Nowy Dziennik 2015/05/01 Przegląd Polski

Page 1

Przegląd Polski MIESIĘCZNY DODATEK KULTURALNY

nowego dziennika

MAJ 2015

Giuseppe Verdi – Bal maskowy (Un ballo in maschera)

ZDJĘCIE: JOAN MARCUS

Król Gustaw III: Piotr Beczała Amelia: Sondra Radvanovsky Anckarstrőm: Dimitri Hvorostovsky dyryguje: James Levine reżyseria: David Alden przedstawienia: 2, 6 i 9 maja 2015 W Balu maskowym – jednym z późniejszych dzieł Verdiego – ogromny talent tworzenia pięknych, a jednocześnie tchnących prostotą melodii łączy się z wyrafinowanym rzemiosłem kompozytorskim, służącym jednemu celowi: aby zintegrować muzykę z emocjami bohaterów. Libretto opery odwołuje się do prawdziwych wydarzeń, zabójstwa szwedzkiego króla w czasie balu w Sztokholmie w 1792 roku, zachowując niektóre historyczne postacie. Autor libretta Antonio Somma dodał do historycznego wątku fikcyjną Amelię, żonę Renato, przyjaciela króla, budując dramat akcji wokół podwójnego trójkąta: zakazanej miłości, rozdarcia między przykazem lojalności i wołaniem serca, wymogami honoru i narastającym uczuciem.

Jutro, nieznane Rytmy Nowego Jorku Grażyna Drabik

Wszystkie muzea Ameryki Statystyki, rekordy i interpretacje Marian Polak-Chlabicz

Kresowa Atlantyda Historie ludzi i miast Katarzyna Kownacka


2 Przegląd Polski

Nie spo czy wam na lau rach DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

MAJ 2015

Z tenorem Piotrem Beczałą rozmawia Andrzej Dobrowolski

Śpiewa pan właśnie rolę króla Gustawa III w “Balu maskowym” w Metropolitan Opera. Jakie wyzwania stawia przed panem ta postać?

Dlaczego Metropolitan Opera jest tak ważna w zawodowym życiu śpiewaka?

Choćby ze względu na jej historię. Nie mówię nawet o latach 60. ub. wieku, bo każdy może to zobaczyć na YouTube czy w Google, ale cofam się do początków. Polscy śpiewacy – Jan Reszke, Edward Reszke, Józefina Reszke, Marcelina Sembrich-Kochańska czy Adam Didur – byli tutaj gwiazdami. Śpiewali nie po kilka sezonów – Metropolitan Opera opierała się na nich przez lata. Jest to dla mnie ważne nie tylko dlatego, że jestem Polakiem. O wielkich tradycjach się często zapomina. Nie ma lobby, nie ma ludzi, którzy by o tym pisali i mówili. Teraz, w XXI wieku, jesteśmy kontynuatorami tej tradycji. To, że Metropolitan przez ostatnich 120 tak się rozwinęła, że już przed wojną uznano ją za najlepszy teatr operowy świata, o czymś świadczy. Koncentracja solistów na najwyższym poziomie miała i ma miejsce przede wszystkim tutaj. Dlatego jest to mekka, olimp operowy świata. Pracujemy mocno nad tym, aby tak zostało. Czy w Met jest dla artystów też coś tak magicznego jak w sali koncertowej Carnegie Hall?

Sam gmach powstał w roku 1966, w roku mojego urodzenia. To współczesna, piękna sala ze swoim ogromem, możliwościami technicznymi, zapleczem, garderobami i salami prób. Czujemy się dopieszczeni także w sensie organizacyjnym, co nie jest domeną wszystkich teatrów operowych. Dla mnie liczy się jednak szczególnie atmosfera.

Piotr Beczała: “Kiedy przychodzę do Met i rozśpiewuję się rano, cieszę się, że mam taką możliwość. Idę z radością na scenę. Dla mnie w tym zawodzie każdy dzień jest nową przygodą”

Trzeba znać języki, ale nie chodzi głównie o struktury gramatyczne, lecz o wymowę możliwie najbliższą oryginalnej. Staram się wyrobić sobie własny kolor, barwę dźwięku, którą operuję we włoskim repertuarze. Podobnie jest we francuskim. Inaczej wymawiają słowa, inny akcent mają śpiewacy z Paryża, inny z Marsylii. Także w Polsce inaczej mówi się przecież na Kaszubach, a inaczej w Lublinie czy w Zakopanem. Sugerowanie się jednym regionem byłoby błędem. Uważam, że najbardziej ważnym aspektem podejścia lingwistycznego do języka w moim zawodzie jest jak najczystsze operowanie kolorami języka. Proporcje między spółgłoską a samogłoską są najbardziej charakterystyczną jego cechą. To, czy w prywatnej rozmowie pomylę der, die, das, nie ma znaczenia. W jakich językach pan śpiewa?

Śpiewam głównie po włosku, francusku, rosyjsku, niemiecku, czesku i oczywiście po polsku, chociaż rzadko. Staram się jednak do każdego recitalu operowego czy pieśni włączać wątki polskie. Publiczność zawsze to pozytywnie przyjmuje. W jakim repertuarze czuje się pan najlepiej?

ZDJĘCIE: KEN_HOWARD

Postać Gustawa III w Balu maskowym jest, z mojego punktu widzenia, centralną rolą w repertuarze tenora, na pograniczu lirycznego, a na takim etapie w tej chwili mniej więcej się znajduję. Wiem, że to była ulubiona rola Pavarottiego i innych śpiewaków z przeszłości, których ogromnie szanuję, jak Jussi Björling czy Carlo Bergonzi. Śpiewać tę rolę w Metropolitan, po występach w teatrach operowych w Europie czy w San Diego, jest dla mnie fantastyczną okazją pokazania mojego Gustawa. Neutralna inscenizacja daje mi możliwość zademonstrowania własnej interpretacji roli. Bardzo ją lubię śpiewać i myślę, że publiczności też się podoba. Szczególnie, że mamy bardzo dobry zestaw śpiewaków i dobrze się rozumiemy. To, że dyrygentem jest maestro James Levine, który tworzy historię muzyki, stanowi dla mnie wielki zaszczyt.

wiele mam do zaśpiewania. W przyszłym roku śpiewam Wagnera, mojego pierwszego dużego, czyli Lohengrina z Christianem Thielemanem i Anną Netrebko. W repertuarze słowiańskim pewnie zostanie dla mnie Rusałka Dworzaka. Rola księcia jest dosyć uniwersalna i można ją śpiewać także później. Chciałbym wystąpić w Metropolitan Opera w Strasznym dworze i w Halce, ale musi jeszcze upłynąć dużo wody w Hudsonie... Dlatego głównym nurtem będzie dla mnie repertuar włoski; cały typowy weryzm: Puccini, Cilea, poprzez mocniejszego Verdiego, jak Aida, Trubadur, Moc przeznaczenia czy Luisa Miller, w której występ mam zaplanowany na rok 2018. Jest pan tenorem. Dlaczego właśnie tenora traktuje się jako króla opery?

Jest to najtrudniejszy rodzaj głosu. Wymagania, jakie partytura stawia tenorowi, są dużo wyższe niż wobec innych śpiewaków. Jest to głos bardziej eksponowany. Jeśli baryton, mówiąc kolokwialnie, się poddusi na wysokim dźwięku, prawdopodobnie nikt nawet tego nie usłyszy. Jeśli zrobi to tenor, nie tylko wszyscy to usłyszą, ale zostanie on napiętnowany. Dlatego my, tenorzy, jesteśmy bardziej zestresowani niż inni śpiewacy, ale staram się to zwalczać.

Trudno powiedzieć. Repertuar włoski, franCzy przygotowując się do roli, studiuje pan cuski i słowiański to moje trzy główne filary. Myślę, że najbardziej odpowiadający mojemu Co ma pan w repertuarze oprócz występów występy innych wielkich śpiewaków? Robię to, kiedy pracuję nad zupełnie dla mnie głosowi i sposobowi śpiewania jest repertuar operowych? nową rolą. Nie sugeruję się jednak jednym na- francuski, ale we włoskim mam lepszą przyOpera stanowi około 80 procent mojego regraniem ani jedną interpretacją. Jest to niebez- szłość. pertuaru. Reszta to recitale, koncerty operopieczne ze względu na groźbę kopiowania. Zawe, galowe czy symfoniczne z muzyką sakralwsze słucham wielu interpretacji. Bardziej mi ną. Są to głównie duże dzieła, jak Requiem VerDlaczego? chodzi o specyficzne traktowanie frazy, tego, Jest w nim więcej ról odpowiadających mo- diego, które śpiewałem ostatnio np. pod batujak np. we włoskiej roli Włoch wymawia pew- jemu typowi głosu i kierunków, w których się tą Mutiego na Salzburg Festspiele i w Musine sekwencje. Słucham nagrań tenorów z Rzy- mogę rozwijać. We francuskim repertuarze ca- kverein w Wiedniu z Chicago Symphony Ormu, Turynu lub Sycylii. Interesuje mnie, jak ły czas śpiewam Fausta, Werthera, Des Grieux chestra. Dawniej częściej śpiewałem Missę Sowygląda porozumienie między śpiewakiem a czy Romea, ale powoli wyrastam z tych ról, lemnis Beethovena czy jego IX Symfonię. dyrygentem. Uczę się roli sam, a traktuję ope- może poza Faustem. Fausta, choćby tylko staMój najbliższy koncert arii operowych zarę całościowo. rego, można śpiewać do ostatniego tchnienia. planowany jest na 28 czerwca w Krakowie na W tym bardziej spintowym czy bardziej dra- Wawelu. Śpiewam też pieśni. Byłem zaproLibretta pisane są w różnych językach. Ile z matycznym repertuarze dla mnie został wła- szony na Schubertiadę do Schwarzenberg, mianich trzeba znać, aby zaistnieć w świecie ja- ściwie tylko Don Jose z Carmen. W repertu- łem recital solowy podczas Salzburger Festarze niemieckim i słowiańskim też tych ról nie- spiele. W sumie jest to w roku od pięciu do ko śpiewak?

siedmiu recitali pieśni i tyle samo koncertów. Czy jest pan zwolennikiem mody na nowoczesność w operze?

Nie mam nic przeciwko temu, aby w jakimś teatrze operowym czy w jakimś kraju naprawdę działo się coś ciekawego współczesnego, awangardowego. To nie może być jednak głównym trendem. Musi być równowaga, z odpowiednią liczbą klasycznych wykonań. Publiczność powinna mieć możliwość wyboru. W Polsce duże znaczenie mają tzw. alternatywni reżyserzy operowi, co, moim zdaniem, nie wróży dobrze na przyszłość. Jeśli są hołubieni – a mogę tak powiedzieć, bo czytam na ten temat – reżyserzy, którzy nie bardzo lubią operę, ale ją inscenizują, źle to świadczy o ogólnej sytuacji. Co pan myśli o kondycji polskiej opery w dzisiejszych czasach?

Trudno mi o tym mówić jednoznacznie, ponieważ nie znam kondycji polskiej opery w tej chwili. Śpiewałem zaledwie trzy spektakle w warszawskim Teatrze Wielkim. Rozmowy z kolegami dostarczają tylko subiektywnych opinii. Myślę, że nie za bardzo działa system: śpiewak, agencja, teatr, co jest podstawą działalności operowej na świecie. Często dostaje się rolę za pośrednictwem kogoś, np. z polecenia dyrygenta, a rzadziej na podstawie wymogów biznesowych. Brak też sprawnej organizacji. Patrząc jednak na repertuar, widać, że w polskiej operze coś się musi dziać. Jeśli jest wystawiany Otello, ktoś go musi śpiewać. Być może nie jest aż tak źle, jak się mówi. Trzeba trzymać kciuki, aby się ta dziedzina sztuki w Polsce rozwijała. Czy współczesne utwory operowe kompozytorów polskich mają szansę zaistnieć w świecie?

Na to pytanie też niełatwo mi odpowiedzieć. Od lat nie śpiewam nic współczesnego. Najbardziej współczesną była Le vin herbé Franka Martina. Byłoby świetnie, gdyby powstawało więcej nowych utworów. Najlepsze trafiłyby na scenę. Jeśli otrzymam propozycję za-


MAJ 2015 grania w operze współczesnej, na pewno będę się starał zapoznać się z nią dokładnie i wtedy podejmę decyzję. Co do polskich utworów, to nie mam w nich szans wystąpić, ponieważ jestem teraz po zachodniej stronie świata. Tam się ich nie gra, prawie się nie gra albo gra dla wąskiej grupy specjalistów od muzyki współczesnej. Kiedy rok temu rozmawiałem z Krzysztofem Pendereckim na gali Fryderyków mówił, że pisze operę dla opery wiedeńskiej. Ale nawet, gdyby mistrz sobie zażyczył, abym w tym wziął udział, nie byłbym w stanie, ponieważ w moim kalendarzu wolne terminy zaczynają się od 2019 roku. Jeśli mistrz Penderecki napisze nową operę, ważne, żeby zwieńczył to sukces. Żeby utworu nie spalił reżyser, jak, moim zdaniem, stało się z Królem Rogerem w Paryżu. Szansa zaprezentowania polskiej opery na dużej scenie światowej została zmarnowana. Jakie znaczenie przypisuje pan polskiej, w dużej mierze, produkcji “Jolanta/ Zamek Sinobrodego” na scenie Metropolitan Opera?

DODATEK KULTURALNY nowego śnikowa. Mają fantastyczne fragmenty do śpiewania, a właśnie to wyróżnia tę operę od innych. Jest w niej coś, co może się podobać nowojorskiej publiczności, a poziom spektaklu ocenia się tutaj nie tylko na podstawie recenzji w New York Timesie, ale przyjęcia przez publiczność. Może teraz cofnijmy się w przeszłość – jak to się stało, że zaczął pan śpiewać?

To był czysty przypadek. Miałem szczęście uczęszczać do Technikum Mechanicznego w Czechowicach-Dziedzicach i kiedy były tam przesłuchania do chóru, postanowiłem spróbować. Udało się i dyrygentka poleciła mnie do innego chóru, później jeszcze do następnego. W końcu wylądowałem w bardziej profesjonalnym chórze madrygalistów w Czechowicach-Dziedzicach. Zespół miał swoje osiągnięcia, a dyrygentka nakłoniła mnie, żebym zdawał do Akademii Muzycznej w Katowicach. Przygotowałem się do egzaminów wstępnych, przez które udało mi się przebrnąć. Wszystko

dziennika

nego pedagoga i za własne pieniądze brać lekcje śpiewu. Trwało to przez 19 lat. Ponieważ w Linzu był prowincjonalny teatr operowy, woda, na którą zostałem rzucony, nie była zbyt głęboka. Był to jednak teatr o dużych ambicjach i możliwościach. Śpiewaliśmy z jedną z poważniejszych europejskich orkiestr symfonicznych Bruckner Orchester Linz. Przygotowywaliśmy spektakle na dobrym poziomie artystycznym. Które z późniejszych występów okazały się kamieniami milowymi na drodze pana życia artystycznego?

Miałem w Linzu przydomek “Skoczek”, ponieważ przez cztery lata ciągle wskakiwałem do jakiejś opery. Ktoś zadzwonił, że zachorował tenor, i z miejsca jechałem śpiewać na zastępstwo, ucząc się dialogów, duetów w samolocie. Były to trudne, ale znaczące lata. Poprzez każdy skok nabierałem doświadczenia i pewności siebie. Do najważniejszych, mających wpływ na następne etapy mojej kariery

Przegląd Polski

3

nigdy, na żadnym etapie kariery, że mam specjalnie wyjątkowy. Dostawałem odpowiednie role w odpowiednim czasie i starałem się robić postępy w miarę mojego rozwoju emocjonalnego, psychicznego czy fizycznego. Traktowałem zawód jako permanentny rozwój, który się nigdy nie kończy. Nigdy nie wolno spocząć na laurach. To zadecydowało, że się znajduję w miejscu, w którym się znajduję. Było też w tym trochę szczęścia i odwagi w odpowiednich momentach. Czasem trzeba było na propozycje odpowiedzieć “tak”, a kiedy indziej “nie”. Nawet kiedy pochodziły od wielkich, światowych oper lub dyrygentów. Nawet jeśli podjąłem niekiedy złe decyzje, wiedziałem, że konsekwencje nie okażą się straszne. Mam do mojego zawodu podejście analityczne. Wiem, co mogę zaśpiewać, a czego nie. Ważniejsze jest chyba nawet to, czego śpiewak nie powinien śpiewać, bo niewiele trzeba, żeby zabić głos i by ze zdrowego organu zostały strzępy. Jak mówił mój profesor, nie ma nic bardziej żałosnego niż śpiewak, który nie śpiewa.

