Nowy Dziennik 2015/04/03 Przegląd Polski

Page 1

Przegląd Polski MIESIĘCZNY DODATEK KULTURALNY

nowego dziennika

KWIECIEŃ 2015

W NUMERZE:

Malować pięknie, czynić dobrze 150-lecie urodzin Olgi Boznańskiej Jolanta Sosnowska

Polska opera w światowej lidze rozmowa z Mariuszem Trelińskim Inga Czerny

Fatal Attraction Piotr Uklański w Metropolitan Museum Bożena Chlabicz

Dirk Bouts

Zmartwychwstanie Chrystusa

»

niderlandzkiego malarza doby późnego gotyku, które znajduje się w Norton Simon Museum

Niech czas wielkanocny przyniesie radość, pokój oraz wzajemną w Pasadenie w stanie Kalifornia

życzliwość. Niech stanie się źródłem wzmacniania ducha. Wesołych świąt Wielkiej Nocy wśród rodziny i przyjaciół Czytelnikom i Współpracownikom

życzy redakcja Przeglądu Polskiego

ZDJĘCIE: WIKIMEDIA.ORG

1450-55 – dzieło


2 Przegląd Polski

Wiel ka noc 2015. DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

KWIECIEŃ 2015

KS. JANUSZ BALICKI

Jakiś czas po rozpoczęciu działalności publicznej i wyborze apostołów Jezus zwrócił się do swoich uczniów z pytaniem, za kogo uważają go ludzie? W odpowiedzi usłyszał, że jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków. Wtedy zadał im kolejne pytanie: “A wy za kogo Mnie uważacie?”. Na to św. Piotr odpowiedział: “Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga Żywego”. Ta odpowiedź widocznie była tak ważna dla Jezusa, że po jej otrzymaniu nazwał Piotra skałą, na której będzie budował swój Kościół, którego bramy piekielne nie przemogą (Mt 16,13-20). Ciekawe, czy tak samo odpowiedziałby św. Piotr, jeśli zostałby zapytany w momencie, gdy wchodził do grobu, gdzie trzy dni wcześniej złożone zostało ciało jego Mistrza? W czasie triumfu Jezusa, otaczanego i uwielbianego przez tłumy, kiedy czynił cuda, uzdrawiał chorych, wygłaszał porywające mowy do ludzi szukających sensu życia i pocieszenia, łatwo było widzieć w nim Mesjasza, Syna Bożego. Jednak ten sam Piotr zapiera się Go na dziedzińcu arcykapłana Kajfasza. Nie ma też podstaw, by przypuszczać, że wchodząc do grobu, miał nadzieję, iż ujrzy w nim żywego Mistrza. Widział Jego ciało po zdjęciu z krzyża i wiedział o tym, o czym wie każdy z nas, że śmierć jest końcem ziemskiego życia. Tym, co powodowało, że przybiegł za św. Janem do grobu, była informacja przekazana przez Marię Magdalenę, że ktoś zabrał ciało Zmarłego. Najprawdopodobniej także św. Jan Ewangelista, najmłodszy uczeń Jezusa, czuł to samo co św. Piotr. Stał przecież pod krzyżem w czasie śmierci Jezusa. Wprawdzie słyszał wielokrotnie, podobnie jak inni apostołowie, jak Chrystus przepowiadał swą śmierć, a po niej zmartwychwstanie, lecz wtedy jedno i drugie było na nich tak abstrakcyjne i nierealne, iż właściwie nie brali tego zupełnie pod uwagę. Dopiero, jak pisze św. Jan, zetknięcie się z wnętrzem pustego grobu, sprawiającym wrażenie, jakby ktoś go spokojnie opuścił, zmieniło sposób jego myślenia: Wszedł on [Piotr] do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu. Wtedy wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń, który przybył do grobu. Ujrzał i uwierzył. Dotąd bowiem nie rozumieli jeszcze Pisma, które mówi, że On ma powstać z martwych. Jest to oczywiście osobista relacja św. Jana, choWiedząc, co stanowiło ciaż ukrywa się pod terminem istotę obchodzonej pamiątki “ów drugi uczeń”. Później, jak zmartwychwstania dla uczniów wiemy, on oraz inni apostołowie i uczniowie osobiście spoJezusa w pierwszych tkali zmartwychwstałego Jezuwiekach chrześcijaństwa, sa i radowali się Jego obecnowarto zapytać, co stanowi ścią aż do wniebowstąpienia. Po tym doświadczeniu, które istotę tych świąt dla nas? pokazało, że ich Mistrz pokonał śmierć, nie mieliby problemu z odpowiedzią na pytanie: “A wy za kogo Mnie uważacie?”. Oprócz słów, które wypowiedział św. Piotr: “Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga Żywego”, dodaliby pewnie: “Ty jesteś tym, który udowodnił przez swą śmierć i zmartwychwstanie, że życie człowieka nie kończy się wraz ze śmiercią”! Co roku chrześcijanie obchodzą święta wielkanocne, czyli pamiątkę wyżej omawianego wydarzenia. Może warto zapytać, czym są dzisiaj dla ludzi te święta? Myśląc o innych, pośpieszylibyśmy pewnie zaraz z odpowiedzią, że święta wielkanocne w przypadku Polaków łączą się z malowaniem jajek, udekorowanymi koszyczkami, wzbudzającymi zainteresowanie innych narodowości. Święta to okazja do wzajemnych odwiedzin, odświeżenia stosunków rodzinnych czy towarzyskich, dzięki tradycji składania sobie życzeń. Święta to też dla niektórych po prostu czas odpoczynku i spaceru w Central Parku lub w innych interesujących miejscach. Czym były święta wielkanocne (kolejne rocznice zmartwychwstania Jezusa) dla Jana, Piotra i innych apostołów? Czy obchodzili je tak samo, jak obchodzą wyznawcy Chrystusa w XXI wieku? Może należałoby najpierw zapytać, czy obchodzili w ogóle tego rodzaju rocznice? Trudno sobie wyobrazić, żeby tego nie robili. Obchodzenie rocznic ważnych wydarzeń leży w naturze człowieka, a co dopiero takiej Rocznicy! Faktycznie obchodzili ją co tydzień, bo każda niedziela była i jest obecnie świętem Jego zmartwychwstania. Narażając często swoje życie, sprawowali wtedy Eucharystię (czyli mszę świętą), w której spotykali się z Jezusem obecnym pod postacią chleba i wina. Wiedząc więc, co stanowiło istotę obchodzonej pamiątki zmartwychwstania dla uczniów Jezusa w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, warto zapytać, co stanowi istotę tych świąt dla nas? Co mamy wspólnego z nimi, czym się różnimy? Jeśli na koniec nawiążemy jeszcze do początku naszej refleksji na temat pytania, które Jezus postawił swoim uczniom: “A wy za kogo Mnie uważacie?”, zastanówmy się, jaką odpowiedź na nie daje Mu nasze obchodzenie świąt Jego zmartwychwstania? p

ZDJĘCIE: WIKIMEDIA.ORG

“A wy za kogo Mnie uważacie?”

Alberto Piazza, Apostołowie przy pustym grobie, XVI wiek

Pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena udała się do grobu i zobaczyła kamień odsunięty od grobu. Pobiegła więc i przybyła do Szymona Piotra i do drugiego ucznia, którego Jezus miłował, i rzekła do nich: “Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono”. Wyszedł więc Piotr i ów drugi uczeń i szli do grobu. Biegli oni obydwaj razem, lecz ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu. A kiedy się nachylił, zobaczył leżące płótna, jednakże nie wszedł do środka. Nadszedł potem także Szymon Piotr, idący za nim. Wszedł on do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu. Wtedy wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń, który przybył do grobu. Ujrzał i uwierzył. Dotąd bowiem nie rozumieli jeszcze Pisma, które mówi, że On ma powstać z martwych (J 20, 1-9).


Pol ska ope ra we szła do świa to wej pierwszej li gi KWIECIEŃ 2015

DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

Przegląd Polski

3

Z Mariuszem Trelińskim – reżyserem i dyrektorem artystycznym Teatru Wielkiego-Opery Narodowej w Warszawie, który zadebiutował w tym sezonie na deskach Metropolitan Opera (Met) w Nowym Jorku – rozmawia Inga Czerny

Czy debiut w Metropolitan Opera, najważniejszej scenie na świecie to spełnienie American dream?

Mariusz Treliński: moja wizja opery opiera się na stworzeniu widowiska współczesnego multimedialnego i totalnego

dla mnie czymś w rodzaju muzeum, miejscem zamkniętym, które nie korespondowało ze sztuką współczesną, wręcz nie dostrzegało szalejących wokół zmian i postępu, z uporem nie zauważało nowych gazet, ubrań i karoserii samochodów. Opera była reliktem z innej epoki. Trzeba było więc otworzyć drzwi i wprowadzić ludzi z zewnątrz, reprezentujących inne dziedziny. Moja siła polegała rówJak to się stało, że jeszcze kilkanaście lat te- nież na tym, że wcześniej byłem reżyserem mu mało znany teatr operowy otrzymuje dziś filmowym, który chciał, by opera była krópropozycje współpracy z Petersburga, Salzbur- lestwem muzyki, jednak bez muzealnych, staga, Brukseli, Buenos Aires czy właśnie Nowe- roświeckich ram reżyserskich. Użyłem więc go Jorku? swojej filmowej wiedzy, by stworzyć muzyRzeczywiście w latach 90. była to obca ce inną przestrzeń. Zapraszałem do współświatu opera, podobnie jak większość ów- pracy fotografików oraz wielkich projektanczesnych teatrów operowych w tej części Eu- tów, jak Joanna Klimas, Gosia Baczyńska czy ropy. O współpracy z Salzburgiem, Londy- Arkadius. Z Borisem Kudliczką, z którym nem czy Brukselą mogliśmy co najwyżej po- współpracuję od lat, ze spektaklu na spekmarzyć, ale od tego czasu przeszliśmy arty- takl podnosiliśmy poprzeczkę. Z każdą kostyczną i technologiczną rewolucję, stając się lejną inscenizacją dysponowaliśmy coraz bardla tych teatrów równorzędnym partnerem. dziej zaawansowanymi technologicznie urząPonadto zaczęliśmy robić spektakle, które co- dzeniami, dzięki którym scenografie stawaraz bardziej porywały widza, zmuszały do re- ły się nowocześniejsze, bardziej energetyczfleksji i ciągłego dialogu. Opera, idąc z du- ne. Mieliśmy spektakle w całości oparte na chem czasu, zaczęła wymykać się przyjętym scenie obrotowej poruszającej się w sposób normom i szablonowym ramom, stając się niewidoczny dla widza, a umożliwiającej wiemiejscem modnym, przyciągającym wielkie lokrotne zmiany elementów dekoracji. W Tranazwiska znanych na świecie solistów oraz viacie był to potężny, przemieszczający się dyrygentów, ale również ludzi kina, współ- wagon długości ponad 50 metrów, z któreczesnej fotografii i mody. Zwieńczeniem te- go widownia widziała jedynie 16 metrów, bo go są propozycje, jakie otrzymujemy z całe- takie jest okno sceny. Z kolei w Latającym go świata. Choć należy zauważyć, że do dzi- Holendrze mieliśmy do czynienia z 80 tysiąsiaj większość oper we Włoszech, kraju-ko- cami litrów wody, na której opierała się zdallebki opery, nie wyzwoliło się z konserwa- nie sterowana dekoracja. tyzmu i pozostało w tyle, z wyjątkiem La Scali, która – mimo że zawsze uznawana za najCzy takie przekraczanie granic jest konieczbardziej tradycyjną – jako pierwsza zdecyne, by przyciągnąć nowych widzów do opery? dowała się na pewne zmiany. Czasy się bardzo zmieniają, jesteśmy bardziej niecierpliwi. Widownia obcuje z ekranem telewizora i komputera, gdzie naraz Ale jak to się udało w praktyce? Kiedy pojawiłem się w operze, była ona otrzymuje kilkanaście informacji, myśli

ZDJĘCIE: YOUTUBE

Przyznaję, że owacje na stojąco po premierze Jolanty/ Zamku Sinobrodego były dla mnie fantastyczną nagrodą. To ogromny sukces całego zespołu oraz Warszawy, gdyż jest to pierwsza w historii koprodukcja Teatru Wielkiego-Opery Narodowej z Met, najważniejszym miejscem na mapie operowej świata. Ta scena rzeczywiście jest niezwykła, tworzyli na niej najwięksi soliści, dyrygenci, dlatego też może wydawać się spełnieniem amerykańskiego snu. Jednak dla mnie jego urzeczywistnieniem było już zaproszenie mnie przez Placido Domingo do Opery Waszyngtońskiej w 2001 roku, gdzie pojechałem jako jeszcze nikomu nieznany reżyser z Polski wystawić Madame Butterfly. Po kolejnych sześciu produkcjach w Waszyngtonie oraz dwóch w Los Angeles Nowy Jork jest skokiem, ale już nie zawrotem głowy. Wracając do amerykańskiego snu, jego spełnieniem w pewnym sensie jest zaproszenie, jakie otrzymaliśmy od Petera Gelba, dyrektora generalnego Met, do wystawienia Tristana i Izoldy Wagnera na otwarcie ich sezonu artystycznego w 2016 roku. Nie jest tajemnicą, że na kolejną tego rodzaju propozycję czeka się przez kilka lat, natomiast ja otrzymałem ją błyskawicznie, i to jeszcze w tak ważnym momencie. Świadczy to nie tylko o docenieniu ogromnej pracy i zaangażowania, ale również o zaufaniu, jakim zostaliśmy obdarzeni, dostając propozycję kolejnej koprodukcji z Met.

szybciej i równolegle. Oczywiście opera jest przede wszystkim miejscem kontaktu z piękną muzyką i wspaniałymi głosami, ale dawno odeszła era Pavarottiego, gdy śpiewak mógł tylko stać na scenie i śpiewać. Oprócz zjawiskowego głosu dzisiaj liczą się również umiejętności aktorskie. Niezwykle cenię sobie pracę z artystami zafascynowanymi poszukiwaniami przeróżnych interpretacji, poprzedzonych głęboką analizą psychologiczną swoich postaci. Dziś wszyscy przecież żądamy inscenizacji i przekonującego, emocjonalnego widowiska. Za tym idzie cała moja wizja opery jako widowiska współczesnego, multimedialnego i totalnego. Mam wrażenie, że taki właśnie jest Zamek Sinobrodego i nie wymieniam go bez powodu. Libretto Beli Balazsa już w prologu zadaje kluczowe pytania o dotychczasową formę opery, którą autor jest niewątpliwie znudzony. Opera powinna stać się widowiskiem, sztuką interdyscyplinarną, a więc korzystającą ze zdobyczy innych dziedzin, w tym przypadku kina, gdyż nie zapominajmy, że Bela Balazs, jako znakomity krytyk filmowy, był zafascynowany jego możliwościami i językiem. W pytaniu zawartym w prologu – gdzie jest scena, przed wami czy w was – zawiera się przekonanie o możliwości zatarcia granicy między widownią a sceną i odebraniu operze dosłowności.

cie. Kiedy zaczynałem swoją przygodę, nie było zbyt wielu ośrodków myślących o operze nowocześnie. Uważam, że bez podjęcia ryzyka i decyzji o zmianie Warszawa nigdy nie osiągnęłaby tak spektakularnego sukcesu, a teraz jest nawet bardziej nowoczesna niż Met. Nowy Jork długo pozostawał konserwatywny, bo sponsorzy oczekiwali zachowawczych spektakli, bez żadnych zmian. Dopiero Peter Gelb wprowadził inne myślenie i współczesnych reżyserów, takich jak chociażby Dmitrij Czerniakow. A czy budżet warszawskiej opery też jest na światowym poziomie?

