

Zaplątani w pępowinę

Agata Rusak

Zaplątani w pępowinę
Jak odnaleźć siebie w relacji z rodzicami

Redakcja: Ewa Stuła
Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak
Opracowanie graficzne, skład i łamanie: Ewa Burdzicka
Grafika: Adobe Stock
Cytaty biblijne pochodzą z: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Najnowszy przekład z języków oryginalnych z komentarzem © Edycja Świętego Pawła, Częstochowa 2011
ISBN 978-83-8131-539-5
© Edycja Świętego Pawła, 2025 ul. Św. Pawła 13/15 • 42-221 Częstochowa tel. 34.362.06.89 • e-mail: edycja@edycja.com.pl www.edycja.com.pl
Dystrybucja: Centrum Logistyczne Edycji Świętego Pawła ul. Hutnicza 46 • 42-263 Wrzosowa k. Częstochowy tel. 34.366.15.50 • e-mail: dystrybucja@edycja.com.pl
Księgarnia internetowa: www.edycja.pl

Dla moich i Twoich Rodziców.
Z nadzieją na tu i Tam
Wstęp
Trochę dziwny ten nasz ludzki świat, choć tak logicznie skonstruowany. Pokolenie za pokoleniem toczy się historia, której ślady znajdujemy w genach, księgach i na cmentarzach. Od zawsze coś z czegoś wynika, a ktoś z kogoś się rodzi. Nie ma dziecka bez rodzica, krew powstaje z krwi, a ciało – z ciała. Proste wynikanie. Dwoje rodziców i dziecko. Taki porządek świata jest błogosławieństwem, bo chroni przed błąkaniem się w chaosie. Dom rodzinny bywa gniazdem, w którym rodzice wydają na świat swoje dzieci, troszczą się o nie i kochają, a zaspokajając wiele ich rozwojowych potrzeb, umożliwiają swobodne wyfrunięcie, by historia mogła toczyć się dalej.
Dorosłe dzieci budują swoje gniazda, ale pamięć o bezpiecznym miejscu, z którego pochodzą, jest takim punktem odniesienia jak jeszcze do niedawna fizyczny
wzorzec metra czy kilograma z Sèvres pod Paryżem.
Gdzieś przecież są i wiecznie będą wierni w miłości rodzice, do których choćby w swoich wspomnieniach i tęsknotach można na chwilę wrócić na zakręcie życia.
Mogą być wówczas latarnią przypominającą właściwą drogę i ratującą przed rozbiciem się na skałach.
W żadnym domu nie było idealnie, nie ma doskonałych matek ani ojców, a życie w rodzinie miewa też ciemniejsze barwy. Dla wielu ludzi dom jest niewątpliwym błogosławieństwem, ale w niejednym przypadku stał się on, niestety, mniejszym lub większym przekleństwem. Człowiek niedojrzały, zraniony złem, może krzywdzić nawet swoje dzieci. I choć wydaje się to w przyrodzie absurdalne, to wolność wyboru, jaką obdarzony jest człowiek, stwarza też sposobność do działania egoistycznego, również wobec tych, z którymi połączony jest więzami krwi. Tak, bywają domy, w których rodzice bardzo krzywdzą swoje dzieci, czasem w sposób okrutny niszcząc ich niewinność. Bywają rodziny, o których chce się zapomnieć, wyruszając z czasem w przedwczesną dorosłość. Cały koloryt świata wydarza się pod dachami małych domów. Któryś z nich był nasz.
Książka, którą zaczynasz czytać, poprowadzi do zajrzenia pod dach tego rodzinnego domu. Będzie można przenieść się do przeszłości, odkurzyć wiele wspomnień i dorosłym już okiem ponazywać to, co nas
zbudowało, na dobre i na złe. Może wzbudzić się wielka wdzięczność, poczucie bliskości, ale i wielki żal czy złość. Na pewno jednak czytelnik nie znajdzie tu żadnej zachęty do osądzania kogokolwiek. Głównym zadaniem tej książki nie jest bowiem opisanie wszystkich złych, trudnych doświadczeń dzieciństwa. Na temat traum, różnego rodzaju przemocy czy zaniedbań napisano wiele świetnych pozycji. Celem książki, którą trzymasz w ręce, jest pokazać, nie bagatelizując niczego, różnorodność relacji wynikających z więzów krwi, a w zasadzie tę subtelną, a jakże kluczową sprawę, której fizycznym znakiem jest pępowina.
Ten niezwykły przewód łączący dziecko z matką –umożliwiający życie i wzrost w łonie, dostarczający tlen i składniki odżywcze, a także odprowadzający z ciała dziecka zbędne produkty przemiany materii – stał się również symbolem ścisłej więzi emocjonalnej. Biologiczna pępowina przecinana jest po porodzie, bo dziecko jest wówczas gotowe, by samo oddychać, połykać i wydalać. Przychodzi czas na ostre cięcie i nie ma już powrotu do łona matki. Z pępowiną psychiczną bywa inaczej niż z anatomiczną. Jest ona znacznie mniej wyraźna, nie do końca wiadomo, jak wygląda jej odcinanie i kto w zasadzie miałby to zrobić. Jasne jest jednak, że kiedyś powinno się to dokonać, bo długotrwałe zaplątanie w pępowinę grozi zwyczajnie uduszeniem.
Poszczególne rozdziały książki rozwijają temat psychicznej pępowiny z różnych perspektyw, by rzucić światło na uwiązane do niej z jednego końca dorosłe dzieci, a z drugiego przyczepionych rodziców. Jest ona owocem nie tylko prowadzonych od ponad dwudziestu lat autorskich spotkań warsztatowych Kochaj rodziców i żyj, ale też niezliczonej liczby rozmów z ludźmi w różnym wieku w trakcie spotkań konsultacyjnych czy psychoterapeutycznych. Obserwacja dziejącego się wokół życia, przebywanie w domach przyjaciół i znajomych, niekończące się opowieści przy stole, na kanapie albo spacerze – to wielki skarbiec, z którego czerpałam i za który ogromnie jestem wdzięczna. A ponieważ wszyscy jesteśmy z jednej gliny ulepieni, więc i własne wątki życiowe przyczyniły się do zawartych tu refleksji.
W początkowych rozdziałach przedstawione są nie tylko prawidłowości oparte na odkryciach psychologii rozwojowej, ważne mechanizmy tworzące się w psychice dziecka w trakcie wychowania, ale też świadome i nieświadome rodzicielskie działania będące dla dziecka pułapką na wiele lat.
Jak to się może wydarzać, że dorośli, z których większość przecież ma dobre intencje i pragnienia, by ich dzieci były szczęśliwe, potrafią uwiązać je na łańcuchu swoich wyobrażeń, planów i ambicji? Wrobić je w realizację swoich potrzeb albo odrzucić, jeśli się buntują.
Nie dzieje się to przecież losowo, przypadkowo, muszą być jakieś prawidłowości, czynniki, które doprowadzają do takiego nieszczęśliwego stanu. Ile jest dobrych domów, w których mundurek jest bardzo ciasny, a krawacik potrafi podduszać dziecko? W ilu domach karmi się dzieci toksycznymi tekstami, które stają się jak nieusuwalny tatuaż na sercu i umyśle: „Nieudacznik”, „Zakała rodziny”, „A mogłeś być kimś wielkim”, „Nie tak cię wychowaliśmy”, „Jak możesz nam to robić?”, „My dla ciebie poświęciliśmy całe życie, a ty to zniweczyłeś”.
Tym, którzy znają z autopsji te stwierdzenia, mogę jedynie powiedzieć: Odwagi. Skoro wszyscy jako ludzie wytrzymaliśmy różne życiowe zranienia, to i wspomnienia o nich wytrzymamy. Nie po to, by je światu pokazywać, coś z triumfem udowadniać, masochistycznie te rany pielęgnować czy usprawiedliwiać swoje dorosłe decyzje, ale po to, by się ze swoją historią pojednać. Tylko wtedy nie będzie nas ona ścigała, jeśli zaprosimy ją na spotkanie i uznamy za integralną część naszego życiowego domu. Niech już spokojnie siedzi na swoim historycznym miejscu i nie miesza nam w teraźniejszości. Nasza przeszłość ofiarowała nam wiele cegieł do naszej życiowej budowli, ale to dorosłymi już przecież rękami robimy remont, tworząc swoje bezpieczne siedlisko. Materiału nam wystarczy, nawet jeśli wydaje się, że siedzimy głównie na gruzach. Wystarczy odważyć
się wstać, odpowiednio doświetlić to, co kryje się pod bólem, by zobaczyć zdrowy rdzeń i ogrom własnych pragnień.
Książka dedykowana jest dorosłym ludziom, młodszym i starszym, którzy chcą zweryfikować rodzaj swoich relacji z rodzicami, począwszy od dzieciństwa aż do teraz. Kolejne rozdziały pokażą nie tylko działania rodziców, ale i różnorodne postawy dzieci, ze szczególnym uwzględnieniem tematu separacji młodych dorosłych. Strategie rodziców i ich dorosłych dzieci mogą prowadzić – adekwatnie do etapu życia – od zależności do autonomii i zdrowej bliskości albo do uwiązania, toksycznej lojalności, nieumiejętności życia samodzielnego.
Książka ta może również pomóc tym, którzy patrząc na swoją rolę rodzicielską, nie mogą pogodzić się z tym, że są, jacy są. Być może – patrząc na to, jak wychowywali swoje dzieci – przeżywają ogromne poczucie winy. Widzą i wiedzą o wiele więcej niż kiedyś, bywają przerażeni tym, że skrzywdzili swoje dzieci, nie umieją sobie wybaczyć i siebie potępiają. Czasem próbują nadrobić przeszłe błędy, nadskakują swoim dzieciom, próbują nadmiarowo dać to, czego dawniej nie dali. Nie ma jednak powrotu do przeszłości. Jest tylko teraźniejszość, jest proces przebaczenia i możliwość tkania relacji z dzieckiem, często już przecież dorosłym, w takim
wymiarze, jaki jest realny tu i teraz. Cudów pewnie nie będzie, ale możliwa jest naprawdę dobra więź niedoskonałych, choć przecież bliskich sobie osób.
Czy się jest dzieckiem własnych rodziców, czy rodzicem własnych dzieci, ważne jest, by zobaczyć, że wpływu na to, co było, już nie ma i szkoda sił, i czasu, by wiecznie w to się wpatrywać. Jest czas, by zanalizować przeszłość, i jest czas, by tę analizę zakończyć. Również w procesie psychoterapii skupienie na tym, czego się doświadczyło w dzieciństwie, jest środkiem, a nie celem. Przeszłość nie jest najważniejsza w przeżywaniu teraźniejszości i tworzeniu przyszłości.
Ostatni rozdział tej książki odnosi się do czwartego przykazania Dekalogu. W świecie chrześcijan budzi ono wiele nieporozumień, bardzo rzadko bywa dogłębnie wyjaśniane przez duchownych. Jego złe rozumienie przyczynia się do utrwalania infantylnych postaw dorosłych ludzi wobec własnych rodziców, w tym niezdrowej lojalności, dziecięcej uległości czy toksycznego poczucia winy za wybór własnej ścieżki życiowej. Odwołanie się do oryginalnego tłumaczenia tego przykazania i jego znaczenia pozwoli uwolnić się od nadinterpretacji i na pewno przyniesie wielu osobom nie tylko zrozumienie, ale i ulgę. Zobaczą zielone światło na własne życie, nie zaprzeczając zdrowej miłości do własnych rodziców: Kochaj rodziców i żyj.

