciekawe, sieć pełna jest także wzmianek...o samym Brand24. Użytkownicy chętnie polecają innym to narzędzie, chwaląc nie tylko samą funkcjonalność, ale także ogół doznań, jakich dostarcza korzystanie z tego serwisu. Robią to często i szczerze, chociaż na rynku istnieją także inne, bardzo podobne i równie użyteczne narzędzia. Dlaczego zatem to właśnie Brand24 cieszy się największą popularnością? Jest to oczywiście efekt pozytywnego Customer Experience, na które składają się estetyka i użyteczność serwisu, profesjonalne działania marketingowe i PR, przystępna cenowo oferta oraz - i to moim zdaniem zasługuje na szczególną uwagę - bardzo dobra obsługa klienta. Kiedy rozpocząłem swoją przygodę z Brand24, jak to nowicjusz, popełniłem niewielki błąd w konfigurowaniu projektu monitoringu. Po bodajże kilku minutach od tego faktu otrzymałem e-mail z działu obsługi informujący mnie, że popełniłem mały błąd w konfiguracji i zawierający dokładne wskazówki, co powinienem zrobić, aby to poprawić. Wiadomość ta nie pochodziła od automatu (chociaż błąd popełniłem taki, że równie dobrze mogłaby być ustawiona na to jakaś reguła) - skontaktował się ze mną żywy człowiek, miło się przywitał i dokładnie wytłumaczył niezrozumiałe dla mnie kwestie. Nie muszę chyba dodawać, że w tym momencie byłem już „kupiony”? Dzięki takiemu podejściu, Brand24 zyskało w mojej osobie klienta na kolejny rok (opłaciłem abonament z góry), polecającego narzędzie kolejnym osobom i dzielącego się swoim entuzjazmem przy każdej możliwej sposobności, czego dowodem jest niniejszy tekst. Wystarczyło zadbać o to, żeby użytkownik czuł się dobrze w trakcie korzystania z usługi. Niby niewiele, ale sporo firm działających w sieci zdaje się o tym zapominać.
Każdy klient to VIP Podobną filozofią kieruje się firma hostingowa zenbox.pl, która szturmem zdobyła nie tylko świadomość, ale i sympatię ogromnej rzeszy użytkowników. Źródło sukcesu jest tutaj zbliżone do Brand24 - nie tylko zaoferowano dobry produkt w estetycznym „opakowaniu”, ale także silnie skoncentrowano się na obsłudze klienta. Dzięki temu każdy użytkownik serwisu, niezależnie od planu abonamentowego, może za pomocą wygodnego Panelu Klienta skontaktować się z supportem, którego czas reakcji przechodzi powoli do legendy. Zdarza się, że od chwili zgłoszenia problemu do momentu odpowiedzi działu obsługi upływa niecała minuta. Nawet, jeśli jest to np. godzina 19:17 w niedzielę.
Tak, jak już zdążyłem wspomnieć, na jakość obsługi w zenbox.pl nie ma znaczenia wybrany przez użytkownika plan abonamentowy. Obojętnie, czy hostujesz serwis ze 100.000 UU, czy dopiero zaczynasz swoją przygodę z blogowaniem i twoją stronę odwiedza najbliższa rodzina, pijani kumple i pies sąsiada - w zenbox.pl każdy klient traktowany jest tak samo. Czyli najlepiej, jak to tylko możliwe. Co więcej, zenbox.pl nie poprzestaje tylko na zapewnianiu pomocy technicznej o niemalże każdej porze dnia i roku. Ostatnio firma wprowadziła bardzo wyraźne zmiany zmierzające ku jeszcze prostszemu i przyjemniejszemu korzystaniu z jej usług. Poprawiono przejrzystość Panelu Klienta, dodano m.in. forum, za pomocą którego można samodzielnie znaleźć odpowiedzi na wiele nurtujących nas pytań, podzielić się swoimi uwagami czy po prostu podyskutować na różne ciekawe tematy. To podejście skutkuje bardzo pozytywnymi wrażeniami, jakich klient doznaje podczas kontaktu z marką zenbox.pl. Trudno zatem dziwić się, że to właśnie ten hosting jest najczęściej polecany przez szerokie grono zadowolonych użytkowników. Tym samym firma zdobywa coraz większe udziały w rynku relatywnie niskim kosztem - nie musi wydawać ogromnych pieniędzy na kampanie (bazując na moich obserwacjach powiedziałbym nawet, że wydaje ich stosunkowo niewiele), gdyż najlepszą reklamą są opinie i polecenia zadowolonych klientów. Zarówno w przypadku Brand24 jak i zenbox.pl można bez wątpienia mówić o znakomitym Customer Experience, na który składają się zarówno wysoka jakość usług i estetyka serwisu, jak i wysoka dbałość o satysfakcję klienta. Firmy te wyróżniają się na rynku nie tyle za pomocą ogromnych budżetów marketingowych (chociaż w żadnym wypadku tej dziedziny nie zaniedbują), a raczej prokliencką postawą, która w szczególnie trwały sposób zapisuje się w świadomości konsumentów. Pozwala to nie tylko na zdobywanie kolejnych nowych użytkowników, ale - co nawet ważniejsze - na skuteczne utrzymywanie już pozyskanych klientów.
Podsumowanie Jeżeli prowadzisz bądź planujesz prowadzenie biznesu w internecie, pozbądź się myślenia, że wystarczą ładna strona, parę promocyjnych ofert i pieniądze wydane na kampanie PPC. Tego typu działania stosują wszyscy i robią to coraz lepiej. Dzięki ogromnej liczbie wyspecjalizowanych agencji czy freelancerów działających na rynku, dostępność do wysokiej jakości usług brandingowych i reklamowych jest łatwiejsza i tańsza niż kiedykolwiek. Możesz oczywiście próbować walczyć budżetem wydanym na kampanie, ale nie oszukujmy się - przegrasz z tymi, którzy są obecni na rynku dłużej od ciebie i mają zarówno więcej pieniędzy, jak i doświadczenia. Twoja szansa na osiągnięcie rynkowego sukcesu tkwi w budowaniu jak najtrwalszych relacji z klientami. Aby tego dokonać, ludzie korzystający z usług twojej firmy muszą czuć, że dokonali najlepszego możliwego wyboru. Dbaj, aby doświadczenia klientów wynikające z kontaktu z twoją marką były możliwie jak najlepsze, nie lekceważ żadnego touchpointu i pilnuj, aby twoi klienci otrzymywali nie tylko rzecz użyteczną i ładną, ale mogli również liczyć na twoją pomoc, kiedy tylko będą jej potrzebowali. Wszyscy lubimy mieć poczucie, że decydując się na zakup danego produktu bądź usługi, dokonaliśmy słusznego wyboru. Pracuj zatem na to, aby twoi klienci byli dumni ze swojej decyzji.
27
MOBILE TO PRZYSZŁOŚĆ TEKST: TOMASZ WIELICZKO - XANN INTERNET SOLUTIONS, SPECJALISTA SEO ORAZ SZKOLENIOWIEC W XANNSEM
W kwietniu Google wprowadzi kolejną poważną aktualizację algorytmu, tym razem wymierzoną w strony niemobilne, czyli takie, które nieprawidłowo wyświetlają się na urządzeniach przenośnych – komórkach, smartfonach i tabletach. Mobile to przyszłość wyszukiwania – nie tylko według Google To nie pierwszy ruch Google związany z dostosowaniem wyników wyszukiwania do potrzeb użytkowników urządzeń mobilnych. Już wcześniej wprowadzone zostały poprawki algorytmu, których zadaniem było informowanie użytkowników o tym, czy dana strona posiada wersję przeznaczoną na komórki. Rys. 1
Jednak dopiero kwietniowa aktualizacja drastycznie zmieni obraz wyszukiwania, wymiatając z wyników mobilnych wszystkie strony, które nie są dostosowane do urządzeń przenośnych. Działania Google nie biorą się z niczego i są reakcją na rosnącą popularność takich urządzeń. O ile jeszcze parę lat temu ruch mobilny na stronach był praktycznie zerowy, to dziś – w zależności od branży – stanowi już około 20–30 proc. i rośnie z każdym dniem. Niestety, mimo zmieniających się realiów i potrzeb użytkowników w dalszym ciągu nie wszystkie strony są dostosowane do urządzeń mobilnych. Ich przeglądanie jest prawdziwym wyzwaniem i zazwyczaj kończy się praktycznie natychmiastowym zamknięciem strony, co dla właściciela – z oczywistych względów – jest wyjątkowo niekorzystne. Nie jesteś mobilny, stracisz klientów Prowadząc biznes w Internecie, trzeba pamiętać, że treści, które świetnie wyglądają na komputerze, mogą okazać się zupełnie nieczytelne na
28
urządzeniu mobilnym. W efekcie strony niedostosowane do urządzeń przenośnych tracą klientów i potencjalne zyski ze sprzedaży, a ich współczynnik odrzuceń jest zastraszająco wysoki. Co prawda Google twierdzi, że współczynnik odrzuceń nie jest brany pod uwagę w samym rankingu wyszukiwarki, ale nie zmienia to faktu, że nie warto tracić klientów z tak prozaicznego powodu, jak nieprawidłowo wyświetlająca się strona, na rzecz konkurencji, która już zainwestowała w rozwiązania mobilne. Efekty przystosowania strony do wymagań urządzeń przenośnych: 1. mniejszy współczynnik odrzuceń 2. zdobycie większej ilości ruchu spowodowane wyświetlaniem się strony również w mobilnych wynikach wyszukiwania 3. łatwiejsza sprzedaż produktów oraz usług przez strony na urządzeniach mobilnych 4. poprawa rankingu strony również w wynikach desktopowych.
FACEBOOK WŁAŚNIE WYCELOWAŁ W SERWISY AUKCYJNE I SZYKUJE SIĘ DO STRZAŁU TEKST: DAMIAN JAROSZEWSKI
Serwisy aukcyjne mogą mieć spory problem, a nazywa się on Facebook. Jego najnowsza opcja uderzy bezpośrednio w strony typu OLX.pl czy też Gumtree.pl. Allegro może raczej spać spokojnie, bo to właśnie serwisy lokalne są na muszce Marka Zuckerberga i spółki. Chodzi o to, że Facebook właśnie wprowadził nową opcję na swojej stronie. Członkowie grup typu „na sprzedaż” przy dodawaniu postów będą mogli teraz wybrać opcję „sprzedaj”, a następnie ustawić wszystkie parametry oferty, jak chociażby opis produktu, cenę, informacje o przesyłce itp. Na dodatek będą mieli możliwość zmiany statusu swojej oferty (np. na sprzedaną), co ma ułatwić wyszukanie aktualnie dostępnych przedmiotów. Nowa funkcja ma się stopniowo pojawiać w poszczególnych wersjach językowych serwisu w ciągu kilku najbliższych miesięcy. Co ważne, będzie dostępna zarówno w wersji przeglądarkowej, jak i aplikacjach mobilnych na Androida oraz iOS-a.
pomocą Allegro, OLX czy też Gumtree. Teraz wystarczy ustawić sprzedaż bezpośrednio na Facebooku. Nie oszukujmy się: to tam jest najwięcej klientów. Żaden serwis aukcyjny nie może równać się ruchem ze stroną Marka Zuckerberga. Dostrzegam tylko kilka problemów. Przede wszystkim ludzie wchodzą na OLX, Gumtree czy Allegro właśnie po to, aby wyszukać konkretny przedmiot i go kupić. Na dodatek często mają wiele gwarancji bezpieczeństwa, jak chociażby Program Ochrony Kupujących na Allegro. Tymczasem Facebook chyba chce być serwisem od wszystkiego, a jak coś jest od wszystkiego – to jest do niczego. Jednak w tym przypadku myślę, że nowa opcja może się naprawdę przyjąć. W gruncie rzeczy nie wierzę w to, aby Facebook mógł zagrozić komukolwiek, nawet mniejszym serwisom aukcyjnym. Takie strony były, są i cały czas będą istnieć – i to głównie na nich będziemy szukać konkretnych przedmiotów. Również sklepy nie mają powodów do obaw. To dobry ruch Facebooka, ale wszyscy mogą spać spokojnie. Ot, dodatkowy sposób sprzedaży.
Myślę, że to świetny ruch Facebooka. Sam należę do kilku grup tego typu. Niektóre z nich dotyczą konkretnej tematyki, np. ASG (Air Soft Gun), a inne swoim obszarem obejmują moje miasto, czyli Bydgoszcz. I bardzo często pojawiają się tam oferty wystawiane właśnie za
29
NIE DAJ SIĘ NABRAĆ NA TANI HOSTING BEZ LIMITÓW TEKST: SZYMON BARCZAK
FIRMA MUSI ZARABIAĆ Biznes rządzi się swoimi prawami. Podstawowym celem każdej firmy jest zarabianie pieniędzy. Poprzez powiększanie zysków, może pozwolić sobie na rozwój, zatrudnianie nowych pracowników. Wydaje się to oczywiste. Nie zawsze jednak dokonując wyboru usługi, myślimy takimi kategoriami. Czy oferowanie usługi w takiej cenie opłaca się tej firmie? Jaki jest model biznesowy tej firmy? UWAŻAJ NA POZORNIE ATRAKCYJNE OFERTY Na polskim rynku hostingowym działają setki firm. Część z nich zdecydowało się oferować skomplikowany sposób rozliczeń, zawierający liczne opłaty dodatkowe. Bardzo atrakcyjna oferta na pierwszy rzut oka, po dłuższym czasie okazuje się przekleństwem. Nie ma magicznej receptury na tani hosting. Cięcia cenowe zawsze muszą odbić się na jakości. Zdarza się również, że niska cena to w rzeczywistości cena promocyjna. Po roku koszt przedłużenia usługi jest kilkukrotnie, a nawet kilkunastokrotnie wyższy. To model biznesowy, który zwykłem krytykować. Uważam go za nieetyczny i nieprofesjonalny. Przejrzysta oferta i dobry stosunek ceny do jakości to moim zdaniem wyznacznik profesjonalizmu. HOSTING BEZ LIMITÓW NIE ISTNIEJE Infrastruktura serwerowa swoje kosztuje oraz ma pewne ograniczenia. Nie jest możliwe zaoferowanie klientowi hostingu bez limitów w przyzwoitej cenie. Prawdziwy hosting bez limitów kosztowałby dziesiątki tysięcy złotych.
Zwrot „bez limitu” odnosi się najczęściej do transferu lub pojemności konta. W rzeczywistości każdy hosting posiada tak zwane parametry bezpieczeństwa. Są to między innymi: • Maksymalne obciążenie procesora na dobę • Maksymalna ilość pamięci na proces PHP • Maksymalna liczba żądań HTTP w ciągu doby Sprzedawanie hostingu „bez limitów” jest jak sprzedawanie samochodu z pełnym bakiem i twierdzenie, iż może przejechać dowolną liczbę kilometrów. Samochód rzeczywiście może przejechać setki tysięcy kilometrów, ale w praktyce zatrzyma się jak tylko skończy się paliwo w baku. POWIERZ SWÓJ HOSTING PROFESJONALISTOM Podobne sytuacje mają miejsce w przypadku firm hostingowych oferujących tego typu usługi. Klient, który przekroczy parametry bezpieczeństwa, z których nie zdawał sobie nawet sprawy, jest obciążany dodatkowymi opłatami lub zrywana jest z nim umowa. Wielu takich Klientów przenosi swoje strony do Futurehost, gdzie parametry i koszty usługi są jasno określone i znane od samego początku współpracy. Warto powierzyć utrzymanie swoich stron profesjonalistom. Strona internetowa to wizytówka każdego biznesu. W obecnych czasach ma jeszcze większe znaczenie. Coraz więcej internautów korzysta bowiem z sieci w dowolnym miejscu świata na ekranie swojego smartfona.
