Nowy Dziennik 2015/11/06 Przegląd Polski

Page 1

Przegląd Polski MIESIĘCZNY DODATEK KULTURALNY

nowego dziennika

LISTOPAD 2015

ISAMU NOGUCHI

Mountains Forming (1982-83) W Brooklyn Botanic Garden z okazji stulecia Ogrodu Japońskiego stanęło 18 prac słynnego, tworzącego w Nowym Jorku artysty pochodzenia japońskiego Isamu Noguchiego (1904-1988). Ten jeden z najwybitniejszych twórców modernizmu uważał, że zadaniem rzeźbiarza jest kształtowanie inadawanie znaczenia nie tylko poszczególnym elementom, ale całej przestrzeni wokół nich. Noguchi w swoich dziełach usiłował zrozumieć i odzwierciedlić piękno natury, a przyświecał mu cel wzbogacania przestrzeni publicznych poprzez rzeźbę. Naplenerowej wystawie wOgrodzie Brooklyńskim odwiedzający mają okazję zabawić się w poszukiwaczy dzieł sztuki, bowiem – jak pisze Bożena Chlabicz na str. 6 w Abstrakcjoniście w ogrodzie – „o część prac trzeba się wręcz potknąć, żeby je w ogóle zauważyć. Trudno się dziwić, skoro do złudzenia przypominają naturalne głazy narzutowe”.

ISAMU NOGUCHI Brooklyn Botanic Garden 990 Washington Ave. Brooklyn, NY

CHOpin po raz XVII 3 tygodnie chopinomanii

Literatura „z drugiej ręki” Nobel dla Swietłany Aleksijewicz

Olga Boznańska i Paul Nauen historia pewnej znajomości

Agata Adamczyk

Marian Polak-Chlabicz

Ewa Klaputh

ZDJĘCIE: BOŻENA CHLABICZ

godz. otwarcia ogrodu: wtorek-piątek – 8 rano do 4:30 ppoł. sobota-niedziela – 10 rano do 4:30 ppoł.


2 Przegląd Polski

Pro mo wać pol ską mu zy kę wo kal ną DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

LISTOPAD 2015

Z dr MAŁGORZATĄ KELLIS – sopranistką, dyrektor artystyczną Marcella Sembrich International Voice Competition, odbywającym się pod patronatem Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku – rozmawia Jolanta Wysocka

7 listopada, w sobotę, odbędzie się pierwszy etap przesłuchań na żywo. Zostało do niego dopuszczonych tylko 37 kandydatów z 92 zgłoszeń i nagrań, jakie przesłuchaliśmy. Tegoroczna edycja – nie ukrywam, że dzięki mojemu ogromnemu nakładowi pracy włożonemu w jego promocję – cieszy się dużym zainteresowaniem. Rzekłabym, że to chyba pierwszy raz w historii tego konkursu uzyskaliśmy tak dużą liczbę chętnych. Bardzo mnie to cieszy, gdyż obalam mit mówiący o małej popularności konkursu ze względu na polskojęzyczne wymagania repertuarowe. Jest wręcz przeciwnie – w tym roku w finałowych przesłuchaniach kandydaci muszą wykonać aż dwa utwory polskich kompozytorów: arię z dowolnej polskiej opery lub operetki i pieśń Karola Szymanowskiego. Do konkursu mógł przystąpić każdy, kto spełniał warunki wiekowe, czyli do 7 listopada ukończył 18 lat, a nie ukończył 35, oraz przesłał wymagane materiały: nagranie swojego występu, życiorys, kopię dokumentu potwierdzającego wiek i fotografię. Konkurs im. Sembrich-Kochańskiej odbywa się już po raz kolejny. Jaki jest jego cel i skąd pomysł na patronat tej właśnie postaci?

O ile dobrze wiem z przekazywanych z ust do ust informacji, konkurs z różnymi wzlotami i upadkami istnieje od ponad czterdziestu lat. Żałuję, że od jego początków nie była prowadzona dokumentacja, dzięki której dziś prawdopodobnie mielibyśmy więcej powodów do dumy. Ale od ubiegłej edycji jego zwycięzcy i jurorzy są uwiecznieni na stronie internetowej Fundacji Kościuszkowskiej i teraz zdecydowanie łatwiej będzie śledzić ich losy. Celem konkursu jest promocja polskiej literatury wokalnej i działalności Fundacji Kościuszkowskiej. Poprzez patronat legendarnej Marcelli Sembrich przypominamy światu, że niezrównaną wirtuozką trzech różnych instrumentów była Polka. Ta jedna największych primadonn przełomu XIX i XX wieku, która ćwierć wieku śpiewała na scenie Metropolitan Opera, zawsze pamiętała, by w swoich programach umieszczać polskie pieśni, np. Moniuszki, Chopina czy Paderewskiego. Mimo patronatu tak wielkiej artystki konkurs przechodził różne koleje...

Pod koniec lat 90. ubiegłego wieku było tak małe zainteresowanie konkursem, że zarząd fundacji myślał nawet o rezygnacji z niego. W roku 1992, czyli zaledwie trzy lata po obradach okrągłego stołu w Polsce, Maria Fołtyn zainicjowała Międzynarodowy Konkurs Wokalny im. Stanisława Moniuszki w Warszawie. W tamtych latach było to niewiarygodne przedsięwzięcie. Nikt przecież nie wiedział, w jakim kierunku będzie rozwijał się nasz kraj, na co będą pieniądze, a na co ich nie wystar-

czy... Pani Fołtyn, mimo różnych przeciwności losu, zmian rządów, zdołała wymusić na ówczesnym Ministerstwie Kultury i Sztuki wpisanie konkursu w statut działalności Opery Narodowej w Warszawie. Podczas kolejnej edycji warszawskiego konkursu gościła z prywatną wizytą w Polsce Amerykanka Ann Zagoreos. Kiedy poznała Marię Fołtyn, do tego stopnia zafascynowała się jej pasją i osobowością, że zadeklarowała finansowe wsparcie dla konkursu Marcelli Sembrich w Nowym Jorku. Od 1998 roku, dzięki sponsorowaniu pani Zagoreos, Fundacji Kościuszkowskiej i Sembrich Opera Museum w Bolton Landing, NY, są fundusze na dalsze edycje konkursu i popularyzowanie polskiej muzyki wokalnej. Tu również chciałabym podziękować prezesowi fundacji, dr. Johnowi Micgielowi za jego otwartość i przyzwolenie na realizację moich pomysłów związanych z formą i promocją konkursu, jak również Kasi Kozioł za pomoc we wdrażaniu ich w życie. Konkurs zatem ma długą historię, a jakie są historie jego zwycięzców? Czy znane są ich losy?

Jak wspomniałam, na przestrzeni lat zainteresowanie konkursem było małe. Wygranie go należało chyba do najłatwiejszych z możliwych i dlatego domyślam się, że większość jego zwycięzców skończyła swą karierę w chórach lub wykonując inne zawody. Jednak byłabym niesprawiedliwa, gdybym nie oddała ukłonu Janowi Opalachowi, który przez wiele lat był solistą Metropolitan Opery, czy Valerianowi Ruminskiemu, który również wpisał się w poczet solistów tej prestiżowej instytucji. Kolejną zwyciężczynią wartą wymienienia była w 2010 r. Magdalena Wór, mezzosopranistka, o której z pewnością jeszcze usłyszymy. Bardzo interesujące były dwie ostatnie edycje: w roku 2013 zgłosiło się niewielu uczestników, jednak zwycięzca tego konkursu Victor Antipenko już dziś występuje na światowych scenach, wpisując się w gatunek opery jako śpiewak wagnerowski. Ubiegłorocznym zwycięzcą był Szymon Komasa, który również stawia pewne pierwsze kroki na międzynarodowych scenach operowych i którego losy z uwagą śledzimy. Chciałabym, aby Marcella Sembrich International Voice Competition zyskał taki prestiż, by jego zwycięzcy z dumą wpisywali go do swoich osiągnięć artystycznych i z czasem również dorzucali się do portfela funduszy przeznaczonych na kontynuację i umacnianie pozycji tego wydarzenia na mapie ważnych między na ro do wych kon kur sów wo kal nych na świecie. Zwycięzcy konkursu otrzymują nie tylko nagrody, ale muszą też wyrazić zgodę na udział w innych wydarzeniach. Jakie są to wymagania?

Od zwycięzców oczekujemy zgody na wykorzystanie w celach reklamowych materiałów filmowych nagranych podczas finałowych przesłuchań. Oprócz tego chcielibyśmy, by zwycięzca, który kwalifikuje się pod względem wie-

Dr Małgorzata Kellis na tle plakatu reklamującego ją jako Master Teacher i juror Międzynarodowego Konkursu Wokalnego w Lanzhou w Chinach

kowym na udział w konkursie w Warszawie, przystąpił do niego, korzystając z opłaconego przelotu do Polski. Zwycięzcy, niekoniecznie pierwszej nagrody, mają otwartą propozycję zaprezentowania się w recitalu w Fundacji Kościuszkowskiej oraz w muzeum Marcelli Sembrich w Bolton Landing. Nasze oczekiwania określiłabym przyjemnymi propozycjami zawodowymi, których każdy młody śpiewak poszukuje. Jest pani znana polonijnej publiczności z koncertów w metropolii nowojorskiej, ale nie tylko my mamy okazję podziwiać pani talent – jest bowiem pani gwiazdą wielu scen polskich i europejskich. Pani ambicje naukowe zostały zwieńczone obroną doktoratu w Akademii Muzycznej w Gdańsku. Znana jest pani z różnorodnej działalności na wielu polach. Teraz np. zajmuje się pani organizacją konkursu im. Sembrich-Kochańskiej. Jakie credo przyświeca pani w tych wszystkich poczynaniach?

Jak chyba każdy z nas tak i ja chcę przejść przez życie wnosząc coś dla społeczeństwa, kultury, Polski, Ameryki. Dlatego idę tam, gdzie widzę potrzebę, gdzie wiem, że mam coś wartościowego do zaoferowania. Moje doświadczenia koncertowe uświadomiły mi, jak wielka jest potrzeba promowania polskiej muzyki wokal-

ZDJĘCIE: Z ARCHIWUM MAŁGORZATY KELLIS

Jutro, 7 listopada, odbędzie się pierwszy etap przesłuchań w konkursie im. Marcelli Sembrich-Kochańskiej – czy jest duże zainteresowanie wśród młodych śpiewaków tym wydarzeniem? Kto może brać w nim udział i jakie są jego warunki?

nej. Przed jednym z moich recitali udzielałam wywiadu dla Radia All Classic w Portland, OR, podczas którego pani redaktor – zupełnie nieświadomie – uzmysłowiła mi, że wiedza Amerykanów o polskiej muzyce wokalnej ogranicza się do muzyki folklorystycznej. Amerykanie kojarzą naszą kulturę z pierogami i kiełbasą! Przecież to wstyd! Jesteśmy niezwykle utalentowanym narodem i powinniśmy z dumą o tym głośno mówić. Dlatego moim kolejnym celem i zadaniem, oprócz nieustannych koncertów, jest transliteracja wybranych utworów polskich kompozytorów, by obcojęzyczni śpiewacy mogli zacząć je wykonywać i przez to popularyzować naszą piękną muzykę wokalną. p

Marcella Sembrich International Voice Competition

finałowe przesłuchania – 8 listopada (niedziela) Ida Hall w Hunter College North Building Room 424, 695 Park Ave, NY godz. 11:00 rano – 4:00 ppoł, z przerwą na lunch; można wejść i wyjść o dowolnej godzinie (wstęp: 10 dol.)


Li te ra tu ra „z dru giej rę ki” DODATEK KULTURALNY nowego

LISTOPAD 2015

Przegląd Polski

dziennika

3

MARIAN POLAK-CHLABICZ

czy li No bel dla Swie tła ny Alek si je wicz

I nie chodzi wcale o to, żeby to był Nobel niezasłużony, przyznany za dorobek, którego wartość można by kwestionować. Albo że twórczość Aleksijewicz miałaby być niewarta gorącej rekomendacji. Wręcz przeciwnie. Książki reporterki z Białorusi powinny znaleźć się w ścisłym światowym kanonie literackiej twórczości najnowszej. A już szczególnie na półkach tych wszystkich fachowców od Europy Środkowej, którzy od lat usiłują zmierzyć się z fenomenem „homo sovieticus” i definicją „słowiańskiej duszy”. Bo Aleksijewicz, pisząc o Rosji (a ściślej Rosji w jej imperialnych granicach), pisze także o nas. Problem z „powieściami dokumentalnymi” białoruskiej reportażystki jest natomiast taki, że to właściwie nie ona je – faktycznie – pisze. Grube tomy literatury faktu, na których widnieje jej nazwisko, składają się bowiem, niemal wyłącznie, z bezpośrednich, odtworzonych z magnetofonu relacji kolejnych bohaterów jej reportaży. Mówiąc inaczej – są to książki-cytaty. Cytaty dosłowne. Jakby w ogóle niepoddane najmniejszej nawet ingerencji ze strony autorki czy redaktora wydania. W trakcie lektury odnosi się więc wrażenie, że z literaturą w ścisłym rozumieniu, jako ze sztuką, kreacją poprzez słowo, łączy te książki niewiele. Albo nawet nic zgoła. Medium w reportażach Aleksijewicz zdaje się być absolutnie „przezroczyste” w tym rozumieniu, jakie nadają mu słowniki teorii literackiej. Słowo jest tu – a przynajmniej czyni wrażenie, że jest – wyłącznie środkiem przekazu. Jakby autorka wzięła w nawias jego funkcję artystyczną, oddając pierwszeństwo treści. Jakby liczyło się tylko i wyłącznie to, co zostało powiedziane. Jakby Aleksijewicz z rozmysłem potraktowała słowo w sposób czysto instrumentalny. A więc – paradoksalnie – mało literacki. Dużo tych „jakby”… A przecież literatura, a przynajmniej taka literatura, którą – w przeciwieństwie do innych form lektury – uznajemy za zjawisko artystyczne, nie tyle realizuje się i wyraża poprzez słowo, co koncentruje na słowie. To ono jest tworzywem pisarza. To ono legitymizuje wartość literackiej kreacji. Przynajmniej współcześnie. Tymczasem u tegorocznej noblistki słowo jest – w tym rozumieniu – w zasadzie nieobecne, choć przecież jej reporterskie elegie i poematy składają się wyłącznie ze słów właśnie. Mało tego. To nie są jej słowa. Obecność Aleksijewicz jest w jej utworach do tego stopnie nienachalna, że praktycznie niezauważalna. Autorka „istnieje” jedynie w tytułach, krótkich wprowadzeniach do kolejnych tomów i w samym zamyśle (projekcie, scenariuszu) swoich reportaży czy też raczej „reporterskich opowieści”. W gruncie rzeczy te słowa należą więc nie