To był przede wszystkim debiut grupy Mariusza Trelińskiego, jego inscenizacja, sprawdzona wcześniej w Warszawie i Sankt Petersburgu. Zostało to odebrane jak najbardziej pozytywnie. Zaliczony został kolejny etap istnienia polskich artystów na scenie Metropolitan Opera. Polscy śpiewacy są tutaj od końca XIX wieku, w roku 1902 wystawiono Manru Paderewskiego. Podejrzewam, że na następną operę musimy trochę poczekać. To, że spektakl Jolanta/ Zamek Sinobrodego w końcu powstał, w miarę się spodobał, a Mariusz Treliński nie poniósł klęski, jest bardzo ważne. Dał temu wyraz Peter Gelb, menedżer generalny Met, który zaprosił go do następnej współpracy, na otwarcie sezonu 2016 Tristanem i Izoldą. Tak naprawdę milowym krokiem byłoby jednak wystawienie w Metropolitan polskiej opery.

Przede wszystkim trzeba znaleźć fundusze. W Ameryce pieniądze są nieodzowne. Kiedy znajdzie się sponsorów, połowa drogi jest za nami. Moim zdaniem na scenie Metropolitan powinien się znaleźć Straszny dwór Moniuszki. Jest to uniwersalna opera z piękną muzyką. Nawet jeśli ma słabe momenty, to można je ładnie okroić. Jest to utwór łatwy do wystawienia i może pokazać Polskę z dobrej strony, jako kraj z historią, mający do powiedzenia coś ciekawego, nie tylko folklorystycznego. Śpiewam arię Stefana od lat na koncertach galowych i zawsze się podoba. Towarzyszą temu opinie, że jest to wspaniała muzyka. Trzeba tylko podejść do utworu jak do Rigoletta, Trubadura czy Lohengrina, a nie do polskiej zaściankowej muzyki, a takie przekonanie wyraża grupa artystów, którzy w mniejszym stopniu niż ja zgadzają się, że Straszny dwór jest idealny do prezentacji na scenie Metropolitan Opera. Jeśli można w Nowym Jorku grać utwory rosyjskie i inne słowiańskie, oparte na folklorze, na historycznych zawirowaniach, jak Kniaź Igor Borodina czy Sprzedana narzeczona Smetany, nie widzę powodu, dlaczego nie można zrobić tego samego z Moniuszką. Polskie środowisko artystyczne, śpiewacy, dyrygenci, reżyserzy muszą się tylko porozumieć i zdecydować wspólnie, która opera powinna być wystawiona. Czy widziałby się pan w Metropolitan w przedstawieniu “Strasznego dworu”?

Oczywiście. Powiedziałem Peterowi Gelbowi, że jeśli ustali termin, to jestem gotów zrezygnować nawet z jakiegoś kontraktu poza Met, żeby zaśpiewać Stefana. Jest to o tyle fenomenalna opera, że jeśli zaangażować dobry zespół śpiewaków, każdy może popisać się jakąś piękną sceną, indywidualnie zatriumfować. Potrzebny jest i świetny Skołuba, i Stefan, i Miecznik, i Cześnik, i Hanna, i Jadwiga, i Cze-

ZDJĘCIE: KEN_HOWARD

Kiedy rozmawiałem niedawno z Peterem Gelbem, powiedział, że byłby skłonny wystawić polską operę. Co jest, pana zdaniem, potrzebne, aby się te słowa zmaterializowały?

Scena z opery Bal maskowy Giuseppe Verdiego na scenie Metropolitan Opera w Nowym Jorku – Piotr Beczała (w środku) jako król Gustaw III

nabrało swojego toku. Zacząłem studiować, jeździć na kursy mistrzowskie do fantastycznych śpiewaków, jak Rosjanin ormiańskiego pochodzenia bas-baryton Pawel Lisicjan, który prowadził zajęcia w Weimarze, oraz sopran Sena Jurinac, wielka gwiazda opery po wojnie. Kiedy ją poznałem, była panią po siedemdziesiątce i znakomitą profesorką. Bardzo dużo zawdzięczam jej fenomenalnemu podejściu psychologicznemu do młodego śpiewaka. Na ostatnim roku studiów, poprzez kursy wokalne, poznałem też zachodni system pracy: agent, śpiewak, teatr. Zorganizowałem z kilkoma kolegami wycieczkę do Wiednia i Monachium na przesłuchania. Jedna z agencji mnie przyjęła, posłała z kolei na przesłuchania do Linzu, gdzie mnie zaakceptowano. Dostałem pierwszy kontrakt jeszcze jako student i zacząłem pracę w dwa dni po dyplomie. Kiedy się pan poczuł profesjonalnym śpiewakiem?

Musiałem się nim poczuć już na drugi dzień po dyplomie. Z wystudiowaną rolą musiałem być gotów już na pierwszy dzień prób, a także porozumiewać się w języku, którego wówczas nie znałem. Początki były ciężkie. Kiedy czegoś nie umiałem, a wydawało mi się, że mi wiele brakuje, musiałem znaleźć prywat-

artystycznej, należała partia Rinuccia w tryptyku Gianni Schicchi Pucciniego w Zurychu. Do południa śpiewałem na próbie z orkiestrą w Linzu, o czwartej wsiadałem do samolotu, a wieczorem byłem na spektaklu w Zurychu. Na drugi dzień dostałem tam już propozycję stałego kontraktu. Było to przeskoczenie kilku artystycznych etapów. W dwa tygodnie później, ponieważ zachorował tenor, śpiewałem z kolei w Vienner Staatsoper Te Deum Brucknera pod dyrekcją Giuliniego. Także w Wiedniu otrzymałem propozycję kontraktu. Była to opera na poziomie porównywalnym z Zurychem. Ostatecznie wybrałem ten pierwszy, ponieważ oferował mi ciekawsze role. W rok później znalazłem się w Salzburger Festspiele, debiutując jako Tamino w Czarodziejskim flecie Mozarta. Dzięki tym trzem wydarzeniom przeszedłem od razu z poziomu prowincjonalnego na najwyższy. Przez pierwsze trzy lata w Zurychu byłem na stałe w zespole. Kiedy się sprawdziłem, zostałem gościnnym rezydentem, co było dużym wyróżnieniem. Czemu zawdzięcza pan to, że znalazł się pan w gronie najwybitniejszych śpiewaków na świecie?

Pewnie pracy, bo czemu innemu. Pięknych głosów jest mnóstwo, zresztą nie twierdziłem

Osiągnął pan już w życiu artystycznym niemal wszystko. Czy w takiej sytuacji ma pan jeszcze jakieś marzenia?

Śpiewam teraz z maestro Levine’em Bal Maskowy w Metropolitan Opera. Jest to marzenie każdego zdrowo myślącego i niemającego przerostu ego śpiewaka. Co więcej, Gustaw to jedna z moich ulubionych ról. Osiągnąłem zatem kolejny etap, ale oczywiście mam marzenia. Nie śpiewałem jeszcze np. w teatrze Colón w Buenos Aires, który jest dla mnie perełką historyczną. Występowało tam kiedyś wielu wielkich śpiewaków. Jest też mnóstwo innych miejsc i nowych ról, które bym chętnie zaśpiewał. Kiedy przychodzę, jak dzisiaj, do Met i rozśpiewuję się rano, cieszę się, że mam taką możliwość. Idę z radością na scenę. Dla mnie w tym zawodzie każdy dzień jest nową przygodą. Niewiele rzeczy można ustalić na sto procent. Nawet jeśli kalendarz wypełniony jest na kilka lat naprzód, zawsze znajdzie się jakaś luka, przyjdzie zaproszenie na festiwal, coś ciekawego się wydarzy. Poza tym sam organizuję benefisowe koncerty. Czasem wydawałoby się, że nie można się już rozwinąć, ale nie jest to prawda. Choć może bardziej na płaszczyźnie horyzontalnej niż wertykalnej, ale z miejsca, w którym się jest, wciąż można ruszyć do przodu. p


4 Przegląd Polski

Droga bez powrotu DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

MAJ 2015

BOŻENA CHLABICZ

Niewiele zdarza się w MoMA wystaw podobnych do tej, którą otwarto w gmachu przy 53rd Street właśnie teraz, w stulecie wydarzenia pisanego w podręcznikach historii Ameryki wielką literą – The Migration.

Sylwetkowe postacie bez twarzy, dźwigające swoje szmaciane tobołki i tłoczące się u bram wiodących w pustą przestrzeń, reprezentują jednocześnie los wszystkich tułaczy, którzy do dziś przemierzają odległe kontynenty w poszukiwaniu lepszego losu

(zmarł w 2001 roku) sam zdecydował o zmianie tytułu, dodatkowo uniwersalizując swój przekaz także w warstwie językowej. Autor przeredagował wtedy również część towarzyszących panelom komentarzy, zmieniając także i ich wymowę ze ściśle dokumentalnej na bardziej ogólną, przez co też – bardziej symboliczną. Znacznie wcześniej, niż zdecydował o tym sam malarz, potencjał zdecydowanie wykraczający poza konkretny epizod historyczny dostrzegli w cyklu kuratorzy MoMA, którzy kupili część The Migration Series do zbiorów muzeum już w 1941 roku (druga część znalazła się w Waszyngtonie). Jeszcze wcześniej na wystawienie prac Lawrence’a zdecydowała się prestiżowa Downtown Gallery z 52st E Street, i w ten sposób osobisty los Jacoba Lawrence’a potwierdził jedną z najważniejszych tez jego słynnej pracy. Tę mianowicie, że migracja zmienia wszystko. Nie tylko samych imigrantów, ale także ich nowe otoczenie. Dzięki The Migration Jacob Lawrence zwrócił na siebie uwagę opiniotwórczych krytyków i został pierwszym w dziejach Wschodniego Wybrzeża i całej Ameryki Afroamerykaninem, któTWORZY THE MIGRATION rego obrazy wystawiła nowojorska galeria ze SERIES JACOBA LAWRENCE’A Śródmieścia. A także pierwszym przedstawicielem swojej mniejszości, którego prace zakupiło MoMA, i to tuż po ich powstaniu. Zanim do tego doszło, Lawrence już wczeposzukiwaniu lepszego losu. Tam czy tutaj, dawniej czy dziś wszyscy oni śniej zdobył uznanie nowojorskiego środowidoświadczają cierpień rozstania ze swoim miej- ska artystycznego, bo choć zaczynał karierę plascem na ziemi i bliskimi, wszyscy doznają lę- styczną od Harlem Art Workshop, udało mu się ku przed podróżą w nieznane, zmagają się ze ukończyć American Artist School, gdzie studiostrachem i zwątpieniem i żywią tą samą nadzie- wał między innymi pod kierunkiem Ada Reinją. Zanim się im ona spełni (lub nie, bo różnie hardta i Elaine de Kooning. Potem zaś pracoz tym bywa), wszyscy przechodzą też przez nie- wał dla Federal Arts Project oraz WPA. Obyłatwy proces adaptacji do nowych warunków dwie te instytucje z urzędu sponsorowały w tamżycia. I na trwałe zmieniają też – choć przecież tych czasach działalność artystyczną, przy okaniezamierzenie – swoje nowe miejsce na ziemi. zji propagując, niepopularną dziś i dawno nieBo obok tobołka dźwigają przecież ze sobą ba- aktualną, ideę “sztuki w służbie społecznej”. Jednym z ubocznym skutków działania WPA gaż wcześniejszych życiowych doświadczeń. I w tym sensie cykl Lawrence’a stanowi nie była tak wszechobecna dziś na Manhattanie, w tylko świadectwo zbiorowego doświadczenia mi- Ameryce i w ogóle na świecie public art, czygracyjnego jednej grupy etnicznej w konkret- li sztuka rangi muzealnej wystawiana w przenych warunkach historycznych, ale staje się też strzeni publicznej. Inną – mniej cenioną przez kolejną, tym razem XX-wieczną interpretacją krytyków sztuki – cechą programów FAP i WPA uniwersalnego i starego jak sama sztuka moty- był z kolei właśnie swoisty “realizm społeczwu wędrówki, pielgrzymki, tułaczki czy jak tam ny”, którego najsłynniejszym reprezentantem w jeszcze fachowcy od ikonografii określają me- USA jest bez wątpienia Thomas Hart Benton. Cykl Lawrence’a pokazywany teraz w Motafory życia, jako drogi w nieznane. Nie bez powodu kuratorzy MoMA na ekspo- MA też – w zasadzie – przynależy do nurtu “sztuzycję w stulecie The Migration wybrali więc The ki społecznej”, o tyle że bez wątpienia jest to Migration Series, pracę, która wcześniej, w cza- malarstwo “z misją”, dokumentujące (oczywisie gdy powstała, nazywała się po prostu The ście w sposób właściwy sztukom plastycznym) Negro Migration, ale pod koniec życia artysta konkretne doświadczenie historyczne. Tyle tylwej barykady (bo wszak Afroamerykanie zmienili wtedy nie tylko swoje indywidualne losy, ale wpłynęli też na kształt egzystencji społeczności, wśród której się osiedlili). Forma sześćdziesięciu paneli z The Migraton Series sugeruje bowiem, że dla ich autora znaczenie tego projektu nie sprowadzało się do uwiecznienia temperą na kartonowych panelach wyłącznie tego jednego, konkretnego wydarzenia historycznego i do upomnienia się – za ich pośrednictwem – o zrozumienie dla cierpienia kilku pokoleń Afroamerykanów, zmuszonych przez historię do opuszczenia swoich “małych ojczyzn” i wyruszenia w nieznane. Sylwetkowe postacie bez twarzy, dźwigające swoje szmaciane tobołki i tłoczące się u bram wiodących w pustą przestrzeń, reprezentują bowiem jednocześnie los wszystkich tułaczy, którzy do dziś przemierzają odległe kontynenty w