Nasz budżet jest 12 razy mniejszy niż Met. Oznacza to, że pod względem finansowym nasz cały rok to zaledwie miesiąc w Met. Pieniądze są bardzo ważne, ale nie najważniejsze. Za tę samą sumę można wyprodukować zarówno złe, jak i świetne spektakle. Siłą naszych produkcji jest minimalizm. Nie chodzi o to, by przeznaczać pieniądze na złocone żyrandole, które kosztują fortunę i wyglądają potwornie. Poza panem sukcesy za granicą odnoszą też inni polscy reżyserzy. Czy możemy mówić o fenomenie ekspansji polskich reżyserów operowych?

Mam wrażenie, że to rzeczywiście złoty wiek polskiej opery. Zacząłbym od śpiewaków, którzy osiągnęli bardzo wysoką pozyByło różnie, gdyż każda zmiana wymaga cję, występują w Met. Mam na myśli: Pioupływu czasu. Spotkałem się z wieloma ata- tra Beczałę, Mariusza Kwietnia, Aleksandrę kami, miałem tyle samo przeciwników, co Kurzak, Andrzeja Dobbera i Artura Rucińskiezwolenników. Od samego początku dużo się go. To również sprzyjający czas dla polskich o tych spektaklach mówiło, co najważniej- reżyserów operowych: ja, Krzysztof Warlisze – widownia była pełna. W atakujących kowski czy Grzegorz Jarzyna. Każdy z nas mnie artykułach podkreślano, że to, co robię, odnosi poważne sukcesy na świecie. Z pewjest zbyt nowatorskie i niszczy tradycję. Te- nością jest to pewnego rodzaju ekspansja i (PAP) go rodzaju wojna odbywa się na całym świe- dobry moment dla polskiej opery. Czy to było akceptowane w Polsce od początku?


4 Przegląd Polski

DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

KWIECIEŃ 2015

H istoryczne obrazy polskie w LeMoyne College

PETER J. OBST

Polski pawilon planowany na wystawę w Nowym Jorku został zaprojektowany przez komitet, który składał się z wybranej grupy najlepszych artystów i architektów w Polsce. Ich celem było przedstawienie Polski jako nowoczesnego kraju o długiej historii i narodu, który miał prawo istnieć we wspólnocie krajów świata. Komisarzem generalnym zarządzającym pawilonem został Stefan de Ropp, który miał już duże doświadczenie jako kierownik dorocznych Targów Poznańskich. Pawilon, zbudowany w parku na Flushing Meadows, był wspaniałym przykładem architektury modernistycznej początku XX wieku. Obok w oddzielnym budynku mieściła się restauracja z polską kuchnią, w której gości obsługiwały kelnerki w strojach ludowych. Z frontu pawilonu stała okazała 50-metrowa (142 stopy) ażurowa wieża pokryta tarczami, sugerująca średniowieczną fortecę. Stawy obok tworzyły symboliczne fosy. Ta efektowna elewacja służyła jako tło pomnikowi Króla Władysława Jagiełły, przedstawionemu w zbroi na koniu. Fakt, że pod przywództwem Jagiełły polskie i litewskie siły zadały decydujący cios potędze zakonu Krzyżaków w 1410 roku, nie został przeoczony przez niemieckich uczestników targów.

roku opisywał wiele przemysłowych, kulturowych i historycznych eksponatów w polskim pawilonie. Wspomniano także udział Kościuszki i Pułaskiego w amerykańskiej wojnie rewolucyjnej, jak również podano do wiadomości, że 5 milionów Amerykanów ma polskie pochodzenie. Na pierwszym miejscu wśród eksponatów z tematem historycznym w tzw. Sali Honorowej w pawilonie było siedem obrazów ukazujących sceny z bogatej historii Polski. Mierzące 2 metry szerokości i 120 cm wysokości, wykonane zostały w technice tempery na drewnie, w stylu prerafaelitów, który przypomina malarstwo średniowieczne. Był to projekt grupowy stworzony na zlecenie polskiego rządu przez Bractwo św. Łukasza. W skład grupy artystów malarzy – której założycielem był Tadeusz Pruszkowski w Kazimierzu nad Wisłą – wchodzili: Bolesław Cybis, Bernard Frydrysiak, Jan Gotard, Aleksan- Polski pawilon na wystawie zwracał na siebie uwagę 56-metrową Złotą Wieżą, zbudowaną z krader Jędrzejewski, Eliasz Kanarek, Jeremi Kubic- townic, na których zainstalowano stylizowane tarcze z pozłacanej miedzi. Przed wejściem do paki, Antoni Michalak, Stefan Płużański, Janusz wilonu stał konny pomnik Władysława Jagiełły (autorstwa Stanisława K. Ostrowskiego), w pozie Podoski i Jan Zamoyski. Każdy artysta praco- zwycięzcy, z dwoma mieczami uniesionymi nad głową wał na inną częścią obrazu, jak na przykład: malowanie twarzy, kostiumów, tła, architektury, na- kach dyplomatycznych. Fundacja Kościuszkow- im pracodawcom, odpisując sobie ten dar od tury itp. Każdą z prac podpisali wszyscy artyści. ska ma kilka wspaniałych gobelinów, a w Pol- własnego podatku dochodowego. Obrazy obecsko-Amerykańskim Centrum Kultury w Filadel- nie – zabezpieczone, chociaż mało widocznie Tematyka tych historycznych obrazów by- fii można podziwiać jedną z gablot wystawia- – zdobią ściany w Bibliotece im. Noreen Renych na targach, której nogi stanowią pięknie ale Falcone, College’u LeMoyne w Syracuse. ła następująca: Po wojnie nowy polski rząd miał gigantycz1. Bolesław Chrobry witający Ottona III piel- wyrzeźbione orły. Pomnik króla Jagiełły znagrzymującego do grobu św. Wojciecha w lazł miejsce w nowojorskim Central Parku, dzię- ne zadanie odzyskiwania setek, jeśli nie tysięki dobrej woli burmistrza Fiorella LaGuardii. cy, dzieł sztuki i pamiątek historycznych utraGnieźnie, rok 1000 Kiedy wystawa została zamknięta Stefan de conych z krajowych galerii i muzeów. Jednym 2. Chrzest Litwy, rok 1386 3. Nadanie przywileju zwanego jedlneńskim Ropp został zatrudniony (od 1941 r.) jako dy- z bardziej znanych działań tego typu był powrót rektor Polskiego Biura Informacji, agencji pol- słynnych arrasów wawelskich z Kanady, gdzie (Neminem captivabimus), rok 1430 4. Unia lubelska, rok 1569 5. Konfederacja warszawska (uchwała o wzaSiedem obrazów z wystawy światowej z 1939 roku w Nowym Jorku jest jemnej tolerancji religijnej), rok 1573 dziedzictwem Polski z czasów II Rzeczypospolitej, którą Polacy na nowo 6. Odsiecz Wiednia, rok 1683 7. Konstytucja 3 maja, rok 1791 odkrywają. Nadszedł moment na ponowne ich zaprezentowanie w Polsce.

ZDJĘCIE: THE POLISH MUSEUM OF AMERICA

Tych siedem obrazów zaprezentowanych w maju 1939 roku w polskim pawilonie szybko uznano za klejnot wystawy. Nim jednak nastąpiło jej zakończenie w 1940 roku, Niemcy we wrześniu 1939 zaatakowały Polskę od zachodu, a Związek Radziecki od wschodu. W ciągu najbliższych pięciu lat polskie muzea, galerie i prywatne zbiory zostały rozgrabione i zniszczone, kiedy walczące armie przetaczały się przez Europę. W tych okolicznościach komisarz de Ropp Stefan de Ropp – komisarz generalny zarządza- został pozbawiony wszelkich środków finansowych, ale udało mu się kontynuować wystający pawilonem polskim na wystawie światowę, dzięki dochodom z restauracji, donacjom wej w Nowym Jorku w 1939 roku i pomocy zamożnych Amerykanów. Stworzył W pawilonie najnowsze i najlepsze osiągnię- ekspozycję pokazującą zniszczenia i zbrodnie cia technologiczne Polski zostały wyekspono- popełnione przez najeźdźców. Anna Obst, któwane tak, aby harmonizowały z tematem targów: ra opuściła kraj podczas inwazji i przyjechała Świat Jutra. Nie szczędzono wysiłku w dostar- do Nowego Jorku, po odwiedzeniu wystawy czaniu najlepszych przykładów wśród produk- napisała w swoim dzienniku: “Pierwszy pawitów przemysłowych i wynalazków z Polski. lon [który widzieliśmy] był polski i miałam łzy Wśród nich były dwie makiety parowozów, któ- w oczach, bo naszej drogiej Polski już nie ma”. By zdobyć środki na opłacenie kosztów utrzyre odzwierciedlały współczesny przemysł polski. Zostały starannie wykonane i każdy był to- mania, de Ropp sprzedał niektóre instalacje, ur-de-force sztuki modelarskiej, z każdym nitem, obiekty artystyczne i wyposażenie. Pozostałe rzezaworem i urządzeniem wiernie odtworzonym. czy zostały umieszczone w Muzeum Polskim Artykuł w New York Timesie z 19 maja 1939 w Chicago, w instytucjach polonijnych i placów-

skiego rządu emigracyjnego w Londynie. Po zakończeniu wojny, gdy Stany Zjednoczone w 1945 roku wycofały poparcie dla polskiego rządu emigracyjnego, uznając tym samym komunistyczny rząd w Warszawie, Biuro Informacji przestało działać. W tym czasie de Ropp już znalazł miejsce dla większości eksponatów z polskiego pawilonu, z wyjątkiem historycznych obrazów Bractwa św. Łukasza, które pozostawały nadal pod jego opieką. Możemy przypuszczać, że w bardziej sprzyjających warunkach i sytuacji politycznej de Ropp planował oddać obrazy w prawowite ręce polskie. Szukając zatrudnienia, de Ropp przyjął pracę jako wykładowca w Le Moyne College, instytucji jezuickiej w Syracuse w stanie Nowy Jork. W tym czasie napisał list do Augusta Zaleskiego, ówczesnego prezydenta rządu londyńskiego, stwierdzając, że jeśli nie otrzyma odpowiedzi w określonym czasie, to zabierze te siedem obrazów jako rekompensatę za niewypłacone mu wynagrodzenie. Odpowiedzi na list nie dostał, więc zarekwirował dzieła i w ciągu kilku lat przekazał je swo-

ZDJĘCIE: WWW.EXSPACE.PL

W 1939 roku Rzeczpospolita Polska przygotowywała się do obchodów 20. rocznicy istnienia. Rocznicę tę planowano uczcić m.in. pokazaniem osiągnięć i dorobku odrodzonego państwa na wystawie światowej, która miała się odbyć w tym roku w Nowym Jorku.

zostały wysłane na przechowanie na początku wojny. Ten jeden wysiłek zakończył się sukcesem dopiero w 1960 roku. Rząd komunistyczny w Polsce mało interesował się dziełami sztuki powstałymi w okresie międzywojennym, w czasie tzw. II Rzeczypospolitej. Mając ścisłą kontrolę nad prasą, ten krótki okres niepodległej i wolnej Polski został opisany w historii jako czas ignorancji, zacofania i ucisku proletariatu. Wszelkie dzieła z tego okresu, zwłaszcza te z podtekstem religijnym, nie były “odpowiednie” dla ówczesnej atmosfery i profilu państwa, więc tym samym zupełnie ignorowane. Gdy w 1989 roku era komunistycznych rządów się zakończyła, odnowiło się w Polsce zainteresowanie okresem międzywojennym i obrazami umieszczonymi w LeMoyne. Członkowie polskiej dyplomacji skontaktowali się z rektorem, ks. Charlesem J. Beirne, SJ, w sprawie rozpoczęcia dyskusji o obrazach. Mimo że jezuici promują swój zakon i instytucje, powołując się na wielki szacunek dla etyki i moralności, w tym przypadku wielebny ojciec jezuita zręcznie uniknął jakiejkolwiek dyskusji na ten temat.


KWIECIEŃ 2015

DODATEK KULTURALNY nowego

Przegląd Polski

dziennika

5

Ogłoszenie I edycji nagrody dla osób i organizacji spoza Polski

ZDJĘCIE: DZIĘKI UPRZEJMOŚCI BIBLIOTEKI COLLEGE’U LEMOYNE W SYRACUSE

“Świa dek Hi sto rii”

Odsiecz Wiednia, rok 1683

one wystawione w Warszawie przez cztery tygodnie, a następnie wysłane do Nowego Jorku transatlantykiem “Batory”. Powinny je zobaczyć dzieci przedwojennego pokolenia – tego pokolenia, które poniosło ogromne ofiary i straciło tak wiele. Dzieła te są dziedzictwem Polski z czasów II Rzeczypospolitej, którą Polacy na nowo odkrywają. Nadszedł moment na ponowne ich zaprezentowanie w Polsce. Można powiedzieć, że jeśli doszłoby do wystawienia tych obrazów w Warszawie, to więcej osób zobaczyłoby je – i doceniło bardziej – już w pierwszym dniu ekspozycji niż przez te 50 lat, kiedy były pod opieką LeMoyne College. p

ZDJECIA: IPN

W Polsce istnieje duże zainteresowanie życiem społeczeństwa i świata kultury II Rzeczypospolitej. Telewizja Polska wyprodukowała film dokumentalny o malarzach z Bractwa św. Łukasza. Niedawno została opublikowana, bogato ilustrowana, dwujęzyczna, wielokrotnie nagradzana książka Pawilon polski na nowojorskiej wystawie światowej (1939/40) i jego dalsze losy autorstwa Krystyny Nowakowskiej i Tadeusza Mireckiego. Polscy dyplomaci kontynuują działania w celu odzyskania utraconych dzieł sztuki. Na czele ich listy jest nieuchwytny Portret młodzieńca Rafaela z kolekcji Czartoryskich. Wiele innych ważnych pamiątek znajduje drogę powrotną do Polski. Bogusław Winid, obecny ambasador Polski przy ONZ, odegrał kluczową rolę w sprowadzeniu do Warszawy rzadkiego pistoletu maszynowego Mors model 39, jednego z czterech istniejących. Wyprodukowano ich w serii próbnej tylko 40 sztuk tuż przed rozpoczęciem działań wojennych w 1939 roku. Należy również podkreślić, że mało kto w Polsce 1939 roku widział omawiane obrazy. Były

Peter J. Obst jest pracownikiem Poles in America Foundation założonej przez historyka Polonii Edwarda Pinkowskiego; m.in. jest wykładowcą na LaSalle University w Filadelfii. W INTERNECIE:

Informacje o obrazach w Le Moyne College i wystawie w Nowym Jorku w 1939 roku: www.po les.org/Art

ZDJĘCIE: DZIĘKI UPRZEJMOŚCI BIBLIOTEKI COLLEGE’U LEMOYNE W SYRACUSE

W LeMoyne College nie ma kursów dotyczących tzw. polskich studiów i do tej pory uczelnia nie podjęła żadnych akcji na rzecz pokazania obrazów w obrębie kampusu lub poza nim. W 2004 roku, kiedy dyplomata Marek Skulimowski odwiedził college i bibliotekę, pytał studentów o te obrazy. Większość o nich nie wiedziała, inni wyjaśniali, że są to “sceny religijne” czy “wydarzenia biblijne”. Osoby na kampusie nie przywiązują większej wagi do historii pokazanej na obrazach lub do ich historycznego znaczenia. Obecna rektor uczelni, dr Linda LeMura podjęła bardziej aktywne podejście do problemu. Zainicjowała “przegląd przyszłej prezentacji przez college oraz potencjalnych partnerstw i współpracy z innymi instytucjami kulturalnymi”. Wyniki tego przeglądu pozostają do późniejszej oceny, ale świeże podejście otwiera szeroki wachlarz możliwości na przyszłość. Wśród propozycji złożonych komisji przeglądu jest “podróżująca” wystawa obrazów za pośrednictwem ośrodków polonijnych w Stanach Zjednoczonych, gdzie członkowie różnych grup etnicznych mogliby je zobaczyć i podziwiać.