do niej, a do narratorów owych opowieści. To ich – utrwalone na dyktafonie – osobiste wypowiedzi. Ich specyficzny język i frazeologia. Ich zdania, akapity, metafory. To mówią do nas oni, a nie ona. To oni tłumaczą się nam ze swojego życia, jak potrafią. Rola autorki sprowadza się – tak to przynajmniej wygląda zperspektywy czytelnika – dousadzenia ich przed mikrofonem i postawienia pytań. I do tego – oczywiście – o co Aleksijewa pyta. Pyta zaś głównie o bolesną, nierozliczoną dotąd przez historię i nieprzyswojoną przez zbiorową świadomość, niedawną przeszłość. Na tyle odległą, że w oficjalnych przekazach zdążyła już zakrzepnąć w formie narodowych mitów, ale też natyle bliską, że jest wciąż pamiętanaprzez jej uczestników i „sprawców”. Jest to pamięć osobista, indywidualna, ale to właśnie suma takich jednostkowych pamięci (z całym dobrodziejstwem ich ułomności i przekłamań) składa się przecież na wizję historii jako takiej. W ten sposób, po prostu stawiając mikrofon przed uczestnikami interesujących ją wydarzeń z radzieckiej historii i pozwalając jej świadkom mówić, co i jak z niej zapamiętali i co było dla nich ważne, Aleksijewicz „pisze” całkiem nową wersję najnowszych dziejów nie tylko Rosji, ale też – pośrednio – całego naszego regionu. Bo ta pamięć, choć różna, jest też trochę wspólna. Także wtedy, kiedy dotyczy wojny ojczyźnianej (Wojnanie ma wsobie nic zkobiety), współczesnych konfliktów w których stroną jest Rosja (Ołowiane żołnierzyki) czy katastrofy w Czarnobylu (Krzyk Czarnobyla). Ale zwłaszcza w przypadku Czasów secondhand – opowieści o świetności i upadku bloku sowieckiego. Ten ostatni zbiór reportaży – noszący znamienny podtytuł Upadek czerwonego człowieka – powinien zostać wpisany na listę lektur obowiązkowych nie tylko zawodowych kremlinologów, ale też aktualnych i byłych mieszkańców owego bloku. Bo to nie tylko wstrząsający dokument stanu ducha Rosjan (i w ogóle – mieszkańców imperium) – „sierot” po Związku Radzieckim, ale również nieocenione źródło wiedzy o sowietyzacji w wymiarze jednostkowym. W Czasach secondhand bohaterowie – wszyscy, cała sześćdziesiątka – wspominają okrucieństwa czasów stalinizmu, ale, z drugiej strony, ich wypowiedzi emanują dumą z wielkości i osiągnięć Związku Sowieckiego. „Słyszymy” więc, jak mówią: „Nienawidzę Gorbaczowa za to, że ukradł mi ojczyznę. Paszport radziecki przechowuję jako najcenniejszą rzecz. Tak, staliśmy w kolejkach po zsiniałe kurczaki i zgniłe kartofle, ale to była nasza ojczyzna. Kochałem ją”. I dalej: „Żyjemy w najhaniebniejszym okresie naszej historii. Jesteśmy

ZDJĘCIE: EPA/ TATYANA ZENKOVICH

Nie ja jeden mam kłopot z tegorocznym Noblem literackim. Wątpliwości co do motywów przyznania tej, wciąż wyjątkowo prestiżowej, nagrody urodzonej na Białorusi reportażystce Swietłanie Aleksijewicz podziela spore grono zarówno zawodowców, jak i – zapewne jeszcze szersze – podobnych do mnie amatorów, którzy po prostu lubią książki.

Swietłana Aleksijewicz, 14. kobieta nagrodzona literacką Nagrodą Nobla, została doceniona „za polifoniczny pomnik dla cierpienia i odwagi w naszych czasach”

pokoleniem tchórzy i zdrajców. Taki wyrok wydadzą na nas nasze dzieci. Nasi rodzice sprzedali wielki kraj za dżinsy i marlboro i gumę do żucia. Tak powiedzą. Nie potrafiliśmy obronić ZSRR – naszej ojczyzny. To straszna zbrodnia. Przed oczami zawsze będę miał czerwony sztandar. Sztandar wielkiego kraju. Wielkiego zwycięstwa. Co oni zrobili z nami, ludźmi radzieckimi, żeśmy zamknęli oczy i pobiegli do tego pi…go kapitalistycznego raju? Kupili nas papierkami od cukierków, budami z kiełbasą, kolorowymi opakowaniami. Oślepili, zagadali (…). Wszystko wymieniliśmy na bryki i fatałaszki. Marzyliśmy, żeby otwarli u nas McDonaldy z gorącymi hamburgerami. Żeby każdy mógł sobie kupić mercedesa i plastikowe wideo. I żeby w kioskach sprzedawali porno. Rosji potrzebna jest silna ręka. Żelazna”. Bohaterowie Czasów... ubolewają nad materialną nędzą egzystencji w epoce „gospodarki planowanych niedoborów”, ale jednocześnie z głębokim sentymentem wspominają, że w tamtej biedzie wszyscy byli równi i mieli poczucie godności. Takiej właśnie lektury potrzeba światu (i pewnie nam samym), żeby w ogóle zrozumieć tak typową dla naszego regionu „ucieczkę od wolności” w objęcia demokratury (Białoruś, Węgry, a teraz także Polska). Bez podobnych świadectw niełatwo też pojąć uprawianą zwłaszcza przez najstarsze pokolenia mitologizację życia w Peerelu i swoistą, wyrażaną w powracających postulatach sprawiedliwości społecznej tęsknotę za komuną. Bez książek Aleksijewicz byłoby to znacznie trudniejsze, o ile w ogóle możliwe. Czasy secondhand definiują także doświadczenie zbiorowe pokolenia dzisiejszych polskich pięćdziesięciolatków. Takie, na przykład, jak choćby pochód pierwszomajowy, który w tamtych, specyficznych czasach i okolicznościach miał w sobie coś uroczystego i zarazem budzącego najgłębsze emocje, zwłaszcza kiedy się miało zaledwie kilka lat. Kto tego doświadczył, rozumie, co miała na myśli autorka takiej oto opowieści: „Największe przeżycie mojego dzieciń-

stwa to defilada na placu Czerwonym. Tato niesie mnie na barana, a do rączki mam przywiązany czerwony balonik. Kolor czerwony. Kolor rewolucji i przelanej w jej imię krwi (…). Po drodze do domu wstąpimy do sklepu i tato kupi mi ulubioną lemoniadę Buratino. W takim dniu mogłam dostać wszystko”. Opowieści Aleksijewicz – jej surowe, posiadające walor dokumentu relacje zniedawnej, ważnej dla regionu i reszty świata przeszłości – reprezentują dość rzadkie, nawet dla reportażu, pisarstwo „przezroczyste”, swoiste „nie-pisarstwo”, jeśli można tak powiedzieć. Zarazem stanowią też jeden z nielicznych i zarazem modelowych przykładów tego swojego rzadkiego, ginącego gatunku. Tak się już – w zasadzie – nie pisze. Tak nie uprawia się literatury. Nawet reportażu. Nurt, który reprezentuje autorka, to nie dość, że zjawisko lokalne, ale nawet na Białorusi, gdzie powstało, też już w zaniku. Więc to lekki paradoks, że tego typu eksperymentalna i archaiczna zarazem forma reportażu właśnie teraz zdobyła uznanie komitetu noblowskiego. Wten sposób nagrodzono, w gruncie rzeczy, zbiorowego narratora twórczości Aleksijewicz, i jego przejmujące świadectwo czasów upadku Związku Radzieckiego, uczynione z perspektywy zwyczajnego, prostego człowieka. Świadectwo, którego nie sposób nie docenić. Jednak – z drugiej strony – aktualny kontekst polityczny, w jaki wpisuje się nagroda dla białoruskiej dysydentki, skądinąd piszącej po rosyjsku, a na rodzimej Białorusi wydawanej w drugim obiegu, sugeruje, że jest to Nobel przyznany bardziej za przejmującą, odkrywczą, ważką treść niż za formę. A więc – tak naprawdę – głównie za politykę, a dopiero w dalszej kolejności za literaturę. Nie pierwszy to zresztą przypadek, kiedy w dziedzinie tej akurat nagrody estetyka ustępuje przed etyką. Takie mamy, skomplikowane, czasy. Na szczęście – między innymi dzięki literaturze Swietłany Aleksijewicz – nie są to już – mimo wszystko – czasy secondhand. Więc jednak tym razem komitet, chyba, się nie pomylił. p


4 Przegląd Polski

Chopin po raz X VII DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

LISTOPAD 2015

AGATA ADAMCZYK

„Trudno mi powiedzieć, co w sobie lubię. Najbardziej chyba to, że mam dziesięć palców” – odpowiedział na pytanie dziennikarza koreański pianista Seong-Jin Cho, po przyznaniu mu pierwszej nagrody w tegorocznym konkursie chopinowskim.

tów Polski. Do II etapu konkursu wybrano 43 uczestników (8 Polaków), w III etapie zagrało 20 z nich, w tym 3 naszych rodaków – Łukasz Krupiński, Krzysztof Książek oraz Szymon Nehring. W finale znalazł się tylko ten ostatni. Brak w nim Książka okazał się szczególnym rozczarowaniem dla tych, którzy upodobali sobie jego wykonanie chopinowskich mazurków – kompozycji wyjątkowo trudnych, wymagających specyficznej wiedzy na temat stylistyki i inspiracji twórcy polską muzyką ludową. Czy zatem Książek został właściwie doceniony? Takie pytania zadawali sobie krytycy. Te właśnie mazurki stały się jedną z przyczyn, dla których etap III okazał się bardzo wymagający. Gatunek ten, w którym znajdujemy zamaszystego mazura, śpiewnego kujawiaka i żywiołowego oberka, zawsze stawia przed wykonawcą szczególne wyzwanie („by lewa ręka była kapelmistrzem”, a prawa „igrała swobodnie z rytmem” – mawiał Chopin). Dość często zdarza się, że pianiści, sugerując się metrum trójdzielnym, grają zamiast mazura…walczyka. „Złapanie idiomu mazurkowego” nastręcza jednak tyle samo trudności Polakom, co obcokrajowcom (choć oczywiście Jak wygrywa się przyjemna byłaby myśl, że mamy to Międzynarodowy Konkurs im. Chopina? we krwi. Najwidoczniej muzyka nie zna geograficznych granic). Według Według opinii jurorów: pięknym dźwiękiem, opinii prof. Palety-Bugaj „utalentowaprowadzeniem frazy, wyczuciem typowego ny artysta idiom ten potrafi zrozumieć dla Chopina rubata, wyobraźnią, fantazją, niezależnie od narodowości”. Pocieniowaniem intensywności brzmienia, a także twierdzenie takiej tezy znaleźliśmy dokładnością w odczytaniu tekstu muzycznego. w ocenie kapituły Polskiego Radia, która przyznała nagrodę specjalną za wyrech kontynentach. Większość z nich była lau- konanie wspomnianych mazurków Amerykanreatami poprzednich edycji konkursu – Marta ce Kate Liu. Oprócz Nehringa i Liu w finale Argerich, Akiko Ebi, Adam Harasiewicz, Yun- znaleźli się również: Seong-Jin Cho z Korei di Li, Garrick Ohlsson, Janusz Olejniczak, Piotr Południowej, Aljoša Jurinić z Chorwacji, Aimi Paleczny, Ewa Pobłocka, Katarzyna Popowa- Kobayashi z Japonii, Dmitry Shishkin z Rosji, -Zydroń, Dang Thai Son, Dina Yoffe – tych na- Eric Lu ze Stanów Zjednoczonych, Charles Richard-Hamelin i Yike (Tony) Yang z Kanady, zwisk nie sposób pominąć. Przygotowania młodych pianistów do każ- a także kontrowersyjny Georgijs Osokins dego z konkursów trwają lata. Jak opowiada- z Łotwy. Ten ostatni wzbudzał wiele skrajnych ła prof. Alicja Paleta-Bugaj, której student Łu- emocji nie trzymając się wiernie tekstu, a inkasz Krupiński znalazł się w III etapie XVII edy- terpretując Chopina w sobie właściwy sposób, cji, praca jest wyjątkowo intensywna, zwią- czym zdobył tyluż zwolenników co przeciwzana nie tylko ze sprawnością techniczną, wie- ników. Publiczności zdecydowanie przypadła dzą stylistyczną, ale również świadomością wła- do gustu jego energia, indywidualność i bezsnego ciała i umysłu. Ćwiczenia na koncen- sprzecznie wielki talent, chopiniści zarzucali trację czy techniki relaksacyjne umożliwiają mu zbytnią dezynwolturę, a nawet pretensjokontrolę chociażby nad przyspieszonym od- nalność. Bo to, jak Chopin operował frazą, wedechem spowodowanym tremą, który źle wpły- dług nich narzuca pewne granice. Osokinsa wa na płynność frazy. Na tak wysokim pozio- w swej kontrowersyjności porównywano do Iva mie gry nawet najdrobniejsze szczegóły ma- Pogorelicha z X edycji konkursu (odpadł wtedy w III etapie, aArgerich, na znak protestu, zreją nieocenione znaczenie. Konkurs zainaugurowały trzy koncerty nad- zygnowała z udziału w jury) i do Evgenija Bozwyczajne, podczas których publiczność zgro- zhanova z edycji poprzedniej. Podczas kolejmadzona w Filharmonii Narodowej w Warsza- nych występów emocje wciąż rosły, a typy zwywie oraz w Sali Koncertowej NOSPR w Ka- cięzców zmieniały się z każdym wykonaniem, towicach usłyszała dzieła nie tylko polskich tym bardziej że w ostatnim etapie mieliśmy okakompozytorów w wykonaniu znakomitych pia- zję słuchać naprawdę wyjątkowych, choć już nistów, takich jak Argerich, Goerner, Ohlsson. zmęczonych, artystów. Przecież w ciągu kilkuTowarzyszyły im Chór i Orkiestra Filharmo- nastu dni zaprezentowali niezwykle obszerny nii Narodowej pod dyrekcją Jacka Kaspszyka i trudny wyrazowo oraz technicznie program. oraz Wojciecha Rajskiego, a także Narodowa Ponadto warunki konkursowe, w przeciwieńOrkiestra Symfoniczna Polskiego Radia. 3 paź- stwie do recitali, niosą ze sobą specyficzne emodziernika rozpoczął się I etap zmagań konkur- cje związane z konkurowaniem, co ma znaczsowych. Wśród 78 pianistów znaleźli się przed- ny wpływ na poziom stresu u pianistów oraz stawiciele 20 państw, w tym 14 reprezentan- poziom oczekiwań u słuchaczy. Dodatkowo pe-

ZDJĘCIE: EPA/ RADEK PIETRUSZKA

Jak wygrywa się XVII Międzynarodowy Konkurs im. Chopina? Według opinii jurorów: pięknym dźwiękiem, prowadzeniem frazy, wyczuciem typowego dla Chopina rubata, wyobraźnią, fantazją, cieniowaniem intensywności brzmienia, a także dokładnością w odczytaniu tekstu muzycznego. „Słuchacz powinien odnieść wrażenie, że pianista tworzy wykonywaną muzykę. Rzecz jasna wszystko musi być przemyślane i zaplanowane, ale potem trzeba o tym zapomnieć i grać od serca” – podkreślił Adam Harasiewicz, członek jury tegorocznego warszawskiego wydarzenia. Chociaż dzieli nas już kilkanaście dni od zakończenia konkursu im. Chopina, warto powrócić do niego jeszcze raz, tym bardziej że odbywa się on co pięć lat, a zwycięstwo w nim staje się przepustką do wielkiej kariery. Eliminacje do konkursu zaczęły się już wiosną, kiedy to podczas kwietniowych przesłuchań spośród 160 pianistów połowa została zakwalifikowana do etapu w październiku. Wskład jury weszło 17 wybitnych specjalistów zajmujących się wykonywaniem muzyki Chopina, pochodzących z 10 krajów świata, leżących na czte-