60 paneli

ZDJĘCIE: ARCHIWUM

Ekspozycja poświęcona twórczości sprzed połowy minionego stulecia, i to jeszcze twórczości uprawianej w poczuciu misji i z założenia zaangażowanej w rzeczywistość społeczną swojego czasu, zdarza się w tym miejscu nie częściej, niż – może – raz na dekadę. W aktualnym dziesięcioleciu zaszczyt reprezentowania w Museum of Modern Art “sztuki społecznej” przypadł – z okazji ekspozycji One Way Ticket – jednemu z najbardziej znanych dzieł Jacoba Lawrence’a – The Migration Series. Składa się na nie cykl sześćdziesięciu obrazów temperą, odnoszących się do historycznych i mitycznych okoliczności wielkiej migracji Afroamerykanów z Południa do miast Północy, do której doszło w pierwszej połowie minionego stulecia. Największe nasilenie tych masowych wyjazdów w poszukiwaniu lepszej pracy, życia i respektu należnego każdej ludzkiej istocie przypadło na dekady 1920-40. Cykl autorstwa Lawrence’a, bezpośrednio nawiązujący do tego właśnie epizodu amerykańskiej historii najnowszej, powstał w 1941 roku, w związku z czym poza walorami artystycznymi ma też nieocenioną wartość dokumentalną. Tym bardziej że powstał jako dokument właśnie. Autor The Migration Series przyszedł na świat już na Północy, w Atlantic City, a wychował na Harlemie. Ale jego rodzice pochodzą z Południa, podobnie jak większość Afroamerykanów dziś mieszkających na Wschodnim Wybrzeżu. Trafili tu właśnie na fali owej Migracji, o której “opowiada” cykl Lawrence’a, bo jeszcze w roku 1910 w Nowym Jorku mieszkało niespełna 30 000 przedstawicieli tej konkretnej mniejszości. O czym jest ta “historia” i – co ważne, bo przecież jest to wystawa nie tyle historyczna, co malarska – jak została “opowiedziana”? Niewielkie, niemal kwadratowe panele wypełnia tłum umownie, sylwetkowo potraktowanych postaci i równie schematycznie ujęte elementy architektury i krajobrazu. Artystyczna narracja rozwija się na tle otoczenia, na które składają się fragmenty ulic, wnętrz i środków lokomocji, sprawiające wrażenie uchwyconych w kadrze przypadkowo, jak na płótnach impresjonistów. Tyle tylko, że tutaj forma – geometryczna, maksymalnie uproszczona i niejako “umowna” – ma raczej charakter typowy dla wczesnych etapów kubizmu. Bo kształty definiowane są poprzez plamy jednolitych kolorów, o których wszakże trudno pisać “czyste”, bo wszystkie barwy są na tych malowidłach złamane, stłumione, jakby pokryte warstwą kurzu. Oprócz tej swoistej “kolorowej szarości” i “migawkowości” ujęć, nadających im charakter dokumentalnej fotografii raczej niż obrazu, w cyklu Lawrence’a zwraca też uwagę “kubistyczne” odejście od tradycyjnej perspektywy, co rozbija spójność wyobrażonego na nich świata i wprowadza niejaki dysonans poznawczy. W niektórych scenach postaci z obrazów Lawrence’a wędrują wprost w niebo, jak u Chagalla, lub błąkają się labiryntach kamiennej, miejskiej dżungli, jak u Chirico. W tym aspekcie swojej sztuki malarz zbliża się miejscami aż pod granice surrealizmu, co jeszcze potęguje przeświadczenie, że choć świat przedstawiony w The Migration Series zachowuje pozory brutalnego, dokumentalnego realizmu (w “naiwnym” ujęciu, właściwym sztuce amatorskiej), to jednak należy go interpretować w kategoriach symbolicznych. Tak rozumiany cykl można uznać nie tylko za próbę przełożenia na język malarski doświadczenia Wielkiej Migracji, która stała się udziałem kilku pokoleń Amerykanów po obu stronach raso-

ko, że artyście udało się wykroczyć poza wąskie granice tego specyficznego epizodu z historii współczesnej Ameryki i odnieść doświadczenie The Migration do motywu “życia jako wędrówki”. Aktualnego zawsze i wszędzie, bez względu na granice i epoki. W dużej mierze jest to zasługa formy. Bowiem autor The Migration Series, inaczej niż Benton i inni amerykańscy “socrealiści” tamtej epoki, uprawiał “socmodernizm”, komunikując społecznie ważkie treści językiem… awangardy. Poza wszystkim kubizm, surrealizm i abstrakcja to wszystko są przecież kierunki realistyczne. Tyle tylko, że naśladują rzeczywistość nie co do jej wyglądu, ale raczej co do zasady. Poza wszystkim świat oglądany przez mikroskop lub teleskop, a więc w sposób bardziej “realistyczny” niż normalnie, wygląda nie tyle jak obraz Harta Bentona, co jak “abstrakcja” z MoMA… Z jednej strony wystawa One Way Ticket opowiada więc o mało znanym, ale wyjątkowo ważnym dla dzisiejszego kształtu życia społecznego w Nowym Jorku epizodzie z amerykańskiej historii najnowszej, wspomagając się przy tym twórczością innych plastyków oraz archiwaliami, pracami naukowymi, zdjęciami dokumentalnymi i literaturą “z epoki”. Z drugiej – sam cykl Lawrence’a można potraktować jak malowany epicki traktat o życiu, jako wędrówce. A poza wszystkim The Migration Series to interesujący i wyjątkowo – by się tak wyrazić – poglądowy przykład modernistycznej sztuki “symbolicznej” z epoki przed abstrakcją, który – o dziwo — dźwiga tę swoją misję z godnością, nie tracąc przy tym kruchej równowagi między formą i treścią. Wystawa One Way Ticket zapewne zainteresuje nie tylko wielbicieli awangardy. Cykl Lawrence’a i wszystkie inne zgromadzone na niej eksponaty dotyczą bowiem sztuki dopiero w następnej kolejności. Najważniejsze jest w tym wszystkim doświadczenie osobiste, związane z porzuceniem “swojego miejsca na ziemi” i budowaniem życia na nowo, w obcym świecie. Ekspozycja w MoMA dowodzi, że związane z tym cierpienia i nadzieje są zawsze podobne. Bez względu na granice i epoki. p One-Way Ticket: Jacob Lawrence’s “Migration Series” and Other Works Museum of Modern Art. 11 West 53rd Street 3 kwietnia – 7września 2015


Wręcz przeciwnie

MAJ 2015

DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

Przegląd Polski

5

GRAŻYNA DRABIK

ZDJĘCIE: STEPHANIE BERGER

Do tego Nora buntuje się w pewnym sensie wdowa wybuduje mu pomnik, jak należy, z bezkarnie, gotowa podjąć wyzwanie, by kształ- dedykacją. Pastor Manders go poświęci. Przedstawienie Ghosts – przywiezione przez tować swój los samodzielnie, w zgodzie z sumieniem. Nie rzuca się pod koła pociągu. Nie Almeida Theatre z Londynu – jest zwarte i spójzostaje zadźgana nożem przez mężczyznę, któ- ne, w eleganckiej oprawie Tima Hatleya i Perego porzuca. Czeka ją z pewnością wiele cięż- tera Munforda. Świetny kwintet aktorski, pod kich chwil, wątpliwości, może i klęsk. Lecz w kierunkiem Richarda Eyre’a, buduje narastapojedynku o prawdę to do niej należy ostatnie jący łuk tragedii. Aktorzy skutecznie sugerusłowo – protest przeciw obłudzie i hipokryzji. ją, że milczenie jest równie ważne jak słowa. Torvald Helmer, prawnik i “podpora społecz- Że to, czego nie widać, niesie ze sobą brutalna”, zostaje sam w pokoju. Argumenty i decy- ne konsekwencje. Po latach nieobecności Oswald powraca do zja Nory zmuszają go do refleksji, do podjęcia trudnych pytań o zasady etyczne i uczciwość domu, chory i zagubiony. Owdowiały Engwobec samego siebie. Nora, choć pod pręgie- strand domaga się teraz, by Regina wróciła do niego – przecież wszyscy wiedzą, że to jego rzem opinii publicznej, odchodzi zwycięska. córka! Należy mu się na starość Dwa lata później, w 1881 r., Ibsen powraca w Upiorach do opie ka. Należy mu się pomoc “Wręcz przeciwnie” – tej samej tematyki, lecz od inw prowadzeniu “przytułku dla te słowa niezgody marynarzy”, choć to nowe nej strony i z jak odmienną konkluzją. Pani Alving, zdradzaprzed sięwzięciu raczej wygląbyły mottem na przez męża-hulakę i rozpustda na burdel. Pastor Manders da twórczości Ibsena. mu poklask, bo nadal woli wienika, opuszcza go w rozpaczy. Nie znajdzie oparcia w rodzirzyć w gładkie słowa – innych i własne. nie, która widzi jej związek z bogatym Kapitanem, ważną osobą w ich mieOstatnia scena Upiorów jest dokładną odście, jako świetną partię i awans towarzyski. wrotnością zakończenia Domu lalki. Engstrand Nie znajdzie też wsparcia u Pastora Mander- wygra. Wszyscy inni są przegrani. Dzieci zasa, następnej “podpory społecznej”, który na- płacą za grzechy ojców. Dobre intencje zrolega, by trwała w małżeństwie w imię “świę- dzą robaczywe owoce. Sierociniec spłonie. Ładne meble i stroje nie ochronią przed moraltych obowiązków”. Helene Alving poddaje się presji. Powraca nym brudem. Nawet dobre książki, które pado męża z pochyloną głową. Zachowa dyskre- ni Alving czyta, choć pełne mądrości, nie wycję. Syna Oswalda wyśle daleko, starając się starczą, by walczyć ze złym ukrywającym się go uchronić od złego wpływu ojca i własne- pod różnymi maskami. go nieszczęścia. Alvingowi pomoże utrzymać Podobno ostatnimi słowami Ibsena przed fasadę “porządnego człowieka”. Użyje jego ma- śmiercią były: “tvert i mot” – “wręcz przeciwjątku na “dobre uczynki”, złotnikami opłaca- nie”. Te słowa niezgody były mottem jego twórjąc krzywdy. Wybuduje sierociniec. Zadba o czości. Pisarz, który wyglądał jak borsuk: zwarsłużące wykorzystywane przez męża. Pod- ty w sobie, przysadzisty, i uparty, jak borsuk kształci Reginę, jedną z jego córek-bękartów. z zacięciem podcinał zakazane tematy. WymyPomoże jej matce znaleźć męża; stolarz Jacob ślone postacie mocno osadzał w życiu i rzeEngstrand zgodzi się podtrzymać fikcję, że jest czywistości. Upiory to nie mgła przeszłości wciskająca ojcem Reginy. A kiedy Kapitan Alving umrze,

Ghost – Brian McCardie jako Jacob Engstrand i Charlene McKenna w roli Reginy Engstrand

ZDJĘCIE: JOAN MARCUS

Jeszcze 136 lat później dźwięk drzwi zamykających się za Norą Helmer rozbrzmiewa głośnym echem. Dramat Henrika Ibsena Dom lalki kończy się decyzją Nory, by opuścić dom, zostawić męża, trójkę dzieci, całe życie, jakie dotychczas znała. Postać kobiety, która w otwartym buncie podaje w wątpliwość wartość obowiązujących norm społecznych, nadal jest wyjątkowa i bulwersująca.

Gigi – Howard McGillin jako Honore Lachaille i Victoria Clark jako Mamita

się w szczeliny teraźniejszego czasu. To nie duch Kapitana Alvinga, krążący wśród mieszkańców norweskiego miasta. Ani inne duchy powracające z zaświatów. Alving był jaki był, lecz już go tu nie ma. Kości pochowane w ziemi. Dusza, być może, w piekle. Upiory to ludzie z krwi i kości. To Jacob Engstrand: bezwzględny. Wyrachowany. Bez żadnych zahamowań. Bez zasad poza jedną: własną potrzebą i chęcią. Ktoś, dla kogo słowa i inni ludzie to tylko środki, by osiągnąć swoje cele. Upiory żyją, mówi Ibsen, bo zostawiamy im wolne pole do działania. Zło trwa, żywiąc się pokorą Helene. Żeruje na słabości Reginy, która nie ma gdzie się schronić. Wykorzystuje tchórzostwo Mandersa, który dba o to, co parafianie powiedzą bardziej, niż co mówi jego święta księga. Zło rośnie w sile dzięki społecznemu przyzwoleniu. Dzięki naszej bierności. Naszemu milczeniu wobec zakłamań i fałszu. Słychać huk zatrzaskujących się drzwi. W środku pozostaje Helene, sama, z umierającym synem w ramionach. Inni opuszczają dom Alvingów. Manders schroni się w swoim gabinecie. Regina zbierze rzeczy i przeniesie się do ojczyma. Engstrand pójdzie dopatrzyć swoich interesów. Zza sceny, z ulicy, prawie dochodzi echo jego pewnych kroków. Może nawet podśpiewuje sobie tryumfalnie. * W wyciągniętym z lamusa lat 50. musicalu Gigi trudno rozpoznać gorzko-słodkie opowiadanie francuskiej pisarki Colette. Wyszorowany z dwuznacznych pikantności, wyłagodzo-

ny sprawną ręką reżysera Erica Schaeffera, musical kokietuje pokazem ślicznych strojów (Catherine Zuber), paradami pod łukami Wieży Eiffla (efektowna scenografia Dereka McLane’a) oraz ogólną niewinnością. Młody bogacz Gaston Lachaille troszkę cierpi, bowiem piosenkarka, którą emabluje, zbyt wiele uwagi poświęca nauczycielowi muzyki. Nic tam, Gaston znajdzie pociechę w domku Mamity, która wychowuje wnuczkę, prawie jeszcze dziecko. Pod przyjaznym okiem pięknej Mamity Gaston i Gigi mogą się zabawiać bezpiecznie, jak siostrzyczka i brat. Gaston się nudzi. Nic tam, Gigi naprowadzi go na dobrą drogę. Sprawi, że Gaston przeznaczy część fortuny na eksperymenty lotnicze braci Wright. Wkrótce z podlotkowej poczwarki przemieni się w motyla. Zachwyci Paryż. Obudzi chłodne serce rozpuszczonego, lecz w gruncie rzeczy dobrego młodzieńca. W Paryżu wszystkie kobiety są piękne. Panowie bogaci i eleganccy. Bulwary pulsują muzyką. Strzelają korki szampana. Kręcą się filuternie parasolki. Słońce zachodzi karmazynowo. I wszystko toczy się w dobrą stronę... Wyróżniają się dwie śliczne ballady przeplecione nutą melancholii: “Dobrze pamiętam” i “Cieszę się, że już nie jestem młody”, śpiewane przez artystów dużej klasy. Victoria Clark jako Mamita, babcia Gigi, i Howard McGillin, jako Honoré Lachaille, bon vivant już nieco zmęczony nadmiarem beztroski, stanowią bardzo atrakcyjną parę. Potrafią stworzyć magiczny zakątek wśród nadmiaru hałasów. Przekonać, że ich powracające z dawnych lat uczucie jest autentyczne. » STR. 9


6 Przegląd Polski

Wszystkie muzea Ameryki DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

MAJ 2015

MARIAN POLAK-CHLABICZ

Jego autor Christopher Ingraham dowodzi bowiem, że – wbrew deklaracji obecnej polskiej minister kultury Magdaleny Omilianowicz – muzeum może być instytucją finansowo samowystarczalną. Ba – da się na tym zarobić. I to nawet więcej niż na, uchodzącej za najpewniejszy z biznesów, gastronomii. Ale jak na razie, to tylko w Ameryce. Brawurową tezę autora wspiera statystyka oraz znajomość zasad ekonomicznych obowiązujących w Stanach Zjednoczonych, gdzie nikt nie dopłaca do biznesu i na rynku funkcjonują wyłącznie te przedsięwzięcia gospodarcze, które generują zyski, pokrywające przynajmniej koszty utrzymania. Tymczasem z opublikowanych niedawno przez Institute of Museum and Library Services danych wynika, że w Ameryce liczba działających muzeów przekracza liczbę kawiarni Starbucksa i restauracji McDonald’sa, razem wziętych. Tych ostatnich jest łącznie 25 tysięcy (11 tysięcy Starbucksów i 14 tysięcy McDonaldów), natomiast instytucji zapewniających strawę dla duszy Instytut naliczył aż 35 tysięcy. A i tak sami autorzy raportu uznają te dane za mocno zaniżone, ich wyliczenia nie uwzględniły bowiem znaczącej liczby instytucji wystawienniczych, finansowanych przez budżety federalne i stanowe, fundacje non-profit i uniwersytety. Analiza objęła tylko placówki płacące od swojej działalności podatek dochodowy, a więc prowadzone dla zysku przez osoby fizyczne i prawne. Niemniej, dzięki temu raportowi, Amerykanie zyskali niezbity dowód na to, że opinie o ich obojętności na tak zwaną kulturę wysoką to nic innego, jak europejski “czarny PR”. Muzeów bowiem, jak wszystkiego zresztą, też jest w Stanach najwięcej na świecie, tak w liczbach bezwzględnych, jak i w przeliczeniu na jednego mieszkańca. Mało tego – ze statystyk Instytutu wynika również, że Amerykanin bardziej złakniony jest kultury niż Big Maca i tall French vanilla latte. Bo gdyby było inaczej, to restauracje i kawiarnie górowałyby przecież nad muzeami liczbą pla-

Narodowe Muzeum Matematyki (MoMath) w Nowym Jorku jest poświęcone matematykom z Ameryki Północnej i posiada ponad 30 interaktywnych ekspozycji

cówek na kilometr kwadratowy. Tymczasem nie górują. Wnioski nasuwają się więc same. Amerykanie okazują się być pierwszym takim narodem na świecie, który potrzeby wyższego rzędu postawił przed kawą i hamburgerami! Wcześniej ta sztuka nie udała się nawet Włochom ani Francuzom. Rzecz w tym, że statystyki IMLS, choć prawdziwe, wymagają jednak daleko idącej interpretacji, uwzględniającej amerykańską specyfikę. Cała tajemnica badań, czyniących z USA potęgę w dziedzinie muzealnictwa, polega bowiem na swoistym dla Stanów definiowaniu pojęcia “muzeum”. W Europie również określa się tak placówki wystawiennicze różnego typu, w tym także te gromadzące zbiory archeologiczne, historyczne, etnograficzne czy kolekcje różnego rodzaju “rzeczy osobliwych”. Niemniej pod pojęciem muzeów rozumie się przede wszystkim placówki gromadzące dzieła sztuk plastycznych. Tymczasem w Stanach tym mianem określa się zazwyczaj “regionalne izby pamięci”, którymi szczyci się niemal każdy region, powiat i miasteczko. W następnej kolejności do owego miana pretendują muzea osobliwości. Do tej pojemnej kategorii autor tekstu zalicza – na przykład – First State Antique Tractor Club w Greenwood (Delware), The Idaho Forest Fire Museum w Moscow (Idaho), The Museum of Maritime Pets w Annapolis (Maryland) oraz The Museum of Bad Art w Somerbille (Massachusetts). Ale podobnych muzeów nie brakuje także w Nowym Jorku. Dość wymienić choćby Ripley’s Believe It Or Not na Times Square, gdzie w charakterze eksponatu pokazywane jest – na przykład – cielę o dwóch głowach i jeszcze ponad 500 podobnych “dziwadeł”. Co tam zresztą cielę. W City Reliquary, działającym w administracyjnych granicach Williamsburga, atrakcję dla zwiedzających stanowią – między innymi – “zabytkowe” żetony na metro i syfony, w których kiedyś sprzedawano w Nowym Jorku wodę sodową. Bo mianem “relikwii” właściciel tego osobliwego sanktuarium określił obiekty

ZDJĘCIA: WIKIMEDIA.ORG

W czasie kiedy nad Wisłą Kongres Muzealników wydał komunikat o fatalnej sytuacji polskich placówek wystawienniczych, na łamach The Washington Post ukazał się tekst, który stawia pod znakiem zapytania większość tez wypracowanych przez polskich fachowców od sztuki.

