Przeglàd Polski TYGODNIOWY DODATEK KULTURALNY nowego
P
racowa∏em jako reporter w Tygodniku Kulturalnym wydawanym przez Zjednoczone Stronnictwo Ludowe. W budynku politycznej przybudówki Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, gdzie znajdowa∏a si´ redakcja, nieliczni oficjele snuli si´ sennie po korytarzach. Z kuchni na parterze smród gotowanej kapusty dochodzi∏ do redakcyjnych pokojów na trzecim pi´trze. Czas na obiadek. W sto∏ówce na stoliku ktoÊ zostawi∏ ˚ycie Warszawy, w którym znalaz∏em notatk´: nadal trwajà przerwy w pracy w niektórych zak∏adach na Wybrze˝u. Przysiad∏ si´ do mnie zast´pca redaktora naczelnego. Z pretensjà, jakby ktoÊ mnie wi´zi∏ w stolicy, jakoÊ tak bàknà∏em, ˝e tu marazm, siedz´ i jem sobie obiad, a tam... – To dlaczego w∏aÊciwie nie jedzie pan do Gdaƒska? – zapyta∏ mnie zast´pca. K´s mielonego stanà∏ mi w gardle. No w∏aÊnie, dlaczego? Do dziÊ zadaj´ sobie to pytanie. Nie ze strachu, bo ani wtedy, ani póêniej w stanie wojennym, kiedy wspó∏pracowa∏em z prasà podziemnà, nie ba∏em si´. Chyba z przyzwyczajenia, ˝e w∏adza mówi mi, co wolno, a czego nie wolno, nie przysz∏o mi do g∏owy, ˝e przecie˝ mog´ tam pojechaç nie pytajàc nikogo o zgod´, ˝e jeÊli nawet nie b´dzie mo˝na napisaç o strajku, to warto zobaczyç, co dzieje si´ na Wybrze˝u. Do Stoczni im. Lenina w Gdaƒsku pojechali ju˝ mój najlepszy kolega Tomek, poeta, i koledzy reporterzy. – Damy panu delegacj´ – dorzuci∏ zast´pca. Politycznie by∏ bardziej wyrobiony ode mnie i najwyraêniej przeczuwa∏, ˝e z tych “przerw w pracy” mo˝e wyniknàç coÊ wi´kszego. W DRODZE Z DWORCA W GDA¡SKU do stoczni by∏o sporo milicji, w powietrzu wyczuwa∏o si´ napi´cie. Ale do bramy dotar∏em bez przeszkód. By∏a to zresztà nie tyle brama, co o∏tarz – portret Jana Paw∏a II, Êwie˝e kwiaty, sztandary – przed którym zgromadzony t∏um falowa∏, to kurczàc si´, to puchnàc zale˝nie od nastrojów i wydarzeƒ w stoczni i w mieÊcie. Troch´ obawia∏em si´ reakcji robotnika pilnujàcego bramy na mojà legitymacj´ dziennikarskà. Ale strajk ju˝ trwa∏ na tyle d∏ugo, ˝e dziennikarze – mimo sporadycznych napaÊci na strajkujàcych w “przekaziorach” –
27 SIERPNIA 2010
ANDRZEJ ZWANIECKI
ALE NAPRAWD¢ WSTRZÑSAJÑCY SPEKTAKL, jakiego nie Êni∏o mi si´ zobaczyç za ˝ycia, rozgrywa∏ si´ na wy˝szym planie. Ryszard KapuÊciƒski, który równie˝ by∏ w stoczni, napisa∏ póêniej w warszawskiej Kulturze, ˝e Sierpieƒ ‘80 – bo strajki obj´∏y ca∏à Polsk´ – to by∏o Êwi´to podniesionych g∏ów, upomnienie si´ robotników o godnoÊç. Z perspektywy czasu widaç, ˝e to by∏o coÊ wi´cej, coÊ na miar´ zburzenia Bastylii: zerwanie propagandowej kurtyny “naród z partià, partia z narodem”, za którà dawno temu dokona∏a si´ separacja autorytarnej w∏adzy od zniewolonych mas. Na stoczniowej scenie naród reprezentowany przez strajkujàcych i ich inteligenckich ekspertów-doradców zasiad∏ po przeciwnej stronie sto∏u ni˝ partia, sta∏ si´ stronà, podmiotem, i nic nie by∏o w stanie tego odwróciç, nawet groêba interwencji sowieckiej. Wielkim objawieniem nawet na tym tle by∏ Lech Wa∏´sa, urodzony przywódca, trybun, wodzirej, negocjator, rozjemca. Dwoi∏ si´ i troi∏ w tych licznych rolach, a kiedy si´ pojawia∏, elektryzowa∏ ludzi. Dzi´ki niewiarygodnemu instynktowi politycznemu sprawnie manewrowa∏ mi´dzy politycznymi rafami: agitowa∏ z wielkim samozaparciem za wyjÊciem poza ˝àdania socjalno-p∏acowe swoich strajkujàcych kolegów i nie patyczkujàc si´ k∏u∏ ostrogà inteligenckich ekspertów, kiedy formu∏owali zbyt ostro˝ne postulaty.
