7 minute read
Temat numeru z biskupem płk. Mirosławem Wolą
BEZ CZERWONEGO DYWANU
– Możemy przekonać do siebie ludzi tylko dając się obserwować i dając przykład godny naśladowania, bo jeżeli ktoś myśli, że jest to miejsce i czas na misję kościelną, jest w błędzie – mówi biskup pułkownik Mirosław Wola, który 31 grudnia br. kończy 10-letnią kadencję Ewangelickiego Biskupa Wojskowego.
Advertisement
100-lecie Ewangelickiego Duszpasterstwa Wojskowego, którego świętowanie kończymy, obchodzone było, siłą rzeczy, w niespotykany dotąd sposób. Zamiast uroczystych nabożeństw i koncertów, odbywały się małe, kameralne spotkania w jednostkach, w których pracują kapelani, wydane zostały okolicznościowe publikacje, prezentowane także w Internecie. Czy bardzo to Biskupa smuci?
Nie, chociaż planowaliśmy to zupełnie inaczej, bardziej radośnie. Cieszę się, że jesteśmy zdrowi, a rozsądek oraz szacunek do drugiego człowieka wymagają zachowania serdecznego dystansu. Taki czas. Dzieje duszpasterstwa też bywały różne na przestrzeni tych stu lat, bo był taki okres, kiedy duszpasterstwa w ogóle nie było. Sto lat to kilka pokoleń, więc okazuje się, że ciągle coś jest w stanie nas zaskoczyć.
Bardzo żałuję jedynie tego, że okolicznościowe medale wręczałem bez świadków, a przecież wyróżniani ludzie są warci tego, by ich pokazać. Bardzo sobie cenię harmonijną współpracę z biskupem polowym generałem Józefem Guzdkiem oraz arcybiskupem Jerzym Pańkowskim, zwierzchnikiem Prawosławnego Ordynariatu Wojska Polskiego.
Czy jest taka cecha duszpasterstwa środowiskowego, która charakteryzuje tę działalność w każdym czasie?
Działalność duszpasterzy wojskowych jest problematyczna, to na pewno. Nie widać jej istoty wewnątrz życia Kościoła i pośród polityki kościelnej, i to nie jest tylko polska specyfika. Odwieczny kłopot duszpasterstw środowiskowych polega na tym, że trudno jest wyjaśnić pacyfiście lub komuś, kto nie wie jak od wewnątrz funkcjonują struktury służb państwowych, jak wygląda nasza służba w wojsku. Widać nas w mundurach na zdjęciach, w telewizji, podczas uroczystości państwowych – jeżeli organizator nie zapomni nas zaprosić – ale to nie jest nasze zasadnicze zajęcie. Będąc przez dziesięć lat w zwierzchnictwie tej struktury zauważyłem ciekawą prawidłowość, wielokrotnie powtarzającą się w działaniu, a polegającą na tym, że dla Kościoła jesteśmy zwykle zbyt konkretni, dla wojska – mówię tu ogólnie – wydajemy się czasem zbyteczni, natomiast dla człowieka – żołnierza okazujemy się niezbędni jako ci, którzy przypominają mu o tym, że wciąż jest człowiekiem. A jest to istotny aspekt etyczny, szczególnie ważny podczas działań zbrojnych.
Na czym zatem polega, zdaniem Biskupa, codzienna praca kapelana wojskowego? Jaki model działalności był Biskupowi szczególnie bliski?
Praca kapelana to bezpośredni kontakt z żołnierzami w jednostkach, więc trzeba pamiętać, że reprezentuje się Kościół mniejszościowy w Polsce i żadne pohukiwanie tego nie zmieni. Możemy przekonać do siebie ludzi tylko dając się obserwować i dając przykład godny naśladowania. Bo jeżeli ktoś myśli, że jest to miejsce i czas na misję kościelną, to jest w błędzie.
Praca duszpasterza wojskowego jest przede wszystkim służbą w terenie, i to na obcym, często nieznanym terenie. To zdecydowanie inny punkt wyjścia dla duchownego, który przyzwyczajony jest do sytuacji, w której to do niego, do jego parafii przychodzą wierni, i on jest gospodarzem miejsca. W wojsku, policji, straży granicznej, więziennictwie jest inaczej. To my idziemy do ludzi, na zewnątrz, i to my musimy dostosować się do warunków, które są nam
„oferowane“, bo jesteśmy „w gościach”, a nie u siebie. Sytuacja ta wyzwala w mądrym duchownych bardzo cenne i wartościowe uczucie – pokorę i poszanowanie dla inności oraz daje dobrą możliwość obserwacji czegoś nowego.
