13 minute read
Godzille z Galapagos
Wśród nurkujących jaszczurów
Tekst: Małgorzata Sobonska-Szylińska
Zdjęcia: Łukasz i Aneta Ginalscy, Małgorzata Sobońska-Szylińska
Każdy marzy o tym, by choć raz w życiu odwiedzić archipelag mitycznych Wysp Galapagos, skupionych w okolicach równika, ok. 1000 km od zachodniego wybrzeża Ekwadoru.
Miejsce to słynie z wielu niesamowitych stworzeń, które żyją tylko tutaj. Mają tu swój świat, w którym mogą wieść spokojne, leniwe życie z dala od zgiełku wszelkiej cywilizacji, niezagrożone przez ludzką zachłanność i wolne od nieswoich problemów.
Żyją więc sobie tutaj od milionów lat, ulegając jedynie powolnej ewolucji pielęgnowanej przez czystą naturę. A że nie boją się ludzi – jest to w zasadzie idealne miejsce do obserwacji bardzo dzikich zwierząt, które sprawiają wrażenie całkowicie oswojonych. Zachwyceni przybysze z ludzkiego świata mają tu niepowtarzalną okazję, by choć przez kilka dni poczuć się cząstką świata wyjętego żywcem z biblijnych opowieści o edenie. Spacery wśród gniazdujących ptaków, intensywnie czerwonych krabów wyglądających jak biżuteria, czy polegiwanie na plaży przy mruczących cielskach uchatek to ten rodzaj przeżyć, który na zawsze pozostaje w pamięci każdego, komu udało się tu dotrzeć. Jednak jest to tylko czubek góry lodowej z całej palety doświadczeń, jakich zaznamy, decydując się na wyprawę w te strony. Wyspy Galapagos to jedyne miejsce na świecie, które kumuluje w sobie tak wiele paradoksów i fenomenów jednocześnie. Niektórzy uważają je za najpiękniejsze miejsce na Ziemi. Za raj, do którego jeszcze nie tak dawno prowadziła efektowna skalna brama nazywana Łukiem Darwina. Skalne sklepienie załamało się w wyniku naturalnej erozji dokładnie 17 maja 2021 r. o godzinie 11:20 na oczach zdumionych turystów podróżujących z Agencją Agressor Adventures. Mogli oni obserwować jego spektakularny rozpad bezpośrednio z łodzi. Ta scena mogłaby być symbolem tego, że czas płynie nieubłaganie i nic nie trwa wiecznie. Nasza planeta jest krucha i delikatna. Dlatego żadnych planów nie należy odkładać na później, bo to, co dziś uważamy za oczywiste, jutro może już nie istnieć. Z drugiej strony archipelag Wysp Ga-
lapagos to jeden z największych rezerwuarów gatunków dzikich zwierząt, które w niezmienionej formie przetrwały tu jednak przez całe tysiąclecia. Wiele z występujących tu gatunków to endemity, których nie spotkamy nigdzie indziej na świecie. Kto nie był, niech już dziś zaczyna przygotowywać się do podróży do tego niezwykłego świata. Chociażby po to, by spotkać tam legwany morskie (morskie iguany), jedyne na świecie jaszczurki, które większość swojego życia spędzają na tym, co i my lubimy robić najbardziej, czyli na nurkowaniu.
Morskie iguany żyją tylko na Wyspach Galapagos. To między innymi one przyciągają tu nurków z całego świata. Obserwując je najpierw na lądzie, gdzie wydają się kompletnie nieporadne i leniwe, nie możemy wyjść z podziwu, gdy spotkamy je pod wodą. Mamy wrażenie, że to zupełnie inne zwierzęta, w wodzie dostają jakby zupełnie nowej energii. Poruszają się zwinnie, szybko i zdecydowanie. Ich ruchy są pełne finezji i wdzięku. Mimo jednak, że toń morska wydaje się ich ulubionym środowiskiem, nie są w stanie wytrzymać w niej zbyt długo. Warunki w wodzie archipelagu nie są bowiem dla nich optymalne. Wyspy smaga kotłowanina zimnych prądów morskich, którym ton nadaje Prąd Humboldta, zwany również zimnym Prądem Peruwiańskim. To on sprawia, że w tych tropikalnych, wydawać by się mogło, okolicach temperatura wody spada często do 16°C. Iguany, jako gady są ektotermiczne (zmiennocieplne). Ich temperatura zmienia się w zależności od otoczenia. W rześkiej wodzie bardzo szybko się obniża. Kilka zdecydowanych ruchów gada, który w niej
pływa, falując swoim masywnym ogonem, sprawia, że energia zmagazynowana na rozgrzanym lądzie szybko się zużywa. Żeby nie wpaść w letarg, zwierzę musi wychodzić regularnie na ląd. Czas spędzany w wodzie pożytkowany jest głównie na zdobywanie pokarmu. Po 10–20 minutach ucztowania pod wodą nieubłaganie przychodzi czas na sjestę. A ta możliwa jest tylko na lądzie. Tu, rozciągając się płasko na skałach, gad powoli dochodzi do siebie. Jego szaro-czarna skóra łapczywie chłonie promienie słońca, które przywracają mu chęć do życia. Idealna dla niego temperatura to 35,5°C. Osiągając ją, staje się zdolny do wykonywania wszystkich swoich podstawowych czynności życiowych, wśród których najpocześniejsze miejsce zajmuje regularne nurkowanie.
Pierwsze spotkanie z morskim legwanem na lądzie zazwyczaj wywołuje szok. Zwierzę wygląda bowiem wypisz wymaluj jak mała godzilla znana z serii japońskich filmów z tym właśnie potworem w roli głównej. Sam Karol Darwin, zetknąwszy się z morskimi legwanami po raz pierwszy po dotarciu na wyspy, był wręcz zniesmaczony ich brzydotą. Gdy je opisywał w swoim dzienniku, nie miał dla nich ani grama litości. Pisał, że „wyglądają ohydnie i są najbardziej obrzydliwymi, niezdarnymi jaszczurkami”. Gdy już nieco przyzwyczaił się do ich dziwacznego wyglądu, jego opisy złagodniały na tyle, że poprzestawał na określaniu ich „mrocznymi elfami”.
Moje pierwsze spotkanie z galapagoskimi godzillami, do którego doszło w 2008 r. na pomarańczowej plaży na wyspie Isabela, nie było aż tak traumatyczne. Bardziej niż brzydkie, wydały mi się sympatycznie nieporadne. Owszem, trochę się ich bałam, ale pierwsze lody między nami szybko zo-
stały przełamane, gdy odkryłam, że mogę do nich podchodzić bardzo blisko, a one nie uciekają. Ruszały tylko ciekawsko na boki swoimi okrągłymi głowami. Mogłam się im przyjrzeć z zupełnego bliska, dostrzegając ich szeroko rozstawione, czujne oczy, smoczą głowę z płaskim pyskiem, dość krępy korpus, krótkie, gęste łuski wyglądające jak grzebień ciągnące się wzdłuż całego grzbietu aż po sam koniec bardzo długiego ogona. Najciekawsze wydały mi się kończyny. Zwłaszcza przednie przypominały mi ludzkie ręce. Rozcapierzone palce zakończone długimi szponami wyrastały z łapy, która wyglądała jak dłoń. Zwierzę opierało się na przednich odnóżach, jakby właśnie zastygło w trakcie wykonywania pompek z łokciami rozstawionymi na boki. Tylne łapy złożone z kolei do klęku sprawiały wrażenie, że gad szykuje się do skoku. Jednak pozorna dynamika tej pozycji nie przeradzała się w żadnego nagłego susa. To jednak cały czas był wielki rubaszny jaszczur, od którego biła wyłącznie łagodność. Nie mogłam się doczekać podobnego spotkania pod wodą. Nie miałam pojęcia, że pod wodą cały ten stoicki spokój i nieporadność ulecą, ustępując miejsca orgii obżarstwa i baletowi harmonijnych ruchów.