Ze statystyk wiadomo, że najbardziej obleganą ze wszystkich turystycznych atrakcji w Nowym Jorku było, jest i – zapewne – będzie The Metropolitan Museum of Art

Według raportu IMLS w ogólnej liczbie 35 dokumentujące materialną historię miasta. Największą – z kolei – atrakcją Mmuseumm, tysięcy placówek wystawienniczych aż 25 tymuzeum mieszczącego się w… szybie windy sięcy to takie gromadzące pamiątki historyczna dolnym Manhattanie, jest but, którym roz- ne lub kolekcje “osobliwych przedmiotów”. Z tych samych danych wynika też, że stan czarowany wyborca rzucił kiedyś w kierunku Nowy Jork, ze swoimi 414 muzeami, nosi miaGeorge’a Busha. Jeszcze silniejszym przeżyciem, które jed- no amerykańskiej stolicy kultury absolutnie nienak trudno zaliczyć do doświadczeń natury es- zasłużenie. Ten zaszczytny tytuł należy się botetycznej, może być dla zwiedzających wizy- wiem Los Angeles County. Na terenie tego włata w Morbid Anatomy Museum, też na Bro- śnie powiatu mieści się bowiem rekordowa liczba 681 muzeów. oklynie, poświęTrzy kolejne za conym wszystkieW Ameryce liczba działających muzeów Los Angeles i Nomu, co w ludzkiej wym Jorkiem miejnaturze jest “creprzekracza liczbę kawiarni Starbucksa w tym rankingu epy and dark, mai restauracji McDonald’sa, razem wziętych. sca zajmują jeszcze Chicabre and horricago (Cook County), ble”. Salki MAM też przypominają klimatem coś na kształt pra- San Diego oraz District Columbia, czyli – de cowni anatomicznej z przełomu XIX i XX stu- facto – Waszyngton. Ale – znów w przeciwieństwie do sieci lecia, w związku z czym Morbid Museum cieszy się zasłużoną sławą najlepszej lokalizacji McDonald’s i Starbucks – muzea działają w na imprezę halloweenową w okolicy. Jest to Stanach praktycznie wszędzie. Nie tylko w meteż bodaj jedyne takie miejsce na mapie No- tropoliach. Na mapie Ameryki niemal nie uświadczy się wego Jorku, gdzie ciągle można nauczyć się praktykowania niełatwej sztuki taksydermii (bal- okolic pozbawionych choćby najmniejszego obiektu tego typu. Mało tego – właśnie wiejsamowania i wypychania zwierząt). W mieście funkcjonują też: The Elevator Hi- skie okolice przodują w statystykach pod wzglęstorical Society, czyli muzeum poświęcone hi- dem liczby placówek muzealnych w odniesiestorii windy, The Sex Museum, a nawet niedaw- niu do wielkości populacji. Najwięcej muzeno otwarte Narodowe Muzeum Matematyki (The ów per capita przypada wcale nie na Los AnNational Museum of Math) przy East 26th Stre- geles czy Nowy Jork, ale na San Juan Counet, na Manhattanie. Nie można również pomi- ty w stanie Waszyngton. W całym powiecie nąć The Tenement Museum, poświęconego… jest ich wprawdzie tylko 22, ale po uwzględżyciu codziennemu lokatorów kamienic czyn- nieniu odpowiednich przeliczników właśnie tuszowych na Lower East Side w XIX wieku. Trud- taj pada rekord w postaci 132,2 placówki teno się dziwić, że powstało, bo być najemcą w go typu na każde 100 tysięcy mieszkańców. Nie wszędzie jest aż tak optymistycznie, nieNowym Jorku to odwieczny problem. Nowojorczycy znani są ze specyficznego, stety, bo także w Stanach zdarzają się obszanietypowego dla reszty Ameryki poczucia hu- ry, o których bez żadnej przesady można namoru, więc nikogo zapewne nie dziwi też obec- pisać, że to prawdziwe muzealne pustynie. Aż ność w spisie placówek wystawienniczych 175 powiatów Ameryki nie ma bowiem w swoManhattanu muzeum… trolli (Troll Museum). ich granicach ani jednego muzeum! Takie miejsca najczęściej zdarzają się na ameNie internetowych wprawdzie, ale takich bardziej tradycyjnych, bo obiekt powstał w jakiś rykańskim Południu. Tej niechlubnej statystyczas przed wynalezieniem komputera. Niemniej ce przewodzą stany Georgia i Missisipi. No ale tam jeździ się po przeżycia zupełnie jest to bodaj jedyne, może poza Norwegią, taodmiennej niż artystyczna natury. kie miejsce na świecie. Natomiast co do Nowego Jorku, to z innych Jakby nie liczyć, na 115 (w tym momencie może nawet więcej) wszystkich nowojorskich statystyk wiadomo, że najbardziej obleganą ze muzeów te artystyczne stanowią jednak nie wię- wszystkich tutejszych turystycznych atrakcji cej niż jedną trzecią. I jest to norma obowią- było, jest i – zapewne – będzie The Metropolitan Museum. p zująca w całej Ameryce.


Ju tro, nie zna ne MAJ 2015

DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

Przegląd Polski

7

GRAŻYNA DRABIK – RYTMY NOWEGO JORKU

Głos Ulriki niesie w sobie ostrzeżenie swą bezbrzeżną mocą. Słowa podkreślają grozę chwili: “Re dell’abisso, affrettati… Już trzy razy słyszałam zawołanie sowy. Trzy razy zasyczała ognista salamandra. Jęki odezwały się z grobu trzy razy… Królu przepastnych czeluści” – Ulryka przywołuje siły, które mają jej pozwolić dojrzeć zarys losu pytającego w ciemnościach osłaniających dzień jutrzejszy. Król Gustavo, w przebraniu rybaka, w beztroskim nastroju człowieka przywilejów, nie traktuje słów wróżki poważnie. Bo jak odpowiedzieć inaczej niż niedowiarstwem, gdy przepowiadają ci koniec tuż za chwilę. Jeśli to śmierć na polu walki, król spokojnie mówi, “to ją powitam godnie”. Nie, Ulryka dopowiada, śmierć czeka cię z ręki wiernego przyjaciela. Jakżeż Mark wierzyć? Nieprawdopodobne to, wręcz niemożMorris liwe. Więc orkiestra na tę najciemniejszą arię Dance Verdiego w operze Un ballo in maschera odCompany – powie zaskakującą zmianą tonu. Gustavo poSpring, prowadzi kpiący kwintet, gdzie muzyka i trySpring, umfalnie wznoszący się tenor imitować będą Spring kadencje śmiechu. Gabriele d’Annunzio, entuzjasta Verdiego, by tym razem wysłuchać głosu sumienia. Gdy określił ją jako “najbardziej operową” z jego pod koniec, przypłaciwszy życiem swą winęoper. Rzeczywiście, Bal maskowy wyróżnia się -niewinę, wielkodusznie przebacza Renato jeintensywnością zmiennych uczuć i radykalny- go pusty akt zemsty. Ot, sprzeczności wielkiej mi przeobrażeniami nastroju nawet w ciągu jed- sztuki. Żal nad losem Gustavo, Renato i Amenej arii. Libretto odwołuje się do prawdziwych lii. Radość z tryumfów śpiewaków (Metropowydarzeń, zabójstwa szwedzkiego króla w cza- litan Opera, premiera 23 kwietnia, przedstasie balu w Sztokholmie w 1792 r., zachowu- wienia 2, 6 i 9 maja, Lincoln Center). jąc niektóre historyczne postacie, łącznie z Ulri* cą Arvidsson, zamieszaną w spisek możnowładnych przeciw liberalnemu królowi. Antonio Bogaty program “klasyki” z lat 90. oraz ostatSomma dodał do historycznego wątku fikcyj- nie nowości zaproponował choreograf Mark ną Amelię, żonę Renato, przyjaciela króla, bu- Morris w pierwszym od trzech lat programie dując dramat akcji wokół podwójnego trójką- przedstawionym w Nowym Jorku. Choć sieta: zakazanej miłości, rozdarcia między przy- dziba Mark Morris Dance Company znajduje kazem lojalności i wołaniem serca, wymoga- się tutaj, tancerze są w ciągłych rozjazdach, a mi honoru i narastającym uczuciem. ich występy tak w szerokim świecie pożądaJeżeli głosy solistów są dobrze dobrane, to ne, że zespół trzeba często dzielić: część np. opera dostarcza bogactw ekspresyjnego śpie- jedzie do Azji, część występuje w Europie. Dowu. W bieżącym sezonie otrzymujemy właśnie brze, że i Nowy Jork mógł wreszcie artystów taką biesiadną ucztę, pod batutą Jamesa Levi- popodziwiać i trochę się nimi nacieszyć. ne’a: Piotr Beczała jako Gustavo; Dmitri HvoOgromnie podobał mi się nowy duet “Jenn rostovsky jako hrabia Rei Spencer” – trudny, przynato Anckarström; Sonkuwający uwagę każdym Bardziej cenić trzeba dra Radvanovsky jako gestem. Tancerze pozostaAmelia, żona Renato; ją w magicznym kręgu mudar dnia codziennego. Heidi Stober jako Oscar; zyki Henry’ego Cowella na Bo zwykłość tak jest krucha, skrzypce i pianino: kobieDolora Zajick jako Ulrica Arvidsson. Scenograta i mężczyzna w ciągłym i w kruchości piękna. fia Paula Steinerga oczyruchu przyciągania się naściła scenę z wszelkich rewzajem i oddalania. Raz kwizytów, podkreślając tylko geometryczny ry- jedna lub druga postać znika, tylko jednak po sunek ram plafonem przedstawiającym upadek to, by natychmiast powrócić i podjąć krążeIkara. Śpiew, muzyka i misterne oświetlenie Ada- nie, zaznaczyć splot w jedność i odskok w odma Silvermana budują łuki emocjonalnych spięć. rębność, potwierdzić wzajemną fascynację i Piotr Beczała ma tu wyjątkowo trudne za- wzajemne zwątpienie, rzucić wyzwanie – ku danie, bo stąpa po śladach najsłynniejszych z sobie i przeciw sobie. Taniec przemienia się tenorów. Popisywali się w tej partii Enrico Ca- w poemat na dźwięk, ruch i ciszę, precyzyjruso, Carlo Bergonzi, José Carreras, Luciano nie i z wdziękiem odtworzony przez Sama BlacPavarotti. Wielka to rzecz wstąpić w takie szran- ka i Jenn Weddel. ki z ufnością. Pan Piotr śpiewa jednak tak, jakZaskoczył mnie natomiast układ Spring, by miał przed sobą całkiem wolne pole, a pa- Spring, Spring. Wszystko tu – elegancja gemięć poprzedników tylko dodawała mu siły. stów; wiry wokół własnej osi; symetria ukłaJest przekonujący, gdy żegna się z marzeniem dów; kwartet mężczyzn w dialogu z kwarteo miłości, wybierając lojalność wobec Rena- tem kobiet; wielkie koło rozkwitające w szeto. Gdy rzuca wyzwanie losowi, kpiąc z prze- reg małych kręgów; jasność kolorów; intenpowiedni Ulriki. Gdy łączy swój ciepły tenor sywny rytm obrazów-w-nieustannej-transforze wzniosłym sopranem Sondry Radvanovsky, macji – jest rozpoznawalne jako wyraziste znaby w kluczowym duecie w drugim akcie wy- ki choreografii Morrisa. Lekkość kroku zachwybrać jednak uczucie, nawet za cenę zdrady. Gdy ca. Szybkość budzi zdumienie. Tancerze wypóźniej raz jeszcze rozważa sprzeczne racje, dają się uwolnieni od grawitacji, od zmęcze-

ZDJĘCIE: KEN FRIEDMAN

Ten, kto pyta o przyszłość, musi być gotów na konfrontację z nieprzewidywalnym i niechcianym.

nia, od ciężaru ciała. Taniec przyświadcza sile ducha. Jest świadectwem wolności. Wiosenny taniec zaskoczył mnie jednak jako odpowiedź na muzykę Igora Strawińskiego, która przecież zawiera w sobie wiele warstw. W wykonaniu świetnego jazzowego trio The Bad Plus sugeruje zachwyt i afirmację, lecz ma w sobie podtekst grozy, mroczną tajemnicę. Rytm, pełen radości, także niepokoi natarczywym naleganiem, jakby przypominając o czymś nie w pełni rozpoznanym, nienazwanym, lecz obecnym. Taniec wydawał się pozostawać tylko po stronie światła, rozkwiecony wiankami okalającymi głowy tancerzy, w pogodnych barwach. Gołe torsy. Zwiewne stroje. Może należy to odczytać jako zaczarowanie wiosną. Jasna magia, na przekór niepokojom (Mark Morris Dance Company, BAM-Opera, 22-26 kwietnia).