Bolesław Chrobry witający Ottona III pielgrzymującego do grobu św. Wojciecha w Gnieźnie, rok 1000

IPN ogłasza I edycję nagrody międzynarodowej „Świadek Historii” przeznaczonej dla osób i organizacji spoza Polski. Jest to honorowe wyróżnienie, do tej pory przyznawane obywatelom polskim. Od tego roku mogą je otrzymać wszyscy ci, którzy szczególnie zasłużyli się dla upamiętniania historii narodu polskiego i propagowania wiedzy o niej, a żyją i działają poza granicami naszego kraju. Nagroda „Świadek Historii” to wyróżnienie honorowe, ustanowione w marcu 2009 r. zarządzeniem prezesa IPN i przyznawane przez Instytut Pamięci Narodowej. Otrzymują ją osoby i instytucje szczególnie zasłużone dla upamiętniania historii narodu polskiego oraz wspierające IPN w realizacji ustawowej działalności w obszarach edukacyjnym i naukowym. Wśród dotychczasowych laureatów znalazło się liczne grono kombatantów, nauczycieli, działaczy społecznych i samorządowców.

Decyzją prezesa Instytutu zasięg nagrody rozszerzono o edycję mającą za zadanie szczególne uhonorowanie osób wspierających działalność IPN wśród Polaków mieszkających poza granicami kraju. Zapraszamy do zgłaszania kandydatur osób i instytucji działających poza granicami Polski szczególnie zaangażowanych w pielęgnowanie pamięci historycznej, dbających o zachowanie, propagowanie i poszerzanie wiedzy oraz odkrywanie zapomnianych faktów czy osób zasłużonych dla narodu polskiego. Wnioskować można także o uhonorowanie pośmiertne. Wniosek o przyznanie nagrody powinien zawierać dane kandydata, opis jego zasług i osiągnięć uzasadniających przyznanie nagrody, dostępne wnioskodawcy kopie dokumentów poświadczających te zasługi i osiągnięcia. Do wniosku należy dołączyć zgodę kandydata na zgłoszenie (nie dotyczy kandydatów zgłaszanych pośmiertnie). Komunikat na temat „Świadka Historii” wraz z wymaganymi formularzami znajduje się na stronie internetowej IPN (www.ipn.gov.pl – na stronie głównej w aktualnościach i w zakładce „Konkursy i nagrody”). Wyłącznie pisemne zgłoszenia należy nadsyłać do dnia 31 lipca 2015 r. (decyduje data stempla pocztowego) na adres: The Institute of National Remembrance Instytut Pamięci Narodowej ul. Wołoska 7, 02-675 Warszawa (BEP „Świadek Historii”) W sprawie nagrody można również kontaktować się z Katarzyną Miśkiewicz lub z Karoliną Kolbuszewską, pisząc na adres e-mailowy: swiadek.historii@ipn.gov.pl. p


6 Przegląd Polski

DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

Piotr Uklański w Metropolitan Museum

KWIECIEŃ 2015

BOŻENA CHLABICZ

Na nieskazitelnie białej ścianie ktoś nabazgrał ołówkiem: “Życie to śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową”. Sentencja – cytat na murze z epoki wojującej Solidarności wprowadzony do obiegu przez Krzysztofa Zanussiego – jest po polsku, a pojawiła się w jednej z galerii największej z nowojorskich świątyń sztuki – Metropolitan Museum.

Praca Piotra Uklańskiego zawieszona w holu Metropolitan dowodzi, że jest to projekt na tyle autonomiczny, iż jego znaczenie bez trudu pokonuje ograniczenia językowe

– śmierć i miłość – dotyczy również, a może zwłaszcza samej sztuki, tworzonej, gromadzonej i otaczanej kultem z powodu – jakże złudnego – poczucia (względnej) nieśmiertelności? To zdecydowanie najmniej oczywiste z dotychczasowych ujęć tematu. I niezwykle inspirujące, choćby dlatego, że Fatal Attraction to przecież ekspozycja w świątyni kultu sztuki – Metropolitan Museum. A ten znak zapytania przy “autotematyzmie” to dlatego, że to tylko jedna z wielu możliwych “interpretacji z interpretacji” tej niewielkiej, ale ważnej wystawy. Niewiele rozleglejsza przestrzennie, ale równie istotna pod względem ważnych pytań postawionych sztuce współczesnej i kulturze masowej, jest też i druga ekspozycja z dyptyku Fatal Attraction – Piotr Uklanski Photographs, która jest zarazem pierwszym w ogóle szerszym przeglądem dorobku artysty w dziedzinie fotografii, dokonanym przez kuratora Metropolitan, Douga Eklunda. Prezentacja jest tym bardziej ważna i – zapewne – odkrywcza, zwłaszcza dla wielbicieli sztuki najnowszej z Nowego Jorku, że Piotr Uklański bardziej niż z malarstwem czy fotografią kojarzył się do tej pory im z zapadającymi w zbiorową pamięć instalacjami w przestrzeni miasta. Do dzisiaj wspomina się tu galerię Gavina Browna z działającym przy niej autentycznym klubem nocnym – Passerby na Chelsea, gdzie artysta zaprojektował słynny Untitled/ Dance Floor. Obiekt plastyczny, który był jednocześnie funkcjonalnym “parkietem” do tańca, ułożonym z kolorowych, podświetlanych paneli. Ten “parkiet taneczny” przez długie lata uchodził w opinii krytyków za najlepszy, bo zwięzły i zarazem ironiczny komentarz do niebezpiecznych związków, jakie minimalizm nawiązał w ostatnich latach z projektowaniem przemysłowym. Uklańskiego pamięta się też z niezwykłej, jak na to miejsce, czas i okoliczności, wystawy Biało-czerwona w Gagosian Gallery, też na Chelsea, w której najważniejszą rolę pełniły… polskie symbole narodowe. Tamta ekspozycja dowiodła znaczenia “sztuki w sztu-

ZDJĘCIE: MARIAN POLAK-CHLABICZ

Tym razem jednak obyło się bez skandalu i wzywania ekipy remontowej. Ba – owo swoiste graffiti zostało nawet opatrzone anglojęzycznym tłumaczeniem. Bo ta niedbale “rzucona” na ścianę złota myśl o związku miłości i śmierci (tak, to o tym) okazała się nie tyle aktem wandalizmu, co kreacji. Autorskim, wykonanym własnoręcznie przez artystę komentarzem do otwartej właśnie wystawy – Fatal Attraction: Piotr Uklanski Selects from the Met Collection, której bohater wystąpił przy jej organizacji w podwójnej roli, artysty i zarazem kuratora. Ekspozycja, na którą trafiło około 80 obiektów ze zbiorów własnych Metropolitan Museum, koncentruje się na przenikających się w kulturze i sztuce motywach śmierci i miłości, który to temat – interpretowany zarówno w samej twórczości plastycznej, jak i działalności wystawienniczej od wieków i na tysiące sposobów – stanowi w tej chwili wyzwanie z gatunku tych prawdziwie karkołomnych. Bo co nowego można jeszcze pokazać i powiedzieć o związkach Erosa i Tanatosa w kulturze po Freudzie, Jacku Malczewskim i Woodym Allenie? W tej sytuacji muzeum powierzyło organizację wystawy twórcy nie bez racji uchodzącemu za największego ironistę swojego pokolenia. Piotr Uklański, artysta po warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych i Cooper Union, od niemal dwóch dekad pracujący w Nowym Jorku, od lat cieszy się bowiem opinią mistrza w stawianiu znaków zapytania przy znanych wszystkim odpowiedziach sztuki na kwestie odnoszące się zarówno do niej samej, jak życia w ogóle, i za niekwestionowany autorytet w dziedzinie artystycznego sarkazmu. Fatal Attraction – o czym świadczą recenzje – jeszcze utwierdziła środowisko artystyczne Manhattanu w tej opinii, bowiem wybór, jakiego na potrzeby tej ekspozycji dokonał artysta w magazynach Metropolitan, jest daleki od oczywistości, zaskakujący, kontrowersyjny. Ale z drugiej strony od początku było przecież wiadomo, że kto jak kto, ale Piotr Uklański nie zrobi wystawy z tego, co “w temacie” Erosa i Tanatosa dawno pokazali jego poprzednicy. I nie zrobił. Bo obok raptem kilku jego własnych prac podejmujących wątki erotyczno-tanatologiczne, na wystawę trafiły mało wcześniej znane fotografie (w tym zaskakujące zdjęcie autorstwa Stanisława Witkiewicza), kilka zapomnianych obrazów i trochę artefaktów, bo niektóre z prac to eksponaty wypożyczone z departamentu etnografii. Prezentacja jest kameralna, liczy sobie raptem kilkadziesiąt zdjęć oraz po kilka rzeźb i obrazów, ale z całą pewnością ujmuje temat z zaskakująco niebanalnej perspektywy. Choćby dlatego, że odnosząc się do nieśmiertelnego wątku śmierci i miłości w sztuce, prezentuje zagadnienie jako kwestię dla twórczości… autotematyczną? Z przedstawionej przez artystę interpretacji wynika, że ta sama para pojęć

ce”. Bo podziałała na emocje odbiorców, pomimo doskonałej ignorancji publiczności na subtelności kulturowego i historycznego przekazu. Co z kolei rodzi pytanie o prawdziwe źródła przeżyć budzących się w reakcji na wykorzystane w sztuce (a także w propagandzie, bo to czasami jedno i to samo) symbole narodowe. Wszelkie symbole narodowe… Tymczasem w Fatal Attraction: Piotr Uklanski Photographs artysta objawił się nowojorskiej publiczności jako fotografik, a więc od strony, od której dużo lepiej jest znany w Warszawie, przynajmniej do czasu skandalu z Nazistami i szablą Daniela Olbrychskiego w Zachęcie oraz od zbiorowych fotografii upozowanych w formie logo Solidarności i portretu papieża Jana Pawła II. Ekspozycję rozpoczyna cykl wykonany jako ironiczny komentarz do podręcznika Joy of Photography, wydanego dla fotografów amatorów przez słynnego producenta materiałów fotograficznych. Czemu ironiczny? Bo większość prac z tej serii jawnie kpi z utrwalonych pojęć dotyczących “piękna” w fotografii, doprowadzając zbanalizowane do bólu “zachody słońca” i inne “malownicze widoki” do granic absurdu, albo szydzi z zabiegów mających na celu podniesienie zdjęcia do rangi sztuki poprzez takie ograne chwyty, jak rozmazanie pierwszego planu, ekspozycja poklatkowa czy zbliżenia, dające automatycznie złudzenie abstrakcji. Na ekspozycję trafili także słynni Naziści, “flaga piracka”, czyli portret potentata na rynku luksusowej mody Francois Pinaulta w wersji rentgenowskiej i wreszcie nie mniej słynne zdjęcie według Salvadora Dali – kompozycja nagich ciał ułożona w kształt… trupiej czaszki. Jest też bulwersująca (swego czasu) fotografia nagich pośladków narzeczonej artysty. W ten sposób Piotr Uklański poprzez obydwie wystawy ugruntował swoją sławę artysty z Polski, który oswaja Amerykę z europejskim poczuciem humoru. Z tym, że – o paradoksie – tym razem nie chodzi już o niesławne Polish jokes, ale o polską szkołę ironii i podszytej pesymizmem, łagodnej drwiny.

A także o refleksję artystyczną o wymiarze uniwersalnym, przekraczającą nie tylko bariery języka, ale także doświadczenia historycznego i kultury. Choć sztuka Uklańskiego wciąż mówi po polsku. I to nie tylko w sentencji o życiu wypisanej ołówkiem na ścianie. W holu głównym Metropolitan, tuż nad Sfinksem z kolekcji egipskiej i wazami z kwitnącą jabłonią, zawisły bowiem – jako zapowiedź obydwu Fatal Attractions – wielkiego formatu “sztandary” z reprodukcjami projektu Untitled/Solidarność z roku 2007. Składają się nań dwa fotogramy, na których pięć tysięcy ubranych na czarno żołnierzy układa się – na tle zabudowań stoczniowych – w pisany “solidarycą” napis “Solidarność”. Drugie ze zdjęć chwyta moment, kiedy modele zaczynają się rozchodzić, a litery – rozmazywać. Dla Polaka takie ujęcie to oczywista metafora wszystkiego, co stało się z Solidarnością w procesie transformacji. Praca Piotra Uklańskiego zawieszona w holu Metropolitan dowodzi jednak, że jest to projekt na tyle autonomiczny, iż jego znaczenie zdecydowanie wykracza poza lokalne skojarzenia historyczne i bez trudu pokonuje ograniczenia językowe. Komentarze turystów z całego świata, robiących sobie selfies pod Solidarnością, nie pozostawiają żadnej wątpliwości co do tego, że intencje autora nie wymagają żadnego dodatkowego komentarza. A sztuka z Polski, przynajmniej ta w wydaniu proponowanym przez Piotra Uklańskiego, przyciąga do Metropolitan tłumy widzów. Fatal Attraction?. p Fatal Attraction: Piotr Uklanski Photographs 17 marca – 16 sierpnia 2015 Fatal Attraction: Piotr Uklanski Selects from the Met Collection 17 marca – 14 czerwca 2015 The Metropolitan Museum of Art. 1000 Fifth Avenue (przy 82. St)


DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

Przegląd Polski

Z fantazją, po królewsku KWIECIEŃ 2015

7

GRAŻYNA DRABIK

Rzecz jest prosta i tak kusząco atrakcyjna, że zaskakuje, iż dopiero teraz ktoś wykorzystał ten pomysł. Galeria premierów, historia, wielka polityka, małe tajemnice i – ach! – w centrum uwagi: królowa.