31
JAK PODBIĆ MIĘDZYNARODOWY RYNEK Z KICKSTARTEREM? TEKST: MICHAŁ FRĄCZEK
Kickstarter to największa na świecie platforma crowdfundingowa, która pozwala na zebranie środków na uruchomienie projektu. Największą siłą Kickstartera jest ogromna społeczność potencjalnych klientów, oraz możliwość dostrzeżenia przez dziennikarzy i największe portale internetowe. Ostatnie polskie kampanie na Kickstarterze, które zakończyły się sukcesem pokazują, że największa platforma crowdfundingowa to nie tylko sposób na sfinansowanie swojego pomysłu, ale również sposób na kampanię marketingową o międzynarodowym potencjale. Co trzeba zrobić, żeby odnieść sukces?
Formalności i Przygotowanie Żeby uruchomić kampanię na amerykańskim portalu musimy dysponować paszportem jednego z krajów, które akceptuje platforma lub mieć działalność zarejestrowaną w USA. Istnieje wiele firm, które
32
pomagają polskim przedsiębiorcom w formalnościach związanych z rejestracją w Stanach Zjednoczonych. Po załatwieniu spraw administracyjnych, należy odpowiednio przygotować całą kampanię. Proces przygotowawczy zajmuje zazwyczaj ok 3 miesięcy. Jest to czas, w którym należy przygotować strategię, stworzyć historię i nakręcić film reklamujący projekt. Żeby odnieść sukces, cała kampania musi zostać przygotowana estetycznie – należy zadbać o jakość umieszczanych zdjęć, grafik i tekstów, które na Kickstarterze stanowią opakowanie naszego produktu i w dużej mierze przyczyniają się do powodzenia kampanii. Działania informacyjne należy zacząć na długo przed publikacją projektu na Kickstarterze. Celem na tym etapie kampanii jest pozyskanie możliwie dużej bazy mailowej osób zainteresowanych naszym produktem, tak aby poinformować ich w momencie oficjalnego startu kampanii.
Nie można zapomnieć o odpowiednim przygotowaniu strony internetowej. Należy zadbać o to, aby w łatwy sposób można było znaleźć i pobrać podstawowe informacje o projekcie takie jak: logo, treść informacji prasowej oraz zdjęcia, które dobrze zilustują artykuł (zdjęcia produktu i kluczowych osób w projekcie) Z wyprzedzeniem należy również przygotować informacje prasowe, które będą wysyłane do mediów po zrealizowaniu kolejnych kamieni milowych (streatch goals) kampanii. Zebranie funduszy wykorzystując mechanizmy crowdfundingu to tylko jedna z korzyści jakie możemy osiągnąć realizując kampanię na Kickstarterze. Międzynarodowy zasięg, publikacje na łamach największych portali internetowych, dotarcie do klientów i partnerów biznesowych na całym świecie to wartość, która niejednokrotnie znacznie przewyższa nawet setki tysięcy dolarów zebranych podczas trwania kampanii.
Część kampanii przed uruchomieniem działań na Kickstarterze: landing page służący do zbierania maili od potencjalnych klientów
Działanie to ma na celu możliwie szybkie wsparcie projektu przez dużą ilość osób, tak aby projekt znalazł się w kategorii „popularnych” które promowane są wśród użytkowników platformy. Okres przygotowania kampanii to czas analizy i testów, które pomogą w estymacji wysokości kwoty, o którą można walczyć podczas kampanii.To również moment na opracowanie strategii nagród „pledges” i „streatch goles” które pozwolą na zakończenie kampanii z sukcesem. Przygotowanie kampanii to najważniejszy etap całego procesu - warto poświęcić mu odpowiednią ilość czasu i wysiłku zgodnie z zasadą: im więcej włożysz tym więcej wyjmiesz.
Kampania: czas start! Przygotowanie i start kampanii to nie koniec pracy. Nawet najlepsze projekty nie odniosą sukcesu na Kickstarterze, jeśli nikt się o nich nie dowie. Przygotowana wcześniej baza mailingowa, strategia nagród i dobra oprawa graficzna to wstęp do sukcesu. Po uruchomieniu kampanii musimy zadbać o to, żeby dowiedziało się o niej jak najwięcej osób. Portale crowdfundingowe są bacznie obserwowane przez dziennikarzy. Ze względu na dużą ilość publikowanych projektów, należy zadbać o to, aby promowana kampania nie uszła ich uwadze. Aby zwiększyć prawdopodobieństwo publikacji, warto budować relacje z dziennikarzami i influencerami na długo przed uruchomieniem kampanii na Kickstarterze, tak by w momencie wysłania informacji prasowej, wiedzieli już o projekcie.
Publikacja w jednym z największych portali technologicznych podczas kampanii Woolet’a na Kickstarterze
Dobrym przykładem jest kampania Zortraxa - producenta drukarek 3D z Olsztyna, który dzięki kampanii na Kickstarterze został dostrzeżony przez firmę, która kilka miesięcy później kupiła od polskich producentów sprzęt o wartości kilkunastu milionów złotych. Odpowiednia strategia, znajomość grupy docelowej, plan i dyscyplina w realizacji pozwolą nie tylko na zebranie funduszy, ale również dotarcie do potencjalnych klientów na całym świecie i międzynarodowy zasięg medialny. Dobrą inspiracją i nauką dla wszystkich, którzy planują kampanię na Kickstarterze są sukcesy polskich projektów, takich jak Zortrax, Woolet, czy Swimmo, które w ciągu ostatnich kilku miesięcy z sukcesem podbiły największą platformę crowdundingową na świecie.
33
JAK WSPIERAĆ ROZWÓJ POLSKICH START-UPÓW? DEBATA I FINAŁ 15. EDYCJI GLOBAL MANAGEMENT CHALLENGE POLAND TEKST: ANNA MARCINIAK
Warszawa, 2 kwietnia 2015 r. – Dobiegła końca 15. edycja konkursu Global Management Challenge Poland. Najlepiej z trudnymi zadaniami, polegającymi na zarządzaniu wirtualnym przedsiębiorstwem, poradziła sobie drużyna z Wrocławia, której patronował MasterCard. Czterech studentów wrocławskich uczelni będzie reprezentować nasz kraj w światowym finale GMC, który odbędzie się w Pradze. Galę finałową polskiej edycji konkursu poprzedziła debata „Idee, kapitał, technologie - jak skutecznie wspierać rozwój polskich start-up’ów?”, podczas której zebrani paneliści dyskutowali o perspektywach, szansach i zagrożeniach dla innowacyjnych polskich start-upów. Partnerem debaty oraz 15. edycji konkursu GMC była firma MasterCard. Ponad 300 zespołów z całej Polski wzięło udział w tegorocznej edycji konkursu Global Management Challenge Poland, organizowanego przez Bigram. GMC to największa na świecie zaawansowana komputerowa symulacja biznesowa wykorzystująca koncepcje i zalety grywalizacji w rozwoju umiejętności oraz wiedzy uczestników. Zadaniem drużyn jest zarządzanie wirtualną firmą i konkurowanie z innymi zespołami. Uczestnikami są studenci oraz młodzi profesjonaliści, pracownicy firm, menedżerowie, jak również kadra zarządzająca. Zwycięski zespół, reprezentowany przez studentów Politechniki Wrocławskiej, Uniwersytetu Ekonomicznego oraz Wyższej Szkoły Bankowej we Wrocławiu, którego patronem była firma MasterCard, okazał się najlepszy z całej stawki i pojedzie do Pragi na międzynarodowy finał konkursu, który odbędzie w dniach 21 – 23 kwietnia. Jego członkowie otrzymają również zaproszenia na studia podyplomowe w Akademii Leona Koźmińskiego. Rozdanie nagród poprzedziła debata, poświęcona rozwojowi polskich start-upów. Wzięli w niej udział: Tomasz Pawłowicz (Dyrektor Działu Doradczego w polskim oddziale MasterCard Europe), Ewa Rutczyńska-
34
Jamróz (Senior Manager w Zespole Innovation Consulting w Deloitte), Michał Kramarz (Head of Performance Industries w Google Poland), Jakub Domeracki (Prezes Inkubatora Przedsiębiorczości Idea Banku), Dariusz Żuk (Prezes w Polska Przedsiębiorcza), Sebastian Grabowski (Dyrektor Centrum Badawczo- Rozwojowego w Orange Polska), Jarosław Sygitowicz (Founder – CMO w ZenCard) oraz Filip Stachura (CEO w Dataflows). Zebrani goście przyznali, że innowacyjny start-up nie musi być koniecznie firmą technologiczną. Innowacyjność to również sposób dotarcia do klienta czy komunikacja z partnerami biznesowymi. Podkreślono dużą rolę szkół, które powinny uczyć, jak młodzi przedsiębiorcy mogą „sprzedać” swój pomysł. Dyskutowano również o roli państwa w procesie rozwoju start-upów: czy powinno być ono bardziej aktywne, czy jego rolą jest jedynie nie przeszkadzać, ponieważ to inwestorzy w danej branży powinni decydować o jakości konkretnego pomysłu. Jednocześnie, przypominano, że nie można budować firmy z myślą o rynku wyłącznie lokalnym – taka inicjatywa nie ma szans na duży sukces. Paneliści dyskutowali również o współpracy pomiędzy start-upami a dużymi korporacjami. Część firm jest nadal bardzo ostrożnych w otwieraniu się innowacyjne projekty z zewnątrz, podczas gdy przy takiej współpracy w dużej mierze liczy się czas. Z drugiej strony przypominano, jak ważne jest też umiejętne przedstawienie potencjalnemu inwestorowi zalet i mocnych stron start-upu. Praktycy, czyli założyciele start-upów podkreślali również, że od współpracy z korporacjami oczekują przede wszystkim wymiany doświadczeń, dzielenia się wiedzą, a także dostępu do sieci kontaktów i klientów.
POLSKI STARTUP Z GLOBALNYM POTENCJAŁEM TEKST: BARTOSZ LENERT
Najnowsze badania pokazują, że pracujemy coraz więcej, tym samym coraz większą wagę przywiązujemy do domu, w którym będziemy mogli efektywnie odpocząć i naładować baterie na kolejny pracowity dzień. Alarmujący jest jednak fakt, że blisko 90% naszego życia spędzamy w pomieszczeniach zamkniętych, a powietrze, którym oddychamy jest tam ponad 8 razy bardziej zanieczyszczone niż na zewnątrz, zawiera bowiem mnóstwo substancji chemicznych szkodliwych dla naszego organizmu. Niestety, świadomość tego zjawiska jest wciąż niewielka, przez co narażamy siebie i swoich bliskich na zagrożenia z tym związane.
Czy jest na to rozwiązanie? Młodym Wrocławianom udało się stworzyć inteligentne urządzenie, które w prosty sposób monitoruje wszystkie istotne parametry pomieszczeń: temperaturę, wilgotność, ciśnienie i co najważniejsze – zawartość szkodliwych substancji chemicznych w powietrzu. Urządzenie połączone jest z aplikacją na urządzenia mobilne, typu smartphone i tablet, która pokazuje wszystkie parametry mikroklimatu w czasie rzeczywistym. Dedykowana aplikacja informuje o przekroczeniu norm, podając związane z tym zagrożenia oraz gotowe rozwiązania, co można zrobić, aby ich uniknąć. Co ciekawe – komunikacja może odbywać się na odległość, więc parametry domu czy biura będziemy mogli sprawdzać z każdego miejsca na Ziemi.
Jakie są korzyści? Urządzenie przede wszystkim dostarcza nam wiedzy, która pozwala nam odpowiednio reagować i w skuteczny sposób chronić nasz organizm przed szkodliwymi substancjami. Znajdujące się w powietrzu zanieczyszczenia prowadzą do powstawania m.in.: alergii, astmy, chorób zapalnych, problemów dermatologicznych czy chociażby
dekoncentracji. Niekorzystny mikroklimat powoduje spadek motywacji, energii czy kreatywności, co przekłada się na niską produktywność w ciągu dnia. Dzięki powiadomieniom i poradom z aplikacji możemy zredukować wpływ szkodliwego powietrza na naszych bliskich lub pracowników.
Kto za tym stoi? Twórcami urządzenia ENSO – bo taką nosi nazwę - są Wojciech Czajkowski oraz Mateusz Zelek. Na sukces urządzenia i aplikacji pracuje stale rozwijający się zespół a w nim Piotr Batog, Mateusz Szlosek, Magdalena Masnyk oraz Dariusz Pacześniak. W kwietniu tego roku, ENSO, jako jeden z dwóch startup’ów z Polski, został nagrodzony podczas jednego z największych technologicznych wydarzeń w Europie – Wolves Summit. Projektami jak ENSO zainteresowane jest również TVN Ventures, poszukujące do współpracy innowacyjne start’upy, które szukają partnera we wczesnej fazie rozwoju, jak również młode firmy, które osiągnęły pozycję na rynku i potrzebują wsparcia mediowego aby kontynuować wzrost.
Jakie są perspektywy? Aktualnie cały zespół pracuje nad uruchomieniem kampanii crowfounding’owej na portalu Kickstarter oraz pozyskaniem inwestora. Pomysł okazuje się być na tyle ciekawy, że swoje partnerstwo zaproponowała znana wrocławska agencja – Laboratorium Strategii Marketingowych 360, na czele z Bartoszem Lenertem oraz Michałem Lamparczykiem, która zapewni synergię działań marketingowo – reklamowych. Jako że docelowy rynek sprzedaży urządzenia to Europa Zachodnia oraz USA – wsparcie agencji mającej doświadczenie w kampaniach międzynarodowych będzie niezwykle pomocne.
35
36
INNOWACJE W BRANŻY HR WYWIAD Z BARTOSZEM KACZMARCZYKIEM, PREZESEM GRUPY KAPITAŁOWEJ LOYD S.A. ROZMAWIAŁ: BARTOSZ JAKUBOWICZ
Przedsiębiorcy coraz częściej szukają skutecznych sposobów na zoptymalizowanie kosztów zatrudnienia oraz usprawnienie procesów rekrutacyjnych w swoich firmach. Jak zredukować zatem koszty i poprawić efektywność tych działań? Przede wszystkim warto zainwestować w narzędzia IT i rozwiązania rodem z rynku e-commerce. Co prawda do tej pory świat online oscylował wokół handlu detalicznego, ale pionierskie firmy z branży HR stawiają na takie narzędzia i w nich upatrują przyszłości branży rekrutacyjnej i doradczej. Według specjalistów wdrożenie nowych technologii w branży HR pociągnie za sobą zmiany nie tylko w obszarze procesów rekrutacyjnych, ale wpłynie również na sposób myślenia w relacjach na linii: bezrobotny – agencja pracy – przedsiębiorca. Zapraszamy do lektury wywiadu z Bartoszem Kaczmarczykiem, Prezesem Grupy Kapitałowej Loyd S.A.
Nowoczesne technologie towarzyszą nam już codziennie. W biznesie króluje dynamicznie rozwijający się rynek e-commerce. Jak rozwój nowoczesnych technologii dedykowanych przedsiębiorcom zmienił podejście do rekrutacji pracowników? Czy postępująca informatyzacja rynku pozwoli na optymalizację kosztów pracy? Nowoczesne technologie telekomunikacyjno-informacyjne mogą wyraźnie poprawić szybkość i efektywność rekrutacji pracowników. Przejawiać się to będzie m.in. większą dostępnością i jakością świadczonych dotychczas usług. Zasadniczą rolę odgrywa w tym przypadku internet, który stanowi skuteczne narzędzie komunikacji pomiędzy klientami a pracodawcami, czy też pośrednikami takimi jak Urzędy Pracy czy Agencje Pracy. Ciężko wyobrazić sobie, żeby w czasie popularności smartfonów i technologii mobilnych procesy rekrutacyjne odbywały się w innym miejscu niż internet. Cyfryzacja społeczeństwa postępuje bardzo dynamicznie, a wraz z nią zmieniają się nasze nawyki i preferencje komunikacyjne.
Wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się na rynku e-commerce, o którym Pan już wspominał. Nie dość, że udało się tam znacznie zoptymalizować koszty operacyjne, to jeszcze kilkukrotnie zwiększono konwersję sprzedaży, a wszystko dzięki wykorzystaniu internetu i nowoczesnych technologii. Myślę, że w kontekście pracy, rekrutacji i podejmowania aktywności zawodowej, te zmiany są nieuniknione. Wystarczy trochę innowacyjnego podejścia i myślenia „out of the box”. Nowoczesny rynek HR to w zasadzie sieć naczyń ze sobą połączonych, tzw. ekosystem. Bezrobotni za pomocą nowoczesnych systemów rekrutacyjnych poszukują pracy, z kolei Agencje Pracy zyskują dzięki temu bazę potencjalnych pracowników dla przedsiębiorców. Cały sęk w tym, aby te działania w jak największym stopniu usprawnić. Takie założenie pojawiło się u podstaw projektu optymalny.biz, nad którym obecnie intensywnie pracujemy.
Jak zatem będzie wyglądało wdrożenie tych rozwiązań i kto na nich najbardziej skorzysta? Pierwszymi odbiorcami i bezpośrednimi beneficjentami tych zmian będą bezrobotni, którzy aktualnie poszukują pracy oraz przedsiębiorcy, którzy szukają pracowników. Firmy coraz częściej potrzebują swobodnego dostępu do bazy potencjalnych kandydatów, z której będą mogły skorzystać w dowolnym momencie i niezależnie od miejsca, w którym znajdują się rekruterzy. Potrzebny jest również bank wiedzy na temat kandydatów, dzięki czemu Agencje Pracy dużo szybciej skojarzą bezrobotnych z konkretnymi ofertami pracy. Taki mechanizm będzie krokiem naprzód po portalach internetowych, które jeszcze do niedawna były nowością, a stanowiły jedynie bazę ogłoszeń z ofertami pracy. Oczywiście te pomysły także ewoluują, a za ich pomocą można już od lat dokonać stosunkowo szybkiej i sprawnej rekrutacji. Warto jednak podkreślić, że trafiają one do dość określonej i świadomej technologicz-
37
nie grupy odbiorców, czyli nowoczesnych przedsiębiorców i równie świadomych bezrobotnych. Nam natomiast, zależy także na dotarciu do osób trwale i czasowo wykluczonych z rynku pracy. To bardzo szeroka grupa docelowa, z określonymi barierami technologicznymi, ale równocześnie z ogromnym i niewykorzystanym dotąd potencjałem. Moim zdaniem, to właśnie do nich powinien docierać nowoczesny system teleinformatyczny, który pozwoli im powrócić i reaktywować się na rynku pracy. Tak właśnie widzę dobrze skonstruowany system e-rekrutacji w XXI wieku. Należy jednak pamiętać, że zachodzące zmiany w implementacji e-usług skierowanych do przedsiębiorców i bezrobotnych, nie ominą także urzędów. To właśnie po ich stronie najszybciej i najefektywniej będzie można zainicjować współpracę z zewnętrznymi, wyspecjalizowanymi podmiotami z rynku HR, które wdrożą rozwiązania informatyczne szybko i skutecznie. Rekrutacja nie kojarzyła nam się dotąd z innowacyjnymi platformami czy projektami realizowanymi za pośrednictwem internetu. Czy zaimplementowanie nowoczesnych narzędzi biznesowych do procesów rekrutacyjnych wpisze się na stałe w praktykę agencji pracy, czy będzie to tylko chwilowy trend? E-usługi towarzyszą nam już praktycznie w każdym aspekcie codziennego funkcjonowania. SMS-y, aplikacje mobilne, geolokalizacja, czy płatności za pośrednictwem telefonu, to narzędzia, które na stałe wpisały się w naszą codzienność. Skoro więc te rozwiązania stały się powszechne w życiu codziennym, z powodzeniem wykorzystywane są także w biznesie i usprawniają pracę wielu firm, to dlaczego miałyby się nie przyjąć w agencjach pracy czy samorządach? Należy jednak pamiętać o zróżnicowanym stopniu biegłości w posługiwaniu się nowoczesnymi technologiami i korzystaniu z internetu wśród potencjalnych użytkowników. Ważnym elementem informatyzacji procesów rekrutowania pracowników jest strona www i przejrzystość dedykowanego do tego systemu czy aplikacji. Warto dodać, że nie wszyscy odnajdują się w cyfrowym świecie i o ile pracownicy wysoko wyspecjalizowani nie powinni mieć z tym problemów, to pracownicy o niższych kwalifikacjach zawodowych będą potrzebowali w tym zakresie wparcia. Tutaj pojawia się wyzwanie dla firm specjalizujących się w tworzeniu rozwiązań informatycznych dedykowanych rynkowi
38
HR. Jestem przekonany, że dzisiejsze możliwości sprawią, iż wyprodukowanie odpowiednich systemów to tylko kwestia czasu. Kluczowym punktem w takich systemach będzie ich ujednolicenie, po to, aby tworzyły one swego rodzaju ekosystem i usprawniły komunikację na linii bezrobotni – Agencje Pracy – przedsiębiorcy. Niedawno wystartowaliśmy z projektem optymalny.biz, który jest dedykowany procesom rekrutacyjnym i outsourcingowym w branży MŚP. Uważamy, że mali i średni przedsiębiorcy mają olbrzymie możliwości, jednak ze względu na wysokie koszty niektórych narzędzi biznesowych nie są w stanie w pełni rozwinąć skrzydeł. Wyszliśmy naprzeciw podmiotom z sektora MŚP i dedykowaliśmy im rozwiązania informatyczne, na które dotąd pozwolić mogły sobie tylko duże korporacje. Musimy pamiętać, że polski biznes to w znaczącej większości właśnie małe i średnie firmy. Co rozumie Pan pod pojęciem „skutecznej rekrutacji pracowników”? Skuteczna rekrutacja pracowników, czyli jaka? …czyli rekrutacja nieskomplikowana. Grupa Kapitałowa Loyd S.A. intensywnie pracuje nad prostym i przystępnym systemem rekrutacji pracowników online, który pozwoli szybko i sprawnie pozyskać kandydatów do pracy. Ta inicjatywa będzie unikalna nie tylko w skali naszego kraju, ale także w ujęciu ogólnoeuropejskim. We współpracy z administracją publiczną tworzymy i wdrażamy już tzw. „Kioski z pracą”, dzięki którym można zapoznać się ze wszystkimi aktualnościami, ofertami pracy, a także newsami z rynku HR. „Kioski z pracą” znacznie zwiększą zasięg ofert pracy, a potencjalni kandydaci będą mogli od razu wgrać do bazy danych swój życiorys, list motywacyjny, opisać swoje kompetencje, czy zdobyć niezbędną pomoc łącząc się z naszym konsultantem. Ten innowacyjny projekt ma realne możliwości aktywizacji zawodowej osób długotrwale bezrobotnych i wykluczonych z rynku pracy z powodów m.in. geograficznych czy technologicznych. Pracodawcy natomiast będą dysponować efektywniejszym kanałem komunikacji z ludźmi poszukującymi zatrudnienia. Będziemy mieli tutaj ewidentną sytuacje „win-win”, na której zależy nam najbardziej. Czy mógłby Pan nam przybliżyć trochę projekt „Kiosków z pracą”? O co w tym dokładnie chodzi? Bartosz Kaczmarczyk, Prezes Grupy Kapitałowej Loyd S.A.: „Kioski z pracą” to
projekt, który ma na celu automatyzację procesów szukania pracy i zatrudniania pracowników. Z jego pomocą rekrutacja przebiegnie nieporównywalnie szybciej i precyzyjniej niż dotychczas. Opracowany przez spółkę system wyeliminuje prawie w 100 proc. czasochłonne i zazwyczaj zbędne czynności biurokratyczne, jakie obecnie obowiązują w Urzędach Pracy. Dzięki temu „Kioski z pracą” mogą okazać się prawdziwą rewolucją, zarówno na polskim jak i europejskim rynku HR. Podsumowując temat, w jakim kierunku będzie zmierzał nowoczesny rynek pracy? Największym wyzwaniem na rynku HR będzie aktywizacja osób długotrwale bezrobotnych oraz niepełnosprawnych. Informatyzacja procesów rekrutacyjnych jest szansą zarówno dla jednej jak i drugiej grupy osób poszukujących pracy. Jesteśmy dopiero na początku tego procesu, ale wszystko wskazuje na to, że zakończy się on sukcesem. Do agencji pracy czy administracji publicznej powinno się wdrażać rozwiązania przede wszystkim sprawdzone od lat w biznesie, takie jak np. platformy internetowe czy aplikacje. Powinniśmy zrobić wszystko, aby w zakresie rekrutacji ułatwić maksymalnie życie przedsiębiorcom, jak i bezrobotnym. Tutaj nikt nie ma czasu na testowanie i sprawdzanie rozwiązań, a tym bardziej na opracowywanie nowych systemów. Dlaczego by więc, nie dokonać „transplantacji” narzędzi, które z powodzeniem funkcjonują np. na rynku e-commerce? Skorzystają na tym wszyscy, a bezsprzecznym faktem jest to, iż postępującej digitalizacji i tak już nic nie zatrzyma. Im szybciej zaczniemy wdrażać nowe technologie i edukować ludzi w tym zakresie, tym większe korzyści odniosą wszyscy w przyszłości. Nadrzędnym celem jest to, aby Agencje Pracy i podmioty z rynku HR wyszły naprzeciw oczekiwaniom zarówno przedsiębiorców, jak i bezrobotnych, stąd pomysły takie jak np. „Kioski z pracą” czy projekt optymalny.biz. Dziękujemy za rozmowę!
ANDROID LOLLIPOP LEPSZY OD iOS 8 TEKST: DAMIAN JAROSZEWSKI
Możesz nie wierzyć, ale Android Lollipop jest bardziej stabilny niż iOS 8! Tego chyba nie spodziewało się zbyt wielu miłośników rynku mobilnego. System Apple zawsze uchodził za niezwykle stabilny, płynny i wydajny. Był niedoścignionym wzorem. Okazuje się jednak, że to już się zmieniło. Z każdą kolejną wersją iOS staje się coraz słabszy, a to sprawiło, że dzisiaj Lollipop działa lepiej niż najnowsza wersja mobilnego systemu od Apple. Dane zostały zebrane przez Crittercism i wynika z nich, że Android Lollipop działa stabilniej niż iOS 8. Wzięto pod uwagę to, jak często wysypują się aplikacje na każdym z tych systemów operacyjnych. Zielony robot radzi sobie o 0,2 proc. lepiej niż nadgryzione jabłko: Lollipop może pochwalić się wynikiem zaledwie 2 proc., z kolei Apple iOS osiąga 2,2 proc. Dla wielu osób będzie to zaskoczeniem i pewnie znajdą się tacy, którzy nie zgodzą się z tym, że najnowszy Android działa stabilniej niż iOS. Nie mam zamiaru opowiadać się po żadnej ze stron. Przedstawiam tylko dane zaprezentowane przez konkretną firmę, która przebadała konkretny aspekt oprogramowania.
Lollipop uzyskał lepszy wynik od Apple, ponieważ z każdą kolejną wersją Google poprawia swój system. I tak na przykład Ice Cream Sadwich i KitKat miały wyniki na poziomie 2,6 proc., czyli gorsze niż Lollipop, iOS 7 natomiast uzyskiwał 1,9 proc., a więc radził sobie lepiej niż iOS 8. W skrócie: Android poprawia się pod tym względem, a system Apple iOS – wręcz przeciwnie. I jak już pisałem: z jednej strony może to być zaskoczeniem, z drugiej zaś wielu użytkowników narzeka na iOS 8, szczególnie w przypadku starszych modeli iPhone’ów czy iPadów. Spore problemy były też na samym początku, zaraz po premierze nowego iOS-a. System zawierał tak wiele błędów i niedoróbek, że był praktycznie nieużywalny. Na szczęście Apple szybko wzięło się do roboty i wydało stosowne poprawki. Lollipop nie miał takich problemów. Owszem, też nie wszystko działało – i nadal nie działa idealnie – ale obyło się bez większych wpadek. Tylko te liczby i różnica 0,2 proc. staje się kompletnie nieważna, gdy spojrzymy na to, jak wiele osób korzysta dzisiaj z iOS 8, a ile z Lollipopa. Pod tym względem Google ma jeszcze ogromną stratę.
39
KRAKOWSKI MULTIOFFICE PODBIJA RYNEK OŚWIETLENIA LED Z WŁASNĄ MARKĄ ART TEKST: KRZYSZTOF NOWAK
Multioffice to autoryzowany dystrybutor akcesoriów komputerowych, RTV, nośników danych i materiałów eksploatacyjnych do drukarek. Firma z sukcesami zajmuje się również dystrybucją artykułów oświetleniowych. Jej klientami są sklepy – zarówno małe, średnie, jak i duże – oraz sieci handlowe. Nie brakuje też sklepów internetowych, integratorów i biuroserwisów.
Nasza oferta rozwija się bardzo dynamicznie i jest skierowana nie tylko do klienta indywidualnego. Stawiamy również na biznes i przemysł, gdzie oświetlenie LED znajduje coraz powszechniejsze zastosowanie.
Działalność Multioffice sięga 1997 roku, kiedy to z firmy Veracomp S.A. wydzielono prężnie rozwijający się dział akcesoriów komputerowych. Zaangażowani pracownicy szybko doprowadzili do powiększenia oferty o nośniki danych i materiały eksploatacyjne. Dalszy rozwój w 2008 roku zaowocował poszerzeniem portfolio produktów o akcesoria audio-wideo, a dwa lata później – o energooszczędne świetlówki kompaktowe. Początkowo siedziba firmy znajdowała się tylko w Krakowie. Obecnie centralę wspierają cztery biura handlowe znajdujące się w Warszawie, Bydgoszczy, Poznaniu i Katowicach. Dzięki 2500 m² powierzchni magazynowej oraz sprawnie działającej grupie przedstawicieli handlowych Multioffice skutecznie zaopatruje blisko 2000 aktywnych klientów. Od 2000 roku Multioffice jest wyłącznym dystrybutorem i kreatorem marki ART, która grupuje szeroki wachlarz produktów akcesoryjnych IT, RTV, eksploatacyjnych do urządzeń drukujących oraz oświetleniowych. Oświetlenie LED to stosunkowo młoda kategoria. Firma nie tylko aktywnie stawia na jej rozwój, lecz także nieustannie aktualizuje ofertę, dostosowując ją do aktualnych potrzeb rynku i dbając o to, by była jak najbardziej konkurencyjna w stosunku do innych marek. – Zależy nam na tym, by w ofercie marki ART pojawiały się nowe produkty, mające przewagę nad konkurencyjnymi brandami – komentuje Jerzy Jarzynowski, dyrektor w firmie Multioffice odpowiedzialny za dział oświetlenia. – Stawiamy na nowe generacje LED, atrakcyjniejszą cenę czy szerszą dostępność wybranych rozwiązań.
40
Na zdjęciu: Jerzy Jarzynowski, dyrektor działu oświetlenia w spółce Multioffice
Decyzję o wejściu na rynek oświetlenia LED w spółce podjęto blisko 8 lat temu – w przekonaniu, że to technologia oświetleniowa przyszłości. Dzisiaj wydaje się to oczywiste, ale wtedy, gdy testowało się ówczesne produkty LED i zestawiało je z ceną z tego okresu, należało wykazać się niemałą wyobraźnią, aby utwierdzić się w przekonaniu o „świetlanej przyszłości” produktu.
generowane przez pojazd, pozwalają kierowcy wcześniej dostrzec pieszego.
– W tamtym czasie mieliśmy już bogate doświadczenia z zakresu importu czy dystrybucji produktów z szeroko rozumianej branży IT czy RTV. Wyzwaniem było wykorzystanie części z nich do zaistnienia w innych kanałach dystrybucji: z nowatorskimi produktami podlegającymi nieustannym zmianom – mówi Jarzynowski. – Produkcja i dystrybucja to przede wszystkim dobrze rozumiejący swoje zadania pracownicy. Mamy to szczęście, że takich ludzi nam nie brakuje – i to właśnie dzięki nim firma nieustannie się rozwija – kwituje.
