FUSS nr 7

Page 1


ROZMOWA. DIALO Magdalena Urbańska: Są dzieła literackie, filmowe czy teatralne, w których znajdują się odpowiedzi na ważne, jeśli nie najważniejsze życiowe pytania i kwestie (vide słynna scena w „Kiedy Harry poznał Sally”­). Jednak dla mnie najbardziej wartościowe są te, które odwracają perspektywę: nie dają odpowiedzi, lecz stawiają pytania. W ten sposób tekst kultury­ zamienia się w rozmowę – nawet jeśli jej przebieg kontynuowany jest w samym odbiorcy. Masz podobne odczucia: że DOBRA SZTUKA JEST DE FAC­ TO STAWIANIEM PYTAŃ? Im bardziej są one niewygodne, złośliwe czy bolesne, tym bardziej rodzi się przekonanie, że powinny zostać postawione. Nie chodzi mi oczywiście o najistotniejsze życiowe kwestie typu „Jak stracić chłopaka w 10 dni”…

ten autotematyczny motyw coraz częściej pojawia się w sztuce: nie stawia się pytań o – jakkolwiek banalnie to brzmi – świat wartości (a może sam świat?), lecz pyta się, czy te pytania mają sens i mogą rzeczywiście coś zmienić, czy możliwe jest nawiązanie dialogu. Zawsze z dużym podekscytowaniem angażowałam się w takie postmodernistyczne rozważania, ale nie wiem, czy mnie już to nie męczy. Bo ile razy można o to pytać? Zatem: „czy prawdziwy dialog jest w sztuce możliwy?” – nie wiem, ale to nie zmienia faktu, że chcę, by ktoś próbował go ze mną nawiązać. Albo inaczej: nawet jeśli nie jest możliwy, nie znaczy, że nie należy próbować.

Marta Stańczyk: Albo „Jak się pozbyć cellulitu”. Ale nie trzeba chyba kopać leżącego – brak ambicji częściowo usprawiedliwia czczą gadaninę. Gorzej jeśli w dziele jest miejsce na filozoficzne dysputy, na życiowe pogawędki czy na wyrafinowane konwersacje – a nie ma dialogu z odbiorcą. Jeśli w dziele nie ma miejsca na widza, nie każe mu się wysilić i zastanowić, sztuka zamienia się w wygodne – choć nierzadko efektowne – jednorazowe „patrzydła”.

MS: Ty mnie w żadne postmodernizmy nie wpychaj! Właśnie w kontekście tego, co mówisz o tematyzowaniu dialogu, uświadomiłam sobie częstą pułapkę: szufladkowanie rozmówcy. Jeśli wiesz lub raczej wyobrażasz sobie, że wiesz, jakie poglądy prezentuje, przestajesz słuchać i rozmawiać. To samo tyczy się etykietek w sztuce – zauważyłaś, że nazwanie filmu „teatralnym” często jest synonimem dla „przegadanego”? Ale jak wspaniale ta „teatralność” czasami wybrzmiewa w długich scenach rozmów – chociażby Z drugiej strony jest to, o czym, mam wrażenie, Ty w „Głodzie”, żeby już zostawić przykłady sprzed mówisz, czyli sztuka w jakimś stopniu zaangażowa- trzech dekad (śmiech). na w życie społeczne. Ale to jeszcze nie wyczerpuje wszystkich opcji. Pytania nie muszą być zaczepne, MU: Myślałam, że powiesz, że nazywanie filmu ale koniecznie muszą się pojawić – i nieważne, czy „teatralnym” deprecjonuje teatr. I że jak wspaniadzieło ogrywa niedopowiedzenia, czy jest przegada- ła ta „teatralność” jest w… teatrze! Pewnie możny. Znasz „Kolację z Andrzejem”? Filmowe dziwadło, na znaleźć tuzin – bardziej lub mniej oczywistych prawie w całości składający się z rozmowy właśnie, – odpowiedzi, dlaczego w kinie nie jesteś w stanie ale pytający tak naprawdę o to, CZY PRAWDZI­ słuchać rozmowy, a w teatralnym fotelu zapadasz WY DIALOG JEST W SZTUCE MOŻLIWY. się jak zahipnotyzowana na długie godziny, mimo że ględzą tylko i ględzą (śmiech). Nie zmienia to MU: To film sprzed ponad trzech dekad, a jednak faktu, że sama potrzeba dialogu z widzem w obu

2


OG. KOMUNIKACJA. dziedzinach jest taka sama. I mówiłaś o zaangażowaniu sztuki w życie społeczne: pojawiło się ostatnio takie - pytanie przy okazji kolejnych sztuk Demirskiego i Strzępki – czy krytyka, bez pozytywnych rozwiązań i zaprezentowania możliwych alternatyw, jest rozmową? Banalnie mówiąc: CZY SAMO TEMA­ TYCZNE WEJŚCIE W ŻYWĄ PROBLEMATY­ KĘ SPOŁECZNĄ MUSI BYĆ RÓWNOZNACZ­ NE Z ZAANGAŻOWANIEM? Dziś tej krytyki jest tak dużo, że automatycznie rodzi się pytanie „no i co z tego?”, a nie „no i co z tym możemy zrobić?”

to się czepiam, a sama nie potrafię trzech zdań sklecić. Ten problem mam ze sztuką „zaangażowaną”.­Twórcy słusznie celują, ale żywy temat zastyga na scenie, nie kieruje się ponownie na zewnątrz – pośmieję się z żartów napisanych przez Demirskiego, jednak zwykle nie czuję, żeby zapraszał mnie do rozmowy albo proponował konkretne zmiany. Choć i tak jest to poziom dyskusji nieporównywalny do niesławnej „rozmowy” z Żebrowskim w TVN24. Ale może dobrze, że nie napisałaś na ten temat wstępniaka (śmiech).

MU: To niegłupie. Zawsze we wstępniaku piszę troMS: Może to staroświeckie, ale myślę, że sztuka kry- chę o wszystkim i o niczym, jakby sugerując dla potyczna powinna uwierać – wtedy wiem, że twórcy tencjalnych czytelników, gdzie i jakich pytań mają zwracają się do widza i każą mu przyjrzeć się sobie szukać w tekstach. Myślisz, że tę rozmowę możemy i rzeczywistości. Czyli jest rozmowa. I to na konkret- uznać za wstępniaka? ny temat. Tyle – aż tyle – wystarczy sztuce zaangażoMAGDALENA URBAŃSKA wanej, przynajmniej na początek. redaktorka naczelna

MU: Z tym się zgadzam jak najbardziej. Pytanie raczej brzmi: czy w zalewie sztuki krytycznej nie obojętniejmy na rozmowę? Choć to brzmi jak pytanie do hipsterskich rozważań przy whisky (śmiech).

MARTA STAŃCZYK

redaktorka i korektorka

MS: Wiesz, krytykować łatwo – jak poprawiam teksty,

ilustracje: Katarzyna Urbaniak


W NUMERZE: Żywe Książki W Żywej Bibliotece Folklor Wraca Do Łask

6.

DIAMENTOWY CHŁOPAK Z Jaśkiem Melą rozmawia Joanna Pastuszak // Dawid Malek

BĘDZIESZ LEGENDĄ. ZABÓJCO czyli od dokumentu do fabuły ROZMOWY (NIE)KONTROLOWANE

8.

Z Marcinem Koszałką rozmawia Filip Nowak // Katarzyna Krutak

12.

JA MAM W SOBIE MIESZANKĘ WSZYSTKIEGO

Magdalena Myrlak // Magdalena Furmańczuk

DIALOGI WEWNĘTRZNE Z bożej łaski Tomasz // Kajetan Von Kazanowsky

WŚCIEKŁOŚĆ I BLUZG Jakub Kusy // Małgorzata Osileniec

16.

redaktorka naczelna: Magdalena Urbańska zastępczyni redaktorki naczelnej: Klaudyna Schubert ilustracja na okładce: Katarzyna Urbaniak redakcja i korekta: Marta Stańczyk

www.fuss.com.pl // redakcja@fuss.com.pl

ilustracje: Katarzyna Urbaniak

24.

30.

Z Maszą Tryputsen rozmawiają Magdalena Urbańska i Jagoda Tendera // Klaudyna Schubert

REDAKCJA:

wydawca: CelEdu Anna Katarzyna Machacz ul. Cegielniania 13/30 30-404 Kraków

19.

MIĘDZY KLASYKĄ A EKSPERYMENTEM, czyli o nowych ścieżkach sztuki cyrkowej Z Martą Kuczyńską rozmawia Sabina Drąg // Kasia Matyjaszewska

37.


Z AKTOREM TRZEBA GADAĆ Z Tomaszem Schuchardtem rozmawia Barbara Rusinek // Monika Źródłowska

NIE JESTEM SŁITAŚNA Z Mają Kubacką rozmawia Chrystus Zmartwychwstały, rzeźba Karola Wójciaka Heródka // Klaudyna Schubert

ORIENTACJA SEKSUALNA: JĘZYK POLSKI Z Ignacym Karpowiczem rozmawia Daria Kubisiak // Ribbon

45.

ŻYĆ FOTOGRAFIĄ, NIE Z FOTOGRAFII

66.

OSOBLIWOŚĆ

70.

50. Wojciech Panasiuk // Marcin Kubera

60.


ZYWE KSIAZKI W ZYWEJ BIBLIOTECE O tym, w jaki sposób książka może być żywa i gdzie taką znaleźć, czyli rozmowa z Joanną Balsamską, szefową Fundacji Na Rzecz Równości Polistrefa. Joanno, krótko i zwięźle, dla kogoś, kto z ideą Żywa Biblioteka się nie zetknął – jaki jest cel akcji i na czym ona polega? Celem Żywej Biblioteki jest spotkanie, rozmowa z... człowiekiem, który z jakichś powodów jest dla nas ciekawy, ponieważ jest stereotypowo postrzegany, wykluczany społecznie – chcemy przełamać stereotypy. Każdy człowiek to historia, więc jest w pewnym sensie „Książką”. To jest okazja – której na co dzień nie mamy albo nie zauważamy – do rozmowy w komfortowych dla obu stron warunkach. Możemy zadawać najróżniejsze pytania bez obaw, że zostaniemy odebrani negatywnie, że ktoś się oburzy czy obrazi. Możemy posłuchać o doświadczeniach tych ludzi, bo bardzo często, nie będąc w ich skórze, nie zdajemy sobie sprawy z tego, co przeżywają na co dzień, z jakimi problemami się stykają.

które podejmujemy, wiążą się z jakimiś kosztami, a nie dostajemy na nie żadnych grantów. Warto podkreślić, że wszystkie osoby zaangażowane w pracę – wszystkie „Książki”, organizatorzy, koordynatorzy – pracują za darmo, w ramach pracy społecznej, a i to nie zawsze wystarcza.­ Jakie „tytuły” możemy znaleźć w Żywej Bibliotece? Czy każdy może zostać książką? Tytuły są różne – od Osoby Niepełnosprawnej, przez Feministkę, Geja, Osobę Transseksualną czy Weganina, do osób z mniejszości narodowych czy religijnych. Książką może zostać każdy, kto czuje się postrzegany stereotypowo i nie boi się o tym rozmawiać. Zazwyczaj to my znajdujemy Książki, ale jeśli one znajdą nas – jesteśmy­ otwarci na propozycje.

Jak w ogóle powstała idea Żywej Biblioteki?

Kto najczęściej pojawia się w roli czytelnika?

Pomysł pojawił się w 2000 roku w Danii wśród grupy młodych ludzi na Festiwalu w Roskilde. Dalej poszło już szybko. My zaczęliśmy w grudniu 2010 taką pierwszą malutką akcją, a już w następnym roku naszym partnerem została Biblioteka Wojewódzka.

Głównie pojawiają się ludzie młodzi, studenci. Zdarzają się też przypadki, że przyprowadzają rodziców. Przeważnie są zachwyceni i wracają do nas.

Jakie problemy spotykają najczęściej organizatorzy Żywych Bibliotek ? Dla nas największym problemem są fundusze. Działania,

Tegoroczna edycja Żywej Biblioteki w Krakowie, która odbyła się 24 maja, przyciągnęła duże grono Czytelników. Jeśli przekonaliśmy Was, że warto, zostańcie Czytelnikami kolejnej Żywej Biblioteki. Jeśli nie – przyjdźcie i tak i przekonajcie się sami!


FOLKLOR WRACA DO ŁASK Rozmowa z Piotrem Szewczykiem Dyrektorem Międzynarodowych Małopolskich­ Spotkań z Folklorem

Jeszcze kilka lat temu folklor był tym obszarem działalności artystycznej, który bardziej deprecjonowano, a niżeli stawiano na piedestale twórczości. Dziś jest inaczej. Lepiej. Choć tendencja do nazywania folklorem wszystkiego co przaśne, ludyczne, wiejskie czy obrzędowe nie do końca odpowiada mojej estetyce. Eksplorowanie wysublimowanej anatomii folkloru, łączenie sztuki współczesnego performansu z wielopłaszczyznową twórczością ludową – nie dewaluując jednocześnie klasycznego ujęcia sztuki tańca, muzyki czy śpiewu stały się dla mnie przez ostatnie lata inspiracją do wielu działań. Jednym z nich są powstające właśnie Międzynarodowy Festiwal Folkloru pn. „Małopolskie Spotkania z Folklorem”.

także i emocjonalny. Mamy poczuć, że jesteśmy częścią większej artystycznej całości, dla której wspólnym mianownikiem jest ludowa sztuka tańca, śpiewu i muzyki. Czego możemy oczekiwać w programie pierwszej edycji Festiwalu? Będziemy łączyć ze sobą różne działania i różne poziomy folkloru, zachowując możliwie najwyższy poziom. Zespoły, które zaprosiliśmy reprezentują różne obszary geograficzne i zasadniczo odmienne gatunki folkloru. Ten zabieg wprowadzania różnorodności jest celowy i nie wymaga specjalnych wyjaśnień. Całość prezentacji wzbogacona zostanie artystami, którzy z folkloru czerpią inspirację. Będą koncerty Pauliny Bisztygi, Angeli Gaber Trio czy Kapeli Hanki Wójciak.

Jaki będzie ten Festiwal? Mam nadzieję, że będzie dobry. Z pewnością nad takim wydarzeniem pracujemy. Nie organizujemy festyny, przeglądu czy biesiady. Staramy się doprowadzić do czegoś w rodzaju etniczno–kulturowej eskapady, gdzie zarówno widź, jak i artysta uczestniczą we wspólnej wyprawie, która jest okazją do wzajemnego poznania. W lipcu przyjadą do nas wykonawcy z różnych części świata: Europy, Afryki, Azji czy Ameryki. Nie schowamy ich w hotelu, prezentując jedynie na odseparowanych festiwalowych scenach. Dążymy do tego by widzowie nawiązali z artystami pewien rodzaj interakcji. Występy mają pozostawić w każdym nie tylko ślad artystyczny, ale

Wszystko to ludowe lecz z nutą współczesności. I bynajmniej nuta ta nie będzie wybrzmiewać fałszem czy nieczystością ale okaże się synkretycznym spoiwem muzyki, tańca i śpiewu. Gdzie i kiedy odbędzie się ta impreza? Główna scena festiwalowa zostanie ustawiona w uroczym entourage’u Rynku w podkrakowskich Myślenicach. Artyści odwiedzający Małopolskę wystąpią także w Miechowie i w Wygiełzowie. Pierwszy koncert odbędzie się czwartek 3, a ostatni w niedzielę 6 lipca.

7


ROZMOWY ( n i e ) ko n t r o l ow a n e tekst: Magdalena Myrlak ilustracja: Magdalena Furmańczuk

Początek końca czy tylko chwilowy kryzys? Poziom debaty społecznej sięga bruku czy łapie jedynie chwilową zadyszkę? Trudno dziś jednoznacznie ocenić jej kondycję, przyglądając się dominującym tendencjom. Jednak opierając się na doświadczeniu ciągłej zastępowalności procesów można wydać niemal pewny sąd: debata będzie się zmieniać. Zatem nieskrępowana współcześnie skłonność wyrażania publicznie wszelkich sądów prawdopodobnie już niebawem przejdzie w niebyt na rzecz kolejnej fali trendów, być może np. tajemniczej powściągliwości.

M

erytoryczna. Niekonkretna. Interesująca. Rozwlekła. Nużąca. Zwięzła. Oschła. Emocjonalna. Służbowa. Osobista. Poważna. Zabawna… - Rozmowa. Towarzyszy człowiekowi od momentu, gdy ten tylko nauczy się mówić, i od tej chwili trwa z nim już do końca. W tym kontekście nigdy nie traci na wartości, nie zostaje zepchnięta w próżnię, jest wciąż żywa i obecna w jego życiu. Jej wartość stale utrzymuje się na najwyższym poziomie jako zasób bez którego wręcz niewyobrażalny jest rozwój i właściwie wszelka aktywność ludzi. O jej potędze pozwolę sobie jednak napisać ze sporą dozą niepewności i sceptycyzmu. Bowiem bez wymiany poglądów i wiedzy, możliwej dzięki rozmowie, świat bez wątpienia nie byłby taki jaki jest teraz – „przegadany”.

Prezentujemy własną tożsamość, cechy, objaśniamy stanowiska, czasem manifestujemy swoją odmienność i oryginalność. Przede wszystkim jednak lansujemy pewne własne wyobrażenie o sobie samym, które wespół z naszym wyglądem zewnętrznym i zachowaniem, ma tworzyć pieczołowicie obmyśloną, spójną kreację. Rozmowa spełnia wiele funkcji – od komunikacyjnych po kreacyjne. Jednak oprócz tego jest przede wszystkim potrzebą, czysto emocjonalną, niemal fizjologiczną, konieczną do utrzymania zdrowia psychicznego. Umożliwiającą wyrażanie emocji gromadzących się w człowieku. Brak możliwości dzielenia się z innymi swoimi przeżyciami, wyrażania doznań, stosunków do czegoś lub kogoś sprawia, że – w dużym uproszczeniu – nie mamy dla kogo myśleć. Bo człowiek żyje tylko lub przede wszystkim w kontekście. Innymi słowy musi mieć porównanie, być w relacji, znajdować w innych punkt odniesienia czy też zdobyć akceptację. W związku z tym rodzące się w naszych głowach spostrzeżenia i opinie poddawane są licznym rewizjom, szacunkom i ocenom tylko dlatego, że w perspektywie mają być wyrażone, wypowiedziane wobec innych. To samo przygotowanie się do wypowiedzi (choćby na

Rozmowa jest wyjątkowym rodzajem myślenia. Jest płaszczyzną wymiany różnorakich treści. Na podstawowym poziomie jest sposobem porozumiewania się ludzi między sobą. W wymiarze indywidualnym staje się obszarem komponowania portretu, dając duże pole do popisu jeśli chodzi o możliwość prezentacji własnej osoby. Dzięki rozmowie i zapośredniczonym przez nią wyrażaniu opinii kreujemy swoją postać wobec innych.

8


kilka sekund przed jej wyartykułowaniem) lub wspomnianej rozmowy potrafi być i często bywa bardzo twórcze. Zatem w większości przypadków myślimy bo chcemy się z kimś swoim pomysłem (choćby w przyszłości) podzielić. W tym toku rozumowania rozmowa jawi się niemal jako najważniejsza składowa ludzkiego funkcjonowania. I tak z pewnością jest. Uniemożliwienie lub tłumienie takich procesów może nieść ze sobą przykre konsekwencje. W końcu nie bez powodu jedną z najdotkliwszych kar stosowanych w więzieniach jest umieszczenie osadzonego w izolatce, czyli bardzo dotkliwe w jego sytuacji pozbawienie go kontaktu ze współwięźniami i możliwości wymiany zdań.

inteligencja, umiejętność szybkiej i adekwatnej riposty czy błyskotliwość. A jej ranga rośnie tym bardziej, że w obecnych czasach ludzie mają tendencję do trywializowania rozmów i prowadzenia tzw. rozmów o niczym. Jednak wciąż przegrywa z pierwszym wrażeniem. Mamy dziś do czynienia z przypadkami deprywacji rozmowy, obniżenia jej wartości, pozbawienia funkcji, a z pewnością upadku jej jakości. Stwierdzenie „nie chcę nic mówić, ale…” powinno stać się dla niektórych złotą zasadą, co z pewnością obróciłoby się na korzyść słuchaczy. Mam tu na myśli przede wszystkim tzw. gadające głowy, popularyzowane głównie w telewizji jako rzekomi eksperci w danej tematyce. Pretendujący do tego miana zabierają głos w dyskusjach, które dla przeważającej części społeczeństwa nie wymagają komentarza, a jednak są sztucznie wymuszane i prezentowane jako istotny przedmiot uwagi. Rozmowa na błahy temat co prawda realizuje swoją funkcję przyciągania i zainteresowania lub po prostu daje możliwość „wygadania się”, ale jednak nie wnosi do debaty rzeczywistej i wartościowej treści, przez co zmienia się w popularne „bla bla bla” na każdy temat. Powszechny przymus prowadzenia lub podtrzymywania ciągłej konwersacji realizuje się dziś także między innymi za pomocą tzw. small talków. Prowadzonych w komunikacji miejskiej, windzie czy osiedlowym sklepie z przypadkowo spotkanym znajomym, z którym nie łączy nas żadna głębsza więź, ale czujemy na sobie presję podjęcia jakiejkolwiek rozmowy. Choćby dlatego, by zagłuszyć wprawiającą w zakłopotanie ciszę i zrzucić z siebie społeczny bagaż skrępowania, według którego nie wypada milczeć w towarzystwie osoby, którą znamy. Innym przykładem zalewających nas zewsząd pararozmów, do których jesteśmy zapraszani i do których

W sytuacji idealnej rozmowa jest dysputą, naradą lub debatą dwóch lub większej liczby osób. Jednak wobec istnienia osobowości narcystycznych można zrewi­ dować tę część jej definicji. Okazuje się bowiem, że takie osoby nie potrzebują już nawet rozmówcy chyba że tylko jako elementu dekoracji. Dowodem są dobrze każdemu znane monologi lub choćby coraz częściej spotykane sytuacje prowadzenia publicznie dialogu wewnętrznego, będącego formą komunikacji interpersonalnej i sposobem na zarządzanie własnymi myślami i emocjami. Ale w takim przypadku między kim/czym występuje ten dialog? W swojej istocie rozmowa ma w końcu brać pod uwagę co najmniej dwie strony dialogu. Co prawda celem jest skupienie uwagi na kwestie akcentowane przez poszczególne wypowiadające je jednostki. Czyli znów skupienie się na sobie nawet, pomimo uzyskania końcowego konsensusu. Rozmowa ma ogromny potencjał i może dużo zdziałać w kwestii zawiązywania więzi. Jej siła sprawcza w tej kwestii zależy zazwyczaj od takich cech jak

WOBEC ISTNIENIA OSOBOWOŚCI NARCYSTYCZNYCH OKAZUJE SIĘ, ŻE TAKIE OSOBY NIE POTRZEBUJĄ ROZMÓWCY CHYBA ŻE TYLKO JAKO ELEMENTU DEKORACJI.

9



chce nas się za wszelką cenę zaangażować, jest cała sfera internetowych portali społecznościowych, blogów i for internetowych o różnorakiej tematyce. Autorzy wypowiadają tam ważne z ich punktu widzenia kwestie, a nas zachęcają do zapoznania się z nimi, ale także do odniesienia się do opublikowanych treści, skomentowania ich, czyli tak naprawdę do wdania się w interakcję: quasi–rozmowę. Dzieląc się z nami wszelkimi swoimi przemyśleniami i troskami osoby te z jednej strony poddają pod ocenę swój sposób myślenia = prezentują się, kreują swoją postać, tworzą wizerunek. Z drugiej strony chcą wywołać jakąś reakcję na swoją aktywność = być zauważonym, chwalonym lub docenionym. Dlatego czasami z premedytacją używają do tego – zdarza się to także równie często wśród osób wypowiadających się publicznie – treści kontrowersyjnych, co ma wzmocnić ich publicity. Te „nibyrozmowy”, zgodnie z duchem czasu zapośredniczone wirtualnie, za pomocą internetu, coraz częściej spełniają funkcje rozmów face to face, zastępują je i próbują stworzyć ich substytut.

bardzo małej wagi. Wobec zasłyszanego gdzieś ostatnio stwierdzenia, że „język jest elastyczny, a papier przyjmie wszystko” i w obliczu tak liberalnego podejścia muszę wyraźnie zaooponować, iż ucho i oko już niekoniecznie. Dlatego przysłuchując się debatom publicznym, dyskusjom prowadzonym w telewizjach śniadaniowych, talk-show’ach czy na portalach społecznościowych, warto zastanowić się o czym my tak naprawdę „gadamy”. Może to być prawdziwa terapia szokowa.