Jeszcze jedno na koniec: jeśli czytając spis treści, przyjdzie ci chęć, by pominąć pierwsze rozdziały, to proszę, nie rób tego. Bardzo cię zachęcam, by przez nie przejść. Książka rozwija się w pewnej logice, tak by pokazać w relacjach zarówno naturę i proces przywiązywania, jak i odwiązywania. Strony dotyczące początków rodzicielstwa oraz prezentujące potrzeby i fazy rozwojowe dziecka są podstawą rozumienia tej ogromnej siły systemu rodzinnego. Bez tego fundamentu całe zagadnienie psychicznej pępowiny wydawałoby się tylko wydumanym problemem albo przypadkowym błędem.



więzi i więzieniu


Amelka ma już cztery lata i jest żywym dzieckiem. Wszędzie jej pełno, buzia nie przestaje jej się zamykać, bo ciągle jak nie opowiada o wszystkim, czego doświadcza, to zadaje wiele pytań napotkanym osobom. Głównie jednak zamęcza rodziców. Uwielbia aktywność na zewnątrz, ale i w domu potrafi urządzić własny plac zabaw. Jest jedynaczką, często więc po powrocie z przedszkola tworzy swoje światy sama lub z kimś dorosłym.
Rodzice czasem włączają się w zabawę, czasem tylko kibicują albo wysłuchują, jak dziecko przybiegnie zrelacjonować kolejne niesamowite odkrycie. Dziewczynka wie, że oni są gdzieś blisko, że może zawsze przyjść ze swoim kłopotem do mamy i że tata naprawi zabawkę, choć może nie od razu. Wie też, że rodzice mają swoje sprawy i wtedy nie włączą się do zabawy. Dla niej to czasem nawet ciekawiej, bo jej bujna wyobraźnia pozwala na mnóstwo baśniowych scenariuszy. Jej życie to wybieganie do swoich spraw i przybieganie w ciepłe ramiona rodziców. Lubi przedszkole, lubi pobyt u dziadków, u których rodzice zostawiają ją, kiedy chcą iść do kina albo wyjeżdżają sami na rowery, lubi też chwile na podwórku, gdy sama albo z dziećmi z bloku bawi się w piaskowe budowle. A potem uwielbia wszystko opowiadać rodzicom i widzieć, jak uważnie na nią patrzą. Amelka uczy się, że bliscy są po to, żeby można od nich odejść i do nich wracać. Nie zastanawia się, czy musi