Niezliczone testy, nieustanne pozyskiwanie wiedzy i audyt setek linii produkcyjnych pozwoliły bardzo szybko rozwinąć produkcję i dystrybucję produktów LED. Multioffice stara się nie tyle dotrzymać kroku, ile wyprzedzać dynamicznie rozwijającą się technologię, wprowadzając produkty oparte na najnowszych, ale i przystępnych cenowo rozwiązaniach LED. Pytanie o to, gdzie przy oświetleniu możemy stosować technologię LED, aktualnie wypierane jest przez: jakie źródło światła LED wybrać dla danego miejsca? Ponadto technologia LED, w porównaniu do rozwiązań „żarowych”, charakteryzuje się bardzo niską emisją ciepła. Ma to niebagatelny wpływ na miejsca, które poza oświetleniem należy również klimatyzować, jak np. serwerownie, przechowywanie i prezentowanie produktów spożywczych, studia telewizyjne, itp. Diody LED, poza znikomym zużyciem energii i uniwersalnością, oferują również długą żywotność. Czas pracy LED-ów to kilkadziesiąt tysięcy godzin, podczas gdy czas pracy tradycyjnych żarówek waha się między 500 a 1500 godzin, natomiast żarówki halogenowe święcą zwykle nieco ponad 5000 godzin. Oświetlenie LED ma także szereg zastosowań niestandardowych, w których tradycyjne źródła światła nie miałyby szans się sprawdzić. Ciekawostką może być aspekt oświetlenia pieszych, gdzie zwykle bazuje się na materiałach odblaskowych, które odbijając światło
Technologia LED dzięki minimalnemu zużyciu energii oraz znacznej miniaturyzacji już teraz pozwala na zastosowanie minilatarek o bardzo długiej żywotności, a dzięki małej i lekkiej baterii tego typu przenośne lampy LED możemy stosować np. na ubraniu czy nawet na obuwiu lub nakryciach głowy. Nie należy zatem zapominać, że oświetlenie LED to przede wszystkim wszechstronność. Sama oferta marki ART to takie grupy produktów jak: lampy zewnętrzne LED, tuby LED (tzw. świetlówki LED) wraz z oprawami, panele LED (ze szkłem, bez szkła, supercienkie, natynkowe, duże panele biurowo-przemysłowe o wymiarach 60 × 60 cm lub nawet 120 × 30 cm), żarówki, paski czy wspomniane wyżej akcesoria. Imponująco szybki rozwój tej technologii nie tylko umożliwia zastępowanie tradycyjnych rozwiązań oświetleniowych (niemal codziennie pojawiają się nowe), lecz także w spektakularny sposób je rozszerza. Ciągła miniaturyzacja, zwiększanie efektywności, spadek cen czy rozwój podzespołów sterujących dla źródeł światła opartych na LED oferuje mnóstwo ciekawych sposobów ich zastosowań i sprawia, że coraz częściej ogranicza je tylko wyobraźnia użytkownika, a nie możliwości techniczne.
41
NOWY, SZYBKI I WYDAJNY TABLET OD FIRMY MANTA TEKST: MARIUSZ PIETRASZEK
Manta, największy polski dostawca sprzętu RTV i AGD oraz Oficjalny Partner Ekstraklasy, wprowadza na polski rynek nowy tablet o oznaczeniu MID1010 3G. Produkt został zaprojektowany z myślą o osobach szukających szybkich i wydajnych urządzeń. Tablet doskonale odnajdzie się w licznych zastosowaniach zarówno w pracy jak i w domu.
Duży i wygodny wyświetlacz o przekątnej 10 cali oraz czterordzeniowy procesor z taktowaniem 1.4 GHz pozwolą w komfortowy sposób sprawdzać pocztę, przeglądać strony internetowe oraz dokumenty, np. podczas delegacji. Wbudowany modem 3G i możliwość odczytu dwóch kart SIM zapewnia dostęp do internetu mobilnego bez obaw o brak Wi-Fi w podróży.
Specyfikacja techniczna Tabletu Manta MID1010 3G: Przekątna ekranu: Rozdzielczość: Typ ekranu:
Dzięki systemowi operacyjnemu Android 4.4 fani mediów społecznościowych będą mogli wygodnie surfować po internecie i oglądać video na platformie YouTube, a także korzystać z tysięcy aplikacji (dostępnych w oficjalnym Sklepie Google), które na dużym ekranie wyglądają jeszcze lepiej niż na smartfonie! Wbudowana kamera pozwoli na robienie wielu zdjęć i dzielenie się z nimi ze znajomymi bezpośrednio z tabletu. Tablet MID1010 3G zapewnia także wygodne i bezstresowe zarządzanie danymi. Pamięć wewnętrzną urządzenia można rozszerzyć do 32 GB, dzięki gniazdu na karty MicroSD. Ilość plików oraz ich wymianę będzie można łatwo kontrolować poprzez podłączenie tabletu, np. do laptopa, za pomocą wejścia microUSB w tablecie i kabla USB. Link do strony produktu: http://www.manta.com.pl/pl/mid1010 Sugerowana cena detaliczna: 369 zł
System operacyjny: Procesor: Pamięć operacyjna:
TN Android 4.4 Quad Core 1,4 GHz 512 MB
Pojemność urządzenia:
4 GB
Gniazdo kart pamięci:
MicroSD (do 32 GB)
Gniazdo USB:
Micro USB
Złącza:
microUSB, słuchawki
Wi-FI:
IEEE 802.11 B/G/N
Wbudowane głośniki:
Tak
Dual-SIM:
Tak
Wbudowany modem 3G:
Tak
Bluetooth:
Tak
GPS:
Tak
Kamera:
Tak
Pojemność akumulatora:
3000 mAh
Obsługa LTE:
Nie
Obsługiwane pasma GSM:
850/900/1800/1900 MHz
Obsługiwane pasma WCDMA:
42
10” 1024 x 600
2100 MHz
TEMPO WZROSTU WINDOWS PHONE’A W EUROPIE WŁAŚNIE PRZEWYŻSZYŁO TO ANDROIDOWE TEKST: MACIEJ GAJEWSKI - SPIDERSWEB.PL
Microsoft zrozumiał, że przynajmniej na razie nie ma szans na rywalizację z produktami o wysokiej marży, takimi jak iPhone czy Galaxy S. Dlatego zamiast kopiować strategię sprzedażową Apple’a, inspiruje się Androidem. Efekty tych starań zaczynają być widoczne w statystykach. Windows Phone właściwie od początku aspirował do bycia platformą dla urządzeń z segmentu „premium”. W wielu kwestiach w sposób wręcz żałosny kopiował iPhone’a (chociażby konieczność stosowania oprogramowania Zune do komunikacji z PC, mimo iż nie było ku temu żadnych technicznych przesłanek). Trzeba przyznać, że pewną szansę na sukces miał: sam system, zdaniem wielu (w tym wyżej podpisanego) był piękny, elegancki i… no chciałoby się powiedzieć użyteczny, ale to dopiero przyszło z czasem. Ta strategia jednak została całkowicie porzucona. Microsoft nie jest modny, tak jak Windows czy nawet Nokia. Modny jest Apple, Samsung i może jeszcze Sony z LG. Cała reszta to plankton jeżeli chodzi o produkty z wysoką marżą. No dobrze, a czemu Samsung? Jak mu się udało dotrzeć na szczyt? To bardzo proste: firma ta zaczynała podgryzanie Apple’a od stóp. Zamiast stworzyć swój odpowiednik iPhone’a (co później udało jej się aż za dobrze), zaczęła sprzedawać tanie smartfony z Androidem. Pamiętacie genialnego (na swój sposób) Samsunga Galaxy Spica? Microsoft zaczął tworzyć takie swoje własne Spiki. Ich atutem nie jest szyk, lans i styl, a dobry stosunek jakości do ceny.
ROK BEZ SZTANDAROWEGO SMARTFONU Być może umknęło to waszej uwadze, ale ostatni Windows Phone z wysokiej półki został pokazany ponad rok temu. Jest to Lumia 930, której towarzyszą na wysokiej półce nieco gorsza Lumia 830 oraz wycofana już ze sprzedaży fabletowa Lumia 1520. Microsoft nie jest zainteresowany inwestowaniem w rynek premium, bo tu na razie jest zbyt słaby, by móc mieć na niego realny wpływ. Spotkać kogoś z droższym Windows Phone’em to jak spotkać w Warszawie obywatela Nowej Gwinei… jacyś gdzieś pewnie są. A jeżeli chodzi o tanie, proste Lumie? To zupełnie co innego.
Według najnowszych badań Kantar Worldpanel, kopiowanie strategii Samsunga sprzed lat zaczyna przynosić coraz większe efekty. Tempo wzrostu Windows Phone w Europie właśnie wyprzedziło tempo Androida na największych europejskich rynkach, a system Google’a zaczyna tracić udziały rynkowe. Dane obejmują pierwszy kwartał bieżącego roku i są zestawione z analogicznym, zeszłorocznym kwartałem. Wynika z nich, że we Francji system zwiększył swoje udziały z sześciu do czternastu procent. Z kolei w Niemczech wzrósł z 2,1 proc. do 8,7 proc… W krajach EU5 (Francja, Niemcy, Włochy, Wielka Brytania, Hiszpania) udział wzrósł o 1,8 proc., a więc dokładnie o tyle samo, co udział iOS-a. Oba wzrosty, Apple’a i Microsoftu, odbyły się kosztem systemu Google’a. Na razie za wcześnie, by świętować To, że Microsoftowi coś wychodzi w danym kwartale, a jego strategia na razie wydaje się sprawdzać, to nie oznacza, że konkurencja może już zbierać manatki. W Stanach Zjednoczonych największym sukcesem mobilnego Windowsa jest… powstrzymanie tracenia rynku. A nawet w tej Unii Europejskiej system Windows Phone dopiero zaczyna być istotnym graczem, o znacznie mniejszej sile od konkurencji. A ta, pamiętajmy, nie śpi i w każdej chwili może dokonać korekt w swojej ofercie.
43
INTEL EXTREME MASTERS 2015 TEKST: JAN TRZUPEK - WĘC PUBLIC RELATIONS - WWW.WEC24.PL
Gdy pod koniec grudnia 2014 roku usłyszałem, że będziemy organizować stoisko na IEM dla jednego z naszych Klientów – Acer, reakcja była następująca: 95% - entuzjazm, 5% - żegnaj wolny czasie. 4 miesiące później, odzyskawszy wolny czas, mogę napisać kilka słów, jak mi się podobało. A podobało mi się bardzo. Przede wszystkim cieszy popularność gier komputerowych. Już od dłuższego czasu gracz nie kojarzy się z pryszczatym nastolatkiem siedzącym w ciemnym pokoju powoli przegrywającym grę zwaną „życie”. Gracze Virtus.Pro przyciągali tłumy, które w trakcie rozgrywek nie przestawały ich dopingować ani na moment. Wiem, bo scena CS:GO była zaraz obok naszego stoiska. Po IEM zainstalowałem sobie CSa i od razu zauważyłem, że nie tylko ja jestem pod wrażeniem właśnie zakończonej imprezy: połowa graczy miała w swoich nickach wyraz poparcia dla Virtus.Pro i obowiązkowy biceps. „Pasha Biceps” – zawodnik Virtus.Pro. Ulubieniec publiczności ze względu na umiejętność okazjonalnego odwrócenia pewnej porażki w zwycięstwo. W bardzo spektakularny sposób. Z liczb podsumowujących IEM jedna szczególnie zapadła mi w pamięć – 94 miliony fanów CS:GO na całym świecie. OK, dużo. Ale porównując ją do 86 milionów fanów hokeja – wow, punkt odniesienia robi różnicę. Myślę, że rosnące obecnie pokolenie wymusi na stacjach telewizyjnych powstanie kanałów takich jak, e-Eurosport czy e-ESPN, gdzie Morgen i Izakooo zastąpią Mateusza Borka i Dariusza Szpakowskiego.
44
Drugim spostrzeżeniem jest to, jak bardzo ludzie nie wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi. Niezliczoną ilość razy prosiłem o pomoc w zrozumieniu zasad rozgrywek LoL. Na szczęście grałem w CS:GO oraz SC2 i mogłem pełnić rolę przewodnika w tym nieznanym dla wielu osób, również dziennikarzy, świecie. Z pewnym rozbawieniem wytłumaczyłem Pani Redaktor z TVN24 kim jest „Taz”, a operatorom TVP, nagrywającym DOTA 2 na naszym stoisku, że scena LoLa to nie tutaj. Jeszcze sporo osób, które grają lub grały w gry musi wkroczyć na stanowiska dyrektorów programowych i sekretarzy redakcji, aby ogólna publika dowiedziała się imprezach typu IEM, inaczej niż w formie jednorazowego reportażu. Ostatnim elementem, który zwrócił moją uwagę, były kolejki po autografy gwiazd YouTube. O ile zdawałem sobie sprawę z istnienia takich osób jak Gimper, Isamu, Mandzio czy Nitrozyniak to absolutnie nie doceniłem ich popularności. Pewnie dlatego, że ich filmy do mnie nie trafiają. To co jednak najbardziej mnie zdziwiło, to średnia wieku osób, które o autografy walczyły. Na oko, mało która osoba miała więcej niż 17 lat, co w zestawieniu z treściami publikowanymi przez w/w gwiazdy rodzi pewne pytania o autorytety. Obecność posła Wiplera i JKM też w końcu nie była przypadkowa. Podsumowując, jako pijarowiec, z obecności na IEM jestem bardzo zadowolony. Tysiące osób dowiedziały się o istnieniu nowych produktów Acer, wielu dziennikarzy odwiedziło nasze stoisko, wszyscy chcą przetestować zestaw do grania w 4K. Na dodatek pograłem sobie w EVOLVE i świetnie się przy tym bawiłem.
45
VIVA HATE? 1-800-GETHELP TEKST: KAMIL SZKUP
O sequelu Hotline Miami zamierzałem napisać chwilę po premierze, zwłaszcza że ukończyłem tę grę zanim opinie innych mogłyby w jakikolwiek sposób ukształtować moją, ale… zupełnie nie wiedziałem, które aspekty chciałbym uwypuklić. Niełatwo jest mi ubrać w słowa wrażenia dotyczące kontynuacji produkcji, której wyczekiwałem praktycznie od pierwszego newsa o planach jej powstania. Kilka chwil po prześledzeniu wzrokiem napisów końcowych (zawsze je czytam, a tzw. exit music traktuję jako integralną część każdego filmu i każdej gry, jako quasi-epilog) wieńczących Hotline Miami 2: Wrong Number, zacząłem zbierać się na IEM, a później postanowiłem, że zanim pozwolę moim dłoniom wystukać treść powiązaną z fenomenalną serią stworzoną przez Dennaton Games, spróbuję ukończyć ich dzieło
46
w trybie hard. Uznałem jednak, że nie chcę, by moje wrażenia wyparowały, gdyż z fioletowo-różowego świata Miami, skutecznie wyrwała mnie inna gra. Przewinę wstecz tę taśmę, bo w zwielokrotnionej prędkości rozmyte zdarzenia widać czasem wyraźniej. W pędzie niemal wyważyłem niezamknięte drzwi, kilka sekund później na trajektorii mojej szarży pojawiły się dwie lub trzy czerwone plamy. Na posadzce i na ścianach. Prawie potknąłem się o… deskorolkę? Zapach krwi i echa chlapnięć. Chwyciłem insygnium skatera i znokautowałem nadbiegającego przeciwnika. Deska z czterema kółkami powędrowała pomiędzy szyję leżącego oponenta a mój but. Tupnięcie. Dekapitacja. Śmierć zamyka oczy podrażnione światłem neonów.