The Audience: dwie Elżbiety – Helen Mirren (królowa Elżbieta II) i Elizabeth Teeter (młoda Elżbieta)

tylko jej strój i uczesanie. W scenie, która otwiera przedstawienie, w mocno czerwonej sukni, już z siwymi błyskami we włosach, obserwuje Johna Majora uważnie, lecz jakby i z sympatią, dodając mu otuchy, gdy przejęty wyżala się na brak popularności. Za chwilę, zmieniając kostium i perukę na scenie, lecz tak sprawnie, że prawie niezauważalnie, staje się o 44 lat młodsza, z młodym wyglądem, młodymi ruchami i głosem. W eleganckiej czarnej sukni, w żałobie po ojcu Jerzym VI, Elżbieta stawia pierwsze królewskie kroki. Mentorem jest Winston Churchill, którego długa publiczna kariera (służył sześciu monarchom) oraz przyjaźń z rodzicami Elżbiety, pozwalają nazywać ją czule brzmiącym przydomkiem: Lilibet. W następnej scenie, znów po błyskawicznej przemianie na naszych oczach, obserwujemy, jak wita Wilsona i jak oboje podśmiewają się ze wspomnień o jego pierwszej wizycie, na którą, wbrew obyczajom, przyszedł ze swoją rodziną. I tak sztuka toczy się od jednego “tableaux” do drugiego. Podziwiamy kostiumy. Podziwiamy kunszt aktorski Helen Mirren, która w rynsztunku tej samej dystyngowanej pozy, minimalnymi gestami, zmianą wyrazu twarzy i tonu głosu potrafi oddać niuanse reakcji królowej: dezaprobaty wobec wojennych intryg rządu sir Anthony’ego Edena. Rozżalenia i nieomalże gniewu wobec żądań Parlamentu, by wycofać ze służby, jako zbyt kosztowny, jej ukochany jacht “Britannia”. Zmartwienia wieściami o małżeńskich kłopotach księcia Karola i Diany. Niezadowolenia z określenia przez Toma Blaira Diany jako “księżniczki ludu”. Królowa starzeje się, ale nie zmienia. Jest stałym punktem odniesienia, znakiem ciągłości. Ładne to, lecz i problematyczne. Przecież Anglia się zmienia. Świat wokół huczy, pęka, przenicowuje. Wojna w Korei. Krwawe powstanie Mau Mau i jego jeszcze krwawsze stłumienie. Kryzys kubański. Afera Profumo. Legalizacja aborcji. Dekryminalizacja homoseksualizmu. Niepodległość Ghany, Kenii, Tanganiki. “Czas Kłopotów” w Irlandii Północnej. Niepodległość Rodezji. Strajki górników.

ZDJĘCIA: JOAN MARCUS

Drugi najdłużej panujący, po królowej Wiktorii, monarcha w dziejach Zjednoczonego Królestwa. Drugi najdłużej panujący, po królu Tajlandii, monarcha na świecie. Królowa Anglii i Szkocji oraz głowa Wspólnoty Narodowej, czyli głowa państwa 21 krajów rozsypanych po czterech kontynentach i wyspach na obu oceanach. Osoba, o której wszystko wiemy. I o której nie wiemy nic. W każdy wtorek, o ile nie jest w podróży, o 6:30 pod wieczór Elżbieta II spotyka się z szefem rządu. W królewskim harmonogramie oficjalnych zajęć na audiencję jest przeznaczone prawie pół godziny, wystarczająco na kurtuazyjną wymianę paru zdań, ale i, być może, na rzeczowe sprawozdanie premiera o najważniejszych bieżących sprawach. Nie wiemy, o czym rozmawiają, bo spotkanie odbywa się bez świadków i bez żadnego zapisu. Nie wiemy nawet, jaki jest dokładnie cel tych spotkań, lecz obyczaj trwa, uświęcony tradycją: okazja, by “poddany” mógł się swemu królowi pokłonić, a dla króla szansa, by bezpiecznie zamoczyć paluszki w bystrej rzece spraw codziennych. Ramy wyznacza rytuał, a rzecz cała jest przede wszystkim symboliczna w wymowie. Jednocześnie jest to prywatne spotkanie dwojga konkretnych osób, wpisane w czas historyczny. Taki kontakt, chroniony kurtuazją wzajemnej dyskrecji, powtarzany co tydzień, stwarza dobrą szansę na budowanie bardziej osobistego stosunku. A ponieważ nie wiemy, co między dwójką regularnie spotykających się osób naprawdę się dzieje, wpisać tu można najróżniejsze warianty relacji. Ta naturalna teatralność wybranej sytuacji stanowi siłę, lecz i słabość sztuki Petera Morgana The Audience. Świetna scenografia Boba Crowleya oddaje splendor Sali Audiencji w pałacu Buckingham: wzniosłe kolumny po obu stronach rozległego pomieszczenia. Wspaniały żyrandol rozświetla środek sali. W półcieniach poboczy pobłyskują ramy starych obrazów. W głębi rysuje się korytarz prowadzący ku Sali Tronowej. Na tej wyraziście zaznaczonej scenie królowa i premier odgrywają swe role najlepiej, jak potrafią. Ściślej mówiąc, królowa i wielu premierów, bo od koronacji w 1953 r. do dzisiaj Elżbieta II obserwowała 12 zmian rządu i współpracowała z tuzinem premierów. “Moja drańska dwunastka” – jak o nich się czasem, podobno, wyraża. Niektórzy z premierów przewijają się przez scenę jako ledwie zarysowany szkic, np. Gordon Brown zapamiętany tylko przez depresyjną ponurość i szkocki akcent. Lub Margaret Thatcher, przesadnie pewna siebie, która przybywa na audiencję z ledwie powstrzymywaną irytacją z powodu krytycznych słów o sobie, które dziennikarze przypisują źródłom “prosto z Buckingham”. Inni są przedstawieni pełniej. Wyraziście wypada Harold Wilson (świetny Richard McCabe), pierwszy premier “z ludu”, z godnością i pasją opowiadający się za reformą społeczną. Podobno cieszył się, obok Winstona Churchilla, szczególną sympatią królowej. Był jedynym, którego audiencję czasem przedłużała zaproszeniem na drinka i któremu obiecała, że przyjdzie z wizytą na “rodzinny obiad” do 10 Downing Street. Królowa jest jedna i ta sama. Zmienia się

Układy ze związkami zawodowymi. Wejście Anglii do Unii Europejskiej. Zerwanie porozumień ze związkami zawodowymi. Wojna z Argentyną o Falklandy. Koniec zimnej wojny. Separatystyczne żądania Quebecu. Bombardowanie Jugosławii. Kryzys finansowy. Wojna w Afganistanie. Letnie igrzyska olimpijskie w Londynie… Nic z tego nie pojawia się w czasie audiencji. Nawet echem nie odbija się ratyfikacja traktatu z Maastricht, tragedia 11 września w Nowym Jorku, referendum w Szkocji. Groźny powiew polityki poczujemy dwa razy, lecz oba tylko po to, by podkreślić szlachetny sprzeciw królowej: Elżbieta kwestionuje brytyjsko-francusko-izraelskie działania w czasie “kryzysu sueskiego” w 1956 r. oraz wyraża wątpliwości wobec poparcia wojny w Iraku przez Tony’ego Blaira. Poza tym zachowuje wstrzemięźliwy dystans: wobec spraw polityki, lecz także wobec osób, z którymi ma przez te wszystkie lata do czynienia. Jeden z premierów ujął to trafnie ucząc się, że życzliwe gesty królowej nie oznaczają osobistego zaangażowania: “Możesz doświadczyć przyjacielskości, lecz nie przyjaźni”. Po dwóch godzinach spędzonych wspólnie, po 63 latach malowniczo reprezentowanych na scenie, jedyne co możemy z pewnością powiedzieć o królowej Elżbiecie, to jest to samo, co z entuzjazmem mówimy o Helen Mirren: wspaniała aktorka, podziwu godna. Dwa wątki wymykają się poza ramy tego “teatru w teatrze”, uchylając nieco maski i dodając nutę bardziej osobistą: delikatnie zarysowany dialog królowej z samą sobą jako młodziutką dziewczyną (bardzo ładnie zagraną przez Sadie Sink), nad wiek poważną, obowiązkową i samotną. Oraz scena w Balmoral w Aberdeenshire w Szkocji, gdy obserwujemy Elżbietę w kaloszach, beztroską, wychwalającą piękno otoczenia, nawet zimne deszcze, na które uskarża się jej gość, Harold Wilson. Jest to też jednak jedyna scena, w której naszą uwagę pochłaniają inni niż Mirren aktorzy: energicznie biegające po scenie pieski corgis.

Romantycznie nastrojowa, ciążąca ku surrealizmowi poezja Edgara Allana Poego krąży na pograniczu fantastyki i makabry. Podobną konwencję wybrał Jonathan Christenson, kanadyjski pisarz i muzyk z Alberty, by opowiedzieć o trudnym życiu amerykańskiego poety. Musical Nevermore odnosi się do prastarej tradycji komedii dell’arte, lecz – jakby chcąc podkreślić ciemną stronę losu Poego – wpisuje ją w surowo czarno-białą tonację. Wszystko tutaj co dobre okazuje się ulotne i z nieodpartą logiką przemienia w kolejną tragedię. Kochająca matka poddaje się depresji. Pierwsza miłość zdradza. Przybrany ojciec przepędza z domu. Sukces prowadzi do klęski. Gruźlica kosi jak w pijanym widzie. Alkohol i fatum zabijają cień nadziei i wolę zmian. Rzecz jest stylowo perfekcyjna. Zespół wyrafinowanie sprawny. Poszczególne ballady ciekawe, lecz sumują się w całość tak monotonnej ponurości, że chronisz się przed tym naporem i z ulgą witasz koniec klęsk. p ––––––––––––– Peter Morgan, The Audience. Reż.: Stephen Daldry, scenografia i kostiumy: Bob Crowley, makijaż i peruki: Ivana Primorac, oświetlenie: Rick Fisher, inżynieria dźwięku: Paul Arditti, muzyka: Paul Englishby. Występują: Helen Mirren (Queen Elizabeth II) i Dylan Baker (John Major), Geoffrey Beevers (Equerry), Michael Elwyn (Anthony Eden), Judith Ivey (Margaret Thatcher), Dakin Matthews (Winston Churchill), Richard McCabe (Harold Wilson), Rod McLachlan (Gordon Brown), Rufus Wright (David Cameron/ Tony Blair) oraz Sadie Sink (Young Elizabeth). Premiera 8 marca, przedstawienia do 28 czerwca, w Gerald Schoenfeld Theater, 236 W. 45 St., przy Times Square. Jonathan Christenson, Nevermore. The Imaginary Life and Mysterious Death of Edgar Allan Poe. Reż.: Jonathan Christenson, scenografia i kostiumy: Bretta Gerecke, inżynieria dźwięku: Wade Staples, choreografia: Laura Krewski. Występują: Scott Shpeley (Edgar), Londsie VanWinkle (Eliza Poe, Louise Gabriella, Muddy Clemm) oraz zespół. Przedstawienia do 29 marca, New World Stages, 340 W. 50 St., przy 9 Ave.


8 Przegląd Polski

DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

KWIECIEŃ 2015

Malować pięknie, czynić dobrze

JOLANTA SOSNOWSKA

150-le cie uro dzin Ol gi Bo znań skiej

Wspaniała, podziwiana panna de Boznańska, wyjątkowa, niezwykle utalentowana i oryginalna malarka odnosiła wielkie sukcesy i cieszyła się ogromnym szacunkiem w zdominowanym wówczas przez mężczyzn świecie sztuki. Jest bez wątpienia największą polską malarką. Należała do szacownych, elitarnych gremiów – Towarzystwa Artystów Polskich “Sztuka”, Société Nationale des Beaux-Arts i Polskiego Towarzystwa Literacko-Artystycznego w Paryżu, a także International Society of Sculptors, Engravers and Painters w Londynie. Wielokrotnie zdobywała prestiżowe nagrody, w tym złoty medal na międzynarodowej wystawie w Monachium (1905), Francuską Legię Honorową (1912), Grand Prix na Expo w Paryżu (1939) i order Polonia Restituta (1938). Jaka szkoda, że nie szczycimy się nią przed światem i nie zajmuje ona w naszej społecznej świadomości takiego miejsca, jak choćby dwa lata od niej młodsza Maria Skłodowska-Curie, która w tym samym czasie, choć na innym polu, działała i odnosiła sukcesy również w Paryżu. Dobrze więc, że w muzeach narodowych w Krakowie (do 1 lutego br.) i w Warszawie (od 26 lutego do 2 maja br.) zaprezentowano obszerną wystawę jej prac (173 dzieła), która wielkość tej postaci ukazuje i przypomina.

Olga Boznańska, Studium portretowe kobiety, 1890-1900(?) r.