Podwodna kraina pełna skał i kamieni porośniętych glonami to dla tych zwierząt jedna wielka stołówka. Chodzą sobie one całkiem zgrabnie po głazach jak po stole z szeroko na boki rozstawionymi kończynami i zapamiętale skubią zielone i czerwone porosty. Nie schodzą głęboko pod wodę. Najlepsze kęsy są płytko, nie głębiej niż 10–15 metrów. Dlatego, żeby je oglądać, wystarczy pozostać na tej głębokości i cieszyć się długim, spokojnym nurkowaniem.
W morskiej wodzie każdy posiłek może uchodzić za zanadto słony, tym bardziej że jedząc, iguany piją jednocześnie sporo słonej wody. Ciekawe jest to, że ewolucyjnie się do tego doskonale przystosowały. W ich głowach pomiędzy oczami znajdują się specjalne gruczoły solne, które pomagają im oczyścić krew z nadmiernej ilości soli przyswajanej podczas oskubywania podwodnych skał z glonów. Obserwując iguany na lądzie, często możemy zauważyć na ich głowach białawe zacieki – to jest właśnie ta wydzielina z gruczołów nosowych, której zwierzęta używają do odfiltrowywania namiaru soli. Zdarza im się nawet kichać. Niekiedy efektem kichania jest wyrzut z nozdrzy glutowatej mazi. Lepiej wtedy nie być w jego zasięgu, choć tak naprawdę jest to tylko niechciana sól. Ponieważ kichaniu towarzyszy czasem wydmuchiwanie pary, obserwator może mieć wrażenie, że ten mały smok przygotowuje się właśnie do ziania ogniem. Okazuje się to jedynie niepotrzebną obawą. Wróćmy jednak jeszcze na chwilę pod wodę.
Gdy iguany się już trochę pożywią, stają jakby na baczność i kiwając się rubasznie na boki, płyną ku powierzchni z grzecznie spuszczonymi wzdłuż cia-
ła wszystkimi czterema odnóżami. Prędkości nabierają tylko przy pomocy ruchów ogona. To dla każdego początkującego nurka żywy dowód na to, że ręce pod wodą są praktycznie bezużyteczne. Na pewno nie służą do przemieszczania się. Nurkowie zamiast masywnego ogona mają płetwy i to całkowicie powinno im wystarczyć do spokojnego pływania. A gdy zdarzy się prąd, wystarczy wyciągnąć hak rafowy i wbić go w skalny załomek. To samo robi iguana. Ona ma tych „haków” trochę więcej. Żeby przeciwstawić się prądom, które na Galapagos bywają silne, przyczepia się do kamieni swoimi szponami. Silny ogon i szpony to jedyna ochrona przed drapieżnikami, jaką dysponują iguany. Właściwie są bezbronne wobec rekinów czy innych dużych ryb. Same są weganami i nie zagrażają właściwie nikomu. Z rzadka, może bardziej przez pomyłkę niż z rozmysłem, zdarzy im się połknąć jakiegoś roztargnionego skorupiaka lub nieostrożnego owada, ale szybko orientują się, że to nie jest jednak ten smak, który najbardziej pieści ich podniebienie. Gdyby ta mała godzilla była dużo większa, mogłaby wprawiać w prawdziwe przerażenie, ale niewielkie rozmiary sprawiają, że jej widok bardziej rozczula, niż przeraża. Legwany różnią się wielkością w zależności od tego, na której z 13 wysp archipelagu żyją. Im większa wyspa, tym większe rozmiary ma zamieszkująca je populacja legwanów. Największe zamieszkują Isabelę. Długość ich korpusów sięga tu blisko 60 cm. Najmniejszą wyspą jest Genovesa. Na niej znajdziemy też najmniejsze osobniki o długości ciała (bez ogona) wynoszącej 28 cm. Waga największych legwanów nie przekracza natomiast 13–15 kg. Jeśli zatem nawet zwierzęta te wyglądają jak japońskie potwory – to nie są nigdy większe od małego psa. Bardziej miałoby się ochotę je pogłaskać niż przed nimi uciekać.
