Managerlipiec internet

Page 1

numer 5 (10) • lipiec 2015 • cena detaliczna: 20 PLN W tym 8% VAT

Szymon KOsiński Sarigato




Nostalgia za przeszłością przypomina mi czasy odległego dzieciństwa, kiedy razem z przyjaciółmi spędzaliśmy godziny na szkolnym boisku - to były piękne chwile i z tych wszystkich rzeczy z tamtego okresu za jakimi tęsknię, to wzajemny szacunek do samych siebie i innych oraz to, że nie ocenialiśmy nikogo. Mieliśmy złe dni, kłóciliśmy się, ale wiedzieliśmy jak to wyjaśnić w mniej lub bardziej humanitarny sposób - potrafiliśmy obić się po twarzach, by następnego dnia móc grać w jednym zespole. Wiedzieliśmy, że wczoraj to tylko przeszłość, a dzisiaj razem możemy wygrać kolejny „wielki” mecz, który dzisiaj mógłbym wspominać. Byliśmy dla siebie przyjaciółmi również poza murawą, potrafiliśmy sobie pomagać. A dlaczego to piszę? Bo dzisiaj jest inaczej. Rzeczywistość się zmienia, czasami uważam te zmiany za niebezpieczne - niektóre są konieczne, ale pomimo wielu zmian w kulturze my ludzie trzymamy się pewnych modeli charakterystycznych, które opisują nas lepiej niż biografie, felietony czy wywiady. Finalnie, niezależnie od klęski jakiegokolwiek podmiotu, na końcu tego wszystkiego zawodzi człowiek przez podejmowanie złych decyzji, które mogły być spowodowane tylko i wyłącznie złą oceną sytuacji. Jeżeli popełniamy błąd, to bądźmy szczerzy sami ze sobą, bo z kłamstwem może i wyjdziemy z domu, ale drogi powrotnej nie znajdziemy - pomylą nam się ścieżki. Świat już dawno stanął na głowie i to nie po to, by tańczyć breakdance, ale po to, by tylko zwrócić na siebie uwagę. Wchodzimy w okres, który jest wyjątkowo przychylny nonsensowi w mediach, bo powoli zbliżamy się do wyborów parlamentarnych, czyli będziemy po raz któryś świadkami „wojny” polsko-polskiej. Tym razem jednak ciamajdowaty przywódca ma szansę obić niezwyciężonego oponenta łodygą po głowie, bo ten zaczynał dumać nad strategią wtedy, kiedy Jego Ciamajdowatość wygrał już pierwszą bitwę (wybory prezydenckie). Teraz czas na wojnę. Gdzie nie szanuje się człowieka, tam zaraz wszystko zmierza w kierunku wojny, a ona pod każdym względem nigdy nie budowała niczego więcej niż nienawiści, która jest intensywnie pielęgnowana w świecie cyfrowym. Polityka również się tam rozpowszechniła; co więcej, według wielu specjalistów od mediów społecznościowych, to internauci wybrali prezydenta na najbliższe 4 lata, a może inaczej - wybrali człowieka, którego nie chcą widzieć jako głowy państwa. To nauczyło polityków Platformy otwartości na „nowy świat” przed wyborami parlamentarnymi, a przedsiębiorcom powinno pokazać, że nigdy nie można zlekceważyć konkurencji - nawet tej najmniejszej, bo czasami pragnienie zwycięstwa może być decydujące. Jak powiedział Winston Churchill: „Psy patrzą na nas z szacunkiem, koty z pogardą, a świnie jak na równych sobie.”

Dawid Swakowski Redaktor Naczelny

biznes ekonomia marketing

www.managerplus.pl Redaktor naczelny: Dawid Swakowski Zastępca redaktora naczelnego: Anna Janicka Sekretarz redakcji: Michał Baniowski Korekta:

Projekt i skład: Wiktor Kardasiński wiktorkardasinski.pl Kontakt, biuro reklamy: biuro@managerplus.pl +48 732 004 904 Wydawca: Firma Fotograficzno - Wydwnicza PhotoStudioWM, 87-100 Toruń, www.photowm.pl

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za formę i treść zamieszczonych ogłoszeń i reklam.



Spis treści 10.

26.

56.

82.

8.

W TYM MIESIĄCU W EMPIKU

10.

MODA NA WEARABLE

12.

ZARZĄDZANIE WŁASNOŚCIĄ INTELEKTUALNĄ W KLUBACH PIŁKARSKICH

14.

YOUTUBOWE MOŻLIWOŚCI

16.

CZY WYKORZYSTYWANIE PRINTSCREENU NARUSZA PRAWA AUTORSKIE?

20.

JAK BUDOWAĆ MARKĘ, USTALAĆ CELE I MIERZYĆ DZIAŁANIA FIRMY W ŚWIECIE ONLINE

22.

100 SPOSOBÓW NA PIERWSZĄ SPRZEDAŻ

24.

6 KROKÓW PERFEKCYJNEJ OBSŁUGI KLIENTA

26.

ANDRZEJ TUCHOLSKI

32.

ZE STRATEGIĄ CZY NA ŻYWIOŁ? 7 ZASAD OBECNOŚCI MARKI NA FACEBOOKU

36.

NOWA REWOLUCJA PRZEMYSŁOWA, CZYLI POLSKIE DRUKARKI 3D PODBIJAJĄ ŚWIAT

40.

SZYMON KOSIŃSKI

44.

GOLDENLINE I LINKEDIN – CZYLI JAK ZROBIĆ KARIERĘ Z POMOCĄ MEDIÓW SPOŁECZNOŚCIOWYCH

48.

5 MODELI CENOWYCH POZYCJONOWANIA BEZ TAJEMNIC

54.

RZECZYWISTOŚĆ NIE ISTNIEJE

56.

MACIEJ WYSZYŃSKI

62.

ZMIENIŁ KORPORACJĘ NA FILIPINY

68.

CHUJOWA PANI DOMU

72.

NIGDY NIE BYŁEM TYPEM GWIAZDORA

76.

SUPER RUCHACZ

78.

PASJA W DZIAŁANIU, A DZIELENIE SIĘ PRZYWÓDZTWEM

82.

AGENCJA WHITES

85.

KSIĄŻE NA BIAŁYM KONIU

86.

5 SYGNAŁÓW, ŻE JESTEŚ WYJĄTKOWY

89.

JA PUKAM, TY MÓWISZ

90.

MĘSKA PRZYJACIÓŁKA – ZARAZA NASZYCH CZASÓW

92.

PAWEŁ TKACZYK

97.

PARK MASZYN

14.

40.

68.

92.



W tym miesiącu w Empiku KSIĄŻKI

poleca: Michał Baniowski MUZYKA

Niebezpieczny umysł

Internauci się znają

„Raport Tarquina”

„Communion”

Robert Ludlum (premiera: 15.07) Autor „Tożsamości Bourne’a” w nowej odsłonie. Czy będzie bestseller? Prawdopodobnie tak. A historia? Jak zwykle u Ludluma, zapowiada się fascynująco. Rządowy ośrodek psychiatryczny dla byłych pracowników wywiadu, w nim były agent Hal Ambler, który wie za dużo. Jego umysł stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego, ale nie jest szalony. Bohater zdaje sobie sprawę z tego, że ktoś dybie na jego życie. Dlaczego? Tego musi się dowiedzieć. I jak najszybciej uciec. A Wy jak najszybciej musicie iść do najbliższego Empiku.

Kosmos

„Drugie odkrycie ludzkości / Nostrilla” Cordwainer Smith (premiera: 03.07)

Coś dla miłośników literatury spod znaku science fiction. Ktoś, kto siedzi w tym klimacie, będzie zachwycony tym wydaniem. To zbiór opowiadań oraz powieść Cordawainera Smitha w jednym tomie. Autor jak mało który ma talent do snucia przejmujących historii o przyszłości na tle kompletnie odjechanego kosmosu, które można interpretować na tyle sposób, ile jest gwiazd na niebie. Warto się wczytać, warto poszukać drugiego dna, warto odlecieć.

Years & Years (premiera: 10.07) Debiutancki album sensacyjnego trio z Wielkiej Brytanii, które singlowymi hitami mogłoby obdzielić niejedną kapelę z dłuższym stażem. „Desire”, „Take Shelter”, „King” i „Real” – właściwie nie ma takiej możliwości, żebyście nie znali tych utworów. Wszystkie znalazły się na „Communion”. Ta płyta to jednak nie tylko kopalnia przebojów, ale także dowód na to, że i do mainstreamu może przebić się naprawdę wartościowa muzyka. Internauci, od których zaczęło się szaleństwo wokół Years & Years, tym razem się nie pomylili.

„Box: Live At The Fillmore East October 4th & 5th, 1968”

Sly & The Family Stone (premiera: 17.07)

Utwory z najnowszego boxu legendarnej funkowej grupy to kolejna pozycja obowiązkowa wakacyjnej playlisty. Kolekcja jest o tyle ciekawa, że zawiera niepublikowane wcześniej nagrania koncertowe. I to z występów, po których szczęka opada. Rok 1968 był w historii Sly & The Family Stone rokiem przełomowym. Zdobycie szczytu listy Billboardu, słynny występ na Woodstock i absolutnie najwyższa forma. Genialne melodie plus niezapomniany groove plus koncertowa energia nie pozwolą Wam się nudzić nawet jeśli na lipiec nie zaplanowaliście urlopu. W boxie znajdują się aż cztery CD.

Wyznanie

Lato z głową

„Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu”

„Ancient Future”

Herbie Hancock, Lisa Dickey (premiera: 15.07)

Coś dla miłośników literatury spod znaku science fiction. Ktoś, kto siedzi w tym klimacie, będzie zachwycony tym wydaniem. To zbiór opowiadań oraz powieść Cordawainera Smitha w jednym tomie. Autor jak mało który ma talent do snucia przejmujących historii o przyszłości na tle kompletnie odjechanego kosmosu, które można interpretować na tyle sposób, ile jest gwiazd na niebie. Warto się wczytać, warto poszukać drugiego dna, warto odlecieć.

Protoje (premiera 17.07)

Jeśli wakacje, to tylko z tym albumem. Protoje to obecnie jedna z najbardziej wyrazistych postaci sceny reggae, która właśnie nagrała najlepszą płytę w swoim dorobku. Oczywiście bardzo słoneczną i mocno wyluzowaną. Tym, za co jednak najbardziej lubimy tego artystę, jest towarzysząca jego twórczości od zawsze nuta nostalgii. W jego głosie słychać tęsknotę, w jego tekstach da się wyczytać życiową mądrość. Propozycja zdecydowanie na lato, ale nie bezmyślne.

GRY

„F1 2015” (premiera: 10.07) Cykl F1 firmy Codemasters to już klasa sama w sobie. Mimo że każda część wydaje się przygotowana perfekcyjnie, z każdym rokiem ten bolid jest jeszcze lepszy. W model 2015 wsadzono zupełnie nowy silnik gry, wprowadzono lepszy system aktualizacji i podążania za sezonem w czasie rzeczywistym, usprawniono Championship Season i dodano innowacyjne tryby rozgrywki. Jesteś fanem Formuły 1? Musisz w to zagrać.

8



MODA NA WEARABLE TEKST: ALICJA LEŚ

Świat z czasów Jetsonów coraz bardziej zaczyna wkraczać do naszych domów. Inteligentne budynki, wszechobecna informatyzacja i moda, moda na urządzenia noszone. Co to tak właściwie jest?

10


Jeśli zastanawiałeś się kiedy, w jakim kierunku będzie próbował rozwijać się świat, bez wątpliwości jest, że będzie to kierunek komputeryzacji. Aby dostarczyć ludziom coraz wygodniejszy dostęp do komputerów i internetu powstała jedna z gałęzi zwana wearable, czyli urządzenia do ubrania, noszone. Moda na wearable to przede wszystkim nowy segment rynku. Już teraz, w 2015 roku do sprzedaży ma trafić przeszło 45 milionów urządzeń tego typu. Szacuje się, że za cztery lata będzie to liczba 126 mln urządzeń ubieralnych. Wówczas, tak jak obecnie smatfony, każdy na ulicy będzie posiadał przynajmniej jeden skomputeryzowany element garderoby. Dzisiaj najbardziej znane są zegarki i opaski fitness. Można powiedzieć, że to od nich zaczęła się rewolucja technologiczna w tym zakresie. „Moda na urządzenia noszone staje się coraz bardziej powszechna, ma to również ogromny wpływ na modę generalnie” - zauważa stylistka Katarzyna Urbanik. Przyglądnijmy się na początku ‚drobnym’ dodatkom. Wspomniane już zegarki (smartwatch) to chyba jeden z najbardziej znanych oraz wykorzystywanych urządzeń wearable dostępny na naszym rynku. Można zauważyć już ogromną ich różnorodność - ważne jest jednak to, że zegarki muszą być kompatybilne z posiadanym smartfonem. To czy będą ze sobą współpracować zależy zarówno od producenta i konkretnego modelu telefonu (np. iPhone i Apple Watch), ale też od wersji systemu, który dodatkowo określa liczbę możliwych do zainstalowania aplikacji. Inną sprawą są opaski fitness, które zrewolucjonizowały segment sportowy. Zadaniem opasek jest monitorowanie wydajności naszego organizmu poprzez np. liczenie kroków przebytych w ciągu dnia, ilość spalonych kalorii czy głębokość i długość snu. Wszystko po to abyśmy wiedzieli, jak nasz organizm funkcjonuje i dzięki temu mogli lepiej żyć. Kolejnym gadżetem są smartbandy, które poza podstawową funkcją opaski fitness mierzą również aktywność w sieci, czas spędzony na rozmowach ze znajomymi czy słuchaniu muzyki, liczbę zrobionych zdjęć i wiele innych. „Z punktu widzenia mody ciekawym jest, że smartwarch, smartband czy opaska mogą wyglądać praktycznie identycznie oraz do złudzenia przypominać branzoletkę czy zwykły zegarek. Dzięki temu zachowujemy dyskrecję i nikt postronny nie domyśli się, jaki sprzęt nosimy na nadgarstku. Przykładem takiego modowego gadżetu jest chociażby inteligentna bransoletka MICA stworzona z połączenia 18 karatowego złota, skóry węża, różnych kamieni szlachetnych i innych ekskluzywnych materiałów. Ekran urządzenia stworzono z zakrzywionego szkła szafirowego przez co wygląda elegancko oraz spełnia najważniejsze funkcje tej części garderoby.” - informuje Kasia Urbanik. Pomimo, że najwięcej spotykanych jest gadżetów noszonych na nadgarstkach, rynek jest otwarty na nowości. Branża urządzeń ubieralnych coraz bardziej chce prześcignąć się w nowoczesnych rozwiązaniach, proponując nam inteligentną biżuterię tj. kolczyki (ear-o-smart) czy pierścionki (smart ring) a nawet paski do spodni (belty), których zadaniem jest np. zachęcanie do ćwiczeń przez informowanie o tym jak rośnie nam brzuch. Wearable to nie tylko dodatki do garderoby. To także spora gałąź odzieżowa. Jeśli zatem chcemy dokładnie sprawdzać co w naszym ciele piszczy, lub po prostu nie lubimy noszenia biżuterii możemy pokusić się o rozwiązania bardziej ‚ubieralne’. Przykładem takiego rozwiązania są chociażby doczepki do butów, dzięki którym biegacze (i w zasadzie każdy inny, niekoniecznie sportowiec) są w stanie kontrolować ilość kroków, tępo, czas czy przebytą odległość. Idąc dalej, inteligentne obuwie, które

poza podstawowymi da nam również informacje o błędnym ustawieniu stóp (wada postawy), informacje o rodzaju nawierzchni (np. gdy trafimy na oblodzony kawałek chodnika) czy po prostu podgrzeje (lub schłodzi) nasze buty odczytując temperaturę zarówno zewnętrzną jak i naszego ciała. „To już nie są futurystyczne fantazje. Takie rzeczy możemy spotkać w sklepach, choć póki co, cena jest dość zaporowa.” - zauważa Kasia. Przykładem takich butów, a raczej wkładki do butów jest Lechal - które pomogą nam m.in. w nawigacji, która pokieruje wibracjami, a nie jak do tej pory wyświetlaniem informacji na smartfonie. Takie wkładki nie dość, że można zastosować do każdego rodzaju butów, to również będą nami kierować w sytuacjach nie pozwalających nam na wyciągnięcie telefonu (np. podczas jazdy rowerem). Bielizna, równie niewidoczna jak wkładki w butach, może być werable. Przykładem są staniki, których zadaniem jest np. pilnowanie diety za pomocą monitorowania nastroju właścicielki. Biustonosz, dzięki GRASP (Generic Remote Access Sensing Platform) - monitoruje serce i na tej podstawie przesyła do smartfona informacje o potencjalnym stresie czy radości kobiety, a to może bezpośrednio wpłynąć na zwiększoną chęć jedzenia. Idąc dalej, stanik może okazać się zabezpieczenie przed gwałtem! Biustonosz dzięki czujnikom monitoruje, czy nie został zerwany zbyt gwałtownie, a w razie problemów wysyła powiadomienia z danymi geolokalizacyjnymi do policji oraz znajomych napadniętej kobiety. „W tym momencie rozwijana jest strefa technologiczna systemów wearable. Niebawem jednak takie ubrania będą codziennością a firmy zaczną się prześcigać w wyglądzie tychże rozwiązań. Wówczas nadejdzie czas na inteligentną modę, aby rzeczy nie były tylko funkcjonalne, ale również ładne” - podkreśla Katarzyna Urbanik, personal shoper pracująca na co dzień w Warszawie, Krakowie i Rzeszowie. Już teraz zaczyna się era urządzeń ubieralnych, nie tylko w formie gadżetów czy niewidocznej bielizny. Na rynek zostały już wprowadzone rozwiązania takie jak koszulki, spodenki, kombinezony, kurtki czy nawet ubrania dla dzieci i niemowląt! Według Kasi Urbanik już niebawem zupełnie nie trzeba będzie specjalistycznych sprzętów do badań medycznych, wystarczy odpowiednie ubranie. Widać to chociażby w nowoczesnych rozwiązaniach dla niemowlaków, gdzie ubranie monitoruje stan naszych pociech i w razie zagrożenia przesyła informacje do rodzica oraz odpowiedniej placówki np. na pogotowie. Poza medycznym monitoringiem naszego stanu, inteligentne ubrania posiadają również formę zbierania i analizowania informacji o naszym ciele, zachowaniu oraz warunkach w jakich żyjemy. Przykładowo spodenki Mbody od Myontec analizują pracę naszych mięśni - w tym przypadku partii udowych. Technologia ta zapewne niebawem będzie wykorzystywana w niemalże każdej części garderoby po to, aby poinformować nas, które mięśnie naszego ciała są zbytnio obciążone, a które nie są ćwiczone. Dzięki temu będziemy mogli dobrać odpowiedni rodzaj ćwiczeń. Rozwiązanie to w połączeniu z monitoringiem aktywności, monitoringiem warunków zewnętrznych - np. pogodą a także monitoringiem metabolizmu naszego organizmu może sprawić, że długość życia zacznie się znacznie wydłużać. „Czekam na moment, w którym to technologie zaczną wspierać nasz indywidualny styl. Oczywistym jest, że będą one służyć poprawie naszego życia, ale też i naszego wyglądu. Koszulki dowolnie zmieniające kolor czy rysunki dzięki aplikacji, spódnice dopasowujące się automatycznie do figury lub sytuacji w jakiej się znajdujemy. To coś, o czym nasi dziadkowie czy rodzice nawet nie myśleli natomiast my wyczekujemy z niecierpliwością” - podsumowuje stylistka Katarzyna Urbanik.

11


12


ZARZĄDZANIE WŁASNOŚCIĄ INTELEKTUALNĄ W KLUBACH PIŁKARSKICH TEKST: MACIEJ KUBIAK - LSWIPBLOG.PL

W dzisiejszych czasach klub piłkarski, to nie tylko zaplecze drużyny ale przede wszystkim przedsiębiorstwo. Co więcej, od sprawnego zarządzania takim przedsiębiorstwem zależy, nie tylko to czy wspólnicy lub akcjonariusze dostaną dywidendę czy będą musieli dokapitalizować spółkę ale też, na jakich zawodników będzie klub stać w kolejnym oknie transferowym, czy dostanie licencję na kolejny sezon w ekstraklasie oraz będzie mógł wystartować w Lidze Mistrzów albo Lidze Europy.

Kolejnym źródłem przychodów jest zazwyczaj szeroko pojęty merchandising czyli sprzedaż ubrań oraz najróżniejszych gadgetów z herbem, barwami, nazwą czy mottem klubu. W tym wypadku granice wyznacza wyłącznie wyobraźnia managementu – kosmetyki, produkty spożywcze, sprzęt sportowy, meble – można takie działania połączyć z prężnym przemysłem funkcjonującym na danym lokalnym rynku.

Jednym z istotnych potencjalnych źródeł przychodów klubu jest związana z nim własność intelektualna. Pisząc o szeroko pojętej własności intelektualnej mam na myśli prawo do nazwy klubu, wizerunków i nazwisk piłkarzy, herb i barwy drużyny, tzw. prawa telewizyjne czy reklamowe.

Niezwykle istotna jest również eksploatacja praw telewizyjnych. Te są w polskich realiach skupiane w rękach Ekstraklasy, która oferuje nadawcom prawa do pokazywania meczy wszystkich drużyn grających w ekstraklasie. Pieniądze z tego tytułu są dzielone między kluby częściowo po równo a częściowo zależnie od wyników sportowych. Prawa telewizyjne dot. spotkań Ligi Mistrzów i Ligi Europy – pozostają w gestii UEFA począwszy od fazy play-off LM oraz fazy grupowej LE. Natomiast klub może samodzielnie rozporządzać prawami do transmisji meczy towarzyskich, oraz różnego rodzaju spotkań piłkarskich poza ligą i zagwarantowanymi UEFA rozgrywkami europejskimi.

Jedną z istotnych pozycji w budżecie klubów piłkarskich bywa umowa ze sponsorem tytularnym stadionu (tzw. „naming rights”). Na polskim rynku taka transakcja może być warta kilka milionów złotych rocznie, a to i tak nic w porównaniu z analogicznymi przedsięwzięciami w bardziej zamożnych ligach europejskich, gdzie milionów nadal jest kilka, ale Euro. Jednym z najdroższych sponsoringów tego typu jest współpraca między Citibankiem a zespołem bejsbolowym New York Mets. Za prawo do nazwy „Citi Field”, sponsor płaci – wg. doniesień medialnych - 21milionów USD rocznie. Co istotne w stanach tego rodzaju transakcje zawierane są często na 20 czy 25 lat. Poza sponsorem tytularnym stadionu, kluby współpracują również z najróżniejszymi sponsorami – przestrzeni reklamowych bowiem w sporcie nie brakuje. Od koszulek zawodników, przez bandy stadionu, po strony internetowe, telebimy, banery, bilety, ulotki i inne formy reklamy np. na trybunach biznesowych. Umowy sponsorskie to często skomplikowane dokumenty, uzależniające płacone przez sponsorów kwoty od wielu czynników takich jak choćby, efekty sportowe, bezpieczeństwo na stadionie, decyzje o zamknięciu trybun, etc. Trzeba też pamiętać, że nie każde logo może się pojawić na koszulkach czy w publicznej reklamie. Musimy bowiem mieć na uwadze, że bywają produkty sensytywne, których reklama i sponsoring są zabronione lub znacznie ograniczone (np. alkohol, papierosy, leki na receptę, etc.). Przy czym regulacje takie mogą być różne w różnych krajach, co może być istotne przy reklamie na koszulkach podczas meczy wyjazdowych. Część przestrzeni reklamowej każdego klubu przeinaczona jest dla sponsora tytularnego całej ligi pozyskiwanego przez Ekstraklasę. Do tej pory był to T-Mobile, który wg. doniesień medialnych płacił po kilkanaście milionów złotych rocznie.

Wreszcie nie można zapominać o prawach do wizerunku sportowców. Wykorzystanie wizerunków może bowiem występować zarówno w zakresie merchandisingu (np. wizerunek i nazwisko na koszulce) ale również może się wiązać z wykorzystaniem ich przez sponsora w reklamie lub działaniach promocyjnych. Dobrze sporządzone umowy pozwalają zachować racjonalne i korzystne dla obydwu stron (piłkarza i klubu) relacje w tym zakresie. Warto przy tym pamiętać, że klub nie ma żadnych uprawnień do komercyjnej eksploatacji wizerunków piłkarzy z mocy samego prawa. Zgoda na ich wykorzystanie oraz jej zakres muszą wynikać z kontraktu. Wyjątkiem będzie wizerunek zawodnika w stroju reprezentacji kraju, który w określonym w ustawie o sporcie zakresie, może wykorzystywać PZPN oraz w stroju reprezentacji olimpijskiej, który pozostaje w gestii PKOL). Żeby jednak móc spokojnie i bezpiecznie eksploatować elementy własności intelektualnej, kluby muszą zadbać o jej ochronę. Poczynając od nabywania praw autorskich do wszelkich twórczych elementów (np. projekty strojów, gadgetów, materiałów promocyjnych i reklamowych), przez rejestrację znaków towarowych (które zresztą można w niektórych okolicznościach wykorzystać do optymalizacji podatkowej) czy wzorów przemysłowych (w przypadku bardziej designerskich produktów) aż po zabezpieczenie swoich praw i interesów w kontraktach ze sponsorami czy piłkarzami.

13


YOUTUBOWE MOŻLIWOŚCI TEKST: TOMASZ SŁODKI - WWW.SLODKI.EU

14


YouTube jest drugą po Google najpopularniejszą wyszukiwarką w sieci, a i często filmy z YouTube pojawiają się w wynikach wyszukiwania Google. Jakie multimedialne treści najlepiej publikować i dlaczego polski Internet nadal rzadko korzysta z adnotacji w filmach promocyjnych? O tym Tomasz Słodki, dziennikarz, dyrektor generalny Compas Multimedia.

Badanie IRCenter pokazuje, że YouTube jest najpopularniejszym medium społecznym w grupie 18+, korzysta z niego przynajmniej raz w miesiącu 92% społeczeństwa. Sam często wyszukuję informacji przez ten portal – również w kwestiach związanych z gotowaniem wegetariańskich potraw, czy problemami zdrowotnymi. YouTube to nie tylko śmieszne filmiki, to baza treści nowoczesnych, dzięki którym jesteśmy w stanie budować wizerunek dużo lepiej niż np. tekstem czy zdjęciami. Chińskie przysłowie mówi: jeden obraz jest wart tysiąca słów. Dzięki dobrze przygotowanym filmom na YouTube jesteśmy w stanie przyciągnąć odbiorców, poinformować ich o naszej ofercie, a nawet sprzedawać. Od niemal 10 lat produkuję filmy dla rozmaitych korporacji. Analiza statystyk moich i moich klientów kanałów YouTube pozwala sformułować kilka zasad, których stosowanie pozwala przyciągnąć widzów.

1. Zatrzymać widza formą Wszyscy pędzimy i biegniemy, dlatego większość filmów traci odbiorcę po 100 sekundach oglądania. Oczywiste jest, że wideo musi przyciągnąć internautę w pierwszych sekundach filmu. Sposobów na to jest wiele. Możemy to zrobić poprzez zabawę odpowiednim podkładem muzycznym, animacjami, sprytnie zmontowanymi wypowiedziami, dynamicznymi ujęciami oraz hasłami, które pojawiają się na ekranie.

2. Krótko i treściwie Najlepiej jeśli film będzie krótki - z moich danych wynika, że najlepiej do 100 sekund. Niektórzy zapytają, a cóż takiego można przekazać w niecałych 2 minutach? Otóż dużo, przykładem niech będą telewizyjne materiały w serwisach informacyjnych – są one krótkie i przekazują dużo treści. Wyszukując treści na YouTubie, zwracamy uwagę nie tylko na formę, ale przede wszystkim czas. Po wpisaniu słów kluczowych w wyszukiwarce YouTube, chętniej wybieramy filmy krótkie niż te, których czas wskazuje na dłuższą formę.

4. Adnotacja to nie gadżet Adnotacje na YouTubie bardzo rzadko wykorzystywane są przez biznes. Powinniśmy używać ich częściej, aby zatrzymać użytkowników jak najdłużej na naszym kanale. Wystarczy, że na koniec filmu dodamy okienka, dzięki którym użytkownik zobaczy, że mamy więcej filmów. Równie ważne jest zachęcenie widza do subskrypcji kanału - to takie odpowiednik lajków facebookowych. Im więcej osób zasybskrybuje nasz kanał, tym więcej wyświetleń wygenerujemy. Informacje o naszych nowych filmach trafia do subskrybenta mailem lub pojawią się na stronie startowej YouTube. Połączenie dziennikarstwa, marketingu i PR-u - tak bym scharakteryzował to, jak powinniśmy produkować filmy na YouTube. Kilka tygodni temu z moim zespołem wprowadziliśmy na rynek Setki Tomasza Słodkiego – nowoczesną formę trwającą do stu sekund. Nazwa pochodzi od terminologii, którą posługują się dziennikarze - w radiu i telewizji, gdy jedziemy na nagranie rozmowy, mówimy, że jedziemy na setkę (od 100% dźwięku i obrazu). Wielu dziennikarzy twierdzi także, że setka powinna trwać do 100 sekund. Postanowiłem połączyć setki (wypowiedzi) z setką czasową (100 sekund), dobrze dobraną muzyką, która buduje emocje, dynamicznymi przebitkami oraz lektorem i prowadzącym. Wyszło coś, czego jeszcze nie było – dzięki wypowiedziom różnych osób widz ma wrażenie, że ogląda materiały telewizyjne, dzięki hasłom marketingowym przekazujemy realizujemy założone cele, dzięki muzyce i ujęciom filmy ogląda się przyjemnie, a aktywne okna na YouTubie (adnotacje), przekierowują internautów do kolejnych filmów w ofercie.

3. Raz a dobrze

Jeśli zamierzamy rozpocząć przygodę z filmami na YouTubie od budowania wizerunku naszej firmy lub po prostu sprzedaży, pamiętajmy, aby przygotować profesjonalną zawartość, zawsze analizować dane, których dostarcza nam YouTube, oraz promować film w innych mediach. Nie zapominajmy, że raz wyprodukowane wide może żyć w różnych miejscach –są strony www, jest facebook, twitter. Filmy można zawsze pokazywać na spotkaniach z klientami np. zamiast długichprezentacji, co unowocześni przekaz. Jeśli do stworzymy odpowiednią grupę dotarcia, raz zainwestowane pieniądze, będą pracowały dla nas cały czas.

Nieprofesjonalna produkcja może przynieść nam więcej złego niż dobrego. Produkując filmy, często słyszę: nagrajmy to amatorsko, na jedną kamerę. Od razu nasuwa mi się pytanie: Czy przygotowując kampanię produktu lub usługi, również dajemy zdjęcia bez odpowiedniego światła albo wykonane telefonem komórkowym? Czy teksty piszemy na kolanie? Wideo, aby utrzymać uwagę odbiorcy, musi być ładne, spójne i ciekawe, ale przede wszystkim profesjonalnie zrealizowanie. Wtedy osiągniemy zamierzone efekty.

Po ostatniej kampanii prezydenckiej i spektakularnej przegranej Bronisława Komorowskiego nikt już nie lekceważy internetu. Wybory pokazały, jak można wykorzystać sieć do kontaktu z odbiorcami. Andrzej Duda ze znaku zapytania stał się prezydentem Polski. Jego sztab zauważył i dobrze wykorzystał wirtualną sieć. Warto wyciągnąć z tego wnioski i poważnie potraktować i lepiej niż konkurencja wykorzystać YouTube.

15


16


CZY WYKORZYSTYWANIE PRINTSCREENU NARUSZA PRAWA AUTORSKIE? TEKST: ALEKSANDRA DUDA - WHITEPRESS.PL

Wyczerpujący i atrakcyjny wizualnie artykuł często odnosi się do przykładów, innych dzieł, cytatów. Autorzy posługują się „printscreen’ami”, czyli fragmentami graficznym innych utworów pobranymi z Internetu. Utwory te jednak mogą być chronione prawami autorskimi. W tym artykule omawiane są zasady stosowania „prawa cytatu”.

Zgodnie z ustawą z dnia 4 lutego 1994 r. o prawach autorskich i prawach pokrewnych (Dz.U. z 2006, Nr 90, poz. 631 z późn. zm.; dalej zwane: upapp) skorzystanie z utworu chronionego prawem autorskim wymaga zgody uprawnionego, chyba że odbywa się w ramach dozwolonego ustawą użytku.

Wyrazić zgodę można mailem Uprawniony, którym najczęściej jest sam autor lub podmiot posiadający prawa majątkowe do utworu, może wyrazić zgodę na korzystanie z utworu (udzielenie licencji) poprzez zawarcie niewyłącznej umowy licencyjnej, za którą może zażądać wynagrodzenia. Do zawarcia niewyłącznej umowy licencyjnej wystarczy zgoda uprawnionego wyrażona za pośrednictwem emaila, w którym strony ustalą istotne postanowienia korzystania z utworu. W przypadku natomiast zawarcia umowy o przeniesienie praw autorskich majątkowych lub umowy o udzielenie licencji wyłącznej konieczna jest forma pisemna, ponieważ użytkownik staje się w związku z zawarciem ww. umowy - uprawnionym, a tym samym zyskuje większą pewność co do możliwości korzystania z utworu w przyszłości. Oddział 3 upapp wskazuje na dozwolony użytek utworów chronionych bez konieczności uzyskania zezwolenia twórcy, który polega na skorzystaniu z już rozpowszechnionego utworu w zakresie własnego użytku osobistego, a także w celach edukacyjnych oraz wykorzystując tzw. „prawo cytatu”.

Prawo cytatu Właśnie „prawo cytatu”, jako potoczne określenie dozwolonego użytku, mające swoją regulację w art. 29 upapp należy zastosować do używania PrintScreenu w artykułach. Ustawa stanowi, że wolno przytaczać w utworach stanowiących samoistną całość

urywki rozpowszechnionych utworów lub drobne utwory w całości, w zakresie uzasadnionym wyjaśnianiem, analizą krytyczną, nauczaniem lub prawami gatunku twórczości. Przepis ten ma zastosowanie do wszystkich kategorii utworów oraz przedmiotów praw pokrewnych (w tym artystycznych wykonań, fonogramów, wideogramów itp.). Przedmiotem cytatu mogą być zarówno utwory pierwotne jak i istniejące ich opracowania. W praktyce najczęściej cytowane są utwory wyrażone słowem (literackie, naukowe), muzyczne, audiowizualne, plastyczne (rysunki), slajdy, tabele, wykresy[1]. Warunkiem legalności cytatu jest korzystanie z utworu, który został już wcześniej rozpowszechniony, czyli udostępniony publiczne (art. 6 ust. 1 pkt 3 upapp). Jeżeli utwór nie był rozpowszechniony, cytowanie uzależnione będzie od zgody autora – w takim wypadku mowa będzie o np. cytowaniu udostępnionego rękopisu, wydruku[2]. Zaznaczyć należy, że doktryna w większości skupia się na analizie cytowanych utworów literackich, architektonicznych, fotograficznych, czy też plastycznych. Dyskusja w głównej mierze dotyczy wielkości cytowanego utworu. Z uwagi na fakt, że ustawa pozwala na cytowanie drobnego utworu w całości, powstały wątpliwości co do zakresu cytowania takich utworów jak fotograficzne, architektoniczne, czy plastyczne. Za dopuszczalnością cytowania w całości takich kategorii utworów, jak plastyczne, architektoniczne, fotograficzne opowiadają się J. Barta i R. Markiewicz (w tym kontekście przywołują opinię rzecznika generalnego V. Trstenjaka – wyrok TSUE z dnia 1 grudnia 2011 r. w sprawie C-145/10 Eva-Maria Painer v. Standard Verlags GmbH i inni, Zb. Orz. 2011, s. I-12533), przy czym wskazują, że jest kwestią drugorzędną, czy będzie to dopuszczalne „w drodze rozszerzenia znaczenia pojęcia «drobny utwór» czy też rezygnacji w szczególnych przypadkach z wymogu cytowania części utworu”[3].