CIEPŁE RODZINNE GNIAZDO Wystawy, prezentowanie na nich nowych dzieł przez artystów i możność podziwiania ich przez publiczność, naznaczyły w sposób charakterystyczny czasy, w których przyszło żyć i tworzyć Oldze Boznańskiej. Na przełomie wieków XIX i XX ludzie niezwykle mocno żyli sztuką – emocjonowali się nią i z żywością o niej rozprawiali. Nie tylko na tzw. opiniotwórczych salonach arystokracji i bogatego mieszczaństwa, także w pracowniach artystów, w miejscach, gdzie spotykała się artystyczna bohema. Ferment twórczy był wówczas niezwykle intensywny i ożywczy, wydawał nowe prądy, kierunki, inspirował do poszukiwań własnej artystycznej drogi. Atmosfera ta udzieliła się młodziutkiej Oldze Boznańskiej, krakowiance żyjącej współcześnie m.in. ze Stanisławem Wyspiańskim, Stanisławem Przybyszewskim, Józefem Mehofferem, Jackiem Malczewskim. Trzeba jednak przyznać, że tej drobnej osóbce o silnym charakterze, niezwykłym talencie, tytanicznej pracowitości i niemalże “zakonnemu” powołaniu do malarstwa długo sprzyjało również wiele innych okoliczności. Urodziła się w królewskim mieście Krakowie 15 kwietnia 1865 r. Wychowywała się w domu, który zaprojektował i w 1870 r. wybudował jej ojciec przy ul. Wolskiej 21 (dziś Józefa Piłsudskiego). Była na poły Francuzką, po matce, Eugenii Mondant (1832-1892), która do Polski przyjechała za chlebem w wieku 21 lat. Czyniło tak wówczas wiele panien z ubogich rodzin z Europy Zachodniej. Delikatna Eugenia, która była dyplomowaną nauczycielką, nauczała najpierw w szkole sióstr norbertanek w podkrakowskich Imbramowicach. Znała kilka języków obcych (polskiego wszakże dopiero musiała się nauczyć), miała zdolności malarskie i artystyczną duszę. Była osobą samodzielną i niezależną, bardzo religijną i nieśmiałą. Ojcem Olgi był wielce szanowany inżynier kolejowy i fortyfikacyjny Adam Nowina Boznański (1836-1906), powstaniec styczniowy, wywodzący się ze zubożałej rodziny ziemiańskiej o żywych tradycjach patriotycznych. Powstańcami listopadowymi byli obydwaj dziadkowie Olgi – car dlatego pozbawił rodzinę majątku. Ojciec przyszłej malarki był cenionym fachowcem, solidnym i odpowiedzialnym człowiekiem, kochającym i niezwykle troskliwym mężem oraz ojcem. Wraz z żoną wychowywali swe córki (Olga miała trzy lata młodszą siostrę Izabelę) bardzo jak na tamte czasy nowocześnie. Nie dbali bowiem o jak najlepsze wydanie ich za mąż, ale o jak najlepsze ich wykształcenie, zgodne z ich zainteresowaniami i zamiłowaniami. Postawili, jak byśmy to dziś powiedzieli, na rozwijanie talentów i osobowości. Obie dziewczynki od najmłodszych lat były dwujęzyczne, uczęszczały na koncerty i wystawy. Olga już wwieku dziecięcym wykazywała wyjątkowe zdolności do malarstwa i rysunku; gdy miała 6 lat, pierwszą jej nauczycielką została mama. Zachował się całkiem pokaźny zbiór jej wczesnych obrazków, ukazujących najczęściej bardzo starannie zakomponowane sceny pejzażowe, sygnowane “Nowina” (nawiązanie do herbu Boznańskich), które pani Eugenia z wielką

Olga Boznańska, Autoportret, 1896 r.

pieczołowitością przechowywała. W dalszym kształceniu rodzice zadbali onajlepszych nauczycieli, angażując do prowadzenia domowych lekcji Józefa Siedleckiego, który uczył rysunku w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych, i Kazimierza Pochwalskiego, a w 1884 r. zapisując córkę na Wyższe Kursy dla Kobiet im. Adriana Baranieckiego, zwane Baraneum. Uczono tam nie tylko warsztatu, ale też historii sztuki. Jej profesorami byli tam Hipolit Lipiński i Antoni Piotrowski. Olga jednak nie bardzo była przekonana, że czyni tam postępy. Z jednej strony dusiła się w prowincjonalnym, wedle jej mniemania, Krakowie, a z drugiej – wyprzedzała wszystkie swe kursowe koleżanki, dla których malowanie miało być jedynie sposobem na spędzanie później czasu, a nie sposobem na życie. Olga już wtedy traktowała malowanie bardzo poważnie. (...)

ZDJĘCIA: WIKIMEDIA.ORG

Umierała w opuszczeniu, zostawiona opiece sióstr zakonnych, choć za czasów jej świetności, wspaniałych sukcesów i popularności bardzo wielu ludzi, także całkiem obcych, korzystało z jej dobroci i szczodrobliwości, niektórzy wręcz tego nadużywali. Gdy nie miała pieniędzy, dawała swe obrazy. Byli i tacy, którzy brali bez pozwolenia, po prostu ją okradali, biorąc za krezuskę lub dziwaczkę, bo drzwi jej pracowni zawsze były otwarte.

doskonaliła, kopiując w Pinakotece dzieła dawnych mistrzów. Lato spędzała w Krakowie. W 1886 r. w krakowskim Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych po raz pierwszy zaprezentowała swoje obrazy – Kamedułę i Staruszkę. Po dwóch latach miała już w Monachium pracownię, którą wynajmowała wspólnie z Hedwig Weiss, a rok później – już pracownię samodzielną przy Theresienstrasse. Wszystkie koszty związane z pobytem w stolicy Bawarii pokrywał kochający ojciec. Dbał też, by latem wyjeżdżała na odpoczynek do Pullach, gdzie wówczas znajdował się najbliższy Monachium kurort. Malarka bardzo te starania i troskliwość doceniała, pisząc w jednym z listów: “Kochany Tatusiu, dziękuję jeszcze raz Tacie bardzo za pieniądze, które mi Tato na urodziny przysłał. Żal mi tylko, że Tato tak dużo wydaje na mnie. Kupiłam sobie porządny i ładny parasol SZCZĘSNY CZAS MONACHIJSKI czarny, jedwabny, za dziesięć marek, bo mój Najprawdopodobniej jesienią 1885 r. dwudzie- był już w złym stanie. Buciki kupiłam sobie stoletnia Olga, której talentem zachwycił się sam także”. Wspominając tamten okres, Olga BoJan Matejko i podobno osobiście doradził ro- znańska mówiła po latach: “Malowałam zażardzicom dalsze zagraniczne jej kształcenie, przy- cie od rana do nocy, nie bywałam prawie nijechała do Monachium. Stolica Bawarii była gdzie, a żyłam entuzjazmem dla sztuki”. Młoda malarka miała bez wątpienia poczuwówczas znanym miejscem przyciągającym artystów z Europy i Ameryki do tamtejszej Aka- cie własnej wartości, skoro w liście do ojca z demii Sztuki. Stały też przed nimi otworem Sta- 1887 r. (miała zwyczaj pisać codziennie!) dora i Nowa Pinakoteka ze wspaniałymi zbiorami nosiła: “Dałam jednak szkole do zrozumienia, dzieł największych mistrzów europejskich. W że jeżeli nie będę mogła coś porządnie wykońMonachium żyło wtedy niemałe środowisko pol- czyć, ażeby wysłać do Krakowa, to będę muskich malarzy, m.in. Józef Brandt, Alfred Wie- siała opuścić szkołę”. W pisanym zaś po franrusz-Kowalski, Aleksander i Maksymilian Gie- cusku liście do matki zwierzała się: “Tyle tylko rymscy czy Adam Chmielowski, późniejszy św. mogę powiedzieć, że robię, co mogę, żeby dobrat Albert. Jednak studia w Akademii zarezer- brze malować, i że największą moją przyjemwowane były wówczas tylko dla mężczyzn. Ol- nością iszczęściem tutaj są momenty, kiedy wiem, ga pobierała więc prywatne lekcje w pracow- że robię postępy. Czynię wiele poświęceń, żeniach uznanych artystów, m.in. Karola Krichel- by do czegoś dojść, oszczędzam na wszystkim, dorfa, mieszkając w pensjonacie dla kobiet. Pi- by nie być zmuszoną do oszczędzania na matesała do rodziców: “Codziennie chodzę na wy- riałach malarskich, mam tylko nadzieję, że kostawę i spędzam tam po kilka godzin, a jest tam niec uwieńczy wszystkie trudy i wydatki, jakie taka masa obrazów, że naprawdę nie wiadomo, dla mnie ponosicie”. W innym liście do ojca znajna co patrzeć. Obejrzałam już jednak i przestu- dujemy słowa: “Niech Tato mi w to tylko jeddiowałam najlepsze sale, a te, które mi pozosta- no wierzy, że jeżeli zdaje się, że nie postępuję ły, nie są już tak interesujące”. Warsztat swój [tzn. nie robię postępów – przyp. red.], to nie z


KWIECIEŃ 2015 braku miłości do sztuki ani z lenistwa, bo żyję całą duszą malarstwem”. Dziesięć lat później sformułuje to jeszcze radykalniej: “Tatuś wie, że to moje szczęście, że innego nie pragnę na świecie, i w chwili, kiedy nie będę mogła więcej malować, powinnam przestać żyć”. W 1889 r. wzięła pierwszy raz udział w monachijskiej wystawie międzynarodowej. Od tego czasu wystawiać już będzie regularnie swe prace na renomowanych forach w wielu miastach Europy; oprócz stolicy Bawarii także w Berlinie (1892, 1893, 1913), Warszawie, Krakowie, Pradze, Londynie, Carnegie Institute w Pittsburghu (od 1905 do 1929), Wiedniu (1902, 1908), Amsterdamie (1912), Wenecji (1910, 1914, 1938), Dreźnie, Lwowie, Norymberdze, Londynie i od 1896 r. corocznie w Paryżu. Dwudziestodwuletnia Olga, która później zasłynęła na cały świat jako znakomita portrecistka, pisała w liście: “Niech Tato mi wierzy, że nie bardzo mylę się wmoim osądzie oludziach, wiem i poznaję ich zalety, ale widzę także bardzo dobrze ich ujemne strony. Jest to może niekorzystne dla mnie i dla nich, ale tak jest. Szkoda, że zazdrość zawsze po większej części nimi kieruje”. Okres monachijski był najszczęśliwszy i najbardziej beztroski w jej życiu, choć przypadła nań zupełnie niespodziewana śmierć ukochanej matki (1892). Olga nie miała trosk materialnych, zakochała się i zaręczyła z siedem lat od niej młodszym Józefem Czajkowskim i dalej w zapamiętaniu oddawała się malarstwu. Portret Paula Nauena z 1893 r., malarza i profesora prowadzącego jedną z monachijskich szkół malarstwa, ukazanego w pozie dekadenta, otworzył jej drzwi do wielkiej sławy. Obraz powstał podobno po balu, po którym Nauen odprowadził ją do pracowni. Nie rozebrawszy się z płaszcza, zasiadł na kanapie z filiżanką kawy i wtedy artystka zaczęła go malować. Za portret ten otrzymała złoty medal z rąk arcyksięcia Karola Ludwika podczas wystawy w Wiedniu w 1894 r. Co ciekawe, na wystawie w warszawskiej Zachęcie w 1895 r. otrzymała za ten obraz drugą nagrodę. W 1983 r. obraz Portret malarza Hirszenberga nagrodzony został złotym medalem na wystawie Związku Artystów w Monachium i od tej pory nie musiała już przedstawiać swych dzieł jurorom kwalifikującym obrazy na wystawę. Pobyt w Monachium trwał do 1897 r. PARYŻ WIELKIEJ SŁAWY I WIELKIEGO UBÓSTWA W październiku 1898 r. przeniosła się do Paryża, który już do końca pozostanie głównym miejscem jej życia i twórczości. Zwiąże się ze słynną dzielnicą artystów Montparnasse. Prześcignęła wielu kolegów malarzy, którzy szczycili się ukończeniem Akademii Sztuki, zarezerwowanej wtedy, jak wiemy, tylko dla mężczyzn, z ogromnym sukcesem stawała z nimi w szranki i z bardzo wieloma wygrywała, zdobyła uznanie ówczesnych krytyków i publiczności. Niemalże całe dnie spędzała w pracowni przy sztalugach, mając rozpoczętych kilka obrazów naraz. Wypełnione papierosowym dymem pracownie Olgi Boznańskiej (posiadała je w Krakowie, Monachium i Paryżu), pełne ludzi przycupniętych, gdzie popadnie, nieustannie szumiący samowar zbardzo mocną, aromatyczną herbatą były miejscami zarówno nieprzerwanej twórczej pracy artystki, jak i towarzyskich spotkań. Wszyscy bywalcy zwracali z zachwytem uwagę na ów słynny, niepowtarzalny Stimmung (nastrój), który Olga potrafiła tam zawsze stworzyć. Elżbieta Bobieńska pisała w jednym z listów: “Jak dziś stoi mi przed oczyma Wasz pokoik, panna Olga częstująca herbatą swoich gości, a panna Iza na Royalu grająca. I było tak dobrze z Wami, w Waszym otoczeniu”. Ignacy Łopieński ze wzruszeniem wspominał Olgę, “która mnie pierwsza w szerszym kole artystycznym swobody myśli i ducha do swojego łaskawego grona przyjęła. Proszę łaskawie wybaczyć, że z taką przyjemnością opisuję ów Stimmung z pierwszoplanową figurką z wielką paletą przed płótnem i pałeczką zaczarowaną, której wolę odgaduje największy dygnitarz i posłuszny być musi”. (...) Wydaje się, że najpiękniej oddała nastrój panujący w pracowni praska dziennikarka Julia

DODATEK KULTURALNY nowego Emigrowa: “Otoczona błękitnym dymem papierosa [Olga Boznańska] pogrąża się w pracy do tego stopnia, że odpowiada z roztargnieniem na pytania i uwagi znajomych, dla których jej wielka pracownia jest najmilszą siedzibą. Wszyscy mówią tutaj cicho, po polsku albo po francusku. Ogląda się także zdjęcia albo szkice na ścianach. Gdy nadchodzi wieczór, artystka odkłada pędzel i paletę, aby z właściwą Polkom, a u niej szczególnie czarującą uprzejmością po-

Olga Boznańska, Urodziny babci, przed 1900 rokiem

święcić się obowiązkom pani domu”. Utalentowana panna Olga, odnosząca sukcesy, subtelna, o fascynującej osobowości, miała wielu znajomych i przyjaciół, którzy odwiedzali ją w pracowni. Przyciągała też mężczyzn, którzy ją adorowali. Miała czarne, gęste, lśniące włosy upięte nisko w kok, nosiła się skromnie, ale godnie. Obca jej była kokieteria. Do końca życia pozostała damą, nawet wtedy, gdy przyszło jej żyć w ubóstwie. Nosiła długie suknie i kapelusze, choć po pewnym czasie strój taki wyszedł z mody. Miała w sobie bezinteresowną dobroć. Wszyscy jej adoratorzy byli najczęściej od niej młodsi i próbowali swych sił w malarstwie. Do ich grona należeli w czasach monachijskich Rosjanin Włodzimierz Światłowski, który nazywał ją czule Myszonkiem, oraz wieloletni narzeczony Józef Czajkowski, którego chyba najbardziej kochała, a który nazywał ją Złotą Panią. Ostatecznie zerwała z nim w 1900 r., wiedząc, że jej powołaniem nie jest małżeństwo, tylko bezgraniczne oddanie sztuce. W czasach paryskich wieloletnim adoratorem i przyjacielem był Franciszek Mączyński. Dla niego była Złotuchem lub Złotem, Cudem Drogim. Najgorzej ulokowała swe uczucia, będąc już po czterdziestce, w 16 lat od niej młodszym Bogdanie Faleńskim, uroczym utracjuszu i nieudaczniku, który nazywał ją Dzieciukiem i bez żenady wyciągał od niej pieniądze. Z rosnącą sławą międzynarodową, medalami na wystawach, uznaniem międzynarodowej krytyki nie szło w parze uznanie krytyki polskiej, która początkowo nie rozumiała jej malarstwa. Henryk Piątkowski ujął to w 1892 r. następująco: “Z przyjemnością zaznaczyć muszę, że wobec bardzo niepochlebnej krytyki, jaką war-

dziennika

szawscy sprawozdawcy artystyczni przyjęli pierwsze znane nam dzieło młodej malarki [Ze spaceru, obraz wystawiony w roku 1889 – przyp. red.], moich kilka słów uznania były jedynym głosem zachęty i że oddając sprawiedliwość jej wyjątkowemu talentowi malarskiemu nie rozminąłem się z prawdą. (…) Nasze wielkie sławy malarskie dopiero za granicą potrzebowały patentu dojrzałości, zanim Warszawa uznać się je zdecydowała. (…) Z każdego utworu artyst-