Dziś wielu uzurpuje sobie prawo do wyrażania opinii (całkiem słusznie), na forum i wobec wszystkich, chcąc zagarnąć jak największą liczbę odbiorców (aspekt bardziej kontrowersyjny). Niemal każdy chce nam coś ogłosić i – co ważniejsze – ma do tego środki (sic!). Tym samym, wobec daleko już posuniętego zamiłowania do uzewnętrzniania uczuć, tworzą się ogromne zasoby różnych przekazów, najczęściej o marnej wartości poznawczej, bo nieodpowiednio przygotowane, wyrażające aktualny stan emocjonalny czy skupiające się na chwilowych fascynacjach, niekoniecznie wciągające i ciekawe dla przeciętnego, niezaangażowanego bardziej odbiorcy. Wobec tego teoria, że wszystko może stać się tematem i wymaga skomentowania jest tu dość zgubna i zazwyczaj przeceniana. Trend ten jednak zyskał tak powszechną akceptację, że właściwie trudno już obejść się bez wstawienia nowego posta dotyczącego naszej aktualnej sytuacji, zmiany statusu czy skomentowania najnowszych doniesień, tych małej lub

Magdalena Myrlak — absolwentka socjologii i Public Relations. Zafiksowana na punkcie seryjnych morderców i Indian Ameryki Północnej. Marzy o reportażu będącym relacją z wojny narkotykowej na granicy Stanów Zjednoczonych i Meksyku. Magdalena Furmańczuk — grafik, poszukujący siebie, uwielbia zwierzęta w szczególności koty.

11


I G O L DIA WEWNETRZNE tekst: Z bożej łaski Tomasz ilustracje: Kajetan Von Kazanovsky

Ubrawszy ulubioną piżamkę w słoniki, jak zwykle położyłem się na skraju łóżka, przybierając najbardziej komfortową pozycję horyzontalnego mistrza zen. Kiedy tylko osiągnąłem nocne optimum, od razu pojawił się lekki sen. A z nim dudnienie wewnętrzne: „jebany pedale...”

K

iedy myślimy o rozmowie, przeważnie wyobrażamy sobie dość standardowy model wymiany informacji pomiędzy dwiema osobami. Często zapominamy jednak, że indywiduum, które najczęściej uczestniczy w naszych dyskusjach, to my sami. A w zasadzie nasze drugie ja, do którego tylko my mamy dostęp. Nasz wewnętrzny rozmówca to dostarczyciel różnego rodzaju myśli, pomysłów, idei, poglądów, a przede wszystkim ostrej, często nieuzasadnionej i wykręconej, krytyki osobistej. Historii z dupy, z kolorowych aplikacji czarno-białych smartfonów. Bo co byś zrobił, gdybym przyszedł do Ciebie tak cholernie brzydki? Z głosem wewnątrz siebie.

wać nasze życie na każdej płaszczyźnie. Najczęściej negatywnie. Cancel. Krzyczymy. Spierdalaj.

Sam dla siebie byłem już wielokrotnie żenującym debilem, idiotą, nieśmiesznym, brzydkim, tępym, niewystarczająco inteligentnym, zakładającym spodnie w złym rozmiarze i niewyjściowo-niemodnym kolorze zgaszonej fuksji. Lektor wewnętrzny zawsze wychyla się ukradkiem w momencie odosobnienia, kiedy delikatnie kładziemy nasze lico na aksamitnej poduszce. Tylko po to, by wbudowany analizator zaczął rozpatry-

Tomasz wykręca w tym momencie sugestywnie ustami. Bóg katolicki znowu porwał dziewczynki z piaskownicy. Teraz porządek panuje w Krakowie. Tak to sobie tłumaczę. Bo niewiele osób przyznaje się do tego, że zwyczajnie ze sobą gada. Jeżeli już, to najczęściej w sprawach błahych, pokroju „wielkości dupy w tym hipermarketowym lustrze”. A dalej już tylko chcę prać twoje ubrania. Bez namaczania.

Nasz głos wewnętrzny jest naturalnym efektem świadomości i sfery psychicznej. Wpływa na szereg czynników – od chwilowego samopoczucia do ogólnej samooceny. Pojawia się w szerokim spektrum zachowań: odtwarzanie bardziej optymalnego scenariusza (kiedy wracamy do rozmowy z przeszłości, wyobrażamy sobie, jak moglibyśmy ją przeprowadzić lepiej), symulacji („jeżeli zapytają mnie o A, odpowiem B”), wewnętrznego tłumaczenia i usprawiedliwania oraz wielu innych.

12



W zasadzie samorozmowa wydaje się schizofreniczna: po co tłumaczyć się przed samym sobą, uzasadniać, skoro tak naprawdę już o przedmiocie wewnętrznej debaty doskonale wiemy? Czy aby przypadkiem nie potrzebujemy siebie samych, by potwierdzić własne

wybory i racje? Jaki jest sens powtarzania sobie czegoś, co sami wymyśliliśmy? Głos wewnętrzny nas zdradza. Mówi rzeczy, do których nie chcemy się przyznać, tworzy scenariusze, do których nie chcemy dopuścić. Projektuje myśli — szczególnie te, do których nie chcemy wracać. A co najgorsze, pompuje strach przed rzeczami, które urzeczywistniają się tylko w naszym umyśle. Strach przed porażką, odrzuceniem, zdradą. Kiedy mamy już w głowie gotowy pakiet, szukamy tylko potwierdzeń w realnym świecie. Takich, które utwierdzą nas w przekonaniu, że nasza racja to w istocie prawda. Zabawnym może się w takim razie wydawać fakt, że nasz głos wew­ nętrzny jest naszym największym przyjacielem i sprzymierzeńcem. Nikt nie zna nas tak dobrze i nikt nie dociera do nas z taką przenikliwością. I nikt nie przyklaskuje nam tak głośno, kiedy tylko nam się zdarzy większy sukces. Jednak i nikt nie jest dla nas tak surowym katem, gdy powinie nam się noga. I gówno. Pod domofonem nikogo, a może kiedyś były tłumy, już kwiaty pod drzwi podkładały. Pieśni pisały, świńskim sprin­tem zabiegały o poklask. Nie widzę.


Mówi głos. Stare miasto, życie mija z wymowną wulgarnością. I tak wszystko poszło się jebać na końcu. Głos krzyczy, ja szaleję, maluję Muminka na ścianie. Wtedy jeszcze słyszę, że talerze się nie błyszczą, a ja smutną miną zabijam doskonałe poranki. Widziałem coś na scenie. Unia Europejska znowu zakazywała mi być pedałem. Z jednej strony bardzo tego chciała, z drugiej było to oburzające dla chrześcijańskiego półświatka mafijnego z homoseksualnym lobby. Mój głos się śmieje. Ze mnie, nade mną. Z mojej naiwności, że niby wierzę w trwałość rzeczy i więzów, które same z czasem pękają. I wtedy leżę. Z głośników sączy się muzyka, która niszczy czas. Bezruch. Ciągle pedały. Jakby to mnie dotyczyło. Nikt tego nie słyszy. Bo mojego głosu nie ma. Jest tylko półuśmiech, który tak doskonale wszyscy trenują, aby prezentować przypadkowym ludziom. Ja literacko niedopuszczający, półinteligencki, bełkotliwy. Ogólnie mierny. Ciągle. Transmituję treści fabularnie bez sensu złożone. Grupy postępowych feministek mokną na niemieckiej ziemi nocą ciemną. Głos mówi, że to źle. Że wina ma, bo znowu czasu nie zatrzymałem. Trochę jednak krejzi. Transcendencja myśli poza wszelki ocean, świat, księżyc na orbicie Saturna. Ten głos sprawia, że każda jedna rzecz może skończyć się źle. Pojawia się rysa, jedna, druga. Połysk jakby bardziej matowy. Ale ja wciąż widzę ogień, głębię chwili. Czuję

przywiązanie, chęć, palącą inicjatywę. I wtedy pik. Hot, hot, hot. Przegrywam z atawistycznym charakterem ludzkim i nową technologią. Księżyc się znowu kurwi na niebie, idę przez labirynt myśli. Zły, debil, pajac. Robisz złe wrażenie. Obśliniony członek. Sztywny. Tępy. Wyprostowany i dumny. Cipka jednak. Lepiej nie opowiadać. Zgłupiałem. Jadę neostradą. Może jednak skurwysyn i gnój, ale nijaki. Po angielsku do niego. Prymitywnie. Bez pseudonimu. Boże katolicki. Odpinam mikrofon. Może kiedyś. A ona mówi: „nie”.

Z bożej łaski Tomasz — wielbiciel języka i komunikacji, szczęściem pederasta. Stara się spoglądać na życie pod różnymi kątami, lubi labirynty i gładki plastik. Myśli obrazami, najwięcej komunikuje podprogowo. Kajetan Von Kazanovsky — absolwent projektowania ubioru, spędzający wolne chwile rysując przy komputerze. pieprzony esteta, zachwycający się każdym odstępstwem od normy, oraz fanatyk muzyki, wydający ostatni grosz na kolejną płytę.


WŚCIEKŁOŚĆ I BLUZG tekst: Jakub Kusy ilustracja: Małgorzata Osileniec

Hate, bluzg, mowa nienawiści. Dlaczego słownik współczesnej polszczyzny coraz bardziej przypomina szpalty Stürmera?

POWIAT NADCIĄGA

sarmackiej­dumy nie wypełniła kulturowej i symbolicznej pustki; wypełniła ją zła mowa nieprzewidująca istnienia równorzędnych uczestników dyskusji oraz otwartości na argumenty.

Ta parafraza anegdoty znanego intelektualisty pokazuje, gdzie należy doszukiwać się źródeł nienawiści w polskim dyskursie. Nie ma ona podłoża fizjologicznego – nic nie wskazuje na to, by Polacy masowo cierpieli na przerost nadnerczy; trudno też doszukiwać się przyczyn psychologicznych – rodaczki i rodacy są według badań dość zadowoleni z życia.

Mowa oparta na prostackiej przemocy, wynikająca z dążenia do dominacji, chęci poniżenia i pognębienia słabszego. Rodząca się z polskich kompleksów i resentymentu. Działająca na zasadzie fali w wojsku, której celem jest zgładzenie przeciwnika, jego eksterminacja. W tym przypadku werbalna.

Rodowód języka agresji jest ściśle związany z rodowodem statystycznego Polaka - wywodzącego się z gminu „ucywilizowanego oprycha”, dla którego mowa nienawiści jest niczym innym, jak ukrytą za pazuchą gazrurką, którą przy każdej nadarzającej się okazji gotów jest zdzielić współobywatela po łbie.

Oswaja i trywializuje lęki przed „kulturową niewiadomą”. Jest prymitywną reakcją na wydumane, czające się za zagonem zagrożenia – emancypującego się geja, czeczeńską rodzinę, ortodoksyjnego Żyda w chałacie.

Chcąc nie chcąc zdecydowana większość Polaków wywodzi się z chłopstwa, warstwy przez wieki wykorzystywanej i pogardzanej. Ostatnie przejawy pańszczyzny w postaci tzw. żelarki funkcjonowały w Łapszach Niżnych jeszcze w 1931 roku.

Hate speech przysłania także nasz wstyd związany z niewiedzą, chroni przed ośmieszeniem się lub, co gorsza, włączeniem do dyskryminowanej grupy, co w najlepszym wypadku skończyć się może ostracyzmem.

Ów „gen (a raczej Dawkinsowski mem) chama” koduje w umysłach Polaków schematy folwarcznej kultury wzgardy i poniżenia. Pragnienie „oderwania się od ziemi” znalazło odbicie w warstwie językowej, gdzie wspólne dla społeczeństw słowiańskich – Słowaków, Białorusinów, Słoweńców - „wy” zostało zastąpione „panem”. Jednak lingwistyczna ucieczka w stronę

T Y PEDALE, T Y ŻYDZIE! Osią dyskusji o języku nienawiści w polskim dyskursie powinien być Żyd. Nie Żyd etniczny. lecz ten ludowy, przymiotnikowy - zwulgaryzowany przerywnik postawiony w jednym rzędzie z „kurwą”, żyd będący uniwersalną inwektywą średniego kalibru.

16


Żyd w języku potocznym został „spodczłowieczony”, pomniejszony do rozmiarów karykaturalnego żydka, gudłaja, mośka. W zbiorowej świadomości Żyd utracił konotacje z Zagładą, pogromami i antysemicką nagonką 1968 roku. Żyd to nie swąd palonych w oświęcimskich krematoriach ciał, krew zakrzepła na kieleckim i krakowskim bruku, transparenty nawołujące syjonistów do udania się czym prędzej na Synaj.

łej tej hecy wystąpienie ministra spraw wewnętrznych, szykującego się do bezlitosnej rozprawy z neonazistami, jest tylko głosem wołającego na puszczy. W indolencji przedstawicieli prawa odbija się jak w lustrze stan umysłu 23% społeczeństwa, wierzącego­ w bajki o porywaniu przez Żydów chrześcijańskich dzieci.

KAPŁANI NIENAWIŚCI

Żyd to kibic Cracovii, dziennikarz „Wyborczej”, Prezes Rady Ministrów.

Kościół katolicki ma swój znaczący wkład w rozpanoszenie się hate speech. Notorycznie podgrzewa ludowe stereotypy „Żydów mordujących Pana Jezusa”. Koronnym przykładem takiego sposobu myślenia są coroczne inscenizacje „misterium męki” w małopolskiej Kalwarii Zebrzydowskiej, gdzie postaci Żydów są przerysowane, z karykaturalnie podkreślonymi stereotypowymi cechami fenotypowymi.

Równie niedobrze, jeśli nie gorzej, od Żydów mają się w Polsce lesbijki i geje, a raczej lesby, pedały i cioty. Według sondażu CBOS z 2010 roku dwa ostatnie wyrażenia zostały przez Polaków uznane za najbardziej dotkliwe inwektywy. Niestety coraz częściej za napaściami werbalnymi pod adresem mniejszości seksualnych podążają akty przemocy fizycznej. Nie ma wątpliwości, że polskie społeczeństwo jest przesiąknięte nietolerancją. Pełne jest kseno- i homofobów, dla których Ormianin jest brudasem, Ukrainiec banderowcem, a gej parówą.

To prostackie szutki na imieninach u proboszcza, o których wielokrotnie wspominał ksiądz Lemański. Jego nieoceniony wkład w walkę z uprzedzeniami w kruchcie „Polski powiatowej” został zauważony przez hierarchów, doprowadzając do pozbawienia go probostwa.

Zaryzykuję stwierdzenie, że jest wręcz „instytucjonalnie nietolerancyjne”. Ma twarz prokuratora Roszkowskiego z Białegostoku, według którego nabazgrana na ścianie swastyka nie ma nic wspólnego z szerzeniem totalitarnego ustroju, jest zaś pradawnym symbolem szczęścia. Mówi ustami sędzi Majdalani, dla której słowo „pedał” jest tylko zwrotem potocznym, a dążenie do wymazania go ze słownika obelg jest wyrazem presji „określonych środowisk”. Zapewne Żydów, masonów i syndykalistów. W ca-

To ksenofobiczne wyskoki gości anteny Radia Maryja, które pomijane są wymownym milczeniem prowadzących audycje księży lub, co gorsza, ich obrzydliwym, pełnym jadu uśmiechem. Mowa nienawiści to także lekceważące, nienawistne czy poniżające wręcz nawoływania purpuratów do walki z feministkami, liberałami i „genderystami”. To „bruzda dotykowa” księdza Longchamps de Bérier, aberracje księdza Oko, bredzącego na temat AIDS wśród

MOWA OPARTA NA PROSTACKIEJ PRZEMOCY, WYNIKAJĄCA Z DĄŻENIA DO DOMINACJI, CHĘCI PONIŻENIA I POGNĘBIENIA SŁABSZEGO. RODZĄCA SIĘ Z POLSKICH KOMPLEKSÓW I RESENTYMENTU 17


homoseksualistów, oraz wypowiedzi arcybiskupa Michalika o odpowiedzialności feministek za gwałty, dzieciobójstwa i pedofilię. Istny język miłosierdzia.

SCHUJOWACENIE MÓZGOWIA Niestety w dobie, gdy priony nienawiści infekują kolejne mózgi Polaków, inteligencja – klasa społeczna, która powinna przeciwstawiać się obskurantyzmowi, krzycząc „¡No pasaran!” – milczy, schodząc chamowi z drogi. Co gorsza - żyjąc w naiwnym przeświadczeniu o głosie doniosłości swojego głosu, statystuje coraz częściej w nędznych spektaklach medialnych, w których emocje podgrzewane są przez skaczących po słupkach oglądalności dziennikarzy. Prawdziwym szokiem był dla mnie ciąg mało wybrednych tweetów Andrzeja Celińskiego, których puentą była uwaga o złym prowadzeniu się Julii Tymoszenko. W głosie uczestnika marca ’68, członka KOR, byłego ministra – notabene – kultury pobrzmiewał rechot Andrzeja Leppera, przekonującego o niemożności zgwałcenia prostytutki. Stara inteligencja straciła twarz demokratycznej, chadecko-korowskiej opozycji Mazowieckiego i Kuronia, która nastrzyknięta botuliną postpolityki przeobraziła się w ogorzałą mordę chama.

I taka jest też kondycja młodej inteligencji, dla której dyskurs toczący się na „fejsbusiu”, od biedy w poczytnym­ blogu, ma wymiar hipsterskiego lansu, podszytego­ najzwyklejszą w świecie zawiścią. Koniec końców z chłopa pan, ale cham chamem na wieki wieków amen. Jakub Kusy — formalnie socjolog, z zamiłowania antropolog miasta, w wolnych chwilach dziennikarz. Małgorzata Osileniec — absolwentka studiów licencjackich w Kolegium Sztuk Pięknych w Kazimierzu Dolnym na kierunku grafika oraz absolwentka podyplomowych studiów na Wydziale Artystycznym UMCS-u w Lublinie, także na kierunku grafika, specjalizacja: grafika projektowa. Zajmuje się zawodowo grafiką komputerową, malarstwem, rzeźbą, rysunkiem, komiksem...


DIAMENTOWY CHŁOPAK

z Jaśkiem Melą rozmawia Joanna Pastuszak ilustracje: Dawid Malek

[W DRODZE] Zanim zostałeś prezesem fundacji, byłeś najbardziej rozpoznawalnym młodym podróżnikiem. Przed wyprawami z Markiem Kamińskim nie interesowałem się jakoś szczególnie podróżowaniem, a tym bardziej wędrówkami za koło podbiegunowe. Nasza znajomość oraz plany zdobycia w ciągu jednego roku dwóch biegunów były całkowicie spontaniczne. Potem dopiero przyszedł czas na przygotowanie się do wyprawy. Bardziej niż na chęci odkrycia dla siebie czegoś nowego zależało mi na pokonaniu swoich słabości, udowodnieniu innym, że jestem w stanie zrobić coś aż tak trudnego i wymagającego samodyscypliny. Było to dla mnie o tyle ważne, że wcześniej mało kto wierzył, że coś takiego może mi się udać.

Chcę, żebyś na wstępie zaspokoił moją ciekawość. Pochodzisz z północy Polski — co sprowadziło Cię do Krakowa? Powody mojej obecności w Krakowie są co najmniej trzy. Po pierwsze, zawsze podobała mi się atmosfera tego miejsca. Często zastanawiałem się, jak mieszka się w tym mieście. Po drugie, zostałem kiedyś zaproszony do udziału w wydarzeniu organizowanym przez panią Annę Dymną, musiałem więc przyjechać do Krakowa, żeby móc w nim uczestniczyć. Po trzecie, w międzyczasie powstawała koncepcja fundacji, którą trzeba było gdzieś zlokalizować. I najbardziej naturalnym miejscem do tego okazał się Kraków.

I stałeś się ikoną. Kimś kto pokazuje, że jak się ma dobrą motywację, to można pokonać własne słabości i osiągnąć zupełnie niewyobrażalne cele. Zauważyłeś, że lubimy takich pozytywnych bohaterów? Tak, ale nie uważam tej wyprawy za coś nadzwyczajnego. Dla mnie było to ważne, bo pokazałem sobie i najbliższym, kim jestem. Natomiast

19


medialne zainteresowanie zdobyciem biegunów diagnozami, nie tylko po wypadkach, ale także z wadami zaczęło po jakimś czasie żyć własnym życiem. wrodzonymi czy np. z komplikacjami cukrzycowymi. Twoja ówczesna popularność była dobrym momentem do założenia fundacji. Miałeś już wtedy­ wizję siebie jako prezesa, który pomaga innym? Nie miałem wtedy sprecyzowanego pomysłu na siebie. Powstanie fundacji było zupełnie naturalnym skutkiem współpracy z pewnymi środowiskami. Jednak początki naszej działalności nie były łatwe. W tej chwili rzeczywiście jestem osobą rozpoznawalną, pojawiam się czasami w mediach, żeby opowiedzieć o naszej działalności, a to służy nie tylko promocji, ale sprawia również, że jesteśmy wiarygodni. Nasze zaangażowanie jest doceniane, firmy, które udzielają naszym podopiecznym wsparcia, wiedzą, że pieniądze zostaną wykorzystane w dobry sposób. Kiedy zaczynaliśmy ponad pięć lat temu, niektórzy kojarzyli mnie z wypraw na biegun, ale nie zawsze pomagało to w pozyskiwaniu pieniędzy. Im dłużej jesteśmy obecni w świadomości społecznej, tym łatwiej jest organizować pewne wydarzenia oraz dzielić się wiadomościami, w jaki sposób osobom, które korzystają z naszego wsparcia, udało się pomóc.

Spośród wielu innych organizacji wspierających osoby niepełnosprawne fizycznie wyróżniamy się tym, że nie ograniczamy wiekowo naszych potencjalnych po­ dopiecznych, to znaczy, że mogą do nas zgłaszać się zarówno rodzice dzieci niepełnosprawnych, jak osoby starsze, które z różnych przyczyn straciły rękę lub nogę. Wspomnę tu o naszej podopiecznej, mającej około 67 lat, która musiała poddać się amputacji nogi w wyniku zaawansowanej cukrzycy. Lekarz uznał, że bardziej opłacalne będzie refundowanie protezy osobie młodszej. Uważam taką opinię za bardzo niesprawiedliwą. Wygląda to na wykluczanie ze społeczeństwa osób uważanych za mało przydatne. W tym wieku i z taką dysfunkcją cóż jeszcze będą mogli zdziałać? Jest to totalne podcinanie ludziom skrzydeł. Sam znam młode osoby, które są jak życiowi emeryci, siedzą, narzekają, nie robią prawie nic. Znam też wiele osób w bardzo dojrzałym wieku, które są bardzo aktywne, nie mogą usiedzieć na miejscu. W zeszłym roku skakałem ze spadochronem z naszym podopiecznym. Jan jest po

Wspomnę o naszej podopiecznej, mającej około 67 lat, która musiała poddać się amputacji nogi w wyniku zaawansowanej cukrzycy. Lekarz uznał, że bardziej opłacalne będzie refundowanie protezy osobie młodszej. [GRANICE PR ZYDATNOŚCI]

sześćdziesiątce, z podwójną amputacją nóg, jedną nad kolanem, drugą pod kolanem. Kazał mi kiedyś obiecać, Komu pomaga Fundacja Jaśka Meli Poza Horyzonty?­ że skoczę z nim ze spadochronem. Powiedziałem: doJakie są Wasze priorytetowe działania? brze, Janie, załatwię to. I skoczyliśmy. Można? W pierwszej kolejności wspieramy finansowo osoby po amputacji. Drugorzędnym działaniem jest na przykład organizowanie imprez integracyjnych czy też eventów, podczas których pozyskujemy finanse na naszą statutową­działalność. Poza tym, po amputacji bywają sytuacje, gdy bardzo trudno jest dopasować odpowiednią protezę – pomagamy w tym, kontaktując pacjenta zarówno ze specjalistami, jak również udzielamy wsparcia finansowego. Staramy się pomóc osobom ze wszelkimi

Pomagając młodszym osobom czy dzieciom, można jeszcze mieć nadzieję, że w jakimś stopniu proteza będzie im przydatna do rozwijania się, pracy zawodowej, a – mówiąc dosadnie – społeczeństwo będzie mieć z nich jeszcze jakiś użytek. Wyznaczanie granicy wieku, do jakiej będziemy pomagać , jest idiotycznym kryterium. Ale przyznaję, że łatwiej jest uzbierać pieniądze na pomoc osobom

20


młodszym. Widać to chociażby z odliczeń 1% od podatku, kiedy zebranie funduszy na dziecko jest 50 razy bardziej skuteczne niż dla starszej pani, bo jest takie przekonanie, że “ta babcia już się nachodziła”.

zapyta, czy w tej protezie może jeździć konno albo czy może wyskoczyć na tydzień na wycieczkę do Gruzji. Nie mówię, że trzeba od razu jechać do dżungli, wystarczy normalne wyjście na spacer. Najważniejsze w tym, co robię, jest chyba właśnie motywowanie ludzi, bo brak kawałka ręki czy nogi to drobny szczegół. Ważne, żeby nikt z nich nie myślał o swojej tak zwanej niepełnosprawności­ jak o totalnej barierze, której nie można przekroczyć.