Podobno legwany morskie przybyły na wyspy ze stałego lądu kontynentu Ameryki Południowej. Przydryfowały tu na kłodach lub innych stałych elementach miliony lat temu i zaczęły „sa-
modzielnie eksperymentować” z ewolucją. Jako pierwotnie wyłącznie lądowe zwierzęta, przystosowały się do wodno-lądowego trybu życia. Co więcej, w zależności od warunków klimatycznych, czy dostępności pożywienia na danej wyspie, gady nauczyły się także „sterować” swoim rozmiarem. Tam, gdzie pożywienia było dużo i było ono wysokokaloryczne rosły większe, z kolei w niesprzyjających warunkach ograniczały się do mniejszego rozmiaru. Różnice w środowisku poszczególnych wysp były wypadkową działania prądów morskich. To one bowiem mają zasadniczy wpływ na wegetację zielonych i czerwonych alg stanowiących podstawę diety tych zwierząt. W ten sposób doszło do powstania siedmiu podgatunków morskich iguan z Galapagos. Badacze dowiedli ponadto, że okresowe zjawiska klimatyczne, takie jak np. występowanie prądu El Nino również wpływają na czasową zmianę rozmiaru osobników z pokolenia narażonego na jego oddziaływanie. Wszystko to odbija się przecież na zasobności lokalnej spiżarni. El Nino przeważnie poważnie ją przetrzebia. Po kilkunastu minutach podwodnego biesiadowania temperatura gada potrafi obniżyć się nawet o 10°C. To sygnał, że czas się wygrzać na słońcu. Zbyt długa ekspozycja na niską temperaturę mogłaby wprawić zwierzę w niebezpieczny letarg. Pokryta grubymi łuskami skóra to przecież nie suchy skafander, a bez takiej ochrony każdemu śmiałkowi od zimna zesztywniałyby w końcu wszystkie mięśnie. Po co więc niepotrzebnie ryzykować. Z opalaniem na słońcu też nie można przesadzać, więc jak zrobi się zbyt gorąco, można będzie znów na powrót zażyć orzeźwiającej kąpieli.
Iguany są towarzyskie, dlatego na lądzie trzymają się razem. Nie należy do rzadkości widok dziesiątek, setek a czasami nawet tysięcy osobników polegujących obok siebie na piasku czy na skałach. Do pewnego zamieszania w tym przyjaznym towarzystwie dochodzi w porze godów, które zazwyczaj odbywają w okresie od listopada do grudnia. Samce dzielą między sobą terytorium na rewiry, w których obrębie kopulują ze swoimi samicami. Czasami dochodzi pomiędzy nimi do ostrych sporów, w trakcie których te spokojne zazwyczaj zwierzęta zmieniają się w agresywnych awanturników. Samice składają od 1 do 6 jaj do specjalnie wykopanych jam. Samice też potrafią walczyć ze sobą o najlepsze miejsca na jamy. Na tym agresywność tych stworzeń wyczerpuje się całkowicie. Po 3 miesiącach inkubacji z jaj wykluwają się czarne maleństwa. Ich barwa z wiekiem robi się bardziej szara. Dorastają wolno. Pełną dojrzałość płciową osiągają dopiero w wieku 8 lat. Wynika to z faktu, że ich średnia długość życia też jest imponująca, bo wynosi aż 50 lat.