Pianista z Korei Południowej, 21-letni Seong-Jin Cho – zwycięzca XVII Międzynarodowego Konkursu im. Fryderyka Chopina w Warszawie

wien problem nastręczał finałowy repertuar. Koncerty fortepianowe (z czego aż dziewięciokrotnie zagrany był e-moll i tylko jeden raz f-moll) wymagają współpracy solisty z dyrygentem i orkiestrą (Kaspszykiem i Orkiestrą Filharmonii Narodowej) która, z różnych powodów i dla różnych stron, miała różny skutek. Ale chyba nikt ani na moment nie zwątpił, że poziom tegorocznej edycji konkursu był niezwykle wysoki – wystarczy porównać ją z poprzednimi, gdy jury nie przyznawało pierwszego miejsca lub też przyznawało je osobie wzbudzającej szereg zastrzeżeń. Czyżby konkursowy kryzys został zażegnany? Dlatego w nocy z 20 na 21 października prawie cały świat oczekiwał werdyktu. Cho? Hamelin? Amoże Liu? – szala zwycięstwa przechylała się po ostatnich wykonaniach koncertów. Jeszcze przed północą dodatkowych emocji przysporzyła Argerich, drąc swoją kartkę z ocenami i sporządzając nową. To był naprawdę trudny wybór. A na ogłoszenie wyników we foyer Filharmonii Narodowej w Warszawie, oprócz tłumu dziennikarzy i publiczności, czekali laureaci – młodzi (najmłodszy z nich miał 16

lat) i zdenerwowani. Widok Yanga w bluzie z kapturem był ujmujący, tym bardziej że w naszej pamięci jeszcze rozbrzmiewały jego niezwykle dojrzałe interpretacje dzieł Chopina. AYang i Lu to przecież jeszcze w zasadzie dzieci. Za ich talent Janusz Olejniczak nazwał je „boskimi”. Werdykt został ogłoszony po północy: VI nagroda (7 tys. euro) – Dmitry Shishkin, V (10 tys. euro – Yike (Tony) Yang, IV (15 tys. euro) – Eric Lu, III i brązowy medal (20 tys. euro – Kate Liu, II i srebrny medal (25 tys. euro) – Charles Richard-Hamelin oraz I i złoty medal (30 tys. euro) – Seong-Jin Cho. Wyróżnienia w wysokości 4 tys. euro otrzymali pozostali. Dodatkowo przyznano nagrody specjalne: od Towarzystwa im. Fryderyka Chopina za najlepsze wykonanie poloneza (3 tys. euro) dla Cho, od Krystiana Zimermana za najlepsze wykonanie sonaty (10 tys. euro) dla Hamelina i wspomniana już za mazurki (5 tys. euro) dla Liu. Nagroda od Filharmonii Narodowej za najlepsze wykonanie koncertu nie została przyznana. Nagrodę Publiczności otrzymał zaś Nehring.


LISTOPAD 2015

DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

Przegląd Polski

5

J WP Ima gi na cy ja i jej brak w Cza sie Osta tecz nym JADWIGA NOWAK

W ścisłej czołówce znalazły się aż cztery nazwiska pochodzenia azjatyckiego. Skąd takie zainteresowanie muzyką Chopina wśród artystów z Dalekiego Wschodu? Według prof. Palety-Bugaj jest kilka tego powodów: łatwość grania brillant, charakteryzująca się niebywałą lekkością i precyzją, otwarcie świata, a co za tym idzie – możliwość kształcenia się w Europie iAmeryce. Poza tym „w mentalności Azjatów, tradycji, wychowaniu leży generalnie nieokazywanie wielkich uczuć. I tu nagle Chopin oferuje im największy wachlarz uczuć, jaki można sobie wyobrazić, jeśli chodzi o muzykę. W każdym człowieku prawdopodobnie istnieje wielka tego potrzeba, szczególnie jeśli ma artystyczną wrażliwość”. Dlaczego tak mało Polaków znalazło się w finale? Tegoroczni finaliści „oprócz tego, że pięknie grają, są również laureatami wielu konkursów. Nasi rodacy, choć niezwykle zdolni i świetnie przygotowani nie mieli takiego estradowego doświadczenia” – konstatuje pani profesor. Rzeczywiście, życiorys zaledwie 21-letniego Cho jest niezwykle imponujący: to student Konserwatorium Paryskiego w klasie Michela Béroffa, zwycięzca Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego w Moskwie, zdobywca III nagrody Międzynarodowego Konkursu im. Piotra Czajkowskiego tamże oraz Międzynarodowego Mistrzowskiego Konkursu Pianistycznego im. Artura Rubinsteina w Tel Awiwie. Jednym z walorów tegorocznej edycji konkursu jest bezapelacyjnie udział w nim internetu, mediów społecznościowych, telewizji i radia. Chopin cały czas krążył nam po głowie, wręcz „przybijał piątkę” podczas zabawnych relacji na Facebooku o tym, jak obcokrajowcy wymawiają polskie szeleszczące słowa, jakie robią miny podczas grania, jaką ostatnio przeczytali książkę czy jak uczyli się tańczyć oberka. Konstruowano zabawne memy wykorzystujące charakterystyczną dla Polaków emocjonalność, podobną do tej, która towarzyszy nam podczas oglądania meczu narodowej reprezentacji w piłce nożnej. Tyleż właśnie emocji przyniósł tegoroczny konkurs – szeroko komentowany w mediach społecznościowych (również przez laików), dokładnie relacjonowany i omawiany w TVP Kultura oraz TVPHD, rozbudzający swoimi reportażami i ocenami zainteresowanie w internecie. Każde z wykonań na kanale YouTube śledziło na żywo minimum kilkanaście tysięcy par oczu i uszu. Wydaje się, że po raz pierwszy na trzy tygodnie października świat opanowała swoista chopinomania. Konkurs stał się wydarzeniem na miarę mistrzostw świata w piłce nożnej. To znak naszych czasów. Dzięki internetowi muzyka Chopina dotarła nawet do odbiorców potencjalnie niezainteresowanych. XVII Międzynarodowy Konkurs im. Fryderyka Chopina miał stać się konkursem „na oczyszczenie Chopina” z niedobrych tradycji wykonawczych. Wygrana czy choćby sam udział szeroko otwierają drzwi kariery. Czy laureat I nagrody uniesie ciężar tradycji tego konkursu? – pytają chopiniści. Tylko czas jest w stanie to zweryfikować, a piękno mu się nie poddaje. p Konkurs Chopinowski odbywa się co pięć lat. Zainaugurowany w 1927 r. z inicjatywy prof. Jerzego Żurawlewa, jest dziś jednym z najstarszych i najważniejszych konkursów pianistycznych na świecie. Organizatorem XVII Konkursu Chopinowskiego był Narodowy Instytut Fryderyka Chopina.

Oto jestem na 627. stronie Ksiąg Jakubowych Olgi Tokarczuk, kiedy przychodzi mi do głowy, nie taka już przecież obrazoburcza myśl, że może by te księgi po prostu zważyć?

Że może to właśnie – śmiertelnie znużona „Wielką Podróżą przez siedem granic, pięć języków i trzy duże religie” intuicyjnie szukam jakiejś pomocy – będzie właściwy klucz do tej książki? A może raczej w tym momencie, ot tak, żeby przewietrzyć przyczadzoną głowę, policzyć, która to byłaby strona, gdyby strony tej książki były numerowane normalnie – od początku do końca, a nie na odwyrtkę. Potem można by użyć do numeracji na przykład liczb ujemnych. To by dopiero było machnięcie kotem za ogon. Przewrotność Czasów Ostatecznych w czystej postaci. Kabała, numerologia i liczby ujemne. Albo te, olśniewa mnie nagle, które mieszczą się między 1 a 2. Nie śmiem już wspomnieć o zerze… Niezła kabała byłaby w kabale. A może by tak z numeracji stron w ogóle usunąć ten chrześcijański z ducha obraz nicości. Tak się zaczynam bawić i krotochwile sobie robić, bylebym nie musiała dalej brnąć we mgle Księgi mgły i co kilka stron wytrzepywać z butów piasek z Księgi piasku. Ciężko jest, zaprawdę, uwierzcie mi, umęczonej Księgą drogi czytać coś w Czasach Ostatecznych. Mało brakowało, a za urzędowe – z jakiejś powiedzmy państwowej instytucji do spraw książki – zwolnienie mnie z czytania Ksiąg Jakubowych, gotowa byłam obiecać, że już żadnej książki nigdy więcej do ręki nie wezmę. Krótko mówiąc, rozwlekłość Ksiąg Jakubowych Olgi Tokarczuk daje się mocno we znaki. Co więcej, autorka tego kuriozalnego dzieła w jakimś stopniu zdaje się mieć świadomość jego największej słabości. Spod pióra księdza Chmielowskiego wychodzą jej takie oto słowa: „Bo martwi mnie to, że jednak streszczanie czyichś poglądów nie do końca oddaje ich ducha, bo gubi się językowe nawyki autora, jego styl, nie streszcza się ani humoru, ani anegdoty. Więc takie kompilacje są tylko przybliżeniem, a gdy potem jeszcze kto streści streszczenie, to już naprawdę robią się z tego same fusy, i w ten sposób wiedza staje się jakby wyciśnięta. I nie wiem, czy to raczej wygniotki, jak te owoce z wina, z których już wyciągnięto wszelką essencyję, czy odwrotnie – aqua vitae, kiedy to destyluje się coś bardziej rozwodnionego, słabszego, sam spirytus samego ducha”. Spirytus spirytusem, duch duchem, a jakie ksiądz Chmielowski robił destylaty, wszystkim wiadomo. Destylat Olgi Tokarczuk z poglądów Jakuba Franka – które już w jego ustach były ledwie streszczeniem i koniunkturalną mieszanką istniejących doktryn religijnych – oddaje swego ducha wśród piętrzących się natrętnie przymiotników, peryfraz i kwiecistych metafor. A kiedy już autorce określeń brak, kiedy dostaje niebezpiecznej już dla własnego życia zadyszki, zawsze pomocnym okazuje się niezawodne „wszelakich” i „wszelakiego rodzaju”. Jako i „I tak to się toczy”, „Tak to właśnie jest”, „I tak to się kończy”. I tak to się kończy. Zawsze. Przerost ambicji nad talentem. Nie wystarczy sam nośny temat – historia Jakuba Franka, osiemnastowiecznego hochsztaplera i awanturnika religijnego. Postać wyraźnie promowana dziś na bohate-

ra naszych czasów (równie nieudany okazał się film o Franku Daas z 2011 roku debiutanta Adriana Panka, wysiedziałam w kinie do końca, mam nauczkę). Nie wystarczy smakowita oprawa graficzna, nawiązująca swym bogactwem do szaty graficznej Nowych Aten Benedykta Chmielowskiego, kiedy nie ma się pomysłu na sprawną narrację, kiedy szwankuje styl i wyobraźnia. Proszę mi wierzyć. Potwierdzą to wszyscy moi znajomi i przyjaciele, że należę do osób, którym naprawdę ciężko przychodzi decyzja, żeby wyjść z kina w czasie seansu, i do tych czytelników, którzy łatwo się nie poddają. Jeżeli ktoś naprawdę „od deszczki do deszczki” przeczytał Księgi Jakubowe Olgi Tokarczuk, proszę o wiadomość. Osobiście prześlę mu wyrazy podziwu i współczucia. Cóż, król jest na razie nagi. Materiał na nowe szaty Franka surowy. Pośpieszyła się autorka. Te tysiąc stron w takiej postaci, ten modny gruby buch aż prosi się o pisarską wizję, o choćby odrobinę lekkości i powietrza w zaduchu efektownych podziałów na księgi i intrygujących, chwytliwych podtytułów. „Jaka piękna katastrofa” – kończy swoją recenzję z Ksiąg Jakubowych Leszek Bugajski w styczniowej Twórczości, nawiązując do historii Greka Zorby. Jeśli nie z książki Kazantzakisa, to na pewno z filmu Michalisa Kakojanisa pamiętamy te słowa i scenę, kiedy wali się wadliwie skonstruowana kolejka linowa. Hey, boss – mówi Anthony Quinn – how beatifull catastrophe – i po chwili obaj z Alanem Batesem zaczynają się szaleńczo śmiać. Ale nie każdemu przecież do śmiechu na widok nieszczęścia. Zwłaszcza jeśli nie musi uczyć się tańczyć od Greka Zorby… Dodam tu jeszcze, że Księgi Jakubowe przeszły przez weryfikację aż dwóch konsultantów. Konsultantem historycznym był prof. Andrzej Link-Lenczowski, a konsultantem do spraw frankizmu dr Paweł Maciejko. Jaka szkoda, że na Księgi Jakubowe przed wydaniem nie popatrzył troskliwym okiem jakiś konsultant literacki…

Co zaś do kontrowersyjnej wypowiedzi Olgi Tokarczuk o Polakach jako kolonizatorach Kresów I Rzeczypospolitej, przytoczę jedynie odnośny fragment Ksiąg Jakubowych: „Biegun – tak mówią na tego zbiegłego chłopa o odmrożonej twarzy i czerwonych rękach. Duży, milczący, rysy twarzy ma zamazane, bo po odmrożeniu pozostały na niej blizny. Jego wielkie czerwone dłonie przypominają jakieś bulwy, chropawe i napuchłe. Budzą respekt. Jest silny jak tur i wyjątkowo łagodny. Śpi w oborze, przybudówce, której ściana jest ciepła, bo przylega do domu. Pracowity i sprytny, pracę wykonuje solidnie i z chłopskim pomysłem, powoli, ale dokładnie. To jego przywiązanie jest dziwne, co mu po Żydach, którymi jako chłop zapewne gardzi i których nienawidzi? To oni są przyczyną wielu jego chłopskich nieszczęść – dzierżawią pańskie dobra, rozpijają chłopów w karczmie, a gdy tylko który poczuje się trochę pewniej, już zachowuje się jak właściciel niewolników”. Jeżeli zatem Polacy kolonizowali Kresy to… wspólnie z Żydami. Czyżby autorka po pierwszej (ostatniej) stronie swojej opowieści po prostu trochę zapomniała, co napisała – najprawdopodobniej własną przecież ręką – na stronie 782? Olga Tokarczuk Księgi Jakubowe, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014

Olga Tokarczuk za Księgi Jakubowe – jako najlepszą książkę roku – otrzymała Nagrodę Literacką Nike 2015. Spośród dwudziestu książek nominowanych do tej nagrody jury zakwalifikowało do finału siedem: sześć powieści i jeden tom poezji: Olga Tokarczuk, Księgi Jakubowe (Wydawnictwo Literackie); Ignacy Karpowicz, Sońka (Wydawnictwo Literackie); Jacek Dehnel, Matka Makryna (W.A.B.); Magdalena Tulli, Szum (Znak); Szczepan Twardoch, Drach (Wydawnictwo Literackie); Wioletta Grzegorzewska, Guguły (Czarne); Jacek Podsiadło, tom poetycki Przez sen (Teatr NN Brama Grodzka). Księgi Jakubowe to licząca ponad tysiąc stron powieść historyczna o Jakubie Lejbowiczu Franku, samozwańczym XVIII-wiecznym Mesjaszu z Podola, natchnionym żydowskim mistyku, który czcił Matkę Boską, zręcznym hochsztaplerze, ale i utalentowanym polityku, człowieku, który doprowadził dużą grupę polskich Żydów do przyjęcia chrztu w 1759 roku. Zwycięzca w konkursie literackim otrzymuje 100 tys. zł oraz statuetkę Nike dłuta Gustawa Zemły. W tym roku jury przewodniczył Ryszard Koziołek, a sekretarzem nagrody był znowu, po pięcioletniej przerwie, podczas której był dyrektorem Instytutu Polskiego w Moskwie, Marek Radziwon.