17


Ustawa wskazuje także na zakres stosowania cytatu w swoich utworach wskazując na: uzasadnione wyjaśnianie, analizę krytyczną, nauczanie lub prawa gatunku twórczości. O ile potrzeba wykonania analizy krytycznej, czy nauczania (działalność oświatowa) nie budzi wątpliwości interpretacyjnych dla użycia cytatu we własnym utworze to warto wskazać, że stosowanie cytatu w ramach uzasadnionego wyjaśnienia służy zaprezentowaniu stanowiska innej osoby, jej poglądów, w sytuacjach, gdy cytowany utwór stanowi niezbędne tło dla wyjaśnienia własnej argumentacji (tak S. Ritterman, Komentarz do ustawy o prawie autorskim, Kraków 1937, s. 102). Cel wyjaśnienia będzie realizowany w takich opracowaniach, jak komentarze (np. do przepisów prawnych), orzeczenia sądowe, wyjaśnienia urzędowe, artykuły o charakterze publicystycznym, polemicznym. Cel wyjaśnienia, jak podkreśla E. Traple, jest spełniony, gdy „bez cytatu dzieło byłoby w danym fragmencie niejasne, lub co najmniej trudne do zrozumienia dla przeciętnego odbiorcy”[4]. W takiej sytuacji umieszczenie PrintScreenu w artykule musiałoby być konieczne dla lepszego zrozumienia tekstu lub jako „ilustracja” danego problemu. Uzasadnieniem dla stosowania cytatu mogą być tzw. prawa gatunku twórczości – to wyjątkowo nieostra przesłanka, która zgodnie z art. 29 ust. 1 upapp oznacza akceptowanie „praw” w znaczeniu przyjętych zwyczajów, w sferze cytowania w poszczególnych gatunkach twórczości, a nie – generalną swobodę cytatu ze względu na „potrzeby” danego rodzaju twórczości[5]. Innymi słowy stosowanie cytatu w ramach prawa gatunku jest zezwoleniem na korzystanie z cudzych utworów, gdy jest to konieczne dla osiągnięcia własnego celu twórczego. Dodatkowo Sąd Najwyższy przyjął w wyroku z dnia 23 listopada 2004 r., I CK 232/04, OSNC 2005, nr 11, poz. 195, że „przytaczany utwór musi pozostawać w takiej proporcji do wkładu twórczości własnej, aby nie było wątpliwości co do tego, że powstało dzieło własne”. Dla stosowania PrintScreenu w artykułach istotne znaczenie ma wyrok SA w Warszawie z dnia 18 września 2003 r., sygn. akt VI ACa 23/03, w którym Sąd uznał, że „stosowanie tzw. prawa cytatu nie dotyczy tylko działalności literackiej”, ale zasadniczo każdej twórczości. Bezpośrednio o stosowaniu zrzutu ekranu PrintScreen mowa w wyroku Sądu Apelacyjnego w Warszawie (I ACa 1214/13). Co prawda pozwany przegrał z uwagi na niedopełnienie wymogów formalnych prawidłowego oznaczenia pochodzenia zdjęcia będącego zrzutem ekranu, ale Sąd dopuścił używanie PrintScreenów strony w ramach prawa cytatu uzasadnionego prawami gatunku, a więc dozwolonego co do zasady zapożyczenia utworu.

Należy podać źródło Korzystając z cytatu należy pamiętać w szczególności o spełnieniu wymogu z art. 34 upapp wskazującym na obowiązek podania autora i źródła cytatu. W przypadku publikacji Printscreenu należy, dla prawidłowego podania źródła jego pochodzenia, umieścić odesłanie do strony WWW. w formie linku do strony, na której prezentowany jest utwór i z której został zaczerpnięty.

18

Dodatkowo, jak wskazuje doktryna, wartym uwagi jest fakt, że „cudzy utwór może być wykorzystany w postaci cytatu we własnym utworze tworzonym w ramach działalności zawodowej, gospodarczej, na potrzeby przygotowania utworu pracowniczego (który potem będzie wykorzystywał pracodawca). Dopuszczalne jest wykorzystanie cytatu w utworze, np. w prezentacji rozpowszechnianej podczas wykładu „komercyjnego” o charakterze naukowym, popularnonaukowym. We wskazanych powyżej przypadkach muszą być spełnione wszystkie warunki legalności cytatu, a fakt otrzymywania bezpośrednio lub pośrednio korzyści majątkowych z tytułu korzystania z utworu, w którym zacytowano cudzy utwór, nie wyłącza możliwości powoływania się na analizowaną postać dozwolonego użytku”[6]. Reasumując, aby skorzystać z prawa cytatu w przypadku wykorzystywania w artykułach zrzutu ekranu (PrintScreen) musimy umieścić go w samodzielnym utworze w rozumieniu prawa autorskiego oraz w odpowiednim zakresie i kontekście, gdy jest to konieczne dla osiągnięcia własnego celu twórczego. Należy pamiętać, że samo oznaczenie twórcy, bez odpowiedniego kontekstu, nie jest formą dozwolonego użytku utworów, a tym samym łamie prawa twórcy i wymaga zgody na publikację. Cytat, czyli na potrzeby sporządzenia niniejszej opinii np. zrzut ekranu, musi być oznaczony imieniem i nazwiskiem autora oraz źródłem cytatu. Informacje te są na tyle istotne, że powinny być umieszczone w okolicach PrintScreenu, a nie u dołu strony, czy artykułu. Jeśli ustalenie nazwiska autora oraz źródła jest niewykonalne należy o tym napisać w artykule w celu uniknięcia zarzutu przypisywania sobie mylnie autorstwa.

[1] por. J. Preussner-Zamorska, J. Marcinkowska (w:)System Prawa Prywatnego, t. 13, Prawo autorskie, red. J. Barta, Warszawa 2013, s. 565–567. [2] [red.] Stanisławska – Kloc, S.: Prawo autorskie i prawa pokrewne. Komentarz, LEX, 2015 [3] J. Barta, R. Markiewicz, Prawo autorskie. Warszawa 2013, s. 191; zob. także [3] [red.] Stanisławska – Kloc, S.: Prawo autorskie i prawa pokrewne. Komentarz, LEX, 2015 [4] E. Traple (w:) Prawo autorskie i prawa pokrewne, red. J. Barta, R. Markiewicz, Warszawa 2011, s. 26; Zob. także: [red.] Stanisławska – Kloc, S.: Prawo autorskie i prawa pokrewne. Komentarz, LEX, 2015 [5] J. Barta, R. Markiewicz, Prawo autorskie. Warszawa 2013, s. 194; [w] Stanisławska – Kloc, S.: Prawo autorskie i prawa pokrewne. Komentarz, LEX, 2015 [6] [red.] Stanisławska – Kloc, S.: Prawo autorskie i prawa pokrewne. Komentarz, LEX, 2015



JAK BUDOWAĆ MARKĘ, USTALAĆ CELE I MIERZYĆ DZIAŁANIA FIRMY W ŚWIECIE ONLINE TEKST: RADOSŁAW MENTEL - PROJECT MANAGER WE FROGRIOT

We Frogriot w ciągu ostatnich kilku lat współpracy z dziesiątkami klientów, odkryliśmy, dlaczego większość stron, sklepów internetowych nie działa tak, jak powinna. Ich właściciele nie wyznaczają sobie jasnych celów, które chcieliby osiągnąć.

20


W naszej Agencji budowę strony zaczynamy od identyfikacji jej celów Pierwsze pytanie, jakie zadajemy naszym nowym klientom, brzmi: „Jakie są Twoje oczekiwania wobec strony?”. Musimy poznać cele, jaka strona ma realizować. Dzięki temu mamy pewność, że prawidłowo ją zaprojektujemy. Wyznaczenie celu to kluczowa część procesu analizy i planowania. Rzutuje ona na każdy aspekt tworzenia (UX’y, grafika, kod).. Musimy również dokładnie poznać grupę docelową, dowiedzieć się, jakie są jej problemy, czego potrzebuje, jak tworzyć treści, które ją zainteresują. Cele powinny być jasno określone i monitorowane przez cały czas. Należy ustalić dokładnie, w jaki sposób i kiedy będzie można ocenić ich realizację.

Poznanie i wyznaczanie jasnych celów jest kluczowe dla zapewnienia zwrotu z inwestycji (ROI) Mówiąc: „Chcę stronę internetową” to tak jakby powiedzieć: „Chcę dom” lub „Chcę samochód”. Czy kiedykolwiek kupujesz w ten sposób dom lub samochód? Prawdopodobnie nie, ale wielu menedżerów podchodzi do strony internetowej właśnie tak. Nawet w przypadkach, gdy jest to jedyny punkt styku ich biznesu z klientem. Twoja strona musi stale przynosić zwrot z inwestycji (ROI). Świetna strona będzie nie tylko zarabiała na siebie przez m.in. wzrost ruchu, konwersji i sprzedaży, ale będzie również pomagała firmie się rozwinąć. Najgorszy z możliwych celów to zbudowanie strony internetowej tylko po to, żeby ją mieć. Wielu ludzi przekonało się już w bardzo bolesny sposób, że samo posiadanie ładnej strony nie jest wystarczającym celem.

W jaki sposób tworzyć cele dla strony? Do tworzenia celów można wykorzystać model SMART - jest to koncepcja formułowania celów w dziedzinie planowania; to pięć postulatów, którymi powinien się charakteryzować poprawnie sformułowany cel. Cel musi być: • Szczegółowy – zawierający konkretny przekaz; • Mierzalny – tak, by można było go zmierzyć, czyli liczbowo wyrazić jego realizację; • Atrakcyjny – wzbudzający ciekawość i chęć do działania; • Realistyczny – możliwy do osiągnięcia; • Terminowy – określony czasowo (wyznaczony czas osiągnięcia celu mobilizuje nas do działania). Cele, które mogą być realizowane przez firmę: • Zwiększenie ruchu o 50% w ciągu 6 miesięcy. • Zwiększenie sprzedaży produktu X w Internecie o 20% w ciągu najbliższych 3 miesięcy. • Zwiększenie świadomości produktu Y online. • Zachęcenie 30% więcej klientów do zakupu produktu w sklepie w ciągu najbliższego kwartału.

• •

Pozyskanie 1000 nowych subskrybentów na newsletter w ciągu najbliższego roku. Zdobycie 10 fanów tygodniowo na Facebooku.

Sprecyzowanie tego, co chcesz osiągnąć, stworzenie planu jak to osiągnąć oraz mierzenie czy to osiągasz, to odpowiedzialny sposób zarządzania biznesem. To jest właśnie różnica decydująca o tym, czy Twój biznes odnotuje sukces, czy poniesie porażkę. Dlatego mierzenie stopnia osiągania celu jest tak ważne. PRZYKŁADY CELÓW: SMART cele w sklepie internetowym: • • •

Zwiększenie ruchu o 20% i zdywersyfikowanie ruchu w ciągu pół roku. Zachęcenie do zakupu, zwiększając tym samym sprzedaż o 10% w ciągu najbliższych 4 miesięcy. Zachęcenie do zapisania się na newsletter przynajmniej 200 subskrybentów przez pół roku, a tym samym zwiększenie świadomości marki o 30% w ciągu kwartału.

Niezwykle istotne jest właściwe zaprezentowanie produktu klientowi, tak by zdecydował się na jego kupno. Jeżeli nie umieścimy na stronie produktu wszystkich, istotnych informacji, to tak jakbyśmy „wysyłali” klienta do innego sklepu. Wtedy może już do nas nie wrócić. SMART cele strony firmowej: • • • • •

Zwiększenie ruchy w witrynie o 50% w ciągu kolejnych 3 miesięcy. Zachęcenie do zapisu na newsletter 200 subskrybentów i zbudowanie większej świadomości marki w 3 miesiące. Pozyskanie 50 fanów tygodniowo na Facebooku. Pozyskanie 50 klientów miesięcznie. Otrzymanie miesięcznie 5 opinii od klientów.

Realizacja tych celów będzie wymagała sporego wysiłku i dużych nakładów finansowych na marketing, programy afiliacyjne i programy partnerskie. Są to jednak działania, które zdecydowanie pomogą zrealizować wyznaczone cele.

Podsumowanie: Musisz mieć świadomość tego, że atrakcyjna strona internetowa nie wystarczy. Wyznaczanie celów i ich realizacja to kluczowa elementy, które dobrze wdrożone i realizowane na pewno doprowadzą do uzyskania oczekiwanego sukcesu twojej firmy. Poświęć trochę czasu, by przeprowadzić analizę tego, co dzieje się na stronie. Twórz raporty: tygodniowe, miesięczne, kwartalne. Każda informacja jest cenna, bo dzięki niej uczysz się i jesteś dużo lepiej przygotowany do kolejnych kroków. Naukowcy dawno już odkryli, że ludzie, którzy jasno określają i zapisują swoje cele, osiągają je częściej niż Ci, u których pozostają one tylko w sferze wyobraźni.

21


22


100 SPOSOBÓW NA PIERWSZĄ SPRZEDAŻ TEKST: MACIEJ ORŁOWSKI

Zdecydowana większość e-przedsiębiorców zamyka swoje biznesy z jednego powodu - nie udaje im się znaleźć pierwszych klientów. Nie wiedzą, jak zacząć sprzedawać swój produkt, co powoduje, że tracą motywację i pogrążają ich koszty prowadzenia nierentownej działalności. Właśnie dlatego Shoplo, nowoczesna platforma ecommerce, przygotowała kompendium wiedzy o tym, jak skutecznie sprzedawać online. Poniżej zapoznasz się z 5 pomysłami na temat pozyskiwania pierwszych zamówień. Na końcu tekstu możesz odebrać całego, bezpłatnego ebooka, który pomoże Ci skutecznie generować sprzedaż w Twoim biznesie.

1. Zrób reklamę w Facebook Ads z linkiem do sklepu

2. Wykorzystaj Beacony i Stickersy

Facebook z dnia na dzień przybiera coraz widoczniej formę serwisu reklamowego. Aby dotrzeć do dobrze stargetowanej grupy (a platforma bez wątpienia to umożliwia), trzeba najzwyczajniej w świecie otworzyć portfel i przeznaczyć na to część swojego budżetu. W zamian możesz jednak dotrzeć do ludzi o określonych zainteresowaniach, w określonym wieku, mieszkających w konkretnym miejscu, o określonym statusie związku czy określonej płci. Nie przemawiasz zatem do pewnej dużej, rozmytej grupy, lecz do precyzyjnie wybranego targetu, stanowiącego zbiór Twoich potencjalnych klientów. Nie zwlekaj więc i ustaw płatną kampanię z linkiem do Twojego sklepu, a zwiększysz szansę na wygenerowanie w nim pierwszego zamówienia.

Rynek ecommerce wkroczył w niezwykle ciekawy etap. Dzięki dzisiejszej technologii granica między kanałem online i offline już praktycznie nie istnieje. Przykładem tego, jak oba te środowiska się przenikają i mogą wspólnie prowadzić do generowania sprzedaży, są tzw. beacony i stickersy. Na czym polega ich działanie?

Zobacz, jak wygląda przykładowa kampania na Facebooku z linkiem do sklepu.

Połączone z aplikacją sensory pomagają klientom poznać informacje na temat określonych produktów w ekspresowym czasie. Biorąc pod uwagę, że aż 50% odwiedzających sklepy stacjonarne korzysta ze swojego smartfona, technologia ta znajduje ogromne pole zastosowań. Przykładowo, kiedy klient podniesie z półki buty, może otrzymać na swój telefon informacje lub kod rabatowy, które mogą przekonać go do zakupu. Sprytne, prawda?

3. Prosty checkout to podstawa Nie zmuszaj kupującego do zakładania konta podczas zakupów. Wiele rozpoczętych transakcji nie zostaje sfinalizowanych z powodu ‘przymusu’, jaki nakłada sprzedający na kupującego. Spraw, aby droga zakupowa w Twoim sklepie była jak najkrótsza - w formularzu wymagaj od klienta wyłącznie tych danych, które są niezbędne do zawarcia transakcji (a więc adresu dostawy, danych kontaktowych i informacji o sposobie zapłaty). Pamiętaj - im dłuższy checkout, tym więcej zniechęconych klientów, a tym samym i większa liczba porzuconych koszyków. Jeżeli więc zależy Ci, żeby szybko osiągnąć pierwszą sprzedaż, zredukuj swój proces checkoutu do minimum. Możesz także dać użytkownikom możliwość kupowania kontem Facebook - wiele sklepów na Shoplo korzysta z takiej możliwości i odnotowuje dzięki temu większą konwersję.

źródło: https://www.facebook.com/smakwnetrza/posts/10152933183824736

23


6 KROKÓW PERFEKCYJNEJ OBSŁUGI KLIENTA TEKST: ŁUKASZ KRUSZEWSKI

W czasach Nowych Mediów o przewadze konkurencyjnej firm w coraz mniejszym stopniu świadczy jakość produktu, atrakcyjna cena, czy skuteczny PR. Znaczenie ma coś zupełnie innego. Kultura jaką marka wytwarza wokół siebie, jaką „wtłacza” w rynek i to, w jaki sposób odzwierciedla ona oczekiwania klientów.

24


Obsługa klienta potrafi zdziałać cuda. Może albo wynieść nikomu nieznaną markę na rynkowy Olimp, albo „zarżnąć” najlepiej przygotowaną ofertę. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę najwyżej wyceniana marka na świecie - Apple. Oto 6 kroków do perfekcyjnej obsługi klienta. Są one integralnym elementem wspomnianej wzorcowej marki na świecie. Carmine Gallo wziął pod lupę dziecko Steve’a Jobsa i napisał ciekawy poradnik doskonałej obsługi klienta. Obsługi prowadzącej do złotego Gralla każdej marki - pozycjonowania na oczekiwaną sferę sacrum.

1. Uśmiechaj się Pracownicy Apple swoją przygodę z nowym klientem zawsze zaczynają od uśmiechu. Nie ważne jak się czują, co akurat myślą i jakie mają nastawienie. Zawsze jest serdeczny uśmiech. I Słusznie! Czy klienta, który do nas przychodzi interesuje, w jakim akurat stanie emocjonalnym jesteśmy? Nie - interesuje go tylko on sam. Uśmiech na naszej twarzy jest świadectwem nie tylko oczekiwanego gościa, ale przede wszystkim akceptacji tego jakim jest!

2. Zajmij się Z czym nam się kojarzą urzędy? Na pewno z kolejkami i ... poczuciem „bycia intruzem”. Ilekroć wchodzę do jakiejś instytucji, w której jeszcze pachnie czasami świetności lat 90., zawsze towarzyszy mi jedno i to samo - obojętność. Kilka osób przy recepcji, ktoś tam chodzi korytarzem, ale do mnie nikt nie podejdzie. Ba, nawet nie raczy spojrzeć. Każdy unika kontaktu wzrokowego, jakbym był samym diabłem. Najgorsze jest to, że taki obrazek można spotkać nie tylko w tych leciwych instytucjach, ale też w większości firm. Wchodzi klient - nikt do niego nie podejdzie. Bo kto ma podejść? Przecież w biurze nie ma osoby wyznaczonej do „zajmowania się klientami”. Jest sekretarka, ale ona zajmuje się “sprawami”. Czy wiesz, że wg badań MiŚP prowadzonych przez gfk.pl, aż 36% badanych twierdzi, że długi czas oczekiwania na obsługę skutecznie odwraca ich od firmy? Z kolei 28% wymienia fakt „czucia się jak petent” jako czynnik demobilizujący. Carmine radzi, aby zajmować się swoim klientem tak, jak to robi Apple. Z każdą nową osobą wchodzącą do firmy, w ciągu 10 sekund powinien być nawiązany nie tylko kontakt wzrokowy, ale przede wszystkim wykonany ruch powitania (skinienie, ukłon, podejście). Najkrócej mówiąc, pracownik powinien zająć się klientem i zapytać, z czym do nas przychodzi

3. Szybko rozwiąż podstawowy problem Czego oczekuje klient, który przychodzi do firmy? Oczekuje, że rozwiąże tu swój problem i że zrobi to tak szybko, jak tylko to możliwe. Nie znaczy to wcale, że spodziewa się tego rozwiązania od pierwszej lepszej osoby. Potrzebuje tylko informacji, kto się nim zajmie i w jakim czasie. Zadajmy sobie teraz pytanie: co jest podstawowym problemem w momencie, gdy klient wchodzi do naszego biura? To, że chce znaleźć kogoś kto pomoże mu coś kupić? Nie. Tym podstawowym problemem

jest poczucie niepewności związane z byciem w obcym miejscu. Dlatego też pierwszym krokiem obsługi powinna być reakcja powitalna i okazanie wdzięczności, że klient do nas trafił. Na początku klient nie oczekuje zbyt wiele - tylko tego, aby ktoś zwrócił na niego uwagę.

4. Przekrocz oczekiwania Ta rada brzmi trochę amerykańsko, ale kiedy głębiej się nad nią zastanowić to dotyka istoty rzeczy. Przecież, aby sprawić, że klienci będą nas dobrze wspominali, nie wystarczy poświęcić im tyle uwagi, ile wymagają tego przepisy. Warto przekroczyć ich oczekiwania. Naprawdę pochylić się nad ich pragnieniami i nie tyle rozwiązać problem, co dociec z czego on wynika i jakie konsekwencje może wywołać w przyszłości.

5. Miej wiedzę o tym, co sprzedajesz Brak wystarczającej wiedzy o produktach, a także o rynku i specyfice danej branży, jest obok braku postawy proklienckiej i niskiego zaangażowania w zrozumienie potrzeb klienta, wymieniane jako największe błędy w obsłudze. Nie chodzi o to, by być omnibusem, zafiksowanym na każdym szczególe swojego produktu, lecz by wiedza o jego specyfice nie stanowiła magii. Wiedza o tym co sprzedajemy, buduje nie tylko nasz wizerunek, lecz realnie pomaga w sprzedaży. Wyposaża nas bowiem w arsenał argumentów, dzięki którym z łatwością możemy pozbawić klienta wątpliwości.

6. Zakończ rozmowę cieplej niż rozpocząłeś I wreszcie, banał zmieniający percepcję. Serdeczny uśmiech i szczery wzrok wyrażający podziękowanie za obecność. Nie jakieś tam szybkie i miałkie „do widzenia!”, lecz spokojne i empatyczne „dziękuję, co jeszcze mógłbym zrobić”. W gruncie rzeczy, pierwsze wrażenie można zrobić kilka razy, lecz ostatnie tylko raz. „Doświadczenie Apple. Tajniki zdobywania niewiarygodnej lojalności klientów” to być może nie arcydzieło literatury biznesowej, ale z ciekawy podręcznik dobrych praktyk i wskazówek. Polecam.

6w1 A tak podsumowując dla tych, co mają dość egzaltacji amerykańskością i wiecznymi wspominkami na biznesy za ocenu - mam JEDEN krok. Jeden będący sumą wszystkich strachów - Jedyne czego dziś potrzebuje klient to poświęcenia uwagi. W wirującym świecie uwaga jaką poświęcamy jeden drugiemu jest najcenniejszym dobrem. O uwagę walczą marki w reklamach, walczą media, walczyć wreszcie musimy i my - bo okazana uwaga jest wyrazem doceniania. Za nią idzie serdeczność, zainteresowanie, chęc pomocy, wiara w dobro wspólne i relacje. Żyjemy w epoce smartRZECZY, w której uważność staje się coraz rzadziej spotykaną cechą. Chyba warto choćby o niej myśleć.

25


26


ANDRZEJ TUCHOLSKI ROZMAWIAŁ: MICHAŁ BANIOWSKI, ZDJĘCIA: KAROLINA SZPUNAR

Przez długi czas byłeś schowany za tytułem swojego bloga, teraz nazwisko Tucholski staje się rozpoznawalne. Jak się z tym czujesz? Dobrze. To w końcu moje nazwisko :) Zawsze miałem bardzo luźne podejście do kultury i przez lata nazwa bloga bez problemu dostosowywała się do moich nowych pomysłów. Tym razem jednak uznałem, że pora na coś nowego. Najlepiej pod szyldem własnej marki, jakby to ujęła Joanna Malinowska-Parzydło.

przyszłego roku. Kultura przerodziła się we fragment kategorii Podróże i Kultura, a motyw przewodni bloga jest teraz o wiele szerszy niż wcześniej.

Pracujesz trochę na tę popularność? Popularność - jakkolwiek by jej nie definiować - to produkt uboczny jakiejkolwiek publicznej aktywności w Internecie. Ja prywatnie wierzę w budowanie zaufania przez pomaganie i tak postrzegam cel swojej pracy. Jeśli ktoś po styczności z moimi treściami uzna, że chce śledzić mnie dalej, to świetnie. Jeśli nie to nie mam z tym problemu, sam jako czytelnik nie czuję przecież przymusu czytać każdego blogera na świecie :)

A zupełnie prywatnie? Jednym z moich głównych motorów jeśli chodzi o blogowanie jest możliwość bycia „na równi”, w partnerskich stosunkach z ludźmi, których podziwiam. Chcę być wart ich czasu i mieć możliwość stworzenia z nimi czegoś wspólnego.

Zmiana nazwy jestKultura.pl na andrzejtucholski.pl wygląda jak ruch promocyjny. Dlaczego się na niego zdecydowałeś? Już od dwóch lat czułem, że moja blogowa przygoda z Kulturą powoli zmierza do szczęśliwego finału. Spośród założonych w międzyczasie kanałów żaden nie dzielił z blogiem nazwy. Newsletter Tajemna Lista - własne nazwisko. YouTube - też własne nazwisko. W końcu przyszła pora i na samego bloga. Pod własnym nazwiskiem będzie mi łatwiej tworzyć wszystkie rzeczy, o których myślę w kontekście nadchodzącej jesieni, zimy,

Chcesz być znany poza blogosferą? Nie interesuje mnie bycie znanym samo w sobie. Otrzymuję w życiu dużo świetnych porad i pomocy od niesamowitych ludzi i mam misję przekazywać tę wiedzę, doświadczenie i obserwacje dalej. To altruistyczna część mojej działalności.

Przykładowo w zeszłym roku przeprowadziłem wywiad z moim wówczas ulubionym pisarzem. Nie odezwałem się do niego jako fan, ale jako faktyczne medium mogące pomóc mu sprzedać więcej książek w Polsce. Zwiększanie swojej jakości i grupy Czytelników jest często interpretowanie jako „bycie coraz bardziej znanym” ale w praktyce używam tego prawie wyłącznie do pisania lepszych maili do coraz trudniej dostępnych ludzi :) Wybacz, że nie rozmawiamy stricte o blogu, ale Twoja działalność wskazuje, że nie chcesz być już kojarzony wyłącznie z nim? To prawda? Tak, to prawda. Od ponad roku blog to wyłącznie jedna z kilku rzeczy, którymi się zajmuję i chcę, by powoli było to coraz lepiej widać.

Swego czasu dałeś się nawet skusić telewizji na występ w „Świat się kręci”. Chciałbyś pewnego dnia przeżyć dłuższą przygodę z telewizją? Jeśli byłby to naprawdę ciekawy projekt pewnie! Ja bardzo lubię takie rzeczy. Dzięki przygodzie ze Świat Się Kręci mieliśmy razem z redakcją unikalną możliwość opowiedzieć na antenie telewizji państwowej o takich rzeczach jak Vine, Instagram czy francuski trend „miejskich samochodów” działających podobnie do warszawskiego Veturilo. O takich rzeczach też można opowiadać w dużych, tradycyjnych mediach. Wydaje mi się, że nawet trzeba! Kiedy teraz wchodzi się na Twojego bloga można odnieść wrażenie, że jak przygodę traktujesz życie. Piszesz o tworzeniu wielkich rzeczy razem, o tym, że tworzysz miejsce dla ludzi, którzy chcą więcej. Czego chcesz nauczyć swoich czytelników? Jeśli odniosłeś takie wrażenie to bardzo się cieszę - taki był plan :) Z kolei tego, czego chce się nauczyć swoich czytelników nie da się zaplanować, nie w całości. Spośród rzeczy, które wydają mi się wyjątkowo mądre, skuteczne, ciekawe, mogące w istotny sposób wpłynąć na życie (lub, po prostu, fajne) dobieram te, których genezę będę mógł w miarę celnie opisać na blogu. Potem je opisuję. Potem informuję Czytelników o nowym wpisie. A potem kończy się moja strefa wpływu. Ktoś z notki poświęconej efektywnej nauce wyniesie parę trików na lepsze przyswajanie wiedzy - okej, na to bym wpadł. Ktoś z kolei

27


wyniesie z niej zachętę, by rzucić studia, zdarzyło się parę takich osób. Dla kontrastu - zdarzą się też ludzie, którzy wyniosą z niej zachętę, by na studia wrócić! Tacy też do mnie potem piszą. Ważne jest, by tworzyć to z czym się człowiek dobrze czuje i potem ufać swoim Czytelnikom, że każdy opracuje sobie tą nową treść tak, jak uzna za stosowne. Myślisz, że to nadal Ci sami ludzie, którzy śledzili jestKultura.pl? Ponieważ zmiana adresu i nazwy nastąpiła niedawno, bo pierwszego czerwca, to tak, pewnie „z rozpędu” nadal większość Czytelników to ta sama grupa, która śledziła jestKulturę. Wierzę jednak, że będzie to ulegało stopniowej zmianie. Nie będzie to zmiana radykalna, bo psychologia to temat przewodni bloga od września 2014, ale na pewno bardziej dynamiczna niż wcześniej. Jakie zmiany w statystykach odnotowałeś po zmianie nazwy bloga? Ogromny skok. Przygotowałem się bardzo skrupulatnie na scenariusz, w którym ruch spadnie o 50%. Na razie urósł o 20%. Nie wiem jeszcze jak to interpretować :) Obserwując Twoją stronę można powiedzieć, że na pewno idziesz do przodu i ciągle się rozwijasz. Sądzisz, że Twoi czytelnicy rozwijają się wraz z Tobą? Pewnie! Poznaję w 2013 chłopaka mówiącego, że interesuje się lataniem. W 2014 odzywa się do mnie, że będzie latał, wszystko już klepnięte. Czytelnicy piszą do mnie w dniach obron swoich dyplomów, tuż po rzuceniu/ zapisaniu się na studia, przy zmianie pracy. Nie wydaje mi się, bym odegrał w ich życiach aż tak znaczące role, ale bardzo się cieszę, że przychodzę im do głowy, gdy myślą o swoim sukcesie :) Takie listy świetnie motywują mnie do dalszej pracy. Jacy ludzie najchętniej czytają Andrzeja Tucholskiego? W przypadku mojego bloga ważny jest podział na psychografię i demografię. Psychograficznie czytają mnie „tacy inni ja” — ludzie zainteresowani światem, tolerancyjni, lubiący spokój, nastawieni na rozwój

28

i efektywną pracę. Nawet wybaczają mi okazjonalne popłynięcie na temat kawy lub gier wideo. Z kolei przy demografii już nie mogę tak uprościć sprawy, bo choć wiek i zamieszkanie się zgadzają (18-34, duże miasta) to w 70% czytają mnie kobiety. Ludzi często dziwi ta statystyka, choć według mnie jest całkiem zdrowa. Jako facet bardzo sobie cenię czytanie blogerek :) Będąc młodym chłopakiem próbujesz ich uczyć Strategii Projektowania Życia. Dlaczego powinni zaufać Twoim radom? Stoi za mną ponad osiem lat bardzo intensywnego studiowania rozwoju osobistego i psychologii, od dwóch lat umacniam tę wiedzę studiami formalnymi (psychologia biznesu na Uniwersytecie SWPS) a prywatnie jestem dokładnie w tym miejscu życia i świata, w którym chcę. Zresztą - moi Czytelnicy zawsze dbają o zagwarantowanie mi ostrego sita. Codziennie dostaję przynajmniej dwa, trzy maile o treści „czytam Cię od trzech miesięcy bo początkowo nie ufałam w obietnice z tytułów wpisów, ale teraz widzę, że jednak masz kompetencje by się o tym wypowiadać, więc wchodzę na pokład!” — i to jest moim zdaniem bardzo zdrowe podejście. Niech każdy sprawdzi, czy moje treści są dla niej lub dla niego przydatne, samodzielnie :) To generalnie jest bardzo dobra rada na dobre „korzystanie z Internetu”. Sam staram się o niej zawsze pamiętać. Nieśmiało zaczynasz się też wypowiadać o emocjach i związkach. Masz w tej materii spore doświadczenie? Hmm… wydaje mi się, że podobne do większości ludzi. Swoje się przeżyło. Początkowo nie chciałem pisać o tej sferze życia na blogu, ale w zeszłym roku uznałem, że jednak pora spróbować. O emocjach i związkach jest w Internecie bardzo dużo treści toksycznych, albo przesadnie hedonistycznych albo przesadnie nihilistycznych. Moje podejście jest bardzo stonowane i spokojne, pewnie nagłówkami nigdy się nigdzie nie przebije, ale i tak mam potrzebę je do tej ogólnej dyskusji dorzucić.

Jak sklasyfikowałbyś teraz swojego bloga? To blog mający na celu dzielenie się dobrymi praktykami i efektywnymi strategiami pozwalającymi na zaprojektowanie swojego życia tak, by niezależnie od tego co lubi się robić, miało się z tego o wiele więcej frajdy. Czasem będzie psychologia, czasem podróże, czasem znowu psychologia. A czasem kawa i gry wideo. JasonHunt w swoim Rankingu najbardziej wpływowych blogerów 2014 roku napisał, że wzorujesz się na najlepszych zagranicznych blogerach, wyznaczając trendy. Po pierwsze, w jaki sposób odczuwasz wpływ, jaki wywierasz na czytelnikach? Czytam maile z najbardziej niesamowitymi historiami. Jeden Czytelnik dzięki mojej notce o fajnych książkach po raz pierwszy od podstawówki poszedł do biblioteki, wypożyczył sobie kryminał Grishama i mu się spodobało i zamierza czytać z powrotem. To są bezcenne wiadomości! Po drugie, na jakich zagranicznych blogerach się wzorujesz? Co jakiś czas zmieniam ich pulę, ale „trzonem” zawsze są Tim Ferriss, Chris Guillebeau, Ramit Sethi, Amanda Palmer, Marie Forleo, World of Wanderlust, Michael Hyatt i Chris Brogan. Po trzecie, jakie trendy już wyznaczyłeś? Nie mam pojęcia :) Na pewno bardzo wcześnie zacząłem używać newsletter - moje pierwsze eksperymenty z nim uprzedzają nawet niektórych blogerów ze Stanów. Na stronie głównej bloga raczej nie mam bloga, każdy list w newsletterze piszę osobiście i poświęcam na to parę ładnych minut… Robię różne dziwne rzeczy i część okazuje się być dla mnie efektywna (wtedy zostawiam), a część nie (wtedy zmieniam). Jeśli którąś z tych praktyk ktoś podłapie to pewnie „wyznaczenie trendu” nastąpiło, ale ciężko mi tutaj wskazać coś konkretnego. Jesteś dobrym i cenionym blogerem i na pewno masz tego świadomość. Jakim z kolei jesteś youtuberem? Początkującym. YouTube jest niesamowity, bo po sześciu latach blogowania większość


tego, co wiem, mogę schować do szafeczki przy łóżku, bo filmy to totalnie inny świat. Uczę się, eksperymentuję, próbuję łączyć wideo z wpisami na blogu… Daleko mi do stabilnego poziomu, ale zabawa jest przednia. W przyszłości chciałbyś pójść bardziej w tym kierunku? Zaistnieć mocniej jako postać z YouTube’a? Chciałbym zaistnieć mocniej jako Andrzej Tucholski, który umie powiedzieć coś w miarę mądrego do sporej grupy ludzi :) Na razie dawał mi tę szansę blog. Teraz znajduję ją na YouTube. Co będzie dalej ciężko mi powiedzieć. Nie jestem fanem długodystansowego planowania taktyk. Strategię mam, to jasne, ale taktyki wolę dobierać na bieżąco. Docelowo najbardziej kusi mnie public speaking. Kiedyś byłem bardzo nieśmiały,

a teraz uwielbiam mówić do dużych grup ludzi na żywo. W życiu bym na to nie wpadł. Nie kuszą Cię wielotysięczne wyświetlenia i kontrakty reklamowe? Pewnie, że kuszą! Posiadłość vis-a-vis hollywoodzkiego domu Markusa „Notcha” Perssona i garaż stacjonujący Chevroleta Camaro z 1969 (w świetnym stanie, oczywiście) same się nie kupią :) Poza blogosferą i YouTubem można Cię znaleźć oczywiście na Facebooku, Instagramie i Twitterze. Istnieje jakaś forma internetowej aktywności, której się nigdy nie podejmiesz? Nigdy nie mówię nigdy. Pamiętam jak na początku istnienia bloga nie byłem przekonany co do fanpage’a, bo ludzie, których wtedy słuchałem, mówili, że to jest przesadne „błaganie o uwagę”. Dzisiaj jeden z nich żyje z prowadzenia fanpage’y dla sporych firm.