Jeszcze kilka strzałów z samopowtarzalnej strzelby – nie wiem skąd ją wziąłem. Kolejne cztery czerwone plamy. Wszystko w rytmie cyber-plemiennej dyskoteki, z której żywo wyjdzie tylko jeden tancerz. Obydwie części Hotline Miami są top-down shooterami wykonanymi w pixelartowej estetyce, w których większość czasu spędzamy na brutalnym eksterminowaniu tysięcy gangsterów. Choć według mnie trzonem dylogii DG nie jest roztrzaskiwanie czaszek, to niestety zdaniem wielu, na tym właśnie polega jej gameplay. Cechą wyróżniającą gier wyprodukowanych przez Jonatana Söderströma i Dennisa Wedina jest coś, co można nazwać meta-narracją. Nawiasem, przed rozpoczęciem przygody z Hotline Miami (albo w ramach uzupełnienia, jeśli już dane Ci było pograć) warto moim zdaniem sięgnąć po dwa filmy (były istotnymi inspiracjami dla założycieli Dennaton Games): po pierwsze po Drive – kryminalny dramat w klimacie neo-noir wyreżyserowany przez Nicolasa Windinga Refna; po drugie po Cocaine Cowboys – dokument o poczynaniach kolumbijskich handlarzy narkotyków terroryzujących Miami w latach ’70-’80 ubiegłego wieku (przy okazji, warto sięgnąć również do książki American Desperado. My Life – from Mafia Soldier to Cocaine Cowboy to Secret Government Asset – opowieści Jona Robertsa wysłuchanej i spisanej przez Evana Wrighta). Ponadto wszystkim zainteresowanym HM (osobom nierozumiejącym fenomenu tych produkcji również!) polecam kontakt z komiksami, którymi uraczono nas w oczekiwaniu na premierę drugiej odsłony gry. Na kolejnej stronie możecie zobaczyć stronę jednego z zeszytów, której treść poniekąd koresponduje z tym, o czym będę za chwilę pisał. Mimo że pierwsza część HM wciąż wydaje mi się fabularnie głębsza, to sequel rzuca nowe światło na oniryczno-surrealistyczną opowieść o tajemniczych telefonicznych zleceniach, szantażach i zabójstwach wykonanych przez persony noszące maski przedstawiające zwierzęce głowy. Niektórzy twierdzą, że developerzy „przedobrzyli” HM2:WN. Części fanów niezależnej gry roku 2012 (HM zwyciężyło w wielu prestiżowych zestawieniach) przeszkadzają większe przestrzenie (szczególnie w misjach na Hawajach), które diametralnie zmieniły styl rozgrywki na bardziej taktyczny (dużo ciężej biec i w szale zarzynać oponentów białą bronią, bo strzelają do nas przeciwnicy, których nie widzimy na ekranie) oraz bardziej oczywista warstwa fabularna (akcja drugiej części HM dzieje się zarówno przed, jak i po wydarzeniach z pierwszej odsłony, a przedstawione zdarzenia nie są tak niedopowiedziane jak wcześniej). Ja nie potrafię traktować tych gier oddzielnie i bardzo podobają mi się nowe rozwiązania. W szczególności doceniam sensowną achronologiczność (retrospekcje nie zostały wprowadzone wyłącznie w celu wywołania efektu udziwnienia) i przedstawienie historii z wielu punktów widzenia. W kolejnych misjach wcielamy się między innymi w: •
detektywa Manuela „Manny’ego” Pardo prowadzącego śledztwo w sprawie morderstw w Miami, który często wbrew rozkazom wtrąca się w zaplanowane policyjne naloty oraz wymierza sprawiedliwość w pojedynkę unicestwiając przestępcze grupy
•
Martina Browna (znanego jako The Pig Butcher) – niezrównoważonego psychicznie aktora odgrywającego pierwszoplanową rolę w filmie Midnight Animal będącym fabularyzowaną historią opartą na makabrycznych wydarzeniach z poprzedniej odsłony HM
•
zwanego „synem” (The Son), istotnego członka rosyjskiej mafii, która była naszym zbiorowym wrogiem nr 1 w pierwszej części gry (więcej nie mogę napisać, żeby nie zaspoilować)
•
Bearda (Brodę) – lidera żołnierskiej jednostki „Ghost Wolves” służącej na Hawajach podczas starć z Rosjanami (człowiek ten był przyjacielem głównego bohatera pierwszej części gry i razem z nim walczył we wspomnianej formacji przed wydarzeniami znanymi z HM)
•
pisarza Evana Wrighta (nie bez kozery polecałem wcześniej książkę tego autora) obserwującego śledztwo Policji dotyczące licznych rzezi w tytułowym mieście
•
w pięciu Fanów (The Fans), należących do grupy zamaskowanych zabójców, którzy naśladują morderstwa dokonane przez Jacketa (głównego bohatera pierwszej części HM).
Na tych ostatnich warto zwrócić uwagę, gdyż mają oni symbolizować graczy, którzy chcieli, żeby Hotline Miami 2 było skonstruowane w sposób jak najbardziej zbliżony do oryginału. Widzieliście w jakiejś grze takie „transcendentalne” rozwiązanie? Takich smaczków w sequelu jest znacznie więcej, a z uwagi na to, że nie ukończyłem jeszcze trybu hard, to podejrzewam, że wiele z nich jeszcze przede mną!
CO WSPÓLNEGO MA ZABIJANIE NA DESKACH TEATRU I NA SREBRNYM EKRANIE Z MORDOWANIEM W GRACH VIDEO? Zanim spróbuję zrobić Ci delikatne pranie mózgu, chciałbym uciec w dygresję dotyczącą teatralnego spektaklu, który widziałem kilka lat temu i który przypomniał mi się podczas ogrywania HM2:WN. Selekcję według tekstu Jana Czaplińskiego, w reżyserii Piotra Ratajczaka, zapamiętałem jako opowieść poruszającą problem naszej fascynacji fikcyjnymi i rzeczywistymi poczynaniami seryjnych morderców. Bonnie i Clyde, Charles Manson, Hannibal Lecter, Karol Kott, Issei Sagawa, Patrick Bateman, szczeciński Selekcjoner i Ted Bundy z desek offowego teatru walczyli o moją uwagę, by utwierdzić mnie w przekonaniu, że zmyślone fabuły przenikają się z faktami, a może raczej że dokumentarność z popkulturą wzajemnie się uzupełniają. Zarówno mój (ten) tekst o Hotline Miami, jak i Selekcja abstrahują od dewastującego (bezpośredniego) wpływu treści o przemocy i zabijaniu na psychikę odbiorców. Choć mainstreamowe media chciałyby, żeby gry video traktować jako durną (a czasem nawet szkodliwą) formę spędzania wolnego czasu, to niekoniecznie celem wszystkich komentatorów elektronicznej rozrywki musi być donkiszotowska walka z wiatrakami (czasem warto odpierać ataki metodą nie wprost). Reżyser Selekcji między innymi poprzez materiały prasowe o jego spektaklu stwierdził, że „seryjni mordercy są potrzebni społeczeństwu. Są katalizatorami, które kumulują nasze emocje i potrzebę transgresji, a ostatecznie służą nam jako kozły ofiarne”.
47
Źródło: Hotline Miami 2: Wrong Number, Digital Comic
48
Dlaczego niektórzy z zafascynowaniem podglądają bohaterów filmów (o przemocy) takich jak na przykład American History X, Bang, Bang, You’re Dead, A Clockwork Orange, Funny Games czy Natural Born Killers i zarazem twierdzą, że gry video to zabawa dla dzieci i dla zdziecinniałych dorosłych? Przemierzając kolejne przestrzenie w świecie Hotline Miami 2: Wrong Number, miałem wrażenie, że ktoś trzyma przede mną kij z marchewką i że ta marchewka jest pewnego rodzaju obietnicą. Obietnicą osiągnięcia katharsis po zjedzeniu wirtualnego warzywa uwiązanego na wyimaginowanym sznurku. Oczyszczenie, które możemy osiągnąć obcując z HM polega m.in. na utwierdzeniu się w przekonaniu o własnej normalności i poczuciu bezpieczeństwa. Wychodząc ze świata gry wracamy do własnego życia, niemniej jesteśmy obarczeni pytaniami, które będą w nas podświadomie pracować: Do you like hurting other people? Czy mordercy są produktem ubocznym demokracji i wolności? Violence without passion is pointless, it’s like fucking without coming?
CZY DZIĘKI ZJAWISKU IMMERSYJNOŚCI STATUSY ONTOLOGICZNE ŚWIATÓW WYRÓWNUJĄ SIĘ? (PRZEJDŹMY DO OBIECANEGO PRANIA MÓZGU) Rzeczywistość zmienia się nieustannie i najtęższe umysły (od Heraklita po Emmanuela Lévinasa) powtarzały, że niemożliwe jest przyszpilenie jej jakąś konkretną tezą. Dla osób lubujących się w filozofii zapewne tworzę teraz truizmy, ale istotne dla niniejszego tekstu jest założenie, że jedną z niewielu stałych prawideł jest zmienność. Uniwersa gier komputerowych (i innych tekstów kultury) często stawiamy w opozycji do realnego świata i te nasze zestawienia są jak najbardziej przydatne. Problemem jest to, że część osób zapomina, że tzw. wirtualność jest elementem należącym do zbioru, którym jest rzeczywistość (przy założeniu, że rzeczywistość to jakaś ogólna całość). Wirtualność może być też równoległym do rzeczywistości elementem w zbiorze wszystkiego (jeśli coś co nazywamy rzeczywistością nie jest kategorią nadrzędną w stosunku do danej wirtualności). Z powodu wspomnianych dwóch możliwości klasyfikacji wirtualności, wydaje mi się, że nie do końca oczywisty jest podział na środowisko zanurzenia i środowisko „domyślne”, ale to chyba temat na zupełnie odrębne dywagacje. Moją propozycją na sposób zaangażowanego obcowania np. z Hotline Miami 2: Wrong Number w celu odnoszenia „korzyści”, które zabierzemy ze sobą niczym pamięć o śnie, jest odbiór myśleniem dekonstrukcyjnym, w uproszczeniu polegającym na rozumowaniu według opozycji. Mam nadzieję, że większość odbiorców niniejszego tekstu nigdy nikogo nie zabiła i jednocześnie wiem, że wszyscy w pewien sposób zabijamy, nie tylko na ekranach monitorów czy telewizorów. Należy chyba przyjąć, że warunek jakiejkolwiek możliwości jest jednocześnie warunkiem pewnej niemożliwości, jesteśmy więc sobą o tyle, o ile różnimy się od czegoś/kogoś innego. Jak zmienia się myślenie osoby zanurzonej w grze? Obserwowani przeze mnie streamerzy i youtuberzy grający w HM2 podczas niepowodzenia (śmierci) bohatera (zbitki pikseli), którego poczynaniami kierowali, mówili raczej „zabił mnie” lub „nie żyję” zamiast „ja zabiłem go” (ja, nie radząc sobie z algorytmami, doprowadziłem do śmierci protagonisty, którego kontrolowałem). Wnioskuję więc,
że większość graczy również wczuwa się w poczynania wirtualnych podopiecznych i w trakcie rozgrywki myśli „ktoś mnie trafił”, a nie „coś trafiło to”. Jednocześnie stwierdzamy, że nie zabijamy „naprawdę” – mówimy tak jednak dopiero po wyłączeniu gry, bo w czasie jej trwania bawimy się na poważnie i wówczas rzeczywiście zabijamy. Dla immersji kluczowa jest zawartość będąca tłem mechaniki rozgrywki – bez odpowiednich treści nie będziemy chcieli uwierzyć (wątpię, żeby ktokolwiek identyfikował się z siłą sterującą tetrisowe klocki). Dennaton Games naszpikowało swoje gry różnoraką symboliką i nawet jeśli odbiorcy ich produktów myślą/twierdzą, że mają te wszystkie detale i odniesienia w głębokim poważaniu, to jakieś archetypiczne rozumowanie będzie się działo w ich podświadomości. Zwierzęce maski, które nosimy w Hotline Miami, są wierzchołkiem góry lodowej i chyba najlepiej ilustrują to, że trudno nie mieć czasem skojarzeń. Zastanów się teraz i odpowiedz sobie na pytanie: co przywodzą Ci na myśl figury koguta, konia, królika, sowy, świni, tygrysa, wilka, węża i żyrafy? Tak jak niemożliwe jest działanie w świecie gry bez bagażu doświadczeń codzienności, tak samo nie da się nie zabrać ze sobą do „rzeczywistości” części poznanego świata wirtualnego. Jeśli nadeszłaby rzeczywista wojna, to w obliczu niebezpieczeństwa osoby grające np. w Hotline Miami (lub w jakieś drużynowe shootery itp.) być może byłyby w stanie wykorzystać wiedzę między innymi o tzw. ogniu krzyżowym.
DLACZEGO GRY Z UMOWNĄ GRAFIKĄ POTRAFIĄ WYWOŁAĆ U GRACZY SILNIEJSZE EMOCJE NIŻ PRODUKCJE Z BARDZO REALISTYCZNĄ OPRAWĄ? Świat rzeczywisty ma o wiele więcej szczegółów od każdego wirtualnego uniwersum. W grze video nie możemy wziąć mikroskopu, by dostrzec ciałka krwi walczących z nami przeciwników. Nowo powstające gry próbujące przedstawić nam świat za pomocą fotorealistycznej grafiki potrafią skompromitować poważne opowieści, bo (póki co) żadnej grze nie udało się uniknąć nierealistycznych zachowań czy procesów (nie wspominając o licznych bugach i „gliczach”). Konstruktorzy wirtualnych światów, które mają angażować, doskonale wiedzą, że fotorealizm nie zawsze jest pożądany i że mogą zdeklasować go stylizowane scenki wspomagane rozwiązaniami stymulującymi wyobraźnię. Przyglądając się krwi nienaturalnie rozbryzgniętej po rozpikselowanych teksturach ścieram rzeczywisty pot z mojego czoła. Mam też mokrą koszulkę. Nie tylko dlatego, że ukończenie HM2:WN wymagało ode mnie fizycznego i intelektualnego zaangażowania. Zarówno w pierwszej odsłonie dzieła DG, jak i w sequelu, podczas większości misji, po zabiciu ostatniego przeciwka, musimy wrócić do samochodu. Muzyka z dynamicznej zmienia się w stonowaną, a naszym oczom ukazuje się masakra, którą rozpętaliśmy przed kilkoma chwilami. Poczynania w wirtualnych światach niby nie dzieją się naprawdę, ale emocje im towarzyszące są przecież rzeczywiste. Wiem, że często powtarzam treść poprzedniego zdania, ale wierzę że warto ją powtarzać. Pewien z moich znajomych, który wyczekiwał tego tekstu o dziele Dennaton Games, napisał mi ostatnio, że zrobiło mu się przykro po śmierci jednej z osób zamieszkujących wirtualne Miami – myślę, że zrozumiałem go doskonale i że mogłaby go zrozumieć każda osoba, która wzruszyła się np. śmiercią filmowego bohatera. Na naszych oczach kształtuje się coś, co możemy nazwać Humanistyką 2.0+, seria Hotline Miami wejdzie do kanonu tej nowej „nauki”.