Pomijając kwestię konieczności zaprotezowania, w czym trudniej jest pomóc osobom, które przeszły amputację – w rehabilitacji fizycznej czy psychicznej?

Czyli sobie i podopiecznym Fundacji ciągle wyznaczasz “nowe horyzonty“.

Nie wiem, co jest trudniejsze, ale na pewno łatwe nie jest przekonywanie ich, że po amputacji ich życie się nie skończyło. Ludzie mają przekonanie, że jedyną atrakcją, która teraz ich czeka, jest gra w szachy lub warcaby. Sam lubię obie gry, ale cenię sobie też w życiu czynności nieco bardziej ekstremalne.

Tak mam, że na każdej płaszczyźnie życia przyzwyczaiłem się do ekstremum. Dość łatwo przychodzi mi rzucanie się na głęboką wodę, podejmowanie nowych wyzwań. Nieco gorzej jest z codziennością,­ trzymaniem jakiejś dyscypliny, zaczynaniem i kończeniem różnych rozpoczętych spraw. Bardzo pilnie jednak uczę się trzymania porządku w swoim życiu, bo to pomaga. Zrobiłem sobie nawet kiedyś kurs rzeczoznawcy brylantów, ale nie jest mi on obecnie do niczego potrzebny. Po prostu chciałem go ukończyć. Mimo że w moim życiu było wiele ekstremalnych, nietypowych wydarzeń i były one dla mnie bardzo budujące, mam świadomość, że nie mogą one być podstawą życia. Codzienność jest poligonem, na którym nie liczy się nazwisko­ani częstotliwość pokazywania się w mediach, lecz umiejętność życia z kimś u boku, cierpliwość, inicjatywa wysłuchania czyichś problemów, pamięć o podlewaniu kwiatów. Wyznaczam sobie zatem ambitne cele, ale chcę je realizować na silnej podstawie, jaką jest codzienność.

Trudno jest zmotywować ludzi do działania i ciężkiej pracy nad sobą. Kiedy odwiedzam ich w szpitalu, widzą, jak chodzę, i często myślą sobie: dostanę protezę i też będę biegać jak on. Powtarzam im wtedy, że ja chodzę z protezą już 12 lat i żeby było tak, jak jest obecnie, włożyłem w to bardzo dużo pracy. Po amputacji ludzie bardzo często zamykają się w sobie, zupełnie niepotrzebnie uważają siebie za obywateli drugiej kategorii. Staram się wtedy pokazać im, że mimo braku ręki czy nogi, można żyć zupełnie normalnie i bez większych ograniczeń. Kiedy jadę na zrobienie serwisu mojej protezy, to panowie zawsze łapią się za głowę, bo z protezy wypadają obluzowane śrubki, coś gdzieś jest porysowane, w domowy sposób połatane. Miło jest słyszeć, że jestem bardzo aktywną osobą, ale z drugiej strony jest to też dość przykre, że jestem jedyną znaną im osobą, która

21


[zadania specjalne]

JASIEK MELA

Których sytuacji związanych z działalnością fundacji boisz się najbardziej?

W 2002 roku, mając 13 lat, uległ ciężkiemu wypadkowi. Schronił się przed deszczem w niezabezpieczonym budynku stacji transformatorowej - poraził go prąd o napięciu 16 000 V. W wyniku porażenia lekarze zdecydowali o amputacji lewego podudzia i prawego przedramienia. Obecnie Jasiek chodzi z pomocą protezy nogi. W 2004 roku razem z Markiem Kamińskim zdobył oba Bieguny Polarne. Tym samym został najmłodszym i jedynym niepełnosprawnym na świecie, który tego dokonał. W październiku 2008 roku razem z podopiecznymi Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko” wszedł na Dach Afryki Kilimandżaro. W tym samym roku podjął decyzję o założeniu własnej fundacji, która niosłaby pomoc niepełnosprawnym, szczególnie osobom po wypadkach.

Są takie spotkania, które stanowią dla mnie bardzo duże wyzwanie. Kiedy w ramach działalności fundacji idziemy do kogoś, na przykład po wypadku, mam świadomość, że jest to osoba całkowicie załamana i potrzebująca wsparcia. Strasznie trudne są sytuacje, kiedy jest ktoś po wypadku, chodzi o kulach, ma rany które nie chcą się goić, i jedynym słusznym krokiem w tej sytuacji byłoby poddanie się amputacji. Dobrej jakości proteza może być o wiele razy lepsza niż złej jakości noga. Ja nie miałem takiego dylematu, doszło do wypadku i nikt mnie nie pytał o zdanie. Bywają sytuacje, że jadę gdzieś i moim jedynym zadaniem jest przekonanie kogoś, żeby dał sobie uciąć nogę. To brzmi przerażająco, ale niestety czasami jest to jedyne wyjście. Chociaż są to sytuacje bardzo obciążające dla mnie, wierzę, że za tym wszystkim stoi Bóg. Bo pojawia się czasem pokusa, żeby być właśnie tym kimś najmądrzejszym. Poczucie wiedzy i władzy może zamazywać obraz rzeczywistości. W takiej chwili przydaje się coś takiego jak pokora. Czasem myślę, że chociaż nasza praca jest świetna, pożyteczna i satysfakcjonująca, to jednak trudno jest potem zachować dystans do tego i podejmować kolejne, mozolne i mało medialne działania. Nawet mnie, kiedy jestem doceniany, zdarza się mieć pokusę, żeby poprzestać na dobrze wykonanej pracy i dać postawić się na piedestale. Zauważyłam, że mimo tego, co robisz, pojawiają się pod Twoim adresem też nieprzychylne komentarze. Bardzo trudno jest sprostać oczekiwaniom naszego społeczeństwa… Są różne oczekiwania, tylko że ja nimi coraz mniej się przejmuję. Jest wśród wielu ludzi takie przekonanie, że fundacje czy stowarzyszenia to organizacje do zarabiania pieniędzy i w dodatku nie zawsze uczciwie. Media chętnie naświetlają przekręty, rzadziej mówią o sukcesach. Też często czytałem na forach różne opinie, że wziąłbym się za uczciwą pracę, a nie na cudzych pieniądzach żerował.

22


zdarzają się pewnie sytuacje, kiedy słyszysz, że komuś coś się od Ciebie „należy“, że „musisz” coś dla kogoś zrobić.

Jak można zarabiać pieniądze na pomaganiu? Zupełnie się tym nie przejmuję, bo jeżeli wiem, że działam uczciwie, to nikt nie może mi nic złego udowodnić. Podobnie jest w chwilach, kiedy idę na jakieś spotkanie z grupą, która przychodzi na nie tylko dlatego, że zostało to odgórnie zaplanowane. Od razu widać w ich spojrzeniach, że mają do mnie dystans. Przyszedł do nich jakiś cwaniak z telewizji i będzie ich pouczać, jak należy żyć. To jest bardzo duże wyzwanie, bo pierwsze, co muszę zrobić, to rozbić swoją maskę medialną, pokazać, że jestem normalnym człowiekiem, że lubię podobne rzeczy, popełniam te same błędy jak niejeden z nich. Kiedy ktoś po takim spotkaniu podejdzie i powie, że było fajnie, to jest to bardzo motywujące. To są słowa, które znaczą bardzo wiele.

Denerwują mnie takie sytuacje. Do fundacji przychodzą różni ludzie, ale trudno jest współpracować z kimś, kto od wejścia mówi, że skoro NFZ czegoś nie jest mu w sta– ­nie zagwarantować, to my, jako fundacja, musimy mu to dać, bo od tego przecież jesteśmy. Nie mam potrzeby bycia wielbionym za to, co robię. Wkładam w swoją pracę kawał siebie, swojego czasu, serca, energii i chcę pomagać innym, ale pewnym ludziom wciąż jest za mało, zdarza się taka zwyczajna niewdzięczność, co bardzo podcina skrzydła. Ale na szczęście są też przykłady ludzi, których postawa i uśmiech dodają wiatru w żagle, dają poczucie sensu. Dopóki są, nasza praca będzie dalej ważna.

[WYZNACZANIE GRANIC]

Postrzega się Ciebie jako człowieka otwartego, co niestety niektórzy mogą chcieć wykorzystywać do W swojej pracy dajesz z siebie bardzo dużo, cały czas własnych celów. Pewnie nieraz już miałeś do czyniejesteś otoczony ludźmi. Większość z nich w dodatku nia z nie do końca uczciwymi partnerami? ma za sobą bardzo trudne doświadczenia. Jest to bardzo obciążające. Jak wyznaczasz granice między praRzeczywiście zdarzają się osoby, które chcą wykorzystać cą a życiem prywatnym? cudzą pozycję do załatwienia własnych spraw, ale jedną z naszych zasad jest to, by nie wchodzić we współpracę To jest bardzo trudna sprawa. Miałem taki okres w życiu, z ludźmi, o których opinia nam się nie podoba. Nigdy kiedy okazało się, że z każdej strony dochodziły do mnie też nie wchodzimy we współpracę polityczną. Specyfiką informacje, że ktoś ma do mnie jakiś żal. Dziewczyna pracy fundacji jest to, że my nic nie musimy – nie przyji rodzice narzekali, że nie ma mnie w domu, że zapomną, dzie do mnie szef i nie powie: musimy współpracować jak wyglądam. Wciąż słyszeli ode mnie, że pracuję, że z tym gościem, mimo że jest totalnym dupkiem, ale to fundacja mnie potrzebuje, że jest kolejny bardzo ważny nam się opłaci. Dla nas przede wszystkim ważny jest projekt, który trzeba zrealizować. Okazuje się, że praca komfort działania i wiarygodność. Oczywiście część w fundacji nigdy nie ma końca. W końcu trzeba było ludzi chce współpracować z fundacjami dla czystego wyznaczyć sobie granice. I to było bardzo trudne, bo w biznesu, bo wspieranie organizacji jest dobrą reklamą, tej pracy większość ludzkich historii, z jakimi się spotyale z doświadczenia wiem, że najlepiej współpracuje się kamy, to są naprawdę wielkie, życiowe tragedie. Bardzo jednak z ludźmi, którym przyświeca jakaś dobra idea. ciężko jest czuć się moralnie komfortowo, kiedy trzeba Trzeba­uważać na dobór partnerów i przyznaję, jest to komuś odmówić spotkania. Jednak nie mogę przedkłaprzykre, że nie można zaufać tak po prostu w czyste dać w nieskończoność fundacji nad życie prywatne – intencje.­ i w końcu wychodzę gdzieś z dziewczyną czy jadę do rodziców. Moja praca z założenia jest procesem, zadania tak do końca nigdy się nie wyczerpią, bo nie zaopatrzymy w protezy wszystkich pacjentów. Jednak na pewnym etapie trzeba zwolnić i przemyśleć, czy to, co się robi, Joanna Pastuszak — religioznawca, interesuje się wojskojest wszystkim, co chcemy robić, czy w sferze prywatnej wością, prowadzi Studio Si, przygotowuje pracę doktorską nie potrzebujemy czasem kogoś bliskiego. To jest coś, z zakresu Nowych Ruchów Religijnych. z czym mam bardzo duży problem, ale powoli uczę się Dawid Malek — studiuje projektowanie graficzne na ASP rozgraniczać te dwie sfery. w Katowicach. Zajmuje się głównie ilustracją prasową Z własnej inicjatywy dajesz z siebie dużo, a mimo to i książkową.

23


BĘDZIESZ LEGENDĄ, ZABÓJCO – czyli od dokumentu do fabuły z Ma r c i n em K os z a ł k ą r oz m a w i a F i l i p Now a k ilustracje: Katarzyna Krutak Obecnie w Pana karierze filmowca dokumentalisty dochodzi do swoistego przełomu. Mowa oczywiście o Czerwonym pająku, pańskim debiucie fabularnym, który jest jedną z bardziej oczekiwanych premier przyszłego sezonu. Czy to, w jaki sposób zostanie odebrany, będzie miało wpływ na Pana dalszy rozwój jako twórcy? Tacy reżyserzy jak Krzysztof Kieślowski­ czy Krzysztof Krauze na dobre porzucili dokument na rzecz fabuły.

sposób ważne dla większości społeczeństwa, więc budzi duże emocje. Odnoszę wrażenie, że oczekiwano ode mnie przedstawienia przyczyn porażki polskiej reprezentacji, ukazania kadry w złym świetle, a nawet obśmiania. Ludzie nie zobaczyli tego. Zobaczyli francuskiego piłkarza o polskich korzeniach, który próbuje się odnaleźć w naszym społeczeństwie. Przyjeżdża ze swoją rodziną, dziećmi, a także babcią, która urodziła się w Polsce, ale już po polsku nie mówi. Oni oglądają te mecze i naprawdę dotkliwe przeżywają porażkę całego zespołu. Pamiętam, że robiłem zdjęcia z nimi w trakcie transmisji meczu z Czechami. Wyłączyłem wówczas kamerę. Po ludzku zrobiło mi się przykro. Jednak najważniejsze, co dał mi Perquis, to przeświadczenie o tym, że w naszym kraju niedługo pojawią się emigranci i nowy rodzaj problemów, ponieważ polskie społeczeństwo zupełnie nie jest gotowe na przyjęcie tego przybysza z „innego świata”. Może za jakiś czas, kiedy atmosfera euforii związana z Euro opadnie, spojrzy się na ten film z tej perspektywy. Wśród krytyków dostrzegli to jedynie Łukasz Maciejewski­i Tadeusz Lubelski.

To prawda. Chyba można uznać ten film za kluczowy w mojej karierze. Jest już właściwie skończony, chociaż musi zapaść jeszcze kilka istotnych decyzji. Jestem bardzo ciekaw jego przyjęcia. Jeśli wypadnie słabo, to bardzo możliwe, że zrezygnuję z fabuł. Jedno jest jednak pewne – i to daje mi wewnętrzny komfort – że nigdy nie porzucę kina dokumentalnego. Gdyby porównywać te dwie formy, to w kinie fabularnym niesamowite jest to, że można wykreować cokolwiek się zechce z absolutnie niczego: od dostosowania do własnej wizji każdego pomieszczenia aż po uśmiercenie człowieka. W dokumencie oczywiście nie jest to możliwe, ale w nim pociągająca jest przede wszystkim całkowita siła nieprzewi- Film jest też eksperymentem z formą. Kolejny po dywalności – i to nie pozwoli mi zrezygnować z niego. Deklaracji nieśmiertelności oraz Zabójcy z lubieżności tak zwany dokument poetycki. Jest to o tyle ciekawe, Przypuszczam, że w przypadku realizacji filmu Bę- że kilka lat temu w jednym z wywiadów wspomniał dziesz legendą, człowieku musiał Pan zmierzyć się Pan o kryzysie filmu dokumentalnego. Nie tylko z tego typu nieprzewidywanymi „zwrotami akcji”. polskiego,­ale i światowego. Ten dokument o Euro 2012, okazał się czymś zupełnie nieoczekiwanym, ale w jakiś sposób niedocenio- Nie tyle o kryzysie dokumentu, bo takiego chyba nie nym. ma. Chodziło mi o kryzys formy wizualnej, o problemy z jakością zdjęć. Sam jestem operatorem i szczególnie Film uchodzi za nieudany. Za wypadek przy pracy.­Fak- zwracam na to uwagę, zwłaszcza w pracy ze studentatycznie, wpadłem w pułapkę sytuacji, ponieważ zro- mi. Często pomija się tę kwestię przy realizacji filmów. biłem film o czymś, co jest znane wszystkim i na swój Poszukując dobrego tematu oraz starając się uchwycić

24


odpowiednie relacje i emocje, reżyserzy bagatelizują sposób ich ukazania. W efekcie powstają liczne produkcje, których zdjęcia są skandalicznie złe. Prowadzi to do „szmatowości” formy, nagminnej reportażowości, która jest niezwykle męcząca dla widza. Wystarczy udać się na dowolny festiwal filmów dokumentalnych, żeby się przekonać, jak duża jest skala tego problemu. Czasem ma się ochotę wrócić do lat 70. i filmów Karabasza, Kieślowskiego,­Wiśniewskiego, a nawet Piwowskiego. Tam są świetne zdjęcia. Inteligenta praca kamery. Polecam zorganizować sobie dzień oglądania takich filmów, żeby dostrzec ich wyższość względem wielu współczesnych, które opowiadają ciekawe historie, ale ich zdjęcia są po prostu złe.

znajduje się tu element dokumentacji jego psychiki, jest to przede wszystkim opowieść o fascynacji złem. Fascynacji, która właściwie dotyczy każdego człowieka. To przywodzi na myśl cytat z filmu Chinatown Polańskiego:­ większość z nas nie będzie miała okazji przekonać się, że jest się zdolnym do wszystkiego.

Tak, ale większość nie jest zdolna do wszystkiego bądź nigdy nie odważy się przekroczyć pewnej granicy. Często­ zastanawiałem się, dlaczego pociągają nas seryjni zabójcy, czemu chcemy patrzeć na sceny przemocy. Często konsultowałem się w tej sprawie z profesorem Józefem­ Gierowskim, kryminologiem i psychologiem, który jako jeden z pierwszych w Polsce był szkolony przez FBI Co w takim razie ze stroną formalną Czerwonego pa- w tworzeniu portretów psychologicznych. On porównująka? Czy w fabule posługuje się Pan poetyką filmu je to do chęci przekroczenia rzeki, za którą znajduje się dokumentalnego? coś zamglonego, nie do końca wyraźnego, ale pociągającego. Nie każdy jednak chce czy też nie ma odwagi wsiąść do łodzi, która go tam przewiezie. Ci, którzy się na to zdecydują, odkrywają coś zupełnie nowego, a zarazem ekstremalnego. Nazywa się to zabijaniem ludzi. Stojąc przed takim człowiekiem, odczuwamy w pewnym stopniu perwersyjną fascynację tym, że on przeszedł tę granicę.

NIE KAŻDY JEDNAK CHCE CZY TEŻ NIE MA ODWAGI WSIĄŚĆ DO ŁODZI, KTÓRA GO TAM PRZEWIEZIE. CI, KTÓRZY SIĘ NA TO ZDECYDUJĄ, ODKRYWAJĄ COŚ ZUPEŁNIE NOWEGO, A ZARAZEM EKSTREMALNEGO. NAZYWA SIĘ TO ZABIJANIEM LUDZI.

Skupiłem się na tym motywie już w swoim filmie dokumentalnym Zabójca z lubieżności. Nie tyle interesowałem się samym złem, co fascynacją nim. Bohaterem filmu jest Edi, dziennikarz, który zajmował się sprawą To jest opowieść w pełni fabularna. Jeśli ktoś oczekuje seryjnego zabójcy Knychały. Film jest dziwnym twotakiego paradokumentu jak Przełamując fale Larsa von rem, eksperymentem balansującym miedzy skrajnym Triera, który jest zarazem filmem bardzo kreacyjnym, dokumentalizmem a totalną kreacją. Nie wiem jeszvide mityczna scena z dzwonami, to się rozczaruje. Jest cze, jak w przyszłości rozwinie się u mnie ta metoda, to historia seryjnego zabójcy – różniącego się od mor- ale był to na pewno rodzaj ćwiczenia, które było barderców znanych z filmów Finchera i choć wprawdzie dzo pomocne przy pracy nad Czerwonym Pająkiem.

25


Sam tytuł filmu zdaje się być dosyć przewrotny. Z jednej strony jest to określenie polityczne z epoki PRL-u, które dzisiaj przeżywa drugą młodość, a także odnosi się do w istocie nieistniejącego seryjnego zabójcy, który rzekomo miał grasować w Krakowie.

O rolę ubiegał się również Dawid Ogrodnik. Świetny młody aktor, ale odrzuciłem go ze względu na fizyczność. Jego spojrzenie, groźne i niepokojące, przypominało mi chociażby bohatera filmu Porozmawiajmy o Kevinie. Ogrodnik jako seryjny morderca byłby zbyt oczywisty.

Racja. Najpewniej tytuł ulegnie zmianie, bo chociaż podobał się dystrybutorom, według mnie jest zbyt amerykański. Długo myślałem nad jego alternatywną wersją i chyba już znalazłem, nie chcę jednak za wcześnie jej ujawniać, ponieważ muszę omówić tę kwestię z producentem. W filmie unikam kontekstu komunistycznego. Wykorzystuję tylko scenerię, kraj zza żelaznej kurtyny, ale bez wyraźnych odniesień politycznych. A postać Czerwonego Pająka, miejskiej legendy, czyli Łucjana­Staniaka, nie jest pierwowzorem mojego bohatera. Wprawdzie pojawi się tam taki motyw, ale będzie on czytelny jedynie dla znawców tematu, dla, że tak powiem, koneserów. Sam Karol Kremer, bo tak nazywa się główny bohater, najwięcej wspólnego będzie miał z autentyczną postacią Karola Kota, młodocianego Krakowskiego mordercy. Od niego wziąłem to, co najlepsze, czyli wiek i uśmiech, który widać na archiwalnym zdjęciu z wizji lokalnej. Ale to wszystko. Odrzuciłem jego biografię, za inspirację do pewnego stopnia obierając losy Marchwickiego, który jednak wydał mi się zbyt prosty. Znam także historię Władysława Mazurkiewicza, przedstawiciela krakowskiej elity, nazwanego mordercą dżentelmenem. Lecz Karol Kremer nie będzie portretem konkretnej osoby.

Czy praca z aktorami była wyzwaniem? Zarówno ze względu na niełatwy temat, jak i specyfikę filmu fabularnego, dla Pana zupełnie nową.

W przypadku tak nietypowego bohatera kluczowym posunięciem był odpowiedni dobór obsady. W główną rolę wcielił się Filip Pławiak, świeżo upieczony absolwent łódzkiej filmówki, który zagrał już jednak w Bilecie na księżyc Jacka Bromskiego. Fakt ten początkowo przemawiał na jego niekorzyść. Szukaliśmy debiutanta, nowej twarzy, ale stwierdziłem, że to wcześniejsze doświadczenie będzie przydatne – u Bromskiego nabył sporo ogłady filmowej. Warsztatowo przedstawiał bardzo zbliżony poziom do innych ubiegających się o tę rolę, więc inne względy zdecydowały o jego wyborze. Pławiak ma w sobie coś z urody brytyjskich aktorów z lat 60., niekonotującej zagrożenia.

Faktycznie, jest to coś innego niż praca z bohaterem dokumentu. Ja nie przeprowadziłem jednak ani jednej próby aktorskiej. Spotkaliśmy się z aktorami, żeby omówić kluczowe kwestie, relacje między nimi, ale oni grali sami, często bardzo intuicyjnie. W szczególności dotyczyło to Pławiaka. Starłem się mu tylko nie przeszkadzać. Więcej pracy warsztatowej miałem z Julią Kijowską i Adamem Woronowiczem, czyli już doświadczonymi aktorami.


BYĆ W TOWARZYSTWIE BASI JEST MODNIE. W TYM ŚRODOWISKU ONA NAPRAWDĘ SIĘ LICZY. KIEDY BASIA POZWALA CI POSTAWIĆ SOBIE DRINKA, TO ZNACZY, ŻE JESTEŚ KIMŚ. JEŚLI NIE POZAWALA, TO ZNACZY, ŻE JESTEŚ NIKIM.