A jest taka, w której chciałbyś się jeszcze spróbować? W tej chwili kusi mnie Snapchat. Jeden z moich ulubionych twórców internetowych - Casey Neistat - tak prowadzi swojego snapa, że mam ochotę pójść w jego ślady każdego jednego dnia. Jeszcze przed zmianą nazwy profil Twojego bloga rozszerzył się. Obecnie piszesz więcej postów poradnikowych i lifestyle’owych. Kultura zaczęła Cię nudzić? Nudzić to złe słowo. W latach 2013-2015 (czyli w finalnym okresie kultury na blogu) przeczytałem więcej wybitnych książek i obejrzałem więcej fenomenalnych seriali, niż zdarzyło mi się kiedykolwiek wcześniej. Zainteresowałem się też designem przemysłowym, planowaniem miast i historiami Ameryki Południowej, Afryki oraz Azji. Ja kocham kulturę. Po prostu wolę poświęcać swój czas i uwagę moich odbiorców

29


na rzeczy, które według mnie są w życiu najważniejsze. Które jej elementy już Ci się przejadły? Moje blogowanie :) Zdarza Ci się odczuwać przesyt kulturą? Tak, ale to przejściowe fazy. W tej chwili drażnią mnie trzaskane od sztancy seriale. Jakiś czas temu miałem dość gier AAA. Nawet jak zauważę jakiś denerwujący mnie trend to szybko mi on mija. Sporo pisałeś o festiwalach, których teraz jest na pęczki, właściwie każde byle jakie wydarzenie muzyczne nazywane jest teraz festiwalem. Nie masz poczucia przerostu formy nad treścią? Festiwal brzmi dumnie, ale w tym tempie - tak jak piszesz - może nastąpić spora dewaluacja tego pojęcia. Ciekawe co będzie kolejne. Prywatnie najchętniej zobaczyłbym na plakacie wydarzenie sygnowane jako „Tydzień, W Trakcie Którego Dzieją Się Różne Rzeczy, Proszę Zajrzyjcie”. Którym wydarzeniom kulturalnym najbardziej kibicujesz? Wszystkim, które potrafią mądrze nazwać swojego klienta a potem w skuteczny sposób wygrać jego uwagę i pieniądze. To nie jest łatwe. Na szczęście nie jest też trudne. A którym twórcom na zawsze pozostaniesz wierny? Twórcom? Tym, którzy jakkolwiek wpłynęli na moje życie. Mam wielu takich muzyków jak The Tallest Man on Earth, którego nadchodząca płyta zupełnie nie robi na mnie wrażenia, ale którego poprzednie albumy przesłuchałem po pięćset razy. TToM może wydać co tylko chce, ja i tak to kupię, bo spróbuję dopatrzeć się w tym jego potrzeb i aspiracji i pewnie ostatecznie i tak to docenię :) Gdybyś w tym momencie miał popełnić post z dziedziny kultura, o czym byś napisał? Mam wielką potrzebę dania upustu mojej bezgranicznej miłości dla Twin Peaks, Firefly albo Cowboya Bebopa, jednego z tych trzech seriali. Jeszcze nie wiem po co i w jakiej formie, ale nie wydaje mi się, bym mógł się długo dalej powstrzymywać.

30

W ogóle łatwo pisze się o kulturze? Nie. Łatwo pisze się o prywatnych wrażeniach w związku z czymś związanym z kulturą, ale to coś zupełnie innego. Zdarzyło Ci się nagrać poradnik o tym, jak skutecznie blogować o kulturze. Są w Polsce blogerzy, którzy robią to na wysokim poziomie? Pewnie! I to dużo. Z „kultury ogólnej” gorąco polecam obserwowanie Kameralna.com.pl albo JestRudo. pl. O filmach i serialach wyjątkowo dobrze pisze Zwierz Popkulturalny (zpopk.pl). Popkulturę pięknie ciśnie ZombieSamurai. pl. O kuchni z kolei świetnie pisze Jadłonomia.com i KlaudynaHebda.pl. Teatr to domena BlackDressess.pl. Kultura kulinarno-podróżnicza to tylko TasteAway.pl. Pytam, bo często odnoszę wrażenie, że pisanie o kulturze jest deprecjonowane, traktowane jako pisanie niższej kategorii. Spotkałeś się już z taką opinią? Nie, nigdy osobiście. Z reguły byłem traktowany jako ktoś specjalny, tylko dzięki temu, że mój blog miał kultura w nazwie. To piękne słowo, cudna dziedzina życia i generalnie dobrze się ją traktuje. Bywa trudno z budżetami, ale z drugiej strony, gdzie nie bywa? Wobec tego dlaczego w pewnym momencie przestałeś chcieć być kojarzony tylko z kulturą? Tak jak wspominałem wcześniej - nie mam za dużego wpływu na to, jak i z czym jestem kojarzony. To znaczy, pewnie mógłbym mieć, ale zamiast dokładnego planowania publicznych aktywności wolę po prostu dobrze się bawić i starać się przy okazji przekazać coś mądrego Czytelnikom. Dawniej była to kultura. Teraz jest to psychologia i życie samo w sobie. Naturalny rozwój :) Jakie tematy w tej chwili przynoszą Ci największą frajdę? Wypadkowa psychologii, teorii podejmowania decyzji, ekonomii, filozofii i zarządzania. Wszystko dzięki czemu zarówno początkujący piosenkarz jak i początkująca designerka podłapią parę nowych praktyk,

dzięki którym ich kariera potoczy się szybciej i da im więcej radości. A poza blogowaniem? Co sprawia Ci najwięcej przyjemności? Inspirujące, interdyscyplinarne rozmowy. Nie ma dla mnie większej radości niż wspomagana zapisywaniem niezliczonych kartek papieru rozmowa przechodząca płynnie z psychologii na skutki holenderskiej bańki spekulacyjnej tulipanów, potem do antycznego uniwersytetu Mali aż po to, jak można dzisiaj wykorzystać politykę sprawowaną przez pierwszą dynastię w Chinach. A z bardziej przyjemnych rzeczy: kawa, sernik i gry wideo. Możliwe, że już wspominałem. Czytelnikom Twojego bloga na pewno najwięcej przyjemności sprawia bycie na Tajemnej Liście. Uchylisz rąbka tajemnicy i zdradzisz czym ona jest? Przypuszczam, że jeszcze nie wszyscy się do niej dopisali. To prywatna lista, którą można techniczne nazwać „newsletterem”. Informuję jej odbiorców o nowych notkach. Dostają także dostęp do dodatkowych materiałów wzbogacających większe wpisy na blogu i generalnie panuje tam dosyć kameralna atmosfera. Dużo sobie gadamy na różne tematy. Każdy list piszę osobiście i zależy mi, by przekazywał coś bonusowego. Gdybyś sam miał dopisać się do jakiejś listy, jaka by to była? Gorąco polecam newsletter Amandy Palmer. Nie trzeba przepadać za jej muzyką, ale jeśli docenia się odwagę i piękno w tworzeniu - she’s the girl. Odbiorcy jej wiadomości mają szansę poczuć, czym jest prawdziwe życie płynące z zaufania. Serdecznie pozdrawiam, Baniowski Również dziękuję :)

Michał



ZE STRATEGIĄ CZY NA ŻYWIOŁ? 7 ZASAD OBECNOŚCI MARKI NA FACEBOOKU TEKST: JUSTYNA FABIJAŃCZYK - WHITEPRESS.PL

Facebook stał się wizytówką i głównym skupiskiem społeczności związanej z produktami czy usługami zarówno dla globalnych marek, jak i małych biznesów. Jedni jak i drudzy, chcąc odnieść sukces, muszą stworzyć strategię komunikacji. Działanie na żywioł to strata czasu i ryzykowne posunięcie, która prędzej może zaszkodzić niż przynieść korzyści.

32


Wiele firm zakłada fanpage pod wpływem impulsu, mając ogólne wyobrażenie swojej obecności na Facebooku. Szybko okazuje się jednak, że sprawne i atrakcyjne prowadzenie strony bez ustalonego planu (i budżetu) jest niewykonalne. Jak każde działanie biznesowe, tak i obecność w social mediach wymaga przemyślanej strategii. Potrzebna jest znajomość specyfiki social mediów oraz koncepcja, które pozwolą na atrakcyjną, regularną i nieprzypadkową komunikację. Bez niej trudno określić czy nasze działania przynoszą efekty. Koncepcje szybko się wyczerpują, a komunikacja wymyka się spod kontroli. Dlatego też obecność na FB nie może być jedynie dodatkiem do działań marketingowych, robionym przez przypadkowe osoby z doskoku, ale wymaga ogromnego wkładu pracy. I strategii opartej na solidnym fundamencie z wiedzy, doświadczenia i pomysłowości. Taki know-how najczęściej zapewniają jedynie profesjonaliści, agencje zajmujące się kompleksową obsługą marek w mediach społecznościowych.

Jak stworzyć dobrą strategię Aby odnieść sukces na FB, należy się dobrze przygotować do debiutu, ustalić jasną, konkretną strategię, na bieżąco monitorować, moderować i korygować działania. Firma, która planuje wykorzystywać Facebooka do promocji, musi odpowiedzieć sobie na kilka pytań. Przede wszystkim należy przeanalizować aktualną sytuację marki – jej pozycję na rynku, mocne i słabe strony, wizerunek wśród klientów, typy klientów. Firma powinna jasno określić swoje potrzeby – cele długoterminowe i krótkoterminowe (milestone) oraz metody mierzenia efektywności działań. Dalej należy opracować koncepcję komunikacji – zakres tematyczny, narzędzia (wtyczki, aplikacje, widgety), styl i harmonogram. Te wszystkie elementy składają się właśnie na strategię obecności marki na Facebooku, pozwalają wyznaczać zadania oraz oceniać stopień ich realizacji.

Bez planu = bez efektu Brak strategii sprawia, że nie jesteśmy w stanie wyznaczyć jasnych celów i nie realizujemy zamierzeń. Nasza obecność jest zbiorem przypadkowych, najczęściej spontanicznych i tworzonych na szybko komunikatów, które nie tworzą ani spójnego, atrakcyjnego dla odbiorcy wizerunku marki, ani jasnego przekazu budującego jej pozycję, ani nie wciągają odbiorców w dialog. Brak strategii może skutkować nie tylko chaotyczną i nieregularną komunikacją, ale przede wszystkim nudą. Posty oparte są na najprostszym, najczęściej za długim tekście, zazwyczaj z linkami do strony firmowej, bez żadnej wartości dodanej ani elementów angażujących (call to action). Ponieważ kreatywny copywriting, tworzenie grafiki, animacji, video czy innych materiałów wymaga dodatkowego nakładu pracy, na którą zazwyczaj nie starcza czasu, jeśli fanpage prowadzimy sami, pomiędzy innymi obowiązkami. Co więcej bez pomocy specjalistów zazwyczaj nasza aktywność jest jednowymiarowa i pomija wiele obszarów, dzięki którym możemy znacząco podnieść jej jakość. Sami, choć mamy dostęp do statystyk, nie potrafimy wyciągać na ich podstawie wniosków i modyfikować działań (tak dotyczących komunikacji, jak i kampanii reklamowych). Pomijamy więc całą analityczną stronę, działając na oślep. Brak znajomości technologii powoduje również, że integracja fanpage’a ze stroną internetową czy e-sklepem jest bardzo skromna, co zaprzepaszcza jego potencjał budowania ruchu i wspierania sprzedaży. Podsumowując – bez planu i profesjonalnego wsparcia, działania nie wykorzystują ogromnego promocyjnego potencjału Facebooka i są strata czasu oraz zainwestowanych pieniędzy.

Najważniejsze elementy strategii marketingowej na Facebooku. Źródło: www.onlineclasses.com

33


Strategia powinna obejmować podstawowe elementy: 1. PROFIL MARKI Pierwszym krokiem powinno być zdefiniowanie marki – określenie jej tożsamości, zakresu działalności, charakteru produktów czy usług, pozycji na rynku względem konkurencji oraz w umysłach konsumentów. Odpowiedz sobie na pytanie, co wyróżnia markę, jaka jest jej misja. Spisz wszystkie skojarzenia, obszary występowania, zalety i wady. Przeanalizuj także dotychczasową działalność promocyjną i jej efekty – wyciągnij wnioski, które aktywności i dlaczego odniosły sukces, a które porażkę.

Warto pisać o marce tak, by była ona pretekstem albo ciekawym kontekstem, a nie głównym przedmiotem komunikacji. Dlatego też tak istotny jest dobrze zaprojektowany content (np. zdjęcia, porady video, rankingi, testy sprzętu, przepisy). Aby odnieść sukces na FB konieczne jest tworzenie wartościowych treści i materiałów, które użytkownicy będą chętnie udostępniać. Jak również atrakcyjny, dopasowany do targetu styl komunikacji i korzystanie z narzędzi wspierających (oferty, konkursy, aplikacje).

2. BIG IDEA Następnym etapem może być określenie tzw. Big Idea, czyli głównego zamysłu obecności na FB. Ten etap pomoże w kolejnym, gdzie będziemy ustalać konkretne cele ogólne i szczegółowe. Zastanów się, na czym ma się skupiać komunikacja,w jaki sposób dopełni wizerunku Twojej marki i jaką wartością dla użytkownika będzie polubienie Twojego fanpage’a .

3. CEL KOMUNIKACJI Wydaje się, że wszyscy są na FB w tym samym celu. Nie jest to jednak prawda, bo przyczyn jest wiele, w zależności od rodzaju prowadzonego biznesu i grupy docelowej. Dlatego warto wypisać wszystkie cele – te główne i te dodatkowe oraz ustalić priorytety. Najczęstsze przyczny korzystania z FB przez brandy to: • budowanie świadomości i tożsamości, • wzmacnianie obecnej pozycji, • tworzenie określonego wizerunku, • budowanie zaangażowanej społeczności wokół marki, • zwiększenie sprzedaży, • generowanie ruchu na stronie firmowej. Dla jednej firmy najważniejsza będzie dialog z konsumentami i budowanie społeczności wokół marki, dla innych wsparcie sprzedaży albo generowanie leadów. Dobrze, gdy cele są jak najbardziej konkretne i mierzalne. Tylko wtedy można ocenić z perspektywy czasu, czy inwestycja w FB przynosi pożądany efekt.

4. CONTENT Bardzo istotne jest ustalenie stylu fanpage’a – zarówno oprawy graficznej fanpage’a, myśli przewodniej, jaki i zakresu tematycznego oraz tonu komunikacji. Przede wszystkim określ, o czym dokładnie chcesz pisać, jakie obszary związane z Twoją działalnością warto poruszać. Pamiętając, że nieustanne pisanie o sobie i swojej ofercie, ciągłe zachęcanie do zakupu nie jest ani wartościowe ani angażujące dla fanów, dlatego nie powinno przekraczać 10% komunikacji. A jeśli zwiększenie sprzedaży jest to Twój priorytet, zastanów się, jak go atrakcyjnie, nieinwazyjnie eksponować (dedykowane zakładki, specjalne oferty).

34

Jak konsumenci dzielą się informacjami na Facebooku (badanie Wave domu mediowego Universal McCann, przeprowadzane na grupie 50 021 respondentów z 65 krajów świata; listopad 2014). Źródło: www.wirtualnemedia.pl

5. TARGET Zdefiniuj grupę docelową na FB. Odpowiedz na pytanie, czy chcesz znaleźć swoich obecnych klientów i ich lojalizować, czy szukasz nowych grup dotarcia. Określ przede wszystkim płeć, wiek, miejsce zamieszkania, status materialny, zainteresowania, styl życia i potrzeby. Zdefiniuj problemy targetu oraz to, jak Twoja marka może je rozwiązać, jakie oczekiwania względem Twojej marki ma ta grupa i jak Twoja obecność na FB może je zaspokoić. Ważne jest, by znać i rozumieć swoją grupę docelową. Mówić nie tylko jej językiem, ale wpisywać się w zainteresowania i zwyczaje. Facebook jest najpopularniejszym medium społecznościowym wśród młodych osób – od 19 do 25 roku życia, które przeważnie korzystają ze smartfonów i tabletów, wymuszających odpowiedni styl i konstrukcję przekazu. Ich zwyczaje są już zupełnie inne niż rodziców, nawet jeśli ci drudzy też są obecni na Facebooku.


KLAMA

6. HARMONOGRAM I BUDŻET Kwestie techniczne są równie ważne – należy ustalić, jak często będą publikowane posty danego typu (filmy, zdjęcia, linki ), o danej tematyce (prosprzedażowe, rozrywkowe, newsowe) i w jakim czasie (dni i godziny muszą być dostosowane do stylu życia odbiorców – inaczej będą fanpage’e parentingowe, skierowane do młodzieży, a jeszcze inaczej B2B). Najczęściej taki harmonogram przyjmuje postać tabeli, zestawiającej obszary tematyczne, zaakceptowane przez markę treści wpisów oraz czas publikacji. Warto również określić, czy będą organizowane konkursy, jeśli tak to jak często i na jakich zasadach oraz w jakim zakresie fanpage będzie wspierany reklamowo. Koniecznie trzeba również ustalić, czy wynagrodzenie dla agencji obejmuje już przygotowywanie materiałów oraz kampanie reklamowe. 7. SCENARIUSZE ANTYKRYZYSOWE Ostatnim elementem strategii powinno być opracowanie scenariuszy antykryzysowych. Przygotowanie strategii w przypadku

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

negatywnych zdarzeń, bardzo ułatwiaj późniejsze zarządzanie kryzysem – przede wszystkim przyspiesza czas reakcji i ją usprawnia, a w wielu przypadkach pozwala korzystać z gotowych, już opracowanych rozwiązań. W tym celu należy przeanalizować problemy najczęściej zgłaszane przez klientów (np. do działu obsługi klienta), ustalić ich rodzaje (techniczne, produktowe, komunikacyjne), najczęstsze okresy występowania (np. świąteczna gorączka), sposób reakcji i możliwości rozwiązania problemów(np. treść komunikacji, narzędzia rekompensaty). Tak sporządzona strategia pozwala sprawnie prowadzić działania marketingowe. Ustalony plan działania pomaga przeznaczyć więcej czasu na kreację i realizację – opracowywanie materiałów i postów, monitoring i zarządzanie stroną. Minimalizuje ryzyko wpadek, a w razie ich wystąpienia – usprawnia szybkie rozwiązywanie problemów. Dobrze opracowana strategia znacząco poprawia komunikację miedzy firmą i agencją/osobą prowadzącą fanpage, pozwalając skupić się na tym, co najważniejsze – budowaniu reputacji marki i dobrych relacji z użytkownikami.

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA


36


NOWA REWOLUCJA PRZEMYSŁOWA, CZYLI POLSKIE DRUKARKI 3D PODBIJAJĄ ŚWIAT TEKST: MICHAŁ FRĄCZEK

Druk 3D w Polsce rozwija się bardzo intensywnie. Powstaje wiele hobbistycznych warsztatów, które z czasem zamieniają się w dobrze prosperujące firmy, którymi interesują się inwestorzy z całego kraju.

Rewolucja Przemysłowa

Klucz do sukcesu

Ogólnoświatowy trend i popularność druku 3D, która przez Chrisa Andersona (autor wielu książek i były redaktor naczelny magazynu WIRED) określona została rewolucją przemysłową, świetnie rozwija się również w Polsce. Każdego miesiąca powiększa się grupa osób i firm, które z powodzeniem wykorzystują druk 3D zarówno do celów hobbistycznych jak i zawodowych.

W Polsce powstaje coraz więcej firm, które działają w obszarze druku 3D. Dlaczego tylko niektóre z nich odnoszą sukces? Aby z powodzeniem prowadzić biznes, produkować nowoczesne urządzenia i odnieść komercyjny sukces, oprócz dobrego produktu, potrzebni są świetni sprzedawcy. W nowej gałęzi przemysłu, jaką bez wątpienia jest druk 3D zaplecze biznesowe i umiejętność sprzedania swojego pomysłu jest równie ważne jak techniczne plany i posiadane patenty.

Drukarki 3D zyskują coraz większą popularność ze względu na stały postęp technologiczny i spadek cen. Dobrej klasy drukarki 3D, które w pełni usatysfakcjonują swoich nabywców można kupić w cenie lepszego laptopa (ok 6.500), a urządzenia hobbistyczne ceną nie przewyższają wartości tabletu (ok 3000 zł) Największe, światowe firmy, które zajmują się produkcją drukarek 3D to przedsiębiorstwa, których wartość wyceniania jest na setki milionów dolarów, a cała branża zyskuje na wartości każdego roku. Dobrym przykładem globalnego sukcesu jest amerykański Makerbot - firma, która po niespełna 3 latach istnienia została sprzedana za ponad 600 milionów dolarów do światowego potentata druku 3D, firmy Stratasys.

Druk 3D w Polsce Dzięki bardzo zdolnym inżynierom, stosunkowo niedrogich kosztach pracy i odpowiedniej infrastrukturze, w Polsce powstaje coraz więcej firm zajmujących się produkcją drukarek 3D. Ponieważ cała branża jest jeszcze bardzo młoda, większość z nowo powstałych firm działa chałupniczo, a mimo to jakość urządzeń, które wytwarzają jest bardzo wysoka. Coraz częściej w garażach i piwnicach, w których budowane są prototypy drukarek 3D, powstają projekty, które z powodzeniem mogą konkurować z najbardziej znanymi, światowymi firmami produkującymi ten sprzęt. Cieszy również fakt, że polskimi producentami coraz częściej interesują się inwestorzy, których finansowanie pozwala zamieniać hobbistyczne warsztaty i pasję w prawdziwy biznes.

Aby móc konkurować z producentami drukarek 3D z Europy i Świata, potrzebne jest również wsparcie finansowe. Biznes, który polega na produkcji i sprzedaży urządzeń wymaga bardzo dużych nakładów finansowych. Zakup podzespołów, elektroniki, testy i nadanie wymaganych certyfikatów wymaga dużych inwestycji, które są niezbędne aby konkurować z najlepszymi. Potencjał rynku związanego z drukiem 3D dostrzegany jest przez inwestorów. Fundusze Venture Capital coraz częściej inwestują w zespoły, które zajmują się budową drukarek 3D. Wsparcie finansowe i pomoc biznesowa pozwalają firmom znacznie przyspieszyć rozwój. “Drukarkę zaprezentowaliśmy w 2014 roku w Parlamencie Europejskim podczas obchodów dziesięciolecia członkostwa Polski w UE. Następnie nawiązaliśmy kontakt i rozpoczęliśmy rozmowy z funduszem inwestycyjnym MCI - tłumaczy Przemysław Kazanowski - Prezes Zarządu 3DKreator. Pozyskane środki pozwoliły na udoskonalenie urządzenia, budowę linii i zwiększenie mocy produkcyjnych. Dzięki wsparciu kapitałowemu, znacznie szybciej zaczęliśmy wdrażać nasze urządzenia i technologię druku 3D do firm w Polsce i Europie - dodaje Kazanowski.”

Przyszłość wydrukowana w 3D O ekscytującej przyszłości, jaką czeka druk 3D, świadczą nie tylko sukcesy producentów drukarek i zainteresowanie funduszy venture capital. Aby sukces druku 3D mógł być pełny, z jednej strony potrzebni są konstruktorzy i przedsiębiorcy, którzy zadbają o rozwój technologii, a z drugiej innowatorzy, którzy będą implementować technologię do kolejnych gałęzi biznesu. Już dziś druk 3D z powodzeniem wykorzystywany jest w firmach produkcyjnych, biurach architektonicznych oraz przez inżynierów w biurach R&D.

37


Powstaje coraz więcej innowacyjnych projektów, które do swojej działalności wykorzystują drukarki 3D. Wiele z tych przedsięwzięć finansowanych jest z funduszy unijnych, które chętnie wspierają innowacje. W każdym miesiącu powstają nowe biznesy, które zarabiają wykorzystując możliwości druku 3D.

(makieta architektoniczna wydrukowana na drukarce 3D)

Drukarki 3D są coraz bardziej dostępne, a polscy producenci z powodzeniem konkurują ze światowymi markami. W technologie inwestuje się coraz większe środki, co pozytywnie wpływa na rozwój biznesów, które prężnie budują branżę druku 3D w Polsce .

Andrzej Szłapa i Przemysław Kazanowski założyciele firmy 3DKreator, producenta wysokiej klasy drukarek 3D, w którą zainwestował fundusz Internet Ventures FIZ (MCI)

38


nie lubimy ograniczeń.


40


SZYMON KOSIŃSKI ROZMAWIAŁ: DAWID SWAKOWSKI

Po pierwsze, Szymon, dlaczego Japonia? Pewnie Cię nie zaskoczę, jeśli powiem, że wszyscy nas o to pytają. No i właśnie, jeden cel w takim razie już jest spełniony :-) Przede wszystkim, chciałem zbudować jakąś głębszą komunikację, głębszą kulturę organizacji. Dlaczego w takim razie zamiast zwierzaka, zamiast brand hero, zamiast kolejnej angielskiej nazwy, nie wziąć na barki skojarzeń z całym krajem? Od tej myśli, droga do Japonii była bardzo krótka, wręcz oczywista dla mnie. Wszyscy (no może prawie wszyscy) mamy bzika na punkcie kultury tego kraju, przede wszystkim tej nienowoczesnej kultury. Jeśli przychodząc do nas, ktoś jest neutralny, to po kilku tygodniach „bawi się” już z nami. Czyli klientów zapraszacie na sushi? Tak, chociaż sushi zostało tak naprawdę wynalezione w Chinach. Co Ci się jeszcze kojarzy z Japonią? Gejsze, ninja, anime, manga, orgiami… Staramy się przede wszystkim czerpać z tych mniej znanych dla obcokrajowców elementów kultury, np. kodeks honorowy samuraja, wiele znakomitych legend i rad życiowych dotyczących pracy, życia i równowagi. Mamy też kilka swoich rytuałów wywodzących się z kraju kwitnącej wiśni lub takich, w które wrzuciliśmy coś japońskiego. Chociażby sytuacja, w której wszyscy wznosimy toast sake, zamiast śpiewać „sto lat” na czyjeś urodziny. Sake pijemy z tradycyjnych, cedrowych czarek, które są… kwadratowe. Czarkę oczywiście wszyscy trzymamy

w dwóch dłoniach, podobnie jak nasze japońskie upominki. Swoją drogą, wachlarze z kwiatem kwitnącej wiśni zrobiły furorę na targach, ale to pewnie dlatego, że było gorąco :-) Czy ta japońska kultura ma też jakiś wpływ na relacje w firmie? Nie wiem, czy słyszałeś, ale gdy Japończycy wznoszą toast, zawsze osoba wyższa w hierarchii powinna mieć wyżej uniesioną czarkę. Również z tego czerpiemy, ale tylko i wyłącznie, gdy sake pijemy z klientami. Wewnątrz firmy atmosfera jest bardzo rodzinna i przyjacielska. Wszyscy są skupieni na celach i na tym mi najbardziej zależy. Nie jest ważne, czy rekrutuję juniora czy dyrektora, zawsze poświęcam czas na wytłumaczenie, jak wygląda rynek, gdzie my na tym rynku się znajdujemy oraz jakie są nasze wady i zalety. Dzięki temu różne z pozoru i niewygodne dla kogoś decyzje stają się jasne i oczywiste. Znając cele całej organizacji, wszyscy wymagamy od siebie samych 110% zaangażowania. Drugim bardzo charakterystycznym dla was elementem jest akcja „Karmimy Psiaki”. Tak młode firmy nie otwierają fundacji, dlaczego Ty to zrobiłeś? Dlaczego? Bo w Polsce jest ponad 7 mln Psiaków (jesteśmy na trzecim miejscu w Europie za Wielką Brytanią i Niemcami), z czego ponad 100 tys. nie ma domu. Dlatego.

Zacznijmy jednak od tego, że jeszcze kilka lat temu sądziłem, że ludzie są do przesady egocentryczni, zawistni i obojętni na innych (chyba że sąsiad kupił nowy samochód, wtedy z chęcią poświęcimy mu czas, snując teorie, w jaki sposób musiał go ukraść). Dzisiaj mam zupełnie odmienne zdanie! Poznaliśmy setki ludzi, którzy czasami tak się angażują w pomaganie, że aż nam jest głupio. Ludzie chcą pomagać! Zaufaj mi. Problemem jest to, że często nie wiedzą jak i/lub boją się, że ktoś ich oszuka i/lub zwyczajnie nie stać ich na pomaganie. Możesz to różnie odczytać, ale ja nie jestem w stanie postawić znaku równości pomiędzy ilością zer na koncie a życiowym sukcesem. Na końcu, wszyscy jesteśmy warci tyle samo. Pytanie tylko czy jesteśmy tak samo dumni. Czym wasza fundacja różni się od innych? Mając marketingowe doświadczenie, wiemy jak przekuć czas i uwagę ludzi na konkretne środki. Środki, które przeznaczyć można na kupno karmy, koców czy na kampanię edukacyjną. Tworzymy wiele innowacji w tym zakresie. Jako pierwsi w Polsce wykorzystaliśmy sieci afiliacyjne do pomagania, tworząc projekt Pomagaj Przy Okazji. Zachęcamy ludzi do robienia zakupów w sieci przez naszą stronę, dzięki czemu kilka/kilkanaście procent wartości koszyka wraca do Karmimy Psiaki. Gdy ludzie, którzy regularnie nas wspierają finansowo dali nam znać, że fajnie byłoby

41


to jakoś zautomatyzować, wprowadziliśmy subskrypcję na kartach kredytowych. Projekt Pomagaj Codziennie polega na tym, że ludzie wchodzą regularnie na naszą podstronę, by kliknąć przycisk. Jeśli osiągniemy odpowiednią ilość kliknięć, stawiamy billboard na mieście zachęcający do adopcji konkretnego Psiaka. Środki na to są od reklamodawców, którzy widnieją na tej podstronie. Jednak przede wszystkim dążymy do sytuacji win – win – win. Czyli w środowisku ludzi chcących pomagać tworzymy projekty, w które z drugiej strony angażujemy biznes. Do tego typu współpracy podchodzimy bardzo konkretnie. Zależy nam, żeby sponsorzy widzieli realne, nie tylko CSR’owe, korzyści z partnerstwa z Karmimy Psiaki. W takim układzie wszyscy są zadowoleni, bo pomagając, niekoniecznie musząc sięgać do własnej kieszeni. Biznes ma realne korzyści ze współpracy, spełniając jednocześnie cele CSR’owe. No i przede wszystkim, jutro kolejne Psiaki będą miały dom. Czyli największy problem to karma? Właśnie nie. Też tak kiedyś myślałem. Po kilku pierwszych tygodniach od startu Karmimy Psiaki przywieźliśmy do schroniska górę karmy i wtedy Pani Danuta wzięła mnie na kawę, by wytłumaczyć, że karma jest małym problemem schronisk. Największy problem polega w tym, że rodzic bierze Psiaka ze schroniska jako prezent dla dziecka pod choinkę, a w pierwszym tygodniu stycznia przywozi go z powrotem, bo się dziecku nie spodobał. No kurr…! Jeszcze gorzej wygląda to w wakacje. Ludzie wyjeżdżają na urlopy, nie ma gdzie zostawić Psiaka, no to oddają go do schroniska. Dlatego już od drugiej edycji kładziemy bardzo duży nacisk na edukację społeczeństwa. W przeciągu ostatnich lat było kilka głośnych akcji dot. wykorzystywania środków fundacji do celów innych niż statutowe. Ogromnie ważna jest transparentność. Postawiliśmy sobie za cel, żeby bardzo skrupulatnie raportować wyniki naszych działań. Wychowałem się na marketingu efektywnościowym i tak samo podchodzę

42

do fundacji. Cele mają być jasne a ich realizacja ma być dokładnie policzona. I tak jest. Zarząd fundacji wynagradzany jest ze środków spółki. To spółka ma służyć fundacji, nigdy odwrotnie. Nawet na nasz koncert Hau’asujemy kupiłem dla siebie bilet. Poza tym angażujemy wolontariuszy w operacyjne, ale też strategiczne działania. Fundacja daje nam przede wszystkim ogromną radochę i frajdę. Mieliśmy np. sytuację, że kandydat był w trakcie rekrutacji jeszcze w innej spółce i zdecydował się na Sarigato ze względu właśnie na fundację. Zresztą spółka wspiera również inne organizacje tego typu. Tradycją stało się, że na święta nie kupujemy prezentów dla klientów, ale wspieramy finansowo dzieci z Fundacji Mam Marzenie. Widziałem infografikę z dokonaniami fundacji, sporo tego. Staramy się. Dzisiaj Karmimy Psiaki to charytatywne koncerty, kiermasze książek, maratony zumby, zbiórki karmy, kampanie edukacyjne z celebrytami i blogerami, ale przede wszystkim znaleźliśmy nowy dom dla 346 PSIAKÓW! Opowiadam w liczbie mnogiej, bo cała spółka mocno żyje tym, co dzieje się w fundacji. Często pomagamy po godzinach, projektowaniem zajmują się nasi graficy i programiści, ale tak naprawdę za sukcesami Karmimy Psiaki stoją przede wszystkim Agnieszka Sadowska, Paulina Wójtowicz i ich znakomity zespół. Powiedz mi jeszcze, dlaczego akurat Psiaki, a nie dzieci lub bezdomni. Powód jest bardzo prosty. Zostałem przegłosowany. Nie ukrywam, że bardziej mnie boli, gdy cierpią dzieci. Sądzę, że to normalne. Co do bezdomnych, o których wspominasz … może trochę przekręcę, ale ktoś powiedział „Nie mamy wpływu na to, kim się rodzimy, ale jak najbardziej mamy wpływ na to, kim jesteśmy”. Dobrze, wróćmy oferujesz? OferujeMY.

do

spółki.