na myśl za późno, byleby nie na wprost, ponad kierownicą! I już na asfalcie (czarny żużel pod policzkiem), kompletna cisza, wydaje się, wokół… Znowu odruch – ręka do oczu, nie ma okularów, ale oczy całe. Widzę. Ulga. Myśl nagląca, przytomna niby, lecz niezbyt spójna z ciałem rozłożonym na jezdni: hej, z psem trzeba wyjść, przecież czeka. No i pokręciło się. Godziny nocne na pogotowiu. Obolały bok. Lekarz jeden, drugi. Prześwietlenia. Rachunki. Z dużym łutem szczęścia, wszystko w miarę w porządku. Tylko połamanym paluszkiem opłaciłam moment nieuwagi. I godzinami wyrwanymi z normalnego rytmu. Dostałam za to w zamian najróżniejsze historie i wiele ostrzeżeń. Palec unieruchomiony metalowym temblaczkiem jakby przywoływał duchy nieprawdopodobnych wypadków: jak komuś kamień pod rowerowy błotnik wpadł i na szosę jeźdźca groźnie obalił. Jak * ktoś bajgla spokojnie kroił, a skończył na poMówiąc o wróżbach, przepowiedniach i za- gotowiu prawie palec tracąc. Jak komuś sarłożeniach, że wszystko będzie szło tak, jak mniej na przed maską… Ktoś pod prąd… Ktoś z prąwięcej człowiek sobie wyobraża... Otóż wy- dem… Prawie, prawie, i by tu nie był. Byłostarczy jeden moment, minimalny poślizg, o by po wszystkim. Opowieści i porady: że już teraz pewnie nie włos przesunięcie – i walą się plany. Codzienność zostaje podporządkowana nie-codzien- będę po mieście na rowerze jeździć. Że się nym sprawom i normalność wywraca się do wreszcie nauczę, aby wolniej… Że przecież góry nogami. trzeba ostrożnie… A ja sobie myślę, że ostrożW Wielki Czwartek wieczorem, po dniu peł- ność nas nie wybroni. Jak się ostrożnie zakonym zwykłych zajęć, śpieszyłam do sklepu, by twiczysz w jednym miejscu, to akurat w to jeszcze kupić mąkę i drożdże. Właśnie rozpo- miejsce fala przyjdzie i zagarnie. Jak się w częła się przerwa wiosenna na uniwersytecie. ostrożności okopiesz, to pod okopami zaraza Przede mną było kilka dni spokojniejszego wy- przelezie. Jak w iluzji osiądziesz, żeś się od dechu, rodzinne święta. Czysta frajda. Zdąży Wszystkiego uchronił, to Nic ci zajrzy w oczy się przejrzeć zaległe e-maile, do Warszawy za- i przestraszy. Lekcja powinna być inna. A właściwie, żaddzwonić, tłumaczenie podciągnąć, na porządny spacer za miasto się wybrać. I babkę świą- na lekcja nie jest tu potrzebna. Bardziej cenić teczną upiec – dla przyjaciół i wnuków, niech trzeba dar dnia codziennego. Bo zwykłość tak jest krucha, i w kruchości piękna. Nawet zmęsobie przypomną ciasto domowej roboty. Jadąc Broadwayem, w rytm szybko kręco- czenie, dzisiaj, może dobrze smakować. Junych pedałów, już ten wieczór pod wezwaniem tro, cieszyć jako obietnica. Przypomina mi się babki dokładnie planowałam: wyjść na spa- Kyrie, wiersz Franza Wrighta. Nietypowy to cer z psem. Nie, najpierw mąkę przesiać. Mle- głos wśród amerykańskich poetów. Wiersz troko podgrzać. Nastawić drożdże. Zdjąć z gór- chę niewiosennie smętny, bo pisany w cieniu nej półki formy. Ciasto zamieszać. Jak będzie choroby, lecz pytanie jest mądre, warte przywyrastać, z psiną na siusiu wyjść. Formy wy- wołania: smarować… Dziura w jezdni była wielka, po- … pisał z rosnącym przejęciem i radością dwójna, zjawiła się tuż przed przednim kołem, i wysłał przyjaznego e-maila do wszystkich, Boże za późno na jakikolwiek manewr, tyle by na dobrze przeżyłem swój czas i niczego nie żałuję – bok się nieco przechylić. Czysty instynkt, bo Co się stało z modlitwą, która tak się zaczyna? p


8 Przegląd Polski

DODATEK KULTURALNY nowego

Ruscy na wsi

dziennika

MAJ 2015

ANDRZEJ OLAS

ZDJĘCIE: ARCHIWUM

mu się J8 z H10 pomyliło, i więcej nie chciał grać. Zresztą papieru w kratkę było mało. W ogóle, jak mnie mama po powstaniu do ciotki i babci przywiozła, to nie najlepiej mi się wiodło. Indor od początku uwziął się na mnie, o książkach nie było z kim gadać, kto to był pan Andrzej Kmicic żaden chłopak nie wiedział, a w pikuty nikt nie grał, bo nikt nie miał noża. Podobała mi się gra w krąg, ale w loszku w krąg grać nie można. W krąg gra się na szosie, tylko śnieg musi już być choć trochę udeptany. Gra cała wieś – ci od strony Radomia rzucają krąg przeciw tym z drugiej strony. Trzeba uważać, bo rzucany krąg swoje waży i może nieźle okaleczyć. Rok wcześniej któryś z chłopaków jak dostał w żebra, to wylądował u doktora w Radomiu. Jak zaczęła się kanonada, to o kręgu nie było już mowy. Trwała trzy dni, w loszku schowaPod rozchełstaną kapotą Indora, na brudnym swetrze przyszyta była polska flaga. liśmy się dopiero trzeciego dnia, a potem przez wieś przewaliła się na Radom pełna szosa ro– Źle ją przyszyłeś. Czerwone ma być na dole, a białe na górze – powiedziałem. – Teraz będzie inaczej. Czerwone na górze. A potem będzie jak u Ruskich – tylko czerwo- syjskich czołgów. Były bardzo duże i były z nimi najprzeróżniejsze samochody – niektóre ruskie, a niektóre widać było, że zdobyczne – niemieckie. Wtedy to zabili tego Niemca, ale zane. Ojciec mówi, że będzie siedemnasta republika. Zaciskając w rękach kamienie Indor przelazł między belkami płotu i już na pastwisku ru- nim go zabili, to zniszczył jeden czołg – to znaczy rozwalił mu gąsienicę. Dzidek opowiadał, szył w stronę byka. Zostały mu jeszcze dwa rzuty, a potem będzie moja kolej. Chyba że Indor że miał taką rurę, jakoś tak dziwnie wycelował, nie jak karabinem, coś nacisnął i poleciał z rury ogromny płomień, do przodu i do tyłu, a potem coś uderzyło w czołg. Tego samego dnia znów oszuka. Może oszukać, bo taki jest, że oszukiwać lubi. I bić, bić też lubi. Byk stał nieruchomo, przyglądał się leżącym wokoło niego, a ciśniętym przed chwilą przez Ruscy ten czołg odciągnęli, a trup Niemca został w rowie. Bez butów. Wszyscy go oglądaliśmy, Indor powiedział: Indora kamieniom. – Ale dostał. Aż mu flaki wyszły. – Może on umie je policzyć – pomyślałem. Koło trupa leżała ta rura, z której wystrzelił do czołgu. Starsze chłopaki mówili że to panSpojrzałem na moje trzymane w dłoni kamienie – im też się byk dobrze przyjrzy. Zobaczy, cer, ale później Indor powiedział, że to się nazywa pancerfaust. Indor wiedział, bo ojciec Inże są nie mniejsze, niż te rzucane przez Indora. Byk wciąż stał w miejscu, ale ogon z wiechciem brudnej sierści na końcu powoli podnosił dora powiedział, że rura może się do czegoś przydać, wziął ją i wrzucił do stodoły. A Indor spytał ojca, co to jest, a potem ją sobie w stodole obejrzał. się do poziomu. Nagle pochylił łeb i ruszył w kierunku Indora. Jak czołgi goniące Niem– Ale dostał pędu – pomyślałem. ców już przejechały, to Indor biegł z rozwianymi połami przez wieś przechodziła rupołatanej kapoty, ślizgając się na ska piechota. Zatrzymywastwardniałym śniegu, chude ramioli się, żeby odpocząć, czana pompowały powietrze wysoko nad sem gdzieś tam spali i rano głową. Krzyczał: odchodzili. Włóczyliśmy – Aaaaaa... się koło nich, próbowaliśmy Kierował się w ten róg wygonu, korosyjskich słów. W dwa dni ło drogi, gdzie jeszcze trzy dni temu po wejściu Rusków wiew rowie leżał zabity Niemiec. Byk działem już co to jest da, niet, wydalając z nozdrzy kłęby pary gnał odin, ale za nic nie mogłem za Indorem. I zaraz zobaczyliśmy, dlaprzetłumaczyć sobie, co to czego Indor uciekał w stronę drogi, jest wsiora. Rymowało się a nie tam, gdzie miał bliżej do płotu. z maciora, ale rym tu nic nie Dlatego, że tam, gdzie miał bliżej, to znaczył. Było jeszcze wno płot oddzielał wygon od gospodari to mogło być w nos. Postwa właściciela byka – grubego Kunwiedziałem Indorowi, że dzielaka, i tam właśnie, koło stododam mu wno, ale nic to nie ły, czaił się Kundzielak z batem, czedało, tyle że chciał dać mi kając na któregoś z nas. Widząc, że kopa. Indor uniknął pułapki, wściekły, Jeszcze zanim podglądaczerwony na twarzy Kundzielak runie ruskiego wojska się szył w pogoń. Krzyczał: nam znudziło, przez wieś je– Ty gnoju, ścierwo jedne, nogi z chały wozy z rannymi rudupy powyrywam. skimi żołnierzami z frontu. Byk, Indor i Kundzielak byli teraz Pierwszy raz widzieliśmy wierzchołkami trójkąta równoratak dużo rannych w bandamiennego – wiedziałem, jaki to trójżach z plamami krwi, a niekąt, bo przeczytałem o nim w książktórzy wyglądali jakby zace Piętnastoletni kapitan. Indor był bici. Dopiero trzeciego dnia w tym spiczastym wierzchołku, włanawykliśmy do takich wiśnie udało mu się w pełnym biegu zrzucić kapotę, a bykowi było teraz bliżej do Kundzielaka niż do Indora. Zdezorientowany doków i jak zaczęliśmy o tym gadać, to Indor powiedział, że on nigdy nie dałby się zranić ani zabić. Powiedziałem Indorowi, że jest głupi i musiałem szybko uciekać, bo znów chciał mi mnogością celów byk zwolnił. Indor dobiegł do płotu, był już bezpieczny. – Szkoda, że go Kundzielak nie dopadł – pomyślałem. – Dobrze by było, gdyby oberwał. wlać. A przecież w powstaniu dużo było takich, co nie chcieli dać się zabić, a i tak zginęli, tak Przestałby się czepiać. A najlepiej byłoby, gdybym był taki jak piętnastoletni kapitan – Indor jak nasz dozorca. Potem już się tymi rannymi czy zabitymi w ogóle nie przejmowaliśmy. Znów gromadzilinie mógłby mi nic zrobić. śmy się przy wygonie. Właśnie kiedy zastanawialiśmy się, czy nie wrócić do zabawy z byNo ale do piętnastu brakowało mi jeszcze cztery lata. Drogą szło trzech ruskich żołnierzy, jeden z nich wskazywał ręką na byka. Kundzielak – z kiem, to w końcu Kundzielakowi udało się obłożyć batem Indora. Pomyślałem, że jeszcze Kundzielak popamięta te baty, bo Indor urazów nie zapominał – o batem w jednej ręce, a kapotą Indora w drugiej – przyglądał im się podejrzliwie. Spojrzałem na stojącego znów nieruchomo byka. Był jakby większy niż przed szarżą i trzymane w ręku tym wiedziałem, bo sprawdziłem to na własnej skórze. A z Kundzielakiem to było nie tylko o te baty, ale Indorowi chodziło jeszcze o jego kapotę – bo choć Kundzielak kapotę na wygonie kamienie wydały mi się bardzo małe. zostawił, to wdeptał ją w krowią kupę. * Ale te baty, które dostał Indor, nie były ważne, bo zaraz potem znaleźliśmy nową zabawę – Tydzień temu wieś zadrżała – z daleka zahuczały armaty. Nadchodzili Ruscy. Sześć lat te- zabawę we wszystko, co wybucha. Było tego dookoła sporo. Wydobywaliśmy proch z nabomu Niemcy przyszli i poszli dalej tak szybko, że nikt nie zdążył nic schować, mówiła babcia, jów karabinowych, szybko nauczyliśmy się rozróżniać naboje niemieckie od ruskich. Proch choć wszystko było przygotowane. No ale nie można było wciąż liczyć na szczęście, na to, że w niemieckich nabojach miał kształt maleńkich kwadracików, a w ruskich był cieniutki jak Ruscy, tak jak Niemcy, tylko przyjdą i pójdą, więc cała wieś znów wzięła się za przygotowa- tutka trawy, tylko krótszy. Proch palił się jaskrawym, prawie białym płomieniem. Uderzany nia. Co jest cenne – zakopać pod klepiskiem, chudobę – konie, krowy, świnie – jak kto ma – kamieniem proch detonował z hukiem, spod kamienia sypały się iskry. Eksperymentowaliśmy. do lasu, tylko żeby nikt nie ukradł i nie tam, gdzie mogą siedzieć Niemcy, bo pewnie w lesie Paląc ogniska i wrzucając naboje do ognia czekaliśmy, w którą stronę po wybuchu spłonki poich trochę odciętych może zostać. Niemcy zabierali na kontyngenty, a Ruscy, co znajdą, to leci pocisk. Starsi chłopcy rozbrajali pociski artyleryjskie, ale na to mogliśmy tylko popatrzeć, to było pewnie zrabują od razu. A jeszcze mówiła babcia ciotce, że nie wiadomo, co zrobić z kurami dla nas za trudne. Za to w poszukiwaniu tego, co zostało po Niemcach i wciąż jeszcze przei innym ptactwem. Bo u nas było tylko ptactwo i wciąż nie wiedzieliśmy, co z nim zrobić. To było tak jak u chodzących Ruskich, byliśmy nie gorsi niż oni – penetrowaliśmy całą okolicę. Każdy z nas Kundzielaka – też nie wiedział, co z bykiem zrobić, nie mógł go w lesie schować, no bo jak marzył, żeby coś znaleźć. Najlepiej karabin maszynowy, taki, co strzela długimi seriami. Altakie wredne bydlę w tę i z powrotem prowadzać. Co do nas samych, to ciotka z babcią po- bo pistolet, taki z długą lufą. Albo granat, tylko trzeba go umieć rzucić. Kiedy Indor znalazł w lesie pancerfausta, to zebrał nas wszystkich na wygonie. stanowiły, że jak front już będzie blisko, to przeniesiemy się do loszku, tam, gdzie była reszt– Kto chce odpalić pancerfausta? – zapytał. ka ziemniaków, bo tam bezpieczniej. Pytanie było – kiedy. Ja myślałem, że przenieść się jest – Ja – powiedziałem. rozsądnie, a chowanie się nie było dla mnie nowe, bo w powstaniu chowaliśmy się w piwniPowiedziałem tak, bo tak powiedziałby piętnastoletni kapitan. Wziąłby pancerfausta i gdycy. Tam się bałem, więc wiedziałem, że tu też się będę bał. Takie banie się to było co innego niż strach przed Indorem, bo Indora w ogóle się nie bałem, choć był większy i ciągle chciał by na przykład zaatakowała go łódź podwodna, to by ją tym pancerfaustem zatopił. Indor potoczył wzrokiem po grupie. mnie bić. Jemu się nigdy nie dawałem, też potrafiłem dać mu kopa, jak się odwróci. A złapać – Fujara, ty to zrobisz. mnie nigdy mu się nie udało, bo byłem szybszy. Fujara się zgodził. Zastanawiałem się, co wziąć do loszku, żeby się nie nudzić. U babci i cioci była tylko ksiąMama kiedyś powiedziała, że głupota jest tak rozprzestrzeniona w świecie jak azot. Jak się żeczka do nabożeństwa, książki nie było ani jednej. Grać też nie było w co, z Dzidkiem któregoś dnia graliśmy w pasek, ale po godzinie to już było tak nudne, że chciało się ziewać. Ani spytałem, co to jest azot, to powiedziała, że to jest gaz. Więcej już nic nie powiedziała, i pohalmy, ani warcabów nie było, a jak raz zagraliśmy w okręty, to Dzidek się zdenerwował, bo myślałem, że może to jest tak, że azot powoduje głupotę. We wsi o azocie nikt nic nie mówił,