6 Przegląd Polski

abs trak cjo ni sta

DODATEK KULTURALNY nowego

W nowojorskich muzeach nowy sezon wystartował tuż po wakacjach, więc przez kilka najbliższych miesięcy zdecydowanie będzie co oglądać. Ale że właśnie nadchodzą jesienne chłody, najlepiej chyba zacząć od ciekawych wystaw w plenerze.

„Wystaw” to zresztą określenie zdecydowanie na wyrost. Bo taka ekspozycja jest – w zasadzie – tylko jedna. Za to zrealizowana w wyjątkowo atrakcyjnych „okolicznościach przyrody”, bo w przestrzeni Botanic Garden na Brooklynie. Ten niewielki i stosunkowo mało znany ogród botaniczny sam w sobie jest obiektem zabytkowym i wyjątkowo atrakcyjnym mariażem sztuki z naturą. Położony w kompleksie największego parku Brooklynu – Prospect Parku i na zapleczu Brooklyn Museum, na stosunkowo niewielkim obszarze mieści wszystko, co botanical garden mieścić powinien. A także to, czego nie ma nigdzie indziej. Jest tu więc ogród różany z pergolą i malowniczy, obchodzący właśnie swoje stulecie ogród japoński, kompleks cieplarni, park francuski i park angielski, lilie wodne i kaktusy, a nawet matecznik „dzikiej flory Ameryki”. Jest także – i to już jako jedyna taka w Nowym Jorku, a może nawet na świecie – słynna Aleja Czereśniowa (Cherry Trees Esplanade) oraz Ogród Zapachów (Fragrance Garden). Nie licząc warzywnika, w którym ochotnicy z całego miasta z zapałem uprawiają grządki z pomidorami i kapustą. Od czasu do czasu pośród pagórków, polanek, kaskad i strumyków, między krzewami róż i w cieniu japońskiej pagody gości także sztuka. Teraz, z okazji stulecia Ogrodu Japońskiego, w Brooklyn Botanic Garden stanęło 18 prac słynnego, tworzącego w Nowym Jorku rzeźbiarza współczesnego Isamu Noguchiego. Za dowód na znaczenie artysty na kulturalnej mapie miasta najlepiej służy fakt, że Noguchi ma na Queensie (a ściśle na Long Island City, nieopodal Socrates Sculpture Park) osobne muzeum, poświęcone wyłącznie jego twórczości. Willa, w której mieszczą się owe zbiory, jest otoczona sporym ogrodem. I to stamtąd właśnie pochodzi większość eksponatów wypożyczonych teraz na potrzeby wystawy w brooklyńskim Botanic Garden. Czemu tam właśnie? Głównie dlatego, że sztuka Isamu Noguchiego, artysty nie tylko pochodzeniem, ale także „filozofią” twórczości nawiązującego do swoich dalekowschodnich korzeni, jest sztuką inspirowaną i z założenia współistniejącą w harmonii ze światem natury. Powołaną i przeznaczoną do ekspozycji w plenerze. Bywalcy Manhattanu zapewne znają niektóre prace Isamu „z widzenia”, choć nie zawsze są świadomi nazwiska ich autora. Bodaj najsłynniejsza z nich – Red Cube – która wygląda jak gigantyczna, czerwona temperówka, balansuje na jednym z wierzchołków na chodniku przy Broadwayu, na Dolnym Manhattanie, nieopodal Trinity Church. Tuż obok, na Chase Manhattan Plaza, Noguchi stworzył także Sunken Garden(podziemny ogród), który jest „ogrodem” tylko z nazwy. W szklanym, zagłębionym w wyłożonej granitowymi płytami powierzchni placu, cylindrze „rosną” bowiem… kamienie, ułożone wśród misternie zagrabionych, krętych, żwirowych ścieżek. Ten ogród to bowiem ogród zen, gdzie natura – w myśl idei jedności wszelkiego istnienia – w suterenie banku Chase Manhattan integruje się ze sztuką i całym wszechświatem. Większość prac Isamu Noguchiego to właśnie takie, ledwo dotknięte dłutem monolity, sty-

lizowane na elementy naturalnego otoczenia. W większości przypadków tak niepozorne, jakby miały bardzo niewiele, lub nic zgoła, wspólnego ze sztuką. Jakby stanowiły eksponaty dowodzące prawdziwości teorii ewolucji artystycznej, reprezentując jej brakujące dotąd i nieznane, a teraz odnalezione przez Noguchiego „zaginione ogniwo”. Pochodzące z całej, stosunkowo długiej epoki działalności artysty obiekty rzeźbiarskie wybrane na ekspozycję na Brooklynie, reprezentują różne etapy owego procesu, toteż są wśród nich zarówno kamienne „totemy”, jak i skalne „monolity” oraz nieco chronologiczne późniejsze prace w metalu. Niemniej wszystkie one są – w charakterze – „naturalne” i „pierwotne”. Wpisują się więc w krajobrazy ogrodu, nie burząc jego harmonii, nie ingerując w estetykę i nie naruszając jego naturalnego piękna i spokoju. Przeciwnie. One to piękno i spokój tylko podkreślają. Tak realizuje się koncepcja rzeźbiarstwa reprezentowana w całej twórczości Isamu Noguchiego. Koncepcja, w myśl której „rzeźba ma być jak natura właśnie czy wręcz jak ogród, gdzie to, co stałe i ulotne, trwałe i przemijające, biologiczne i stworzone ręką człowieka, staje się integralną, strukturalną i estetyczną jednością”. (O samym artyście i podstawowych założeniach jego twórczości informuje prezentacja – Isamu Noguchi: The Transformation of Nature – w przestrzeni ekspozycyjnej ogrodu, w kompleksie szklanych budynków oranżerii). I takie właśnie są prezentowane na tej wystawie prace Isamu. Strukturalnie i estetycznie harmonizujące z otaczającym je krajobrazem. Czasem zaś są z nim zintegrowane do tego stopnia – ale to już uwaga techniczna, dotycząca nie tyle sztuki Isamu, co sposobu jej prezentacji – że w ogóle giną z oczu, wtapiając w tło tak bardzo, że stają się „niewidzialne”, jakby świadomie kryły się przed wzrokiem publiczności. Z jednej strony, w przypadku tak zwanej public art (a do tego właśnie gatunku twórczości należy niemal cały dorobek Isamu Noguchiego), ta skromność i pokora w stosunku do otoczenia to wielka zaleta. Z drugiej jednak – specyficzna ułomność ekspozycji. Ponieważ niektóre z obiektów zbyt łatwo przeoczyć. Ale i ten specyficzny pomysł kuratorski, zmuszający publiczność do wędrówki po wszystkich, nawet tych najmniej uczęszczanych fragmentach ogrodu, ma – w ogólnym rachunku – swoje zalety. Po pierwsze bowiem, zmusza do uważności, która zazwyczaj przegrywa w takich miejscach z nadmiarem bodźców oraz nowych doświadczeń. Po drugie – plan ekspozycji stanowi wyzwanie dla poszukiwaczy przygód i wrażeń. Akurat ogród botaniczny, z jego starannie pielęgnowanymi ścieżkami i równo strzyżonymi trawnikami, rzadko kiedy dostarcza tego typu atrakcji. Tym razem jednak, właśnie ze względu na wystawę, przestrzeń Botanic Garden zmieniła się w plan swoistej gry plenerowej. Czegoś na kształt artystycznej Tresure Hunt Game. Prawdopodobnie jest to efekt nie do końca zamierzony przez kuratora Dakina Harta. Ale konstrukcja ekspozycji powoduje, że publiczność musi wędrować z mapą w garści po całej, stosunkowo rozległej, powierzchni Botanic

w

ogro dzie

LISTOPAD 2015

Z OKAZJI STULECIA OGRODU JAPOŃSKIEGO STANĘŁO W BROOKLYN BOTANIC GARDEN 18 PRAC SŁYNNEGO, TWORZĄCEGO W NOWYM JORKU RZEŹBIARZA WSPÓŁCZESNEGO ISAMU NOGUCHIEGO.

ZDJĘCIE: BOŻENA CHALBICZ

BOŻENA CHLABICZ

dziennika

Isamu Noguchi, Sky Mirror, 1970 r.

Garden, usiłując nie zgubić ścieżki i odnaleźć kolejne spośród 18 pokazanych na Brooklynie prac Noguchiego, poukrywanych wśród głazów Ogrodu Skalnego (Rock Garden), w mateczniku Pierwotnego Lasu (Native Flora Garden) czy w wysokich trawach Mokradeł. Trzeba mieć wyjątkowo sprawne oko, by dostrzec niektóre z tych obiektów nawet stojąc tuż przed nimi. Skonfrontowane z naturą okazały się bowiem arcydziełami nie tylko sztuki w ogóle, ale także sztuki… kamuflażu. O część prac trzeba się wręcz potknąć, żeby je w ogóle zauważyć. Trudno się dziwić, skoro do złudzenia przypominają one naturalne głazy narzutowe. Tym bardziej jeśli leżą w stercie podobnych sobie kamieni, rozrzuconych wzdłuż parkowych ścieżek. Dotyczy to zwłaszcza pracy Beginnings, umieszczonej przy ścieżce prowadzącej z Rock Garden w kierunku Oak Circle, oraz The Whole z Osborne Garden. Sporym wyzwaniem jest też odnalezienie skromnej Sky Mirror, choć umieszczono ją tuż przy ścieżce okalającej sadzawkę Ogrodu Japońskiego. Tam zresztą zgromadzono większość prac z ekspozycji Noguchiego. Nie bez powodu. Była już mowa o tym, że jest to wystawa z okazji stulecia założenia Japanese Hill-And-Pond Garden. To najstarszy ogród japoński w Ameryce i jeden z pierwszych w ogóle urządzonych poza Japonią. Sam Brooklyn Botanic Garden też jest zresztą jednym z pionierskich tego typu założeń w USA. Nie bez powodu dla uświetnienia tej okrągłej rocznicy wybrano właśnie prace Isamu Noguchiego, jednego z najbardziej uznanych i rozpoznawalnych na świecie amerykańskich arty-

stów minionego (dwudziestego) stulecia. Jedyny problem leży może w doborze eksponatów, który w ocenie wielbicieli tego niezwykle wszechstronnego i płodnego artysty może się jawić jako nie do końca reprezentatywny, pomijający dzieła największej skali i formatu. Choćby takie, jak te stojące w najsłynniejszych parkach rzeźbiarskich Ameryki i Europy. Czy jak The Cube z Broadwayu. Ale może tak właśnie jest lepiej. Bo monumenty Isamu niechybnie zdominowałyby przestrzeń ogrodu, skupiając uwagę publiczności tylko na samej sztuce. A przecież celem ostatecznym była dla Noguchiego integracja twórczości z naturą. W prezentacji i utrwalaniu w pamięci zwiedzających tej właśnie idei niezastąpione okazały się właśnie owe drobniejsze, skromniejsze i mniej ekspansywne prace, pokazane w przestrzeni Brooklyn Botanic Garden. To one reprezentują bowiem ducha skromności i pokory wobec rzeczywistości, tak materialnej, jak duchowej, z którego wywodzi się dorobek artystyczny Isamu Noguchiego. A zabawa w poszukiwanie skarbów, do której stwarza okazję ta niecodzienna plenerowa ekspozycja, pomimo drobnych słabości, czyni ową wystawę jedną z największych atrakcji jesiennej oferty nowojorskich muzeów. p

Isamu Noguchi at Brooklyn Botanic Garden

8 września – 13 grudnia 2015 990 Washington Ave. (Prospect Park, Eastern Parkway) Brooklyn, NY


7

Dźwięk bicia serca

LISTOPAD 2015

DODATEK KULTURALNY nowego

Przegląd Polski

dziennika

GRAŻYNA DRABIK

Przede wszystkim cieszy bardzo tryumf musicalu Hamilton, o którym pisałam wiosną przy okazji premiery w Public Theatre. Liz-Manuel Miranda i producenci zadbali, by przeniesienie z dołu miasta na Broadway nie naruszyło wyjątkowego charakteru musicalu, który w nowatorski sposób prezentuje – w rytmach rapu i hip-hopu – tryumf i upadek Aleksandra Hamiltona: sieroty porzuconego przez rodzinę, ambitnego emigranta z Karaibów, studenta na Columbia University, rewolucjonisty, osobistego sekretarza George'aWashingtona, prawnika, bankowca, polityka, jednego z twórców nowego państwa Stanów Zjednoczonych. Premiera na Broadwayu odbyła się w sierpniu, bilety szybko zostały wyprzedane do końca roku, ale rzecz powinna trwać i trwać długo, więc warto zdobyć bilet, zaprowadzić młodsze rodzeństwo albo starsze dzieci, wziąć z sobą gościa z Polski, pójść samemu, pójść z przyjaciółmi, i cieszyć się ze spektaklu, który pulsuje energią, porywającą muzyką i mądrym słowem (Richard Rogers Theatre 226 W. 46 St.). Pięknie, z wyczuciem i rozmachem, został przypomniany musical Duncana Sheika (muzyka) i Stevena Satera (libretto i słowa piosenek) Spring Awakening. Premiera w 2006 r. tej ciekawej adaptacji XIX-wiecznej sztuki Franka Wedekinda o kłopotach dorastania mocno zapisała się w pamięci i zainicjowała kariery debiutujących wtedy aktorów: Lei Michele, Jonathana Groffa i Jonathana Gallaghera jr. Sheik i Sater przycięli melodramatyczne tendencje niemieckiego pisarza, podkreślając całkiem współcześnie ciężar osamotnienia i zderzenia pokoleń. Całość prezentowana w precyzyjnym tempie nabrała wymowy paraboli: życiem płaci się za brak porozumienia, za rygor i hipokryzję społeczną. Dwoje protagonistów – naiwnaWendla oraz nieco niezdarny, zahukany przez ojca i nauczycieli Moritz giną. Trzeci młodociany bohater – odważny Melchior – kończy w brutalnym poprawczaku. Reżyser Michael Arden podjął nowe wyzwanie: przedstawienie zostało przygotowane razem z głuchymi aktorami zespołu Deaf West. Jeśli się pomyśli o trudach takiej inscenizacji – jak

zgrać ruch sceniczny, jak zastąpić wizualnymi akcenty normalnie zaznaczane dźwiękiem, jak przekazać treść dialogów i piosenek bez odniesienia do wymawianych słów – rzecz wydaje się prawie niemożliwa. A tu mamy zwartą i poruszającą całość, we wdzięcznej choreografii Spencera Liffa sprawnie zespolonej z amerykańskim językiem migowym. Rolę Wendli wykonują dwie aktorki: słysząca Katie Boeck, we współczesnym ubraniu, która gra na gitarze i śpiewa, oraz Sandra Mae Franck – sygnalizująca dialog i słowa piosenek w języku głuchoniemych. Rola Moritza jest również obsadzona podwójnie: przez Alexa Boniello, który – podobnie jak Boeck – swym współczesnym kostiumem dodaje akcent dnia dzisiejszego, oraz przez charyzmatycznego Daniela N. Duranta z Deaf West. Marlee Matlin, znana z filmu Children of a Lesser God, świetnie sprawdza się w roli matki Wendli. Przedstawienie toczy się w podwójnym, lecz spójnym wymiarze: w rozśpiewanym języku angielskim oraz w roztańczonych gestach rąk, bowiem aktorzy, słyszący i głusi, tłumaczą wszystko równolegle na język migowy. Po pierwszej scenie, gdy musimy się odnaleźć w tej zupełnie nowej konwencji, poddajemy się jej całkowicie i z przyjemnością, bo przedstawienie jest rzeczywiście magiczne: delikatne w lirycznych momentach, porywające w rockowych rytmach buntu i protestu (premiera 27 września, przedstawienia do 24 stycznia 2016, w Brooks Atkinson Theater 256 W. 47 St.). W obu przypadkach musicalowa forma świetnie się sprawdziła, nie ujmując nic z powagi przekazu – historycznej prawdy w pierwszym wypadku, a społeczno-psychologicznej w drugim. Gorzej na Broadwayu z dramatem, ale o tym innym razem, bowiem w mniejszych salach buzuje od ciekawych przedstawień, a wiadomo jak to bywa z off-Broadwayem: ledwo co się ukaże i już zaraz znika. Tak się właśnie stało z inscenizacją wyśmienitej sztuki Caryl Churchill Cloud Nine, przygotowanej przez Jamesa Macdonalda i Atlantic Theatre Company. Przemknęła, pozostawiając tylko za sobą mocne wrażenie, jak ogon ko-