Co

Email Marketing – Sarigato jest w czołówce największych wydawców na rynku email

marketingowym, pomijając brokerów, którzy komunikują liczbę rekordów dużo większą niż liczba obywateli w Polsce. Video/Rich Media – Sataku jest największą siecią reklamy wideo, reklamy rich mediowej w Polsce. Performance Design – mamy bardzo solidny zespół kreatywny z dużym doświadczeniem w przygotowywaniu projektów pod działania performance. Dla nich kreacja nie musi być piękna, ale musi osiągać założone cele. B2B – kilka miesięcy temu zainwestowaliśmy w spółkę specjalizującą się w komunikacji B2B. Ostatnimi czasy najgłośniej jest chyba o Sataku? Zawsze najgłośniej jest o Karmimy Psiaki, ale wśród spółek, owszem. W krótkim czasie staliśmy się największą siecią wideo, a o reklamie wideo online teraz jest bardzo głośno. We współpracy z domami mediowymi pracujemy dla takich marek jak Warner Bros, Opel, Adidas, Audi, EA, Nestle, HBO, mBank, Mercedes, Wedel, Visa, Kompania Piwowarska i naprawdę wiele innych. Za kampanię Opla Mokka i Forda Kuga otrzymaliśmy główną nagrodę i wyróżnienie na Webstar Festival. W Sataku wystartowaliście z trzema produktami, rozwijacie portfolio? Dokładnie tak. W ubiegłym miesiącu wprowadziliśmy dwa nowe produkty – Rich Mobile FB i Very Rich Mobile FB. Jeszcze nie zobaczysz ich na stronie. Integrują one w jednym miejscu social, mobile i wideo. Pozwalają standardową kampanię na newsfeedzie mobilnym powiązać z wideo czy też rich mediami. Od strony kreatywnej możemy zrobić dosłownie wszystko: gry, quizy, zabawy akcelerometrem, żyroskopem, zdrapywanki itp. Ogromnym plusem jest fakt, że wykorzystujemy targetowanie Facebooka, które jest niezwykle szczegółowe, opierające się na zalogowanym użytkowniku, nie na cookies. Aktualnie pracujemy nad wdrożeniem nowego produktu. Obiecuję, że to będzie very very rich media :-)


Ile osób liczy Grupa Sarigato? Jeśli zakończymy aktualną rekrutację, czyli mam nadzieję w przeciągu miesiąca, będzie nas 28 osób. Jakich ludzi poszukujesz? Wiesz co, przede wszystkim (i jak mantrę będę to powtarzał), zaangażowanych. Serio. Kilka osób zawodowo wychowało się na Sarigato i dzisiaj po kilku awansach są bardzo ważnymi osobami w zespole i ciągle wnoszą ogromną wartość do spółki. Wszystkiego można się nauczyć w zadziwiająco krótkim czasie, to zależy od osobowości. Przede wszystkim stawiam na cechy charakteru. Później na umiejętności, znajomości itp. Jesteśmy mocnym zespołem, bo razem tworzymy zgrany kolektyw. Jestem dosłownie na każdej rekrutacji i bardzo zwracam uwagę na sposób bycia i motywację. Dla przykładu - nigdy nie zatrudniłem osoby świeżo po studiach, która rubrykę „doświadczenie” ma pustą. Natomiast zatrudniłem kilka osób po studiach, które CV miały dłuższe niż moje przez ilość projektów, w które się angażowały czy też działania wo-

lontaryjne. Swoją drogą, nigdy nie zwracam uwagi na wykształcenie. Przeczytałem, że w wolnym czasie wspierasz i inwestujesz w firmy na wczesnym etapie rozwoju. Na każdym kroku poznaję masę kreatywnych ludzi. Takich, które już spróbowały swoich sił w biznesie oraz takich, które dopiero to planują. Ogromną większość z nich charakteryzuje mega zaangażowanie i oddanie całemu projektowi, a ja to w ludziach uwielbiam. Niektórzy z nich mają całkiem ciekawe pomysły. Oczywiście prawie wszyscy narzekają na brak pieniędzy, które mogliby zainwestować w projekt. Jednak z drugiej strony, prawie zawsze, ogromna większość tych pieniędzy potrzebna jest na marketing. No i to jest moment, w którym cieszę się, że pracuję w reklamie, bo prócz finansowej inwestycji mogę do takiej spółki wnieść jeszcze swoje doświadczenie marketingowe. A jeśli widzę synergię pomiędzy naszymi spółkami a nowym projektem, wtedy zawsze jest możliwość akwizycji przez Sarigato.

Jakiego typu działalności Cię interesują? Przede wszystkim marketing/reklama, bo to jestem w stanie rzetelnie ocenić. A bardziej konkretnie: reklama mobilna, gry mobilne, content marketing, wideo, aplikacje w SAAS. Dodatkowo prywatnie interesują mnie też wszystkie projekty związane ze zdrowym trybem życia, zdrową żywnością, edukacją. Na zakończenie, jakie masz życzenia na przyszłość? Takie, żebyś w przyszłości chciał przeprowadzić wywiad z kimś innym z Sarigato. Tam siedzą naprawdę solidni specjaliści w różnych dziedzinach, którym ja staram się tylko stworzyć odpowiednie środowisko. No i oczywiście jeszcze więcej domów dla Psiaków :-)

43


GOLDENLINE I LINKEDIN – CZYLI JAK ZROBIĆ KARIERĘ Z POMOCĄ MEDIÓW SPOŁECZNOŚCIOWYCH TEKST: WHITEPRESS.PL

44


Coraz więcej osób poszukując pracy korzysta z mediów społecznościowych. Jakie portale będą najskuteczniejsze w zauważeniu nas przez potencjalnego pracodawcę lub profesjonalnego rekrurera oraz czym są personal branding i e-reputacja? Jakie są zalety poszukiwania pracownika przez Internet i dlaczego rekrutacja 2.0. staje się taka popularna? I czy poszukując pracownika w ten sposób możemy przy okazji wypromować także naszą firmę? Czyli słowo o employer branding.

Portale społecznościowe dawno przestały być jedynie źródłem rozrywki i dzielenia się zainteresowaniami czy poglądami. Dziś takie serwisy jak GoldenLine czy LinkedIn to obowiązkowe miejsca w sieci dla wszystkich, którzy poważnie myślą o swojej karierze zawodowej. Dlaczego są takie popularne – zarówno wśród osób poszukujących pracy, jak i tych, którzy prowadzą rekrutacje oraz zajmują się budowaniem marki pracodawców?

sującym blogu prowadzonym pod adresem http://blog.goldenline. pl – na którym można znaleźć wiele ciekawych informacji na temat rynku pracy, prowadzenia rekrutacji czy działań HR:

LinkedIn vs GoldenLine Uruchomiony w maju 2003 roku, LinkedIn jest międzynarodowym serwisem społecznościowym służącym głównie nawiązywaniu kontaktów zawodowych oraz poszukiwaniu pracy i pracowników. W 2013 roku, czyli dokładnie 10 lat później, portal miał już 260 milionów aktywnych użytkowników w ponad dwustu krajach na świecie, w tym Polsce. Umiejętnie zbudowany profil zawodowy na LinkedIn daje możliwość nawiązania interesujących kontaktów branżowych. Nie zapominajmy też, że do profilu dostęp mają rekruterzy z całego świata. Jeśli stwierdzą, że dany kandydat spełnia ich oczekiwania, mogą zaproponować mu pracę lub udział w rekrutacji. Bywa więc, że dzięki LinkedIn to praca znajduje nas, a nie na odwrót. Poza podstawowymi danymi na temat wykształcenia i doświadczenia zawodowego, przebytych kursów czy szkoleń można tu pochwalić się również innymi osiągnięciami, niebanalnym hobby czy uczestnictwem w ciekawych projektach. Bardzo przydatną funkcją jest możliwość wystawiania referencji. Dzięki nim zawarte w profilu informacje kandydata są bardziej wiarygodne. Podobnie jak inne portale społecznościowe LinkedIn pozwala dołączać do różnych grup tematycznych. Jest to nie tylko świetna okazja do poznania ludzi ze swojej branży i twórczej wymiany poglądów, ale też dobry sposób na zaistnienie w sieci i poza nią jako ekspert w swojej dziedzinie. Portal GoldenLine, nazywany polskim odpowiednikiem LinkedIn, powstał w 2005 roku. Każdego miesiąca odwiedza go niemal dwa miliony internautów, by przeglądać ogłoszenia rekrutacyjne, dzielić się swoimi opiniami na temat zarobków i pracodawców oraz uczestniczyć w dyskusjach na łamach różnego rodzaju grup. Raczej nie powinny dziwić statystyki dotyczące użytkowników tych portali. Są to głównie osoby z wyższym i średnim wykształceniem, w wieku 25-34 lat, mieszkające w dużych miastach. Warto przy okazji omawiania portalu GoldenLine wspomnieć o bardzo intere-

http://blog.goldenline.pl/

Znajdź pracę dzięki social media Statystyki pokazują wyraźnie, że coraz więcej internautów korzysta z takiej formy poszukiwania pracy, jaką proponują GoldenLine i Linkedln: • • •

36% internautów choć raz znalazło pracę dzięki mediom społecznościowym, z czego 63% dzięki GoldenLine 82% kandydatów ma swój profil w mediach społecznościowych 62% pracodawców ma swój profil w mediach społecznościowych.

Jako serwisy najbardziej pomagające w karierze zawodowej wskazywane są: • • • • • •

GoldenLine LinkedIn Profeo YouTube NK Twitter.

45


Wygoda i skrócenie dystansu między kandydatem a rekruterem to zalety internetowej rekrutacji, nazywanej też niekiedy rekrutacją 2.0. Portale networkingowe zastępują tradycyjne sposoby poszukiwania nowych pracowników. Kandydat nie musi już z mozołem przeglądać kolejnych ogłoszeń i słać listów motywacyjnych, ale wcale nie oznacza to, że praca znajduje go zawsze sama. Jedne wyzwania zostały zastąpione przez inne. Dziś kluczową kwestą jest umiejętne zarządzanie swoim wizerunkiem w sieci i rozsądne zbudowanie profilu zawodowego (bądź kilku profili). Personal branding czy też e-reputacja jest dziś cennym dobrem, które wymaga szczególnej uwagi. „Internet w sposób zasadniczy ułatwił dziś pracę headhunterom, poznającym w ten sposób osobę, która stara się o ciekawe stanowisko. To z sieci dowiadują się o niej więcej niż przedstawi ona sama w nadesłanym CV i liście motywacyjnym. 89% headhunterów przed spotkaniem z kandydatem surfuje po sieci, zbierając informacje na temat swojego rozmówcy, poznając jego osobowość, zachowania, sekrety, fascynacje. I… często rezygnuje ze spotkania. 70% headhunterów przyznało, że zrezygnowało ze spotkania z kandydatem właśnie po zapoznaniu się z informacjami, które ten pozostawił na swój temat w sieci, po znalezieniu na profilach prywatnych tekstów i zdjęć świadczących o stylu życia i np. krytyki na temat poprzednich pracodawców.” Rozsądek i selekcja materiałów które umieszczamy w Internecie, zwłaszcza w takich portalach jak GoldenLine czy Linkdelkn, są wskazane. Warto również pamiętać, że nasz profil jest widoczny nie tylko dla potencjalnego pracodawcy, ale ma do niego dostęp także nasz obecny szef. Większość użytkowników tych portali na szczęście ma świadomość szans i zagrożeń, jakie niesie przeniesienie części życia społecznego do sieci. Zdają sobie sprawę z tego, że jeśli w realnym życiu chcą być kojarzeni z rzetelnością, profesjonalizmem i kompetencjami, muszą pamiętać, by ich wizerunek w sieci niósł podobne przesłanie.

Znajdź pracownika i wypromuj firmę (employer branding) Po drugiej stronie wirtualnego rekrutacyjnego stołu mamy pracodawców oraz firmy szukające dla nich kandydatów do pracy. Pojawienie się Internetu i portali typu GoldenLine i LinkedIn całkowicie zmieniło tryb ich pracy i dostarczyło nowych możliwości w zakresie selekcji kandydatów. Nastały czasy rekrutacji 2.0., która pozwala w krótkim czasie dotrzeć do dużej liczby kandydatów i to nawet takich, którzy być może nigdy nie dowiedzieliby się o prowadzonej akurat rekrutacji. Teraz to headhunetrzy mogą zrobić pierwszy krok, jeśli kandydat odpowiada poszukiwanemu przez nich profilowi i zaproponować mu spotkanie. Jak pokazują wyniki badań prowadzonych przez Adecco Poland w naszym regionie, to właśnie Polska przoduje jeśli chodzi o korzystanie z mediów społecznościowych w procesie rekrutacji.

46

„Polska wiedzie prym w porównaniu z innymi krajami Europy ŚrodkowoWschodniej. Portal, który najczęściej jest wymieniany przez rekruterów, czyli LinkedIn, jest stworzony przede wszystkim dla kadry średniego i wyższego szczebla. Takie portale służą najczęściej do weryfikacji kompetencji i doświadczenia zawodowego kandydatów” – mówi agencji Newseria Biznes Paweł Posachowicz, konsultant departamentu rekrutacji stałych Adecco Poland, firmy świadczącej usługi z zakresu zarządzania kapitałem ludzkim oraz doradztwa personalnego.” Interesujące jest również, że nie tylko małe firmy posiłkują się pomocą social media w poszukiwaniu odpowiednich kandydatów do pracy. Najchętniej z możliwości portali społecznościowych w prowadzonych rekrutacjach korzystają firmy zatrudniające 10-50 pracowników (66,1%). W przypadku większych firm te odsetki są następujące: te zatrudniające 50-250 osób – 47,4%, natomiast jeszcze większe przedsiębiorstwa – 51,8%. Jak łatwo się domyślić, social media są narzędziem najchętniej wykorzystywanym w agencjach rekrutacyjnych (60%). Przepytywani przez Adecco rekruterzy potwierdzili również, że dzięki mediom społecznościowym otrzymują więcej aplikacji, a czas rekrutacji jest skrócony do minimum. Pojęciem mocno związanym z e-rekrutacją jest employer branding, czyli dbanie o wizerunek firny jako rzetelnego i pożądanego pracodawcy. Na obecnym rynku pracy zatem nie tylko pracownik jest marką (personal branding), ale też pracodawca, któremu zależy na przekonaniu do siebie najlepszych kandydatów. Dlatego dzisiejsi rekruterzy powinni być jednocześnie specjalistami od social media marketingu, employer brandingu oraz PR. Wdrożenie spójnych działań kreujących pozytywny wizerunek firmy w serwisach Web 2.0. nie jest zadaniem łatwym, ale może mieć kluczowe znaczenie zarówno w bieżących procesach rekrutacyjnych, jak i w całościowym postrzeganiu przedsiębiorstwa przez otoczenie. „Dzięki rozwadze i zaplanowanym decyzjom osób realizujących praktyki PR-owe w social media, firma jest w stanie odnieść długoterminowy sukces. Warto pamiętać, że nie wystarczy sama obecność w mediach społecznościowych. Aby kampania wizerunkowa sprawnie funkcjonowała, potrzeba również wiarygodnego zaangażowania i profesjonalizmu”.

Podsumowanie Portalom GoldenLine i LinkedIn udało się znaleźć swoją niszę wśród coraz liczniejszych portali społecznościowych i osiągnąć sukces. Fakt, że z proponowanych przez nie usług chętnie korzystają zarówno pracodawcy, headhunterzy, jak i poszukujący pracy dowodzi, że portale networkingowe są potrzebne. Kontakty nawiązane w wirtualnej rzeczywistości, podobnie jak wysłane aplikacje czy przedstawione rekomendacje, mogą w realnym świecie zaowocować nową, lepszą pracą czy innymi interesującymi propozycjami. Zatem nasza odpowiedź na pytanie, czy media społecznościowe pomagają w zrobieniu kariery, brzmi: zdecydowanie tak. Warto mieć tę świadomość, by nie ominęły nas ciekawe szanse i nowe możliwości zawodowe.


47


5 MODELI CENOWYCH POZYCJONOWANIA BEZ TAJEMNIC TEKST: PIOTR WOLNIEWICZ - WIDZIALNI.PL

Kwestia pieniędzy, zwykle budzi emocje – podobnie jest w branży interaktywnej. Wycena tej samej usługi przez kilka różnych agencji często różni się nawet o rząd wielkości. Nierzadko jest to kilka tysięcy złotych, a to kwota, która dla wielu firm robi dużą różnicę. Co więcej, wprowadza przedsiębiorców w konsternację i wzbudza zdziwienie. Pytają: Skąd biorą się tak duże różnice cenowe dla tej samej usługi? Dowiedz się, żeby nie stracić!

48


49


To nie koszty powinny być głównym kryterium wyboru agencji SEO. Gdyby zapytać 10 losowo wybranych firm o wyceny, 6 z nich przedstawi ofertę na podobnym poziomie. Pozostali zaproponują albo niski budżet, któremu trudno zaufać i uwierzyć w jakość wykonywanych usług lub zawyżoną cenę niemającą żadnego uzasadnienia.

powinniśmy na stronie internetowej wygenerować ruch na poziomie 2700 dodatkowych wejść:

Bądź jak snajper, namierz swój cel Agencje SEO proponują kilka modeli rozliczeniowych. Który z nich wybrać? Warto zadać sobie pytanie, po co nam SEO. Czy poza względami wizerunkowymi (pojawimy się wyżej niż konkurencja) zależy nam także na zwiększeniu liczby odwiedzin i sprzedaży? Wybór modelu powinien być maksymalnie powiązany z rodzajem strony. Mamy ich przynajmniej kilka: strony firmowe, katalogi produktów, sklepy internetowe, strony celowe tzw. landing pages, strony wizerunkowe, konkursowe czy w końcu portale tematyczne i blogi. Wbrew pozorom każda z nich ma inne cele, a co za tym idzie można wykorzystać indywidualnie dobrany zakres pozycjonowania.

Mam salon kosmetyczny w Poznaniu – jak się pozycjonować? Postaramy się odpowiedzieć, który z modeli rozliczeń powinna wybrać nieduża lokalna firma. Na przykład salon kosmetyczny.

Warto pamiętać, że jest duża szansa iż nowy klient poleci nas, jeśli będzie zadowolony z usługi.

1. Model ryczałtowy Dedykowany klientom chcącym płacić za stałe wsparcie SEO. Każdego miesiąca przeznaczają niezmienną kwotę za pozycjonowanie całego serwisu. Wraz z agencją SEO klient wybiera najpierw bazową listę fraz – nieograniczoną liczbę. Pozycjonowany jest także tzw. długi ogon (zapytania bardziej szczegółowe). Co ważne – agencja pomaga aktywnie w rozbudowie treści na stronie oraz struktury strony. Nierzadko są to prace programistyczne, których koszt rynkowy jest bardzo wysoki – dobra agencja odciąży klienta z dodatkowych opłat. Model ryczałtowy, chociaż wydaje się droższy od standardowych rozwiązań, zapewnia najlepszy stosunek jakości usług do ceny. W interesie agencji jest wypozycjonowanie jak największej liczby fraz, co za tym idzie pozyskanie większego ruchu. Ten ostatni element świadczy w dużej mierze o skuteczności agencji. Warto dodać, że opłata abonamentowa opłaca się bardziej niż rozliczenia za efekt, gdy decydujemy się na pozycjonowanie wielu fraz. Zaletą jest także możliwość długofalowego zaplanowania budżetu – kontrola wydatków i brak niespodzianek. W tym modelu udaje się uzyskać najniższą cenę za frazę.

Założenia Klient proponuje pozycjonowanie 5 fraz: gabinet kosmetyczny Poznań, pielęgnacja twarzy Poznań, makijaż permanentny Poznań, przedłużanie rzęs Poznań oraz laseroterapia Poznań. Są to frazy ogólne, czyli wymagają znacznych nakładów pracy, które wprost przekładają się na wzrost ceny usługi pozycjonowania.

Załóżmy, że chcielibyśmy przyprowadzić do naszego salonu 60 nowych klientów miesięcznie, co przełoży się na zysk na poziomie 2000 zł miesięcznie. Taki wynik przy płatności 1000 zł miesięcznie za usługi SEO nadal jest opłacalny. Aby przez próg salonu przeszło ok. 60 nowych klientów,

50

Niebezpieczeństwem związanym z wyborem modelu abonamentowego jest to, że można trafić na firmę, która nie będzie prowadzić żadnych działań, a mimo to każdego miesiąca zainkasuje wynagrodzenie. DLA KOGO? Dla firm, które są elastyczne w kwestiach rozbudowy strony i takich, które nie mogą wydelegować osobę do bieżącej współpracy z agencją SEO. EFEKT PO ROKU – PRZYKŁAD SALONU KOSMETYCZNEGO Po roku współpracy w modelu abonamentowym klient może liczyć na wypozycjonowanie co najmniej kilkuset fraz oraz że jego serwis jest w 100% zoptymalizowany (co wbrew pozorom jest rzadkością na rynku). Dodatkowo w serwisie przybędzie więcej nowych treści napisanych przez agencję – jest to w dzisiejszych czasach bardzo ważny czynnik dla wyszukiwarki. W wyniku wszystkich tych działań klient – ww. salon kosmetyczny, powinien pozyskać minimalnie 67 klientów w ciągu miesiąca.


Do zaproponowanych przez klienta 5 fraz bazowych dodano jeszcze 40-50 oraz ich możliwe odmiany co sumarycznie wygenerowało około 430 wyrażeń. Mimo mniejszej popularności przyniosą stronie wskazany ruch. Są to frazy związane z ofertą firmy: pielęgnacja dłoni, pielęgnacja dłoni i stóp, depilacja woskiem, przekłuwanie uszu, opalanie natryskowe, mezoterapia mikroigłowa, zabiegi antycellulitowe, henna brwi i rzęs, poradnia dietetyczna. Wszystkie z nich pozycjonowane są lokalnie na Poznań.

Zamawiający często nie ma świadomości, że będzie przez 12 miesięcy płacił 99 zł za miejsca 6 do 10 i nigdy nie uzyska lepszej pozycji.

KOSZT Cena pozycjonowania w abonamencie miesięcznym to +/- 1000 zł netto.

DLA KOGO? Model rozliczeń „za efekt” to dobra alternatywa dla firm, które nie chcą wprowadzać większych zmian w serwisie i boją się inwestycji, ale są nastawione na wypozycjonowanie fraz wizerunkowych.

2. Model za efekt Metoda rozliczeń pojawiająca się najczęściej w zapytaniach naszych klientów, a jednocześnie najpopularniejsza w Polsce. W modelu za efekt opłata miesięczna zależy od pozycji zajmowanych przez frazę w ciągu miesiąca. Z jednej strony wydaje się on dość naturalny, z drugiej stał się już przestarzały i nierynkowy. Jest bardzo niebezpieczny, biorąc pod uwagę wytyczne, jakie Google nakłada na agencje SEO. Według raportu Chitika, Inc. z 2013 roku, dalej niż na pierwszą stronę wyników wyszukiwania zagląda tylko 8% internautów. Opłatę nalicza się zatem za tzw. TOP 10, czyli pierwszą dziesiątkę wyników. Można spotkać jeszcze oferty, w których pozycje 11-20 również bywają płatne. Standardem pozostaje jednak naliczanie opłat z miejsc w TOP 10. Koszty pozycjonowania zależą od średniej miesięcznej pozycji danej frazy. Wraz z wyższą pozycją wzrasta opłata, stosowane są różne progi cenowe, np. za miejsca w wynikach 1-3, 4-5, 6-10. Rzadko można spotkać się z sytuacją, gdy premiuje się pierwszą dziesiątkę wyników bez względu na zajmowaną pozycję. Model za efekt zdaje się być najbardziej uczciwym, ale wiążą się z nim potencjalne ryzyka, których klienci nie zauważają. Nieuczciwa agencja może zaproponować wyrażenia łatwe do pozycjonowania, na których będzie zarabiać, ponieważ szybko zostaną wypozycjonowane. W celu uwiarygodnienia oferty doda do umowy kilka bardzo ogólnych wyrażeń w niskich cenach. Te prawdopodobnie nigdy nie znajdą się wysoko. Kolejna sprawa to wspomniane progi cenowe odróżniające cenę za miejsce 1 od miejsca 10. Zwykle to złudne motywacje np. 10 zł różnicy pomiędzy każdym z progów. Klienci nie rozumieją, że w takiej sytuacji agencji nie opłaca się pozycjonować strony wyżej niż na 10 pozycję. Przykładowo: miejsca 6-10 to koszt 99 zł, miejsca 4-5 to koszt 109 zł, miejsca 1-3 to koszt 119 zł.

Plus ww. modelu to płatność tylko za efekt, czyli sztywnie określoną frazę (bez odmian), kiedy zajmie ona pozycje w pierwszej 10 wyników wyszukiwania. Z kolei minusem okazuje się być cena – frazy w tym modelu są droższe oraz pozycjonowane przy zastosowaniu mniej bezpiecznych – tańszych - działań SEO.

EFEKT PO ROKU – PRZYKŁAD SALONU KOSMETYCZNEGO Po dwunastu miesiącach kilka z 5 podanych przez klienta fraz znajduje się na określonych pozycjach w pierwszej 10 wyników wyszukiwania. Ruch oscyluje na poziomie 400 dodatkowych wejść, które przekładają się na pojawienie się 10 klientów w miesiącu. Przy takim założeniu zysk salonu kosmetycznego to 300 zł przy kosztach pozycjonowania na poziomie 450 zł. W tej sytuacji wybór tego modelu może okazać się nieopłacalny. KOSZT Dolna granica faktury, czyli pozycje w przedziale 6-10 wyników wyszukiwania – 416 zł Górna granica faktury, czyli wszystkie frazy na pozycjach 1-3 wyników wyszukiwania – 520 zł

3. Model mieszany Kompilacja modelu za efekt i abonamentowego. Rozwinięcie opcji stałej opłaty oraz jednego bądź kilku dodatkowych KPI (Key Performance Indicators – Kluczowe wskaźniki efektywności), czyli celów które chcemy uzyskać. Najczęściej wybierane z nich dotyczą pozyskania dodatkowych wejść do serwisu oraz pozycji wizerunkowych wyrażeń istotnych dla klienta. Zaletą modelu mieszanego są mniejsze straty finansowe w przypadku niepowodzenia pozycjonowania. Natomiast jego wadą okazuje się być wyższa jednostkowa opłata niż w modelu abonamentowym. DLA KOGO? Sprawdzi się w przypadku firm chcących wybrać model pozycjonowania całego serwisu i maksymalnego wykorzystania jego potencjału. EFEKT PO ROKU – PRZYKŁAD SALONU KOSMETYCZNEGO Rok po nawiązaniu współpracy zostają wypozycjonowane określone w umowie frazy kluczowe. Przez ten czas odbywa się kompleksowa optymalizacja całego serwisu. Jest to również napisanie tekstów – przynajmniej 7 tys. znaków w miesiącu oraz przygotowanie dedykowanych stron wspierających pozycjonowanie. Salon kosmetyczny zyskuje 67 gwarantowanych klientów.

51


KOSZT Do 5 fraz od klienta dodano 50 mniej popularnych, ale przynoszących większy ruch, podobnie jak przy modelu abonamentowym. Działania agencji SEO zostały wycenione na +/- 700 zł netto stałej miesięcznej opłaty i 700 zł za efekt, gdy wszystkie frazy znajdą się w TOP 10 wyników wyszukiwania lub osiągną określony poziom ruchu.

4. Success fee za konwersję Model dla sklepów internetowych. Właściciel sklepu internetowego dzieli się częścią zysku z agencją SEO. Daje jej to większe pole do działania w porównaniu z modelem, w którym otrzymuje wynagrodzenie za wyższe pozycje fraz. Często rozliczenia wykonywane są na podstawie wzrostu sprzedaży pochodzącego z organicznych wyników wyszukiwania. Zestawia się je z danymi z zeszłego roku. Warto pamiętać o wykluczeniu wejść z tzw. słów związanych z brandem – zawierających nazwę sklepu. Współpracę często zaczyna się od przygotowania audytu SEO. Jego prawidłowe wdrożenie przekłada się na zwiększenie ruchu w serwisie z fraz long tailowych, a co za tym idzie sprzedaży. Model ten jest rzadko stosowany, gdyż często niemożliwe jest pełne wdrożenie optymalizacji bądź ustalenie twardych danych.

Dodatkowo agencja jest pozbawiona możliwości ingerencji w wygląd samego serwisu czy też politykę cenową, dlatego jej wynagrodzenie staje pod znakiem zapytania. DLA KOGO? Model dla branży ecommerce. W dużej mierze opiera się na zaufaniu między agencją i klientem. Wymaga wydelegowania osoby po stronie klienta do współpracy oraz gotowości na wprowadzenie istotnych zmian w strukturze serwisu, jak również ponoszenia bieżących wydatków np. na redagowanie treści. EFEKT PO ROKU – PRZYKŁAD SALONU KOSMETYCZNEGO Po dwunastu miesiącach od rozpoczęcia działań salon kosmetyczny uzyskuje określoną liczbę konwersji w skali miesiąca np. wypełnienie formularza, zapisania się na newsletter, pobrania kuponu rabatowego. KOSZT Koszt konwersji uzależniony jest od specyficznych warunków, takich jak wygląd strony oraz jej działanie, a także cennik usług kosmetycznych. Szacowany koszt konwersji dla naszego klienta to 20 zł. Przy ruchu na poziomie 2700 odwiedzin i współczynniku konwersji 2,5% (zakładamy, że liczba konwersji równa jest liczbie


nowych klientów, aczkolwiek taka sytuacja jest mało prawdopodobna) całkowity koszt miesięczny to 1340 zł netto.

5. Success fee za ruch W tym modelu agencja odpowiada za pozyskiwanie nowych użytkowników. Opłata naliczana jest za każde nowe wejście użytkownika do serwisu. Musi ono jednak pochodzić z bezpłatnych wyników wyszukiwania. Należy pamiętać o tym, aby usunąć frazy związane z marką. Na początku należy ustalić listę fraz, które poprzez działania agencji SEO mają zwiększyć ruch w serwisie. Podczas współpracy warto obserwować, jakie frazy rzeczywiście odnotowują wejścia. Tak samo jak w modelu rozliczania za konwersję, przed przystąpieniem do pozycjonowania, trzeba wykonać rozbudowany audyt SEO. Jego prawidłowe wdrożenie często wpływa na to, czy projekt się powiedzie. Dotyczy to przede wszystkim dotychczas niezoptymalizowanych serwisów. DLA KOGO? To model idealny dla serwisów, którym zależy na znacznym wzroście ruchu. Jak przy modelu za konwersję, tak i tu bardzo ważne pozostaje zaufanie między agencją SEO i klientem. Obie strony muszą

mieć dostęp do statystyk, co zapobiegnie nieuczciwemu rozliczaniu się. Klient musi liczyć się z koniecznością wprowadzenia zmian w serwisie oraz potencjalnymi dodatkowymi kosztami związanymi z rozbudową treści. EFEKT PO ROKU – PRZYKŁAD SALONU KOSMETYCZNEGO Po roku salon kosmetyczny ma określoną ilość ruchu w skali miesięcznej np. 2700. KOSZT Wycena za pozyskanie 1 unikalnego użytkownika w serwisie została oszacowana na 0,50 zł. Przy ruchu na poziomie 2700 odwiedzin całkowity koszt miesięczny to 1350 zł netto. W porównaniu do kosztów związanych z prowadzeniem kampanii AdWords na poziomie średnio 1 zł za kliknięcie, tego typu model może wydawać się opłacalny. Jeszcze przed nawiązaniem współpracy z agencją SEO warto rozważyć wszystkie ww. modele rozliczeń. Istotne, aby jej warunki ustalać wspólnie i dostosować odpowiednio do prowadzonego przez nas biznesu. Nie zapominajmy również o partnerskich kontaktach. Wówczas obie strony na pewno będą zadowolone.


RZECZYWISTOŚĆ NIE ISTNIEJE TEKST: MICHAEL IVES – MICHAELIVES.PL

54


Dawno temu ludzie myśleli, że Słońce obraca się wokół Ziemi, a nie odwrotnie. Do dzisiaj wierzą w to, że są sami we Wszechświecie. Wielu myśli, że materia jest najważniejsza. Tak niewielu zdaje sobie sprawę z tego, że rzeczywistość nie istnieje.

Kilkadziesiąt lat temu przeprowadzono pewien eksperyment, którego opis w sieci można znaleźć pod frazą „eksperyment ze szczelinami”. Opisując go w wielkim skrócie – chciano zbadać dlaczego na poziomie kwantowym elektrony są raz cząsteczkami, a raz falami. Eksperyment podwójnej szczeliny dotyczył, jak sama nazwa wskazuje – dwóch szczelin, które utworzono w pewnej barierze i przepuszczano przez nie elektrony tak, aby na końcu móc zaobserwować przez którą z nich się przedostawały. Eksperyment ten nie wyszedł po myśli naukowcom, bowiem okazało się, że nie potrafili oni ustalić przez którą szczelinę przechodziły dane elektrony. Raz było to w sposób typowy dla fal, a kolejnym razem, jak gdyby były cząsteczkami. Na tej podstawie badacze wysnuli wniosek, że to obserwator wpływał na uzyskany wynik. W późniejszym czasie próbowano podważyć ten eksperyment słabą technologią i z tego, co czytałem to doszukiwano się również mnóstwa innych czynników, które mogły wpłynąć na uzyskany wynik tak, aby tylko zdyskredytować owe doświadczenie. Niemniej jednak w tym roku powtórzono ten zacny eksperyment, wykorzystując cząsteczki helu. Jeżeli była jedna szczelina to cząsteczki przechodziły tylko przez nią. Jeśli były dwie – przechodziły przez obie, zachowując się jak fale. Co się okazało? Otrzymano ten sam wynik, co niegdyś w wyżej opisywanym eksperymencie.

Rzeczywistość nie istnieje Oznacza to tylko tyle, że na poziomie kwantowym rzeczywistość nie istnieje, dopóki nie zaistnieje obserwator, który ją zaobserwuje. Dowodzi to również, że sam pomiar jest wszystkim, co kreuje wynik. Profesor Truscott z ANU Research School of Physics and Engineering zinterpretował te wyniki w dwojaki sposób – albo atom „zdecydował”, jak ma się zachować na podstawie pomiaru albo przyszły pomiar wpłynął na jego przeszłość. Stwierdzenie to daje pomysł, że wydarzenia z przyszłości mogą wpływać na te z przeszłości. W takim razie jest to jest totalny mindfuck. Tak swoją drogą, mam tu jakichś fanów serialu The Flash? Od razu przypomniał mi się także mój ulubiony cytat Nicolasa Cage’a z filmu „Next”: ”Z przyszłością jest małe „ale”. Za każdym razem, jak się na nią spojrzysz – zmienia się, bo się na nią spojrzałeś. A to zmienia wszystko pozostałe”.