„zarobić” na miłość rodziców, zapracować na ich uwagę albo być „jakaś”, żeby ją akceptowali. Jest, jaka jest, naturalna i spontaniczna. Owszem, uczy się już, że dorośli stawiają granice i czasem bywają niezadowoleni z jej działań lub słów. Nigdy jednak nie musiała się ich bać i nawet nie wie, jakie ma szczęście.
Aleks jest najmłodszym dzieckiem spośród trójki. Właściwie spośród czwórki, bo rok przed jego urodzeniem mama poroniła. Jest też najbardziej z rodzeństwa chorowity i wątły. Starszy brat i siostra są bardzo sprawni, bystrzy i życiowo dość samodzielni jak na swój wiek. Mają wspólne sprawy, zajęcia, nawet wspólnych znajomych, często wracają do domu dopiero na kolację. Aleks, kilka lat od nich młodszy, jest zazwyczaj wycofany, cichy, wydaje się kruchy jak porcelana. Dziś ma osiem lat i w przeciwieństwie do swojego rodzeństwa woli siedzieć w swoim pokoju, bardzo lubi czytać i się uczyć.
Mama nie pracuje zawodowo od czasu urodzenia Aleksa, może więc czuwać nad jego zdrowiem i rozwojem, ile tylko potrzeba. Chucha i dmucha na swojego chorego synka. No właśnie, Aleksowi potrzeba byłoby znacznie mniej tego rodzicielskiego czuwania, wręcz trzęsienia się nad jego każdym krokiem. Mama jednak uważa inaczej. Wystarczająco długo i mocno bała się o jego życie, o to, żeby nie stracić go jak poprzednie dziecko,

teraz więc ogromnie się stara, by wszystko mu zabezpieczyć i ochronić go przed każdym niebezpieczeństwem.
Tata mówi jej, że przesadza, ale nie śmie się sprzeciwiać jej nadopiekuńczym decyzjom. Zasadniczo jest w domu jedynie wieczorami, bo to on dźwiga główny ciężar utrzymania rodziny. I tak właśnie Aleks rośnie sobie pod lękowym kloszem mamy, nie przypuszczając nawet, jak ważne dziecięce rzeczy go w życiu omijają.
Czuje się bezpieczny i spokojny. Dobrze, że ma dużo książek do czytania. Mama mu je wybiera.
Pewne angielskie przysłowie mówi, że co matka nam śpiewała u kołyski, idzie z nami aż do grobu. Wszystko, czego w życiu doświadczamy, chłoniemy jak gąbka, począwszy od okresu, gdy byliśmy jeszcze w łonie matki. Psychologia prenatalna i perinatalna wskazuje na wpływ stanu fizycznego i psychicznego kobiety, jej spokoju lub niepokoju, jej napięcia i relaksu, czułości lub chłodu na układ nerwowy dziecka, a więc i jego emocjonalność. Maluch, który wydawałoby się, że leży biernie w kołysce, rejestruje, choć nie reflektuje, rodzaj dotyku, ton głosu, tempo działania rodziców i wiele innych czynników. Sposób traktowania dziecka przez rodzica dzień po dniu i tydzień po tygodniu buduje określoną więź emocjonalną, inną oczywiście z matką, a inną z ojcem. Ta jakość relacji z bliskim dorosłym stanowi fundament tworzącej się osobowości dziecka.
W definicji słownikowej więź jest to coś, co łączy lub jednoczy. Mówimy o więziach rodzinnych, społecznych, emocjonalnych, duchowych. W naszych rozważaniach skupimy się na tym, co dzieje się w związku osób spokrewnionych, choć oczywiście więzi przyjaźni czy silnej współpracy lub wspólnoty, a więc te wybrane samodzielnie, są ogromnie istotną częścią życia.
Więzi naturalnych, których podstawą jest pokrewieństwo, pochodzenie, człowiek sobie nie wybiera. Przychodzimy na świat obdarowani pakietem rodziców, dziadków, cioć i wujków, rodzeństwa i kuzynów. Nasza rodzina połączona jest biologicznie, mamy część wspólnych genów, mamy jakąś jedność zwaną więzami krwi. Fakt, że żaden człowiek nie istnieje ot tak sobie, w kosmosie, zupełnie sam. Każdy ma jakąś biologiczną siatkę połączeń, która stanowi pewną siłę, wartość dodaną, jest to swoiste dookreślone zakotwiczenie w jakimś konkretnym porcie. Nie mówimy tu jeszcze o jakości, ale jedynie o fakcie, że nie ma na świecie człowieka istniejącego bez rodzinnych więzów.
Rodzinny system to swoista siatka połączeń kilku rodzajów więzi i właśnie w ich proporcjach leży tajemnica szczęścia lub nieszczęścia bycia razem. Przyjrzyjmy się trzem odmianom więzi. Po pierwsze, jesteśmy umieszczeni w pewnym kontekście kulturowym, obyczajowym, religijnym, w którym razem jako rodzina przeżywamy dni powszednie i świąteczne, celebrujemy z otaczającymi nas ludźmi te same tradycje, zwyczaje, obrzędy, obowiązują nas też te same społeczne zasady funkcjonowania. Tworzymy więc więzi kulturowe i nawet gdy któryś z członków rodziny rezygnuje z uczestniczenia w nich, zmieni środowisko, religię, obyczaje,

