Ekologia i Rynek nr 2

Page 1

nr 2

kwiecień 2012

cena: 9,90 zł

ISSN 2084-8773 (w tym 5% VAT)

Wywiad z prof. Krzysztofem Żmijewskim

Blokada zaostrzenia polityki klimatycznej Zielone fundusze w Polsce

Wielkie zyski wcià˝ czekajà na inwestorów

Rewolucja śmieciowa

Gminy bojà si´ zmian

www.ekologiairynek.pl


faksuj skanuj kopiuj drukuj

Bez Ukrytych kosztów

Zakup drukarki albo urządzenia MFP, nie oznacza końca Twoich wydatków związanych z drukowaniem i kopiowaniem. Wielu użytkowników tych urządzeń nie zdaje sobie sprawy z kosztów eksploatacji przekraczających wielokrotnie cenę zakupu. Te ukrywane przez większość producentów koszty wpływają na wzrost obciążenia budżetów wielu przedsiębiorstw. Z urządzeniami KYOCERA możesz jednak czuć się bezpiecznie. Wykorzystując unikalną technologie ECOSYS, drukarki oraz MFP KYOCERA zawierają komponenty o długiej żywotności, wpływające na wysoką niezawodność i oszczędność. Urządzenia te produkują mniejszą ilość odpadów niż produkty konkurencyjne i oferują najniższy na rynku całkowity koszt posiadania (TCO).

Unikaj nieprzyjemnych niespodzianek. Wybierz KYOCERĘ. kontakt: Arcus s.A. Dystrybutor KYOCERA MITA w Polsce www.kyoceramita.pl tel. 22 536 08 00, 536 09 00

kyocerA MItA europe B.V. - www.kyoceramita.eu

kyocerA MItA corporation – www.kyoceramita.com


TWÓJ ULUBIONY SKLEP ROWEROWY

KATOWICE · POZNAŃ · WARSZAWA · WROCŁAW


Spis treści

Polski rząd wbrew restrykcyjnej polityce klimatycznej

Łupkowe prognozy mniej optymistyczne.

Zielone Fundusze w Polsce. Wielkie zyski wciąż czekają na inwestorów

Wydarzenia

Finanse i prawo

Przemysł | Energetyka

12

20

30

14

26

34

Trzeba poprawić skuteczność zbiórki elektronicznych śmieci.

Nowe prawo o zagospodarowaniu odpadów. Nie możemy zostać weekendowym skansenem Europy. Rozmowa z prof. Krzysztofem Żmijewskim.

4

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Spis treści WYDARZENIA 8 Dotkliwe skutki podwyżki cen gazu 9 Dekada banku polskiej spółdzielczości 10 Przedsiębiorcy cenią bliskość ośrodka decyzyjnego 12 Polski rząd wbrew restrykcyjnej polityce klimatycznej 14 Nie możemy zostać weekendowym skansenem Europy 16 Opór przed instalacją CCS CSR 18

Moda na eko żywność nie słabnie.

Interesy biznesowe i środowiskowe mogą być spójne

FINANSE I PRAWO 20 Wielkie zyski wciąż czekają na inwestorów 24 Pieniądze na ochronę ginących gatunków 26 Nowe prawo o zagospodarowaniu odpadów 28 VAT i od opłaty za korzystanie ze środowiska PRZEMYSŁ 30 Łupkowe prognozy mniej optymistyczne 32 Łupki czyli rządu sposób na kryzys 34 Trzeba poprawić skuteczność zbiórki elektronicznych śmieci

Ekologia

46 50

SAMORZĄD 36 Przepadną pieniądze wydane na budowę małych składowisk odpadów 40 Blokada pod Giewontem EKOLOGIA 42 Polskie pralnie coraz bardziej eko 44 Wypoczynek turysty świadomego ekologicznie 45 Gminy samowystarczalne energetycznie 46 Moda na ekożywność nie słabnie 48 Świadomość ekologiczna powoli wchodzi nam w krew 50 Polskie autostrady są najbardziej ekologiczne w Europie 53 Ochrona drzew – z kosmosu 54 Protesty blokują budowę farm wiatrowych i biogazowni AGROBIZNES 56 Event w lapońskim tipi 58 Nowe szanse dla rolnictwa energetycznego 60 Bez pszczół umrzemy z głodu 62 Polska moda na gospodarstwa ekologiczne MOTOBIZNES 64 Ekologiczne auta ratują przemysł motoryzacyjny w Japonii 65 Tanie taksówki z doładowaniem 66 Wyścig po paliwo przyszłości 68 Auta hybrydowe trują mniej 70 Podatkiem w drogowy złom 71 Wysyp ekologicznych ciężarówek 72 Za autami coraz czyściej

Polskie autostrady są najbardziej ekologiczne w Europie.

EDUKACJA 73 Menedżer eko pilnie poszukiwany TARGI 78 Targi CSR – odpowiedzialny biznes w praktyce 5

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


fot. Wojciech Górski

Od Redaktora

Od redakcji Myślenie i działanie ekologiczne przestało już być domeną działaczy na rzecz zachowania natury. Nie dotyczy też wyłącznie tych branż przemysłu czy usług, które zobligowane są do przestrzegania ekologicznych norm mocą przepisów prawa. Coraz częściej zwykli obywatele, nawet ci bardzo odlegli od kwestii ochrony środowiska, przestają postrzegać działania proekologiczne jako fanaberie bogatych elit albo przejaw jedynie chwilowej mody. Czy tego chcemy czy nie, ekologia staje się powszechnym elementem codzienności. Wkracza w nasze życie i je wypełnia. Poczynając od spraw wielkiej polityki, a na problemach gospodarstwa domowego kończąc. Tak dzieje się choćby w tej chwili. Wciąż przecież aktualny jest opór Polski wobec dążeń Unii Europejskiej do zaostrzenia polityki klimatycznej. Władze naszego państwa muszą oponować wobec planów bardziej restrykcyjnego ograniczania emisji dwutlenku węgla i to nie dlatego, że Polska jest mniej ekologiczna od reszty świata. Pod względem postaw ekologicznych nie odstajemy od nikogo. Jednakże działania ponad ustalony wcześniej plan zahamowałyby nasz pościg za i tak wciąż dużo bogatszym od nas Zachodem. Ponadto koszt przyjętych już zobowiązań dotyczących chociażby redukcji emisji CO2 w najbliższych latach jest równoznaczny z dużymi, kroczącymi podwyżkami cen energii elektrycznej. Ale to nie jedyne, dość kolizyjne skrzyżowanie, na którym dojdzie do mocnego ekonomicznie kontaktu Polaków z kosztem działań Adres redakcji ul. Kwitnącego Sadu 11 02-202 Warszawa Biuro Paulina Szczerba Tel.: 22 408 64 01 biuro@ekorynek.com Redaktor naczelny Zbigniew Biskupski tel.: 536 897 536 z.biskupski@ekorynek.com Sekretarz redakcji Małgorzata Byrska m.byrska@ekorynek.com Zespół redakcyjny Łukasz Bielak, Iwona Jackowska, Agnieszka Łakoma, Jacek Krzemiński Urszula Stokowska Współpracownicy Paweł Barnik, Katarzyna Bartman, Małgorzata Biernacka,

6

❙ ekologia i rynek ❙

Bartosz Draniewicz, Jacek Dymowski, Julian Kamiński, Jerzy Kwiatkowski, Michał Moroz, Agnieszka Pabiańska, Antoni Wesołowski, Elżbieta Zocłońska Redaktor działu on-line Łukasz Bielak Marketing, eventy, patronaty Dominika Bień Tel: 536 921 536 d.bien@ekorynek.com Reklama Projekty specjalne Robert Grądzki Tel.: 536 884 532 r.gradzki@ekorynek.com Kluczowi klienci Tomasz Kargul Tel.: 536 884 534 t.kargul@ekorynek.com Rozwój i Innowacje Tomasz Śpiewak Tel.: 536 884 537 t.spiewak@ekorynek.com

04/2012

ratujących naturę przed ostatecznym drenażem. Coraz bliższy jest moment wdrożenia przez gminy nowego systemu gospodarowania odpadami. Nie bez powodu projekt ten określony został mianem rewolucji śmieciowej, bo w ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy musi powstać totalny, uporządkowany i logiczny system zbiórki oraz utylizacji wszelkich odpadów. Jego istotnym elementem jest nowa danina publiczna, również dość spektakularnie określana mianem podatku śmieciowego. Zafunkcjonuje on co prawda dopiero od 1 lipca 2013 r. i być może dopiero wtedy z całą mocą ujawni się ów „uraz pokolizyjny”. Tym niemniej już teraz, co zdają się zapowiadać choćby niepokoje wśród znacznej części działaczy samorządowych, i ta rewolucja jak inne w historii, może „zjeść własne dzieci”… Nie powinno więc dziwić, że obydwu tym kwestiom – w gruncie rzeczy stanowiącym ten sam problem, ale raz widzianym przez pryzmat wielkiej polityki, a raz z perspektywy własnego domostwa – poświęcamy w kwietniowym wydaniu naszego czasopisma tak wiele miejsca. Zgodnie z tym, co zadeklarowaliśmy już na starcie, realizujemy w ten sposób ambicję bycia forum dla wszystkich, których ekologia dotyczy. Forum - którego motorem jest dialog i dyskusja, a nie deklamacja monologów, odpornych na wszelkie argumenty grup mających inne interesy i chcących dbać o nie.... Przypomnijmy jeszcze raz - to dziś nasze „być albo nie być” – które wymaga zresztą nie tylko pieniędzy na działania proekologiczne, ale przede wszystkim prawdziwie rewolucyjnych zmian w naszej świadomości. Nas – obywateli i nas – przedsiębiorców. . Zbigniew Biskupski W następnym numerze: Czy na pewno mniej gazu w polskich łupkach – polemiki z raportem Państwowego Instytutu Geologicznego Kolejna odsłona rewolucji śmieciowej: kto, kiedy i jak będzie płacił podatek śmieciowy. Raport prawny Nowa ustawa o parkach narodowych – dlaczego gminy boją się, że stracą na nowych przepisach Zielone polisy – jak ekologia wkracza do portfolio polskich towarzystw ubezpieczeniowych Popyt na ekologiczne biurowce – dlaczego bez zielonego certyfikatu ciężko jest na rynku nieruchomości i jak rozpoznać, który certyfikat jest naprawdę gwarancją ekologiczności

Projekt i skład Izabela Cieślikowska iza_cieslikowska@wp.pl Wydawca New Business Look Ul. Dawidowska 25 05-515 Mysiadło NIP 123-005-05-45 Dyrektor Generalny Jacek Szczęsny Doradca Joanna Kałuzińska-Zasada Dyrektor ds. sprzedaży Robert Gołaszewski Kolportaż, prenumerata Paulina Szczerba p.szczerba@ekorynek.com

Drukarnia KF PARTNER Sp. Z o.o. Ul. Drogowa 4 03-109 Warszawa Rozpowszechnianie : 30 000 Wydanie papierowe : 10 000 e-wydanie: 20 000 Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, zastrzega sobie prawo skracania artykułów, a także zmiany ich tytułów. Przedruk artykułów lub ich fragmentów wymaga zgody wydawcy. Artykuły nie zawsze odzwierciedlają poglądy redakcji. Treść ogłoszenia jest zamieszczana na odpowiedzialność zamawiających. Redakcja zastrzega sobie możliwość odmówienia zamieszczenia ogłoszenia niezgodnego z interesem wydawcy.


www.ekologiairynek.pl

e-wydanie

Ekologia i Rynek to miesięcznik opisujący biznes w kontekście ekologicznym. Nowoczesne kanały dotarcia zapewniają nam czytelnictwo wśród menedżerów wysokiego szczebla, samorządów, organizacji ekologicznych, zainteresowanych tematyką biznesową w kontekście ochrony środowiska. Budujemy zasięg poprzez połączenie magazynu w wersji papierowej z e-wydaniem. Łączna liczba: 30 000 odbiorców Rzetelny zespół fachowców zaprasza do współpracy redakcyjnej i reklamowej. ul. Kwitnącego Sadu 11, 02-202 Warszawa, tel. 22 408 64 01, e-mail: biuro@ekorynek.com


Wydarzenia

Dotkliwe skutki podwy˝ki cen gazu Nowy cennik PGNiG-u to uderzenie w bran˝´ chemicznà. Według ekspertów mo˝e jà to kosztowaç nawet kilkaset milionów złotych Od 31 marca wszyscy płacimy więcej za gaz, najbardziej skutki podwyżki odczują osoby indywidualne ogrzewające gazem swoje domy, dla których ceny rosną o ponad 10 proc. oraz najwięksi klienci przemysłowi - 15 proc. Po trwającej pięć miesięcy wymianie korespondencji między prezesem Urzędu Regulacji Energetyki (URE) i szefami Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa (PGNiG), ostatecznie znamy skalę podwyżki cen gazu. Podwyżki, która od początku była przesądzona.

Tanie gotowanie, najdroższa produkcja

Szef URE Marek Woszczyk zdecydował się na rozwiązanie nietypowe, bo dużo wyższe rachunki zapłacą ci, którzy zużywają najwięcej „błękitnego paliwa”. Podwyżka dla gospodarstw domowych wyniosła od 7,2 do 10,6 proc., a eksperci przewidywali tylko kilkuprocentowy wzrost. Natomiast podniesienie ceny dla przemysłu aż o 15 proc. w porównaniu z poprzednią taryfą, zaskoczyło zarówno analityków, jak i głównych klientów PGNiG-u. W oficjalnym komunikacie PGNiG przekonuje, że „przyjęte w nowej taryfie zmiany są najniższe z możliwych”. Spółka ma naturalny monopol na polskim rynku, a sytuacja ta może się zmienić dopiero w przyszłym roku i to w niewielkim stopniu. Natomiast około 2014 r. możliwe będzie uwolnienie cen gazu dla firm i przemysłu. Dla odbiorców indywidualnych ceny nadal będzie ustalał szef URE. Według taryfy PGNiG-u, od 31 marca osoby wykorzystujące w gospodarstwie domowym gaz ziemny do przygotowania posiłków będą płacić miesięcznie średnio o 1,81 zł (7,2 proc.) więcej. Odbiorcom pobierającym gaz dla celów przygotowania posiłków i podgrzania wody opłaty miesięczne wzrosną o 8,81 zł (9,4 proc.). Natomiast koszty ponoszone przez właścicieli mieszkań i domów ogrzewanych gazem będą wyższe o 35,42 zł (10,6 proc.) miesięcznie.

8

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

W komunikacie spółka przekonywała, że nawet po zmianie taryfy porównanie cen gazu dla odbiorców indywidualnych w krajach europejskich takich jak Niemcy, Hiszpania, Francja, Czechy czy Słowacja, wypada na korzyść Polski, bo „opłaty końcowe dla klienta będą w dalszym ciągu najniższe, a różnice w opłatach sięgają co najmniej kilkudziesięciu procent”. Poza tym nie zmienią się stawki opłat abonamentowych, związanych z obsługą handlową klientów.

Przerzucenie wy˝szych kosztów zakupu gazu w cen´ produktów wydaje si´ naturalnym rozwiàzaniem. Ale nie do koƒca, poniewa˝ zbyt drogie produkty nie znajdà nabywców.

Straty mimo podwyżek

PGNiG domagało się podwyżek, argumentując, że ponosi straty, sprzedając w kraju gaz taniej niż kupuje za granicą. Spółka liczyła, że podniesie stawki już od 1 stycznia, ale szef URE wielokrotnie żądał dodatkowych wyjaśnień. Bo – jak sam mówił – chodzi o pewność, że wyższe ceny pokryją uzasadnione koszty firmy. Z kolei szefowie PGNiG-u przekonywali go, iż koszty importu surowca, zwłaszcza z Rosji, stale rosną, gdyż cena jest kalkulowana według notowań ropy i produktów ropopochodnych, a te są wysokie. Ustalenie nowej taryfy dla gazowego potentata opiera się więc na prognozach cen ropy i kursu walutowego, co nie jest łatwe. Ale gaz rosyjski nie jest jedynym, jaki sprzedaje PGNiG. Spółka ma też dostęp do taniego surowca krajowego, który sama wydobywa. O ile – według nieoficjalnych informacji – spółka płaciła w pierwszym kwartale Gazpromowi

ok. 500 dolarów za każdy 1000 m sześc. gazu, o tyle koszty eksploatacji złóż krajowych szacuje się na ponad 100 dolarów. Rocznie PGNiG importuje ponad 10 mld m sześc. gazu – głównie z Rosji, zaś krajowe wydobycie wynosi ok. 4,4 mld m sześc. Choć analitycy pozytywnie ocenili decyzję szefa URE w kontekście poprawy sytuacji spółki i opłacalności sprzedaży gazu, to wskazywali na fakt, iż w pierwszym kwartale tego roku sprzedawała ona gaz nadal poniżej kosztów pozyskania i ponosiła straty. Szansą na obniżkę tych kosztów jest spadek notowań ropy i umocnienie krajowej waluty.

kosztowna produkcja nawozów

Nowy cennik PGNiG-u to uderzenie w branżę chemiczną. Może ją to kosztować nawet kilkaset milionów złotych. O tyle wzrosną rachunki za gaz, który jest podstawowym surowcem do produkcji nawozów. Jego udział w kosztach wytwarzania jest wysoki, czasem stanowi nawet 50 proc. Przerzucenie wyższych kosztów zakupu w cenę produktów wydaje się naturalnym rozwiązaniem. Ale nie do końca, ponieważ np. zbyt drogie nawozy sztuczne nie znajdą nabywców. Nowy cennik w PGNiG-u ma obowiązywać do końca tego roku, choć zarząd liczył, że ten okres będzie dłuższy. Spółka ma szanse na tańszy import surowca, bo może jeszcze przez ponad rok sprowadzać go z Europy Zachodniej w ramach tzw. kontraktów spotowych. Taką możliwość daje rozbudowany gazociąg w rejonie Lasowa (na granicy z Niemcami) oraz nowy – Morawia, łączący Polskę i Czechy. Poza tym polska firma wystąpiła do międzynarodowego arbitrażu przeciwko Gazpromowi, domagając się obniżki ceny surowca po tym, jak wcześniejsze, trwające kilka miesięcy w 2011 r. negocjacje nie przyniosły żadnego efektu. Trudno jednak przewidzieć, kiedy sprawa zostanie rozstrzygnięta.. a.ła


Wydarzenia

Dekada banku polskiej spółdzielczoÊci Realizujàcy wiele projektów z zakresu ekologii i ochrony Êrodowiska Bank Polskiej SpółdzielczoÊci S.A., instytucja finansowa z jednym z najwi´kszych zasi´gów terytorialnych w Polsce, wkroczył w drugà dekad´ swojej działalnoÊci 15 marca 2012 r. minęło dokładnie 10 lat od powstania Banku Polskiej Spółdzielczości S.A. Trzeba przy tym od razu zaznaczyć, iż Bank Polskiej Spółdzielczości S.A. działa na polskim rynku od 1992 r. – początkowo jako Gospodarczy Bank PołudniowoZachodni S.A. z siedzibą we Wrocławiu. Pod obecną nazwą funkcjonuje od 27 marca 2002 r. – momentu przyłączenia pięciu banków regionalnych. Grupa BPS to dziś Bank BPS, 365 banków spółdzielczych i 11 spółek zależnych. Grupa BPS jest największym zrzeszeniem banków spółdzielczych w Polsce, obejmuje 61 proc. ogółu banków spółdzielczych działających na terenie kraju. Jest to sieć ponad 2,8 tys. placówek i 3,5 tys. bankomatów, a tym samym instytucja finansowa z jednym z największych zasięgów terytorialnych w Polsce. Wchodzące w skład Grupy BPS spółki zależne świadczą specjalistyczne usługi finansowe. Są to m.in.: Dom Maklerski Banku BPS, Centrum Finansowe Banku BPS, BPS TFI, BPS Leasing, BPS Faktor, IT BPS, BPS Nieruchomości, IT Card, Dom Inwestycyjny Libero, Positive Advisory. BPS notuje bardzo dobre wyniki finansowe. Według danych za 2011 r. suma bilansowa Banku wyniosła 17,6 mld zł i w porównaniu do końca grudnia 2010 r. zwiększyła się o 1,3 mld zł. Na jej wzrost wpłynęły głównie depozyty banków spółdzielczych, które były wyższe od wielkości odnotowanej na koniec 2010 r. o 6 proc. czyli 0,8 mld zł. Stan kredytów banku i innych należności ogółem wyniósł 7,3 mld zł i w ciągu roku zwiększył się o 1,8 mld zł, tj. o 32,8 proc. Wzrost portfela kredytowego był m.in. rezultatem atrakcyjnej oferty produktowej oraz prowadzenia intensywnych działań sprzedażowych. W związku z dynamicznym przyrostem akcji kredytowej stopniowo zmienia się struktura aktywów banku. Udział kredytów brutto w sumie bilansowej na koniec grudnia 2011 r. wyniósł

41,7 proc., podczas gdy przed rokiem 33,9 proc. Co istotne zwłaszcza w okresie kryzysu w światowej bankowości, kredyty i inne należności zagrożone wyniosły 524,1 mln zł, a ich udział w kredytach ogółem według stanu na 31.12.2011 r. wyniósł 7,15 proc. i w porównaniu do wielkości odnotowanej na koniec grudnia 2010 r. zmniejszył się o 0,05 pp. Zaś fundusze własne banku wyniosły 739,9 mln zł i w okresie 12 miesięcy, tj. od końca 2010 r. zwiększyły się o 162,9 mln zł, tj. o 28,2 proc. Warto też odnotować, że w lipcu ubiegłego roku rozpoczęła się budowa nowej i całkowicie własnej siedziby Banku BPS S.A przy ul. Grzybowskiej 81 w Warszawie. Zgodnie z planem przewidzianym w zawartej umowie, nowa siedziba powstanie w ciągu dwóch lat. Będzie to budynek biurowy najnowszej generacji zaprojektowany przez architektów z renomowanej pracowni projektowej Grupa 5, którego konstrukcja przewiduje siedem kondygnacji naziemnych oraz trzy kondygnacje podziemne o łącznej użytkowej powierzchni biurowej wynoszącej 10 tys. mkw.

Z okazji dziesięciolecia BPS S.A., w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie odbyła się 15 marca br. uroczysta Gala Jubileuszowa. Wśród gości znaleźli się przedstawiciele najwyższych władz państwowych, m.in. wicemarszałek sejmu Eugeniusz Grzeszczak, wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak, sekretarz stanu w kancelarii prezydenta Olgierd Dziekoński i minister rolnictwa Marek Sawicki. Gospodarzy gali reprezentowali m.in. prezes zarządu BPS S.A. Mirosław Potulski oraz przewodniczący rady nadzorczej Wojciech Kulak. Osoby o szczególnych zasługach dla bankowości otrzymały odznaczenia Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, Prezesa Narodowego Banku Polskiego, Związku Banków Polskich, Krajowego Związku Banków Spółdzielczych oraz Kapituły Odznaczeń Banku BPS. zb

Więcej o działalności banku – str. 10-11

9

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Wydarzenia

Przedsi´biorcy cenià bliskoÊç oÊrodka decyzyjnego Rozmowa z Piotrem Pokropkiem, wiceprezesem Banku Polskiej SpółdzielczoÊci - Bank Polskiej Spółdzielczości S.A. powstał 10 lat temu, jako podmiot działający na terenie całej Polski i specjalizujący się w kompleksowej obsłudze: samorządów, rolnictwa, przemysłu rolno-spożywczego, handlu, rzemiosła i turystyki. Zazwyczaj banki spółdzielcze kojarzą się z działalnością o zasięgu lokalnym – jednej lub kilku gmin. Dlaczego więc bank ogólnopolski? - Bank Polskiej Spółdzielczości S.A., chociaż bardzo bliski spółdzielczości, ze względu na fakt, że jego właścicielem są banki spółdzielcze oraz że pełni funkcje banku zrzeszającego, nie jest bankiem spółdzielczym. Powstał z połączenia sześciu banków regionalnych, które wówczas zrzeszały lokalnie banki spółdzielcze: Gospodarczego Banku Południowo-Zachodniego S.A., Małopolskiego Banku Regionalnego S.A., Lubelskiego Banku Regionalnego S.A., Banku Unii Gospodarczej S.A., Warmińsko-Mazurskiego Banku

Ochrona środowiska to kierunek, który w najbliższym czasie będzie obejmował strategiczne obszary działalności gospodarki. Śmiało można stwierdzić, że BPS S.A. jest znakomitym partnerem w zakresie finansowania tego typu projektów.

10

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

Regionalnego S.A., Rzeszowskiego Banku Regionalnego S.A. Stąd od początku swojego istnienia Bank BPS S.A. obejmuje zasięgiem cały kraj. Tak więc nasz bank prowadzi działalność o specyficznym charakterze, łącząc funkcje banku komercyjnego oraz banku zrzeszającego banki spółdzielcze. Charakteryzuje go także nietypowa struktura właścicielska – 86 proc. akcjonariatu stanowią banki spółdzielcze, które są równocześnie strategicznym klientem i partnerem biznesowym banku. W ramach komercyjnego obszaru swojej działalności Bank BPS S.A. oferuje poprzez blisko 70 własnych placówek rozlokowanych na terenie całego kraju, szeroką gamę nowoczesnych produktów oraz usług bankowych dla klientów korporacyjnych, małych i średnich przedsiębiorstw oraz klientów indywidualnych. - Oprócz BPS w sektorze bankowym funkcjonuje Grupa BPS. Jakie są relacje między tymi dwoma podmiotami? - Grupa BPS to z jednej strony marketingowa nazwa dla ogółu banków spółdzielczych funkcjonujących w Zrzeszeniu BPS oraz 11 spółek zależnych, a z drugiej określenie dla kapitałowej grupy spółek zależnych, utworzonych przez nasz bank, w celu zapewnienia klientom całego zrzeszenia kompleksowej obsługi oraz dostęp do wszelkich niezbędnych w prowadzeniu działalności usług. Realizując funkcje zrzeszeniowe Bank BPS S.A. w szczególności działa na rzecz rozwoju banków spółdzielczych, zapewnia obsługę finansową i płynność zrzeszenia, realizuje rozliczenia, zagospodarowuje nadwyżki środków pieniężnych banków spółdzielczych, a także współuczestniczy w zaspokajaniu potrzeb kredytowych klientów banków spółdzielczych poprzez uczestnictwo bądź organizację konsorcjów kredytowych. Wraz ze zrzeszonymi z nim 365 bankami spółdzielczymi, to sieć ponad 2,8 tys. placówek

i 3,5 tys. bankomatów, o jednym z największych zasięgów terytorialnych w Polsce. Jednocząc 64 proc. ogółu banków spółdzielczych, Bank BPS S.A. jest największym bankiem zrzeszającym banki spółdzielcze w Polsce. - Jakie przesłanki decydują o tym, że potencjalny klient – zwłaszcza przedsiębiorca czy jednostka samorządu terytorialnego – sięga po ofertę BPS albo jednego z banków spółdzielczych zrzeszonego w Grupie BPS? - Nasz bank działając w szczególności i w pierwszej kolejności na rzecz banków spółdzielczych, tak dostosował swoją strategię komercyjną, aby je wspomagać. Przykładowo swoją sieć placówek systematycznie przenosi do dużych miast, aby nie stanowiła ona konkurencji dla banków spółdzielczych, a zdobywała klientów obsługiwanych przez inne banki komercyjne. Potencjał bankowości spółdzielczej tkwi w gęstej sieci placówek i punktów doradztwa unijnego, znajomości rynków, trwałych relacjach z otoczeniem, umiejętności dostosowywania oferty produktowej i cenowej do potrzeb klientów, wysokim standardzie ich obsługi oraz szybkiej i elastycznej decyzyjności w świadczeniu usług. Jako jedne z nielicznych banków działających w Polsce, banki spółdzielcze reprezentują polski kapitał i nie są uzależnione od finansowania zagranicznego. Powyższe atuty zdecydowały o ich odporności na cykle koniunkturalne, np. obserwowane w okresie ostatniego globalnego kryzysu finansowego. - BPS na pewno prowadzi kompleksową obsługę wielu przedsiębiorstw, a także wielu jednostek samorządu terytorialnego. Czym Państwa oferta w tym zakresie wyróżnia się na rynku bankowym? Na czym budujecie swoje przewagi konkurencyjne? - Warto zauważyć, iż zrzeszone banki spółdzielcze w Polsce dysponują


Wydarzenia dziesięciomiliardową rezerwą płynnościową. Stały dopływ lokalnych, stabilnych źródeł finansowania oraz rezerwy kapitałowe umożliwiające absorpcję ryzyka, stanowią potencjał do prowadzenia racjonalnej polityki kredytowej, której efektem jest zrównoważony rozwój akcji kredytowej. Powyższe czynniki sprawiają, że szczególnie cenią je przedsiębiorcy kierujący małymi i średnimi firmami oraz jednostki samorządu terytorialnego będące naszym naturalnym partnerem biznesowym. Wieloletnie doświadczenie w zakresie obsługi przedsiębiorstw sprawiło, że dziś jesteśmy postrzegani jako bank rozumiejący potrzeby biznesu, zarówno tego mikro, małego oraz średniego. Oferujemy kompleksowe rozwiązania pomocne w zarządzaniu finansami oraz wspieramy naszych klientów w zakresie realizacji ich strategii rozwoju i zwiększania efektywności. Posiadamy pełną gamę atrakcyjnych cenowo i różnorodnych produktów oraz usług finansowych, które pozwalają na elastyczną obsługę i ułatwiają wykonywanie codziennych operacji finansowych. Naszą ambicją jest towarzyszenie firmie przez cały okres jej istnienia. Począwszy od jej powstania, poprzez rozwój, ekspansję i dojrzałość. Stąd oprócz atrakcyjnych produktów i usług oferujemy fachową poradę profesjonalnych doradców w placówkach zlokalizowanych na terenie całego kraju. Jesteśmy gotowi do wsparcia naszych klientów na każdym etapie współpracy. Dlatego też postrzegani jesteśmy jako „Bank przyjazny Klientowi”. Doskonale znamy swoich klientów, ich oczekiwania i potrzeby, gdyż mamy z nimi kontakt na co dzień. - W epoce wszechwładnego internetu, bliskość i bezpośrednie kontakty z klientem wciąż stanowią atut? - W naszej ocenie kluczem do sukcesu jest usytuowanie ośrodka decyzyjnego blisko klienta, dzięki czemu decyzja kredytowa czy cenowa podejmowana jest tu i teraz, a nie jutro czy pojutrze gdzieś zagranicą. Prezentując całkowicie odmienną od konkurencji filozofię i model współpracy z klientami zyskujemy sprawność operacyjną, dzięki czemu działamy lepiej, szybciej i efektywniej niż konkurencja. I tu,

pomijając atrakcyjną ofertę oraz znakomicie wyszkolony personel, upatrywałbym naszej głównej przewagi konkurencyjnej. - Ukierunkowując się na takie segmenty rynku jak samorząd czy przemysł rolno-spożywczy, z całą pewnością finansują Państwo wiele projektów o charakterze ekologicznym. Jak Pan ocenia ten segment rynku? - Historia i tradycja świadczenia usług na rzecz lokalnych społeczności, w tym również jednostek samorządu terytorialnego, wyróżnia nas spośród innych komercyjnych banków w Polsce. Nasza filozofia bycia blisko klienta oraz aktywność w przygotowywaniu elastycznej i „szytej na miarę” oferty produktowej powoduje, że jesteśmy w stanie sprostać ich oczekiwaniom. Ponadto staramy się również być aktywnym uczestnikiem życia lokalnego, czego przejawem jest m.in. patronowanie serii konferencji dla samorządów terytorialnych i podmiotów zależnych pod wspólnym hasłem „Wiedzieć znaczy zarabiać”. Ogólnopolski cykl konferencji „EDS – Europejskiego Doradcy Samorządowego” odbył się od września do listopada 2011 r. i był jedną z największych, jeśli nie największą, imprezą w kraju skupiającą środowiska samorządowe. Jednym z obszarów tam omawianych były właśnie możliwości inwestycji gminnych. Ponadto bank ma wiele doświadczeń w zakresie finansowania projektów związanych z ekologią. W swoim portfelu kredytowym mamy inwestycje związane z farmami wiatrowymi i jesteśmy liderem na rynku w zakresie finansowania przedsięwzięć związanych z instalacją oraz montażem kolektorów słonecznych. Nie jest nam obce również finansowanie gospodarstw rolniczo-ogrodniczych o profilu ekologicznym. Ponadto chciałbym zwrócić uwagę na fakt, że mamy w swojej ofercie produkty umożliwiające finansowanie bezpośrednio jak również pośrednio inwestycji o szeroko rozumianym charakterze ekologicznym. Mam tu na myśli wspomniane wcześniej kredyty na kolektory, jak również kredyty dopłatowe ze środków EFRWP. Produktami tymi można na przykład finansować rozwój i rozbudowę

szeroko rozumianej proekologicznej gospodarki wodno-kanalizacyjnej. Mając na uwadze wieloletnie doświadczenie oraz bogatą ofertę produktową, a także fakt że ochrona środowiska to kierunek, który w najbliższym czasie będzie obejmował strategiczne obszary gospodarki, śmiało można stwierdzić, że nasz bank jest znakomitym partnerem w zakresie finasowania tego typu projektów. - Po zmianie prawa dotyczącego gospodarowania odpadami, w ramach tzw. rewolucji śmieciowej, jednostki samorządu terytorialnego będą musiały stworzyć nowy system gospodarowania odpadami. Czy BPS ma jakąś specjalną ofertę na tę okoliczność? - Reprezentujemy kulturę nastawioną na kreatywność i aktywność oraz podnoszenie swoich kwalifikacji, gdzie klient stanowi centrum i siłę napędową wszystkich naszych działań. Stale stawiamy sobie nowe wyzwania i tworzymy nowe rozwiązania, aby jeszcze lepiej spełnić oczekiwania naszych klientów. Dlatego też zmiana prawa dotycząca gospodarowania odpadami, zgodnie z którą jednostki samorządu terytorialnego będą musiały stworzyć nowy system obejmujący między innymi pobieranie opłat i wydatkowanie zgromadzonych pieniędzy, stanowi dla nas dodatkowe wyzwanie. Oczywiście dysponujemy produktami oraz rozwiązaniami które można wykorzystać do tego celu, chociaż nie są one do tego bezpośrednio dedykowane. W procesie przygotowywania oferty dla poszczególnych jednostek samorządu terytorialnego stawiamy bardziej na indywidualne podejście, z uwzględnieniem wszelkich, często specyficznych oczekiwań naszych partnerów biznesowych. Należy pamiętać, że działamy w tym obszarze i na co dzień stykamy się z tego typu kwestiami, a dotychczasowe doświadczenia banku w finansowaniu ochrony środowiska pokazują, że umiemy sprawnie wdrażać mechanizmy i systemy pozyskiwania przez beneficjentów dotacji. Dlatego jestem przekonany, że potrafimy sprostać wszelkim stawianym przed nami zadaniom. Rozmawiał Zbigniew Biskupski

11

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Wydarzenia

Polski rzàd wbrew restrykcyjnej polityce klimatycznej

Źródło Fotolia.pl

Polska po raz drugi zawetowała plan zaostrzenia polityki klimatycznej czyli drastycznej redukcji emisji dwutlenku w´gla w perspektywie do 2050 roku, bo byłby to cios dla polskiego przemysłu. Urz´dnicy Komisji Europejskiej i Duƒczycy – przewodzàcy w tym półroczu Unii – zareagowali wyjàtkowo ostro

Koncepcja forsowana przez unijną komisarz ds. klimatu Connie Hedegaard zakłada, że do 2030 r. Wspólnota zmniejszy emisję dwutlenku węgla (CO2) o 40 proc., zaś do 2040 r. – o 60 proc., w porównaniu z 1990 r. W dziesięć lat później unijna gospodarka ma być niemal bezemisyjna, bo redukcja ma sięgnąć 80 proc. Obecnie Polska emituje rocznie ok. 150 mln t CO2. Tymczasem szef resortu środowiska Marcin Korolec, po spotkaniu ministrów na początku marca, gdy zgłosił veto, stwierdził że Rada UE potrzebuje poważnej dyskusji na temat rozwoju polityki klimatycznej. – To nie może być tak, że na pierwszym spotkaniu zaczynamy i kończymy dyskusję i bierzemy „na wiarę” to, co przygotowała Komisja Europejska – dodał, cytowany przez PAP. Polskie veto wywołało wiele emocji, ale nie było, i nie powinno być, niespodzianką. Polski rząd, gdy tylko

12

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

pojawiły się pierwsze pomysły nowego celu klimatycznego jakim ma być wprowadzenie tzw. gospodarki bezemisyjnej w 2050 r. – oceniał i konsekwentnie ocenia je negatywnie. Dlatego w czerwcu ubiegłego roku poprzednik Korolca – Kraszewski też zgłosił veto w Brukseli. – Polityka ochrony klimatu nie może być źródłem problemów i ucieczki przemysłu energochłonnego do innych krajów. Gra idzie o to, jaki przemysł w Polsce zostanie – mówił wtedy przed spotkaniem ministerialnym Kraszewski. A eksperci przyznali, że polskie veto to naturalna reakcja w sytuacji, gdy z jednej strony Komisja Europejska nie przedstawiła ostatecznych, wiarygodnych analiz dotyczących skutków wdrożenia takiego planu, a z drugiej – gdy już wstępne opracowania pokazują, że zaostrzenie polityki klimatycznej może spowodować spowolnienie rozwoju gospodarczego kraju.

W lutym - przed planowanym spotkaniem ministrów środowiska - w Warszawie gościł nawet premier Danii, próbując przekonać polskie władze do zmiany stanowiska w sprawie redukcji CO2, ale bez skutku. Być może dlatego też reakcja na polskie weto ze strony Duńczyków była wyjątkowo nerwowa. Cytowana przez wszystkie niemal agencje informacyjne Komisarz Connie Hedegaard (Dunka) zapowiedziała, że Komisja „będzie robić swoje, wychodzić z potrzebnymi propozycjami, tak jak w przypadku międzynarodowych negocjacji klimatycznych”. – Nigdy nie zaakceptujemy sytuacji, żeby jeden kraj zablokował resztę świata w postępach, to samo dotyczy Europy: jeden kraj nie może blokować 26 krajów – stwierdziła. W podobnym tonie wypowiedział się duński minister środowiska. Wyszło więc na to, że Polska jest jedynym „hamulcowym” szczytnej idei ochrony klimatu, ale w praktyce wiadomo, że obawy o przyszłość swojego przemysłu mają też inne nowe kraje unijne – jak Bułgaria czy Rumunia. Potwierdził to także minister Korolec.

Ominąć Polskę

Dania ciągle naciska na polskie władze. W czasie wizyty w Warszawie minister ds. klimatu Martin Lidegaard negatywnie ocenił stanowisko Polski w sprawie, która „leży w interesie całej unii” i to w dość zaskakujący sposób. – Chciałbym uważać Polskę za jedną z nowych, przodujących gospodarek w Europie, nie chcę widzieć Polski jako „młodszego brata”, którego powinniśmy starać się ominąć – powiedział PAP duński minister. – Jako prezydencja chcielibyśmy zjednoczyć Europę i dlatego nie mam sekretnego planu, by ominąć Polskę, ale jestem mocno nieusatysfakcjonowany,


Wydarzenia że wydaje się tak trudne wynegocjowanie czegoś, co nie jest prawnie wiążące, co jest w interesie całej UE - dodał. Pomimo polskiego sprzeciwu, komisarz Connie Hedegaard zamierza nadal pracować tak, by nowe cele w zakresie ochrony klimatu zostały przez Unię Europejską przyjęte i weszły w życie. Trudno ocenić, czy jej opinia i opinia ministra Lidegaarda to sygnał, że Duńczycy próbują zbagatelizować polskie veto. Z drugiej strony pojawiły się wątpliwości, czy w ogóle prawnie mają taką możliwość, a zatem czy bardziej rygorystyczną politykę klimatyczną Unia Europejska może przyjąć bez polskiej zgody. – Wiele zależy od terminu i interpretacji przepisów – wyjaśnia ekspert branży energetycznej, znający realia Komisji Europejskiej prof. Władysław Mielczarski z Politechniki Łódzkiej. – Założenia polityki w zakresie ochrony klimatu czyli pakiet 3 x 20 , zakładający m.in. 20-proc. redukcję emisji CO2 do 2020 r., wymagał zgody wszystkich krajów członkowskich. A ponieważ chodziło o tzw. miks energetyczny, więc polskie veto ma znaczenie. Ale zgodnie z obowiązującym teraz Traktatem Lizbońskim nowe decyzje w sprawie miksu energetycznego mogą zapaść przy większościowym poparciu państw członkowskich. Powstaje więc swoista szara strefa w prawie i wydaje się, że jeśli po 2020 r. większość krajów Wspólnoty poprze plan gospodarki bezemisyjnej do 2050 r., to może być obowiązujący dla wszystkich, także dla Polski.

Kłopotliwa ochrona klimatu

W ramach obowiązującego obecnie pakietu klimatycznego, Unia nakłada od 2013 r. na emitentów obowiązek zakupu pozwoleń na emisję dwutlenku węgla na wolnym rynku. Dla polskich elektrowni, które jako główne paliwo wykorzystują węgiel kamienny i brunatny (ponad 90 proc.) oznaczać to będzie dodatkowe znaczące wydatki, podobnie dla przemysłu ciężkiego, emitującego CO2. Stąd obawy z jednej strony o to, że elektryczność w Polsce w kolejnych latach będzie znacząco drożeć, gdyż koszty zakupu uprawnień do CO2 elektrownie

„wrzucą” w ceny, a z drugiej – lęk o utratę konkurencyjności przez polskie zakłady przemysłowe. Szefowie firm stalowych, papierniczych, czy cementowni ostrzegają, że zarówno droższa energia, jak koszty zakupu pozwoleń, sprawią, że ich produkty, jako droższe od oferowanych przez konkurentów, stracą odbiorców. Wprawdzie polski rząd pod koniec 2008 r. wynegocjował derogację, czyli okres przejściowy i część uprawnień do emisji CO2 w latach 2013 - 19 elektrownie i firmy mogą otrzymać za darmo, to nadal nie wiadomo, jak duża to będzie pula. We wrześniu ubiegłego roku Polska przesłała do Brukseli tzw. wniosek derogacyjny, lecz nie ma żadnych gwarancji, że zostanie on przyjęty. Niepewność dotyczy więc też liczby darmowych pozwoleń i listy firm, które będą mogły z nich skorzystać. Z nieoficjalnych informacji wynika, że urzędnicy KE mieli pewne wątpliwości i trudno ocenić, czy i kiedy sprawa derogacji będzie rozstrzygnięta. Formalnie powinno to nastąpić jeszcze w tym półroczu. Gdyby przyjąć za fakt wcześniejsze zapowiedzi, to polskie firmy powinny w przyszłym roku kupić na wolnym rynku tylko 30 proc. pozwoleń na emisję, a resztę dostać za darmo. I stopniowo w kolejnych latach zawieszać tę pulę tak, by w 2020 r. już kupować wszystkie. Ale już w ubiegłym roku, gdy KE ogłosiła wytyczne do przygotowania wniosku derogacyjnego, stało się jasne, że – ze względu na zastosowane przeliczniki – ostatecznie darmowych uprawnień będzie mniej, niż oczekiwałaby Polska. W tej sytuacji kolejne, nowe – ostrzejsze normy dotyczące redukcji CO2 do 2050 r. – będą szczególnie trudne do spełnienia dla polskich firm. Bo pojawią się w czasie, gdy już na żaden okres przejściowy liczyć nie będą one mogły. Zatem wszystkie uprawnienia do emisji trzeba będzie kupować na wolnym rynku. – Ich ceny na pewno będą wówczas bardzo wysokie, a obserwowana obecnie tendencja spadkowa notowań uprawnień to efekt m.in. niepewności co do dalszej polityki klimatycznej UE – uważa prof. Mielczarski.

Każdy wzrost ceny uprawnień do emisji CO2 o 1 euro, to dodatkowe wydatki liczone w dziesiątki milionów euro dla polskich firm. Według różnych prognoz banków i instytucji finansowych pozwolenia mogą kosztować od 30 do ponad 60 euro za tonę.

Długa droga przed Unią

Część ekspertów wskazuje na fakt, że Unii Europejskiej – wbrew oczekiwaniom i nadziejom – trudno jest i będzie przekonać resztę świata do poparcia polityki ochrony klimatu. Bez wsparcia „wielkich emitentów” jak Chiny czy Stany Zjednoczone, redukcja emisji w skali globalnej nie uda się. Unia może więc być osamotniona. – Jeżeli świat nie przyjmie unijnych propozycji, a przebieg ostatnich konferencji klimatycznych zdaje się to potwierdzać, to nowoczesne technologie w zakresie odnawialnych źródeł nie znajdą tak wielu nabywców poza Unią, jak na to dotąd liczono – mówi prof. Mielczarski. – W efekcie zagospodarować je będą musiały państwa Wspólnoty. Stąd obawiam się, że będziemy mieć do czynienia z coraz bardziej agresywnymi działaniami i swoistą ofensywą polityczną w Komisji Europejskiej, by narzucić krajom członkowskim dalszą redukcję emisji – dodaje. Na razie komisarz Hedegaard zyskała poparcie Parlamentu Europejskiego dla dalszych prac nad zaostrzeniem polityki klimatycznej. W kilka dni po zgłoszeniu na Radzie UE ds. środowiska veta przez polskiego ministra, Parlament Europejski przyjął rezolucję popierającą tzw. kroki milowe przygotowane przez Komisję Europejską na drodze do redukcji CO2 do 2050 r., o 80 proc. Ale rezolucja nie oznacza jeszcze, że nowe cele redukcji emisji będą od razu prawnie wiążące. Choć plan gospodarki bezemisyjnej silnie wspierają ekolodzy i część deputowanych, to nie ma on poparcia ze strony Europejskiej Partii Ludowej, najliczniejszej frakcji w Europarlamencie. Cytowany przez PAP eurodeputowany chadeków Markus Pieper mówił w czasie debaty nad rezolucją, że „trzeba zostawić pole manewru dla prawa krajowego, a cele najlepiej osiągać przy współpracy z przemysłem, a nie wbrew niemu". a.ła

13

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Wydarzenia

Nie mo˝emy zostaç weekendowym skansenem Europy Rozmowa z prof. Krzysztofem ˚mijewskim, ekspertem w dziedzinie energetyki na których opiera się Unia. Dlatego sądzę, że ostatecznie polskie stanowisko musi być brane pod uwagę. Choć, znając historię Wspólnoty, wiadomo, że czasami Komisja Europejska co innego deklaruje, a co innego robi. Z drugiej strony trzeba pamiętać - i są na to dowody – iż niektóre przepisy można wprowadzić tzw. tylnymi drzwiami, a nie bezpośrednio. Zatem takiego scenariusza w przypadku nowych celów polityki klimatycznej bym nie wykluczył.

Źródło Archiwum Procesy Inwestycyjne

– Reakcja unijnej komisarz ds. klimatu na polskie veto w sprawie propozycji ograniczenia o 80 proc. emisji dwutlenku węgla do 2050 r. była wyjątkowo ostra. Komisarz zapowiedziała nawet, że bez względu na polskie stanowisko, będzie forsować ten plan. Czy to w ogóle możliwe? – Polski minister środowiska, zgłaszając veto, postąpił zgodnie z prawem i interesami naszej gospodarki, bo według Traktatu Lizbońskiego każde państwo członkowskie Unii Europejskiej ma możliwość zawetowania propozycji zmian w podatkach i decyzji dotyczących miksu energetycznego. Wyszło na to, że Unia próbowała nas skłonić do czegoś, co dla naszego kraju jest niekorzystne, a teraz ma pretensje, że nie poddaliśmy się. To, co mówi komisarz Connie Hedegaard, mogłoby dowodzić tylko, że nie zamierza uszanować zasad,

Gospodarką bezemisyjną można wymusić likwidację przemysłu w Polsce, ale to nie przeszkodzi emisji CO2 w Chinach. Unia powinna chronić rynek przed importem emisji.

14

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

– Sądząc po determinacji komisarz Hedegaard, Unia Europejska dąży do gospodarki bezemisyjnej nie oglądając się nie tylko na Polskę, ale nawet na resztę świata, choć to reszta świata emituje więcej niż Wspólnota. Dlaczego? – W polityce klimatycznej głównym celem powinna być redukcja CO2 w skali globalnej. A działania Unii Europejskiej zmierzają do redukcji w samej Europie. Paradoks polega na tym, że na przykład za mało apeluje się o oszczędność energii. A z drugiej strony - co z tego, że choć Wielka Brytania odnotuje spadek emisji, skoro jednocześnie wygeneruje to jej wzrost w Chinach. Tak samo można oczekiwać, że gdy w Polsce zostaną zamknięte zakłady przemysłowe, to ich właściciele przeniosą produkcję na Ukrainę czy do Pakistanu, zaś cement, stal, wapno nadal będą i tak potrzebne w państwach unijnych. Taką gospodarką bezemisyjną można wymusić likwidację przemysłu w Polsce, ale to nie przeszkodzi emisji w Chinach. Unia powinna chronić rynek przed importem emisji. Łatwo jest forsować koncepcję gospodarki bezemisyjnej takim krajom jak Dania, Francja, Wielka Brytania, których gospodarki są de facto postindustrialne i opierają się na usługach i nowoczesnych technologiach. Już teraz emisja tam jest minimalna. Ale jest też inna część Unii – przemysłowa,

do której należy m.in. Polska, i tym krajom znacznie trudniej zaakceptować plan redukcji CO2 o 80 procent. – Nie obawia się Pan, że Polska może być teraz postrzegana jako jedyny kraj blokujący słuszną ideę ochrony klimatu? – I redukcja emisji, i ochrona klimatu mają sens, zaś polskie władze tego nie podważają. Ale Unia Europejska powinna tak kształtować tę politykę, by była zgodna z podstawową zasadą zrównoważonego rozwoju. A emigracja przemysłu temu nie służy. Mało tego – jest z nią sprzeczna. Nie wystarczy argumentować, że wraz z rozwojem gospodarki bezemisyjnej rozwiną się nowoczesne technologie, bo to będzie możliwe w krajach, gdzie taki rozwój już jest. Komisja Europejska przeznacza dodatkowe fundusze na super nowoczesne rozwiązania, promujące ograniczenie emisji, jak CCS, ale nie ma żadnej pewności, że gdziekolwiek te instalacje będą mogły działać na dużą skalę. Zaś na zgazowanie węgla dotacji nie ma. Inny przykład – wszyscy wiemy, że docieplenie budynków ma sens, ale mechanizmu wsparcia na dużą skalę nie ma, bo pojawiły się obawy, że spowoduje to spadek cen uprawnień do emisji CO2. Czasem mam wrażenie, że wcale nie chodzi tu o klimat. – Jeśli celem nie jest ochrona klimatu, to co? – Jest takie powiedzenie: „jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze”. A w tym przypadku chodzi o pieniądze na nowe technologie, na które stawia część krajów, a które nie rozwinęłyby się, gdyby nie pomysł „bezemisyjnej gospodarki”. Poza tym gra idzie o wpływy ze sprzedaży uprawnień do emisji. Nasze firmy będą kupować tylko dwie trzecie tych papierów w kraju, a jedną trzecią za granicą. Zarobią więc na ich sprzedaży państwa, gdzie


Wydarzenia

– Cena pozwoleń na emisję CO2 gwałtownie spadła w ostatnich dwóch latach, a Komisja Europejska i Europarlament zastanawiają się nawet nad wprowadzeniem specjalnego mechanizmu, który podniósłby je. Może więc te obawy, że uprawnienia będą bardzo drogie – ponad 30 euro za tonę, nie sprawdzą się więc i nie będzie tak źle? – Polsce zabraknie jednej trzeciej uprawnień do emisji już w 2013 r., a potem co roku będzie jeszcze gorzej, bo przecież w całym unijnym systemie handlu emisjami – EU-ETS w 2020 r. będzie 21 procent uprawnień mniej. Nasza gospodarka w tym tempie się nie zmodernizuje – po prostu nie mamy na to tyle pieniędzy. Czy ktoś nam je pożyczy? A może ktoś pożyczy innym państwom członkowskim? Szczególnie tym, które nie dały rady wypełnić swoich zobowiązań z Kioto. A skoro podaż będzie mniejsza, to cena będzie wyższa – takie są prawa ekonomii. Chyba, że ktoś wie, iż Unia wyemituje dodatkowe ekstra uprawnienia, żeby zebrać środki na rosnące deficyty budżetowe. – Bruksela przekonuje, że polityka klimatyczna przyśpieszy jednak rozwój gospodarczy. Czy to realne założenie? A może tylko optymizm urzędników Komisji? – Rzeczywiście, analizy pokazują, że Produkt Krajowy Brutto Unii może wzrosnąć o 1,5 procent dzięki rozwojowi nowoczesnych, zielonych technologii. I faktycznie, to ważny argument, jeśli wziąć pod uwagę fakt spowolnienia czy wręcz kryzysu gospodarczego, bo obecnie część dużych krajów Piętnastki ma tempo wzrostu bliskie zeru. Dla Polski, która powinna i musi starać się dogonić gospodarczo tzw. stare kraje unijne, gospodarka bezemisyjna oznacza utratę 1,5 procent PKB. I to są ostrożne szacunki. Według niektórych opracowań strata będzie większa – nawet 2,2 procent. Oczywiście, może ktoś argumentować, że to nie

problem, bo nasz kraj będzie rozwijał się tylko trochę wolniej. Lecz w praktyce to oznaczać będzie skazanie Polski na bycie w drugiej lidze, poza Piętnastką, bo tego dystansu do niej nie uda się zmniejszyć. Naszego kraju nie stać na takie spowolnienie. – Wstępne analizy pokazują, że głównym problemem w Polsce może być wzrost cen energii elektrycznej w efekcie polityki klimatycznej. W końcu energetyka musi kupować pozwolenia na emisję już w przyszłym roku. Czy to nasz, i przemysłu, największy powód do obaw? – Wzrost kosztów produkcji energii spowoduje po prostu podwyższenie jej ceny. Możliwe, że gdy prąd zdrożeje, to też spadnie minimalnie jego zużycie w gospodarstwach domowych. Ale na pewno wysokie ceny będą miały decydujące znaczenie dla losów zakładów przemysłowych. Według raportu, przygotowanego na zlecenie Unii Europejskiej, ok. 9,6 procent wszystkich pracowników w polskim przemyśle zatrudniają firmy z branż najbardziej zagrożonych z powodu polityki klimatycznej. To jest grupa ok. 450 tysięcy ludzi. Problem zwolnień dotknie te firmy, które zużywają najwięcej energii i mają wysoką emisję CO2. Ale jeśli ich zakłady zostaną zamknięte, to nie tylko pracownicy stracą pracę, ale również osoby pracujące na zlecenie i obsługujące te zakłady czyli około 900 tysięcy. Poza tym mamy takie miasta w kraju, gdzie jedna fabryka praktycznie utrzymuje połowę mieszkańców. Jeśli trzeba będzie ją zamknąć, to straci rację bytu też część sklepów czy zakładów usługowych. Będziemy więc świadkami efektu domina. – Z drugiej strony jednak wraz z rozwojem odnawialnych źródeł energii, nowych technologii też powstaną nowe miejsca pracy… – Tak, powstaną. Ale szacuje się, że zatrudnienie znajdzie 180 tysięcy ludzi, zatem znacznie mniej niż zwolnionych. Poza tym warto zauważyć, że pracownik cementowni z 20-letnim stażem raczej nie przekwalifikuje

Źródło Fotolia.pl

emisja CO2 jest niewielka. We Francji wynosi na przykład tylko 17 kg na 1 MW, u nas prawie tonę.

się, by móc montować ogniwa fotowoltaiczne. Przemysł można zamknąć bardzo szybko, ale faktyczna odbudowa miejsc pracy zajmie całe lata. – Zatem Polska nie ma innego wyjścia, jak blokować zaostrzenie polityki klimatycznej? – Tak, nie możemy poprzeć tego projektu w obecnym kształcie. Chyba, że wyrazimy zgodę na przyspieszony demontaż naszego przemysłu i Polska zostanie weekendowym skansenem Europy. – Czy polski rząd zdoła przekonać do naszych racji Komisję Europejską i społeczeństwa Danii, Francji czy Wielkiej Brytanii, by nie postrzegały naszego kraju jako jedynego przeciwnika ochrony klimatu? – Przede wszystkim, choć tylko polski minister zgłosił veto, to nie jest tajemnicą, iż dla kilku innych krajów w Europie Centralnej gospodarka bezemisyjna będzie problemem. A Polska jest największa w grupie nowych państw członkowskich. Powinniśmy rozmawiać ze społeczeństwami starych państw unijnych, warto może nawet uruchomić swoisty „zielony PR Polski”. Nasze władze mogą i powinny przekonywać, że po to by zredukować emisję nie trzeba koniecznie promować niesprawdzonych technologii jak CCS, na którym się nie znamy. Oprócz skomplikowanych technologii dla bogatych są przecież prostsze – dla biedniejszych. A jeśli hi-tech, to dlaczego nie gazyfikacja węgla w złożu? Rozmawiała Agnieszka Łakoma

15

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Źródło Fotolia.pl

Wydarzenia

Opór przed instalacjà CCS Instalacja do wychwytywania i magazynowania pod ziemià dwutlenku w´gla jest bardzo kosztowna w budowie i eksploatacji. Ryzyko zwiàzane z gromadzeniem gazu trudne do oszacowania. Trzeba wi´c szukaç innych sposobów na ograniczenie emisji gazów cieplarnianych Elektrownie węglowe w Polsce i innych krajach Unii Europejskiej będą musiały być wyposażane w instalacje CCS (skrót od angielskich słów: carbon dioxide capture and storage, czyli wychwytywanie i magazynowanie dwutlenku węgla) – taki komunikat od paru lat płynie z Brukseli. Sęk w tym, że wydaje się być najgorszym z dotychczasowych pomysłów na ograniczenie emisji gazów cieplarnianych.

Węgiel z emisją

Władze UE od dawna lansują tezę, że budowa instalacji CCS jest w zasadzie jedynym sposobem na to, by elektrownie węglowe w UE po 2020 r. mogły dalej funkcjonować. Dlaczego? Bo spalaniu węgla towarzyszy bardzo duża emisja dwutlenku węgla, z czego bierze się fakt, że elektrownie węglowe to dziś najwięksi emitenci tego gazu w Europie. Tymczasem Komisja Europejska i Europarlament już od lat 90. zabiegają o to, by zmniejszyć ilość gazów cieplarnianych wypuszczanych do atmosfery. Ukoronowaniem tych starań było wprowadzenie – w postaci tzw. systemu ETS - limitów emisji CO2 dla jego największych emitentów w krajach UE (jeśli ktoś przekroczył ten limit, musiał za to zapłacić), a potem tzw. pakiet energetyczno-klimatyczny 3x20. Według niego w Unii Europejskiej już od

16

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

2013 r. zaczną być znoszone darmowe limity uprawnień do emisji CO2, a od 2020 r. najwięksi emitenci dwutlenku węgla będą musieli płacić za każdą tonę tego gazu wypuszczoną do atmosfery. W Polsce, którą te zapisy uderzą szczególnie (bo w żadnym z krajów unijnych węgiel nie ma takiego udziału w produkcji prądu – u nas to ponad 90 proc.), wzbudziło i wciąż budzi to protesty. M.in. dlatego, że takie rozwiązania zdają się dyskryminować węgiel, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że unijny pakiet energetyczno-klimatyczny prawie wcale nie objął ropy i produkowanych z niej paliw, a przecież one także odpowiadają za ogromną część emisji dwutlenku węgla. Polscy krytycy unijnej polityki sugerowali, że stało się tak z jednego powodu: w krajach zachodniej Europy prawie nie wydobywa się już węgla, zużywają go one coraz mniej, więc uderzenie w ten surowiec nie zaboli bardzo tych państw, czego nie dałoby się powiedzieć o paliwach z ropy. To brzmi dość przekonująco, uwzględniając fakt, że władze unijne mówią o przechodzeniu na „mniej emisyjne” surowce energetyczne, ale na razie za wyjątkiem ropy (w latach 2013-2020 tylko lotnictwo ma płacić za emisję CO2, powstałą w wyniku spalania paliw ropopochodnych).

Instalacje z dotacją

Lansując „niskowęglową energetykę”, władze UE twierdzą, że po 2020 r. elektrownie węglowe w krajach członkowskich będą musiały być wyposażane w instalacje CCS, bo inaczej – ich zdaniem – nie da się w tych elektrowniach radykalnie zmniejszyć emisji dwutlenku węgla. Komisja Europejska dziś już więc zachęca do budowy takich instalacji, przyznając nawet na ich budowę duże dotacje. W Polsce taką dotację przyznano należącej do koncernu PGE Elektrowni Bełchatów, w której miała powstać pierwsza w naszym kraju instalacja CCS. Kosztem kilkuset milionów złotych dostosowano do jej montażu oddany w zeszłym roku do użytku nowy blok energetyczny w tej elektrowni, o mocy 858 MW. Przygotowania PGE do budowy instalacji CCS w Bełchatowie trwają od kilku lat. Już dwa lata temu gotowy był projekt wstępny tego urządzenia, firma uzyskała też wtedy pozwolenie na jego budowę, a potem wyłoniła nawet wykonawcę inwestycji. Budowa jednak nie ruszyła. Choć oznacza to, że PGE straci olbrzymią unijną dotację (180 mln euro) przyznaną na ten cel. Firma miała ją bowiem otrzymać pod warunkiem, że ukończy budowę do 2013 roku. Dziś, jak przyznają władze PGE, jest to już nierealne.


Wydarzenia Koszty nie do przyjęcia

Dlaczego tak się stało? Powód jest prosty: pieniądze. Budowa instalacji CCS jest na razie bardzo droga. Ta w Bełchatowie miała pochłonąć aż 624 mln euro. Równie ważne były szacowane koszty jej eksploatacji. Wychwycenie (i późniejsze wtłoczenie pod ziemię) w niej jednej tony dwutlenku węgla ma kosztować ponad 60 euro. Tymczasem za prawo do emisji takiej ilości CO2 płaci się dziś w UE mniej niż 10 euro (cena tego uprawnienia w ostatnich miesiącach spadała). Są wprawdzie prognozy mówiące, że koszt uprawnień do emisji CO2 w UE może wzrosnąć do 2020 r. nawet do 100 euro, ale nie jest to pewne, a można nawet powiedzieć, że mało prawdopodobne (biorąc pod uwagę dzisiejszą cenę uprawnień, jej spadkową tendencję i to, że dotychczasowe prognozy zakładające jej silny wzrost nie potwierdzały się). Tak czy owak przy dzisiejszych cenach uprawnień do emisji CO2 i niepewności co do ich przyszłego poziomu (PGE zakłada, że cena po 2015 r. nie przekroczy 40-50 euro) budowa instalacji CCS w Bełchatowie po prostu na razie się nie opłaca. Przynosiłaby ona PGE zamiast zysków olbrzymie straty, idące w dziesiątki milionów złotych rocznie. Zarząd firmy zajął więc następujące stanowisko: wybudujemy tę instalację pod warunkiem, że dostaniemy na ten cel dużo większe dotacje ze środków publicznych. Pokrywające nie tylko koszty budowy, ale także część strat ponoszonych w trakcie jej eksploatacji. PGE stara się o takie środki i jest nawet realne, że dostanie wyższe dotacje na budowę (z unijnego funduszu NER300 i tzw. funduszu norweskiego). Na razie jednak spełzają na niczym zabiegi firmy, by dostać także publiczne pieniądze na pokrycie strat, które będzie przynosić bełchatowska instalacja CCS. Owe straty pogłębiałby fakt, że połączenie bloku energetycznego z taką instalacją znacznie obniża jego wydajność. Dlatego CCS nazywa się w branży „ekologią, która zabija wydajność”. Reasumując, wciąż nie wiadomo, czy, a jeśli tak, to kiedy ruszy w Bełchatowie budowa instalacji do wychwytywania i magazynowania dwutlenku węgla. Od losu tej inwestycji zależy z kolei to, czy w Polsce powstaną kolejne tego typu

urządzenia, w innych elektrowniach. Na razie, jak widać, nie zanosi się na to, by ta technologia miała szybko w Polsce się upowszechnić.

Ryzykowna metoda

Dotyczy to jednak nie tylko naszego kraju. Dlatego zresztą, że CCS budzi wątpliwości również natury ekonomicznej. Wielu naukowców przestrzega bowiem, że ta technologia, zamiast pomóc środowisku, może mu zaszkodzić. Chodzi głównie o to, że dwutlenek węgla wychwytywany w instalacjach ma być wtłaczany pod ziemię i tam magazynowany. To według niektórych ekspertów może być niebezpieczne, np. wtedy, gdyby stłoczony pod ziemię CO2, gwałtownie wybuchając, wydostał się na powierzchnię (jest to możliwe). Coś takiego zdarzyło się w 1986 r. w Kamerunie (pociągając za sobą 1700 śmiertelnych ofiar – w wyniku uduszenia przez zbyt duże stężenie CO2 w powietrzu), gdzie dwutlenek zgromadził się samoistnie pod dnem jeziora.

Składowanie dwutlenku w´gla pod ziemià mo˝e wywołaç skutki, które sà aktualnie nie do przewidzenia w skali globalnej.

Profesor Tibor Petrys, fizykochemik z Akademii Górniczo-Hutniczej, powiedział „Gazecie Wyborczej”, że CO2 wtłoczone pod ziemię „rozłazi się” w różnych kierunkach. Jeśli przedostanie się do wody, spowoduje jej zakwaszenie, bo CO2 z wodą tworzy kwas węglowy. To byłoby dla nas zabójcze. Prof. Teresa Madeyska z Instytutu Nauk Geologicznych PAN, publicznie oświadczyła: – Składowanie bezzbiornikowe skroplonego CO2 w złożach geologicznych jest wysoko ryzykowne i niebezpieczne dla środowiska. Prof. Halina Dąbkowska-Naskręt z Uniwersytetu Technologiczno-Przyrodniczego w Bydgoszczy stwierdziła z kolei: – Moja opinia jako chemika i gleboznawcy

jest negatywna. Składowanie takie może wywołać skutki, które są aktualnie nie do przewidzenia w skali globalnej. W podobnym tonie wypowiadają się nie tylko polscy naukowcy. Z tego powodu np. Austria całkowicie zakazała u siebie zatłaczania dwutlenku węgla pod ziemię. Niechętne stosowaniu tej metody w swoim kraju są też Niemcy, którzy woleliby wychwytywany w tamtejszych elektrowniach CO2 transportować do innych krajów. Polskie władze chcą z kolei, żeby – zanim postawimy na CCS – najpierw przeprowadzić badawczy pilotażowy projekt zatłaczania dwutlenku węgla pod ziemię. – Ten eksperyment musi być przeprowadzony, chociażby dlatego, że ludzie będą pytać, czy to jest bezpieczne. Jeżeli nie będziemy mieli w Polsce miejsca, gdzie udowodnimy, iż jest to bezpieczne, nie będziemy w stanie wiele zrobić – mówił dwa lata temu Henryk Jezierski, ówczesny wiceminister środowiska i główny geolog kraju.

Lasy pochłoną gazy

Czy mamy jakieś inne wyjście? Wydaje się, że tak. Metod na obniżenie emisji dwutlenku węgla jest wiele. Na dodatek po 2012 r., (gdy zaczną być znoszone darmowe limity emisji CO2) będzie coraz bardziej opłacało się je stosować. Władze UE zaproponowały niedawno, żeby do unijnej polityki klimatycznej włączyć lasy i leśnictwo, bo jak wiadomo drzewa doskonale pochłaniają dwutlenek węgla. To wielka szansa dla Polski, która ma kilka milionów hektarów nieużytków i tak słabych ziem, że nie opłaca się na nich produkcja rolna. Gdyby je zalesić, powstałe w ten sposób lasy pochłaniałyby miliony ton dwutlenku węgla rocznie. Można sobie wyobrazić, że elektrownie węglowe zamiast budować instalacje CCS sfinansują sadzenie lasów, których Polska ma dziś zbyt mało (wskaźnik tzw. lesistości, czy udziału w powierzchni kraju wynosi u nas 29 proc. i jest niższy od unijnej średniej; co ciekawe niższy także niż np. w dużo bardziej zurbanizowanych Niemczech), a z których korzyści jest dużo, dużo więcej niż tylko to, że pochłaniają one dwutlenek węgla. Jacek Krzemiński

17

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


CSR Patronem sekcji CSR jest program w radiu PIN „BIZON-Biznes Odpowiedzialny i Nowoczesny”

Interesy biznesowe i Êrodowiskowe mogà byç spójne Cz´sto mo˝na spotkaç si´ z poglàdem, ˝e bycie ekologicznym nie popłaca. Tym samym stawiani jesteÊmy wr´cz przed dylematem: moralnoÊç albo biznes, ekologia albo biznes Czy nie mamy jednak prawa myśleć: biznes i ekologia? Jim Collins i Jerry Porras upatrywali źródeł długoterminowego sukcesu firm właśnie w zdolności zastępowania „tyrani albo”, poprzez „geniusz i”, tj. w łączeniu wykluczających się alternatyw. Co więcej, długoterminowo najlepsze firmy to te, których liderzy patrzyli nie tylko na wskaźniki finansowe, ale także myśleli o ich otoczeniu. To one trwały, gdy ich konkurenci po spektakularnych sukcesach, podupadali i znikali. Dlaczego inwestorzy giełdowi interesują się etyką, ekologią i kwestiami społecznymi? Motywacje są różne. Powstaniu części tzw. funduszy etycznych towarzyszyły przesłanki moralne. Możemy spotkać wiele funduszy religijnych czyli inwestujących zgodnie z nauką któregoś z wyznań. Niemniej wielu inwestorów decyduje się na analizowanie kwestii społecznych i środowiskowych z czysto pragmatycznych względów. Spółka, która przywiązuje dużą wagę do swojego wpływu na otoczenie i ma w tym zakresie odpowiednie procedury, może wykazać się konkretnymi rozwiązaniami. W rezultacie jest mniej narażona na ryzyka społeczne i środowiskowe. Im staranniej prowadzony jest dialog z otoczeniem, tym mniejsze ryzyko zablokowania inwestycji przez ekologów. Tym samym mniejsze ryzyko nieprzewidzianych opóźnień i zachwiania przepływów finansowych. W tym wymiarze CSR, to nic innego jak pragmatyczne zarządzanie ryzykiem środowiskowym, społecznym i zarządczym (ang. ESG - Envrironmental, Social and Governance). Mądre, długofalowe zaangażowanie i inwestowanie społeczne, to swoisty „papierek lakmusowy” wskazujący na myślenie w spółce w kategoriach

18

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

długo-, a nie krótkoterminowego wzrostu. Nie bez powodu inwestorami etycznymi są często fundusze emerytalne, które o swoich aktywach myślą w długim terminie. Obietnica co najmniej nie gorszego zwrotu z inwestycji osiąganego przy mniejszym ryzyku operacyjnym, jest kusząca. Stąd coraz większa popularność etycznego inwestowania i rozwój rynku SRI (ang. Social Responsible Investing). Choć to formalnie wciąż jeszcze nisza rynku kapitałowego (około 1,5 proc. wszystkich aktywów w Europie). Jednak warto spojrzeć na dynamikę rynku SRI. Według raportów firmy Vigeo „Green, Social and Ethical Funds in Europe”, wartość zarządzanych aktywów SRI na naszym kontynencie wzrosła w okresie od czerwca 2010 r. do czerwca 2011 r. aż o 12 proc, co przekładało się na rynek wielkości 84 mld euro. Rok wcześniej, wzrost ten był wręcz imponujący i wyniósł 41 proc. Jeszcze do niedawna polski rynek kapitałowy jawił się inwestorom etycznym jako swoista biała plama. Koszty analizowania niewielkiego rynku kapitałowego, jakim jest warszawska giełda, również okazywały się duże. Równocześnie polscy inwestorzy nie sięgali po takie narzędzia jak analiza ryzyka ESG. Potwierdzeniem tego może być fakt, że pierwszy polski fundusz etyczny, SKOK FIO Etyczny 1, zmuszony był do inwestowania na giełdzie w… Wiedniu. W kilka miesięcy później, na GPW zaczął być notowany RESPECT Index – pierwszy indeks spółek odpowiedzialnych w regionie, którego fundamenty metodologiczne miałem przyjemność współtworzyć. Pomysł na tego typu narzędzie wyszedł z samego rynku kapitałowego. Został on zainicjowany przez Kulczyk Investments, który

był partnerem projektu, a następnie produkt przekazał warszawskiej giełdzie. Polski rynek kapitałowy ogłosił uruchomienie indeksu i ratingu SRI w tym samym czasie kiedy zrobił to amerykański NASDAQ. Stworzenie narzędzia oceny stanowiło zaproszenie zagranicznych inwestorów etycznych, a także punkt wyjścia do zainteresowania tego typu inwestycjami spółek notowanych na GPW. Dostarczenie spółkom bodźców ekonomicznych do bycia odpowiedzialnymi wobec społeczeństwa i przyrody, daje szansę na to, że działania ich przestaną być tylko wizerunkowe. Obecność funduszy SRI może być argumentem biznesowym za byciem odpowiedzialnym. Im rynek tego typu inwestycji będzie większy, tym większe będą korzyści dla spółek. Im więcej bowiem kapitałów etycznych, tym większa szansa na to, że ich zainteresowanie przełoży się na tańsze pozyskanie finansowania. Na polskim rynku aktywizują się kolejne agencje oceniające ryzyko ESG, pojawiają się też nowe produkty. Najlepsze nawet narzędzia oceny ESG są wciąż jeszcze niedoskonałe i nawet zaawansowane podejście do odpowiedzialnego zarządzania, jedynie ogranicza ryzyko społeczne czy środowiskowe, ale go nie eliminuje. Choć nie jest rolą giełdy zmuszanie nikogo do etycznego inwestowania czy zachowania, to jej zadaniem jest ograniczanie asymetrii informacyjnej, czyli dawanie rynkowi takich narzędzi w podejmowaniu autonomicznych decyzji, które zwiększą realne możliwości oceny szans i ryzyka. Paradoksalnie, najbardziej liberalne mechanizmy wolnego rynku, mogą pomóc połączyć interesy biznesowe i środowiskowe. Jacek Dymowski


www.ekologiairynek.pl

Ekologicznie odpowiedzialni czyli Eko CSR

Biznes odpowiedzialny społecznie to dziś przede wszystkim pozostający w harmonii z naturą. Potrafiący nie tylko korzystać z zasobów naturalnych w zgodzie z prawem i etyką, ale wnoszący też wiele do ich rewitalizacji. I to bez oglądania się w tył, na winowajców nadwątlonych dziś tak mocno sił natury. W naszym miesięczniku CSR znalazł więc swoje stałe miejsce. Pod hasłem Ekologicznie Odpowiedzialni będziemy się oczywiście koncentrować na tym ekologicznym wymiarze CSR, ale nie zaniedbamy także pozostałych aspektów odpowiedzialności społecznej biznesu. Chcemy przy tym przede wszystkim popularyzować najlepsze i najciekawsze rozwiązania stosowane w zakresie CSR w polskich firmach. Firmy i instytucje, które są zainteresowane podzieleniem się swoimi osiągnięciami na polu odpowiedzialnego biznesu, prosimy o kontakt: Tomasz Kargul Kierownik projektu Ekologicznie Odpowiedzialni t.kargul@ekorynek.com, tel. 536 884 534


Źródło Fotolia.pl

Finanse i prawo

Zielone fundusze w Polsce

Wielkie zyski wcià˝ czekajà na inwestorów Na polskim rynku nie ma praktycznie ˝adnych specjalistycznych instrumentów finansowych dedykowanych firmom produkujàcym tzw. czystà energi´ lub dbajàcym o ekologi´ i naturalne Êrodowisko. Na ukształtowanych rynkach finansowych Zachodu dajà one inwestorom krociowe zyski Dlaczego w Polsce mamy taką lukę w dostępnych instrumentach finansowych? Zarówno sam sektor tych przedsiębiorstw nie jest jeszcze na tyle silny i duży, by taki rynek zorganizować, ale też inwestorzy nie są zainteresowani. Jednak eksperci uważają, że sytuacja ta może się zmienić już w ciągu najbliższych kilku lat. Warunek: rynek ekologiczny w Polsce musi być wolnym rynkiem, a nie sterowanym ręcznie przez urzędników. Na Giełdzie Papierów Wartościowych (GPW) w Warszawie na próżno by szukać indeksów poświęconych ekologii czy tzw. czystej energii. Spółki z branży szeroko rozumianej ochrony

20

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

środowiska porozrzucane są bowiem w różnych miejscach. Kilka z nich notowanych jest na głównym parkiecie. Przykładem takiej firmy może być grupa Polish Energy Partners (PEP). Firma zajmuje się m.in budową farm wiatrowych (5 proc. energii z odnawialnych źródeł energii – OZE w Polsce produkowanych jest przy użyciu jej instalacji) oraz tzw. outsourcingiem energii przemysłowej (tu należy do niej aż 70 proc. rynku). Pasmo jej inwestycyjnych sukcesów przerwał jednak nie tak dawno głośny spór sądowy z firmą Mondi Świecie, dla której PEP zmodernizował elektrociepłownię (EC Saturn). Mondi postanowiła zerwać

podpisaną wcześniej wieloletnią umowę na zarządzanie elektrociepłownią i odkupić 100 proc. udziałów w Saturn Management od PEP. Ten się jednak na to nie zgodził. Afera z Mondi spowodowała, że PEP został poddany na giełdzie ciężkiej próbie. Akcje spółki poszły w dół.

RESPECT Indeks

Firm takich jak PEP na warszawskiej giełdzie jest bardzo niewiele. Kilka małych spółek (głównie zajmujących się recyklingiem i biomasą) wchodzi w skład specjalnego indeksu RESPECT. Poświęcony jest on tzw. firmom odpowiedzialnym społecznie


Finanse i prawo (tzw.Corporate Social Responsibility – CSR). Wśród kryteriów dostępu do RESPECT są m. in: gospodarowanie odpadami, wodą i energią oraz zarządzanie środowiskowe. Kilka firm jest też notowanych na rynku alternatywnym – NewConnect, który z kolei dedykowany jest startującym w biznesie. Indeks ten nie cieszy się jednak zaufaniem inwestorów. Co chwila targają nim bowiem niepokoje inwestorów. Jeden z nich dotyczył m.in. spółki Piotra Tymochowicza – Infinity (miała rzekomo przechowywać dane DNA swoich klientów po ich śmierci). Już pierwszego dnia notowań jej kurs spadł o 63 proc. do 1,1 zł, co było najgorszym wynikiem w hitorii NewConnect. Potem akcje dalej taniały. Ostatecznie akcjonariusze dokonali rewolucji w spółce zmieniając jej nazwę na Green Technology i przebranżawiając ją na firmę zajmującą się ekologiczną energetyką... Jak twierdzą eksperci, zakładając nawet, że kondycja tych spółek giełdowych byłaby dobra, to razem wzięte, nie miałyby one i tak wystarczającego potencjału, by stworzyć z nich osobny indeks giełdowy, ani też wypełnić portfel specjalistycznego funduszu finansowego. – Warszawska giełda nie oblicza indeksu dedykowanego stricte spółkom wytwarzającym np. czystą energię z powodu niskiej reprezentacji rynkowej firm z tej branży, a także niezbyt widocznego zainteresowania inwestorów takim wskaźnikiem – mówi wprost Tomasz Wiśniewski, przewodniczący Komitetu Indeksów Giełdowych GPW. Jego zdaniem niska reprezentacja firm działających w branży czystej energii, czy ekologicznych, na giełdzie jest wynikiem aktualnej struktury przedsiębiorstw a nie ograniczeniem wynikającym z regulacji uniemożliwiających wejście takim spółkom na giełdę. – Żaden z wymogów stawianych przed spółkami, które chciały pozyskać kapitał na GPW, nie ma związku z branżą z której się one wywodzą. Po prostu takich spółek jest w Polsce niedużo, a więc także ich reprezentacja na giełdzie jest niewielka. Zmiana tej sytuacji może być wynikiem rozwoju przedsiębiorstw, dostrzegania przez nie nowych trendów i potrzeb

rynku, w tym także potrzeb inwestorów – uważa Wiśniewski. Zwraca on przy tym uwagę, że w Stanach Zjednoczonych oraz Europie Zachodniej jeszcze kilka lat temu takich spółek także nie było na giełdach, albo było ich bardzo niewiele, a obecnie ich reprezentacja jest już zauważalna. – Prawdopodobnie polski rynek będzie zachowywał się podobnie – prognozuje ekspert.

Luka w funduszach

Podobna sytuacja jak z indeksami giełdowymi jest także ze specjalistycznymi funduszami inwestycyjnymi dedykowanymi ekologii i czystej energii. Takich funduszy, które jednocześnie przestrzegałyby zasad społecznej odpowiedzialności biznesu, praktycznie nie ma. Aby dobrze zrozumieć, czym jest „zielony i etyczny” fundusz, najlepiej posłużyć się przykładem. Chodzi o to, że w jego portfelu nie mogą znaleźć się akcje firm mających powiązania kapitałowe z producentami np. konwencjonalnej energii lub innymi firmami, których działalność nie mieści się w tzw. standardach etycznych

(np. przedsiębiorstwa te dewastują środowisko naturalne, produkują broń, alkohol lub papierosy, zatrudniają dzieci itd.). W Polsce kwestia takich powiązań kapitałowych jest już obecnie problemem. Wielu dużych producentów energii konwencjonalnej, by być w zgodzie z prawem energetycznym, które daje pierwszeństwo w sieci producentom tzw. czystej energii, tworzyło lub kupowało istniejące już spółki produkujące czystą energię lub inne czyste technologie. Przykład: jeden z największych producentów energii konwencjonalnej w Polsce - firma PGE – ma w swoim portfelu także firmę zajmującą się produkcją czystej energii, czyli spółkę PGE Energia Odnawialna. Spółka ta jest jednym z czołowych producentów tzw. zielonej energii w kraju. Posiada 36 elektrowni wodnych oraz elektrownie wiatrowe o mocy 30 MW. Czy akcje tej spółki mogłyby w przyszłości zasilić zielony fundusz lub być wejść w skład indeksu RESPECT? Fabien Major, komentator telewizyjny oraz niezależny doradca finansowy z Montrealu nie ma wątpliwości.

Prof. Krzysztof Żmijewski, ekspert w dziedzinie energetyki: - Na pytanie dlaczego w Polsce nie ma rynku finansowego wyspecjalizowanego w obsłudze sektora inwestycji proekologicznych, należałoby ustalić co taki fundusz mógłby inwestorom zaoferować? Aby mogły one np. zwalniać inwestorów z opłacania ubezpieczeń, ich projekty musieliby oceniać fachowcy, którzy byliby w stanie odpowiedzialnie zważyć ryzyko danej inwestycji. Ani takich funduszy, ani takich ekspertów w Polsce nie ma.

Grzegorz Zięba, Retail Sales Manager KBC Securities N.V. (Spółka Akcyjna) Oddział w Polsce: - Jeśli tworzy się nowy fundusz, szczególnie w przypadku funduszy otwartych, gdzie uczestnik w każdej chwili może z nich wycofać pieniądze, to musi on inwestować w tzw. aktywa płynne. Taki fundusz może więc praktycznie inwestować jedynie w instrumenty, które są notowane na giełdzie. A skoro tak, to przy obecnej sytuacji na GPW, do rozważenia pozostaje wyłącznie tworzenie funduszy zamkniętych. Na takie fundusze trzeba jednak uprzednio znaleźć klientów oraz firmy, w akcje których można by zainwestować. Każdy fundusz zamknięty jest czasowy. Na końcu swej działalności i tak musi jednak swoje aktywa upłynnić. A do tego potrzebny jest rynek. Jeśli takiego rynku nie ma, albo istnieje ryzyko, że coś może „pójść nie tak”, bo zmienią się np. regulacje prawne, to nikt w taki biznes nie wejdzie. Wszystko zatem sprowadza się do wielkości i płynności rynku. Tymczasem, w przypadku rynku ekologicznego w Polsce mamy do czynienia obecnie albo z modą, albo z wymuszaniem przez przepisy. Stewart Duncan, dyrektor generalny Deloitte Kanada: - W Kanadzie nie mamy już żadnych funduszy otwartych, które byłyby dedykowane sektorowi tzw. czystych technologii. Są oczywiście tzw. zielone fundusze, ale wszystkie są typu venture capital. Nasza giełda ma też specjalny indeks tzw. czystych technologii (clean tech index). W pierwszej fali kryzysu gospodarczego indeks ten miał wyższe stopy zwrotu niż cały rynek, jednak w obecnej sytuacji już go nie wyprzedza - głównie z powodu obaw związanych z zaplanowanym cięciem wydatków rządowych.

21

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Finanse i prawo – Fundusze ekologiczne, które mają w swoim portfelu akcje spółek powiązanych kapitałowo np. z rafineriami naftowymi, producentami gazu czy koncernami petrochemicznymi zwyczajnie się prostytuują – uważa Major. Prawo pozwala funduszom nie ujawniać, w które konkretne firmy z danego sektora zainwestowały. Tomasz Kaczmarek z Domu Maklerskiego BZ WBK przyznaje jednak, że utworzenie „czystego” funduszu ekologicznego byłoby bardzo trudne w oparciu tylko o polskie spółki. – Taki fundusz prawdopodobnie nie miałby z czego wybierać. Rynek polskich firm ekologicznych jest jeszcze zbyt mały – mówi krótko. Podobnie uważa Grzegorz Drożdż, rzecznik prasowy Investors TFI. Reprezentowana przez niego firma w marcu ubiegłego roku przejęła DWS Polska TFI S.A. (należącego do Deutsche Bank Group), a wraz z nim ekologiczny fundusz DWS Zmian Klimatycznych. Fundusz, za pośrednictwem grupy DWS, inwestuje w akcje spółek z całego świata zajmujących się ograniczaniem wpływu zmian klimatycznych na środowisko oraz usuwaniem ich skutków. – Produkt jest niszowy, cieszy się bardzo niewielkim zainteresowaniem. Polacy wolą inwestować w polskie firmy i polskie produkty. Fundusze zagranicz-ne w Polsce mają dużo niższe aktywa – mówi Drożdż.

Zielone inwestycje długoterminowe

Tomasz Kaczmarek uważa, że zielone fundusze nie cieszą się popularnością wśród inwestorów, szczególnie tych młodych, bo ci nastawieni są głównie

na agresywny, szybki zarobek, gdy tymczasem fundusze zielone to inwestycje raczej długoterminowe. Fakt, że są to produkty ekskluzywne adresowane raczej do wąskiej grupy odbiorców potwierdzają też inne, międzynarodowe badania rynku. Według raportu World Wealth Report 2008, przygotowanego przez Merrill Lynch i Capgemini, spośród osób posiadających środki płynne powyżej 1 mln dol. tylko 12 proc. zainwestowałaby część swoich pieniędzy w przedsięwzięcia ekologiczne. – Również w Polsce takie fundusze byłyby raczej adresowane do niszowej części naszego społeczeństwa i to tej zamożnej, która nie musi się dorabiać, bo pieniądze już zarobiła – nie ukrywa Kaczmarek. Zwraca on przy tym uwagę, że produkty wytwarzane przez firmy z sektora czystej energii i ekologii są dość drogie w stosunku do produktów wytwarzanych metodami konwencjonalnymi. Wyprodukowanie 1kWh energii konwencjonalnej jest dwa razy tańsze od kosztów wyprodukowania 1kWh energii z OZE (150 zł/250-300 zł). Wpływ na to mają m.in koszty samej inwestycji w źródła odnawialne. W Polsce są one bardzo wysokie m.in. ze względu na bardzo długi okres czasu niezbędny na dokonanie wszystkich formalności administracyjnych (uzyskanie wszelkich niezbędnych pozwoleń trwa nawet dwa lata i dłużej), jak również koszt pozyskiwania i magazynowania czystej energii. Przykładowo, energia wiatrowa jest bardzo droga (nawet dwa lub trzy razy droższa niż konwencjonalna) z powodu problemu z jej magazynowaniem. – Wyobraźmy sobie sytuację, że wszystkie farmy wiatrowe w jed-

Zielone indeksy na świecie: Najważniejsze indeksy giełdowe spółek odpowiedzialnych za środowisko: ■ FTSE4Goog; (indeks londyńskiej giełdy) obejmuje kilkaset firm. Przedsiębiorstwa muszą spełniać kryteria z trzech podstawowych grup: środowisko, prawa człowieka, społeczeństwo i stosunki z akcjonariuszami ■ DJ Sustainability World Index ■ DS 400 ■ S&P Global Clean Energy Index (indeks prowadzony przez jedną z czołowych agencji ratingowych na świecie – Standard&Poor's) skupia 30 firm z całego świata działających w sektorze czystej energii.Udział spółek w indeksie ważony jest kapitalizacją. ■ S&P Global Water Index (indeks także prowadzony przez Standard&Poor's). Skupia on 50 firm z całego świata działających w sektorze wodnym. Indeks ten charakteryzuje się wysoką odpornością na dekoniunkturę.

22

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

nym czasie zaczną w danym regionie pracować. Wówczas, trzeba by było drastycznie ograniczyć produkcję w elektrowni konwencjonalnej. Przepisy stanowią bowiem, że tzw. czysta energia ma pierwszeństwo w sieci przed konwencjonalną. To skutkuje ogromnymi kosztami, gdyż cały system musi być stabilny i odporny na zakłócenia - przypomina prof. Zygmunt Maciejewski z Instytutu Systemów Transportowych i Elektrotechniki Politechniki Radomskiej.

Niestabilne prawo

Jest też kolejny problem z rynkiem czystej energii, mianowicie część przedsiębiorców zajmujących się odnawialnymi źródłami energii to nowicjusze, ludzie bez żadnego kapitału i doświadczenia w tej branży. – Banki dość pochopnie i uznaniowo przyznawały im kredyty pod inwestycje – uważa Marian Ślifierz, ekspert ds. energetyki, prezes firmy doradczej MS Consulting. Efekt tego jest taki, że zgłaszając swoje niewielkie przedsięwzięcia zablokowali oni całkowicie dostęp do sieci, utrudniając dziś tym samym wejście na rynek większym i bardziej doświadczonym inwestorom. Na przyłączenie do sieci czeka bowiem w kolejce już 6 tys. niewielkich producentów OZE. – Większość z nich liczy, że uda się im odsprzedać swoje miejsce w kolejce i wycofać z biznesu – mówi wprost prof. Maciejewski. Michał Ćwil, dyrektor generalny Polskiej Izby Gospodarczej Energii Odnawialnej widzi ten problem inaczej. Zwraca on mianowicie uwagę, że nieciekawej sytuacji na rynku winne jest polskie prawo energetyczne, które jest przeregulowane. – Potencjalni inwestorzy obawiają się rozwijać swój biznes na rynku, na którym tak naprawdę rządzi urzędnik, a nie zdrowe zasady konkurencji – mówi dobitnie Ćwil.

50 miliardów do zainwestowania

Bez względu na to, czy polscy urzędnicy będą hamulcowymi, eksperci są przekonani, że rynek czystych technologii i tak będzie się w Polsce dynamicznie rozwijać. Jak prognozuje


Źródło Fotolia.pl

Finanse i prawo

ministerstwo gospodarki, w ciągu najbliższych dziesięciu lat samo zużycie energii elektrycznej wzrośnie aż o 50 proc. Tylko do 2016 r. zapotrzebowanie na energię będzie wynosić 224,8 TW h (obecnie jest to 172,8 TW h). Tymczasem, zgodnie z unijnymi przepisami, od 2015 r. bloki energetyczne, które mają więcej niż 40 lat (czyli praktycznie większość), trzeba będzie zamknąć. Aby sprostać unijnym wymogom, rząd będzie musiał zainwestować w sektor energetyczny ok.50 mld zł. Poza aspektem ekologicznym rozwój czystych technologii daje też szansę na utrzymanie niezależności energetycznej, rozwój regionalny i dobrobyt w postaci tworzenia nowych miejsc pracy. To także kierunek w którym podąża jedna z głównych polityk Unii Europejskiej. Zakłada ona, że w przyszłej perspektywie finansowej na lata 2014-2020 nastąpi

gwałtowny zwrot Europy w kierunku czystych technologii. Raport na ten temat przedstawili niedawno w Parlamencie Europejskim przedstawiciele koalicji pozarządowych organizacji ekologicznych. Napisali oni m.in., że przeniesienie inwestycji w obecnym kształcie w ramach Polityki Spójności i Wspólnej Polityki Rolnej do zielonych sektorów gospodarki potroi liczbę miejsc pracy z każdego 1 euro zainwestowanego w ich tworzenie. Autorzy raportu przekonują też, że 1 mld euro przekazany na zielone

inwestycje może utworzyć ok. 52 700 miejsc pracy w odnawialnych źródłach energii lub 25 900 w sektorze oszczędności energetycznej, głównie w budownictwie. „Przestawienie się budżetu UE na inwestycje w sektorach wspierających ochronę środowiska, przyrody i klimatu dużo bardziej sprzyjałoby tworzeniu miejsc pracy i stabilności europejskiej gospodarki” – podsumował Ariel Brunner, szef europejskiej polityki BirdLife Europe. Katarzyna Bartman

Koszt zmian w środowisku: Z najnowszego raportu PRI i UNEP Finance Initiative „Univesal Ownership” (z 2010 r.) wynika, że niekorzystne zmiany w środowisku mają i będą mieć istotny wpływ na rynki kapitałowe oraz światowy wzrost gospodarczy. W 2050 r. koszty związane ze szkodami przyrody (przede wszystkim emisja CO2 szacowana nawet na 20 bln dol., czyli 73 proc. ogółu kosztów, a także skażenie wody, powietrza, generowanie odpadów i wyczerpywanie zasobów) wyniosą łącznie ponad 28,5 bln. dol., czyli 18 proc. globalnego PKB.

23

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Finanse i prawo

Pieniàdze na ochron´ ginàcych gatunków Ochronie gatunków i siedlisk in-situ ma słu˝yç konkurs ogłoszony przez Centrum Koordynacyjne Projektów Ârodowiskowych. Na zwyci´zców konkursu czekajà Êrodki z Unii Europejskiej przeznaczone na dofinansowanie wybranych projektów, w sumie 20 mln zł Celem konkursu jest przywracanie właściwego stanu siedlisk przyrodniczych i ostoi gatunków na obszarach chronionych wraz z zachowaniem zagrożonych wyginięciem gatunków oraz różnorodności biologicznej. O dofinansowanie projektów mogą ubiegać się jednostki samorządowe i rządowe, organizacje pozarządowe oraz wszystkie inne podmioty wymienione w Szczegółowym opisie priorytetów PO IiŚ, czyli: podmioty sprawujące nadzór lub zarządzające ochroną obszarów chronionych, parki narodowe, parki krajobrazowe i ich zespoły, jednostki organizacyjne Lasów Państwowych, wojewodowie, ogrody botaniczne, ogrody zoologiczne, instytucje naukowe oraz jednostki badawczo-rozwojowe, w tym szkoły wyższe oraz ich jednostki organizacyjne, urzędy morskie. Wnioskodawca projektu nie może podlegać wykluczeniu z ubiegania się o dofinansowanie na podstawie art. 207 ustawy z 27 sierpnia 2009 r. o finansach publicznych.

Dofinansowanie do 85 proc.

Projekty mogą być współfinansowane ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego do wysokości 85 proc. wydatków kwalifikowalnych całego projektu. Wkład własny wnioskodawcy, którego wartość nie może być niższa niż 15 proc. wydatków kwalifikowalnych, mogą stanowić: środki z budżetu państwa w formie współfinansowania krajowego, środki prywatne lub inne środki publiczne, pod warunkiem, że środki te nie pochodzą z programów współfinansowanych przez Unię Europejską. Beneficjent będący jednostką samorządu terytorialnego lub jego jednostką podległą musi zapewnić wkład w wysokości przynajmniej 5 proc. wydatków kwalifikowanych

24

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

w postaci środków własnych lub pożyczek. Środki te nie mogą być zastępowane środkami pochodzącymi z części budżetowych poszczególnych dysponentów, funduszy celowych lub innych środków publicznych. Minimalna wartość projektu wynosi 400 tys. zł, a maksymalna 25 mln euro.

Wsparcie czynnej ochrony przyrody

Kluczowymi celami przyjętej niedawno strategii „Europa 2020” jest m.in. racjonalne korzystanie z zasobów, także przyrodniczych, dążenie do rozwoju społecznego wszystkich grup społecznych i budowanie konkurencyjnej, zrównoważonej gospodarki. Nawiązując do tych założeń organizatorzy konkursu zachęcają do przygotowania kompleksowych projektów, które mają na celu ochronę gatunków i siedlisk przyrodniczych w skali Europy i kraju, ochronę in-situ różnorodności biologicznej. Powinny one także wywierać korzystny wpływ na rozwój społeczno-gospodarczy regionów. Główny nacisk zostanie położony na odtwarzanie i kształtowanie warunków dla trwałego zachowania gatunków i siedlisk, w tym m.in.: renaturyzację zdegradowanych siedlisk lądowych i wodnych; kształtowanie ostoi gatunków; restytucję i reintrodukcję gatunków zagrożonych.

konkretne Działania w terenie

Priorytetowo traktowane będą projekty dotyczące ochrony siedlisk i gatunków zagrożonych wyginięciem, projekty realizowane na obszarach Natura 2000 oraz obszarach chronionych o statusie międzynarodowym, jak również przedsięwzięcia charakteryzujące się kompleksowym podejściem do rozwiązywania istniejących na danym obszarze problemów ochronnych.

Przykładowe rodzaje projektów: ■ planowanie działań ochronnych, ochrona i odbudowa zdegradowanych siedlisk lądowych i wodnych, w tym morskich, ■ ochrona in-situ i reintrodukcja gatunków chronionych, ■ wykup gruntów kluczowych dla ochrony przyrody i ich renaturyzacja, ■ przywracanie właściwych stosunków wodnych siedlisk wodno-błotnych, ■ kształtowanie strefy ekotonów na granicy siedlisk leśnych i nieleśnych, ■ usuwanie i ograniczanie niekorzystnych wpływów inwazyjnych gatunków obcych, ■ zachowanie i poprawa różnorodności biologicznej na terenach niezurbanizowanych. Wsparcie będą mogły uzyskać projekty, w których główny zakres prac dotyczy ochrony czynnej (in-situ), przez co należy rozumieć konkretne działania w terenie mające na celu poprawę stanu ochrony gatunku lub siedliska na danym obszarze. Do puli tego typu działań zalicza się także inwentaryzację, planowanie i przygotowanie do działań ochronnych, zakup sprzętu, budowę lub rozbudowę infrastruktury.

Istotne cechy

Projekty powinny charakteryzować się ponadregionalną lub krajową skalą oddziaływania. I służyć jako narzędzie skutecznej ochrony przyrody na obszarach chronionych, dlatego muszą być zgodne z założeniami Krajowej strategii ochrony i umiarkowanego użytkowania różnorodności biologicznej. W ramach V osi priorytetowej finansowane będą przedsięwzięcia wykorzystujące metody o potwierdzonej skuteczności. Wnioskodawca przygotowując projekt powinien wykazać, że zakładane w ramach projektu metody ochronne były skutecznie wdrażane w podobnych warunkach.


Nie mogą być jednak finansowane projekty badawcze oraz projekty demonstracyjne, które obejmują przeniesienie na grunt praktyczny nowatorskich rozwiązań, ocenę i rozpowszechnienie efektów działań nowych lub niestosowanych dotychczas w proponowanym kontekście geograficznym, ekologicznym, społeczno-ekonomicznym. Do każdego wniosku o dofinansowanie musi zostać załączona pozytywna opinia przedstawiciela właściwych służb ochrony przyrody potwierdzająca celowość i zasadność realizacji przygotowywanego projektu. Dla projektów realizowanych na terenie parku narodowego jest to właściwy dyrektor parku (w przypadku projektów realizowanych przez pracowników parku na terenie parku należy przedstawić opinię Rady Naukowej Parku). Dla sieci obszarów Natura 2000, rezerwatów przyrody, parków krajobrazowych i obszarów chronionego krajobrazu jest to Regionalny Dyrektor Ochrony Środowiska lub Generalny Dyrektor Ochrony Środowiska. Realizacja projektu na obszarze nie objętym formą ochrony prawnej wymaga przedstawienia opinii właściwego konserwatora przyrody.

Zakładane efekty

Ocena opiera się na sześciu kryteriach cząstkowych, które służą określeniu wartości merytorycznej projektu oraz zakresu, realności i trwałości zaplanowanych efektów ekologicznych. Ocenie podlega celowość realizacji proponowanego projektu, trafność i adekwatność zaplanowanych zadań w stosunku do postawionych celów, dobór metod i technologii wykorzystywanych w trakcie realizacji, kompleksowość proponowanych prac z punktu widzenia potrzeb gatunków lub ekosystemów, zgodności projektu z założeniami krajowej i wspólnotowej polityki ochrony środowiska oraz realność osiągnięcia i trwałość zaplanowanych efektów ekologicznych. Ocena znaczenia gatunku lub siedliska prowadzona będzie na podstawie Raportów dotyczących stanu zachowania wszystkich siedlisk przyrodniczych i gatunków będących przedmiotem zainteresowania Wspólnoty, przygotowanych przez Polskę w roku 2007 zgodnie z postanowieniami

Źródło Fotolia.pl

Finanse i prawo

Wsparcie czynnej ochrony przyrody na obszarach chronionych w Polsce jest pilne poniewa˝ wskutek rozwoju cywilizacyjnego i gospodarczego zasoby ró˝norodnoÊci biologicznej i walory krajobrazowe naszego kraju sà nara˝one na post´pujàcà degradacj´.

art. 17. 1 Dyrektywy Siedliskowej, Polskiej Czerwonej Księgi Roślin i Zwierząt lub Czerwonych List Gatunków 1. W przypadku kryterium - znaczenie zagrożeń i pilność ich likwidacji, ocenie podlegają konsekwencje niepodejmowania działań przewidzianych w ocenianym projekcie. Projekty, których realizacja jest jedyną szansą na zachowanie i dalsze trwanie wyjątkowo cennych zasobów przyrodniczych na wskazanym stanowisku stanowią priorytet. Równie wysoko będą oceniane przedsięwzięcia, które zakładają odtworzenie siedlisk lub ponowne wprowadzenie gatunków występujących wcześniej na danym terenie. Ocenie podlega także ranga obszaru, na którym realizowany jest projekt. Projekty mogą być realizowane na terytorium lądowym lub morskim Rzeczpospolitej Polskiej. Projekty koncentrujące się na obszarach chronionych o statusie międzynarodowym (obszary wodno-błotne Ramsar, rezerwaty biosfery UNESCO) lub krajowym (sieć obszarów Natura 2000, rezerwaty przyrody, parki narodowe) będą traktowane priorytetowo.

Z kolei zasięg przestrzenny projektu oceniany jest na podstawie lokalizacji działań prowadzonych w jego ramach względem podziału administracyjnego kraju. Dopuszczalna jest realizacja projektu na obszarach chronionych leżących na terenie jednego województwa, pod warunkiem spełnienia wymogów postawionych na etapie oceny formalnej, jednak szansę na najwyższą ocenę mają projekty wykraczające poza jedno województwo, tzn. realizowane na terenie dwóch lub więcej województw. W ramach działania powinny być finansowane przede wszystkim projekty kompleksowe, nawiązujące do celów działań całej osi priorytetowej . ZB Konkurs o sfinansowanie projektów służących ochronie gatunków i siedlisk in-situ finansowany jest z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach: Programu Operacyjnego „Infrastruktura i Środowisko”, Priorytetu V Ochrona przyrody i kształtowanie postaw ekologicznych DZIAŁANIE 5.1, KONKURS nr 1/2012 (5.1.1). Wzór umowy o dofinansowanie dostępny na: www.ckps.pl oraz www.pois.gov.pl.

25

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Finanse i prawo

Nowe prawo o zagospodarowaniu odpadów

Źródło Fotolia.pl

Ministerstwo Êrodowiska ogłosiło rozpocz´cie wprowadzania w Polsce tzw. rewolucji Êmieciowej, polegajàcej na przej´ciu przez gminy obowiàzków zwiàzanych z zagospodarowaniem odpadów komunalnych w zamian za uiszczanie na jej rzecz opłat przez wytwarzajàcych te odpady

Formalnoprawną podstawę zupełnie nowego systemu gospodarowania odpadami stanowi ustawa z 1 lipca 2011 r. o zmianie ustawy o utrzymaniu porządku w gminach oraz niektórych innych ustaw (Dz.U. nr 152, poz. 897 – dalej ustawa), obowiązująca od 1 stycznia 2012 roku. Na skutek zawarcia w ustawie okresów dostosowawczych, ostatecznym terminem wdrożenia przez gminy nowych obowiązków jest dzień 30 czerwca 2013 roku.

Odpady komunalne

Zmiana dotyczy zasad gospodarowania odpadami komunalnymi, czyli powstającymi w gospodarstwach domowych, z wyłączeniem pojazdów wycofanych z eksploatacji, a także odpadów niezawierających odpadów niebezpiecznych pochodzących od innych wytwórców, które ze względu na swój charakter lub skład są podobne do odpadów powstających w gospodarstwach domowych (art. 3 ust. 3 pkt 4 ustawy z 27 kwietnia 2001 r. o odpadach). Ustawodawca rozróżnia odpady komunalne: na te powstające w obrębie nieruchomości, które są zamieszkane, i w obrębie innych nieruchomości. W odniesieniu do pierwszej kategorii gmina ma obowiązek zapewnienia odbierania i zagospodarowania odpadów. W drugim przypadku rada gminy może

26

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

podjąć uchwałę stanowiącą akt prawa miejscowego, o ich odbieraniu przez samorząd.

Uchwały

W związku ze zmianą gminy mają podjąć siedem uchwał obligatoryjnie, a pięć fakultatywnie. Wśród tych pierwszych należy wyróżnić te z maksymalną datą podjęcia (31.12.2012 r.), decydujące o istocie „rewolucji śmieciowej”: 1) uchwała w sprawie metody ustalenia opłaty za gospodarowanie odpadami komunalnymi oraz stawki opłaty; 2) uchwała dotycząca terminu, częstotliwości i trybu uiszczenia opłat za gospodarowanie odpadami komunalnymi; 3) uchwała dotycząca wzoru deklaracji o wysokości opłat za gospodarowanie odpadami komunalnymi składanej przez właścicieli nieruchomości, w tym terminów i miejsca składania deklaracji; 4) uchwała w sprawie szczegółowego sposobu i zakresu świadczenia usług w zakresie odbierania odpadów komunalnych od właścicieli nieruchomości i zagospodarowania tych odpadów w zamian za uiszczoną opłatę, w szczególności ilość odpadów komunalnych, częstotliwość i sposób świadczenia usług.

Jeżeli takie uchwały nie zostaną podjęte przez gminę w terminie do dnia 31.12.2012 r., to wówczas wojewoda wezwie do podjęcia uchwał, wyznaczając termin. Po bezskutecznym upływie tego terminu wojewoda wyda w tej sprawie zarządzenie zastępcze. Przyjęte w tym trybie zarządzenie wywołuje skutki prawne, takie jak akt prawa miejscowego. Te uchwały i zarządzenia nie mogą wejść w życie później niż w 18 miesięcy od dnia wejścia w życie ustawy, czyli do 30.06.2013 r. Gdyby do tego dnia nie weszły w życie, nie zwalnia to gminy z obowiązku odbierania odpadów z zamieszkanych nieruchomości, a obowiązek ten realizowany byłby nieodpłatnie.

Regiony i instalacje regionalne

Ustawa wprowadza instytucję regionów. Przez region gospodarki odpadami komunalnymi należy rozumieć określony w wojewódzkim planie gospodarki odpadami obszar liczący co najmniej 150 tys. mieszkańców; regionem może być gmina licząca powyżej 500 tys. mieszkańców. Regionalna instalacja do przetwarzania odpadów komunalnych to zakład o mocy przerobowej wystarczającej do przyjmowania i przetwarzania odpadów z obszaru zamieszkałego przez co najmniej 120 tys. mieszkańców. Musi on spełniać wymagania najlepszej dostępnej techniki lub technologii, o której mowa w art. 143 ustawy z 27 kwietnia 2001 r. – Prawo ochrony środowiska oraz umożliwić termiczne przekształcanie odpadów. Gminy mają zapewniać budowę, utrzymanie i eksploatację własnych lub wspólnych z innymi gminami regionalnych instalacji. Są one także zobowiązane do wyboru podmiotu, który będzie budował, utrzymywał lub eksploatował regionalną instalację w drodze przetargu publicznego. Możliwy jest także wybór na zasadach


Finanse i prawo określonych w ustawie z 19 grudnia 2008 r. o partnerstwie publiczno-prywatnym (Dz.U. z 2009 r. nr 19, poz. 100 oraz z 2010 r. nr 106, poz. 675), lub na zasadach określonych w ustawie z 9 stycznia 2009 r. o koncesji na roboty budowlane lub usługi (Dz.U. nr 19, poz. 101, z późn. zm.). Gdy żadna z powyższych metod nie wyłoni rzeczonego podmiotu, gmina może samodzielnie realizować to zadanie, także poprzez współpracę z innymi gminami. Regionalne instalacje mają mieć zapewnione dostawy „strumieni odpadów”, albowiem podmioty odbierające będą miały z góry narzucone instalacje, do których odpady mają trafiać. Prowadzący te instalacje jest obowiązany zawrzeć umowę na zagospodarowanie zmieszanych odpadów komunalnych, odpadów zielonych lub pozostałości z sortowania odpadów komunalnych przeznaczonych do składowania ze wszystkimi podmiotami odbierającymi je od właścicieli nieruchomości, którzy wykonują swoją działalność w ramach regionu gospodarki odpadami komunalnymi.

Podmioty odbierające odpady

Dotychczas właściciele nieruchomości zawierali umowy z przedsiębiorcami, jednostkami organizacyjnymi gmin na odbiór odpadów, z którego to tytułu były uiszczane należności. Po nowelizacji właściciele nieruchomości będą płacić rodzaj daniny publicznej w postaci opłaty za gospodarowanie odpadami na rzecz gminy. Gmina zaś będzie stroną umów dla podmiotów odbierających odpady, które będą wybierane w drodze przetargów publicznych. Dotyczy to również spółek z udziałem tejże gminy. W celu zorganizowania odbierania odpadów oraz wyznaczenia punktów selektywnego ich zbierania, rada gminy liczącej ponad 10 tys. mieszkańców może podjąć uchwałę stanowiącą akt prawa miejscowego o podziale obszaru gminy na sektory, biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców, gęstość zaludnienia oraz obszar możliwy do obsługi przez 1 przedsiębiorcę odbierającego odpady.

W przypadku gdy gmina jest podzielona na sektory, przetargi organizuje się dla każdego z nich. W celu zapewnienia odbierania odpadów komunalnych z terenu gminy w sytuacji rozwiązania umowy gmina zapewnia te usługi w trybie zamówienia z wolnej ręki zgodnie z ustawą z 29 stycznia 2004 r. – Prawo zamówień publicznych, do czasu rozstrzygnięcia kolejnego przetargu. Podmiot odbierający jest obowiązany do przekazywania selektywnie zebranych odpadów do instalacji odzysku i unieszkodliwiania odpadów, zgodnie z hierarchią postępowania z odpadami, o której mowa w art. 7 ustawy z 27 kwietnia 2001 r. o odpadach oraz do przekazywania zmieszanych odpadów komunalnych, odpadów zielonych oraz pozostałości z sortowania odpadów komunalnych przeznaczonych do składowania do regionalnej instalacji. Ustawodawca przewidział częściową deregulację wymogów dla podmiotów prowadzących działalność w zakresie odbierania i zagospodarowania odpadów komunalnych. Dla prowadzenia takiej działalności nie będzie wymagane zezwolenie, ale wpis do rejestru. Działalność ta jest działalnością regulowaną w rozumieniu ustawy z 2 lipca 2004 r. o swobodzie działalności gospodarczej. Rejestr działalności regulowanej w zakresie odbierania odpadów prowadzi wójt, burmistrz lub prezydent miasta właściwy ze względu na miejsce odbierania. Różnica w relacji do dotychczasowego stanu prawnego jest taka, że w przypadku wpisu do rejestru organ nie dokonuje badania zgłoszonych danych w momencie zgłoszenia, jak przy wydawaniu zezwolenia. Może tego dokonać ex post. Warto pamiętać o art. 71 ust. 1 pkt 1 ustawy o swobodzie działalności gospodarczej, zgodnie z którym przedsiębiorca, który złożył oświadczenie o spełnieniu wszystkich warunków do prowadzenia działalności w zakresie odbierania tych odpadów niezgodnie ze stanem faktycznym, podlega obligatoryjnemu wykreśleniu z rejestru działalności regulowanej, co skutkuje zakazem prowadzenia tej działalności w okresie trzech lat od dnia wydania decyzji.

Odpady biodegradowalne

Ważne zmiany wiążą się z wprowadzeniem obowiązków gmin polegających na ograniczeniu masy odpadów komunalnych ulegających biodegradacji przekazywanych do składowania. Do 16 lipca 2013 r. – do nie więcej niż 50 proc. wagowo całkowitej masy odpadów ulegających biodegradacji przekazywanych do składowania oraz do 16 lipca 2020 r. – do nie więcej niż 35 proc. – w stosunku do masy tych odpadów wytworzonych w 1995 roku. Powyższe działania mają na celu realizację postanowień dyrektywy Rady 1999/31/WE z 26 kwietnia 1999 r. w sprawie składowania odpadów (Dz.Urz. UE L 182 z 16.07.1999, str. 1 – 19, z późn. zm.). Uchybienie powyższym obowiązkom w skali całego kraju może skutkować nałożeniem na Polskę przez Komisje Europejską kar pieniężnych wynoszących nawet około miliona złotych za każdy dzień.

Obowiązki informacyjne

Ustawa zobowiązuje wójta, burmistrza lub prezydenta miasta do przeprowadzenia kampanii informacyjnej, obejmującej wszystkich mieszkańców, w celu powiadomienia o podjęciu uchwały o wprowadzeniu opłaty za gospodarowanie odpadami komunalnymi, o terminie przekazania przez właściciela nieruchomości deklaracji o wysokości opłaty za gospodarowanie nimi, a także o możliwości rozwiązania umowy na odbieranie z podmiotami odbierającymi te odpady. Gminy będą także zobowiązane m.in. do udostępniania na stronie internetowej urzędu oraz w sposób zwyczajowo przyjęty, informacji o najważniejszych okolicznościach dotyczących wdrażania tych przepisów. dr Bartosz Draniewicz Kancelaria Prawa Gospodarczego i Ekologicznego

W następnym numerze EiR: zasady pobierania opłat za gospodarowanie odpadami.

27

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Finanse i prawo

VAT i od opłaty za korzystanie ze Êrodowiska Przedsi´biorcy, którzy w ramach prowadzonej działalnoÊci gospodarczej zajmujà si´ składowaniem odpadów, zobowiàzani zostali na mocy ustawy Prawo ochrony Êrodowiska z 27 kwietnia 2001 r. do pobierania opłaty za korzystanie ze Êrodowiska z tego tytułu. W zwiàzku z tym pojawiła si´ wàtpliwoÊç czy taka nale˝noÊç obj´ta jest opodatkowaniem VAT Część podmiotów stoi na stanowisku, że pobierana należność nie podlega opodatkowaniu VAT, bowiem nie stanowi elementu kalkulacyjnego ceny usługi składowania odpadów. Inni podatnicy twierdzą, że odprowadzanie opłaty za korzystanie ze środowiska z tytułu składowania odpadów mieści się w zakresie przedmiotowym ustawy o VAT. Które stanowisko jest słuszne?

Opłata ustalana odgórnie

Przeanalizujmy przykład firmy, która uważa, że na opłatę za korzystanie ze środowiska nie należy nakładać VAT: Spółka Alfa planuje zawierać umowy świadczenia usług składowania odpadów. W umowie jest zapis dotyczący odpłatności za usługę, w myśl którego: ustalone ceny są cenami netto i należy je powiększyć o VAT oraz opłatę za korzystanie ze środowiska. Opłatę Spółka Alfa będzie odprowadzać na konto urzędu marszałkowskiego (nie stanowi ona dochodu spółki). Skoro opłata za korzystanie ze środowiska jest świadczeniem pieniężnym, a jej wysokość ustalana jest odgórnie przez ministra finansów i nie stanowi zapłaty za usługi spółki, to należy uznać, że nie jest ona również elementem kalkulacyjnym ceny usługi składowania. A w rezultacie, przedmiotowa należność nie będzie podlegała przepisom ustawy o VAT. Niestety, z taką argumentacją Spółki Alfa nie można się zgodzić. Co prawda, charakter tej opłaty wykazuje inne niż cywilnoprawne cechy. Analizowane należności regulowane rozporządzeniem Rady Ministrów z 14 października 2008 r. w sprawie opłat za korzystanie ze środowiska, stanowią bowiem przychody funduszy ochrony środowiska i są przeznaczone na jej finansowanie. Brak jest również zwrotnego świadczenia ze strony tych funduszy.

28

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

Jednak stosownie do treści art. 279 ust. 2 ustawy Prawo ochrony środowiska, w razie składowania lub magazynowania odpadów, podmiotem korzystającym ze środowiska obowiązanym do ponoszenia opłat za korzystanie ze środowiska oraz administracyjnych kar pieniężnych jest posiadacz odpadów.

Opłat´ za korzystanie ze Êrodowiska nale˝y opodatkowaç według stawki właÊciwej dla usługi składowania odpadów. Sugeruje to, że zasadniczo opłata za korzystanie ze środowiska ciąży na podmiocie któremu przekazuje się odpady, a nie na podmiocie który przekazuje te odpady. Konsekwentnie, podmiot przekazujący skutecznie uwalnia się od odpowiedzialności za składowanie odpadów, a więc zwalnia się od obowiązku ponoszenia opłat za ich zagospodarowanie. Przedmiotowa powinność przechodzi natomiast na podmiot korzystające ze środowiska, tj. przedsiębiorcę zarządzającego składowiskiem.

Koszt przenoszony na kontrahenta

Jak zatem powyższe regulacje odnoszą się do analizowanego przykładu? I w jaki sposób uargumentować podleganie przedmiotowych opłat ustawie o VAT? Otóż, w pierwszej kolejności należy stwierdzić, że Spółka Alfa obciążając przedmiotową należnością podmioty składujące odpady, przenosi jej koszty na rzecz kontrahentów. Jednocześnie klienci Spółki nie są zobowiązani do uiszczenia opłaty za korzystanie ze środowiska, gdyż

przekazując odpady na składowisko, skutecznie się od niej uwalniają. Spółka Alfa nie jest ponadto inkasentem tej opłaty (nie może dokonywać czynności polegających na pobraniu opłaty od podatników i wpłacaniu jej na konto urzędu marszałkowskiego). Dodatkowo trzeba zauważyć, że w myśl art. 29 ust. 1 Ustawy o VAT, podstawą opodatkowania jest obrót. Obrotem zaś jest kwota należna z tytułu sprzedaży, która obejmuje całość świadczenia należnego od nabywcy lub osoby trzeciej. Podobnie stanowi art. 78 dyrektywy 2006/112/WE, którego lit. „a” przewiduje, że podstawę opodatkowania zwiększa się o podatki, cła, opłaty i inne należności, z wyjątkiem samego VAT-u. Skoro opłata za korzystanie ze środowiska jest ściśle związana ze świadczoną przez Spółkę Alfa usługą składowania, to należy uznać, że stanowi ona element kalkulacyjny ceny z tytułu świadczonych czynności opodatkowanych. W rezultacie, takie działanie Spółki skutkuje wzrostem ceny świadczonej usługi. Tym samym opłata za korzystanie ze środowiska stanowi uzupełniający (obok ceny za usługę składowania odpadów) element podstawy opodatkowania VAT-em. Czyli opłatę za korzystanie ze środowiska należy opodatkować według stawki właściwej dla usługi składowania odpadów. Podobnie uznał Dyrektor Izby Skarbowej w Katowicach, w interpretacji indywidualnej z 27.04.2010 r. (sygn.IBPP1 /443-95/10/AZb) dodatkowo stwierdzając, że wnioskodawca chcąc przenieść ciężar opłaty za korzystanie ze środowiska na kontrahentów „może to uczynić wyłącznie poprzez wkalkulowanie jej w ogólne koszty działalności gospodarczej, uwzględniając ją tym samym przy kalkulowaniu ceny świadczonych usług.” Agnieszka Pabiańska, Paweł Barnik ECDDP Sp. z o.o.


ANALITYKA ... palący temat

Dojrzałe organizacje ostro wchodzą w analitykę. Korzystając z oprogramowania SAS®, maksymalizują zyski, ograniczają ryzyko, prognozują przyszłe trendy rynkowe i efektywnie wykorzystują zgromadzone informacje do budowania przewagi konkurencyjnej. Ty też poddaj swoje decyzje analizie.

Zeskanuj QR code®* przy pomocy urządzenia przenośnego, aby zapoznać się z ofertą SAS na stronie www.sas.com/poland

*Wymaga zainstalowania czytnika QR code na urządzeniu przenośnym

SAS and all other SAS Institute Inc. product or service names are registered trademarks or trademarks of SAS Institute Inc. in the USA and other countries. ® indicates USA registration. Other brand and product names are trademarks of their respective companies. © 2011 SAS Institute Inc. All rights reserved. S73212US.0411


Przemysł | Energetyka

Łupkowe prognozy mniej optymistyczne Gazu w polskich łupkach jest znacznie mniej, ni˝ si´ wydawało jeszcze rok temu. Paƒstwowy Instytut Geologiczny w najnowszym raporcie prognozuje zasoby tego surowca nadajàce si´ do wydobycia tylko na 346-768 mld metrów szeÊciennych Wcześniej Amerykanie przewidywali, że w łupkach mamy 5,3 bln m sześć., co dawało naszemu krajowi pozycję europejskiego lidera. W związku z wielkimi nadziejami, jakie towarzyszą łupkom, raport Instytutu – zwłaszcza po trwających rok pracach – był wyjątkowo wyczekiwany, ale jego wnioski okazały się gorsze od przypuszczeń. Zwłaszcza dla polityków, z których część już zaczęła planować ile kraj zarobi na wydobyciu. Być może dlatego na konferencji, przy okazji prezentacji dokumentu, wiceminister środowiska Piotr Woźniak sugerował, że trzeba przyspieszyć prace poszukiwawcze, bo „tylko poprzez kolejne odwierty będziemy zyskiwać szczegółowe informacje o naszych złożach”. Jeszcze przed konferencją nieoficjalnie eksperci mówili, że raport pokaże, iż gazu jest znacznie mniej niż wskazywały amerykańskie wyliczenia z kwietnia 2011 roku. A ci, którzy znali dane z raportu zastanawiali się, jak to możliwe, że różnica w prognozach jest aż tak duża. Ponieważ jeśli w kraju uda się wydobyć przewidywane minimum czyli 346 mld m sześc., będzie to stanowić zaledwie 6 proc. ilości prognozowanej rok temu. Formalnie nie jest źle, bo – jak czytamy w komunikacie PIG-u – „z takim wynikiem jesteśmy trzecim krajem w Europie, po Norwegii i Holandii, z największymi zasobami tego surowca i perspektywą korzyści z jego wydobycia”. Poza tym, na podstawie danych raportu pięciokrotnie wzrastają całkowite zasoby gazu ziemnego w Polsce. Zatem łupki, według Instytutu, „gwarantują Polsce bezpieczeństwo energetyczne na dziesiątki lat”.

Pierwszy taki raport

Polscy geolodzy przygotowali po raz pierwszy raport we współpracy z ekspertami z USA i wspólnie z Amerykańską Służbą Geologiczną (USGS) analizowali historyczne dane (od 1990 roku). W dokumencie są nie

30

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

tylko informacje o zasobach technicznie możliwych do wydobycia, ale też ogólnych i te wynoszą 1,92 bln m sześc. Według prognozy US Energy Information Administration z kwietnia 2011 r. w Polsce występuje 5,3 bln m sześc. gazu w złożach łupkowych. Wcześniej w naszym kraju udokumentowano 145 mld m sześc. złóż konwencjonalnych, co wystarczałoby na pokrycie zapotrzebowania przez 10 lat. Ale zarówno eksperci, jak i przedstawiciele firm poszukujących w Polsce gazu łupkowego z którymi rozmawialiśmy, przyznają że raport Instytutu - po analizach historycznych danych – trudno uznać za ostateczny. – Te prognozy zasobów na pewno będą się zmieniać, w miarę postępu prac – wyjaśnia przedstawiciel jednego z koncernów prowadzących poszukiwania w naszym kraju. – Nie brano pod uwagę efektów najnowszych prac, bo część firm, która wykonała odwierty nadal analizuje je, bądź nie udostępniła jeszcze danych. Bardziej wiarygodne prognozy będą możliwe dopiero za kilka lat, gdy firmy wykonają więcej odwiertów i poznamy ich wyniki - dodaje. Były główny geolog kraju Jacek Henryk Jezierski uważa, że obecny raport to zaledwie przymiarka do oszacowania zasobów. – To są obliczenia na podstawie badań archiwalnych, a bardzo duża różnica między obecnymi a amerykańskimi wyliczeniami sprzed roku wynika z różnej metodologii – tłumaczy nam Jezierski. I przypomina, że poprzednio wzięto pod uwagę powierzchnie obszarów koncesyjnych i uwzględniono nieco skorygowane parametry wydobycia geologicznego w USA i tak okazało się, że mamy 5,3 bln metrów sześc. gazu w łupkach. – Teraz mamy dane dokładniejsze, ale to są ciągle tylko szacunki – dodaje. – Dlatego wydaje się, że po wykonaniu kolejnych prac i dodatkowych danych prognozowane zasoby mogą wzrosnąć nawet o 20 procent.

Z kolei inni eksperci przekonują, że nawet najlepsze analizy geologów nie zastąpią rzeczywistych prac, bo dopiero te mogą potwierdzić wiarygodność różnych prognoz. W ogóle może się okazać, że złoża polskiego gazu będą wyższe, bo oprócz złóż konwencjonalnych i łupkowych jest jeszcze tzw. tight gas, którego dotąd nie oszacowano. Prace poszukiwawcze prowadzi m.in. Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo wspólnie z firmą FX Energy. Zatem formalnie w przyszłości szacunki powinny być jeszcze wyższe niż obecnie. Polska ma też ropę w skałach łupkowych. Według geologów będzie można wydobyć nawet do 535 mln ton, ale bardziej realna ilość to 215-268 mln ton. Z raportu wynika zatem, że krajowe złoża naftowe są ponad 10-krotnie większe od udokumentowanych wcześniej. Obecnie wydobyciem ropy na Bałtyku zajmuje się spółka należąca do grupy Lotos – Petrobaltic, a w kraju – PGNiG. Jednak żadna z firm nie zaczęła prac poszukiwawczych ropy w łupkach. Zanim ukazał się najnowszy raport PIG, zasoby z naftowych złóż tzw. konwencjonalnych prognozowano na ok. 26 mln ton czyli tylko o 2 mln ton więcej od rocznego zapotrzebowania rafinerii Lotosu i Orlenu Kolejne raporty i uzupełnione dane będą publikowane co dwa lata. W 2014 r. ma być gotowe podsumowanie, już po analizie odwiertów łupkowych wykonanych po 2010 roku.

Optymizm ministrów

Raport Państwowego Instytutu Geologicznego, prognozując zasoby na 346-768 mld m sześc., określa je jako „technicznie wydobywane”. To oznacza, że tyle właśnie może wynieść produkcja gazu z łupków, ale nie ma żadnej pewności, że tak się stanie. Bo eksploatacja złóż będzie zależeć od jej opłacalności. Tymczasem żadna z firm, prowadzących poszukiwania do tej pory nie obliczyła kosztów wydobycia, gdyż żadna nie jest w stanie


zrobić tego na obecnym etapie prac. Mimo to politycy przekonują, że produkcja na pewno ruszy. Minister skarbu Mikołaj Budzanowski na kilka dni przed ukazaniem się raportu PIG-u, a także tuż po tym, przekonywał w mediach, że na przełomie 2014 i 2015 roku gaz z łupków już będzie produkowany. Podał nawet, iż może to być od 500 mln do miliarda metrów sześc., a w takiej sytuacji Polska może stać się eksporterem surowca. Resort skarbu liczy przede wszystkim na współpracę polskich firm – zwłaszcza PGNiG-u i PKN Orlen, które nawiązują współpracę ze spółkami energetycznymi i KGHM Polska Miedź. Powstał nawet plan powołania przez nie wspólnego podmiotu, który wspierałby finansowo prace poszukiwawcze. Podczas marcowej konferencji CERA w Huston szef firmy 3Legs Resources Peter Clutterbuck zapowiedział, że w ciągu dwóch lat powstanie program pilotażowego wydobycia na terenie koncesji Lebien. – Mało prawdopodobne, by wydobycie na duża skalę nastąpiło wcześniej niż za 5 lat, a bardziej realne, za sześćsiedem lat – stwierdził Peter Clutterbuck, cytowany przez portal Natural Gaz Europe. 3Legs Resources to firma, która jako pierwsza poinformowała o tzw. przypływie gazu – uruchomieniu wstępnej testowej produkcji na swojej koncesji na Pomorzu we wrześniu 2011 roku. Minister Budzanowski, w cytowanym przez PAP oświadczeniu, stwierdził, że raport PIG-u „potwierdza determinację polskiego rządu w budowie alternatywy do obecnych źródeł dostaw gazu i realna staje się możliwość obniżenia cen dla 6,5 mln Polaków oraz przemysłu”. Szef resortu skarbu przekonuje także, że Polska jako kraj „z klienta o słabej pozycji negocjacyjnej, staje się potencjalnym eksporterem gazu”. Nie wspomniał natomiast w ogóle o biznesowej stronie tego przedsięwzięcia. Tymczasem nadzieje na opłacalne uruchomienie wydobycia gazu na dużą skalę mogą opierać się jedynie na wstępnych i nielicznych wypowiedziach szefów spółek poszukiwawczych. Prezes Clutterbuck liczy, że wydobycie gazu łupkowego w Polsce okaże się

Źródło Fotolia.pl

Przemysł | Energetyka

bardziej atrakcyjne ekonomicznie niż w USA i to pomimo wyższych kosztów operacyjnych. Uważa on, że koszty wierceń mogą być jednak o 50 proc. wyższe lub nawet będą podwójne w porównaniu z tymi, jakie trzeba ponieść na prace prowadzone w USA. Równocześnie jednak zauważył, że cena gazu w Polsce jest czterokrotnie wyższa.

Ostrożność ekspertów

Przedstawiciele firm i eksperci, z którymi rozmawialiśmy wyjątkowo ostrożnie wypowiadają się o możliwym poziomie wydobycia. – Za wcześnie, by prognozować wielkość produkcji, skoro nie wiemy, jak duży będzie przypływ gazu z poszczególnych odwiertów i zbyt mało wykonaliśmy odwiertów poziomych – mówi jeden z nich. – Potrzeba przynajmniej kilkudziesięciu odwiertów, by móc mówić o faktycznej, a nie tylko testowej produkcji. Natomiast wiceminister Piotr Woźniak poinformował, że w Polsce od 2010 r. do tej pory wywiercono 22 otwory. W 2012 r. ma powstać jeszcze 14. Zaś na najbliższe pięć lat, do 2017 r. właściciele koncesji zaplanowali wykonanie 127 odwiertów. – Liczby pokazują, jak duży wysiłek inwestycyjny musi być jeszcze dokonany w Polsce – mówił na konferencji w PIG-u Woźniak.

Koszty wykonania jednego pełnego odwiertu w naszym kraju – pionowego wraz z horyzontalnymi – szacuje się nawet na kilkanaście milionów dolarów. Dlatego istotny wpływ na decyzje szefów firm poszukiwawczych o uruchomieniu produkcji będą miały prognozy dotyczące zwrotu na inwestycji. A to z kolei wiąże się z polityką podatkową państwa. Główny geolog kraju zamierza w drugiej połowie kwietnia przedstawić projekt ustawy, która określi nowe mechanizmy opodatkowania i zarządzania wydobyciem węglowodorów. Minister Budzanowski w oświadczeniu przyznał, że „kluczowym warunkiem powodzenia jest uproszczenie i skrócenie procedur administracyjnych dla inwestorów oraz ostateczne wyjaśnienie kwestii opodatkowania zysków z wydobycia”. Prace nad projektem ustawy trwają od kilku miesięcy. Eksperci twierdzą, że rząd ma trudne zadanie, bo ustawa powinna być tak skonstruowana, by nie zniechęciła właścicieli koncesji do prowadzenia dalszych prac. Tym bardziej, że nie wszystkie do tej pory wykonane odwierty zakończyły się sukcesem. Co najmniej cztery były nietrafione, a zatem tych kilku czy kilkunastu milionów dolarów wydanych na każdy z nich, firmy już nie odzyskają. a.ła

31

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Przemysł | Energetyka

Łupki czyli rzàdu sposób na kryzys Gaz łupkowy w naszym kraju mo˝e w tym roku przyçmiç nawet problemy strefy euro. Bo stwarza mo˝liwoÊci wi´ksze ni˝ niejedna reforma gospodarcza Pomimo ciągle dobrych notowań opinii publicznej, ale wobec jednak wyraźnego kryzysu stojącego u granic, rząd potrzebuje sukcesu. A uruchomienie wydobycia gazu łupkowego gwarantowałoby go. Bo perspektywa Polski jako drugiej Norwegii lub drugiego Kuwejtu z ekstra funduszem łupkowym i miliardami „petrozłotówek” do budżetu oraz uniezależnienia się od importu z Rosji jest niezwykle kusząca. Nic dziwnego, że optymizm nie opuszcza ani szefów Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa mającego najwięcej koncesji na poszukiwanie, ani ministra skarbu państwa, który m.in. za pośrednictwem prasy, niemal nakazał polskim firmom współpracę i uruchomienie eksploatacji w 2014 roku. Od razu też kontrolowane przez Skarb Państwa firmy energetyczne oraz KGHM Polska Miedź odpowiedziały na apel Mikołaja Budzanowskiego i zaangażowały się w projekt PGNiG-u. Choć wizja współpracy potentatów może być interesująca, to jednak rodzi pytania. Czy największe firmy w naszej elektroenergetyce muszą zdobywać nowe doświadczenia organizując wiercenia, czy może raczej powinny zadbać o nowe moce w swoich elektrowniach i myśleć, jak poradzić sobie z pakietem klimatycznym? Optymizm i sugestie ministra nie wystarczą. Tym bardziej, że zdobycie doświadczenia w pracach poszukiwawczych jest kosztowne. By gaz popłynął do klientów potrzeba nie tylko wielu odwiertów, pewności że wydobycie się opłaca, ale przede wszystkim pozwolenia na eksploatację złóż. Jak dotąd żadna z firm, szukających gazu łupkowego o takie koncesje nie wystąpiła do ministra środowiska, bo prace jakie wykonały, nie dają jeszcze do tego podstaw. Do tej pory trzy spółki, spośród kilkunastu prowadzących prace, uruchomiły testowe wydobycie. Wśród zagranicznych firm optymizm jest raczej umiarkowany, a wyniki ostatnich wierceń,

32

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

wykonanych przez amerykańskiego potentata Exxon Mobil, są poniżej oczekiwań. Jeśli jednak zamieszanie wokół przyznawania koncesji na wydobycie będzie takie, jak w lutym przy ocenie sposobu wydawania koncesji na poszukiwania, to na szybką eksploatację złóż – nawet przy wyjątkowej opłacalności, liczyć nie należy.

Parafrazujàc pakiet antykryzysowy z lat 80. ubiegłego wieku, polskie łupki to nowy projekt 3 x „S” – czyli sukces, samodzielnoÊç i samofinansowanie.

Od co najmniej kilku miesięcy, z mniejszym lub większym natężeniem, trwa dyskusja o tym, dlaczego oddaliśmy koncesje na poszukiwania tak tanio. – Z jednej strony prawo polskie pozwalało na to, by w trybie, kto pierwszy ten lepszy, a nie na zasadzie przetargu, przyznawać koncesje – mówi mecenas Paweł Grzejszczak z kancelarii Zakrzewski Domański Palinka. Dodaje, że krytykowała za to nasz kraj Komisja Europejska, ale nowe prawo geologiczne, wprowadzające przetargi weszło dopiero w tym roku w życie. Inna sprawa, że koncesje na poszukiwania złóż gazu niekonwencjonalnego, udzielane na przykład w 2008 r. wielu ekspertów mogło traktować jako rodzaj fanaberii ze strony firm. Bo wtedy w USA dopiero startowała na dobre produkcja gazu łupkowego i w praktyce był to jedyny kraj, stosujący odpowiednią do tych prac technologię. Było więc jasne, że konieczne będą wielkie pieniądze – najpierw na badania, a potem poszukiwania w Polsce.

Na dodatek niektóre firmy, choć dopiero zaczęły przygotowania do poszukiwań, to już zarobiły na polskich koncesjach. Po prostu odsprzedały część lub większość udziałów. Wśród nich jest spółka Minsk Energy Resources, od której w grudniu 2010 r. koncesje kupił włoski gigant ENI, a także amerykański koncern Exxon Mobil – odstąpił on 49 proc. udziałów w swoich licencjach francuskiemu Totalowi. Natomiast w czerwcu 2011 r. firma 3Legs Resources na londyńskiej giełdzie zarobiła na emisji akcji ponad 77 mln funtów. Do spółki z podwyższenia kapitału trafiło ponad 62 mln funtów (część walorów sprzedali dotychczasowi akcjonariusze), które ma przeznaczyć na poszukiwania gazu łupkowego w Polsce. 3Legs ma sześć koncesji na Pomorzu, trzy na południu Polski – w rejonie Krakowa, a jej partnerem jest Conoco Phillips. Faktów już nie da się zmienić, nawet jeśli powstanie „komitet powszechnej krytyki koncesyjnej”. Teraz rząd musi zadbać o to, by koncesje na wydobycie przyznawano w sposób czytelny, uczciwy i tym, którzy spełnią wszystkie warunki. Prawnicy oceniają, że jest to możliwe dzięki nowym przepisom. – Pierwszeństwo w otrzymaniu tej koncesji ma inwestor, prowadzący teraz poszukiwania, jeśli spełni wszystkie warunki zapisane w ustawie. Praktycznie nie ma możliwości zablokowania wydania koncesji – wyjaśnia Paweł Grzejszczak. Nad wydawaniem koncesji czuwa od czasu wymiany gabinetu przez Donalda Tuska nowy Główny Geolog Kraju – Piotr Woźniak. Ten sam, który w rządzie Jarosława Kaczyńskiego kierował resortem gospodarki, a wcześniej pracował w kancelarii premiera Jerzego Buzka i zasiadał w radzie nadzorczej PGNiG-u. On też zaczął pełnić funkcję pełnomocnika rządu ds. gazu łupkowego. a.ła


www.ekologiairynek.pl

Prenumerata Roczna prenumerata miesięcznika Ekologia i Rynek w supercenie

99 zł

Prestiżowy magazyn opisujący biznes w kontekście ekologicznym. Ekologia nie boi się biznesu a prawa rynku promują przedsięwzięcia ekologiczne. Zamiast kłótni między biznesem a ekologami – debata. Zamiast agresji – ożywiona dyskusja. Przyłącz się do nas. Zapraszamy. Teraz w prenumeracie otrzymasz dwa numery magazynu w prezencie.

nr 1

nr 1

marzec 2012

cena: 9,90 zł

Prowadzisz firmę? Planujesz kampanię promocyjną?

(w tym 5% VAT)

marzec 2012

Teraz kupując prenumeratę otrzymujesz pakiet reklamowy: ■w internecie na Ekologiairynek.pl

Wywiad hlickim z prof. Stanisławem Ryc

1 000 zł

Czy wydobycie gazu łupkowego obarczone jest ryzykiem?

o wartości dla pierwszych 50 zamawiających firm ■ w magazynie 30 % rabatu na pięć pierwszych zakupionych reklam

Jak zarobić w 2012 ?

Recykling pojazdów

Dla dużych i małych firm

EKOLOGIA i RYNEK

estycje prenumeraty: tel.: 22 408 64 01 lub biuro@ekorynek.com Skontaktuj z działem na inw Pieniàdzesię energooszcz´dne

www.ekologiairynek.pl

Dokonaj wpłaty w kwocie 99,00 zł na konto: 76 1160 2202 0000 0000 1156 3679 odbiorca: New Business Look, ul. Kwitnącego Sadu 11, 02-202 Warszawa tytuł przelewu: PRENUMERATA: Ekologia i Rynek 3/2/12 12:44 PM

okladka_EiR.indd 1

PRENUMERATĘ można rozpocząć od wybranego numeru. Dostępne są również numery archiwalne. W zamówieniu dostępna również prenumerata zagraniczna. Prenumerator zagraniczny musi dopłacić koszt przesyłek zagranicznych.


Przemysł

Trzeba poprawiç skutecznoÊç zbiórki elektronicznych Êmieci Poziom zbierania i przetwarzania zu˝ytego sprz´tu w Polsce jest nawet o około 40 proc. ni˝szy od deklarowanego w oficjalnej sprawozdawczoÊci, a skala rozbie˝noÊci w zwiàzku z dynamicznym rozwojem szarej strefy z ka˝dym kolejnym rokiem si´ pogł´bia Taki wniosek został sformułowany w raporcie Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową „Funkcjonowanie i nieprawidłowości w systemie zarządzania zużytym sprzętem elektrycznym i elektronicznym (ZSEE) w Polsce”. Wiąże się to przede wszystkim z niedostatkami systemu kontroli i weryfikacji danych. Nadzieję na poprawę sytuacji w przyszłości analitycy wiążą z obowiązującymi od tego roku przepisami nakładającymi na gminy obowiązek stworzenia spójnego systemu gospodarowania odpadami, w tym zużytym sprzętem elektrycznym i elektronicznym. W myśl przepisów użytkownicy sprzętu zobowiązani są do przekazywania zużytego sprzętu podmiotom zbierającym. Zabronione jest wyrzucanie go łącznie z innymi odpadami. Podmioty zbierające (tj. sprzedawcy detaliczni i hurtowi, punkty serwisowe oraz gminne punkty zbierania ZSEE) zobligowani są do przyjmowania tego zużytego sprzętu. Sprzedawcy detaliczni powinni przekazywać odebrany sprzęt sprzedawcom hurtowym lub zakładom przetwarzania, a sprzedawcy hurtowi – zakładom przetwarzania. Wszelkie przekazania ZSEE w tym łańcuchu powinny odbywać się bezpłatnie. Sprzedawcy detaliczni i hurtowi przy sprzedaży sprzętu dla gospodarstw domowych zobowiązani są do przyjęcia tego samego rodzaju sprzętu zużytego w ilości nie mniejszej niż sprzedany. Jedynym zastrzeżeniem dla przyjęcia

zużytego sprzętu jest stwarzanie zagrożenia dla zdrowia lub życia osób przyjmujących.

Obowiązki przedsiębiorców

Wszystkie podmioty prowadzące działalność związaną z zagospodarowaniem zużytego sprzętu, bądź wprowadzające sprzęt na rynek mają obowiązek rejestracji w rejestrze prowadzonym przez Głównego Inspektora Ochrony Środowiska (GIOŚ). Rejestr prowadzony jest w celu analizy funkcjonowania systemu gospodarki ZSEE oraz właściwego nad nim nadzoru. Podmioty wpisane do rejestru zobowiązane są do prowadzenia ewidencji obrotu nowym i zużytym sprzętem oraz do przekazywania głównemu inspektorowi sporządzonych z tych danych sprawozdań dotyczących swojej działalności. Na tej podstawie GIOŚ przygotowuje roczne raporty o funkcjonowaniu systemu gospodarowania zużytym sprzętem. Obowiązek szczegółowego raportowania dotyczy wprowadzających sprzęt na rynek, podmiotów zbierających zużyty sprzęt, zakładów przetwarzania oraz podmiotów zajmujących się recyklingiem i innymi formami odzysku. W imieniu podmiotów wprowadzających obowiązki sprawozdawcze przejmować mogą organizacje odzysku. Producenci i importerzy wprowadzający na rynek sprzęt elektryczny lub elektroniczny większość przewidzianych prawem obowiązków mogą

Kary dla nierzetelnych: – od 2 tys. zł do 100 tys. zł – demontaż zużytego sprzętu poza zakładem przetwarzania – od 5 tys. zł do 2 mln zł – brak uwidaczniania kosztów gospodarowania odpadami z urządzeń RTV i AGD w cenie produktu – od 5 tys. zł do 500 tys. zł – brak organizowania i finansowania odbierania od zbierających zużytego sprzętu, przetwarzania, odzysku, w tym recyklingu, i unieszkodliwiania zużytego sprzętu – od 5 tys. zł do 500 tys. zł – sprzedaż urządzeń od importera lub producenta, który nie został wpisany do rejetru GIOŚ

34

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

przekazywać organizacjom odzysku, zawierając z nimi umowy, przedstawiane GIOŚ. W przypadku nieposiadania ważnej umowy z organizacją odzysku, bądź braku wpisu podmiotu wprowadzającego do rejestru, wprowadzający muszą wnosić zabezpieczenia finansowe. Nowy sprzęt wprowadzany na rynek powinien zostać odpowiednio oznaczony co do sposobów postępowania po jego zużyciu oraz zawartych w nim substancji, które mogą być niebezpieczne. Producenci i importerzy sprzętu powinni ponadto prowadzić publiczne kampanie edukacyjne dotyczące postępowania ze zużytym sprzętem. Obowiązek ten mogą również zlecać wybranym przez siebie organizacjom odzysku. Koszty gospodarowania odpadami i prowadzenia systemu powinny być uwidocznione nabywcom jako składnik ceny kupowanego sprzętu. Podmioty wprowadzające sprzęt na rynek zobowiązane są do zorganizowania i sfinansowania systemu zagospodarowania zużytego sprzętu. Ustawodawca specyfikując wymagane do osiągnięcia poziomy zbierania, odzysku i recyklingu w każdej kategorii zużytego sprzętu zobowiązał do ich osiągnięcia podmioty wprowadzające. W praktyce zajmują się tym na zlecenie wprowadzających wyspecjalizowane podmioty (zakłady przetwarzania i recyklerzy). Wprowadzający muszą posiadać umowy podpisane z wpisanymi do rejestru GIOŚ zakładami przetwarzania, którym przekazują także informacje dotyczące materiałów użytych do produkcji, substancji niebezpiecznych oraz części składowych, które mogą zostać przeznaczone do ponownego użycia. W przypadku nieosiągnięcia wymaganych poziomów zbierania, odzysku i recyklingu, wprowadzający zobowiązany jest do wpłacenia tzw. opłaty produktowej.


Przemysł Według prognoz w 2011 r. nastąpiła poprawa w skuteczności zbierania elektronicznych śmieci; z 2,8 kg na statystycznego mieszkańca Polski wskaźnik ten wzrósł do ok. 4 kg. Jednak w opinii wielu ekspertów, to nie są prawdziwe dane. Taki wzrost nastąpił, bo nastąpić powinien ze względu na podniesienie w tym okresie obowiązku zbiórki z 24 proc. do 35 proc. masy sprzętu wprowadzonego rok wcześniej. Ale jest to głównie wzrost na papierze. Wciąż trudna do oszacowania część firm działa w szarej strefie. Nie dopełniają one bezwzględnego obowiązku rejestrowania się w systemie. Są to głównie importerzy sprowadzający sprzęt z terenu Unii Europejskiej i z Chin. Nie rejestrują się też firmy zbierające, a szczególnie punkty skupu złomu. Niestety, nikt tego nie sprawdza, najczęściej z braku pieniędzy oraz ludzi do kontroli.

Informacja i kontrola on-line

– Jeżeli już od samego początku w systemie są naturalne skłonności do nadużyć i nieprawidłowości to kontrola nic nie da – twierdzi Grzegorz Skrzypczak, prezes ElektroEko Organizacji Odzysku Sprzętu Elektrycznego i Elektronicznego S.A. – Jestem przekonany, że można w sposób prosty i niekosztowny stworzyć takie mechanizmy, które będą temu zapobiegać. Poza obowiązkową rejestracją każdego uczestnika systemu i zdefiniowaniem jego obowiązków i praw potrzebny jest system informatyczny, rejestrujący wszystkie działania on-line. Zasady działania efektywnego systemu informatycznego są następujące: zbierający codziennie wprowadza do systemu informację. Dzięki temu na bieżąco wiadomo, ile sprzętu zostało zebrane przez poszczególnych zbierających. Następnie sprzęt ten odbiera firma transportująca i zawozi go do firmy przetwarzającej odpady, również odnotowując ten fakt w systemie. Ponieważ cały czas proces przekazywania sprzętu i jego wędrówka jest odnotowywana w systemie on-line, możliwości działań niezgodnych z prawem są niewielkie. Operator systemu natychmiast wyłapie podejrzane sytuacje. Na uruchomieniu takiego

Źródło Fotolia.pl

Papierowa poprawa

systemu on-line powinno zależeć wszystkim firmom, które działają legalnie. Jeżeli ktoś nie zostanie w nim zarejestrowany, nie będzie mógł przekazać odpadów lub pozbyć się ich. – Przy zastosowaniu systemu on-line niepotrzebne są olbrzymie nakłady na kontrolę, bo wystawienie nielegalnych dokumentów będzie w praktyce niemożliwe. Stworzenie systemu monitorującego ruch odpadu i dokumentacji jest więc sprawą fundamentalną – dowodzi Grzegorz Skrzypczak. Nie jest przy tym gołosłowny, bo ElektroEko wdrożyło autorski, elektroniczny system kontroli – EkoMaster. System działa tak, że na każdym etapie procesu przepływu dokumentacji oraz strumienia ZSEE wszyscy kontrahenci ElektroEko dokonują obligatoryjnej rejestracji danych za pomocą systemu. Wszelkie nieprawidłowości w raportowanej masie sprzętu są wychwytywane i szczegółowo analizowane. Dzięki temu klienci firmy mają prawo spodziewać się, ze pracujące na ich rzecz podmioty działają zgodnie z prawem i realizują wymogi ustawy. Dodatkowym systemem wykorzystywanym przez ElektroEko jest BlackBox, który służy do gromadzenia informacji o ilości i masie urządzeń wprowadzanych na rynek w danym okresie rozliczeniowym. Informacje te są podstawą do wykonywania obowiązków sprawozdawczych przed GIOŚ. Black Box jako system powiernictwa danych gwarantuje klientom firmy absolutną poufność przekazywanych informacji.

Nadzieja w gminach

Choć ElektroEko jest głównym graczem w segmencie rynku, to jednak dla zdecydowanej poprawy faktycznej zbiórki elektrośmieci, legislator powinien rozważyć obowiązek kontroli on-line. Pewne nadzieje można wiązać z nową ustawą o utrzymaniu czystości i porządku w gminie. Zgodnie z tymi przepisami będzie ona odpowiedzialna za selektywną zbiórkę odpadów, w tym zużytego sprzętu elektrycznego i elektronicznego. – Nowy mechanizm będzie tym łatwiejszy do wprowadzenie przez gminy im szybciej zauważą one, że organizacje odzysku są bardzo dobrymi partnerami we wdrażaniu sys temu, które będą mogły refinansować koszty zorganizowania punktów zbierania – twierdzi Grzegorz Skrzypczak. – Organizacje odzysku mają bowiem obowiązek inwestowania w system. Są firmami działającymi na zasadach notfor-profit, a ewentualne zyski powinny przekazywać właśnie na tworzenie systemu i edukację. Mówię powinny, bo są na rynku takie organizacje, które generują ogromne zyski i nie dbają ani o system zbierania, ani o edukację. Od samego początku byliśmy zwolennikami sytuacji, w której gmina jest dysponentem odpadów, gdyż do tej pory sprzęt był niczyj. Teraz za zbiórkę możemy zapłacić gminie, a za przetworzenie recyklerowi i proces się zamyka – dodaje Skrzypczak. BG

35

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Źródło Fotolia.pl

Samorząd

Skutki nowego prawa

Przepadnà pieniàdze wydane na budow´ małych składowisk odpadów Włodarze gmin, którzy zainwestowali w budow´ własnych, niewielkich składowisk, spalarni, sortowni czy kompostowni, które obsługujà mniej ni˝ 120 tys. mieszkaƒców w regionie, wyrywajà sobie teraz włosy z głowy. Pod re˝imem nowych przepisów ustawy o utrzymaniu czystoÊci i porzàdku b´dà musieli bowiem te instalacje zamykaç To oznacza dodatkowe koszty tak dla samorządów, jak i mieszkańców. Resort środowiska nie zamierza jednak łagodzić restrykcyjnych regulacji, ani wypłacać żadnych odszkodowań pokrzywdzonym przez ustawę gminom, które będą musiały teraz zwracać unijne granty na inwestycje.

Nagrody nie uchronią

Składowisko odpadów w Świętoszowie (subregion legnicko-jeleniogórski) istnieje od 1997 r. Jego budowa pochłonęła ponad 3,6 mln zł. W ubiegłym

36

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

roku gmina Osiecznica, na terenie której położone jest to wysypisko, zamontowała na składowisku instalację od rozgazowywania za kolejne 100 tys. zł. Obiekt otrzymał nagrodę ministra ochrony środowiska za najlepiej zorganizowany sposób zagospodarowania odpadów stałych. Składowisko obsługuje Osiecznicę, Małomice, Żagań oraz tamtejsze jednostki wojskowe. Razem kilkanaście tysięcy mieszkańców. W świetle nowych przepisów ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach

to jednak o wiele za mało, by mogło nadal funkcjonować. W myśl tych przepisów instalacje, które nie obsługują co najmniej 120 tys. mieszkańców, już wkrótce będą zamykane lub kwalifikowane jako tzw. instalacje zastępcze, których nie będzie można de facto także użytkować.

Ekologiczna, ale za mała

Identyczna sytuacja jak w Świętoszowie, ma miejsce w wielu innych gminach w całym kraju.


Samorząd W sąsiadującej ze Świętoszowem Warcie Bolesławieckiej niewielkie instalacje do odbioru, segregacji i utylizacji odpadów również nie spełniają kryteriów formalnych zawartych w ustawie. W przypadku Warty Bolesławieckiej instalacja obsługuje bowiem zaledwie 8 266 osób. Z tym jednak, że instalacje te pozwalają gminie już dziś osiągać efekt ekologiczny, który nałożył na samorząd ustawodawca, a nawet go wyprzedzić o dobrych kilka lat... – Posiadamy Zakład Zagospodarowania Odpadów (ZZO), prowadzący odzysk, recykling oraz zagospodarowanie odpadów w inny sposób niż składowanie. Odpady nieselektywne są przetwarzane w instalacji mechaniczno-biologicznej (MBP). Odpady zbierane selektywnie po przesortowaniu, doczyszczeniu, zbelowaniu przekazywane są zakładom przetwórczym. Odpady biodegradowalne zbierane selektywnie u źródła, po mechaniczno-biologicznej obróbce, przetwarzane są na linii kompostowniczej. W sposób selektywny odbieramy również gruz budowlany pochodzący z remontów, odpady wielkogabarytowe, odpady niebezpieczne, w tym zużyty sprzęt elektryczny i elektroniczny, baterie, akumulatory itp. – wylicza Jan Palmar, dyrektor Gminnego Zakładu Gospodarki Komunalnej w Warcie Bolesławieckiej. Jak podaje Palmar, w 2011 r. w Warcie zebrano i przekazano do przetworzenia specjalistycznej firmie posiadającej stosowne zezwolenia aż 23,44 Mg elektrozłomu (co stanowi 2,84 kg/M). Zebrano również 32 kg/M opakowań (papier, tworzywa, szkło, metalowe) oraz 18,15 kg/M odpadów biodegradowalnych zbieranych w sposób selektywny u źródła. Wprowadzenie selektywnej zbiórki u źródła spowodowało z kolei wzrost wskaźnika wytwarzanych odpadów komunalnych w przeliczeniu na mieszkańca do wyniku 233,18 kg (KPGO 160 kg). – W efekcie na składowisku deponowane są obecnie tylko te odpady, już po mechanicznej obróbce, których nie można zagospodarować w inny sposób niż składowanie – mówi z satysfakcją Palmar i dodaje, że redukcja deponowanych odpadów w stosunku

W przepisach dotyczàcych zagospodarowywania odpadów znalazły si´ rozstrzygni´cia niekorzystne dla małych gminnych instalacji.

do całkowitej masy zebranych odpadów komunalnych na terenie gminy wynosi aż 63,4 proc. – W ubiegłym roku uzyskaliśmy poziomy ograniczenia masy odpadów ulegających biodegradacji kierowanych do składowania i poziomy redukcji deponowanych odpadów, jakie ustawowo przypadają dopiero na rok 2020! – zapewnia dyrektor. Podkreśla przy tym, że efekt ten został osiągnięty przy stosunkowo niskich nakładach inwestycyjnych. Koszt budowy całego ZZO to kwota 2,5 mln zł.

Preferowane duże zakłady

Zamiast się cieszyć z sukcesu, gminy takie jak Warta czy Osiecznica, mają jednak bardzo twardy orzech do zgryzienia. Najpóźniej do 30 czerwca 2013 r., zgodnie z obecnie aktualizowanym wojewódzkim planem gospodarki odpadami, zarówno składowisko w Warcie oraz instalacja do MBP, a także składowisko odpadów stałych w Świętoszowie, zostaną zamknięte. Powód? W przepisach dotyczących zagospodarowywania odpadami znalazły się rozstrzygnięcia niekorzystne dla małych gminnych instalacji. – Zarówno w Krajowym planie gospodarki odpadami 2010, obowiązującym w latach 2006–2010, jak i w Krajowym planie gospodarki odpadami 2014 znalazł się zapis, że podstawą gospodarki odpadami komunalnymi powinny stać się duże zakłady zagospodarowania odpadów komunalnych, o przepustowości pozwalającej na obsługę terenu zamieszkanego przez minimum 150 tysięcy mieszkańców – tłumaczy Grzegorz Zygan, dyrektor biura prasowego ministerstwa środowiska. Resort przyznaje że instalacje, które nie spełniają wymagań określonych dla regionalnej instalacji do przetwarzania odpadów komunalnych – wskazanych w art. 3 ust. 3 pkt 15c Ustawy z 27 kwietnia 2001 r. o odpadach

(Dz U. z 2010 r. nr 185, poz. 1243 z późn. zm.) – czyli takie, jak te np. w Warcie Bolesławieckiej, mogą być wyznaczone jako instalacje do zastępczej obsługi regionu i przyjmować określone w ustawie rodzaje odpadów komunalnych do czasu wybudowania w województwie odpowiedniej liczby instalacji regionalnych. Mogą również zostać rozbudowane, aby spełniały warunki określone w definicji dla regionalnej instalacji. Decyzja w dużej mierze zależy do marszałków województw. – Marszałkowie są uczulani, aby tak zaplanować gospodarkę odpadami komunalnymi na terenie swojego województwa, by możliwe było osiągnięcie zakładanego efektu ekologicznego dla takich instalacji – zapewnia Zygan. Faktycznie, marszałkowie uwijają się jak w ukropie, aby do końca czerwca przyszłego roku zaktualizować wojewódzkie plany gospodarki odpadami zgodnie z wytycznymi resortu. A te przewidują (obliczenia wg wskaźnika możliwości przyjmowania i przetwarzania odpadów z obszaru zamieszkanego przez co najmniej 120 tysięcy mieszkańców), że wydajność instalacji kwalifikująca do instalacji regionalnej (ripok) musi wynosić odpowiednio: ■ ok. 33 000 Mg/rok dla części mechanicznej instalacji mechaniczno-biologicznego przetwarzania zmieszanych odpadów komunalnych, ■ ok. 16 000 Mg/rok dla części biologicznej instalacji mechaniczno-biologicznego przetwarzania zmieszanych odpadów komunalnych, ■ ok. 1000 Mg/rok dla instalacji do przetwarzania odpadów zielonych, ok. 200 000–225 000 m3 wolnej pojemności dla składowiska odpadów. Tylko instalacje spełniające te kryteria będą mogły być zakwalifikowane i ujęte w planie wojewódzkim jako instalacje regionalne.

37

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Źródło Fotolia.pl

Samorząd

Tymczasem linia sortownicza w Warcie Bolesławieckiej ma moc przerobową ok. 6 000 Mg/rok, kompostownia jest o mocy przerobowej ok. 900 Mg/rok, a składowisko odpadów w Raciborowicach Dolnych ma pojemność zaledwie 12 440 m sześc..

Instalacje zastępcze

Co to oznacza? Ano tyle, że instalacje w Warcie i Raciborowicach mogą zostać zakwalifikowane co najwyżej jako instalacje przewidziane do zastępczej obsługi regionów gospodarki odpadami komunalnymi. – Oczywiście do czasu uruchomienia regionalnych instalacji odpadów komunalnych. Byłyby zastępstwem na wypadek, gdyby znajdująca się w nich instalacja uległa awarii lub nie mogła przyjmować odpadów z innych przyczyn – wyjaśnia Piotr Błaszków, dyrektor Wydziału Środowiska w Dolnośląskim Urzędzie Marszałkowskim.

38

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

Takie rozwiązanie nie zadowala jednak samorządów. Gmina Osiecznica otrzymała zintegrowane zezwolenie na składowanie odpadów stałych do 2017 roku, chociaż jego pojemność jest znacznie większa, i chce z tego pozwolenia nadal korzystać. „Razem z wójtami, burmistrzami i prezydentami konwentu w subregionie legnicko-jeleniogórskim chcemy, aby wprowadzono nowelizację ustawy, która czynne składowiska przejściowo pozwalałaby eksploatować aż do wypełnienia. Chcemy również, aby Ustawa ta obowiązywała nie od 2013 roku, ale od 2020 roku. Aby zakłady komunalne mogły odbierać śmieci i brać udział w przetargach na równi z firmami prywatnymi i spółkami prawa handlowego. Wystąpiliśmy w tych sprawach do Marszałka województwa dolnośląskiego i Ministra Środowiska oraz do posłów różnych opcji politycznych z naszego

regionu. Ustawa komplikuje nam naszą działalność, którą mamy tanio i dobrze zorganizowaną.” – mówił nie dawno w jednym z wywiadów prasowych dla lokalnych mediów Waldemar Nalazek, od 1993 r. nieprzerwanie wójt gminy Osiecznica.

Dalej i drożej

Samorządowcy zapowiadają, że nie poddadzą się łatwo. – Powstaje pytanie, czy można zlikwidować system, który odpowiada założeniom dyrektyw unijnych? Przecież żadna dyrektywa nie nakłada obowiązku dotyczącego mocy przerobowych poszczególnych instalacji, jak również nie określa obszaru zamieszkanego przez określoną liczbę ludności przypisanej do systemu. Cel jest jeden: zagospodarowanie odpadów poprzez tworzenie instalacji do ich zagospodarowania i przetwarzania, a nie składowanie – tłumaczy dyrektor


Samorząd Palmar. – Myśmy to spełnili. I co? – dodaje z goryczą. Według Palmara zakwalifikowanie składowiska jako instalacji zastępczej wcale nie rozwiązuje problemu. W regionie dolnośląskim są już cztery instalacje regionalne. Oznacza to, że od momentu uchwalenia planu wojewódzkiego ich gmina będzie miała obowiązek zawozić swoje odpady do wyznaczonej regionalnej instalacji. W przypadku Osiecznicy mogą to być składowiska oddalone nawet o kilkadziesiąt kilometrów. – Mamy do wyboru albo Lubań, albo Trzebień. Koszty wywozu odpadów będą znacznie większe, nawet kilkakrotnie większe. Same koszty transportu mogą wzrosnąć, ze względu na odległość, dwukrotnie. To uderzy po kieszeni naszych mieszkańców, a tego bardzo nie chcemy – mówi rozżalona Izabela Płomińska z urzędu gminy w Osiecznicy. Z kolei z przeprowadzonych przez samorząd Warty analiz wynika, że koszt zagospodarowania odpadów w nowym systemie wyniesie około 24 zł, gdy obecnie to tylko 6,30 zł na mieszkańca. Powodem podwyżki będzie m.in. znaczący wzrost kosztów transportu odpadów. – Chcemy jedynie, aby umożliwiono nam funkcjonowanie na dotychczasowych zasadach i świadczenie usług dla lokalnej społeczności. Chcemy, by posiadane przez nas instalacje mogły dalej funkcjonować bez konieczności likwidacji, pozwalając na wykorzystanie na dotychczasowych zasadach majątku zbudowanego w ramach gospodarki odpadami, zgodnie z ich pierwotnym przeznaczeniem i czasokresem zakładanej eksploatacji. Lub alternatywnie – aby majątek ten stał się elementem budowanych nowych systemów gospodarki odpadami. Tylko takie rozwiązanie wyeliminuje wzrost kosztów odbioru odpadów, które według nowych założeń mają być kierowane do instalacji regionalnej – mówi dyrektor Palmar. Wójt Warty Bolesławieckiej zgłosił co prawda do urzędu marszałkowskiego plany rozbudowy kompostowni do mocy przerobowej 1000 Mg/rok oraz rozbudowy sortowni o część biologiczną, ale odpowiedzi się dotąd nie doczekał.

– Samorząd Warty stoi na stanowisku, że posiadanie własnej sieci zbiórki i zagospodarowania odpadów (tj. pojemniki do selektywnej zbiórki, odpowiednie środki transportu, linie sortownicze, a do tego składowisko) pozwoli mu na uniezależnienie się od obcych instalacji, utrzymanie niskiej ceny dla mieszkańców, wreszcie osiągnięcie wymaganych poziomów redukcji i recyklingu – mówi z naciskiem dyrektor Palamar i dodaje, że na gminę nałożono kolejny obowiązek – mianowicie daninę na budowę, utrzymanie i eksploatację własnych lub wspólnych z innymi instalacji regionalnych.

Nie nale˝y te˝ spodziewaç si´, aby Skarb Paƒstwa zamierzał wypłacaç jakiekolwiek odszkodowania w zwiàzku z potencjalnymi negatywnymi skutkami nowych regulacji dla gmin.

Dotacje do zwrotu

Na tym jednak nie kończą się kłopoty gmin. Jak zauważa Łukasz Rutkowski z kancelarii Deloitte Legal, Pasternak i Wspólnicy Kancelaria Prawnicza sp.k., jeśli określone zakłady nie będą uczestniczyły w gospodarce odpadami komunalnymi, może to spowodować dotkliwe skutki dla podmiotów je prowadzących (w tym gmin), zwłaszcza wtedy, gdy na ich stworzenie lub modernizację pozyskano fundusze ze środków unijnych. Uzyskanie dofinansowania, co do zasady, wiąże się z koniecznością prowadzenia określonej działalności przez kilkuletni okres po jej otrzymaniu (wymóg zachowania trwałości projektu). Nieumieszczenie określonego zakładu w uchwale sejmiku województwa może oznaczać de facto konieczność

redukcji zatrudnienia, zmiany profilu działalności a nawet jego zamknięcia lub konieczność uzyskania zewnętrznego dofinansowania. Skutkować to może naruszeniem zasady trwałości projektu dofinansowanego ze środków unijnych i w rezultacie kreować obowiązek zwrotu uzyskanych przez gminę środków finansowych. Podobnie trudna sytuacja może potencjalnie wystąpić w przypadku, gdy gmina jest dopiero w trakcie budowy zakładu przeznaczonego do gospodarki odpadami komunalnymi, jeśli na budowę takiego zakładu pozyskano środki z funduszy unijnych. Burmistrzowie i wójtowie z Dolnego Śląska apelują do ministra środowiska, by ten złagodził aktualne wytyczne dotyczące instalacji zastępczych do obsługi lokalnej i przedłużył czas ich funkcjonowania na okres nie krótszy niż 10 lat (powinny stanowić uzupełnienie budowanego systemu). Z interpelacją poselską w tej sprawie zwrócił się do resortu ochrony środowiska poseł Robert Kropiwnicki (PO). W odpowiedzi na jego interpelację z 13 stycznia 2012 r. ministerstwo środowiska nie odniosło się jednak wprost do podniesionych tam pytań. Potwierdziło jedynie, że zakłady gospodarowania odpadami komunalnymi nie utracą możliwości gospodarowania odpadami wyłącznie pod warunkiem, że zostaną wskazane jako instalacje regionalne lub zastępcze w wojewódzkim planie gospodarki odpadami. Zagadnienie ewentualnych odszkodowań z tytułu zwrotu lub utraty wsparcia ze środków unijnych, w przypadku niewyznaczenia danego zakładu jako instalacji regionalnej lub zastępczej oraz potencjalnych rządowych ustaleń w tym zakresie zostało w odpowiedzi pominięte. – Nie należy też spodziewać się, aby Skarb Państwa zamierzał wypłacać jakiekolwiek odszkodowania w związku z potencjalnymi negatywnymi skutkami nowych regulacji dla gmin. W konsekwencji pozycja gminy, która chciałaby dochodzić ewentualnego odszkodowania z tytułu utraty pomocy, może być trudna – kwituje Łukasz Rutkowski. Katarzyna Bartman

39

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Samorząd

Blokada pod Giewontem Górale sà zdeterminowani. Zablokujà drogi do Zoniówki, je˝eli władze Małopolski uprà si´, aby tamtejsze wysypisko Êmieci, dziÊ obsługujàce Zakopane, KoÊcielisko i Poronin, uzyskało status regionalnego i w konsekwencji przyjmowało odpady z 49 gmin. Na razie sprzeciw wyrazili w petycji, którà podpisało 500 osób Już wiadomo, że w zimowej stolicy Tatr nowy system zarządzania odpadami – tzw. ogólnopolska rewolucja śmieciowa, nie będzie przebiegać łagodnie. Wbrew pozorom problem nie polega wyłącznie na ludzkim uporze, buncie dla buntu czy niezrozumieniu szerszych potrzeb ogółu.

Zastępcze, czyli jakie

Rewolucja śmieciowa wymaga od władz wojewódzkich określenia regionalnych instalacji do zagospodarowania odpadów, czyli wskazania, gdzie będą przetwarzane odpady.

Wojciech Solik, wiceburmistrz Zakopanego obawia się, że wszystkie niezbędne przepisy wykonawcze do ustawy powstaną jednocześnie i będzie trudno szybko je zastosować. Na razie jest chaos informacyjny i wiele znaków zapytania.

40

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

– Musi być wysypisko regionalne i zastępcze. Jeśli Zoniówka miałaby pełnić rolę podstawowego, będą tam trafiać odpady przerobione, niegroźne dla środowiska, zutylizowane w Nowym Targu, a pochodzące z powiatu limanowskiego, nowotarskiego, może z suskiego. Myślenice mają mieć własną instalację – wyjaśnia Wojciech Solik, I zastępca burmistrza Zakopanego. Jak będzie w przyszłości, dokładnie nie wiadomo. Na jednym ze spotkań dotyczących nowych wymagań przedstawiciele miasta usłyszeli od przedstawicieli Urzędu Marszałkowskiego w Krakowie: możecie mieć wysypisko zastępcze, możecie mieć regionalne, decyzja należy do samorządu. Wojciech Solik dziwi się, że tak lekko rzucane są te słowa. Że według niektórych to w zasadzie wszystko jedno. – Między instalacją regionalną i zastępczą są spore różnice. Zastępcza, jak sama nazwa wskazuje, powinna odciążyć regionalną w nagłych wypadkach, gdy dzieje się coś, co nie pozwala jej funkcjonować normalnie, albo gdy nie jest w stanie sprostać zwiększonym obciążeniom. Wybór oznacza określone konsekwencje, nie tylko związane z ilością przerabianych i składowanych odpadów – podkreśla wiceburmistrz. Zoniówka może przyjąć nie więcej niż 15 tys. ton odpadów rocznie. Tyle przewiduje zezwolenie i możliwości techniczne. Obecnie przerabia w ciągu roku 12,4 tys. ton. Problem w tym, że do ustawy, która wprowadza nowy system gospodarki odpadami, nie ma jeszcze rozporządzeń wykonawczych, które szczegółowo powinny określać wszelkiego rodzaju normy, od których zależy m.in. decyzja o lokalizacji wysypiska regionalnego. Wojciech Solik obawia się, że wszystkie niezbędne akty powstaną jednocześnie i będzie trudno szybko zastosować nowe przepisy. Na razie jest chaos informacyjny i wiele znaków zapytania.

Autostrada dla śmieciarek

Jest oczywiste, że dla mieszkańców Zoniówki i sąsiednich osiedli plan przekształcenia obecnego wysypiska w regionalne jest postrzegany jako szlaban dla turystów. Obawiają się, że nikt do nich nie przyjedzie, kiedy urośnie tam – jak mówią – Giewont ze śmieci. Czy ta wizja się sprawdzi, trudno wyrokować. Władze Zakopanego nie wątpią natomiast, że do zapowiadanej blokady dojdzie. Turystyka zapewnia utrzymanie lokalnej ludności. Gmina liczy 27 tys. mieszkańców, a w szczycie sezonu przyjmuje 150-200 tys. gości. Noclegi znajdują także w dzielnicy Olczy, gdzie jest obecne zakopiańskie wysypisko. Rzecz jednak w tym, że jeśli plany wojewódzkie zostaną wcielone w życie, trzeba spodziewać się wzmożonego ruchu w transporcie odpadami. – Zakopianka zakorkuje się na dobre – prognozuje Solik. Na Zoniówkę prowadzą dwie drogi, przez osiedla Walkosze i Piszczory. Nie są dobre dla transportu. Są wąskie i niebezpieczne. Samochody osobowe z trudem się tam mijają, nie ma chodnika ani poboczy, a właśnie tamtędy dzieci chodzą do szkoły. – Będziemy mieć pod oknami autostradę śmieciarek – mówią mieszkańcy. – Nie można im się dziwić – przyznaje wiceburmistrz. I dodaje, że również Rada Miasta niechętnie patrzy na plan przyszłego wykorzystania Zoniówki.

Sąsiedzka pomoc

Nadzieją może być spalarnia w Nowym Targu. Tamtejsze władze mają już ją w planach zagospodarowania przestrzennego. – Odpady mogłyby tam dotrzeć drogą szynową, trafiałyby do utylizacji termicznej i …„po śmieciach”, bez wożenia odpadów po regionie – snuje wizję Wojciech Solik.


Źródło Fotolia.pl

Samorząd

Spalarnia to kosztowna inwestycja. Żeby koszty się zwróciły, powinna przyjmować odpowiednio duże ilości śmieci. Mogłyby je dostarczać powiaty limanowski, tatrzański, nowotarski, suski, może także myślenicki. Wiceburmistrz Zakopanego przewiduje, że nowotarska spalarnia może powstać w ciągu ośmiu lat.

Odpady do sprawdzenia

Na razie jednak trzeba wdrażać reformę. Jedno z jej założeń Zakopane realizuje już od jakiegoś czasu. Wpaja zwyczaj segregacji odpadów, za co „rewolucja śmieciowa” będzie nagradzać niższymi opłatami za ich odbiór. Na razie doświadczenia są takie, że kiedy trzeba za cokolwiek płacić, to ludzie są bardziej zdyscyplinowani. Kiedyś worki do segregowania otrzymywali za darmo, więc je porzucali w piwnicach, garażach, wykorzystywali do różnych celów. Postanowiono to zmienić, worek kosztuje 2 zł. Efekt? – Wrzawy nie było i teraz więcej pełnych worków „schodzi” – śmieje się Solik. Segregacji będzie można nauczyć. Nie wiadomo natomiast, jak mieszkańcy wypełnią obowiązek deklarowania ilości wytwarzanych śmieci.

– Będziemy musieli te oświadczenia zweryfikować. To konieczne, bo koszt odbioru odpadów obciąży nas – wyjaśnia wiceburmistrz. Do ustaleń posłuży stosowany m.in. w innych krajach europejskich przelicznik zużycia wody. W Zakopanem obliczono, że w budynkach prywatnych 1 m sześc. zużytej wody generuje 0,04 m sześc. odpadów.

Pracownicy „na bruk”

Odbiorem śmieci ma się zajmować firma wyłoniona w przetargu. Obecnie miasto jest obsługiwane przede wszystkim przez TESKO - Tatrzańską Komunalną Grupę Kapitałową, która

segreguje śmieci, unieszkodliwia je, oczyszcza ulice i chodniki, utrzymuje je zimą. Około 60 proc. przychodów uzyskuje z gospodarowania odpadami. Czy ona zwycięży? Jeśli przegra, będzie miała poważny problem. Nie wiadomo, czy ludzie nie stracą pracy. – Sprzątanie ulic nie zapewni pozostania na rynku. Tymczasem nikt w kraju nie podpowiada, co można zrobić, aby takie firmy mogły nadal egzystować. Chyba już zapomniano, że kiedyś były to zakłady budżetowe – podkreśla Wojciech Solik. I dodaje: mamy faktycznie rewolucję, nie tylko śmieciową... Iwona Jackowska

18 ważnych miesięcy, czyli kalendarium „rewolucji śmieciowej” 1 stycznia 2012 r. – od tej daty gminy mają półtora roku na wprowadzenie na swoim terenie nowego sposobu zarządzania odpadami, wyłonienie w przetargach firm przewożących odpady i poinformowanie mieszkańców o nowym systemie: osoby, które zaczną segregować śmieci będą płacić mniej. 1 lipca 2012 r. - sejmik województwa musi zaktualizować wojewódzki plan gospodarki odpadami, określić regiony oraz regionalne instalacje do zagospodarowania odpadów, czyli wskazać lokalizacje ich przetwarzania. 1 stycznia 2013 r. – to termin uchwalenia lokalnych regulaminów utrzymania czystości i porządku na terenie gmin, ustalenia opłat za odbiór odpadów i rozpoczęcia kampanii edukacyjno-informacyjnych dla mieszkańców na temat nowych zasad. 1 lipca 2013 r. – od tego czasu zatrudnione przez gminy firmy (wyłonione w przetargach) będą odbierać śmieci według nowych zasad.

41

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Ekologia | Usługi

Polskie pralnie coraz bardziej eko Moda na ekologiczne pralnie dopiero rozwija si´ w naszym kraju. Bo o ile Polacy zwracajà ju˝ uwag´ na to, co jedzà, to metoda produkcji tego, w co si´ ubierajà, nie mówiàc ju˝ o sposobie prania odzie˝y, wcià˝ ma dla nich drugorz´dne znaczenie te z wełny na podszewce, np. płaszcze lub kurtki. Jak zauważają właściciele pralni, taka odzież wyprana w wodzie jest potem trudna do odprasowania. Podszewka tak bardzo się gniecie, że już nigdy nie odzyskuje swojego pierwotnego wyglądu. Dlatego wciąż opracowywane są nowe technologie: maszyny oraz środki piorące, które pomogą tradycyjnej pralni chemicznej stać się bardziej eko.

Skuteczność tego środka jest jednak trzykrotnie mniejsza niż czterochloroetylenu, potocznie zwanego perem. Ostatnio jednak na rynku pojawił się nowy preparat – K4. Został on opatentowany przez firmę Kreussler. Jego innowacyjność polega na wysokiej sile czyszczącej. Jest skuteczny w 75 proc., mimo że też jest wyprodukowany na bazie węglowodorów. Dla porównania skuteczność czterochloroetylenu to 90 proc. – Otworzyliśmy już jedna pralnię wykorzystującą preparat K4 w czyszczeniu odzieży. Powstała ona w Słupsku. Niebawem otworzymy trzy kolejne, w tym dwie w warszawskim hotelu Marriott. W przygotowaniu są następne dwie – wymienia Zbigniew Gęgotek z działu handlowego firmy Sovrana Polska, specjalizującej się w sprzedaży nowoczesnych maszyn pralniczych.

Zmierzch czterochloroetylenu

I powoli tak się dzieje. - Czterochloroetylen, który uznawany jest za środek niebezpieczny powoli będzie wypierany przez hydrocarbon – zauważa Bożena Tabor ze spółki Perfect Clean. Dzieje się już tak od dłuższego czasu na Zachodzie, a ostatnio też w Polsce. Przybywa pralni, które przechodzą na ten środek, powstały co prawda na bazie ropy, jednak charakteryzujący się łagodniejszym oddziaływaniem na środowisko.

Instalacje ochronne

Źródło Fotolia.pl

Powoli jednak zwiększa się świadomość Polaków również i w tym zakresie. Przekonuje ich do tego brak nieprzyjemnego zapachu na odzieży odebranej z takiej pralni, charakterystycznego natomiast dla czyszczenia chemicznego, po którym często wymaga ona długiego wietrzenia. Do tego ekopralnie są mniej inwazyjne i dzięki temu ubrania dłużej zachowują swoją doskonałą jakość i kolor. Dowodem na rosnącą świadomość wśród konsumentów jest wysyp ogłoszeń w internecie i prasie z nowo otwartymi ekopralniami. Szacuje się, że w kraju może ich działać już kilkaset. Wszystkich zakładów czyszczących jest kilka tysięcy. Jednak znak eko nie należy się wszystkim. Pozostałe używają takiej nazwy dla reklamy i przebicia się na rynku. Czy pralnia chemiczna może być ekologiczna? W zasadzie określenie to przysługuje jedynie pralniom wodnym, które są w pełni przyjazne środowisku. Niestety, nie wszystkie ubrania nadają się do prania na mokro. Przykładem są

42

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

Ale stosowanie mniej inwazyjnych dla środowiska środków czyszczących to za mało, by pralnia chemiczna mogła zostać ekologiczną. Potrzebne są jeszcze urządzenia, które zapobiegną przedostawaniu się chemikaliów do środowiska. Bo to opary z pralni najbardziej zagrażają naturze. Środek przedostający się tą drogą do atmosfery jest wolno degradowany. Poza tym, za pośrednictwem deszczu, wnika też do gleby i wód gruntowych. Ubrania w maszynach pralniczych nowej generacji są natomiast czyszczone w zamkniętych agregatach piorąco-suszących, dzięki czemu opary powstające podczas tego procesu wracają do zbiornika. – Urządzenie wyposażone jest w czujniki, które zapobiegają otwarciu drzwi załadunkowych, gdy stężenie środka chemicznego wciąż jest wysokie. Tankowanie rozpuszczalnika odbywa się w sposób automatyczny – poprzez specjalny zawór. Dzięki temu kontakt pracownika z preparatem został ograniczony do minimum – tłumaczy Bożena Tabor.


Ekologia | Usługi – Pranie wkłada się suche i wyjmuje suche – dodaje Zbigniew Gęgotek, który uważa że za około pięć lat zdecydowana większość stosowanych w pralniach chemicznych urządzeń będzie nowej generacji. – Żywotność maszyny pralniczej jest oceniana na 20 lat. Wiele z nich właśnie osiąga ten wiek i wymaga wymiany – zaznacza. Na polskim rynku powoli pojawiają się też pralnie wodne, które czyszczą w taki sposób, że woda nie przedostaje się do włókien pranej odzieży. Dzięki tej metodzie możliwe jest więc pranie mokre odzieży, która do niedawna mogła być tylko czyszczona chemicznie. Takie urządzenia, składają się z pralnico-wirówki oraz suszarki, a nazwane systemem Lagoon, wykorzystuje u siebie pralnia Laguna. Zostały one opracowane przez firmy Electrolux Professional oraz Woolmark. Dochodzi w nich do połączenia wody ze specjalnie biodegradującymi środkami, dzięki czemu pranie jest bardzo delikatne.

Oszczędne technologie

Ale pralnie ekologiczne to też takie, które wykorzystują maszyny zużywające nie tylko mniej wody, ale i prądu. Producentem takich urządzeń jest spółka Maszyny Pralnicze. Pralnica Ipura wykorzystuje zupełnie nową, opatentowaną technologię czyszczenia odzieży, którą opracowała firma ILSA. Podstawowe jej cechy to zastosowanie rozpuszczalnika węglowodorowego, który jest mało szkodliwy dla ludzi, odzieży i środowiska. Nie ma więc potrzeby uzyskania zezwolenia na produkcję odpadów niebezpiecznych oraz nie trzeba prowadzić ewidencji wytworzonych odpadów niebezpiecznych, gdy ich ilość przekracza 100 kg na rok, ani też wykonywać obowiązkowych pomiarów stężenia substancji szkodliwej na konkretnym stanowisku pracy. W urządzeniu tym, kąpiel piorąca została zastąpiona natryskiem rozpuszczalnika na odzież. Poza tym zostało wyeliminowane wirowanie w procesie prania, Zastosowano specjalny system obiegu powietrza w agregacie, dzięki czemu z odzieży usuwany jest brud, który potem osadza się na filtrze powietrza. Nie ma w nim destylatora, urządzeń parowych

i wysokociśnieniowych. Dlatego awaryjność maszyny jest mniejsza. Urządzenie wyróżnia się też niskimi kosztami eksploatacji. Jak wylicza producent, maszyna ma o 45 proc. mniejsze zużycie energii elektrycznej, o 60 proc. mniejsze zużycie wody i aż o 80 proc. rozpuszczalnika. Oprócz tego wymaga niewielkiego zużycia środków zapierających i odplamiacza. Roczne oszczędności z tego tytułu dla właściciela pralni to kwota nawet 14 tys. zł.

Kosztowne inwestycje

Ekologia na rynku usług pralniczych kosztuje. Podobnie zresztą jak ma to miejsce w segmencie żywności czy przemyśle tekstylnym. – Koszt urządzenia, które wykorzystuje do czyszczenia czterochloroetylen to ok. 30 tys. euro. Cena maszyny, w której będzie stosowany hydrocarbon jest natomiast o ok. 10 tys. euro większa. Stanowi to 30 proc. różnicy w porównaniu z tradycyjnymi urządzeniami, jakie w większości jeszcze można spotkać na polskim rynku – mówi Bożena Tabor. O kilkadziesiąt procent droższy jest też specjalny preparat, którym czyszczona jest odzież w pralniach ekologicznych. Z tego właśnie powodu, wciąż tak niewiele jest pralni ekologicznych na polskim rynku. Szczególnie, że klient zwraca coraz większą uwagę na cenę usługi. Zaproponowanie wysokiej ceny jest też niemożliwe z powodu stale rosnącej konkurencji na tym rynku. Zatem inwestor. decydujący się uruchomić ekologiczną pralnię chemiczną, musi liczyć się z dłuższym okresem zwrotu nakładów poniesionych na uruchomienie biznesu. Na zyski z tradycyjnej pralni chemicznej czeka się trzycztery lata. To i tak średnio o rok dłużej w porównaniu z okresem na przykład lat 2008-2009.

Pralnie w sieci

Pralnie ekologiczne na polskim rynku, to w większości indywidualnie działające punkty. Powoli jednak pojawiają się sieci. Łatwiej jest przecież zaistnieć w centrum handlowym, które gwarantuje napływ największej liczby klientów. Jedną z nich jest Perfect Clean Ekologiczne Pralnie, istniejąca na rynku polskim od 1992 roku. Obecnie sieć

liczy około 40 placówek, zlokalizowanych w dużych miastach Polski. Jest obecna między innymi w C.H. Promenada, Targówek, Stary Browar, Pasaż Grunwaldzki, czy Askana. Sieć stosuje nie tylko nowoczesne urządzenia pralnicze, ale i bezpieczny dla środowiska preparat czyszczący – hydrocarbon. Do tego jest to jedna z tych sieci, które proponują rozwój poprzez franczyzę. To oznacza, że indywidualny inwestor, który nie ma doświadczenia w tej branży, a chce rozpocząć w niej działalność, może nawiązać współpracę pod znanym już na rynku logo. Oprócz know-how, które otrzyma od franczyzodawcy, może też liczyć na wsparcie z jego strony przy wyborze lokalizacji, czy negocjowaniu warunków umów najmu. Wydatki na pralnię ekologiczną pod marką Perfect Clean zaczynają się od 400 tys. zł. Podobnie będzie w sieci 5aSec, która również dba o środowisko. Liczy ona już ponad 100 pralni w całej Polsce. Na same maszyny potrzeba w niej przeznaczyć około 150 tys. zł. Drugie tyle pochłoną prace adaptacyjne w lokalu, jeśli będzie on usytuowany w centrum handlowym. Poza tym wejście do tej sieci wiąże się też z zapłaceniem 60 tys. zł tytułem opłaty wstępnej, a potem 4 proc. od obrotu, w ramach opłaty licencyjnej i 1 proc. od obrotu – opłaty marketingowej. Mówiąc o franczyzie warto jeszcze wspomnieć o sieci Panda, której ekologiczność polega na stosowaniu nowoczesnych maszyn. Sieć ma w kraju już 58 placówek. Koszty inwestycji zaczynają się w niej od około 250 tys. zł i mogą dochodzić do 450 tys. zł. Ostateczne wydatki zależą od lokalizacji i wielkości parku maszynowego. – W sytuacji, gdy franczyzobiorca nabywa działający już zakład, wydatki na ten cel mogą wynieść zaledwie 50 tys. zł – dodaje Monika Prymelska, kierownik działu franczyzy w sieci Panda. Inwestorzy, którzy wolą rozpocząć działalność na własną rękę, pomocy w uruchomieniu biznesu mogą szukać w firmach oferujących urządzenia pralnicze. Nie tylko dostarczą one takie maszyny, które są ekologiczne, ale też doradzą, jak i gdzie urządzić pralnię. Małgorzata Biernacka

43

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Ekologia | Ekoturystyka

Wypoczynek turysty Êwiadomego ekologicznie W bogactwie ofert turystycznych coraz Êmielej pojawiajà si´ propozycje sp´dzenia urlopu na łonie dzikiej przyrody lub poÊród lokalnej społecznoÊci, w kr´gu kultury niezniszczonej przez globalizacj´ Podróżowanie może być czymś więcej niż odwiedzaniem nowych miejsc, robieniem zdjęć i kupowaniem pamiątek. Komfort i luksus ustępują pola możliwości obcowania ze środowiskiem, które nie zostało zdegradowane przez ludzką działalność. W rezultacie narastających konsekwencji niekontrolowanego rozwoju turystyki masowej, szybką karierę zrobiła turystyka oparta na koncepcji łagodnego rozwoju. Ten modny i dynamiczny trend określany jest mianem ekoturystyki. To podróżowanie w przyjaznym środowisku, do unikalnych miejsc z zachowanymi ekosystemami i odrębnością kulturową lokalnych społeczności. Ekoturystyka zakłada świadomość ekologiczną turysty, który nie zakłócając rytmu otaczającej przyrody, swoim zachowaniem nie przyczynia się do jej dewastacji.

W poszukiwaniu miejsc wyjątkowych Wielu osobom ekoturystyka kojarzy się z nużącymi wakacjami spędzonymi na wsi, a może ona mieć bardzo aktywne formy, np. wspinaczkę, nurkowanie lub eksplorację jaskiń. Polska jest wyjątkowym krajem do uprawiania ekoturystyki. Różnorodność kulturowa, przyrodnicza, czy kulinarna, sprawia że łatwo o dotarcie do miejsc wyjątkowych. Dwa lata z rzędu (2010 i 2011) Polska znajdowała się na liście 10 krajów spełniających całkowicie warunki i zasady ekoturystyki. Ranking prowadzi Ethical Traveler, amerykańska organizacja non-profit, promująca świadomą i ekologiczną turystykę (więcej: www.ethicaltraveler.org). Najpiękniejsze przyrodnicze miejsca to oczywiście parki narodowe i parki krajobrazowe. W Polsce znajdują się 23 parki narodowe i ponad 120 parków krajobrazowych. Regionem idealnym dla ekoturystów jest Suwalszczyzna. Jej dziewicze piękno wyróżnia się nie tylko w Polsce, ale na tle całej Europy.

44

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

Coraz większą popularnością w regionie cieszą się wycieczki nastawione na prezentację przyrody i kultury, organizowane w małych, kilkuosobowych grupach. Grupy takie mają swój scenariusz wycieczek, a na noclegi wybierają gospodarstwa agroturystyczne. Można także skorzystać z usług firm i biur turystycznych. Wśród propozycji są takie atrakcje litewskiego pogranicza jak: poznawanie kultury dwujęzycznego Puńska, kulinarne podróże połączone z degustacją nalewek z Wiżajn, czy możliwość skorzystania z opalanych drewnem bani. Dwutygodniowy, zorganizowany pobyt zawierający koszty zakwaterowania, wyżywienia oraz dodatkowych usług (np. wynajem rowerów, kajaków) to 8 499 zł za osobę. Cena maleje z każdą dodatkowo zgłoszoną osobą np. cztery osoby to koszt 4 999 zł.

Ekoturystyka zakłada ÊwiadomoÊç ekologicznà turysty, który nie zakłócajàc rytmu otaczajàcej przyrody, swoim zachowaniem nie przyczynia si´ do jej dewastacji.

Bardzo atrakcyjny może być też pobyt w gospodarstwie ekoturystycznym. Przykładem jest majątek Giże (więcej: www.ekoturystyka.com.pl), w województwie warmińsko-mazurskim. Na 22 hektarach można odpocząć korzystając z uroków polodowcowych Mazur Garbatych, gdzie poza walorami krajobrazowymi i przyrodniczymi, goście mogą skosztować regionalnych specjałów z ekologicznej uprawy. Głównymi klientami tego typu ekobiznesu są całe rodziny. Wstępna rezerwacja to wydatek między 200-500 zł od rodziny.

Pierwsza sieć ekoturystyczna

Pod koniec 2010 r. uruchomiono projekt „Wzorcowa sieć ekoturystyczna między Bugiem a Narwią”, realizowany przez Społeczny Instytut Ekologiczny, a sfinansowany z Norweskiego Mechanizmu Finansowego. Na terenie 13 gmin położonych w zlewni Bugu i Narwi utworzono pierwszą w Polsce sieć ekoturystyczną „Między Bugiem a Narwią” (więcej: www. bugnarew.pl). Sieć tworzy 27 lokalnych przedsiębiorców, gospodarzy i artystów, którzy współpracują ze sobą, przygotowując ofertę, zgodne z zasadami ekoturystyki. Dziewięć obiektów sieci uzyskało, jako pierwsze w naszym kraju, Polski Certyfikat Ekoturystyczny. Obiekty te spełniają ponad 100 rygorystycznych kryteriów ekologii i ekoturystyki. Poza tymi kryteriami, uczestnictwo w projekcie obliguje do wpłaty corocznej składki członkowskiej w wysokości 120 złotych. Warto jednak dostrzec fakt, iż podstawowe założenia ekoturystyki najczęściej stoją w sprzeczności ze strategicznymi celami krajów, gdzie warunki do uprawiania tej formy turystyki są najlepsze. Biednym regionom trudno o długofalową politykę zrównoważonego rozwoju sektora turystycznego. Zapóźnienia gospodarcze oraz infrastrukturalne są powodem bezrobocia i innych dysfunkcji społecznych. Priorytetem dla lokalnych władz jest sprowadzenie na swój teren inwestorów, którzy stworzą miejsca pracy. Tym procesom towarzyszy często degradacja środowiska oraz zaburzenie lokalnych relacji społecznych poprzez procesy migracyjne. Pamiętając o konieczności rozwoju, władze lokalne powinny mieć na uwadze to, co jest największym kapitałem tych terenów, a co raz utracone nie sposób odbudować. Niezniszczone środowisko naturalne, naturalny skarb. luk



Źródło Fotolia.pl

Ekologia | Ekożywność

Moda na eko˝ywnoÊç nie słabnie Rynek ˝ywnoÊci ekologicznej jest jednym z najdynamiczniej rozwijajàcych si´ nie tylko w Polsce, ale i na Êwiecie. To przede wszystkim zasługa konsumentów, którzy w coraz wi´kszym stopniu poszukujà jedzenia wytwarzanego w zgodzie z „matkà naturà”, by w ten sposób przypomnieç sobie dawno zapomniane smaki z dzieciƒstwa Przede wszystkim jednak ekożywność postrzegana jest jako ta zdrowa, wytworzona bez użycia konserwantów, sztucznych barwników, glutaminianu sodu, czy organizmów genetycznie modyfikowanych, budzących ostatnio duże kontrowersje. A trend zdrowego odżywiania przybiera w naszym kraju na sile, szczególnie, że siedzący tryb życia, który prowadzi coraz więcej Polaków, sprzyja wyraźnie otyłości. Przyjmuje się, że z ekologiczną żywnością mamy do czynienia wtedy, gdy w 95 proc. została ona wytworzona ze składników, które zostały wyprodukowane metodą ekologiczną. Musi być też oznakowana np. logo „Rolnictwo ekologiczne" oraz numerem i nazwą jednostki certyfikującej. Normy dla żywności ekologicznej zostały zresztą ściśle określone w Rozporządzeniu Rady nr 834/2007 z 28 czerwca 2007 r. w sprawie produkcji ekologicznej i znakowania produktów ekologicznych oraz Rozporządzeniu Komisji (WE) nr 889/2008 z 5 września 2008 r. ustanawiającym szczegółowe zasady wdrażania rozporządzenia Rady (WE) nr 834/2007 w sprawie produkcji ekologicznej i znakowania produktów ekologicznych w odniesieniu

46

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

do produkcji ekologicznej, znakowania i kontroli. W Polsce ekouprawy zostały uregulowane ustawą z 25 czerwca 2009 r. o rolnictwie ekologicznym.

Dwucyfrowy wzrost rynku

Nie należy się dziwić, że bio jedzenie szybko zyskuje kolejnych zwolenników. Według raportu agencji badawczej Inquiry „Żywność ekologiczna w Polsce 2011”, w ubiegłym roku Polacy wydali na nią 375 mln zł, czyli o 25 proc. więcej niż w 2010 r. - Oczekujemy, że w tym roku dwucyfrowy wzrost rynku zostanie utrzymany. Wyniesie on jednak, według wstępnych szacunków 22 proc. W kolejnych latach przewidujemy dalsze wyhamowywanie dynamiki wzrostu, w związku z powolnym nasycaniem się rynku – mówi Agnieszka Górnicka, prezes firmy badawczej Inquiry. Oznacza to, że w tym roku wartość polskiego rynku żywności ekologicznej może już przekroczyć 450 mln zł, w 2015 r. sięgnąć 700 mln zł. Utrzymując tak wysokie tempo rozwoju, nasz kraj może szybciej, niż pierwotnie się wydawało, dogonić kraje zachodniej Europy pod względem spożycia

bio jedzenia. Zwłaszcza, że na zagranicznych rynkach, z powodu powolnego ich nasycania się, dynamika wzrostu popytu na ekologiczną żywność zaczyna wyhamowywać. W Niemczech, czy Francji kształtuje się ona obecnie na poziomie kilku procent w skali roku. To jednak wystarcza, by na zachodzie Europy wydatki mieszkańców na ekożywność wynosiły średnio 100 euro na osobę rocznie.

Coraz bliżej klienta

A utrzymanie dużego tempa rozwoju w Polsce jest możliwe, gdyż stale zwiększa się dostęp do bio jedzenia. Jest to zasługą specjalistycznych sieci handlowych, czyli tych ukierunkowanych wyłącznie na sprzedaż tego rodzaju żywności. Co roku ogłaszają one, że przyspieszają swój rozwój. Sieć Żółty Cesarz, która ma nad Wisłą siedem placówek, planuje w tym roku otworzyć kolejne pięć. Nowe sklepy zamierza też uruchomić Organic Farma Zdrowia, mająca ich już 22, w dziewięciu miastach Polski. W tym roku wzbogaci się o co najmniej trzy. Oczywiście do takich działań sieci przekonują coraz lepsze wyniki finansowe. Organic Farma Zdrowia


Ekologia | Ekożywność przyznaje, że w 2011 r. osiągnęła sprzedaż na poziomie 31,724 mln złotych. Oznacza to wzrost o 40,1 proc. w stosunku 2010 roku. Ale większy dostęp do ekożywności jest też zasługą tradycyjnych marketów, które na swoich półkach przeznaczają coraz więcej miejsca na produkty z napisem zapewniającym nas o ich ekologicznym pochodzeniu. Tak robi Tesco, Bomi, Alma, Piotr i Paweł. Popularyzują ją też indywidualni inwestorzy, którzy próbują swoich sił w tej branży i uruchamiają ekosklepy na własna rękę. Szczególnie, że przybywa sieci, które oferują możliwość rozwoju biznesu pod ich logo, a to w tej chwili najbezpieczniejszy sposób, by zaistnieć w tej branży. Przystępując do jednej z nich otrzymujemy bowiem nie tylko pomoc w uruchomieniu placówki, korzystniejsze warunki dostaw towaru, bo te negocjuje sieć dla wszystkich swoich sklepów, ale też know-how na prowadzenie działalności. W zeszłym roku na rynku pojawiły się Free Delikatesy. Obecnie prowadzą już cztery sklepy na licencji. Do końca 2014 r. w sieci ma być ich ponad 50. – Z kwartału na kwartał widzimy coraz większe zainteresowanie inwestorów tą branżą, do czego przyczynia się rosnąca świadomość wśród klientów na temat walorów ekojedzenia. W tej chwili finalizujemy umowy na dwa nowe sklepy – mówi Daniel Skibiński ze spółki Free, do której należy sieć Free Delikatesy.

Wysokie koszty inwestycji

Daniel Skibiński uważa, że rozwój sklepów z bio żywnością byłby szybszy, gdyby nie wysokie koszty inwestycji. Są one nawet dwa razy większe niż tradycyjnego marketu. W przypadku sieci Jadło spod Strzechy wynoszą od 50 do 100 tys. zł, a Żółty Cesarz – minimum 70 tys. zł. Jeszcze więcej trzeba zapłacić chcąc zaistnieć na rynku pod logo Free Delikatesy. Uruchomienie lokalu w tej sieci wiąże się z wydatkiem minimum 90 tys. zł. Obecnie na rynku franczyzowym działają przynajmniej cztery sieci, które proponują sprzedaż ekologicznej i zdrowej żywności pod swoją marką. Wszystkich specjalistycznych sklepów

pod znakiem „bio” lub „eko”, jest ponad 400. Dla porównania w Niemczech na milion mieszkańców przypada ich około 200, a w Czechach prawie 50. Jest więc jeszcze sporo miejsca na nowe placówki w naszym kraju, co tylko wskazuje na to, że polskiemu rynkowi ekożywności wciąż daleko do dojrzałości. – Świadczyć o tym może także jego znikomy udział w całości rynku spożywczego, wynoszący obecnie około 0,3 proc. – mówi Agnieszka Górnicka. Wreszcie do rozwoju ekotrendu w naszym kraju przyczyniają się sklepy w internecie, a tych jest już kilkadziesiąt, w tym www.pluseko.pl, czy www. smak-natury.pl oraz specjalne bazary. Od dwóch lat mamy do czynienia z powstawaniem takich placówek, nakierowanych na sprzedaż ekożywności. Szlak pod tym względem przetarł warszawski BioBazar. To tu po raz pierwszy na masową skalę pojawiły się wyłącznie produkty organiczne z certyfikatem Rolnictwa Ekologicznego, w tym m.in. sery, pieczywo, wędliny, wina, zioła i słodycze. Od jego powstania minęło kilkanaście miesięcy, w czasie których podobne targi pojawiły się w Krakowie, Poznaniu, Wrocławiu.

Niższe ceny

Większy dostęp do ekologicznej żywności przekłada się na zwiększone obroty na tym rynku, a to z kolei wpływa na spadki cen. Jeszcze kilka lat temu była ona dwa razy wyższa od tradycyjnej. Dziś różnica uległa spłaszczeniu i w przypadku wielu produktów wynosi już tylko 15-20 proc. Należy oczekiwać, że w przyszłości, kiedy moda na ekożywność przestanie być już tylko modą, ceny spadną jeszcze bardziej. Największe obniżki jak dotąd były widoczne w kategorii mąki, kasz, owoców oraz warzyw. Najmniej potaniały natomiast soki, dżemy, przetwory, sery oraz piwa. Produkcja tych wyrobów jest najdroższa, gdyż w ich wytworzeniu udział surowców z ekologicznych upraw jest największy. Dlatego za te produkty w wersji bio wciąż trzeba zapłacić przynamniej dwa razy tyle, ile w zwykłym markecie. Kilogram sera żółtego kosztuje bowiem około 40-45 zł, a białego 20 zł. Na litr ekomleka trzeba natomiast wydać około 8 zł, na dżem z ekoskładników

około 20 zł, a za sok nawet 8-10 zł za litr. A jakiej ekożywności spożywa się w kraju najwięcej? Zdaniem właścicieli sklepów nadal hitem są jajka. Oprócz tego jak wylicza Sławomir Chłoń, prezes zarządu sieci Organic Farma Zdrowia do koszyka zakupowego trafiają warzywa, owoce oraz miód i mąka. Klienci sięgają też po kawę i herbatę w wersji bio, bo ta dobrze prezentuje się na domowym stole i nie jest jeszcze tak bardzo droga. – Asortyment eko bardzo się rozrasta. Ostatnio do naszej oferty, liczącej już około 1 tys. produktów, dołączyły desery z surową czekoladą. To powoduje, że klienci coraz częściej sięgają też po inne towary z tego segmentu. Sery, masła, jogurty mają coraz większy udział w koszyku zakupowym – zauważa Agnieszka Olędzka właścicielka firmy Żółty Cesarz Oficyna Wydawnicza Vega.

Więcej rolników i przetwórni

Spadki cen na rynku wymusza stale rosnąca konkurencja wśród producentów i rolników, gotowych dostarczać już nie tylko ekologiczne ogórki i pomidory, ale i wędliny, sery, czy napoje. W 2011 roku liczba przetwórni ekologicznych wzrosła o 9 proc., do 267. Z kolei liczba gospodarstw ekologicznych zwiększyła się w minionym roku o 14 proc., do około 23,4 tys. Dla porównania w 2004 roku działało ich w kraju około 4 tys. Najwięcej ekologicznych rolników działa w zachodniopomorskim – 2,3 tys., warmińsko-mazurskim – 2,2 tys. oraz podlaskim – 2,4 tys. Łącznie dysponują oni 573 tys. ha upraw, przy czym ta powierzchnia co roku rośnie o 100 tys. hektarów. Najwięcej gruntów pod uprawami ekologicznymi było w województwach: zachodniopomorskim, gdzie jest ich 119 tys. ha, warmińsko-mazurskim - 109 tys. ha oraz podlaskim - 48, 8 tys. hektarów. Na dynamiczny rozwój rolnictwa ekologicznego, jak tłumaczy dr Krzysztof Jończyk z IUNiG Państwowego Instytutu Badawczego w Puławach, wpływ mają dopłaty. Wynoszą one od 600 do nawet 1,8 tys. zł za jeden hektar, w zależności od rodzaju uprawy. Małgorzata Biernacka

47

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Ekologia

ÂwiadomoÊç ekologiczna powoli wchodzi nam w krew Rozmowa z Katarzynà Guzek, rzeczniczkà Greenpeace w Polsce – Co sprawiło, iż Greenpeace zaczął działalność na terenie Polski? – W Polsce rośnie świadomość ekologiczna, jednak mimo to systemowe działania na rzecz ochrony środowiska pozostawiają wiele do życzenia. Ogrom nierozwiązanych kwestii ekologicznych, takich jak produkcja energii z paliw kopalnych i związane z tym emisje gazów cieplarnianych, zniszczenie ekosystemu Bałtyku, brak zakazu upraw GMO w naszym kraju, doprowadził do tego, że Greenpeace postanowił zainicjować swoją działalność w Polsce. Działamy w naszym kraju już od ośmiu lat.

– Greenpeace broni się przed przyjmowaniem pieniędzy od rządu. Dlaczego? Czyż więcej pieniędzy nie oznacza skuteczniejszego działania organizacji? – Od 40 lat działania Greenpeace trzymamy się zasady niezależności finansowej. Dzięki temu, że fundusze pozyskujemy od prywatnych osób, nikt nie może posądzić nas o działanie na rzecz konkretnej partykularnej grupy interesu. Zawsze działąmy tylko na rzecz szerokiego interesu społecznego. A mniejszy budżet na prowadzenie kampanii w zespołach, w których pracujemy często uruchamia kreatywność. Zaangażowani ludzie, którzy wierzą w to co robią, potrafią zdziałać cuda. – Greenpeace często spotyka się z zarzutem ekoterroryzmu. Dlaczego? – Takie określenia się zdarzają. Nierzadko bazują na stereotypowym wyobrażeniu aktywistki czy aktywisty Greenpeace. Tymczasem my współpracujemy z naukowcami, publikujemy poważne raporty, jak choćby przygotowaną niedawno porównawczą analizę ekonomiczną realizacji planu budowy elektrowni jądrowych w Polsce z alternatywnym pomysłem budowy morskich farm wiatrowych. Analiza wyszła na korzyść nowoczesnych farm wiatrowych i te konkluzje przedstawiamy politykom. Bardzo specyficzne dla Greenpeace akcje bezpośrednie są zawsze osadzone w kontekście kampanijnym. Użycie słowa ekoterroryzm jest spektakularne i służy oczywiście obniżeniu naszej wiarygodności. Gdyby jednak ktoś przyjrzał się naszej pracy na co dzień, to zobaczyłby bardzo profesjonalny i zaangażowany zespół ludzi, którzy dostosowują strategie działań do konkretnej sytuacji tak, aby osiągnąć ściśle określony cel.

„Jako obywatele deklarujemy też chęć działań pro ekologicznych. Niestety, z wykonaniem jest już gorzej.”

48

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

– W Polsce jest więcej zwolenników działalności ekologicznej czy jej przeciwników?

– Jestem pewna że większości Polaków leży na sercu ekologia. Świadczy o tym choćby ilość osób, które popierają działania Greenpeace. Rośnie liczba osób wspierających naszą organizację finansowo, ale też tych, którzy angażują się w konkretne działania. Na przykład kiedy zaapelowaliśmy do użytkowników Facebooka o zaangażowanie się w kampanię na rzecz przekonania Nestle do rezygnacji z zakupu oleju palmowego od firm wycinających lasy deszczowe, odzew był tak ogromny, że Nestle pod naciskiem opinii publicznej zdecydowało się na wprowadzenie zmian do swojej polityki zaopatrywania się w olej palmowy. Daleko jeszcze do rzeczywistej zmiany, ale pierwszy krok został osiągnięty, między innymi dzięki zaangażowaniu Polek i Polaków w tę kampanię. – Co jest głównym celem, do którego dąży Grennpeace w Polsce? – Naszą misją jest działanie na rzecz środowiska naturalnego. Chcemy żeby Polska była krajem nowoczesnym, opierającym swoją gospodarkę o odnawialne źródła energii, w którym rozwija się rolnictwo ekologiczne bez udziału GMO. Chcemy żeby ekosystem morza Bałtyckiego wrócił do biologicznej równowagi, a Puszcza Białowieska została objęta taką ochroną, na jaką zasługuje. – A co jest największym zagrożeniem ekologicznym w naszym kraju? – Obecnie największym wyzwaniem, z jakim boryka się cały świat, są postępujące zmiany klimatu. Często o tym zapominamy, ale skutki zmian klimatu dotkną nas wszystkich, również tu w Polsce. Już teraz ekstremalne zjawiska pogodowe zaczynają występować z coraz większą częstotliwością, a w przyszłości może być tylko gorzej. Chyba, że międzynarodowa społeczność


Ekologia pójdzie po rozum do głowy i podejmie wspólny wysiłek na rzecz radykalnej redukcji emisji gazów cieplarnianych. – W Polsce udało się już wiele zrobić? – Zmiany zachodzą bardzo wolno. Często kampanie prowadzimy całymi latami, a rezultaty ciągle są dalekie od oczekiwanych. Niestety większość polskich polityków marginalizuje kwestie środowiskowe. Jesteśmy pod tym względem daleko w tyle za Zachodem. Od początku działania Greenpeace w Polsce, udało się jednak sporo osiągnąć. Uratowaliśmy Dolinę Rospudy. Doprowadziliśmy do przystąpienia Polski do Międzynarodowej Komisji Wielorybniczej, dzięki czemu nasz kraj może aktywnie działać na rzecz zakończenia polowań na te ssaki morskie. Zebraliśmy ponad 250 tys. podpisów pod obywatelskim projektem zmiany ustawy o ochronie przyrody. Działamy na rzecz wprowadzenia zakazu upraw GMO w Polsce. Konsultujemy prawo o odnawialnych źródłach energii. – Za największy sukces do tej pory uważa Pani... – ...uratowanie Doliny Rospudy. – Jakie są plany Greenpeace w Polsce na 2012 rok? – Obecnie skupiamy się na rządowym projekcie ustawy o odnawialnych źródłach energii. Ku naszemu zaskoczeniu, projekt został przygotowany tak, że działa na niekorzyść sektora energetyki odnawialnej. Złożyliśmy swoje uwagi, w ramach konsultacji społecznych, i prowadzimy teraz kampanię na rzecz uwzględnienia zaproponowanych przez nas zmian w projekcie ustawy. Kontynuujemy też działania na rzecz wprowadzenia w Polsce zakazu upraw GMO; podobne zakazy wprowadziło już wiele europejskich krajów więc nic nie stoi na przeszkodzie, by w trosce o obywateli ale i interesy polskiego rolnictwa, zrobił to również nasz rząd. Dokładnie śledzimy też losy obywatelskiego projektu zmian w ustawie o ochronie przyrody i działamy na rzecz przyjęcia go przez Sejm.

– Czy Greenpeace ma już gotowe założenia i plany dotyczące Polski na kolejne lata? A może pomysły, strategie działania powstają spontanicznie? – Poruszamy się w pewnych ramach ściśle określonych kampanii. Do realizacji celów podchodzimy bardzo poważnie, stąd nasze kampanie są wcześniej przemyślane, przeanalizowane i przedyskutowane. Specyfika organizacji kampanijnej polega na tym, że działania nie są podejmowane ad hoc. Nie oznacza to jednak, że w sytuacjach kryzysowych stoimy z boku, z założonymi rękami. W miarę potrzeb, działamy elastycznie, jednak ciągle w ramach prowadzonych przez nas kampanii. – Jak oceni Pani walkę z GMO. Czy przynosi ona skutki? – Na pewno rośnie społeczny sprzeciw wobec GMO. Lawinowo zwiększa się liczba osób biorących udział w różnych akcjach na rzecz Polski wolnej od GMO. Coraz liczniejsze stają się demonstracje, coraz więcej osób apeluje do rządu o zakaz takich upraw w Polsce, petycję można podpisać nawet on-line, pod adresem http://alert-box.org/. Niestety, rząd zachowuje się tak, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, jak ogromny jest sprzeciw. Wierzę jednak w to, że już niebawem, śladem innych europejskich państw, uda się wprowadzić zakaz upraw GMO na terenie naszego kraju. – Czy pod względem ekologicznym Polska jest lepsza czy gorsza niż inne kraje? – Jeśli chodzi o świadomość Polek i Polaków, to śmiało można powiedzieć, że jest ona wysoka. Jako obywatele deklarujemy też chęć działań pro ekologicznych. Niestety, z wykonaniem jest już gorzej. Marnujemy ogromne ilości wody, energii a nawet jedzenia. Konsumpcyjny sposób życia, który podpatrzyliśmy na Zachodzie, tak nam się spodobał, że nie zauważyliśmy, iż w XXI w. nie przystoi już takie zachowanie. Jednak powoli zaczynamy uczyć się takich nawyków jak segregacja odpadów, przekonujemy się do świetlówek energooszczędnych, zaczynamy oszczędzać wodę. Ciągle jednak zapominamy, że nasze codzienne wybory kształtują świat. Każdy produkt

zawiera tzw. ślad ekologiczny, który przelicza się wg ilości dwutlenku węgla wyemitowanego przy jego produkcji i do transportu. Gdyby każdy mieszkaniec Ziemi żył tak jak przeciętny Polak lub Polka, potrzebowalibyśmy dwóch takich planet, a mamy tylko tę jedną. Warto wziąć to sobie do serca. – Stosunek Polaków do ekologii przez te osiem lat uległ poprawie? – Jestem związana z Greenpeace od samego początku jego działania w Polsce. Zmiany, jakie w tym czasie zaszły w świadomości społecznej są ogromne. Jeszcze osiem lat temu za największy problem ekologiczny w Polsce uważane były substancje chemiczne emitowane do środowiska oraz nagminne wyrzucanie śmieci do lasów. Te zjawiska nie zniknęły, jednak udało się zmniejszyć ich skalę, między innymi dzięki unijnym regulacjom. Jednocześnie zwiększa się świadomość problemów globalnych, jak choćby wpływ zmian klimatycznych na przyszłość naszej cywilizacji. Choć, jak już wspomniałam, nie zawsze idą za tym konkretne działania, to jestem jednak optymistką. Wierzę, że ekologiczne podejście do życia wejdzie nam wszystkim w krew. – ,,Kiedy wycięte zostanie ostatnie drzewo, ostatnia rzeka zostanie zatruta i zginie ostatnia ryba, odkryjemy, że nie można jeść pieniędzy” – to główne motto Greenpeace. Czy myśli Pani, że zmieni ono świat? – Jeśli przepowiednia Indian się sprawdzi, to niestety dla wielu gatunków będzie już za późno. Ciągle wierzę w dobrą naturę człowieka i liczę na to, że opanujemy się, zanim świat jaki znamy, znajdzie się nad przepaścią. Ruchy ekologiczne zyskują na sile, rośnie też świadomość ludzi, którzy widzą, że to korporacje rządzą światem i wielu taki stan rzeczy wcale się nie podoba. Rozmawiała Urszula Stokowska Greenpeace to jedna z największych organizacji pozarządowych działających w imię ochrony środowiska naturalnego na świecie. Działalność obejmuje ochronę lasów, wód i mórz, oraz walkę z genetycznym modyfikowaniem organizmów (GMO). Działa w 42 krajach, w tym również, od 2004 roku, w Polsce.

49

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Źródło Fotolia.pl

Ekologia

Polskie autostrady sà najbardziej ekologiczne w Europie Specjalne przejÊcia dla ˝ab i innych zwierzàt - je˝y, borsuków, zaj´cy, saren czy wilków? Czy to nie przesada? Nie ma wa˝niejszych potrzeb? Tak myÊli wielu Polaków, gdy dowiaduje si´, ile to przepustów dla zwierzàt i za jakie pieniàdze powstało na kolejnym oddawanym do u˝ytku odcinku autostrady czy drogi ekspresowej. Z towarzyszàcych budowie dróg prac, które słu˝à minimalizowaniu ich wpływu na Êrodowisko, to chyba właÊnie te przejÊcia dla zwierzaków najcz´Êciej bulwersujà naszych kierowców Kilka lat temu w Polsce nareszcie zdecydowanie przyspieszyła, głównie za sprawą funduszy unijnych, budowa dróg ekspresowych i autostrad. Szkopuł w tym, że nałożyło się to na wejście naszego kraju do UE, która od lat jest bardzo wyczulona na punkcie ochrony środowiska i ma w tej dziedzinie restrykcyjne przepisy – zaostrzające się z roku na rok. Dotyczy to także inwestycji drogowych uznawanych

50

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

za szczególnie uciążliwe dla środowiska. Można powiedzieć, że kraje zachodnioeuropejskie miały więcej szczęścia. Bo gdy budowały swe najważniejsze autostrady, to takich rygorów jeszcze nie było. Podobnie sytuacja wyglądała w przypadku Czech czy Słowacji, które jeszcze przed przystąpieniem do UE, wybudowały większą część swoich dróg szybkiego ruchu.

Dobry skutek opóźnienia

Byli tacy, którzy twierdzili, że przepisy ekologiczne, związane np. z ochroną unijnej sieci chronionych obszarów przyrodniczych Natura 2000, wydłużą o lata lub wręcz zablokują budowę kluczowych dla Polski odcinków dróg. Tak się nie stało, bo w tych przepisach nie chodzi przecież o to, by te inwestycje zablokować, ale by przy nich uwzględnić potrzebę ochrony środowiska. Tym


Ekologia bardziej, że unijni biurokraci zdają sobie sprawę, iż autostrady i ekspresówki z jednej strony szkodzą środowisku, ale z drugiej jednocześnie mu pomagają, bo np. dzięki nim zmniejszają się korki i emisja spalin. Z drugiej strony budowę dróg w naszym kraju i tak głównie finansuje UE, pokrywając także ekstra wydatki związane z ekologicznymi wymogami. Dlatego budujemy w Polsce autostrady i drogi ekspresowe, które są dziś najbardziej ekologicznymi trasami szybkiego ruchu w Europie. Te pro ekologiczne rozwiązania przy budowie dróg służą nie tylko zwierzętom, ale i ludziom. W konsekwencji te inwestycje trudniej zablokować ekologom czy mieszkańcom, wywołują one mniej protestów. To tak a propos zarzutu, że przepisy ekologiczne wydłużają formalności budowlane, które trzeba załatwić przed rozpoczęciem budowy. Protesty zwykle bardziej przedłużają te formalności.

Raport oddziaływania na środowisko

By wybudować autostradę drogowcy muszą, wyznaczając jej przebieg i załatwiając pozwolenie na budowę, uwzględnić i oszacować jej przyszły wpływ na środowisko. Jak będzie ona oddziaływać na ludzi (chodzi m.in. o hałas i spaliny), na krajobraz, na sąsiednie rzeki, jeziora, stawy, wody gruntowe i podziemne oraz gleby (możliwość skażenia spływającymi z dróg zanieczyszczeniami, np. resztkami oleju silnikowego), a w końcu na otaczającą faunę i florę. To wszystko składa się na tzw. raport oddziaływania na środowisko. Jego autorzy muszą wskazać w jaki sposób negatywny wpływ na środowisko danej autostrady zostanie zneutralizowany czy zminimalizowany. Na przykład tam, gdzie przebiegają one wzdłuż pól uprawnych i pastwisk, nakazują sadzić szerokie pasy drzew, zatrzymujących spaliny samochodowe. Albo wskazują by na odcinkach przebiegających tuż obok danej miejscowości, wybudować ekrany dźwiękoszczelne lub kładkę dla pieszych, jeśli domy są po obu stronach drogi. Ekrany dźwiękoszczelne, których tak często domagają się ludzie mieszkający przy zatłoczonych drogach, budowane

są dziś w Polsce właśnie dzięki ekologicznym przepisom UE, tak przez niektórych odsądzanych od czci i wiary.

Obecne przepisy wymuszajà uwzgl´dnianie przy budowie dróg korytarzy ekologicznych dlatego, ˝e sà one wa˝niejsze nawet od parków narodowych i rezerwatów dla ochrony przyrody, dla ocalenia od wygini´cia wielu gatunków zwierzàt.

Znaczenie korytarzy ekologicznych

Te przepisy wymusiły także uwzględnienie faktu, iż nowe drogi w wielu przypadkach przecinają naturalne trasy wędrówek zwierząt, czyli tzw. korytarze ekologiczne. Tam, gdzie nie uwzględniano ich w inwestycjach drogowych, wciąż dość często dochodzi do wypadków, spowodowanych tym, że auto uderza przebiegającą przez szosę sarnę czy dzika. Takie wypadki bywają tragiczne w skutkach także dla ludzi. Obecne przepisy wymuszają uwzględnianie korytarzy ekologicznych dlatego, że są one ważniejsze nawet od parków narodowych i rezerwatów dla ochrony przyrody, dla ocalenia wielu gatunków zwierząt. Dobrze to widać na przykładzie wilków. Z badań nad tymi ssakami wynika, że nie wystarczy sama ochrona gatunkowa czy istnienie parków narodowych i rezerwatów, by wilki nie wyginęły. Występują one u nas bowiem w małych skupiskach. Na tyle małych, że nie powinny one być odizolowane od siebie, by wilki miały możliwość zakładania nowych stad, mieszania zróżnicowanych genów. W przeciwnym razie mogłyby nie przetrwać. Dlatego tak ważne jest, żeby wilki mogły swobodnie wędrować. A korytarze ekologiczne, często biegnące wzdłuż rzek, to nic innego jak główne trasy, którymi wędrują dzikie zwierzęta

między dużymi kompleksami leśnymi. Polscy naukowcy zlokalizowali te trasy kilka lat temu. Dzięki temu w miejscach, gdzie korytarze są przecinane np. przez powstające autostrady, buduje się przejścia dla zwierząt. Nad tym, by przy wydawaniu pozwoleń na budowę autostrad uwzględniać korytarze, czuwają urzędnicy, ekolodzy i przyrodnicy. Jeśli więc drogowcy tę sprawę zlekceważą, może to doprowadzić w skrajnym przypadku do zablokowania na lata budowy danej drogi.

Proekologiczna autostrada wielkopolska

Najciekawsze jest to, że dziś polscy drogowcy i firmy budujący u nas autostrady za własne pieniądze, w trybie tzw. partnerstwa publiczno-prywatnego (tak powstał odcinek A2 od Konina do granicy polsko-niemieckiej oraz A1 od Gdańska do Torunia) nie kwestionują już potrzeby uwzględniania przy tych inwestycjach ochrony środowiska. Spółka Autostrada Wielkopolska, która ostatnio wybudowała, a zarządza stukilometrowym odcinkiem A2 z Nowego Tomyśla do Świecka, opisuje go m.in. tak: „Wyzwaniem technologicznym było także prowadzenie inwestycji z zachowaniem najwyższej troski o środowisko naturalne, ponieważ odcinek A2 do granicy z Niemcami w 85 proc. przebiega przez tereny leśne, w tym obszary chronione programem Natura 2000. Dlatego tak ważnym jest by wpływ autostrady na środowisko naturalne był możliwie najmniejszy. Autostrada Wielkopolska nawiązała współpracę z organizacjami ekologicznymi już na etapie planowania. W dialogu brały udział m.in. Stowarzyszenie dla Natury „Wilk”, stowarzyszenie Pracownia na rzecz Wszystkich Istot Polskiego Klubu Ekologicznego oraz leśnicy z Lasów Państwowych. Autostrada Wielkopolska już w fazie projektowej zakładała spełnienie wszystkich europejskich norm środowiskowych, dzięki czemu nowy odcinek jest jednym z najbardziej proekologicznych projektów infrastrukturalnych w Europie”. Wydatki związane z ochroną środowiska na budowie odcinka A2 z Nowego Tomyśla do Świecka stanowiły

51

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Ekologia 100 tysięcy drzew, krzewów i drobnych roślin. Zbudowano wiele ekranów dźwiękoszczelnych, przejść dla zwierząt oraz urządzenia podczyszczające wodę spływającą z drogi podczas deszczu.

Źródło Fotolia.pl

Zielony most nad ekspresówką

aż 25 proc. kosztów całej inwestycji, czyli ok. 1,3 mld zł. Największy udział w tych wydatkach miało utworzenie aż 200 przejść i przepustów dla dużych oraz małych zwierząt (największe z tych przejść kosztowały po 20 mln zł za każde), budowa ekranów dźwiękoszczelnych oraz konieczność ograniczenia prac w okresie lęgowym ptaków. W wielu miejscach wzdłuż drogi wybudowano tzw. ogrodzenia (z płotków i siatek) naprowadzające, aby zwierzęta nie przechodziły w tych miejscach przez jezdnię, tylko kierowały się do wzniesionych dla nich przejść. Na znacznej długości odcinków przy tej autostradzie posadzono drzewa i krzewy, aby jeszcze bardziej zmniejszyć jej wpływ na środowisko. Opisując budowę odcinka A2 z Nowego Tomyśla do Świecka, spółka Autostrada Wielkopolska cytuje Piersa Vickersa, przedstawiciela Europejskiego Banku Inwestycyjnego, który współfinansował inwestycję. – Według naszej oceny to przedsięwzięcie zostało wykonane wzorcowo i z poszanowaniem najwyższych standardów ochrony środowiska – powiedział Vickers. Ten cytat to dowód, że dziś w UE nawet dla banków kredytujących budowę autostrad i ekspresówek ekologia ma znaczenie.

52

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

Firma Intertoll – jeden z największych operatorów autostradowych na świecie – zarządzająca niedawno oddanym odcinkiem A1 z Gdańska do Torunia (uczestniczyła też w jego budowie), pisze o nim tak: „Korytarz autostrady przebiega przez tereny unikatowe pod względem przyrodniczym i krajobrazowym. Pomimo, że autostrady są jednym z bardziej przyjaznych środowisku systemów komunikacji, realizacja projektu drogowego na taką skalę nie pozostaje bez wpływu na otoczenie. Z tego powodu zwracanie bacznej uwagi na sprawy poszanowania i utrwalenia cennych elementów środowiska, ochrony kulturowych, historycznych i środowiskowych walorów obszarów, przez które biegnie korytarz autostrady jest sprawą niezwykle ważną. Na etapie przygotowań do realizacji inwestycji wiele uwagi poświęcono ocenie oddziaływania projektu na otoczenie. W celu zmniejszenia ingerencji A1 w środowisko zaproponowano szereg rozwiązań minimalizujących bądź kompensujących to oddziaływanie”. Jakie to były rozwiązania? Projektujący ten odcinek A1 starali się go wkomponować w istniejące ukształtowanie terenu. W wielu miejscach posadzono pasy zieleni o szerokości 15 metrów – w sumie było to ponad

Takie i im podobne rozwiązania mają szerokie zastosowanie na tych odcinkach autostrad i dróg ekspresowych, które buduje i finansuje państwo, a ściślej rzecz ujmując główna rządowa agenda drogowa, czyli Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad. Na obwodnicy Grodźca Śląskiego, będącej częścią trasy ekspresowej S1, wybudowano nie tylko przejścia dla żab i naprowadzające do nich ogrodzenia, ale urządzono niedaleko niej nowe zbiorniki wodne. Mające zastąpić te, które kolidowały z budową drogi i dlatego musiały być zasypane – żyjące tam płazy przeniesiono do nowych zbiorników. Na budowanej właśnie obwodnicy Kielc, będącej częścią drogi ekspresowej S7, powstają tzw. zielone mosty. Czyli przejścia dla zwierząt, w postaci szerokich, pokrytych roślinnością wiaduktów nad drogą. W sąsiedztwie A2 między Łodzią a Warszawą (wciąż budowanej) postawiono nowe platformy na gniazda bocianów, mające zastąpić te, które kolidowały z budową tej trasy i musiały być usunięte. Czy to niepotrzebny wydatek? Niektórzy uznają pewnie, że tak. Z drugiej strony trzeba wspomnieć, że te koszty często i tak są minimalizowane, bo np. przejścia dla większych zwierząt wyznacza się w wielu przypadkach pod mostami autostradowymi (które i tak muszą być zbudowane) nad rzekami i strumieniami, a przepusty dla płazów w rowach melioracyjnych, przechodzących pod drogami. Najważniejsze jest jednak to, że po prostu nie mamy wyjścia: Polska należy do Unii Europejskiej, od lat zdecydowanie proekologicznej i musi dostosować swe przepisy do jej dyrektyw. Dyrektyw, w których – jeśli wejść w szczegóły – na ogół da się znaleźć sens i także racjonalne, zdroworozsądkowe uzasadnienie. Jacek Krzemiński


Ekologia | Lasy

Ochrona drzew – z kosmosu Aplikacje technologii kosmicznych mogà byç stosowane w leÊnictwie. Dost´p do nowoczesnych baz danych oraz specjalistycznego oprogramowania mo˝e znacznie przeobraziç prac´ polskich słu˝b leÊnych W sektorze środowiska naturalnego coraz częściej stosuje się rozwiązania, w których główną funkcję pełnią technologie kosmiczne, a zwłaszcza sztuczne satelity. Zależnie od zastosowanych orbit mogą one obserwować dowolne fragmenty powierzchni naszej planety, w różnych porach dnia i nocy, a także w różnych pasmach spektralnych. Taki proces zbierania danych może przebiegać bez przerwy lub w regularnych odstępach. Daje to szereg korzyści, które pomagają przy zarządzaniu monitorowanymi terenami.

Skuteczny monitoring

Istnieje bardzo wiele rozwiązań, które mogą znacznie ułatwić pracę przy zarządzaniu terenami leśnymi. Przykładowo dużym problemem są nielegalne wysypiska śmieci. Stanowią one duże zagrożenie dla istniejącego ekosystemu. Współczesne śmieci rozkładają się przez wiele dekad, zatruwając miejscową ściółkę oraz powodując choroby roślin i zwierząt. Służby leśne muszą poświęcić dużo czasu oraz funduszy, aby odnaleźć i usunąć nagromadzone zanieczyszczenia. Jednocześnie stawiany jest także wymóg monitorowania leśnych obszarów, aby zapobiec tworzeniu się nowych wysypisk. Zastosowanie obserwacji satelitarnej pozwoli nadzorować duże obszary „zza biurka”. Zapewni też śledzenie tworzenia się wysypisk prawie „na żywo”, przez co łatwiej można będzie zareagować oraz ukarać grzywnami sprawców. Dostosowanie najnowszych technologii do nadzoru terenów leśnych wpisuje się w bieżącą politykę Unii Europejskiej oraz Ministerstwa Środowiska. Stosując nowoczesne rozwiązania do walki z różnymi formami zanieczyszczeń, można nie tylko zmniejszyć wydatki oraz poświęcany tej walce czas. Można także uzyskać szereg dofinansowań z UE w ramach specjalnych programów,

takich jak np. przyszłościowy Horizon 2020 czy grantów oferowanych przez polskie instytucje oraz organizacje.

Inwentaryzacja zasobów

Technologie satelitarne mogą służyć także do inwentaryzacji stanu jakościowego i ilościowego terenów leśnych, do określania zasobów drewna, do analizy kondycji zdrowotnej lasów oraz do szacowania bilansu węgla i ilości CO2 pochłanianego przez ekosystemy leśne. Właściciele lasów dbają, aby drzewa były w jak najlepszej kondycji, bo od tego zależy, ile dobrej jakości drewna można pozyskać. Od stanu drzew zależy również, jaką ilość CO2 są one w stanie zgromadzić, czyli z jakiej ilości dwutlenku węgla oczyścić atmosferę. Ma to także aspekt ekonomiczny – nadwyżkami dwutlenku węgla pochłoniętymi przez lasy można handlować na europejskim rynku emisji CO2. Istotna jest również potrzeba szybkiego wykrywania chorób drzew. W przeciwnym przypadku konieczna może być wycinka chorego lasu, która wprawdzie trwa krótko, ale ponowne zalesianie i przywrócenie lasu do stanu sprzed choroby to już okres ponad czterdziestoletni. Szczególnie w rejonach silnie uprzemysłowionych lasy są osłabione przez szkodliwe emisje. Przykładem są tereny leśne w województwie śląskim. Ich bardzo zły

stan pogłębia fakt, iż są to sztuczne nasadzenia, dokonane po rewolucji przemysłowej w XIX wieku, składające się z nierodzimych świerków, a więc nieprzystosowanych do śląskiego klimatu. Przewagą obserwacji satelitarnych nad obserwacjami naziemnymi jest możliwość dokładnego zlokalizowania ogniska infekcji, zdobycia odpowiedniej ilości statystycznie wiarygodnych informacji w krótszym czasie i dla dużych powierzchni. Obecne satelity posiadają możliwość obserwacji w szerokim zakresie spektralnym, także w podczerwieni, co jest przydatne dla detekcji chorób lasów. Chorobę można łatwo zaobserwować poprzez zmianę koloru lub ubytku liści na zainfekowanych drzewach. Techniki satelitarne stosuje się także dla szacowania bilansu węgla. „Zastosowanie teledetekcji satelitarnej do oceny wpływu biomasy i wilgotności gleby na wielkość bilansu węgla w różnych ekosystemach” jest projektem realizowanym przez Instytut Geodezji i Kartografii w ramach PECS, czyli programu współpracy z Europejską Agencją Kosmiczną (ESA). Oszacowanie odbywa się poprzez analizę drzewostanów i ich rozmieszczenia geograficznego. Łączna ilość węgla na badanym obszarze szacowana jest na podstawie objętości każdego z rodzajów drzewostanów. I tu właśnie stosuje się wspomagające technologie satelitarne Michał Moroz, Elżbieta Zocłońska

Polskie lasy są jednym z największych zasobów naturalnych. Pokrywają 29,2 proc. (ponad 9 mln ha, stan na rok 2011) powierzchni kraju, co daje duży wskaźnik lesistości. Dodatkowo lesistość jest z roku na rok zwiększana poprzez zalesianie nieużytków oraz terenów zdegradowanych. Drzewa, poprzez proces fotosyntezy zamieniają CO2 na O2, jednocześnie pochłaniając węgiel. Polskie lasy akumulują więc około 900 mln ton węgla. Węgiel jest akumulowany w dużej mierze w częściach naziemnych roślin (690 mln ton), w częściach podziemnych (206 mln ton) oraz w martwym drewnie (7 mln ton). W skali Europy akumulacja wynosi ok. 0,5 Gt na rok. Stanowiąca około 70 proc. polskiego drzewostanu sosna pochłania około 30 ton CO2 na hektar.

53

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Źródło Fotolia.pl

Ekologia

Protesty blokujà budow´ farm wiatrowych i biogazowni Bardzo wielu inwestorów, którzy chcà budowaç w Polsce elektrownie wiatrowe i biogazowe, zmaga si´ z protestami mieszkaƒców. Sytuacja jest paradoksalna, bo protestujàcy zazwyczaj twierdzà, ˝e chodzi im o ochron´ Êrodowiska Mimo, że elektrownie bazujące na źródłach odnawialnych są proekologiczne, pozwalają zmniejszyć produkcję w uciążliwych dla środowiska elektrowniach węglowych, emitujących dużo szkodliwych dla otoczenia substancji, m.in. tlenków azotu, to mają one wielu przeciwników. Według internetowego serwisu Stopwiatrakom.eu w naszym kraju trwa obecnie ponad 300 protestów przeciwko budowie elektrowni wiatrowych. Nawet jeśli te dane są przesadzone, to skala problemu i tak jest ogromna. Wystarczy prześledzić doniesienia lokalnych mediów, by przekonać się, że w skali kraju takich protestów są dziesiątki. Równie źle jest w przypadku biogazowni, których budowa w Polsce – jak mówią przedstawiciele Polskiego Stowarzyszenia Biogazu – niemal w każdym przypadku budzi sprzeciw mieszkańców. To zjawisko jest

54

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

o tyle groźne, że w wielu przypadkach prowadzi do opóźnienia, a nawet całkowitego zablokowania inwestycji. We wspomnianym już serwisie Stopwiatrakom.eu (publikującym m.in. „Poradnik protestującego”) jest zakładka pod tytułem: „Przykłady sukcesów”. Można w niej znaleźć informacje o dziesiątkach przypadków zablokowania budowy elektrowni wiatrowej przez protestujących mieszkańców.

Paraliż z szantażem

Ostatnio stało się tak w gminie Platerówka na Dolnym Śląsku, gdzie mieszkańcy, mimo sprzeciwu gminnych władz, doprowadzili do referendum w tej sprawie. Większość głosujących opowiedziała się przeciwko budowie na terenie tej gminy „Parku Wiatrowego Platerówka”. W wielkopolskiej gminie Duszniki protestujący zawiadomili prokuraturę

i pełnomocnika rządu ds. korupcji, doprowadzając do unieważnienia decyzji środowiskowych i pozwoleń budowlanych na budowę planowanej tam elektrowni wiatrowej. Na ogół scenariusz jest jednak nieco inny. Mieszkańcy protestują, a do ich protestu przyłączają się radni samorządowi, którzy mają w swym ręku potężny oręż. Jeśli bowiem w planie bądź studium zagospodarowania przestrzennego danej gminy nie ma terenów przewidzianych pod budowę elektrowni wiatrowych, a tak jest bardzo często, to trzeba ten plan zmienić, by móc zrealizować taką inwestycję. Szkopuł w tym, że dość często radni, przyłączając się do protestujących, nie zgadzają się na zmianę planu czy studium, umożliwiającą budowę wiatraków. Do takiej sytuacji doszło już w wielu polskich gminach. Ostatnio m.in. w gminie Rokiciny, Dubeninki i Leśnica.


Ekologia W tej ostatniej inwestor starał się przez cztery lata o zgodę na budowę farmy wiatrowej i w końcu dostał od gminnych władz „kosza”. Bywa też tak, że władze samorządowe mówią: „zgodzimy się, ale w zamian dajcie nam parę milionów złotych na gminne inwestycje”. Tak było np. w wielkopolskiej gminie Margonin. Podobnie jest w przypadku biogazowni. Mimo, iż instalacje biogazowe są jeszcze bardziej ekologiczne niż wiatraki. Bo mniej ingerują w krajobraz, mniej hałasują, utylizuje i neutralizuje się w nich odpady (przerabiając je na biogaz i nawóz). I, co nie jest bez znaczenia dla środowiska, mogą one produkować energię bez przerwy. Jest to ważne dlatego, że dla wiatraków pracujących tylko wtedy gdy wieje, trzeba tworzyć tzw. moce rezerwowe, zastępujące je wtedy, gdy nie ma wiatru, a nie zawsze bazują one na przyjaznych środowisku źródłach energii.

Nowe budzi lęki

Dlaczego mieszkańcy protestują? Biogazownie czy elektrownie wiatrowe są budowane zwykle na terenach wiejskich, a tamtejsze społeczności są konserwatywne, zachowawcze, niechętnie nastawione do wszelkich zmian. Zazwyczaj obawiają się „nowego”. Do tego dochodzą rozpowszechniane, głównie za pośrednictwem internetu, mity o rzekomej szkodliwości wiatraków czy biogazowni. W przypadku wiatraków mieszkańcy boją się np. hałasu, a w odniesieniu do biogazowni – ulatniającego się z nich brzydkiego zapachu. Tymczasem wiatraków z odległości kilkuset metrów prawie nie słychać, a dobrze wykonana i prowadzona biogazownia nie utrudnia życia sąsiadom przykrymi zapachami. Jeśli cuchnie, to znaczy, że nie zachodzi w niej fermentacja, tak jak być powinno, ale proces gnilny. Gdyby było inaczej, to w takim kraju jak Niemcy, bardzo wyczulonym na kwestie ekologiczne, nie działałoby tysiące wiatraków i biogazowni. Często pada też nieudowodniony argument, że takie elektrownie obniżają wartość sąsiadujących z nimi nieruchomości lub że odstraszają turystów. Za takimi argumentami kryją się w wielu przypadkach dużo bardziej prozaiczne sprawy. Np. ktoś ma pole,

sąsiadujące z planowaną biogazownią, które chciałby przekształcić na działki rekreacyjne i sprzedać. Obawia się jednak, że po wybudowaniu biogazowni nie uda mu się zrealizować tego planu. W pewnej świętokrzyskiej gminie parę osób zorganizowało protest przeciwko budowie elektrowni wiatrowej, bo nie mogły pogodzić się z tym, że to nie one, ale ich sąsiedzi będą zarabiać krocie na dzierżawie działek przeznaczonych pod wiatraki. Z kolei inwestorom biogazowni utrudnia życie fakt, że na Kujawach działała instalacja biogazowa (niedawno została zamknięta), przy budowie której użyto wadliwej technologii. Z tego powodu sąsiedzi owej instalacji byli narażeni na przykre zapachy. Ta informacja poszła w świat i stąd wiele osób w naszym kraju uważa, że biogazownie śmierdzą. Dlatego tak ważne jest, by przy budowie biogazowni wybrać odpowiednią technologię. Najlepiej taką, żeby tzw. odpad pofermentacyjny miał jak najmniej ciekłą konsystencję i można było go łatwo przerabiać na suchy, pozbawiony przykrego zapachu nawóz. I żeby potem ją właściwie eksploatować, stosować nieuciążliwą dla otoczenia metodę zagospodarowania odpadu pofermentacyjnego.

Mądrzy przed inwestycją

To jednak ma znaczenie już po uruchomieniu elektrowni. A jak ustrzec się przed protestami na etapie przygotowań do budowy? Jak radzić sobie z nimi, gdy już wybuchną? Łukasz Pawłowski z Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej przekonuje, że protesty wybuchają wtedy, gdy inwestor nie prowadzi właściwej polityki informacyjnej. Czyli nie poinformuje wystarczająco wcześnie mieszkańców o swych planach, nie spotyka się z nimi, nie rozwiewa ich wątpliwości. Bywa tak, że zaczyna rozmawiać z mieszkańcami dopiero po zakończeniu przygotowań do inwestycji, po postawieniu wiatraka próbnego, mierzącego siłę wiatru. Taki wiatrak stawia często sąsiadów „na nogi”, bo wcześniej nikt ich nie poinformował, że obok nich ma powstać farma

wiatrowa. Czują się zaskoczeni, zaczynają działać pod wpływem emocji. Wtedy bywa już za późno, żeby zdusić protest w zarodku, mieszkańcy są już „nakręceni” przeciwko inwestycji. Gdy zaś pojawi się wśród nich sprawny lider protestu, może doprowadzić nawet do zablokowania inwestycji. Bo np. władze samorządowe, którym zwykle zależy na takich inwestycjach (większe wpływy z podatków, nowe miejsca pracy itd.), widząc tłum protestujących, zaczynają wycofywać się z poparcia budowy biogazowni lub elektrowni wiatrowej. Wójtowie czy burmistrzowie dochodzą bowiem do wniosku, że w przeciwnym razie straciliby wielu wyborców, a w ślad za tym także władzę. Z drugiej strony bywa niejednokrotnie tak, że inwestorzy ciężar informowania o swym przedsięwzięciu przerzucają właśnie na samorządy. Te z kolei nie radzą sobie z tym. Nie wiedzą, jak to robić. Mają zbyt małą wiedzę na temat elektrowni wiatrowych i biogazowych, żeby do nich skutecznie przekonać mieszkańców.

Na kłopoty specjaliści

Dlatego inwestorom zaleca się korzystanie z usług specjalistów od public relations, mediacji czy konsultacji społecznych. Ale takich, którzy jednocześnie mają dużą wiedzę na temat technologii, do których mają przekonywać i potrafią rozmawiać np. z rolnikami ich językiem. Metodą stosowaną przez niektórych inwestorów jest organizowanie wyjazdów dla mieszkańców do miejscowości, w których działają już elektrownie wiatrowe i biogazowe. Podczas takich wycieczek nie tylko je pokazują, ale i np. aranżują rozmowy z sąsiadami tych elektrowni. Metoda taka jest kosztowna, ale naprawdę skuteczna. Jak wynika z badań przeprowadzonych przez firmę Ernst & Young, w Polsce elektrowni wiatrowych i biogazowych najmniej boją się mieszkańcy tych miejscowości, w których takie instalacje już stoją. Bo oni już przekonali się na własnej skórze, że te elektrownie nie muszą być uciążliwe dla otoczenia. kaj

55

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Agrobiznes | Rolnictwo

Event w lapoƒskim tipi

Źródło Biogospodarstwo

Połàczenie ekologicznego gospodarstwa rolnego z ekoturystykà, poprzez dywersyfikacj´ działalnoÊci pozwala na prowadzenie bezpiecznego biznesu

Myśląc o ekologicznym biznesie mało komu przejdzie przez myśl gospodarstwo hodowlane. BioGospodarstwo Bartosza i Andrzeja Woźniaków bazuje na niszowej hodowli takich zwierząt jak daniele, muflony, renifery i dzikie króliki. W gospodarstwie spotkamy także konie fiordzkie oraz hobbystyczną wolierę z … wiewiórkami. BioGospodarstwo położone jest w Czelinie (woj. zachodniopomorskie), w urokliwym zakolu Odry, w otulinie Cedyńskiego Parku Krajobrazowego, tuż przy granicy z Niemcami. W obecnej postaci gospodarstwo istnieje od czterech lat. Jednak doświadczenie w hodowli zwierząt jego posiadacze mają ponad 30-letnie.

Ekohodowla

Właściciele specjalizują się w gatunkach rzadko spotykanych w polskim krajobrazie, szczególnie wiejskim. Daniele są co prawda uznane obecnie ustawowo za zwierzęta gospodarskie, jednak ich popularność jest ciągle niewielka. Muflony i dzikie króliki należą do zwierzyny

56

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

łownej. Właściciele uzyskali specjalne zezwolenia ministerialne na ich chów. Renifery zaś to gatunek nie tylko niespotykany w polskiej przyrodzie, ale też niezwykle rzadki w hodowlach, poza oczywiście Skandynawią. – W naszym przypadku ogromną rolę przy podejmowaniu decyzji o inwestycji w BioGospodarstwo miała pasja i zamiłowanie do pracy ze zwierzętami. Dodatkowo możemy realizować biznes w modelu przedsięwzięcia rodzinnego – opowiadają Andrzej i Bartosz Woźniak (ojciec i syn). BioGospodarstwo posiada bogate zaplecze paszowe, z ekologicznej produkcji własnej (siano, owies). – Tradycyjna hodowla zwykle podlega dużym wahaniom koniunktury. Dodatkowo nakład pracy przy hodowli np. trzody chlewnej jest nieporównywalnie większy niż przy chowie zwierząt takich, jak nasze – wyjaśnia Bartosz Woźniak, współwłaściciel BioGospodarstwa. Daniele i muflony nie są zwierzętami wymagającymi pod względem żywieniowym. Codzienne menu tych zwierząt

to siano lub zielonka, dodatkowo wzbogacone odrobiną paszy treściwej. W przypadku reniferów potrzebna jest już jednak specjalna pasza, którą właściciele sprowadzają ze Skandynawii. Niektóre składniki występują wyłącznie w tamtym regionie i klimacie, a określona dieta reguluje prawidłowe procesy życiowe tych zwierząt. Jak podkreślają Woźniakowie, w tego typu przedsięwzięciu liczy się przede wszystkim specjalistyczna wiedza. Nakłady w postaci pracy fizycznej są mniejsze niż w przypadku hodowli tradycyjnych. Daniele, muflony, renifery i dzikie króliki BioGospodarstwo posiada także w stałej sprzedaży. Ze względu na charakter niektórych hodowli, sprzedaż odbywa się sezonowo, ale zamówienia i rezerwacje można składać cały rok. Nabywcami są zarówno inni hodowcy, planujący założyć swoje zagrody, jak i np. koła łowieckie. Zdarzają się też prywatni właściciele parków, hoteli i restauracji, którzy marzą o własnym zwierzyńcu, uatrakcyjniającym pobyt ich gości.


Agrobiznes | Rolnictwo Wsparcie z dopłat

Istotnym finansowym wsparciem działalności gospodarstwa są dopłaty bezpośrednie. – Unijne dopłaty to dla nas duży coroczny zastrzyk środków na rozwój gospodarstwa. Przy dzisiejszych cenach zbytu płodów rolnych czy zwierząt, trudno osiągnąć zysk bez tych dofinansowań – opowiada o ekonomicznej stronie przedsięwzięcia Bartosz Woźniak. Gospodarze myślą o skorzystaniu w przyszłości z funduszy na różnicowanie działalności nierolniczej. – Chcemy wybudować infrastrukturę turystyczną, a więc rozwinąć się również w kierunku agro, ekoturystyki, bo to jest duży potencjał naszego gospodarstwa – dodaje Bartosz Woźniak.

Wioska Lapońska

BioGospodarstwo to nie tylko ekologiczna hodowla zwierząt, ale także właśnie ekoturystyka. W gospodarstwie powstała Wioska Lapońska, do której odwiedzenia zachęca się wszystkich miłośników kultury Laponii oraz zwierząt dalekiej Północy. Została ona pomyślana jako miejsce wycieczek edukacyjno-integracyjnych dla dzieci i młodzieży. W modelu biznesowym BioGospodarstwa, wioska jest uzupełnieniem oferty. Przy niedużym nakładzie na dodatkową infrastrukturę i wykorzystaniu zasobów hodowlanych, powstała unikalna w skali kraju oferta turystyki ekologicznej. Wioskę zwiedzają zorganizowane grupy, jak i rodziny podczas weekendowych wypadów za miasto. Coraz częściej zdarzają się klienci chcący zorganizować na terenie wioski niekonwencjonalne urodziny lub firmy organizujące spotkania integracyjne dla pracowników. Do wyjątkowych atrakcji Wioski Lapońskiej można zaliczyć: największe w Polsce stado reniferów, profesjonalnych przewodników, dzięki którym zwiedzający mogą posłuchać ciekawych opowieści na temat kultury i zwyczajów ludu Samów (lapońskich hodowców reniferów) oraz dowiedzieć się więcej na temat zasad rolnictwa ekologicznego oraz jego wpływu na jakość produkowanej żywności. Wszyscy odwiedzający wioskę mogą spędzić miło czas przy ognisku w lapońskim tipi, skorzystać z altany

grillowej, a w chłodne dni wygrzać się przy kominku w szwedzkim domku. Dla smakoszy gospodarze przewidzieli menu prosto z kuchni BioGospodarstwa: wyroby gospodarskie z wędzarni oraz zupę gulaszową z kociołka.

Eventy z reniferami

Kolejnym pomysłem na rozwinięcie potencjału BioGospodarstwa jest organizacja eventów mikołajkowych z reniferami. Oferta kierowana jest przede wszystkim do centrów handlowych, samorządów organizujących imprezy miejskie oraz do firm chcących uatrakcyjnić firmowe mikołajki dla pracowników lub ich dzieci. Uczestnicy mogą wchodzić do specjalnej zagrody, aby odwiedzić Świętego Mikołaja i jego renifery. Można usiąść w mikołajowych saniach. Mikołaj nawiązuje aktywny kontakt z dziećmi, rozmawia z nimi, rozdaje cukierki. – Każdą imprezę „szyjemy na miarę”, konsultując szczegóły ze zleceniodawcą. Dostosowujemy się do konkretnych potrzeb miejsca i chwili. Bierzemy udział w eventach jednodniowych, kilkudniowych, jak i w cyklicznych. Mamy także specjalną ofertę uwzględniającą organizację specjalnych imprez w przedszkolach lub szkołach - opowiada Bartosz Woźniak. BioGospodarstwo, wykorzystując niszowość hodowli reniferów, zajmuje się także wynajmowaniem zwierząt na plany filmowe, reklamowe oraz sesje zdjęciowe. – Do tych usług wykorzystujemy specjalnie oswojone renifery, przyzwyczajone do pracy na planie, którym nie przeszkadza obecność dużej ekipy operatorskiej - zdradza Andrzej Woźniak.

Ekspansja europejska

Powodzenie takiego przedsięwzięcia to nie tylko pomysł i ciężka praca w ramach rodzinnego biznesu, ale także umiejętne wykorzystanie potencjału internetu oraz lokalizacji – Nie wyobrażam sobie prowadzenia gospodarstwa bez internetu. Nie podchodzę do tego jak do typowego rolnictwa, tylko jak do prowadzenia przedsiębiorstwa rolnego. A przy prowadzeniu nowoczesnej firmy potrzebne jest takie wsparcie, zarówno w zakresie komunikacji z potencjalnymi klientami,

jak i prowadzenia własnej strony internetowej. Prowadzimy blog, gdzie zamieszczamy istotne dla nas wydarzenia czy udzielamy porad innym hodowcom. W taki sposób nawiązaliśmy 90 proc. naszych kontaktów w zakresie sprzedaży oraz pozostałej działalności – mówi Bartosz Woźniak. – Ponadto staramy się wykorzystać położenie naszego gospodarstwa. Bliskość granicy, w zestawieniu ze swobodnym przepływem ludzi i towarów sprawia, że mamy wielu kontrahentów po stronie niemieckiej. Fakt, że jesteśmy członkami Unii pozwala naszym zachodnim sąsiadom na bezproblemowe wizyty w naszym gospodarstwie. Nam także jest dużo łatwiej załatwiać wszelkie formalności związane z odprawami celnymi i dokumentacją weterynaryjną – dodaje Andrzej Woźniak.

Rady dla naśladowców

Co warto wiedzieć zanim zdecydujemy się na biznes typu BioGospodarstwo? Najważniejsze jest rozpoznanie rynku. Obecnie w Polsce najostrzejsza konkurencja w tym segmencie występuje wśród hodowców danieli. Warto zastanowić się nad hodowlą wielu gatunków zwierząt dzięki, którym możliwe będzie otwieranie się na nowe kierunki rozwoju. Nastawiając się na monokulturę ryzykujemy, że w czasach braku koniunktury na nasze zwierzęta będzie ciężko przetrwać na rynku. Niezmiernie ważna jest też fachowa wiedza. Niektóre ze zwierząt, jak daniele, nie nastręczają hodowcom większych problemów, pod warunkiem odpowiedniego przygotowania fermy (ogrodzeń, kwater i urządzeń) i zabezpieczenia bazy paszowej. Inne gatunki, jak muflony, dzikie króliki, o reniferach nie wspominając, są bardziej wymagające i niewprawny hodowca może ponieść straty z tytułu np. chorób zwierząt lub nieefektywnego ich rozmnażania. Warto też zwrócić uwagę, czy na dany gatunek nie są wymagane specjalne zezwolenia, których uzyskanie wiąże się z uciążliwymi procedurami i spełnieniem skomplikowanych warunków. Łukasz Bielak

Czytaj też: Polska moda na ekogospodarstwa, str. 62-63

57

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Źródło Fotolia.pl

Agrobiznes | Biomasa

Nowe szanse dla rolnictwa energetycznego Do Polski weszła właÊnie amerykaƒska spółka GreenWood Resources (GWR), Êwiatowy potentat w agroenergetyce, która podpisała umow´ z koncernem International Paper. Na jej mocy na Pomorzu ma powstaç najwi´ksze w Europie skupisko plantacji drzew energetycznych GreenWood Resources to firma, która zakłada plantacje drzew energetycznych w Ameryce Północnej (USA i Kanada). Tylko w Stanach Zjednoczonych ma plantacje o powierzchni 14 tys. ha. Ponadto w Ameryce Południowej (Chile) i Azji (Chiny). Inwestuje w nie dziesiątki milionów dolarów. Teraz za sprawą umowy z koncernem papierniczym International Paper weszła do Polski i będzie to jej pierwszy projekt w Europie. Dzięki powyższej umowie, w ciągu trzech najbliższych lat na Pomorzu mają powstać plantacje szybkorosnących gatunków topoli o łącznej powierzchni 10 tys. hektarów (GreenWood Resources chce dzierżawić ziemię od miejscowych rolników). Pochodzące z nich drewno posłuży koncernowi International Paper, który ma dużą fabrykę w Kwidzyniu, jako podstawowe paliwo do kogeneracyjnych kotłów energetycznych. Jeśli przedsięwzięcie się powiedzie, będzie to prawdziwy przełom w agroenergetyce w naszym kraju. W Polsce można by bowiem przeznaczyć na uprawę roślin energetycznych

58

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

ukierunkowanych na biomasę nawet milion hektarów gruntu. Tymczasem dziś plantacje tych roślin w naszym kraju zajmują 100 razy mniejszy areał – tylko około 10 tys. ha, z czego ponad 7 tys. ha przypada na uprawy wierzby energetycznej, czyli dokładnie tyle, ile chce zasadzić u nas GreenWood Resuorces.

Zielone certyfikaty za biomasę

Pierwsze plantacje roślin energetycznych w Polsce zaczęły powstawać kilkanaście lat temu. Ale wtedy ich właścicielom szło jak po grudzie. Na początku nasi rolnicy nastawili się głównie na uprawę wierzby, ale robili to na ogół na dość małą skalę, a elektrownie nie chciały wówczas kupować wierzbowego drewna w małych ilościach i nieprzetworzonego. Wszystko miało zmienić się z chwilą wejścia Polski do UE, co pociągnęło za sobą wprowadzenie w naszym kraju prawno-finansowych mechanizmów, mających przede wszystkim ograniczyć emisję dwutlenku węgla i wesprzeć rozwój energetyki odnawialnej.

Obowiązkowe w UE ograniczanie emisji CO2 sprawia, że elektrownie i ciepłownie węglowe, nie chcąc narażać się na bardzo wysokie koszty zakupu praw do emitowania CO2, muszą rozglądać się za bardziej ekologicznym surowcem. Biomasa, jako odnawialne źródło energii, w dodatku zaliczana do tzw. surowców zeroemisyjnych (rośliny energetyczne rosnąc wchłaniają taką samą ilość CO2, jaka później wydziela się przy ich spalaniu) idealnie się do tego nadaje. Tym bardziej, że wykorzystując ją można dużo zarobić na sprzedaży tzw. zielonych certyfikatów, przyznawanych firmom produkującym prąd ze źródeł odnawialnych. Z tych powodów elektrownie węglowe na masową skalę zaczęły dorzucać do swoich kotłów właśnie biomasę (nazywa się to współspalaniem). Produkowanie z niej energii stało się u nas tak opłacalne, że wiele firm energetycznych w Polsce zaczęło nawet budować nowe kotły, których jedynym paliwem miała być biomasa. U nas postawił na to m.in. francuski koncern GDF Suez (należy do niego elektrownia


Agrobiznes | Biomasa w Połańcu), PGE, Energa czy Dalkia, która ma w naszym kraju kilka wielkich elektrociepłowni. Firmy energetyczne, działające w Polsce, skupują dziś gigantyczne ilości biomasy i nie ma żadnego problemu z jej zbytem. Tylko duże polskie elektrownie i elektrociepłownie (czyli tzw. energetyka zawodowa) zużyły jej w zeszłym roku aż 5,2 mln ton. W dodatku dobrze za nią płacą – w zeszłym roku średnio prawie 200 zł za tonę świeżo ściętej wierzby, a jeszcze więcej za wierzbę podsuszoną czy np. za miskantusa. Cena zależy w dużej mierze od tego, jak sucha jest dostarczana biomasa, bo to przekłada się na jej wartość energetyczną. To oznacza, że z jednego hektara plantacji roślin energetycznych, z którego roczny plon dochodzi do 20 ton, można mieć przychód w skali roku w wysokości 4 tys. zł i więcej. W przypadku plantacji 100-hektarowej daje to 400 tys. zł. I to przy niewielkich kosztach uprawiania tych roślin.

Ryzyko niestabilnego prawa

Mimo tych korzyści plantacji energetycznych przybywało u nas dotąd bardzo powoli. Przyczyniał się do tego fakt, że niektórzy plantatorzy rezygnowali z tej działalności, bo popełnili przy zakładaniu upraw poważne błędy, które czyniły je nieopłacalnymi. Dlaczego? Istotną barierą były i wciąż są wysokie koszty założenia plantacji. W przypadku wierzby to 7,5-8 tys. zł na hektar, a miskantusa – aż 18-20 tys. zł. Na dodatek bardzo drogie są maszyny do ich zbioru. To dlatego, jak twierdzi Ryszard Gajewski, prezes Polskiej Izby Biomasy i właściciel plantacji wierzby energetycznej, by ten biznes się opłacał, trzeba obsadzić roślinami energetycznymi co najmniej 50 hektarów. Ale wówczas w grę wchodzą już poważne inwestycje. W Polsce zniechęcają do nich niestabilne przepisy związane ze wspieraniem energetyki odnawialnej. Kiedyś można było u nas dostać państwowe dotacje na założenie plantacji roślin energetycznych. Wycofano je jednak tak szybko, że zdążyli z nich skorzystać bardzo nieliczni. Potem przyznawano coroczne dopłaty do samych upraw

(45 euro za hektar). W 2009 r. dopłaty te zostały zniesione. W grudniu zeszłego roku pojawił się z kolei projekt ustawy o odnawialnych źródłach energii, którego autorem jest ministerstwo gospodarki. Zakłada on ograniczenie dopłat dla tych elektrowni i elektrociepłowni, które produkują energię odnawialną za pomocą współspalania (czyli dorzucania do węglowych kotłów biomasy). Gdyby ten projekt został uchwalony w proponowanym kształcie, popyt na biomasę mógłby na jakiś czas znacząco spaść; konkretnie do momentu uruchomienia budowanych czy planowanych do budowy kotłów biomasowych. Ryszard Gajewski wskazuje, że właśnie ten brak stabilności, wynikający z wciąż zmieniających się przepisów, najbardziej utrudnia rozwój branży. – Gdybyśmy wiedzieli, jak w przyszłości będzie wyglądało państwowe wsparcie dla tego sektora, gdyby była w tej materii ciągłość i stabilność, plantacji przybywałoby dużo szybciej – mówi prezes Gajewski. W obecnych warunkach ludzie zainteresowani wejściem w tę branżę boją się podejmowania decyzji i wstrzymują się z inwestycjami. Ostatnio to się nasiliło, w związku z ogłoszonym projektem ustawy o odnawialnych źródłach energii.

Głównie dzi´ki du˝ym zasobom ziemi rolnej, w tym nieu˝ytków, Polska ma najwi´kszy w całej UE potencjał w dziedzinie rolnictwa energetycznego.

Małe kotły zamiast współspalania

Nie oznacza to jednak, że rolnicy energetyczni są zwolennikami współspalania. Im też nie podoba się ta kontrowersyjna (m.in. przez swą bardzo niską wydajność) metoda produkcji zielonej energii. W praktyce prowadzi ona bowiem do tego, że biomasę wozi się po całej Polsce, na duże odległości lub ściąga z zagranicy. Nawet z tak dalekich i egzotycznych

krajów jak Indonezja. Tymczasem ten surowiec, jak wskazują eksperci, powinien być zużywany na miejscu, lokalnie, w pobliżu upraw. Transportowanie go na duże odległości sprawia, że traci swą „ekologiczność”. Dlatego rolnicy woleliby, żeby zamiast współspalania powstawały, rozrzucone po całej Polsce, dziesiątki małych kogeneracyjnych kotłów energetycznych na biomasę. Spalających ją dużo efektywniej niż kotły węglowe podczas współspalania. Sęk w tym, że na razie państwo oferuje zbyt mało skutecznych zachęt, żeby tego typu kotły zaczęto budować na masową skalę. Do rozwoju takiej rozproszonej energetyki zachęcać miały rozwiązania zawarte w projekcie ustawy o odnawialnych źródłach energii. Niestety, ten projekt, zdaniem wielu ekspertów, jest nienadającym się do wykorzystania bublem prawnym. Według nich trzeba go pisać od nowa. Zanosi się więc na powtórkę z ustawy o efektywności energetycznej, która przez nieudolność i ślamazarność ministerstwa gospodarki nie mogła ujrzeć światła dziennego przez kilka lat. Szkoda byłoby, gdyby ten scenariusz się ziścił, bo według Europejskiej Agencji Środowiska (EAŚ), Polska ma największy w całej UE potencjał w dziedzinie rolnictwa energetycznego. Głównie dzięki dużym zasobom ziemi rolnej. Polska ma ich – obok Niemiec i Francji – najwięcej w Unii Europejskiej. Na dodatek mamy kilka milionów hektarów nieużytków, odłogów i tak słabych gruntów rolnych, że uprawianie na nich roślin służących jako żywność nie opłaca się. Kalkulowałoby się za to posadzić na nich rośliny energetyczne, które można by nie tylko spalać w kotłach kogeneracyjnych, ale także – przynajmniej niektóre z nich – przerabiać na biogaz. A nim z kolei, po uzdatnieniu, ogrzewać domy, zasilać kuchenki gazowe lub stosować go jako paliwo samochodowe. Według prof. Jana Popczyka z Politechniki Śląskiej, jednego z najlepszych ekspertów w dziedzinie energetyki, Polska jest w stanie – głównie za sprawą agroenergetyki – produkować tyle biogazu, że mogłaby przestać importować gaz z Rosji. jak

59

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Agrobiznes

Bez pszczół umrzemy z głodu Pszczelarze ˝àdajà zakazu stosowania niektórych pestycydów, GMO oraz zwi´kszenia pomocy finansowej dla pszczelarstwa ze strony paƒstwa. W Êwiecie bez pszczół nie da si´ wyprodukowaç tyle ˝ywnoÊci, by wystarczyło jej dla wszystkich W Stanach Zjednoczonych i niektórych krajach zachodniej Europy od paru lat pszczoły giną na niespotykaną wcześniej skalę. W Polsce pod tym względem także jest niewesoło, czego przejawem był pierwszy w naszym kraju uliczny protest pszczelarzy, do którego doszło 15 marca, w Warszawie. Albert Einstein, jeden z najwybitniejszych uczonych w historii ludzkości, powiedział: „Jeśli pszczoły wyginą, ludzie podzielą ich los w ciągu czterech lat". Słynny fizyk zbytnio nie przesadził. Aż 80 proc. roślin to tzw. rośliny owadopylne (pozostałe są zapylane przy pomocy wiatru), a bez zapylenia nie będą one owocować, a więc i wydawać nasion. Bez nasion wymrą. Tymczasem pszczoły są jednymi z najważniejszych owadów zapylających rośliny. Niestety, od lat mają się one coraz gorzej.

Coraz wyższa śmiertelność

Według prof. Jerzego Wilde, szefa katedry pszczelnictwa na olsztyńskim Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim, w Polsce ginie co roku 15-20 proc. wszystkich pszczół. Według większości polskich naukowców, głównie przez tzw. warrozę (chorobę pszczół, wywoływaną przez groźnego pasożyta o łacińskiej nazwie Varroa destructor). Na szczęście, takie straty nie zagrażają jeszcze naszym pszczołom wymarciem. Są one w stanie przy takim poziomie śmiertelności odbudowywać swą populację. Dużo gorsza sytuacja jest w Stanach Zjednoczonych i w niektórych krajach zachodniej Europy, gdzie od paru lat ginie nawet 35 proc. pszczół rocznie. Przyczynia się do tego walnie tajemnicze zjawisko zwane CCD (skrót od angielskich słów colony collapse disorder). Polega ono na tym, że pszczoły opuszczają ule i już do nich nie wracają. Giną z dala od uli, bo w ich okolicy pszczelarze nie

60

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

znajdują martwych uciekinierów. Przyczyny tego zjawiska nie są na razie do końca wyjaśnione. Na temat przyczyn masowego wymierania pszczół od paru lat toczą się zażarte spory. Wielu pszczelarzy, ekolodzy i część naukowców uważa, że pszczoły są barometrem czystości środowiska i dlatego masowo chorują i giną. Z podobnych powodów, co iglaste lasy, które osłabione przez kwaśne deszcze, zanieczyszczenie powietrza są dużo mniej odporne i bardziej narażone na choroby oraz ataki szkodników. Innymi słowy, choroby trapiące pszczoły mają swą przyczynę w zatruciu i degradacji środowiska, coraz większej chemizacji rolnictwa i w masowym stosowaniu toksycznych środków ochrony roślin, które szkodzą pszczołom. To stanowisko w dużej mierze podziela szef Polskiego Związku Pszczelarstwa, Stanisław Sabat, który przyczyny masowego wymierania pszczół upatruje właśnie w stosowaniu w rolnictwie na coraz większą skalę chemicznych środków ochrony roślin. Chodzi m.in. o to, że gdy spryska się nimi pole, preparaty te przestają bezpośrednio zagrażać ludziom, zwierzętom czy owadom dopiero po jakimś czasie, np. po pięciu dniach. Pszczoły o tym nie wiedzą i zapylając dopiero co opryskane rośliny, trują się. Sytuację pogarsza fakt, że wielu rolników nie przestrzega ściśle wszystkich procedur bezpieczeństwa związanych ze stosowaniem środków ochrony roślin.

Śmiercionośne pestycydy

Polscy pszczelarze wskazują, że najwięcej pszczół ginie tam, gdzie stosuje się najwięcej pestycydów, czyli w Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej. Dodają, że w Polsce nie jest jeszcze tak źle, bo wciąż używamy dużo mniej chemicznych środków ochrony roślin niż na Zachodzie. Ale

od wejścia naszego kraju do UE stosujemy ich coraz więcej, bo polscy rolnicy muszą konkurować o rynek (także krajowy) z zachodnioeuropejskimi, którzy mają większe i nowocześniejsze gospodarstwa, a dzięki używaniu ogromnych ilości środków ochrony roślin osiągają wyższe plony. Pszczelarze, ekolodzy i część naukowców twierdzi, że pszczołom najbardziej szkodzą insektycydy z grupy tzw. neonikotynoidów, wchodzących w skład popularnych chemicznych środków owadobójczych. Są one stosowane do zaprawiania nasion (zabieg polega na pokrywaniu nasion środkami chemicznymi chroniącymi je w okresie kiełkowania przed szkodnikami) oraz do oprysków. Perfidia ich działania polega na tym, że nie zabijają one pszczół bezpośrednio. Ale porażają ich centralny układ nerwowy, osłabiają odporność na choroby, wywołują zaburzenia w zachowywaniu się, motoryce, pamięci, w zdolnościach nawigacyjnych, a więc i w orientacji przestrzennej. To zaś może powodować, że np. pszczoły wylatując z ula, już do niego nie wracają. Bo nie umieją do niego trafić. Jeden z neonikotynoidów, imidachlopryd, negatywnie wpływa na tę część mózgu pszczół, która odpowiada za pamięć, co utrudnia tym owadom zapamiętywanie i uczenie się. Z tych powodów imidachlopryd został zakazany we Włoszech. Stosowania niektórych pestycydów ze względu na ich zagrożenie dla pszczół zakazuje się już także w innych krajach, m.in. we Francji.

Pszczela słabość do ekoupraw

Warto w tym miejscu przytoczyć niedawno ogłoszone wyniki badań szwedzkich naukowców z renomowanego uniwersytetu w Lund. Wynika z nich bowiem, że owady, w tym pszczoły, wolą zapylać ekologiczne truskawki niż te uprawiane


Źródło Fotolia.pl

Agrobiznes

na nawozach i opryskiwane pestycydami. Wolą, bo według tych badań na ekologicznych uprawach truskawek owady zapylały dużo większy odsetek kwiatów (45 proc.) niż na konwencjonalnych plantacjach (tylko 17 proc.), gdzie były używane chemiczne środki ochrony roślin. Tak, jakby czuły, że na spryskanych nimi kwiatach lepiej nie siadać. Trzeba też wspomnieć, że zdaniem wielu pszczelarzy, ekologów, ale i części naukowców do przyczyn masowego wymierania pszczół mogą przyczyniać się też inne zjawiska towarzyszące współczesnemu rolnictwu w krajach rozwiniętych. Na przykład zmniejszanie bioróżnorodności terenów rolnych (wiąże się to m.in. ze zwiększaniem powierzchni plantacji obsianych jedną rośliną), przez co pszczoły nie mają w wielu miejscach wystarczającej ilości pokarmu, czyli pyłku kwiatowego. Coraz częściej pada też argument, że pszczołom szkodzą rośliny modyfikowane genetycznie (GMO). Wielu uczonych podważa jednak ten argument, twierdząc, że nie ma na to dowodów. Pszczelarze replikują, że według badań tzw. niezależnych naukowców takie dowody już istnieją. Tak czy owak, właściciele pasiek przyłączają się do sojuszu przeciwników GMO, co było widać na ich transparentach podczas marcowego ulicznego protestu pszczelarzy w Warszawie.

Jego uczestnicy przedstawili petycję, wystosowaną m.in. do prezydenta Komorowskiego i premiera Tuska, w której domagają się zdecydowanych działań na rzecz ratowania pszczół, np. wprowadzenia zakazu stosowania szkodzących im chemicznych środków ochrony roślin.

Program kontroli chorób

Autorzy petycji twierdzą, że w latach 70. w Polsce było 2 mln rodzin pszczelich (czyli zamieszkałych przez pszczoły uli), a dziś jest ich tylko około 800 tysięcy. Te dane podważa minister rolnictwa Marek Sawicki, powołując się na statystyki wynikające z informacji Polskiego Związku Pszczelarskiego i rejestrów powiatowych lekarzy weterynarii. Według nich liczba rodzin pszczelich w Polsce od 2003 r. powoli, ale systematycznie rośnie: w 2003 r. wynosiła ona 949 tys., w 2006 r. już 1 091 tys., w 2009 r. – 1 123 tys., w 2010 r. – 1 126 tys., a w 2011 r. – 1 247 tys. – To oznacza, że u nas z pszczołami nie jest jeszcze tak źle, jak alarmują niektórzy pszczelarze, a nasze środowisko naturalne wciąż jest w dość dobrym stanie – przekonuje minister Sawicki i przytacza jeszcze jeden argument. Otóż Polska wciąż należy do największych wytwórców miodu w Unii Europejskiej, ze średnią roczną

produkcją w wysokości 16 tys. ton (w 2011 r. sięgnęła ona rekordowego poziomu 23,5 tys. ton). Do 20 proc. tej produkcji wysyłamy na eksport. W naszym kraju jest aż około 45 tysięcy pszczelarzy. Jednak wielu z nich nie podziela optymizmu ministra Sawickiego i nie ustaje w alarmowaniu, że polskiemu pszczelarstwu grozi zagłada. Żądają nie tylko zakazania niektórych pestycydów, GMO, ale także zwiększenia pomocy finansowej dla pszczelarstwa ze strony państwa. Rząd tych postulatów nie odrzuca. Część z nich uwzględnił w tworzonej właśnie ustawie o środkach ochrony roślin czy w decyzjach związanych z GMO. Główny Inspektorat Weterynarii i ministerstwo rolnictwa przygotowali pilotażowy program kontroli chorób pszczół, który został przekazany do akceptacji Komisji Europejskiej. Ma być on wdrażany od przyszłego roku na Lubelszczyźnie. Czy to wszystko wystarczy, żeby uspokoić polskich pszczelarzy? Wydaje się, że nie. W Polsce przybywa zdeklarowanych przeciwników chemizacji rolnictwa i GMO, także wśród pszczelarzy, chlubiących się „ekologicznością” swych produktów. Nic więc dziwnego, że publiczna dyskusja na ten temat robi się coraz gorętsza. Julian Kamiński

61

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Agrobiznes | Rolnictwo

Polska moda na gospodarstwa ekologiczne W ciàgu ostatnich trzech lat podwoiła si´ liczba ekogospodarstw w Polsce. DziÊ ekologiczne uprawy zajmujà u nas ponad pół miliona hektarów Raport „The World of Organic Agriculture 2012”, ogłoszony na tegorocznych Targach BioFach w Norymberdze sporządzono na bazie danych z dwóch europejskich organizacji zajmujących się rolnictwem ekologicznym IFOAM i FIBL, na podstawie statystyki za 2010 rok. Według niego w tymże roku w Polsce przybyło 155 tys. hektarów ziemi uprawnej, objętej certyfikacją rolnictwa ekologicznego. Pod tym względem na całym świecie wyprzedziła nas tylko Francja (tam areał ekogospodarstw wzrósł w 2010 r. o 168 tys. ha), a tuż za nami uplasowała się Hiszpania (wzrost o 126 tys. ha). Aktualnie Polska jest na drugim miejscu na świecie pod względem wzrostu powierzchni gospodarstw ekologicznych. W latach 2008-2011 liczba ekogospodarstw w Polsce podwoiła się. Dziś mamy ich już 23 tysiące, a ich łączna powierzchnia to 574 tys. hektarów.

Dystans do światowych liderów

Sąsiedztwo atrakcyjnych rynków

Źródło Fotolia.pl

Z drugiej jednak strony trzeba powiedzieć, że jeszcze daleko nam do liderów rolnictwa ekologicznego w Europie, gdzie ten segment produkcji rolnej rozwija się obecnie najszybciej na świecie. Wciąż światowymi liderami w ekorolnictwie są państwa spoza

oraz niższe niż w Europie Zachodniej ceny gruntów i koszty produkcji. Dzięki temu nasze rolnictwo ekologiczne jest bardzo konkurencyjne w konfrontacji z zachodnioeuropejskim. Już dziś bardzo duża część produkowanej w naszym kraju żywności ekologicznej jest eksportowana na rynki zachodnie. Dla przykładu: w firmie Symbio, która jest jednym z największych wytwórców ekożywności w Polsce z roczną produkcją 2 tys. ton, eksport stanowi ponad połowę sprzedaży (w czwartym kwartale zeszłego roku sięgnął 68 proc.).

Starego Kontynentu: Australia, Argentyna, Stany Zjednoczone i… Chiny. Według powyżej przywoływanego raportu, pod względem wielkości areału ekogospodarstw w Europie wyprzedzają nas wciąż Francja, Włochy, Wielka Brytania, Hiszpania i Niemcy. Europejskim liderem w tej kategorii są Hiszpanie (1,5 mln ha), Włosi (1,1 mln ha) i Niemcy (1 mln ha). Przypomnijmy, że w Polsce to 574 tys. ha (według danych za 2011 r.) Daleko nam jeszcze do europejskiej czołówki także pod względem udziału powierzchni gospodarstw ekologicznych w całości użytków rolnych. W 2010 r. wynosił on w Polsce 3,4 proc., podczas gdy w Austrii aż 19,7 proc., w Szwecji – 14,1 proc., Estonii – 12,5 proc., w Szwajcarii – 11,4 proc., w Czechach – 10,5 proc., na Łotwie – 9,4 proc., na Słowacji – 9 proc., a we Włoszech – 8,7 proc. Wiele jednak wskazuje, że Polsce uda się w najbliższych latach dogonić europejską czołówkę w tej dziedzinie. Może tak się stać z kilku względów. Najważniejsze jest to, że mamy sprzyjające warunki: jedne z najmniej skażonych gleb rolnych w Europie, dużą powierzchnię użytków rolnych (pod tym względem jesteśmy w UE w pierwszej trójce, obok Francji i Niemiec)

62

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

Rozwojowi ekorolnictwa w Polsce sprzyjać też będzie właśnie bliskość rynków zachodnioeuropejskich, szczególnie niemieckiego, bo mieszkańcy tych krajów już dziś kupują naprawdę dużo żywności ekologicznej. Według raportu „The Wolrd of Organic Agriculture 2012” wartość sprzedaży ekologicznych produktów żywnościowych w Niemczech wyniosła w 2010 r. 6 mld euro (w tej branży to drugi pod względem wielkości rynek na świecie), we Francji – 3,4 mld euro, w Wielkiej Brytanii – 2 mld euro, we Włoszech – 1,55 mld, w Hiszpanii – 900 mln, a w Szwecji 804 mln. Polska wydaje się w tym gronie Kopciuszkiem, bo u nas sprzedaż ekożywności sięgnęła w tym okresie jedynie 59 mln euro. Czyli wielokrotnie mniej niż w wielu dużo mniejszych i mniej ludnych od nas krajach – w Szwajcarii było to aż 1,18 mld euro, w Austrii - 986 mln euro, w Danii – 791 milionów, w Holandii – 657 mln, a w Belgii – 421 mln. Wynika to z dwóch przyczyn. Po pierwsze zachodnioeuropejscy konsumenci zarabiają dużo więcej od polskich, dzięki czemu dużo większy niż u nas odsetek klientów może pozwolić sobie na kupowanie żywności ekologicznej, która jest droższa od konwencjonalnej. Po drugie tamtejsi konsumenci są bardziej uświadomieni ekologicznie


Agrobiznes | Rolnictwo od naszych, wciąż częściej niż my stawiają na zdrowy styl życia, w który wpisuje się spożywanie zdrowej żywności (za którą ta ekologiczna, oczywiście, uchodzi).

Polski rynek dojrzewa

To jednak szybko się zmienia, bo Polska zamożnieje, a Polacy są coraz lepiej wykształceni i coraz bardziej świadomi ekologicznie. Znajduje to odzwierciedlenie także w krajowym rynku żywności ekologicznej, który rośnie u nas po kilkadziesiąt procent rocznie. Według firmy badawczej Inquiry sprzedaż ekologicznych produktów żywnościowych w Polsce wzrosła w zeszłym roku o 25 proc. Mogłaby rosnąć szybciej, gdyby nie fakt, że polskie sklepy z ekożywnością stosują często bardzo wysokie, dochodzące do 100 proc. marże. Duża część ich oferty to drogie, importowane towary (wydaje się, że właściciele tych sklepów zakładają, iż ich klient to konsument zamożniejszy, mniej wrażliwy na ceny), co z kolei znacząco zmniejsza popyt na sprzedawane tam produkty. Jednak zdaniem Agnieszki Saternus, dyrektora zarządzającego spółki MyEcolife, specjalizującej się w organizacji sprzedaży żywności ekologicznej, ceny tych produktów oraz nakładane marże będą u nas spadać. M.in. za sprawą rosnącej konkurencji w ich sprzedaży. Z jednej strony jest coraz więcej sklepów internetowych, oferujących ekożywność, tańszych oczywiście od tradycyjnych. A z drugiej, rolnicy i przetwórnie ekologiczne (których też jest już u nas dużo, bo – według danych Inspekcji Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych – aż 267) coraz częściej decydują się na bezpośrednią sprzedaż, wykupując np. stoiska na bazarkach z ekożywnością, których jest w polskich miastach coraz więcej. Cieszą się one zwykle dużą popularnością, bo ceny na tych bazarkach są na ogół dużo niższe niż w sklepach ekologicznych. Poza tym dla klientów ma duże znaczenie, że kupują bezpośrednio od producentów, że mogą z nimi porozmawiać, zapytać o różne rzeczy, nawiązać z nimi znajomość. Rynkowi żywności ekologicznej sprzyjać będą w Polsce jeszcze dwa czynniki. To, że można już u nas na tym

biznesie przyzwoicie zarabiać, że jest w tej branży coraz więcej ludzi, którzy odnieśli spektakularny sukces zawodowy i finansowy. Dobrym tego przykładem jest rodzinna firma BioBabalscy z kujawsko-pomorskiego, wytwarzająca m.in. ekologiczny makaron. W pierwszym roku swej działalności sprzedała tonę produktów, a dziś dochodzi do 500 ton rocznie. Mogłaby dalej zwiększać ten poziom, bo dobrze radzi sobie na rynku, ale jej właściciele postanowili, że poprzestaną na takiej wielkości produkcji. – Postawienie na większą, masową skalę groziłoby tym, że stracilibyśmy kontrolę nad niektórymi procesami – mówi Mieczysław Babalski, szef firmy BioBabalscy, która oprócz przetwórni ma także własne gospodarstwo ekologiczne.

Dzi´ki ni˝szym ni˝ w Europie Zachodniej cenom gruntów i kosztów produkcji, nasze rolnictwo ekologiczne jest bardzo konkurencyjne i rozwija si´ wyjàtkowo dynamicznie.

Drugim sprzyjającym rozwojowi tej branży czynnikiem jest to, że rolnik ekologiczny nie musi stosować nawozów sztucznych i chemicznych środków ochrony roślin. Te drugie są dziś bardzo drogie i dalej drożeją, drastycznie obniżając zyski konwencjonalnych gospodarstw.

Niebezpieczny efekt subsydiów

Istnieje też jednak jedno bardzo poważne zagrożenie. Wynikające z tego, że dziś rolnicy ekologiczni w UE, oprócz zwykłych dopłat unijnych dla właścicieli gospodarstw, dostają jeszcze tzw. subsydia rolno-środowiskowe za przyjazne przyrodzie metody uprawy i hodowli. Subsydia – w połączeniu z unijnymi dopłatami dla rolników - są na tyle duże, że wiele osób

(w tym gronie często są mieszkańcy miast) tylko dla tych dotacji zakłada gospodarstwa ekologiczne lub przeznacza część ziemi na produkcję ekologiczną. Niestety, w wielu przypadkach można mówić o fikcji tej działalności, o rolnikach ekologicznych tylko na papierze. – Duża część gospodarstw ekologicznych w Polsce produkuje jedynie trawę – mówi Mieczysław Babalski. Co ma na myśli? Że te gospodarstwa mają jedynie łąki i pastwiska, a jednocześnie właściciele nie hodują zwierząt, które mogliby tam wypasać. Potwierdzeniem tych słów są dane Inspekcji Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych, monitorującej w Polsce gospodarstwa ekologiczne. Według tych statystyk w 2010 r. łąki i pastwiska stanowiły aż 42,3 proc. areału polskich ekogospodarstw (w 2009 r. jeszcze więcej, bo 46,1 proc.). Ponadto najwięcej rolników ekologicznych w naszym kraju jest w zachodniopomorskiem i warmińsko-mazurskiem, czyli na terenach, gdzie do 1989 r. było bardzo dużo PGRów. Po ich likwidacji te ziemie kupują bądź dzierżawią często osoby, które nie zajmowały się wcześniej rolnictwem. W wielu przypadkach traktują to jako swego rodzaju lokatę kapitału, innych kusi możliwość przejścia z ZUS-u do dużo tańszego KRUS-u (tak jest np. w przypadku taksówkarzy, prowadzących działalność na własny rachunek). A po wejściu Polski do UE niektórych zachęciły też unijne dopłaty dla rolników - za zalesianie gruntów rolnych czy za produkcję ekologiczną. Reforma unijnej Wspólnej Polityki Rolnej, która ma być wdrażana od początku 2014 r., może te zjawiska utrwalić. Jednym z założeń projektu tej reformy jest bowiem to, że tylko ci rolnicy, którzy będą „zazieleniać” swe gospodarstwa, zmieniać je na bardziej przyjazne środowisku, dostaną pełne unijne dopłaty, pozostali jedynie 70 proc. Na dodatek mają być utrzymane obecne subsydia rolno-środowiskowe dla rolników ekologicznych. To grozi nam tym, że rolników ekologicznych na papierze możemy mieć jeszcze więcej niż dziś. Jerzy Kwiatkowski

63

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Motobiznes

Ekologiczne auta ratujà przemysł motoryzacyjny w Japonii Nabywca ekologicznego samochodu w Japonii mo˝e liczyç na dotacj´ w wysokoÊci 100 tys. jenów, a wi´c ok. 5-10 proc. wartoÊci pojazdu - Spodziewamy się bardzo silnych wzrostów sprzedaży, aż do września, a następnie dużej korekty wyników producentów aut – dodał Sanger. Wyniki przemysłu motoryzacyjnego w Japonii byłyby znacznie lepsze, gdyby nie mocna pozycja japońskiej waluty. Tylko od kwietnia do października 2011 r. jen umocnił się względem dolara o 11 proc., a w ciągu ostatnich trzech lat, aż o 15 procent.

Źródło Fotolia.pl

Japońskie plagi

Przeżywający trudny okres japoński przemysł motoryzacyjny (rok 2011 –trzęsienie ziemi, tsunami) zanotował w lutym znakomite wyniki sprzedaży samochodów ekologicznych. Ich sprzedaż rok do roku wzrosła o 33 proc., a tzw. mini samochodów o 25 procent.

Rządowe dotacje

Tak dobre wyniki sprzedaży producenci aut zawdzięczają rządowym dotacjom. Do zakupu nowego ekologicznego samochodu rząd Japonii dopłaca 100 tys. jenów czyli ok. 3,9 tys. zł. Cały program wsparcia przemysłu motoryzacyjnego i sprzedaży samochodów ekologicznych wygaśnie po wykorzystaniu wszystkich środków z puli 300 mld jenów. Analitycy tłumaczą tak duży wzrost sprzedaży w lutym obawą japońskich konsumentów przed wyczerpaniem tych środków. – Limit dotacji powinien wystarczyć do września. Mimo to ludzie uważają, że lepiej skorzystać wcześniej niż później – powiedział BBC Kurt Sanger, analityk Deutsche Banku.

64

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

Słabe tempo rozwoju japońskiej motoryzacji, a co za tym idzie słaba kondycja gospodarki Japonii dodatkowo obciąża splot nieszczęśliwych wydarzeń, takich jak tsunami i jego konsekwencje dla energetyki jądrowej. Problemem stały się bardzo wysokie ceny energii po zniszczeniu elektrowni jądrowej w Fukushimie. Koszty produkcji w zakładach motoryzacyjnych zlokalizowanych na wyspach znacząco wzrosły. Toyota ma z tego powodu szczególne trudności, bo w Japonii powstaje aż 38 proc. wszystkich samochodów tej marki. W przypadku Hondy i Nissana to zaledwie 25 proc. Także zakłady poza granicami miały problemy. Największa fabryka Hondy w Tajlandii została zalana przez powódź. Aż 1055 samochodów zostało całkowicie zatopionych i przeznaczonych do złomowania. Zysk Hondy za czwarty kwartał 2011 r. spadł o 41 proc., do 47,6 mld jenów (625 mln dolarów), w porównaniu do 81,12 mld jenów w tym samym okresie 2010 roku. Producenci japońskich samochodów mogą z zazdrością spoglądać na wyniki osiągane przez amerykańską, a przede wszystkim koreańską konkurencję. Hyundai zanotował w czwartym kwartale 2011 r. wzrost zysku o 38 procent.

Ekologiczne hity

Od kilku lat trwa wyścig firm motoryzacyjnych o miano lidera w segmencie samochodów z napędem ekologicznym. Mimo różnych koncepcji ekonapędu (od napędu elektrycznego po hybrydy), liderami są koncerny Toyoty i Hondy. Japończycy postawili na technologię hybrydową, obecnie najbardziej wydajną. Liderami rynku została Toyota ze swoim Priusem, a także Honda z modelem Insight. Jednak do ostrej rywalizacji przystąpiły francuskie koncerny Peugeot i Citroen oraz konkurent zza miedzy, Hyundai.

Nieoczekiwanym efektem kryzysu w przemyÊle motoryzacyjnym sà inwestycje w rozwój pojazdów z nap´dem przyjaznym dla Êrodowiska.

Ekodotacja

Rządowy program wsparcia producentów aut, a zwłaszcza jego skala mają pomóc Japonii w utrzymaniu pozycji lidera producenta samochodów ekologicznych. Z zysków wypracowanych w 2012 r. koncerny zamierzają sfinansować rozwój tych technologii motoryzacyjnych. Jeżeli nie dojdzie w tym regionie do kolejnych dewastujących gospodarkę klęsk żywiołowych, to potencjał technologii, wsparty kapitałem powinien dać nowy impuls. Taki scenariusz prowadzi do przewrotnego wniosku, iż Japonia, ratując swój przemysł motoryzacyjny, zrobi wielki krok w dziedzinie ochrony środowiska. Łukasz Bielak


Źródło Green Capital City Sp. Z o.o.

Motobiznes

Tanie taksówki z doładowaniem Nowe taksówki oprócz tego, ˝e zadbajà o Êrodowisko majà byç tak˝e łaskawe dla portfeli podró˝nych, zapewniajàc im przy tym wysoki komfort w czasie jazdy Od 21 marca po warszawskich ulicach jeżdżą pierwsze w Polsce, w pełni elektryczne taksówki tzw. EKO TAXI. Czy nowa oferta trafi w gusta i potrzeby klientów w stolicy? Na starcie firma Ecocar System wystawiła na rynek 113 nowych taksówek (białych fordów mondeo) wyposażonych w ekrany dotykowe umożliwiające dostęp do internetu, telefonu, telewizji DVB-T, wideokonferencji, wi-fi. Dodatkowo pasażer może wybrać sobie zapach w kabinie i ułożyć własną playlistę na czas podróży. W samochodach zamontowano także system, który informuje pasażera ile zapłaci za kurs, i o której godzinie dojedzie na miejsce. – Naszą flotę zamierzamy szybko rozwijać. Planujemy na koniec roku osiągnąć poziom tysiąca taksówek, z czego 700 będzie miało napęd elektryczny – opowiada o planach firmy na bieżący rok Magdalena Bajska, dyrektor marketingu z Green Capital City, właściciela korporacji. Samochody elektryczne, które wyjechały na ulice Warszawy to pojazdy

w pełni ekologiczne. Ich zalety są powszechnie znane: są ciche i nie emitują gazów spalinowych. Barierą w rozwoju tego typu napędów w Polsce była słabo rozwinięta infrastruktura umożliwiająca ładowanie akumulatorów. W przypadku miejskich taksówek rozlokowanie infrastruktury jest łatwiejsze niż budowa sieci „ładowarek” w skali makro. Zwiększa to szansę powodzenia inwestycji. Czas pokaże, czy firma znajdzie w Warszawie sposób na zapewnienie swoim pojazdom wystarczających źródeł ładowania. Dla podkreślenia ekologicznego charakteru przedsięwzięcia, energia do akumulatorów jest energią zieloną, ściąganą do Warszawy z elektrowni wodnych. Przy takim modelu pozyskiwania i dystrybucji energii, firma chce osiągnąć pełną ekologiczność czyli zerową emisję CO2. Ambitne założenia ekologiczne będą zapewne dla firmy dźwignią marketingową, która jest istotnym elementem modelu biznesowego. Jednak spółka liczy, że klientów przyciągnie nie

tylko swoją nowoczesnością i ekologicznością, ale przede wszystkim ceną. Opłata za kilometr ustalona została na 2,20 zł i jest konkurencyjna dla stawek dużych warszawskich korporacji. Nowością na rynku jest także formuła ceny gwarantowanej tzn. pasażer od początku podróży będzie wiedział, ile zapłaci za kurs, niezależnie czy samochód stanie później w korkach. Ekotaksówki to nie jedyne przyjazne środowisku inwestycje właściciela korporacji firmy Green Capital City. Spółka zajmuje się przekształcaniem tradycyjnych systemów grzewczych na nowoczesne, bazujące na paliwach takich jak ekologiczne produkty olejowe z grupy olei średnich i ciężkich lub gaz ziemny. W przypadku tych paliw, emisja szkodliwych związków chemicznych jest na znikomym poziomie, co automatycznie zmniejsza lub znosi opłaty związane z gospodarczym wykorzystaniem środowiska naturalnego. Bl

65

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Źródło Fotolia.pl

Motobiznes

WyÊcig po paliwo przyszłoÊci Czy paliwa alternatywne, nad którymi pracuje dziÊ wielu naukowców i firm, b´dà taƒsze ni˝ bijàce dziÊ rekordy cenowe benzyna i olej nap´dowy, produkowane z ropy? Które z nich oka˝à si´ najlepsze? Co wygra w wyścigu o sukcesję po ropie naftowej: wodór, gaz z węgla, prąd z elektrowni termojądrowych (wykorzystujących syntezę jąder atomowych), biopaliwa drugiej generacji, biogaz? A może paliwa produkowane z dwutlenku węgla, w procesie sztucznej fotosyntezy? Kilka lat temu polskie media obiegła sensacyjna wiadomość. Polski naukowiec, prof. Dobiesław Nazimek z lubelskiego Uniwersytetu im. Marii Skłodowskiej-Curie, wynalazł przełomową w skali świata metodę produkcji paliw – wytwarzanie ich z dwutlenku węgla w procesie tzw. sztucznej fotosyntezy. Pomysł wydawał się genialny, bo CO2 mamy aż nadto, Unia Europejska walczy o zmniejszenie jego emisji do atmosfery, a z drugiej strony łatwo dostępne złoża ropy wyczerpują się.

Ekobenz z unijną dotacją

Odkryciem prof. Nazimka zainteresowali się dwaj przedsiębiorcy, którzy założyli firmę Ekobenz. Miała ona doprowadzić do stworzenia nowej tech-

66

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

nologii produkcji paliw na podstawie wynalazku lubelskiego naukowca. Uzyskała nawet na ten cel 22 mln zł dotacji z unijnego programu Innowacyjna Gospodarka. Media zachłystywały się z zachwytu, epatowały tytułami typu: „W Lublinie powstanie polski Kuwejt”. Te oczekiwania okazały się mocno na wyrost. – Już nie współpracujemy z prof. Nazimkiem, bo współpraca z nim okazała się zbyt trudna – mówi Dariusz Taras, prezes Ekobenzu. A co z produkcją paliwa do aut z dwutlenku węgla? – Ta technologia jest wciąż na etapie prac badawczych – mówi prezes Taras. – Pracujemy nad nią jeszcze w laboratoriach, bo jej wydajność nie jest na razie satysfakcjonująca. Trudno będzie ją jednak wykorzystać w przemysłowej skali. Wizje, roztaczane przez prof. Nazimka, okazały się zbyt optymistyczne. Przedstawiciele Ekobenzu nie chcą dziś deklarować, czy, a jeśli tak, to kiedy, zaczną produkować paliwo z CO2. Mówią tylko, że na pewno nie

w najbliższych dwóch-trzech latach. Na razie będą wytwarzać alternatywne paliwo z nieoczyszczonego spirytusu gorzelnianego, co nie jest jednak żadnym przełomem.

Ropa musi mieć alternatywę

Nie znaczy to jednak, że produkcja paliwa z dwutlenku węgla to mrzonka. Nad tym rozwiązaniem pracuje obecnie wiele poważnych i dużych firm na świecie. Sęk w tym, że jeszcze nie opracowały one technologii, która czyniłaby tę metodę produkcji opłacalną. To samo zresztą można powiedzieć o większości paliw alternatywnych, nad którymi ślęczą dziś setki naukowców. Pełnych optymizmu i zapału, bo ich pomysły wydają się dobrze rokować. Szczególnie, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że – jak mówią eksperci – czas taniej ropy skończył się. Z prostego powodu: popyt na ten surowiec wciąż rośnie (głównie za sprawą krajów rozwijających się, takich, jak Chiny czy Indie), ale nie udaje zwiększyć się


Motobiznes jego wydobycia. Ponieważ kończą się i wyczerpują łatwo dostępne złoża. Nowe są na ogół głębsze i trudniejsze, dużo droższe w eksploatacji. Międzynarodowa Agencja Energii szacuje, że tylko do utrzymania dzisiejszego poziomu wydobycia ropy będą potrzebne w najbliższych latach inwestycje rzędu dziesiątków miliardów dolarów. To wszystko oznacza, że ropa na pewno nie będzie tanieć, a nawet więcej: bardzo prawdopodobny jest dalszy wzrost jej cen. Tymczasem ceny produkowanych z niej paliw już dziś biją na świecie rekordy. Co może zastąpić ropę jako podstawowy surowiec do produkcji paliw? Niektórzy wieszczą karierę gazowi (w tym łupkowemu), którego świat ma dziś więcej niż ropy, a do tego jest on łatwiejszy i tańszy w eksploatacji. Złoża gazu też jednak kiedyś zaczną się wyczerpywać, a cena tego surowca już dziś nie jest niska. To wszystko zachęca i naukowców, i wiele firm, a także rządów poszczególnych państw do prac nad paliwami alternatywnymi.

Wodór wciąż na czele

Największe nadzieje wiąże się od lat z wodorem, bo byłby on paliwem niewyczerpalnym. Problem w tym, że – choć są już pierwsze modele aut na wodór i powstają pierwsze stacje do ich tankowania – to wciąż są to bardzo drogie technologie, dużo droższe od tradycyjnych. Wodór – jako paliwo – jest bowiem dużo trudniejszy w zastosowaniu niż paliwa ciekłe z ropy (m.in. dlatego, że trzeba go magazynować pod bardzo dużym ciśnieniem ze względu na jego tzw. niską gęstość energii). To dlatego plan gubernatora Kalifornii, Arnolda Schwarzeneggera, by w tym stanie w ciągu 10 lat stworzyć sieć 200 stacji wodorowych, skończył się fiaskiem. Fiaskiem, bo zamiast dwustu stacji powstało ich tylko kilkanaście. Bolesna prawda brzmi tak, że ropa jest na razie zbyt tania, by prace nad upowszechnieniem wodoru – jako paliwa – mogły zdecydowanie przyspieszyć. Z drugiej strony rośnie produkcja gazu, który będzie jeszcze przez lata tańszym zamiennikiem paliw produkowanych z ropy niż wodór. A co z innymi technologiami? Polska duże nadzieje pokłada w zgazowywaniu węgla (można to robić pod

ziemią, dzięki czemu nie trzeba byłoby budować tradycyjnych kopalni), bo złoża tego surowca w naszym kraju należą do największych na świecie. Ale i w tym przypadku nie ma na razie technologii, które by czyniły produkcję gazu z węgla opłacalną. Jeden z podstawowych problemów to ogromna ilość dwutlenku węgla, która uwalniałyby się podczas tego procesu i z którą coś trzeba by zrobić (UE nie pozwoli, byśmy po prostu wypuszczali go do atmosfery).

Biogaz to za mało

Łatwiej będzie w przypadku biogazu (po uzdatnieniu może on służyć także jako paliwo samochodowe), bo choć budowa samych biogazowni jest na razie bardzo kosztowna, to już sama ich eksploatacja może być dość tania. Głównie dzięki temu, że do produkcji biogazu można użyć wszelkiego rodzaju odpadów pochodzenia organicznego (odpadów z produkcji rolnej i spożywczej, osadów z oczyszczalni ścieków, gnojowicy, resztek jedzenia itd.), które i tak trzeba utylizować, co dużo kosztuje. Trudno byłoby nam jednak produkować tyle tego surowca, żeby wystarczyło go dla wszystkich kierowców w Polsce. To samo można powiedzieć o tzw. biopaliwach drugiej generacji. Dużo wydajniejszych i tańszych w produkcji, od dzisiaj stosowanych biopaliw, wytwarzanych z olejów roślinnych, zbóż czy z ziemniaków. Dzięki temu, że będzie się je produkować z całych roślin, a nie tylko ich niewielkiej części, jak dziś, gdy wytwarza się je z ziaren zbóż czy ziaren lub owoców roślin oleistych. Jednak będą one mogły co najwyżej uzupełniać globalną produkcję paliw. Dlatego, że na uprawę roślin, służących do produkcji biopaliw drugiej generacji, nie będzie można zabierać ziemi przeznaczonej pod uprawę roślin służących do produkcji żywności. Bowiem popyt na żywność w skali globalnej ma wzrosnąć w najbliższych latach o 70 proc. – przez wzrost liczby ludności świata i rozwój gospodarczy krajów rozwijających się. Innymi słowy gruntów, które będzie można przeznaczyć na ten cel, będzie stosunkowo mało. Planuje się wprawdzie uprawę na wielką skalę specjalnych gatunków glonów (które zawierają

bardzo dużo oleju roślinnego) w zbiornikach usytuowanych na terenach pustynnych, ale na razie wydaje się to dość karkołomnym przedsięwzięciem. Bo napełnianie tych zbiorników wodą może uczynić całe przedsięwzięcie nieopłacalnym. Głównym kandydatem do zastąpienia paliw wytwarzanych z ropy może okazać się prąd produkowany w elektrowniach termojądrowych, które też będą bazować na wodorze. Taka metoda zasilania aut byłaby tańsza niż w przypadku bezpośredniego zastosowania wodoru jako paliwa; samochody napędzane prądem są i będą tańsze od tych na wodór, a stacje do ładowania aut elektrycznych też są i będą mniej kosztowne w budowie i eksploatacji od wodorowych. Elektrownie termojądrowe będą niewyczerpalnym, a do tego czystym źródłem energii (nie powstawałyby podczas ich eksploatacji odpady promieniotwórcze, które są dziś główną zmorą elektrowni atomowych). Wykorzystują one bowiem ogromną energię, jaka towarzyszy procesowi łączenia się jąder atomowych. Prace nad zastosowaniem tego rozwiązania do produkcji prądu na skalę przemysłową trwają od dziesiątek lat. Wszystko jednak wskazuje na to, że w najbliższych dwóch dekadach wreszcie zostaną one zwieńczone powodzeniem. Pierwsza komercyjna elektrownia termojądrowa ma powstać w trzeciej dekadzie naszego wieku. To odległa perspektywa, ale z drugiej strony to właśnie upowszechnienie elektrowni termojądrowych pozwoliłoby nam w największym stopniu raz na zawsze uwolnić się od zależności od kopalnych surowców energetycznych – powoli wyczerpujących się i coraz droższych. Innymi słowy, przyszłość ludzkości to wykorzystanie wodoru jako paliwa i surowca do produkcji energii. Pozostałe metody będą albo tylko jego uzupełnieniem, albo jedynie etapami przejściowymi na drodze do cywilizacji wodorowej. Dzięki wodorowi skończylibyśmy z prymitywną, zdaniem wielu naukowców, taką samą od 200 lat metodą produkcji energii polegającą na spalaniu. Km

67

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Motobiznes

Auta hybrydowe trujà mniej Podczas gdy wzrost popularnoÊci samochodów w pełni elektrycznych to wcià˝ kwestia przyszłoÊci, roÊnie liczba ch´tnych na auta hybrydowe. W ubiegłym roku ich sprzeda˝ na rynku polskim wzrosła prawie o połow´ Według Instytutu Samar, od stycznia do grudnia 2011 r. zarejestrowano w Polsce 897 samochodów z napędem hybrydowym. I choć to wciąż tylko margines rynku – zaledwie 0,3 proc. udziału w całej sprzedaży, to stale ich przybywa. – Jeśli chcemy na serio mówić o ekologii i zmianach w sposobie zasilania aut, to dziś w grę wchodzą tylko hybrydy – twierdzi prezes Samaru Wojciech Drzewiecki. W zestawieniu z autami w pełni elektrycznymi hybrydy są bardziej funkcjonalne: mają zasięg jak samochody z napędem tradycyjnym i nie wymagają specjalnej infrastruktury tankowania. W porównaniu do napędów konwencjonalnych są oszczędne i emitują mniej CO2, a więc są bardziej ekologiczne. Napęd hybrydowy w samochodach osobowych to połączenie silnika spalinowego i elektrycznego. Dzięki takiemu układowi można uzyskać korzystniejsze warunki pracy obu jednostek napędowych, a także odzyskiwać część energii, która w autach z tradycyjnymi silnikami jest tracona m.in. podczas hamowania.

Toyota liderem rynku

Na globalnym rynku samochodów hybrydowych niekwestionowanym liderem jest Toyota. – Spodziewamy się wzrostu sprzedaży ponad poziom 10 tys. sztuk do roku 2013 – zapewnia Kavan Mukhtyar z azjatyckiego oddziału firmy analitycznej Frost & Sullivan. Wzrostu sprzedaży hybryd oczekują także inne marki. W tym roku większość z liczących się na rynku producentów będzie chciała pokazać w swej ofercie auto hybrydowe dowodząc, że dba o ekologię. – To rynek, który będzie się coraz szybciej rozwijał – podkreśla Andrzej Halarewicz z Jato Dynamics. W Polsce najczęściej oglądanym modelem hybrydowym jest toyota prius. Nabywcami są głównie klienci flotowi, jak np. korporacje taksówkowe

68

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

w Warszawie, Krakowie i Wrocławiu. W sprzedaży jest jeszcze model auris. Inne spotykane na drogach hybrydy to modele lexusa, znacznie rzadziej hondy czy mercedesa klasy S. Hybrydy są dość drogie: za priusa trzeba zapłacić co najmniej 100 tys. zł. Ale sytuacja już wkrótce może się zmienić, bo Toyota wprowadza na rynek model w segmencie B, czyli w grupie aut małych. Będzie to hybrydowy yaris, którego cena nie będzie odbiegać od modelu z silnikiem diesla, czyli 60-65 tys. zł. – Stoimy przed rewolucją – zapowiada Robert Mularczyk, rzecznik Toyota Motor Poland, polskiego importera marki. Nic dziwnego: to pierwszy samochód hybrydowy z tak niską ceną. Auto będzie tak samo funkcjonalne, jak model tradycyjny: zastosowanie napędu hybrydowego nie zmniejszy miejsca ani w kabinie pasażerskiej ani w przedziale bagażowym. – Na początku większe zainteresowanie tym autem będzie pewnie widoczne po stronie klientów instytucjonalnych. Jednak z biegiem czasu będzie rosła sprzedaż dla klientów indywidualnych – przewiduje Wojciech Drzewiecki, prezes Samaru. W połowie roku spodziewana jest polska premiera hybrydowego peugeota 3008 – pierwszej na świecie hybrydy z silnikiem diesla. W aucie z 2-litrowym 200-konnym dieslem i 37-konnym silnikiem elektrycznym udało się obniżyć zużycie paliwa o 35 proc. w porównaniu do podobnych aut z silnikami benzynowymi. – Plan sprzedaży na najbliższe 6 miesięcy to ponad 300 samochodów – zapowiada Tomasz Chodkiewicz, dyrektor handlowy Peugeot Polska. Jego zdaniem atutem będzie wysoka cena odsprzedaży po okresie eksploatacji – To dla większości przedsiębiorców podstawowy parametr auta firmowego – dodaje Chodkiewicz. Hybrydowego diesla będzie także sprzedawał Mercedes – hybrydę w biznesowej klasie E, najważniejszej

dla wielkości sprzedaży koncernu ze Stuttgartu. E 300 BlueTec Hybrid ma silnik diesla o mocy 204 KM połączony z motorem elektrycznym o mocy 27 KM. Taka konfiguracja pozwoliła na uzyskanie średniego spalania na poziomie 4,2 l na 100 km.

Hybrydy zamiast elektrycznych

Czy auta hybrydowe pomogą zmieniać obraz polskiej motoryzacji, w której ekologia – przynajmniej jak dotąd – odgrywa niewielką rolę? Byłoby to możliwe, gdyby zostały wprowadzone przepisy preferujące takie pojazdy poprzez np. system dopłat przy zakupie. Na to jednak przyjdzie poczekać. Za to w innych krajach system państwowego wsparcia już funkcjonuje. W Czechach pojazdy hybrydowe, podobnie jak elektryczne i inne napędzane paliwami alternatywnymi, są zwolnione z podatku drogowego. System ulg przy zakupie samochodów z ekologicznymi napędami funkcjonuje także w Niemczech, Danii, Szwecji czy Irlandii. Finansowe wsparcie dla kupujących auta hybrydowe jest dla rozwoju rynku ekologicznych pojazdów tym ważniejsze, że sprzedaż samochodów elektrycznych nie będzie rosnąć w tempie, jakiego się wcześniej spodziewano. Międzynarodowa firma doradcza The Boston Consulting Group (BCG) w swoim raporcie „Powering Autos of 2020” zaznacza, że choć Europa będzie największym rynkiem zbytu samochodów elektrycznych, to auta na prąd nie podbiją rynku motoryzacyjnego. Przeszkodą w większej sprzedaży tych pojazdów będzie cena. Jej głównym składnikiem jest koszt akumulatora: produkcja ogniwa o mocy 22 kWh, umożliwiającego przejechanie 130 kilometrów kosztuje ok. 20 tys. dolarów. Do przełomu na rynku samochodów elektrycznych dojdzie dopiero w następnej dekadzie. Taki wniosek wyciąga firma doradcza Ernst&Young, która o perspektywy zwiększenia popytu na takie


samochody zapytała w ubiegłym roku 300 szefów europejskiego sektora motoryzacyjnego. Połowa odparła, że pierwszym masowym rynkiem pojazdów napędzanych z gniazdka będzie Europa, potem Chiny i Japonia. Ale średnio wskazywaną perspektywą na masowy popyt na takie auta jest okres 11 lat. Głęboką wstrzemięźliwość wobec aut elektrycznych potwierdza także raport Jato Dynamics, z którego wynika, że nawet dopłaty nie zachęcają klientów. W Danii, gdzie ulgi przy zakupie elektrycznego auta mogą sięgnąć 20,6 tys. euro, sprzedano w pierwszej połowie 2011 r. zaledwie 283 sztuki. Jeszcze mniej chętnych było we Włoszech, należących do pięciu największych rynków motoryzacyjnych Europy: od stycznia do lipca sprzedano 111 aut, przy możliwych bonusach dochodzących do 1,2 tys. euro. Niewiele lepiej jest w Hiszpanii - choć ulgi sięgają 6,5 tys. euro, sprzedaż wyniosła tylko 122 sztuki. Najlepiej wypadły Niemcy – 1 020 zarejestrowanych samochodów przy stosunkowo niskich bonifikatach - 380 euro, a także Norwegia, która jest jedynym państwem, gdzie udział aut elektrycznych w krajowym rynku przekroczył 1 procent.

Coraz więcej ekologicznych autobusów

Rozwój hybryd widać także w transporcie publicznym. W produkcji takich pojazdów biorą udział także firmy z Polski, np. w zamówieniu dotyczącym dostaw autobusów dla norweskiego miasta Tromso, jakie Volvo Buses otrzymało w ubiegłym roku, uczestniczą zakłady Volvo Polska we Wrocławiu. Przedmiotem kontraktu jest m.in. 30 sztuk autobusów z napędem hybrydowym. Podstawowym kryterium wyboru był jak najniższy koszt eksploatacji. - Odzyskując energię hamowania będziemy mogli zmniejszać zużycie paliwa nawet o 35 proc., co przyczyni się do zmniejszenia wpływu na środowisko i obniży koszty używania pojazdu - tłumaczył po podpisaniu kontraktu dyrektor Volvo Buses Norway Svenn, Age Lokken. Już jesienią ubiegłego roku 10 takich hybryd jeździło po ulicach Trondheim. Jednym z liczących się dostawców hybrydowych autobusów na europejski

fot. Arek Gola

Motobiznes

rynek jest Solaris Bus & Coach z Bolechowa pod Poznaniem. Model Urbino 18 Hybrid był pierwszym w Europie autobusem hybrydowym produkowanym seryjnie. Pojazd, który sprzedawany jest od 2006 r., zużywa do 24 proc. mniej paliwa w porównaniu z napędem tradycyjnym. Emisja spalin zredukowana jest natomiast o prawie 80 procent. Solaris Bus & Coach produkuje obecnie kilka typów hybrydowego autobusu. W ubiegłym roku wyprodukowano łącznie prawie sto sztuk. Trafiają one przede wszystkim do Niemiec, Francji i Szwajcarii. W Polsce pierwsze dwa zaczęły jeździć w Poznaniu i w Sosnowcu. Kolejne cztery zamówiły Miejskie Zakłady Autobusowe w Warszawie w ramach wartego ponad 195 mln zł kontraktu na dostawę łącznie 148 pojazdów. Swoje hybrydy – Lion’s City Hybrid - produkuje od jesieni 2010 r. w zakładach w Starachowicach i w Sadach pod Poznaniem niemiecki

koncern MAN. 12-metrowy pojazd zdobył w ubiegłym roku prestiżową nagrodę w dziedzinie wzornictwa przemysłowego „red dot award: product design 2011”, o którą ubiegało się 1,7 tys. przedsiębiorstw z 60 krajów. Jak działa autobusowa hybryda? Weźmy przykład MAN-a: autobus hamując ładuje potężne kondensatory (mają wytrzymać 12 lat eksploatacji), które zasilają wszystkie urządzenia pojazdu podczas postoju i w trakcie ruszania z przystanku. Następnie autobus przejeżdża do dwustu metrów na napędzie elektrycznym, po czym włącza się silnik wysokoprężny o pojemności 6,9 litra. Diesel zostaje także uruchomiony po przekroczeniu prędkości 30 km/godz. Dalej autobus jedzie już tylko na dieslu, po czym hamując znowu ładuje kondensatory i przełącza się na silnik elektryczny. I tak w kółko. Antoni Wesołowski

69

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Motobiznes

Podatkiem w drogowy złom

Źródło Golar

Samochody nowe, majàce do czterech lat, a wi´c pochodzàce z roczników 2008-2011 stanowiły w okresie styczeƒ-luty zaledwie 8,6 proc. przywo˝onych do kraju pojazdów

Większość samochodów jeżdżących po polskich drogach to auta stare i wyeksploatowane. Średnia wieku sięga 12 lat, a na rynek ciągle napływa rzeka pojazdów, które w krajach zachodniej Europy wycofywane są z eksploatacji. Część nie ma nawet katalizatora. Według Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar, w pierwszych dwóch miesiącach 2012 r. przeszło 47 proc. sprowadzanych do kraju aut w ramach prywatnego importu miało więcej niż 10 lat. Ograniczenie wwozu starych samochodów miałoby przynieść kilka efektów: mniej byłoby aut najbardziej zatruwających środowisko, wzrósłby poziom bezpieczeństwa wskutek wyhamowania importu pojazdów w złym stanie technicznym, zwiększyłby się popyt na używane samochody z rynku krajowego. A to przyspieszyłoby rotację i mogłoby zwiększyć sprzedaż samochodów nowych.

Hiszpanii, Szwecji, Słowenii oraz w Wielkiej Brytanii. – Zasada byłaby prosta: więcej trujesz, więcej płacisz – tłumaczy Jakub Faryś, prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego (PZPM), skupiającego producentów oraz importerów aut. Przyjęto różne rozwiązania: w niektórych krajach podatek jest roczny, w innych płaci się go jednorazowo przy zakupie samochodu albo stosowane są oba rozwiązania jednocześnie. Według PZPM podatek musi zachęcać osoby kupujące do wyboru nowszego (niekoniecznie nowego) auta, przyjaźniejszego dla środowiska. – Mechanizm powinien działać w taki sposób, by ci którzy kupują np. 15-letni samochód, woleli kupić 12-letni, kupujący 12-letni mieliby zdecydować się na 8-letni i tak dalej – tłumaczy Faryś.

Podatek wyhamuje import wraków

Choć kondycja polskiej motoryzacji wymaga podjęcia pilnych działań, w tej sprawie nic się nie dzieje. Polska, jako jeden z nielicznych krajów europejskich nie wprowadziła systemu tzw. dopłat złomowych, które by pozwoliły ożywić popyt w czasie kryzysu. Jednocześnie wzrost VAT do 23 proc. osłabił i tak już kulejącą sprzedaż nowych aut.

Rozwiązaniem ma być wprowadzenie podatku związanego z emisją CO2 lub zużyciem paliwa. Obowiązuje on już np. w Austrii, Belgii, na Cyprze, w Danii, Finlandii, Francji, Niemczech, Grecji, Irlandii, na Łotwie, w Luksemburgu, na Malcie, w Holandii, Portugalii, Rumunii,

70

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

Rząd nie chce pomóc

– Szukając pieniędzy dla budżetu należałoby korzystać z narzędzi, które wspierają rynek nowych aut, a nie używanych – uważa Adam Kołodziejczyk, prezes i dyrektor generalny Ford Polska. Sytuacja jest tym poważniejsza, że udział aut najstarszych w prywatnym imporcie rośnie, a maleje odsetek samochodów w wieku do czterech lat. Tylko w pierwszych trzech kwartałach ubiegłego roku do Polski wjechało prawie 1,2 tys. samochodów z lat 1980-1989, a więc przeszło 20-letnich. W rezultacie prawie jedna czwarta prywatnego importu legitymuje się przestarzałą już normą czystości spalin Euro 2, która obowiązywała do roku 1999. Przeszło 43 proc. spełnia normę Euro 3, którą zastąpiono surowszą już sześć lat temu. Tymczasem obecną normę Euro 5 spełnia zaledwie 0,26 proc. wwożonych do Polski samochodów. Niepewność co do rozwoju sytuacji gospodarczej i wzrost kosztów utrzymania sprawiają, że osoby nie dysponujące zasobnym portfelem obniżają kwoty, które chcą wydać na zakup auta. Średnia cena transakcji w autokomisach spadła z ok. 20 tys. zł rok-dwa lata temu do ok. 12-15 tys. zł. Podobną tendencję widać na portalach internetowych. Według Marcina Świcia, dyrektora serwisów motoryzacyjnych w Grupie Allegro, ceny modeli i roczników aut najbardziej popularnych spadają. Np. jeśli w popularnym serwisie OtoMoto poszukiwany audi A4 z 1996 roku wyceniany był w pierwszej połowie ubiegłego roku na 11,5 tys. zł, to na początku roku obecnego średnia cena auta wynosiła już 9,5 tys. zł. To pokazuje, że wprowadzenie podatku ekologicznego może dla wielu kupujących okazać się operacją dość bolesną. I mimo, że jego zwolennicy podkreślają konieczność dostosowania wysokości opłat do poziomu społecznie akceptowanego, opór przed zmianami będzie duży. Antoni Wesołowski


www.ekologiairynek.pl

Pakiet Specjalny 100 tys odbiorców

Budujemy zasięg poprzez współpracę z dziennikiem „Rzeczpospolita”

Pakiet specjalny zapewnia dotarcie do 100 000 odbiorców. Oferta dla klientów: ■ Współpraca redakcyjna na łamach suplementu „Odpowiedzialnie z naturą”, do prenumeraty „Rzeczpospolitej”. Nakład 70 000 egz. ■ Całostronnicowa reklama w miesięczniku Ekologia i Rynek. Nakład 30 000 egz (e-wydanie 20 000) ■ Kampania miesięczna na www.ekologiairynek.pl (boczny rectangle) Zapraszamy do współpracy. Biuro Reklamy Ekologia i Rynek, ul. Kwitnącego Sadu 11, 02-202 Warszawa, tel.: 22 408 64 01, biuro@ekorynek.com


Motobiznes

Za autami coraz czyÊciej

Źródło Fotolia.pl

W ubiegłym roku udało si´ znacznie ograniczyç emisj´ CO2 w nowych samochodach

Zaostrzanie norm emisji spalin przynosi w branży motoryzacyjnej coraz lepsze efekty. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy spadła średnia wartość emisji CO2 w Europie – ze 140,9 g/km w roku 2010 − do 136,1 g/km w roku ubiegłym. Według raportu międzynarodowej firmy analitycznej Jato Dynamics, już blisko 30 proc. sprzedawanych w krajach europejskich samochodów kwalifikuje się do tzw. niskiej emisji w granicach 101-120 g/km. Już 8 producentów aut na 21. najważniejszych europejskich rynkach osiągnęło normy wyznaczone dopiero na 2015 rok – poziom 130 g/km. Liderami są przede wszystkim marki wielkoseryjne, specjalizujące się w małych autach. Nic dziwnego: im mniejszy samochód, tym zwykle oszczędniejsze zużycie paliwa, a w konsekwencji zmniejszona emisja CO2. Najlepszy jest Fiat, który zredukował średnią emisję CO2 poniżej psychologicznego poziomu 120 g/km – do wartości 118,2 g/km. Na drugim miejscu znalazł się Seat – 125,2 g/km, na trzecim Citroen, a za nim Toyota.

Większe bardziej trują

Z markami premium jest nieco gorzej. Mercedes, BMW oraz Audi wciąż emitują średnio więcej CO2 niż auta z niższej półki cenowej. Jest to m.in. związane z wyposażeniem: znaczna część samochodów w markach prestiżowych ma silniki o większej mocy i pojemności. Emisja musi być więc wyższa. Według Jato najsłabiej wypada Mercedes – 162,4 g/km, następnie BMW – 149,3 g/km. Audi, podkreślający innowacyjność swych rozwiązań

72

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

technologicznych, zdołał obniżyć poziom emisji do 146,2 g/km. – Producenci muszą obniżać emisję, ale jednocześnie chcą utrzymać wysoką sprzedaż samochodów większych, bardziej rentownych. Wyważenie tych czynników będzie więc dla nich poważnym wyzwaniem: na spełnienie nowych limitów pozostają zaledwie trzy lata – przypomina Gareth Hession, wiceprezes ds. badań w Jato. Jak liczy się poziom emisji? Podawana przez producenta dla każdej wersji auta wartość emitowanego CO2 mnożona jest przez wielkość sprzedaży tej wersji w określonym czasie. Następnie wynik dzielony jest przez łączną liczbę sprzedanych pojazdów danej marki we wszystkich grupach modelowych. W segmentach B oraz C, a więc samochodów klasy małej oraz kompaktowej tj. niższej średniej, które przynoszą blisko połowę łącznej sprzedaży aut osobowych w Europie, średni poziom emisji jest już całkiem przyzwoity. W przypadku tych pierwszych został obniżony do 120,9 g/km, natomiast w autach kompaktowych – do 130,2 g/km. Jato zwraca uwagę, że coraz bardziej ekologiczne stają się także niektóre samochody luksusowe i sportowe. Przykładem może być Aston Martin, który zdołał obniżyć emisję CO2 o blisko jedną dziesiątą w ciągu ostatniego roku. Cztery lata wcześniej spektakularny krok zrobiło Ferrari redukując emisję o przeszło 25 proc.

Najgorzej w Szwajcarii

Jak wygląda sytuacja w Europie? Najlepiej w Portugalii, gdzie skażenie dwutlenkiem węgla jest najmniejsze. Odwrotnie jest w Szwajcarii: jest ona jedynym krajem, w którym średnia emisja CO2 przekracza 150 g/km. Duże spadki emisji osiągnięto natomiast w ostatnim czasie w Skandynawii, a także w Grecji i Holandii. Polska zajmuje w rankingu czternaste miejsce, najlepsze spośród krajów naszego regionu. Należy się spodziewać, że redukcja CO2 będzie postępować coraz szybciej. Producenci są z jednej strony dopingowani coraz ostrzejszymi normami,

z drugiej sami kładą coraz większy nacisk na rozwiązania proekologiczne, mające być elementem budowania przewagi konkurencyjnej. Tak jest m.in. w przypadku Volkswagena: część kwoty 62,4 mld euro, jaką w ciągu najbliższych pięciu lat zainwestuje, zostanie skierowana na działania proekologiczne. Priorytetowe będą prace nad silnikami hybrydowymi i elektrycznymi. Marka planuje również inwestycje w prace związane z alternatywnymi źródłami energii: wiatrem, słońcem i wodą, pozwalającymi na wykorzystanie energii odnawialnych. – Chcemy zdobyć pozycję najlepszego pod względem ekologii i ekonomii producenta na świecie – zapowiada Martin Winterkorn, prezes zarządu Volkswagena.

Silniki się kurczą

Jednym z proekologicznych działań jest downsizing – czyli ograniczanie pojemności silników przy poprawie ich osiągów, dla zmniejszenia zużycia paliwa. W rezultacie, w dużych ważących blisko dwie tony autach, spalanie może być ograniczone do poziomu osiągniętego w samochodach kompaktowych. W tego typu działaniach nie obejdzie się bez wzrostu kosztów. Wprowadzenie w 2011 r. normy Euro 5 spowodowało konieczność wycofania z produkcji części silników nie spełniających wymogów. Od 2014 r. zacznie obowiązywać norma Euro 6. I choć część aut jest już przystosowana do jej wymagań, koszty produkcji będą musiały wzrosnąć. Warto dodać, że w 2020 r. auta osobowe mają charakteryzować się średnią emisją 95g/km. Dużo większym problemem będzie kwestia ograniczenia emisji CO2 w samochodach ciężarowych. Przykładem może być kwestia zabudowy pojazdu dostawczego lub ciężarowego, która będzie wpływać na poziom zużycia paliwa, a w konsekwencji na wielkość emisji. Trzeba zatem znaleźć najpierw skuteczną metodę liczenia, by uzależnić ją od efektywności transportu - przewozu towarów bądź osób. an


Edukacja

Mened˝er eko pilnie poszukiwany Paƒstwo stawia na specjalistów ochrony Êrodowiska. Potrzebuje ich administracja, potrzebujà przedsi´biorcy, wi´c od kilku lat wybrane uczelnie otrzymujà zastrzyk finansowy na kształcenie w tej dziedzinie w projekcie. Ochrona środowiska i inżynieria środowiska znalazły się w nim obok takich kierunków jak automatyka i robotyka, biotechnologia, budownictwo, chemia, energetyka, fizyka i fizyka techniczna, informatyka, inżynieria materiałowa, matematyka, mechanika i budowa maszyn, mechatronika, wzornictwo.

Źródło Fotolia.pl

Dlaczego ochrona…

Zapobiegaj zniszczeniu, zamiast je później naprawiać – brzmi jedno z haseł towarzyszących informacjom o znaczeniu i korzyściach ze studiowania na kierunkach ochrona środowiska czy inżynieria środowiska, należących do grupy 14 dziedzin objętych pilotażowym projektem rządowym pn. „Zamawianie kształcenia na kierunkach technicznych, matematycznych i przyrodniczych”. Program jest realizowany od 2008 roku na wybranych uczelniach, wyłonionych podczas specjalnych konkursów. Na jego dofinansowanie Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego wyda do 2013 roku miliard złotych. Studia matematyczne, techniczne i przyrodnicze są obecnie uważane za przepustkę do zawodów, które ukształtują przyszłość – czytamy na specjalnym portalu, studianaprzyszlosc.pl, związanym z realizacją programu, a do którego odsyła strona internetowa resortu nauki. Jest on adresowany do uczniów szkół gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych, a więc młodzieży, która stoi przed wyborem swojej ścieżki zawodowej. Z kierowanego do niej przekazu można wyczytać, że absolwenci wspomnianych kierunków należą do najbardziej pożądanych specjalistów na rynku pracy, działają w najszybciej rozwijających się i najbardziej

innowacyjnych sektorach gospodarki, zaś ich wiedza i umiejętności są kluczowe nie tylko dla rozwoju Polski, ale i świata. I jeszcze, że nie są to najprostsze studia na świecie, ale włożony w nie wysiłek zwróci się stukrotnie. Tak ogólnie obrazowana jest przyszłość specjalistów, których mają wykształcić uczelnie biorące udział

Bo do niedawna przemysł mógł funkcjonować bez szczególnego myślenia o ochronie środowiska naturalnego, ale dziś postęp technologiczny i rozwój gospodarki nierozerwalnie łączy się z traktowaniem przyrody z coraz większą uwagą. To priorytet w skali lokalnej i globalnej, więc kto nie ma świadomości proekologicznej, jest po prostu passé – ocenia portal. Studia z zakresu ochrony środowiska obejmują ogół nauk matematycznych oraz przyrodniczych i uczą, jak skutecznie niwelować zagrożenia

Czym zajmują się specjaliści ochrony środowiska ■ kompletowanie, aktualizowanie i upowszechnianie aktów prawnych dotyczących zagadnień ochrony środowiska, ■ kontrola przestrzegania przepisów prawnych, ■ prowadzenie dokumentacji wynikającej z przepisów ochrony środowiska przez przedsiębiorstwa lub jednostki administracyjne, ■ organizacja i nadzór działalności przedsiębiorstwa związanej z ochroną środowiska, np. gospodarki odpadami, gospodarki wodno-ściekowej, ■o kreślanie i analizowanie parametrów charakteryzujących stan zanieczyszczenia środowiska, ■m onitoring i badania stanu środowiska przyrodniczego, ■p rognozowanie zmian w środowisku wynikających z działalności gospodarczej człowieka, ■u czestnictwo w realizowaniu polityki proekologicznej na terenie przedsiębiorstwa lub jednostki administracyjnej, ■ i nicjowanie działań na rzecz poprawy stanu środowiska, ■p rzygotowywanie dokumentacji niezbędnych do wydawania decyzji (pozwoleń) związanych z ochroną środowiska, ■ s porządzanie raportów i opracowań dotyczących wpływu różnych przedsięwzięć na środowisko, ■p rzekazywanie informacji o stanie środowiska organom państwowym i samorządowym, ■p lanowanie, organizacja, kierowanie pracą zespołu pracowników zgodnie z zasadami i przepisami bezpieczeństwa i higieny pracy, ochrony przeciwpożarowej oraz ochrony środowiska, ■w spółpraca z poszczególnymi działami w przedsiębiorstwie w zakresie realizowania zadań i celów ochrony środowiska, ■p odnoszenie własnych kwalifikacji zawodowych oraz zespołu pracowników w zakresie znajomości najnowszych przepisów prawnych obowiązujących w kraju i Unii Europejskiej. Źródło: moja-pensja.pl

73

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Edukacja na ratunek, gdy dochodzi do katastrof ekologicznych i działają wszędzie – na wsi, w miastach, monitorują duże tereny i pojedyncze budynki. Wreszcie opracowują metody optymalnego wykorzystywania zasobów i minimalizacji ilości odpadów. Absolwenci są zatrudniani w budownictwie, rolnictwie, przemyśle, energetyce, gazownictwie i wielu innych branżach.

Źródło Fotolia.pl

Zwiększanie liczby studentów

dla środowiska naturalnego. W tej dziedzinie można kształcić się zarówno na uniwersytecie, jak i politechnice. Zależnie od wyboru profilu uczelni, studenci poznają sposoby pozyskiwania środków na działalność proekologiczną albo poznają wiedzę z zakresu gospodarowania zielenią i zbiornikami wodnymi w miejskich aglomeracjach. Autorzy programu podkreślają, że coraz więcej firm i urzędów inwestuje w ekologiczne materiały produkcyjne i szuka możliwości wykorzystania unijnych środków na budowę filtrów, oczyszczalni czy wodociągów.

…i dlaczego inżynieria

Bo daje nadzieję, że nie spełni się czarny scenariusz totalnego zniszczenia, czyli ścieki w rzece, toksyny w powietrzu, zatruta ziemia, wyschnięte morza i bezpowrotnie zniszczone lasy. Inżynieria środowiska służy

74

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

Na dofinansowanie edukacji specjalistów z zakresu ekologii Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wy˝szego przeznacza w latach 2008-2013 miliard złotych.

minimalizowaniu wpływu człowieka na środowisko naturalne. Za pomocą środków technicznych i biologicznych działa na rzecz zachowania stanu równowagi w przyrodzie oraz utrzymania jej możliwości do samoregeneracji i samooczyszczania – informują kandydatów na studia autorzy programu. Inżynierowie środowiskowi idą

W ramach rządowego programu kierunków zamawianych resort nauki dofinansowuje kształcenie dodatkowych studentów w dziedzinach kluczowych dla rozwoju gospodarki kraju, na czym korzystają i uczelnie, i studenci. Szkoły wyższe realizują ten program, przystępując do specjalnych konkursów. W tym roku, 8 marca, Narodowe Centrum Badań i Rozwoju które zostało włączone do realizacji programu we wrześniu 2011 r., ogłosiło IV. edycję konkursu. Jej celem jest zwiększenie liczby studentów na kierunkach technicznych, matematycznych i przyrodniczych, uznanych przez ekspertów jako strategiczne dla rozwoju polskiej gospodarki i objętych programem. Konkurs jest bowiem prowadzony w ramach Poddziałania 4.1.2 „Zwiększenie liczby absolwentów kierunków o znaczeniu kluczowym dla gospodarki opartej na wiedzy” Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki i przeznaczony dla szkół wyższych posiadających uprawnienia do prowadzenia studiów I stopnia na zamawianych kierunkach. Ostateczny termin przyjmowania wniosków o dofinansowanie wyznaczono na 13 kwietnia. Na przedsięwzięcia wyłonione w tegorocznym konkursie przeznaczono 200 mln zł. Dotychczas Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego przeprowadziło trzy konkursy. Resort ten i od niedawna także wspomniane Centrum, na bieżąco monitorują potrzeby pracodawców i środowiska akademickiego. Stąd m.in. decyzja o poszerzeniu dotychczasowej listy kierunków zamawianych o dwie specjalności: inżynierię chemiczną oraz technologię chemiczną i procesową.


Edukacja Wyłaniane w konkursie uczelnie, które kształcą studentów kierunków zamawianych otrzymują dodatkowe środki na: ■ zwiększenie naboru na kierunkach kluczowych dla gospodarki, ■ unowocześnienie programów studiów, ■ zajęcia dydaktyczne prowadzone przez wybitnych specjalistów, ■ kursy i staże odbywane u potencjalnych pracodawców, ■ w yjazdy studyjne do przedsiębiorstw oferujących zatrudnienie absolwentom, ■ udział studentów w konferencjach naukowo-technicznych.

Wsparcie dla studentów

Program kierunków zamawianych nie tylko zasila finansowo szkoły wyższe, ale także wspiera studentów. Uzyskane środki są przeznaczane m.in. na programy wyrównawcze dla studentów pierwszych lat oraz na motywacyjne stypendia dla najlepszych, w wysokości nawet tysiąca złotych miesięcznie. W dotychczasowych trzech edycjach konkursów, do końca listopada 2011 r., ufundowano 17 tys. stypendiów na łączną kwotę 83,58 mln zł. Dzięki temu dofinansowaniu najlepsze uczelnie wypłacają miesięczne stypendia do 1 000 złotych nawet dla połowy studentów danego kierunku. Kursy wyrównawcze są darmowe, podobnie jest z kursami językowymi. Studenci mają też szanse uczestniczyć w obozach naukowych, konferencjach oraz spotkaniach z polskimi i zagranicznymi specjalistami z różnych dziedzin. Ważne jest też, że oprócz studiów na kierunkach zamawianych absolwenci szkół średnich mogą wybierać także makrokierunki, kierunki unikatowe i studia międzykierunkowe z dziedziny nauk ścisłych. Jednocześnie studia I stopnia na kierunkach objętych programem nie zamykają nikomu drogi do dalszej nauki, jeśli tego chce. Natomiast na pewno kończąc I stopień absolwenci mają w kieszeni uprawnienia pozwalające podjąć pracę – zdobywają zawód. Przykładowo absolwent 3,5-letnich studiów w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Elblągu na kierunku ochrona

środowiska o specjalności inżynierii ekologicznej może pracować jako konstruktor lub eksploatator obiektów i urządzeń wykorzystywanych w ochronie środowiska, pracownik laboratorium badawczego lub kontrolnego czy pracownik komórki zajmującej się problematyką ochrony środowiska w przedsiębiorstwie lub urzędzie. W trakcie kształcenia tamtejszy student zdobywa wiedzę w zakresie: ■w zajemnych zależności i mechanizmów rządzących poszczególnymi systemami przyrodniczymi, ■m onitorowania środowiska, zarządzania zgodnego z zasadą zrównoważonego rozwoju, a także aspektów prawnych, ■ t echnologii stosowanych w ochronie środowiska, ■p rojektowania rozwiązań technicznych uwzględniających wymogi środowiska, ■ k ontroli jakości poszczególnych elementów środowiska, ■p racy laboratoryjnej, ■o rganizacji służb zajmujących się środowiskiem naturalnym, ■ t echnik informatycznych. W ostatnim semestrze studenci mają 12-tygodniową praktykę w instytucjach, firmach oraz ośrodkach gospodarczych. Odbywają je np. w elbląskiej elektrociepłowni, Wojewódzkim Inspektoracie Ochrony Środowiska, powiatowych stacjach sanitarno-epidemiologicznych.

Podnoszenie kwalifikacji

Dokształcanie z ochrony środowiska to żaden problem. Wystarczy w internecie wrzucić odpowiednie hasło do wyszukiwarki, a od razu rozwinie się długa lista ogłoszeń o szkoleniach i kursach – zarówno ogólnych,

jak i specjalistycznych, wyznaczonych określonymi normami różnych branż gospodarki. Bardziej pogłębioną wiedzę przynoszą z kolei studia podyplomowe, których również nie brakuje. Warszawska Szkoła Zarządzania - Szkoła Wyższa prowadzi takie studia, odpłatnie, z zakresu zarządzania ochroną środowiska. Po ich ukończeniu można być doradcą ds. ochrony środowiska. Studia te są organizowane wspólnie z Instytutem Edukacji Europejskiej Korporacji SEDPOL, a przeznaczone dla pracowników, którzy chcą podnieść swoje kwalifikacje w dziedzinie ochrony środowiska, dla kadry urzędów administracji państwowej i samorządowej, przedsiębiorstw i podmiotów gospodarczych, instytucji ochrony środowiska. Doradca ds. ochrony środowiska może być niezależnym specjalistą, ekspertem z dziedziny ochrony środowiska i prowadzić własną działalność, wreszcie doradzać władzom lokalnym (wójtowi, burmistrzowi, staroście), dyrektorom czy prezesom firm. Zawód doradcy funkcjonuje w krajach Unii Europejskiej od lat. Studia te dają też możliwość uzyskania dodatkowych certyfikatów - pełnomocnika ds. gospodarowania odpadami oraz audytora wewnętrznego systemu zarządzania jakością i zarządzania środowiskiem według normy PN EN ISO 14001 – zarządzanie ochroną środowiska. Instytut proponuje także szkolenia w Niemczech z zakresu zarządzania ochroną środowiska, dofinansowane przez Fundację Współpracy PolskoNiemieckiej w Warszawie. Na tematykę programową tych studiów składają się m.in. dyrektywy wspólnotowe w zakresie ochrony środowiska i ustawodawstwo polskie, polityka ekologiczna czyli opracowywanie

Przykładowe obliczenie wynagrodzenia specjalisty Wynagrodzenie brutto: 3 000 zł Składka na ubezpieczenie emerytalne 292,80 zł Składka rentowa 45 zł Składka ubezpieczenia chorobowego 3,50 zł Składka zdrowotna 232,98 zł Zaliczka na podatek dochodowy 199 zł Wynagrodzenie netto: 2 156,72 zł

Przykładowe obliczenie wynagrodzenia kierownika ds. ochrony środowiska Wynagrodzenie brutto: 4 900 zł Składka na ubezpieczenie emerytalne 478,24 zł Składka rentowa 73,50 zł Składka ubezpieczenia chorobowego 120,05 zł Składka zdrowotna 380,54 zł Zaliczka na podatek dochodowy 367 zł Wynagrodzenie netto: 3 480,67 zł Źródło: moja-pensja.pl

75

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Edukacja businessplanów, feasibility study, audytów, aprobat technicznych, opinii, dyrektyw, doradztwo, edukacja, gospodarka odpadami czy np. rola i zadania audytora wewnętrznego systemu zarządzania środowiskowego (certyfikat audytora). Wykładane są też takie przedmioty jak gospodarka wodno-ściekowa, nowoczesne rozwiązania w oszczędności energii jako źródło ograniczenia zagrożeń środowiskowych, finansowanie przedsięwzięć w ochronie środowiska, odnawialne źródła energii. Czesne wynosi 2,8 tys. zł. Z kolei na szczecińskim Wydziale Ekonomicznym Wyższej Szkoły Bankowej w Poznaniu od niedawna prowadzony jest nowy kierunek – menedżer ochrony środowiska. To studium podyplomowe dla osób, które chcą się wyspecjalizować lub doskonalić swoje umiejętności w szeroko rozumianym zarządzaniu ekologicznym. W ciągu dziewięciu miesięcy nauki słuchacze poznają metody i koncepcje zarządzania ekologicznego w przedsiębiorstwie i gminie. Absolwenci pozyskują wiedzę i umiejętności z zakresu ochrony środowiska w ekonomii, prawie i zarządzaniu. Program tegorocznych studiów (2011/2012) obejmuje tematykę dotyczącą wymagań prawnych w Polsce i Unii Europejskiej, systemu zarządzania środowiskowego w organizacji (przedsiębiorstwie), norm, marketingu ekologicznego, finansowania przedsięwzięć w ochronie środowiska, opłat za gospodarcze korzystanie ze środowiska, analizy środowiskowej wyrobów i obiektów, kosztów zewnętrznych działalności gospodarczej, roli kierownika i pracowników w systemie zarządzania środowiskowego, sankcji i kar z tytułu odpowiedzialności w ochronie środowiska, dobrych praktyk. Rok studiów kosztuje prawie 4 tys. zł.

Wymagania pracodawców

Oczekiwania wobec specjalistów nie są małe. Szczególnie dotyczy to osób rekrutowanych na stanowiska funkcyjne – menedżerów i kierowników ds. ochrony środowiska. Ogłoszenia o pracę płyną od małych i dużych firm, korporacji, w tym zagranicznych.

76

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

W jednym z anonsów wyjaśniono, że menedżer ds. ochrony środowiska ma być odpowiedzialny za zapewnienie zgodności z wymaganiami polskiego prawa w zakresie ochrony środowiska, a także nadzór nad dokumentacją związaną z działalnością firmy. Ponadto do jego zadań należy wdrażanie europejskich norm środowiskowych oraz zasad i procedur korporacji oraz – co ciekawe – także budowa świadomości ekologicznej pracowników i realizacja projektów w tej dziedzinie.

Specjalista ochrony Êrodowiska zarabia w Polsce Êrednio 3 tys. zł brutto. Po odliczeniu składek ubezpieczeniowych i podatku na r´k´ otrzymuje on 2 156,72 zł.

Ogłoszeniodawca wymagał, aby kandydat na menadżera miał wykształcenie wyższe inżynierskie w obszarze ochrony środowiska lub pokrewne oraz 4-letnie doświadczenie w pracy na podobnym stanowisku w dużej firmie produkcyjnej. Musi ponadto biegle posługiwać się językiem angielskim. Jednocześnie zapowiedziano, że osoba zatrudniona ma w perspektywie udział w szkoleniach finansowanych przez firmę. Wymóg dobrej znajomości języka angielskiego to w zasadzie standard przy rekrutacji na stanowiska kierownicze związane z ochroną środowiska. Podobnie jest z warunkiem ukończenia studiów wyższych z tej dziedziny, a także kilkuletniego doświadczenia zawodowego na stanowisku kierowniczym w branży, w której działa ogłaszający się pracodawca. Ponadto silny nacisk jest kładziony na posiadanie przez kandydatów bardzo dobrej znajomości przepisów prawa dotyczących ochrony środowiska, co ściśle wiąże się z zakresem obowiązków takich specjalistów. W niejednym ogłoszeniu o pracę zapowiadano, że będzie do nich należało stałe monitorowanie zgodności działalności

firmy z wymaganiami prawnymi, a także zmian w prawie, prowadzenie sprawozdawczości, przygotowywanie informacji niezbędnych do uzyskania zezwoleń i pozwoleń z zakresu ochrony środowiska.

Jaka płaca

Pracodawcy nie ujawniają w ogłoszeniach wynagrodzenia przewidzianego dla poszukiwanych pracowników. Na portalu moja-pensja.pl podano natomiast, że w Polsce specjalista ochrony środowiska zarabia średnio 3 tys. zł brutto. Po odliczeniu składek ubezpieczeniowych i podatku na rękę otrzymuje on 2 156,72 zł. Rynkowe zarobki specjalisty ochrony środowiska kształtują się w przedziale 2,7 – 3,3 tys. zł. Około 10 proc. osób o tym zawodzie otrzymuje wynagrodzenie poniżej 2,2 tys. zł. Natomiast najwyższe płace sięgają 3,7 tys. zł, a powyżej tej kwoty zarabia 10 proc. pracowników zatrudnionych na takim stanowisku. Specjaliści ci z reguły organizują, nadzorują, realizują i kontrolują działalność przedsiębiorstwa lub jednostki administracyjnej związaną z ochroną środowiska, prowadzą monitoring i badania stanu środowiska, określają i analizują parametry charakteryzujące stan zanieczyszczenia, prognozują zmiany w środowisku wynikające z działalności gospodarczej człowieka, podejmują decyzje i wydają pozwolenia związane z ochroną środowiska, sporządzają raporty i opracowania dotyczące wpływu różnych przedsięwzięć na środowisko, prowadzą dokumentację wynikającą z przepisów ochrony środowiska. Z kolei rynkowe zarobki kierowników ds. ochrony środowiska i bhp kształtują się w granicach 3,5-7,3 tys. zł, 10 proc. z nich zarabia mniej niż 2,7 tys. zł. Najwyższe wynagrodzenie może wynieść nawet 10,9 tys. zł, powyżej tej kwoty zarabia 10 proc. pracowników pełniących takie funkcje. Jak podaje portal, wynagrodzenie na stanowisku kierownik ds. ochrony środowiska i bhp stanowi 177 proc. przeciętnego wynagrodzenia w kraju. Średni zarobek takich pracowników wynosi 4,9 tys. zł, czyli na rękę zostaje 3 480,67 zł. Iwona Jackowska


Edukacja Zestawienie obrazujàce zainteresowanie studentów kierunkami zamawianymi: ochrona Êrodowiska i in˝ynieria Êrodowiska w latach 2009 - 2011 Lp.

Nazwa beneficjenta

Kierunki z zakresu ochrony środowiska

Tytuł projektu

Liczba studentów przyjętych na I rok studiów

ROK 2009 1

Akademia Górniczo Hutnicza im. Stanisława Staszica

Inżynieria i Ochrona Środowiska na AGH – kierunki zamawiane

ochrona środowiska, inżynieria środowiska

1897

2

Akademia Techniczno-Humanistyczna w Bielsku-Białej

Inżynier na zamówienie

inżynieria środowiska

341

3

Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa im. Prezydenta Stanisława Wojciechowskiego w Kaliszu

Inżynieria środowiska szansą na zawód z przyszłością

inżynieria środowiska

156

4

Politechnika Białostocka

Podniesienie atrakcyjności oferty edukacyjnej kierunków: budownictwo, inżynieria środowiska i ochrona środowiska na Wydziale Budownictwa i Inżynierii Środowiska Politechniki Białostockiej

ochrona środowiska, inżynieria środowiska

355

5

Politechnika Gdańska

Kształcenie zamawiane na wybranych kierunkach studiów, realizowanych na Wydziale Chemicznym Politechniki Gdańskiej

ochrona środowiska

413

6

Politechnika Koszalińska

Inżynier Pilnie Poszukiwany

ochrona środowiska,

180

7

Politechnika Lubelska

Polub PolLub

inżynieria środowiska

155

8

Politechnika Rzeszowska im. Ignacego Łukasiewicza

Zwiększenie liczby absolwentów na kierunkach budownictwo, inżynieria środowiska oraz ochrona środowiska

ochrona środowiska, inżynieria środowiska

600

9

Politechnika Świętokrzyska

Program podnoszenia atrakcyjności kierunków technicznych na Politechnice Świętokrzyskiej w Kielcach istotnych dla GOW

inżynieria środowiska

350

10

Uniwersytet Gdański

Uniwersytet Gdański promotorem zasobów nowoczesnej gospodarki zwiększenie liczby absolwentów kierunków pryrodniczych i ścisłych (PRO-GOS)

ochrona środowiska

160

11

Uniwersytet Jagielloński

Zwiększenie liczby wysoko wykwalifikowanych absolwentów kierunków ścisych Uniwersytetu Jagiellońskiego

ochrona środowiska

126

12

Uniwersytet Kochanowskiego w Kielcach

grantPROGRES - Program Zwiększenia Liczby Absolwentów na Kierunkach Kluczowych dla Gospodarki

ochrona środowiska

88

13

Uniwersytet Marii CurieSkłodowskiej

Od studenta do eksperta - ochrona środowiska w praktyce

ochrona środowiska

449

14

Uniwersytet Przyrodniczy we Wrocławiu

Program Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu dotyczący zwiększenia liczby absolwentów kierunków przyrodniczo-technicznych o kluczowym znaczeniu dla gospodarki opartej na wiedzy

ochrona środowiska, inżynieria środowiska

356

15

Wyższa Szkoła Środowiska

Inżynier – specjalista ochrony środowiska potrzebny od zaraz

ochrona środowiska

14 RAZEM 5640

ROK 2010 1

Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa w Elblągu

Inżynier dla regionu-program zwiększenia liczby absolwentów kierunków: mechanika i budowa maszyn, ochrona środowiska, budownictwo

ochrona środowiska

111

2

Politechnika Krakowska

Wzrost liczby absolwentów Wydziału Inżynierii Środowiska Politechniki Krakowskiej zdolnych do wykorzystania wiedzy w kreowaniu rozwoju spełniającego wymagania środowiskowe

ochrona środowiska, inżynieria środowiska

773

3

Politechnika Opolska

Czas inżynierów - studia zamawiane na Wydziale Mechanicznym Politechniki Opolskiej

inżynieria środowiska

119

4

Politechnika Śląska

Ekofachowcy ze Śląska

inżynieria środowiska

231

5

Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu

Zwiększenie liczby absolwentów kierunku ochrona środowiska (studia I i II stopnia) z równoczesnym podniesieniem atrakcyjności studiów i wzmocnieniem praktycznych elementów kształcenia

ochrona środowiska

189

6

Uniwersytet Warmińsko-Mazurski

Kierunek zamawiany receptą na najlepszych ekspertów ochrony środowiska

ochrona środowiska

475 RAZEM 1898

ROK 2011 1

Akademia Pomorska w Słupsku

Kierunki matematyczno-przyrodnicze drogą do zawodów z przyszłością

ochrona środowiska

65

2

Politechnika Gdańska

Absolwent Wydziału Chemicznego Politechniki Gdańskiej – Inżynier z przyszłością

ochrona środowiska

70

3

Politechnika Świętokrzyska

Absolwenci kierunków technicznych Politechniki Świętokrzyskiej w Kielcach motorem rozwoju gospodarki opartej na wiedzy i innowacyjności

inżynieria środowiska

176

4

Uniwersytet Przyrodniczy we Wrocławiu

Kierunki zamawiane Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu – biotechnologia i ochrona środowiska

ochrona środowiska

406

5

Uniwersytet Technologiczno - Przyrodniczy im. J. J. Śniadeckich w Bydgoszczy

Studia inżynierskie gwarancją rozwoju UTP i społeczeństwa opartego na wiedzy

ochrona środowiska, inżynieria środowiska

599

RAZEM 1316

77

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012


Targi

Targi CSR – odpowiedzialny biznes w praktyce Blisko 70 firm zaprezentowało swoje działania na rzecz pracowników, konsumentów, społeczeƒstwa oraz Êrodowiska naturalnego podczas IV. Targów CSR zorganizowanych pod koniec marca przez Forum Odpowiedzialnego Biznesu w Centrum Nauki Kopernik w Warszawie. Miesi´cznik „Ekologia i Rynek” był patronem medialnym wydarzenia Odwiedzający targi mieli możliwość poznać nową korporację taksówkową, która w marcu wprowadziła na ulice Warszawy pierwsze ekotaksówki. Miłośnicy motoryzacji mogli obejrzeć stworzone przez studentów pojazdy startujące w zawodach The Shell Eco-Marathon, których celem jest przejechanie jak najdłuższego dystansu na 1 litrze paliwa, ale również zasiąść za kierownicą bolidów Hussar, Kropelka i Elvic. Zwolennicy sportowych emocji mogli zobaczyć i wziąć udział we wspólnej zabawie, w ramach przygotowanego przez AMS dla Integracji pokazu szermierki na wózkach. Robert Korzeniowski, który na co dzień wspiera UNICEF, organizację działającą na rzecz dzieci, opowiadał o wyrównywaniu szans dzieci z krajów rozwijających się oraz o znaczeniu wartości pozabiznesowych w kulturze korporacyjnej

78

❙ ekologia i rynek ❙

04/2012

i w sporcie. Podczas Targów CSR można było również oddać niepotrzebne sprzęty elektryczne i elektroniczne, które zostaną później przetworzone i powtórnie wykorzystane. Punktem kulminacyjnym było ogłoszenie jubileuszowego 10. raportu „Odpowiedzialny Biznes w Polsce 2011. Dobre Praktyki". W raporcie znalazło się ponad 200 dobrych praktyk w siedmiu obszarach tematycznych. - Nowa formuła, którą przyjęliśmy w tym roku, pokazuje nie tylko pojedyncze praktyki firm, ale także trendy i kierunki rozwoju CSR w Polsce – powiedziała Mirella Panek-Owsiańska, Prezeska Forum Odpowiedzialnego Biznesu. – Zwiększająca się z roku na rok liczba praktyk wskazuje, że idea CSR-u ma się dobrze i będzie się rozwijać – dodała. Wręczono również nagrody w konkursie dla dziennikarzy zajmujących się

tematyką społecznej odpowiedzialności biznesu „Pióro odpowiedzialności". Targi zostały przygotowane w sposób odpowiedzialny społecznie i ekologicznie. Na każdym etapie przygotowań ograniczono produkcję zbędnych rzeczy i odpadów. Materiały, które pozostały po wydarzeniu zostaną przekazane na cele charytatywne lub oddane do recyclingu. – Dzięki zastosowanym rozwiązaniom Targi CSR są pierwszym w Polsce zrównoważonym wydarzeniem targowym, a całe wydarzenie ma minimalny wpływ na środowisko – powiedział Przemysław Oczyp, Koordynator Targów CSR. www.odpowiedzialnybiznes.pl Na podstawie nadesłanych materiałów prasowych





Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.