Przeglàd Polski TYGODNIOWY DODATEK KULTURALNY nowego
dziennika
20 SIERPNIA 2010
Zofia Korboƒska (1915-2010) Niez∏omna
MAREK WALICKI (przyjaciel i wykonawca testamentu)
Skarb Fot. Fundacja im. Stefana Korboƒskiego
PoznaliÊmy si´ w G∏osie Ameryki w roku 1976, ale wiedzieliÊmy o sobie znacznie wczeÊniej. Ja od chwili jej g∏oÊnej ucieczki z Polski wraz z m´˝em Stefanem w roku 1947, ona zaÊ od czasu podj´cia przeze mnie pracy w Rozg∏oÊni Polskiej Radia Wolna Europa, czyli od roku 1952. Od tego te˝ czasu wiedzia∏em, ˝e by∏a i jest nie tylko ˝onà, ale najbli˝szà wspó∏pracowniczkà Stefana – jednego z wspó∏twórców Polskiego Paƒstwa Podziemnego. Nazywa∏a go zawsze swym “dowódcà i bohaterem”. Ale do grona bohaterów nale˝a∏a i ona. Szczególne zas∏ugi po∏o˝y∏a jako nieustraszona wspó∏za∏o˝ycielka i operatorka legendarnej radiostacji “Âwit”. Ta nale˝àca do Kierownictwa Walki Cywilnej krótkofalówka utrzymywa∏a nieustanny, szyfrowany kontakt z rzàdem polskim w Londynie podczas okupacji hitlerowskiej, Powstania Warszawskiego i pierwszych lat rzàdów komunistycznych. Bo trzeba wiedzieç, ˝e Korboƒscy, Êwiadomi, i˝ rozpocz´∏a si´ druga okupacja – sowiecka – nie zaprzestali walki o niepodleg∏oÊç Polski z chwilà kapitulacji hitlerowskich Niemiec. Po ucieczce z PRL – by uniknàç ponownego aresztowania – kontynuowali jà na forum mi´dzynarodowym, g∏ównie ze Stanów Zjednoczonych, gdzie mieÊci∏a si´ siedziba Zgromadzenia Europejskich Narodów Ujarzmionych, któremu Stefan Korboƒski przewodniczy∏ przez lat szesnaÊcie, a Pani Zofia niestrudzenie mu w tym pomaga∏a. W zbiurokratyzowanej rozg∏oÊni, jakà by∏ G∏os Ameryki, gdzie pracowaliÊmy razem przez wiele lat, Pani Zofia by∏a chyba jedynà osobà w naszym niewielkim zespole, z którà ∏àczy∏y mnie bardzo podobne przekonania i “te same, choç wówczas rzadko werbalizowane idea∏y – jak napisa∏em ju˝ kiedyÊ w moich wspomnieniach dziennikarskich. Zawsze elegancka, wywodzàcà si´ z tego samego Êrodowiska co moi rodzice, by∏a dla mnie stuprocentowà warszawiankà. Swoim nieraz wisielczym humorem i dowcipem, zachowaniem i sposobem bycia przypomina∏a mi tamte niezwyk∏e, konspiracyjne czasy – kiedy to Êmierç wisia∏a na w∏osku, a myÊmy si´ z tego Êmiali, bo ˝o∏nierz “w plecaku ma w zapasie drugie serce...”. Nasza przyjaêƒ zacz´∏a si´ jednak na dobre dopiero oko∏o 20 lat temu, po przejÊciu Pani Zofii na emerytur´. Zacz´liÊmy ze sobà coraz cz´Êciej rozmawiaç ,odwiedzaç si´,
posiadaliÊmy absolutnie jednolità, spontanicznà wol´ walki o wolnoÊç. I nie odczuwaliÊmy tego jako rzeczy, której trzeba si´ uczyç, której trzeba w ten czy inny sposób oddawaç ho∏d. MieliÊmy to wmontowane w nasze serca, w nasze dusze... To wynika∏o z codziennoÊci naszego twardego ideowego ˝ycia”. Mówi∏a wr´cz, ˝e “gdyby spo∏eczeƒstwo nie zaj´∏o postawy zdecydowanie wrogiej wobec okupanta, gdyby nie powszechna wola walki, ˝adne wysi∏ki by nie pomog∏y – nie by∏oby wojska, nie by∏oby Armii Krajowej, nie pomog∏yby ˝adne zbrojne wyczyny, bo by ich nie by∏o... Ta postawa by∏a twarda, nieugi´ta”. I takà nieugi´tà, niez∏omnà postaw´ reprezentowa∏a przez ca∏e swoje doros∏e ˝ycie Zofia Korboƒska, a dla mnie kochana Zosia – Wielka Konspiratorka. CzeÊç Jej pami´ci.