to doświadczenie dzieciństwa spędzonego w konkretnej kulturze i tradycji pozostaje w nim na zawsze. Może to stanowić pewne ubogacenie, być swego rodzaju sentymentem łączącym z przeszłością. Czasem może pomaga wrócić z zawiłych i chaotycznych ścieżek, ale może też być doświadczeniem sztuczności, sztywności, zniewolenia i ludzkiego osądu.
Drugi wymiar więzi rodzinnych zawarty jest już bardziej w murach naszego domu. To dookreślone role, schematy funkcjonowania, jasna świadomość, kto jest kim, kto rządzi, kto co ma robić, a komu się co należy. Człowiek nie musi za każdym razem od nowa zastanawiać się, analizować, orientować w sytuacji, bo ten dom jest po prostu przewidywalny w funkcjonowaniu całego systemu. Wiemy, kto jest kim w państwie duńskim.
Oczywiście struktura ta nie jest sztywna i z czasem się zmienia: ludzie się starzeją, umierają, dzieci dorastają i odchodzą. Ale zmiany te nie są ani szybkie, ani częste, można więc, znając zasady, poczuć się w miarę bezpiecznie. Ten opis więzi rodzinnych nie pokazuje nam jednak jeszcze, czy dany dom jest ciepły czy zimny, pełen szacunku do osób czy tylko zadaniowości. Dopiero trzeci wymiar więzi te dookreśla.
Relacja osobowa, rodzaj postaw, słów, gestów, uczuć łączących poszczególnych członków rodziny to serce

i krwioobieg domowego systemu. Wymienione wcześniej elementy stanowią swego rodzaju kościec, ramy, granice. Tu przyglądamy się po prostu wymianie różnorodnych, często niematerialnych darów między mieszkającymi ze sobą ludźmi. Więź osobowa jest najważniejszym czynnikiem w ludzkim rozwoju, choć oczywiście dobrze jest, gdy ma ona stabilny kulturowo i pokoleniowo kontekst. Przychodzące na świat dziecko zanurzone jest we wszystkich aspektach więzi rodzinnych, ale to właśnie stosunek emocjonalny rodziców, ich postawy, gesty i słowa będą głównym wyznacznikiem zdrowia psychicznego ich potomstwa. Wszystko, czego dziecko doświadczy jako skierowane do niego, będzie go budowało, będzie dobrą lub złą cegłą w jego domu życia.
Ważne jest w tym miejscu naszych rozważań, by klarownie przeciwstawić pojęcie dobrej, miłosnej więzi pojęciu więzienia. W języku polskim brzmi to tak
blisko i jednocześnie mocno. W więzieniu mieści się rdzeń „więzi”, choć między więzami miłości a więzami przymusu istnieje przepaść. Ktoś został skazany, zabrano mu możliwość decydowania, w wielu sprawach jest ubezwłasnowolniony. Zrobił coś złego, więc jest w więzieniu, żeby więcej tego nie robił i poniósł karę. Ma ograniczoną wolność, a przecież jest ona jedną z największych wartości, jakie przynależą godności człowieka.

Czy możemy mówić o jakiejś analogii tego tematu do naszych rozważań o wychowaniu? Dziecko nie popełniło przestępstwa, a jednak zdarza się, że doświadcza ograniczenia wolności swojego rozwoju. Ścisłe kontrolowanie i korygowanie sposobu myślenia, wypowiadania i zachowania dziecka, karanie jego samodzielności,

ośmieszanie kreatywności bywa jak więzienie dla świeżej dziecięcej energii, która potrzebuje być afirmowana. Zamiast pełnego szacunku do osoby dziecka, zamiast wsparcia i zdrowego wychowywania możemy w takich sytuacjach mówić o formatowaniu czy wręcz hodowaniu wymarzonego potomstwa. Wpływa to bardzo znacząco na osobowość dziecka, w tym szczególnie na jego sposób wchodzenia w relacje. Temu się właśnie przyjrzymy.
Psychologia rozwojowa wymienia bezpieczne i pozabezpieczne style przywiązania, czyli więzi osobowe, które kształtują się na skutek określonych postaw rodzicielskich. Brytyjski psychiatra i analityk John Bowlby, a później jego współpracowniczka Mary Ainsworth opracowali podział stylów przywiązania, a więc tworzenia więzi w dzieciństwie, który jest bardzo przydatny w analizie wchodzenia w relacje w wieku dorosłym.
Pierwszy to bezpieczny styl przywiązania, który charakteryzuje się tym, że matka adekwatnie reagująca na wołanie lub przyjście do niej dziecka daje mu poczucie obecności bez jednoczesnego zniewolenia. Dziecko, rosnąc, może iść się bawić, poznawać, doświadczać, a gdy potrzebuje, wraca do mamy, przytula się, rozmawia, żali, bierze od niej to, co akurat mu potrzebne, i za chwilę może znów odejść do swoich dziecięcych spraw.
Dziecko uczy się, że może wracać do matki, która jest

wrażliwa i reagująca na jego sygnały. W życiu dorosłym człowiek, który doświadczył w rodzinie pochodzenia takiego stylu budowania więzi, będzie czuł się bezpieczny, ufał sobie, troszczył się o siebie, a nie czekał na opiekę i akceptację innych. Będzie też uważny na potrzeby partnera, nie bojąc się jednak stawiania granic. Będzie potrafił tworzyć więź, ale też zostać samemu, jeśli koszt związku okaże się za duży.
Autorzy wyróżnili dwa główne style przywiązania pozabezpiecznego i warto się z nimi zapoznać, by móc być może zrozumieć korzenie swoich relacyjnych porażek lub nawet niemocy zbudowania trwałej, satysfakcjonującej więzi. Te style to: unikowy i lękowo-ambiwalentny. Czasem wymienia się jeszcze styl zdezorganizowany, określony o wiele później, ale wystarczające dla naszych rozważań są dwa główne. Nie zawsze łatwo precyzyjnie określić własny styl, nie jest to zresztą konieczne, można odnaleźć się w pewnej mieszaninie.
Każda jednak myśl, która pomoże zrozumieć samego siebie, pozwoli baczniej obserwować własne uczucia,