Patrzyłem na twarze aktorów i słuchałem ich głosu, próbując wyłapać ewentualny fałsz. Potem musiałem ich w jakiś sposób przekonać do tego, by zmienili to, co mi nie odpowiadało. Staraliśmy się przede wszystkim wypracować stan, w którym bohaterowie nie wydawaliby się jednoznaczni. Nie chciałem wprowadzać wyraźnego podziału na dobro i zło. Tak jest w słabych filmach. Wydaje mi się, że pod koniec filmu może być nam nawet trochę żal głównego bohatera. My go polubiliśmy, przynajmniej ja go osobiście bardzo polubiłem i nawet w scenach, w których czyni zło, nie odrzucałem go. Duża w tym zasługa Filipa, któremu udało się zagrać wielowymiarową postać. Dysponuje niesłychaną intuicją – może być nadzieją polskiego kina. Już pracuje Pan nad nowym projektem, którym jest dokument o krakowskiej odpowiedniczce Kiki de Montparnass. Owszem. Bohater tego filmu jest niezwykle interesujący­ – Basia Królowa Nocy, słynna ćma barowa, która de facto­stała się legendą jeszcze za życia. Jest częścią krakowskiego undergroundu, muzą artystów, dla których i dzięki którym żyje. Inspiruje Maleńczuka, zafascynowała całkowicie Marcina Maciejowskiego, a Świetlicki pisze dla niej wiersze. Jest jedną z najniezwyklejszych postaci Krakowa od czasu Przybyszewskiego i całej formacji Młodej Polski. Reprezentuje krakowską cyganerię, wzorującą się, jak wiadomo, na paryskiej, i twierdzi, że ten styl życia jest motorem sztuki. Ćmy barowe, które nie są uzdolnione, stają się damami tego artystycznego dworu, zyskując nieraz większą sławę niż sami twórcy, którzy je wielbią. Być w towarzystwie Basi jest modnie. W tym środowisku ona naprawdę się liczy. Kiedy Basia pozwala ci postawić sobie drinka, to znaczy, że jesteś kimś. Jeśli nie pozawala, to znaczy, że jesteś nikim. Ona nigdy nie skalała się pracą, ale otaczają ją i zarazem utrzymują legendarni artyści krakowscy. I to jej wystarcza.­ Ma Pan już jakiś pomysł na to, jak ukazać tego bohatera? W jaki sposób, że tak powiem, „rozpruć” go? Nie chcę tłumaczyć, na czym polega jej magnetyzm. Na to każdy sam powinien sobie odpowiedzieć w trakcie oglądania. Mnie w tym filmie bardziej by interesowała relacja twórcy z bohaterem dokumentu. W przypadku Basi na pewno będę mógł sobie na wiele pozwolić w ukazywaniu jej stylu życia, wnikaniu w jej intymność. Oczywiście przy pełnej akceptacji bohatera. Ona wie, w czym bierze udział, i godzi się na to. Z tym jest jak

27

z wyjazdem do Holandii w celu eutanazji. Jest świadoma konsekwencji, choć pewnie będzie to wzbudzać kontrowersje i sprzeciw pewnej grupy krytyków, którzy zarzucą mi niemoralność. Nie zamierzam im zamykać ust, ale to, na ile możemy sobie pozwolić, jest naszą prywatną sprawą – twórcy i bohatera. W związku z tym filmem wiążę też inne nadzieje. Chciałbym wykorzystać relację z Basią do obnażenia swojej własnej metody. Jestem zmęczony statusem filmu dokumentalnego jako tworu obiektywnego, pozbawionego ingerencji. Wielu moich kolegów nie przyznaje się do manipulacji, ale nie ma filmu dokumentalnego jako dokumentalnego. Wszystko w pewnym sensie jest kreacją. Nawet Karabasz i jego Muzykanci są do jakiegoś stopnia ustawieni. Skąd taka otwartość ze strony Basi? Przypomina mi się przypadek Jerzego Nowaka, bohatera filmu Istnienie.­W jakiś sposób uzależnił się on wówczas od kamery, a raczej od Pana. Do pewnego stopnia tak. I o tym też chcę zrobić ten film. O porzuceniu bohatera przez twórcę. Bo prawda jest taka, że my, dokumentaliści, właściwie nie utrzymujemy kontaktów z protagonistami naszych produkcji. Niektórzy twierdzą inaczej, ale z doświadczenia wiem, że jak kończy się projekt, to kończy się też znajomość. Brutalnie ich porzucamy. Nie mogłem wytłumaczyć Nowakowi, że sprawa jest zamknięta. Dzwonił do mnie i pytał, czy nie warto by było zrobić kolejnego filmu. Z Basią jest trochę podobnie. Ona ma swój cel w całym tym przedsięwzięciu. Chce zaistnieć, ale jest również samotna, szuka bliskości. Ma już trzydzieści trzy lata, a wszystko, co osiągnęła, to jej twarz i osobowość. Pierwsza młodość zaczyna się już kończyć. Nie wiadomo, czy dalej będzie muzą, którą się maluje, szkicuje czy filmuje. Zobaczę, jak to się rozwinie, ale podejrzewam, że ona mocno się uzależni od kamery, która wszędzie będzie za nią podążać. Zastosuję specjalny efekt oświetlenia, tzw. ring świetlny, przez co Basia przesiadując w pubach będzie się znajdować – jak nazwa wskazuje – w świetlnym kręgu. Każdy


będzie ją widział i lgnął jak ćma do lampy. Natomiast to, który temat przeważy – porzucenie bohatera, wzajemna relacja czy ujawnianie własnej metody twórczej – pewnie okaże się dopiero na etapie montażu. Na tym polega właśnie nieprzewidywalność dokumentu. Widać, że w każdym kolejnym filmie porusza pan tematy nie tylko znaczące, ale także drażliwe i nierzadko obrazoburcze. Zakładam, że ta tendencja nie zmieni się w najbliższym czasie. Kiedyś zdarzyło mi się zrezygnować z pewnego projektu ze względu na jego kontrowersyjność. Chciałem zrobić film o domu publicznym dla więźniów, jaki znajdował się w Auschwitz. Kwestia była jednak zbyt delikatna, a ja zmęczony filmami o Zagładzie. Myślę natomiast o innym projekcie. Nie wiem jeszcze, czy będzie to dokument, czy fabuła. Będzie odwoływał się do tradycji filmów górskich. Sam się wspinam, więc temat jest mi bliski. Chciałbym ją jednak rozszerzyć o kwestię tatrzańskiej zdrady, czyli Goralenvolk. Nawet spotkałem się z Wojciechem Szatkowskim, autorem książki poświeconej temu, jak w czasie II wojny światowej Niemcy rozbudzili w góralach lokalny patriotyzm i poczucie wyższości, co skończyło się przejściem na stronę okupanta. Obecnie jest to dla nich najbardziej drażliwa kwestia. Oczywiście, bardzo przy tym skomplikowana. W moim mniemaniu to lokalne elity przede wszystkim zawiodły, kolaborując z nazistami. Prości ludzie często nie mieli wiele do gadania. Niemniej jednak podoba mi się ten projekt, ponieważ pozwala w specyficzny sposób spojrzeć na problem zdrady i przez to uniwersalne przesłanie trafić również do publiczności zagranicznej. Skojarzenie munduru nazistowskiego z ludowym strojem góralskim jest naprawdę szokujące. Przywodzi na myśl prowokacyjny styl Tarantino. Wyobrażasz sobie taką scenę: najważniejsze góralskie rody przyjeżdżają w zaprzęgach weselnych na Wawel, by złożyć hołd przed gubernatorem Hansem Frankiem? To wszystko są udokumentowane fakty. Jeśli to zrobię, będę chyba musiał wyprowadzić się do Gdańska.

28


MARCIN KOSZAŁKA Operator filmowy i reżyser filmów dokumentalnych. Tworząc dokumenty stale współpracuje z amerykańską telewizją HBO. Absolwent katowickiej szkoły filmowej, obecnie jej wykładowca. Dwukrotnie zdobywca Złotych Lwów za zdjęcia na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni (Pręgi, Rewers) oraz Brązowej Żaby na Camerimage (Rewers). Laureat licznych nagród za filmy dokumentalne miedzy innymi w Lipsku, Berlinie, Chicago (Hugo TV Award) Karlowych Warach, Nyon, Krakowie, Tampere, Trento, Teheranie. Członek Europejskiej Akademii Filmowej, Stowarzyszenia Autorów Obrazu Filmu Fabularnego, Polskiej Akademii Filmowej, Stowarzyszenie Filmowców Polskich. Specjalizuje się w zdjęciach specjalnych; lotniczych, podwodnych z wykorzystaniem technik alpinistycznych.

Filip Nowak — student piątego roku filmoznawstwa w Instytucie Sztuk Audiowizualnych UJ. Obecnie zainteresowany kinem polskim i jego powiązaniami z zagranicznymi kinematografiami. Katarzyna Krutak — ilustratorka, malarka, leśna wiedź­­ma, studiowała w Cieszynie na Wydziale Grafiki.

29


A Z ES

Ę K N

M A I M M JA OBIE EGO I S K T W Z MASZĄ S Y Z S W

TRYPUTSEN

RO ZMAWI A J Ą JAG O DA TEND E RA I MAG DALENA URBAŃSKA

Taniec to moja pasja, ale trzeba też iść dalej, poznawać świat – o tańcu, występie w You Can Dance i przeprowadzce do Polski opowiada Masza Truptsen, artystka o wyjątkowej osobowości i nieskończonym apetycie na życie. Dlaczego Polska?

Czy rzeczywiście sprawdza się stereotypowy podział:­ kulturalny Kraków i biznesowa Warszawa?

To takie skomplikowane pytanie. Ja zawsze mówię, że to jest los (śmiech). Bo ja nigdy nie miałam zamiaru miesz- Tak, czuć tu luz, spokój, jest inna atmosfera. Podobnie kać w Polsce, ale tak wyszło, że jeden projekt, drugi pro- jest z Moskwą i Sankt Petersburgiem. Ten drugi jest jak jekt… Kraków: takie inteligentne miasto, gdzie króluje sztuka, kultura… Jaki był zatem Twój pierwszy projekt? Skąd znasz Petersburg? Studiowałaś tam? Pierwszym był „Prorok” realizowany w Sankt Petersburgu. Reżyserował go Janusz Józefowicz i przy tej okazji Nie, studiowałam na Białorusi. W Petersburgu wystęsię poznaliśmy. Później Janusz zaprosił mnie do Buffo, powaliśmy z „Prorokiem”. Dwójka znanych rosyjskich żebym tańczyła w musicalu. Byłam jeszcze w czasie stu- twórców Il’ja Olejnikow i Nikolaj Duksin zaprosili do diów, więc ciągle byłam rozerwana pomiędzy jednym współpracy Janusza Jozefowicza. To był bardzo „maszmiejscem a drugim. Jeździłam tu i tańczyłam, a tam stu- tabny”, ogromny musical. Tam było kilkaset ton dekoradiowałam. Gdy przyjechaliśmy ze spektaklem do Polski cji, tańczyliśmy w klatkach, a sukienki mieliśmy zrobione po raz pierwszy, mieszkaliśmy tu cały miesiąc. Tak się z żelaza, na kółkach. Przez to jednak, że było tak spopoznałam z Polską. Mieszkaliśmy gdzieś za Warszawą ro wszystkiego, myśmy mało jeździli. Byliśmy właśnie i tak sobie wtedy pomyślałam na jednej z prób: „Fajnie w Petersburgu, kilka przedstawień mieliśmy na Białoby tu było pracować w teatrze i mieszkać”. Taka myśl rusi. To był taki wspólny projekt białorusko-rosyjskoprzebiegła i, oczywiście, o niej zapomniałam. Przypo- -polski. Bo z Białorusi byli artyści wybierani w ramach mniałam ją sobie ostatnio, jak się już przeprowadziłam castingu. tutaj na stałe. Mówisz – masz (śmiech). Z tego, co wiemy, dobrze ci na tych castingach idzie… Czyli Twoim miastem jest Warszawa? No nie wiem, różnie to idzie. Różne projekty mają różne Tak, wracam tutaj jak do domu. Choć powiem ci, że wymagania. Wierzę, że jest tak, że jak masz się dostać, Kraków­jest takim przyjaznym, spokojnym miastem, że to się dostajesz. Jak masz gdzieś być, to będziesz. Po też chce się tu wracać. You Can Dance długo się nigdzie nie mogłam dostać.

30



PO TYCH PROGRAMACH WSZYSCY MYŚLĄ, ŻE JEŻELI KRĘCISZ PIRUET I PODNOSISZ NOGĘ TO JUŻ ZNACZY, ŻE JESTEŚ TANCERZEM. ALE TO NIE O TO CHODZI. CHODZI O TO, CO PRZEZ TO OPOWIADASZ.

Myślałam: „Boże, co się dzieje? Czy wykorzystałam swo- siebie się nie różnią. ją dobrą karmę, czy co?” Jurorka, tancerka, aktorka, a jeszcze jesteś choreoCzy w musicalu tylko tańczyłaś, czy też występowałaś­, grafką. Kiedy zaczęłaś przygodę z choreografią? śpiewałaś? Od dzieciństwa w tym trwam. Zawsze tak się rozrywaJako aktorka też występowałam. łam: rysunek, taniec, śpiew, aktorstwo. Miałam artystyczną szkołę, w każdej klasie były jakieś artystyczne Śpiewałaś? zajęcia. Po pięciu latach trzeba było wybrać kierunek, w którym się idzie. Ja wybrałam taniec, choć męczyłam­ Śpiewałam. Choć nie śpiewam aż tak fajnie, uczyli się strasznie z wyborem. W Mińsku nie dostałam się na nas trochę w szkole. Mikrofonów, oczywiście, nam – filologię, więc poszłam do Instytutu Kultury, w którym tancerzom­– nikt nie dawał (śmiech). uczyłam się tańca i choreografii. A w jakim stylu tańczysz?

Często taniec i choreografię traktuje się jako dwie różne dziedziny. Trzeba tańczyć, żeby zostać Na studiach tańczyłam, co innego niż tańczę teraz. Ta- choreografem?­ niec ludowy też ćwiczyłam, i hiszpański, i gruziński. Ja miałam oddział współczesny choreografii, więc ćwiczy- Trochę trzeba mieć doświadczenia. Nie każdy tancerz­ łam przede wszystkim jazz, klasykę, takie rzeczy. Ja mam mo­że­być peda­gogiem, nauczycielem, ale także chore­ w sobie mieszankę wszystkiego. Ja i kontakt improwi- ografem­czy reżyserem. Ale niektóre osoby to wszystko­ zację lubię. Lubię różne style, staram się je łączyć. Bo w sobie zbierają. Ja skończyłam studia z reżyserii, tam jest coś fajnego, tam są też ciekawe rzeczy i można układania­ choreografii. je wszystkie wykorzystać. Ja to nazywam modern. Jak się tańczy swoim stylem, to się teraz nazywa modern Dla nas to zupełnie dwa różne zagadnienia. (śmiech). W zeszłym tygodniu byłam jurorką na konkursie w Augustowie. Przeszło dziesięć zespołów i one A my ćwiczyliśmy pięć lat aktorstwo, ruch aktorski.­ wszystkie­dla mnie były takie same. Ta sama noga, te Rozwijaliśmy­choreografię, kompozycję,­reżyserię. same elementy, nie zapamiętuje się ich. Na scenie chce Uczono nas patrzeć z różnych perspektyw, podejmować się zobaczyć osobowość tancerza, że żyje na tej scenie własne wybory i brać za nie odpowiedzialność. Moja i co go porusza. profesorka zawsze mówiła: reżyserem trzeba się urodzić. Nie ma czegoś takiego, że można nim zostać. Całkowicie Po tych programach wszyscy myślą, że szpagat i piruet się z nią zgadzam. Trzeba mieć odpowiedni skład myśli, to najlepsze elementy na świecie, które można wykorzy- żeby widzieć wszystko w całości. Dlatego też nadaje się stać w tańcu. Jeżeli kręcisz piruet i podnosisz nogę o tu, na pedagoga i może uczyć młodych reżyserów w szkoto jeszcze nie znaczy, że jesteś tancerzem. Chodzi o to, łach filmowych. co przez to opowiadasz. Najgorsze, że zespoły teraz od

32


Kiedy zatem zobaczymy Twoje reżyserskie projekty? na ten pierwszy casting, to jeszcze byłam przyjezdna. A nie ma białoruskiego You Can Dance?

Już robiłam kilka projektów, ale muszę jeszcze dojrzeć. W Polsce pracowałam z dzieciakami. Robię z nimi teatralno-taneczne przedstawienia. Zrobiłam teraz jeden musical dziecięcy, będę robiła jeszcze jeden. W sierpniu zrobiłam spektakl, pojechaliśmy z nim do Lublina na festiwal. Chciałabym pracować z profesjonalistami, co nie znaczy, że muszą to być zawodowcy. Dużo zależy od dofinansowanie projektów, żeby maksymalne zrealizować idee i zrobić prawdziwy perfomance. Chciałabym, żeby tancerze tez jako artyści zarabiali, a nie pracowali za dziękuje. I żeby można to było grać i pokazywać ludziom, a nie zostawiać jako pamiątkę u siebie na laptopie. Ale żeby się rozkręcić, potrzeba czasu.

Nie ma! Oni nie zrobiliby kalki z Zachodu. Mają swoje programy. W Polsce choreografia jest bardziej współczesna, ludzie patrzą na Zachód, na Stany, orientują się. Co jest na Zachodzie, jest i tutaj. A na Białorusi, w Rosji i na Ukrainie też biorą nowe style, ale nie pozbywają się tego, co ludowe. Tak więc taniec ludowy został, może nawet za bardzo, bo nie daje się przez to wejść współczesnej choreografii na scenę. To jak to było z Twoim udziałem w You Can Dance?

Gdy występowałam w Buffo, mieszkałam w hotelu w Warszawie. A że w hotelu też trzeba było się czymś zająć – jak włączali telewizor, to się oglądało. I wtedy Przeniosłam się zaraz po programie, bo jak przyjechałam zobaczyłam, że jest taki You Can Dance. I pamiętam, że A jak długo już mieszkasz na stałe w Polsce?

33


akurat skończyła się 5. edycja i na dole ekranu pojawi- nikt raczej nie będzie wiwatował. ła się informacja, że poszukują ludzi do kolejnej edycji. Sprawdziłam w Internecie i przyjechałam na casting do Telewizja w przeciwieństwie do teatru ocenia twój Wrocławia. charakter, a nie tylko to jak tańczysz. I od razu się dostałaś?

Telewizja to innego rodzaju sztuka. Ktoś może być świetnym tancerzem i świetnie prezentować się w teatrze, ale No dostałam się, choć do ostatniej chwili nie wiedzia- w telewizji nikt nie zwróciłby na niego uwagi, bo go kałam o tym, bo na początku nie za dobrze znałam polski mera nie lubi. Tancerz musi mieć osobowość, charyzmę, język i kiedy Egurrola powiedział mi, że jestem dużą nie- bo nie każdego kamera tak widzi. spodzianką – ja nie miałam pojęcia, co to znaczy! Byłam Rzeczywiście treningi w czasie programu są tak pewna, że powiedział coś złego i już się chciałam bronić. ciężkie?­ (śmiech) Ale okazało się, że było to jednak coś pozytywnego. Ta praca była najcięższa w całym moim życiu. Myślałam, że wcześniejsze projekty były ciężkie, ale tu 10 godzin Jest niewiele występów, które się pamięta oglądając dziennie treningi i to dzień w dzień przez kilka tygodni. taki program, ale Waszą­„Fishikielę” pamiętamy do Bardzo dużo dzieje się w bardzo krótkim czasie: co tydziś. dzień trzeba wystawić nowy duet, „wżyć” sie w ten taniec. Najciężej mi było z językiem polskim, brakowało Wszyscy ją pamiętają! (śmiech) Może to wyglądało mi trochę umiejętności i nie zawsze mogłam powiedzieć, dobrze, ale widzieliśmy sporo błędów u siebie, chociaż co myślałam. To była szkoła życia pod każdym wzglęwokoło słyszeliśmy same dobre słowa. Jak to zobaczy- dem: tańca, wtrwałości, siły i wiary. liśmy po programie, to nam się nie podobało! Ugięte kolana, brzydkie­stopy…(śmiech) Ale widomo – na Po programie było łatwiej zaistnieć? siebie inaczej się patrzy i zawsze więcej wymaga. Ale po jakimś czasie stwierdziliśmy, że chyba nie było najgorzej. (chwila ciszy) Tak, fakt. Tego nie doceniłam. Ale teA oglądając występ jako „zewnętrzny” widz, stwierdzi- raz to jest dużo tych tancerzy i już nikogo nie dziwi, że łam, że było nieźle. To także zasługa pięknej choreografii ktoś, kto gdzieś uczy, występował w jakimś programie. Kasi Kizior. My od siebie dodaliśmy energię, tchnęliśmy Najśmieszniejsze było to, że nagrywaliśmy w takim mażycie w ten ruch. łym pomieszczeniu, a tu nagle wszyscy cię znają, choć ty nikogo. Ja w Polsce nikogo nie znałam poza paroma Występ dla telewizyjnego programu jest zupełnie osobami z teatru (z którego mnie i tak wyrzucono, kieinny niż w teatrze, choćby poprzez rodzaj zaanga- dy powiedziałam, że idę do programu), więc owszem – żowania publiczności. W teatrze występuje jawny program mi pomógł. Ludzie poznawali nas na ulicach, podział na scenę i widownię, a w programie – krzy- mówili dużo komplementów i dziękowali za nasz taniec. ki, wrzaski, hałasy­w trakcie występu. Co ci bardziej Docieniam to, że mogłam kogoś poruszyć i coś przekaodpowiada? zać przez swój taniec. Ludzie dotąd pamiętają duety z Michałem Maciejewskim i Sebastianem Piotrowiczem. Wiesz, ja lubię połączenie tego. Na szczęście teraz współczesne projekty łamią te bariery i pozwalają widowni Dalsze życiowe plany łączysz z Polską czy myślisz bardziej szaleć. To też zależy od tańca, bo oglądając­balet o powrocie?

34


O powrocie do Białorusi – na pewno nie. Polska to jest żyserią filmów, organizacją koncertów. Taniec to moja mój drugi dom, a na Białoruś jeżdżę tylko do rodziców pasja, która stała się zawodem. Pewnie nim zostanie, ale i zaraz wracam. trzeba też iść dalej, poznawać świat – w nim jest dużo ciekawego i na wszystko na pewno starczy czasu. Na Białoruś zawsze mogę wrócić. Kocham ten kraj, ale Głupie pytanie na koniec: zawsze bardzo chciałyśmy chciałabym się rozwijać. Czuję, że powinnam coś ro- z profesjonalnymi tancerzami iść na imprezę. Jak Wy bić. Jestem podróżniczką - nie mogę siedzieć w miejscu, tańczycie? lubię poznawać inne życie i nowych ludzi. Nie zdziwię się, jeśli los mi wyprowadzi gdzieś dalej. Ale na razie Normalnie! Dla zabawy czasem robimy piruety i szpagajestem­tu. Ja nie tylko tańcem się zajmuję, bo to się nu- ty, ale wszystko zależy od tego, z kim pójdziesz. Ja lubię dzi, kiedy cały czas robisz to samo. Głowa się masakruje. się pobawić i coś śmiesznego potańczyć. Ale najbardziej Ja lubię różne rzeczy: języków się pouczyć, coś zmienić. lubię obserwować ludzi, jak się ruszają. Studiuję filozofię i psychologię wschodu, zajmuję się re-

MASZA TRYPUTSEN ZA W OD O W A T AN C ERKA C HOREO G RAFKA, REŻYSER, NAUCZYCIE L KA . AB S OL W ENT KA BIAŁO RUSK IEG O UNIWERSYTETU KULTU R Y I S Z T U KI (WY D Z IAŁ C HOR EO G RAFII NO WO CZESNEJ). TAŃCZ Y ŁA W T E A TRAC H W S PÓŁ C Z ESNEJ CHO REO G RAFII „D. O . Z. S.K. I ” , „K A R A K U L I”. BRAŁ A UD Z IAŁ W MIĘDZYNARO DO WYCH P RO JEKT A C H KON T A K T IM PROW IZ AC J I I SPEKTAK LACH TANECZNYCH. W P O LSC E ZN A N A J AKO FINAL IS T KA PRO G RAMU „YO U CAN DANCE 6 (2011)” . W Y S TĘPOW AŁ A W M USICALU „METRO ” TEATRU MUZYCZN E G O B U F F O W W ARS Z AWIE, PRACO WAŁA JAK O CHO REO G RAF W TV ( B IA ŁORUŚ ). J ES T S T AŁ YM JURO REM NA MIĘDZYNARO DO W Y C H F E S T IW A L AC H T AŃ C A, PR O WADZI WARSZTATY I P RACUJE J A KO NAUCZYCIEL W PO L SC E I Z A GRAN IC Ą. IN TERESUJE SIĘ EDUK ACJĄ I RO ZWO J E M WEWNĘTRZNY M .