Na co dzień w ogóle o tym nie pomyślisz, ale badania naukowe dowodzą, że rzeczywistość nie istnieje, dopóki nie zostanie zaobserwowana. To implikuje fakt, że świadomość tworzy rzeczywistość. Świadomość jest wszystkim. Stwarza i jednocześnie spaja Wszechświat. Z kolei to potwierdzałoby nauki wielu duchowych mistrzów, którzy zgodnie twierdzili, że Wszechświat za pomocą nas doświadcza sam siebie. Inne religie mówią o Bogu, który objawia się w człowieku. Może to nadmierna interpretacja, ale nieźle działa na wyobraźnię. Dodatkowo, jeżeli na poziomie kwantowym lub atomowym zachodzi taka zależność to oznacza to ni mniej, ni więcej, że na większym jest ona również możliwa. Z uwagi na geometryczną fraktalność świata wiadomo, że wzór musi być ten sam, ale skala staje się inna i to do niej należy się dostosować. W takim wypadku pokrywałoby się to z tym, co mówił Gregg Braden. Braden uważa, że jeżeli miasto ma milion mieszkańców to wystarczy wziąć 1% z tej liczby, a następnie wyciągnąć z niej pierwiastek kwadratowy. Otrzymana w ten sposób liczba to minimalna ilość potrzebnych ludzi, dzięki którym można zacząć wpływać na otoczenie z mierzalnym efektem. Takim rezultatem jest np. spadek liczby wypadków czy przestępstw w danej okolicy. Oczywiście im więcej ludzi, tym lepszy efekt. Wobec tego, dla milionowego miasta potrzeba stu osób, aby wytworzyć zmianę. Dla 7 miliardów to podobno tylko i aż nieco ponad 8 tysięcy ludzi. Efekt wprowadza się poprzez wspólną medytację i zsynchronizowanie pokoju w sercach oraz odczuwanie jego w taki sposób, jak gdyby już trwał.

Co z tym zrobisz? Nie musisz wierzyć w to, co mówi Braden, ale musisz wziąć pod uwagę to, co udowodniły badania. W związku z nimi musisz przeprosić wszystkich szaleńców, z których się śmiałeś, a którzy uważają, że można świadomie kreować rzeczywistość. Nawet jeżeli coś nie jest widoczne na pierwszy rzut oka to nie znaczy, że wpływ nie został wywołany. Czas jest pojęciem względnym, a efekt motyla to zapewne nie tylko ciekawy film. Wiesz już więc, że są jeszcze rzeczy, o których nigdy byś nie pomyślał, że mogą być prawdą. Pytanie tylko, co zrobisz z takim fantem?

55


56


MACIEJ WYSZYŃSKI ROZMAWIAŁ: MICHAŁ BANIOWSKI, ZDJĘCIA: KONRAD GRYMIN

Ostatnio jesteś medialnie rozchwytywany. Ekspert w Polsat News, potem wywiad w największym czeskim magazynie marketingowym, a teraz okładka u nas. Lubisz to? Powiedziałbym, że przynosi to korzyści, głównie edukacyjne. W kontekście Twojej osoby padają dwa trudne słowa: Sociomantic i programmatic. Mógłbyś je rozszyfrować? Zacznijmy od pierwszego. Sociomantic, czyli firma o berlińskich korzeniach, założona w 2009 roku przez 3 szaleńców, którzy uwierzyli, że programmatic jest przyszłością reklamy online. Programmatic zaś to inteligentna reklama do której wykorzystywane są terabajty danych i zaawansowane algorytmy, dzięki którym każdy konsument zobaczy reklamę dopasowaną do jego potrzeb i zainteresowań. Patrząc szerzej, to więc tworzenie planu marketingowego na poziomie poszczególnych odbiorców. Notabene, programmatic nie ogranicza się tylko do internetu, ale popularyzuje się także w innych mediach. Jak zaczynało Sociomantic? Historia Sociomantic sięga 2008 roku, kiedy na Uniwersytecie w St. Gallen dwóch z trzech założycieli poznało się, robiąc doktorat z informatyki. Jeden z nich pracował nad analizą sieci społecznościowych, drugi zajmował się skalowalną informatyką. Połączenie tych dwóch obszarów pozwoliło na stworzenie platformy pomagającej reklamodawcom lepiej zrozumieć posiadane dane i ułatwić interakcję marek z konsumentami. Tak powstał Sociomantic Labs. Kapitał początkowy wynosił 3000 euro, czyli 1000 euro na założyciela. Firma rosła organicznie

bez żadnego zewnętrznego inwestora. Dziś zatrudnia 250 pracowników i ma biura w 22 lokalizacjach na świecie. Prowadzimy działania reklamowe dla klientów na sześciu kontynentach, a przychody firmy w 2013 roku przekroczyły 100 milionów dolarów. W kwietniu 2014 roku Sociomantic został kupiony przez dunnhumby, światowego lidera w zakresie analizy danych konsumenckich, co otworzyło przed nami zupełnie nowe możliwości rozwoju. Jak wyglądało wprowadzanie Sociomantic na polski rynek? Czy polski rynek jest otwarty na nowe technologie? Warszawskie biuro, które jest hubem Sociomantic na Europę ŚrodkowoWschodnią, było pierwszym zagranicznym biurem firmy. Zdecydowaliśmy się na jego otwarcie w 2011 roku. Wybraliśmy Polskę ponieważ to właśnie stąd pochodził największy poza Niemcami odczuwalny dla firmy obrót. Wiedzieliśmy jednak, że nie będzie łatwo. To były czasy kiedy reklama programmatic była znana w USA, w Niemczech raczkowała, w Polsce była to biała karta. Na podstawie tamtych doświadczeń muszę powiedzieć, że rynek Polski okazał się otwarty na nowe rozwiązania. Dosyć szybko model programmatic został zaakceptowany przez branżę, a kto wskoczył do tego rozpędzającego się pociągu wcześniej, teraz zbiera większe plony. Dziś każdy portal, dom mediowy oraz większość marek już zatrudnia lub planuje zatrudnić ekspertów od programmatic. Czy firma planuje ekspansję na jeszcze inne kraje? W 2014 otworzyliśmy sześć biur. W tym roku powstały już dwa, w tym najnowsze biuro w Szanghaju, które jest naszą bramą do tego

wielkiego kraju z ogromnym potencjałem. Właśnie ze względu na olbrzymi potencjał, to w Azji robimy i planujemy obecnie największe inwestycje. Do pokrycia wszystkich 6 kontynentów brakuje nam więc jeszcze biura w Australii, Afryce i na Antarktydzie… ale sky is the limit! Jak wygląda zarządzanie Sociomantic w całym obszarze CEE? Czym różnią się od siebie rynki, na których działa? Na dzień dzisiejszy działamy na ponad 10 rynkach obszaru CEE. W ramach CEE mamy kraje na różnych etapach rozwoju gospodarczego, o różnym wskaźniku penetracji internetu, różnej walucie, językach, sile nabywczej czy zaufaniu do zakupów online. Dla przykładu wśród obsługiwanych przez nas krajów są takie gdzie dostęp do internetu ma ponad 80 proc. społeczeństwa - jak Czechy i Słowacja, a także takie gdzie wskaźnik ten wynosi poniżej 40 proc. - Ukraina. Ponadto w niektórych krajach, jak Węgry, wprowadzono tzw. podatek od internetu, co znacznie utrudnia prowadzenie biznesu firmom międzynarodowym. Ukraina natomiast boryka się z ogromnym kryzysem politycznym i ekonomicznym, w wyniku którego tylko w jednym tygodniu hrywna straciła w ciągu tygodnia 50 proc. wartości. Niewątpliwie jednak w regionie bardzo dużo się dzieje. Powstają fantastyczne ogólnoeuropejskie, a nawet światowe inicjatywy i wydarzenia jak Webit. Tam, gdzie ich jeszcze nie było, krystalizują się także stabilne struktury branżowe. Wspaniałym przykładem jest Polska, która jest liderem regionu w obszarze reklamy online i nowych technologii. Dostrzegają to wielkie światowe marki jak Google, który właśnie w Warszawie zdecydował się otworzyć swój campus, czyli ośrodek wspierania startupów.

57


Czy konkurencja jest spora? Czym Sociomantic wyróżnia się na jej tle? Technologią. W przeciwieństwie do wielu konkurentów my swoją budowaliśmy in-house, od samego początku stawiając sobie najwyższe technologiczne cele. Nasze narzędzie od początku tworzone było z myślą o reklamie programmatic i dlatego tak dobrze odpowiada na dzisiejsze i jutrzejsze potrzeby marketerów. Pojęcia mocno powiązane to także RTB oraz Big Data. Poproszę telefon do przyjaciela. RTB czyli Real Time Bidding to sposób kupowania reklam opierający się na licytacji powierzchni na aukcjach w czasie rzeczywistym. Po raz pierwszy pojęcie wprowadzone zostało w USA w 2009 roku. Dziś już 60 proc. wydatków na reklamę online na tym rynku odbywa się w tym modelu. Big Data zaś to wszelkiego rodzaju zbiory danych. Dane demograficzne, zakupowe, produktowe, które gromadzi dziś niemal każdy podmiot gospodarczy na świecie. Ich liczba rośnie w astronomicznym tempie, a największą sztuką stało się wyłapanie z gąszczu Big Data tych, które będą pomocne w docieraniu do klientów, dobieraniu właściwych produktów i oszczędzaniu budżetów. Dla każdej branży dane te są inne. W przypadku firmy z branży telekomunikacyjnej kluczowa jest informacja kiedy kończy się umowa abonamentu. W turystyce będzie to informacja o preferowanych kierunkach i budżecie na osobę. W przypadku e-commerce mogą to być ulubione marki, a gdy chodzi o banki informacje dotyczące już posiadanych produktów. Na czym polegają rozwiązania technologiczne, które oferuje Sociomantic? To, co oferujemy, to reklama odsłonowa kupowana w modelu RTB z wykorzystaniem danych o konsumentach. Nasze algorytmy, korzystając z zebranych danych o konsumentach, licytują reklamy w na aukcjach internetowych, a w rezultacie wyświetlają spersonalizowane reklamy tylko tym użytkownikom, którzy są nią zainteresowani. W skrócie doprowadzamy do zakupu przez konsumenta danego produktu lub usługi i pomagamy w efektywnym wykorzystaniu budżetu marketingowego. Nasze rozwiązanie nie ogranicza się tylko do desktopu,

58


ale jest też skuteczne na smartfonach i tabletach. Dzięki naszej zaawansowanej autorskiej technologii możliwa jest identyfikacja i raportowanie interakcji użytkownika z reklamą niezależnie o kanału reklamowego. Każdego konsumenta możemy bowiem traktować indywidualnie bazując na wiedzy dotyczącej jego wcześniejszych zachowań. Możesz zdradzić jak działa opracowany przez Sociomantic streaming CRM? Streaming CRM to narzędzie umożliwiające integrację danych o produktach dostępnych w sklepie z naszym systemem i pozwalające na dynamiczną aktualizację ofert prezentowanych na banerach reklamowych. Technologia ta doskonale sprawdza się w branżach, w których dostępność ofert i ceny często się zmieniają np. w branży lotniczej. Tu każde połączenie w zależności od klasy, godziny czy lotu powrotnego jest odrębnym produktem. Dzięki naszej technologii możemy w rekordowo szybkim tempie reagować na potrzeby klienta i pomagać np. linii lotniczej wyprzedać miejsca w samolocie nawet w ostatniej chwili. Streaming CRM doskonale sprawdza się także w branży ogłoszeń drobnych, gdzie ogłoszenia szybko się zmieniają i powinny być na bieżąco aktualizowane, bowiem nie ma nic gorszego niż reklamować produkty, których nie można kupić. Czy reklama osobista to tylko reklama w Internecie? Reklama osobista to raczej nowe spojrzenie na reklamę w ogóle. To zmiana sposobu myślenia i dążenie do indywidualnego traktowania konsumentów niezależne od kanału. Może być to zarówno internet, jak i radio, telewizja, outdoor czy nawet sklep. Potrzebne jest jedynie urządzenie identyfikujące, którym w przypadku TV może być dekoder, w przypadku outdooru czy sklepu np. telefon komórkowy lub smartwatch. Jak wygląda w tych innych kanałach, np. w telewizji? Wyobraźmy sobie, że mamy telewizję cyfrową, która ma technologiczną możliwość pokazanie danej reklamy wyselekcjonowanej grupie abonentów. Mamy także dane dotyczące zakupów w sieci hipermarketów pochodzące z kart lojalnościowych. Nakładamy na siebie obie bazy. Na podstawie historii zakupów tworzymy grupy o różnym stopniu

zainteresowania produktem. Tworzymy także grupy kontrolne, a następnie emitujemy spoty. W wyniku czego widzimy dokładnie jaki wpływ na zakupy w tradycyjnym sklepie poszczególnych grup konsumentów będzie miała emitowana w telewizji reklama. Podobnie rzecz się ma z internetem, gdzie bazę klientów sklepu online można połączyć z bazą właścicieli kart lojalnościowych. Możemy nawet wyobrazić sobie połączenie takich kampanii online i offline. Tak będzie wyglądała przyszłość reklamy online umożliwiając marketerom raportowanie skuteczności poszczególnych kanałów aż do poziomu poszczególnego domownika. Ok, najtrudniejsze mamy za sobą. Mógłbyś się przyznać czytelnikom, kiedy zaczynałeś karierę zawodową? W 2005 roku, zaraz po ukończeniu Uniwersytetu Humbolta w Berlinie. Zacząłem wówczas pracę u niemieckiego giganta e-commerce czyli eBay. Jak wówczas wyglądał rynek reklamy? W tamtym czasie rynek reklamy w Niemczech był na pewno bardziej rozwinięty niż w Polsce. Widać to było choćby po wydatkach na reklamę online, które stanowiły w Niemczech o wiele większy procent niż w Polsce czy w innych krajach CEE. Różne były też modele rozliczeniowe. W Polsce królował CPM, w Niemczech CPC. Za naszą zachodnią granicą rozwijało się adWords i sieci afiliacyjne, istniały miliony blogów tematycznych zarabiających na e-reklamie w tym modelu. W tym samym czasie polski rynek zdominowany był przez sieci reklamowe i portale. Również stopień dojrzałości reklamodawców był różny. Działy marketingu niemieckich firm potrafiły zapłacić nawet 100 euro sieciom afiliacyjnym za podpisaną umowę. Marketerzy wiedzieli bowiem, że z większych inwestycji mogą przyjść większe zyski. W Polsce nie działano tak odważnie, była to mniej więcej jedna dziesiąta tej kwoty. Od początku byłeś wkręcony w reklamę online i e-commerce? Od samego początku zajmowałem się online marketingiem. Zaczęło się od eBay. Z tym, że tam nie zajmowałem się bezpośrednio reklamą, a raczej z drugiej strony pracowałem nad zwiększeniem konwersji na stronie internetowej. Polegało to na aktualizacji strony głównej jeśli chodzi o najlepsze

oferty z danych kategorii, a także na wprowadzeniu nowego sposobu wyszukiwania produktów. Następnym krokiem był już online marketing i e-commerce czyli praca w Zanox, który jest jedną z największych sieci afiliacyjnych. Odpowiadałem tam między innymi za wprowadzenie i rozwinięcie struktur firmy w Polsce i regionie Europy Środkowo-Wschodzniej. Jak wobec tego trafiłeś do Sociomantic? Pracując w Zanox poznałem dwóch późniejszych założycieli Sociomantic. Zaprzyjaźniliśmy się. Utrzymywaliśmy kontakt także po moim odejściu z firmy. Kiedy technologia, nad którą pracowali, była gotowa i poszukiwali handlowców zwrócili się do mnie. Dołączyłem do firmy na początku 2011 roku. Byłem wtedy drugą osobą w dziale handlowym, a cała firma zatrudniała nie więcej niż 20 osób. To była niesamowita startup’owa przygoda. Miałem zajmować się pozyskiwaniem klientów na rodzimym niemieckim rynku, ale także drążyć temat w na rynkach CEE. Tak się zaczęło. W jakim stanie zastałeś firmę? W drewnianym czy już w murowanym? Kiedy dołączyłem do Sociomantic nie mieliśmy jeszcze klientów, produkt ledwo co został zbudowany technologicznie, nie wiedzieliśmy też jak w Europie przyjmie się RTB. Wszyscy, którzy wówczas dołączyli do firmy, podjęli zatem duże ryzyko. Wiedzieliśmy jednak co potrafi oferowany przez nas produkt, jak bardzo odstaje od tego co jest oferowane na rynku. Wierzyliśmy także w siebie nawzajem. To był nasz wspólny projekt. Czy praca w tej firmie to Twoje dotychczasowe największe zawodowe wyzwanie? Owszem. Moje wcześniejsze doświadczenie pracy w Zanox dotyczyło otwarcia nowego rynku dużej międzynarodowej firmy. W przypadku Sociomantic natomiast, przynajmniej na początku, nie chodziło o otwarcie rynku, a niejako o stworzenie produktu, który można zacząć sprzedawać. Kiedy dołączyłem do Sociomantic nie mieliśmy ani jednego case study, ani jednej prezentacji sprzedażowej. Wszystko zaczynaliśmy od zera. Kolejnym etapem było otwarcie biura w Warszawie. Sama przeprowadzka do Polski była dla mnie dużym wyrzeczeniem i wyzwaniem. Zaczęło się budowanie zespołu i ciągłe

59


pytania skąd pozyskać najlepszych ludzi i jak ich przekonać do firmy, której w zasadzie jeszcze nie ma. To była abstrakcja, ale udało się! Pierwsza osoba, którą zatrudniliśmy w Polsce, nadal z nami jest. Uważam to za duży sukces! A nie zawodowe? Jak miałem 10 lat, to przeprowadziliśmy się z rodzicami do Berlina. Kiedy wyjeżdżaliśmy rodzice mówili mi, że jedziemy tylko na wakacje. Zostaliśmy na długo. Niedługo po przyjeździe poszedłem tam do szkoły. Nie znałem języka, ale zaadaptowałem się. Dziś mam doświadczenia życia w dwóch krajach, jestem dwujęzyczny. Z perspektywy mogę powiedzieć, że było to trudne, ale na pewno ważne doświadczenie. Z którego projektu jesteś najbardziej dumny? Co uważasz za sukces? Wszystkie moje dotychczasowe projekty odniosły większy lub mniejszy sukces. Najbardziej jednak jestem dumny z tego, jak wielu firmom uświadomiliśmy, że warto inwestować w programmatic. Wszyscy w firmie pracujemy nad jednym celem – aby programmatic stał się ważną kwestią dla przedsiębiorstw. To, że mamy milionowe obroty w Polsce, Czechach czy w Rosji pokazuje, że robimy to z sukcesem. Udało nam się stworzyć i wypromować silny brand, a także stworzyć własną konferencję Digital Marketing Heroes. Jednak wciąż mamy wiele do zrobienia. Istnieje jeszcze wiele firm, które mają niewielką wiedzę o spersonalizowanych reklamach. Czyli edukacja, edukacja i jeszcze raz edukacja? Tak, zdecydowanie. W dziedzinie nowych technologii stale coś się zmienia. Nowe, coraz bardziej zaawansowane rozwiązania wymagają ciągłej edukacji, zwiększania własnych kompetencji, a także edukowania klientów i rynku. Co więcej, gdy wyedukujemy jeden rynek, przychodzi czas na kolejne. Staramy się być obecni we wszystkich mediach, pojawiamy się w radiu, telewizji. Do tego dochodzą występy na konferencjach branżowych w całej Europie, gdzie prezentujemy najnowsze możliwości programmatic. Przygotowujemy się również do drugiej edycji naszej konferencji, która odbędzie się we wrześniu.

60

Niewątpliwie można powiedzieć, że osiągnąłeś sukces. Co najbardziej motywuje Cię do działania? Myślę, że najlepszym motywatorem jest zespół. Wiadomo, że pracy nigdy nie brakuje, jednak gdy działa się w grupie fantastycznych osób, wszystko idzie dużo łatwiej i sprawniej. Co więcej, motywuje mnie zaufanie, którym obdarzyły nas osoby przystępujące do projektu oraz poczucie, że wspólnymi siłami możemy osiągnąć cel, który sobie założyliśmy. Człowiek nie chce ich rozczarować, a to jeszcze bardziej motywuje do dalszego działania. Były lub są w Twoim życiu osoby, które Cię inspirowały? Autorytety, jacyś idole? Są to 3 osoby. Mój pradziadek Aleksander, który był prawnikiem i senatorem, generalnie znaną osobowością w Lublinie gdzie prowadził kancelarię adwokacką. Miał dwanaścioro dzieci. Pomimo tak licznej gromadki znalazł czas na rozwój osobisty i działalność społeczno-polityczną. Jego syn Kazimierz (również prawnik), który po pierwszej wojnie światowej był adiutantem i współpracownikiem marszałka Józefa Piłsudskiego, politykiem i dyplomatą pracującym w Ambasadach w Moskwie i Berlinie. Mimo trudnych wyzwań i bardzo skomplikowanych nastrojów politycznych lat 20-tych i 30-tych walczył do ostatniego dnia o dobro Polski. Zmarł nagle w niewyjaśnionych okolicznościach w Berlinie w 1935r. Kolejną inspirującą osobą jest ojciec. To on nauczył mnie, że najważniejsza w życiu jest szczerość, uczciwość oraz wytrwałość w dążeniu do celu. Jaki jest Maciej Wyszyński, gdy nie zajmuje się reklamą? Jestem rodzinnym facetem. Po pracy poświęcam swój czas najbliższym, żonie i dziecku. Lubimy spędzać czas aktywnie – najczęściej są to wypady rowerowe albo wyjazdy poza miasto na łono natury. Do tego często chodzimy wspólnie do kina i teatru. Uwielbiamy podróże – mamy słabość do Azji. Moja praca wiąże się z częstymi wyjazdami, non stop kursuję między Warszawą, Berlinem a innymi europejskimi metropoliami. Jakoś muszę to potem najbliższym wynagrodzić. Twoja największa pasja to? Właściwie to nie jedna, a trzy pasje, które z sukcesem można łączyć: podróże, fotografia oraz sporty motorowodne. Kilka tygodni

temu kupiłem działkę w Świnoujściu wraz z linią brzegową. Taki mały porcik na jacht. Urodziłem się w Gdyni, więc morze to moja domena. Mam patent na łodzie motorowe. Lubię pojeździć motorówką, popływać jachtem lub najzwyczajniej w świecie pójść na ryby. Opowiedz, proszę, o Konferencji Digital Marketing Heroes. Jak powstała ta inicjatywa? Zależało nam na tym, żeby zrobić coś dużego, nietuzinkowego, wartego zapamiętania. Event, który wyróżni Sociomantic na tle innych firm, organizujących branżowe konferencje. Chcieliśmy podnieść edukacyjną poprzeczkę i stworzyć własną serię konferencyjną, jakiej dotąd nie było w branży online. Tematem miał być oczywiście programmatic. DHM to inicjatywa osób, które na co dzień zajmują się zagadnieniami związanymi z reklamą osobistą i RTB, a nie firm zewnętrznych. Postawiliśmy na oryginalny format – artystyczne studio, inspirującą przestrzeń, w której codziennie powstają świetne pomysły, graffiti tworzone na żywo, świetną muzykę – wystąpiły siostry Przybysz. Do tego superbohaterowie witający gości, batman na scenie, energetyczne napoje, super gadżety i wreszcie ci najważniejsi – superbohaterowie branży marketingowej. Na konferencji mieliśmy prawdziwy zlot największych marketingowych osobowości i czołowych marek. Za koncepcję i organizację tego wydarzenia odpowiadała Beata Banaś, nasza Marketing Manager. Wyszło super! Wracasz czasem myślami do pierwszej edycji? Oczywiście. Szczególnie teraz kiedy planujemy kolejną edycję. Wyciągamy więc wnioski z poprzedniego wydarzenia, analizujemy co warto powtórzyć, a co zmienić by było jeszcze lepiej, innowacyjniej i ciekawiej. Warto też powiedzieć, że udało nam się z Digital Marketing Heroes zrobić globalną markę. Eventy pod sztandarem DMH będą się odbywały w różnych krajach na całym świecie, a wszystko zaczęło się właśnie w Warszawie. Organizujemy warsztaty, konferencje i spotkania networkingowe. Kto się na niej pojawił? Między innymi Robert Bednarski, wówczas prezes Grupy Onet, obecnie


dyrektor Facebooka na Europę ŚrodkowoWschodnią, Thomas Brandhoff – założyciel i Managing Director Sociomantic, przedstawiciele międzynarodowych firm takich jak Google, dunnhumby czy Coca-Cola. Dużo się działo. Możesz zdradzić jakieś szczegóły dotyczące drugiej edycji? Wśród prelegentów znajdą się na pewno Michał Brański z zarządu Grupy Wirtualna Polska, „Człowiek Roku 2014” w konkursie Mixx Awards, Michał Sadowski z Brand24 oraz Radosław Górka z Allegro. Line up ciągle powstaje. Na drugą edycję zapraszamy 24 września. A które rynki? (Popatrzmy przez chwilę globalnie. Które rynki najwięcej inwestują w reklamę osobistą?). USA i Wielka Brytania oczywiście. One są poza zasięgiem. Także rynek azjatycki oraz Brazylia, która przeznacza na to spore środki. Dotychczas także Rosja miała na tym polu dość mocną pozycję, jednak z uwagi na

kryzys i sytuację polityczną ten rozwój został zahamowany. Jeśli chodzi o nasz region, to z pewnością liderami są Polska, Czechy, Węgry, Rumunia i Bułgaria. Które kraje dopiero co raczkują w tej materii? Na pewno regiony, które mają ograniczony dostęp do internetu, takie jak państwa afrykańskie, a także część Ameryki Południowej, Bałkany. W jakim kierunku rozwija się branża? Buzz words to wideo, mobile i programmatic. Zmianom ulega sposób konsumpcji mediów, zacierają granice między kanałami, rośnie liczba ekranów na których konsumujemy media. Zmienia się także sposób kupowania mediów, a branża zdecydowanie zmierza w kierunku automatyzacji procesów. Stąd przyszłość reklamy programmatic. Jak według Ciebie będzie wyglądał rynek reklamy internetowej za dwadzieścia lat? Nie będzie to rynek reklamy internetowej, a rynek reklamy osobistej, bowiem wierzę,

że nastąpi pełna synchronizacja kanałów. Dzięki temu konsumenci będą mieli możliwość bezustannej komunikacji z markami. Wszystkie przekazy i urządzenia będą połączone w jeden ekosystem medialny, a marki będą budowały marketing plan na poziomie konkretnej osoby, niezależnie od kanału. Aby tak się stało wszystkie procesy będą musiały być zautomatyzowane. Do pracy zostaną zaprzęgnięte superszybkie komputery i mega zaawansowane algorytmy, które staną się nierozłączną częścią działów marketingu i sprzedaży wielkich kooperacji. Będą zastępowały pracowników bowiem będą w stanie przerobić nieskończoną ilość danych krótkim czasie. To wszystko wpłynie oczywiście na skuteczność reklamy i wzrost obrotów. Myślisz, że będziesz się nią wtedy nadal zajmował? Patrząc na wielu managerów z branży, można zauważyć, że część z tych, którzy odnieśli sukces, nie może przestać się tym zajmować. Często, nawet po przerwie, wracają, więc mnie też to pewnie spotka.

61


ZMIENIŁ KORPORACJĘ NA FILIPINY TEKST: RAFAŁ BARAN - SZUKAJACPRZYGODY.PL

62


63


Zamienił pracę w biurze na małą wyspę na Filipinach Od kiedy pamiętam, całe swoje życie poświęcałem pracy nad czymś. Kończąc szkołę średnią już miałem plan na wszystko, pracowałem i jednocześnie studiowałem zaocznie. Każdą wolną chwilę starałem się poświęcać na własny rozwój i zdobywanie wiedzy, by, po rozpoczęciu kariery zawodowej, być coraz lepszym w pracy. Byłem przekonany, że od tego, jaki samochód czy mieszkanie będę miał w przyszłości, będzie zależał mój status społeczny oraz to, jak będą postrzegali mnie ludzie. Takie życie prowadziłem przez ponad 8 lat, cały czas starając się wspinać po szczeblach kariery i budować swoje bardziej wartościowe „ja”. Takie życie pozornie dawało mi wielką satysfakcję, ale też w głębi duszy czułem, że coś jest nie tak. Każdy dzień wyglądał tak samo: ci sami ludzie, te same rytuały społeczne, te same spotkania i piątkowe wyjścia na piwo po intensywnym tygodniu w biurze. Nie narzekałem na swoją pracę. Jak można narzekać, jeżeli się ma wystarczającą ilość pieniędzy, żeby przeżyć miesiąc w Polsce, a dodatkowo coś odłożyć? Praca też nie należała do ciężkich, bo jak może być ciężka, skoro najbardziej ekstremalne zajęcie w biurze to slalom z kubkiem pełnym gorącej kawy pomiędzy biurkami?

64

Szukanie czegoś nowego Żeby odreagować nudne i nazbyt systematyczne życie, starałem się coraz częściej podróżować. Ze względu na pracę były to krótkie i niedalekie wyjazdy. Nie miałem czasu na zwiedzanie innych kontynentów, bo przecież praca czekała, a ja, jako typowy człowiek korporacji, chciałem konsekwentnie uczestniczyć w tym wyścigu szczurów. Krótkie wypady w góry i do innych krajów oddalonych o maksymalnie 2 godziny lotu dawały mi wielką satysfakcję i szczęście. Tyle tylko, że to szczęście nie trwało długo. Kilka godzin spędzonych w biurze i codzienna rutyna ponownie sprowadzały mnie do parteru, zamykały w sobie i przypominały o tym, że najbliżsi i całe społeczeństwo oczekuje, że będę taki „jak należy”: założę rodzinę i się ustatkuję, a żeby zadbać o swoją emeryturę, będę musiał codziennie chodzić do biura i pracować w tej samej, nudnej i monotonnej pracy.

Czas na zmianę Niejednokrotnie już dowiedziono, że do rozpoczęcia wielkiej zmiany potrzebny jest wielki kopniak. Dla mnie takim kopniakiem była redukcja etatów w firmie, gdzie spędziłem połowę swojego dorosłego życia. Wtedy, przez kilka pierwszych tygodni, czułem jakby wszystko


się nagle załamało, czego przyczyn szukałem w sobie. Dopiero po jakimś czasie ktoś mi uświadomił, że to nie jest moja wina, a to, że życie dało mi kopniaka, to dar od losu dla takiej osoby jak ja! W tym czasie już prowadziłem bloga o podróżach. Sprawiało mi to niesamowitą przyjemność i mobilizowało nawet do jednodniowych wypadów w góry, żeby tylko skosztować świeżego powietrza albo poznać nowy szlak i podzielić się swoimi wrażeniami z czytelnikami. Coraz bardziej angażowałem się w prowadzenie bloga, który stał się moją nową pasją, szukałem wszelkich prac zdalnych, by móc samemu ustalać swój czas pracy. Mój blog stawał się coraz bardziej popularny, a ja dostawałem dzięki temu coraz więcej ofert współpracy i częściej zwiedzałem nowe miejsca. Wpadło też kilka ciekawych projektów, dzięki którym poznałem niesamowitych ludzi i odwiedziłem Rosję oraz Skandynawię (dziękuję za to!).

ważne. Moim krokiem milowym był zakup biletu w jedną stronę na Filipiny. Chciałem spróbować czegoś nowego w nowym środowisku i pozostać tam tak długo, jak tylko będzie to możliwe.

Wielki krok

Proste życie zmienia człowieka

Apetyt rośnie w miarę jedzenia i nie inaczej jest w przypadku podróżowania. Przychodzi czas, kiedy chcesz robić coraz to większe kroki i coraz bardziej rozumiesz, że pieniądze w tym marszu nie są aż tak

Mieszkam na Filipinach cztery miesiące i czuję się szczęśliwy. Biurko w pracy zamieniłem na taras bambusowy, z którego mam widok na palmy kokosowe, bananowce i ogródek. Samochód sportowy wymie-

I przyjechałem. Cały ten czas pracowałem i pracuję zdalnie, mam kilka luźnych kontraktów oraz systematycznie robię nowe strony www. Jest to dla mnie skromne, ale w zupełności wystarczające źródło utrzymania. Od momentu przyjazdu na Filipiny nie wydałem wiele pieniędzy, żyję na małej wyspie, która nie jest bardzo komercyjnym miejscem. Stan konta pozostaje praktycznie na tym samym poziomie. Staram się szukać nowych ofert w Internecie i jak potrzebuję dodatkowych pieniędzy, to intensywnie pracuję. Kiedy chcę odpocząć, to idę na plażę albo śpię w hamaku. Stałem się szczęśliwym człowiekiem, który naprawdę nie potrzebuje wiele, żeby spokojnie żyć.

65


niłem na skuter, którym się przemieszczam po całej wyspie. Piątkowe spotkania przy piwie w Krakowie zastąpiłem odkrywaniem wyspy, poznawaniem nowych ludzi i wspólnym śpiewaniem na rajskich plażach przy butelce rumu. Mnie, człowiekowi, który przez ostatnich 20 lat myślał, że najważniejsze w życiu są: dobra praca, pieniądze i status społeczny, ta zmiana otworzyła oczy na wszystko inne, co nas otacza. Zrozumiałem, że życie jest za krótkie, żeby przesiedzieć je w biurze, że do szczęścia niepotrzebna jest góra pieniędzy na koncie bankowym, a jedynie kilka misek ryżu dziennie;) Dzięki tej zmianie poznałem ludzi z całego świata, którzy opowiedzieli mi swoje historie i co ciekawe, nie różnią się one znacznie od mojej. Coraz więcej ludzi z różnych krajów zaczyna rozumieć, że ciągły bieg

66

po status społeczny to nie jedyna droga i alternatywne wybory są dużo przyjemniejsze i mniej stresujące.

Czy chcę wracać? Zdecydowanie nie, ponieważ dopiero teraz czuję, że żyję! Proste i spokojne życie w ciepłym klimacie to jest dokładnie to, na co zawsze czekałem, ale długo nie umiałem tego nazwać. Uzależniłem się od życia w spokoju i harmonii z przyrodą. Niedawno kupiłem małą łódkę i mam plan, żeby zacząć łowić ryby. Chcę więcej czasu spędzać na pisaniu i rozwoju bloga www.szukajacprzygody.pl oraz prowadzić spokojne i szczęśliwe życie. Jeżeli interesuje was więcej na temat zwyczajów i życia na Filipinach, zapraszam na bloga. Pozdrawiam z magicznej wyspy Siquijor.


67


Internet to ogromne pole możliwości dla ludzi kreatywnych. Jedną z takich osób jest Magdalena Kostyszyn, która stworzyła swoje internetowe alter-ego pod nazwą Chujowa Pani Domu. Utożsamiają się z nią tysiące kobiet, ponieważ jest całkowitym zaprzeczeniem wizerunku perfekcyjnej gospodyni – a jak wszyscy wiemy, perfekcyjność i prawdziwe życie nie są parą nominowaną do długiego pożycia małżeńskiego. Humorystyczne podejście do codzienności skutkuje ogromnym zainteresowaniem i zaangażowaniem fanów. Kim jest Chujowa Pani Domu?

CHUJOWA PANI DOMU ROZMAWIAŁA: SYLWIA KOLADYŃSKA, ZDJĘCIA: PAWEŁ BIELECKI

Jak to wszystko się zaczęło? Czy udzielałaś się w Internecie przed narodzinami ChPD? Teoretycznie nie wzięłam się znikąd. Od 6 lat prowadzę blog www.venilakostis.com, co pozwoliło mi poznać polską blogosferę od podszewki. Wcześniej aktywnie uczestniczyłam w budowaniu społeczności w serwisach internetowych, na których pracowałam również w charakterze redaktora. Przygoda z ChPD zaczęła się od niewinnego wpisu na Facebooku, w którym pożaliłam się znajomym, jaka to ze mnie beznadziejna gospodyni domowa, skoro przez 3 dni nie

68

pamiętałam o tym, by wyjąć z pralki pranie. Okazało się, że ludzie są żądni opowieści z życia wziętych, często bliskich im samym, a o których niespecjalnie dużo się mówi. Stwierdziłam, że to zmienię i zamiast chwalić się swoimi sukcesami, będę dzielić się z innymi swoimi wpadkami. Zadziałało. Jak sądzisz, dlaczego społeczność, która powstała wokół ChPD jest tak bardzo zaangażowana i rozrasta się w naprawdę szybkim tempie? Wiąże się to przede wszystkim z możliwością współtworzenia tego profilu. To

fanpage, który w dużej mierze istnieje właśnie dzięki użytkownikom, którzy każdego dnia dostarczają mi autorski content. Możliwość zaistnienia na łamach popularnej strony na Facebooku motywuje ludzi do przysyłania własnych zdjęć i opowieści. Kto by pomyślał, że dziewczyny będą pękać z dumy, kiedy ich dzieło pojawi się na stronie głównej i że tak chętnie będą określać się mianem ChPD? Moja babcia uznałaby to za koniec świata! Treść, którą dodajemy to typowy LOLcontent, z mniej lub bardziej trafnymi


ripostami. Okazuje się, że taki parszywy humor trafia celnie w serca innych, znudzonych wykreowaną na potrzeby Instagramu rzeczywistością. Tu podajemy wszystko w wersji #nofilter. A że bywa czasem hardcorowo? No cóż… samo życie!

tylko i wyłącznie o nim samym. Osobiście nie przykładam ręki do utrwalania stereotypów płci, ale muszę przyznać, że zmiana postrzegania roli kobiety w społeczeństwie patriarchalnym nie należy do łatwych zadań.

Czy często spotykasz się z negatywnymi komentarzami? W polskim społeczeństwie utarł się stereotyp, że kobieta powinna być perfekcyjną gospodynią, a wszelkie przejawy innego stanu rzeczy są krytykowane. Jak się na to zapatrujesz? W stosunku do pozytywnych komentarzy i wiadomości, które codziennie dostaję, te negatywne są jakimś absolutnie marnym pyłem, którego staram się raczej nie dostrzegać. Docierają do mnie co prawda raz na jakiś czas niezbyt pochlebne głosy, ale nic sobie z tego nie robię. Nie czuję potrzeby odpierania zarzutów, odpowiadania komukolwiek na zaczepki. Każdy z nas ma prawo do własnej opinii, a to w jaki sposób to prawo wykorzysta, świadczy już

Ostatnio podjęłaś pierwszą komercyjną współpracę jako Chujowa Pani Domu. Dlaczego czekałaś tak długo i co skłoniło Cię do stworzenia duetu razem z Mobile Vikings? Oferty współpracy dostaję regularnie od dwóch lat. Nie podejmowałam do tej pory żadnej z nich z wielu powodów. Jednym z nich był brak spójności w dopasowaniu produktu lub usługi do charakteru profilu ChPD - absolutnie unikałam sytuacji, by promować markę, z którą moi użytkownicy nie będą się utożsamiać. Kolejnym powodem był charakter oferowanych współprac - najczęściej dotyczyły one pojedynczych, krótkoterminowych akcji, a ja nie lubię an-

gażować się w przedsięwzięcia, które niosą ze sobą krótkotrwałe efekty. Współpraca z marką Mobile Vikings wyszła ode mnie. Szukałam partnera, który pomógłby mi w realizacji planów: chciałam zorganizować ogólnopolskie spotkania z fanami oraz nagrodzić im dotychczasową aktywność na profilu, tworząc konkursy z atrakcyjnymi nagrodami. I choć na mojej liście potencjalnych wspólników znalazło się kilka firm, od początku wiedziałam, że ostatecznie to właśnie ta niepozorna sieć komórkowa przystanie na mój zwariowany pomysł. Jako człowiek związany z branżą PR, śledziłam poczynania Mobile Vikings w Internecie, a ta zaimponowała mi między innymi nieszablonowym pomysłem na komunikację marki, dalekim od typowo marketingowo-sprzedażowych zabiegów. O mojej ostatecznej decyzji przesądziła jednak dobra oferta MV - ucieszyłam się, że będę mogła promować coś, pod czym w 100% mogę się podpisać. Razem

69


z Mobile Vikings udało nam się wypracować strategię, w której wygrywają trzy strony (ja, marka oraz moja społeczność) i jestem bardzo zadowolona z naszych dotychczasowych wspólnych działań. Jak ludzie odbierają takie współprace? Kibicują i angażują się, czy wręcz przeciwnie – mówią, że się sprzedałaś? W tym przypadku w 95% opinie są pozytywne. Użytkownicy doceniają fakt, że moja współpraca z marką to przede wszystkim ukłon w ich stronę i rozumieją, że do realizacji niektórych przedsięwzięć niezbędne jest wsparcie kogoś z zewnątrz. Jestem im za to szalenie wdzięczna. Szczerze mówiąc byłam przygotowana na wirtualne baty, bo mimo że zarabianie na blogach stało się ogólnie powszechne, ludzie nadal nie są w stanie wybaczyć ci, że otrzymujesz wynagrodzenie za pracę przy komputerze. Czy bycie rozpoznawalnym twórcą internetowym niesie za sobą wiele wad? Na pewno niesie ze sobą wiele kontrastów. Po obszernym artykule na mój temat oraz okładce w Wysokich Obcasach z jednej strony otrzymałam od wydawnictw propozycje wydania książki, a z drugiej - pogróżki spalenia domu - bo zbuntowałam komuś żonę. Oprócz tego, że człowiek narażony jest na nieustanną krytykę, nie dostrzegam innych negatywnych stron tego zjawiska. Na koniec – co możesz powiedzieć wszystkim kobietom, które czują wyrzuty sumienia, kiedy wybierają swój ulubiony serial ponad brudne naczynia i stertę prania? Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo nie czuję się specem od układania życia innym. Mogę tylko doradzić, by nauczyć się odpuszczać, nie dążyć za wszelką cenę do bycia perfekcyjnym i tak zwyczajnie - cieszyć się życiem, nawet jeśli nie wygląda jak to z Pinteresta.

70



72


NIGDY NIE BYŁEM TYPEM GWIAZDORA TEKST: SEBASTIAN SUMA

W dzisiejszych realiach rynkowych ciężko jest się przebić z nową Agencją SEM bez dużych nakładów na marketing, wielu kontaktów w branży lub bez charyzmatycznego lidera ewangelizującego klientów i potencjalnych pracowników. Gdy prawie 10 lat temu założyliśmy firmę, nie mieliśmy niczego z powyższej listy. Na szczęście wtedy było nieco inaczej.

Osoby, które mnie znają, widzą, że nie przepadam za mówieniem o sobie. Dlatego, gdy poproszono mnie o wypowiedź o charakterystyce Agencji SEMPAI, zdecydowałem się po prostu opisać naszą drogę do obecnej pozycji, w której podejście do marki i marketingu było nieco inne. Zawsze uważałem, że zamiast od początku krzyczeć jacy jesteśmy wspaniali, bardziej należy skupić się na pracy - dopracować wewnętrzne procesy, usługi i dążyć do bycia ekspertem w swojej dziedzinie. Oczywiście pokazywaliśmy się klientom w roli prelegentów na konferencjach lub doradców na targach branżowych - jednak dużo większy nacisk kładliśmy na udoskonalanie naszych wewnętrznych kompetencji i perfekcyjną obsługę klienta. Marketingiem w wyszukiwarkach zajmujemy się od 2006 roku, ale dopiero w 2010 roku zdecydowaliśmy się wyodrębnić osobną markę ze struktur Agencji NetArch. SEMPAI skupił się wyłącznie na działaniach SEO i kampaniach AdWords. Dzięki zawężonej specjalizacji mogliśmy dokładniej ulepszać procesy, umiejętności i obsługę klienta. Od początku postawiliśmy na preformance marketing i do dziś ten dział jest najpotężniejszy w naszych strukturach. Założyliśmy też, że skoro chcemy zajmować się optymalizacją przychodów dla naszych klientów, również wewnętrznie musimy robić to najlepiej. Metodą małych kroków, którą dziś chętnie wzbogacamy o filozofię Kaizen, codziennie poprawialiśmy naszą pracę. Opłaciło się. Dziś z powodzeniem obsługujemy ponad 150 klientów, w tym wielu liderów w swoich branżach. Początkowo pozyskiwaliśmy klientów wyłącznie z uwagi na synergię z Agencją NetArch, jednak nacisk na jakość działań i obsługę, bardzo szybko zaowocował licznymi rekomendacjami. Zadowoleni klienci kierowali nowych już bezpośrednio do SEMPAI. Świat e-biznesu jest wbrew pozorom dosyć mały, a wieści błyskawicznie się roznoszą.

Siła rekomendacji jest wielka. Klient, który za jej sprawą do nas przychodzi, ma większe zaufanie i jest bardziej otwarty. Dzięki temu wielkość naszego działu handlowy rzadko przekracza 10% całego zespołu, a mimo tego jest w stanie zadbać o potrzeby klienta i utrzymywać z nim ludzkie relacje. Lepsza jest też jakoś współpracy. Nigdy tego dokładnie nie mierzyłem, ale z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że w samym SEO przy rocznych umowach, ponad 85% klientów jest zadowolonych i przedłuża z nami współpracę na kolejne lata. Nie staramy się być agencją od wszystkiego. Poza SEO, najbardziej stawiamy na efektywnościowe kampanie AdWords i analitykę webową, dzięki której klienci znacznie poprawiają konwersję z ruchu na ich stronach. Bardzo lubimy oferować klientom pełen pakiet usług, który pozwala nam na przygotowanie pełnej strategii i zapewnia najlepsze efekty, dzięki synergii działań SEM. Jesteśmy też w stanie zaproponować kompleksową obsługę marketingu internetowego w oparciu o współpracę z zaufanymi partnerami. Od początku rośniemy organicznie - nasza spółka nigdy nie miała zewnętrznego inwestora. Zmusiło to nas do bardzo rozsądnego podejmowania decyzji. Może nie przekładało się to na bardzo dynamiczny rozwój naszego biznesu, ale dzięki temu osiągnęliśmy solidną podstawę i stabilność biznesu, której brakuje wielu początkującym firmom. Nie oznacza to jednak, że nie cieszymy się wzrostami - od 10 lat każdy rok jest coraz lepszy. Po prawie 10 latach podejście do wielu spraw ewoluowało. Wbrew tytułowi artykułu, sam często udzielam się na konferencjach, wykładam na kierunku Marketing Internetowy na Politechnice Białostockiej i piszę do branżowych magazynów. Dzięki solidnym fundamentom, odważniej też podchodzimy do marki i marketingu, co będziecie mogli zaobserwować w ciągu kilku miesięcy.

73


Przykład dobrze zaprojektowanego procesu checkoutu, dostępnego w sklepach na platformie Shoplo.

źródło: http://www.polenastole.pl/

5. Wystaw swoje produkty na Shoplo Market Shoplo Market to platforma, która w jednym miejscu skupia najlepsze produkty dostępne w sieci. Dla sprzedawców to doskonałe narzędzie do promocji swojej oferty, generowania sprzedaży oraz budowania rozpoznawalności marki.

źródło: http://smakwnetrza.pl/

Jak to działa w praktyce? Dołączasz swoje produkty do Shoplo Market, a platforma prezentuje je tysiącom Twoich potencjalnych klientów. Wystawienie się na Shoplo Market nic nie kosztuje. Nie musisz też dzielić się zyskiem ze sprzedaży - Shoplo nie pobiera od Ciebie prowizji. Chyba trudno wyobrazić sobie lepszy sposób na pozyskanie pierwszego zamówienia, prawda? :)

4. Zadbaj o ładne zdjęcia produktów “Jeden obraz wart jest więcej niż tysiąc słów” – to przysłowie znane każdemu. Przysłowie, które wydaje się szczególnie prawdziwe w kontekście ecommerce, gdzie zdjęcia produktów odgrywają kluczową rolę dla marketingu i sprzedaży. Nie wynika to tylko z siły oddziaływania obrazu i jego łatwości wzbudzania emocji. Fakt ten wiąże się też z zachowaniem użytkowników, którzy często ignorują opisy produktów (zwłaszcza, jeżeli są one za długie) i skupiają się wyłącznie na przekazie wizualnym. Jeżeli więc zamieścisz nieatrakcyjne zdjęcia, możesz zniechęcić klienta do zakupów w Twoim sklepie. Można wręcz powiedzieć, że nawet, jeżeli oferujesz świetny produkt, a prezentujesz go na brzydkich fotografiach, nie uda Ci się go sprzedać. Wniosek z tego jest prosty - jeżeli chcesz szybko pozyskać pierwsze zamówienie, swoją ofertę powinieneś przedstawić na pięknych i profesjonalnie przygotowanych zdjęciach. Zobacz, jak wielką uwagę do fotografii swoich produktów przywiązuje marketplace Pole Na Stole. Robi wrażenie!

74

źródło: http://market.shoplo.com/

To tylko 5 skutecznych pomysłów na to, aby wygenerować sprzedaż w swoim biznesie. Już teraz, zupełnie za darmo, możesz poznać pozostałe 95 sposobów i sprawić, że w Twoim sklepie zaczną pojawiać się zamówienia od klientów.



SUPER RUCHACZ ROZMAWIAŁ: DAWID SWAKOWSKI

Kontrowersyjna nazwa to połowa sukcesu? Patrząc na chociażby przykłady Chujowej Pani Domu itp. Dlaczego pytasz nas o Chujową Panią Domu…? Mieliśmy rozmawiać o Super Ruchaczu! A poważniej – kontrowersyjna nazwa z pewnością pomaga przyciągnąć uwagę, ale jeśli nie idzie za nią nic więcej, to kolokwialnie mówiąc szału nie będzie. Tak więc przepis na sukces to kontrowersja + dobry produkt + odpowiednia promocja. I to Waszym zdaniem wystarczy? Oczywiście, że nie wystarczy, ponieważ tak naprawdę koniec końców wszystko i tak rozbija się o dystrybucję. Nawet najsilniejszy brand nie przetrwa, jeśli klienci nie będą mieli gdzie go kupić.

76

Ok, a jak to wszystko się zaczęło? Zacznijmy może od tego, że od zawsze stawialiśmy na niekonwencjonalne rozwiązania. Dobrym przykładem jest tutaj chociażby akcja naszej agencji interaktywnej 8k, która pod koniec 2013 jako pierwsza na świecie zaoferowała niektóre usługi w systemie Pay What You Want, czyli Płać Tyle, Ile Chcesz. Chwyciło…? Oczywiście, że tak! Pisały o nas min. tak znane tytuły jak Adweek, Branding Magazine, PSFK, mówiła francuska telewizja… W sumie uzyskaliśmy przynajmniej 100 publikacji na całym świecie – poza Polską, niestety. No cóż, tak to już u nas jest, że w mediach rzadko widać tych, którzy robią fajne rzeczy, a często tych, którzy płacą za zasięgi. Ale w każdym razie gdyby ktoś

z rodaków chciał skorzystać z naszej oferty PWYW, to serdecznie zapraszamy. Dodam jeszcze, że zyskaliśmy dzięki temu wielu zagranicznych klientów – min. z Kalifornii, Sydney, czy też Paryża. Wróćmy do genezy powstania Super Ruchacza. Tak szczerze to inspiracja przyszła trochę przypadkiem. Pewnego dnia siedzieliśmy sobie po prostu w biurze i ubolewaliśmy nad tym, że tzw. Janusze kupują jakieś totalnie beznadziejne i pozbawione wyrazu marki. W którymś momencie jeden z nas – nie pamiętam już kto – rzucił hasło: „w Polsce to na bank sprzedało by się coś takiego, jak Super Ruchacz, bo to prawdziwy brand trafiający w rzeczywiste potrzeby ludu”.


Serio, taka definicja tak od razu na wstępie? Nie, ok, to jednak było faktycznie prostsze. Po prostu jeden z nas powiedział: „A może zrobimy Super Ruchacza? Takie chore gówno internetowe na pewno się sprzeda!”. No a potem już poszło. Zresztą jeszcze później to wszystko ewoluowało w kierunku koncepcji produktów internetowych. Produkty internetowe, czyli…? To taka koncepcja, która zakłada, że brand być od początku osadzony w internetach, w tej specyficznej kulturze komunikacji, która tam panuje. Z konwencjonalnymi brandami

jest inaczej – powstają w oderwaniu od sieci i dopiero z czasem starają się do niej dopasować z lepszym lub gorszym skutkiem. Wielu polskich marketerów jeszcze tego nie rozumie i utożsamia Super Ruchacza z wyłącznie chamstwem, a tymczasem nam chodzi o specyficzny model komunikacji dopasowany do rzeczywistych zachowań internautów. Gdybyście zaczynali dzisiaj, zmienilibyście coś pod kątem marketingu? Raczej nie – no, może zaangażowalibyśmy się w kilka projektów, które mówiąc wprost „olaliśmy” nie doceniając ich potencjału. Czyżby zawiodła Was intuicja? W przypadku wspomnianych projektów trochę tak, ale jeśli chodzi generalnie o marketing, to dajemy sobie dobrze radę. W przypadku takiego brandu jak Super Ruchacz fajne jest to, że możemy sobie pozwolić na łamanie prawie wszystkich zasad – no bo kto, jak nie my…? Poza tym taki nowoczesny, internetowy content „no rules” jest bardzo podatny na rozpowszechnianie – weźmy chociażby przykład Popka

i Gangu Albanii. Dzięki ostremu i nietypowemu marketingowi możemy więc przeskoczyć pod względem zasięgów konkurencję, która wydaje na działania promocyjnie wielokrotnie więcej od nas. Największy sukces? Chyba fakt, że nasz brand w ogóle powstał, bo tak naprawdę niewiele osób wierzyło, że jest to możliwe. Równorzędnym sukcesem jest też dla nas odbiór marki przez grupę docelową – entuzjazm młodych ludzi daje nam prawdziwego kopa do działania. I nie jest to bynajmniej kiepska autoreklama – np. na Instagramie ludzie

wrzucają więcej fotek Super Ruchacza niż chociażby Tigera, a na YouTube nasz kanał ma więcej subskrypcji niż jakikolwiek inny polski napój energetyczny. To świadczy o prawdziwym zainteresowaniu odbiorców. Zresztą przez rok istnienia brandu na rynku naprawdę dużo się działo – Super Chamlet 2014 dla naszej reklamy (tak, chcieliśmy zdobyć tę nagrodę), seria youtubowych virali Szkoła Palenia Zioła z ponad milionem wyświetleń, czy też socialmediowa akcja If I Were A Girl, o której pisał kanadyjski Huffington Post. Co ciekawe, znają nas też za granicą – pisał o nas chociażby czeski Maxim. A to tylko najważniejsze rzeczy, bo nie ma miejsca wspomnieć o drobniejszych sprawach. Cóż jeżeli sukces, to może i jaka była najboleśniejsza porażka? Nie lubimy słowa „porażka” – wolimy je zastępować określeniem „wyzwanie”. Tak więc nasze największe wyzwanie to budowa sieci dystrybucji – to ona tak naprawdę spędza nam sen z powiek. Z całą resztą sobie poradzimy.

Był moment zwątpienia? Cóż, weszliśmy w całkiem nową dla nas branżę, do tego z produktem, który praktycznie nie ma odpowiednika na rynku – przynajmniej jeśli chodzi o branding. Ciężko więc było przewidzieć reakcje potencjalnych odbiorców, ponieważ tak naprawdę podobnego przypadku nie znajdziecie w żadnych case study pochodzących z polskiego podwórka. I tutaj tak naprawdę mieliśmy najwięcej wątpliwości, ponieważ nie wiedzieliśmy, jak zachowają się potencjalni dystrybutorzy. Ale nawet pomimo tego zawsze byliśmy pewni, że Super Ruchacz jest skazany na sukces.

W ilu miejscach dzisiaj można Was kupić? W całej Polsce, ponieważ Super Ruchacza można nabyć chociażby na Allegro. A jeśli chodzi o punkty stacjonarne, to na chwilę obecną mamy ich około 100, ale cały czas walczymy o większy zasięg i do końca roku chcemy co najmniej potroić tę liczbę. Jeśli więc czyta to jakiś ogarnięty dystrybutor, to niech się zaraz do nas zgłosi – mamy jeszcze kilka wolnych miast w Polsce. Spodziewaliście się czegoś więcej niż dzisiaj? Początkowo myśleliśmy, że uda nam się nieco szybciej zbudować zasięg dystrybucji, ale w miarę poznawania specyfiki tzw. „spożywki” dotarliśmy do bezpośrednich informacji, że nawet dużym firmom potrafi to zająć kilka lat. W ogóle wejście w nową branżę praktycznie bez doświadczenia często weryfikuje wcześniejsze plany i wyobrażenia odnośnie pewnych rzeczy. Ważne, żeby mieć naturę fightera i nie poddawać się po początkowych niepowodzeniach. I wtedy właśnie można odnieść sukces – dzięki konsekwencji oraz uporowi.

77


PASJA W DZIAŁANIU, A DZIELENIE SIĘ PRZYWÓDZTWEM TEKST: MARZENA KRZEWIŃSKA - INSPIRUJĄCY PARTNER COACH

W czasach Nowych Mediów o przewadze konkurencyjnej firm w coraz mniejszym stopniu świadczy jakość produktu, atrakcyjna cena, czy skuteczny PR. Znaczenie ma coś zupełnie innego. Kultura jaką marka wytwarza wokół siebie, jaką „wtłacza” w rynek i to, w jaki sposób odzwierciedla ona oczekiwania klientów.

78


Jesteśmy nieokiełznanym żywiołem, który może siać spustoszenie, a zarazem tworzyć nowe reguły gry. Licznych, zaskakujących, pasjonujących przykładów dostarcza nam historia, biznes, nauka, sztuka, jak i samo życie… Nic nas nie może zatrzymać oprócz nas samych. Naszą siłą są emocje i pasja w dążeniu do celu, który sobie obrałyśmy. Drogi do sukcesu nie zawsze są dla nas usłane różami, czasami to pole minowe, a my niczym saperzy udowadniamy sobie i całemu światu, że jak się na coś uprzemy to nie odpuścimy tak łatwo. Jak raz posmakujemy smaku wygranej trudno nam przestać. Chcemy wiedzieć więcej, doświadczać więcej, zwiększać obszary oddziaływania. Dzięki temu dziś tutaj jesteśmy. Zapraszam na chwilę inspiracji, dzielenia się spostrzeżeniami, skojarzeniami, emocjami, wiedzą… Czym jest pasja? Co nam daje? Jaką siłę niesie ze sobą? Z czym Ci się kojarzy? Zapraszam do dzielenie się własnymi skojarzeniami… P A S J E – co kryje się dla ciebie pod P? – co kryje się dla ciebie pod A? – co kryje się dla ciebie pod S? – co kryje się dla ciebie pod J? – co kryje się dla ciebie pod E? Pasja to paliwo potrzebne do drogi jaką jest osiągnięcie zamierzonego efektu. Pasja to emocje związane z celem. Cel to kierunek. Poszczególne słowa, które zostały wypowiedziane to punkty odniesienia w drodze: mapy, kierunkowskazy, bazy, ekwipunek niezbędny do wykonania zadania, atmosfera, środowisko, czas, umiejętności, zasoby, słowem – wszystko, co może się przydać … A Pasjonat? To człowiek z wizją, chętny i gotowy do wprowadzenia jej w życie. To entuzjasta, fanatyk, miłośnik, sojusznik, rzecznik, sprzymierzeniec, adept, maniak, przyjaciel, zapaleniec… To nasze atrybuty, za którymi stoją konkretne umiejętności: planowanie, dążenie do celu, empatia, dzielenie się wiedzą, uczenie się, współpraca, wytrwałość, pomysłowość, cierpliwość, budowanie sieci współpracy, odpowiedzialność, budowanie właściwej atmosfery, wnikliwość, dociekliwość… Dzięki tym umiejętnościom, zasobom zamieniamy marzenia w konkretny cel i działanie. Poziom zaawansowania zależy od treningu jaki sobie fundujemy każdego dnia. Z czasem stajemy się ekspertem od inteligencji emocjonalnej, gdzie emocje pomagają nam podejmować czasem decyzje, które bywają szokujące dla umysłu racjonalnego. Każda z nas to chodząca pasja, wulkan energii oraz worek niekończących się pomysłów… Jakie emocje towarzyszą Wam gdy rozmawiacie o Waszych pasjach? Te emocje dają siłę, są paliwem w drodze. Pozwalają na przezwyciężenie strachu i wyjście z inicjatywą. Pomagają w analizie otoczenia i opracowania strategii wychwytywania zagrożeń, i co najważniejsze: radzenia sobie z nimi. To także szansa na lepsze poznanie siebie, własnych ograniczeń, lęków…

Jeśli nie możesz nic zrobić, co robisz? Trudności stają się szansą, możliwością. Zmiana sposobu myślenia o przeszkodzie daje impuls analizie, planowaniu, szukaniu, dociekaniu, rozmawianiu, dzieleniu się wątpliwościami. W gęstej mgle zaczynają pojawiać się wskazówki, inspiracje, droga którą obrałaś… Pasje wykraczają poza ramę: zasad, norm, środowiska…. Są doświadczeniem „ponad” tym, co… trzeba, warto, powinno się, wypadałoby, zawsze tak było… Pasje to odwaga i chęć bycia, doświadczania tego, co nam w sercu gra. To przestrzeń do eksplorowania i odkrywania po prostu siebie, dla siebie, dla kogoś bliskiego, dla obrazu, wizji… To doświadczenie, emocje... To poczucie przestrzeni, wpływu, czasem nawet metafizycznych doznań. To tłumaczy upór himalaistów i chęć zdobycia kolejnej góry, nawet wtedy gdy otoczenie zupełnie nie sprzyja, i potrzebnych będzie kilka podejść. To poznawanie miejsc, które dają nam: siłę, potwierdzenie „warto było”, mogę, dam radę, wytrwam. To Wasze drogi do miejsca, do którego zmierzacie. Pasje otwierają emocje, uruchamiają obrazy przeżytych doświadczeń i automatycznie przekierowują nas w inny wymiar zasobów. Przełożenie tych doświadczeń na mapę zarządzania, rolę lidera wprowadza nową jakość, świeżość, styl…

Jakim językiem mówi lider? Jak się zachowuje? Jak chwyta słuchaczy za serce i rozum? Mówienie z pasją zwiększa plastyczność języka, nawet u osób, które na co dzień niewiele mówią. Przykładem mogą być liderzy myślący analitycznie, którzy na co dzień wydają się wyobcowani. W momencie skierowania ich uwagi na temat, który jest dla nich istotny zamieniają się w rasowego mówcę, któremu nikt nie odmówi charyzmy, wewnętrznej siły, autentycznego przywództwa. Pasje zachęcają do eksperymentowania i mierzenia się z trudnościami, jakie mogą wystąpić. W takich sytuacjach siłę czerpiemy ze swojego doświadczenia. Mając wizję i pasję dzielenia się, współtworzenia, dbania o budowanie relacji podsycających poczucie partnerstwa, otwieramy drzwi do nowego przywództwa opartego na relacjach, inteligencji emocjonalnej. Dzięki temu mamy możliwość rozwijać: • •

• • •

autentyczną pracę zespołową, a nic tak nie łączy jak cel, który staje się wspólną pasją, drogą… inicjować pomysłowe relacje, wychodzące ze swojej strefy komfortu i podejmując radykalne, pozornie szalone, zaskakujące znajomości, sojusze, grupy wsparcia… definiować role poprzez dodanie szczypty soli, pieprzu by smakowało, zaskakiwało, zapadało w pamięć, a nie tylko dawało kalorie… definiować role przez korzystanie z latarki, oświetlającej drogę gdy jej nie widać dzielenie się wiedzą wykraczając po za ramy własnego gabinetu, zespołu, działu, organizacji… dbać o pozytywną atmosferę, która sprzyja procesowi uczenia się…

Przypomnij sobie: Co robisz kiedy coś staje Ci na drodze do osiągnięcia celu?

79


Przy odrobinie chęci małe rzeczy stają się wielkie, innowacyjne, wykraczające po za horyzont myślenia. Same jesteście, drogie Panie, najlepszym dowodem, że to działa! Kobiecy sposób myślenia, predyspozycje, role które narzuciła nam natura, rozwijają kompetencje, które zaczynają grać istotną rolę w nowym wymiarze przywództwa. To ta odrobina smaku i aromatu w postaci: empatii, aktywnego słuchania, współpracy, adaptacji do nagłych zmian, pozytywnego odkręcania sytuacji, staje się przewagą w biznesie. Wykwalifikowani ludzie potrzebują czuć, że mają coś do powiedzenia. Chcą kreować, tworzyć, chcą być współodpowiedzialni za cel, chcą być częścią drużyny, która zdobywa Mount Everest. Nasi klienci mają pomału dość sztywnych ram, które zaczynają uwierać jak kamień w bucie. Oczekują od nas, naszych organizacji elastycznego podejścia i autentycznego przepływu wiedzy oraz informacji. By temu sprostać potrzebujemy utożsamiania się naszych ludzi z projektami, pomysłami, partycypacji w zarządzaniu i podejmowaniu decyzji. Następuje zmiana ról klientów, dostawców, partnerów… A budowanie sojuszy, relacji partnerskich odgrywa obecnie znacznie większą rolę niż kiedykolwiek wcześniej. Dziś mówimy o Partnerstwie z Klientami, Partnerstwie z Konkurentami, Partnerstwie z Dostawcami.

Co z tym wspólnego mają nasze pasje? Są niekończącym się źródłem: inspiracji, przekonań, które dają siłę, lokomotywą, która napędza chęć działania i szukania najlepszych rozwiązań, łamania schematów myślenia… Są źródłem mocnych pytań. Poligonem analizy „tu i teraz”, szukaniem właściwej drogi. Są pozytywnym doświadczaniem uczenia się i chłonięciem atmosfery tego procesu wszystkimi zmysłami. Mogą być chwilą wyciszenia. Punktem maksymalnej koncentracji, by żyć i cieszyć się życiem. W takich chwilach sięgamy po wartości, które są dla nas kluczowe. Mówiąc o pasji, nie można oszukiwać w obszarze wartości. Wartości są częścią tej pasji, jej wewnętrzną lokomotywą i latarnią w chwili, gdy może być trudniej.

Co Cię może zatrzymać w drodze do celu? Nic. Motywacja to twój klucz. Daje poczucie sprawstwa, wiary że się uda. Motywacja płynąca z wewnątrz uskrzydla, daje Ci siłę wbrew logice i otoczeniu. Następuje flow, przepływ. Doznając tego uczucia jesteś świadomy czego chcesz i jakie kroki potrzebujesz wykonać. Robisz postęp nawet, gdy nie widzisz dokładnie drogi. Na bieżąco oceniasz sytuację. Cały czas towarzyszy Ci poczucie, że idziesz w dobrym kierunku, dokonując właściwych wyborów. Jesteś przekonana, że masz wystarczające zdolności aby wykonać zadanie. Działasz i nic nie jest w stanie Cię zatrzymać. Nic nie jest w stanie rozproszyć Twojej uwagi.

Nuda? Ależ skąd! Ogromne zaangażowanie, które bez reszty pochłania Cię. Swoją postawą dajesz impuls dla własnego otoczenia i zaczynają dziać się cuda. Jak inaczej nazwać tych wszystkich ludzi, których wokół siebie gromadzisz?

80

Jak inaczej nazwać mechanizm, który uruchamiasz w innych, którzy zaczynają podejmować inicjatywy, działania, biorą na siebie odpowiedzialność? Jak inaczej nazwać fakt, że stajesz się mentorem i mistrzem? Ludzie szukają nie tylko pracy, szukają i zajęcia, które daje satysfakcję. Chcą być częścią zespołu, który ma poczucie wpływu, czuje współodpowiedzialności za efekt końcowy. Chcą widzieć swojego Lidera jako osobę zdolną budować obustronnie korzystne relacje, wrażliwego na ich potrzeby w zakresie rozwoju osobistego. Zaczynają postrzegać Szefa jako swojego Partnera. A dzielenie się ideami to najefektywniejszy sposób by ludzie w organizacji uczyli się na sukcesach i na błędach. Stąd potrzeba brania udziału w zorganizowanych akcjach, wyprawach, przedsięwzięciach.

Jaką wielką przygodę przeżyłaś ze swoim zespołem? Jakie pasje rozwijasz ze swoim zespołem? W chwili gdy świat staje się coraz bardziej skomplikowany potrzebujemy integracji na poziomie wartości i przekonań. Wspólne rozwijanie Biznesu poprzez sięganie do zasobów, które otwierają przed nami pasje wydaje się być najprostszym, a kto wie może genialnym rozwiązaniem. Rozbudzanie entuzjazmu to krok milowy do zmiany postrzegania siebie, zadań oraz otoczenia. A to milowy krok do zaangażowania się pracowników, zespołów na poziomie wartości i przekonań. Przeniesienie człowieka na mapę obrazu, pasji zmienia postrzeganie przekonań ograniczających. Pasje wspierają wychodzenie ze strefy komfortu, a właściwie z pozornej strefy bezpieczeństwa. Otwierają nas na szukanie możliwości. Pozwalają „zdjąć” dyskomfort wychodzenie poza za to, co znane. Pasję dają bezpieczną przestrzeń do eksperymentowania i cieszenia się tym doświadczeniem na wielu poziomach w różnych rolach, jakie pełnimy. Silnie koncentrują uwagę na realizację zamierzonych działań. Wspólne działania łączą i stają się mapą wspólnych pasji, do których możemy odwoływać się szukając najlepszych rozwiązań. Otwierają one przestrzeń do prowadzenia pozytywnego wewnętrznego dialogu. Pomagają zidentyfikować negatywne myśli i dać sobie i innym czas oraz przestrzeń do spojrzenia na nie z odpowiedniej perspektywy. Otwierając się na pozytywne myśli czujemy siłę. Rozwiązujemy problem działając zamiast zamartwiać się. Czerpiąc z tych zasobów używamy swojej determinacji do reagowania na to, co jest ważne. Efektem tej pracy jest wyciąganie wniosków z przeszłości, uczenie się od niej czegoś wartościowego i zrobienie tego inaczej w teraźniejszości. Jeżeli nie stworzymy jako liderzy wspólnej przestrzeni na poziomie wartości i przekonać bardzo trudno będzie nam delegować zadania i dzielić się przywództwem w organizacji. Kogo zabrałbyś na wyprawę na Mount Everest na Biegun, na bezludną wyspę? Jak możesz przygotować swoich współpracowników, Partnerów na wielką wyprawę? Co z tego spotkania bierzesz dla siebie?


IET PAK OWY ODE T TES ORT C H R S 4301 ! +N

TIS

GRA

Swobodny dostęp i integracja przez aplikację mobilną, przeglądarkę internetową oraz możliwość integracji API


AGENCJA WHITES ROZMAWIAŁ: MICHAŁ BANIOWSKI, ZDJĘCIE: BARTEK BARCZYK - BARTEKBARCZYK.COM

Whites to pierwsza polska agencja SEO, która temat white hat SEO wzięła zupełnie na poważnie. Dlaczego i z jakim skutkiem? Stwierdziliśmy, że warto ich o to zapytać!