Pewną odskocznią od widoku szaro-czarnych legwanów morskich są pięknie ubarwione i nieco większe lądowe legwany galapagoskie. Krępe ciała tych zwierząt przybrały barwę żółtą z brązowymi plamami po bokach. Można je spotkać na 6 spośród 13 wysp archipelagu. Żywią się kaktusami, nie zwracając uwagi na połykane ostre kolce. Ich układ pokarmowy jest przystosowany do ich trawienia, choć co większe ciernie iguany starają się jednak wyskrobywać przednimi łapami z odłamywanych poduszek kaktusa i dopiero tak przygotowany pokarm podają sobie do pyszczka. Jedzenie jest dla nich istotną częścią rutyny, dlatego uwielbiają wylegiwać się pod kaktusem, czekając aż powiew wiatru odłamie jakiś kawałek, który spadnie im prosto pod nos. Wtedy ochoczo zabierają się do pałaszowania. Te sympatyczne jaszczury zaprzyjaźniły się z ziębami Darwina, niewielkimi ptakami, z którymi stworzyły prawdziwą symbiozę. Ptaki dbają o ich codzienną higienę. Od czasu do czasu legwan prostuje swoje łapy, unosząc brzuch nad powierzchnię ziemi, a w tym czasie mały ptaszek wydziobuje spomiędzy jego łusek na brzuchu kleszcze, które są dla niego wymarzonym przysmakiem. I wszyscy są zadowoleni. No, może z wyjątkiem kleszczy.
Ciekawe są ich zwyczaje godowe, które zostały dobrze zbadane zwłaszcza na wyspie Fernandina, gdzie występuje największa populacja legwanów galapagoskich. Właściwie cała wyspa składa się z centralnie położonego czynnego wulkanu wysokiego na blisko 1500 m n.p.m. Od czasu do czasu wydaje on z siebie grzmiące pomruki i wyrzuty pary. Ostatnia niewielka erupcja miała miejsce całkiem niedawno, bo w 2018 r. Wulkan stał się ulubionym miejscem dla samic, które w jego wewnętrznych zboczach kopią jamy dla składanych przez siebie jaj. Środowisko wulkanu jest czymś w rodzaju naturalnego inkubatora trzymającego podwyższoną temperaturę wspierająca proces lęgowy. Żeby z niego skorzystać, przyszłe matki dokonują heroicznego wysiłku wspięcia się z podnóża na krawędź wulkanu, po to, by następnie spuścić się do jego środka i znaleźć najlepsze miejsce na jamę. Ta niezwykła, tłumna wędrówka żółtobrązowych smoczych samic odbywa się
w lipcu i zajmuje im od 3 do 10 dni. Po wykopaniu jam we wnętrzu wulkanu i złożeniu jaj wszystkie samice czekają aż jaja złoży ostatnia z przybyłych i ruszają w drogę powrotną. Łącznie te niewielkie zwierzęta dla potrzeb wykonania tego konkretnego zadania pokonują ok. 30 km. Jest to rekord wśród jaszczurów. To jednak jest tylko początek epickiej opowieści, bo ze złożonych jaj po 3,5 miesiącu wyklują się młode. Będzie ich całe mnóstwo i od razu będą wiedziały, gdzie iść. Tupot małych nóżek zaprowadzi je na krawędź krateru, wystawiając na cel drapieżnych myszołowów galapagoskich. Te niestety urządzą im w tym miejscu prawdziwą rzeź niewiniątek. Wiele maluchów nie przetrwa swojej wędrówki po życie. Do celu dotrą tylko nieliczne. Gdy dorosną i okażą się samicami – wrócą tu, by wydać na świat kolejne pokolenie małych smoków. Archipelag Galapagos to mikrokosmos idealny do wnikliwych obserwacji zjawisk, unikalnych w skali światowej. Spokojnie można by było zamieszkać na którejś z wysp, by codziennie móc przyglądać się rozwijającym się tu procesom życia. Nie byłoby to jednak proste. Wyspy i okalające je wody są bowiem ścisłym rezerwatem. Obecność turystów jest na nich rygorystycznie reglamentowana. Nawet Darwin, choć były to zupełnie inne czasy, spędził na wyspach zaledwie 5 tygodni. Już taka krótka obecność pozwoliła mu na dokonanie odkryć, które wstrząsnęły światem nauki. Na Galapagos trzeba zatem koniecznie polecieć choć raz w życiu. To jedna z rzeczy, których na pewno będziemy żałować, jeśli jej nie zrealizujemy.