pragnienia, myśli i wreszcie postawy wobec drugiego człowieka. Wyciągnięte wnioski będą nas zachęcały do korekty, krok po kroku. Postępując tak, doświadczymy, że ma to wpływ na nasze myślenie i zachowanie, przy czym efektywność zmian będzie wprost proporcjonalna do determinacji w ćwiczeniu.
Unikowy styl przywiązania tworzy się wówczas, gdy rodzic, głównie matka, jest mało dostępna dla dziecka, mało obecna przy nim fizycznie, odpychająca dziecko, unikająca bliskości fizycznej. Czasem jest to związane
z tym, że matka skupiona jest bardziej na własnych potrzebach i zajęciach niż potrzebach dziecka, czasem zaś jest to wynikiem choćby ciężkiej choroby, leczenia szpitalnego, po prostu niemożności bycia przy dziecku.
Ten określony typ stylu przywiązania może się u dziecka wytworzyć również na skutek częstych gwałtownych, przemocowych postaw rodzica i surowego egzekwowania pożądanych zachowań. Skutkiem tego jest pozorna obojętność dziecka, które nie spodziewa się już wiele dobrego, przestaje więc ufać w możliwą bliskość, a nawet świadomie jej pragnąć. Nie wykazuje inicjatywy w kontakcie, może raczej lgnąć do innych osób, nawet obcych. W kontakcie z matką poddało się. W dorosłym życiu człowiek taki może kontynuować tę pozorną beznamiętność, niechęć do angażowania się w związki, do przeżywania silnych poruszeń. Z nieuświadomionego lęku przed bliskością i intymnością woli tworzyć związki niezobowiązujące, pod całkowitą własną kontrolą, kreując się na osobę silną i niezależną. Lękowo-ambiwalentny styl przywiązania wynika ze zmiennych postaw rodzica. Czasem matka jest, czasem znika, raz jest czuła, raz odrzucająca, na sytuacje reaguje w zależności od swojego nastroju albo nieadekwatnie. Dziecko nie wie, czego się po niej spodziewać w danym momencie. Jak może więc czuć się bezpieczne, jak może ufać? Przeżywa niepokój, gdy matka jest,
a jeszcze większy, gdy znika. Mnóstwo swojej życiowej energii zamiast na rozwój i poznawanie świata przeznacza na czuwanie nad zachowaniem tej ważnej relacji. Staje się osobą lękową, bojącą się porzucenia i gotową przyjąć jakąkolwiek obecność rodzica, byleby nie zostać samemu. Możemy sobie wyobrazić, że człowiek taki w swoim dorosłym życiu z tym samym co dawniej niepokojem obawia się odrzucenia i zrobi wszystko, by nie został opuszczony. Może przy tym przekraczać granice, szantażować, przejawiać nadmierną zazdrość czy wybuchać w sposób niekontrolowany. Może stać się osobą współuzależnioną, może też wchodzić w relacje na sposób graniczny – muszę z kimś być, ale tak się tego boję, że odrzucam i ranię. Jest to niezwykle wykańczający dla wszystkich sposób tworzenia więzi.
Przedstawione wyżej typy więzi osobowych pozwalają nam przyjrzeć się tym potrzebom dziecka, które są powiązane z uczeniem się miłości. Dobra, bezpieczna więź zaspokaja te potrzeby i w dalszym etapie staje się modelem miłości satysfakcjonującej. Czas teraz, by zobaczyć, co na taką miłość się składa, a co jest jej zaprzeczeniem.
Zdecydowana większość rodziców kocha swoje dzieci, jest nastawiona na wspieranie ich co najmniej do pełnoletniości i wszelkimi możliwymi środkami. Pełni dobrych intencji rodzice chcą dla swojego dziecka jak

najlepszego życia. Zapytani, naprawdę szczerze odpowiedzą, że ich pragnieniem jest szczęście dziecka. Jak jest ono jednak rozumiane, to już zupełnie inna sprawa i dopiero wchodząc w szczegóły, można sprawdzić, o jakie kryteria szczęścia konkretnym rodzicom chodzi. Mówimy tu oczywiście o warstwie deklaratywnej, świadomej, często dobrze przemyślanej. Wszystkim raczej chodzi o zabezpieczenie dziecku podstawowego bezpieczeństwa i bytu, opieki zdrowotnej i edukacji. Pragnienia te niezależnie od możliwości finansowych zdają się wspólne dla różnych rodzin. To, co różnicuje, tutaj wiąże się jedynie z nakładem środków na daną dziedzinę opieki. Można kupować rzeczy taniej lub drożej, wydawać na jedzenie więcej lub mniej, zapisać dziecko do szkoły publicznej lub prywatnej itd. itp.
Wielu rodziców wprowadza pomału swoje dzieci w świat samodzielności i odpowiedzialności za własne czyny. Dziecko może doświadczyć, że każde działanie ma jakiś skutek, że musi za konkretne czyny ponieść konsekwencje, że tam, gdzie są zyski, to bywają również i koszty, że nie da się mieć wszystkiego, tylko

trzeba wybierać i ponieść stratę czegoś innego. Dziecko uczone tego, że nie zawsze zostanie wyręczone, usprawiedliwione czy ułaskawione, szybciej zacznie przemyśliwać swoje zachowania, powstrzymywać się od złych albo przynajmniej niekorzystnych inicjatyw. Dotyczy to zarówno dbania o własność materialną, zarządzania pieniędzmi, jak i szanowania ustaleń, wypełniania obowiązków oraz nienaruszania granic innych ludzi. W skrócie mówiąc, dziecko traktowane jako mały człowiek, którego się szanuje i którego uczy się szacunku, będzie w swoim dorosłym życiu żyło tymi wartościami i postawami również wobec innych ludzi.
Nastolatek potrzebuje mocniej niż dotychczas sprawdzać różne ścieżki życia, warianty postępowania, rodzaje zachowania wobec innych ludzi. Eksperymentuje, bo chce dookreślić siebie, nie ma w tym nic złego.
Im więcej napotyka zakazów i opresji ze strony środowiska wychowawczego, tym bardziej będzie się ukrywać albo, co gorsza, zrezygnuje z poszukiwania własnej ścieżki i przyjmie jedynie tę oferowaną mu przez rodziców. Im więcej dostaje dowodów zaufania i afirmacji wspierających jego poszukiwania siebie, tym szybciej będzie się uczyć roztropności, nabywać dobrych nawyków, dzieląc się przy tym swoimi myślami i przeżyciami z rodzicami, gdyż nie będzie się bał, że zostanie osądzony czy poniżony.
Dziecko, które wraz z wiekiem nadal zwierza się swoim rodzicom, szuka u nich rady, nie tracąc przy tym własnej decyzyjności, jest dowodem na mądry sposób wychowawczego działania rodziców. Na więź, a nie więzienie. Przecież o to właśnie chodzi w życiu, by wspólnie doczekać takiego czasu, w którym wszystkie dorosłe już osoby w rodzinie wspierają się wzajemnie, znają swoje sprawy, troski, interesują się sobą nawzajem, dzielą się też sukcesami i świętują wspólnie chwile radości.
Kluczowe decyzje życiowe młodego, choć dorosłego już człowieka często wywołują ogromne emocje zarówno w nim, jak i w rodzicach. Wybór studiów czy pracy, wyprowadzka, może wyjazd za granicę są ważne, bo wiążą się z zakończeniem etapu dzieciństwa i rozpoczęciem dorosłości. O wiele większą wagę mają decyzje dotyczące związania się z kimś, założenia rodziny lub wejścia do wspólnoty zakonnej czy też postanowienie pójścia w stronę kapłaństwa. To z założenia decyzje na całe życie, deklaracja pójścia wiernie wybraną drogą do końca życia. Bohater sytuacji na pewno podlega nie tylko różnym siłom własnych emocji i wewnętrznych rozdarć lub różnorodnych myśli, ale wysłuchuje również wielu opinii z zewnątrz, od ludzi kochających go albo po prostu życzliwych. Na ile z tego chaosu wyłoni się dobra, dojrzała – jak na dany moment – decyzja, będzie zależało również od tego, czy podejmie ją pod presją,
popędzany, popychany do niej, a na ile będzie miał spokojny czas na rozeznanie się. Na ile bojąc się presji rodziców, zamknie się w samotności i podejmie decyzję, ufając wyłącznie sobie, a na ile będzie mógł skorzystać z różnych źródeł wsparcia, nie będąc jednocześnie zniewolony.
Po tym przyjrzeniu się dobremu towarzyszeniu rosnącemu dziecku, zatrzymajmy się jeszcze przy kilku istotnych elementach. Mądry rodzic pomaga swojemu dziecku w odnalezieniu jego pragnień i marzeń, możliwe bowiem, że właśnie one są źródłem tego, co może stać się dla niego pasją na lata lub nawet wykonywanym zawodem. Warto oczywiście też obserwować ujawniające się talenty, zarówno te sportowe, artystyczne, naukowe, jak i relacyjne czy pragmatyczne. Co prawda, nie każdy talent, który dziecko ma, jest przez nie lubiany i chciany. Delikatność i mądrość rodziców objawiają się w zachęcaniu do rozwoju, ale absolutnie nie przez zmuszanie, tylko wspieranie tych dziedzin, w których dziecko chce spróbować swoich sił.
Dochodzimy tu do pewnej niedookreślonej granicy między zachętą a presją. Zdarza się, że rodzic mocno naciska, szantażuje czy straszy albo wręcz odwrotnie – kupuje dziecko prezentami, byle tylko nie przestało grać na skrzypcach, jeździć na zawody szachowe, trenować gimnastykę albo uczyć się wielu języków. Większość