Before Your Very Eyes – (team A) dorastające dzieci

Spring Awakening – w roli Wendli dwie aktorki (od lewej): słysząca Katie Boeck, we współczesnym ubraniu, która gra na gitarze i śpiewa, oraz Sandra Mae Frank – sygnalizująca dialog i słowa piosenek w języku głuchoniemych

mety. Premiera dramatu wAnglii, w 1979 r., wywołała dyskusje, wpisując się w narastającą wówczas falę „walczącego feminizmu”. Nic dziwnego, bo traktowała bez osłonek o drażliwych sprawach erotyki, zdrad małżeńskich i wiktoriańskich wprawdzie, lecz nadal trwałych, przynajmniej jako fasada, modelach moralności. Skandalu dziś taka sztuka nie wywoła, bo tematy tabu zostały dawno wydobyte na światło, poddane inspekcji, połatane i przybrane w kokardki poprawności. Małżeństwo partnerów tej samej płci stało się prawie banalnym faktem. Homoseksualizm nie stoi na przeszkodzie adopcji dzieci czy ambicji zawodowych. Lecz też nikt nie ma iluzji, że ta czy inna otwarcie przyznawana orientacja seksualna rozwiązuje wszelkie egzystencjalne problemy. Bez otoczki prowokacji sztuka jakby zajaśniała innym, nawet ciekawszym światłem. Jej wymowa pogłębia się psychologicznie, wydobywa komplikacje osobistych i społecznych stosunków. Pierwszy akt, osadzony w realiach kolonialnej jeszcze Afryki, utrzymany jest w konwencji farsy, więc bezkarnie rozśmiesza i bawi. Fakt, że to mężczyzna, perfekcyjnie niepewny Chris Perfetii, odgrywa rolę Betty, głównej bohaterki kompletnie podporządkowanej woli męża, podkreśla tylko jej beznadziejne zagubienie i nieświadomość. Drugi akt jednak rozgrywa się w czasach nam bliższych, w Londynie, pod koniec XX wieku. Ton nadany tutaj przez Macdonalda jest bardziej tentatywny i liryczny, gra zespołu wyciszona. Powoli siostra i brat, córka i matka, czy też byli kochankowie próbują po długim rozstaniu czy okresie nieporozumień wypracować nowe formy współżycia. Piękna i wzruszająca jest scena, gdy stara już Betty, która odeszła w końcu od męża, z trudem ucząc się niezależności, spotyka się z duchem-wspomnieniem samej siebie, taka jak kiedyś była: śliczna, naiwna, bezpiecznie osadzona w pewnościach nakazów społecznych, lecz wewnętrznie rozdarta i bezradna. Stara Betty obejmuje tamtą nieśmiałą młodą, w geście wielkodusznego przebaczenia samej sobie (Atlantic Theater Company, przedstawienia od 5 października do 1 listopada w Linda Gross Theatre 336 W. 20 St.). Szczodrość serca nadaje także ton fascynu-

ZDJĘCIA: JOAN MARCUS

Jakby coś było słychać w powietrzu. Nawet na Broadwayu wśród zwykłych skoczności i obowiązkowych pocieszeń happy-endów powiewa nową powagą. Snują się cienie zmartwień i niepokojów, pamięć czarnych uczynków i jakby poczucie pewnej odpowiedzialności wobec historii.

jącemu przedstawieniu Before Your Very Eyes, przygotowanemu przez zespół Gob Squad we współpracy z Public Theater. Wyznacza to nowe wyzwanie dla tego kolektywu angielskich artystów osadzonego w Berlinie. Gob Squad znany jest bowiem ze swych „przedstawień-kolaży,” pełnych innowacji technicznych i ironicznego humoru, gdzie wszyscy są odpowiedzialni za wszystko: oprawę wizualną, tekst, reżyserię i grę na scenie. Tym razem po raz pierwszy polegają na innych jako wykonawców swoich pomysłów. Znaleźli wspaniałych współpracowników w nowojorskich dzieciach. Bezosobowy głos – trochę na serio, trochę ku zabawie – przypomina, że wszyscy jesteśmy tu, na ziemi, ledwie przez moment, nieuchronnie bieżąc ku śmierci. Mikrofon przyłożony do piersi jednego z młodych aktorów wychwytuje równy rytm uderzeń serca. Dobry to początek. I dalej dobrze się toczy ten ciekawy eksperyment-medytacja na temat przemijania. Dzieci dorastają na naszych oczach – dzięki kostiumom i prostym trikom makijażu zamykając w cyklu 90 minut cały łuk życia: z kokonu dzieciństwa, przez trudne wyzwania młodzieńczych buntów, rozczarowania wieku dojrzałego, ku smętkowi starości. Prostocie tego łuku zaprzecza wyśmienita i skomplikowana muzyka. I bardzo zróżnicowane buzie i głosy młodych aktorów, którzy – choć dzielą ten sam ludzki los – nie tracą ani na moment swej poszczególnej, wyrazistej osobowości. Rodzimy się indywidualnie i odchodzimy indywidualnie. p Before Your Very Eyes. Pomysł, reżyseria, scenografia, kostiumy i oświetlenie: kolektyw Gob Squad, przygotowanie i projekcje wideo: Gob Squad i Shawn Duan, coach młodych aktorów: Bridget Kelso Anthony. Występują dwie grupy dzieci w wieku 11-14 lat Team I: Charlotte Beede, Rose Bell-McKinley, Meghan Chang, Keanu Jacobs, Simone Mindolovich, Elijah Pluchino, Miles Sherr-Garcia, oraz Team A: Mikai Anthony, Eloise Celine, Margalit Duclayan, Jasper Newell, Maeve Press, Matthew Quirk, Aja Nicole Webber. Gob Squad z Berlina, premiera 26 października, przedstawienia do 29 listopada, w Martinson Hall w the Public Theater, 425 Lafayette St., East Village.


8 Przegląd Polski

DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

LISTOPAD 2015

Olga Boznańska i Paul Nauen, czyli...

historia pewnej znajomości

EWA KLAPUTH

W drugim tygodniu stycznia 1894 roku, zaraz po święcie Trzech Króli, monachijski Związek Artystów i Przyjaciół Sztuki "Kunstverein" wystawił obraz Olgi Boznańskiej Portret mężczyzny, znany dzisiaj jako Portret Paula Nauena. W środę, 17 stycznia, ukazała się w cotygodniowym felietonie Kuriera Bawarskiego druzgocąca krytyka osoby przedstawionej na portrecie. Plotkom i komentarzom nie było końca.

Żółta Róża – jedna z ilustracji z książki Nauena Dzieci kwiatów

zy są miękkie w rysunku, kształty jedynie zaznaczone, a ich zarysy rozpływają się w kolorowej mgle. Martwa natura i kwiaty są delikatne w wyrazie, poetycko rozmarzone, o często nieuchwytnych kolorach. Pokrewieństwo jej malarstwa z impresjonizmem jest jednak bardzo powierzchowne. Najwięcej ma ona w swoim dorobku portretów. Jest w nich dużo szarości, bieli, brązów i błękitów. Szarości wzbogacone są plamami barwnymi, które silnie przyciągają uwagę patrzącego. Portretowane przez nią osoby odcinają się płasko od tła, silnie podkreślone są twarz, oczy Olga Boznańska, Autoportret, 1893 r. i dłonie ze smukłymi palcami. Nie oszczędza portretowanych – ich charakter i emocje są dla ta schyłku XIX wieku zasiadł na kanapie” Olgi Boznańskiej, wygląda na bezkrytyczne poniej ważniejsze niż ich uroda. Paul Nauen (1859-1936) był pod ko- wtarzanie wypowiedzi dziennikarza Kuriera Baniec XIX wieku popularnym malarzem i pe- warskiego. Może czas uznać za prawdę zdanie dagogiem. Pochodził z zamożnej rodziny, któ- szwajcarskiego malarza, że Paul Nauen był znara do Bawarii przeniosła się z Hamburga, ale komitym nauczycielem i dobrym malarzem, któjej korzenie sięgały Królewca. Ukończył remu delikatność i wrażliwość uniemożliwiała w Monachium renomowane Królewskie Gim- robienie kariery za wszelką cenę? Od roku 1886 z Nauenem współpracuje w jenazjum dla Chłopców im. Wilhelma. Po uzyskaniu matury zapisał się w październiku 1878 go pracowni Amerykanin Robert Koehler. roku do Królewskiej Bawarskiej Akademii Sztuk W monachijskiej akademii on również studioPięknych. W malarstwie Nauena najbardziej wał w klasie malarskiej profesora von Löfftza. odczuwalne są wpływy jego profesora Ludwi- Przez kilka lat był prezesem zrzeszenia studentów amerykańskichAmerican Artists' Club, zwaga von Löfftza. Po studiach, które ukończył w roku 1885, pro- nych potocznie Munich Men. Stanowili oni wadził w swoim atelier szkołę malarską. Uczy- w Monachium jedną z najliczniejszych kolonii ło się w niej dużo Węgrów i Czechów, spośród artystycznych. Profesor Ludwig von Löfftz był zwolennikiem Polaków m.in. Stanisław Dębicki. W latach 1888/89 przygotowywał się w szkole ma- nowoczesnego jak na stosunki monachijskie malarskiej Paula Nauena do egzaminów do Aka- larstwa – używał jasnych, stonowanych i delidemii Sztuk Pięknych Ernst Kreidolf, szwajcar- katnych kolorów. Zapewne był to jeden z poski malarz i ilustrator. Dzisiaj znany jest on głównie jako ilustrator bajek dla dzie- Paul Nauen był najwyraźniej ci. Jego akwarele z cyklu Blu- zafascynowany Olgą Boznańską. menmärchen (Kwiatowe baśnie) oraz Wydaje się, że ona nie oparła się Schlafende Bäume (Śpiące drzewa), które pokazał po raz pierwszy w 1897 ro- wdziękowi tego ku podczas Salonu w Dreźnie, wyra- wytwornego mężczyzny. stały z tej samej atmosfery, co ilustra- Czy miłość tych dwojga cje kwiatowe Nauena. Wwydanych po- jest prawdą czy zmyśleniem? śmiertnie Wspomnieniach pisze on tak o swoim nauczycielu: „Jako jedyny z dawnych wodów, że w latach 80. XIX wieku był fawouczniów zostałem zarządzającym nowo utwo- rytem amerykańskich studentów. Ze względu rzonej klasy w szkole Nauena i spędziłem w niej na brak wAmeryce jeszcze na początku drugiej pracowity, zakończony powodzeniem semestr połowy XIX wieku dobrych uczelni artystyczletni. Dzięki mojej pozycji zarządzającego po- nych amerykańscy studenci byli często nieodznałem Nauena bliżej jako człowieka. Był on powiednio przygotowani do rozpoczęcia studiów powściągliwym hamburczykiem o szlachetnym wAkademii Sztuk Pięknych. Braki w wykształcharakterze, znakomitym malarzem portretów, ceniu uzupełniali na kursach przygotowawczych, dawnym uczniem Löfftza. Ze swoimi umiejęt- prowadzonych zazwyczaj przez absolwentów nościami powinien był zajść dużo dalej aniżeli akademii. Jedną z takich grup propedeutycznych do tego, do czego doszedł. Przepychać się jed- prowadził także Paul Nauen. Swoich podopiecznak nie umiał. Jego natura była zbyt delikat- nych spotka on wiele lat później, na przełomie na i wrażliwa, on sam był właściwie też zbyt lat 1905-1906, podczas pobytu w Stanach Zjedkrytycznie nastawiony dosiebie samego. Wszyst- noczonych. Namaluje wówczas portrety rodzikie te opory powodowały, że coraz bardziej za- ny Colgate'ów w Lennox i rodziny Geormykał się w sobie” (Ernst Kreidolf, Lebense- ge'a Mercka w Llewellyn Park, New Jersey. Przebywa także w Nowym Jorku. Z notatki w New rinnerungen, Zürich 1957, s. 85). Wypowiedź Kreidolfa rzuca nowe światło York Timesie wiemy, że w cenionym nowojorna postać Nauena. Dzisiejszy odbiór jego po- skim Salmagundi Club wydane zostało przez bystaci jako „pewnego siebie, swojej wartości i uro- łych uczniów i przyjaciół z czasów monachijdy artysty, który w swobodnej pozie dekaden- skich przyjęcie na cześć Paula Nauena.

ZDJĘCIA: WIKIMEDIA.ORG

Oczerniony Paul Nauen wniósł do sądu pozew o zniesławienie. Po ogłoszeniu wyroku redaktorzy Kuriera Bawarskiego byli zaskoczeni i głęboko oburzeni faktem, że zostali skazani na karę pieniężną i że musieli publicznie przeprosić artystę. Olga Boznańska (1865-1940), autorka portretu, który wywołał skandal w bawarskiej stolicy izranił głęboko jej kolegę „popędzlu”, mieszkała w Monachium w latach 1885-1898. Czas ten uważała za najważniejszy w swoim rozwoju artystycznym. Kiedy w roku 1893 malowała portret Nauena, była już dojrzałą i cenioną artystką. Po latach, w Paryżu, kiedy jej obrazy zbierały pochwały i nagradzane były medalami, Olga Boznańska powie bez cienia kokieterii, że malować nauczyła się w Monachium. Jej obra-

ILUSTRACJA Z: ILLUSTRIERTE FRAUEN-ZEITUNG, 1886, NR 5

Tajemnicą poliszynela było, że sportretowanym mężczyzną jest malarz Paul Nauen, zaprzyjaźniony z autorką obrazu. Kurier Bawarski pisał: „W głównej sali wystawowej, na przedniej ścianie, wisi wcale nieźle namalowany portret męski. Młody człowiek, który nie miał nic z życia, bo żył zbyt intensywnie, i życia nie zna, bo żyje w sosie własnego światka – krótko mówiąc jest jednym z owych kalek cywilizacji, tych o wychudłych twarzach, rzadkich włosach, zamglonych oczach i cienkich nosach, którzy głoszą fin de siecle, nic przy tym nie głosząc. Siedzi tak przed nami, skulony, zziębnięty, z podniesionym kołnierzem płaszcza, na jakiejś kanapie, a jego blada twarz, którą w języku kiczu i podlotków nazywa się „interesującą”, tchnie nędzą naszych czasów”.