35



z Marta Kuczyńską rozmawia Sabina Drąg ilustracje: Kasia Matyjaszewska Czym jest Nowy Cyrk? Co odróżnia go od tra- wciąż nieprzebadany, trudno mi określić dokładdycyjnego modelu? nie, jak to naprawdę wyglądało. Wciąż otwarte zostają pytania o istnienie i charakter polskiego W latach 70. tradycyjny cyrk miał już wyrobioną Nowego­ Cyrku. Wydaje mi się, że jako Kejos Therenomę, wypracowany styl i wierną publiczność. -at-er byliśmy prekursorami tego alternatywnego Jednak było to środowisko dość zamknięte, do nurtu­ u nas w kraju. W 2005 roku zorganizowaliktórego przynależnością mogły poszczycić się nie- śmy pierwszą edycję Festiwalu Środkowoeuropejmal wyłącznie osoby z konotacjami rodzinnymi, skie Spotkania Cyrkowo-Teatralne, kontynuowaludzie wybrani przez rody cyrkowe i garstka przy- ne przez następne 4 lata. Rok wcześniej powstało padkowych szczęściarzy. Obok cyrku rodzinnego Stowarzyszenie Kejos The-at-er, w którego statunarodziła się alternatywa – nurt niezależny. Two- cie jest zapis o działaniach na rzecz nowoczesnego rzyli go głównie artyści z miast, zmęczeni mono- cyrku na terenie Polski. W międzyczasie powstalityczną konstrukcją starego modelu. Rozpoczęli wało dużo innych festiwali. Popularne stały się oni samodzielne działania, odcinając się od trady- zwłaszcza festiwale ognia. Bardzo silny jest rówcyjnego kontekstu, ale czerpiąc z niego inspiracje nież nurt kuglarski związany z żonglerką. To jest i kontynuując na swój własny sposób. To oni póź- też trochę rzecz nabyta, importowana z zagranicy. niej zostali nazwani pierwszą falą Nowego Cyrku. Jakie są według Ciebie główne różnice między A jak idea Nowego Cyrku narodziła się w Pol- cyrkiem tradycyjnym a tym współczesnym? sce? Brak zwierząt to pierwsza cecha charakterystyczW Polsce wyglądało to trochę inaczej, chociaż na. Jest ona zdecydowanie najbardziej oczywiciężko jest mi ocenić to obiektywnie, ponieważ sta. Pozostałe różnice są subtelniejsze. Na pewno sama ten nurt współtworzyłam. Częściowo jest cyrk nowoczesny ma inną dramaturgię. Tradycyjto trend, który przyszedł do nas z Zachodu – po- ny spektakl zbudowany jest na bazie numerów, jawił się wraz z osobami, które poza granicami zapowiadanych przez głównego prowadzącego.­ naszego kraju nasiąknęły ideami nowego nurtu. Współczesny natomiast jest spójną całością, Uczyli się technik cyrkowych, kuglarskich, poka- w której kolejne sceny stanowią wątki i rozwinięcia zywali je na ulicach, zadziwiając przechodniów dla wiodącej historii czy pomysłu. Również sama i zarabiając pieniądze. Te doświadczenia i umie- struktura przedstawienia jest inna. Dość poważnie jętności importowali na polski grunt. Jest to temat­ zmieniła się estetyka i sposób gry. Ludzie, którzy

37


pojawiają się na scenie, nie mają już gimnastyczno-sportowego podejścia. Są coraz bardziej zaznajomieni z technikami tańca oraz aktorskimi metodami budowania postaci scenicznej. Każdy z nich wytwarza indywidualny styl. Często wchodzą w bezpośredni kontakt z publicznością. Nowy Cyrk przestaje być tylko i wyłącznie widowiskowym show, gdzie artyści wychodzą na arenę, by pokazać swoje umiejętności czy wygimnastykowane ciało. Staje się coraz bardziej różnorodny, zwrócony w kierunku widzów, interdyscyplinarny i artystyczny.

zowaliśmy warsztaty, a na koniec każdego z 3 dni naszego pobytu robiliśmy pokazy. Brały w nich udział zarówno dzieci, jak i profesjonalni artyści – razem tworzyliśmy prawdziwe cyrkowe widowisko. Cały projekt trwał około 2-3 tygodni w ciągu lata. Za każdym razem byliśmy w około 3-4

A jaka była Twoja historia? Zaczęło się bardzo prozaicznie. Mieszkałam jakiś czas temu w Amsterdamie i potrzebowałam zarobić pieniądze. Okazało się, że żonglowanie na ulicy to całkiem dochodowe zajęcie, a do tego zaspokajało moją potrzebę autoprezentacji. Tak zaczęłam występować w przestrzeni publicznej. W międzyczasie Circus du Soleil robił projekt w jednym z miejscowych cyrków młodzieżowych – razem z moimi znajomymi uczęszczaliśmy na organizowane tam zajęcia. Tak się właśnie zaczęło. Potem wróciłam do Polski z nowymi pomysłami i zaczęłam szukać dla siebie miejsca. Okazało się, że we Wrocławiu jest grupa artystów o podobnych fascynacjach, ale co najważniejsze – był tam potencjał, żeby dalej działać. Przyjechałam i zaczęliśmy wspólnie trenować. Tak też powstała grupa, a później Stowarzyszenie Kejos The-at-er. Działałaś również z Magiczną Karawaną – opowiesz o tym? Tak, miałam do czynienia z tym projektem, zainicjowanym przez Marcina Połoniewicza i członków Kejos. To przykład nurtu cyrku społecznego, czyli takiego, który inspiruje młodzież do przekraczania granic, otwierania się i uczenia poprzez ruch oraz pracę w grupie. Projekt Magiczna Karawana polegał na tym, że jeździliśmy po małych miejscowościach, „dziurach” niemalże. Rozstawialiśmy tam namioty, organi-

38


miejscowościach, gdzie powtarzał się ten sam schemat: przyjeżdżaliśmy, rozstawialiśmy namiot, robiliśmy warsztaty, organizowaliśmy spektakl, pakowaliśmy namiot i jechaliśmy dalej. Prawdziwa tułaczka cyrkowa i wielkie emocje dla uczestników.

a dla tych związanych z teatrem jest z kolei cyrkowe aż za bardzo. Przedstawienie chyba nie wpisuje się w żaden jasno określony nurt, mnie samej ciężko ująć je w zdefiniowane ramy. To przedstawienie z pogranicza.

To chyba też związane jest z Twoją osobą, bo A jakie jest Twoje doświadczenie z polską pub- przecież sama realizujesz się w wielu dziedzilicznością? Jak reaguje na nowocyrkowe dzia- nach. Jesteś akrobatką, żonglerką, zajmujesz łania? się klaunadą, więc może potrzebujesz takiej eklektycznej formy? Nowy Cyrk w Polsce nie ma jeszcze swojej publiczności. Dopiero zdobywa zrozumienie. Zresz- No, tak. Akrobatka to może za dużo powiedziane, tą my też dużo eksperymentowaliśmy, nie mie- ale wplatam elementy akrobatyczne w swoje spekliśmy od kogo się uczyć, więc nasze pierwsze takle. Bardzo dużo różnych rzeczy „liznęłam”, więc przedstawienia stosunkowo mocno tkwiły jeszcze na scenie wszystkie zaczynają się ze sobą mieszać. w tradycyjnych strukturach cyrkowego przedstawienia. Aczkolwiek wprowadzaliśmy fabułę, grę aktorską, taniec itd. Odbiór był zazwyczaj bardzo entuzjastyczny. Na początku nasze działania mocno wiązały się ze środowiskiem alternatywnym. Festiwal cieszył się popularnością zwłaszInicjatorka Kejos: cza wśród ludzi z branży, ale na nasze cyrkowe performerka, aktorka, żonglerka, kabarety przychodziło bardzo dużo młodzieży, reżyser, producent i kurator artystyczny. jak również sporo osób starszych. Przedstawienia o bazie kabaretowej, zakorzenione silniej w nurcie Ukończyła PWST (JAMU – Divadelni tradycyjnego cyrku, spotkały się z bardzo dobrym Fakulta)­na wydziale Aktorstwo przyjęciem na festiwalach czy jakichś większych komediowe – Klaunada, Teatr Ruchu imprezach plenerowych, gdzie publiczność, była i Film w Brnie (Czechy) oraz Akademię nastawiona na poszukiwanie nowych form w sztuce. Praktyk Teatralnych Gardzienice i Krakowską­Szkołę Scenariuszową. Jakie są według Ciebie główne różnice między Od 15 lat występuje i uczestniczy cyrkiem tradycyjnym a tym współczesnym? w projektach artystycznych W wielu swoich projektach wychodzicie w kraju i zagranicą. poza kabaretową formułę, z jaką reakcją się spotykacie?­ Specjalizuje się w tworzeniu

MARTA KUCZYŃSKA

W przypadku spektakli trudniejszych, wychodzących poza ramy tradycji, z odbiorem jest już trochę gorzej. Na przykład niedawno zrobiłam spektakl „Pitagoras Pro”, w którym żongluję, tańczę, ruszam się. Jest tam teatr, taniec, cyrk, a wszystko doprawione elektroniczną muzyką i wideo. To przedsięwzięcie multidyscyplinarne, ale też odwołujące się do klasycznego monodramu, choć wolę nazwę mono-cyrk. Ciężko jest wypromować to przedstawienie – dla ludzi zajmujących się cyrkiem jest ono zwykle za mało cyrkowe,

39

i reżyserowaniu­grupowych spektakli z dziedziny nowego cyrku i teatru ruchu oraz w pracy z przedmiotami na scenie. Współzałożycielka i Prezes Stowarzyszenia­Kejos The-at-er i współtwórca pierwszych w Polsce festiwali­teatralno-cyrkowych: Środkowo Europejskie Spotkania Teatralno-Cyrkowe­ we Wrocławiu oraz kurator artystyczny Carnavalu Sztuk-Mistrzów w Lublinie.


To też jest charakterystyczne dla Nowego Cyrku. Często ludzie, którzy są jego twórcami, to samouki, artyści, którzy sami siebie stworzyli. A jakie są Twoje doświadczenia z klaunadą? Wiem, że ukończyłaś Akademię Teatralną w Brnie właśnie na tym kierunku. W Czechach było wielu znanych klaunów-aktorów, dzięki którym ta dziedzina wpisała się w poczet sztuk teatralnych. Została tym samym w pewien sposób uszlachetniona i doceniona. W Polsce natomiast postać klauna nadal kojarzona­ jest z tradycyjnym cyrkiem, widziana przez pryzmat jarmarcznego sztukmistrzostwa. Chociaż my również mamy bardzo ciekawe tradycje i historię w tej dziedzinie. Żeby się o tym przekonać, wystarczy przeczytać spisane wspomnienia Din-Dona, klauna z okresu międzywojennego. Reprezentował on typ klaunady politycznej, społecznie zaangażowanej, groteskowo krytykującej to, co dzieje się wokół. Din-Don opisywał wiele anegdot z życia klaunów, wskazując na ich dużą rolę w lokalnych społecznościach. Podróżując z miasta do miasta, przenosili oni zarówno ważne informacje, jak i plotki o miejscowych skandalach, a w trakcie swoich występów łagodzili konflikty, śmiechem rozładowując lokalne napięcia. Na czym polega specyfika warsztatu klauna? Klauni przepuszczają wszystko przez filtr własnej wrażliwości, co zmusza ich do bycia szczególnie uważnymi.

KLAUN NIE JEST JUŻ TYLKO KIMŚ, KTO WYWRÓCIŁ SIĘ NA SKÓRCE OD BANANA.


KLAUNI PRZEPUSZCZAJĄ WSZYSTKO PRZEZ FILTR WŁASNEJ WRAŻLIWOŚCI, PRZEDE WSZYSTKIM SZUKAJĄ TWÓRCZEGO POTENCJAŁU W SOBIE.

W związku z tym nie grają oni konkretnych ról, ale przede wszystkim szukają twórczego potencjału w sobie. Przy okazji różnych warsztatów klauniarskich okazuje się, że osoba chcąca zajmować się tą dziedziną musi odnaleźć „swojego wewnętrznego klauna”. Indywidualność każdego z nas może stać się źródłem inspiracji, siły, żeby wyjść na scenę i dawać radość czy refleksję innym. Dobrzy klauni potrafią za pomocą minimalistycznych środków przekazać dużo ważnych komunikatów, potrafią ośmieszyć, ale i wzruszyć do łez. Współcześni reprezentanci sztuki klauniarskiej odchodzą od tradycyjnego make-upu. Często zdarza się, że nie mają czerwonego nosa. Czasami trudno jednoznacznie określić, czy ktoś rzeczywiście jest klaunem. Klaun nie jest już tylko kimś, kto wywrócił się na skórce od banana. Jak z perspektywy 10 lat oceniasz rozwój inicjatyw nowocyrkowych w Polsce? Coś się zmieniło? Myślę, że tak. Najsilniejsze są dwa kierunki. Pierwszy to festiwale plenerowe – np. krakowski, gdański czy poznański – które wciąż bardziej identyfikują się z teatrem. Drugi reprezentowany jest przez młodsze pokolenie, które­ wychowywało się na konwentach żonglerskich. Jest w nich pasja i determinacja, które mogą zaowocować kolejnymi eksperymentami. Największy polski festiwal otwarcie przyznających się do sztuki cyrkowej to Carnaval Sztuk–Mistrzów w Lublinie. W tym roku w jego ramach odbędzie się konferencja zatytułowana „Nowy Cyrk i sztuka w przestrzeni publicznej”. Jej idea narodziła się na spotkaniach międzynarodowej organizacji cyrkowej i plenerowej Circostrada.


Okazało się bowiem, że o ile Europa Zachodnia ma swoje silne przedstawicielstwo, o tyle Wschodniej­ zdecydowanie brakuje reprezentacji. Pojawił się wówczas pomysł stworzenia ośrodków, które zbierałyby informacje o tym, co dzieje się w tych krajach. Zaczęłaś intensywnie działać w tym kierunku. Zdałam sobie sprawę, że do tej pory nikt nie podjął się próby znalezienia i spisania ludzi zajmujących się nowym cyrkiem i sztuką plenerową w Polsce. Stwierdziłam, że byłby to dobry pretekst do dyskusji na temat tego zjawiska, a przez to – do zgromadzenia środowiska polskich cyrkowców. Ważne, żeby uświadomić sobie, jaka jest skala tego zjawiska w Polsce, a także określić, czym właściwie jest współczesny cyrk i co go charakteryzuje. Konferencja będzie składać się z dwóch części. Pierwsza z nich, branżowa, ma dać możliwość zaprezentowania własnych projektów artystycznych i działań. Oprócz tego odbywać się będzie targ sztuki, skierowany do menadżerów i producentów. Będzie to przestrzeń budowania kontaktów między środowiskami twórców i organizatorów. Zaplanowana jest również część naukowa, której celem jest debata środowisk akademickich i krytycznych na temat Nowego Cyrku. Ma ona zwrócić uwagę na potencjał artystyczny tej dziedziny. Jakie są problemy polskiego Nowego Cyrku? Największym problemem jest to, że nie traktuje się go jeszcze jako formy sztuki. Nie ma instytucji­

wspierających i producentów, którzy wspomagaliby powstawanie profesjonalnych spektakli. W Polsce jest wiele grup i indywidualnie działających artystów o dużych ambicjach i na wysokim poziomie, których działania zasługują na wsparcie i promocję. Wciąż niewiele jest zaufania i wiary w to, że warto produkować tego typu sztukę. Dopóki w Polsce nie narodzi się rozpoznawalna gwiazda nowoczesnego cyrku, to będzie to nadal działalność gorszej kategorii, lokująca się w drugiej linii, poza kulturalnymi priorytetami. Profesjonalne wsparcie produkcyjne byłoby olbrzymim bodźcem dla dalszego rozwoju. Polski Nowy Cyrk wciąż pozostaje artystycznym undergroundem. Mając nadzieje, że przyszłość przyniesie bardziej korzystne rozwiązania i dalszy, prężny rozwój idei Nowego Cyrku, bardzo dziękuję za rozmowę! Dziękuję.

Sabina Drąg — socjolożka i kulturoznawczyni. Miłośniczka klaunady, życia fabrycznego i maszyn. Współzałożycielka Fundacji Manowce Kultury i redaktorka naczelna Archiwum Cyrkowego. Kasia Matyjaszewska — absolwentka Wydziału Artystycznego UMCS w Lublinie oraz Lubelskiej Szkoły Sztuki i Projektowania. Zajmuje się projektowaniem graficznym i ilustracją. W wolnych chwilach fotografuje neony, podróżuję po Europie.



Z AKTOREM TRZEBA GADAĆ


ilustracje: Monika Źródłowska Po tym wszystkim, co mówię, można by pomyśleć, że kręci mnie tylko takie „męskie kino”. Może ciągle jestem dzieciakiem, który chciałby sobie postrzelać, być żołnierzem albo superbohaterem. Mam nadzieję, że nikt mnie nigdy nie zaszufladkuje w takim emploi. O swoich najnowszych rolach, polskim kinie i filmowych preferencjach­Tomasz Schuchardt opowiada Barbarze Rusinek. Oglądałam różne wywiady z Tobą – wygląda na to, Rozmawiasz z kolegami aktorami o ich filmach? że jesteś stworzony do ich udzielania. Tak. Oczywiście, że nasza praca jest również tematem Absolutnie tak nie uważam. Po pierwszym zdaniu od naszych rozmów, ale żeby było jasne: jednym z wielu terazu myślę sobie: „to było źle”, więc muszę powiedzieć matów. drugie, które ma wyjaśnić to pierwsze, ale wtedy mam wrażenie, że to drugie było jeszcze gorsze od tego pierw- Niedługo koledzy będą mogli ocenić Twoje nowe szego, więc mówię jeszcze trzecie, żeby dookreślić… role. Czy bohaterowie z Twoich najnowszych filmów, Błędne koło. Kebab i Horoskop oraz Mur, będą różnili się od poprzednich ról? Co możesz zdradzić? Przynajmniej dzięki temu dużo mówisz. Jeśli chodzi o film Grzesia Jaroszuka Kebab i Horoskop to <śmiech> No tak, dużo mówię. Wolałbym mniej, a sen- chciałbym, żeby to wreszcie była dobra polska komedia. sowniej. Dobrze, kiedy to wywiad dla prasy, gdzie można Właściwie to tragikomedia, ale mam nadzieję, że faksporo wyciąć. Gorzej, gdy na żywo. tycznie będzie śmieszna tam, gdzie powinna śmieszyć. Jedyne czego się boję przy tym filmie, to to, czy widzoAle wtedy możesz nadrabiać miną. wie zaakceptują specyficzne poczucie humoru. Opowieści z chłodni, krótkometrażówka Jaroszuka, miały ten Ludzie twierdzą, że raczej mówię jakbym był pewny sam klimat, ale trwały tylko pół godziny i to był idealny siebie. A że noga z nerwów lata, to tego na szczęście nie metraż dla tej historii. Boję się trochę wysokiego stężewidać. nia gorzkiego poczucia humoru przy półtoragodzinnym filmie, ale jak rozmawiałem z Grzesiem na postsynchroOglądasz swoje filmy? nach, to mówił, że jest zadowolony. A czym będzie się różniła moja postać z tego filmu od poprzednich? Chyba Każdy widziałem, ale nie lubię tego robić. To tak jak głównie tym, że – jak cały film – jest tragikomiczna. Tawtedy, gdy odsłuchujesz swój głos z nagrania i masz kiego bohatera jeszcze nigdy nie grałem. Zobaczymy, czy wrażenie, że brzmisz totalnie inaczej niż słyszysz siebie się sprawdzi i czy będzie bawił bądź smucił, bo to dosyć w swojej głowie. Tak samo jest z graniem. W odbiciu lu- nietypowa postać. stra ja to ja, a jak oglądam siebie na ruchomym obrazku, zastanawiam się: „Kto to jest?! Ja tak gram? Ja tak wyglą- A co powiesz o filmie Mur Dariusza Glazera? dam?”. I widzę każde kłamstwo, każdy szew. Siebie nie mogę oglądać, ale z kolegami nie mam problemu. Mur ma pojawić się w kinach po wakacjach. Nigdy jeszcze nie grałem w filmie w ten sposób. Dotychczas żaden W Polsce chyba nadal dominuje obsadzanie aktorów reżyser nie wymagał ode mnie takich rzeczy jak prawda. ‘po warunkach’, więc nic dziwnego, że nie masz prob- <śmiech> Byłem w szoku, bo słyszałem, że gram zbyt lemu z rozpoznaniem swoich kolegów w filmach. teatralnie. Przed zdjęciami jak zawsze przygotowałem sobie taki wykres z wyszczególnionymi przełamaniami Choć zdarzają się wyjątki, polska reżyseria castingu czę- – momentami, w których muszę zaakcentować zmiany sto udowadnia braki w wyobraźni. Kiedy do filmu po- w postaci. Jednak podczas zdjęć sporo się zmieniło. szukuje się wysokiego, w miarę przystojnego blondyna, Darek­ograniczał okazywanie emocji i wolał duszenie ich nikomu nie przyjdzie do głowy, że można zaangażować w sobie. Mógłbym się z tym zgodzić, ale nie w momencie, bruneta, którego się przefarbuje, a który ma większy ak- kiedy przez cały film niewiele jest szans, żeby poznać botorski potencjał. hatera. Kamera przez prawie cały czas chodzi za mną, ja

45


chodzę, patrzę, maluję, drapię ścianę, niosę worek – nie są to sceny, w których odkrywa się wnętrze człowieka. Darek ostatecznie zgadzał się na zagranie mojej i jego wersji, ale przecież wiem, że jak reżyser tak stawia sprawę, to po to, żeby mnie zmanipulować i poprawić moje samopoczucie.

jako asystenta reżysera, a teraz dopiero kończy filmówkę. Dostał już nawet jakieś nagrody, czyli się dzieje. A jak pracowało Ci się z Wojciechem Jagiełło przy Zasadach gry? Ja z Wojtkiem bardzo się zakumplowałem. Umawialiśmy się zawsze w herbaciarni na Saskiej Kępie i jeszcze przed zdjęciami dużo gadaliśmy, tylko jakoś tak mało o filmie. <śmiech> Jak już zaczęliśmy, to analizowaliśmy scenariusz 12 godzin ciągiem. Wojtek nie pisał tej roli dla mnie, ale okazało się, że przypomina moje wspomnienia z liceum.