dzieci chce spróbować tego i owego zajęcia, nawet osiągnąć w nim jakiś poziom, ale po jakimś czasie traci nim zainteresowanie, bo odkrywa coś kolejnego, ciekawszego na dany moment.
Podejmowanie się różnorodnych zajęć jest typowe dla dzieciństwa i wymaga cierpliwości rodzica. Nieszczęściem jest, gdy rodzic wyobraził sobie już swoje dziecko w przyszłości jako wybitnego muzyka czy sportowca i ten konkretny niespełniony wariant, w który zainwestował czas i pieniądze, powoduje frustrację. Ta rozczarowująca sytuacja może stać się niebezpieczna dla rozwoju dziecka, jeśli rodzic nie odpuści własnych ambicji. Dorosły może stworzyć coś na wzór więzienia, jeśli będzie chciał, by jego dziecko stało się realizatorem jego marzeń, planów czy własnych niespełnień, i będzie dążył do tego za wszelką cenę.

Dziecko nie ma wówczas możliwości otrzymania wsparcia w tym kierunku rozwoju, który w końcu, być może po wielu próbach, samo sobie wybiera. Dotyczy to udziału w różnych warsztatach, zajęciach dodatkowych, kółkach zainteresowań, wyboru profilu klasy czy wreszcie zawodu, którego chce się uczyć. Jako młody dorosły może wówczas albo uprzeć się przy swoim planie z nadzieją, że kiedyś rodzice uznają jego wybór za dobry lub chociaż dopuszczalny, albo położy uszy po sobie i stanie się wykonawcą woli rodzicielskiej, mniej lub bardziej wierząc, że dorośli wszystko to robią z miłości do niego.
Ambicje rodzicielskie to nie jest jedyna i najważniejsza złota klatka, którą opiekunowie mogą mniej lub bardziej świadomie zafundować dziecku. O wiele częściej spotykamy postawę nadopiekuńczości i nadmiernej kontroli, które stają się więzią duszącą, zabierającą dziecku powietrze. Możemy w poniższym opisie spotkać wymienione wcześniej wątki, warto jednak w tym miejscu zobaczyć w całości ten rodzaj postaw rodzicielskich.
Nadopiekuńczość rodzica wyraża się w kilku bardzo zauważalnych i utrwalonych zachowaniach. Wszystkie oparte są na swego rodzaju założeniu, że świat jest wielkim zagrożeniem lub strasznie trudnym labiryntem dla naszych kruchych i wrażliwych dzieci oraz że my, rodzice, dysponujemy mocą, by je ochronić i uratować przed każdym trudem i złem. Wśród tych ochronnych rodzicielskich działań, o których mowa, możemy przykładowo wymienić:
– Wyręczanie dziecka nawet w bardzo prostych czynnościach, ignorując to, że syn czy córka rośnie i nabywa różnych umiejętności. Ponieważ dziecko robi wszystko wolniej, mniej dokładnie i na pewno nie tak doskonale jak rodzic, w związku z tym jest wyręczane, co owocuje świętym spokojem, ale i narastającą z czasem
wygodnicką postawą tejże latorośli. Takie zachowanie rodziców jest oczywistym utrudnieniem w zdobywaniu samodzielności życiowej przez młodego człowieka.
– Przejmowanie odpowiedzialności za emocje dziecka i ich regulację, choćby przez szybkie uciszanie płaczu, śmiechu czy podniesionego tonu, bez zostawiania mu przestrzeni na ich doświadczenie i przeżycie oraz poradzenie sobie z ich siłą. Dziecko nabierze przez to przekonania, że emocje są groźne, a przynajmniej niemiłe dla otoczenia i należy je tonować albo tłumić.
W efekcie może zacząć bać się autentyczności, zarówno swojej, jak i cudzej, szczególnie w wersji ekspresyjnie prezentowanych uczuć.
– Zaspokajanie potrzeb dziecka według własnego pomysłu, nie szanując jego odczuć i wypowiadanych opinii czy protestów. Tylko te chrupki są zdrowe, takie napoje najlepsze, ten kolor spodni pasujący, taka temperatura możliwa do pływania, ten ograniczony czas na zabawę z kolegami. Oczywiście w zależności od wieku dziecka wpływ rodzica powinien się zmniejszać, a możliwości wyboru dziecka zwiększać, ale tzw. ciasny krawacik może jednak być zaciśnięty niezmiennie, bo „rodzic zawsze wie, co lepsze”.
– Przewidywanie i eliminowanie wszystkich zagrożeń przez regularne, profilaktyczne sprawdzanie dziecka, nawet tego nastoletniego u progu dorosłości. Może