LISTOPAD 2015

DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

Paul Nauen, Portret malarki Gerdy Carré, 1896 r.

Olga Boznańska, Portret Paula Nauena, 1893 r.

Pod koniec 1892 roku duża grupa studentów amerykańskich, w tym również Robert Koehler, wraca do Stanów. Wiele lat później Olga Boznańska powie w rozmowie z Marcinem Samlickim, że po śmierci matki, pod koniec 1892 roku, przyjechała do Monachium i otrzymała zaraz „pracownię za darmo od jakiegoś Amerykanina, który wyjechał i zapłacił za parę miesięcy”. Jest bardzo prawdopodobne, że przejęcie tej „spuścizny” ułatwił jej Paul Nauen i jego „amerykańskie koneksje”. Paul Nauen malował dużo. Jego obrazy cechował jasny kolor, dobry rysunek, naturalizm i elegancja przekazu. Dzisiaj znamy jedynie kilka jego prac. W roku 1887 opublikował książkę Blumenkinder (Dzieci kwiatów). Znajdują się w niej 24 ilustracje kwiatów przeistoczonych w eleganckie damy i księżniczki, których ruch i wdzięk symbolizuje cechy przypisywane danemu kwiatowi. Temat metamorfozy roślin i zwierząt, zwłaszcza kwiatów o ludzkich rysach, stał się w sztuce XIX wieku popularny pod wpływem francuskiego ilustratora J.I. Grandville'a. Zwłaszcza jego Les Fleurs animee (Dusza kwiatów) znalazły wielu naśladowców i kontynuatorów. Zazwyczaj były to ilustracje tekstów literackich albo znanych bajek. W zbiorach Nowej Pinakoteki w Monachium znajduje się namalowany przez Nauena w roku 1896 Portret malarki Gerdy Carré. Jest to piękny przykład malarstwa salonowego w dobrym stylu. Siedząca w fotelu Gerda Carré, w eleganckiej białoszarej atłasowej sukni, z wachlarzem w ręku, prezentuje się na portrecie jak dama z wielkiego świata. W roku 1896 Olga Boznańska namalowała bardzo podobny w wyrazie obraz: Portret kobiety. Piękna pani z jej portretu ubrana jest w równie elegancką suknię jak Gerda Carré na obrazie Nauena i jak ona siedzi w fotelu trzymając w ręku wachlarz. Suknia Ger-

jej portret, który jak wynika z jej wypowiedzi, powstał na jego życzenie. Po 21 posiedzeniach obraz był gotowy. Ona zrewanżowała mu się jego portretem – tym samym, który tak złośliwie skrytykował dziennikarz Kuriera Bawarskiego. W tym samym pewnie czasie powstał Widok z okna pracowni w Monachium Olgi Boznańskiej, który jest poetycką metaforą zachodu słońca w mieście. Z wysoka, z okna na poddaszu, patrzymy w głęboki wąwóz ulicy, w którym gazowe latarnie mało skutecznie rozpraszają niebieskoszare cienie wieczornego półdy Carré i suknia damy z obrazu Olgi Boznań- mroku. Na horyzoncie widoczne są wieże koskiej wydają się jakby zamówione u tej samej ściołów i fabryczne kominy błyszczące w zamodystki… W roku 1895 obie malarki, Gerda chodzącym słońcu. Intensywne światło monaCarré i Olga Boznańska, były sąsiadkami. Ol- chijskiej ulicy podkreśla dodatkowo silne ga mieszkała i malowała na Schellingstrasse związki emocjonalne Olgi Boznańskiej z miapod numerem 91, w tzw. Domach Książęcych, stem, w którym mieszkała. Niewielki obraz uliGerda Carré wynajmowała w latach 1890-1914 cy monachijskiej towarzyszył malarce całe żymieszkanie i pracownię na Schellingstrasse cie. Czy skrywał się za tym jedynie sentyment po przeciwległej stronie ulicy, pod numerem 92. do bawarskiej stolicy, czy osobiste przeżycia Czas i miejsce wskazywałyby na wspólną pra- artystki z tego czasu? Obraz Widok z okna pracowni w Monachium cę. Ale może to jedynie zaskakujący zbieg okojest niedatowany. Jednak technika, w której zoliczności lub po prostu moda tamtych lat? Olga Boznańska i Paul Nauen poznali się bli- stał wykonany – rozpływające się kontury, przeżej zapewne dopiero w styczniu 1893 roku. Mo- nikanie kolorów oraz namalowanie go na tekże było to na balu karnawałowym, jak mówi jed- turze – wskazują na to, że powstał dopiero po roku 1892. Prawdopodobnie artystka namalowana z legend? O malarzu Paulu Nauenie i jego pracowni wie- ła go w roku 1893 w pracowni Paula Nauena działa Olga Boznańska już pod koniec nauki przy ulicy Georgenstrasse 20 podczas wzajemw pracowni swojego pierwszego nauczyciela nych sesji portretowych. Ze wszystkich znanych w Monachium Carla Kricheldorfa. Rozglądała monachijskich adresów Olgi Boznańskiej jedysię wtedy za nowym nauczycielem, chciała rów- nie Georgenstrasse odpowiada łukowatemu nież „poznać metody innych artystów”. Miesz- przebiegowi ulicy widocznej na obrazie. Widok ulicy monachijskiej jest krajobrazem kająca po sąsiedzku z Olgą malarka Helena Kossobutzka, która pochodziła z okolic Ostródy, by- miejskim i obok Pejzażu z wiaduktem z Bawała zaprzyjaźniona z Nauenem i pewnie nieraz rii jest wyjątkiem w jej dorobku. Artystka wyo nim mówiła. Szkoła malarska Paula Nauena raźnie nie miała cierpliwości do tego rodzaju mabyła dobrze znana w Monachium. Olga poważ- larstwa, wolała, żeby „motyw” przychodził doniej nie rozważała wówczas – o czym mówiła wie- do pracowni, a nie odwrotnie. Zabawnie ujęła le lat później – „wstąpić do pracowni wyborne- to w wywiadzie z Marianem Turwidem w rogo artysty szwedzkiego Fritiuffa Smitha albo ku 1937: „(…) krajobrazu nie można posadzić do nie mniejszej wartości Nauena. (…) obydwaj na kanapie i kazać mu przychodzić kilkanaście jednak prawie jednocześnie zamknęli szkoły”. razy do pracowni”. Wspólne sesje portretowe wzbogaciły obyTak właśnie było. Pod koniec września 1889 roku Paul Nauen wyjechał na trzy lata dwie strony nie tylko w dziedzinie sztuk piękdo Düsseldorfu. Do Monachium wrócił w po- nych. Wydaje się, że panna Olga Boznańska nie łowie października 1892 roku. Zamieszkał nie- oparła się wdziękowi tego wytwornego mężopodal Akademii Sztuk Pięknych, na ulicy Geo- czyzny. Czy miłość tych dwojga, jeżeli była to miłość, co sugeruje wielu znawców jej życia rgenstrasse 20. Paul Nauen był najwyraźniej zafascynowa- i twórczości, jest prawdą czy zmyśleniem? Wyny Olgą Boznańską. W 1893 roku namalował daje się, że rację ma Maria Rostworowska, au-

Przegląd Polski

9

Olga Boznańska, Portret kobiety, 1896 r.

torka pięknej książki Portret za mgłą o Oldze Boznańskiej, pisząc, że „sprawa jest niejasna”. Natomiast legendę, którą przekazał nam Józef Czapski w trakcie wykładu w Bibliotece Polskiej w Paryżu w roku 1978, że „wszystko było przygotowane, miał być ślub, i on nagle... umarł” – przynajmniej w tym ostatnim punkcie trzeba uznać za legendę. Nauen zmarł w Monachium 13 sierpnia 1936 roku. Druzgocąca krytyka Nauena w Kurierze Bawarskim miała pewnie równie druzgocący wpływ na przyjaźń Olgi i Paula. Z wypowiedzi Boznańskiej wiemy, że zniszczył on jej portret. Widoczne świadectwo, jak głęboko dotknęły go wydarzenia związane z czasem ich wspólnej pracy malarskiej. Obraz Boznańskiej Portret mężczyzny był nagradzany na międzynarodowych wystawach. Został też później, za zgodą Nauena, sprzedany do Muzeum Narodowego w Krakowie, gdzie można go oglądać do dziś. Już w Paryżu Olga powiedziała, że o „życiu wesołym” Nauena dowiedziała się podczas procesu. Jeżeli Nauen rzeczywiście prowadził „życie wesołe”, czy mogła o tym nie wiedzieć? Olga Boznańska była autorką wnikliwych portretów psychologicznych i w trakcie malarskich posiedzeń dowiadywała się wiele o portretowanych. Może należy uznać, że symbolem podwójnego życia Nauena na tym portrecie są jego dwie różne ręce. Lewa, górna, jest ręką bardzo wypielęgnowaną, ale mieszczącą się w przedziałach tego, co uważamy za rękę męską: konkretną, rzeczową czy też elegancką. Prawa, dolna, jest całkowicie odmienna: jasna, palce są długie i – o dziwo! – tylko dwa. „Cóż to za rozkosz malować rękę (…). Jest ona dopełnieniem psychologicznym twarzy” – zwierzyła się wiele lat później dziennikarzowi Marcinowi Samlickiemu. Portret mężczyzny, który przez wiele miesięcy łączył tych dwoje artystów, później ich rozdzielił. Boznańska przeprowadziła się w roku 1898 do Paryża, Nauen założył w roku 1897 rodzinę. Los jednak zachował ostatnią kartę dla siebie. Malarz Paul Nauen byłby pewnie dzisiaj – jak wielu innych jemu współczesnych – zapomniany lub znany jedynie wybranym, gdyby Olga Boznańska nie namalowała jego portretu. Można więc śmiało powiedzieć, że zawdzięcza on polskiej malarce rozgłos w swoim czasie i nieśmiertelność w latach następnych. p


10 Przegląd Polski

DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

Korespondencja Brzezińskiego i Nowaka

LISTOPAD 2015

ALEKSANDRA ZIÓŁKOWSKA-BOEHM

Autorzy listów Jan Nowak-Jeziorański i Zbigniew Brzeziński to dwie polskie ikony ludzi polityki. Pokazana korespondencja jest czysto służbowa, uważna, skupiona na sprawach Polski i wokół niej.

welskich i rękopisów Chopina do Polski, apelował do społeczności polonijnej o pomoc w odbudowie Zamku Królewskiego w Warszawie. Pisząc o ojcu, przypomnę, że po matce, Leonii Brzezińskiej z domu Roman, Zbigniew był kuzynem Andrzeja Romana, znanego dziennikarza warszawskiego (syna brata Leonii, Tadeusza). Leonia Brzezińska (primo voto Żylińska) była córką Leona Romana (herbu Ślepowron). Gdy Tadeusz Brzeziński objął urząd konsula w Montrealu, jego wtedy 10-letni syn Zbigniew był patriotycznie nastawionym chłopcem, jak sam powiedział, nadzwyczaj dumnym ze swego kraju. Kiedy w rok po przyjeździe z rodziną do Kanady wybuchła w Europie wojna, obserwował rozwój wydarzeń z ogromną uwagą, czytał dzienne depesze Polskiej Agencji Telegraficznej, które ojciec przynosił do domu ze swego biura. Powiedział kilku przyjaciołom, że chciałby pewnego dnia zostać prezydentem PolJan Nowak-Jeziorański i Zbigniew Brzeziński. ski. Zapamiętał zakończenie wojny. Uczniów Listy 1959-2003, PWN, Warszawa 2014 Wybór, wzięto ze szkół i maszerowali wzdłuż głównej wstęp, opracowanie Dobrosława Platt ulicy w Montrealu. Wszyscy powiewali flagaWielka troska o Polskę ujmuje i zjednuje czy- mi, głównie amerykańskimi, brytyjskimi i sotelnika. Nie ma w tych listach fragmentów oso- wieckimi. Pamięta, że w tej euforycznej radobistych, prywatnych, są od czasu do czasu prze- ści czuł przede wszystkim smutek. Wiedział, że kazywane pozdrowienia współmałżonkom. Jest Polska była okupowana. Po studiach w Kanazaproszenie od Nowaka na wakacje zimowe dzie zamierzał kontynuować studia w Wielkiej w domku wAlpach austriackich, na które Brze- Brytanii, po których wróciłby do Kanady i staziński zareagował entuzjastycznie. Dłuższe są rał się zrobić karierę jako dyplomata. Jednak wypowiedzi Nowaka, ogólnie jednak swoista po- w ostatniej chwili okazało się, że nie mając obywściągliwość tej korespondencji jest zrozumia- watelstwa kanadyjskiego, nie mógł skorzystać z uzyskanego stypendium. W rezultacie zdecyła i jakby oczekiwana. Archiwa Jana Nowaka-Jeziorańskiego za je- dował się studiować wUSA naHarvardzie. Otwogo życia znalazły się w Zakładzie Narodowym rzyły się przed nim wspaniałe możliwości, jaim. Ossolińskich (przewoziła je Dobrosława kie oferowała ta uczelnia i w ogóle Stany ZjedPlatt), zaś Zbigniew Brzeziński w 2003 roku, noczone. Jego żona Muszka, pochodzenia czeskiego i kolejno w latach 2005-2009 swoje archiwa zdeponował w Bibliotece Kongresowej w Wa- (z domu Beneś), jest rzeźbiarką. Synowie są włączeni w świat dyplomacji (Marek jest ambasaszyngtonie. Z Janem Nowakiem (1914-2005, urodzonym dorem w Szwecji), córka Mika Brzezinski jest i zmarłym w Warszawie), jak i ze Zbigniewem dziennikarką, współprowadzi program telewiBrzezińskim (ur. 1928 wWarszawie) w 1991ro- zyjny stacji MSNBC Morning Joe. Jak stwierdził Jan Nowak-Jeziorański, Zbiku przeprowadziłam wywiady do książki Korzenie są polskie. Wcześniej, w 1982 roku, gniew Brzeziński, imponujący swoją niezwydo książki Dreams and Reality/ Kanada, Kana- kle błyskotliwą inteligencją i darem wypowieda rozmawiałam w Montrealu z ojcem Zbignie- dzi, jest świetnym przykładem polskiego wywa. Tadeusz Brzeziński (herbu Trąby, syn Ka- bitnego intelektualisty i męża stanu. zimierza – z zawodu sędziego;) był jedną z najznakomitszych postaci Polonii kanadyjskiej. Urodzony w Złoczowie w 1896 roku, ukończył gimKorespondencja Nowaka iBrzezińskiego obejnazjum klasyczne w Przemyślu, studiował muje ponad 44 lata, a jej autorzy ogólnie zgana uniwersytetach w Wiedniu, Hadze i we Lwo- dzają się w wielu sprawach. Obydwaj wiedzą wie. W latach 1918-1921 służył w wojsku pol- np., jak ważną sprawą dla Polski było uznanie skim, brał udział w wojnie polsko-bolszewic- granicy na Odrze i Nysie. W 1964 roku Nowak kiej. W1921 rozpoczął służbę zagraniczną napla- pisze: „Jedyną realną drogą do poprawienia locówkach konsularnych w Westfalii i Nadrenii, su Polski jest stopniowa ewolucja systemu i eropółnocnej Francji, Saksonii i Turyngii, na Ukra- zja doktryny. Jedno i drugie może odbywać się inie i w Kanadzie. Ostatnią placówką dyploma- tylko w warunkach określonych przez Ciebie tyczną była Kanada, gdzie oficjalnie objął urząd jako peaceful engagement”. konsula 1 listopada 1938 roku i był nim do lipInteresujący jest fragment listu Nowaka z18 ca 1945, kiedy rząd Kanady cofnął uznanie dla lipca 1968, w którym pisze: „Wcisnąłem do ręrządu polskiego w Londynie. Od 1952 roku dzie- ki Griffitha (uważanego za eksperta od komusięć lat pełnił funkcję prezesa Kongresu Polo- nizmu – przyp. AZB) naprędce podyktowaną nii Kanadyjskiej. Był pierwszym Kanadyjczy- notatkę, której kopię załączam. Zdaje mi się, że kiem polskiego pochodzenia w Montrealu, któ- wybiłem mu raz na zawsze z głowy Polish trary w1954 roku kandydował doIzby Gmin. Czyn- ditional anti-semitism oraz Poland’s lack of denie włączony był m.in. w powrót arrasów wa- mocratic tradition”.Na co Brzeziński odpowia-