Zdj´cie zrobione w Warszawie w pierwszych latach okupacji
jeêdziç razem z kwiatami do Doylestown, do Amerykaƒskiej Cz´stochowy na grób jej m´˝a Stefana i wreszcie bardziej konkretnie dzia∏aç w ramach stworzonej przez Panià Zofi´ Fundacji im. Stefana KorboƒÊkiego. Zebrania jej zarzàdu po∏àczone by∏y zwykle ze smakowitymi obiadami, z których s∏ynà∏ dom Pani Zofii, i które – jestem przekonany – wspominaç b´dà d∏ugo dziesiàtki jej przyjació∏, znajomych, dyplomatów, dziennikarzy, goÊci z ró˝nych stron Êwiata, ale najcz´Êciej z Polski. Jej bystroÊç umys∏u, pami´ç faktów historycznych by∏a niezwyk∏a. Tote˝ przypomina∏a nam wszystkim, jak wa˝na jest znajomoÊç w∏asnej historii, a ÊciÊlej: prawdy historycznej, na której stra˝y stoi w∏aÊnie Fundacja im. Stefana Korboƒskiego. “Uczcie si´ historii – apelowa∏a do m∏odych – aby nie powtarzaç dawnych b∏´dów...”.
W swych licznych wystàpieniach, artyku∏ach czy rozmowach z politykami i dziennikarzami niemal zawsze by∏a mowa o Polskim Paƒstwie Podziemnym i o Kierownictwie Walki Cywilnej. Wszystkim nie w pe∏ni zorientowanym, a jest ich niestety wielu, wyjaÊnia∏a cierpliwie, ˝e wyjàtkowoÊç polskiego Podziemia, które by∏o fenomenem na skal´ Êwiatowà, nie polega∏a na tym, ˝e mia∏o ono najliczniejsze i najbardziej aktywne wojsko, lecz na tym, ˝e by∏o zorganizowane w formie paƒstwa. A to odzwierciedla∏o postaw´ spo∏eczeƒstwa, jego wol´ walki o to˝samoÊç narodowà i wolnoÊç. Na krótko przed Êmiercià, która nastàpi∏a 16 sierpnia, Pani Zofia, nawiàzywa∏a kilkakrotnie do nastroju tamtych “szalonych czasów”, mówiàc, ˝e by∏y “kombinacjà euforii i codziennoÊci”, a to dlatego, ˝e “wychowani byliÊmy w niepodleg∏ej Polsce,
Latem 2001 roku, nied∏ugo przed powrotem do Polski po kilku latach sp´dzonych w Stanach Zjednoczonych, szuka∏am osób, które zna∏y Jana Lechonia. Jednà z nich by∏a Zofia Korboƒska. Na wywiadzie z Panià Zofià zale˝a∏o mi szczególnie, wiedzia∏am bowiem o serdecznej przyjaêni, jaka ∏àczy∏a jà i jej m´˝a Stefana z “poetà z Przyrynku”, jak podpisa∏ si´ niegdyÊ autor Karmazynowego poematu w jednym ze swoich tomików wierszy ofiarowanych paƒstwu Korboƒskim. Ju˝ w pierwszej rozmowie telefonicznej, do której dosz∏o dzi´ki ˝yczliwej rekomendacji redaktor Julity Karkowskiej, Pani Zofia od razu wyrazi∏a zgod´: – O Lechoniu – zawsze! – us∏ysza∏am promienny g∏os w s∏uchawce. Do rozp∏ywajàcego si´ w upale Waszyngtonu przyjecha∏am z równie goràcego Nowego Jorku. Pani Zofia zaprosi∏a mnie na lunch do hotelowej restauracji “Mayflower”, gdzie w przyjemnym, ch∏odnym wn´trzu sp´dzi∏yÊmy wiele godzin. Od pierwszej chwili by∏am oczarowana tà niezwyk∏à kobietà, jej urokiem osobistym, pogodà ducha, erudycjà i elegancjà. Pani Zofia by∏a fascynujàcà rozmówczynià. Mia∏yÊmy mówiç o Lechoniu, ale nie mog∏yÊmy nie poruszyç te˝ tematów zwiàzanych z Polskà, okupacjà, emigracjà, zimnà wojnà i politykà. Nasze spotkanie wypad∏o akurat 22 lipca, co Pani Zofia skwitowa∏a ironicznym dopiskiem “te˝