to być zaglądanie do szuflad, plecaka i telefonu, ale również śledzenie, wypytywanie czy dokładne weryfikowanie spędzanego czasu, nawet w obecności innych osób, również rówieśników. Tak niedelikatna ingerencja w sferę osobistą naraża dziecko na ośmieszenie i zawstydzenie. Mogą dojść do tego niekończące się przestrogi, prezentowanie wszystkich możliwych czarnych scenariuszy, które w efekcie powstrzymują wszelką inicjatywę i samodzielność dziecka, gdyż zarażają go niepotrzebnym lękiem i nieufnością do ludzi.
– Planowanie i kontrolowanie czasu dziecka bez zostawiania przestrzeni na beztroski odpoczynek i na jego własne pomysły na zabawę czy uczenie się. Zapychanie każdej wolnej godziny zajęciami, które mają dziecko rozwinąć w określonych dziedzinach przy zaniedbaniu innych sfer i bez możliwości czasu na zwyczajną nudę.
– Załatwianie różnych spraw za syna lub córkę. Rodzice tłumaczą to oczywiście odpowiedzialnością czy koniecznością ich obrony. W piaskownicy nie dają dziecku szansy, by poradziło sobie samo, gdy ma konflikt interesów z innym dzieckiem, w szkole załatwiają z nauczycielem to, co dziecko samo mogłoby podjąć w rozmowie, podobnie

w klubach, na różnych zajęciach, w sklepach i urzędach.
W końcu bywa, że na studiach i w pracy. Każde z tych zadań rozwojowych jest ważne, by dziecko się hartowało w zmaganiach, czasem przez porażki czy doświadczenia bycia lekceważonym, pominiętym, arogancko potraktowanym. Jeśli nie przewalczy w sobie odwagi, by postawić granice, obronić siebie albo by dopiąć swego, nie nauczy się argumentować, pertraktować, negocjować, to pozostanie na poziomie psychicznym przedszkolaka zdanego jedynie na opiekę dorosłych.
Można wymienić wiele innych rodzajów nadopiekuńczych działań, ich cechą wspólną jest niewypowiedziany komunikat: „Ty sam nie umiesz się o siebie zatroszczyć, nie umiesz dobrze wybrać, beze mnie sobie nie poradzisz, trzymaj się mnie, a będzie dobrze”. Możemy zapytać: Dlaczego tak się dzieje, dlaczego dotyczy to nawet inteligentnych dorosłych ludzi?
Kluczem jest tutaj nadmierny lęk. Rodzice radzą sobie z nim właśnie przez nadmierną kontrolę tego, gdzie i z kim ich dziecko przebywa oraz co dokładnie robi. Wyobraźnia podpowiadać może czarne, pełne zagrożeń scenariusze, a rosnący niepokój prowokuje rodzica do zwiększania zakresu opieki i kontroli, obserwacji, śledzenia, wypytywania oraz nakazów meldowania się co chwila. Pełny monitoring daje rodzicowi chwile uspokojenia. A dziecku niesie stan uwięzienia.
Nie ma takiego wieku, którego temat wolności by nie dotyczył. Oczywiście dziecko, na miarę wieku, decyduje najpierw o drobnych sprawach, potem coraz ważniejszych, aż do tych kluczowych wyborów życiowych. Uczymy go przy tym sztuki podejmowania decyzji, rozeznawania, przewidywania konsekwencji, ale także w wymiarze relacji kultury dyskusji oraz szanowania siebie i rozmówcy. Nigdy nie jest za wcześnie, by uczyć dziecko zarówno samodzielności, jak i wspólnotowości.
W naturalny sposób i w swoim tempie dziecko ma odejść do nowych kontaktów, zadań, ma w nich sobie wystarczająco poradzić. A najważniejsze – ma odejść do nowych miłości. Do męża lub żony, wspólnoty lub dzieła, które wybierze jako swoją miłość, zaangażowanie i wierne poświęcenie. Nie znaczy to przecież, że zanegowana zostanie rodzinna więź miłości: to, co rodzic dał, albo to, co od dziecka otrzymywał. A jednak
dziecko ma pokochać kogoś bardziej, wybrać towarzysza, lub wielu, swojej drogi, ma w pewnym sensie porzucić rodziców, zostawić ich, po prostu odejść. Sposób opuszczenia gniazda może być oczywiście dobry lub zły, pełen bliskości lub raniący, ale sam fakt odchodzenia dziecka należy uznać nie tylko za normalny, ale wręcz konieczny.
Rodzice muszą stać się mniej ważni – choć nigdy nie unieważnieni – niż podstawowy wybór życiowy dorosłego dziecka. Zdarza się, że dorosły żonaty syn na równi stara się dogodzić żonie i matce, wynika z tego wiele nieporozumień, zranień, a w efekcie – rozstań. Nie da się dobrze żyć w takim układzie, człowiek bowiem odchodzi od rodziców, by wybrać swój priorytet. Uczestniczy w życiu swojej pierwotnej rodziny mniej lub bardziej w zależności nie tylko od pragnień, ale i realnych potrzeb, np. zdrowotnych, i zawsze na tyle, na ile nie przeszkodzi to jego drodze życiowej.
Zakończenie
Każdego roku od marca do końca sierpnia z pasją obserwuję życie bocianów. Podglądam kilka gniazd w internecie dzięki kamerkom w nich umieszczonym. Młode osobniki w połowie lipca uczą się latać, by miesiąc później odfrunąć w dalekie kraje. Bociani rodzice frustrują swoje dzieci, karmiąc je od pewnego momentu bardzo skąpo, by zmusić w ten sposób do samodzielności. Jeśli byłyby przekarmiane, nie odważyłyby się na pierwszy lot. Przez kilka lat nie zakładają jeszcze własnego gniazda, uczą się dorosłości, ale nie są już przywiązane do rodziców.
Wszyscy kiedyś wyfrunęliśmy z naszych domów, kolejne pokolenia budują swoje gniazda. W odróżnieniu od ptaków musieliśmy jednak zmagać się jeszcze z pępowiną, która w pewnym okresie życia nas karmiła, ale później niekiedy przytrzymywała nas przed naturalnym odejściem. Wielu z nas miało zapewne to
szczęście, że ich dojrzali rodzice uważnie reagowali na rzeczywiste potrzeby swoich pociech, pochwalali ich inicjatywy i pozwalali brać coraz większą odpowiedzialność za swoje życie. Odejście z domu działo się wówczas naturalnie i nie było dla nikogo żadną tragedią, walką czy porzuceniem.
W rodzinach, w których proces separacji nie przebiegał tak swobodnie, dziecko musiało zawalczyć o własną autonomię, wyrwać się , postawić na niepodległość. Wiele stron tej książki opisywało właśnie takie sytuacje, ich koszty i konsekwencje. Było też zaproszeniem do pewnego wysiłku, najpierw swego rodzaju odnowienia myślenia, a następnie szukania sposobów, by relacje z rodzicami kształtować jeszcze dojrzalej. Czasem praca ta musi być zainicjowana przez psychoterapię, a czasem wystarczy samodzielne lub w towarzystwie kogoś bliskiego reflektowanie prawdy o przeszłości i teraźniejszości. Nie jest ona zwykle łatwa i nie zawsze przyjemna. „Ironia życia leży w tym, że żyje się do przodu, a rozumie do tyłu” – pisał duński filozof i poeta Søren Kierkegaard. Chciałoby się rozumieć też do przodu i móc już na zawsze wiedzieć, jak żyć, jak wybierać, jak kochać.
Już wiemy, że w relacjach z naszymi rodzicami jesteśmy zobowiązani do tego, by nigdy nie tracić ich z pola uwagi: obecnością, gdy jest taka potrzeba, pomocą,
zabezpieczeniem w chorobie i starości. A wtedy, gdy naprawdę nic z tych rzeczy nie jest możliwe, to choćby modlitwą. Do tego wzywa nas czwarte przykazanie.
Nawet gdyby rodzice niewiele nam dali, to byli jedyni.
Nasi. Nawet jeśli musimy się fizycznie odciąć od nich jak kiedyś w historii św. Franciszek z Asyżu od swojego ojca, to w jakiś rozeznany sposób mamy realizować czwarte przykazanie. Możemy, a nawet powinniśmy przerosnąć rodziców w dojrzałości i miłości. Nasz dar bycia przy nich nie ma być jednak spłatą kredytu.
Wszystko, co dali, traktujemy jako ich autonomiczną decyzję, a nie pożyczkę lub zabezpieczenie na starość, nawet jeśli ich intencje naprawdę były interesowne.
My mamy być w tym wolni. Dajemy, co chcemy dać, bo rozeznaliśmy to w naszym sercu. Dziękujemy za miłość i idziemy w swoją stronę.
Wiesław Myśliwski, bliski mi przez krainę narodzin, wielokrotnie w swojej twórczości odnosi się do dzieciństwa, rodzinnego gniazda, pierwszych odciśniętych na umyśle dziecka śladów. W jednym z wywiadów mówi:
Pierwszy świat określa tylko możliwości naszych przyszłych wyborów. Wyposaża nas w narzędzia poznania, przygotowuje nas na poruszanie się w naszych następnych światach. Nie zasklepia nas w niczym, nie ubezwłasnowolnia, otwiera

