2 minute read
Etyka – nasze refleksje
nie czekał, a Anielka nadal siedziałaby w piecu, z nadzieją na wyzdrowienie.
To coś nas uskrzydla, przenosi w inne wymiary, pokazuje niewidoczne dla oczu, nadaje kontur temu, co bezkształtne, odbiera ramy temu, co nazwane. Jest ściśle związana z tą częścią Ja w nas, której nie znamy, a która aktywuje się wtedy, gdy zagrożone zostaje nasze człowieczeństwo. W chorobie, cierpieniu, strachu, niewoli, nieszczęściu, bólu, tęsknocie, rozpaczy, samotności, beznadziei. Bo przecież nie chodzi o to tylko, abyśmy wtedy poczuli się lepiej. Coś odzyskali. Powrócili do bezpiecznego miejsca, osiągnęli status quo i odetchnęli z ulgą.
Advertisement
Nasi umarli nie wrócą, a my jesteśmy śmiertelni. Przemija wszystko. I to jest beznadziejne. Ale jak pisał śmiertelnie chory Tiziano Terzani w swojej ostatniej książce – wywiadzie ze swoim synem – koniec jest moim początkiem. Ten fantastyczny włoski dziennikarz, którego życie było poszukiwaniem prawdy, w wydanym pośmiertnie dziele mówi tak: „według mnie istnieje pewna reguła: Jeśli jesteś na rozdrożu i widzisz drogę, która prowadzi w dół, i drugą, która idzie w górę, idź tą, która prowadzi wzwyż. Wprawdzie schodzić łatwiej, ale w końcu trafisz na jakąś dziurę. To trudne, ale inny sposób widzenia świata, wyzwanie, sprawiają, że masz się na baczności. Trzeba mieć się na baczności, zarezerwować dla siebie chwile samotności i ciszy, refleksji i oderwania. I trzeba patrzeć. Kiedy idzie się do góry jest nadzieja”.
nasze refleksje
Wyciągnąć nadzieję z „puszki pandory”
ks. mjr Tomasz Wola
Kryzys, choroby, zarazy, epidemie, ból i opuszczenie te znajdowały się w słynnej „puszce Pandory”, którą to niesforna kobieta otworzyła i wypuściła na świat. Tym sposobem „szef z góry Olimp”, chciał ukarać ludzkość. To grecki mit znany chyba przez każdego Europejczyka. Podobną „puszkę Pandory” zafundowano nam w Wuhan, na targu czy w laboratorium (kto to tak naprawdę wie?), która zmieniła i zmienia do dziś życie wielu ludzi na całym świecie. Jednak z mitologicznej „puszki Pandory” nie mogła wyjść jedna rzecz. Jakże ważna. To była nadzieja. Czynnik duchowy, który pomaga przetrwać nawet najgorsze czasy. Nadzieja, która jest podstawą zdrowienia z najróżniejszych chorób. Nadzieja, która jest fundamentem tworzenia się odporności i zmian terapeutycznych w najróżniejszych chorobach człowieka. Nawet ateistyczni ojcowie psychologii Karol Gustaw Jung czy jego mentor Zygmund Freud odkryli, że czynnik religijny nadziei stanowi nieodzowny aspekt w wynikach ich terapii.
Dlatego nadzieja, musi być początkiem wszystkiego. Pierwszym spojrzeniem. Pierwszym krokiem. Podstawą w dostrzeżeniu, że życie cały czas może mi coś zaoferować. Dojrzenia innej pojęciowości w swoim języku niż „nie mogę ” i „nie dam rady”. Nadzieja zachęca człowieka do podjęcia ryzyka niezbędnego do zdrowienia i zaczyna odkrywać w tym wartość samą w sobie. Dlatego jest ona ważnym czynnikiem do podjęcia kroków zmierzających ku wyzdrowieniu i oswobodzeniu się pułapek „wuhańskiej puszki Pandory”. To wiara w to oraz nadzieja, że te wysiłki ostatecznie się opłacą. Bez nadziei, można by rzec, nie mamy powodu, żeby podejmować jakiekolwiek działania.
Dzięki nadziei w życiu człowieka doświadczenia, które nas spotykają, nabierają znaczenia wraz z upływem czasu. Oczywiście w różnym czasokresie. Mogą one być fundamentem, do budowy nowego. Nie tylko przeszłe doświadczenia, ale te obecne będą wpływać na naszą przyszłość.
Stąd znany onkolog Carl Simonton tak zdefiniował nadzieję: „jest to przekonanie, że rzeczy pożądane mogą być osiągnięte niezależnie od znikomości prawdopodobieństwa ich osiągnięcia. W przełożeniu na sytuację człowieka chorego oznacza to przekonanie «mogę wyzdrowieć niezależnie od tego, jak bardzo jestem chory», a nie przekonania typu «muszę wyzdrowieć» lub «wyzdrowieję na pewno», a tym bardziej «nie mam szans na wyzdrowienie»”.
Tak więc każdy ma swoją „puszkę Pandory”, na której dnie jest nadzieja, po którą porostu trzeba sięgnąć.