MAJ 2015

DODATEK KULTURALNY nowego

ale wszyscy wiedzieli, że to Stasiek zwany Fujarą jest ten najgłupszy. Indor zaprowadził nas bliżej miejsca, gdzie stał byk. Położył rurę pancerfausta na ramieniu Fujary i starannie wycelował w byka. Pomajstrował coś przy rurze, potem pokazał Fujarze taką jakby klamkę na wierzchu rury i powiedział: – Tu naciśniesz, jak ci powiem – i odskoczył w naszą stronę. Fujara położył palec na klamce i odwrócił się do nas. Rura patrzyła Indorowi prosto w oczy. Fujara zapytał: – Teraz? – Nie, nie – wrzasnął Indor. – Patrz na byka. Fujara odwrócił się w stronę byka, chwilę pomyślał i znów odwrócił się do nas z rurą: – Tu nacisnąć? Teraz? – Podnieś w górę – krzyknąłem. Nie tego, ale dopiero następnego dnia zastanawiałem się, co zrobiłby wtedy pan Andrzej Kmicic albo piętnastoletni kapitan, albo ten powstaniec, którego widziałem strzelającego do Niemców pierwszego dnia powstania. Teraz po prostu padłem na ziemię. Indor też już leżał i krzyczał “stój, stój”, a od stodoły biegł Kundzielak. Był bez bata i też coś głośno krzyczał. Razem z Kundzielakiem biegł jego sąsiad z drugiej strony szosy. Fujara podniósł rurę w górę i z palcem na klamce powoli obracał się w stronę Kundzielaka. Gdzieś w połowie obrotu jakoś nacisnęło mu się na klamkę. Rozległ się huk, z przodu rury wyleciał olbrzymi jaskrawy płomień, a w środku płomienia było coś jakby duży kamień – na pewno to był pocisk. Z tyłu rury wydostawał się biały dym, ognia nie było, pomyślałem, że to inaczej, niż opowiadał Dzidek. Pocisk przeleciał niedaleko byka i wybuchł na brzegu rzeczki. Byk podniósł głowę i niezadowolony odszedł w przeciwny róg wygonu. – Ale rąbnęło – powiedział z podziwem Fujara. Kundzielak z sąsiadem byli już niedaleko. Trzeba było zwiewać, i to szybko. Tak szybko, że nikt już o rurze od pancerfausta nie pomyślał i została tam, na ziemi, nikomu się nie przydając. Wcześniej czy później oberwałoby się nam od Kundzielaka, jego sąsiada i innych ze wsi, gdyby nie to, że sprawę przejęli Ruscy. Na wszelki wypadek zaczęli ostrzeliwać drugi brzeg rzeczki, a wszystkim zakazali wychodzić z chałup. Aż do jutra, do południa. Cała wieś martwiła się, co będzie z chudobą, co w lesie schowana, a Kundzielak martwił się o byka. To było tak jak na koniec powstania na Mokotowie, kiedy weszli Niemcy i zakazali przez całą noc wychodzić z piwnic. Ciocia i babcia powiedziały, że Indor dostał okrutne pranie od ojca, a u nas jakby w chałupie był mężczyzna, to ja też bym dostał.

dziennika

Przegląd Polski

Bajka o smoku

9

JADWIGA NOWAK

“ – Yno suchej dalyj: Ziymia tyż żyje. Ziymia dychõ, tak jak my dychõmy. Ziymia mõ krew, to je woda, i ziemia mõ skóra, po keryj my łażymy bez cõłkie nasze żywobyci, jak błechy łażõm po psie, rozumiesz?”. Słuchamy starego Pindura, który powtarza słowa zasłyszane “dawno temu na odczycie poświęconym ezoterycznej literaturze jakości tak kiepskiej, że sam Pindur z tej słabości zdaje sobie sprawę”. Mimo to powtarza je, a my słuchamy go, bo głos z wnętrza ziemi, głos srogiego dracha, żydowskiego tannina, faraona-krokodyla, “kery se lygnął we rzyce”, Behemota, “kerego nogi som jak ruły ze bronzu, a Szczepan ogon jak srogi strom, jak cedr” z najwyższą po- Twardoch, Drach, wagą potwierdza słowa starego. Srogi drach, Wyd. wielki smok, który zna ciężar każdego z nas i rackie, bezbłędnie rozpoznaje zawsze i wszędzie każ- Lite Kraków dy nasz krok, wszystko widzi i wszystko wie. 2014 Wie, że ludzkie życie nic nie znaczy i nic nie jest warte. Ten głos nie opuszcza ani na chwi- chę ubogi ten wywód. Świat rozdarty między lę bohaterów najnowszej powieści Szczepana dobrem a złem, pogrążony w walce sił światła Twardocha. W bezlitosny sposób prześwietla i ciemności zapada się u Twardocha w otchłań, wszystkie ich ziemskie zmagania i zawczasu staje się labiryntem podziemnych korytarzy, pouświadamia czytelnikowi daremność tych zma- lem walki podświadomych piekielnych mocy. gań. “Ty, co tu wchodzisz, żegnaj się z nadzie- Jest już tylko zły, gdzie zło ze złem po omacją…”. Piekło na ziemi. Chaos i bezwzględna ku naparza się ze sobą. Zły walczy ze złym. Zło * walka o byt. Ciemność i szaleństwo. Wielka nie- ze złem. Inteligentny czytelnik łatwo się znuO tym, co znaczy wsiora, dowiedziałem się w miesiąc po pamiętnym strzale z pancerfausta. kończąca się światowa wojna. Niskie, zwierzę- ży tym płaskim jak nieheblowana deska obraByło to po pogrzebie Fujary. Bo Fujarze żyć długo przeznaczone nie było. Od odpalenia te- ce instynkty i namiętności. Ziemia najeżona ludz- zem świata. Chciałby w końcu trochę czegoś go pancerfausta cały swój czas poświęcił szukaniu broni. W końcu znalazł w lesie granat. I kimi szkieletami i przesiąknięta krwią. Pod nią innego. Dobrego… Człowieka choć trochę dołatwo zgadnąć, jak to się skończyło. czarne słońce, wyngiel. Czas i przestrzeń sro- brego. Wojciech Czoik, który chce być choć troNiedługo po pogrzebie rozmawialiśmy na wygonie o Fujarze. I to Indor zakończył naszą giego dracha. W tej czasoprzestrzeni w jedno chę dobry, dostaje natychmiast od opowiadarozmowę o Fujarze. Powiedział: łączą się losy pokoleń, stają się bezczasowym cza pięścią między oczy, żeby się opamiętał i – Żyje czy nie żyje – wsio rawno. dzianiem się. Wnuki i pradziadowie są jednym. nie próbował strugać mu dobrego. I wtedy zrozumiałem, że wsiora wno to po prostu “wszystko jedno”. I bardziej się tym od- Lata 1433-2014 kumulują się w miejscu, gdzie Łatwy jest taki jednowymiarowy obraz człokryciem przejąłem niż śmiercią Fujary. Zresztą nikt z nas się tą śmiercią nie przejął. na kościach poległych żołnierzy księcia piastow- wieka i świata. Za łatwy. W końcu nudny jak Bo takimi nas ta wojna zrobiła. p skiego, husyty Bolka i wojowników księcia ra- flaki z olejem. A szkoda, bo autor – mimo swej ciborsko-kaniowskiego Mikołaja V z rodu Prze- cynicznej postawy – zdradza momentami oznamyślidów powstaje szpital psychiatryczny. Pa- ki wielkiej wrażliwości. Niewiele czasem bracjentami tego szpitala są Josef Magnor i jego kuje, by jego twarda opowieść przerodziła się prawnuk Nikodem Gemander. “Nikodem, Sta- w naprawdę ludzką historię. A wstydliwe ponisław i Natalia Gemanderowie, Ernst i Gela warkiwanie narratora-dracha na los człowieczy, » STR. 5 “Dobrze pamiętam” przywołuje młodzieńcze wspomnienia, rozsypujące się w nie- Magnorowie, Josef i Valeska Magnorowie ży- jak sam autor zresztą zauważa, wątpliwej ezoją w tym samym miejscu i w tym samym cza- terycznej jakości, zamieniło się w pełną współpewne szczegóły co do faktów, lecz żywe pamięcią uczucia: sie, chociaż w różnych, nakładających się na czucia, prawdziwą ludzką opowieść. Ale trzeHonoré: Ach tak, pamiętam dobrze: ten księżyc kwietniowy – ba przyznać, że kto się siebie latach”. Drach Mamita: – nie było księżyca, a miesiąc to był czerwiec – wystraszy urągliwego i Szczepana Twardocha H.: – tak, masz rację. Jak często wspominałem tamten wieczór w piątek – Świat rozdarty między dobrem pozbawionego wszelto opowieść o upadku M.: – poniedziałek – a złem, pogrążony w walce sił kich uczuć srogiego H.: – nasze ostatnie spotkanie, i nieraz nierozsądnie myślałem, że może i ty wspominasz go śląskiego rodu Gemansmoka, ten wartko poderów i Magnorów z hiniekiedy, naszą przejażdżkę powozem – światła i ciemności zapada się płynie w Twardochostorycznym, naturaliM.: – szliśmy piechotą – u Twardocha w otchłań, staje wych kopalnianych stycznie oddanym woH.: – zgubiłaś rękawiczkę – się polem walki podświadociemnościach na samo jennym tłem. Składają M.: – zgubiłam grzebień – mych piekielnych mocy. dno. I może nawet nie się na nią cztery części H.: – tak, tak, pamiętam dobrze – słoneczne niebo – Jest już tylko zły... znajdzie już nigdy nikoprzedzielone osobnym M.: – padał deszcz – go, kto by go na światekstem zatytułowanym H.: – piosenki rosyjskie– tło słońca wyprowadził. Loretto. Höhe 165. Na M.: – ze słonecznej Hiszpanii – tym wzgórzu, w czasie Wielkiej Wojny, w bło- Jeżeli o to chodziło autorowi, o straszenie grzeczH.: – tak, pamiętam, byłaś w sukni złocistej – cie, pod francuskim ostrzałem Josef Magnor “jest nych dzieci, żeby w akcie buntu, ze strachu staM.: – cała na niebiesko – najbardziej człowiekiem”. Dla Twardocha je- ły się niegrzeczne, to – jak na tak zdolnego piH.: – Ech, pewnie wydaję ci się stary? go bohater jest człowiekiem tylko jeszcze kil- sarza – mizerne to zadanie, żałosna ambicja. M.: – O, nie! Jak silny byłeś, jaki młody, jak pełen radości. Ty, książę życia – Ogromny potencjał twórczy, imponująca ka razy. Kiedy morduje swoją kochankę, kieH. - tak, tak, dobrze to pamiętam… dy zabija innych ludzi na wojnie, kiedy kocha wiedza historyczna Szczepana Twardocha poHenrik Ibsen, Ghosts. Reżyseria: Richard Eyre, scenografia & kostiumy: Tim Hatley, oświetlenie: Peter Mumford, się z kobietami i jeszcze tylko w chwili, gdy w szły na zmarnowanie. Autor dał się zwieść na inżynieria dźwięku: John Leonard. Występują: Billy Howle (Oswald Alving), Will Keen (Pastor Manders), Lesley Ma- zawierusze wojennej, obłąkany, opuszcza szpi- modne dziś manowce poniżania godności członville (Helene Alving), Brian McCardie (Jacob Engstrand) oraz Charlene McKenna (Regina Engstrand). Almeida tal psychiatryczny. Wtedy jest najbardziej czło- wieka, natarczywego eksponowania jego słabowiekiem. Inna postać, Wojciech Czoik, który ści, jego zwierzęcej, okrutnej instynktownej zaTheatre z Londynu, przedstawienia 11 kwietnia – 3 maja, w BAM Harvey Theater, Brooklyn. Alan Jay Lerner (libretto) i Frederick Loewe (muzyka), Gigi, na podstawie nowelki Collete, w adaptacji Heidi Tho- bezinteresownie pomaga żonie szalonego Jo- ledwie natury. Tu, niestety, pisarz sam siebie zdramas. Reżyseria: Eric Schaeffer; choreografia: Joshua Bergasse; scenografia: Derek McLane; kostiumy: Catherine sefa Magnora, doczeka się od narratora takiej dza jako nienaturalne, owszem, może i zwierzę, Zuber; oświetlenie: Natasha Katz; inżynieria dźwięku: Kai Harada; kierownictwo muzyczne: John Miller; dyrygent: o sobie opinii: “Czoik jest cynikiem, który nie ale takie, które w mistrzowski sposób posługuGreg Jarrett. Występują: Victoria Clark (Mamita), Corey Cott (Gaston Lachaille), Dee Hoty (Aunt Alicia), Vanessa może się nadziwić własnej przyzwoitości. Zda- je się ludzką mową. Na dodatek wie o tej zdraHudgens (Gigi), Howard McGillin (Honoré Lachaille), Steffanie Leigh (Liane d’Exelmans) et al. Premiera 8 kwietnia, rza się”. Co jest z człowieczeństwem w powie- dzie. Pisze: “Najtrudniej i najgorzej odpowieści Twardocha? Skąd pomysł i po co, żeby czło- dzieć sobie na pytanie, czy istnieje miłość i co Neil Simon Theater, 250 W. 52 St., przy Times Square. GRAŻYNA DRABIK wieka-bestię uznać za ideał człowieka? Trud- to znaczy, jeśli istnieje – dla ludzi najgorzej”. Ale no byłoby tu znaleźć satysfakcjonującą odpo- to, że “najgorzej”, jeszcze nie zwalnia z odpowiedź. Twardoch mówi nam tak: są wojny, woj- wiedzi. Może trzeba było przycisnąć trochę teAutorzy przygotowywanej publikacji naukowej poświęconej teatralnej ny wywoływane są przez ludzi, ludzie na woj- go srogiego dracha, żeby spróbował zainteretwórczości WACŁAWA RADULSKIEGO proszą krewnych artysty o nie zamieniają się w bezrozumne potwory, sować się ludzką miłością, żeby się tak nie smokontakt. Wiadomość prosimy przekazać do Nowego Dziennika (redaktorka więc… człowiek to bezrozumny potwór. Albo czył po smoczemu nad człowiekiem, ale oprócz Przeglądu Polskiego Jolanta Wysocka: jw@dziennik.com). co najwyżej «błecha na psie»”. Dla czytelni- tego, że wszystko widzi i wie, może spróbowałków choćby Wojny i pokoju Lwa Tołstoja tro- by też coś z tego, na co się gapi, zrozumieć. p

Wręcz przeciwnie


10 Przegląd Polski

DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

Kre sy za klę te w książ kach

MAJ 2015

KATARZYNA KOWNACKA

Prof. Nicieja, historyk, rektor Uniwersyte- ku z Melsztyna, który przed wiekami doprotu Opolskiego, od ponad 30 lat dokumentuje wadził do ożenku Władysława Jagiełły z Jadzieje dawnych ziem polskich, które po II woj- dwigą. “Był tym, który doprowadził do małnie światowej zostały za wschodnią granicą żeństwa dającego Polsce i Europie niezwykłą Polski. Swój cykl o kresowych Atlantydach za- dynastię Jagiellonów” – wyjaśnia Nicieja. Kresowe Atlantydy to, jak mawia ich autor, czął wydawać w 2012 roku. Ostatni, piąty tom, pojawił się na rynku księgarskim pod koniec pełne anegdot opowiadania o miastach i miejscach, narysowane życiorysami ich mieszkańroku 2014. W tomie tym Nicieja wspomina ok. 200 ro- ców – pełnymi sukcesów, porażek, dramatów, dzin kresowiaków, pochodzących głównie z a czasem i skandali. Jak choćby ten – opisaSambora i Nadwórnej. “Bez informacji od tych ny w jednym z tomów – o małżeństwie Worodzin, ich opowieści, nie byłoby tej książki. łodkiewiczów, których grób znajduje się na A wspomnień tych było tak dużo, że miałem cmentarzu Mikulinieckim w Tarnopolu. “Włodzimierz Wołodkiewicz był sekretarzem problem, by je uporządkować, ale też by nie przegadać i nie zanudzić” – mówił autor na rady miasta, znanym człowiekiem w Tarnopolu. Wdał się w namiętny romans ze swoją współjednym ze spotkań promujących książkę. Jedną z opisanych postaci w piątej Atlan- pracownicą. Huczało o nim całe miasto. Gdy o tydzie Niciei był urodzony w Samborze Jan zdradzie dowiedziała się żona Wołodkiewicza, Cajmer, który po wojnie prowadził Orkiestrę nie mogąc znieść upokorzenia, wzięła pistolet, Taneczną Polskiego Radia. “Cajmer miał nie- poszła do ratusza i zastrzeliła tam niewiernego zwykłą smykałkę do wyszukiwania muzycz- męża, a potem siebie. Spoczęli razem, w rodzinnych talentów – opowiada Nicieja. – W la- nej mogile” – opowiada historyk. W II tomie Kretach 50. Cajmer posowej Atlantydy stanowił wyjechać z “Polska historiografia pełna jest jest także opoPolski do Izraela. Był wieść o najsłynbar dzo bo ga tym martyrologii, opowieści o przegranych niejszym w dzieczłowiekiem i chciał bitwach i powstaniach. Chciałbym jach II Rzeczypozabrać ze sobą trochę spolitej procesie pieniędzy, a związatrochę zmienić te proporcje” – poszlakowym rzena jest z tym ciekatwierdzi prof. Nicieja. komej zabójczyni, wa historia. Cajmer guwernantki Rity za oszczędności miał Gorgonowej, któkupić złoto i przetopić je w popiersie Lenina. Na lotnisku w ko- ra miała zabić z zimną krwią, za pomocą siemunistycznej Polsce popiersiem zaintereso- kierki do rozbijania lodu, swoją podopieczną wał się celnik i miał zapytać muzyka: – Pa- Lusię Zarembiankę. Z kolei z historii o Truskawcu można donie Cajmer, co to jest? Cajmer odpowiedział mu: – Nie pytaj mnie pan co to, tylko kto to. wiedzieć się nie tylko, że tamtejsi ludzie leI celnik puścił emigranta z popiersiem wodza czyli wodą mineralną “Naftusia” kamicę nerrewolucji. Gdy zaś Cajmer wylądował w Tel kową czy bóle wątroby, ale również tego, że Awiwie, tamtejszy celnik zapytał go z kolei: miał tam miejsce romans twórcy Sklepów cy– Panie Cajmer, kto to jest? A Cajmer mu od- namonowych Brunona Schulza i autorki Mepowiedział: – Ty mnie nie pytaj, kto to, tylko dalionów Zofii Nałkowskiej. Inną bohaterką opowieści Niciei jest Elżbieco to!” – kończy anegdotę profesor. Prócz opowieści o rodzinnych sagach oraz ta Michalewska-Ziętkiewicz, jedna z pierwhistoriach pojedynczych osób autor Atlantyd szych kobiet na świecie wykonujących skoki wplata w książkę historie opisywanych miast narciarskie, która w 1922 r. wygrała w Woi państwa polskiego. Pisząc na przykład o Sam- rochcie z mężczyznami w pierwszych Mistrzoborze wspomina o staroście samborskim Spyt- stwach Polski.