data!” przy dedykacji, którà wpisa∏a do sprezentowanej mi ksià˝ki Stefana Korboƒskiego W imieniu Rzeczypospolitej, jednej z najpi´kniejszych i najwa˝niejszych opowieÊci o okupacyjnej Warszawie. To w∏aÊnie ta ksià˝ka poruszy∏a te˝ kiedyÊ do g∏´bi Jana Lechonia. – By∏ nià tak wzruszony, w takiej euforii, ˝e zaproponowa∏ wtedy mojemu m´˝owi bruderszaft – wspomina∏a Pani Zofia. 28 maja 1956 r., na 11 dni przed samobójczà Êmiercià, Jan Lechoƒ zanotowa∏ w Dzienniku s∏owa, które – poÊród przeÊladujàcych go wówczas pos´pnych myÊli – zdawa∏y si´ nieÊç nadziej´: “Przyjaêƒ ludzka, serce, có˝ to za si∏a!”. W tym kontekÊcie wymieni∏ imiona czterech bliskich osób, które pozwoli∏y mu “prze˝yç ten dzieƒ, zdawa∏oby si´ nie do prze˝ycia”. WÊród nich przywo∏a∏ “dobry uÊmiech Zosi Korboƒskiej”. Zapyta∏am Panià Zofi´, czy pami´ta ten swój “dobry uÊmiech”. – Nie, nie pami´tam – odpar∏a bez wi´kszego namys∏u. – Ja zawsze si´ uÊmiecha∏am, gdy go widzia∏am. Ch´tnie obdarza∏a ludzi, których lubi∏a, promiennym uÊmiechem, ciep∏ym s∏owem. Mia∏am niebywa∏y zaszczyt i szcz´Êcie tej ˝yczliwoÊci doÊwiadczyç. Czu∏am, ˝e mnie polubi∏a i jak si´ potem okaza∏o, obdarzy∏a zaufaniem. To wyró˝nienie nosz´ w sercu jak najcenniejszy skarb. Pani Zofia mia∏a du˝e poczucie humoru i mo˝na by∏o z nià po˝artowaç. Pami´tam, jak zaraz po naszym pierwszym spotkaniu w 2001 r. opowiada∏am jej o mojej trzyletniej wtedy córeczce, która zaobserwowawszy, jak pilnie studiuj´ ró˝ne materia∏y na temat Lechonia, zwróci∏a uwag´ na ró˝ne zdj´cia poety. A kiedy zobaczy∏a w Waszyngtonie pomnik Gandhiego, bez wahania zawo∏a∏a, ˝e “to jest Lechoƒ!”. Panià Zofi´ szczerze ta historia ubawi∏a, po czym doda∏a: “A wie pani, ˝e coÊ w tym jest, oni faktycznie sà podobni”. Moje póêniejsze kontakty z Panià Zofià by∏y wy∏àcznie telefoniczne. OsobiÊcie zobaczy∏yÊmy si´ ponownie dopiero po przesz∏o siedmiu latach. W grudniu 2008 r. polecia∏am do Waszyngtonu na jej proÊb´. Sp´dzi∏am wtedy z Panià Zofià trzy popo∏udnia. Za ka˝dym razem by∏am raczona pysznym, domowym polskim obiadem serwowanym nam przez bardzo sympatycznà panià B. Do obiadu obowiàzkowo kieliszek dobrego wina. A po obiedzie deser i herbata. Owocem naszych d∏ugich rozmów by∏ m.in. wywiad, który ukaza∏ si´ na ∏amach Rzeczpospolitej w kwietniu ubieg∏ego roku, w 20. rocz-