*

da: „Uważam, że Twoja notatka dla Griffitha była majstersztykiem i wzorem świadomości historycznej!”. Nowak czyta artykuły iksiążki Brzezińskiego, omawia je na antenie. Cieszy się wszystkimi wyróżnieniami i honorami pana Zbigniewa, pisząc: „Każdy Twój sukces jest dla mnie źródłem szczerej i prawdziwej satysfakcji”. Jednocześnie martwi się atakami naBrzezińskiego i krytykowaniem go: „Jest rzeczą zdumiewającą, że żaden zachodni polityk nie jest w tej chwili atakowany w prasie komunistycznej w Polsce z taką zajadłością, jak Ty”. W listach Nowaka raz po raz pojawia się też troska o istnienie Radia Wolna Europa (przeciwnikiem jego istnienia był np. senator James William Fulbright), na którą Brzeziński reaguje zawsze skutecznie. Obaj korespondenci od czasu do czasu polecają sobie osoby mające problem np. z amerykańską wizą wjazdową (m.in. Zygmunta Grossa). Brzeziński wykazuje zainteresowanie historią Polski, konkretnymi osobami, jak generał „Nil”. Wjednym z wywiadów Jan Nowak-Jeziorański podkreślił: „Stany Zjednoczone pozwoliły mi przez wiele lat służyć mojemu krajowi na stanowisku kierownika Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. Żadne inne mocarstwo nie zdobyło się na to, by zaofiarować ujarzmionym przez Stalina narodom radiostację nadającą od świtu do nocy, gdzie Polacy mieli pełną autonomię, możliwość mówienia o sprawach polskich z własnego, polskiego punktu widzenia. Polityka Stanów Zjednoczonych odegrała dużą rolę w procesie przemian w Polsce i w całym tym rejonie. Szczególnie mam tu na myśli tzw. politykę bata i marchewki, czyli z jednej strony sankcje, a z drugiej – perspektywy kredytów politycznie i ekonomicznie uwarunkowanych. Miało to dość znaczny wpływ na wydarzenia w Polsce po roku 1981. Bez tego zaangażowania Stanów Zjednoczonych w sprawy polskie prawdopodobnie wydarzenia po roku 1981 miałyby zupełnie inny przebieg. Jako dyrektor RWE miałem wielokrotnie ostre konflikty zmoimi amerykańskimi partnerami, ale uprzytomniły mi, że z Amerykanami można prowadzić spór zachowując niezależność własnego stanowiska. Bo nigdy, nawet w chwilach, które bliskie były konfrontacji, nie usiłowano pozbyć się mnie dlatego, że reprezentowałem inny punkt widzenia istarałem się bronić polskich interesów”.

nadać każdej nowej pozycji wydawniczej Instytutu Kultury”. Cztery lata później, w 1972 roku, napisze zupełnie inaczej: „Załączam fragmenty wyjątkowo perfidnego artykułu Mieroszewskiego w Kulturze z okazji naszego 20-lecia oraz naszą odpowiedź w Na antenie. Przez wiele lat starałem się nie odpowiadać na ataki i złośliwości Giedroycia. Artykuł Mieroszewskiego, złośliwy w treści, a szkodliwy w intencjach, doprowadził nas do ostateczności i desperacji. Przypuszczam, że jesteś dobrze poinformowany, w jaki sposób i przez kogo finansowana jest Kultura. Nieustanne kwestionowanie polskości i patriotyzmu naszego zespołu, dlatego że radio finansowane jest przez Amerykanów, jest w tym kontekście rzeczą absolutnie niemoralną”. Wyjaśnień na temat konfliktu z Giedroyciem, o którym pisze Nowak, udzielił mi Marek Walicki, pracownik Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa i sekcji polskiej Głosu Ameryki. Od 1973 – po likwidacji nowojorskiego oddziału Rozgłośni Polskiej RWE – jedyny korespondent nowojorski: „Prawda jest taka, że Komitet Wolnej Europy (KWE) był finansowy w znacznej mierze przez CIA, i Kultura czerpała fundusze z tego samego źródła co Radio Free Europe (a więc i ówczesny Głos Wolnej Polski). Nowak był nieformalnym opiniodawcą wniosków Giedroycia (sic!) o pomoc z Komitetu Wolnej Europy, i kopie tej tajnej korespondencji Giedroycia zAmerykanami Nowak zachował. Wiadomo na przykład, że Giedroyc osobiście otrzymywał od KWE 300 dol. miesięcznie, podczas gdy Nowak jako dyrektor otrzymywał (w pierwszym roku działalności radia) 310 dol. miesięcznie. Dotacja (KWE – a więc w drodze dedukcji: CIA) na działalność wydawniczą Kultury w latach 50. wynosiła rocznie 75 tys. dol., czyli niewiele mniej niż budżet ponadstuosobowego zespołu polskiego Wolnej Europy! Osobiście sądzę, że choć fundusze pochodziły z tego samego źródła, Giedroyc miał większą niezależność jako redaktor miesięcznika niż Nowak, który kierował radiem i nie krył, bo ukryć by się i tak nie dało, że radiostacja stworzona została i jest finansowana „przez Amerykanów”„.

*

Z rekomendacji Brzezińskiego w 2000 roku uhonorowano Jana Nowaka-Jeziorańskiego Prezydenckim Medalem Wolności, najwyższym Zastanawiające są fragmenty dotyczące Je- odznaczeniem cywilnym Stanów Zjednoczonych rzego Giedroycia i paryskiej Kultury. Nowak pi- Ameryki nadawanym przez prezydenta. Jak pisał w 1968 roku: „Mam wiele szczerego podzi- sze Brzeziński, on sam został odznaczony tym wu dla Giedroycia i jego miesięcznika. Wyda- medalem w roku 1981, i wcześniej żaden Amewanie na emigracji przez blisko ćwierć wieku rykanin polskiego pochodzenia go nie otrzymał. pisma, utrzymywanego na tak wysokim pozio- Można powiedzieć, że Prezydencki Medal mie, ogłoszenie w tym czasie kilkuset książek, Wolności nadał specjalne znaczenie ich przyjest osiągnięciem zasługującym na najwyższy jaźni. Warto dodać, że Dobrosława Platt, autorszacunek. Toteż usiłuję utrzymać z Giedroyciem ka interesującego wstępu do tej korespondencji, możliwie najlepszą współpracę i stosunki, co nie wcześniej opracowała Listy Jan Nowak, Jerzy zawsze jest łatwe. Ponieważ miesięcznik z tru- Giedroyc 1952-1998 (Wrocław 2001) i dwujędem obecnie dociera do Polski – nadajemy spe- zyczną monografię Jana Nowaka-Jeziorańskiecjalne audycje poświęcone obszernym stresz- go ze wstępem ambasadora Jerzego Koźmińczeniom i wyciągom z każdego numeru Kultu- skiego Polska droga do NATO. Listy, dokumenry. Nie mówiąc już o rozgłosie, jaki staramy się tacje, publikacje (Wrocław 2006). p

*


LISTOPAD 2015

DODATEK KULTURALNY nowego

BOGUMIŁA ŻONGOŁŁOWICZ – wiersze z przygotowywanego do druku tomiku pt. (Nie)śmiertelnie (trzeci tomik z tryptyku o śmierci).

z braku ciebie

Tadziowi Leżoniowi w kilka miesięcy po jego śmierci nawet nie można powiedzieć że zabrałeś się stąd przedwcześnie bo do diabła nie można wiecznie w końcu trzeba na coś daj mi boże dotrwać dobrnąć dojść do dziewiątego krzyżyka a jednak twój przypadek potwierdza regułę o niezastąpionych kucyk spłowiałych włosów wysoka sylwetka przez czas zgarbiona elegancja-francja w jasnej marynarce wieczna niezgoda trwanie przy swoim nawet gdyby wszyscy mieli się odwrócić młody choć stary stary ale młody w moje ucho wyszeptałeś ostatnie pytanie czy już po pogrzebie po tamtej stronie nie ma tak ładnych dziewczyn odpowiedziałam patrząc ci prosto w oczy nie byłeś w stanie uwierzyć Melbourne 1 lutego 2006

na oÊcie˝

otwierasz się na schorowanych zaskoczonych słabych i butnych zdziwionych ateistów i wierzących niepokornych nieprzekonanych a przerażonych nie uzasadniasz wyboru Melbourne, 17 marca 2007

umieraç

to tak jakby z wolna przenosić się na bezludną wyspę zostawiając za sobą wierne psy i mniej wierne koty uchodzić z drogi pędzącym autom i automatom w skórze bliźniego z myślą o zamieszkaniu w alei dobrych nieznajomych marzec 2009

bez ró˝nicy

co za różnica czy z drogiego czy z taniego drewna z trumny nie ma wyjścia 9 kwietnia 2008

do Êmierci

twoja nieuchronność zatrważa strach nie pozwala rozpostrzeć skrzydeł czy zatem warto próbować wzlatywać nad poziomy

powołanie

z tego powołania nie da się wymigać nie pomoże zaświadczenie lekarskie służba śmierci to wieczność

strach miał wielkie oczy

nie wystawiaj kłów bo nie jesteś wilkiem z bajki o czerwonym kapturku życie jest piękne przekonałam się o tym wczoraj zanim anestezjolog niepewny przyszłości wyłączył mnie z niego strach miał wielkie oczy

paluszki i nó˝ki

żeby nie zwątpić trzeba popatrzeć przez szybę inkubatora na istotę życia czyli paluszki i nóżki n a r o d z i n y przydają l u d z k o ś c i wiary że nie wszystko stracone Melbourne, 29 kwietnia 2009

podskórnoÊç

cokolwiek jest pod moją skórą musi mieć odpowiednią konsystencję temperaturę ciśnienie w przeciwnym razie znów będą nakłuwać przetaczać aplikować aż zacznę działać jak szwajcarski zegarek Melbourne, 29 kwietnia 2009

gdy inni Êpià

w szpitalu pełnym chrapania zmuszam się do rozliczenia ze sobą gdy noc zapada w sen pojawia się rozwiązanie żeby nie stanąć w miejscu muszę zwolnić tempo nie każdy przedświt kończy się dniem

Bogumiła Żongołłowicz (ur. 9 listopada 1955 r. w Słupsku) – dziennikarka, poetka, pisarka. W Polsce pracowała w szkolnictwie i prasie regionalnej na Pomorzu. Od 1991 r. mieszka w Australii, gdzie doktoryzowała się z zakresu slawistyki na na Macquarie University w Sydney. Debiutowała w 1983 r. poezją na łamach Głosu Pomorza. Jest autorką kilku książek, kilkuset artykułów prasowych, które ukazały się w pismach krajowych i polonijnych. Jej zainteresowania naukowe koncentrują się wokół losów Polaków wAustralii po II wojnie światowej. Współpracuje z redakcją Australian Dictionary of Biography, redakcją Polskiego Słownika Biograficznego i Radiem SBS. Jest członkiem Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie.

dziennika

Przegląd Polski

11

Dzielna Aleksijewicz MAREK KUSIBA – ŻABKĄ PRZEZ ATLANTYK

Literacka Nagroda Nobla go dokonała, czego nie mogła objąć radziecdla Swietłany Aleksijewicz to ka, a potem rosyjska proza: w roku 1983 ukońjedna z tych decyzji szwedz- czyła książkę reporterską o wojnie, widzianej kiego jury, za którą należy się oczyma kobiet-żołnierzy, książkę wstrząsająjemu samemu nagroda. cą i piękną jak przeciętne życie przeciętnej roSkromna, cicha białoruska re- syjskiej kobiety. Przetworzyła artystycznie teporterka, pisząca po rosyjsku, mat omijany szerokim łukiem przez sowieca mieszkająca ponad dekadę ką literaturę. Przywróciła pamięci i tym saw Berlinie (na znak protestu przeciwko reżi- mym historii losy ponad miliona kobiet z temowi Łukaszenki), wygrała z takimi literac- renów całego Sojuza, które przelewały krew kimi wielkościami, jak Amerykanin Philip Roth w szeregach Armii Czerwonej. Aby tego dokonać, reporterka wypracowaczy Japończyk Haruki Murakami. Miałem sposobność rozmawiać z Aleksijewicz przy kil- ła specyficzną, polifoniczną formę dla swoku okazjach, i za każdym razem zadawałem ich utworów. Nazywa ją „powieścią głosów”. sobie to samo pytanie: skąd w tej wątłej, kru- Jej sposób pisania przypomina technikę Elechej, kobiecie tyle siły ducha, taki charakter? ny Poniatowskiej, jednej z największych dzienPrzecież jej pamięć ugina się pod ciężarem nikarek i pisarek meksykańskich, której Matysięcy tragedii jej bohaterów, rosyjskich ko- sakra w Meksyku składa się z kilku tysięcy biet i dzieci uwikłanych w wojnę, ofiar Czar- opowieści uczestników, świadków i rodzin ofiar nobyla i ofiar Afganistanu, czyli – ogromu nie- masakry na placu Trzech Kultur 2 paździerszczęścia, które potrafiła przetworzyć w ar- nika 1968. Ciekawe, że Aleksijewicz, podobtystyczne reportaże, znane i uznane na całym nie jak Poniatowska podjęły się rejestracji wielkich tragedii obu narodów, świecie. Przed Noblem podczas gdy mężczyźni otrzymała m.in. National Book Critics Circle Award, Reporterka Swietłana na ogół stronili od dania świadectwa prawdzie. Pokojową Nagrodę im. Aleksijewicz dostała W wypadku narodu soEricha Marii Remarque'a, wieckiego było, i nadal jest Nagrodę im. Andrieja Siliteracką Nagrodę to zrozumiałe. Tam wojna, nawskiego, Nagrodę FunNobla za budzenie a tym samym związane dacji im. Friedricha Eberz nią krwawe czyny, była ta czy Literacką Nagrodę sumienia świata... domeną mężczyzn, bohaEuropy Środkowej „Anterów („sowieckiego Sojugelus”. Zanim wyróżnioza”). Kobiety były pono ją Noblem, dwukrotnie otrzymała też Nagrodę im. Ryszarda Kapu- strzegane jako kury domowe i urządzenia do rościńskiego – za ważne i pięknie napisane książ- dzenia kolejnych pokoleń żołnierzy, na potrzeki: Wojna nie ma w sobie nic z kobiety i Cza- by kolejnych, imperialnych wojen, na przysy secondhand. Koniec czerwonego człowie- kład wAfganistanie (Cynkowi chłopcy). Czaka. To tylko dobrze świadczy o jury nagrody, sem ci żołnierze ginęli na rodzinnej ziemi, walktóremu od początku sekretarzuje niestrudzo- cząc ze skutkami, także społecznymi, katastrofy atomowej (Czarnobylska modlitwa). Częna Bożena Dudko. Swietłana urodziła się w rodzinnym mie- sto nie było im dane przeżyć dzieciństwa (Ostatście mojej babci, Stanisławowie. Równo ni świadkowie. Utwory na głos dziecięcy to w trzysta lat po uzyskaniu praw miejskich, w ro- książka o radzieckich dzieciach ginących podku 1962, Sowieci przemianowali ten staropol- czas II wojny światowej). Aleksijewicz niedawno odwiedziła Festiwal ski gród na Iwano-Frankiwsk. Swietłana przeniosła się z rodziną na Białoruś, gdzie w Miń- Conrada w Krakowie. Mówiła tam o współsku ukończyła radzieckie dziennikarstwo. Jak czesnej Rosji: „Rosjanie nie mogą odnaleźć zauważyła Agata Kupracz w piśmie Fragile, się w kapitalizmie, który jest sprzeczny z roAleksijewicz sama siebie określa mianem syjskim charakterem. Sowietyzm pasuje „czerwonego człowieka” – „nie dlatego, że wpo- do mentalności rosyjskiej, ponieważ człowiek jono jej komunistyczne ideały, ale dlatego, że, nie ponosi w nim żadnej odpowiedzialności jak uważa, człowiekowi urodzonemu i wycho- za własne życie: obowiązuje ta sama życiowanemu w Związku Radzieckim taki los jest wa droga dla każdego, panuje równość spodany, podobnie jak w Losie utraconym Ker- łeczna i istnieje jedna wspólnota. Rosjanie to tesza żydowska mojra, na którą bohater nie romantycy niewolnictwa. Teraz jest czas zmierzchu. Zło jest nazwane dobrem, a ludzie ma wpływu”. Kazimierz Wyka w Pograniczu powieści są zranieni kłamstwem, które biorą za prawz 1948 roku, a więc roku urodzin Aleksije- dę” (cyt. za: CzasKultury.pl). W ten sposób Aleksijewicz objaśnia powowicz, definiował reportaż jako „wyprzedzenie prozy powieściowej ku tematom, które jesz- dy odradzaniu się nacjonalizmu, ba – otwartą cze nie podlegają przetworzeniu artystyczne- rehabilitację stalinizmu, a tym samym miłość mu, jeszcze są zbyt bliskie, ażeby posiąść wo- do nowego cara Putina. Nic, tylko się bać, albec nich dystans, domagają się jednak wyra- bo pójść w ślady dzielnej Swietłany – i budzić zu i zapamiętania”. Aleksijewicz właśnie te- sumienie świata. Dopóki nie jest za późno..