82


Czym dokładnie jest white hat SEO? Maciej: Nie ma niestety jednej spójnej definicji. Dla nas jest to strategia jakościowego pozycjonowania w wyszukiwarkach internetowych, w ramach której budujemy wartość serwisów i marek w internecie. Śledzimy na bieżąco zmiany algorytmów Google, lecz zamiast starać się nimi manipulować – próbujemy dostosowywać do nich strony naszych klientów. Jakościowe i unikalne treści, przyjazne dla użytkowników serwisy, silna marka, wyrażająca się naturalnymi linkami z powiązanych tematycznie stron – to główne elementy, które w tej chwili zapewniają wysokie pozycje w Google. Ania: Dla nas white hat SEO to tworzenie stron i prowadzenie działań online tak, by były jak najbardziej przyjazne i wartościowe dla użytkownika. Wysokie pozycje w wyszukiwarce przy prowadzeniu działań w ten sposób zawsze przychodzą, chociaż trzeba na nie zaczekać nieco dłużej. Dlaczego właśnie wokół tej strategii postanowiliście budować swoje działania? Maciej: Gdy zakładaliśmy naszą agencję 3 lata temu, white hat SEO była raczej modą z zachodnich rynków, więc początki nie były łatwe. Zdecydowaliśmy się na ten krok, gdyż chcieliśmy postawić na jakość i bezpieczeństwo naszych działań. Wierzyliśmy, że duże i znane marki potrzebują profesjonalnego partnera, który zapewni im widoczność w wyszukiwarkach. Z wielu branżowych rozmów wynikało, że jest zapotrzebowanie na tego typu usługi. Nasza historia to potwierdziła. Ania: Decyzja o prowadzeniu działań metodami white hat SEO była oczywista: one zwyczajnie działają i przynoszą trwałe efekty. Na początku wielu klientów trudno było przekonać do zmiany podejścia, dlatego stwierdziliśmy, że najlepszy przykład to swój własny. Poprowadziliśmy swoje działania SEO tak, że od ponad dwóch lat na hasło „agencja SEO” jesteśmy na pierwszym miejscu w Google. W tej dziedzinie jesteście pionierami na polskim rynku. Do jakich źródeł sięgaliście po niezbędną wiedzę? Maciej: White hat SEO – obok wiedzy na temat optymalizacji serwisów czy linków

– wymaga też ogólnego rozeznania w marketingu: analizy potrzeb klienta, strategii komunikacji marki, PR czy UX. Naszą wiedzę wykuwaliśmy przez wiele lat pracy w portalu Gazeta.pl. To właśnie doświadczenie zdobyte w Agorze dało nam szeroką perspektywę, pozwoliło zrozumieć znaczenie jakości i bezpieczeństwa w SEO. Ania: Zespół Whites to specjaliści z różnych dziedzin: mamy na pokładzie marketingowców, PR-owców, copywriterów, grafików, analityków, specjalistów od performance marketingu czy UX. Dopiero mix tych wszystkich kompetencji pozwala budować strategie widoczności w internecie. Jeśli przyjrzeć się konkurencji, nadal niewiele firm idzie w tym kierunku. Dlaczego? Czy to oznacza, że w polskich agencjach pracują ignoranci? Maciej: Osoby pracujące w branży SEO to generalnie niezwykle sprytni i innowacyjni ludzie. Przez wiele lat udawało im się manipulować wynikami wyszukiwania, z czego czerpali niemałe korzyści. Na ich nieszczęście Google wprowadziło rozwiązania dużo bardziej odporne na ich działania. Nowe podejście, czyli właśnie white hat SEO, to zupełnie inny zestaw kompetencji, przez co wielu osobom bardzo trudno przestawić się do nowej rzeczywistości. Część próbuje się dostosowywać, a część szuka dla siebie niszy, gdzie nadal mogłaby monetyzować swoje strategie black hat SEO. Ania: Wręcz przeciwnie! Tak jak powiedział Maciej, branża doskonale zdaje sobie sprawę ze zmian. Problemem jest to, że zmiana dla wielu jest bardzo kosztowna: trudno zrezygnować z biznesu, który przez lata przynosił dochody, i zainwestować w zmianę. Również klienci często nadal chcą szybkich i prostych efektów, za które chcą zapłacić, więc pokusa dla obu stron jest bardzo duża. Niestety praktycznie zawsze kończy się to źle dla klienta. Na szczęście coraz więcej firm stosuje metody white hat SEO, a rynek powoli, lecz konsekwentnie się zmienia – również dzięki rosnącej wiedzy i oczekiwaniom klientów. W Whites pracuje ponad 30 osób. Zaczęliście zatrudniać tylu pracowników zaledwie po 3 latach działalności. W jaki

sposób udało Wam się tak szybko rozkręcić ten biznes? Maciej: Naszym priorytetem od początku działalności był szybki wzrost przychodów, dlatego nie wypłacamy dywidendy, a nadwyżki kapitału przeznaczamy na rozwój firmy. Ważną decyzją okazała się też początkowa inwestycja spółki NextWeb Media. Dzięki zastrzykowi gotówki mogliśmy zacząć z nieco innego poziomu i łatwiej przejść przez pierwszy okres funkcjonowania firmy, który nigdy nie jest łatwy. Ania: Inwestycja w rozwój zespołu jest dla nas najważniejsza. Tylko naprawdę najlepsi specjaliści mogą zapewnić jakość tego, co robimy. Na szczęście początkowe zaplecze finansowe pozwoliło nam od razu zaczynać z najlepszymi. Stale szukamy nowych pracowników, bo wciąż rośniemy i się rozwijamy. Dzięki temu, że byliśmy jednymi z pierwszych na rynku, mogliśmy szybciej zbudować swoją pozycję i pozyskać klientów. Większość rozpoczyna z nami współpracę dzięki rekomendacjom, a to najtańszy sposób budowania biznesu. Przez następne 3 lata przybędzie Wam 30 kolejnych pracowników? Maciej: Nasze plany są znacznie ambitniejsze. Whites jest nadal młodą i stosunkowo niewielką agencją – przynajmniej w porównaniu do tego, co chcielibyśmy osiągnąć. Skupiamy się cały czas na poprawie jakości naszych usług i skutecznym marketingu naszej marki. Whites to nie tylko SEO, lecz także działania typu performance i kampanie content marketingowe. Ania: Większy zespół to dla nas w tej chwili efekt rosnących przychodów: chcemy utrzymać solidne wzrosty, by móc inwestować je w rozwój. Ale – tak jak wspomniał Maciej – nasze plany są zdecydowanie ambitniejsze. Z tego, co wiem, warto ubiegać się o pracę w Waszej agencji. Wprowadziliście bardzo atrakcyjny program motywacyjny dla pracowników. Możecie opowiedzieć o nim coś więcej? Maciej: Mamy pełną świadomość, że główną wartością naszej agencji są ludzie, którzy w niej pracują. Chcemy dzielić się z nimi sukcesem, który wspólnie wypracowujemy. Jednym z elementów tej filozofii jest wła-

83


śnie program pracowniczy, czyli możliwość uzyskania udziałów w spółce Whites przez najbardziej wartościowych pracowników. Są oni wybierani przez zgromadzenie wspólników, a prawa do kolejnych udziałów nabywają wraz ze stażem pracy. W tej chwili takim programem objęte są 3 osoby, ale przeznaczyliśmy też pulę dla kolejnych, które wyłonimy wśród obecnych lub nowych członków naszego zespołu. Nie ukrywam, że jest to nasz mocny argument w walce o najlepszych możliwych specjalistów z rynku. Jak wysoko w hierarchii wartości firmy stoi budowanie zgranego i chętnego do pracy zespołu? Ania: Naszym głównym celem przy prowadzeniu firmy – poza oczywiście budowaniem biznesu – jest tworzenie miejsca, w którym ludzie chcą pracować i które daje im możliwości rozwoju i budowania kompetencji oraz satysfakcję i możliwość realizacji. Bez dobrego zespołu nie ma biznesu: długofalowo to się zwyczajnie opłaca. Poza tym również my nie wyobrażamy sobie pracować w inny sposób. Uczciwe podejście i zaufanie w zespole to dla nas podstawa prowadzenia firmy. W wolnych chwilach naprawdę gracie w Fifę i grillujecie nad Wisłą? Ania: Oczywiście, że tak! Nawet organizujemy branżowe rozgrywki, kolejne wkrótce. Tak naprawdę to uważamy, że miejsce, w którym się pracuje, jest bardzo ważne. Istotna jest zarówno wspomniana wcześniej atmosfera, jak i tak prozaiczne sprawy jak to, ile zajmuje dojazd do biura, czy musisz stać w korkach, czy masz gdzie wyjść na lunch albo po pracy i to jaki masz widok z okna. Dlatego podczas wybierania biura szukaliśmy miejsca, które spełni te oczekiwania, a przy okazji nie będzie sztywnym biurowcem. Ważna była dla nas też przestrzeń wspólna: miejsce, gdzie można razem zjeść posiłek czy właśnie pograć w Fifę. Praca na Saskiej Kępie to ogromna przyjemność. Poprawne zarządzanie zespołem to trudna sztuka, ale Wy wyglądacie na ekspertów w tej dziedzinie. Czyja to zasługa? Ania: Kierujemy się najprostszą zasadą: traktuj innych tak, jak chciałbyś być sam traktowany. Obydwoje z Maćkiem praco-

84

waliśmy wcześniej w Agorze – to ogromna organizacja, ale daleka od korporacji. Mieliśmy szczęście móc rozwijać się jako managerowie w dobrej atmosferze pracy. Ja dołączyłam do Whites stosunkowo niedawno. Zależało mi na pracy w firmie, która jest w fazie rozwoju i której mogę nadać jeszcze większą dynamikę. Myślę, że Maciej podjął bardzo słuszną decyzję, szukając do firmy CEO. Oboje doskonale się uzupełniamy. Przede wszystkim jednak jesteście specjalistami w dziedzinie zapewniania kompleksowej widoczności w internecie. SEO, SEO PR, performance marketing, content marketing… Nic nie jest Wam straszne? Maciej: To dość naturalne, bo te działania często są ze sobą powiązane, a we wszystkich wykorzystujemy kompleksowe i analityczne podejście do kampanii. Ania: Mówiliśmy już o szerokim wachlarzu kompetencji, jaki mamy. Bez nich nie dałoby się budować widoczności w internecie. To wybór, ale również konieczność. Mimo wszystko nie nazywamy siebie agencją 360 stopni i nie mamy takich planów. Uważam, że nadszedł czas agencji wyspecjalizowanych. Przy tak złożonych usługach naprawdę ważne są najwyższe kompetencje. Z jakim największym zawodowym wyzwaniem przyszło Wam się do tej pory zmierzyć? Maciej: W branży SEO jest bardzo dużo małych, kilkuosobowych agencji, a niewiele tych, które liczą kilkadziesiąt osób. Niewątpliwie przejście do tego poziomu i rozwój zespołu przy jednoczesnym utrzymaniu jakości usług jest ogromnym wyzwaniem. Na jakie wyzwanie jeszcze czekacie? Ania: Na każde kolejne! Myślę, że największym wyzwaniem jest dla nas przejście ze struktur małej agencji do takiej, która zatrudnia kilkadziesiąt osób. Zarówno jeśli chodzi o utrzymanie jakości i indywidualnego podejścia do naszych klientów, jak i atmosfery pracy, zaangażowania naszych pracowników i poczucia, że każdy z nas wnosi do firmy ogromną wartość.

Przypuszczam, że niczego się nie boicie. Wasze statystyki dotyczące doświadczenia (75 lat łącznie) oraz zaangażowania (64 godziny miesięcznie pracy specjalisty przy jednym projekcie) są imponujące. W jaki sposób śrubujecie te rekordy? Ania: Te statystyki oczywiście to duże uogólnienie. Jesteśmy skupieni na jakości. Bez wyśrubowanych standardów pracy nie dałoby się ich osiągnąć. Co najciekawsze, Wasi pracownicy dojeżdżają do pracy w mniej niż 15 minut. W Warszawie? Maciej: To się niestety pogorszyło za sprawą zamknięcia mostu Łazienkowskiego, przy którym (po prawej stronie Wisły) jest nasza siedziba. Mamy nadzieję, że od października wszystko wróci do normy. Długo myśleliśmy nad lokalizacją nowego biura, gdy przenosiliśmy się z Gocławia. Badania dowodzą, że długie dojazdy do pracy obniżają poczucie szczęścia i zwiększają ryzyko rozwodów. A jak już wspomniałem: zadowolenie pracowników Whites jest dla nas kluczowe. W tym roku obchodzicie 3. urodziny. Czego powinienem z tej okazji Wam życzyć? Ania: Jak najwięcej pracy. Fantastycznych projektów i nowych świetnych ludzi. Będziecie hucznie świętować? Ania: Nasze urodziny obchodziliśmy w ostatnim tygodniu – oczywiście nad Wisłą, było hucznie. Dziękujemy przy okazji jeszcze raz wszystkim, którzy byli na naszej imprezie urodzinowej. To ogromna satysfakcja, kiedy widzi się, że wokół firmy gromadzi się grono przyjaznych osób. A co po imprezie urodzinowej? Jakie postanowienia na najbliższą przyszłość? Ania: Zdecydowanie rozwój: ambitne plany co do zwiększenia portfolio klientów i zespołu. Wszystkiego najlepszego! Ania i Maciej: Dziękujemy, trzymaj kciuki.


KSIĄŻE NA BIAŁYM KONIU TEKST: SYLWIA KOLADYŃSKA

Żyjemy w czasach, w których sami decydujemy o tym, jak ma wyglądać nasze życie. Nikt nam nic nie każe, nikt nam nic nie narzuca. A my szukamy ideału, wciąż nie mogąc go znaleźć.

Jesteśmy wychowani na bajkach, które mają jeden utarty schemat: kobieta w opresji, pojawiający się znikąd książę (albo idealny kandydat do tronu), szybki ratunek z rąk smoka/porąbanej pseduomamuśki/nadopiekuńczych rodziców/bóg-wie-czego-jeszcze, a potem ślub i bohaterowie żyją długo i szczęśliwie. Ogółem sama radość i życie różowe aż do porzygu. Tylko my mamy w związku z tym problem, bo gdzieś tam głęboko w podświadomości też oczekujemy podobnych zwrotów akcji. Z naszych marzeń po zderzeniu z rzeczywistością zostaje jednak garstka pyłu. O ile w ogóle coś zostaje. Nie żyjemy tak, jak nasi pradziadkowie. Mamy wybór, co chcemy robić i z kim się wiązać. Możemy pracować na etacie, założyć własną firmę czy pisać książkę, będąc na Malediwach. W każdym momencie możemy zacząć wszystko od nowa, wsiadając w samolot, by po paru godzinach być na drugim końcu świata. Nowi ludzie, nowe miejsce, czyste konto. Tylko nawet w tym nowym życiu nie ma księcia na białym koniu. A przecież miał być. I tak skaczemy z miejsca na miejsce, ciągle goniąc coś, czego nawet nie umiemy nazwać. Ale czekamy. Czekamy i wierzymy, że w końcu nadejdzie. Z jednej strony mamy nieograniczone możliwości, a z drugiej strach przed czymś stałym, co będzie trwało do końca naszego życia. Uwielbiamy czytać o udanych związkach, kochamy komedie romantyczne, które zawsze kończą się dobrze. Nawet w tych bajkach z dzieciństwa wszyscy żyli razem długo i szczęśliwie. A my boimy się tego „długo”. Lubimy, kiedy jest fajnie,

miło i kolorowo, ale przeraża nas myśl o związaniu się z kimś do końca życia. I mimo tego, że gdzieś z tyłu głowy siedzi nam takie pragnienie, to nie spełniamy go. Za bardzo się boimy. Żyjemy w świecie złudzeń, obietnic i przekonania, że wszystko da się zastąpić. Że gdzieś czeka nas lepsze życie, lepsza praca, lepszy związek. Nie przywiązujemy się, żyjemy chwilą i nie przejmujemy się zbytnio, kiedy coś idzie nie tak. Bo przecież będą kolejne okazje, kolejni ludzie, kolejne przeżycia. Nasze życie to jedno wielkie „Jest spoko, ale zobaczę, co będzie później”. Nie dbamy o to, co jest, bo żyjemy świadomością, że ten ideał przecież istnieje. Po co więc starać się o coś, co i tak będzie wymienione na lepszy model? Albo dbamy tylko o siebie, o swój rozwój i samorealizację, bo szkoda nam czasu na związki, które i tak się rozpadną. Skoro za rogiem czeka książę na białym koniu, to po co wiązać się z giermkiem? I tak mija kolejny rok. Realizujemy się, spełniamy marzenia, jeździmy po świecie. Ale nie chcemy przyznać sami przed sobą, że nie jesteśmy do końca spełnieni. Bo nie mamy tej osoby, która zna nas na wylot. Której możemy wyżalić się z nieudanego projektu, opowiedzieć o marzeniach, robić wspólne zdjęcia na Manhattanie. Mamy tylko nieudolne namiastki związków, bo dalej wyczekujemy księcia na białym koniu. Nie ma nic złego w chęci sięgania po więcej ani w marzeniach o idealnym życiu. Pytanie tylko, czy jest sens odrzucać wszystko, co daje nam los?

85


86


5 SYGNAŁÓW, ŻE JESTEŚ WYJĄTKOWY TEKST: MICHAEL IVES – MICHAELIVES.PL

Na początku nie wierzysz w siebie. Nie znasz kompletnie czegoś takiego, jak to odczucie tego pojęcia. W miarę rozwoju stajesz się świadomy. W końcu wiesz, że możesz emanować poświatą niczym anioł i nie musisz tego robić. Po drodze widzisz sygnały, które mówią Ci, że jesteś wyjątkowy.

Wyjątkowy jest każdy. Ja to wiem i Ty to wiesz. Nie będziemy się spierać, kto jest bardziej wyjątkowy, bo są równi i równiejsi. Niestety, ale jak bardzo byśmy nie chcieli aby świat dzielił się na lepszych i gorszych, tak z założenia jest on niezwykle dualny w każdym aspekcie swej istoty. Pomysł, że powinna istnieć całkowita równość jest z jednej strony szlachetnym i pięknym założeniem, ale jednocześnie niezwykle niepraktycznym z punktu widzenia samej natury. Spoglądając na tę sytuację z innej strony warto dostrzec jeszcze jedną zależność – każdy jest wyjątkowy na swój sposób. Piekarz, bo dzięki niemu jesz wspaniały chleb. Krawiec, bo dzięki niemu masz piękne ubrania. Reporter, bo dzięki niemu możesz się czegoś dowiedzieć itd.. Każda historia jest niesamowita z samego faktu niepowtarzalności liczby czynników, które ją stworzyły. Wciąż jednak piekarzy jest od groma, krawców zastępują roboty, a reporterem dzisiaj może być każdy kto ma telefon, tak samo jak i blogerem. Oprócz powyższego grona istnieją ludzie, którzy są nietuzinkowi i nikt o nich nie słyszy. Z którymi podczas przebywania czujesz się inaczej. Których albo zrozumiesz poprzez akceptację, bycie podobną jednostką lub odrzucisz z uwagi na brak logiki w całej układance. Jest więc kilka sygnałów, które mogą wskazywać na to, że jesteś jedną z nich.

dzisz sobie w każdej sytuacji. Coraz więcej osób idzie tą drogą, ponieważ mamy Internet. Dawniej tak nie było. Drugą drogą jest bycie przegranym od początku do końca. Dostajesz taką zjebę od życia na samym starcie, że się nie możesz pozbierać. Jesteś zniszczony od początku i w tym tkwi Twoja wyjątkowość, która nigdy nie zabłyśnie, ponieważ nie będziesz w stanie przebić się przez to, co Cię uformowało. Potrzebujesz pomocy innych i dużo czasu, aby móc przekuć to w bunt lub akceptację. Większość osób dawnego pokolenia skazywało się na przegraną już na starcie, ponieważ nie mieli jak dostrzec innej opcji. Nie bez przyczyny wiele sławnych osób i takich, które osiągnęły znaczące sukcesy mieli rzucane kłody pod nogi od losu w formie przez którą dali radę się przebić. „Jedna z pułapek dzieciństwa polega na tym, że nie trzeba rozumieć, by czuć. Kiedy rozum zdolny jest pojąć, co się wydarzyło, rany w sercu są już zbyt głębokie”. Carlos Ruiz Zafón

2. Dostrzegasz więcej, odczuwasz mocniej

Wszyscy zaczynamy od bycia małym. Nieważne co przeszedłeś i nieważne jak sobie z tym poradziłeś. Nikogo to nie obchodzi oprócz Ciebie i kilku innych osób. Reszta o tym nie wie. To smutne i prawdziwe. W miarę dorastania masz dwie drogi, którymi pójdziesz.

Standardem dla ludzi jest pewna oziębłość i spłycone odczuwanie wykreowane przez cywilizację. Kultura zakłada, że ktoś bardzo żywy i emocjonalny może być zagrożeniem. Kiedy zdajesz sobie sprawę z dostrzegania wzorów występujących w naturze całego świata wiesz, że jesteś kimś więcej. Nie czujesz, że to coś złego. Po jakimś czasie nie czujesz się lepszy. Wiesz, że widzisz więcej i chciałbyś pokazać to innym, cieszyć się wspólnie, ale nikogo to nie obchodzi. Cieszysz się więc sam w sobie dla samego faktu radowania się.

Pierwszą drogą jest bunt, który możesz przekuć w rozwój. Szukasz pomocy, aż wreszcie ją znajdujesz. Może od strony trzeciej, a może własnoręcznie wewnątrz siebie. Im więcej wiesz, że zawdzięczasz tylko sobie, tym bardziej ugruntowany jesteś w życiu. Czujesz fundament oraz jesteś świadomy tego, że pora-

Wyjątkowi ludzie mają nieco odmienną neurochemię ciała od reszty osób. Mogą być bardzo wrażliwi na otaczające ich piękno albo bardzo ekstrawertyczni, stosując dziwne zachowania wśród zamkniętego środowiska. Poszukują czegoś poza granicami rozumu. Wiedzą, że to wszystko kiedyś się skończy, dlatego chcą czer-

1. Nie miałeś łatwego dzieciństwa

87


KLAMA

pać jeszcze więcej, dopóki mają na to możliwości, siły i zdrowie. Jednocześnie są wdzięczni i starają się utrzymywać dobrą formę.

robisz i czujesz wewnętrzne skrępowanie. Kiedy robisz coś, czego większość się wstydzi lub boi, wierz mi lub nie – jesteś dla nich wariatem.

Głupiec nie widzi tego samego drzewa, co mędrzec. William Blake

Wariat – człowiek cierpiący na dużą niezależność intelektualną. Ambrose Bierce

3. Masz bogate życie wewnętrzne

5. Masz problem ze związkami

Trzymasz się własnych odczuć i bez względu na innych robisz to, co chcesz robić. Starasz się czerpać jak najwięcej z wszystkiego, co doświadczasz. Wiesz, że im bardziej czujesz przyjemność w bieżącej chwili, tym większy może być ból, gdy przeminie to na zawsze. Pomimo tego, starasz się akceptować rzeczywistość taką, jaka jest. Przyjmować to, co otrzymujesz, ponieważ wszystko zmierza do ekspansji, doświadczania i rozwoju. To niekończąca się spirala sprzężeń zwrotnych.

Jeżeli czujesz już, że jesteś wyjątkowy to prześledź jeszcze swoje relacje. Normalni ludzie mają przeciętne związki. Rodzą się, poznają, pieprzą, rozstają, zdradzają lub są razem i hamują własne pragnienia w imię wartości narzuconych przez innych. Nic jednak nie pokazuje tak bardzo jaki jesteś, jak Twoje relacje z płcią przeciwną. Być może nie jesteś prozaiczny w uczuciowości albo masz nienasyconą potrzebę doznań. Zastanów się nad tym.

War­to, moim zda­niem, na pew­nym eta­pie życia po­kusić się o pełną ak­ceptację fak­tu, że w star­ciu z na­turą prze­mija­nia jesteśmy bez­bron­ ni. A w związku z tym po­win­niśmy każdą se­kundę życia poświęcać na próby ta­kiego za­gos­po­daro­wania wszystkich chwil, aby – pod­ su­mowując życie – nie dojść do wnios­ku, że było ono kom­plet­nie poz­ba­wione sensu. Katarzyna Nosowska

Relacje są jak lustro, w którym widzisz siebie nago. Widzisz każde znamię i rozstęp. Nie ukryjesz niczego. Nawet jeśli tak myślisz to jesteś głupcem. Wszystko wychodzi z nas jak z durszlaków – nie tą dziurą to inną. Oszukiwanie siebie to oszukiwanie drugiej osoby. Będąc z kimś, przyjmujecie siebie takimi, jakimi jesteście i próbujecie pracować razem albo dajecie sobie spokój. Upadki zdarzają się tak często, jak i długie postoje – wszystko ma swoją kolej, ponieważ dąży do jednego – nieuświadomionej miłości.

4. Inni patrzą na Ciebie, jak na wariata Dostrzeganie większej ilości zjawisk i postrzeganie ich w odmienny sposób prowadzi do wykluczenia. Kiedyś za takie rzeczy palono na stosie. W tej chwili mamy trochę więcej wolności, ale dalej jest ona skutecznie tępiona lub po prostu formowana, jak koryto rzeczne dla własnych interesów. Kiedyś pisałem o tym, że lepiej być oszołomem. Ten tekst sprawnie opisuje niniejszy punkt, w którym chodzi o zdrową odmienność.

Jak jesteś wyjątkowy to zobaczysz, że ten przymiotnik odbija się na Twoich relacjach. Niezależnie od tego czy poszukujesz przygodnego seksu czy jesteś w stałym związku. Każdy związek jest domem, do którego klucze znajdują się w rękach mieszkańców. Jeśli zamknie się ich od zewnątrz, dom stanie się więzieniem, a oni więźniami. Éric-Emmanuel Schmitt

Może wyrażasz się, jako artysta albo niekonwencjonalny archeolog. Być może jesteś animatorem i nie ma dla Ciebie żadnej rzeczy, którą •

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA

REKLAMA


JA PUKAM, TY MÓWISZ TEKST: SYLWIA KOLADYŃSKA

Wbrew pozorom dzisiaj nie będzie o dzieciństwie, chociaż ten tekst sprzed kilkunastu lat idealnie nadaje się do opisu problemu. Dzisiaj będzie o tym, że tracimy umiejętność rozmawiania z drugim człowiekiem.

Siedzę w pracy. Na stażu w sumie, więc tym bardziej muszę wykonywać narzucone mi obowiązki. Absolutnie nie mam nic przeciwko, bo w końcu po to przyszłam – żeby się jak najwięcej nauczyć. Jednak krew w moich żyłach natychmiast się mrozi, kiedy słyszę: „Masz na mailu listę redakcji, z którymi musimy się pilnie skontaktować. Najlepiej telefonicznie, bo będzie najszybciej”. Szaleńczo bijące serce, trzęsące się dłonie, uczucie sparaliżowania. Bo jak bardzo nie chciałabym sięgnąć po tę słuchawkę, to czuję, jakby ktoś siłą trzymał moją rękę. Ten ktoś to strach. Strach przed tym, że coś źle powiem. Strach przed tym, że nie będę znała odpowiedzi na jakieś pytanie. Strach nawet przed tym, że się przejęzyczę przy wymawianiu nazwy agencji. Wiem, to głupie. Jednak niechęć do załatwiania spraw przez telefon jest do przeskoczenia. Gorzej, jeśli zaczynamy całkowicie tracić umiejętność rozmawiania z innymi ludźmi. Wiecie, należę do tych osób, które naprawdę dużo mówią. Ale jeszcze więcej czasu poświęcam na analizowanie tego, co mówią inni. Lub tego, czego nie mówią. Obserwuję ludzi i to, jak się zachowują. I coraz bardziej zauważam, że moje pokolenie nie do końca potrafi się komunikować.

Jasne, nie generalizuję, że wszyscy cierpią na tę przypadłość. Jednak chciał nie chciał, coraz więcej osób woli skrobnąć coś na fejsie, niż porozmawiać. Zamiast spotkać się przy kawie czy winie, problemy i rozterki przekazuje się przez telefon. Patrzenie rozmówcy w oczy zaczyna wydawać się niekomfortowe, a przy ewentualnym płaczu nikt nie zobaczy rozmazanego tuszu do rzęs na naszej twarzy. Komunikujemy się zdawkowo. Nie wchodzimy w szczegóły, nie dopytujemy, nie umiemy słuchać dłuższych relacji z minionego weekendu. Łakniemy informacji krótkich, zwartych, niosących jak najwięcej treści w jak najkrótszym czasie. To dlatego tak ogromną rolę odgrywają teraz popularne i powszechne emotikony. Nie zauważyliście, że czasami nie potraficie nazwać danej rzeczy czy emocji podczas rozmowy, kiedy pisząc wrzucacie jeden czy dwa małe obrazki na dokładne opisanie tego, co czujecie? Nie uważam, jakoby język się cofał, wracając do ery piktogramów. Uważam, że na swój sposób ewoluuje i czekam na jego dalszy rozwój. Jest to jednak słowo pisane. Rozmawianie schodzi na dalszy plan. Tracimy umiejętność nie tylko mówienia, ale i słuchania. Ciekawe, że już kilkanaście lat temu, będąc w szkole, woleliśmy zapukać do drzwi pokoju nauczycielskiego, niż załatwiać coś z panią od polskiego. Ciekawi mnie, czy był to ten sam strach, który towarzyszy nam dzisiaj w ważnych momentach, czy oznaka powolnego nadejścia obecnego stanu rzeczy?

89


MĘSKA PRZYJACIÓŁKA – ZARAZA NASZYCH CZASÓW TEKST: MICHAEL IVES – MICHAELIVES.PL

Świat wariuje. Obecna socjalizacja ról płciowych prowadzi do wielu ukrytych dysharmonii, w których z kolei winy upatruje się w stresie, bólach, złym żarciu i innych syfach. Świat oczekuje abyś był męską przyjaciółką swojej kobiety. Eksperci poklaskują, bo nie możesz być chamem i draniem. Nie będziesz wtedy zaakceptowany.

90

Ostatnio przewinęła mi się informacja, jakoby „eksperci” nie stwierdzili problemów rozwojowych u dzieci, które są wychowywane przez pary homoseksualne. Dla mnie to totalna ściema, jak z prowadzeniem badań nad szkodliwością GMO przez miesiąc czasu, podczas gdy wszystko wychodzi po okresie co najmniej 6 miesięcy. Dziecko, które jest wychowywane przez jednego rodzica jest tak samo naznaczone pewnymi skoślawieniami umysłu pod względem części przekonań i zachowań, jak dziecko wychowujące się w rodzinie homoseksualnej czy chociażby heteroseksualnej, w której to z kolei występuje nadużycie alkoholu lub przemoc.

wszystko się popieprzyło i faceci stwierdzili, że nie można dawać kobietom żadnej władzy. Dlatego z matriarchalnego pierdolnika ludzkość przeszła na patriarchalny.

W tej chwili sytuacja wygląda tak, że to kobiety ponownie zaczynają dominować w wielu dziedzinach. Jeśli nie wiesz to podpowiem Ci, że kiedyś kobiety również stały bardzo wysoko w hierarchiach np. w Egipcie. Poza tym, ludy czciły i ceniły kobiecość za tę sferę, dzięki której tworzy się nowe życie. Wiązało się to z rodzeniem dzieci i w związku z tym uważano naturę za matkę. A Ziemię za Gaię. Później

Dawniej role obu płci były jasne i precyzyjne. Od małego płeć określano po tym, jaki narząd rozrodczy był widoczny u człowieka. Później taki chłopczyk albo dziewczynka dostawały odpowiednio samochodziki, żołnierzyki, lalki, domki itd. Jedynym problemem, który należało rozwiązać to uczyć ludzi nie wyszydzać osób, które były z nie własnej winy bardziej kobiece lub męskie. Ale coś poszło nie tak.

Męskość i kobiecość To dwie przeciwstawne cechy, które wzajemnie się uzupełniają. Czy kobieta, która ma mięśnie niczym Burneika jest seksowna? Odpowiedź jest prosta – za chuja nie! Czy mężczyzna w rurkach jest pociągający? Nie każ mi odpowiadać na to pytanie.


Zamiast uczyć dzieci w szkołach zdrowej tolerancji, inteligencji emocjonalnej i poprawnych wartości dalej inwestowano w system, który trwa po dzisiejszy dzień. Coraz większy głos zyskiwała moda na eliminowanie różnic płci. Z taką tendencją po prostu możesz mieć kutasa, ale gdy sobie go usuniesz to nagle stajesz się kobietą. Obecnie w niektórych krajach możesz sobie wybrać trzecią płeć, ale w pozostałych nadal będziesz wyszydzany. Z jednej strony mamy wielką rewolucję, w której kobiety mogą być w pełni sobą lub pracować w typowo męskich zawodach, mogą stać się mężczyzną, a z drugiej zaś wciąż istnieją na świecie miejsca, w których kultura wygląda zupełnie inaczej – tam kobiety są nadal kamieniowane. Zadziwiające jest również to, że wiele osób uważających się za wyjątkowo otwarte i tolerancyjne wykazuje znaczący hejt na każdą nietaktowność czy chociażby afirmowanie tradycyjności. Ktoś może mieć bardziej konserwatywne poglądy i wcale się nimi nie afiszować, ale w chwili podzielenia się nimi jest przez taką osobę automatycznie kategoryzowany i wyśmiewany.

Masz być miękką fają Dzisiaj nie możesz być wojownikiem. Masz być tolerancyjny do granic możliwości. Jako facet powinieneś być pacyfistą pomimo tego, że jest to sprzeczne z Twoją naturą. Musisz być empatyczny, niczym kobieta i jeżeli jesteś w związku to Twoim obowiązkiem jest się wczuwać całkowicie w potrzeby kobiety. Masz naprawdę ją rozumieć. Masz stać się jej męską przyjaciółką. Kuriozalne podejście do wychowania promuje kolejne niesamowite rzeczy – nadmierną: uczuciowość, otwartość, zdolność do dialogu na każdy temat, niekończącą się dyspozycyjność. To wszystko powinno być okrojone wrażliwością i subtelnością, którą znają tylko kobiety. Masz się kurwa jej nauczyć, bo inaczej pozostaniesz tylko chamem i prostakiem. Jako męska przyjaciółka powinieneś spełniać kobiece zachcianki i czerpać z tego satysfakcję. Masz ją bzykać, kiedy ona tego potrzebuje. Jeżeli nie dajesz rady to kup sobie viagrę – przemysł farmaceutyczny czeka z otwartymi ramionami. Przenigdy nie może Ci się ona znudzić. Powinieneś mieć hajsu, jak lodu i bzykać ją niczym łysy z Brazzers, po czym przytulać niczym DiCaprio w pamiętnej scenie Titanica. I tak za każdym razem, aż to kobieta będzie spełniona. Jeżeli masz większe wymagania niż ona – powinieneś się powściągnąć, bo grzeszysz. Przenigdy nie powinieneś sobie zwalić. Masturbacja to zdrada. Masturbując się dla przyjemności i odreagowania zachowujesz się, jakbyś poszedł do łóżka z inną kobietą. Twoja nielojalność jest godna kary i wytknięcia palcem. Nawet nie próbuj włączać pornola. Pornol to zdrada Twojej kobiety, nawet jeżeli ową drugą połówką jest tylko Twoja ręka i wyobraźnia.

Zerżnij mnie, a potem przytul Problem z tym wszystkim jest jeden. Facet wychowywany w tak spaczonym świecie przez media lub po prostu w rodzinie z problemami nie stanie się z dnia na dzień (jeżeli w ogóle) mężczyzną, którego pożądają

kobiety. Co więcej, na świecie odbywa się w tej chwili ogromna gra pozorów. Jeżeli dzisiaj dasz chłopczykowi do zabawy żołnierzyki lub atrapy broni to możesz zostać posądzony o kreowanie w nim agresywnego zachowania. To jest już taka sama schiza, jak mycie rąk po każdym dotknięciu jakiejkolwiek rzeczy. A jak może wiesz – im ktoś bardziej czysty, tym bardziej narażony na zachorowanie. Organizm musi mieć kontakt z pewną dawką syfu, żeby się na niego uodpornić i tym samym wzmocnić. Nie warto popadać w żadną skrajność. Poza tym, dzisiaj kobiety coraz śmielej wypowiadają się o swoich potrzebach. Powiedzmy, że pewna dziewczyna powie Ci w łóżku, że chce być Twoją dziwką, oczekując w domyśle, że ją przytulisz po tym, jak już się na nią spuścisz. A szczególności po tym, jak zafundujesz jej orgazm. A co z facetami? Z nami nadal coś jest nie w porządku. Mało który potrafi przyznać się, że czasem sobie zwali. A przecież wszyscy walimy na potęgę. Starsze pokolenie się zdegenerowało, więc trzeba było wykreować nowe, bardziej posłuszne. Chciano zapobiec nieszczęściom, ale buduje się kolejne. Może nawet i większe.