nas na nasze człowieczeństwo. A naszą sprawą pozostaje, jak będziemy z tego korzystać (Pierwszy świat, „Charaktery” 2003 nr 11).
Zostajemy powierzeni sobie w odpowiedzialności za swój rozwój. Mamy dbać o każdą sferę życia. Ale nie tylko patrzeć w siebie. W dojrzałości trzeba też stawać się gotowym być zdrowo przy innych i dla innych. Nie jako bierna ofiara, ale jako wolny dar z siebie. Jak powiedział jezuita Karl Rahner: „Człowiek musi się kiedyś zdobyć na to, by się od siebie oderwać”. Inaczej tworzy się swoista narcystyczna kultura, której zresztą i tak w świecie współczesnym nie brakuje. Trzeba przestać nieustannie skupiać się na swoich myślach, poglądach, uczuciach, potrzebach, planach i scenariuszach.
Należy odnieść się do innych, nawet ścierać się z nimi, widzieć siebie w nich jak w lustrze. Mieć konkretne osoby, które można kochać, to czuć prawdziwą wartość

życia. Rozwijamy się w człowieczeństwie jedynie w spotkaniu z drugim człowiekiem. Nie ma prawdziwego życia tam, gdzie człowiek chce żyć jak samotna wyspa.
I tak oto jesteśmy wszyscy dorośli, dokądś zmierzamy i jakoś sobie przecież radzimy. Dorosłość to świadomość i wolność. Jestem autorem kolejnych kroków mojego życia. Uznaję, że doświadczenia życiowe niosą mi przemianę wewnętrzną związaną z odkryciem znaczenia moich doświadczeń. Mogę widzieć moje życie w określonym sensie lub bezsensie, zależy to od tego, jak postrzegam świat, jego wiele wymiarów i wartości. Mogę swoje doświadczenia, również te trudne, uznać, przyjąć i pozwolić im tak we mnie być, by mną nie rządziły. Zgodzić się, że pewne sprawy nigdy nie będą precyzyjnie zważone i że moje „teraz” i moje „jutro” chcą już wypuścić z rąk moje „wczoraj”. Nie być pod presją nieskończonego zajmowania się przeszłością tylko po to, by coś precyzyjnie dookreślić, perfekcyjnie wyjaśnić, sprawiedliwie rozdzielić odpowiedzialność.
Mogę pozostawić tajemnicę jako uprawnioną i dobrą część rozwoju. Mogę uznać, że praca nad historią życia wraz z pewnymi rozmowami i procesem przebaczenia oraz próbami pojednania ma swój kres i nie doczekam się pewnie sielankowego zakończenia. Mogę zdecydować, że odwracam się w stronę przyszłości, by pisać nową część scenariusza swojego życia.

Chciałabym na koniec podzielić się pewnym obrazem i pragnę, aby wszyscy poczuli się zaproszeni do naśladowania Jezusa. W dorobku polskiego malarza przełomu XIX i XX wieku Piotra Stachiewicza znajdujemy obraz Pożegnanie z Matką. Dorosły Jezus opuszcza Maryję, która stoi na schodach nazaretańskiego domu. Pod nogami Jezusa leży przygotowany na drogę bukłak i laska, przy której usiadł mały ptak. Czas wyfrunąć. Syn i Matka obdarzają się wzajemną czułością, dotykiem, pocałunkiem, jakimś wtuleniem. Jezus schylił głowę, by ucałować dłoń Matki, a Ona jakby głaskała po głowie swoje Dziecko… Kochaj matkę i ojca. I idź swoją drogą, na którą woła cię dobry Bóg.
Spis treści

Wstęp • 7
Rozdział I O narodzinach rodzica • 17
Rozdział II O więzi i więzieniu • 45
Rozdział III O pustym gnieździe • 73
Rozdział IV O nieprzeciętej pępowinie • 101
Rozdział V O walizkach wyniesionych z domu • 125
Rozdział VI O staniu na własnych nogach • 149
Rozdział VII O dobrym kochaniu rodziców • 171
Rozdział VIII O braciach i siostrach • 197
Rozdział IX O czwartym przykazaniu • 223
Zakończenie • 245