Przegląd Polski

9

wczuwającą się bezbłędnie w psychikę człowieka”. Pisano, że odsłania nie tylko twarze swych modeli, ale ich “moralną osobowość”. Można było przeczytać: “Panna de Boznańska jest przekonana, że oczy ludzkie są zwierciadłem całego życia, całej myśli i całej inteligencji, stara się je oddać jak tylko można najprawdziwiej, zogniskować w nich całą siłę obrazu, uczynić z nich główny jego motyw, który najpierw ma przyciągnąć uwagę widza, później zaś ją zatrzymać, i trzeba przyznać, że się jej to udaje wyśmienicie”. Po wielkiej powodzi w Krakowie, podczas której w 1903 r. zalany został rodzinny dom, Adam Boznański bardzo podupadł na zdrowiu. Olga ściągnęła ojca, który coraz bardziej stawał się niedołężny i wymagał stałej opieki, do Paryża. Także młodsza siostra Iza przysparzała jej nieustannie trosk i kłopotów. Była ona niezrównoważona psychicznie, z czasem zaczęła pić i zażywać morfinę. Miała talent muzyczny i w dzieciństwie kształcona była na pianistkę, jednak trema, która ją zżerała, uniemożliwiła koncertowanie i zrobienie kariery, choć zachwycał się nią ponoć sam Ignacy Paderewski. Przerzuciła się więc na studiowanie chemii i pracę w tym zawodzie. Krótko pracowała ponoć z Marią Skłodowską-Curie. Izabela również nie wyszła za mąż i także korzystała z pomocy finansowej ojca, który, dopóki dopisywały mu zdrowie i siły, dbał, by jego “kochanym dziewczynkom” niczego nie brakowało. Iza stale chorowała – depresje, alkoholizm, złamania nóg i rąk. Adam Boznański zmarł 9 stycznia 1906 r. “Papuś długo i ciężko konał” – napisała Olga w jednym z listów. Miała wtedy 41 lat i w sprawach finansowych została zupełnie bezradna. Zupełnie nie umiała dbać o pieniądze, o to, by solidnie za jej wspaniałe dzieła płacono. Wielu to wykorzystywało, wielu portretowała zupełnie za darmo, niektórym płaciła obrazami. Dzieliła się ze wszystkimi tym, co miała, także wiedzą i umiejętnościami malarskimi. “Malować pięknie, czynić dobrze” – to była dewiza życiowa Olgi Boznańskiej. Od 1931 r. stan nerwowy artystki zaczął się pogarszać, coraz częściej wpadała we wściekłość, rzucała czym popadło, dziwaczała, stawała się nieufna wobec ludzi. Kompletne załamanie przyszło z końcem 1934 r. wraz z samobójczą śmiercią siostry Izy. Mimo to przez jakiś czas jeszcze malowała, choć pociągnięcia pędzla następowały już w odstępach dziesięciominutowych i używała pędzli niemal kompletnie pozbawionych włosia. Nadal także wystawiała swe obrazy, m.in. w 1937 r. zdobyła Grand Prix na Wystawie Światowej w Paryżu, a w 1939 r. na wystawie w Warszawie nagrodę honorową. Mimo to była bez środków do życia, na co zwracał uwagę, bijąc na alarm, w artykule zamieszczonym w 1937 r. w czasopiśmie Prosto z Mostu Jerzy Waldorff. Olga Boznańska nosiła coraz bardziej wynędzniałe ubrania, malowała brwi węglem; wyglądała na staruchę, zaniedbaną dziwaczkę i właśnie ten jej obraz, jakże niesprawiedliwy i jednostronny, ten ostatni namalowany okrutnie przez życie “autoportret” na długie lata zdominował jej postrzeganie jako człowieka i artystki. Przytłoczona smutkami i nieszczęściem, koniec życia spędziła niemal samotnie w brudnej, zagraconej pracowni, wśród stert starych gazet i brudnych szmat, obrazów i sprzętów nadgryzionych przez myszy. Dawni znajomi i ci, którzy wcześniej korzystali z jej dobroci i hojności, ulotnili się. Wiele obrazów i rzeczy zniknęło z pracowni… Nikt nie pomógł starej, cierpiącej Oldze Boznańskiej w chorobie i ostatnich ciężkich chwilach. Zmarła 26 października 1940 r. w szpitalu Sióstr Miłosierdzia, opatrzona sakramentami. Spoczęła na polskim cmentarzu w Montmorency. p

ki przemawia życie i natura, widziana przez zdrową i nieszkolnie rozwiniętą indywidualność. Boznańska widzi i odczuwa jasno świat otaczający, i idzie najkrótszą, bo prostą drogą do zaklinania swych wrażeń w zmysłową formę”. (...) Piątkowski pisał też w Głosie Narodu: “Obrazy jej nie podobają się, bo są za dobrze malowane. Nie dozna też ona nigdy powodzenia między szeroką masą zwiedzaczy niedzielnych, bo nie kokietuje żądanym przez nich schematem”. Na szczęście nie zawsze była tylko krytykowana, czego dowodem niech będzie choćby otrzymana w Krakowie w 1908 r. Nagroda im. Probusa Barczewskiego Polskiej Akademii Umiejętności za całokształt twórczości, do której wcześniej kilkakrotnie kandydowała. Po raz drugi uhonorowana została tą nagrodą w 1921 r. W 1925 r. w warszawskim Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych dostała Najwyższe Odznaczenie Honorowe na wystawie Portret polski, a w 1938 r. została odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski IV klasy, który odebrała w następnym roku w Paryżu. Przytoczmy jeszcze kilka zachwytów paryskiej prasy: “Kolor w obrazach panny de Boznańskiej jest na ogół przygaszony, ale z jakąż maestrią wyważone są światła i cienie, jakże wyraziste i niepowtarzalne są twarze, którym artystka nadaje tak wiele ekspresji. To znakomity talent podążający własną, oryginalną drogą”. Pisząc ten tekst, korzystałam z książki Marii RostwoPisał krytyk paryski Max Goth w 1913 r.: rowskiej Portret za mgłą. Opowieść o Oldze Boznańskiej. “Stworzone przez nią lekko rozmigotane wizerunki są uduchowione. Bije w nich to samo Źródło: WPIS, nr 1 (01.24-02.20 2015) serce, co w pełnych skupienia modelach Carrire’a, co w żywej tkance postaci Renoira. (...) Zwracano szczególną uwagę na mistrzostwo wportretowaniu modeli, nazywano Olgę Boznańską “nieskończenie przenikliwą portrecistką,


10 Przegląd Polski

DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

KWIECIEŃ 2015

Jak że pięk nie oni na mi rzą dzi li! ANDRZEJ TARGOWSKI

To tytuł książki Andrzeja Olasa, który zastanawia się nad losem swoim i rodziny w ciągu ostatnich kilku stuleci. Czyli kiedy państwa polskiego nie było na mapie i najbliższymi autora rządzili cesarze, carowie, naziści i komuniści.

Na pierwszy rzut oka książka jest sagą rodu Olasów. Do tego typu książek czytelnik przywykł. Zwykle sagi są o wielkich, wspaniałych rodach, z tzw. najwyższej półki. Czytelnik czyta taką opowieść z ciekawości, ale osobiście nie jest nią zainteresowany, bowiem odległość społeczna jest bardzo duża i sam nie ma nic wspólnego z owym rodem albo nie ma podobnych doświadczeń. Natomiast saga rodziny Olasów jest bliska każdej przeciętnej rodzinie mieszkającej na terenach Polski. Ja czytałem tę książkę z zapartym tchem, bowiem widziałem w niej również losy mojej rodziny. A z autorem nasze drogi nawet przecięły się dwa razy. Raz w powstaniu warszawskim, a drugi raz w Stanach Zjednoczonych. Książka ta wprowadza do literatury faktu nowy genre literacki. Charakteryzuje go los typowej rodziny, opowiedziany w kontekście wielkiej historii państwa. Jak dotąd ową historię analizuje się poprzez rządy władców, powstania i wojny. Chyba każdy maturzysta potrafi lepiej czy gorzej opisać los Polski w ostatnim tysiącleciu, ale czy potrafi opisać los swojej rodziny, choćby kilka pokoleń wstecz? Myślę, że nie. A jeśli nawet chciałby, to nie wie, jak się za to zabrać, choć internet okazuje się bardzo przydatnym narzędziem w tym względzie. Ale czy rzeczywiście ogarnia wszystkie fakty i dokumenty i czy jest wiarygodny? Andrzej Olas w swej metodzie jest bardzo dociekliwy i skrupulatny, a że jest profesorem uniwersyteckim w domenie inżynierii układów dynamicznych, zatem wie, jak podejść do skomplikowanego procesu, jakim jest los jego rodziny. Umie ten proces rozebrać na elementy i sprowadzić go do najważniejszych faktów, umie je też udokumentować. Jakby jego ce-

lem życia, poza pracą i rodziną, jest odwiedzanie cmentarzy, kościołów, urzędów czy spotykanie miarodajnych dla sagi ludzi, w tym kuzynów i powinowatych. A dla tych, co chcieliby zlekceważyć ten wysiłek autora, dodam, że ma on miejsce w kilku krajach Europy i kilku stanach Ameryki Północnej. Andrzej Olas zatem nie jest gołosłowny, załącza dokumenty i dowody dla swych tez. Zupełnym zaskoczeniem dla czytelnika jest to, że autor nie chwali się swymi rodzinnymi koneksjami, a ma czym. Zwykle jest bardzo krytyczny wobec niektórych członków rodziny, jak np. wobec dziadka po kądzieli, który nadużywał alkoholu, porzucił żonę (babkę autora) oraz kilkoro dzieci, w tym matkę autora, i osiedlił się w ZSRR wkrótce po rewolucji bolszewickiej. Gdy się tam urządził, zostając dyrektorem sowchozu (z wykształcenia inżynier rolnik), zaprosił do siebie całą rodzinę, pisząc po latach dumnie w pierwszym liście, że “nie zapomniałem o Was”. Tylko jeden syn dał się nabrać na te zaproszenie, przypłacił to życiem, natomiast z kolei jego syn nie omieszkał się skontaktować po upadku ZSRR ze swym kuzynem, autorem niniejszej książki. Tym samym zamykając nieznanymi faktami los tej gałęzi rodziny. Książka przypomina film Powrót do przyszłości (Back to the future). Ponieważ Andrzej Olas bada, kiedy i dlaczego jego ojciec, kapitan Feliks Olas, legionista i piłsudczyk, doktor praw, zginął w Katyniu? A w związku z tym, jakie to miało i ma konsekwencje dla autora, gdy dorastał w biedzie w czasie wojny i PRL, studiował i pracował? Dlatego książka ma szalenie ciekawy drugi nurt, którym jest kontekst historyczny, jaki nadaje sens losom rodziny Olasów. Cesarz, car, Piłsudski, Witos, Hitler czy

Matki-Wdowy uratowała jej dzieci, dzięki czemu autor przeżył powstanie, został profesorem uniwersyteckim w USA i dziś może tak pięknie i rzeczowo zdefiniować w uniwersalnym zapisie losy setek tysięcy polskich rodzin. Zostawiam ten fakt na koniec – autor pisze ową sagę rodzinną z olbrzymim dystansem i dowcipem. Jest inżynierem, co nie przeszkadza, że ma duży talent literacki i na każdej stronie zaskakuje czytelnika swymi powiedzeniami, typu: “Od kościelnego do papieża jest jednak długa droga”. Krytycznych uwag mam niewiele. Po pierwsze, konieczny jest indeks nazwisk na końcu książki, a jest ich zapewne kilkaset, a może i więcej. Mam zastrzeżenie co do tytułu sagi. Trudno wymagać, by okupanci Polski po III rozbiorze w 1795 r. byli życzliwi dla Polaków. Podobnie trudno się dziwić, że władza sowiecka by proxy była równie nieżyczliwa dla Polaków w PRL. Raczej należy się dziwić, dlaczego wspaniały polski naród zwykle nie ma szczęścia do mądrości liderów, którzy mu zły los sprowadzają. A potem musi cierpieć, jak Andrzej Olas, Jakże pięknie oni nami rządzili, czyrodzina Olasów. Dlatego wolałbym inny tytuł, li jak cesarze, carowie, faszyści i komuniści obchonp. Dlaczego Polacy nie umieją się rządzić i dzili się z naszą rodziną. Wrocław, Oficyna Wydawco z tego wynika dla mojej rodziny Olasów? nicza Atut, 2014 A w takim razie temat jest ciągle aktualny. Książka ta przypomina mi inną pt. W ogroStalin albo Bierut, Gomułka czy Gierek – ci dzie pamięci, nagrodzoną Nike kilkanaście teludzie decydują, co stanie się z rodziną Ola- mu. Różnicę widzę jedynie w tym, że Andrzej sów. A przecież naród polski to rodziny takie Olas – odmiennie niż Joanna Olczak-Ronikier jak Olasów, były i są ich setki tysięcy, a nie kil- – w kontekst historyczny wplata losy pojedynczych osób (członków rodziny) w konkretny, ka, o których zazwyczaj coś wiemy. Kolejnym nurtem jest opis losu matki Erny jakby namacalny sposób. Natomiast w owej Zofii Olas z domu Blank, która może służyć nagrodzonej książce podany jest pośredni konza model bohaterskiej Matki-Wdowy Polki. tekst historyczny i autorka zostawia czytelniOpuszczona przez ojca żyła w dużej biedzie, z kowi zadanie domyślenia się, jaki on ma wpływ której wyszła dzięki pracowitości, wykształ- na daną osobę z rodziny Mortkowiczów. Zatem w polskiej literaturze faktów jest poceniu i trzymaniu się ludzi mądrych. Zawsze wiedziała, co robić i jak chronić rodzinę. Zwłasz- stęp metodologiczny, czego dowodem jest cza podczas okupacji niemieckiej i w czasie książka Andrzeja Olasa, warta nagrody Nike powstania warszawskiego oraz zaraz po nim i filmu, na przykład pod tytułem Człowiek zniw PRL. Jej zdrowy rozsądek i klasa polskiej kąd albo zewsząd. p

O ję zy ku pol skim na C o lum bii Polish Language at Columbia: History and Functionality – pod takim tytułem odbędzie się 10 kwietnia br. na Columbia University sympozjum, którego pomysłodawczynią i organizatorką jest dr Anna Frajlich, wykładowca języka i literatury polskiej na tej uczelni.