ZDJĘCIA: ARCHIWUM

Pełne anegdot opowiadania o 200 kresowych Atlantydach – miastach i miasteczkach za wschodnią granicą Rzeczypospolitej, narysowanych życiorysami ich mieszkańców, pełnymi sukcesów, porażek, dramatów, a czasem i skandali – proponuje czytelnikom kronikarz i znawca Kresów prof. Stanisław S. Nicieja.

Są też w Atlantydach historie postaci z pierwszych stron gazet sprzed lat, jak fragment biografii urodzonego w Brzeżanach marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza – człowieka, który z nizin społecznych doszedł do szczytów władzy i popularności. Śmigły był synem kowala i sprzątaczki, a w wieku 10 lat został sierotą. Przygarnął go i wychował znany brzeżański lekarz. Wielką wojskową i polityczną karierę – o czym pisze prof. Nicieja – wywróżyła mu w młodości podobno chiromantka z Brzeżan. W pierwszym tomie Atlantyd autor opisał: Lwów, Stanisławów, Tarnopol, Brzeżany i Borysław. W drugim: Truskawiec, Morszyn, Skole, Jaremcze i Worochtę; w trzecim – Zaleszczyki, Kosów, Chodorów, Kałusz i Abację; a w czwartym – Kołomyję, Żabie i Dobromil. Część piątą poświęcił zaś Samborowi, Rudkom, Bieńkowej Wiszni, Nadwórnej, a także miejscowościom: Bitków, Delatyn czy Rafajłowa. “Staram się cały czas trzymać rytm pracy. Zakładam, że co pół roku ma się ukazywać jeden tom Kresowej Atlantydy” – mówi Nicieja. Podkreśla też, że dla tysięcy kre-

sowian i ich potomków, rozsianych na całym świecie, “stał się skrzynką mailową”. “Regularnie przesyłają mi niesamowite ilości zdjęć i wspomnień” – wyjaśnia. Prezes Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich z Opola Irena Kalita o książkach Niciei mówi, że są “pisane jakby własną krwią”. “Jakby Nicieja urodził się na Kresach, jakby czuł i rozumiał tak jak my – czym są te Kresy dla nas. Czym jest tamta ziemia, gdzie się urodziliśmy. Jak pachnie, dlaczego walczyliśmy o nią. Skąd nasze ambicje i nasz charakter – nie zawsze łatwy. W tych książkach to się czuje” – tłumaczy. “Polska historiografia pełna jest martyrologii, opowieści o przegranych bitwach i powstaniach. Chciałbym trochę zmienić te proporcje” – twierdzi prof. Nicieja, który obecnie pisze szósty tom Kresowej Atlantydy. Będzie on poświęcony Stryjowi – gdzie urodzili się m.in. pisarz Kornel Makuszyński czy mjr Zygmunt Szendzielorz ps. Łupaszka – a także stolicy polskich Ormian Kutom oraz Śniatyniowi. Ma się on ukazać w połowie tego roku. (PAP)


MAJ 2015

DODATEK KULTURALNY nowego

Pudel Gaga

Spośród licznych majo- nego skandalu. Ian MacAlpine, reporter The wych świąt najbardziej sobie Sun, tak relacjonował to zdarzenie błahe na cenię te najrzadziej pamięta- pozór, nie warte aż poematu, ale zabawne: ne, a przecież mówiące naj- “Podczas gdy Selassie pozował do zdjęć z prewięcej o nas, ludziach, jak mierem Kolumbii Brytyjskiej Bennettem, Dzień Dobrych Uczynków zjawiła się pani Pearkes z Binky na rękach. czy Dzień Bociana Białego, Ten warknął na Lulu, który mu odszczeknął. lub Światowy Dzień Żółwia, Adiutant wyniósł Binky, zanim doszło do mięalbo Dzień Kundelka czy generalnie Dzień dzynarodowego incydentu”. Lulu narozrabiał także podczas wizyty HajPraw Zwierząt. Ponieważ żółwi u nas, czy to w literaturze, czy w naturze jak na lekarstwo, le Sellasie w Polsce Ludowej w roku 1964. Sezajmijmy się rzekomo pospolitym i mało sza- kretarz Ochab umieścił gościa w pałacu w Winowanym kundlem. Piesek przydrożny to ty- lanowie, i tam, na pokojach, Lulu się zapotuł jednej z najważniejszych książek Czesła- dział. Szukało go pół setki ochroniarzy z Biuwa Miłosza. Jest w niej wiele fascynujących ra Ochrony Rządu, tudzież żołnierze z Jednostzdań, np.: “Wierzyć, że jest się wspaniałym i ki Nadwiślańskiej MSW. Gdy cesarz zagroził, stopniowo przekonywać się, że nie jest się że jeśli Lulu się nie znajdzie się, to on wyjewspaniałym. Starczy roboty na jedno ludzkie dzie z Polski, Lulu wyszedł z jakiegoś zakamarka w kuchni i niechcący życie”, albo: “Tak często uratował honor komunistów. byłem w czymś albo kimś Lulu wyszedł z jakiegoś Psi bohater Granicy Zofii zakochany. Tylko że zaNałkowskiej wołał się takkochiwać się nie znaczy zakamarka w kuchni że Lulu i też wykazywał cebyć zdolnym do miłości. i niechcący uratował chy pańskie, bo nie zwracał To co innego”. Miłosz piuwagi na psa z nizin podwósał też o pieskach: “Myhonor komunistów... rza: “Na próżno Fitek przez ślałem nie tylko o ludługie kwadranse na końcu dziach, którzy tam mieszkali, także o pokoleniach piesków im w co- wyprężonego łańcucha robił wszystko, by podziennej krzątaninie towarzyszących, i raz, nie dejść do szpica, czołgał się na brzuchu, wywiadomo skąd, pewnie we śnie nad ranem, zja- dłużał się i kurczył, pełzał tęskny, rozpaczawiła się ta śmieszna i czuła nazwa: «piesek jący, czasami o dwa zaledwie kroki odległy. Lulu wylegiwał się spokojnie, zmieniał miejprzydrożny»”. Nie wiem czy pudel Gaga przyśnił się Że- sce, odchodził i wracał, nie rozumiejąc wyromskiemu, w każdym razie umieścił pudla w mowy krótkich, skowytliwych szczęknięć i Przedwiośniu: “Gaga nie mógł wytrzymać ży- błagalnych jęków – albo może tylko nie chcąc cia w tej chałupie, nie zniósł nędzy, gdy go brać ich pod uwagę”. Podobnie jak wspomniana Gaga Stefana Żekopali nogami i w zimie wypędzali na zawieję. – Zdechł”. Józef Łobodowski, przed woj- romskiego, zdycha również pies Odyseusza ną podobnie jak Miłosz poeta katastroficzny, Argos, który czekał na swego pana całe dwapisze, że pudel Gaga “zdechł z tęsknoty za in- dzieścia lat i rozpoznał go po powrocie, choć złośliwa Atena zamieniła Odyseusza w żetronizacją do rodzinnego pałacu”. Kazimierz Brandys porównuje pudla z braka. Pudelki z książek Kapuścińskiego, NałPrzedwiośnia z pudlem z Dziennika Warho- kowskiej i Żeromskiego miały wspólne pola: “Intromitowany do pałacu pudel Gaga, któ- chodzenie: to potomkowie starożytnych, choć rego dla Polaków uwiecznił Żeromski, ma tu nieco większych psów żyjących na dworach nowego kolegę: na jedną z miliarderek cze- azteckich władców – chihuahua. Nazwa raka godzinami cadillac z kierowcą w liberii i sy pochodzi od miejscowości i stanu w Mekczapce szoferskiej, obok niego jej pudel w ta- syku. Nie wiem, od czego pochodzi nazwa kiej samej liberii i czapce”. Limuzynami z kie- Szarik, ale to jeden z najbardziej lubianych rowcą rozbijał się także piesek Lulu, słynny polskich psów. Owczarek niemiecki, walcządzięki Cesarzowi Ryszarda Kapuścińskiego. cy z załogą polsko-rosyjską z Niemcami i reNa zdjęciu, wykonanym w Vancouver pod- agujący na komendy wydawane po polsku i czas wizyty cesarza Etiopii w Kolumbii Bry- rosyjsku – taki absurd mógł wymyślić tylko tyjskiej, Lulu siedzi na kolanach swego pana Janusz Przymanowski. Owczarkiem niew limuzynie. Podpis pod zdjęciem: “Etiop- mieckim był także pies Józefa Piłsudskiego, ski cesarz Haile Selassie trzyma swojego psa wabiący się po prostu Pies. Chadzał z MarLulu w Vancouver w dniu 26 kwietnia 1967 szałkiem na spacery po Sulejówku, przyjaźroku. Lulu często przyćmiewał cesarza”. nie merdał ogonem, ale co bardziej wrażliFrank Rutter, reporter The Vancouver Sun: we damy padały przed nim plackiem na zie“Brązowa, długowłosa chihuahua drapnęła mię (dosłownie), jak na przykład poetka Kapierwsza z samolotu i dostała amoku pomię- zimiera Iłłakowiczówna, autorka tomu Dzidzy nogami sił bezpieczeństwa, przysłanych wadła i straszydlaki. Ale to już opowieść na inną okazję, na przydo pilnowania Selassie”. W Victorii, stolicy prowincji, Lulu o mało nie wywołał politycz- kład Dzień Poetek Upadłych (Plackiem)... p

Józef Czapski: Czytając Obszerny wybór esejów, recenzji krytycznoliterackich, sylwetek pisarzy drukowanych na przestrzeni niemal czterdziestu lat na łamach Orła Białego czy paryskiej Kultury. Rozległy wachlarz zainteresowań Józefa Czapskiego, od Norwida po Miłosza i innych współczesnych mu znakomitych pisarzy emigracyjnych, uzupełniony jest o wątki dotyczące literatury zagranicznej. Józef Czapski prezentuje sylwetki twórców francuskich (Mauriac, Proust, Valery) i rosyjskich (Dostojewski, Tołstoj). Niezwykle osobisty ton, pełna swobody narracja dopełniona erudycją i ogromną wiedzą autora, czyni z Czytając znakomitą lekturę dla miłośników literatury i sztuki. s. 415, 23.00 dol.

Marek Bieńczyk: Jabłko Olgi, stopy Dawida Bohaterowie tej książki często się kryją albo gonią w siną dal, ale równie często zachwycają się – blaskiem, dźwiękiem, obrazem, czyjąś twarzą albo gestem – do utraty tchu. Bohaterowie książki, czyli Olga i Dawid, Marcel od Prousta i Zinedine Zidane, plemię Czejenów i Zbigniew Herbert, wielu jeszcze innych, ja sam, i sądzę, że niemal każdy z was. Postacie literackie i postacie rzeczywiste, co za różnica. Czy wyszliśmy z brzucha kobiety, czy z drukowanych stron, wszyscy jesteśmy źle i zarazem dobrze urodzeni. s. 381, 22.00 dol.

Przegląd Polski

11

Dream Song 386 PIOTR FLORCZYK – LISTY Z LOS ANGELES

MAREK KUSIBA – ŻABKĄ PRZEZ ATLANTYK

EK POLISH BOOKSTORE POLECA – ZADZWOŃ: (201) 355-7496

dziennika

Jak na wiercipiętę przy- wet wtedy, gdy wystrzeliłem z pomysłem, stało, spędziłem niedawno aby ogłosić owe tunele ósmym cudem świakilka dni w Minneapolis. ta, Ms. Jessica nie zareagowała tak, jak zaTermin podróży okazał się reagować powinna, czyli pękając ze śmieniefortunny, bo na styku chu i przybijając ze mną ironicznie piątkę, dwóch pór ro ku, więc co samo w sobie przeraziło mnie jeszcze barpierwszego dnia dostałem dziej niż fakt, że za którymś razem nie mogradem po głowie, a w głem znaleźć wyjścia z labiryntu. Quo vaprzeddzień wyjazdu było tak ciepło, że aż dis, Piotr, quo vadis? Im bardziej chciałem poczułem się jak u siebie nad Pacyfikiem. znać odpowiedź, tym bardziej błądziłem. KoNa dodatek kikuty drzew na tle pochmur- niec był taki, że nie śmiałem zasugerować nego nieba przeniosły mnie o pół świata na nikomu, że powinien dziękować owej siewschód, do Polski, ma się rozumieć, która ci pacyfistycznych okopów, że żyje. Za trzy, w tym samym czasie miała podobne kłopo- cztery tygodnie lodowatą zimę zastąpi party z pożegnaniem zimy i przywitaniem wio- ne lato – i nikomu nie będzie wolno się z sny. Marzanny już dawno dryfują po Bałty- tego śmiać. Gdy już wydostałem się na zewnątrz, leku, przebywszy setki kilometrów polskimi rzekami w poszukiwaniu swojej własnej cąc do słońca jak mucha do lepu i łapczywie Lampedusy, ale kiedy patrzyłem w dół na wdychając świeże powietrze, czułem na stosłynną Missisipi, z mostu na Washington Ave- pach siedmiomilowe kalosze. W końcu Minnue, przeszył mnie strach na myśl, co mu- nesota to stan dziesięciu tysięcy jezior, więc siał czuć John Berryman, kiedy w środku ja hop i siup, z nogi na nogę – najpierw ostrożzimy puścił się barierki raz i na zawsze. Ilu nie, dla przełamania, a potem coraz śmielej. ludzi od stycznia 1972 roku, idąc tym sa- Z jeziora do jeziora. Na łódce, wpław, z wędmym mostem co on, rozważało pójście w ką w ręku – rybka na śniadanie, rybka na kojego ślady? Tego dnia byłem tam sam. Gdy lację (nie było czasu na obiady). Moje ostatsłońce chowało się za murami Downtown, nie dwie wizyty w Minnesocie dotyczyły wymruczałem sobie początek jego “Dream Song stępu w pływackich mistrzostwach USA. To 14”, słowa, które tam i wtedy nabrały szcze- było wiele lat temu, podczas mojego pierwgólnej mocy i blasku, “Life, friends, is bo- szego pobytu na Ziemi; zdobyty przy jednej ring. We must not say so./ After all, the sky z okazji brązowy medal już dawno został przeflashes, the great sea yearns,/ we ourselves topiony na pomnik dla powodzian (dobrze, że skończyło się na utracie medalu, a nie, jak flash and yearn…”. Nic dodać, nic ująć. Minneapolis – wspaniałe miasto literatu- u innych, sześciomiesięcznego stypendium), ry, siedziba dwóch wyśmienitych niezależ- także nic dziwnego, że po spacerze po uninych wydawnictw, choć żadna biurokracja wersyteckim kampusie, gdzie znajduje się jednigdy nie nada mu tego tytułu – to również na z najszybszych pływalni w kraju, wzięło miejsce chomików, a nie tylko garbusów lub mnie na maczanie swojego tyłka w byle jajeszcze słynniejszych kretów. Dzięki sza- kim bagienku. Dziesięć tysięcy jezior – jak lonej pogodzie odkryłem, że w samym cen- oni to liczyli? Zwróciwszy się z pytaniem do Ms. Jessiki, trum można pozacierałem ręce, ko nać co naj Wkrótce będzie jeszcze bardziej wi dząc, że mniej kilka kilozielono, może nawet tęczowo. chwyta za słumetrów na piechawkę i dzwochotę bez potrzeByle tylko wystarczyło nam chęci, ni w mo jej by wychodzenia by błądzić dalej, błądzić dłużej... sprawie do kona zewnątrz. Nie, goś “z góry”. wcale nie brałem Trzy dni to udziału w nielegalnych wyścigach w jednej z piwnic, tu- jednak mało, aby obskoczyć choć część tedzież na strychu, tylko podziwiałem system go pięknego stanu, tym bardziej jeśli więkkrytych pasaży między budynkami. Rzeczy- szość czasu spędza się na wpajaniu wtajemwiście, patrząc przez okno nie widziałem niczonym sekretów przekładania poezji. W na chodnikach ani żywej duszy – a w środ- drodze na lotnisko, o świcie – kiedy jechaku wręcz przeciwnie: po wejściu do tunelu łem kolejką, zastanawiając się, dlaczego w porywał mnie tłum rozpędzonych pracow- Los Angeles kolejka na lotnisko zatrzymuników i pracownic. Kawa? Pizza? Perfumy? je się półtora kilometra od najbliższego terZegarki? Proszę bardzo – mijane sklepy i minalu – kikuty drzew nie przypominały mi lokale kuszą bogatą ofertą. To wspaniałe po- już Polski, tylko słynne drzewko Becketta, łączenie przestrzeni prywatnej z publiczną raptem z pięcioma liśćmi na koronie. Jest po– wszak budynki są siedzibami firm, włącz- stęp – pomyślałem – a wkrótce będzie jesznie z tymi, które znamy z pierwszych stron cze bardziej zielono, może nawet tęczowo. gazet – sprawdza się w zimie i w lecie, prze- Byle tylko wystarczyło nam chęci, by błąkonywała mnie pani z recepcji w hotelu. Na- dzić dalej, błądzić dłużej... p