Wnioski z tego bajzlu Harmonia i jedność to jedno. Dysfunkcja to drugie. Ludzie zatracają się w skrajnościach, próbując się w nich nie zatracić. Kiedy starają się zrobić dobrze, tylko pogarszają. Próbując zakleić jedną dziurę, nie zauważają, że kran nadal jest odkręcony. Kobieta w związku potrzebuje prawdziwego mężczyzny. Zawsze go testuje i chce uzyskać nad nim przewagę. Dąży do władzy. Kiedy w końcu ją dostaje, okazuje się że przegrywa i ona, i on. Przegrywa związek. Męska przyjaciółka nie jest pociągająca i żadna kobieta nie odczuje pożądania do takiego mężczyzny. Facet, który poddaje się kobiecie jest jak drużyna, która prowadzi w meczu, ale odpuszcza sobie z tego tytułu skupienie i w ostateczności zostaje pokonana. Mainstream media winią chemię, stres, zmęczenie, nadmierną ekspozycję seksualną itp., jako czynniki, które do tego doprowadzają. Poniekąd jest to prawda, ale dlaczego w takim razie są jeszcze mężczyźni, na których to tak znacząco nie wpływa? Kiedy Ty stajesz się męską przyjaciółką swojej kobiety, ona zaczyna bardziej interesować się innymi facetami, wykazującymi pierwotne, męskie cechy. Nagle inni osobnicy zdają się być bardziej atrakcyjni niż aktualny partner. Nagle kobieta nie chce byś był tolerancyjny tylko przypierdolił z pięści. Zamiast zamawiać fachowca, mógłbyś sam coś naprawić, za co dostałbyś loda z połykiem, bo by ją to cholernie podnieciło. A kiedy ona by się rozkleiła to fajnie jakbyś objął ją swoimi ramionami, pogłaskał po głowie i powiedział, że wszystko będzie dobrze zamiast siadać i rozklejać się razem z nią. Nie wiem czemu, ale wina zawsze spada na biednego faceta, który chciał dobrze, a przez to został obwiniony za brak bycia pociągającym dla swojej kobiety. Podobno biednemu to zawsze wiatr z piaskiem w oczy, chuj w dupę, nóż w serce i chleb masłem do ziemi.

91


92


PAWEŁ TKACZYK ROZMAWIAŁ: MIŁOSZ JAROSIEWICZ, ZDJĘCIA: ALEKSANDRA ANZEL

Prelegent w koszulce z Batmanem. Autor dwóch bestsellerowych książek: „Zakamarki marki” oraz „Grywalizacja”. Założyciel wrocławskiej agencji MIDEA. Wierzy, że dobra marka to świetnie opowiedziana historia. Paweł Tkaczyk, bo o nim mowa, w dzisiejszym wywiadzie opowie m.in. dlaczego czasami nie potrafimy dotrzeć do potencjalnych odbiorców, co się składa na dobry employer branding, na co należy uważać rozwijając startup, a także zdradzi parę słów na temat jego trzeciej już, powstającej właśnie książki.

Wśród polskich firm kojarzymy konkretne osoby je reprezentujące m.in. Michała Sadowskiego z Brand24, Michała Góreckiego z Koszulkowo.com, czy Marcina Gruszkę z Play. Czy uważasz, że promowanie brandu przez konkretną osobę powinno być częściej stosowanym zabiegiem? Co nas przed tym powstrzymuje, lub na co powinniśmy uważać? Promowanie marki przez konkretną osobę pochodzącą z wewnątrz firmy bardzo mocno zależy od branży i strategii przyjętej przez jej właścicieli. Jeśli jesteś prawnikiem, fotografem czy innego rodzaju freelancerem, promowanie siebie jako eksperta w danej dziedzinie i budowanie na tym siły firmy jest dobrym rozwiązaniem. Ma jednak wady. Po pierwsze, powstaje problem skali. Doba takiego człowieka-instytucji ma 24 godziny i jeśli zdarzy mu się więcej klientów niż będzie w stanie obsłużyć, musi delegować tę obsługę na pracowników. A pracownicy, którzy przychodzą do słynnego fryzjera Pierre’a będą mniej zadowoleni jeśli obsłuży ich uczeń. Drugi problem to osobisty zakres kompetencji takiego reprezentanta. Jeśli firma zajmie się inną działalnością (na przykład oprócz fotografii ślubnej zacznę też tworzyć projekty graficzne), ciężej udowodnić swoją przydatność. Można oczywiście budować siłę marki na kompetencji pracownika, ale wtedy nie ma gwarancji, że pracownik ten zostanie z Tobą na dłużej – mieliśmy tego przykład gdy jedna z instytucji doradztwa

To wszystko zatem rzeczy, które powstrzymują większą ilość firm przed zainwestowaniem w połączenie marki osobistej i marki produktu czy usługi. Czy powinniśmy robić tego więcej? Na pewno powinniśmy robić to bardziej świadomie.

w pakiecie dostanę…). Często traktuję moją pracę nie jak dawanie ludziom nowych pomysłów, ale jak porządkowanie tego, o czym sami myślą dzień i noc. Bardzo pomagają w tym struktury czy narzędzia – archetypy marki, schematy procesów decyzyjnych. Ludzie szukają porządku w chaosie wszystkiego, co chcą zrobić we własnej firmie. Jeśli ktoś pomoże im ułożyć plan i pokaże, co należy mierzyć żeby stwierdzić, czy zbliżamy się do celu, będą zadowoleni.

Sam jeździsz po całej Polsce i sporą część czasu poświęcasz na prelekcje – jakich odpowiedzi szukają ludzie w 2015 roku w kontekście budowania marki własnej firmy? Może Cię to zdziwić, ale… zawsze tych samych. To jest coś, czego nauczyły mnie lata doradzania innym: ludzie mają świetne pomysły na produkt czy usługę, bo są np. specjalistami od pieczenia ciast czy organizacji wesel. Bardzo rzadko jednak mają pojęcie, jak opowiedzieć o tych rzeczach w taki sposób, aby dotarło to do potencjalnych odbiorców i przekonało ich, że produkt czy usługa są warte ich czasu. Wpadamy w coś, co nazywa się „klątwą wiedzy” – producent skupia się na nieznaczących detalach dotyczących usługi (na przykład mówi, jakim sprzętem robi zdjęcia) a pomija informacje podstawowe z punktu widzenia odbiorcy (jak będę się czuł oglądając te zdjęcia, ile ich

Od lat prowadzisz agencję MIDEA – jak Twój personal branding przełożył się na samą działalność firmy? MIDEA nigdy nie była tylko moim tworem. To prawda, że „świecę twarzą” na konferencjach i przyciągam w ten sposób nowych klientów, taką przyjęliśmy strategię promocji. Nie reklamujemy się w sposób standardowy tylko pokazujemy klientom, co można zrobić lepiej w ich strategii marki. To moja rola. Jednocześnie od zawsze MIDEA jest genialnym zespołem bardzo zdolnych ludzi, którzy… różnią się ode mnie i to stanowi o naszej sile. Paweł, nasz projektant, potrafi ująć wizualnie wszystkie aspekty marki – nasze logotypy pochodzą praktycznie wyłącznie spod jego ręki. Magda, główny strateg, pilnuje nie tylko jakości pomysłów ale także ich wykonalności (świetnie się tu uzupełniamy, ja mam tendencję do bycia hurraoptymistą). A na przykład Marta jest

finansowego stworzyła dużą kampanię, w której promowała nazwisko jednego ze swoich doradców. Problem w tym, że… człowiek niedługo potem przeszedł do konkurencji.

93


Aniołem Stróżem (to jej oficjalne stanowisko) – dba o to, by żaden mail nie pozostał bez odpowiedzi. Możesz nie wierzyć, ale to jest najważniejszy element budowania marki usługowej. Co z tego, że masz genialną markę osobistą kiedy ludzie nie mogą się doczekać na odpowiedź na maila? W trakcie przeglądania tego wywiadu zajrzałem na Waszą stronę internetową. Nie zdążyłbym nawet wysłać maila, bo po paru sekundach wyskoczyło mi okienko, w którym Wasz anioł stróż zapytał czy może w czymś pomóc. Dzwoniąc pewnie nie doczekamy się nawet drugiego sygnału... Ta konsekwencja w Waszym przypadku na pewno buduje wiarygodność, warto brać z tego przykład. A osobiście, z czego w ostatnim roku pracy zawodowej jesteś szczególnie zadowolony? Jest kilka rzeczy. Przede wszystkim miasta i uczelnie zaczęły się interesować tym, w jaki sposób profesjonalnie zbudować swoją markę. I przez „profesjonalnie” rozumiem tu coś więcej, niż zaprojektowanie logo i hasła promocyjnego. Uniwersytety i uczelnie inwestują w rozpracowanie rytuałów młodych tak, by dotrzeć do nich w najbardziej odpowiedni sposób. Wśród samej kadry zmienia się też sposób myślenia o edukacji. Bo „szkoła jako ścieżka do zdobycia pracy” zaczyna być mało interesująca dla coraz większej rzeszy ludzi. Jestem bardzo zadowolony, że mogę im w tym pomóc. Mam też świetnych klientów, którzy pokazują, że budowanie marki zrobione dobrze daje niesamowite rezultaty. LAMBO to szkoła jazdy w Ełku, która w ciągu roku zdobyła 70% tamtejszego rynku. Właściciel robi genialną robotę, natomiast w kwestiach promocji umawia się ze mną raz na dwa tygodnie na zdalną godzinę konsultacji. Okazuje się, że to wystarcza. Pochwalę Ci się jeszcze jednym klientem. Objectivity to firma programistyczna z Wrocławia, która w ostatnim roku rosła w zastraszającym tempie. Zrobiliśmy dla nich strategię employer brandingową oraz przeszkoliliśmy ich zespół w jej wdrożeniu. Pod koniec marca Objectivity zdobyło trzecie miejsce w konkursie Great Place To Work – stając na podium z takimi gigantami jak Microsoft i Cisco! Ta nagroda jest

94

szczególna, bo to sami pracownicy danej branży głosują na świetne miejsce do pracy. Dla mnie z kolei jest ważna, bo employer branding jest u nas stosunkowo mało znany i rzadko stosowany. A tu widać, jak świetnie działa dobra strategia EB. Rozwińmy trochę temat employer brandingu. Ostatnio trafiłem na dyskusję, w której pracodawcy skarżą się na brak kompetentnych osób do pracy. Pojawiło się pytanie – skoro z licznych ogłoszeń zawieranych jest mało umów, w czym tkwi problem, co można zrobić lepiej? Może zdradzisz któryś z elementów tworzonej przez Ciebie wtedy strategii? Na dobry employer branding składa się kilka ważnych elementów. Przede wszystkim należy zacząć od wewnątrz – pracodawcy bardzo często nie zdają sobie sprawy, dlaczego ludzie wybrali akurat ich firmę. Co jest mocną stroną, co pojawia się w rozmowach między pracownikami a potencjalnymi pracownikami. Zdarza się, że pracodawca reklamuje jedno a pracownicy w rozmowach w knajpach mówią zupełnie coś innego. Ujednolicenie tej komunikacji to ważny pierwszy krok. Zwłaszcza, że zmusza firmę do rozwiązania ewentualnych problemów, które się w takich rozmowach wewnętrznych pojawiają. Dopiero wtedy można wyjść z komunikacją na zewnątrz. Kolejna sprawa to zdefiniowanie kanałów komunikacji zewnętrznej i rozpoczęcie od… ich osłuchiwania. Firmy bardzo często wymyślają sobie, że założą konta na Facebooku, zaczną prowadzić blog… Tymczasem ich potencjalnych klientów albo nie ma na kanale, albo tematyka nie jest dla nich interesująca. No i para idzie w gwizdek. Nie należy także zapominać, że employer branding to nie tylko merytoryka, także emocje. Jakiś czas temu firma zatrudniająca programistów w USA pokazała, jak można robić to dobrze. Programiści często robią niesamowite rzeczy, ale mają problem z wytłumaczeniem ich pracy zewnętrznemu światu. Na tydzień przed Świętem Dziękczynienia (w USA to jeden z długich weekendów, w którym tradycyjnie rodziny spotykają się – nawet jeśli na co dzień mieszkają daleko od siebie – na kolacji) firma rozdała swoim pracownikom kartki z ich opisem obowiązków, ale napisanym w tak niesamowity sposób, że można było ich używać jako tekstów na podryw.

A na pewno zaimponowały mamie czy ciotce przy stole kiedy pytały „Co Ty synku tak właściwie robisz w tej firmie?”. Programiści poczuli się bardzo docenieni – mały gest, a znaczy bardzo wiele. Była mowa o profesjonalnym budowaniu marki przez miasta i uczelnie. Identyfikację wizualną faktycznie możemy stworzyć wybierając spośród ogromnej ilości agencji czy freelancerów. Mówisz, że ma to być coś więcej, niż logo i hasło, ale mimo tego, duża część powstających i istniejących firm na tym właśnie się opiera. Powinniśmy poświęcić więcej uwagi na badania i zbieranie oraz analizę danych przed takim procesem? Myślę, że to bardzo mocno zależy od firmy. Smutna prawda jest taka, że w przypadku uczelni czy miasta logo… nie ma znaczenia. Pomyśl: przyszło Ci kiedyś do głowy powiedzieć „Ech, Szczecin ma tak nędzne logo, że nie pojadę do niego”? Marka miasta charakteryzuje się tzw. głębią, to zespół doświadczeń i każde z nich jest dużo bardziej intensywne niż odbieranie logo. Hasło? Jeśli jest ogólne i nic nie znaczy jak „Daj się skusić… (wstaw tu nazwę dowolnego miasta)” albo „[dowolne miasto] tu się wraca” oczywiście może funkcjonować, ale znowu: nie ma znaczenia. Jak zatem to robić? Oczywiście, że analiza i badania, ale także odpowiednie podejście. Miasto czy uczelnia wcale nie musi mieć jednego hasła. Świetnym przykładem jest kampania „Łódź pozdrawia” – to bardziej szablon hasła (czy raczej: haseł), które można dostosować do każdego aspektu wspomnianej wyżej głębi. A co z firmami? Powiedziałeś, że wiele z nich opiera się na logo i sloganie. To nie jest problem jeśli firma zajmuje się jedną, dobrze określoną rzeczą i slogan to podkreśla. „Fryzjer gwiazd” jest właściwie kompletnym opisem jakiegoś pomysłu na biznes. Jeśli większość ludzi wchodzi w kontakt z marką właśnie przez logo i slogan – to w porządku. Choć firma nie powinna się tam zatrzymywać. Projektowanie marki, nawet tej najmniejszej, to projektowanie doświadczenia. Powitanie klienta, materiały z którymi wychodzi, komunikat po zapisie na newsletter – to wszystko komunikacja marki, której nie powinno się zostawiać przypadkowi.


Coraz częściej polskie marki odnoszą sukces na globalnym rynku, przykładem może być ostatnia premiera najnowszej produkcji firmy CD Projekt „Wiedźmin 3: Dziki gon”. Jak wypadamy na tle marek zagranicznych w opowiadaniu historii? Nie mamy się czego wstydzić. Tworzymy świetne kampanie, które z powodzeniem mogą konkurować na globalnym rynku. Zobacz świetną „Kochasz? Powiedz stop wariatom drogowym” od PZU czy świetne opowieści w reklamach HBO (tworzonych tu, na miejscu). Albo kampanie społeczne w rodzaju „Smutnego autobusu” – to rzeczy, które są naprawdę uniwersalnie dobre. „Wiedźmin” jest świetnym produktem, historią samą w sobie – on broni się sam. I widać to po wynikach sprzedaży. Mówisz, że dobra marka to wstęp do interesującej rozmowy. Czy polskie marki potrafią już prowadzić dialog ze swoimi odbiorcami? Tak, mnóstwo marek robi to bardzo dobrze. Przykładem niech będzie Orange – oni rozumieją, że ludzie niekoniecznie chcą „przyjaźnić się” z markami na Facebooku, raczej chcą załatwić jakieś sprawy. Dlatego ich fanpage to przede wszystkim super sprawny zespół do obsługi klienta, dopiero potem system do tworzenia i promowania treści. Co nie znaczy, że zaniedbują ten aspekt – współpracują z blogerami, twórcami treści internetowych, promują nowe idee, produkty… Dla mnie to idealny przykład równowagi. Faktycznie rzadko się zdarza, żeby ktoś się zwierzał ze szczególnej sympatii do marki bezinteresownie, ale właśnie będąc zadowolonym z produktu czy usługi... Przejdźmy jeszcze na chwilę do tematu powstających firm. Jakie są najczęściej popełniane błędy przez założycieli startupów? Co sprawia, że niektóre marki odnoszą sukces, inne upadają? Jaki wpływ ma na to sam produkt, na ile to co tworzą wokół? Po pierwsze, upadanie startupów to normalny stan – osiem na dziesięć tak kończy, więc nie powinniśmy się temu dziwić. Mało tego, powinniśmy traktować upadek jako stan oczekiwany a sukces jako przyjemną anomalię. W konsekwencji uczyć się powinniśmy bardziej od tych, którzy upadli – co

im się udało a co można było zrobić lepiej. Bo właściwie każdy przedsiębiorca powie Ci, że zreplikowanie wszystkiego, co robił startup, który odniósł sukces… nie gwarantuje powtórzenia tego sukcesu. Bardzo ciężko uczyć się na anomaliach. To tak, jakbyś zapytał młodego geniusza, jaki jest jego sekret sukcesu. Oczywiście, że powie Ci, że trzeba ciężko pracować i wstawać o 6 rano, ale jeśli Ty będziesz ciężko pracować i wstawać o 6, niekoniecznie zrobisz doktorat w wieku 19 lat. W przypadku założycieli startupów (absolutnie wszystkich) ich zaletą jest hurraoptymizm. Właśnie ta rzecz, która sprawia, że większość z nich upadnie jest ich największą przewagą – bo „dojrzałym” przedsiębiorstwom z rzetelnie opracowanymi wskaźnikami ekonomicznymi wychodzi, że nie ma szans brać się za ten czy inny biznes. Więc się nie biorą. Tymczasem okazuje się, że niekiedy się udaje. Jednak ten sam hurraoptymizm staje się obciążeniem kiedy startup zaczyna rosnąć – wtedy podejmowanie zbyt wielkiego ryzyka może położyć dobrze prosperujące już przedsiębiorstwo. To jest czas by oddać władzę komuś, kto stoi na ziemi mocniej niż założyciel w różowych okularach. I to jest błąd, który dostrzegam najczęściej. Istnieje coś takiego jak style zarządzania, powiązane bardzo mocno z osobowością założyciela. W startupach mamy potężną nadreprezentację ludzi, których stylem jest „Wizja”, ale w pewnym momencie, kiedy biznes zaczyna iść dobrze, wizja zaczyna przeszkadzać. Uchwycenie tego momentu, oddanie władzy lub otoczenie się ludźmi, którzy są zorientowani na innych i na kontrolę jest sekretem sukcesu startupu. Za jeden przykład startupu możemy podać portal TOKEO, w którym występujesz jako jeden z ekspertów, niedługo odbędzie się też organizowany przez Ciebie warsztat. Jak widzisz przeniesienie rynku nauczania do online w takiej formie? Ma to swoje zalety i wady. Zaletą jest niewątpliwie oszczędność czasu i możliwość szybkiego skalowania. Jak zauważyłeś, dużo podróżuję – konsultacje zdalne to jakieś 30% mojej pracy, bo dzięki temu mogę pracować właściwie z każdego miejsca, w którym jest internet. TOKEO zdejmuje dodatkowo ze mnie obowiązki planowania i rozliczania,

ludzie się zapisują, rezerwują termin i możemy się skupić na rzeczach najważniejszych: doradztwie. Wadą jest – szczególnie przy większych grupach – mniejsza interakcja. O ile konsultacja jeden na jeden ma bardzo wiele wspólnego ze spotkaniem na żywo, o tyle webinar, w którym uczestniczy 150 osób prowadzi się gorzej – nie widzę widowni, nie widzę ich reakcji… Ale mogę go zorganizować w dowolnej chwili i 150 osób nie musi ruszać się z domu by wymieniać się pomysłami, zadawać pytania. Zatem widzę w zdalnych spotkaniach bardzo dobre uzupełnienie tego, czym się zajmuję. W social mediach tkwi olbrzymi potencjał reklamowy. Sam trafiłem na wspomniany wyżej warsztat poprzez Facebooka. Jeszcze w 2010 roku w jednym z wywiadów wspomniałeś jednak, że social media to u nas nadal margines mówiąc „Tak samo Facebook, może i ma kilka milionów użytkowników, ale część w ogóle go nie rozumie, a jeszcze inna część ignoruje reklamy.” Musimy chyba przyznać, że mocno się to zmieniło? Pod względem liczby użytkowników: sporo. Według Megapanelu Facebook dociera do 80% polskich internautów, ustępuje pod tym względem jedynie Google. Można powiedzieć, że jest „obowiązkowym elementem” polskiego internetu. Jednak jeśli chodzi o wskaźniki zaangażowania, Snapchat radzi sobie dużo lepiej. Także portale zaczynają uczyć się współistnienia w świecie Google’a i Facebooka, największe z nich (Onet i Wirtualna Polska) zyskują użytkowników w momencie, kiedy Facebook zalicza spadki – lekkie, ale zawsze. Natomiast podstawową różnicą jest YouTube, który w zasięgach dziś jest zaraz za Facebookiem a przed portalami. To jest coś, co w 2010 roku nie miało miejsca. Natomiast jeśli chodzi o światowe trendy, większość interakcji generujących największe zaangażowanie odbywa się poza Megapanelem i jego badaniami. Nowymi sieciami społecznościowymi są… komunikatory. WhatsApp, Messenger (oba należące do Facebooka), Snapchat, Viber i inni. To jest miejsce, gdzie młodzi ludzie spędzają czas, któremu poświęcają uwagę. Warto się temu trendowi przyglądać. Pod koniec 2013 roku sporo się mówiło o odrzuceniu przez założycieli Snapchata

95


oferty przejęcia przez Facebooka za zawrotną wtedy kwotę 3 miliardów dolarów. W tym roku mówi się już o wycenie przekraczającej pięciokrotność tej sumy. Aplikacja ta szybko zdobyła ogromną popularność, szczególnie wśród najmłodszych odbiorców. Znasz przykłady dobrego wykorzystania tego narzędzia na naszym rynku? Nie, firmy dopiero uczą się tego kanału komunikacji. Najlepiej jednak jeszcze radzą sobie z nim pojedyncze osoby, blogerzy – zwłaszcza ci, których odbiorcami są właśnie najmłodsi. Maffashion, Karol Paciorek, Jessica Mercedes tworzą angażujące treści, których przedstawiciele starszego pokolenia mogą nie rozumieć. Michał Brański na Facebooku określił ostatnio Snapchata Maffashion jako jeden z najbardziej angażujących reality show ostatniego czasu. I ja się z nim zgadzam. Plus trzeba sobie uświadomić, że Snapchat sprzedaje. Kiedy Julia pokazała pewnego dnia sklep z kosmetykami, w którym się zaopatruje, jej fanki ruszyły szturmem. To siła, którą trzeba doceniać. Znowu cofniemy się nieco w czasie. W 2011 roku po Game Industry Trends w wywiadzie z Jakubem Prószyńskim, znanym jako Pijaru Koksu, powiedziałeś, że mamy kryzys zaangażowania i rozwiązaniem jest grywalizacja. Jak widzisz to po niemal czterech latach? Nadal produkujemy bardzo dużo treści i przyciągnięcie uwagi klienta do kawałka tej treści jest sztuką. Grywalizacja jest dobrym rozwiązaniem „pierwszego kontaktu” – pozwala wytrącić człowieka z jego rutyny (jak codzienne odpalanie Facebooka po to, żeby dowiedzieć się, co się dzieje w świecie) i skłonić go do spróbowania czegoś nowego. Należy jednak pamiętać, że na dłuższą metę potrzebujemy jeszcze naprawdę interesującej treści, żeby tę uwagę utrzymać. I przez „interesującą” rozumiem nie tyle obiektywnie interesującą (bo o taką czasem ciężko w firmowej rzeczywistości), ale umiejętnie, w zajmujący sposób opowiedzianą. Dlatego moim zdaniem storytelling jest naturalnym przedłużeniem grywalizacji w działaniach marketingowych. „Przyjdź dla frajdy, pozostań dla opowieści” to bardzo dobra strategia, którą testujemy na sobie i dzielimy się z klientami. Statystyki pokazują, że działa.

96

Twoja najnowsza książka „Narratologia” skupia się właśnie na opowieściach. Z zapowiedzi wynika, że dowiemy się z niej, skąd opowieści się wzięły, czemu służą oraz kiedy działają najlepiej. Już na koniec, zdradzisz czytelnikom coś więcej na ten temat? „Narratologia” ukaże się – mam nadzieję – do końca tego roku. To książka, która wiele ze mną wycierpiała, dwie wersje wylądowały w koszu zanim byłem ostatecznie zadowolony z wyniku. Mówiąc najogólniej: jest o tym, że opowieści są tym, co czyni nas ludźmi. Nie sama mowa, komunikacja, nie emocje czy empatia, ale te wszystkie rzeczy razem sprawiają, że jesteśmy w stanie łączyć się wokół wspólnego celu i pracować na niego. Co ważniejsze, ten cel może być całkowicie wyimaginowanym konceptem opartym na

wierze – jak choćby… pieniądze. Zobacz, wartość banknotu stuzłotowego bierze się nie z wartości surowców potrzebnych do jego stworzenia, ale z umowy społecznej, zgody co do wyimaginowanego konceptu. Opowieści sprawiają, że przeżywamy – nawet fizycznie – są w stanie skłonić nas do łez, dać nam gęsią skórkę czy (jak w przypadku słynnego programu radiowego o inwazji Marsjan) do panicznej ucieczki. Opowieści dają władzę, widziałem ostatnio artykuł o „polityce robionej jak show” – to prawda, niektórzy politycy nauczyli się po prostu sprzedawać swoją wizję lepiej niż inni. Twierdzę, że można się tego albo nauczyć, albo dowiedzieć się, jak się bronić, zacząć dostrzegać efekty manipulacji za pomocą opowieści. I o tym właśnie będzie „Narratologia”.


PARK MASZYN TEKST: JAKUB SZUŁA / MARCIN POLASIK / SZYMON KOZŁOWSKI

97


MECREDES CLS 350 BLEUTEC Siadając do recenzji CLS-a, mam duży kłopot. Dla mnie samochód doskonały – z bajerami, o których nawet nie miałem zielonego pojęcia. Przygoda z tym autem była dla mnie jak wyprawa na Marsa statkiem kosmicznym. Dlatego mam problem, bo jak zwykły śmiertelnik, pewnie jeszcze przez długi czas nieposiadający „luźnych” 500 tysięcy na zakup takiego cacka, ma nie wpaść w zachwyt i racjonalnie opisać ten wehikuł? Cóż, spróbujmy.

CLS jest pionierem w swojej klasie; stanowi swoistą mieszankę dostojeństwa limuzyny i drapieżności sportowego Coupe. Wersja, którą testowaliśmy, wyposażona jest w 3-litrowy silnik wysokoprężny V6 BLUETEC, generujący 253KM z momentem obrotowym 62 0Nm, dostępnym już od 1600 obrotów/min. Mercedes potrzebuje 6,2 sekundy, aby rozpędzić się do 100km/h; dalej wydaje się być już tylko lepiej i jeszcze szybciej, dopiero powyżej 220 km/h samochód zaczyna mieć problem z dynamicznym przyspieszeniem. CLS dosłownie płynie po drodze, zawieszenie pneumatyczne świetnie się spisuje, a napęd na cztery koła sprawia, że pokonywanie zakrętów nawet przy dużych prędkościach jest bezpieczne i bardzo przyjemne. Jeśli rzeczywiście chcemy poszaleć, Mercedes umożliwił nam dostosowanie

98

zarówno zawieszenia, jak i skrzyni do trybu SPORT. A propos skrzyni – mamy tutaj 7-biegową skrzynię automatyczną, która dobrze się spisuje i jest odpowiednio zestrojona z silnikiem, ale po przygodzie ze skrzynią DSG, testowaną w LEONie, wypada średnio. Jest mniej elastyczna i czasem trochę zamula, natomiast uznałbym to bardziej jako zaletę DSG niż jakąkolwiek wadę czy niedociągnięcie ze strony inżynierów Mercedesa. CLS nie jest może super ekonomicznym autem, ale spalanie na poziomie 10-12 litrów na sto kilometrów, jak na taką frajdę z jazdy, jest według mnie bardzo przyzwoitym wynikiem. Wizualnie CLS jest po prostu piękny; idealnie łączy sportowy pazur z wielką klasą i prestiżem, a zawdzięcza to niedawnemu faceliftingowi oraz pakietowi zderzaków desygnowanych znakiem AMG. Świetne


wrażenie robią również nowatorskie reflektory MULTIBEAM LED, z których każdy zawiera 24 moduły świetlne, oddzielnie sterowane przez sprzężoną z kamerami elektronikę tak, aby jak najlepiej dopasować moc i położenie świateł do aktualnej sytuacji na drodze. Przejdźmy do wnętrza. Gdy otwieramy drzwi z szybami pozbawionymi ramek, przenosimy się do wnętrza utrzymanego w kremowo-czekoladowej tonacji. Natychmiast otocza nas aura luksusu: miękka skóra, wysmakowane stylistycznie detale, na przykład oryginalne boczne głośniczki systemu multimedialnego sygnowanego przez audiofilską markę Bang & Olufsen. O pięknie jego wnętrza i możliwościach można by napisać dość pokaźną rozprawę, w końcu – jak na statek kosmiczny przystało – mamy tutaj mnóstwo przycisków oraz duży i czytelny wolnostojący ekran sterowany pokrętłem sys-

temu Comand. Zasiadając z przodu CLS-a, warto zwrócić uwagę na fotele: niezwykle wygodne, podgrzewane i wentylowane, z regulacją wielkości powierzchni siedzisk, podparcia kręgosłupa, wyprofilowania oparć; z bocznymi komorami napełnianymi powietrzem na zakrętach w celu lepszego podtrzymania ciała kierowcy i pasażera, z czterema trybami masażu – Relaxing, Activating, Classic, Motivating – są przykładem luksusu i niewiarygodnej wygody. Z tyłu również jest bardzo komfortowo, pod warunkiem, że nie mierzymy więcej niż 180 cm, ponieważ nisko poprowadzona linia dachu ogranicza miejsce w okolicach głowy pasażera. Bagażnik może nie jest duży i szczególnie funkcjonalny, ale 520 litrów wystarczy, żeby wrzucić walizkę i udać się w jakże przyjemną podróż! Życzę Wam, abyście wszyscy mieli okazję przejechać się Mercedesem CLS; własnym czy nie, ale naprawdę warto i na pewno jest to niezapomniana przygoda.

CITROEN DS3 Citreon DS3 to idealne połączenie wdzięku, szyku i klasy. Zastąpił on model C2; to pierwszy z nowej serii aut francuskiej marki oznaczonych symbolem DS (skrót od „Different Spirit”, czyli „Inny Duch”).

Już od pierwszego kilometra zaczął mnie do siebie przekonywać, a było to nie lada wyzwanie, gdyż jestem koneserem większych aut. W testowanym modelu miałem do dyspozycji czterocylindrowy silnik o pojemności 1600 cm3 przy generowanej mocy 120KM i muszę przyznać, że jest to idealna jednostka do tego modelu – dynamiczna, a zarazem ekonomiczna. Na uwagę zasługuje również 5-biegowa, manualna skrzynia biegów, która pracowała bez zarzutów, biegi wchodziły płynnie z lekkim oporem. Autem podróżowało się

przyjemnie i komfortowo, samochód idealnie pokonywał zakręty, jednakże nie ma co się oszukiwać, że ten komfort w podróży może zapewnić tylko dwóm osobom – kierującemu i pasażerowi. Mimo że jest 4-osobowy, z tyłu nie znajdziemy za dużo miejsca. Śmiem twierdzić, iż jest to idealne auto dla kobiety bądź osoby młodej, która ceni sobie nowoczesny design i lubi trochę poszaleć.

99


CITROEN C4 PICASSO Francuskie auta nie należą do moich ulubionych. Nie wpadłem więc w zachwyt, gdy usłyszałem, że przez tydzień będę jeździć Citroenem. Jednak po 7 dniach moje nastawienie zmieniło się o 180 stopni. W C4 zaskakuje nie tylko oryginalny wygląd.

Zaskakuje wszystko i to pozytywnie Nie sposób nie zacząć od opisu wyglądu, bo ten niewątpliwie przyciąga uwagę, co w przypadku aut rodzinnych jest nie lada wyczynem. Projektowanie dla Francuzów jest niczym malarstwo dla Picasso. Zarówno w pierwszym, jak i drugim przypadku artyści zadbali o każdy detal. W Citroenie przednie reflektory umieszczono na środku zderzaków, a nieco wyżej znalazły się światła LED charakterystyczne na tyle, że nie pomylimy ich z żadnym innym samochodem. Z tyłu również nowość - w światłach zastosowano efekt trójwymiarowości, a same lampy zostały umieszczone na tylnej klapie. Warto zwrócić uwagę na przednią szybę która zachodzi aż nad głowę kierowcy. Znacząco poprawia to widoczność oraz daje wrażenie, że w samochodzie jest więcej miejsca. W środku dominuje to, co od lat kojarzyło mi się z francuskimi samochodami - wygoda i funkcjonalność. W stajni Citroena dobrze wiedzą jak ułatwić życie kierowcy i pasażerom. Przednie fotele poza wygodą oferują system masażu, a w siedzeniu pasażera zamontowano elektryczną podpórkę pod uda. Na środku kokpitu umieszczono dwa ekrany. Pierwszy, dotykowy, 7-calowy znajdujący

100

się bliżej pasażerów, służy do obsługi audio, nawigacji w telefonie oraz klimatyzacji. Drugi, 12-calowy umieszczony bliżej przedniej szyby, wyświetla najważniejsze w bieżącej chwili dane - prędkość, obroty silnika lub informacje o niebezpieczeństwie. Samych systemów bezpieczeństwa jest naprawdę sporo. Począwszy od kamery cofania, przez bardzo inteligentny asystent parkowania, kończąc na aktywnych pasach bezpieczeństwa, które zaciskają się, gdy za bardzo zbliżymy się do poprzedzającego pojazdu. Nie sposób wszystkiego opisać. W Citroenie stawiają również na rozwiązania proekologiczne. Dieslowski silnik 2,0 Blue HDi potrafi ograniczyć emisję CO2 do 110 g/km przy mocy aż 150 km. Mimo tego, że auto nie jest wyścigówką, to wyprzedzanie nie sprawia żadnych problemów. Wyczynem nie jest również ograniczenie spalania nawet do 4 litrów oleju napędowego na 100 km, co sprawia, że auto jest nie tylko funkcjonalne, ale i bardzo tanie w utrzymaniu. C4 Picasso to idealne rozwiązanie dla osób, które nie czują się najpewniej za kierownicą i najważniejsze dla nich jest to, żeby najprościej przedostać się z punktu a do punku b.



nie lubimy ograniczeń.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.