Wreszcie, nie będąc u siebie, trzeba umieć się zachować, być otwartym, elastycznym, potrafić się odnaleźć, nie tracąc własnego charakteru. To nie jest łatwa sztuka, więc to nie jest też służba dla każdego, bo nie każdy jest wyposażony w tak zwane miękkie umiejętności społeczne. Kapelani przychodząc do służby w duszpasterstwie uczyli się dyscypliny oraz stawiani byli przed kolejnym zadaniem – zorganizowania sobie miejsca i obszaru pracy. To, jak się funkcjonuje i współpracuje w danej jednostce, z dowódcą, z kolega-
mi w urzędzie, jak kształtuje się współpraca ekumeniczna, zależy od bardzo wielu czynników. Trzeba też mieć na uwadze to, że nikt na nas nie oczekuje z rozwiniętym, czerwonym dywanem. Możliwości działania to nie są przysłowiowe miękkie kapcie, w które się wchodzi po poprzedniku. Najwięcej zależy od tak zwanego czynnika ludzkiego. Trzeba powoli wypracować własne metody i okazać się przydatnym.
Kim jest człowiek, którego najczęściej spotyka się w pracy duszpasterskiej?
Natrafiamy na człowieka ze wszystkimi jego słabościami, często obciążonego różnymi doświadczeniami, z najdziwniejszych środowisk i zakątków kraju, o różnym poziomie wiedzy i przekonaniach. Sztuka duszpasterska polega na towarzyszeniu mu, a zwiastowanie Ewangelii jest tylko narzędziem, które trzeba umiejętnie zastosować, żeby go wesprzeć, a nie urazić, skrzywdzić albo zmanipulować. Pracując w wojsku, jesteśmy także konfrontowani ze śmiercią w innym wymiarze, niż ten znany z życia codziennego. To duża odpowiedzialność.
W tym roku kończy Biskup dziesięcioletnią kadencję. Czy zostały w pamięci jakieś szczególne sytuacje, wyjątkowe zdarzenia?
Bardzo dużo ich było (niestety redakcja daje nam tylko osiem tysięcy znaków). Uczestniczyliśmy wielokrotnie w ciekawych ćwiczeniach, które – mam świadomość – nie wszystkim się podobają. Na przykład regularnie braliśmy udział, razem z żołnierzami, w ćwiczeniach na strzelnicy. Na pytanie, czy to konieczne i stosowne, nawet nie odpowiadałem, bo zdeklarowany pacyfista nie zrozumie żołnierza, który musi czasami zastosować środki przemocy, nawet gdy mu się to nie podoba. Jest to ultima ratio i wielokrotnie poruszaliśmy ten etyczny problem, chociażby na łamach naszego czasopisma. Żeby zrozumieć czyjąś służbę, a potem jeszcze się na ten temat wypowiadać, najlepiej jej po prostu spróbować.
Pamiętam też scenę z przedszkola, do którego chodziła moja córka i – jak się później okazało – również córka operatora jednostki specjalnej. Ten potężnie zbudowany człowiek brał ją na ręce w taki sposób, że atencja, delikatność i wrażliwość tych żylastych, silnych dłoni na zawsze pozostaną mi w pamięci, jak fotografia. Zdradzała go nie tylko sylwetka, ale również „oczy dookoła głowy”, które zwykli ludzie znają tylko z filmów akcji.
Spotkałem w wojsku wspaniałych ludzi. W moim domu, przy zwykłym drewnianym stole, siedziały wybitne znakomitości, generałowie i szeregowi, snajperzy i kucharze. Ten czas pozostanie we mnie na zawsze, niezapomniany. Jestem Bogu wdzięczny za niego. W naszej warszawskiej siedzibie pracują kompetentne, doświadczone osoby, które czują wojsko i są zawsze prawdziwym wsparciem dla kapelanów.
Z czego jest Biskup szczególnie dumny? Jakie osiągnięcia EDW wydają się Biskupowi najważniejsze?