Głównym impulsem do zorganizowania tego sympozjum stała się smutna tendencja do marginalizowania przez ostatnie administracje programów językowych na uczelniach amerykańskich. Przez wiele dziesięcioleci Departament Stanu popierał naukę języków europejskich, udzielając stypendiów studentom i doktorantom, którzy specjalizowali się w studiach na tematy europejskie. Obecny brak poparcia doprowadza do zamykania wielu programów na uczelniach w USA. Organizując to sympozjum pragnę zwrócić uwagę na fakt, że nauka języka odgrywa ogromną rolę w wielu dziedzinach naukowych i zawodowych, takich jak historia, nauki społeczne i polityczne, historia literatury, studia nad kulturą innych różnych narodów i mniejszości, dziennikarstwo, a nawet w naukach ścisłych. Ucząc języka polskiego w Stanach przez ponad 30 lat miałam okazję obserwować osiągnięcia naszych absolwentów, którzy w swych badaniach naukowych i praktyce zawodowej wykorzystywali znajomość języka polskiego. W ciągu tych lat zauważyłam, że nawet Po-

lacy nie bardzo rozumieją doniosłość znajomości ich rodzimego języka. Nieraz spotykam się z pytaniem, dlaczego Amerykanie uczą się języka polskiego, na co niezmiennie odpowiadam: a dlaczego mieliby się nie uczyć? Celem sympozjum jest właśnie podkreślenie wagi tego zagadnienia w świetle totalnego lekceważenia języków europejskich przez obecną administrację. Nasz panel – poświęcony historii języka i literatury polskiej na Columbii – zaprezentuje fascynujące dzieje tej dyscypliny na uniwersytecie i niejednokrotnie prawdziwą walkę o jej zaistnienie. W różnych momentach trzej laureaci Nagrody Nobla byli w tę historię zaangażowani: Maria Skłodowska-Curie, Nicholas M. Butler i Czesław Miłosz, a także prezydent Stanów Zjednoczonych, wcześniejszy rektor Columbii – Dwight Eisenhower. W drugim panelu udział wezmą absolwenci uniwersytetu, obecni specjaliści z różnych dziedzin, którzy swą znajomość języka polskiego wykorzystali w pracy naukowej i zawodowej. ANNA FRAJLICH

10 kwietnia, godz. 1:00 ppoł.-6:00 wiecz. International Affairs Building 1512 420 West 118th St, New York, New York 10027 Link do rejestracji podany jest na stronach Harriman Institute (harriman.columbia.edu/) oraz East Central European Center (ece.columbia.edu/cu/ece/events/calendar.html)


KWIECIEŃ 2015

DODATEK KULTURALNY nowego

Dzień Wo ja ka Szwej ka

Przegląd Polski

dziennika

11

Pisanka nie do zgryzienia

MAREK KUSIBA – ŻABKĄ PRZEZ ATLANTYK

PIOTR FLORCZYK – LISTY Z LOS ANGELES

Kwiecień świętami, rocz- pańskie, sieroce, i aż się prosi o ich nazwanie, nicami, obchodami stoi. Do- o przydzielenie im ważkich funkcji do spełsłownie nie ma prawie jedne- nienia. Weźmy taki czwartek, 9 kwietnia. Przygo dnia w kalendarzu, by cze- padają weń urodziny Charlesa Baudelaire’a, augoś lub kogoś nie czczono, nie tora Kwiatów zła (zbioru wierszy znanych takcelebrowano, nie święcono że po polsku jako Kwiaty grzechu), można by lub wspo mi na no. Oprócz zatem nazwać ten czwartek Dniem Kwiatów świąt Wielkiej Nocy, które Zła lub po prostu Dniem Siedmiu Grzechów upamiętniają zmartwychwstanie Jezusa Chry- Głównych. Tego samego dnia przypadają też stusa, Polacy będą obchodzić (lub starać się urodziny Wojciecha Bogusławskiego, można nie pamiętać, z różnych powodów) piątą już by zatem zaproponować nazwę Dzień Cudu rocznicę tragedii smoleńskiej (czyli katastro- Mniemanego; wchodzi też w rachubę nazwa fy smoleńskiej lub zamachu smoleńskiego – Dzień Króliczka, bo 9 kwietnia urodził się takniepotrzebne skreślić), ale także nie mogą po- że Hugh Hefner, wydawca Playboya. Z kolei zostać obojętni na zaznaczone w kalendarzu inny niezagospodarowany dzień – niedziela, 19 inne obchody i rocznice, dla jednych bardziej, kwietnia – można oddać, dla odmiany, zmara dla innych mniej ważne, jak: Międzynaro- łym. I tak na przykład można upamiętnić Jodowy Dzień Wiedzy o Minach i Działań Za- nasza Koftę nazwą Dzień Tanga z Różą w Zępobiegających Minom, Światowy Dzień Zdro- bach. Do wzięcia jest też nazwa Dzień Selekcji Naturalnej, wia, a po dwóch dniach bo 19 kwietnia Dzień Służby Zdrowia, i Jak poucza kampania odszedł także zaraz następnego dnia Charles DarŚwiatowy Dzień Osób z prezydencka w Polsce, win, i to odChorobą Parkinsona turządzi tam selekcja negatywna szedł w spodzież Ogól no pol ski sób naturalny, Dzień Walki z Bezroboi zwyciężają niekoniecznie najlepsi.. nie zje dzo ny ciem, by w kilka dni późprzez in ne niej raczej nie świętować, ale ubolewać nad koniecznością przypomina- zwierzę z łańcucha pożywienia (większy i silnia zadowolonym z życia o Dniu Ludzi Bez- niejszy pożera mniejszego i słabszego). Choć domnych, znajdującym się w kalendarzu w pomimo rozpowszechnionych sugestii, darwisąsiedztwie Międzynarodowego Dnia Lotnic- nizm nie daje podstaw do żadnej z form rasitwa i Kosmonautyki tudzież Międzynarodo- zmu, seksizmu, nacjonalizmu lub imperialiwego Dnia Ziemi. “Ziemia, planeta ludzi”, zmu ani moralnych przesłanek dla zwolenniprzypominał tytułem swojej wielkiej powie- ków hasła “przetrwania najlepszych”, dobrze ści w roku 1939 lotnik i pisarz Antoine de Sa- wiemy, że jest dokładnie na odwrót, bo jak point-Exupéry, ale nikt go już nie słuchał, bo ludz- ucza choćby kampania prezydencka w Polsce, kość zabrała się ochoczo do niszczenia wła- rządzi tam selekcja negatywna i zwyciężają snego domu, planety Ziemi, i nie ustaje w wy- od lat niekoniecznie najlepsi. W dziele O posiłkach po dziś dzień, jakby zbiorowa mądrość chodzeniu człowieka Darwin mylił się okrutwszechświata (dla agnostyków), a Boga dla nie, pisząc: “Kiedyś w przyszłości, i to niewierzących wyparowały razem z mieszkań- zbyt oddalonej, wytępimy z pewnością wszystcami Hiroszimy i Nagasaki. Może więc ob- kie dzikie ludy i zajmiemy ich miejsce”. Stachodząc kwietniowy Dzień Zwierząt Labo- ło się dokładnie odwrotnie. Od rocznic aż roi się niezagospodarowany ratoryjnych należy o nas, ludziach, pomyśleć, że też jesteśmy zwierzątkami doświadczalny- dzień 30 kwietnia. Tego dnia roku 1919 Jumi, na których testuje się nowe bronie i no- lian Tuwim poślubił pannę Stefanię Marchew, we choroby, by następnie je zwalczać nowy- z którą po wojnie zamieszkał w willi w Animi lekami? A wszystkie te transakcje wiel- nie, a którą po śmierci żony Tuwima zakupił, kich koncernów zbrojeniowych tudzież far- a następnie został tam z żoną zamordowany, maceutycznych nie mogą się udać bez udzia- Piotr Jaroszewicz. Można by dzień zaślubin łu skromnych sekretarek, wystukujących na Tuwima z panną Marchew upamiętnić nazwą komputerach niezliczone pisma i umowy, stwo- Dzień Absztyfikantów Grubej Berty, zarzono więc Międzynarodowy Dzień Sekretar- czerpniętą z satyrycznego utworu zatytułowaki. I aby nam nie było za dobrze, istniejący w nego dość rozlegle i dosadnie: “Wiersz, w któkwietniowym kalendarzu Międzynarodowy rym autor grzecznie, ale stanowczo uprasza Dzień Świadomości Zagrożenia Hałasem liczne zastępy bliźnich, aby go w dupę pocauświadamia nam istnienie uciążliwych sąsia- łowali”. I to by się zgadzało z narracją utwodów, a Światowy Dzień Własności Intelektu- rów o dzielnym wojaku Szwejku, które wyalnej przypomina o terminach kolejnych roz- szły spod pióra Jarosława Haszka, urodzonepraw sądowych o ochronę własnych tekstów, go także 30 kwietnia. Można by zatem nazwać 30 kwietnia Dniem Absztyfikantów Grubej na których żerują plagiatorzy. Uff... W kwietniu tylko cztery daty nie są zago- Berty i Wojaka Szwejka, ale nie wiem, czy spodarowane żadnymi świętami i obchodami, pozwolono by wprowadzić tak wyzywającą tylko cztery dni nie mają swojej nazwy, są bez- nazwę do kalendarza... p

Doprawdy nie wiem, co do mnie raz podczas dyżuru, z pytaniami; wimnie napadło, by wprowadzić docznie wziął sobie mój pomysł do serca. Już do planu zajęć KanałAndrze- wiem, jaką dostanie ocenę na koniec. Tak więc po pięciu tygodniach dyskutowaja Wajdy, dzieło, które – pełne alegorycznych wątków i nia o opowiadaniach odnoszących się do wytragizmu – ciągnie się w ciem- darzeń pierwszej wojny światowej przeszlinościach niemalże bez końca. śmy do tej drugiej edycji, a już niedługo wkraCo by to było, gdyby tamtej- czamy w wiersze i przynajmniej jedną powieść si twórcy mieli dostęp do dzisiejszych efek- komentujące wojnę w Wietnamie. Tymczasem tów specjalnych – aż strach pomyśleć, jak te ostatnie parę tygodni nie były jedynym polskim akcentem w okolicy. Jako że mamy za śmierdziały ówczesne kanały. Z drugiej strony, być może efekciarstwo sobą miesiąc polskiego teatru w Los Angeles, komputerowe ożywiłoby choć na moment, działo się a działo, choć tym razem obyło się bądź co bądź, toporne dialogi. Dopóki nie za- bez penisów zjeżdżających na linach spod sucząłem czytać ich referatów, nie wiedziałem, fitu, co, jak Boga kocham, miało miejsce podże moi studenci – zajęcia z literatury, pierw- czas zeszłorocznego wystawienia Białego małszy rok w elitarnym college’u – będą się za- żeństwa Różewicza, zmuszając co najmniej stanawiać nad symboliką motywów muzycz- kilka osób do natychmiastowego opuszczenia nych obecnych w filmie – Etiuda Rewolucyj- teatru. Niemniej, żeby nie było nudno, wpana Chopina i Marsz żałobny, przedzielone ka- dli do nas Parcha i Dżina, próbujący dostać wiarnianymi szlagierami, to nie przypadek – się do Warszawy, którą ewidentnie pomylili lub zgłębiać do ostatniej kropli krwi fakt, że sobie z restauracją o tej samej nazwie w Sanpowstańcy zawracali sobie głowę podtrzymy- ta Monica. Pani M. również wpadła, ale niewaniem pozorów normalności, włącznie z po- stety bez Pana D., więc dobrze się złożyło, że rannym goleniem czy flirtowaniem. Owszem, tych dwoje Rumunów mówiących po polsku sporo dyskutowaliśmy nad sensem atakowa- lepiej ode mnie, zgodziło się nas zabawiać, choć nia zmechanizowanego goliata z saperką w o chlebie nie rapowali. Z kolei inna para emiręku – będąc ubranym w białą koszulę, z kla- grantów, AA i XX, lekko zmrożona i wysłatą na wierzchu – ale dopiero dzięki dorzuco- na kurierem prosto z Warszawy, z krótkim ponej do zajęć, niczym odsiecz, poezji Świrsz- stojem w jednym z krajów Europy zwanej Zaczyńskiej studenci mogli zrozumieć, dlacze- chodnią, podkopując pod sobą dołki i doły, kago “ostatnie polskie powstanie” musiało wy- zała niejednemu z nas nerwowo wiercić się w buchnąć. Kraty zagradzające niedobitkom wyj- fotelu. Istny ubaw nad ubawem – nie biorąc ście z półświatów tudzież ubieranie się w skra- pod uwagę telenoweli o księdzu, czyli jednej dzione futra w środku lata okazały się, dzię- z polskich specjalności – ale prawda, jak poki swojej prostocie przekazu, dopalaczami, do- wiadają znawcy, boli najbardziej. Przejażdżpingującymi nas do szukania nowych zagad- ka Rumunów po kraju, mimo że prawie nie nień, niniejszym kierując nasze dyskusje na żebrzą, kończy się tragicznie, a konflikt między intelektualistami a robotnikami, gdzie nie różne – i co ciekawsze! – manowce. Czy właśnie dlatego opowiadania Tadeusza popatrzeć, trwa nadal. Chwała wszystkim, któBorowskiego okazały się aż tak popularne? rzy nie pozwalają nam zapomnieć ani o jednym, ani o druChłód narracji w tym gim z naszych przypadku nie pozoKrążąc po orbicie, z najlepszym dorzeczy. stawia niczego do widokiem na wszystko, co nas otacza, Na szczęście życzenia. Studenci mamy kolejne czytali je z wypiekaczyli piękno i brzydotę, miłość i drańświęta i będzie mi na twarzy, tym stwo, nabierzemy do siebie dystansu. można wsiąść bardziej że narrator do ra kie ty i opisuje wszechobecwystrzelić sieny gorąc, niczego sobie z tego nie robiąc. Co więcej, przynaj- bie samego w niebo, nie musząc tłumaczyć mniej jedna osoba podeszła do mnie po zaję- nikomu po co, dlaczego, a czemu, a jak to tak, ciach, zdradzając, że brało ją na wymioty, kie- po cholerę, aby i tak na sam koniec usłyszeć, dy Tadek-narrator opisuje soczyste pomido- no wie pan co, jak tak można. Krążąc po orry i tłuściutki boczek, aby po chwili wrzucić bicie, z najlepszym widokiem na wszystko, co trójkę i zaserwować nam spory akapit przed- nas otacza, czyli piękno i brzydotę, miłość i stawiający ryzyko nieodwracalnego uszczerb- draństwo, wsuwając dropsy kurczaka na śniaku na zdrowiu podczas jedzenia zupy z liści danie, obiad i kolację, nabierzemy do siebie i łodyg pokrzyw. Cóż, jedyne co mogłem, to dystansu. Proszę nie zapomnieć o najwspaprzypomnieć poszkodowanemu, że nie jest sa- nialszym polskim zwyczaju, czyli – według motny w swoich mieszanych uczuciach, bo wymowy mojej ukochanej – szmingesie-dynowe opowiadania, choć zaliczane do klasyki, gesie i wylać sobie na łeb choćby literatkę czewciąż budzą skrajne reakcje, po czym zasu- goś nieświęconego. A kiedy już będzie po gerowałem, aby napisał esej na temat tego, co wszystkim, życzę Państwu spokojnego i udawłaśnie czuje i myśli. Student przyszedł już nego powrotu na ziemię. Do zobaczenia. p

EK POLISH BOOKSTORE POLECA – ZADZWOŃ: (201) 355-7496 Piotr Osęka: My, ludzie z marca. Autoportret pokolenia ‘68 Dla tysięcy młodych ludzi, którzy w marcu 1968 roku zaprotestowali przeciwko partyjnej dyktaturze, udział w studenckich strajkach i manifestacjach był doświadczeniem przełomowym. Zmienił ich sposób widzenia świata i ukształtował życiowe ścieżki. Wyłoniła się generacja, która później stworzyła KOR i uformowała oblicze Solidarności. Książka Piotra Osęki to opowieść stworzona na podstawie kilkudziesięciu niepublikowanych wywiadów biograficznych – portret pokolenia ‘68. Autor próbuje też odpowiedzieć na pytanie o miejsce polskiego buntu w ogólnoświatowym proteście młodzieży 1968 roku. s. 366, 21.00 dol.