Darek jest ciekawym człowiekiem, ale jest też introwertykiem. Ja w relacjach z ludźmi, z którymi pracuję, od razu próbuję „wrzucić luz”, zbratać się. Wiadomo jednak, że nie wszyscy muszą mieć takie podejście. Koniec końców zrobiliśmy razem film, a że do tej pory w takim kinie nie grałem, to jednak dopiero na premierze zobaczę, co wyszło z naszej współpracy. Ufam, że Darek wie, co chce U Wojtka robi się bardzo dużo dubli. To jest coś, co fakopowiedzieć. tycznie młodzi reżyserzy muszą przepracować. Wiąże

Są też tacy, którym można wmówić wszystko. Raz nawet przetestowałem jednego reżysera, namawiałem go do czegoś, czego sam absolutnie nie chciałbym zagrać, ale kusiło mnie, żeby sprawdzić, czy się zgodzi. się to z decyzyjnością, której wielu reżyserom brakuje. Mur to reżyserski debiut Glazera. Często pracu- Przykładowo Marcin Wrona nie ma tego problemu, jest jesz też przy etiudach studenckich. Widzisz jakieś konkretny. Piłuje scenę do momentu aż będzie zadoróżnice­między współpracą aktora ze studentami wolony. Ale potrafi też załatwić scenę dwoma dublami. a prowadzeniem przez bardziej doświadczonych twórców? Dlatego też nadaje się na pedagoga i może uczyć młodych reżyserów w szkołach filmowych. Ja w ogóle nie rozróżniam reżyserów na studentów i tych „po”. Można rozpoznać pewnego rodzaju doświad- Tak. Byłem raz na jego zajęciach ze studentami i bardzo czenia, które niektórzy już mają, a inni dopiero mogą mi się podobały. To były takie warsztaty reżysersko-opezdobyć, np. obycie na planie czy taką wypracowaną pew- ratorskie na Wydziale Radia i Telewizji w Katowicach, ność siebie. Ale pod względem poziomu artystycznego na których studenci mieli nakręcić „Hamleta” i m.in. nanie ma między nimi różnicy. I wśród studentów, i wśród uczyć się wyszukiwać odpowiednie ustawienia kamery. dorosłych reżyserów trafiają się tacy, którzy są konkretni Tam Wrona pokazał, że jako pedagog też jest konkretny. i wiedzą, czego chcą, a są też totalne melepety, z który- Potrafi zjechać studenta od góry do dołu, ale konstrukmi trzeba długo rozmawiać. Są też tacy, którym można tywnie. Zwracał uwagę na przykład na to, że ani reżyser, wmówić wszystko. Raz nawet przetestowałem jednego ani operator nie zwraca uwagę na grę aktorów i nie dopareżysera, namawiałem go do czegoś, czego sam absolut- sowuje do nich pracy kamery. nie nie chciałbym zagrać, ale kusiło mnie, żeby sprawdzić, czy się zgodzi. Zgodził się, a ja musiałem szybko A co powiesz o swojej współpracy z Małgośką Szuwytłumaczyć, że to tylko żart. mowską? W jednym z wywiadów po premierze W imię… opowiadałeś, jak prowokowała Cię na plaNie zmienia to faktu, że uważam, iż studenci mają często nie. Wolisz taką metodę pracy z reżyserem czy jedciekawsze pomysły. Są złaknieni pracy. Czasem jeszcze nak lepiej czujesz się, kiedy reżyser jest „po Twojej widać braki w warsztacie, ale gdzie się go uczyć, jak nie stronie” i podpowiada Ci, jak grać? na planie? Ostatnio widziałem kilka dobrych etiud, m.in. Magmę Pawła Maślony, którego poznałem przy Chrzcie Będąc aktorem trzeba zdawać sobie sprawę z tego, kim

46


się jest. W relacjach z reżyserem aktor jest tylko aktorem, pewnego rodzaju nośnikiem – i musi o tym pamiętać. Czasem słyszę w tym momencie argument „a jak reżyser jest głupi?”. Wiadomo, że nikomu nie życzę takiej współpracy, ale aktor nie może próbować poprawiać reżysera, bo może tylko zaszkodzić całości. Robiąc sztuki czy filmy, w których jest wiele postaci, a nie jedna, aktor musi zajmować się swoją rolą i tyle. Również uważam, że ten zawód to po części misja, szanuję moich kolegów aktorów, szanuję też słowo i lubię bawić się językiem – ale znam swoje miejsce w szeregu. „Aktor jest od grania, jak dupa jest od srania” – powiedział niegdyś Kazimierz Dejmek. Dlatego to nie jest kwestia tego, jaką metodę pracy na planie bardziej lubię. Zresztą każdy reżyser jest manipulatorem. Musi mnie tak poprowadzić, żebym zrobił to, czego on chce. Wielu z moich kolegów uważa się za tak zwanych współtwórców. Aktorzy w pewnym stopniu współtworzą, chociaż stawianie ich na równi z reżyserem jest błędem. Reżyser robi trochę szerzej, trochę więcej, czuwa nad całością. Ja bardzo lubię być reżyserowany, a najbardziej lubię sytuacje, w których nie widzę, że jestem manipulowany, gdzie obecna jest pewna forma partnerstwa. Bywa też tak, że nie tylko widzę szwy manipulacyjne, ale czuję, że ktoś mnie pcha w jakąś dziwną sytuację, nastawiając na przykład przeciwko mnie partnera na planie. Niektórzy myślą, że takie wyzwolenie prywatnych, negatywnych emocji to jedyna droga do oddania niechęci czy wręcz nienawiści przed kamerą. Ja uważam, że jestem w stanie zagrać tę niechęć, nie muszę jej realnie odczuwać. Lubię tworzyć w radości.

TOMASZ SCHUCHARDT Urodził się w 1986 roku w Starogardzie Gdańskim. Jest absolwentem krakowskiej PWST. Pracuje w zespole Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi, mieszka w Warszawie. Choć już w 2007 roku można było zobaczyć go w filmie W stepie szerokim, za kinowy debiut Schuchardta­uważa się główną rolą w Chrzcie [2010] Marcina Wrony. Za rolę Janka Schuchardt otrzymał swoją pierwszą nagrodę w Gdyni. Podobnie jak dwa lata później za rolę Fokusa w Jesteś Bogiem, dzielił gdyńską nagrodę ze swoim filmowym partnerem [Chrzest – Wojciech Zieliński, Jesteś Bogiem – Dawid Ogrodnik]. Popularność Schuchardta wzrosła w blasku sukcesu filmu o Paktofonice, jednak młody aktor nie przestał grać w spektaklach teatralnych ani etiudach studenckich. W najbliższym czasie będzie można zobaczyć go w długo wyczekiwanym­ Mieście 44 Jana Komasy, a także dwóch reżyserskich debiutach: Kebabie i Horoskopie Grzegorza Jaroszuka oraz Murze Dariusza Glazera.

To wszystko, o czym mówię nie dotyczy Szumy. Ona lubi manipulować i szukać konfrontacji, ale robi to otwarcie i to się u niej sprawdza. Wtedy też próbuję­rywalizować z reżyserem, pod warunkiem, że nie prowadzi to do wojny, a działa na korzyść filmu. Jeżeli ktoś ma ciekawą­osobowość, to podczas takiej konfron– tacji mogę go obserwować, a to jest fascynujące! Starcia z Szumą polegały głównie na tym, że próbowaliśmy wzajemnie odkryć swoje słabości. Ale poza tym praca przy W imię… była wielką zabawą i chciałbym, żeby każdy kolejny plan tak wyglądał. Ostatnio miałeś szansę konfrontować się z Jankiem Komasą. W jednym ze swoich pierwszych wywiadów, po Chrzcie, powiedziałeś, że masz dość polskiej martyrologii w kinie. Myślisz, że Miasto 44 wniesie coś nowego do naszych filmów wojennych?

47


Nadal mam dość martyrologii, tego cierpiętnictwa­ i ciągłego rozliczania się z przeszłością historyczną­. W dodatku w Polsce nie mamy budżetów na takie epickie i spektakularne kino historyczne.­ Słyszałem, że sekwencja ataku na Normandię w Szeregowcu Ryanie kosztowała tyle, ile wynosi roczny budżet na polską kinematografię, więc o czym my rozmawiamy? Jedyną ciekawą wersją filmu wojennego przy niskim budżecie może być pokazanie wojny w człowieku.

ściąga nas na ziemię. Często chodzisz do kina?

Jak mogę, to chodzę, ale uwierz, że największą frajdę sprawiają mi superspektakularne filmy typu Niezniszczalni 2, Spiderman, generalnie kino akcji albo takie epickie­filmy jak Hobbit. Człowiek zasiądzie, widzi ładne obrazki z ładnymi ludźmi, którym zawsze chodzi o coś ważnego, czyli o uratowanie świata. <śmiech> Po takich filmach i popcornie wychodzę z kina zrelaksowany. Zawsze­mam problem przed wyjazdem na jakiś festiwal, bo wiem, że będzie tam dużo smutnych filmów. Jadę, oglądam je i jestem coraz bardziej zdołowany. Ale z druCo do Janka Komasy, to kiedy dwa lata temu pogiej strony moim ulubionym reżyserem jest jawił się pomysł, że on, młody reżyser, zrealizuje i zawsze będzie Michael Haneke­. film o powstaniu warszawskim, wydawało mi się, On zawsze mnie zaskakuje. że wreszcie jest szansa na polski film o wojnie Po Białej wstążce myślaw ludziach. Dalej tak sądzę, ale Miasto… wciąż łem, że już nic lepszego ewoluuje. Pierwotnie scenariusz Komasy wyglądał­ nie zrobi. Bałem się zupełnie inaczej niż ten, który ostatecznie zre- obejrzeć Miłość. Ale alizowano. Niedawno robione były dokrętki,­ okazało się, że niefilm jest ciągle w trakcie postprodukcji, więc potrzebnie, Haneke z ostateczną oceną muszę zaczekać do premiery. znowu „dowalił”. TylJanek na pewno znalazł się w wyjątkowej sytuacji, ko, że inaczej. Miłość bo jest młodym reżyserem a dopuszczono go do to piękny film. tematu zarezerwowanego dotychczas wyłącznie dla starszego pokolenia bardziej doświadczonych twórców. Do tej pory rozmawialiśmy o reżyserach, więc obróćmy się w stronę widza. Dlaczego zaangażowałeś się w projekt „Skrytykuj.pl”? Nie każdy ma szansę robić zawodowo to, co kocha. Ja akurat mam taką możliwość i nie wyobrażam sobie siebie w innym zawodzie. Aktorstwo daje mi straszną frajdę. Staram się czytać różne biografie ludzi związanych z filmem, jak mogę, to chodzę do kina, jeżdżę po polskich teatrach. Wchodzę na e-teatr i Filmweb, żeby sprawdzić jakieś ciekawostki. To nie tylko moja praca, ale i hobby. Dlatego uważam, że każda działalność, która ma je komuś przybliżyć, zasługuje na wsparcie. Szerzenie kultury i kształcenie jej odbiorców jest wpisane w mój zawód, częściowo to mój obowiązek. Dlatego jeżeli ktoś naprawdę myśli, że ta gęba może być reklamą czegokolwiek, no to ja się cieszę i wspieram. Mnie to nic nie kosztuje, a chyba dobrze, żeby ludzie się edukowali. Edukowali i w ogóle chodzili do kina, bo my idealistycznie zakładamy, że wszyscy to robią, a box office

48


Chcesz powiedzieć, że na takie filmy jak Miłość też chodzisz do multipleksów? Akurat na Miłości byłem w jakimś małym kinie. Generalnie dużo częściej chodziłbym do kin kameralnych, gdybym mógł tam zobaczyć trailery. Bo ja kocham trailery! Jak byłem studentem, to chodziłem do Arsu i Pod Barany, ale w Krakowie jest dość specyficznie jeśli chodzi o kina. W centrum jest sporo studyjnych – i całkiem popularnych – kin, a do multipleksów trzeba pojechać gdzieś dalej. Uwielbiasz Hanekego, ale w Skrytykuj.pl opowiadałeś o swojej miłości do Forresta Gumpa. To Twój ulubiony film? Dokładnie. To jest pierwszy i aż do liceum jedyny film w moim życiu, który tak polubiłem. Widziałem go miliony razy! Cytaty z niego znam na pamięć. Dla przyjemności oglądam go czasem wyrywkowo. Jak poszedłem na studia do szkoły teatralnej, zacząłem chłonąć więcej sztuki i zmieniło się też moje podejście do kina. Wcześniej mój kontakt ze sztuką był inny. Uwielbiałem czytać wiersze, dramaty, zaprzyjaźniony nauczyciel podsyłał mi różne ambitniejsze filmy i muzykę, ale w liceum byłem w mat-fizie. Nie ściągałem filmów, oglądałem te, które akurat leciały w telewizji, bo wtedy miałem trochę inne zajawki. Dopiero od czasu studiów zacząłem rozwijać w sobie tak na poważnie pasję do kina. Oczywiście, jest mnóstwo filmów, których jeszcze­ nie widziałem i pewnie większości nigdy nie nadrobię,­bo się nie da. Lubię sporo różnych filmów ambitnych, ale i klasy B, jednak­ na pierwszym miejscu zawsze będzie­ Forrest.

A czy jest taka postać filmowa, którą tak bardzo chciałbyś zagrać, że szlag trafia Cię na myśl, że ktoś Cię uprzedził? Mam kilka takich. Rola Ala Pacino w Pieskim popołudniu czy Zapachu kobiety. Daniel Day-Lewis, ale to pewnie w kilku filmach, bo bardzo go lubię. Główny bohater z francuskiego Proroka też jest niesamowity. Z tych najnowszych to Wilka z Wall Street na pewno chciałbym zagrać. Oj, bardzo bym się z tego cieszył! Po tym wszystkim, co mówię, można by pomyśleć, że kręci mnie tylko takie „męskie kino”. Może ciągle jestem dzieciakiem, który chciałby sobie postrzelać, być żołnierzem albo superbohaterem. Mam nadzieję, że nikt mnie nigdy nie zaszufladkuje w takim emploi, bo nie chciałbym się powielać. O! Wiesz, kogo chciałbym zagrać? Tylko pod warunkiem,­że nakręciliby to w Stanach. Wiedźmina. Albo Thorgala! Tylko to też w Hollywood… Czyli jak mógłbyś wyprowadzić się z Polski i grać za granicą, to byłyby to Stany właśnie? Nie chciałbym wyjechać, jestem za bardzo związany z tym krajem i za bardzo go kocham. Cokolwiek to znaczy, bo ostatnio oglądając sondę o współczesnym patriotyzmie zacząłem zastanawiać się, co sam bym odpowiedział na takie pytania o miłość do ojczyzny. Pewnie bym milczał.

Barbara Rusinek — jeszcze studiuje filmoznawstwo, już nie studiuje organizacji produkcji filmowej i telewizyjnej. Bardzo chce pracować nad filmem - produkcyjnie, planowo, festiwalowo,­filmoznawczo. Wszystko jedno, byle nad filmem. Monika Źródłowska — studentka grafiki. Wychodzi z założenia, że człowiek nic nie musi, ale może wszystko. W wolnych chwilach śmieje się z głupich i starych jak świat kawałów.


z MajÄ… Kubacka rozmawia Chrystus Zmartwy


NIE JESTEM SŁITAŚNA

ychwstały, rzeźba Karola Wójciaka Heródka


– Mam marzenie – spełnić marzenie Karola – mówi Maja Kubacka, inicjatorka obchodów 45. rocznicy śmierci Karola Wójciaka Heródka. – Nie odkryłam go. Tylko upominam się o niego – zaznacza reżyserka.

Maja Kubacka: O czym chcesz rozmawiać? Chrystus Zmartwychwstały: To ja zadaję pytania, nie ty. M.K.: Ale to nie spowiedź? Ch.Zm.: O czym nie chcesz rozmawiać? M.K.: O polityce, religii, pieniądzach. Ch.Zm.: Dlaczego? M.K.: Staram się być damą. Nie gadajmy jeszcze o kryzysach małżeńskich, homoseksualizmie, gender. A, i o teatrze. Ch.Zm.: Opowiedz mi o damie. Brzmi staroświecko. M.K.: Wydaje mi się, że dama dziś, jak wiele innych spraw – na przykład szczęście, labrador, bieda, Rosja – to musi być „stan umysłu”. Przeczuwam, że to coś z tych kategorii: albo się to ma – albo nie. Ch.Zm.: Zawsze możesz ją po prostu zagrać. M.K.: Granie to jednak coś innego niż stan umysłu.

Ch.Zm.: W granie trzeba się wprowadzić… M.K.: Wprowadzić, wyprowadzić. A stan to stan. Ale mam dobre rokowania. Ch.Zm.: To znaczy? M.K.: Jeden znajomy powiedział, że powinnam pełnić w życiu funkcje bardziej ozdobne. Gdyby udzielił mi le­ kcji etykiety, to podobno nadałabym się nawet na żonę dyplomaty. Ch.Zm.: Serio? (śmiech) M.K.: No co!? (śmiech) Ch.Zm.: A wzięłaś te lekcje etykiety? M.K.: A skąd! Lubię drobne przyjemności. Z drobnych przyjemności, jak z ości, zbudowane jest moje życie. Nie mogę się pozbawić ości, bo się zawalę. Ch.Zm.: Opowiedz mi o ościach. M.K.: Podpieram się łokciami, ziewam w miejscach publicznych, robię głupie miny. Nie lubię spódnic, garsonek.­ Nie noszę kompletów biżuterii. Poza tym mam podobno surowy wyraz twarzy, żeby nie powiedzieć – twarz gender, i szorstką mowę. Ch.Zm.: Rzucasz mięsem? M.K.: Strasznie. Mięsem i torbą. Miewam ataki śmiechu. W dyplomacji to nie uchodzi. Generalnie nie jestem, jak to się dziś mówi, słitaśna. Ch.Zm.: Wymykasz się. M.K.: Przynajmniej dyplomacji. (śmiech) Ch.Zm.: A co to znaczy, że Heródek się wymyka? M.K.: To jest formuła historyka sztuki, Żanety Groborz Mazanek. Wzór na Heródka. Ch.Zm.: Możesz go wyprowadzić? M.K.: Heródek wymyka się na różne sposoby. Został odkryty dwa razy i prawie dwa razy zapomniany. Został nazwany „orawskim Nikiforem”, a jest prawie nieznany.­ Nikifor nawet osobom niezainteresowanym sztuką, a tym bardziej nieprofesjonalną, coś mówi. Jak przez mgłę widzą niebo na kawałkach tektury, ulice, kamienice w pastelowych perspektywach, może czasami Krystynę Feldman. Kiedy powiesz: „Heródek”, zazwyczaj nie widzą nic. Ch.Zm.: Jak to możliwe? M.K.: Nie wiem. Nie szukajmy przyczyn, winnych.

Karol Wójciak Heródek, zwany „orawskim Nikiforem”, wymyka się. Odkryty dwa razy, potem zapomniany, znany tylko wąskiemu gronu fascynatów sztuki innej. Złoża jego twórczości, składowane w magazynach muzeów etnograficznych i kamuflowane w prywatnych kolekcjach, wystawiane są incydentalnie. Jakiś czas temu przypomniany spektaklem „Nieudany krewniak”. Spektakl powstał w 2012 roku ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

52


Powiedzmy, że Heródkowi się nie złożyło. Wymykanie Heródka dotyczy też tego, że nie wiadomo, do jakiego nurtu sztuki go wpisać. Ludowej czy naiwnej? A może to art brut? Ch.Zm.: Naprawdę jesteśmy tak trudne do zaklasyfikowania? M.K.: Jesteście niejednoznaczne, niejednorodne – wymykacie się tradycyjnym kryteriom historii sztuki. Z jednej strony jesteście ludowe – przedstawiacie świętych, anioły, powstałyście na wsi. Ale wasza estetyka nie jest ludowa. Kiedy pokazywano was historykom sztuki, określali, że jesteście dziełem awangardowego artysty pla­st­y­ka. Dodam – zawodowca. Ch.Zm.: A jak ty nas klasyfikujesz? M.K.: Nie mogę myśleć o Was w oderwaniu od Karola. Ani o Karolu w oderwaniu od was. Myślę, że jako twórca idealnie realizuje kanon innego. Życiorysy tego typu twórców są do siebie podobne pod wieloma względami. Życie w hermetycznej społeczności. Skrajna nędza. Traumatyczne przeżycie, które kładzie się cieniem na dalsze życie. Pełnienie roli kozła ofiarnego. Uznanie za dziwaka, nierzadko z powodu naznaczenia chorobą lub innego rodzaju wrażliwością. Odrzucenie. Samotność. Ucieczka do przyrody. Tęsknota za sacrum. Niewytłumaczalna potrzeba tworzenia. Wreszcie tworzenie – całym sobą, bez kalkulacji. Ciekawy jest zawsze wybór techniki. Zazwyczaj dyktują go okoliczności. Tworzywem staje się coś, co jest najłatwiej dostępne. Resztki, odpadki, w których inni nie widzą żadnego potencjału. W przypadku Heródka to były polana drewna, słynne gnotki. Karol Wójciak spełnia wszelkie kryteria innego. Nawet i to: zadośćuczynienie mu po śmierci. Ci, którzy uważali go za wiejskiego głupka i z ledwością tolerowali, potem wypowiadali się o nim dobrze. Mimo tych podobieństw do wielu innych, Heródek jest osobny, jedyny, swoisty. Jest podzbiorem, ale osobnym. Ch.Zm.: Skąd ten pomysł, żeby wystawić nas w kościele w Lipnicy Wielkiej? M.K.: W biografii Heródka ciągle napotykałam to niespełnione pragnienie. Chciał, żebyście znalazły się w „jego” kościele. Pomyślałam, że trzeba by mu to marzenie spełnić. Że mu się to, kolokwialnie rzecz ujmując, należy. Teraz mam to marzenie. Marzenie Karola. Zmarł czterdzieści pięć lat temu, a teraz, co prawda na jeden dzień, ale jako Karola osoby, staniecie

w lipnickim­kościele. Cieszę się na to, jak na coś swojego! Ch.Zm.: Czemu dopiero teraz? M.K.: Dopiero? Już! W dwa lata po premierze spektaklu i w rok po przywróceniu fotografii na jego nagrobek. Dwa lata temu to się nie mogło udać. Ch.Zm.: Dlaczego? M.K.: Wtedy byłam w Lipnicy Wielkiej prawie nieznaną osobą. Po prostu potrzebne było przetarcie, potem otwarcie. Teraz wiem, że ono nastąpiło. Na różnych poziomach: władze gminy są życzliwe, proboszcz parafii stał się gorącym orędownikiem spraw heródkowych, a mieszkańcy zaczynają mnie kojarzyć. Przyłącza się też Muzeum Etnograficzne z Krakowa i z Zubrzycy Górnej. Prywatni właściciele. No, ale przede wszystkim mamy za sobą wspaniale nastawione do pomysłu Muzeum Etnograficzne z Rabki-Zdroju. Osoby wystawione w lipnickim kościele głównie będą pochodzić z kolekcji tego muzeum. Z tego, co mi wiadomo, muzeum w Rabce posiada największą kolekcję Karola Wójciaka Heródka, trzydzieści osób.