WWW.EKBOOKSTORE.COM Adam Zamoyski: Święte szaleństwo. Romantycy, patrioci, rewolucjoniści 1776 Od strzałów, które rozpoczęły wojnę o niepodległość Stanów Zjednoczonych, przez powstania (polskie i greckie) i Wiosnę Ludów aż po zmierzch Komuny Paryskiej – Adamowi Zamoyskiemu udało się odtworzyć żywy obraz epoki rewolucji, która przewartościowała światopogląd Europy i z której wyłoniły się nowoczesne narody – w takiej postaci, jaką przyjęły w XX wieku. To także pasjonująca książka o romantycznych indywidualistach: artystach, pisarzach, publicystach, arystokratach i nuworyszach, czyli właśnie tych, którzy “własnoręcznie” ten świat “przewracali”. Tytułowi święci szaleńcy to m.in.: Lafayette, Garibaldi, Mickiewicz, Byron i Bakunin. s. 730, 35.00 dol.

Małgorzata Szejnert: Usypać góry. Historie z Polesia To fenomen polskich Kresów w pigułce. Wciągająca opowieść o krainie, w której żyli obok siebie Polacy, Litwini, Białorusini i Żydzi. Ale też “tutejsi” – Poleszucy, dla których ojczyzna to nie historia czy polityka, ale miejsce człowieka w kosmosie. To zatrzymany w czasie świat królewiąt, panów i chłopów, przemysłowców, kupców i cadyków oraz jego dramatyczny koniec. Reporterka niestrudzenie szuka śladów zatopionej Flotylli Pińskiej. Przybliża małą ojczyznę Ryszarda Kapuścińskiego, której on sam nie zdążył opisać. I oddaje głos mieszkającym tam ludziom, wierzącym, że ciągle można uratować to, co zniszczyła władza sowiecka. s. 398, 24.00 dol.


Ze świata kultury 12 Przegląd Polski

DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

Narodowy Instytut Fryderyka Chopina podał listę nazwisk 84 pianistów, którzy wezmą udział w tegorocznym, XVII Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina. Międzynarodowe jury pod przewodnictwem prof. Katarzyny Popowej-Zydroń przesłuchało 152 kandydatów z całego świata. Zgodnie z regulaminem pianiści zaprezentowali 30-minutowy program, złożony z wyboru spośród: etiud, mazurków, nokturnów, scherz, ballad, fantazji i barkaroli. Wśród zakwalifikowanych pianistów znalazło się 15 Polaków, a także 15 Chińczyków, 12 Japończyków, dziewięciu Koreańczyków, siedmiu Rosjan, pięciu Amerykanów, trzech Kanadyjczyków, trzech Brytyjczyków i trzech Włochów. Eliminacje do konkursu trwały od 13 do 24 kwietnia. Siedmiu pianistów zostało zwolnionych z procedury selekcyjnej – są to laureaci głównych nagród na dziesięciu innych międzynarodowych konkursach pianistycznych, w tym Amerykańskiego Konkursu Pianistycznego im. Chopina w Miami. XVII Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina rozpocznie się 1 października 2015 roku nadzwyczajnym koncertem z udziałem Marthy Argerich. Konkursowe zmagania w czterech etapach potrwają do 20 października. Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina odbywa się w Warszawie co pięć lat. Zwyciężczynią konkursu w 2010 roku została Rosjanka Julianna Awdiejewa (na zdjęciu).

ciało Chrystusa. Ostatni raz całun wystawiono na widok publiczny w 2010 roku. Do dziś Już po raz dziesiąty odbył się w Berlinie fe- naukowcy nie są zgodni, czy płótno jest austiwal filmPOLSKA. Z okazji jubileuszu wy- tentykiem, czy falsyfikatem. Niektóre badaświetlono sto filmów, a imprezę zorganizowa- nia dowodzą, że powstało w okresie średnioną pod hasłem Berlin widzi po polsku otwo- wiecza, inne, że jego fragmenty mogą pochorzyła oscarowa Ida. Przygotowano retrospek- dzić nawet z I wieku n.e. Kościół nie zajmutywę filmów Agnieszki Holland, a miłośnicy je w tej kwestii oficjalnego stanowiska. W kajej twórczości obejrzeli m.in. Tajemniczy ogród, plicy całunu zawieszono słynny obraz Fra AnW ciemności, Kobietę samotną i Gorączkę. gelico Chrystus zdjęty z krzyża, sprowadzony Wielkim zainteresowaniem cieszyły się ubie- z Florencji, a z okazji tego religijnego wydagłoroczne produkcje: Ciało, Papusza, Bogo- rzenia zorganizowano w Turynie ponad 20 imwie i Warszawa 44. Polskich filmów nie za- prez kulturalnych. Na zwiedzanie kaplicy zabrakło także na festiwalu GoEast w Wiesba- pisało się już przez internet ponad milion osób den, poświęconemu obrazom z Europy z całego świata. W czerwcu mistyczne miejWschodniej i Środkowej. Główną nagrodę, Zło- sce odwiedzi papież Franciszek. tą Lilię, zdobyło Dziecko niczyje w reżyserii W ŚWIECIE FOTOGRAFII Vuka Ršumovića. Film opowiada historię maW Londynie wręczono Sony World Photołego chłopca Harisa wychowanego przez wilki w lasach Bośni, a dorastającego w siero- graphy Awards. Nagrodę główną, Złotego Irycińcu w Belgradzie. sa, odebrał amerykański fotograf John Moore, twórca serii zdjęć poświęconych epidemii eboPARYSKA PODRÓŻ VELÁZQUEZA li w stolicy Liberii, Monrovii. W kategorii Urodzony w Sewilli Diego Velázquez, na- otwartej zwyciężył Armin Appel, fotograf amadworny malarz króla Filipa IV, był jednym z tor z Niemiec. Jury nagrodziło jego zdjęcie najwspanialszych malarzy hiszpańskiego ba- Szkolny dziedziniec wykonane z paralotni. Za roku. Édouard Manet nazwał go “malarzem wybitny wkład w sztukę fotografii wyróżnionad malarzami”. Muzeum Grand Palais w Pa- no 86-letniego Elliotta Erwitta, który zasłyryżu przygotowało wystawę jego dzieł, obra- nął czarno-białymi zdjęciami przedstawiajązów religijnych, scen rodzajowych, mar- cymi codzienne życie mieszkańców USA. twych natur i portretów, które zestawiono z STULECIE ÉDITH obrazami współczesnych mu twórców XVII wieku: Francisca Pacheco, Pietra Martire NeW tym roku mija setna rocznica urodzin wygri, Caravaggia i Juana de Parei. Do 13 lipca bitnej piosenkarki francuskiej Édith Piaf. Piaf zwiedzający podziwiać mogą m.in. Wenus w dorastała w biedzie na przedmieściach Parylustrze, Portret papieża Innocentego X, Kuź- ża. Już jako mała dziewczynka śpiewała za nię Wulkana, Trzech muzykantów i Portret in- pieniądze w kawiarniach. Jej talent docenił Lofantki Marii Teresy. uis Leplée, właściciel popularnego klubu Le Gerny, i od tej chwili jej kariera potoczyła się MISTYCZNY CAŁUN w zawrotnym tempie. Po II wojnie światowej Do 24 czerwca w katedrze Jana Chrzcicie- wspierała początkujących artystów, m.in Yvela w Turynie oglądać można Całun Turyński, sa Montanda i Charlesa Aznavoura. Z okazji lniane płótno w które rzekomo owinięte było rocznicy Francuska Biblioteka Narodowa

POLSKIE KINO W NIEMCZECH

MAJ 2015

notatnik majowy METROPOLITAN OPERA metopera.org 10 Lincoln Center Plaza, NY

2, 6, 9 V Un Ballo in Maschera (Bal maskowy) Giuseppe Verdiego – w roli Gustawa III – Piotr Beczała, Amelia – Sondra Radvanovsky; orkiestrą dyryguje James Levine; godz. 1:00 ppoł., 7:30 wiecz., 8:00 wiecz. (w zależności od dnia)

NEW YORK PHILHARMONIC nyphil.org Avery Fisher Hall 10 Lincoln Center Plaza, NY 8-9 V Niedokończona symfonia Schuberta w wykonaniu Nowojorskich Filharmoników pod dyr. Alana Gilberta; Anne Sofie von Otter – mezzosopran, Russell Braun – baryton; godz. 8:00 wiecz.

CATHEDRAL CHURCH OF SAINT JOHN THE DIVINE stjohndivine.org 1047 Amsterdam Ave. Manhattan, NY 25 V Koncert z okazji Memorial Day – Nowojorskimi Filharmonikami dyr. Alain Gilbert, w programie utwory: Beethovena i Szostakowicza; godz. 8:00 wiecz.

AMERICAN BALLET THEATRE www.abt.org/ Metropolitan Opera House Lincoln Center, 65 Street and Broadway, NY

Sylfidy – balet do muzyki Chopina w choreografii Michaiła Fokina; godz. 2:00 ppoł. i 7:30 wiecz. (w zależności od dnia)

ZDJĘCIE: EPA/JACEK TURCZYK

11, 13, 14, 16 V

przygotowała wystawę poświęconą życiu i twórczości pieśniarki. Zgromadzono na niej przedmioty osobiste Piaf, w tym słynną czarną suknię, w której najczęściej występowała, plakaty koncertowe, listy, fotografie oraz fragmenty filmów z jej udziałem. Wysłuchać można najsłynniejszych utworów artystki: La vie en rose i Non, je ne regrette rien.

POLSKA WIOSNA W HOLANDII W Delft, Hadze i Tilburgu odbyła się siódma edycja Polskiej Wiosny Filmowej, której gościem honorowym był Jerzy Stuhr. Zaprezentował on swój ostatni film pod tytułem Obywatel. Holendrzy obejrzeli także thriller Jacka Koprowicza Mistyfikacja, dramat Bogowie Łukasza Palkowskiego i Między nami dobrze jest Grzegorza Jarzyny.

PULITZER I INNE NAGRODY Tegorocznym zdobywcą Nagrody Pulitzera w dziedzinie fikcji literackiej został Anthony Doerr, autor powieści All the Light We Cannot See. Jej bohaterką jest niewidoma Marie, która po zajęciu Paryża przez nazistów ucieka z ojcem do Saint-Malo. Natomiast Stella Prize dla najlepszej pisarki australijskiej przypadła Emily Bitto. Jury, w którym zasiadały same kobiety, doceniło jej debiutancką powieść The Strays, akcja której toczy się w latach 30. w kolonii australijskich artystów na przedmieściach Melbourne. Prestiżową Nagrodę Cervantesa odebrał z rąk króla Filipa VI wybitny pisarz hiszpański Juan Goytisolo. W języku polskim ukazały się jego Znaki tożsamości, Mabkara i Popołudnia trędowatych. Z kolei wśród zwycięzców Nagrody Literackiej Unii Europejskiej znalazła się polska pisarka Magdalena Parys, której najnowsza powieść zatytułowana Magik opowiada o losach współczesnych Polaków w Berlinie. Uroczyste wręczenie nagród odbędzie się 23 czerwca w Brukseli. OPR. MAŁGORZATA MARKOFF

NJPAC Newark, NJ njpac.org 1 Center St. Newark, NJ

Metropolitan Opera Rising Stars: Romantic Treasures – czworo utalentowanych młodych artystów wybranych przez Met zaprezentuje program złożony z fragmentów oper: Gounoda – Romeo i Julia, Pucciniego – Cyganeria (La Boheme) i Bizeta Poławiacze pereł (The Pearl Fishers); wystąpią: Janai Brugger (sopran), Yi Li (tenor), Edward Parks (baryton), Dimitri Dover (pianista); godz. 3:00 ppoł. 15 V koncert New Jersey Symphony Orchestra pod dyr. Petera Baya, solista – Andre Watts (fortepian); w programie utwory: Mozarta, Beethovena, Strawińskiego, Griega; godz. 8:00 wiecz. 17 V koncert New Jersey Symphony Orchestra pod dyr. Michaela Sterna, solista – Alon Goldstein (fortepian); w programie utwory: Prokofiewa, Mendelssohna, Smetany, Brahmsa; godz. 2:00 ppoł. 10 V

MUSEUM OF MODERN ART (MoMA) moma.org 11 W 53 St., NY

Yoko Ono: One Woman Show, 1960-1971; pierwsza ekspozycja poświęcona tylko twórczości Yoko Ono; do 7 września 30 V Scorsese Collects – prezentacja 34 plakatów filmowych z Kolekcji Plakatów Scorsese’a; do 30 września 17 V

METROPOLITAN MUSEUM OF ART metmuseum.org 1000 5 Avenue, NY

China: Through the Looking Glas – wystawa pokazująca wpływ chińskiej estetyki na modę Zachodu. Modele ubrań zostaną zestawione z chińskimi strojami, obrazami, porcelaną i innymi dziełami sztuki, które mogły być inspiracją dla projektantów mody; do 16 sierpnia 12 V otwarcie wystawy na dachu Met – tym razem jej autorem jest Francuz Pierre Huyghe, którego projekt obrazować będzie transformację kulturowych i biologicznych systemów, poprzez wykorzystanie komponentów z kolekcji muzeum, a także z architektury i otaczającej rzeczywistości; do 1 listopada 12 V Van Gogh: Irises and Roses; do 16 sierpnia 7V

Miesi´czny dodatek kulturalny nowego dziennika

www.dziennik.com/przeglad-polski Redaguje: Jolanta Wysocka jw@dziennik.com


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.