Kazimierz Krajewski: Na straconych posterunkach. Armia Krajowa na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej Kresy Wschodnie – sam termin może narzucać skojarzenie z niewielkim pasem ziemi na wschodzie II Rzeczypospolitej, a były to przecież obszary stanowiące ponad połowę terytorium ówczesnej Polski. To tam niemieccy i sowieccy najeźdźcy uścisnęli sobie dłonie we wrześniu 1939 roku. Wojna na kresach nie skończyła się po kapitulacji Niemiec, trwała jeszcze przez kilka lat, a układy sił i sojuszy kilkakrotnie ulegały zmianom. s. 926, 34.00 dol.

WWW.EKBOOKSTORE.COM William Ritchey Newton: Wersal za fasadą przepychu Wersal jest symbolem świetności i potęgi króla Francji. Lecz za złoceniami, lustrami i marmurami reprezentacyjnych komnat rozciągał się splątany labirynt 226 apartamentów, w których ponad tysiąc osób musiało spać, żywić się i ogrzewać. W ten właśnie świat stłoczenia, brudu i niewymownego smrodu zapuścił się William Ritchey Newton, wielki znawca dworu francuskiego. Opisuje starania dworzan o zwiększenie powierzchni mieszkalnej, urządzanie kuchni, nieliczne łazienki, codzienną walkę z wilgocią, zadymieniem i niebezpieczeństwem pożaru. W jego książce roi się od anegdot. s. 271, 21.00 dol.

Jan Guillou: Złoty wiek. Bracia z Vestland (t.1). Dandys(t.2). Pomiędzy czerwienią a czernią (t.3) Bohaterami tej trzytomowej sagi są Lauritz, Oscar i Sverre Lauritzenowie – trzej bracia z rybackiej rodziny żyjącej w norweskim Vestland. Kiedy tracą ojca i stryja podczas sztormu, muszą szybko dorosnąć i zacząć zarabiać. Udają się więc do najbliższego miasta, gdzie mają zdobyć zawód. Przez przypadek zostają odkryte ich uzdolnienia techniczne. Dzięki życzliwym ludziom organizacja dobroczynna finansuje wykształcenie chłopców, by mogli zostać budowniczymi mostów. s. 559, 301, 331, trzy tomy: 51.00 dol.


Ze świata kultury Już po raz 19. odbył się Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena – mający miejsce co roku w Warszawie w okresie poprzedzającym święta Wielkiej Nocy. Program każdego festiwalu jest inny, w sposób ciekawy i różnorodny pokazujący osiągnięcia muzyki europejskiej. Każda edycja ujmuje dzieła Beethovena z różnych muzycznych perspektyw i pozwala dostrzec, skąd czerpał inspiracje i jaki wpływ wywarła jego muzyka na twórców innych epok, także współczesnych. Tym razem hasłem przewodnim byli następcy i kontynuatorzy Beethovena – Johannes Brahms i Gustav Mahler, dlatego to ich dzieła w dużej mierze wypełniły program koncertów. Od 22 marca do 3 kwietnia miłośnicy muzyki poważnej mieli okazję wysłuchać 10 koncertów symfonicznych, 2 kameralnych, 2 recitali fortepianowych oraz recitali pieśni, koncertu chóralnego i 2 koncertowych wykonań oper. Wystąpiły znakomite zespoły filharmoniczne, czołowe zespoły kameralne i plejada liczących się na świecie solistów. Wśród wykonawców zaprezentowali się m.in.: Czeska Orkiestra Filharmoniczna pod dyr. Jiřego Bělohlávka, zespół Boston Baroque pod dyr. Martina Pearlmanaa, Korean Chamber Orchestra ze skrzypkiem Ju-young Baekiem, Baltic Sea Youth Orchestra prowadzona przez Kristjana Järviego (na zdjęciu) oraz Alexander String Quartet.

DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

KWIECIEŃ 2015

notatnik na kwiecień METROPOLITAN OPERA metopera.org 10 Lincoln Center Plaza, NY

24, 28 IV Un Ballo in Maschera (Bal maskowy) Giuseppe Verdiego – w roli Gustawa II – Piotra Beczała, Amelia – Sondra Radvanovsky; orkiestrą dyryguje James Levin; godz. 7:30 wiecz. 9, 13, 17, 20 IV Aida Giuseppe Verdiego – w roli Amonasro – Andrzej Dobber; Aida – (w zależności od spektaklu) Ludmiła Monastyrska, Tamara Wilson, Oksana Dyka, Marjorie Owens; dyrygują: Placido Domingo lub Marco Armiliato; godz. 7:30 wiecz.

NEW YORK PHILHARMONIC nyphil.org Avery Fisher Hall 10 Lincoln Center Plaza, NY ZDJĘCIE: PETERADAMIK/STOWARZYSZENIE IM. BEETHOVENA

12 Przegląd Polski

Zgodnie z tradycją główny nurt koncertowy uzupełniły liczne wydarzenia towarzyszące, jak: wystawa manuskryptów w Bibliotece Jagiellońskiej czy Międzynarodowe Sympozjum Naukowe „Beethoven – następcy i kontynuatorzy: Brahms, Mahler”), a także mistrzowskie

kursy prowadzone przez pianistę Borisa Bermanna oraz przez profesorów z Yale School of Music: Doris Yarick-Cross i Richarda Crossa. Dyrektor generalną wydarzenia jest Elżbieta Penderecka, a organizatorem – Stowarzyszenie im. Ludwiga van Beethovena.

8-11 IV recital Lisy Batiaszwili (skrzypce), która zagra utwory Bacha i Szostakowicza z towarzyszeniem Nowojorskich Filharmoników pod dyr. Alana Gilberta; 8-9 kwietnia godz. 7:30, 10-11 kwietnia godz. 8:00 wiecz.

NJPAC Newark, NJ njpac.org 1 Center St. Newark, NJ 24 i 26 IV New Jersey Symphony Orchestra pod dyr. Christopha Koeniga zaprezentuje Romanse i Symfonię nr 5 Dworzaka, a także utwory Ravela i Dohnanyiego; solista: Stefan Jackiw – skrzypce; 24 kwietnia – godz. 8:00 wiecz., 26 kwietnia – 3:00 ppoł. 30 IV i 2 V New Jersey Symphony Orchestra pod dyr. Xiana Zhanga zaprezentuje utwory Brahmsa, Straussa i Mozarta; soliści: Eric Wyrick – skrzypce, Johnathan Spits – wiolonczela; 30 kwietnia – godz. 1:30 ppoł., 2 maja – godz. 8:00 wiecz.

STATE THEATRE, NJ statetheatrenj.org 15 Livingston Ave., New Brunswick, NJ

DYNASTIA Musée du Luxembourg w Paryżu przygotowało wystawę zatytułowaną Dynastia Tudorów. Tudorowie rządzili Anglią w latach 1485-1603. Ostatnią monarchinią była królowa Elżbieta, która po 45 latach panowania zmarła, nie pozostawiając potomka. Oglądać można portrety angielskich władców, w tym słynne płótno Hansa Holbeina przedstawiające Henryka VIII, dokumenty archiwalne oraz przedmioty z epoki angielskiego renesansu. Ekspozycja potrwa do 19 lipca.

POŚMIERTNY LAUR Wybitny architekt niemiecki Frei Otto został laureatem prestiżowej Nagrody Pritzkera. Nazwisko zwycięzcy ogłoszono dzień po jego śmierci. Otto urodził się w 1925 roku. Ukończył Politechnikę Berlińską i obronił doktorat na Wydziale Inżynierii Cywilnej. Podczas pobytu w USA zapoznał się z dorobkiem Franka Lloyda Wrighta i Miesa van der Rohe. Jego najbardziej znaną konstrukcją był dach stadionu olimpijskiego w Monachium. Dach z pleksiglasu, przypominający swoim kształtem pobliskie Alpy, wsparty był na ogromnych słupach ustawionych poza stadionem. Przewodniczący jury Peter Palumbo powiedział: “Otto wierzył w efektywne i odpowiedzialne wykorzystanie materiałów budowlanych. Uważał, że architektura powinna mieć minimalny wpływ na środowisko naturalne”.

GROBOWIEC CERVANTESA Hiszpańscy naukowcy twierdzą, iż w madryckim klasztorze trynitarek bosych odnaleźli grobowiec ojca powieści nowoczesnej Miguela Cervantesa. Grupa 30 osób, wyposażona w specjalne kamery, radar i trójwymiarowe skanery, natrafiła na kryptę w XVII-wiecznym budynku zakonu. W 1575 roku autor Don Kichota został porwany przez piratów i uwięziony na 5 lat w Algierze. Zakon zapłacił za

niego okup, a Cervantes wybrał klasztor trynitarek na miejsce pochówku. W 2016 roku, w 400. rocznicę jego śmierci, krypta zostanie otwarta dla zwiedzających.

AMBASADOROWIE SUMIENIA Najwyższe wyróżnienie międzynarodowej organizacji Amnesty International, Ambasador Sumienia, przyznawane jest osobom zaangażowanym w walkę o prawa człowieka. Tegorocznymi laureatami zostali: amerykańska piosenkarka Joan Baez oraz chiński artysta i architekt Ai Weiwei. Baez przez lata aktywnie uczestniczyła w kampaniach na rzecz pokoju, równości praw obywatelskich, występowała przeciwko karze śmierci i w obronie homoseksualistów. Ai Weiwei otwarcie krytykuje władze w Pekinie, a w swoich pracach porusza kwestie wolności słowa i ekspresji. Uroczyste wręczenie nagrody odbędzie się 21 maja w Berlinie. Chiński twórca nie odbierze jej osobiście, gdyż od 2011 roku nie może opuszczać Chin.

FOLIO DLA HINDUSA Literacka nagroda Folio, w wysokości 60 tys. dolarów, przyznawana jest pisarzom tworzącym w języku angielskim, których książki wydane zostały w Wielkiej Brytanii. Tegorocznym laureatem został Akhil Sharma, Hindus z Delhi, który obecnie mieszka w Stanach Zjednoczonych. Jury pod przewodnictwem Williama Fiennesa nagrodziło jego powieść Family Life – opisującą losy hinduskiej rodziny emigrującej do USA. Napisanie tej książki zajęło Sharmie 13 lat.

Z WITEBSKA DO RZYMU

Do 26 lipca potrwa w rzymskim Chiostro del Bramante wystawa zatytułowana Chagall. Miłość i życie. Z Muzeum Izraelskiego w Jerozolimie sprowadzono 150 dzieł Marca Chagalla: rysunków, obrazów olejnych, litografii, akwarel, akwafort i gwaszów. Jego sztuka wywodzi się z trzech kultur, do których należał: żydowskiej, rosyjskiej i zachodnioKRÓL ROGER W LONDYNIE europejskiej. Zwiedzający prześledzić mogą 1 maja w Londynie odbędzie się premiera wszystkie etapy życia artysty: od dzieciństwa opery Karola Szymanowskiego Król Roger. w Witebsku, młodości we Paryżu, poprzez Reżyserem spektaklu jest dyrektor artystycz- okres wojny spędzony w Stanach Zjednoczony Royal Opera House Kasper Holten. Partię nych i dojrzałe lata we Francji. Pokazano taktytułową zaśpiewa baryton Mariusz Kwiecień, że książki ukochanej żony Chagalla, Belli Roa w rolę Roksany wcieli się amerykańska so- senfeld: Burning Lights i First Encounter, pranistka Georgia Jarman. Orkiestrę poprowa- ozdobione jego ilustracjami. dzi Antonio Pappano.

KINO AFRYKAŃSKIE

TARGI W LIPSKU

Zakończyły się Targi Książki w Lipsku. MoW stolicy Burkina Faso, Wagadugu, odbył się tywem przewodnim imprezy była 50. rocznifestiwal filmowy FESPACO, największa tego ca nawiązania stosunków dyplomatycznych typu impreza w Afryce. O najwyższe trofeum, między Izraelem i byłą RFN. Oba kraje repreZłotego Rumaka Yennengi, walczyło 90 filmów. zentowali Günter Grass i Amos Oz. Lipską NaGłówną nagrodę odebrał marokański reżyser Hi- grodę Księgarską Porozumienia Europejskiecham Ayouch, twórca dramatu FiŹvres (Gorącz- go otrzymał rumuński pisarz Mircea Cartareka). Jego bohaterem jest nastoletni Benjamim, scu, autor trylogii Orbitor. Na język polski przektórego matka trafia do więzienia, a on sam mu- tłumaczono jego dwie powieści: Travesti i Dlasi zamieszkać na przedmieściach Paryża z oj- czego kochamy kobiety. cem, którego nigdy nie widział. OPR. MAŁGORZATA MARKOFF

11 IV Don Kichot w wykonaniu Rosyjskiego Baletu Narodowego w choreografii legendarnej tancerki Teatru Bolszoj Eleny Radczenko; godz. 8:00 wiecz. 14 IV Mak bet w wykonaniu The Acting Company; godz. 8:00 wiecz. 26 IV BBC Concert Orchestra pod dyr. Keitha Lockharta zaprezentuje utwory: Ravela, Brittena, Williamsa, Waltona; solista: Charlie Albright – fortepian; godz. 3:00 ppoł.

CATHEDRAL CHURCH OF ST. JOHN THE DIVINE stjohndivine.org 1047 Amsterdam Ave. Manhattan, NY

Great Organ: Juilliard Organ Department Recital - koncert z serii Great Music in a Great Space, w którym zaprezentują się studenci- organiści z Juilliard School w repertuarze od Bacha po czasy współczesne; godz. 7:30-9:00 wiecz. 22 IV

SAINT THOMAS CHURCH saintthomaschurch.org 5 Ave, 53 St, Manhattan, NY 5, 12,19,26 IV recitale organowe (Ben Sheen & Stephen Buzard; Richard Moore; Ulrike Theresia Wegele; Gregory Zelek), godz. 5:15 ppoł.

FRICK COLLECTION frick.org 1 East 70 St., New York

From Sevres to Fifth Avenue: French Porcelain at The Frick Collection – kolekcja XVIII-wiecznej francuskiej porcelany z Sevres; do 24 kwietnia 2016 28 IV

MUSEUM OF MODERN ART (MoMA) moma.org 11 W 53rd St., NY

Andy Warhol: Campbell’s Soup Cans and Other Works – wystawa prezentuje 32 prace Warhola z lat 1953-1967, a także rysunki artysty i ilustrowane przez niego książki w latach 50.; do 12 października 2015 25 IV

Miesi´czny dodatek kulturalny nowego dziennika

www.dziennik.com/przeglad-polski Redaguje: Jolanta Wysocka jw@dziennik.com


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.