3 minute read
Na duchowym froncie
ks. Marek Jerzy Uglorz
Wszystko ma swój czas
Advertisement
Wszyscy jesteśmy częścią wielkiego wszechświata, który jest w ciągłym ruchu. Chociaż od Wielkiego Wybuchu energia układa się we wszystkie możliwe wzory, tworzy nowe struktury i ulega ciągłej transformacji, to jednak nie może tak po prostu stać się niczym. Odkąd ludzka świadomość obudziła się na tyle, aby mogło zamanifestować się mistyczne doświadczenie, duchowi ludzie wiedzieli, że to, co raz zaistniało, przybierając obojętnie jaką formę energii, nie może przestać istnieć i stracić znaczenie. Współczesna fizyka potwierdza ten duchowy wgląd oraz intuicyjne poznawanie świata.
Nasze życiowe związki są nieustannym tańcem energii. Partnerzy tańczący z nami nie pojawiają się w naszym życiu przypadkiem, ponieważ wspólnie mamy prowadzić się ku naszemu najlepszemu przeznaczeniu albo ku otchłaniom fatum. Przychodzimy więc i odchodzimy dokładnie wtedy, gdy jesteśmy gotowi na wspólny taniec i wzajemne obdarowywanie. Każde spotkanie, każde splecenie się dwóch pól energii wydarza się dokładnie w chwili największego potencjału zmiany.
Podobnie jest z wydarzeniami społecznymi, procesami w sferze kultury i religii, wreszcie z doświadczeniami zawodowymi. Wszystkie mają przewidziany czas ze względu na potencjał zmiany, jaki pojawia się w naszym polu energii czyli w duchowym rozwoju.
Rozpaczliwe próby zatrzymania ludzi, którzy pojawili się w naszym życiu, stanowisk, pozycji społecznej albo formy aktywności zawodowej, w efekcie obracają się przeciwko nam. Co miało być, już się zamanifestowało. Po fazie przypływu nadchodzi odpływ, aby mogła zamanifestować się kolejna fala energii. Sęk w tym, że zgoda na taniec zależy od współdziałania wielu czynników, które do siebie pasują w określonej chwili mocy, zaś oczekiwanie, że ta synergia będzie kontynuowana, jest przyczyną naszych cierpień, gdy sprawy układają się inaczej.
Gdy wydaje się nam, że w życiu zapanowała równowaga, to mamy wielką pokusę, aby ją przedłużać. Zaczynamy wówczas snuć plany na przyszłość, mając za podstawę teraźniejszą równowagę pomiędzy energiami. To jest ten moment, w którym na własne życzenie zaczynamy zasypiać i ślepnąć, ponieważ jesteśmy przekonani, że osiągnęliśmy stan doskonałej harmonii. Do świadomości nie chcemy dopuścić, że w fazie największego rozkwitu miłosnej relacji albo zawodowego projektu pojawiają się pierwsze symptomy odpływu i przyszłego rozpadu energetycznego wiru, który zawsze trwa w odpowiednim czasie i ani chwili dłużej. Gdy jesteśmy pewni, że wszystko układa się najlepiej, wtedy, nie wiadomo skąd, pojawia się pierwszy sygnał zmiany, który kwalifikujemy jako nieszczęście, a tymczasem to jedynie naturalna konsekwencja kontynuacji Wielkiego Wybuchu.
Energii nie da się zatrzymać w jednym stanie skupienia. Ledwo osiągnie maksimum, już płynie ku minimum. Dzięki temu wszechświat żyje i rozwija się. Chwała Bogu, że to samo dzieje się w naszym życiu. Prawdziwym problemem jest nie tyle ciągłe zachodzenie zmiany, co powszechne pragnienie, żeby w chwili równowagi ów proces zatrzymał się na zawsze, albo przynajmniej na jakiś czas. Gdyby jednak do tego doszło, oznaczałoby to śmierć całego wszechświata.
Wszystko ma swój czas, czyli moment mocy, dzięki któremu doświadczamy w życiu jakościowej zmiany. Niemożliwa jest równowaga całego ekosystemu i mniejszego, naszego osobistego systemu. Co więc jest możliwe? Dzięki czemu rozwijamy się, korzystając z pulsacyjnego przepływu energii? To, co chcielibyśmy uwiecznić jako życiową równowagę dla naszego dobra, manifestuje się jako harmonia zmiany. Gdy odczuwamy silną potrzebę przywiązania się do kogoś albo czegoś, niech nasza uwaga będzie skupiona na harmonii, począwszy od oddechu w postaci spokojnego wdechu i wydechu, poprzez harmonię pomiędzy pracą i odpoczynkiem, rodziną i karierą, związkiem partnerskim i życiem towarzyskim, obowiązkami i przyjemnościami, byciem dla siebie i dla innych, a skończywszy na harmonii pomiędzy energią gniewu i miłości albo smutku i radości. Kluczem do stworzenia życiowej harmonii jest uświadomienie sobie, że wszystko ma swój czas i spokojne poddanie się zmianom.
Doprawdy, tracimy jedynie to, do czego się przywiązujemy. Bywa, że przywiązanie nazywamy utożsamieniem. Im większą ilością węzłów przywiązujemy się do tego, co tylko na chwilę pojawia się w naszym życiu, tym bardziej ograniczamy własną wolność. Z kolei każde utożsamienie się z czymś albo kimś, bez czego nie wyobrażamy sobie przyszłości, oznacza kolejną porcję cierpienia, goryczy i skargi, że życie pozbawia nas szczęścia i radości.
Tymczasem warto wybrać się na ciemną stronę księżyca aby dostrzec, że utożsamiamy się z tym, co jest nietrwałe, więc najczęściej cierpimy z powodu straty czegoś, co w istocie nie jest wieczne. Wieczna jest tylko nasza istota, czyli nienaruszalne i prawdziwe JESTEM. Skoro na ziemi jesteśmy tylko przez krótki czas, pozwólmy wszystkiemu mieć swój czas, a sami wirujmy energią szczęścia i radości bez względu na intensywność i charakter zmian.