EK POLISH BOOKSTORE POLECA – ZADZWOŃ: (201) 355-7496 Norman Davies: Szlak nadziei. Armia Andersa. Marsz przez trzy kontynenty Opowieść o odysei żołnierzy generała Andersa, których marsz nie ma sobie równych w historii. Rozsypani po „nieludzkiej ziemi” Polacy stawili się na wezwanie generała Andersa licząc na ocalenie. Przekraczali granice Związku Sowieckiego z nadzieją na powrót do domów. Gdy zwyciężali Niemców pod Monte Cassino, Ankoną i Bolonią, wiedzieli już, że te nadzieje pozostaną niespełnione. To oni stali się namiastką wolnej Polski. Żołnierzom towarzyszyli cywile: dzieci, kobiety, starcy. Próbowali normalnie żyć. s. 592, 44.00 dol.

W. Szymborska: Wszystkie lektury nadobowiązkowe Niepoprawna czytelniczka. Uzależniona od książek. Wyrafinowana koneserka słowa drukowanego, buszująca wśród tekstów zdumiewająco różnorodnych – od arcydzieł literatury przez prace popularnonaukowe z różnych dziedzin po poradniki i literackie kurioza. Zdolna wychwycić w każdym mało znaczący szczegół, jedną myśl lub obraz, by osnuć wokół nich poetycki felieton, olśniewający niezwykłością spojrzenia, zaskakującą puentą, właściwym autorce poczuciem humoru. Błyskotliwe, zabawne, a niekiedy głęboko przenikliwe felietony układają się w erudycyjną opowieść o świecie, s. 845, 31.00 dol. przyrodzie, historii i sztuce.


Ze świata kultury 12 Przegląd Polski

DODATEK KULTURALNY nowego

dziennika

LISTOPAD 2015

No tat nik listopadowy NJPAC Newark, NJ njpac.org 1 Center St. Newark, NJ

22 XI My Favorite Chopin – zwycięzcy tegorocznego konkursu pianistycznego dla utalentowanych dzieci w wieku 5-16 lat zaprezentują ulubione utwory Chopina; (wstęp wolny) godz. 12:00 wpoł. 28 XI Vivaldi's Four Seasons – koncert New Jersey Symphony Orchestra pod dyr. Erica Wyricka, a zarazem solisty-skrzypka; godz. 8:00 wiecz.

NEW YORK CITY BALLET

www.nycballet.com David H. Koch Theater, 20 Lincoln Center Plaza, NY

ZBIORY MUZEUM NARODOWEGO W INTERNECIE Blisko tysiąc obiektów ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie obejrzą internauci dzięki platformie Google Culture Institute, która umożliwia widzowi „spacerowanie” po wnętrzach najsłynniejszych muzeów na świecie. Teraz wizyta w warszawskiej placówce nie jest już konieczna, żeby zobaczyć jej kolekcje, a przynajmniej ich część. Wśród prezentowanych online można zobaczyć panoramę średniowiecznej kultury chrześcijańskiej w Afryce i Europie, Galerię Faras, Galerię Sztuki Średniowiecznej czy Galerię Sztuki XIX wieku, będącą wspaniałą reprezentacją malarstwa polskiego. Celem projektu Google Cultural Institute jest prezentacja i popularyzowanie sztuki w internecie. Stołeczne muzeum dołączyło do grona 130 najbardziej rozpoznawalnych instytucji na świecie, które w ramach Google Cultural Institute można zwiedzać wirtualnie. Swoje wnętrza udostępniły już w ten sposób m.in.: nowojorskie Museum of Modern Art, Musee d'Orsay w Paryżu, Narodowe Muzeum w Indiach, Muzeum Narodowe w Tokio oraz historyczne budynki, jak np. Biały Dom w Waszyngtonie czy Wieża Eiffla w Paryżu. Wśród polskich budynków, które znalazły się na platformie, są m.in. stołeczne Centrum Nauki Kopernik czy Muzeum Powstania Warszawskiego, a także Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau, Zamek Książ w Wałbrzychu i Zamek w Kórniku. Na zdjęciu: obrazy Aleksandra Gierymskiego w Muzeum Narodowym w Warszawie

BOOKER 2015

42-letni Marlon James został pierwszym laureatem Nagrody Bookera z Jamajki. Jury pod przewodnictwem Michaela Wooda wyróżniło jego 700-stronicową powieść zatytułowaną Krótka historia siedmiu zabójstw, której motywem przewodnim jest próba zamachu na Boba Marleya, jamajskiej gwiazdy reggae lat 70., przez gang narkotykowy. Epatująca przemocą książka, napisana częściowo w jamajskim dialekcie i w slangu Harlemu, nie jest lekturą łatwą. Wood powiedział: „To kryminał, który dzieje się poza światem zbrodni i zabiera nas w głąb historii najnowszej, o której wciąż wiemy za mało”.

WIRTUALNIE I W REALU Do 14 lutego 2016 roku w Muzeum Sztuki w Bochum potrwa wystawa pt. Digital/ Original. Ekspozycja prezentuje dzieła słynnych polskich artystów, m.in. Jana Lebensteina, Władysława Hasiora, Tadeusza Kantora, oraz młodych twórców współczesnych. Te same prace dostępne są na stronie internetowej Porta Polonica, poświęconej polskiej kulturze w Niemczech. Dyrektor placówki Hans Günther Golinski oświadczył: „Nasze muzeum jako jedno z pierwszych w Niemczech przez lata pokazywało obszerny przegląd osiągnięć polskich malarzy i rzeźbiarzy”.

PIANINO W OGNIU

W Bonn przyznana zostanie Międzynarodowa Nagroda Beethovena za działalność na rzecz pokoju, praw człowieka, wolności i walki z ubóstwem. Jej pierwszym w historii laureatem jest pianista Aeham Ahmad, urodzony w syryjskim obozie dla uchodźców palestyńskich. Zdjęcia Aehama grającego utwory Chopina, Beethovena i Mozarta na ruinach Damaszku obiegły cały świat. Kiedy w kwietniu 2015 roku IS przejęło kontrolę nad miastem, islamscy bojownicy spalili jego pianino, twierdząc, że muzyka jest grzechem. Muzyk uciekł z Syrii i trafił do azylanckiego centrum w Monachium, gdzie zaangażował się w pomoc na rzecz uchodźców.

KINO EUROPY W Islandii przyznano Nordic Council Film Prize za najlepszy film nordycki. Zwyciężył wzruszający islandzki dramat Dagura Kári Virgin Mountain. Jego bohaterem jest nieśmiały 40-latek, który spotyka kobietę swojego życia. Natomiast na Londyńskim Festiwalu Filmowym główna nagroda przypadła greckiej komedii Chevalier, ilustrującej problem machismo w świecie zachodnim.

z nich nigdy nie była wystawiana w Hiszpanii. Obrazy olejne, ryciny i rysunki Muncha ukazują egzystencjalne obsesje człowieka: miłość, pożądanie, zazdrość, niepokój i śmierć. Z kolei wystawę Goya: Portrety podziwiać można do 10 stycznia w londyńskiej National Gallery. Pokazano 60 dzieł nadwornego malarza hiszpańskiego króla Karola IVi ulubionego portrecisty hiszpańskiej arystokracji: naturalnej wielkości płótna, miedziane miniatury oraz szkice węglem i czerwoną kredą. Największe zainteresowanie wzbudza słynny portret księżnej Alby ubranej w czarną suknię i koronkową mantylkę. Obraz powstał w 1797 roku. Natomiast Monet: Most do nowoczesności to tytuł niewielkiej ekspozycji przygotowanej przez National Gallery of Canada w Ottawie. Dzieła Moneta zestawiono z XIX-wiecznymi fotografiami, ilustracjami, przewodnikami, japońskimi drzeworytami i pocztówkami. Wystawa potrwa do 15 lutego 2016 roku.

HISZPAŃSKIE LAURY

Podczas uroczystej gali w Owiedo wręczono prestiżowe Nagrody Księżnej Asturii (w latach poprzednich – Księcia Asturii). Wyróżnienia przyznawane są w następujących kategoGĘŚLE I DUDY W DELHI riach: sztuka, nauki społeczne, badania naukoW Delhi odbył się Międzynarodowy Festi- we, komunikacja i nauki humanistyczne, sport, wal Sztuki. Atrakcją imprezy był występ pol- literatura, zgoda między narodami i współpraskiej grupy Mosaik, której członkowie grają ca międzynarodowa. Każdy laureat otrzymał TOWARZYSZ VADER na historycznych i ludowych instrumentach, łą- rzeźbę zaprojektowaną przez wybitnego artyW ramach dekomunizacji Ukrainy z ukra- cząc elementy muzyki słowiańskiej z rytma- stę katalońskiego Joana Miró oraz 55 tysięcy ińskich miast znikają pomniki Lenina. W Ode- mi orientu. Muzycy mają do dyspozycji m.in. dolarów. W tym roku uhonorowano m.in.: amessie znany rzeźbiarz Aleksander Miłow „prze- gęśle, dudy galicyjskie, lutnię arabską, cym- rykańskiego reżysera Francisa Forda Coppolę, robił” statuę wodza rewolucji na pomnik bo- bały polskie i flety. pochodzącego z Kuby pisarza i dziennikarza hatera Gwiezdnych wojen Dartha Vadera. LeLeonarda Padurę, twórcę popularnej serii poLONDYN-MADRYT-OTTAWA ninowi zmieniono głowę, dorobiono czarny wieści kryminalnych, oraz Wikipedię, wolną kask oraz maskę i ubrano w czarną pelerynę. Madryckie Muzeum Thyssen-Bernemisza encyklopedię – jedną z najczęściej odwiedzaSponsorem nowego dzieła jest Internetowa Par- prezentuje ekspozycję 80 prac norweskiego ma- nych stron internetowych na świecie. tia Ukrainy. larza Edvarda Muncha pt. Archetypy. Większość OPRACOWAŁA MAŁGORZATA MARKOFF

ZDJĘCIE: WIKIMEDIA.ORG/ ADRIAN GRYCUK

27 XI 2015-3 I 2016 The Nutcracker Piotra Czajkowskiego w choreografii George'a Balanchine'a

NEW YORK PHILHARMONIC

nyphil.org David Geffen Hall, 10 Lincoln Center Plaza, NY

Rachmaninoff: A Philharmonic Festival – recital fortepianowy Daniila Trifonova (12 listopada transmisja przez stację radiową WQXR, godz. 7:30 wiecz.); godz. w zależności od dnia – 7:30 lub 8:00 wiecz. 11-14 XI I 17 XI

THE METROPOLITAN OPERA metopera.org 30 Lincoln Center Plaza, NY

Rigoletto Verdiego, w którym jako książę Mantui wystąpi Piotr Beczała; godz. 7:30 wiecz. 13, 16, 19 XI

METROPOLITAN MUSEUM OF ART metmuseum.org 1000 5th Ave., NY

16 XI Girolamo dai Libri and Veronese Art of the Sixteenth Century – wystawa włoskiego malarza i iluminatora tworzącego w XVI wieku w północnych Włoszech (do 7 lutego 2016) 19 XI Jacqueline de Ribes. The Art of Style – prezentacja światowej ikony stylu, francuskiej arystokratki, designerki, biznesmenki, jednej z najbardziej wpływowych osobistości mody XX wieku (do 21 lutego 2016)

NEW-YORK HISTORICAL SOCIETY nyhistory.org 170 Central Park West, NY

Silicon City: Computer History Made in New York – spojrzenie na nowojorskie innowacje, które były kluczem do rozwoju komputerów (do 17 kwietnia 2016) 13 XI

PIERPONT MORGAN LIBRARY themorgan.org 225 Madison Ave. i 36 St., NY

24 XI Trees: Oil Sketches from the Thaw Collection – prace artystów z Francji, Niemiec i Skandynawii, którzy w swych obrazach koncentrują się na naturze, a tu przede wszystkim na drzewach (do 10 lipca 2016)

BROOKLYN MUSEUM

brooklynmuseum.org 200 Eastern Parkway, Brooklyn, NY 20 XI Coney Island: Visions of an American Dreamland, 1861-2008 – wizualny zapis historii Coney Island od miejsca wypoczynku dla zamożnych przez przekształcenie się go w popularną nadmorską mekkę rozrywki aż do zamknięcia jej oraz obecnego odrodzenia (do 13 marca 2016)

MIESIĘCZNY DODATEK KULTURALNY

nowego dziennika

WWW.DZIENNIK.COM/PRZEGLAD-POLSKI REDAGUJE: JOLANTA WYSOCKA JW@DZIENNIK.COM


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.