49
FILARY WIECZNOŚCI I WĘDRÓWKI DUSZ TEKST: KAMIL SZKUP
Chciałbym wyjaśnić tę piętrzącą się, fantasmagoryczną architekturę dusz zawieszonych ponad ponurą rzeczywistością filarów wieczności. Tak, wiem że może brzmieć to zbyt pate- i pompatycznie, ale próbuję uwierzyć w świat, który odbieram zmysłami elfiej łotrzycy zwanej Widzącą. Nie wiem jeszcze w jaki sposób skończy się jej podróż, ale kluczowe jest to, że w pozornie martwej materii zalega coś więcej niż życie. Na ile istotne są enzymy łapczywie wżerające się w komórki istot pokonanych przez śmierć i jak ważne jest to, że udało się zabić jakiegoś boga? Gott ist tot, ale nie obawiajcie się spojlerów, bo jak zwykle będę lawirował wokół tematu i nie będę drążył żadnego z elementów mogących mieć wpływ na (istotne) suspensy. Przed kontaktem z Pillars of Eternity starałem się unikać tekstów dotyczących odbioru tej gry, jednak należałoby schować się pod kamieniem, by regularnie śledząc growe serwisy nie natknąć się choćby na wzmiankę dotyczącą świata zwanego Eorą. Pisząc o najmłodszym dziecku Obsidianu trudno nie odnosić się w bezpośredni sposób do klasycznych cRPG-ów przedstawionych w tzw. izometrycznym rzucie, ale nie zamierzam tego robić w tej notce. Choć wielokrotnie (i od deski do deski) ogrywałem produkcje, za którymi stoją BioWare, Black Isle Studios, Interplay Entertainment oraz Troika Games (wiele gier tych firm uważam za wybitne, z pewnością w jakiś sposób mnie ukształtowały) i mimo że dostrzegam mnogość nawiązań do kultowych tytułów wyprodukowanych przez te studia, to przed zachwytami towarzyszą-
50
cymi odbiciom od intertekstualnych trampolin, według mnie, należy/ warto skoncentrować się przede wszystkim na nowej jakości. Nawiązując do growego kanonu mógłbym pewnie dojść do kilku ciekawych wniosków, ale przypomniało mi się, gdy kilka lat temu rozmawiałem z profesorem Zbigniewem Mikołejką na temat bulwersującego mnie dyskursu równania opus magnum Tolkiena (i przy okazji szeregu innych beletrystycznych historii) z mitem arturiańskim, a kilka dni temu zacząłem lekturę Grammars of Creation George’a Steinera i bardzo ujęło mnie spostrzeżenie dotyczące fascynacji schyłkowością (chciałoby się rzec fascynacji „zmierzchem”, ale słowo to nabrało dziś zbyt wampirzych konotacji). Jeśli poprzednie zdanie wydaje Ci się zbitkiem słów od czapy, to ujmę rzecz prościej: nie płakałem po Kurcie Cobainie, ale płakałem po upadku firmy Troika Games.
Nie będę porównywał „Filarów wieczności” ani z kanonem cRPG, ani ze współczesnymi produkcjami AAA, nie chcę też rozwodzić się na temat niebagatelnej sumy bliskiej czterem milionom dolarów, którą twórcom gry udało się „uciułać” na Kickstarterze od ponad siedemdziesięciu tysięcy crowdfunderów – o tym wszystkim już wielokrotnie czytałaś/czytałeś (jeśli nie, to możesz, choćby pobieżnie, zerknąć na któryś z tych artykułów). Nie mam nic przeciwko recenzjom i recenzentom, którzy starają się wykonać swój „obowiązek”, jednak odnoszę wrażenie, że coraz więcej ich samodzielnych spostrzeżeń zostaje przytłoczone wyliczanką na jedno e-kopyto (może warto przypomnieć, że tak zwane kopyto to przyrząd szewski przypominający kształtem ludzką stopę, na którym tworzy się buty według tego samego wzoru). Siłą najnowszej produkcji Obsidianu jest spójność świata przedstawionego – dawno już nie widziałem tak ambitnego i dopracowanego uniwersum (w tym momencie nie myślę wyłącznie o uniwersach gier video). Twórcy Pillars of Eternity zapraszają nas do nowej, autorskiej rzeczywistości, dzięki czemu udało się im przekonać mnie do poświęcenia czasu na lekturę przygotowanych przez nich treści, bo wątpię, że chciałoby mi się czytać wszystkie opisy w grze będącej kolejną wariacją na temat Forgotten Realms. Podejrzewam, że Obsidian zdecydował się na stworzenie nowego uniwersum, gdyż niemożliwe byłoby osadzenie przygotowywanej przez to studio historii w najbardziej znanym settingu kojarzonym z Dungeons & Dragons. Choć może wydawać się, że kolejny izometryczny, komputerowy rolplej to setki walk okraszonych eksploracją i wyborami towarzyszącymi dialogom, to ja postanowiłem odwrócić ten „porządek” i odbierać „Filary wieczności” jako grę do czytania z dodatkiem w postaci wymagających potyczek (wspomnę o nich w dalszej części tego tekstu).
DÉJÀ VU POPRZEPLATANE Z JAMAIS VU Rodzinne strony mojej protagonistki zwą się Archipelagiem Martwego Ognia. Jak na łotrzycę przystało, prowadzona przeze mnie postać trudniła się rabunkami i była postrachem wśród podróżników oraz pobliskich osad. By zostawić za sobą dawne rozbójnicze życie, postanowiła udać się w poszukiwania ziemi obiecanej, konkretnie do Złoconej Doliny. Nie trudno domyślić się, że plany mojej elfki spaliły na panewce i że coś złego wydarzyło się w drodze do miejsca, w którym zamierzała się osiedlić. Karawana, z którą podróżowała moja bohaterka, została napadnięta i wyrżnięta niemal w pień przez tubylców niebędących zwolennikami kosmopolityzmu. Wkrótce po poskromieniu złośników, rozpętała się mistyczna wichura wydzierająca dusze (zwana bîawac). Mojej łotrzycy wraz z dwoma kompanami – Heodanem i Calishą – udało schować się w starożytnych ruinach, lecz po ich opuszczeniu natrafiliśmy na odprawianie nikczemnego rytuału, któremu przewodził dziwnie znajomy mężczyzna. Czyżbyśmy go już spotkali? Tajemniczy obrządek zakończył się eksplozją, po której kierowana przeze mnie elfka nabyła zdolność „widzenia” dusz, a także prowadzania z nimi rozmów (jest to jeden z ciekawszych ficzerów wyróżniających Pillars of Eternity - dane nam będzie obcować z setkami, jeśli nie z tysiącami, cudzych wspomnień).
Fabuła gry opiera się w dużej mierze na mechanizmie dysonansu poznawczego w percepcji poszczególnych zjawisk, choć z pewnością można uchwycić to zgoła inaczej. Aura niesamowitości towarzysząca zdarzeniom, które mają miejsce w świecie Eory, zostaje spotęgowana przez… déjà vu gracza! Czy fenomenalny atut Pillars of Eternity został stworzony przez przypadek? Nigdzie nie spotkałem się z interpretacją eksponującą transcendentalność opisywanej przeze mnie gry, jednak wydaje mi się, że ze względu na ogromną ilość nawiązań (dźwiękowych, graficznych i przede wszystkim tekstowych) do innych tytułów, wielu starszych graczy dobrze znających „kanon” gier cRPG, może odnieść wrażenie „już-widzianego”. Koresponduje to oczywiście w dwuznacznym sensie z poznaniem głównej bohaterki (poznaniem protagonistki/ protagonisty oraz uniwersum gry przez gracza i poznaniem świata przez protagonistkę/protagonistę). Szkopuł w tym, że cały mindfuck nie powiódłby się, gdyby akcja „Filarów wieczności” odgrywała się w świecie Zapomnianych Krain (siła déjà vu polega na tym, że odczucie ponownego przeżywania danej sytuacji z jakiejś nieokreślonej przeszłości, połączone jest z przekonaniem, że to niemożliwe). Jeśli więc gramy na maksymalnym wczuciu (ja często nie potrafię się nie angażować) i wiemy, że Eora jest odrębnym światem, to łatwiej jest nam uwierzyć, żeby dać się nabrać.
WIDZĘ ZŁOTY BRZEGU PIACH I… ZAPUSZCZAM SIĘ DO IŚCIE TAJEMNEGO ŚWIATA W drugim zdaniu poprzedniego akapitu wspominając o aurze miałem na myśli kategorię niesamowitego (niem. das Unheimliche) oznaczającą sytuację, w której następuje powrót czegoś, co zostało wyparte ze świadomości czy też przez świadomość i co skutkuje poczuciem dziwności, niezwykłości etc. Wywlekam na wierzch tę psychoanalityczną figurę, bo choć gra pełnymi garściami czerpie zarówno z postfreudowskich teorii, jak i z historii różnych filozofii i religii, to większość odbiorców nie wyłapie tych nawiązań – ile znacie osób, które skojarzą wymyśloną na potrzeby gry animancję (kontrowersyjną i zakazaną w wielu krajach naukę dotyczącą manipulacji duszą) z jungowskim rozpatrywaniem alchemii? Pewnie mało, ale być może więcej osób skojarzy ten fakt w jakiś pośredni sposób poprzez inne teksty popkultury. Dostrzeżony przeze mnie sposób zacieśniania więzi gracza z awatarem polega na tym, że na horyzoncie nieustannie ukazuje się nam coś, do czego nie da się dotrzeć i co jednocześnie na wskroś określa
51
„naszą” sytuację. Czym jest coś? Obcym ciałem w tkance bytu… i znów zbyt górnolotnie, za podniośle. Wiele zarzutów, z którymi spotyka się Pillars of Eternity, polega na odwróceniu kota ogonem, czyli na przemianowaniu atutów w wady. Graczy podobnych do mnie ucieszy powaga rozgrywki, piękny język i jeszcze urokliwsze niedopowiedzenia. Weźmy na ruszt, czy też na rożen, tę wędrówkę dusz. Mechanizm jest niby oczywisty, ale zaraz, zaraz… Metempsychoza? Transmigracja? Nie? Coś nam świta – jakaś Nirwana (skt nirvana), ale machamy ręką, bo może już za momencik, już za chwilę, coś się wreszcie wyjaśni. Przez długi czas niewiele się wyklaruje i jeśli nie potrafimy nauczyć się cierpliwości oraz szycia odpowiedzi ze strzępków informacji, to… nie warto w ogóle podchodzić do „Filarów wieczności”. W grze Obsidianu absolutnie nie brakuje luzu, choć wielu speców chce dostrzec tę absencję. Humor w Pillars of Eternity bywa wymagający, bo wynika z obranej przez Twórców (i przez crowdfunderów!) konwencji. Łatwo jest marudzić że motyw progresu od pucybuta do milionera, czy może raczej od szczurołapa do bohatera, jest wyświechtany, trudniej ujrzeć mechanizm zwany elipsą i zorientować się, że użycie owego zabiegu narracyjnego jest głęboko osadzone w kontekście. Narzekacze widzą zarówno patos (albo przegadanie) jak i groteskę, jednak napływ zdradliwej weny uniemożliwia im logiczne połączenie misji polegających na zgłębianiu arkanów nieśmiertelności z zadaniami pokroju pokonania bestii uprzykrzającej życie świniopasowi. Fuck logic. EL SUEÑO DE LA RAZÓN PRODUCE MONSTRUOS (SEN ROZUMU TWORZY MONSTRA/POTWORY) Eora jest miszmaszem znanych nam archetypów, jednak tylko część z nich podana zostaje na tacy. Obok grywalnych ras takich jak elfy, ludzie i krasnoludy występują „nowe”: aumauanie, boscy i orlanie. Nowe w cudzysłowie, gdyż aumauanie przypominają nam nieco Na’vi z Avatara Jamesa Camerona (kto wybuchnął śmiechem, ręka do góry), boskich kojarzymy ze sferotkniętymi z Dungeons & Dragons, a orlanie to parszywe, długouche i owłosione niziołki, które cechuje również nadzwyczajna percepcja, stanowczość i szybkość. Natomiast wśród stworzenia, z którym przyjdzie nam stanąć w szranki, napotkamy zarówno dziki, ogry, smoki, trolle jak i dargule, delempwgry, fampyry, skuldory, wichty i xauripy. Wszystkie te poczwary są soczyście opisane w growym bestiariuszu, zatem daruję sobie ich uszczegółowianie. Istotą jest to, że poszczególne gatunki zamieszkujące świat Pillars of Eternity, są wariacją na temat tego, co budzi się, gdy śpi rozum. „Filary wieczności” niemal na każdym kroku są żonglerką nowego ze znanym, przez co uśpiona czujność gracza co rusz domaga się dociekań. Nie zachwycałbym się owym wymieszaniem tego, co w pewien sposób swojskie z tym, co wydaje się bardziej obce, gdyby Obsidian nie zestawił ze sobą również znanych i nieznanych mi rodzajów myślenia abstrakcyjnego. Podczas gry poznamy okultyzm, który może jawić się jako innowacja wyprzedzająca swoje czasy, zetkniemy się też z problemem kazirodztwa opatrzonego koniecznością wydania sądu, przyjdzie nam również zdecydować, jaka była rola boga patronującego odrodzeniu, światłu i wiośnie. Eothas, bo o nim mowa, wstąpił w ciało trudniącego się uprawą vorlasu (rośliny, z której pozyskuje się fioletowy barwnik) rolnika readcerasiańskiego pochodzenia o imieniu
52
Waidwen i u schyłku tak zwanej Wojny Świętego został podstępnie pokonany. Choć wielu uważa, że bóg został unicestwiony zarówno w świecie śmiertelników jak i w świecie bogów, to niektórzy sądzą, że bóstwo ukryło swoją cielesną postać w zaświatach, by uniknąć unicestwienia. Jeszcze inni są zdania, że Eothas wciąż pozostaje w ukryciu i kumuluje swój gniew, który obróci się przeciwko jego oprawcom. Oddawanie czci wspomnianemu bogu w wielu rejonach Eory jest surowo zakazane. Podejrzewam, że objętość tekstów dotyczących Eothasa, które możemy znaleźć w grze to jakieś kilkanaście maszynopisowych stron, a pewnie domyślasz się, że świat „Filarów wieczności” jest politeistyczny.
VIDEOGAMES ARE MEANT TO BE PLAYED, NOT READ. MY EXPERIENCES MIGHT DIFFER FROM YOURS AND THAT’S PERFECTLY OKAY. Na początku mojej przygody z Pillars of Eternity zdecydowałem się grać na najwyższym z możliwych poziomów trudności (Ścieżka potępionych), co poniekąd zmusiło mnie do rozpoczęcia przygody na nowo, bo opcji tej nie da się zmienić. Możesz pomyśleć, że dziwny jest wybór skutkujący koniecznością dobierania najzmyślniejszych strategii i wielokrotnego podchodzenia do większości cięższych walk, zwłaszcza gdy dla kogoś najważniejsza jest fabuła. W grach pokroju najnowszej produkcji Obsidianu dla mnie najważniejsza jest synergia pomiędzy fiero lub hard fun (na temat satysfakcji żywiącej się frustracją pisałem w odrębnym artykule {link na blogu}) i zachwycającą opowieścią. Nie potrafię traktować poważnie na przykład smoków, które jestem w stanie poskromić bez używania aktywnej pauzy i rzucenia kilku kurw pod nosem. Poza tym muszę sobie jakoś zrekompensować opcję możliwości zapisu growych poczynań, bo niekiedy mam do niej ambiwalentny stosunek (może stąd moja miłość do staroszkolności gatunku roguelike). Tak jak pismo zabiło pamięć, „usprawnianie” funkcjonalności polegającej na zapisie i odczycie stanu gry… w pewien sposób zgwałciło przygodę, którą kiedyś przeżywało się przed ekranem automatu, monitora lub telewizora. W zasadzie postanowiłem zacząć grę od początku z dwóch powodów – po pierwsze, z całym szacunkiem do pomysłów Obsidianu, niektóre rozwiązania mechaniki nie przypadły mi do gustu i uważam, że zbyt często ginąłem przez wadliwie napisane skrypty (wiele osób pisze o odnajdywaniu ścieżek i… nie mogę się z tym nie zgodzić, choć przesunąwszy suwak poziomu trudności o jedno oczko w lewo uznałem, że problem stał się w zasadzie marginalny, tj grało mi się już w miarę swojsko).