To wyjątkowa okazja. Młodsze pokolenia Lipniczan będą mogły was zobaczyć pierwszy raz w życiu. Zazwyczaj słyszały coś o Heródku. Niewiele. Zazwyczaj, że nosił kilka krawatów. Ci, którzy Heródka pamiętają, będą mogli o nim opowiedzieć. Musi być jeszcze księga pamiątkowa. Ch.Zm.: Po co księga? M.K.: Chcę, żeby wpisali się do niej goście, którzy będą na obchodach i mają w domu rzeźby. Żeby podali kontakt do siebie. Mam pewien plan. Można zapoczątkować coś w rodzaju ewidencji rzeźb. Przynajmniej w regionie. Nawiązać kontakt z właścicielami, zrobić dokumentację fotograficzną. To przecież rodzaj dziedzictwa. Ch.Zm.: Coś knujesz. M.K.: (śmiech) Tak, no tak... Teraz jeszcze nie wiem, co i jak, ale już to widzę. Już mam to w oczach. Z okładką włącznie. Ch.Zm.: Książka! M.K.: Monografia. Zbierająca artykuły o nim, wycinki prasowe, wspomnienia ludzi, może treść dramatu, fotografie artysty, które co i rusz ktoś znajduje, przynosi, no i właśnie zdjęcia rzeźb. Zwymiarowanych, opisanych. Ch.Zm.: Sama tego nie zrobisz! M.K.: Nawet nie mam zamiaru! Będę potrzebowała pomocy. Chcę namówić muzea etnograficzne do współpracy. Jest wiele wymogów prawnych, czas ucieka. Myślę, że na 50-lecie śmierci Heródka, mogłoby się udać. Nie istnieje żadna tego typu publikacja. Materiały są rozproszone, do dziś jest w obiegu błędna data śmierci. Chodzi o to, żeby umocniła się obecność Heródka w panteonie twórców takich jak Nikifor Krynicki, Maria Wnęk, Dorota Lampart. To ambasador sztuki polskiej na świecie. Ch.Zm.: Na świecie? M.K.: Na świecie. Obecnie wędrujecie w ramach wielkiej objazdowej wystawy po Finlandii. Widzieli was wielbiciele sztuki naiwnej w Belgii, w Niemczech. Ch.Zm.: Masz kogoś z nas? M.K.: Jeszcze do niedawna nie miałam. Teraz mam dwie osoby. To dary. Ch.Zm.: Dwie?! Są tacy, co daliby się pokroić na kawałki­nawet za podróbę jednego z nas! M.K.: Wiem. To rasowi kolekcjonerzy. Oni muszą posiadać. To wspaniałe, bo dzięki nim ocalało wiele dzieł różnych twórców. Nie mam natury zbieracza. Nigdy nie myślałam o tym, żeby mieć rzeźby Heródka. Wszystkie jego rzeźby, wszystkie, które widziałam, miałam w głowie.­Wystarczało mi to. Ch.Zm.: Co właściwie cię tak ruszyło w tej twórczości? M.K.: (długie milczenie) To bardzo trudne pytanie. Jak wiesz, to była miłość od drugiego wejrzenia. Ch.Zm.: Opowiadałaś, że to drugie wejrzenie to było…



M.K.: …gwałtowne zamilknięcie. Zobaczyłam Was i mnie, jak w tym wierszu, po twardowskiemu, coś rąbnęło. (śmiech) Koniec. Stało się. Ch.Zm.: Coś. W wierszu to była miłość. M.K.: Ciągle zastanawiam się, dlaczego tak silnie się w tej twórczości i biografii przejrzałam. To była emocjonalna reakcja. Pozwól mi tego jeszcze nie nazywać. Pewnie do tego dojdę. Przyznam się. Sama przed sobą. Ch.Zm.: Jesteś osobą publiczną... M.K.: (śmiech) Ch.Zm.: Co się stało? M.K.: Osoba publiczna bardzo zabawnie brzmi. Zapominam o tym. Właśnie to lubię najbardziej, że jestem zupełnie nieznaną aktorką. Nierozpoznawaną. Nieobserwowaną. Ch.Zm.: Ale to wbrew założeniom! M.K.: W brew, w nos, daj spokój... Ch.Zm.: Jesteś osobą publiczną – masz poczucie misji, że wpływasz na ludzi? Kształtujesz coś? M.K.: Co na przykład? Ch.Zm.: Dajmy na to – świadomość, poczucie estetyki, wrażliwość… M.K.: Czyją? Ch.Zm.: No, ludzi, odbiorców. M.K.: Ludzi, odbiorców. Nijako to brzmi. Nie. Nie mam żadnej. Misji szczególnie nie. A powinnam mieć? Ch.Zm.: Myślałem, że w kontekście Heródka, Lip­nicy Wielkiej… Lubisz w ogóle ludzi? M.K.: Nie. Ch.Zm.: Oscar za szczerość. M.K.: Nie chcę Oscara. Ludzie, ludzkość... Dale­ kie i enigmatyczne. Lubię człowieka. Ch.Zm.: Do kiedy jest człowiek, a od kiedy zaczyna się ludzkość? M.K.: Człowiek to człowiek. Powiedzmy 30 osób to tłum, powyżej 50 to ludzkość (śmiech). Ch.Zm.: To co z tą ludzkością? M.K.: Z ludzkością jest chyba jak z małżeństwem.­ Dwoje­cudownych ludzi może dać układ tak fatalny, że żadna ustawa tego nie przewiduje.­ Ludzie – podobnie. Każdy z osobna może być fascynujący: wkurzający, swoisty, tragiczny, można się zaczarować, wwąchać, wkochać w niego.­Te konfrontacje mogą być nawet burzliwe

i bolesne, ale to ciągle kontakt z człowiekiem. Wszyscy, zusammen do kupy dajemy ludzkość – i jesteśmy nie do zniesienia. Zbiorowość do mnie nie przemawia. Ludzkość to abstrakcja. Nie wierzę w ludzkość. Wierzę w człowieka. Lubię, kiedy dzieci starają się połapać, kiedy jest jutro, dzisiaj, wczoraj, i logicznie, odmieniają człowieka w liczbie mnogiej jako człowieki, człowieków. Jakoś… bardziej ludzko to brzmi. Ch.Zm.: Nie czujesz się częścią całości? Nie czujesz się częścią jakiejś historii? M.K.: Czuję się częścią historii. Swojej. Wpływanie na globalnym poziomie mi się zeruje, to idzie w jakiś kosmiczny gwizdek. Niepotrzebne mi to do jakiejkolwiek identyfikacji. Nie wpływam na ludzkość. Nie mam tego typu aspiracji. Natomiast zawsze mogę coś zrobić dla człowieka. Tego, który­z jakiegoś powodu staje mi się bliski. Ch.Zm.: Na przykład Karol Wójciak Heródek? M.K.: Ten, konkretny człowiek. Ch.Zm.: Przyjeżdżasz do Lipnicy, chodzisz po ludziach, pytasz o Heródka, robisz o nim spektakl, pojawia się fotografia na jego nagrobku, trwają przygotowania do wystawienia nas w kościele. Kim jesteś? Dobrą wróżką? M.K.: Nie jestem dobrą wróżką. To nie są czary. To się nie robi samo. Sama też tego nie robię. Ch.Zm.: Co mówią o Tobie w Lipnicy? M.K.: Nie mam pojęcia! Dostałam tam przede wszystkim wiele dobra. Bardzo to doceniam. Na tym się skupiam. Na konkretnym dobru od konkretnych osób. Ch.Zm.: Jednak robisz coś dla ludzi.. Nie uciekniesz od tego. M.K.: Peszy mnie, kiedy ktoś mówi, że robię coś dla kultury orawskiej. W Lipnicy Wielkiej jestem nie stutela. Jestem oderwana. Wpadam tylko na chwilę i wypadam. Czasami mi to przeszkadza. Żeby móc coś zrobić dla danej kultury, trzeba w niej być, oddychać nią. Ch.Zm.: Heródek był częścią tej kultury, był w niej i nią oddychał. M.K.: I w przeciwieństwie do mnie, garnął się do ludzkości. Im dłużej badam jego biografię i twórczość, tym bardziej chcę coś dla niego


zrobić. Żeby mu ta ludzkość, kultura teraz coś oddała.­ Ch.Zm.: Naprawdę nie masz poczucia, że możesz tym coś zmienić? M.K.: Ale co ma się zmienić? Zmianą nie da się sterować. Zmiana płynie z wewnętrznej potrzeby. Jeżeli faktycznie kolejne pokolenia miałyby się do Heródka przybliżyć, to trzeba im to po prostu umożliwić. Nie wyobrażam sobie, że wszyscy, zaczną uważać, że faktycznie, Karol Wójciak wielkim artystą był. Nie muszą! To się nie stanie. I dobrze. W Lipnicy Wielkiej zawsze była i jest grupa ludzi, dla których Karol to dziedzictwo. Spotykam tam też zachowany – jak żywą skamieniałość – stosunek do niego i jego twórczości, jaki opisywał w latach 70-tych profesor Ryszard Kantor po swoich badaniach terenowych. To nie jest wyidealizowany obraz. To jest cały, prawdziwy obraz sytuacji – i on sam w sobie ma wartość. Nie chcę go zmieniać. Ch.Zm.: Rzeczywiście, nie jesteś dobrą wróżką. M.K.: Nie jestem od spełniania marzeń. Niczego nie zapewniam. Niczego nie obiecuję. Nie zajmuję się przecież tylko Heródkiem. Pracuję, coś płacę. Miewam katar. Mam swoje nienormowane normalne życie. Zajmowanie się Heródkiem to rodzaj luksusu. Wewnętrznej emigracji. Opowiadam o moich pomysłach. Jeżeli widzę uśmiech, błysk w oku, słyszę śmiech, mam zgodę, wtedy działam. Nawet z katarem. Nie udałoby się to wszystko do tej pory, gdyby nie ci, którzy mi pomagają, którym zapala się ten błysk w oku. Ch.Zm.: Zrobiłaś spektakl o człowieku religijnym, niektórzy mówili nawet, że spektakl jest religijny. Jesteś religijna? M.K.: Nigdy w życiu! Ch.Zm.: Nie trzeba wierzyć w Boga, żeby zrobić taki spektakl? M.K.: Mówię o sobie. Może ktoś inny uznałby, że to niezbędne. Był moment, dosłownie moment, kiedy na pewnym etapie pracy zorientowałam się, w jaką stronę spektakl zmierza. Nawet nie mógł w inną! Pomyślałam wtedy, czy mi wolno, czy powinnam? Poczułam się upoważniona. Ch.Zm.: Czym dla ciebie jest aktorstwo? Tylko nie mów, „nie wiem”. M.K.: Parę lat temu przeczytałam takie zdanie: „Aktorstwo to kontrolowana utrata hamulców”. Krótko i na temat. [przyp. red. Notatnik teatralny 44/2007,

31 sierpnia w Lipnicy Wielkiej na Orawie w 45. Rocznicę śmierci Karola Wójciaka Heródka jego rzeźby wrócą pod Babią Górę i na jeden dzień staną w lipnickim kościele pw. Św. Łukasza Ewangelisty — tym samym spełni się marzenie niezwykłego artysty, który zawsze chciał zobaczyć swoje osoby w świątyni, do której chodził od dziecka. Tego dnia odbędzie się uroczyste wniesienie rzeźb do kościoła, koncert zespołu „Orawianie” im. Heródka, i warta honorowa ochotniczej straży pożarnej. W domu, gdzie Heródek spędził ostatnie lata życia odbędzie się również posiad. Zostaną zaproszeni mieszkańcy, by powspominać.


Piotr Gruszczyński, „Być jak Danuta Stenka”] Ch.Zm.: Czy kontrolowana utrata hamulców to konkretna umiejętność? M.K.: I tak, i nie. Pewne rzeczy można naćwiczyć. Inne są niezbędne jako przydane. Poza energią, poczuciem rytmu i dystansem do siebie, potrzebna jest cała nieokreślona­sfera zwana „tym czymś”. Ch.Zm.: Masz „to coś”? M.K.: Nie wiem. Nigdy nie widziałam siebie na scenie. Ch.Zm.: Nie myślisz w ogóle o tym, że jesteś aktorką? M.K.: Tylko w pracy. Nie używam aktorstwa do życia. Ch.Zm.: Dlaczego dla wielu aktorstwo to powód do dumy, rodzaj wybraństwa, przyzwolenie na ekstrawagancję?... M.K.: Terepere pum pum... Ch.Zm.: Profesja rządu dusz? M.K.: Chyba mówisz o czymś, co już nie funkcjonuje, co jest tylko tęsknotą. Ch.Zm.: Za czym? M.K.: Za idealizmem, za katharsis. Ch.Zm.: Teraz chyba ty przesadziłaś! M.K.: Może. W XXI wieku nadal – idziemy do teatru i oczekujemy katharsis. Ch.Zm.: Oczyszczenia? M.K.: Jeden chce, żeby mu się w teatrze coś zgodziło, doznać ukojenia. Drugi chce się śmiać. Trzeci chce coś silnie przeżyć. Żeby coś mu wsadziło palec w bok i go przekręciło, żeby nie mógł potem spać, żeby czuł, że poczuł i nie musi się tego wstydzić. Ale mieliśmy nie rozmawiać o teatrze. Ch.Zm.: Dlaczego nie chcesz rozmawiać o teatrze? M.K.: Nie lubię i nie umiem. Do tego jest teatrolog,

krytyk, performatyk, antropolog kultury, coraz częściej psycholog. Jestem aktorką. Aktor jest do używania. Do grania. Już to wiem. Ch.Zm.: Ale wyreżyserowałaś spektakl. M.K.: Zawsze się obawiałam aktorów, którzy reżyserują, i reżyserów, którzy nie zostali aktorami. Ale mnie to spotkało. Nie warto mieć sztywnych koncepcji. Ch.Zm.: A jako reżyser – będziesz rozmawiać o teatrze? M.K.: Wolę robić teatr niż o nim mówić. Reżyser jest do robienia teatru. Żeby potem inni mieli o czym rozmawiać. Ch.Zm.: Gdybyś nie była aktorką, co chciałabyś robić? M.K.: Mieć święty spokój, pisać książki i uprawiać... ogród kamienny. Ch.Zm.: Ze świętego spokoju to książki chyba nie da się napisać? M.K.: Da się. Święty spokój to móc żyć tak jak się chce. Wcale nie musi to oznaczać spokoju w sensie dosłownym.­ Ch.Zm.: „Nieudany krewniak” to twój pierwszy dramat. Jak powstał? M.K.: Było w tej pracy mnóstwo intuicji i emocji, była też praca badawcza. Przyjęłam też pewne założenia: inny, inność, inaczej. Ryzykownie, bo wprost. Na granicy­tautologii. Jak w sztuce ludowej, naiwnej: boli to boli, czerwone – krew, niebieskie – niebo. Żadnego prawą ręką za lewe ucho. Ch.Zm.: A co potem? M.K.: Dodać inscenizacyjny cudzysłów. Moim zdaniem,­ niezbędny w teatrze. Ch.Zm.: Siano z papieru z niszczarki, kamienie z kartek, Babia Góra z Hanki Wójciak na drabinie. M.K.: Większy problem miałam z tym, co rzeczywiste.


Ciągle dochodziły now e informacje. Moim rozmówcom przypominało się coraz więcej szczegółów, poznali mnie lepiej, chętniej się otwierali. Dramat jako całość był już zespawany, więc musiałam z wielu wątków zrezygnować. Ch.Zm.: Jak pracujesz? M.K.: W kucki przy sofie. (śmiech) Nie mam systemu. Jak mi zaczyna dudnić w głowie, jak zaczynam słyszeć rytm, melodię tekstu, to już mnie łapie i nie mogę przestać. Zmuszam się, żeby przestać. Wyjść na wiatr, dać odpocząć oczom. Można pisać bez wytchnienia. Kosztem jedzenia i snu. Dostaje się wtedy przerostu mózgu, za to atrofii reszty ciała. Potrzebna przeciwwaga.­Złoty środek. Niestety nie umiem się zaprogramować. Podziwiam artystów, którzy pracują według jakiegoś systemu. Dziś to i to. Jutro tamto i tamto. Jak się nie czuję niesiona, to nic nie wycisnę. Albo inaczej: wtedy wyciskam. I jest blado. Ch.Zm.: Jak to oceniasz, co jest wyciśnięte, a co ważne? M.K.: Normalnie. Czytam całość. Technicznie na czas. Obserwuję, gdzie siada tempo, gdzie mi spada uważność, co odczuwam, jako obce lub wtórne. Ważne jest, żeby nie mieć przelotek emocjonalnych. Ch.Zm.: Nie jesteś za surowa? M.K.: Nie. Trzeba wyrzucać. Nie przywiązywać się. Poczekaj, coś sobie przypomniałam! Wiem, co mówią o mnie w Lipnicy. Ch.Zm.: Co? M.K.: O, przyjechała ta pani grubo ubrana!

MAJA KUBACKA ukończyła Akademię Teatralną im. A. Zelwerowicza w Warszawie, Wydział Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku na kierunku aktorstwo teatru lalek. Ma za sobą około czterdzieści ról teatralnych. Stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Autorka projektu i spektaklu Nieudany krewniak na podst. życia i twórczości Karola Wójciaka Heródka z Lipnicy Wielkiej na Orawie. Autorka interaktywnej książki dla dzieci Bibinka. Rzeźbę Karola Wójciaka Heródka Chrystus Zmartwychwstały udostępniła na potrzeby sesji zdjęciowej i wywiadu Dyrekcja i Dział Inwentaryzacji Muzeum Etnograficznego im. Władysława Orkana w Rabce-Zdrój. Make up: Katarzyna Jakubiec, zdjęcia: Klaudyna Schubert


Orientacja seksualna: język polski

„Język służy przede wszystkim komunikacji, a gdzie są ludzie, tam zawsze społeczeństwo narzuca swoje normy. Niektóre słowa nie tyle pomagają nawiązać dialog, co skutecznie go uniemożliwiają. Mimo niedoskonałości polskiego języka z Ignacym Karpowiczem rozmawiała Daria Kubisiak. zdjęcia: Ribbon


Dorosły człowiek do nikogo nie należy, jest tylko swój, a może być twój tylko wtedy, kiedy chce siebie dać

Nawiązując do słownika białoruskiego zamieszczo- pisane w jej języku, bo byłoby kompletnie niezrozumiałe nego w Twojej najnowszej książce „Sońka” chciała- dla polskich czytelników. Mam nadzieję, że udało się pobym zapytać Cię, Ihnat, jakie są Twoje wrażenia języ- kazać, że istnieje świat równoległy. kowe z pobytu w Krakowie? Odnosząc się do Twoich innych książek, mam wraWrażenia językowe? Nie posiadam wrażeń językowych żenie, że różnorodność istniejących tam języków z pobytu w Krakowie, pewnie dlatego, że większość tu- wynika z koncepcji świata przedstawionego, ale tejszych mieszkańców nie pochodzi stąd, choć zdarza i samej rzeczywistości, w której nie mamy finalnego­ się tu usłyszeć lokalny dialekt czy gwarę. Jedną z takich słownika. Jak to jest w przypadku równoległości biaosób była pani, która sprzedawała oscypki i tak po śląsku łoruskiego i polskiego w „Sońce” – czy rzeczywiście­ godała. można ten krajobraz językowy uznać za kreację rzeczywistości, czy raczej wynika to z Twojego Nawiązując jeszcze do „Ihnata” – wytłumaczyłeś czy- doświadczenia?­ telnikom w pierwszym przypisie w „Sońce”, że wprowadziłeś słownictwo białoruskie, które jeszcze do Nie chciałbym tego jakoś uniwersalizować – to jest niedawna funkcjonowało na Podlasiu, aby dać oka- dla mnie po prostu absolutnie naturalna sytuacja, bo zję do zanurzenia się w innym, równoległym świecie pierwsze lata życia spędziłem w takiej paralelnej rzejęzykowym. Dlaczego w ogóle umieściłeś ten język czywistości. Po białorusku rozmawiałem z dziadkami, w książce? Czy chciałeś w ten sposób zaprezentować a z rodzicami od kołyski po polsku. To przełączanie się regionalny krajobraz językowy? z białoruskiego na polski i odwrotnie, nawet w jednej rozmowie,­było czymś naturalnym i nie wymagało ode Ja może nawiążę do swojej poprzedniej powieści, „ości”: mnie żadnego wysiłku, to się po prostu działo. I pewnie­ tam w notce do jednego z bohaterów po haśle „orienta- można – tak jak próbowałaś to przed chwilą zrobić – cja seksualna” padała odpowiedź: „język polski”. Język dokonać jakiejś uniwersalizacji, jakiegoś uogólnienia. dla mnie, ale też dla wielu moich bohaterów, jest abso- Kombinować, tak jak kombinowałaś, ale było to znaczlutnie najważniejszy. Identyfikacja językowa jest o wiele nie prostsze. Po prostu w takim świecie żyłem. ważniejsza od na przykład identyfikacji narodowej. I nie wyobrażałem sobie sytuacji, w której obierając Białoru- Jednak eksperymenty językowe, których używasz, stasinkę, niezależnie czy tutejszą, czy tamtejszą, za główną nowią dla mnie ciekawą metaforą świata, gdzie w jedbohaterkę, kompletnie pozbawiam ją jej języka. Nato- nej przestrzeni znajdują się te różnorodności, które miast było oczywiste, że to nie może być całkowicie na- wzajemnie się przeplatają i równolegle funkcjonują.

61


To jest wspaniałe, że nawet w obrębie języka polskiego, czyli rzekomo jednego języka, mamy tak naprawdę ogrom języków. Co w „ościach” jest dużo bardziej widoczne, ale można to odnaleźć też w „Sońce”. Inaczej mówi Sońka pierwszoosobowa, inaczej, kiedy jest przepisana na postać sceniczną. To wydobywa wspaniałe, bogate wartości języka. Daje to szeroki, ale też głęboki podgląd rzeczywistości, który odbija się w języku. Interesują mnie też silne związki łączenia w Twoich książkach – zwłaszcza w „ościach” – opisu gramatyki z kreowaną rzeczywistością, a kiedy do tego dochodzi jeszcze informacja, że większość postaci ma swoje odpowiedniki w rzeczywistości, to wtedy Twoja powieść nabiera metanarracyjnego charakteru. Mówi się, że wszyscy jesteśmy postmodernistami. Rzeczywiście w coś takiego absolutnie wierzę – nic nie dzieje się tak po prostu. Nawet rozmowa, którą teraz odbywamy, jest składową wielu sytuacji i rozmów, które gdzieś usłyszeliśmy, braliśmy w nich udział lub skądś nam się kojarzą. Nie da się wyłuskać naszej rozmowy z tych siatek kontekstów, które ze sobą przynieśliśmy, zasiadając tutaj na tym fotelu. Mi to nie tylko nie przeszkadza, ale muszę powiedzieć, że mnie to cieszy. Świat wydaje się wtedy mniej bolesny. Różnorodność językowa silnie łączy się z Twoją powieścią „ości”, w której obecny jest pewien interesujący wątek – homoseksualista nie jest „innym” czy „obcym” żyjącym na marginesie. W swojej powieści traktujesz homoseksualistę jako jeden z podmiotów funkcjonujących w tym świecie, naturalizując niejako jego. Skąd ta perspektywa?

Tu odpowiedź będzie trochę podobna do odpowiedzi na Twoje wcześniejsze pytanie – o ile przełączanie się z języka na język było dla mnie czymś naturalnym, tak fakt, że są geje, lesbijki, transwestyci, nie był dla mnie niczym dziwnym. Byli, są i będą. To są absolutnie normalni,­zwyczajni ludzie, więc trzeba wykazywać się niewiedzą, niechęcią, uprzedzeniami czy, jak bywa dość często, fanatyzmem religijnym, żeby ich potępiać. Nie można upatrywać w nich jakiegoś zagrożenia. Wczoraj – to było okropne – na Rynku w Krakowie przeszła manifestacja „Stop genderowi”. Były tam napisy „Stop dewiacjom”, skandowanie „Chłopak, dziewczyna – normalna rodzina”. To jest absolutnie ohydne, bo za tym nie stoją żadne racje etyczne – to czysty dowód na to, że ludzie potrzebują skonstruować sobie wroga. No i skonstruowali sobie akurat takiego wroga, który nie istnieje i nie jest wrogiem, bo im nie zagraża. Gender, homoseksualizm, niebieskie oczy to nie są rzeczy zaraźliwe. No, ale to jest niestety tło polskiego zaściankowego katolicyzmu. W moim odczuciu Twoja propozycja jest o tyle ciekawa, że niespotykana w polskiej prozie czy sztuce. Twoja perspektywa niweluje pytanie o to, co z tym „innym” zrobić, tylko każe każdemu z osobna, indywidualnie się w rzeczywistości zainstalować. Choć zawsze taki byłem, stosunkowo niedawno uświadomiłem sobie, że jestem – w różnych tego słowa znaczeniach­– humanistą. Po pierwsze są ludzie, a dopiero potem jest płeć, preferencje, kolor skóry, inteligencja. Przy takim nastawieniu te „bestie”, ich problematyzowanie i konstruowanie „innego” po prostu znika, tego nie ma.