Sierpieƒ ‘80 Czerwona kurtyna idzie w gór´
Fot. ©Chris Niedenthal
Warszawa opustosza∏a. Po ulicach przemykali przechodnie, jakby zawstydzeni tym, ˝e sà w stolicy, a nie gdzie indziej. Tramwaje i autobusy, normalnie zat∏oczone, porusza∏y si´ w zwolnionym tempie z nielicznymi pasa˝erami kr´càcymi si´ niespokojnie w Êrodku.
dziennika
31 sierpnia 1980 r. Lech Wa∏´sa oznajmia Êwiatu, ˝e strajk si´ zakoƒczy∏
traktowani byli jako potencjalni sprzymierzeƒcy. Nale˝a∏o im daç szans´ nawrócenia si´. – Tylko niech pan pisze prawd´ – napomnia∏ mnie ∏agodnie strajkowy stra˝nik i wpuÊci∏ do Êrodka. Po przekroczeniu bramy – “linii cichego frontu, której przekroczenie staje si´ tak˝e doÊwiadczeniem mistycznym” (Antoni Pawlak) – znalaz∏em si´ w innym Êwiecie. Strajk by∏ ju˝ wtedy sprawnie funkcjonujàcym organizmem ze s∏u˝bà porzàdkowà, wewn´trznym transportem (wózki akumulatorowe), sto∏ówkà, nag∏oÊnieniem i drukarnià. W ró˝nych miejscach sta∏y grupy dyskutujàcych robotników, kr´ci∏y si´ zagraniczne ekipy telewizyjne, rozchwytywano ulotki – komunikaty Mi´dzyzak∏adowego Komitetu Strajkowego (MKS), or´dzie Ojca Âwi´tego, a nawet wiersz S∏owackiego.
WSZYSTKO TO WYDAWA¸O SI¢ NIEREALNE, ale dawa∏o ekstatyczne uczucie wyzwolenia, szczególnie wyzwolenia si´ ze schizofrenii: w domu i prywatnie mówi∏o si´ jedno; oficjalnie i w pracy – drugie. Stoczniowa enklawa sta∏a si´ publicznym forum, na którym mo˝na by∏o mówiç szczerze. Choç niekoniecznie wszystko, co chcia∏oby si´ powiedzieç: nikt nie domaga∏ si´ obalenia komunizmu czy wyprowadzenia sowieckich wojsk z Polski. Takie nawo∏ywania gaszono w zarodku jako prowokacj´. Nad stocznià niemal do koƒca strajku wisia∏a groêba pacyfikacji, której wyrazem by∏y pog∏oski o specjalnych jednostkach milicji szykujàcych si´ do szturmu czy te˝ flotylli sowieckiej przygotowujàcej si´ do desantu na stoczni´. W budynku BHP (komórki zajmujàcej si´ bezpieczeƒstwem i hi-
gienà pracy), w którym trwa∏y negocjacje MKS-u z delegacjà partyjno-rzàdowà, stale coÊ si´ dzia∏o: delegaci komitetów strajkowych i ró˝nych grup z ca∏ej Polski deklarowali swoje poparcie, inni wyrzucali z siebie nagromadzonà gorycz, gniew i rozczarowanie. Przed mikrofonem, przed którym w zasadzie móg∏ stanàç ka˝dy, rozgrywa∏y si´ chwilami prawdziwe dramaty. Sekretarz komitetu zak∏adowego partii gdzieÊ z okolic Gdaƒska chcia∏ si´ przy∏àczyç do strajkujàcych. Indagowany, kaja∏ si´ przed zebranymi. “By∏em Kmicicem”, wo∏a∏ ∏amiàcym si´ g∏osem. Do chóru poparcia dla strajkujàcych przy∏àczy∏ si´ zast´pca kierownika dzia∏u kadr stoczni. Szybko zosta∏ zdemaskowany jako przeÊladowca Anny Walentynowicz i innych niepokornych stoczniowców i wyprowadzony za bram´.
ALE Z WA¸¢SÑ CZY BEZ WA¸¢SY ROBOTNICY PRZESTALI BYå MASÑ. To ju˝ nie byli “robole”, którzy dali si´ p´dziç na antysemickie parteitagi w 1968 r.; to nie byli desperaci, którzy przyciÊni´ci przez n´dz´ w 1970 i 1976 r. gotowi byli paliç komitety w odruchu Êlepej wÊciek∏oÊci. W stoczni jak refren powtarza∏o si´ w rozmowach: nie chodzi tylko o pieniàdze, chodzi o prawd´, i przebi∏o si´ has∏o Jacka Kuronia z lat 70.: zamiast paliç komitety, zak∏adajmy w∏asne. – Szalenie wa˝ne by∏o przezwyci´˝enie strachu, rozbudzenie wzajemnego zaufania, wiary nas wszystkich w samych siebie. W to, ˝e gdy jesteÊmy solidarni, stanowimy ogromnà si∏´... – powiedzia∏ mi szef strajkowych s∏u˝b porzàdkowych. To przeÊwiadczenie mozolnie przebija∏o si´ przez marksistowskie dogmaty, które robotnikom wpajano przez dziesi´ciolecia: wcià˝ mówili o sobie “my, klasa robotnicza” i nadal wierzyli, ˝e majà dziejowà misj´ do spe∏nienia. I mo˝e mieli. Tyle ˝e za sprawà ironii historii nie by∏a to misja, jakà mogli sobie wyobraziç klasycy marksizmu czy towarzysz Gierek. NIE TYLKO W¸ADZA BY¸A ZASKOCZONA TÑ PRZEMIANÑ, równie˝ dziennikarze, poeci i artyÊci, którzy zlecieli si´ do stoczni nie mogli wyjÊç z podziwu. Spotka∏em kole˝ank´ redakcyjnà Henryk´, która by∏a w uniesieniu, i Tomka, ➽ 7