Przez dziesięć lat udało się nam wypracować w zespole model sprawnego działania, zauważalny i szanowany przez strukturę, w której służymy. Mówiąc o zespole mam na myśli młodych duchownych, kreatywnych, wykształconych i bystrych. Stworzyliśmy drużynę rozumiejącą się bez zbędnych słów. W tym miejscu chciałem serdecznie i szczerze podziękować moim współpracownikom za poparcie, które od nich otrzymałem. To, w jaki sposób o zwierzchniku wyrażają się najbliżsi współpracownicy, gdy już przestaje pełnić funkcję, było dla mnie zawsze prawdziwą miarą człowieka w urzędzie. Sposób, w jaki traktujemy ludzi, od których nic już nie zależy, mówi też wiele o nas samych. To jest dla mnie wymierny sukces, że ludzie chętnie chcieli z nami współpracować, że szkoły podoficerskie wpisywały w program dydaktyczny zajęcia z etyki z naszym kapelanem i uznając, że wartości przekazywane podczas zajęć są budujące dla młodych żołnierzy.
Jako duszpasterstwo byliśmy również niejednokrotnie ekumenicznym poligonem dla młodych adeptów teologii, którzy po studiach nabierali koniecznej praktyki i oswajali się z funkcjonowaniem w strukturach państwo-kościół.
Zmieniliśmy profil czasopisma wydawanego przez EDW z historyczno-kościelnego na środowiskowo-społeczny, starając się stworzyć swoistą agorę dla różnych autorów, którzy opracowują tematy aktualne społecznie, prezentując jednocześnie luterański punkt widzenia i postrzegania świata. Bywamy ostatnio naśladowani, a to dla mnie największy komplement.
Jako pierwsi poświęciliśmy uwagę rodzinie żołnierza. To najważniejszy filar, który daje zdrowe wsparcie w niełatwej służbie. Żona, dzieci, bezpieczna przystań, do której się wraca, nie mogą być pozostawione samym sobie. Czas szkolenia, wyjazdy służbowe, długie okresy rozłąki, stres oraz obciążenie psychiczne i przeprowadzki – to wszystko są czynniki, które w istotny sposób wpływają na kondycje człowieka, który ma być sprawny w działaniu.
Nie lubię teoretyzować, dlatego powiem, że ja wielokrotnie korzystałem ze wsparcia otrzymywanego w domu. Mam szczęście być mężem mądrej, fantastycznej dziewczyny, która intuicyjnie „czuje“ człowieka, ma łatwość nawiązywania kontaktów i – mimo swojej pracy zawodowej – jest autentycznie zainteresowana tym, czym ja się zajmuję. Czas mojej służby to okres, kiedy nie było mnie fizycznie w domu. Żyliśmy jak prawdziwa wojskowa rodzina i wiemy jak to naprawdę wygląda. Definiując potrzebę udało nam się zaadaptować tak zwaną „Szynszylkę”, czyli ilustrowaną książeczkę o szynszyli wyruszającej z tatą-żołnierzem na misję. Ta na wskroś ciepła publikacja skierowana do dzieci i rodzin żołnierzy cieszyła się ona dużym zain-
teresowaniem. Przy jej tworzeniu, podobnie jak przy wielu innych projektach, posiłkowaliśmy się serdecznymi kontaktami z zaprzyjaźnionymi duszpasterstwami w Niemczech, Szwecji, Holandii, USA.
W Polsce z kolei, mogliśmy zawsze liczyć na przyjazną współpracę z organizacjami weteranów, muzeami, biblioteką wojskową, ze szkołami wyższymi. To są dziesiątki godzin dobrych spotkań roboczych i szczegółowych, mozolnych ustaleń, których nie widać, i którymi nie sposób się chwalić. Człowiek dobrze wychowany nie obnosi się ze swoimi dokonaniami, bo one są widoczne i trzeba tylko chcieć je zobaczyć. Takim osiągnięciem jest na przykład doroczny charytatywny bieg EDW, dzięki któremu co najmniej pięcioro dzieci otrzymało konieczną, kosztowną rehabilitację.
Z jakim uczuciem odchodzi się z takiej służby?
Odchodzę spełniony i z przekonaniem dobrze wypełnionego zadania, parafrazując biblijną zasadę: komu dużo zostało dane, od tego wiele się będzie wymagać. Od pierwszego dnia objęcia urzędu starałem się pamiętać też o innej zasadzie, którą kiedyś usłyszałem : „Obejmując stanowisko, myśl o dniu, w którym będziesz musiał je opuścić”.