3 minute read

Tornister Zaraza mł. chor. w st. spocz. Andrzej Korus

Next Article
Psycholog

Psycholog

Tornister

mł. chor. w st. spocz. Andrzej Korus

Advertisement

Zaraza

11 marca br., w czasie codziennej odprawy poruszyłem temat choroby zwanej COVID-19 i zaproponowałem zawieszenie działalności do czasu wyjaśnienia się sytuacji. Długo będę pamiętał niedowierzanie i ironiczne uśmieszki. „Bez przesady”, „rozejdzie się”, „za kilka dni będzie po wszystkim” i nieśmiertelne w wojsku „nie panikuj” zakończyło tę niemiłą dla mnie odprawę. Byłem oczywiście wkurzony za olanie mnie i niezrozumienie mojego toku myślenia. Refleksja przyszła dopiero nad kubkiem ulubionej herbaty, w zaciszu mojego internackiego pokoju. Przypomniał mi się stary dowcip opowiadany w formie pytania przez jedną z moich ciotek w czasie „długich nocnych rozmów Polaków” (lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku). Zapytała mnie, czy wiem co to jest starość. Mając wtedy wspaniałą trzydziestkę na karku, zacząłem wymieniać różne jej symptomy. „Nie!”, zagrzmiała ciotka, „Starość, mój chłopcze, to cena za doświadczenie życiowe!”. Nie Fot. Wikipedia do końca ją wówczas zrozumiałem. Dlaczego ta sytuacja przypomniała mi się właśnie teraz? Już wam, kochani, wyjaśniam.

Był rok 1963. Chodziłem do czwartej klasy Szkoły Podstawowej nr 11 we Wrocławiu. Nadchodziły już gorące, czerwcowe dni, a za kilkanaście dni upragnione wakacje. Nagle rodzice zakazali mi wychodzenia z domu i grania w gałę z kolegami. Po zakończonych lekcjach miałem iść prosto do domu. Przebąkiwano coś o jakiejś chorobie. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem to złowieszcze słowo – zaraza! Tak, to była zapomniana już dzisiaj epidemia ospy prawdziwej, zwanej wówczas czarną ospą. Po rozdaniu cenzurek nie pojechałem z siostrą do babci do Obornik Śląskich, tylko zostaliśmy w domu. Szczepienie polegało na kilkakrotnym nakłuciu skóry ramienia igłą, uprzednio zanurzoną w szczepionce. Po kilku dniach w tym miejscu pojawiał się brzydki swędzący strup. Dowiedziałem się także, że Wrocław jest miastem zamkniętym, a ludzi zamykają w izolatoriach. Jedno z nich było na placu Grunwaldzkim, w domu studenckim „Labirynt”. Kilkakrotnie tamtędy przejeżdżałem z tatą tramwajem. Widziałem funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej pilnujących wejścia i otoczenia. W bramie stały tablice ostrzegawcze oraz ludzie w białych kitlach i okularach motocyklowych. Strasznie to wyglądało i wbiło się w moją pamięć. Dopiero w dobie internetu dowiedziałem się, że chorobę przywiózł do Polski oficer Służby Bezpieczeństwa powracający z Azji.

Kiedy zorientowano się, że to nie żadna „wiatrówka” czy malaria, zamknięto miasto. Otoczono je szczelnym kordonem Milicji Obywatelskiej i nie można było z niego wyjechać. Wjazd następował tylko po okazaniu zaświadczenia o szczepieniu na ospę. Wszystko smarowano śmierdzącym płynem i często cysterny z Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania polewały wodą ulice, zmywając kurz i zarazki. Było strasznie i trochę ciężko. Za to życiem tętniła klatka schodowa w naszej starej, poniemieckiej kamienicy. Jak nie można było wychodzić na zewnątrz, to kocowe namioty ustawialiśmy na korytarzu. A było nas dużo, ponieważ po wojnie przyrost naturalny poszybował w górę i każda rodzina miała przynajmniej dwoje dzieci w mniej więcej równym wieku. Nikt się specjalnie nie dziwił i nie sprzeciwiał naszym głośnym zabawom. Dzisiaj taka zabawa skończyłaby się w najlepszym wypadku spotkaniem ze Strażą Miejską. Mając doświadczenia wieku dziecięcego wiedziałem, że zaraza, która aktualnie panoszy się na świecie, szybko nie wygaśnie. Wiedziałem, że trzeba być bardzo ostrożnym, stosować dezynfekcję, nie wychodzić z domu bez potrzeby i nie ryzykować kontaktami osobistymi. Wiedziałem także, że w czasach wolności, jaką dało nam demokratyczne państwo, nie uda się zamknąć poszczególnych miast ani natychmiast zatamować przemieszczania się obywateli naszego kraju. Wiedziałem, że to potrwa nie parę tygodni, jak mówili obecni na odprawie, tylko parę miesięcy, a co najmniej pół roku. Życie napisało jednak swój scenariusz, udowadniając, że ani ja nie miałem racji ani oni. Oni dlatego, że mówili „to potrwa tylko tydzień lub dwa”, a ja że z pół roku. Dzisiaj zadaję sobie pytanie, czy skończy się w pierwszej połowie przyszłego roku.

Wracając do tamtej odprawy zrozumiałem, że moi interlokutorzy, znacznie młodsi wiekiem, nie mieli po prostu tego doświadczenia życiowego, które ja zdobyłem we wczesnej młodości. Nie zdawali sobie sprawy ze znaczenia słowa „zaraza”, „kwarantanna” i innych ograniczeń. Do marca tego roku los im tego oszczędził. Nie będę się rozpisywał nad heroizmem i głupotą moich rodaków, bo widzicie to sami na ulicach, w sklepach czy na ekranach telewizorów. Widzę i doceniam niezwykłe poświęcenie żołnierzy z Wojsk Obrony Terytorialnej, z których jeszcze niedawno naśmiewano się, że „pobiją SPECNAZ”. Teraz jest ich czas i oni udowadniają niedowiarkom, że są bardzo potrzebni.

Jako człowiek stary (doświadczony) wiem jedno – każdy z nas tego wirusa złapie, to pewne. Ja także! Problem dotyczy jedynie tego czy doczekam szczepionki czy nie.

This article is from: