Fuss 3/2013

Page 1


W NUMERZE: FUSS 4. MAKING ŻUX TORPEDA, BAOBAB,

— wolność czy uzależ24. FestTatuaże nienie?

15. LETNI OGRÓD TEATRALNY

fotoreportaż

FELIETONY

ZASŁYSZANE RAPERĘ, czyli cała Polska 6. JESTĘ kocha hip-hop

NIEWOLI UCZUĆ 33. W Natalia Grubizna /Nat Gru

Joanna Podgórska

MIĘDZY INNYMI

9.

PROSTYTUTKA — KOBIETA WYZWOLONA? ­­ Magdalena Bońkowska

12.

SPOTTED, czyli miłość w dobie postępu Agnieszka Hetmańczyk

36. komiks Barbara Wiewiorowska WYWIAD WYMIAR TEATRU 39. PLUSZOFFY wywiad z Aną Nowicką i Moniką Kufel

KSIĘŻNICZKI 16. FABRYKOWANE Daria Kubisiak

KĄTEM OKA DZIKIEGO ZACHODU 45. MIT Pirjo Lehtinen

NASZEGO ŚWIATA 20. OBRAZY Aleksandra Bereżnicka

2


UCIECZKA OD WOLNOŚCI

48.

Problematyka wolności jest obecnie bardziej aktualna niż kiedykolwiek. Rozumiemy ją jednak głębiej niż jako dosłowną niezależność czy niepodległość. Dziś wolność to także odrzucenie wszelkich konwenansów, zerwanie etykiet, walka ze społecznymi i kulturowymi ograniczeniami. W trzecim numerze chcemy zapytać, czy możemy do takiej wolności doprowadzić, czy raczej od niej uciekamy.

KICZ I TANDETA, czyli szczęście w pigułce Aleksandra Bobryk

WIDZU 51. ZZZAŚNIJ, Marta Stańczyk

W „Fabrykowanych księżniczkach” (s. 16) odpowiedź na to pytanie nie będzie jednoznaczna. Z jednej strony Disneyowska Merida pokazała, że bajkowych dziewczynek nie trzeba ubierać w stereotypowy sztafaż uciskanej kobiecości. Z drugiej, nowy model lalki wzorowanej na bajkowej postaci pokazał, że od takiej wolności nie da się uciec. Sprawa wolności nie jest jednak do końca przegrana, jeśli chodzi o człowieka, nie wzorzec kulturowy. Dzieło Pomocy św. Ojca Pio (Aleksandra Bereżnicka pisze o nim na s. 20 ) łączy dwa, zdawałoby się, antagonistyczne bieguny. Organizując DKFy dla ludzi bezdomnych pokazuje, że wolność jednostki zależy od niej samej. Wolność to także odwaga w realizowaniu siebie i swoich pomysłów na życie. O tym w wywiadzie opowiadają założycielki Teatru BARAKAH (s. 39) – Ana Nowicka i Monika Kufel. Mówią o marzeniach, by stworzyć miejsce, w jakim zawsze chciały bywać, o byciu na granicy między offem a mainstreamem – podobnie jak hip-hop przez całe lata w naszym kraju (przeczytacie o tym na s. 6)

W DRODZE JĄ TYLKO KOCHAĆ 54. MOŻNA Paweł Słoń

OD SZATNI

wydawca: CelEdu Anna Katarzyna Machacz ul. Cegielniania 13/30 30-404 Kraków

FUSS trzecim numerem także poniekąd ucieka od wolności. Od samego początku to wolność i otwartość nieśliśmy na swoich sztandarach. Mamy już jednak kilka stałych elementów i nie chodzi tu tylko o stałych czytelników. Zatem w tym wydaniu, podobnie jak w poprzednich, możecie przeczytać teksty na temat wolności: w związkach, czyli felieton Nat Gru, w serialach, co jest wynikiem naszej współpracy z Pulpozaurem, a także w planach, inicjatywach i pomysłach, czyli subiektywny kalendarz intrygujących wydarzeń w „making fuss”. Zapraszamy zatem do lektury! Czujcie się wolni, by polemizować, komentować i przede wszystkim – koniecznie nam o tym napisać!

www.fuss.com.pl // redakcja@fuss.com.pl

MAGDALENA URBAŃSKA

58.

JAK TO JEST LATAĆ Anna Kot

REDAKCJA: redaktorka naczelna - Magdalena Urbańska zastępczyni redaktorki naczelnej - Klaudyna Schubert ilustracja na okładce - Katarzyna Krutak webmaster - Artur Gacek

redaktorka naczelna

3


MAKING FUSS

ŻUXTorpeda – Odkryj z nami PRL. „Cudze chwalicie, swego nie znacie, Sami nie wiecie, co posiadacie.” Szóstka studentów krakowskich uczelni wpadła na spontaniczny, acz prosty pomysł – podróż po Polsce. Ze świadomością, że nie są pierwsi i podobnych wypraw było niemało, zabrali się do planowania. Momentem przełomowym okazał się zakup starego Żuka… To, co wyróżnia ŻUXTorpedę spośród licznych podróżników, to cel wyprawy. Studenci pragną pokazać młodszym i starszym piękno naszego kraju – krajobrazy, zabytki, nieznane okolice. Nie bez podstaw uznali, że lepiej znamy egipskie piramidy czy Morze Śródziemne niż Kaszuby czy Mazury. Dziś bowiem w ramach wakacyjnych planów wybieramy odległe, ciepłe kraje, a polskie miasta znamy głównie ze starych pocztówek. Ekipa ŻUXTorpedy chce udowodnić, że Polska ma wiele więcej do zaoferowania niż gofry nad Bałtykiem. Wyprawa to jednak nie tylko zwiedzenie intrygujących polskich zakątków, ale także podróż w głąb PRL-u. Historia tych czasów to temat przewodni wyprawy. Podróżnicy chcą poznać wszystko, co przybliży im PRL – od fabryk po pomniki. Będą w końcu do nich dojeżdżać ”królem” ówczesnych dróg. Wyprawę z Chrzanowa przez Bieszczady, Mazury, Pomorze, Kaszuby i bardziej oraz mniej znane zakątki Polski śledźcie na bieżąco na: facebook.com/ZuxTorpeda.

BAOBAB. Cztery kobiety, trzy firmy.

BAOBAB to inicjatywa polskich marek (PlePle, Dress You Up mów poprawczych, którym los utrudnił początki macierzyńs które nie miały szans na dobry start, lecz chcą go dać swoim

Pojawia się pytanie: jak? Tu z pomocą przychodzi Fundacja s życie” oraz „Chcę być z Tobą mamo” PlePle, Dress you up i dochodu przeznaczona będzie na rzecz działania fundacji. Więcej na facebook.com/projektbaobab

Kiermasz planowany jest na początek jesieni, ale już teraz na marki proponują swoje najlepsze produkty w obniżonej ceni

4


6 LIPCA–1 WRZEŚNIA 2013

Przed siedzibą Teatru Korez w pocieniach CKK Plac Sejmu Śląskiego 2 Katowice

Letni Ogród Teatralny jest stałym punktem wakacyjnej oferty kulturalnej Katowic. Co roku cieszy się ogromnym zainteresowaniem i nieprzerwanie rosnącą frekwencją. Podczas piętnastej edycji tego cyklicznego przedsięwzięcia organizatorzy oferują widzom ponad 20 różnych wydarzeń. Spektakle teatralne dla dorosłych: w sobotnie wieczory będzie można obejrzeć grupy teatralne z całej Polski. Pierwszy wieczór festiwalu uświetni warszawski Teatr Rampa, podczas jednego z następnych będzie można obejrzeć (i posłuchać!) spektaklu muzycznego w wykonaniu Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk” (Koszęcin) i Teatru Inspiracji (Bielsko-Biała). Na scenie w podcieniach Centrum Kultury Katowice zagoszczą również aktorzy Teatru Bagatela z Krakowa, Teatru Rawa z Katowic i Teatru Zagłębia z Sosnowca. Jak co roku nie zapomniano także o najmłodszych widzach: w każdą niedzielę w ramach Letniej Grządki Teatralnej wystawiane będą spektakle dla dzieci. Bajkowe historie przedstawią między innymi teatry z Białegostoku, Poznania, Łodzi, Będzina, Katowic oraz słowackiego Pezinoku. Jednak LOT to nie tylko teatr. Gorącą letnią atmosferę podgrzewać będą również wieczory kabaretowe i koncertowe. Szczegółowe informacje można znaleźć na stronie www.letniogrodteatralny.pl

p i Kura-d). Ich założycielki postanowiły wspólnie stworzyć wydarzenie niosące pomoc nastoletnim mamom z dostwa. Akcja ma zwrócić uwagę na poważny, a długo pomijany problem – nieletnie matki w domach poprawczych, m dzieciom.

stworzona przez matki, które miały więcej szczęścia. W ramach projektów „Gdy zostanę mamą, będę kochać nad i Kura D postanowiły organizować kiermasz unikatowych produktów dla dzieci i ich rodziców, z którego część

Facebookowym profilu BAOBABu trwa akcja zbiórki pieniędzy na rzecz podopiecznych Fundacji. Zaprzyjaźnione­ ie, a całość dochodu zostanie przekazana na pomoc młodym mamom.

5


ZASŁYSZANE

„JestĘ raperĘ”

czyli cała Polska kocha hip-hop tekst: Joanna Podgórska ilustracja: Zuzanna Wollny Przechodzę koło kiosku, a tam z okładki jednego z popularnych tygodników zerka na mnie zamyślony Pezet. Wracam do domu, włączam telewizor i widzę sopocką­scenę, a pod nią tłumy wymachujące rękami w rytm kawałka rapera DonGuralEsko i producenta Donatana. Jeszcze wcześniej śniadanie umila mi rozmowa uśmiechniętej prowadzącej program śniadaniowy z legendami polskiego hip-hopu. Jak to się stało, że ta niegdyś zepchnięta do drugiego obiegu i łączona z całym złem świata kultura nagle trafiła na salony? Nie da się ukryć, że w ostatnim czasie w mediach zapanował pewnego rodzaju „rap boom”, co jeszcze 20 lat temu było nie do pomyślenia. Rap? A z czym się to je? Hip-hop nigdy nie miał u nas łatwo. Zaczęło się niewinnie, od sprzedawania kaset z amerykańskim rapem na bazarach albo od sprowadzania ich ze Stanów z pomocą wujka, który akurat za Oceanem spełniał swoje marzenia. Jeśli chodzi o artystów, to w latach 80. tylko Kazik Staszewski podjął wyzwanie i próbował rapować (mam tu na myśli przede wszystkim Piosenkę młodych wioślarzy)­. Jednak po tych eksperymentach wokalista Kultu przyznał, że tej kultury nie da się wyrazić po polsku.

no kaszkietówki ze znaczkiem X. Ludzie, a szczególnie młodzież,­kupowali je na potęgę, ponieważ chcieli wyglądać jak raperzy z amerykańskich teledysków. Ale nikt z nich nie wiedział, że w ten sposób solidaryzuje się z potomkami czarnych niewolników, którzy woleli nazywać się X, niż nosić nazwisko po swoim białym właścicielu. Rap prosto z bloków W końcu i my doczekaliśmy się naszych reprezentantów kultury hiphopowej. Szczególnie dobrze przyjęła się ona wśród młodzieży pochodzącej z blokowisk, która spędzała swój czas głównie na osiedlowych ławkach. Stąd też stereotyp, który przez lata był przypisywany raperom: zbluzgają, zgwałcą, zabiją, a na koniec jeszcze zabiorą ostatnie pieniądze na piwo. Poniekąd nie dziwi mnie taki stosunek do wykonawców. Pierwszym znanym rapowym kawałkiem, puszczanym w niektórych stacjach radiowych, był Scyzoryk wykonywany przez Liroya i grupę Wzgórze Ya-Pa-3. 33 wulgaryzmy w jednym numerze – to mogło trochę zaskoczyć polskich słuchaczy, przyzwyczajonych do delikatnego głosu Seweryna Krajewskiego czy sympatycznych panów z zespołu Vox. Pierwsi polscy raperzy nie żałowali sobie. W ich kawałkach seks przeplatał się z osiedlową bójką, a imprezy nie mogły obejść się bez hektolitrów alkoholu i narkotyków. Po głowie dostawało się policjantom, którzy byli przedstawiani jako uosobienie zła. A sami artyści również nie świecili dobrym przykładem. Większość z nich była na bakier z prawem, jak choćby Peja. Jedno było pewne: lata 90. to nie był dobry czas dla hip-hopu w mediach. Dopiero co zniesiono cenzurę, a sympatyczne i uśmiechnięte spikerki w pięknych garsonkach nie były jeszcze gotowe na prezentowanie „z ulicy wieści”.

W jego słowach było trochę racji. Hip-hop to kultura składająca się z kilku elementów: rapu, b-boyingu, dj-ingu, graffiti i beatboxu. Niektórzy dodają do tego jeszcze wiedzę o samej subkulturze. A z tym w Polsce było bardzo kiepsko. Mało kto w latach 90. wiedział, że hip-hop to nie tylko muzyka, którą tworzą czarnoskórzy młodzieńcy bujający się w teledyskach, odziani w szerokie spodnie i złote łańcuchy. Nikomu nie przyszło do głowy, że rap nawiązuje do czynów i idei czarnoskórych rewolucjonistów z lat 50. To powierzchowne traktowanie hip-hopu najleEwolucja i gwałt na hip-hopie piej opisała Bogna Świątkowska, która prowadziła pierwszą audycję hiphopową o nazwie Kolorszok. Dziennikarka XXI wiek zapowiadano jako czas przełomu i zmian. wspomina, że kiedyś pod Pałacem Kultury sprzedawa- Dla hip-hopu jak najbardziej. Polscy raperzy nieco

6


ewoluowali, dowiedzieli się, o co tak naprawdę chodzi w tej subkulturze. Na scenie­ pojawili­się artyści, którzy nie brali udziału w konkursie pod tytułem: kto mocniej okrasi­swój tekst „przecinkami”.­Nagle okazało się, że rap może nieść ze sobą wartościowe­treści. Przykładem jest Eldo, nazywany­przez niektórych współczesnym poetą. Hip-hop rósł w siłę. Najlepiej było to widać po ilości sprzedawanych płyt czy granych koncertów. Zagłębiem rapu, oprócz Śląska, skąd pochodziła legendarna grupa­ Paktofonika, stała się również Warszawa. Jednocześnie, jak grzyby po deszczu, zaczęli pojawiać się artyści, którzy w opinii słuchaczy rapu dokonywali zbiorowego gwałtu na tej subkulturze. Hip-hop, owszem, podbił w końcu serca słuchaczy komercyjnych stacji radiowych i telewizyjnych. Raperami zaczęto nazywać młodych chłopców, którzy wykonywali melodyjne piosenki, poruszające każdą gimnazjalistkę.­Konieczny był chwytliwy refren, który opowiadał o złamanym sercu i nieszczęśliwym rozstaniu. Można by wykrzyczeć: nie o taki hip-hop walczyliśmy! Mezo, Verba, 18L – lista artystów nurtu hip-hopolo jest długa. W radiu i telewizji zawsze znajdzie się miejsce na piosenki o miłości. Dlatego cała Polska śpiewała swojego czasu przebój Ile dałbym, by zapomnieć cię, a dziewczyny marzyły o chłopcu, który z uczuciem wyszepcze im do ucha: Aniele, tak wiele dla ciebie bym zrobił. Pojawiło się tylko pytanie, czy to jeszcze hip-hop, czy może już piosenki rodem z potańcówki w remizie, tylko­w nieco lepszym, lirycznym wydaniu. „Foch” na media XXI wiek był przełomowy dla kultury hiphopowej również z innego powodu. Internet stał się dla społeczeństwa chlebem powszednim i podstawowym medium.

Zuzanna Wollny — studiuje sztukę mediów na ASP we Wrocławiu. Zajmuje się projektowaniem graficznym, rysunkiem, ilustracją.

7


To właśnie­tam przeniósł się cały fandom skupiony wokół rapu. Artyści zaczęli zakładać profile na portalach społecznościowych, aby mieć bezpośredni kontakt ze swoimi fanami.­Wrzucają tam informacje o najnowszych płytach i trasach koncertowych. W jednym z wywiadów Sokół zauważył, że nagle role się odwróciły i to media, takie jak radio czy telewizja, zaczęły zabiegać o wywiady z raperami i o możliwość prezentowania ich twórczości. Ale na to było już trochę za późno, bo hip-hop zaczął żyć własnym życiem (i to jakim!) w Internecie. Rapowe teledyski biją rekordy popularności na różnych serwisach. Niektórzy artyści założyli własne wytwórnie muzyczne, wypuszczają linie ciuchów promowanych swoim nazwiskiem. Co więcej, występ w telewizji czy też w radiu w środowisku hiphopowym zaczął uchodzić za szczyt „komerchy”. Jednym słowem: raperzy się obrazili… …aż do teraz. Po premierze filmu Jesteś Bogiem, opowiadającego o losach legendy polskiego hip-hopu – składu Paktofonika – nie było dnia, aby któraś ze stacji telewizyjnych nie powiedziała chociaż słowa o rapie. Nagle śmietanka polskiej sceny hip–hopowej zaczęła zasiadać na kanapie u Kuby Wojewódzkiego. Programy śniadaniowe prześcigały się w prezentowaniu kolejnych odsłon rapu. Ten „boom” na rap wywołała również premiera płyty producenta muzycznego Donatana, Równonoc. Album to połączenie rapu z muzyką słowiańską. I jak się okazało, to właśnie było kluczem do serca Polaków. Połączenie swojskich dźwięków, bitów oraz tekstów opowiadających o naszych wadach i zaletach to strzał w dziesiątkę. W komercyjnych stacjach zaczęły się pojawiać klipy i single promujące krążek. Po tych kilkudziesięciu latach „oswajania się” z rapem Polacy poczuli, że ma on w sobie również słowiańską duszę.

Joanna Podgórska — studentka filmoznawstwa i wiedzy o nowych mediach. Lubi słuchać, co w rapie piszczy i dzielić się swoimi spostrzeżeniami z innymi.

8


MIĘDZY INNYMI

Prostytutka – kobi e t a w y z w ol on a ? tekst: Magdalena Bońkowska ilustracja: Mihau Dumin

D

o podjęcia tego delikatnego i często pomijanego w mediach tematu zainspirowała mnie jego wszechobecność. Idąc ulicą mijamy pozornie ukryte w małych kamieniczkach burdele, jadąc samochodem spotykamy „tirówki” kuszące­kierowców swoimi wdziękami, w gazetach natykamy się na ogłoszenia pań do towarzystwa, które­ „spełnią każdą fantazję potencjalnego klienta”. Z rozmów z bliskimi­ czy przyjaciółmi dowiadujemy się o małżeńskich zdradach i niezaspokojonych perwersjach. Temat „kupczenia ciałem” – mimo że wszędobylski – okryty jest płaszczykiem hipokryzji, podobnie jak mity dotyczące wykonującej ten ryzykowny zawód prostytutki. Zainteresowani problemem (zwłaszcza sferą psychologiczną prostytutki) okazują się być artyści: twórcy filmowi, pisarze, którzy w bardziej lub mniej udany sposób starają się zaspokoić ciekawość swoich odbiorców. Wykorzystują oni chętnie ewolucję popkulturowego­postrzegania „pań lekkich obyczajów”, która owocuje wysypem na rynku medialnym intymnych blogów czy też pamiętników prostytutek – chętnie dzielących się swoimi barwnymi przeżyciami.

z tego typu pozycji. Jego premiera pełnej kontrastów: wyuzdanej i wywołała w Hiszpanii medialną bu- pow­­­ś­­cią­gliwej, „amoralnej”, choć rzę. Tematyką filmu była wstrząś- intrygującej. Portret prostytutki nięta głównie społeczność katolicka, w filmie Moliny jest przewrotny ale kontrowersje wywołał również i ani przez chwilę nie zamyka postaci plakat promujący film, przedstawia- w sztampowym stereotypie. Histojący sylwetkę masturbującej się ko- ria Valerie pozostawia jednak widza biety, który musiał zostać wycofany. z wieloma niewiadomymi. Jaki jest W Dzienniku nimfomanki twórca prawdziwy powód prostytuowania ukazuje portret wyzwolonej i uza- się Valerie? Próba wyzwolenia, czy leżnionej od seksu Francuzki, Val. być może niewłaściwa droga do zaJuż przeżywając swoje pierwsze na- znania uczucia prawdziwej bliskości? stoletnie doświadczenia seksualne, odkryła, że seks wciąga jak narkotyk. Kolejny portret kobiety wyzwoZ upływem czasu bohaterka jest co- lonej prezentuje serial produkcji raz bardziej zdeterminowana, aby brytyjskiej, oparty na blogu anoposzukiwać nowych seksualnych do- nimowej prostytutki Belle de Jour, świadczeń z przypadkowymi part- która wydała dwie książki w Wielnerami. Rezygnuje nawet z dobrze kiej Brytanii i w Stanach Zjednopłatnej pracy i zostaje prostytutką czonych. Jego bohaterka (jako call (łącząc przyjemne z pożytecznym). girl przyjmująca tożsamość Belle, Zamienia agencję reklamową na a w rzeczywistości mająca na imię agencję towarzyską. Poznaje świat Hannah), zwracając się bezpośredburdeli, niebezpiecznego seksu w nio do kamery, mówi w pierwszym parkach czy hotelach, który jest odcinku serialu: You can call me a call symbolem jej niezależności. Film girl, you can call me a whore. I don’t stanowi monolog kobiecej osobo- care – it’s just semantics (Możesz nawości, która próbuje wyzwolić się z zwać mnie dziewczyną na telefon, mopęt społecznych ograniczeń. W tej żesz nazwać mnie dziwką. Nie dbam historii seks nie stanowi głównego o to – to tylko semantyka). Te słowa tematu, lecz jest środkiem do spor- w znakomity sposób odzwierciedtretowania osobowości Valerie – peł- lają osobowość Belle, dziewczyny, nokrwistej bohaterki, ujawniającej która nie zważa na konwenanse, jest swoje uczucia, ale niebędącej sek- arogancka, inteligentna, wie czego sualnym obiektem, funkcjonującej chce, a przede wszystkim uwielDziennik nimfomanki Christia- poza zasięgiem męskiego spojrze- bia seks. Jest piękną i wykształconą na Moliny – ekranizacja bestselle- nia. Dziennik nimfomanki to portret dziewczyną, która tylko z pozoru rowego pamiętnika Valerie Tasso bohaterki znudzonej codziennością,­ jawi się jako typowa mieszkanka pod tym samym tytułem – to jedna poszukującej przygód – kobiety­ Londynu. Belle wiedzie podwójne

9


życie: jest ekskluzywną prostytutką, która „oddaje się cielesnym uciechom” z wyboru, a nie z przymusu, co więcej, deklaruje, że lubi swój zawód, który pozwala jej na uzewnętrznienie własnych perwersji seksualnych i zarobienie pieniędzy w „prosty i przyjemny sposób”. Sama określa się jako osoba leniwa i wygodna. Jednak bycie ekskluzywną call girl to nie świat usłany różami.­

Dziewczyna musi okłamywać rodzinę i przyjaciół, ma problemy z ukrywaniem podwójnej tożsamości. Niełatwe są również jej relacje z koleżankami po fachu i agentką (w stereotypowy sposób ukazaną jako wyrachowana i pazerna „potomkini burdelmamy”). Jednak serial pokazuje przede wszystkim współczesną transformację kobiety i jej podejścia do seksu. Jest ona

Magdalena Bońkowska — absolwentka filologii angielskiej, dziennikarstwa i kultu­ ro­znawstwa toruńskiego UMK. Miłośniczka filmów, podróży i codziennych dziwactw.

10

równocześnie obiektem seksualnym – przedmiotem – jak i podmiotem (czerpiąc przyjemność z nowych doświadczeń seksualnych, a wręcz ich łaknąc). Otwarcie dzieli się swoimi urozmaiconymi, seksualnymi przygodami, „wyprzedając” swoją intymność – przez co zrywa totalnie z otoczką pruderii, tabuizacją seksu i uosabia stereotypowo męskie podejście.


Na krawędzi między emancypacją ciała a dewaluacją jego znaczenia balansuje zaś Ewa Egejska – autorka Czarodziejek.com. Pod tym pseudonimem kryje się autor zbiorowy, którym są prostytutki pracujące w warszawskiej agencji towarzyskiej. Książka prezentuje autentyczne wypowiedzi przedstawicielek „świata erotycznych uciech”, które zostały znalezione na blogu. Czytelnik dostaje wnikliwy i naturalistyczny portret kultury prostytutek, ich codzienności, może odkryć światy trzech różnych dziewczyn z branży i stać się świadkiem 125 scen z ich życia. Książka Czarodziejki.com prezentuje pobieżnie znany nam świat w sposób bezpośredni, bez cenzury, ale również bez zbędnego moralizatorstwa. Jest to portret z życia, fotograficzne ujęcie, a nie (jak niektórzy mogliby przypuszczać) pornografia. Jedna z historii ukazanych w książce jest opowiadana przez początkującą prostytutkę Karolinę. Zaczęła pracę w branży w „typowy” sposób. Gdy po jednej z nieudanych rozmów kwalifikacyjnych czekała na warszawskim dworcu na pociąg powrotny do swojej rodzinnej miejscowości, podszedł do niej elegancki, przystojny mężczyzna w średnim wieku. Po krótkiej rozmowie zaproponował jej pracę od zaraz – po pięciu minutach byli już w agencji towarzyskiej. Zachęcona perspektywą „łatwego” zarobienia dużej sumy pieniędzy, postanowiła spróbować swoich sił w seksbiznesie. Początkowo miała opory: jak sama wspomina, wcześniej uprawiała seks tylko z jednym chłopakiem, który był jej wielką miłością. Wewnętrzne bariery pomogła jej przełamać doświadczona­koleżanka po fachu, która udzieliła dziewczynie „użytecznych porad kosmetycznych”. Mając w głowie perspektywę zarobienia pięćdziesięciu złotych w pół godziny, Karolina przestała się wahać – była nastawiona na hedonizm i konsumpcję:

dla mnie wtedy najważniejsze­było, że te pięćdziesiąt złotych już miałam! Ale też było tak jakoś dziwnie, bo zrobiłam to z kimś obcym (...) I pachniałam tylko jakimś obcym gościem, śmierdzącym trochę. Poleciałam się wykąpać. (...) Jeszcze tego dnia dużo razy się bzykałam, chyba do trzeciej czy czwartej w nocy. Miałam tak około pięciu czy sześciu klientów i razem z tipami zarobiłam straszną kupę pieniędzy! W sumie 450 złotych! Byłam

je na kobietę wyzwoloną, niezależną. Jednak­okazuje się, że podświadomie szuka prawdziwej miłości: zakochuje się nawet w jednym ze swoich klientów, ale uczucie to nie może być spełnione. Zarówno w przytoczonej przeze mnie historii Karoliny, jak i w całej książce dominuje hedonistyczne podejście do życia – czerpanie przyjemności z seksu i otrzymywanych

Możesz nazwać mnie dziewczyną­na telefon, możesz nazwać mnie dziwką. Nie dbam o to – to tylko semantyka po prostu bardzo zadowolona. Początkowo zmieszana, niepewna siebie i nowej profesji dziewczyna przechodzi metamorfozę: zmienia się w wyuzdaną, uwielbiającą seks nimfomankę. Zmianie ulega także ton narracji jej opowieści – nie jest już chaotyczny, pełen wewnętrznej sprzeczności, wyrażający wątpliwości bohaterki. Karolina zaczyna w dynamiczny sposób opowiadać o swoich klientach i ich seksualnych dewiacjach. Są nimi mężczyźni w różnym wieku: zarówno „przeciętniacy”, jak i biznesmeni, przedstawiciele najróżniejszych ras, narodowości i warstw społecznych. Karolina prezentuje swój proces odkrywania świata erotyki i perwersji. Wraz ze swoimi klientami próbuje coraz to nowych erotycznych gier, co ją wciąga i podnieca. Prowadzi to do przekraczania coraz to innych i coraz to cieńszych granic. Dziewczyna przywołuje także nieprzyjemności związane z perwersjami niektórych klientów, ale opowieści te wydają się być zepchnięte­ w głąb jej świadomości – traktuje je jako skutki uboczne pracy, do których po prostu musi się przyzwyczaić. W tej historii młoda prostytutka pozu-

11

za swoje usługi pieniędzy. Myślenie o konsekwencjach, dalszej drodze życiowej zostaje zepchnięte na drugi plan. Liczy się tu i teraz: być i mieć. Wykonywany zawód staje się sposobem na życie, definicją własnej osoby i, paradoksalnie, przyjemnością. W kulturze jak dotąd dominowało postrzeganie prostytutek jako wykorzystywanych i cierpiących ofiar. Okazuje się jednak, że ta stereotypowa granica ulega zatarciu – prostytutka staje się uosobieniem niejednoznaczności i dychotomii, osobą o skomplikowanej psychice i różnorakich, często zaskakujących motywacjach skłaniających ją do uprawiania swej profesji. Coraz częściej jawi się ona jako kobieta wyzwolona, pewna swojej cielesności, świadoma swoich seksualnych potrzeb oraz intencjonalnie decydująca się na wybór specyficznej zawodowej ścieżki. Podsumowaniem mojej próby wniknięcia w psychikę samej prostytutki niech będą słowa Arthura Schopenhauera, które w idealny sposób ilustrują one dwuznaczność postrzegania tych, które „kupczą własnym ciałem”: „Prostytutki to ludzkie ofiary złożone na ołtarzu monogamii”.


Agnieszka Hetmańczyk — studentka europeistyki. Entuzjastka niskobudżetowych podróży, rozma­ itych­dyskusji i towarzystwa ciekawych ludzi.


SPOTTED , czyli miłość w dobie postępu

Michał Adamiec — grafik projektant, z zamiłowania typograf i ilustrator.


MIĘDZY INNYMI tekst: Agnieszka Hetmańczyk ilustracja: Michał Adamiec

Jest ktoś, kto ci się spodobał, jednak jesteś zbyt nieśmiały, aby zrobić pierwszy­krok? Jedyne, co musisz w tej sytuacji zrobić, to wysłać do nas wiadomość, korzystając­ z formularza dostępnego na stronie. Po zweryfikowaniu twojej wiadomości­ opublikujemy­ją ANONIMOWO! Znamy się tylko z widzenia…

Na wyciągnięcie ręki

…a jedno o drugim nic nie wie — śpiewali swego czasu­ Trubadurzy. Pewnie nie zdawali sobie sprawy, że tekst ich piosenki w XXI wieku będzie kompletnie nieaktualny. Niestety, tak się właśnie stało. Nawet jeżeli­ jeszcze nigdy się nie spotkaliśmy, prawdopodobnie­ wiemy o sobie bardzo dużo. Skąd? Z Facebooka. Facebookowy negliż Tak dużo o sobie nawzajem wiemy – najczęściej jeszcze zanim pierwszy raz się spotkamy. Facebook nie jest już portalem społecznościowym, a raczej, moglibyśmy powiedzieć, spowiedziowym. Wszyscy zasiadamy w jednym wielkim internetowym konfesjonale, tyle że tu intymność nie ma prawa bytu. Zwierzamy się dosłownie ze wszystkiego. To dość niepokojące, biorąc pod uwagę ostatnie badania, które wykazały, że częsta zmiana facebookowego­ statusu i duża ilość znajomych są charakterystyczne dla „społecznie destrukcyjnych narcyzów”. Próba, której wyniki zostały opublikowane w czasopiśmie Personality and Individual Differences, została przeprowadzona na grupie 294 osób w wieku od 18 do 65 roku życia korzystających z Facebooka. Warto zwrócić uwagę na fakt, że nie tylko dorośli poświęcają znaczną część czasu wirtualnej rzeczywistości. Ponad 40 proc. dzieci w wieku od 5 do 15 lat, które mają dostęp do Internetu, posiada profil na portalu społecznościowym. Wskaźnik ten dochodzi do 80 proc. w grupie użytkowników w wieku 12—15 lat. Każdy z nich ma średnio 286 internetowych znajomych. Niepokojące jest to, że technologia pędzi w nieubłaganym tempie, a my nie możemy jej zatrzymać. Mogłoby się wydawać, że gorzej już nie będzie – a jednak. Jeden z największych portali internetowych z biegiem czasu stał się miejscem, w którym oczekujemy wielkiej miłości, albo przynajmniej głębokiego zauroczenia.

Jest ktoś, kto ci się spodobał, jednak jesteś zbyt nieśmiały, aby zrobić pierwszy krok? Jedyne, co musisz w tej sytuacji zrobić, to wysłać do nas wiadomość, korzystając z formularza dostępnego na stronie. Po zweryfikowaniu twojej wiadomości opublikujemy ją ANONIMOWO! — w taki sposób reklamują się portale Spotted. To wszystko? Tak, to wszystko! Kto by pomyślał, że podryw to taka prosta sprawa! Kiedyś trzeba się było napracować, nalatać, czasami jakiś list napisać. Ale było warto, bo przecież zasługujemy na taką adorację. A teraz? Po co się wysilać, skoro mamy Facebooka, dzięki któremu możemy załatwić wszystko? Jeżeli się nie uda w ten sposób, to trudno. Przecież skoro­jeden z największych portali sobie nie poradził, któż inny by mógł?! Teraz sprawy załatwia się tak: widzisz kogoś ciekawego w autobusie, w bibliotece, na uczelni­i od razu w głowie pojawia ci się myśl – SPOTTED! Jeszcze­tylko ostatni rzut oka na kolor butów, włosów albo płaszcza. Doświadczonym może uda się wychwycić kolor oczu – a to już naprawdę dobry punkt zaczepienia. Nie musisz się wysilać i podchodzić, bo przecież teraz wystarczy zamieścić post na facebookowym fanpage’u. Zapierałam się rękami i nogami przed przeglądaniem postów zamieszczanych na popularnych ostatnio portalach, niestety stały się one tak namiętnie rozpowszechniane, że ciężko przed nimi uciec. Sama w końcu się poddałam i postanowiłam dowiedzieć się trochę o nowym trendzie. Nie było to takie proste – spotkanie z osobami prowadzącymi portale Spotted graniczy z cudem. Każda wystosowana prośba kończy się mniej więcej tak: „Niestety nie chcemy ujawniać naszej tożsamości dlatego jedyne, co możemy zaoferować, to kontakt facebookowy lub mailowy”. Tym sposobem z większością­ administratorów zmuszona byłam kontaktować się drogą­internetową. Na szczęście zdarzają się wyjątki od

14


reguły, tak więc udało mi się wypić szybką kawę z kil- że moje pokolenie wyrośnie z tego. Nie, nie wyrosło zmieniło koma osobami odpowiedzialnymi za ten cały bałagan. formę na elektroniczną. Napisał na forum internetowym Marek. O ile liściki wrzucane ukradkiem do plecaków Dogonić Zachód będziemy wspominać miło i z rozrzewnieniem, o tyle wspomnienie o elektronicznych postach nie budzi w nas Prekursorem wsród portali spottedowych w Polsce była zbytniej czułości. Wynika to z tego, że na takiej formie Biblioteka­Uniwersytecka w Warszawie. Wszystko rozpo- kontaktu bardzo łatwo się sparzyć. Karol również nie jest częło się od utworzenia fanpage’u i zamieszczenia krótkiej fanem internetowych znajomości: Jadę autobusem, słyinformacji – Jesteś teraz w BUW­–ie i nie możesz oderwać szę - Facebook, idę ulicą słyszę - Facebook, jestem w szkole wzroku od osoby obok? Napisz o tym do nas, a my opubli- i słyszę Facebook. Czy nie ma juz normalnych ludzi na tym kujemy Twoją wiadomość anonimowo. Założyciele portalu świecie? Natomiast Ani jak najbardziej pomysł się sponie od razu byli przekonani do pomysłu, ale postanowili dobał – Myślę, że to ciekawa i pomocna inicjatywa z której spróbować. Pomysł wywołał w nas skrajnie różne odczucia. korzystają szczególnie ludzie nieśmiali. Sama zamieściłam Od fascynacji po dezaprobatę. Idee zaczerpnęliśmy z krajów­ jeden ze spottów i udało mi się spotkać z poszukiwaną osozachodnich, jak to się pięknie mówiło w czasach PRL-u. bą. Ostatecznie okazało się to pomyłką, ale zawsze warto Spotted to pomysł ze Stanów Zjednoczonych, gdzie funkcjo- spróbować. Wszystko ma swoje plusy. W tym przypadku nował na uczelniach wyższych prawie od początku istnienia jednym z największych jest funkcja „Biura rzeczy znaleInternetu. Zdecydowaliśmy, że BUW to świetne miejsce na zionych”. Spotted okazuje się przydatne, kiedy chcemy znawprowadzenie­tego typu formy komunikacji i jak widać trafi- leźć zgubioną­rzecz. Głupstwem natomiast jest „poszukiwaliśmy w dziesiątkę – skomentował jeden z administratorów nie” danej osoby, zwrócenie komuś uwagi etc. Komunikacja fanpage’u. Zainteresowanie jest ogromne. Strona na dzień w cztery oczy powoli wymiera. Napisała Karolina. Nie da się dzisiejszy zyskała prawie 16 tysięcy fanów. Założyciele ukryć, że przypadku „zapodzianych” rzeczy to wygodne witryny, zapytani o to, czy między portalami spotted ma źródło komunikacji. Postów dotyczących zgub pojawia się miejsce coś w rodzaju wyścigu szczurów odpowiadają: Nie każdego dnia naprawdę dużo. Zdarza się, że właśnie dzięki­ stanowią oni dla nas żadnej konkurencji. Mają swoje Spotted, takim portalom znajdujemy zawieruszone przedmioty. które prowadzą na lepszym bądź gorszym poziomie (niestety z przewagą tej drugiej opcji). Nie ma mowy o żadnej ryBywa też deprymująco walizacji. Jesteśmy prekursorami Spotted w Polsce, a także prawdopodobnie najlepszym tego typu serwisem w kraju. Ładna dziewczyno w jasnych jeansach, białym sweterku Nie prowadzimy z nikim żadnego wyścigu. Administratorzy i rudych włosach. Jesteś taka śliczna. Ale weszłam po Tobie uważają także, że szał spottedowy zdecydowanie już się do łazienki. Wodę się spuszcza… – nie wszystkie posty skończył. To chwilowy trend, który być może będzie sezonowo są nasycone komplementami. Ten zamieszczony został odżywał w trakcie sesji. No tak, wszystko byle się nie uczyć. jakiś czas temu na fanpage’u Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego. Podejrzewam, że wszystkie osoby, które Po cholerę cały ten Spotted go przeczytały mimowolnie rozejrzały się za rudą dziewczyną w białym sweterku. Zdarza się też, że zamieszczone O dziwo! Właśnie taka była pierwsza reakcja osób, które posty są bardzo niesmaczne i krzywdzące. Do (naprawdę teraz poświęcają temu przedsięwzięciu mnóstwo czasu, ślicznej!!!) dziewczyny w szarej bluzie czytającej historię energii i nerwów. Nie wierzyliśmy w to, że coś takiego ma stosunków międzynarodowych: jak jeszcze raz zjesz własrację w ogóle bytu. Wydawało nam się, że minie miesiąc czy nego gila, to przysięgam, że zwymiotuję. Z założenia addwa i strona padnie. Jednak po jakimś czasie okazało się, że ministratorzy powinni dopilnować tego, aby obraźliwie pomysł się przyjął i spottedy zaczęły się pojawiać jak grzy- wiadomości nie były zamieszczane. Jednak jak widać, nie by po deszczu. Takich portali jest mnóstwo. Począwszy wszystko działa tak, jak powinno. Dla tych bardziej złood „Spotted Biblioteka” skończywszy na „Spotted Koś- śliwych Spotted jest idealnym rozwiązaniem, aby zepsuć ciół”. Świadczy to o tym, że ich powstawanie wymknęło reputację nielubianej koleżance czy koledze. Anonimosię nieco spod kontroli. Opinie na ich temat są bardzo wo wysłany post, przez którego będziemy wytykani palskrajne. Przeklinam Internet, romantyzm umarł. Fascynacja cami nie brzmi zachęcająco. Miejmy się na baczności! i ciekawość, a także odwaga cofają się do dziecinnych lat. W podstawówce wrzucało się liściki do plecaka, ale myślałem

15



MIĘDZY INNYMI

Fabrykowane księżniczki A może wszyscy ludzie na świecie to książęta i księżniczki. Elfriede Jelinek

tekst: Daria Kubisiak ilustracja: Urszula Gębska

S

próbujmy powyższy cytat potraktować poważnie. Bowiem kiedy zdamy sobie sprawę, jak wielu młodych ludzi wychowało się na bajkach wytwórni filmowej Disney, to uświadomimy sobie, jak wielki wpływ prezentowane przez nie modele miały na przyszłe życie młodych odbiorców. A biorąc pod uwagę rewolucję, jaka dokonała się w tej wytwórni po 1990 roku, może dojdziemy do wniosku, że rośnie nam nowe, świadome pokolenie? Wszystko to jednak tylko domysły, życie bowiem nie jest jak z bajki, ale pisze swoją własną historię – a raczej rynek dóbr konsumpcyjnych produkuje własne modele. Innymi słowy, dostajesz taką księżniczkę, jaką ci rynek wymyśli. Za przedstawicielkę księżniczek starej generacji wyprodukowanych przez wytwórnię filmową Walt Disney Pictures uznać można Śpiącą Królewnę z 1953 roku. Ta blondwłosa piękność zostaje zaręczona z księciem Filipem. Król ofiarowuje rękę swojej córki księciu, żeby umocnić sojusz polityczny. Aby cała transakcja przebiegła pomyślnie, potrzeba jednak nieco czarów. Trzy czarodziejskie wróżki stanowią synonim narzucanych­ko-

biecie norm społecznych. To one „stwarzają” księżniczkę, obdarowując ją urodą i pięknym głosem. Nawet zła czarownica ma w tym swój udział. W naszej kulturze utrwaliło się, że ukłucie wrzecionem symbolizuje pierwszą miesiączkę. Szkoda tylko, że dar ten królewna otrzymuje od złej czarownicy, co sprawia, że seksualność kobiety nabiera pejoratywnego wydźwięku. Ta zła wróżba zostaje jednak nieco złagodzona przez wróżkę i księżniczka po otrzymaniu swojej kobiecości nie umrze, a jedynie pogrąży się w stuletnim śnie, z którego wybudzi ją książę. Nim jednak do tego dojdzie, wróżki zabierają królewnę do chatki w lesie, gdzie następuje proces przyuczenia księżniczki do zawodu kury domowej. Dziewczyna uczy się tam sprzątania i gotowania. Nadchodzi dzień jej szesnastych urodzin – wróżki postanawiają wyprawić królewnie przyjęcie urodzinowe. Może nie były to urodziny na miarę dzisiejszego programu rozrywkowego Sweet Sixteen, ale były one zachowane w podobnej konwencji. A może właśnie to urodzinowe przyjęcie jest „praźródłem” tego show. Księżniczka dostaje od wróżek kolej-

17

ne prezenty, imponujący tort i wspaniałą suknię. Wróżki mają jednak drobny problem z kolorem sukienki: jedna z nich obstaje przy niebieskiej, natomiast druga, wzorując się na żurnalu, chce, aby była ona w kolorze różowym. Tradycja kłóci się tu z modą. W latach 20. XX wieku to chłopców ubierano na różowo. Nasz książę więc nie bez powodu nosi różową pelerynę – kolor ten był uładzoną wersją czerwonego, koloru mocy i agresji. Natomiast księżniczka ostatecznie od wróżek dostaje sukienkę niebieską. Dlaczego tak? Niebieski był kolorem delikatności, a dodatkowo w symbolice chrześcijańskiej kojarzył się z Matką Boską. Wróżka, która wykłóca się o różową sukienkę prezentuje postawę projektantów mody, którzy w latach 40. zdecydowanie wpłynęli na przemiany obyczajowe, tym samym ustanawiając alternatywę dla tradycyjnych przyzwyczajeń. I tak królewna jest zawieszona między tradycją a czasami współczesnymi. Poza tym w filmie różowa wróżka, czerpiąc wzorce z żurnala, sygnalizuje, że nowym wytwórcą księżniczek staną się kobiece czasopisma, narzucające nowy model kobiecości. A ich głównymi modelkami będą dziewczyny


w wieku szesnastu lat o „idealnej” budowie ciała. Inne kobiety, które nie zostały tak hojnie obdarzone przez naturę, mają problem z sprostaniem oczekiwaniom, co niejednokrotnie kończy się depresją, anoreksją lub bulimią. Jednym słowem: kolorowe czasopisma dla pań od lat wyznaczają swoje modele, które są trudne do zrealizowane przez przeciętne kobiety. Wspomniana wcześniej socjalizacja bohaterki dotyka również księcia. W momencie, kiedy zła czarownica zamyka go w lochu, wróżki uwalniają go, dając mu w rękę atrybuty do obrony – czarodziejską tarczę i miecz prawdy (tym samym udostępniając mężczyźnie dostęp do wiedzy). Książę jednak nie do końca potrafi wykorzystać te przedmioty. Pędząc do królestwa, żeby uratować księżniczkę, spotyka na swojej drodze wiele przeszkód. Nie potrafi sobie z nimi poradzić, ale dobroduszne wróżki pomagają mu, tak naprawdę załatwiając wszystko za niego. Wygląda to trochę tak, jakby książę nie był do końca przekonany, że chce wejść w przygotowaną dla niego rolę społeczną, więc wróżki (symbol instytucji państwa, norm społecznych) pomogą mu w tym. Jednym słowem: jeżeli nie potrafisz się odnaleźć w przypisanej ci społecznej roli, państwo (instytucje) pomogą ci się w nich odnaleźć. I choć książę buntuje się i stwierdza, że chce ożenić się z tą, którą kocha, to jednak traf chciał, że jest nią właśnie Śpiąca Królewna. Tak więc rewolucja nie jest potrzebna.

w tej wytwórni określa się mianem „Pixarvolt” (od połączenia słów Pixar i revolt; „animowana rewolucja”). Rewolucyjne elementy działalności studia Pixar to wykorzystanie nowych technik przy tworzeniu animacji, ale także zauważalna zmiana w prezentowanych tematach. Filmy animowane od 1990 roku stają się przełomowe i rewolucyjne. Co więcej, osoby odpowiedzialne za tworzenie scenariuszy to zbuntowani naukowcy, którzy nie respektowali zasad panujących na uniwersytetach. Nowa technologia (np. animacje 3D), sprawia, że widz silniej zostaje wciągnięty w przedstawiony świat, ale ten świat jest już zgoła inny, bo technologiczna rewolucja pokrywa się ze zmianą prezentowanych tematów.

Meridę Waleczną można określić mianem księżniczki na miarę XXI wieku. Bohaterka to krnąbrna szesnastolatka o rudych kręconych włosach. W filmie nie ma nawiązań do jej kobiecości jako możliwości reprodukcyjnej, ale, co ważne, Merida jawi się jako podmiot obdarzony pełną świadomością. Co więcej, za błędy, które popełnia, nie ponosi kary (jak to się dzieje w przypadku dziecka), ale sama musi wziąć za nie odpowiedzialność (jak w przypadku dorosłego). Bohaterka podczas kłótni z matką nieustannie powtarza, że pragnie być wolna. Czy jesteś gotowa ponieść konsekwencje tej wolności? – pyta matka. W przeciwieństwie do historii Śpiącej Królewny, bardzo istotna dla całego filmu staje się postać Matki. Przekazuje ona swoją wiedzę córce, Zgoła odmienna sytuacja ma pragnąc, by stała się w przyszłości miejsce w animowanej bajce Me- królową, czyli powieliła model, w rida Waleczna, wyprodukowanej którym tkwi ona sama. Próbuje wpow 2012 roku przez wytwórnię filmo- ić Meridzie zasady dworskiej etykiewą Disney Pixar. Zmiany, jakie zaszły ty, ale krnąbrna dziewczyna wcale

18

się na to nie zgadza. Wytchnienie i siłę do walki księżniczce daje jeden dzień wolności, kiedy może robić co tylko jej się podoba. Wsiada wtedy na konia, zabiera ze sobą łuk i pędzi w nieznane, zdobywając szczyty. W filmie lordowie starają się o rękę księżniczki. Swoją drogą, można temu filmowi zarzucić dyskryminację mężczyzn, ci bowiem zostają ukazani jako najwięksi nieudacznicy i osoby niezbyt inteligentne, które jedynie potrafią się bić. Natomiast do porządku przywołują ich kobiety, a wszelkie rewolucje i zmiany odbywają się dzięki płci pięknej. Powracając do fabuły, Merida jako pierworodna postanawia sama stanąć w pojedynku o własną rękę i, jako sprawna łuczniczka, trafia w sam środek trzech tarcz, pokonując konkurencję. Nie ma wątpliwości, że Merida to gorliwa feministka, bosprzeciwia­się patriarchalnym regułom i pokonujemężczyzn bronią, która kulturowo została im przypisana; poza tym postanawia wejść w ich przestrzeń, zagarniając ją i czyniąc dostępną dla kobiet. To z powodu jej dumy matka zamienia się w niedźwiedzia. Traktowana przez autorów scenariusza jak dorosły człowiek, Merida musi ponieść pełną odpowiedzialność za swoje czyny. Z racji tego, że zgrabnie wywiązuje się ze swoich obowiązków, otrzymuje nagrodę i zmienia dotychczasowe patriarchalne zasady. Udaje jej się wywalczyć możliwość samodzielnego decydowania o swoim losie, bowiem odrzuca dotychczasową zasadę narzucania młodym ludziom związków opartych na układach wyłącznie politycznych. W ten sposób rewolucja się dokonała, a Merida stała się nowym


modelem na półce z księżniczkami. czek. Rodzice oraz sama scenarzystka zbuntowali się i napisali petycję, aby I wszystko byłoby pięknie, gdyby odrzucić nową wersję Meridy. Choć nie wydarzenia sprzed kilku miesięcy. Merida Waleczna nie jest idealJak się okazuje, Merida, aby stanąć w nym tworem, warto obserwować poczcie disnejowskich księżniczek, jak sprawa potoczy się dalej i czy musiała poddać się operacji plastycz- rewolucja rzeczywiście się dokona. nej nim wystąpiła w najnowszym komiksie. Powstało też kilka wersji lalek. O ile pierwszy model zabawki rzeczywiście przypominał bohaterkę filmu, to kolejne wersje miały już mało wspólnego z tą postacią. W konsekwencji na półki trafiła wyszczuplona i seksowna księżniczka, która niczym nie różni się od swoich poprzedni-

19

Daria Kubisiak — z wykształcenia animatorka kultury, filolożka polska i przyszła performatyczka. Trwa miłością błędną w tym życiu pełnym śmierci. Naiwność to jej młodsza siostra, więc uporczywie i niezłomnie wierzy w ludzi i siłę teatru. Urszula Gębska — graficzka, ilus­ tratorka, projektantka. Studiowała na łódzkiej ASP, kilka lat spędziła w Londynie, by powrócić do rodzinnego Krakowa. Zawsze ciekawa nowych wyzwań i kolaboracji.



MIĘDZY INNYMI

OBRAZY NASZEGO ŚWIATA tekst: Aleksandra Bereżnicka ilustracja: Ada Augustyniak

W

chodząc do głównego holu Dzieła Pomocy św. Ojca Pio, fundacji zajmującej się pomocą osobom bezdomnym, od razu zauważam grupę jej podopiecznych i jednocześnie członków trzonu DKF-u (Dyskusyjnego Klubu Filmowego) „Loretanin”, niecierpliwie wyczekujących na ustawionych pod ścianą krzesłach. Niektórzy przy komputerze, na co dzień przeznaczonym do poszukiwania ofert pracy, sprawdzają ostatnie rzeczy w Internecie lub drukują zdjęcia z aktorami z wybranego filmu. Razem z panem Darkiem, pracownikiem społecznym, oraz bratem Mariuszem, zakonnikiem z klasztoru braci mniejszych, na którego terenie mieści się siedziba fundacji, zbieramy ostatnie rzeczy i wspólnie z czekającymi­ na nas pozostałymi uczestnikami schodzimy do auli.

nam go brakuje, bo przecież trzeba jeszcze porozmawiać. W kuchni, na korytarzu, stając w pół kroku między jednym obowiązkiem a drugim, opowiadamy o swoich wnukach, o tym, jak z naszymi dziećmi szykowaliśmy posiłki, o zbliżającym się egzaminie w studium, do którego właśnie zaczęliśmy uczęszczać, o nadchodzącej wizycie u krewnych. Czasem się pośmiejemy, mocno przytulamy, by dodać sobie nawzajem odwagi, czasem jest też smutek, który domaga się wypowiedzenia, który potrzebuje drugiej osoby obok.

Ale, ale, zbliża się w końcu ten najważniejszy moment w miesiącu, powoli ludzie z biletami w ręku zaczynają schodzić się do szatni i stołów z ciepłymi napojami i ciastkami. W zimie kolejka po kawę prawie się nie kończy,­przez pół godziny w ciepłym pomieszczeniu Szybkie zebranie strategiczne, choć tak naprawdę osoby bezdomne z krakowskich schronisk, przytulisk i tak każdy już wie, gdzie ma się udać i tylko popędza i ulic mają szansę ogrzać się, zjeść coś, ale także, jeśli nie brata,­byśmy już mogli zabrać się do pracy. I zaczyna się… przede wszystkim,­porozmawiać z dawno niewidzianymi­ Noszenie stołów, krzeseł, przygotowywanie poczęstunku. znajomymi. My, członkowie trzonu DKF-u, staramy Niby czasu­do seansu mamy aż nadto, ale jakoś zawsze się wszystkiego dopilnować. Jesteśmy­rozpoznawani

21


wśród tłumu napływających ludzi, jest już o nas głośno jest magnesem­dla przychodzących tutaj ludzi. Osoby w środowisku krakowskich bezdomnych. Na te comie- bezdo­mne inaczej się zachowują w stosunku do braci, obdasięczne seanse nie przychodzi się jedynie z czystego prag- rzają ich zaufaniem, bo my wierzymy, że każdy człowiek jest nienia obejrzenia filmu jako kawałka­współczesnej kultury,­ dzieckiem Pana Boga, każdy człowiek ma w sobie ducha – stają się one przede­wszystkim przestrzenią tworzącą­ mówi brat Mariusz. Film jest poprzedzony krótkim wstępłaszczyznę spotkania, gdzie wspólnie­przeżywane­ pem, wygłoszonym przez zaproszonego gościa. Zapraszaemocje­otwierają­nas na doświadczenie drugiego­czło- ni są bardzo różni ludzie, z różnych kręgów społecznych wieka i siebie. To kino pomaga. Osoby bezdomne­pytają­ i kulturowych, którzy przedstawiają swoją wizję kina. mnie już miesiąc wcześniej:­„Kiedy, bracie, będzie film, jaki tytuł, będą bilety?”­To jest bardzo ważne: ktoś tutaj Na „Roczku”, czyli obchodach pierwszej rocznicy doświadcza­dobra, refleksji, realizacji tej wyższej potrzeby, DKF-u, która miała miejsce pod koniec marca, w film a nawet takiego zapamiętania, że ta aula, to miejsce jest wprowadził nas Krzysztof Globisz. Mówił, że pewnie domem, w którym mogę czuć się bezpiecznie, przeżyć coś nie jest w stanie wyobrazić sobie, jak to jest być bezdomwyjątkowego,­coś ważnego, coś duchowego – opowiada brat nym. Podobała mi się jego szczerość, nie owijał w bawełnę­ Mariusz. – takie komentarze można było usłyszeć na widowni. Po wprowadzeniu w końcu gasną światła i zaczyna się film: Gladiator, Nietykalni, Ludzie Boga – za każdym razem inny. Film wybieramy my, czyli trzon DKF-u, na naszych cotygodniowych spotkaniach. Dyskusja jest zażarta, każdy ma inną wizję kina, bardziej przypomina to obrady Sejmu niż spokojną wymianę opinii. DKF nie jest tylko klubem dla miłośników kina, jest przestrzenią spotkania, spotkania także ze sobą, przełamania własnych granic, odnajdywania swojego głosu. Ludzie, którzy­tu przychodzą, by robić coś dla innych, to też ludzie, którzy walczą o siebie – tak o członkach trzonu DKF-u mówi jego uczestnik i jeden z założycieli, pan Andrzej.

Ludzie powoli zbierają się na auli, bardzo powoli… Jeszcze tylko łyk kawy, ostatnie ciastko z półmiska, ostatnia­ fajeczka przed filmem. W końcu zaczynamy, ale najpierw modlitwa. Dla niektórych to najważniejszy element tego wydarzenia, widać to po twarzach, pełnych skupienia­ i spokoju, dla innych okazja do porozglądania się czy dojedzenia ostatnich ciastek. Nie wszyscy są wierzący, ale w tym miejscu tak naprawdę nie ma to znaczenia, bo to człowiek zauważony przez drugiego człowieka

W ciemnej sali naszego kina, parę minut po rozpoczęciu projekcji, czasem zaczynamy słyszeć ciche pochrapywanie, ktoś wychodzi, szeleszczą opakowania po ciastkach. Nie będziemy się czarować, ludzie, którzy przychodzą na film, po prostu śpią: po pierwsze, że nie interesuje ich film, po drugie, są zmęczeni,­zmęczeni życiem – mówi pan Marcin, także członek trzonu DKF-u. Tacy też są, ale zmęczenie życiem osób doświadczających bezdomności możemy też zaobserwować po seansie, gdy zapalają się światła i rozpoczynamy dyskusję. Często widzę oczy zalane łzami, niektórzy cichną, inni wybuchają monologiem pełnym osobistych przeżyć. W aktorach widzą siebie, ich własne historie i te z wielkiego ekranu zlewają się w jeden obraz ludzkiego życia.­ Osoby doświadczające bezdomności mają w sobie o wiele większą wrażliwość, taką delikatność. Ona jest spowodowana brakiem zaspokojenia podstawowych potrzeb i bagażem bardzo trudnych doświadczeń – mówi brat Mariusz. Dlatego dyskusja o filmie przeciąga się na ich wspólne posiłki w kuchni dla bezdomnych przy ul. Reformackiej. Dwa, trzy dni po seansie – kontynuuje brat Mariusz – na Reformackiej tylko czekam, czy będzie poruszony temat

22


filmu, tylko czekam… i zawsze jest! Zawsze jest. Osoba­ bezdomna nosi w sobie ogromne zadry, doświadcza­ braku poczucia bezpieczeństwa, dlatego jej odbiór przekazów niosących ze sobą emocje jest niezwykle intensywny. Dlatego też śmieszne wydają mi się uwagi, że „jaki niby bezdomny chciałby pójść do kina?”. Nie chodzą, bo na takie luksusy ich nie stać, noszą w sobie nieprzetrawione problemy, niezrozumiałe i zakopane smutki, dla których czasem znajdują upust jedynie w butelce wódki. Ale w filmie mogą poznać siebie, odkryć rzeczy wcześniej nienazwane, mogą przeżyć coś ukrywanego, zostać wysłuchani i zrozumiani, bo ich indywidualne przeżycia stanowią w rzeczywistości jedną historię i na DKF-ie mają miejsce, by ją opowiedzieć. Przychodzą także, bo chcą pobyć razem, zapomnieć o otaczającym­ich koszmarze, być częścią czegoś,­na czego są „marginesie”. DKF daje nam możliwość działania – mówi pan Krzysztof, członek trzonu DKF-u — i pokazania, że nie jesteśmy tacy źli. Świat nas odtrąca, rzuca nas na sam dół, ale to jest złe traktowanie. O członkach trzonu DKF-u mówię „my”, ale na to „my” składa się wiele osób: brat kapucyn,­pracownik socjalny pan Darek, wolontariusze (w tym ja) oraz przede wszystkim osoby bezdomne, które­przez krótszy lub dłuższy czas zagrzewają w fundacji miejsce.­Bo nasze spotkania dla wielu stają się w końcu jedynie etapem przejściowym, druga osoba czy obejrzany film zaczynają czasem „mówić”, obraz ze szklanego ekranu przestaje być jedynie obcym „innym”, staje się możliwością.­ Przecież my wszyscy uczymy się żyć i tak też ludzie, którzy­do nas przychodzą, codziennie walczą o siebie.

Aleksandra Bereżnicka — absolwentka filozofii, studentka­ psychologii, katoliczka, wolontariuszka w Dziele Pomocy św. Ojca Pio w Krakowie. Zajmuje się przede wszystkim psychologią religii i podejściem humanistycznym w psychologii.­

Polub siebie. Uwierz w ducha. Zrób biznes. Biznes Mama - projekt dla świadomych kobiet.

Ada Augustyniak — ilustratorka, graficzka, fotografka, filozofka. Robi w życiu to, co chce.

www.biznesmama.com.pl

23


festTatuaże wolność czy uzależnienie?­ teks: FUSS zdjęcia: Klaudyna Schubert

Tattoofest w Krakowie w tym roku odbył się po raz ósmy. Kto pojawił się na nim pierwszy raz,mógł być naprawdę zdziwiony i otumaniony – odgłosem setek maszynek w trakcie pracy, roznegliżowanymi ludźmi leżącymi na stołach lub fotelach i tłumem gapiów przy każdym stanowisku. Wszystko bez nadęcia, bez wstydu i… bez widocznego bólu. 24


MIĘDZY INNYMI

25


Szyje, łydki, pośladki, klatka piersiowa, głowa – tatuaże pojawiają się wszędzie. W różnych technikach, kolorach, stylach. Laik, patrząc na półnagi, upiększający ciała tłum, mógłby pomyśleć, że zrobienie tatuażu to przyjemne łaskotanie. W rzeczywistości w powietrzu czuć było jednak zaduch krwi i potu. Historie uczestników są różne. Jedni dopiero zaczynają przygodę z tatuowaniem, innym brakuje już miejsca na ciele na zrealizowanie kolejnych projektów. Każdy jednak zgodnie twierdzi: „to wkręca”. Czy zatem tatuaże to symbol wolności, jak chce je widzieć wielu „pokolorowanych”, czy rodzaj uzależnienia? 26


27


„Przyjechałam z Anglii na Tattoofest z wcześniej ustalonym planem, że tatuujemy klatkę piersiową. Ale plany są po to, żeby je zmieniać, więc po argumentach tatuującego mnie Davee wybór padł na wygodniejsze miejsce do tatuowania na festiwalu, czyli drugą łydkę. Nasza współpraca to przede wszystkim jego pomysły — czasem z nimi dyskutuję, ale wierzę w jego talent, więc zawsze dochodzimy do porozumienia. Czy któregoś nie chciałam? Początkowo oponowałam przed wytatuowaniem drugiej dłoni wzorem wymyślonym przez Davee’go, ale potem ta koncepcja okazała się strzałem w dziesiątkę.” Bogusia 28


„Traktuję swoje ciało jak „żywe płótno”, daję całkowicie wolną rękę tatuatorowi - artyście i pozwalam mu działać zgodnie z jego wizją. Większość moich tatuaży to dość spontaniczna decyzja. Dwa z nich zrobiłam w sposób zupełnie niezaplanowany w trakcie konwentów. Tatuaż, do którego mam największy sentyment, to muchomorek na ręce. Został zrobiony na pamiątkę znaczka przyklejonego na mojej przedszkolnej szafce.” Agnieszka



„W tym momencie mam wytatuowane 75% ciała, a tatuuję się od 3 lat. Pracuję w salonie tatuażu, więc często zdarza się, że z którymś z chłopaków zupełnie spontanicznie umawiamy się na sesję. Kiedyś byłem bardziej odporny na ból, mogłem wytrzymać 8–9 godzin na sesji, dziś po dwóch mam już dość… Jestem osobą wierzącą, dlatego od początku miałem zaplanowane trzy tatuaże: Jezusa,­ Maryję i diabła. Gdybym teraz ponownie mógł podjąć decyzję o tatuowaniu, na pewno bym się zdecydował, jednak zrobiłbym to inaczej. Nie zmienia to faktu, że żadnego tatuażu nie żałuję.” Kuba


w niewoli uczuć

tekst: Natalia Grubizna / Nat Gru ilustracje: Magdalena Marcinkowska

32


“UCIECZKA OD WOLNOŚCI” - FELIETON

N

iezmiernie wkurza mnie świat współczesnych, popkulturowych amantów, a jeszcze bardziej mierżą mnie wzorce relacji, które najpierw stają się udziałem fikcyjnych żeńskich bohaterek. Nie bez powodu udowodniono, że seriale i filmy, bo już nie tylko powieści, będące „zwierciadłem przechadzającym się po gościńcu”, nie tylko odbijają, ale i kreują nasze niewieście pragnienia. Tylko to „nasze” jest bardzo umowne, gdyż nie wszystkie jesteśmy heteroseksualnymi,­ białymi przedstawicielkami klasy średniej. Mimo to nieraz kupujemy prezentowaną we wszystkich „babskich” produkcjach wizję świata, nawet nie zdając sobie sprawy, jak schizofreniczne potrzeby w nas generują.

Przecież ogólny przekaz jest taki, że za dobrobytem niemal każdej kobiety stoi jakiś mężczyzna. Weźmy na przykład dwie współczesne ikony wykreowane przez przemysł rozrywkowy: Carrie Bradshaw (główną bohaterkę Seksu w wielkim mieście, serialu sfilmowanego na podstawie powieści Candace Bushnell) i Anastazję Steele (Pięćdziesiąt twarzy Greya autorstwa E. L. James) – dzierżące rząd dusz

Dawno temu, w czasach podstawówki, mała Natalia w ramach zadania domowego opisała, jak wyobraża sobie swoją przyszłość. Jej wizja była jasna: mąż milioner, samochody i gromadka dzieci (w tym szlachetnie adoptowane), prawdopodobnie żadnego wykształcenia uniwersyteckiego, a pracować będzie tylko dla rozrywki.­Dzisiejsza Natalia woli harować na własne miliony, jeździ rowerem, a o mężu i dzieciach póki co nawet nie chce słyszeć. Różnica wynika z tego, że małą Natalię karmiono konsumenckimi fantazjami w zupełnie niewychowawczym stylu, bo dziś już nawet nie zliczę, ile razy jako kilkulatka widziałam Pretty Woman i bezrefleksyjnie (ba, do czternastego roku życia nie wiedziałam, że główna bohaterka była prostytutką!) marzyłam, że taka historia stanie się kiedyś moim udziałem. Osiągnięcia rodzicielki, prowadzącej wówczas własny biznes, nie były żadnym punktem odniesienia, jako niewystarczająco fabulous, niewystarczająco glamour. Ach, czasy naiwności sielskiej i anielskiej.

milionów kobiet na całym świecie. Ta pierwsza za dziennikarską wierszówkę biegała w butach od Manolo Blahnika, by skończyć jako pani Johnowa Preston w apartamencie na Manhattanie; druga przeszła karierę od wiecznie przygryzającej wargę absolwentki literatury do wywracającej oczami żony miliardera, który czasem w łóżku lubił dawać jej klapsy. Czyżbyśmy zatem nie były warte takich historii? Żaden to grzech pragnąć, by zjawił się w naszym życiu facet, który wreszcie zaopiekuje się nami, kupi Louboutiny, loft w Nowym Jorku i willę w Toskanii, a do tego zafunduje spełnienie erotycznych pragnień. Czy zatem mogę winić moje rówieśnice za niestrudzone wypatrywanie swoich Mr. Bigów i Christianów Greyów? Cóż, mogę.

nalizować swoje uczuciowe wybory. Mężczyźni zamieszkujący świat kultury popularnej i kobiecych fantazji nie są dla ciebie. Nie dlatego, że w M2 na osiedlach z wielkiej płyty, na tle meblościanek wypełnionych bibelotami ze „wszystko po 5 złotych”, takie seksy, jak w Pięćdziesięciu twarzach Greya, się nie dzieją, bo w takim­otoczeniu nawet najpiękniejsza­bielizna od Agent Provocateur­do spółki z pejczami

gdyby Big i Grey istnieli napra­wdę,­ żadna kobieta przy zdrowych zmysłach nie wytrzymałaby z nimi dłużej niż sto dni i palcatami wygląda­groteskowo. I bynajmniej nie z powodu­jakichś twoich braków. Po prostu wierzę, iż kobiety czytające te słowa, a których uczuciowy­target stanowią mężczyźni, są zbyt mądre, by wypatrywać oczy za facetami niedostępnymi, z popapraną przeszłością i terroryzującymi fochami, a do tego niepotrafiącymi odnaleźć się w związkach.

Mr. Bigowi uświadomienie sobie, że Carrie Bradshaw jest jego księżniczką z bajki zajęło jakieś dziesięć lat i trzy żony, już pomijając fakt, że jedną­ z nich zdradzał z seks-felietonistką. Carrie kosztowało to jedynie ostracyzm ze strony nowojorskiej socjety (w końcu rogata małżonka zastała kochankę męża w ich mieszkaniu i połamała sobie nos, goniąc ją po schodach Czas wreszcie przyjąć prawdę na – to nie mogło przejść bez echa) oraz upiersioną klatę: gdyby Big i Grey napady kompulsywnego kupowania. istnieli naprawdę, żadna kobieta przy Christian Grey, osobnik równie niezdrowych zmysłach nie wytrzymała- zdecydowany, gdy wreszcie uznał, że by z nimi dłużej niż sto dni – umowny jest gotowy się ożenić, nie chcąc, by czas, po upływie którego przestajemy jego żona opalała się topless, postamyśleć waginą, a zaczynamy racjo- nowił pokryć jej ciało malinkami. Do

33


tego bezustannie karał ją za wyimaginowane przewinienia milczeniem i znikaniem z domu, najwidoczniej nie znając pojęcia „rozmowa”, które w jego wydaniu było synonimem „rozkazów”.

w imię „miłości” (byle nie własnej!)­ każdego­bawidamka w udomowionego­ wszystkie destrukcyjne dla nas relacje niedźwiadka, a każda kolejna relacja są w porządku, a za cierpienie przez tylko potwierdza fakt, że najintenfaceta czeka nas nagroda w postaci sywniejszy romans z masą wzlotów przyszłości u jego boku. Tym samym i upadków to właśnie związek na całe pozwalają sprawcom niewieścich­życie. Przygody państwa Grey uczą, Nie przyjmuję do wiadomości wy- łez wierzyć, że takie zachowanie jest że niewinnością i dobrocią jesteśmy tłumaczenia przebijającego wszystkie akceptowalne — w końcu dziew- w stanie przezwyciężyć spapraną przeinne argumenty: „to miłość”. Ona nie czyny zawsze wybaczają, a wypła- szłość partnera, a wiernego fana prakmusi być racjonalna, może nas spotkać­ kują się co najwyżej przyjaciółkom, tyk BDSM przekonać, że waniliowy tylko jedna na całe życie, łaskawa jest, popijając przy tym cosmopolitany. seks jest jednak najlepszy na świecie. wszystko wybaczy i tak dalej. Zbyt wiele już razy słyszałam wypowiedzi znajomych dziewczyn w tonie: „nie jestem z nim szczęśliwa, ale go kocham”, by wiedzieć, że to, co czują do tych magnetyzujących miśków, nazywanych przez nie, chyba z pragnienia­ dotknięcia choćby namiastki tego życia,­którego nigdy nie będzie im dane zakosztować, Bigami i Greyami, to nie miłość. To emocjonalna niewoPodobno romanse, telewizyjne czy Takie historie dzieją się jednak na la i strach, które stały się też udziałem książkowe, wyśrubowały do granic samym szczycie piramidy finansowego­ Carrie i Anastazji, ale im przynajmniej możliwości nasze oczekiwania wzglę- dobrobytu i śmiem twierdzić, że wynagradzano je luksusem złotej klat- dem prawdziwych relacji, przynaj- gdyby Mr. Big czy Grey byli zwykłyki. Spod lukrowanego świata skrzącego­ mniej tak donosiła niegdyś redaktorka mi urzędnikami, którzy nie ciągną się diamentami wyzierają te same portalu LiveScience. Oznaczałoby to, za sobą wabiącego smrodku dużych obawy,­które sprawiają, że dokonu- że owe produkcje nauczyły nas, czego pieniędzy, Bradshaw i Steele zmyłyjemy nieracjonalnych wyborów. Boi- mamy prawo oczekiwać od realnych by się z tych układów czym prędzej. my się opuścić naszą strefę komfortu, związków, prezentując taki rodzaj ro- Są przecież bohaterkami wyrosłymi boimy­się samotności, opanowuje nas mansów, jakie stają czyimś udziałem z naszej konsumpcyjnej kultury, fetyobawa przed porzuceniem tego, na w trochę lepszej rzeczywistości – po- szyzującej przedmioty z wielkimi logo. co pracowałyśmy tyle czasu, a wresz- zbawionej fizjologii i fetoru porannego Czyżby zatem nie istniały występcie strach przed byciem niekochaną oddechu. Ja myślę jednak, że raczej na- ki, których my, kobiety, nie jesteśmy i powtórzenia całego procesu szukania uczyły nas znacznie zaniżać standardy. w stanie wybaczyć w imię korzystamiłości raz jeszcze. Zostać przy tych, Nazwać mężczyznę „swoim Bigiem” nia z luksusów i społecznego awansu, na których marnujemy zbyt wiele łez to jakby przyznać, iż wierzymy, że de- nawet jeżeli oznaczają one uczuciowe i zbyt wiele butelek dobrego wina, to likwent zwodzący nas choćby przez niewolnictwo?­ nieme przyzwolenie na bycie trakto- jedyne pół roku, w łóżku obsypujący waną jak wycieraczka. A podobno nie czułościami, by potem zniknąć bez jesteśmy już w podstawówce, żeby tłu- słowa na miesiąc i wrócić zaręczonym maczyć sobie, że facet traktuje cię pod- z inną, wreszcie zrozumie, kto naprawle, bo najwyraźniej mu się podobasz. dę jest jego jedyną. Nie, nie zrozumie. Natalia Grubizna — pornoloż-

Podobno romanse, telewizyjne czy książkowe, wyśrubowały do granic­ możliwości nasze oczekiwania względem­prawdziwych relacji

Niestety, bohaterki Seksu w wielkim­ Historia pana i pani Big (a raczej mieście oraz Pięćdziesięciu twarzy Preston, coby miłośnicy serii nie zarzuGreya uczą nas, że nie powinnyśmy cili mi nieścisłości) udowadnia nam kochać siebie. Pokazują nam zaś, że przecież, że jesteśmy w stanie zmienić

34

ka i kolekcjonerka­wrażeń. Obecnie­ kończy studia na wydziale filmu i mediów Uniwersytetu Kopenhaskiego.­ Od sierpnia 2012 matka założycielka­ portalu proseksualna.pl. Napisz do mnie: nat@proseksualna.pl.


Magdalena Marcinkowska — absolwentka ASP w Krakowie, studiowała również w Portugalii, zajmuje się ilustracją, komiksem, malarstwem i filmem animowanym.


“UCIECZKA OD WOLNOŚCI - FELIETON

36


komiks: Barbara Wiewiorowska



PluszOFFy wymiar teatru z Aną Nowicką i Moniką Kufel, założycielkami Teatru BARAKAH rozmawiała: Magdalena Urbańska zdjęcia: Klaudyna Schubert


WYWIAD Jesteście teatrem repertuarowym, a jednak ma się nieraz wrażenie, że wasze spektakle znajdują się na granicy teatru alternatywnego. Nie chodzi tu o sam status teatru, ale pewien rodzaj odwagi w podejmowaniu określonych tematów i formułę przedstawień. Czujecie­się alternatywą? Ana Nowicka: Należałoby zacząć od tego, co to jest teatr repertuarowy i dlaczego może nam być blisko do alternatywy. W naszym społeczeństwie przyjęło się, że teatr repertuarowy to instytucja miejska, która ma stałe dotacje,­ a teatr nieinstytucjonalny walczy o dofinansowanie i staje w konkursach z innymi teatrami (także miejskimi).

zwłaszcza jeśli chodzi o film, muzykę czy w ogóle kulturę? Natomiast polski widz nie jest za bardzo ciekawy teatralnego offu… M.K.: Myślę, że takiego widza trzeba sobie wychować, stworzyć potrzebę oglądania takiego teatru i włożyć dużo wysiłku w jego promocję. Być może taki teatr jest po prostu­ niezauważany.

A.N.: Wrócę jeszcze do tych określeń: „off ”, „teatr alternatywny”. Czasami niektóre nazwy mogą być mylące, a nawet i krzywdzące. Podobnie jest np. z określeniem „grupa teatralna”. Termin ten kojarzy się z grupą działającą­ przy szkole, przy domu kultury i jest mylnie kojarzony Monika Kufel: Ale jednocześnie teatr repertuarowy to z określeniem „off ”. Koszt wyprodukowania spektaklu taki, który gra regularnie, więc jesteśmy takim teatrem. w Teatrze BARAKAH nie różni się wiele od kwoty stworzenia spektaklu w teatrze miejskim, instytucjonalnym. A.N.: Nie wiem, czy można nas nazwać teatrem stricte­ al- Nie jesteśmy zwolnieni z opłacania wszelkich licencji. ternatywnym. Jesteśmy bliscy innym „prywatnym” ośrodkom – choć nie lubię tego określenia – w tym zakresie, Czy przez takie określenia, rodzaj etykiety, że jako mały teatr staramy się być zauważeni na rynku czujecie,­że jest wam trudniej? artystycznym. W naszym przypadku polega to na bardzo starannym doborze repertuaru, bo, w przeciwieństwie A.N., M.K. : Niestety tak. Zdarza się, że po dotację zgłado teatrów miejskich, nie możemy sobie pozwolić na kil- szają się teatry z bardzo słabym wnioskiem, ale jako że są ka premier rocznie, z których „któraś na pewno wyjdzie”. to teatry instytucjonalne, zazwyczaj go otrzymują. NatoMusimy podejmować takie decyzje repertuarowe, by miast wniosek organizacji pozarządowej, która ma osoborobiąc premierę mieć pewność, że będzie ona naprawdę­ wość prawną, podlega pod inne kryterium oceny. Teatry dobra. Musimy bardziej wnikliwie szukać tematu, po- offowe zawsze w tym wypadku tracą. Eksperci oceniają, nieważ w sezonie stać nas na wyprodukowanie dwóch, na ile teatr jest finansowo stabilny. To trochę błędne koło. maksymalnie trzech przedstawień. Natomiast faktycznie staramy się i chcemy być teatrem repertuarowym. Na- A.N. : Piszemy nowe wnioski, szukamy sponsorów. Jest szym marzeniem jest, by w nowej siedzibie teatru grać teraz wiele wspaniałych, zakręconych osób, które są już sześć razy w tygodniu, czyli od wtorku do niedzieli.­ w stanie postawić na kulturę. Warto tu zwrócić uwagę na A w poniedziałki będziemy robić koncerty, wystawy, to, co mówi się o wartości „inwestycji”. Ludzie inwestują promocje, różne inne działania wokół samego teatru. w nieruchomości, malarstwo itd. Tymczasem równie istotną kwestią jest inwestowanie w teatry. Grupy­offowe Brzmi to trochę jak kreowanie wizerunku teatru of- czy alternatywne mogą nie tylko bardzo prężnie się rozfowego… winąć, ale też stanowić rzeczywistą alternatywę dla teatrów instytucjonalnych. One naprawdę ściągną widza i A.N.: Podoba mi się określenie „off ”. Bo off jest inny! Wy- to widza w każdym wieku. To jest widz od 20+ do 60+. daje mi się, że siłą teatru offowego jest to, że wychodzi­do ludzi. Mówi: „słuchajcie, jesteśmy tacy, a nie inni. Jesteśmy­ Planujecie otworzyć miejsce dla widza o bardzo trochę tacy, jak wy”. różnych zainteresowaniach i oczekiwaniach. Czym chcecie się wyróżniać? M.K.: Zaprasza widza do siebie, a nie tylko pokazuje spektakl.­ A.N.: To trudne pytanie. Nie wiem, czym będziemy się wyróżniać, ale – jak powiedziała wcześniej Monika­ Czy nie jest tak, że hasło „off” jest ostatnio nośne, – chcemy po prostu zaprosić ludzi do nas, podjąć

40


dialog z potencjalnym odbiorcą. We wrześniu od- pomieszczeń, o łącznej powierzchni­ponad 300 m2. Pobędzie się już otwarcie naszej sceny teatralnej po- trzebowaliśmy takiego zaplecza,­ bo bez niego nie da się łączonej z klubokawiarnią. A będzie to koncert, co funkcjonować i rozwijać. pokazuje wachlarz naszych działań kulturalnych. M.K.: Tamta przestrzeń bardzo nas ograniczała, bo nie Na razie trwają prace remontowe, ponieważ do- wszystkie sztuki mogliśmy wystawić, gdyż nie dało się tychczas budynek był jedną wielką ruiną. Mimo że ich inscenizacyjnie „pomieścić”. Podziemia Klezmer Hois było to niegdyś kultowe miejsce na kulturalnej i ar- mają tak dobre strony, jak i złe. Oczywiście, jesteśmy za tę tystycznej mapie Krakowa, pod koniec lat 90-tych przestrzeń bardzo wdzięczni, ale ona też jest mocno rozpoSzydłowski prowadził tu świetny Teatr Łaźnia. znawalna sama w sobie, nie tylko jako Teatr BARAKAH. W nowej siedzibie będzie to już zupełna samodzielność. M.K. : W tym miejscu ten teatr zabłysnął i dzięki Ludzie, którzy widzieli nasze spektakle przy Szerokiej, niemu tak naprawdę istnieje. Ale także dzięki temu znają­nas tylko z tej jednej strony, po prostu nie mieliprzetrwało samo miejsce, które po odejściu dyrek- śmy szansy pokazać naszego pełnego potencjału, który tora Bartka przechodziło z rąk do rąk i podupadało. pokazaliśmy w Poznaniu i w Toruniu, pracując na większych scenach. Chcielibyśmy udowodnić w naszej nowej Jest to jednak zupełnie inna przestrzeń od waszej siedzibie­ w Krakowie, że mamy ciekawe pomysły inscenidotychczasowej sceny – kameralnej, tworzącej atmo- zacyjne (śmiech). sferę intymnego spotkania z widzem. A.N.: Na Paulińskiej nie będziemy łamać bliskości, jaką A.N.: Owszem, potrzebowaliśmy jednak większej mamy z widzem, mimo że sala teatralna pomieści sto osób, przestrzeni.­Siedziba przy ul. Szerokiej zostanie, ale znajdą­ a nie, jak dotychczas, czterdzieści. Ja uwielbiam grać „na w niej miejsce mniejsze formy teatralne. Główną­działal- nosie” widza, ale czuję też, że jest on nieraz skrępowany. ność przenosimy na Paulińską, gdzie znajduje się kilka Na Paulińskiej chcemy także nawiązać inny rodzaj



bliskości,­pozateatralny. Chcemy stworzyć miejsce, do którego­będzie można wpaść, poczytać, porozmawiać, wypić piwo, obejrzeć wystawę, przyjść na promocję książki.­ Chcemy pogodzić środowiska plastyków, literatów i muzyków. Żeby Kraków miał taką swoją kulturalną siedzibę, gdzie zawsze można przyjść, pogadać, ale i doświadczyć ciekawych artystycznych wydarzeń.

A Szafa? A.N.: Szafa oscyluje wokół wątku żydowskiego, ale tak samo mogłybyśmy być kojarzone z kulturą bałkańską, bo przecież zrobiliśmy Statek dla lalek i Martwe wesele…

M. K.: Zależy nam, by nasz teatr był nie tyle utożsamiany z kulturą żydowską, ale w ogóle z innymi kulturami. W centrum Kazimierza jest kilka miejsc, gdzie Wydaje­mi się, że nurt kultury żydowskiej i teatru żydowmożna spędzić kulturalnie czas, posłuchać koncertów skiego jest wpisany w sam Kazimierz i nie należy tego nealbo się napić. Fakt, że rzadko odbywa się to w jednym gować. Nam również jest on bliski, ale nie jest jedynym, miejscu. Paulińska jest blisko, ale to jednak nie sam jaki nas interesuje. Chcemy wprowadzać na scenę tak plac Nowy… różne obszary kultury, jak również różne dziedziny sztuki. Najciekawsze­jest właśnie to zderzenie i szersze wyjście do A.N.: Paulińska jest trochę na uboczu, z dala od tego ka- widza. zimierzowskiego szału i zgiełku. Ale ja wierzę w to, że to miejsce troszkę „rozciągnie” Kazimierz. Pokaże nową Często w waszych spektaklach pojawiają się także perspektywę – gdy ludzie będą już mieli dość hałasu wątki dotykające kontrowersyjnych sprawwspółczesi wrzasku placu Nowego, to przyjdą właśnie tu- nych. Nigdy nie mówicie o tym wprost, ale czy nie jest taj. Albo inaczej – po spektaklu nie będą szu- tak, że wchodzicie nieco w obręb sztuki politycznej? kać miejsca, by iść na piwo, ale już u nas zostaną. A.N. : To nie jest nasze założenie. Owszem, zrealizo­waliśmy­ M.K.: Bardzo ciekawą rzeczą będzie kabaret, który­ spektakl o eutanazji, ale był on wynikiem konkursu­drachcemy zrealizować. Ten pomysł zaczerpnęliśmy od maturgicznego z okazji 70. rocznicy urodzin Rolanda Hanocha Levina, który tworzył w Izraelu podob- Topora. Nagrodziliśmy trzy teksty, a najciekawszy chciene skecze. Swoim kabaretem wychodził z widzami liśmy wystawić. I to była właśnie Klinika dobrej śmierci. do kawiarni, co było rodzajem kontynuacji spektaklu. Jako jedyni w Polsce mamy dostęp do tysięcy jego M.K.: Jeśli zdarza się tekst, który nas zainteresuje skeczy, chcemy więc stworzyć podobną formę u nas. i czujemy jego klimat, wiemy, że musimy go wystawić. Można też uznać, że Szyc jest polityczny, bo mówi Hanoch Levin stał się ostatnio rodzajem waszego o wojnie, ale to raczej dramat społeczny. Gdy czytaliśmy patrona. Wystawiacie jego sztuki, organizujecie dra- liśmy ten tekst, był ledwo co przetłumaczony, ale po matoria z jego tekstami, spotkania z jego rodziną. Tak kilku­stronach tak nas zafascynował,­że wiedzieliśmy, twórczość Levina, jak i wasza dotychczasowa działal- że go zrealizujemy. Podobnie było ze Statkiem dla lalek. ność teatralna są mocno powiązane z tematyką żydow- Czytałyśmy go po angielsku, a nasza znajomość tego ską. Na Paulińskiej zamierzacie ją kontynuować? języka jest – powiedzmy sobie szczerze – taka, a nie inna. Wystarczyło jednak, żeby temat nas zafrapował. A.N.: Teatr BARAKAH jest rzeczywiście kojarzony z tematyką żydowską. My zakochałyśmy się w twórczości A.N.: W momencie, w którym robimy spektakl, zoLevina, ale to, że jest to twórca izraelski, to przypadek! stawiamy otwartą kartę widzowi i on sam powinien Gdyby był z Mandżurii, to też byśmy się nim interesowały.­ na swój sposób zinterpretować to, co widział. Może to (śmiech) być na sposób polityczny, ale nie musi. My widzimy Teatr BARAKAH został założony w 2004 roku przez Monikę Kufel i Anę Nowicką. Absolwentki PWST bardzo szybko z kameralnego teatru stworzyły jedno z najciekawszych miejsc krakowskiej kultury. Do 2012 roku w Teatrze BARAKAH odbyło się 11 premier. Spektakle zdobyły wyróżnienia na licznych festiwalach w Polsce i za granicą. W 2012 roku Teatr BARAKAH otrzymał prestiżową nagrodę im. Leona Schillera przyznawaną przez Związek Artystów Scen Polskich. Od września teatr otwiera nową siedzibę w postindustrialnej przestrzeni dawnej żydowskiej łaźni.

43


w tych sztukach zupełnie co innego. Odbiorca Szyca ogląda, owszem, wojnę, pokazaną bardzo symbolicznie, ale przecież także to, co dzieje się wewnątrz każdej rodziny.­ W bohaterce Statku dla lalek można widzieć albo artystkę, albo kobietę przez pryzmat traum z dzieciństwa. Tak samo jest z rodzajem teatru, który tworzymy – można­ go nazywać nieinstytucjonalnym, alternatywnym, offowym. Jednak tworząc, nie zastanawiasz się, jaki to jest teatr, bo najważniejsze, że jest on tworzony­z pasją – i to właśnie miłość do teatru jest naszą „ideologią”. Ona jest dla mnie najistotniejsza, dzięki niej poruszam takie, a nie inne tematy, którymi chcę sprowadzić do nas odbiorcę. Dlatego także chcemy wyjść do ludzi, dać im do

zrozumienia, że mogą do teatru wpaść, posiedzieć, poczytać, pogadać. Teatr to ma być taki „otwarty dom”. M. K.: A ludzie może przyjdą na chwilę i zostaną już na dłużej. Wszystko zależy od tego, czy lubią pluszowe fotele, czy nie...


KĄTEM OKA

Mit Dzikiego Zachodu

tekst: Pirjo Lehtinen ilustracje: Dominik Kowalczyk

W

yobraźcie sobie ziemię niczyją. Żyzny i bezkresny ląd, na którym rzeki płaczą złotem, góry zazdrośnie kryją drogocenne skarby, a po nieskończonej prerii Wielkich Równin­galopują dzikie mustangi i pasą się na ogromnych przestrzeniach - wolne, niczyje, gotowe do okiełznania. Wyobraźcie sobie masywne bizony, całe stada bizonów zrobionych z pysznego mięsa, wysypujących się niczym z Rogu obfitości, nie ma im końca. To świat bez granic, bez przeszłości.­Ziemia, którą trzeba wydrzeć dla siebie, odebrać przyrodzie i zwierzętom; a niewygodna myśl, że niektóre z tych zwierząt przypominają demony o ludzkich kształcie, stanowi tylko część opowieści. Mroczne miejsce w głębi rajskiego ogrodu. Konieczny element założycielskiego mitu. Mitu Ameryki.

a ich liczba szła w setki; w późniejszych dekadach doczekały się licznych dekonstrukcji. Choć stopniowo traciły na znaczeniu, nigdy całkowicie nie wyszły z mody i powracają w popkulturze do dziś. Jest to bowiem format atrakcyjny i sprawdzony, mimo iż okrutnie skonwencjonalizowany. A może sztywna konwencja wcale nie jest wadą?

Klasyczny western to przede wszystkim wyrazista akcja oparta na mocno zarysowanym, dramatycznym konflikcie. Starcie sił dobra z siłami zła – czarno-białe, namacalne i jednoznaczne. I w tej prostocie niewątpliwie jest metoda. Bo, jak się szybko okazuje, nowy świat, świat pozbawiony granic i praw, to konstrukcja niestabilna, amorficzna i utopijna. Trzeba go „złamać” jak dzikiego konia i podporządkować. A następnie skolonizować, czyli zaludnić. Stworzyć wspólZarysowana przeze mnie wizja krainy płynącej złotem notę, prototypowe miasteczko, z jasnym podziałem oboi mięsem, miejsca nieskończonych możliwości i zawsze wiązków i skutecznym systemem wzajemnego respeknowych początków, czarowała wyobraźnię filmowych towania praw. Wolności, takiej baśniowej i idyllicznej, twórców już od bardzo dawna. Jest to bowiem źródłowa przyobiecanej wędrowcom, nie daje się przecież ani utrzyhistoria kraju bez historii, jej rdzeń i życiodajny korzeń. mać, ani obronić. Opowieść o wolności, zwana westernem, narodziła się w drugiej połowie XIX wieku jako gatunek literatury przyJedyny sposób na przetrwanie w nowym świecie­to godowej i szybko trafiła do masowego czytelnika, dając, dobrowolne poddanie się procesowi logicznej­i systemaszczególnie Amerykanom, dziedzictwo, jakiego potrze- tycznej organizacji rzeczywistości. Konieczne jest nazwabowali i do którego mogli się odwoływać. Filmowe i se- nie kategorii. Prawo i bezprawie. Sprawiedliwość­i wyrialowe westerny powstawały głównie w latach 40. i 50., stępek. Szlachetność, odwaga i przedsiębiorczość versus


przebiegłość, brutalność, lenistwo. Dzielne i obyczajne kobiety kontra kurtyzany i prostytutki. W tym trudnym i mocno „fizycznym” życiu wartością jest praca. Nie ma miejsca na filozoficzne dysputy, to świat konkretu, potu, krwi i łez.

zdegradowane. Ich czasy, epoka herosów i rewolwerowców, mijają, zastępowane przez rządy rozsądnych i ugodowych szeryfów, roztropnych rad miejskich i mediujących między stronami sędziów. Prawo to ława przysięgłych i więzienna cela, a nie kula śmigająca z lufy pistoletu wycelowanego Nieodzowne jest powołanie obrońcy, stojącego na straży­ w czyjeś serce, w samo południe, na głównej ulicy miasteczka.­ wartości, którymi wspólnota dobrowolnie pęta samą siebie. Postacią stojącą jeszcze jedną nogą w poetyce czarno-białych, siłowych rozstrzygnięć właściwych rewolwerowTo postać należąca do dwóch światów, bo choć recom jest główny bohater serialu, Seth Bullock. prezentuje społeczność, wydaje się także heNiegdyś, w świecie, który za sobą zostawił i od rosem kulturowym, przypisane mu moce którego ucieka, był szeryfem, w Deadwood nie są ludzkie, jest echem niedawnego natomiast otwiera sklep z towarami żelaznyrewolwerowca, z którym teraz walczy, mi i ze wszelkimi rodzajami gospodarczych oswojonym rewolwerowcem stojącym narzędzi, które mogą się przydać pioniemocno na nogach w pylistej ziemi, ale rom stawiającym swoje pierwsze domy. za to głową nadal bujającym w chmuSeth (Timothy Olyphant, wcielający się w rach. To postać utkana z legendy. dzielnego szeryfa także w godnym polecenia serialu Justified) chce Nie, nie planuję być teraz sprzedawcofać się do czasów cą, handlarzem, maBonanzy, Domku na rzy o utopijnym Noprerii czy omawiać pewym Świecie, o całkiem rypetii Doktor Quinn, choć każda nowym początku, kolejnej szansie. Niez tych produkcji odniosła w Polsce stety, jak to w westernach i w życiu bywa, spory sukces i są one powszechnie krew nie woda, a prawdziwa natura musi kojarzone. Opowiem o moich ulubioprzejąć nad bohaterem kontrolę, stawianych serialach osadzonych w westernojąc przed nim wyzwania, każąc mu wej konwencji. O serialach, które warto przemyśleć dotychczasowe wybory obejrzeć, bo magia Dzikiego Zachodu nadal i zdjąć z metaforycznego kołka kapew nich siedzi, siedzi mocno i działa na całego. lusz oraz przypiąć na piersi­gwiazdę szeryfa. Bo to świat bez reguł jest utoNajbardziej sztandarowym, klasycznym przypią, a prawy­człowiek zawsze będzie zmukładem udanej adaptacji westernowej jest szony, by zaprotestować, gdy dzieją się rzeczy amerykański­ Deadwood z 2006 roku. Akcja seniedobre, brutalne, niesprawiedliwe. Przyzwolenie rialu osadzona została w powstającym dopiero, na chaos nie jest okej. Jest cholernie daleko od okej. wydzieranym przyrodzie i jej żywiołom tytuA wolność – to bulgocząca i zdradliwa zupa pierwotnego łowym miaste­­czku Deadwood w Południowej chaosu. Dakocie, w okolicach roku 1870, i pieczołowicie opiera się na przekazach historycznych. Miasteczko dopiero powstaje, Innym ciekawym serialem jest Hell on Wheels z 2011 napływają kolejni przybysze, pełni nadziei i lęku, stawiają- roku, którego trzeci sezon zostanie wyemitowany już cy wszystko na jedną kartę. Przybywają w karawanach, jako w sierpniu. Osadzony w roku 1865 opowiada jak można się uchodźcy i uciekinierzy z mniej przyjaznych miejsc, wozy domyślić z tytułu, o ważnym momencie w historii rozkwitatoczą się w błocie i kurzu, obciążone dobytkiem całego życia. jącej na Dzikim Zachodzie społeczności miejskiej, czyli o buPojawiają się przestępcy, umykający przed listami gończy- dowie kolei żelaznej i o związanych z tym przedsięwzięciem mi, mordercy, szubrawcy i wszelkiej maści­oszuści, liczący perypetiach. Mamy więc świat znacznie bardziej rozwinięty na łatwy zarobek. Jadą, jadą rodziny, którym nie wiodło się niż w młodym i stuprocentowo pionierskim Deadwood, ale dobrze i które marzą o odmianie. Mieszkają w namiotach, a i tak nie jest on do końca stabilny. Główny bohater to dawny później, stopniowo, budują drewniane domy, sklepy, banki żołnierz konfederacki, Cullen Bohannon (Anson Mount), i saloony, aż życie pionierów zaczyna pulsować stabilnym, który podejmuje pracę jako nadzorca budowy jednej z nitek­ miejskim rytmem. Dokonuje się kolonizacja. kolei, równocześnie angażując się w sprawy miasteczka, W serialu pojawiają się postacie historyczne, bohaterowie Dzikiego Zachodu, jak Dziki Bill Hickok, Wyatt Earp czy Calamity Jane, ale są to osobistości już na poły mityczne,

w którym przekupstwo, wszelkiego rodzaju machlojki i naginanie prawa są na porządku dziennym. Poznajemy zatem całą galerię postaci, praworządnych, jak siejących zamęt.

46


Poznajemy biznesmenów, inwestorów, dziennikarzy, pastorów, byłych niewolników i miłośników Indian, i szybko stajemy po stronie bohatera, który ma swoją określoną wizję świata, wie, co dobre, a co złe i nie cofnie się przed żadnym ryzykiem ani poświęceniem, by osiągnąć zaplanowany cel. Postacie praworządnych i twardych bohaterów, wraz z westernową konwencją, pojawiają się także w produkcjach z pozoru osadzonych w zupełnie innym świecie. Dzieje się tak na przykład w fantastycznym serialu na podstawie powieści Stephena Kinga Pod kopułą – Under the Dome (2013), której akcja rozgrywa się współcześnie. Dale „Barbie” Barbara to kucharz, weteran wojny w Iraku. Z nadania prezydenta USA, dzielny mężczyzna ma przejąć władzę i objąć funkcję szeryfa w zagrożonym anarchią miasteczku Chester’s Mill, odciętym od świata przez tajemniczą kopułę. Jest to miasteczko niewielkie i staroświeckie, pełne postaci dziwnych i charakternych, jak to u Kinga, a oderwanie od zewnętrznego świata i brak choćby prądu czy zasobów koniecznych do przetrwania cofa współczesny setting o kilka pokoleń wstecz. W miasteczku o wpływy rywalizują różne frakcje, bandy osiłków pozujących na prewencyjne patrole tak naprawdę wyrównują dawne porachunki, na wierzch wypływają długo tłumione niesnaski. Kotłuje się i miesza jak w kociołku z zupą. Do czynienia mamy z klasyczną scenerią westernu, gdzie grupa ostatnich sprawiedliwych, w imię odległego prezydenta USA i praw obowiązujących w – równie teraz odległej – Ameryce, stara się zapobiegać przestępstwom, na bieżąco egzekwować przestrzeganie prawa, stać na straży moralności, uspokajać zaniepokojonych i udzielać pomocy potrzebującym. Poznajemy tu klasyczne dla westernu postacie pierwszoplanowe, takie jak kowboj, traper, szeryf, czy „jeździec znikąd”, ale też postacie poboczne, takie jak śmiała dziewczyna, bywalcy małomiasteczkowego saloonu, tu będącego amerykańskim dinerem, „Indianie”, złowrodzy przeciwnicy, lojalni przyjaciele. Pojawiają się obowiązkowe składniki awanturnicze, jak strzelaniny, bójki czy pościgi. Oglądamy też zebrania i wiece, na których gromadzi się cała społeczność. Bo w trzewiach społeczności spoczywa, jak zwykle, podstawowy rezerwuar siły.

byciu ludzi do nowego układu gwiezdnego. Fabuła, skupiona na losach załogi statku kosmicznego, opowiada o perypetiach osadników żyjących na obrzeżach wielkiej i totalitarnej cywilizacji, o ich moralnych i etycznych dylematach oraz o nacisku ze strony odległych mocarstw. Mamy tu postacie typowe dla westernów, różnorodne i barwne towarzystwo, a także ogromną ilość przygód. Nic dziwnego, że serial, choć przedwcześnie urwany, do dziś cieszy się statusem dzieła kultowego. Czym jest western i dlaczego powraca? Gdzie bije źródło jego nieustannej atrakcyjności, a zatem – skuteczności? Moim zdaniem kluczowa jest prostota opowieści, czarno-białe universum o przewidywalnej konstrukcji, narracja utkana według wzoru znanego każdemu widzowi. Jest to opowieść o ziemi obiecanej i o tym, jak się ta obietnica wypełnia – poprzez ucieczkę od nieskrępowanej, chaotycznej wolności wprost w pierwszą strukturę­ społeczną. Poprzez okiełznanie natury – kulturą.

Pirjo Lehtinen — redaktorka bloga Pulpozaur.pl , zajmuje się także studiowaniem i pisaniem opowiadań z dreszczykiem. Lubi robić zdjęcia. Dominik Kowalczyk — urodził się we Włocławku. Zajmuje się malarstwem, ilustracją i urban artem.

Podobną zabawę konwencją proponuje Firefly Jossa Whedona (2002), mieszczący się w podgatunku zwanym czasem kosmicznym westernem, space operą czy Dziwnym Zachodem. Niczym w filmowej sadze Gwiezdne Wojny, mityczną krainą jest tu niezmierzona, nieużywana, jakby świeżo rozpakowana z pudełka przestrzeń międzyplanetarna. Akcja toczy się w umownym roku 2517, po przy-

47


KĄTEM OKA

Kicz i tandeta, czyli szczęście w pigułce tekst: Aleksandra Bobryk ilustracja: Krzysztof Stefaniak

Ż

yjemy na co dzień otoczeni przez tony przedmiotów produkowanych niepotrzebnie, na wyrost. Przez zalewanie nas „chińskim badziewiem”, często nie jesteśmy w stanie myśleć logicznie i podejmować słusznych decyzji dotyczących wyboru czy kupna przedmiotów codziennego użytku. Z oczami zamydlonymi przystępną ceną, lądujemy w domu z kolejnym gratem, którego żywotność jest przewidziana mniej więcej na drogę od sklepu do pierwszego użycia. Mowa tu nie tylko o cycatej skarbonce, otwieraczu i zapalniczce z podobizną Jana Pawła II, świecących sznurówkach, sprytnej plastelinie (czymkolwiek objawiają się jej zdolności), myszce-tabliczce czekolady, grzejących rękawiczkach podłączanych do portu USB czy brudzącym mydle… Coraz częściej dajemy się złapać w pułapkę cenową,­ kupując towar obniżonej jakości, tandetnie wykonany lub kiczowaty.

wisku tamtejszych artystów malarzy. Początkowo dotyczyło tylko obrazów. Dziś mianem kiczu określa się nie tylko mierne płótna, niesłusznie pretendujące­do miana dzieł sztuki, ale i inne wytwory ludzkich umysłów i rąk, również te produkowane masowo.­

dziej kiczowate małżeństwo świata. Państwo X mieszkają na obrzeżach miasta. Ich rezydencja w stylu „bezstylu” lub bezwstydu, jak kto woli, odstrasza na pierwszy rzut oka. Sytuacja jest o tyle poważna, że, jak to ludzie majętni, lubią okazywać swój stan posiadania na wszelkie możliwe sposoby, co przejawia się przede Tu nie sposób nie wtrącić nie- wszystkim w maniakalnej chorobie zwykle ciekawej historii, dotyczą- zwanej powszechnie megalomanią. cej aukcji obrazu polskiej studentki ASP Agaty Kleczkowskiej, pod barWarto mieć na uwadze że to, co ma dzo mało znaczącym tytułem: Jeleń swój urok w zabytkowej rezydencji, na rykowisku. Został sprzedany za, raczej nie będzie dobrze wyglądało bagatela, 160 tysięcy złotych. Pomi- w domu wybudowanym współcześjając kwestie estetyczne, oburzenie nie. Już od bramy z kutego, giętego wywołał fakt, że cena obrazu została żelaza, czujemy się delikatnie przysztucznie wywindowana. Szczególnie tłoczeni jej wielkością. Z obu stron kiedy porówna się, za jakie pieniądze patrzą na nas betonowe lwy lub orły, sprzedawane są dzieła nauczyciela pomalowane farbą olejną na różowo studentki – wybitnego i cenionego na (sic!). Od razu możemy stwierdzić, świecie malarza Leona Tarasewicza. że pani X zdecydowanie nie była Dlaczego ktoś zapłacił takie pieniądze w stanie pomieścić swoich pasji dekoza taki bubel? Tego się nigdy nie do- ratorskich w czterech ścianach. Efekt wiemy, ale znając życie, wnętrze, do jest lekko porażający. W ogrodzie którego­powędrował ów obraz, jest stoją figurki krasnali, bocianów, kaGenesis zaprojektowane w podobnym stylu… czek, psów i innych zwierząt, gipsowe odlewy, imitujące antyczne wazy Słowo kicz wywodzi się z języ- Wnętrzarskie zbrodnie XXI wieku i fontanny. Pod drzewami oczywiście ka niemieckiego (kitsch – lichota, obowiązkowo nakrapiane muchotandeta).­Określenie to powstało ok. Wyobraźmy sobie dom, który mory. Jeden, względnie kilka takich 1870 roku w Monachium, w środo- został zaprojektowany przez najbar- elementów może wyglądać zabawnie

48


lub interesująco, ale cała kolekcja? salonie. Na podświetlonych półkach stoi niemal wszystko, od posągów Kicz od czegoś interesującego od- Buddy, poprzez porcelanowe figurki dziela cienka linia. Dla dobra włas- piesków, lalki i maskotki, po figurnego i innych starajmy się jej nie ki afrykańskich bożków płodności. przekraczać. Trzeba nie lada zmysłu W salonie ustawione są oczywiście artystycznego i fantazji, połączo- masywne meble: majestatyczne­sofy nych z dużym poczuciem humoru i fotele, obite grubą, ozdobną tkanii autoironią, by przy użyciu kiczowa- ną. Towarzyszą im wzorzyste dywatych przedmiotów urządzić ciekawe,­ ny i ciężkie zasłony. Słowem karnaniekompromitujące gospodarza wnę­ wał barw i lekki nieład. I generalnie trze. Interesujący efekt może dać nie ma w tym nic złego, pod warunwprowadzenie, np. do eleganckiego kiem, że zachowamy rozsądny umiar salonu, jednego, kiczowatego ele- i nie zamienimy naszego mieszkania mentu (np. niebieskiego plastikowe- w minimuzeum etnograficzne. Tym go słonia), na zasadzie prowokacji. bardziej, że nie wszystkie eksponaty przywiezione z wakacji są warte eksOd czasu, kiedy podróżowanie pozycji. Niestety, wyeksponowanie stało się tańsze i łatwiejsze, coraz zbyt wielu przedmiotów na małej chętniej odwiedzamy inne kraje, przestrzeni daje przytłaczający efekt. również te odległe. Z naszych wypraw przywozimy rozmaite trofea Najlepsze jeszcze przed nami – w postaci pamiątek, wyrobów lo- pamiątki po wycieczce do Afryki, kalnego rzemiosła etc. Państwo X które dopiero zaczynamy podziwiać. oczywiście posiadają taką kolekcję Ogromne łoże, przykryte narzutą w zaszczytnym miejscu rezydencji – w cętki i satynowa pościel przywodzą­

49

na myśl scenerię filmów porno. Tapeta w łaty, obicie krzesła w paski, poduszki w bliżej nieokreślone kropki. Z kolei drugą wersją może być „przesłodzona” sypialnia, cała w różu, błękicie, kwiatkach i amorkach, wyglądająca jak scena z koszmaru. Puchate, cekinowe poduszki w kształcie serc to strzał poniżej pasa. Gorzej być nie może? Ależ może… Przed nami jeszcze łazienka, gdzie wiele osób daje upust swej bujnej fantazji. W przypadku państwa X nabrała cech mauretańskiej łaźni. Fantazyjne kafle w wypukłe wzory, krany w kształcie łabędzi, zlewy jak morskie muszle, a do tego kwiaty, porcelanowe figurki i świece. Moim zdecydowanym faworytem są deski klozetowe: 1. wersja dla uwielbiających powiew bryzy morskiej – delfiny, muszle, piasek, zatopione w półprzezroczystą masę plastyczną; 2. dla koneserów muzyki deska przybiera kształt gitary lub fortepianu; 3. wersja


dla posiadających skłonności sadomasochistyczne – zatopione w desce żyletki lub drut kolczasty; 4. groszek i kukurydza – dla fanów Bonduelle? 5. Galaktyczny Kibel Lorda Vadera (Gwiezdne Wojny) – misja chyba wiadomo jaka. Nie wspominam o szczotce toaletowej, której rączka to miecz świetlny… Czy to, że istnieje popyt na tego typu przedmioty, związane jest z tym, że ludzie nie mają wyczucia smaku, czy po prostu kicz to nie taka prosta sprawa do zdefiniowania? Jaki z tego morał? W powszechnym odbiorze kicz to pojęcie pejoratywne, choć względne. To, co dla jednych jest niegodną uwagi szmirą, innym się podoba. Choć znana łacińska sentencja mówi, że o gustach się nie dyskutuje, właśnie one bywają przedmiotem namiętnych sporów. Często o tym, czy odbieramy coś jako bubel czy tandetę, decyduje fakt, w jaki sposób tworzyli nasze otoczenie rodzice, to w jakim kraju się wychowaliśmy lub po prostu zasobność naszego portfela. Zasada jednak jest prosta. Znany architekt Ludwig Mies van der Rohe powiedział kiedyś zdanie: „Less is more”. Z pewnością stało się ono idealnym posumowaniem dywagacji na temat dobrego smaku, a idąc tropem tej maksymy z powodzeniem można odkryć, że w prostocie­ drzemie potencjał do kształtowania­ pięknych wnętrz i nie tylko.

Aleksandra Bobryk — absolwentka Wydziału Architektury Politechniki Krakowskiej, zagorzała fanka wszy­ stkiego, co niekonwencjonalne. Poszu­ kuje ładu w świecie ludzi i przedmiotów, z którymi na co dzień stara się żyć w zgodzie. Krzysztof Stefaniak — absolwent łódzkiej ASP oraz liceum plastycznego, byly gitarzysta.

50


KĄTEM OKA

ZzZaśnij, widzu

I

le razy usnęliście w kinie? Ile razy ziewaliście, obcując z dziełem sztuki? Ile razy na tak zwane arcydzieła reagowaliście otępieniem? Ambitniejsze filmy niejako z przekorą reagują na zarzuty o nudę i po prostu świadomie stają się nużące. Czy zaczniemy chodzić do kina po to, by się nudzić? „Nudne” nie oznacza bowiem „nieinteresujące”. A przynajmniej nie trywialne czy pozbawione znaczenia. Dochodzi wręcz do paradoksów, w których im bardziej film nas wymęczył, tym większą wagę mu przypisujemy. Katujemy się oglądając śpiącego Johna Giorno (Sen, 1963, reż. Andy Warhol) czy kilkudziesięciominutową scenę tańca (Szatańskie tango, 1994, reż. Béla Tarr), nobilitując równocześnie coraz wolniejsze tempo narracji, dystans i chłód emocjonalny – niespodziewanie porywające. Po prostu nie dzieje się nic, by mogło zacząć dziać się wiele, ale tylko przy współudziale widza. Dlatego wystawia się na próbę nasze zaangażowanie i uwagę, prowokuje frustrację i wręcz zanudza na śmierć. Odbiorca staje się królikiem doświadczalnym, na którym bada się, na ile może sobie pozwolić twórca. Na szczęście sztuka nie ma wiele wspólnego z obroną praw zwierząt, a metody prób i błędów nie rozpatruje się zwykle w kategoriach etycznych. Zawsze można przerwać projekcję, wyjść z sali lub najzwyczajniej w świecie usnąć. Albo dać się złapać

tekst: Marta Stańczyk ilustracja: Małgorzata Maciejewska na ten pozornie nieatrakcyjny haczyk. Nuda jest tak wieloznaczna, że staje się jednym z popularniejszych środków wyrazu w kinie artystycznym. Dzieje się tak już przez sam kontrast z kinem głównego nurtu – rozpędzonym do granic możliwości, starającym się nieustannie zaskakiwać i podtrzymywać napięcie, gdyż brak zainteresowania odbija się na wynikach notowanych w box office. Przeciwstawić się temu można spowolnieniem, stonowaniem i minimalizmem, czyli „nudą” właśnie. Kwestii nie wyczerpuje również samo wystawianie widza na próbę. Filmy Andy’ego Warhola można uznać ze eksperymenty z długością filmu i z możliwościami medium – atrakcyjność dzieła schodzi na drugi plan. Artysta przedkładał koncept nad komfort widza. W takich przypadkach nuda służy celom­niemalże edukacyjnym i jest mniej lub bardziej złośliwie wymierzona w odbiorców, którzy mogą zbuntować się – i niejednokrotnie tak robią – przeciw testowaniu ich cierpliwości. Zwykle nuda prezentowana i/lub­generowana w filmie ma za zadanie przekazanie jakiejś nie do końca przyjemnej diagnozy dotyczącej­ człowieka. Wydaje się zresztą, że „nudne” filmy są wypadkową współczesnych przemian. W amorficznym, ciągle zmieniającym się świecie z jednej strony nie ma czasu na nudę, a z drugiej – naskórkowość doświadczeń­

51

hamuje wszelkie zaangażowanie­ emocjonalne. W takim wypadku wydłużone ujęcia, zapierający dech metraż czy odarcie z dramaturgii może być poszukiwaną estetyką, gdyż – mimo że „nudna” – przywraca widzowi odczucie czasu i normalnego rytmu. Dochodzi do swoistej partyzantki, czyli przekucia niedziania się w wartość. Zatem znudzenie jest przekleństwem czy deską ratunkową? Kino wykorzystuje tę ambiwalencję. Wyrastający paralelnie do slow eatingu czy slow readingu ruch slow cinema za głównego bohatera filmu obiera czas – tak cenny przez jego deficyt we współczesności. Długie – i nużące – obserwacje pozwalają na zagłębienie się w stany psychiczne: apatię, marazm czy melancholię. Lars von Trier raczej nachalnie i nazbyt dosłownie zesłał eponimiczną planetę, doprowadzając do kolizji z Ziemią i dręczoną depresją bohaterką (Melancholia, 2011), ale już Lav Diaz pozwolił widzowi na zanurzenie się w smutku i wyobcowaniu postaci w swoim wielogodzinnym filmie o tym samym tytule (2008). W drugim z tych obrazów apatia jest odczuwana – widz nie może wysiedzieć w fotelu kinowym, ale otrzymuje możliwość zanurzenia się w cudzym doświadczeniu. W kinie coraz częściej próbuje się odejść od nazywania, dookreślania i powłóczyście smętnych spojrzeń. Zamiast konwencjonalnej gry aktorskiej preferowane są zdystansowane obserwacje, gdyż



po prostu coraz bardziej ufa się wi- Albert Serra, kataloński twórca, któdzowi. rego filmy ciężko nazwać szczególnie rozrywkowymi czy dynamicznymi,­ Zanudzić widza może nie tylko co jednak nie odbiera im fascynująmetraż, ale i powtarzalność oraz de- cego wymiaru. W jego obrazach – np. humanizująca rutyna. W arcydziele w Honorze rycerza (2006) – stosuje Chantal Akerman o samym tytule niesamowitą strategię doprowadza„nudnym”, rozciągniętym i jakby nie- nia swoich aktorów do skrajnego znuobrobionym – Jeanne Dielman, Bul- dzenia, zmęczenia czekaniem na kowar Handlowy, 1080 Bruksela (1975) mendy reżysera, które nie nadchodzą, – obserwujemy trzy dni z życia tytuło- więc błąkają się bez celu i zabijają wej bohaterki, granej przez Delphine czas, zawieszeni na granicy wcielenia Seyrig: pobudka, otwieranie okien, się w rolę. Każdy gest zyskuje wagę poranna toaleta, pożegnanie syna uderzenia pięścią, prowadzenie kowychodzącego do szkoły, zakupy, nia staje się równoznaczne kawalkaprzyjmowanie mężczyzn, przygoto- dzie, a wypowiadane zdania zastępują wywanie obiadu, sprzątanie, powrót krzyk. Widz stopniowo staje się wysyna, wspólny posiłek i sen. Wszystko czulony na najdrobniejszą ekspresję. powtarzane regularnie i wykonywane Obserwowanie autentycznej, nieautomatycznie. Kiedy mechanizm się kłamanej nudy staje się niezwykłym zacina, pieczołowicie zaprogramowa- doświadczeniem, choć pewnie nie na tożsamość kobiety pęka. Traci ona raz w czasie projekcji z ust odbiorkontrolę nad rzeczywistością, na co ców wydostawało się ziewnięcie. reaguje gestem buntu – aktem przemocy. W tym przypadku monotonna, Nuda staje się zatem środkiem niezbyt interesująca obserwacja nie- wyrazu w kinie artystycznym, a zazróżnicowanych, nieciekawych czyn- razem wypowiedzią na temat samej ności ujawnia wewnętrzne napięcie rzeczywistości. Widz przysypia przy i głęboko zakorzeniony brak satys- niezróżnicowanych, powtarzalnych fakcji z codzienności. Równocześnie czy nadmiernie spowolnionych jednak wystawia widza na próbę, kie- dziełach, co może być deprymujądy ogląda na przykład obieranie przez ce, ale jednak otwiera nowe ścieżki Jeanne kolejnego ziemniaka. Znudze- ekspresji i alternatywne sposoby konie jest naturalne i świadomie zapro- munikacji publiczności z dziełem. gramowane – łączy widza z bohaterką­ Może ten stan rzeczy mówi nam przez wspólnotę doświadczenia. również coś o samej sztuce? Zdiagnozowane już kilkadziesiąt lat temu Te przykłady pokazują jak nieinte- wyczerpanie i postmodernistyczne resujące, nużące środki wyrazu stają odtwarzanie, re-edycje i recykling się nośne znaczeniowo i wyznaczają automatycznie wpisują w obcowanie nową jakość doświadczenia kinowe- z dziełami sztuki efekt znudzenia. Zago. Najciekawszymi reprezentacjami miast z tym walczyć, wystarczy nadać nudy w kinie nie są dosłowne obrazy wagę temu typowemu współcześnie – apatycznych nastolatków pozba- doświadczeniu, które zyskuje niewionych celu, ziewających obibo- spodziewaną świeżość. Nagminnie ków, ogarniętej marazmem burżuazji eksplorowane stałoby się nieznośczy zblazowanej arystokracji.­Piewcą ne, a przede wszystkim wtórne. Na nudy staje się we współczesnym kinie szczęście nie zdominowało jeszcze

53

nie tylko kina, ale i jego ambitniejszej, festiwalowej, nierzadko – trzeba przyznać – pretensjonalnej odsłony. Taka strategia artystyczna wymaga od widza większego wysiłku, skupienia i wyłączenia się z rzeczywistości. Po zapłaceniu tej ceny istnieją duże szanse nie tylko na satysfakcję, ale przede wszystkim na uniknięcie śmierci z nudów w sali kinowej. Znużenie na filmie staje się nie tylko czymś normalnym, ale i pożądanym – jeśli jest zamierzone i świadomie wytwarzane. Wtedy można pójść do kina specjalnie po przemyślaną dawkę „nudy”.

Marta Stańczyk — studentka Uniwersytetu Jagielloń­ skiego, filmo­ znawca wannabe. Trochę ogląda, trochę czyta i trochę słucha, ponieważ marzy o zostaniu kulturalnym krakusem. Małgorzata Maciejewska — absolwentka wiedzy o teatrze UJ, obecnie studentka performatyki UJ i dramaturgii PWST. Pisze dramaty i opowiadania, jest miłośniczką czeskiego kina. Poza zajęciami literackimi zajmuje się ilustracją, fotografią i projektowaniem.


W DRODZE

MOŻNA JĄ TYLKO KOCHAĆ

54


Są miasta, które wywołują w nas bliżej nieokreślone stany. Pełne skojarzeń, eksploatowane przez kulturę masową, a najlepiej jeszcze takie, które mają coś wspólnego z naszą historią. Gorączkowe, tętniące życiem, dynamiczne metropolie, które z jednej strony wywołują w nas wręcz egzystencjonalny strach, ale z drugiej... kuszą. I gdy nadarza się ta okazja jedna na milion, to wybór jest oczywisty, a decyzja naprawdę bardzo szybka.

tekst: Paweł Słoń ilustracja: Michał Węgrzyn

P

óźny wieczór, trzy przystanki autobusowe od stacji metra Dworzec Kijowski. Przed nami mroczne, poprzemysłowe zabudowania, klimat w sumie trochę jak na krakowskim Zabłociu. Trochę, bo na wstępie, jako turyści zza granicy, musimy okazać paszporty, uśmiechnąć się do siedzącej za okienkiem kobiety, która pamięta chyba początki ZSRR. Trochę, bo jak już miniemy zasieki kontroli, to na środku placu z budynkami dawnej fabryki dumnie spogląda przed siebie stojący na postumencie towarzysz Lenin. Skręcamy gdzieś w prawo; jakieś schody, ciemno i buro, po czym na trzecim piętrze wchodzimy do przepięknie urządzonego atelier. Wszystko porządnie wyremontowane, pomalowane na biało, na antresoli półki uginające się pod płytami i wejście na balkon, z którego widać drugi brzeg, a na nim tętniącą światłem i nocnym życiem Moskwę. Wernisaż już trwa. Większość gości popija martini, biegające dzieci nadają całemu wydarzeniu wręcz rodzinny charakter. Przy wejściu kontrola paszportowa, u góry – impreza moskiewskiej bohemy. Witamy w Rosji.

to, co wiąże się z faktem, iż jedziemy do stolicy, jakby na to nie patrzeć, kraju, który od co najmniej 300 lat liczy się w światowej polityce. Do zobaczenia było zatem dużo, a chcieliśmy jeszcze zahaczyć o Sankt Petersburg.

Moskwę zwiedzamy bezlitośnie – intensywnie, dokładnie, nie zapominając o niczym. Szymon, towarzysz mojej podróży, historyk sztuki z powołania, przed wyjazdem całe tygodnie poświęcił na analizowanie tego, co koniecznie trzeba zobaczyć. Nic dziwnego, że cała ogromna mapa Moskwy, z którą musimy się użerać w zatłoczonych tramwajach czy metrze, ozdobiona jest czarnymi kropkami i adnotacjami. Choć jest tego dużo, mamy doskonałe tempo. Wynika to przede wszystkim z faktu, iż dużo atrakcji architektonicznych można zobaczyć jedynie z zewnątrz. Ochroniarze z Uniwersytetu Moskiewskiego, dawnej siedziby RWPG, czy dowolnej mieszkaniowej wysotki, jak nazywają się wzorowane na amerykańskich wieżowcach z początku XX w pnące się do nieba budynki, będące starszymi braćmi warszawskiego Pałacu KultuDzięki katastrofalnej kondycji pewnej polskiej spółki ry i Nauki, nie są zbyt skłonni wpuścić do środka dwóch lotniczej, bilety lotnicze do Moskwy w dwie strony były uśmiechniętych od ucha do ucha pajaców z Krakowa. do nabycia po naprawdę śmiesznej cenie. Decyzja była Hasło „my stjudenty od Polszy!” niestety nie otwiera natychmiastowa. Dziesięć dni to niby nic, ale pamiętajmy­ wszystkich drzwi. Dokładnie rzecz ujmując – żadnych. – Moskwa to nie miasto, ale osobny kraj. Licząca od 11 (oficjalne dane) do 18 milionów ludzi (bliższe prawdy Choć mamy bilet na metro, to korzystamy z niego nieoficjalne szacunki) aglomeracja moskiewska ma PKB stosunkowo rzadko. Mamy ustalone trasy, chodniki są równe PKB Polski. Mieszka tam 30 tysięcy milionerów, w dobrym stanie, a pogoda typowo spacerowa (koło 50 tysięcy narkomanów i bezdomnych; co minutę pięciu stopni, czasem słońce, czasem chmury), dlatego kupowany­jest nowy telefon, a co dwadzieścia – kra- przemierzamy piechotą dość znaczne odległości. Dziędziony. Metro moskiewskie jest drugie na świecie po ki temu oglądamy zarówno wszystkie miejsca z kategorii­ tokijskim jeśli chodzi o wielkość, w 2002 r. codziennie must see (z wyjątkiem tego najważniejszego – Lenina, któkorzystało z niego ponad dwa miliony ludzi. Ale i bez rego znowu pudrują i botoksują), jak i takie smaczki jak tych liczb wiemy, że jedziemy do miasta symbolu, bu- groby Tupolewa, Chruszczowa i żony Stalina, budynek dzącego tyle trudnych do uchwycenia lęków i marzeń. Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Dworzec Rzeczny,­ Tak, mafia, bieda, tłok, ale z drugiej strony ta wszech- skąd można popłynąć do pięciu mórz świata, czy buobecna historia, radziecka megalomania i wszystko dynek Centrosojuza autorstwa samego Le Corbusiera.

55


Oczywiście nie ma bajki. Wszędzie łazimy z paszportem. Bilety – paszport. Kontrola policji na dworcu – paszport. W teatrze w St. Petersburgu już sobie stroimy z tego żarty i przy odbieraniu biletów ze zdziwieniem pytamy, czy może jednak nie trzeba pokazać paszportu. Pani się śmieje. Choć służby bezpieczeństwa nie dają nam bardzo w kość, to czuć tu wszechobecną obsesję na punkcie bezpieczeństwa i kontroli. Na Kremlu urządzamy sobie zabawę – szybko orientujemy się, że można chodzić tylko po chodnikach. Wejście przez turystę na środek ulicy, po której jedynie co jakiś czas jedzie do Putina czarna limuzyna, wywołuje u strażników alergiczną reakcję, są krzyki, gwizdy i tak dalej. Dlatego zakładamy się, jak daleko uda nam się wejść na środek placu, ot tak, że fotkę strzelamy, głupie turysty. Po 6 sekundach rozlegają się gwizdki. Strażnicy mają poczucie dobrze wykonanego obowiązku, a my ubaw po pachy. Trochę mniej nam do śmiechu, gdy wchodzimy na Kreml. Na wejściu bramki, wykrywacze metalu, słowem – lotnisko. Zapominam o pasku, więc cała celebracja ponownego przejścia przez bramkę trochę trwa. Szymon umiera ze śmiechu, ja w sumie też się dobrze bawię, ale rosnący za nami tłumek nie podziela naszego entuzjazmu.­ „Czemu właściwie w Rosji ulice są tak brudne?” – pytamy ze zdziwieniem naszego petersburskiego gospodarza. „Korupcja!”, odpowiada bez wahania. Pieniądze z budżetów władz miejskich są masowo defraudowane, dlatego jedynie część środków idzie na tak ważne rzeczy, jak choćby oczyszczanie ulic. A pora roku jest wyjątkowo paskudna, bo zima jest w odwrocie i ogromne masy śniegu topnieją z dnia na dzień. Ulica z lotniska do Moskwy zalana jest pośniegowym szlamem, w którym równo taplają się rozlatujące się łady, jak i najwyższej klasy samochody z czarnymi szybami. Idealnie do tego stanu rzeczy pasują nieco cyniczne, ale chyba prawdziwe słowa premiera Czernomyrdina: „Chcieliście lepiej, a wyszło jak zawsze”.

myśleć. Jednak kiedy widzimy trzymetrowe ogrodzenie wokół przedszkola, do którego chodzą dzieci naszych moskiewskich przyjaciół, stwierdzamy, że chyba nie chcielibyśmy chodzić do takiej warowni. Odnośnie do tych placów – Żenia, nasz moskiewski gospodarz, opowiada nam taką historię: na wiosnę zawsze malują ławki. Jednak osoby wynajęte do wykonania tego zadania kradną farbę i dodają do niej jakieś tańsze zamienniki. Skutek jest taki, że nowa farba bardzo długo zasycha. Oczywiście, irytuje fakt, że nie można usiąść, ale Żenia jest chyba bardziej sfrustrowany czym innym – wszyscy o tym wiedzą, a nikt nie może lub nie chce nic z tym zrobić. „Survival” – takie słowo pada, gdy próbujemy się dowiedzieć, jak się żyje w Moskwie. Jeśli nie masz mieszkania po rodzicach, raczej ciężko ci będzie zdobyć jakąś przestrzeń do życia dla siebie. Kolega Żenii, Aleks, ma problem z meldunkiem. Nie mieszka już z rodzicami, ale wciąż zameldowany jest u nich, co znacząco utrudnia mu życie Od stycznia 2013 r. obowiązuje też prawo penalizujące promocję homoseksualizmu. Rosyjscy artyści śmieją się, że niedługo trzeba będzie zamknąć Ermitaż – w końcu tyle tam nachalnej propagandy gejowskiej, a i znalazłoby się parę obrazów przedstawiających nagich chłopców... W ostatnim czasie administracja rządowa coraz bardziej uprzykrza życie organizacjom pozarządowym. W całym kraju rozpoczęły się masowe kontrole, w których nieraz udział biorą – jak donosi Ośrodek Studiów Wschodnich – prokuratorzy i „przedstawiciele służb podatkowych, sanitarnych i przeciwpożarowych”.

Jednak nie mamy wrażenia, by Rosjanie byli bardzo przerażeni tym stanem rzeczy. Czuje się raczej poczucie absurdu, niemocy, ale jednocześnie życie organizuje się w enklawach wolności, jakimi są grupy towarzyskie, rodziny. Rezygnacja nieraz prowadzi do bierności i marazmu, ale my mamy to szczęście, że w Moskwie mieszkaW Moskwie zwracamy uwagę na bardzo ładne pla- my u artystów. Żenia zajmuje się właściwie wszystkim. ce zabaw dla dzieci. „Dbają o maluchy” — można po- Spośród licznych zainteresowań ma na koncie między

56


innymi udział w projekcie muzycznym I.H.N.A.B.T.B. Pokazuje mi nawet rosyjską wersję Rolling Stone’a z artykułem o ich postpunkowo-noise’owym projekcie. Choć z żoną mieszkają raczej na typowym moskiewskim blokowisku, to robią wszystko, by swoim dwóm przeuroczym synom zapewnić jak najlepsze warunki. Ich lokum to kolorowe, kwitnące życiem i artystyczną fantazją mieszkanie, gdzie półki w kuchni są Hall of Fame z nazwami najważniejszych dla Żeni zespołów (dominuje amerykańska awangarda i punk), na ścianach wiszą dzieła Fiedy i Bonifacego, tu gitara, tam organki, za łóżkiem – perkusja. A propos Bonifacego – prawdopodobnie jest to jedyne dziecko w Rosji, które nosi takie imię. Jego dziecko będzie miało otczestwo „Bonifacewicz”. „Jeśli nie będzie gejem” – żartuje Dasza, matka Boni. Żenia widzi naszą konsternację rosyjską schizofrenią, jaką widać niemal wszędzie i to na różnych poziomach. Z jednej strony wszechobecne symbole ZSRR, brud, policjanci, kontrole, alkoholizm (ku naszemu zaskoczeniu, jak już ktoś pije jakiś alkohol przed sklepem, to niemal zawsze jest to... piwo), a z drugiej – prężne społeczeństwo, masowo czytające, dostrzegające wady systemu i pewnie oczekujące jakiejś zmiany, fantastyczne muzea miasta... Moskwa jest śliczna, zadbana, jednak wiemy, że jest to jedynie wizytówka ogromnego kraju, który mierzy się z poważnymi wyzwaniami społecznymi i politycznymi. Jadąc tam, sądziliśmy, że dowiemy się czegoś więcej. W końcu podróże podobno kształcą. Tymczasem ukazał nam się skomplikowany, wielobarwny obraz tyleż fascynującego, co i w jakimś stopniu przytłaczającego miasta. Każdy, kto przechadza się po dworcu, z którego odjeżdżają pociągi do Petersburga i szuka bohaterów dokumentu Dzieci z Leningradzkiego, wie, że wegetujące tam do tej pory dzieci po prostu przegoniono gdzie indziej. By nie opuścić kraju z ciężkim dysonansem poznawczym, trzeba sięgnąć do mądrości przodków. Żenia cytuje jednego z wielkich rosyjskich wieszczy: „Rosji nie można zmierzyć, Rosji nie można ogarnąć. Rosję można tylko kochać”.

*** Jeszcze w drodze na Szeremietiewo, moskiewskie lotnisko – jedyne na świecie, gdzie można palić papierosy – Szymon pyta mnie, czy gdybym dostał propozycję ciekawej i dobrze płatnej pracy w Moskwie, to zdecydowałbym się zostać. „W Moskwie – tak. W Rosji – nie”, odpowiadam filozoficznie po namyśle. Wiem jednak, że swoje wrażenie zbudowałem jedynie po kilku dniach w Moskwie. Dlatego na pewno nie była to moja ostatnia wycieczka do Rosji.

Paweł Słoń — absolwent politologii UJ, członek TRAWERSu (www.trawers.turystyka.pl). Politolog, bloger (www. dobryfilmzlyfilm.wordpress.com), akwarysta. Chce jechać do Malezji, ale najpierw zjedzie autostopem Bałkany. Michał Węgrzyn — student malarstwa na ASP we Wrocławiu, aktywnie działa w Gdańskiej Szkole Muralu. W wolnym czasie lubi podróżować i malować w nowych miejscach.

57


OD SZATNI

JAK TO JEST LATAĆ tekst: Anna Kot ilustracja: Agata Trybus

Spojrzenie na świat z góry wydawało się być największym pragnieniem ludzkości.­ Dlatego­ już w 1480 roku powstały pierwsze projekty maszyny latającej­spod ręki Leonarda da Vinci. Zarówno ci wielcy, jak i ci malutcy chcieli i chcą poczuć się wolni jak ptaki. Teraz moje marzenie o tym ma się spełnić.

Anna Kot — absolwentka filologii angielskiej i lingwistyki stosowanej.

D

ecyzja została podjęta – zaczynam naukę latania na paralotni.­ Jest to ogromne wyzwanie, ponieważ mój niedoskonały­ orga­nizm posiada defekt – lęk wysokości. Każde wejście na obiekt wyższy niż pięć metrów wywołuje u mnie paniczny strach, trzymający władzę nad ciałem. Podobno konfrontacja to najlepszy sposób­na oswojenie swoich słabości. Do odważnych świat należy! Decyduję się na szkołę paralotniarską Beskid Paragliding w Szczyrku.­Pierwszego dnia cała grupa spotyka się na wykładach o podstawach aerodynamiki i bezpieczeństwie lotu. Po krótkim wprowadzeniu — pierwsze przymiarki uprzęży, a także próba lotu „na sucho” na specjalnie zmontowanej huśtawce. Po południu wyjazd na lotnisko, gdzie uczymy się podnosić skrzydło, co w praktyce okazuje się dużo trudniejsze niż w teorii.­Trzeba mieć trochę siły, aby podnieść glide’a z ziemi. Należy­mocno­się zaprzeć i zacząć balansować ciałem w taki sposób, aby paralotnia­znalazła się dokładnie nad nami. Przy niewielkiej wadze­ oraz pomocy instruktora udaje mi się wzbić na dwa metry nad ziemię. Nie byłam na to przygotowana, ale jednocześnie apetyt na więcej został rozbudzony. Niestety pogoda nie sprzyja – nagłe i silne podmuchy wiatru nie pozwalają zmierzyć się z glid’em wszystkim uczestnikom kursu. Skrzydło jest ciężkie, więc bilans pierwszego dnia wynosi kilka siniaków na rękach. Następnego dnia plany krzyżuje nam pogoda – pada deszcz, zamieniający się w mżawkę. Takie warunki pogodowe uniemożliwiają wszelakie loty. Z niecierpliwością czekamy na popołudnie, kiedy to pogoda ma się zmienić. Gdy opady ustępują, jest szansa na powtórzenie ćwiczeń z podnoszeniem skrzydła. Trawa jednak nie zdążyła wyschnąć wystarczająco, wobec czego po przejściu kilku metrów większość z nas ma przemoczone obuwie. (A mama mówiła: nie chodź po mokrym!) Przydałyby się kalosze! Ale na szczęście dzisiaj wszystkim udaje się popróbować startów oraz nabić sobie kilka kolejnych siniaków. Jesteśmy trochę podłamani, bo starty nie wychodzą tak jak powinny, a winne temu jest głównie mokre skrzydło. Mimo to trzeba zacisnąć zęby na dzień następny – próbę generalną lotów. Aby polatać sobie na małej górce, musimy wstać aż o 5 rano. Czemu?­Najlepsza termika występuje tam w godzinach­porannych, dlatego należy się poświęcić i wstać z pierwszymi promieniami słońca. Dwa słowa­– naprawdę warto! Podchodzę do zbocza. Jest stromo. Nogi mam jak z waty. Myśli kotłują mi się w głowie: „Nie zrobię tego, za wysoko, zbyt stromo, nie dam rady”. Ale z drugiej strony po coś tu jestem, dlatego spokojnie oswajam się z widokiem. Kolega dodaje otuchy i mówi, że on też ma lęk wysokości i że trzeba z tym walczyć. Dlatego to właśnie my jesteśmy ostatnimi osobami w kolejce do startu. Widząc, jak panowie próbują swoich sił z paralotnią, jestem jeszcze bardziej przerażona – wychodzi im to lepiej lub gorzej, z przewagą dla gorzej. Przychodzi moja kolej: grzecznie proszę instruktora, aby na mnie nie krzyczał, gdy będę coś źle robić.

58


Zapięta w uprząż wyczekuję momentu­ startu. No to jedziemy! Skrzydło w górze, raz, dwa, trzy kroki­i fruu! – już jestem w powietrzu. W pierwszym momencie za bardzo nie wiem, co się dzieje. Lecę najwyżej z całej grupy. Z radia­głos instruktora nakazuje mi wykonywać serię spokojnych zakrętów.­Pięknie „esuję” paralotnią w lewo i w prawo – to jest prawdziwy charakter­tego sportu. Niesamowite! Widok z góry naprawdę daje inną perspektywę na świat oraz energetycznego kopa. Jest także słynny­„wiatr we włosach”. Ale to, co dobre niestety szybko się kończy: lot trwa mniej niż minutę. Teraz czeka mnie morderczy spacer pod górę w uprzęży i ze skrzydłem na plecach. Morderczy, bo nie wychodzę tam raz, a osiem razy, a komplet osprzętu trochę waży (nawet i czternaście kilogramów). Dlatego do uprawiania tego sportu konieczna­ jest odrobina kondycji, ponieważ trzeba mieć siłę, aby to tałatajstwo wytaszczyć pod górkę. Nagle wysokość przestaje być taka straszna. Wniosek z trzeciego dnia: ci najmniejsi i niepozorni to najgroźniejsze bestie, a strach ma wielkie oczy. Następnego dnia czeka nas jeszcze większe wyzwanie: loty odbywają się już z osiemdziesięciu metrów, czyli obrazowo:­z trzydziestopiętrowego wieżowca. Robi wrażenie. Ale odrobina adrenaliny nigdy nikomu nie zaszkodziła. Wzbijam się po raz pierwszy w powietrze, serce wali jak oszalałe, strach siedzi na ramieniu… Wysokość osiągnięta… Cień własnego ciała rekompensuje wzrost ciśnienia, a „esowanie” wychodzi już znacznie lepiej i przyjemniej. Lądowanie staje sie mniej chaotyczne. Narodził się we mnie sokół. P.S. Paralotniarstwo jest jak najbardziej bezpieczną formą sportu. Wymagana jest jedynie odrobina rozsądku i zdawanie sobie sprawy z niebezpieczeństw, jakie mogą się wydarzyć w powietrzu. Jako osoba z lękiem wysokości mogę powiedzieć, że bardziej bałam się na pierwszych lekcjach nauki jazdy. Agata Trybus — magister form przemysłowych, stu­ dentka architektury wnętrz. Projektantka, z zami­łowania instruktorka fitness i zumby.

59


WALL O AUTORZY

ANNA KOT anna.kot12@gmail.com

ALEKSANDRA BEREŻNICKA a.bereznicka@gmail.com

DARIA KUBISIAK kubisiak-daria@wp.pl

ALEKSANDRA BOBRYK abobryk@interia.pl

PIRJO LEHTINEN pulpozaur@gmail.com www.pulpozaur.pl

MAGDALENA BOŃKOWSKA madzialena188@tlen.pl

NATALIA GRUBIZNA nat@proseksualna.pl www.proseksualna.pl

AGNIESZKA HETMAŃCZYK ag.hetmanczyk@gmail.com

JOANNA PODGÓRSKA jpodgorska@wp.pl

PAWEŁ SŁOŃ elefante88@gmail.com www.trawers.turystyka.pl www.dobryfilmzlyfilm.wordpress.com

MARTA STAŃCZYK stanczykowa@gmail.com


OF FAME ILUSTRATORZY MICHAŁ ADAMIEC michal.adamiec@hotmail.com www.michaladamiec.pl

ADA AUGUSTYNIAK ada.augustyniak@gmail.com www.adaaugustyniak.pl

MIHAU DUMIN www.dumin.pl URSZULA GĘBSKA ula.gebska@gmail.com www.behance.net/noimage DOMINIK KOWALCZYK dominikkowalczyk@onet.eu www.behance.net/dominikkowalczyk KATARZYNA KRUTAK katarzyna@krutak.com www.facebook.com/pages/KatarzynaKrutak

MAŁGORZATA MAJCIEJEWSKA inez.welt@gmail.com www.inezwelt.digart.pl MAGDALENA MARCINKOWSKA magdalenowo@gmail.com www.marcinkowska.blogspot.com KRZYSZTOF STEFANIAK cristoval@vp.pl www. krzysztofstefaniak.digartfolio.pl

AGATA TRYBUS agata.trybus@gmail.com www.atrybus.com MICHAŁ WĘGRZYN xotowaldenburg@gmail.com www.be.net/Michalwegrzyn BARBARA WIEWIOROWSKA b.wiewiorowska@gmail.com ZUZANNA WOLLNY zuzannnnka@gmail.com www.be.net/ZuzannaWollny


DOŁĄCZ DO NAS!

KONTAKT: redakcja@fuss.com.pl reklama@fuss.com.pl

www.fuss.com.pl www.facebook.com/fuss.magazyn


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.