Żeby nie ograniczać się tylko do najczęstszego z zarzutów dotyczących walki w dziele Obsidianu, wspomnę choćby o jednej z opracowanych przeze mnie (i prostych jak budowa cepa) taktyk, która polega na zadaniu łotrzycą krytycznych obrażeń ciosem w plecy i wykorzystaniu umiejętności enigmatyczki (zwanej Zrozpaczoną Matką; takiej heroiny nie widzieliście chyba w żadnej z gier video, ale zgodnie z obietnicą nie zamierzam spoilować), która to umiejętność polega na tym, że ofiara ponownie odczuwa uraz wynikający z obrażeń otrzymanych chwilę wcześniej (skill ten nazywa się Wspomnieniem męki). Do wykonania tej akcji potrzebna jest dokładna synchronizacja, by w międzyczasie żaden inny towarzysz nie zadał niechcianych (mniejszych) obrażeń. Gdy przyszło mi na myśl to zagranie, wydawało się czymś oczywistym (można stwierdzić, że wyglądało fajnie na papierze), jednak wychodziło mi zbyt rzadko (mimo tego, że powyłączałem wszelkie auto ataki itp.). Ważniejszym powodem decyzji o ponownym rozpoczęciu gry i ustawieniem difficulty tylko na high, była chęć posiadania w drużynie fabularnie zakotwiczonych towarzyszy, którzy co krok komentują nasze poczynania i wybory, a poza tym ich obecność u naszego boku umożliwia wykonanie dodatkowych zadań. Dla efektywności rozgrywki, zwłaszcza na najwyższym poziomie trudności, należy raczej samemu zaprojektować wszystkich załogantów, ale moim zdaniem warto to zrobić dopiero przy powtórnym przechodzeniu gry, bo rozmowy z towarzyszami bywają zdumiewające, pomagają w zrozumieniu uniwersum i są w stanie tchnąć w naszą opowieść hektolitry tego, co nadaje jej całości kolorytu.
Poziom satysfakcji możliwej do zaczerpnięcia podczas kontaktu z Pilliars of Eternity zależy w zasadzie od tego, ile gracz jest w stanie włożyć w opowieść (czasu, chęci i doświadczenia/wiedzy), którą proponuje mu ta gra. W moim przekonaniu próg wejścia jest wysoki i wcale nie mam na myśli poziomu trudności. Mimo że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że produkcja Obsidianu jest prawdziwą perełką gatunku, to wiem że nie poświęcę temu uniwersum tyle, ile byłbym w stanie 15-20 lat temu. Według mnie nie doczekamy się renesansu fabularnych gier komputerowych ukazanych w izometrycznej perspektywie i choć chciałbym się mylić, to uważam, że opisywana przeze mnie gra jest raczej szczęśliwą anomalią. Gorąco polecam ją uchwycić, bo choć cierpi na wiele przypadłości (błędy logiczne! – spróbujcie nie dołączyć do teamu pierwszego z towarzyszy i zagadać z nim po obaleniu rządów włodarza martwej krainy – ja zrobiłem to przez przypadek), to czynników je rekompensujących jest o dwa rzędy wielkości więcej. Na początku tego tekstu obiecałem, że nie będę wymieniał w jego trakcie tytułów, które uważam za wybitne i cieszę się, że oparłem się pokusie sentymentalnej podróży, która przyćmiłaby blask opowieści o mojej elfiej łotrzycy i przy okazji zdmuchnęła filary wieczności niczym domek z kart. Gdy pisałem ten artykuł przypomniała mi się moja młodzieńcza buntownicza natura i wykrzykiwanie protest songów. Zwieńczę więc ten tekst przy pomocy muzycznej, a nie growej pointy, którą poprzez analogię skojarzcie z rozmowami o grach w czasach shitstormów: „każde pokolenie ma swego Cohena, swego Cobaina, swego Rottena. Każdy Cohen ma anty-Cohena… anty-Cobaina… anty-Rottena”.
53
ORI AND THE BLIND FOREST TEKST: EWELINA PRZYWARA
Zacznę od tego, że jakoś nigdy nie przepadałam za platformówkami. Nie wiem czemu bo racjonalnie nie potrafię tego wytłumaczyć. W przedbiegach odrzucam teorię, że kobiety nie umieją w zręcznościówki i wnioskuję, iż po prostu może nie da się lubić wszystkich gatunków gier. Los jest jednak przewrotny i wszystko zmienia się w dosłownie w jednej chwili, kiedy po raz pierwszy widzę migawki z gry Ori and The Blind Forest. Człowiek jak by nie chciał nawet, to po prostu nie może się oprzeć, by w to nie zagrać. Cieszę się przede wszystkim dlatego, że gra mimo, że oficjalnie w Polsce się nie ukazała, jest dostępna na platformie Steam w przyzwoitej jak na nasze realia cenie – 19,99 euro. Od razu po włączeniu daje się odczuć, że to tytuł stricte konsolowy – sterowanie, wygląd pojawiających się podpowiedzi, to wszystko kojarzy mi się właśnie z konsolami. (Nie)stety tytuł ten dostępny jest jedynie na konsolę Xbox One i PC, zatem posiadacze PS4 muszą się tym razem obejść smakiem.
MUZYKA To coś, co rzuca się w oczy (a raczej uszy) od pierwszej chwili po włączeniu gry. Mimo, iż została ona już przeze mnie dosyć mocno ograna, nadal przy włączaniu łapię się na tym, że potrafię na kilka
54
dobrych chwil utknąć w menu, zahipnotyzowana wręcz błogimi dźwiękami płynącymi z moich słuchawek. Bardzo dawno nie słyszałam tak dobrego udźwiękowienia gry. Brawa dla Garetha Cokera za stworzenie czegoś tak fantastycznego – zaangażowanie do tego projektu prawdziwych wokalistów i całej orkiestry symfonicznej przyniosło jak widać oczekiwany efekt, który na własnej skórze możecie poczuć wsłuchując się w dźwięki soundtraca (dostępnego np. na Spotify).
GRAFIKA Wiadomo – nie jest to rzecz najważniejsza, chociaż w tych czasach raczej standardem jest, że gra wygląda dobrze. Ori and The Blind Forest wygląda rewelacyjnie. Baśniowy świat, bijący nasyconymi barwami, pięknymi i subtelnymi efektami, w połączeniu z tą hipnotycznie brzmiącą muzyką daje efekt patrzenia na wielkie interaktywne dzieło sztuki. Grając, mam wrażenie, że przenoszę się do innej zachwycającej rzeczywistości w której każdy element żyje własnym życiem. Początkowo zdrowa, piękna, bijąca życiem kraina, zostaje zaatakowana przez czarny charakter, przez co świat staje się mroczny i obdarty z radości. Naprawdę jestem pod ogromnym wrażeniem oprawy gry i jest to dla mnie kunszt na najwyższym poziomie.
O SAMEJ GRZE Przedstawiona historia jest niezbyt skomplikowana, bo i po co? Duszek Ori – strażnik Ślepego Lasu, wyrusza w podróż by uwolnić swój dom spod rządów mrocznego ptaka. Początkowo towarzyszy mu inna postać wielka niedźwiedzica gdyż pierwsze chwile po starcie gry to swoisty samouczek, który wyjaśnia nam podstawowe zasady poruszania się i sposób wykorzystywania dostępnych mechanik. Jeżeli chodzi o historię samo zakończenie samouczka jest tak smutna, że mimo wieku sama nie kryłam wzruszenia. Uważajcie na te momenty, obrazek naprawdę chwyta za serce, więc to gra tylko dla ludzi o mocnych nerwach! Jest to typowa platformówka typu metroidvania – przemierzamy ogromny labirynt mający konstrukcję dwuwymiarowej planszy. Plansza ta, posiada wiele ukrytych zakamarków oraz sekretnych przejść i skrótów. Otwarcie danej lokacji często nastąpić może jedynie po rozwiązaniu jakiejś łamigłówki bądź wcześniejszej eksploracji innych miejsc. Inaczej niż w platformówkach do których byłam przyzwyczajona – w Ori and The Blind Forest – nie idziemy tylko w prawo, często bowiem musimy wręcz wracać się do poprzednich map, gdyż otwarcie tam jakiegoś przejścia stało się możliwe dopiero w tej chwili. Wielkim plusem jest dosyć rozbudowana sfera RPG. Tytułowy Ori wykonuje zadania i rozprawia się z pomniejszymi przeciwnikami, odnajdując różnorodne zasoby oraz zdobywając punkty doświadczenia, które wydajemy z kolei na rozwijanie trzech dróg drzewka umiejętności naszej postaci. Możliwość personalizowania dzięki tym umiejętnością swojej postaci, to coś co mnie osobiście bardzo mocno przywiązuje do danego tytułu. Daje to pewien smaczek dzięki któremu „zwykła” platformówka zostaje wzbogacona o pierwiastek grywalności. Bardzo ciekawym rozwiązaniem jest system zapisywania postępów w grze. Po zdobyciu określonej puli niebieskich mocy możemy utworzyć tak zwanego Soul Linka, który tworzy zapis gry. Należy uważać jednak, by zapisy wykonywać w odpowiednich miejscach. może okazać się bowiem, iż znajdziemy się w sytuacji bez wyjścia i będziemy musieli zaczynać grę całkowicie od nowa. Ja osobiście prewencyjnie w grach jeśli jest to możliwe wykonuję regularnie dwa zapisy w razie wystąpienia jakiegoś poważnego błędu gry. Soul Link to jednocześnie miejsce gdzie wydaje się zgromadzone punkty doświadczenia. Wymieniamy je na podnoszenie umiejętności naszej postaci ale w późniejszym etapie zdobywa on także funkcję leczenia głównego bohatera. Bardzo proste a jednak wygodne rozwiązanie. Gra jest dosyć trudna, co w zależności od zaawansowania gracza może stanowić jej wadę jak i zaletę. Polecam ją osobom, które chcą powystawiać trochę swoją cierpliwość na różnorodne próby. Mi osobiście wiele razy się nie udało wytrzymać jakiegoś wyzwania i musiałam na chwilę od tytułu odsapnąć, jednak późniejszy powrót i mały sukces w postaci jego ukończenia dawał mi ogromną satysfakcję. Zmierzenie się z około 10 godzinną rozgrywką jest sporym sprawdzianem zarówno zręczności jak i siły spokoju. Moim zdaniem to bardzo miła odmiana jeżeli chodzi o trudność gier, ostatnimi czasy czyta się wiele narzekań graczy, którzy tęsknią za czasami, kiedy gry były nieco trudniejsze.
Podsumowując, ja osobiście jestem bardzo pozytywnie zaskoczona, bo trafiłam na tą grę całkowicie przypadkiem. Tytuł otrzymał także bardzo wysokie recenzje więc moje zdanie nie jest raczej odosobnione. Bardzo fajnie jest to, że gra jest prawie całkowicie wolna od przemocy dzięki czemu mogą w nią grać dzieci od lat 7. Z czystym sumieniem polecam ten tytuł, bo gra zdecydowanie warta jest swojej niezbyt wygórowanej ceny, mam też nadzieję na przyszłe dodatki przeczuwając, że świetne noty Ori and The Blind Forest sprawią, że Moon Studios nie spocznie na laurach.
55
SHADOW WARRIOR TEKST: EWELINA PRZYWARA
Shadow Warrior to remake gry z 1997 roku wydanej pod tym samym tytułem, stworzonej przez studio 3D Realms. Za odświeżoną wersją gry stoi warszawskie studio Flying Wild Hog, które w swoim dorobku posada także gry takie jak Hard Reset [2011] czy Juju [2014]). Shadow Warrior to typowy FPS – brniemy przed siebie podążając za wątkiem fabularnym pokonując przy okazji niezliczone zastępy przerażających przeciwników. Zdecydowanie nie jest to nic odkrywczego jeżeli chodzi o gry tego typu. Co więc ma w sobie odświeżona wersja Shadow Warrior? Na pewno coś, co kazało mi siedzieć do białego rana i z uporem maniaka rozprawiać się z kolejnymi zastępami potworów. Co to takiego? Kilka punktów poniżej.
FABUŁA Wcielając się w głównego bohatera – Lo Wanda, otrzymujemy zlecenie zakupu legendarnego miecza. Jak to zwykle bywa podczas całej operacji coś idzie nie tak, Lo Wand zostaje uwięziony a do świata ludzi zaczynają przenikać niebezpieczne demony, które z niewiadomych przyczyn także są mocno zainteresowane zdobyciem legendarnej katany. Pod przewodnictwem demona Hoshi nasz bohater przemierza zatem kolejne lokacje celem ukończenia swojego zadania. Demon, który nam towarzyszy w miarę postępów w grze wprowadza nas głębiej w kolejne wątki fabularne. I tu uwaga! Mnie osobiście historia mocno wessała – zaraz po włączeniu gry wsiąkłam tak bardzo, że ocknęłam się kiedy za oknem było już jasno!
56
GRAFIKA Poruszam ten temat, bo w dzisiejszych czasach wydaje się, że gra z uboższą grafiką grafiką nie ma absolutnie racji bytu, a Shadow Warrior po prostu daje przykład tego jak nie należy osądzać książki po okładce. Oczywiście wziąć pod uwagę należy, że gra wydana została we wrześniu 2013 roku, nadal wydaje mi się jednak, że mogłaby wyglądać dużo lepiej. Z drugiej strony zaskoczeniem jest dla mnie to, że dla mnie – ogrywającej najnowsze tytuły nie miało to najmniejszego znaczenia. Mogę powiedzieć nawet, że właśnie dzięki tej kwadraturze gra ma taki mroczny, ciężki klimat tytułów takich jak na przykład Painkiller. Są jednak rzeczy, do których muszę się przyczepić. Mam bowiem wrażenie, że w niektórych lokacjach gra wygląda dużo lepiej niż w innych. Może być to kwestia niecałkowicie dopracowanej optymalizacji. Od premiery tytułu minęły już dwa lata, a używany do testów komputer jest dosyć mocny. W momencie osiągnięcia checkpointu, zmiany lokacji czy podczas szybkiego zapisu odczuwalne były lekkie przycięcia, które stawały się coraz bardziej zauważalne w późniejszych etapach gry.
ROZWÓJ POSTACI Fajnie przemyślany system rozwoju postaci w grze to coś co niejednokrotnie decyduje o tym czy gra zatrzyma mnie na dłużej. Mnogość opcji rozwoju naszego bohatera w Shadow Warrior jest tak bogata, że jest to swego rodzaju siła napędowa do pokonywania kolejnych wyzwań. Mamy więc do rozdysponowania zdobyczne punkty karmy, kryształy KI
oraz pieniądze. Gotówka służy nam do podnoszenia poziomów naszej broni (większe obrażenia) a także zakupu amunicji, dzięki punktom karmy uczymy się nowych zdolności (nauka nowych czarów, zwiększenie wytrzymałości, regeneracji, szybkości czy nawet szczęścia) natomiast kryształy KI dają nam możliwość poznawania kolejnych mocy. Kolejne moce i umiejętności to dodatkowe kombinacje do opanowania, dzięki czemu walka jest mocno urozmaicona i naprawdę ciekawa. Bardzo fajnie też, że postać ma możliwość korzystania z wielu różnych broni – zarówno do walki wręcz (naprawdę bardzo przyjemna walka kataną) jak i na dystans (kusza, broń krótka, shotgun) ale także dosyć kontrowersyjnymi rekwizytami jak serce czy głowa demona. Kolejne fale napływających potworów możemy zatem pokonywać na wiele różnych sposobów. Ciekawy jest także sposób używania dodatkowych umiejętności, który przyznam szczerze na początku sprawiał mi nieco problemów. Aby skorzystać z danej umiejętności należy użyć odpowiedniej kombinacji klawiszy WSAD (2 klawisze kierunkowe) oraz lewego bądź prawego przycisku myszy. Ważne jest także to, iż z umiejętności korzystać możemy wyłącznie wtedy kiedy w naszych rękach aktywna jest broń biała.
SMACZKI Gra ma także kilka smaczków, które dodatkowo dodają jej jeszcze kilka punktów na plus. Pierwszym z nich są na pewno ciasteczka – niewielkie przedmioty zawierające różnorodne wróżby – przepisy z odpowiedzią na pytanie „jak żyć?!” Kolejną fajną rzeczą jest element rywalizacji z samym sobą, bowiem każde starcie z większą grupą przeciwników jest poddawane ocenie, a wynik podsumowania wyświetla się jako pięciostopniowa skala graficznie oznaczona shurikenem. Każdy zaś wątek fabularny (podzielony na poszczególne rozdziały) zakończony jest krótkim podsumowaniem z możliwością powtórzenia danego rozdziału w celu poprawienia osiągniętego wyniku końcowego. Nie sposób nie wspomnieć także o ukrytych przedmiotach, których poszukiwania także urozmaicają rozgrywkę. Do odkrycia mamy zarówno tajemnicze sekrety (na tyle tajne, że nic o nich nie wiemy !) jak również kolejne rodzaje broni czy przedmioty podnoszące wskaźnik wytrzymałości. Możliwość walki dwoma karabinami maszynowymi jednocześnie czy pokonania dużych wyzwań w postaci ogromnych bosów to kolejne punkty na które warto zwrócić uwagę. Gra się naprawdę na tyle przyjemnie, że długie godziny mijają błyskawicznie.
PODSUMOWANIE Dla mnie warszawskie studio Flying Wild Hog zrobiło coś niesamowitego –udało im się odgrzać stary kotlet i to naprawdę w wielkim stylu. Sama mam ochotę sięgnąć teraz po ich Hard Reset, by sprawdzić czy ten i ten tytuł przypadnie mi do gustu. PLUSY: + cena (ok 50 zł) + dozowanie historii + wiele możliwości ścieżek rozwoju postaci + humorystyczne ciasteczka + dynamiczny system walki
MINUSY - dosyć kartonowa grafika - minimalizm interakcji głównego bohatera
57
PARK MASZYN
Szymon Kozłowski
MERCEDES C 250 BT Kiedyś pewien znajomy powtarzał, że w pracy najważniejszy jest komfort. To właśnie komfort i wygoda są pierwszymi odczuciami zaraz po tym, jak zasiadłem w fotelu mercedesa. A można w nim siedzieć godzinami. Twardy i świetnie wyprofilowany sprawia, ze nie męczy nawet najdłuższa podróż. Nieco inaczej wygląda to na tylnej kanapie – wygoda pozostaje, jednak miejsca jest zdecydowanie mniej, a jazda w 5 osób to pomysł, który z pewnością nie spodoba się pasażerom tylnej kanapy. C250 BlueTEC w pakiecie stylistycznym AMG zachwyca w każdym calu. Mercedes postawił na skórę w pełnym tych słowa znaczeniu – od, rzecz jasna, foteli, aż po deskę rozdzielczą, a tam, gdzie tej skóry nie ma, znajdujemy aluminium oraz jesionowe drewno. Standardowo już do tego wszystkiego wkomponowany jest klasyczny zegar analogowy na środku kokpitu. Wrażenie zrobiły na mnie również głośniki, których wygląd dorównuje jakości audio. Cały system stworzył Burmester i warto za niego dopłacić nieco ponad 3 tys., bo takiego dźwięku nie słyszałem w żadnym innym samochodzie; ba – nie słyszałem nawet u siebie w domu, a do tej pory myślałem, że moje 6 głośników czyni muzyczne cuda. Warto jednak ściszyć i wsłuchać się w nieco inne, piękne dźwięki – pracę silnika lub „strzał kickdown’u”. Jeżeli chodzi o wnętrze, warto również wspomnieć o systemie multimedialno-informacyjnym, którego obsługa jest bardzo prosta, a wszystkie nasze poczynania wyświetlają się na dużym ekranie na środku lub – w przypadku, gdy informacja dotyczy tylko kierowcy (np. zmiana trybu jazdy) – na panelu za kierownicą. O wspomniany wcześniej komfort dba również zawieszenie, w tym przypadku pneumatyczne Airmatic. Dziury i nierówności nie są już takim problemem, jak dla innych aut tej klasy. Ciekawą i przydatną opcją jest podniesienie zawieszenia. Mercedesem po lesie nie jeździłem, ale raz zaskoczył mnie remont drogi… jednak po wciśnięciu jednego przycisku samochód podniósł się o parę centymetrów i remontowany odcinek nie był już kłopotliwy. W trybie Comfort i ekonomicznym jazda staje się bardzo łatwa, co jest zasługą nie tylko zawieszenia, ale też układu kierowniczego. Z kolei tryb sport pozwala odczuć to, co czuje samochód; wszystko staje się sztywniejsze, więc dziur i zakrętów nie da się pokonać aż tak gładko. Przyczepić można się do skrzyni biegów. 7-biegowa przekładnia zmienia biegi, „czytając” styl jazdy kierowcy, jednak zmiana ta trwa zbyt długo, co przy agresywnej jeździe jest jeszcze bardziej denerwujące. I nie jest to tylko moje odczucie – każdy z pasażerów, który miał okazję ze mną jechać, zwracał uwagę na ten mankament. Na siłę próbowałem szukać innych minusów, jednak nic już nie znalazłem; w mercedesie każdy element jest dopracowany. W testowanym modelu pod maską umieszczono 2,1-litrowy silnik Diesla o mocy 204 KM. W katalogu można wyczytać, że minimalne spalanie wynosi 5,5 l/100 km i przy ekonomicznej jeździe udało mi się ten wynik powtórzyć (5,7 l/100 km). Oprócz wcześniej opisanych dodatków, w cenie 290 000 – tyle jest wart ten model – mamy jeszcze parę innych, równie ważnych: panoramiczny dach, diamentowo biały lakier, felgi i opony AMG oraz inteligentne reflektory LED. Cena może wydawać się wysoka, ale jeżeli praca w trasie to norma, a samochód jest drugim domem, warto zapłacić za niego tyle, co za mieszkanie.
58
MITSUBISHI ASX FISCHER 4WD MY2015 Mitsubishi miało pecha; trafiło na test zaraz po wcześniej opisywanym mercedesie. Pierwsze moje skojarzenie to dacia duster – z zewnątrz w porządku, ale w środku pachnie plastikiem. Na szczęście to tylko pierwsze wrażenie po przesiadce z C-klasy. Im więcej czasu spędzałem w ASX, tym bardziej się do niego przekonywałem, a wnętrze okazało się być solidne, wbrew pierwszej mojej myśli. Nie ma co porównywać mitsubishi do mercedesa, bo to inny rodzaj samochodu, a cena też jest prawie 3 razy niższa. Zacząłem od wnętrza, bo to pierwsze, na co zwracam uwagę zaraz po wyglądzie zewnętrznym. A jaki jest ASX z zewnątrz – każdy widzi. Wygodne, wysokie fotele to niewątpliwy plus nie tylko ze względu na komfort siedzenia i wsiadania do samochodu; zapewniają również świetną widoczność, co w takim samochodzie niewątpliwie jest zaletą. Na tylnej kanapie sytuacja wygląda bardzo podobnie – miejsca na nogi i pomiędzy pasażerami jest wystarczająco. Wszystko to (oraz drzwi, podłokietnik i kierownica) w testowanej wersji zostało obite skórą w połączeniu z czarnym materiałem i przeszyte zieloną nicią, co nadaje wnętrzu nowoczesny charakter. Niezwykle rzadko przewożę coś większego w bagażniku, jednak teraz postanowiłem sprawdzić w praktyce, jak sprawuje się 419 litrów ładowności, o których mówi producent. To, że kształtem bagażnik zbliżony jest do prostopadłościanu, sprawia, iż da się wykorzystać całą jego przestrzeń. Przyczepić się można jedynie do plastikowych elementów, które wydawały się nie być najwyższej jakości, oraz braku języka polskiego na wyświetlaczu radia i ekranie pomiędzy zegarami, co dla wielu kierowców kupujących auta z polskiego salonu jest już standardem. Pod maską testowanego egzemplarza znajduje się wysokoprężny silnik z turbodoładowaniem o pojemności 1,8 l, który pozwala wygenerować 150 KM. Wynik ten jest jak najbardziej zadowalający, bowiem nagłe przyspieszanie czy wyprzedzanie nie stanowią żadnego problemu. Lekką ociężałość mitsubishi czuć jedynie przy niskich obrotach. Dobrze z silnikiem współpracuje 6-stopniowa, manualna skrzynia biegów. Przekładnia wydaje się być nieco lepsza niż w innych kompaktowych SUV-ach. Kolejnym atutem mitsubishi jest napęd 4WD. Sprawuje się świetnie nie tylko w trudniejszym terenie, ale pozwala również lepiej trzymać się drogi na nawierzchni utwardzonej. Aż kusi, by w zakręty wchodzić coraz szybciej. A bezpieczeństwo zapewnia system ASTC oraz lampy ksenonowe, oświetlające dużo szerszą część drogi. Wybór mitsubishi ASX to chyba najlepsze rozwiązanie na rynku wśród aut tej klasy w podobnym przedziale cenowym. Potwierdzają to statystyki sprzedaży w Polsce – na japońskiego SUV-a Polacy decydują się najczęściej. I jeżeli na początku pozwoliłem sobie na porównanie do mercedesa, to zakładając, że C250 otrzymuje piątkę z plusem, ASX zasługuje na solidne cztery plus.
59
MINI COOPER S Każdy, kto kiedykolwiek jeździł gokartem, wie, ile radości sprawia maksymalne przyspieszenie i pokonanie zakrętu przy pełnej prędkości. Zanim wsiadłem do nowego Mini Coopera S, nawet nie przeszło mi przez myśl, aby porównać go do tej zabawki. Dopiero po przekręceniu kluczyka, a właściwie wciśnięciu startu, ukazały mi się trzy tryby jazdy. Sport – tak nazywał się ten najagresywniejszy i jak sam producent zapewnia na wyświetlaczu multimedialnym – gwarantuje „gokartową frajdę z jazdy”. A frajda rzeczywiście jest niesamowita. Dwulitrowy benzynowy silnik z turbosprężarką przekłada się na 192 KM, co w praktyce pozwala osiągnąć „setkę” w 6,8 sekundy oraz prędkość 233 km/h. Warto wspomnieć również o charakterystycznym układzie kierowniczym. Przesiadając się z każdego innego samochodu szybko zauważamy, że nową S-kę, jak przystało na gokart, prowadzi się po prostu lepiej. Kontynuując temat agresywności samochodu nie można zapominać, że mini to teraz nie tylko wyścigówka, ale również samochód przyjazny środowisku. Po przełączeniu z trybu sportowego na jazdę ekonomiczną samochód w jednej chwili zmienia się z bestii w powolną karetę. Powolną, bo reakcja auta na pedał gazu sama w sobie wydaje się być leniwa, ale mimo ekojazdy mini cooper i tak zjada połowę floty poruszającej się po naszych drogach, przy całkiem przyzwoitym spalaniu. To w ustawieniu green oscyluje nawet w granicach 6 litrów, a w wersji sportowej wzrasta nawet o 10 litrów na 100 kilometrów. Nie bez powodu w poprzednim akapicie porównałem samochód do karety, bowiem wsiadając do niego czujemy się równie komfortowo, jak 300 lat temu w karecie. Wnętrze jest naprawdę solidnie wykończone, miejsca dla kierowcy i pasażera sporo, a i same fotele zapewniają wygodę. Nie tylko zresztą fotele, ale i cała obsługa samochodu, która jest bardzo prosta i intuicyjna. Mi rozgryzienie wszystkich systemów i dodatków zajęło pół podróży z Warszawy do Torunia (jadąc stosunkowo dobrym tempem). Mimo że nie chciałem wysiadać zza kierownicy, musiałem zobaczyć, jak sprawa wygląda na tylnej kanapie. Tutaj, aby każdy zachował pełen komfort, wzrost pasażerów nie może przekraczać 180 cm. W kwestii bagażnika jest podobnie – kilkuosobowa rodzina na wakacje się nie zapakuje. Ale przecież nie jest to samochód rodzinny, mini cooper to idealne rozwiązanie dla osoby młodej, która ceni sobie stylowe, miejskie auto ze sportowym pazurem.
60
PRZYSZŁOŚĆ, KTÓRA NADESZŁA DZIŚ – ENERGOOSZCZĘDNE DOMY REWOLUCJONIZUJĄ RYNEK DEWELOPERSKI TEKST: GRZEGORZ ZAGRABSKI, WICEPREZES ZARZĄDU WAWEL SERVICE
Budownictwo energooszczędne stosunkowo od niedawna zawitało do Polski i w krótkim czasie zdążyło już zapuścić korzenie na rynku deweloperskim, ale od niedawna coraz śmielej wkracza do budownictwa wielorodzinnego. W zasadzie nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ lista plusów, jakie niesie za sobą to rozwiązanie, jest bardzo zachęcająca ograniczenie zużycia energii, zminimalizowanie straty ciepła czy zmniejszenie kosztów eksploatacji aż o 30-40 procent - są to tylko niektóre z korzyści wynikających z inwestycji w budownictwo energooszczędne. ENERGOOSZCZĘDNY, CZYLI JAKI? Dom energooszczędny to budynek, w którym zastosowano rozwiązania projektowe i techniczne, mające na celu zmniejszenie zużycia energii (zwłaszcza termicznej), przeznaczonej do ogrzewania i przygotowania ciepłej wody użytkowej. Zapotrzebowanie na energię do ogrzewania w tego typu inwestycjach wynosi mniej niż 40 kWh/m2 rocznie. Niezwykle istotny jest materiał, z jakiego dom został wykonany. Branża budowlana mocno uzależniona jest od nowinek technologicznych. Dzięki temu powszechnie stosowane klasyczne cegły i beton odchodzą powoli do lamusa i zastępuje się je betonem komórkowym oraz cegłą silikatową. Dodatkowo w budownictwie energooszczędnym stosuje się technologię szkieletową czy elementy prefabrykowane (np. spieniony polistyren), a w budownictwie wielorodzinnym okna o podwyższonych parametrach i zdecydowanie lepsze materiały izolacyjne. HI-TECH Wysoki wskaźnik energooszczędności jest możliwy do osiągnięcia głównie dzięki szeregowi innowacyjnych urządzeń, takich jak: rekuperatory, kolektory słoneczne czy pompy ciepła. Pompy umożliwiają ogrzewanie pomieszczeń i wody wykorzystując ciepło pobrane z gruntu, wody lub powietrza. Istotnym systemem w domach energooszczędnych jest wentylacja, która w budynkach o niższym zużyciu energii powinna być mechaniczno-wywiewna. Instalacja pobiera powietrze z zewnątrz za pośrednictwem głównego kanału wentylacyjnego i następnie mniejszymi przewodami rozprowadza powietrze do konkretnych pomieszczeń. W ostateczności powietrze pozbawione właściwości termicznych wypuszczane jest kanałem zbiorczym z powrotem na zewnątrz. Dodatkowo w systemach
62
wentylacyjnych stosuje się rekuperatory, czyli mechanizm umożliwiający odzyskanie ciepła z powietrza wywiewanego na zewnątrz, który również stosuje ciągłą wymianę powietrza. Połączenie tych wszystkich urządzeń zapewnia doskonały mikroklimat wnętrza domu czy mieszkania, bez względu na warunki atmosferyczne. DOMY PASYWNE LIDEREM ENERGOOSZCZĘDNOŚCI Najbardziej energooszczędne domy to tzw. domy pasywne, które wykorzystują energię z promieni słonecznych w sposób bierny. W budownictwie pasywnym ze względu na dużą redukcję zapotrzebowania na ciepło (jedynie 15kWh/m2 w ujęciu rocznym) nie stosuje się tradycyjnego systemu grzewczego, a jedynie narzędzia dogrzewania powietrza wentylacyjnego. Zastosowanie takich rozwiązań ma za zadanie maksymalizację zysków energetycznych i ograniczenie strat ciepła. DOPŁATY DO ENERGOOSZCZĘDNYCH INWESTYCJI Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej wprowadził program dopłat do inwestycji w celu zachęcenia do budowy domów energooszczędnych. Subwencja może wynieść od 30 do nawet 50 tysięcy złotych (w zależności od pułapu rocznego zużycia energii) Plusy: • • • • •
Bardzo niskie koszty eksploatacyjne, Tańsze rachunki za prąd, Ochrona środowiska, Wyższa wartość rynkowa w przypadku sprzedaży, Pomieszczenia lokowane są zgodnie ze stronami świata, przez co zwiększona jest dostępność światła dziennego, • Wysoki komfort życia, • Doskonały mikroklimat,
Minusy: • Bardziej wymagający projekt pod względem technicznym, • Ograniczenia w projektowaniu, • Wyższe koszty budowy,