Jestem – w różnych tego słowa znaczeniach – humanistą. Po pierwsze są ludzie, a dopiero potem jest płeć, preferencje, kolor skóry, inteligencja. Przy takim nastawieniu te „bestie”, ich problematyzowanie i konstruowanie „innego” po prostu znika



No i to jest świetne rozwiązanie… Och, tak, ale jak wiemy, to jest nie do przeprowadzenia na szeroką skalę w tym kraju, przynajmniej w tym wieku. Właśnie wydaje mi się, że w „ościach” można znaleźć wiele przykładów sytuacji nieprawdopodobnych w polskiej rzeczywistości – model związku 2+2. Zapewniam Cię, że takie istnieją, kilku moich znajomych tak funkcjonowało i to działało. Przy czym zazwyczaj było tak, że jedna z tych relacji była mocniejsza i silniejsza, ta druga też istniała, ale jakby na drugim planie. To, co dla mnie było ważne, to uniknięcie kwestii z zatajaniem. Przykładowo żona wiedziała, że mąż czasem chodzi do łóżka z panią Basią z sekretariatu, a on na przykład wiedział, że i żonie coś tam się kiedyś przydarzyło lub przydarzy. Istnieje więc ta pierwsza relacja, o wiele silniejsza, a jak ta poboczna sytuacja jest zaznaczona, to nikogo się nie krzywdzi. Jak to obserwowałem i obserwuję, to może to działać, ale, jasne, nie jest to dla każdego, nie każdy się w tym dobrze czuje. Niektórym jednak się to udaje.

wiście, że w życiu jest wszystko bardziej skomplikowane, ale także bardziej szalone. Na przykład układ Norbert – Kuan – Maria – Patryk jest o wiele bardziej skomplikowany przez grę „mówienia-niemówienia” i nawet jak oni o tym nie mówią, to każdy o tym wie. Ale mimo wszystko­taki układ działa. Nie wiem, czy to jest dobre, ale nie można też wejść w taki stary okropny model, w którym traktuje się drugą osobę jak swoją własność: „ja kocham ciebie, więc Ty jesteś moją własnością”. Moi bohaterowie, ale też znajomi, lepiej lub gorzej, ale jednak odrobili tę lekcję. Dorosły człowiek do nikogo nie należy, jest tylko swój, a może być twój tylko wtedy, kiedy chce siebie dać. W „ościach” wyraźne jest również nienazywanie tych sytuacji. Język zawiera jednak pewne normy, które mogą być ograniczające…

No tak, język jest rodzajem pewnego przedłużenia, ale ograniczonego przedłużenia i może przedłużać pewne uczucia bardziej lub mniej. To raz. A dwa – duża część relacji przebiega werbalnie. Inaczej co prawda jest w przypadku Sońki i Joachima, którzy porozumiewają się poza językiem. Natomiast w „ościach” moi boWydaje mi się jednak, że sytuacje i związki zapre- haterowie intuicyjnie doszli do tego, że pewnych rzeczy zentowane w Twojej książce są nieco uładzoną wer- nie należy wypowiadać, że czasem trzeba wyminąć język sją, a czytelnik zbyt łatwo może uwierzyć, że jest to porozumieć się poza słowami. możliwe do przeprowadzenia w warunkach polskiej rzeczywistości. Wydaje mi się, że przypadki, o któ- Powiedziałeś kiedyś, że starsze kobiety w Polsce rych piszesz i które odnoszą się do realnych związ- mają gorzej niż geje. Czy z tego powodu bohaterki ków i układów, są bardziej skomplikowane i trudne Twoich powieści, Olga w „Balladynach i romansach”, do urzeczywistnienia. Ninel w „ościach” oraz tytułowa „Sońka”, są nie tylko „starymi” kobietami, ale mają również u boku młoTak, one istnieją w lekko utopijnych wentylach. Oczy- dego mężczyznę? Ponownie rozbijasz stereotypy.

Nic nie dzieje się tak po prostu. Nawet rozmowa, którą teraz odbywamy, jest składową wielu sytuacji i rozmów, które gdzieś usłyszeliśmy, braliśmy w nich udział lub skądś nam się kojarzą.


IGNACY KARPOWICZ Bardzo lubię rozbijać stereotypy. A rzeczywiście w polskiej kulturze, oprócz tego, że mamy homo- i różne inne fobie, to mamy wciąż zakamuflowany patriarchat. Czyli jak stary jakiś dziadyga spotyka się z młodą modelką, to jest okej, ta sytuacja nikogo nie dziwi. A na przykład jak Ewa Kasprzyk miała dwadzieścia czy trzydzieści lat młodszego kochanka, to odezwały się głosy pełne oburzenia. Stara kobieta – nieważne jak wygląda – w Polsce nie ma prawa do miłości. Nie zgadzam się z tym, a poza tym wszyscy powinni się odpierdolić od cudzego życia. Wydaje mi się, że nietolerancja względem kobiet jest cięższa do przewalczenia niż homofobia. A przecież nie chodzi tu tylko o seks, ale też czułość. Najbardziej wzrusza mnie widok pary prawie stulatków, którzy ledwo chodzą, więc wspierają się nawzajem, żeby przejść na drugą stronę ulicy, ale również po to, żeby jakoś przeżyć. Są razem i to jest piękne. Tak, to najpiękniejszy widok, jaki można sobie wyobrazić. Zawsze towarzyszy mi przy tym marzenie, żeby mnie też coś takiego spotkało. Mhm, ja też bym tak chciał, bo przecież miłość nie kończy się po czterdziestce.

jeden z najciekawszych współczesnych pisarzy, tłumacz z angielskiego, hiszpańskiego i amharskiego, podróżnik. Autor sześciu powieści, laureat Paszportu „Polityki” 2010. Otrzymał trzy nominacje do Nagrody Literackiej NIKE, w tym do tegorocznej edycji za powieść „ości”. W zeszłym miesiącu nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazała

Daria Kubisiak — z wykształcenia animatorka kultury, filolożka polska i przyszła performatyczka. Trwa miłością błedną w tym życiu pełnym śmierci. Naiwność to jej młodsza siostra, więc uporczywie i niezłomnie wierzy w ludzi i siłę performansu.­ Ribbon — absolwentka fotografii, w skarpetkach nie do pary. Księżniczka melanchujni- bez rodowodu.

się jego najnowsza powieść „Sońka”. Felietonista magazynu „Charaktery” oraz recenzent „Gazety Wyborczej”.


ŻYĆ FOTOGRAFIĄ, NIE Z FOTOGRAFII Fotografia mobilna zyskuje coraz większą rzeszę fanów. FUSS nie pozostaje na marginesie tych zainteresowań, począwszy od tego numeru będziemy Wam prezentować najciekawsze dokonania w tym zakresie we współpracy z Grupą Mobilni. Poznajcie założycieli tej grupy.

FUSS: Czy jesteście zawodowymi fotografami i co to w ogóle według Was znaczy? Joanna Lemańska: Bycie zawodowcem w jakiejkolwiek dziedzinie wiąże się z zarabianiem pieniędzy i po prostu z życiem z tego, co się robi. Fotografia nie jest tu chyba żadnym wyjątkiem. W takim kontekście na pewno nie jestem zawodowym fotografem, bo mam inną pracę, dzięki której opłacam rachunki. Nie znaczy to, że nie zarabiam dzięki fotografii. Sprzedaję, wystawiam i czasem biorę udział w kampaniach reklamowych. Łukasz Gurbiel: Fotografia była dla mnie zawsze przede wszystkim hobby. Owszem, posiadam lustrzankę (i to nawet model, który kilka lat temu był uznawany za półprofesjonalny), mocną profesjonalną lampę błyskową i kilka obiektywów, a 1-2 razy w roku zdarza mi się wykonać jakieś zlecenie, ale to wszystko zdecydowanie za mało, żebym się mógł uważać za fotografa zawodowego.

fot. Michał Koralewski

Michał Koralewski: Każdy z nas traktuje fotografię jako coś dodatkowego – hobby i sposób na oderwanie się od codziennego stresu. Co wcale nie znaczy, że jest to dla nas jedynie zabawa. Jesteśmy pasjonatami, żyjemy fotografią i nierzadko poświęcamy jej tyle czasu, ile „zawodowy” fotograf. Staramy się doskonalić nasz warsztat pracy i docierać z naszymi zdjęciami w coraz to nowe obszary – np. do galerii sztuki czy na strony czasopism kulturalnych. Wierzymy, że nie są to obszary zarezerwowane tylko dla zawodowców.


fot. Joanna Lemańska FUSS: Czy fotograf mobilny musi posiadać inne umiejętności niż „tradycyjne”?

klasycznych praw fotografii, zaś fotografujący smartfonami bardzo często takiej wiedzy nie posiadają. I nie jest to zarzut! To cecha fotografii mobilnej – możesz tworzyć niesamowite prace, nie mając bladego pojęcia, co to jest przysłona. Dlaczego? Bo smartfonowe obiektywy po prostu nie posiadają regulacji przysłony. Dlatego fotograf mobilny nie zawraca sobie najczęściej głowy takimi „drobnostkami” jak głębia ostrości. Obiektywy w smartfonach mają tak krótką ogniskową, że głębia ostrości jest ogromna i automatycznie właściwie wszystkie plany są ostre...

Łukasz Gurbiel: Fotografia mobilna i fotografia – że się tak wyrażę – klasyczna mają ze sobą bardzo wiele wspólnego przez fakt, że kreowany obraz ma w sumie taką samą genezę. Ale oczywiście występują również różnice – w końcu są to inne techniki. To trochę tak jak z malarstwem. Niby malarstwo olejne i malarstwo akwarelowe są po prostu malarstwem – tu i tu macha się pędzlami, jednak każdy artysta malarz doskonale wie, jak wielka jest między tymi dwoma technikami różnica. Laik stwierdzi: to obraz i to obraz... Podobnie jest z fotografią mobilną i tradycyjną.

Joanna Lemańska:Jednak – jakby na to nie spojrzeć – dobry fotograf powinien mieć dobre oko i w tej kwestii nie ma chyba zasadniczych różnic.

Joanna Lemańska: Kim właściwie jest „fotograf tradycyjny”? Jeśli to ktoś, kto sam wywołuje zdjęcia w ciemni, to na pewno musi posiadać całą masę umiejętności, o których ja nie mam pojęcia.

Michał Koralewski: Zgadza się – z jednej strony mamy tu niezwykłe uproszczenie obsługi technicznej aparatu, ale z drugiej, zarówno w fotografii mobilnej, jak i tradycyjnej, nadal znaczenie ma kompozycja. Najpierw w głowie fotografa powstaje wyobrażenie jakiegoś kadru, a następnie poszukuje się sposobu na jego realizację.

Łukasz Gurbiel: No właśnie! Świadome fotografowanie lustrzanką wymaga pewnej wiedzy dotyczącej

67


I choć fotografia mobilna nie wyklucza żadnej sytuacji oraz pozwala nawet na spontaniczne pstrykanie, to jednak planowanie jest podstawą naszych działań artystycznych. Przemyślenie kompozycji, poszukiwanie odpowiedniego światła, dopełnienie kadru – bezdyskusyjnie są to zabiegi celowe, poprzedzone namysłem. I choć nigdy nie przyswoiłem sobie zasad ręcznego ustawiania czasu ekspozycji i wartości przesłony, to jednak w przypadku sprzętu, z jakiego korzystam, nie jest mi to potrzebne.

często bardzo mocno zaznaczona i zaawansowana­ (chociaż przeprowadzana na mobilnych urządzeniach!) jest bowiem właściwie zawsze nieodłącznym elementem fotografii mobilnej. FUSS: Czym wobec tego charakteryzuje się fotografia mobilna? Michał Koralewski: TTo pytanie, na które z każdym dniem jest coraz trudniej odpowiedzieć. Powszechnie przyjęte rozróżnienie ze względu na sprzęt staje się dziś nieaktualne, ponieważ zdjęcia mobilne możemy wykonywać nie tylko smartfonami, ale też tabletem, iPodem, a za chwilę również za pomocą Google Glass i smartwatcha. „Mobilność” sprzętu

Łukasz Gurbiel: Wydaje mi się też – chociaż możecie się ze mną nie zgodzić – że fotografowie mobilni są lepszymi i bardziej kreatywnymi grafikami od tych używających bardziej klasycznego sprzętu. Obróbka zdjęć,

68

fot. Łukasz Gurbiel


Łukasz Gurbiel: Fotografia mobilna pozwala żyć fotografowaniem dosłownie cały czas. Daje możliwość robienia zdjęć w sytuacjach, w których „dużym” aparatem spłoszylibyśmy nasze obiekty – przykładowo sprawdza się niesamowicie w fotografii ulicznej! Codzienne fotografowanie telefonem nieprawdopodobnie rozwija kreatywność oraz fotograficzną spostrzegawczość. Stajesz się po prostu lepszym fotografem! Jeżeli zabiegany­ fotograf amator robi zdjęcia jedynie w weekendy i na wakacjach, a poza tymi okresami wychodzi z „trybu fotograficznego”, to jak porównać jego możliwości rozwoju z tymi, które posiada fotograf mobilny będący „pod prądem” 24 godziny na dobę, 365 dni w roku?

fot. Michał Koralewski fot. Łukasz Gurbiel

także jest chybioną definicją – dużo łatwiej jest nosić w kieszeni niewielkich rozmiarów aparat kompaktowy, niż 10-calowy tablet lub iPhone’a z podłączonym obiektywem z lustrzanki (bo takie rozwiązania też są stosowane). Wydaje mi się, że na fotografię mobilną należy patrzeć jak na pewne zjawisko społeczne – masowe tworzenie strumienia zdjęć, udostępnianego w internecie, „lajkowanego” i komentowanego przez tysiące podobnych pasjonatów z całego świata.

fot. Joanna Lemańska

Michał Koralewski: Dokładnie tak. Nie na darmo powstało powiedzenie, że najlepszym aparatem fotograficznym jest ten, który mamy pod ręką. Smartfon jest właśnie takim urządzeniem, które zawsze mamy w kieszeni spodni, torebce czy plecaku, nawet wówczas, gdy nie planujemy sesji fotograficznej. On tam po prostu jest i czeka na okazję, żeby uwiecznić kolejną ulotną chwilę.


Osobliwość tekst: Wojciech Panasiuk ilustracje: Marcin Kubera

I oto trzy tygodnie po Wielkiej Niedzieli, w nocy z 25 na 26 kwietnia 2015 roku na Rondzie De Gaulle’a w Warszawie objawił się Pan. Nieruchomo stojącego brodacza w skórzanych sandałach i obszernym płóciennym wdzianku pierwsi ujrzeli trzej wcięci młodzieńcy, którzy nadeszli, jak pokazały nagrania monitoringu, od strony stacji Warszawa Powiśle. Widok Zjawiska chyba nieszczególnie ich poruszył, bo chwilę pokołysawszy się po zatrzymaniu wysypał się zastęp na krawężniku na rogu Nowego Światu i Alei, odpłynęli ponurych i bliźniaczo do siebie w kierunku placu Trzech Krzyży. podobnych typów w garniturach i pod krawatem. Prawie w tym Siedem minut później Wyjątkowego Gościa dostrze- samym czasie pojawiły się pierwgli z radiowozu policjanci patrolujący tę część Śródmieś- sze wozy transmisyjne telewizji. cia. „Sierżant Piotr Zwiastowski, Komenda Stołeczna. Nim zaczęło świtać, nad palKim pan jest? Co pan tu robi o tej porze?”. „Jam jest Pan” mą latał już śmigłowiec TVN. – sms o takiej treści pojawił się w tej samej chwili w skrzynkach odbiorczych smartfonów obu policjantów, Wciąż jednak był to niewiel ale obaj mieli się o tym dowiedzieć nieco później, kiedy ki ruch w porównaniu z tym, co dochodzili do siebie, paląc trzymane w drżących dłoniach miało się dziać na rondzie przez napapierosy na parkingu komisariatu przy Wilczej. Były to stępne godziny, kiedy zjechały ekipy tepierwsze słowa Zjawiska, które miało potrwać równe lewizyjne z całego świata, a lokale z oknami dwanaście godzin. „Jeżeli nie ma pan dokumentów – kon- na rondo w pobliskich kamienicach i biurowtynuował sierżant Zwiastowski trochę schodząc z tonu, cach wynajmowane były na pniu za grubą gobyć może już przeczuwając, że powinien mówić „Pan” tówkę we wszystkich możliwych walutach. przez wielkie „P” − zapraszamy do radiowozu. Jeżeli nie ma pan gdzie spać, znajdziemy noclegownię. Noce wciąż Komunikacja z Osobliwością była niesą zimne. Idziemy.” Tęższy z dwóch policjantów wyciąg- zwykle prosta i, niestety, jednokierunkowa, nął dłoń w skórzanej rękawiczce w kierunku ramienia bo Zjawisko nie reagowało na próby nawiąPrzybysza. W tym momencie pod funkcjonariuszem zania dialogu czy jakiejkolwiek interakcji. ugięły się kolana, jego odchylona do tyłu głowa rozpo- Słowa Przesłania pojawiały się na urządzeczęła lot w kierunku ziemi, a w uśmiechniętych oczach niach mobilnych nie tylko osób przebywazawirowały latarnie Alei Jerozolimskich i jasno oświet- jących w bezpośredniej okolicy ronda, ale lona plastikowa palma. Sierżant Zwiastowski w ostatniej Polaków w całym kraju. Na początku przyjchwili pochwycił upadającego kolegę i odciągnął do auta. mowano zagadkowe wiadomości z rezerwą. Po prostu zanim ich adresaci zajrzeli do internetu Niespełna kwadrans po odjechaniu tego pierwsze- lub zobaczyli programy newsowe w telewizji go radiowozu pod pomnikiem maszerującego generała i zorientowali się, że to nie kolejna esemesowa i w okolicach salonu Ferrari zaparkowało już kilkanaście promocja lub inny spam, odbierali je raczej jako aut różnych służb, w tym cztery karetki pogotowia, czte- dopust boży ze strony operatora niż Słowo Boga. ry policyjne Mercedesy Sprintery, ciężarowy Jelcz z dwoma tuzinami żołnierzy pod plandeką oraz kilka czarnych „Jam jest Pan. Nie odpowiem na wasze pytania. BMW z włączonymi kogutami, z których natychmiast Moja obecność jest odpowiedzią./ Nie przyszedłem


dokonywać cudów. Nie jestem bohaterem komiksu­ i nie zmieniam świata w ten sposób./ Pr z y s z e d ł e m , aby na jedną krótką chwilę oczyścić wasze seca./ Jestem, a ze mną dwanaście godzin światła. Odejdę, zostawiając dwanaście godzin milczenia./ Jestem lekarstwem o powolnym działaniu. Nie wy, lecz wasze wnuki pojmą sens tych dni./ Tymczasem nauczcie się wybaczać sobie i innym, starajcie się więcej słuchać niż oglądać, czytać niż mówić, pytać niż osądzać, i pamiętajcie, że każde stworzenie zasługuje na miłość i że niczego nie musicie, a zwłaszcza nie musicie być szczęśliwi.” Cytowane słowa pojawiały się jako maile, smsy czy teksty w okienkach komunikatorów na urządzeniach przenośnych wszystkich mieszkańców kraju od morza do Tatr, od klientów Biedronki po bywalców Marks&Spencer, kawałek po kawałku, wiadomość po wiadomości, w nieregularnych

odstępach czasu przez dwanaście godzin istnienia Osobliwości. Te „dwanaście godzin światła”­poruszyły Polską i odbiły się szerokim echem w świecie. Wszystkie telewizje i serwisy interne­towe nadawały non-stop relację z ronda De Gaulle’a w Warszawie. Oglądalność w skali globalnej była dużo wyższa niż przy relacjach z ataku na WTC z 2001 roku, co tylko częściowo da się wytłumaczyć gwałtownym rozwojem nowych mediów w ostatnich kilkunastu latach. Kolejne słowa Osobliwości były na gorąco komentowane w specjalnych wydaniach programów newsowych przez zapraszanych gości, wśród których byli dostojnicy kościelni, psycholodzy społeczni, socjolodzy, badacze zjawisk nadprzyrodzonych, filozofowie, eksperci od nowych technologii, ale także, by na koniec wymienić tylko tych na „p”, politycy wszystkich partii, pisarze, psychiatrzy, psychoterapeuci, a nawet piloci i piłkarze. Atmosfera medialnego święta skończyła się jak nożem uciął, gdy zaraz po ulotnieniu się z ronda Niezwykłego Zjawiska (bardziej rozproszeniu, bo moment zniknięcia przypominał raczej wybuch pikseli niż wniebowstąpienie) nastąpiło zapowiedziane dwanaście godzin milczenia. Mieszkańcy Polski poruszali wargami, ale z ich ust nie wydobywał się żaden dźwięk. Na dwanaście godzin utracili umiejętność pisania, więc nie ukazywała się ani świeża prasa, ani nowe publikacje w internecie. Dla wielu osób miało się to okazać najgłębszym doświadczeniem duchowym życia. Ulicami szli płaczący ludzie, przybici i zdezorientowani niemożliwością artykułowania słów i uczuć. Inni biegli na oślep z otwartymi w niemym krzyku ustami, przekraczając w niedozwolonych miejscach jezdnie i granice szaleństwa. Kiedy po dwunastu godzinach ludzie odzyskali mowę, nastąpił wybuch euforii, że koszmar minął. We wtorek bezlistne do tej pory drzewa zaszumiały świeżą zielenią. Majówka, która rozpoczęła się dwa dni potem, jeszcze nigdy nie była tak radosna. W Warszawie oba majowe święta obchodzone były hucznie, z rozmachem i, co szczególnie niezwykłe, łącznie, bo kiedy ludzie tłumnie wyszli na ulice paradować i tańczyć 1 maja,


to skończyli dopiero 3 maja w niedzielę wieczorem.

z transmisją hologramową na rondzie przed Empikiem.”

„Przez chwilę znów byliśmy jednością!” – miał w pierwszym wydaniu po długim weekendzie krzyczeć z okładki jeden z opiniotwórczych tygodników. Nie tylko podczas owego „majowego karnawału”, ale jeszcze przez wiele kolejnych dni każdy chciał przynieść świeczkę lub kwiaty pod palmę, więc wkrótce na samej wysepce zabrakło miejsca i w kwiatach były całe Aleje od Ronda Dmowskiego do rogatek Mostu Poniatowskiego.

Od pojawienia się Przybysza do ukazania się pierwszego memu na społecznościówkach minęły mniej niż cztery tygodnie. Mało? „No, ale, proszę pani, nic nie trwa wiecznie, poza tym, mój boże, żyjemy w Polsce i cudów nie ma.”

Już 4 maja ruszyła lawina publikacji na temat warszawskiego objawienia. Wydarzenie rozpatrywano przede wszystkim w kategoriach politycznych, ale nie brakowało ujęć socjologicznych czy teologicznych (teolodzy podkreślali fakt, że „o ile był to cud”, to na pewno nie był to cud „radosny”, że wydarzenie, choćby z uwagi na jego poniedziałkowy, dramatyczny finał, należy rozpatrywać jeżeli nie w kategoriach „kary”, to co najmniej „przestrogi”). Zresztą, nawet w tekstach politycznych pojawiały się wątki niebezpośrednio związane z polityką. Rozważano na przykład sprzeczność pomiędzy słowami Osobliwości, że „nie będzie dokonywać cudów”, a trudnym do wytłumaczenia faktem odebrania ludziom mowy na dwanaście godzin. Może w takim razie to nie był cud, pytano, ale zbiorowa halucynacja lub jakaś forma pośrednia pomiędzy cudem i autosugestią (pogląd popularny zwłaszcza w środowisku fleksitarian)? Na świecie wydarzenie komentowano różnie, najczęściej z dużą dozą sympatii, choć bez głębszego zrozumienia. Zresztą nie minie rok czy dwa, przebrzmią emocje związane z niezwykłością wydarzenia i Objawienie Pod Palmą utrwali na świecie wizerunek Polski jako kraju ultrakatolickiego i – w każdym sensie tego słowa - „nawiedzonego” (naprawdę nie trzeba wszechwiedzącego narratora, żeby wiedzieć to na pewno). W drugiej połowie maja pojawiły się pierwsze oznaki medialnego wyeksploatowania tematu. W sieci pojawiły się pierwsze memy. Zatrzymany obraz z kamery monitoringu ze Zjawiskiem i dwoma policjantami, zdjęcie, które miało się stać jedną z ikon współczesności - podobnie jak obraz studenta samotnie zatrzymującego kolumnę czołgów na Placu Tiananmen kilka dekad wcześniej - komentowały lub reinterpretowały różne zabawne napisy. Znacznie częściej jednak głupawe: „− …a za te kilkanaście milionów wysłanych wiadomości zapłaci Ojciec. Albo Duch Święty…”; „− Niezła zmyłka z tą palmą. Byłem pewien, że ląduję w Izraelu”; „Promocja nowego Wiedźmina, czyli ambient

*** 26 kwietnia 2115 roku w ramach państwowych uroczystości rocznicowych w parku przy skrzyżowaniu Alei Jerozolimskich i Nowego Światu (rondo zostało zlikwidowane już w 2038 roku, a zwężone o dwa pasy Aleje stały się popularnym deptakiem z dużą ilością zieleni i pokrytym murawą torowiskiem tramwajowym) została odsłonięta kwiatowa tęcza – instalacja artystyczna upamiętniająca wydarzenie sprzed stu lat (i architektoniczny „ukłon”, jak pisali dziennikarze, w stronę innej warszawskiej tęczy z przeszłości). Ta druga tęcza była ogromna, wysoka na trzy, może cztery piętra. Jej spód i boki porastały żywe kwiaty tworzące kolorowe pasy, a wnętrze skrywało największą w Europie zjeżdżalnię dla dzieci z ruchomymi schodkami i urządzeniem, które wysyłało przechodzącym pod nią turystom wideo-pocztówki z historycznymi „Słowami Przesłania” i krótką informacją o mijanej właśnie „Tęczy Przymierza i Tolerancji”.

Wojciech Panasiuk. Teatrolog, absolwent UJ. Publikował m.in. w Didaskaliach i Fragile. Laureat jednej z edycji konkursu Haiku dla Warszawy. Autor tekstów punkowych piosenek. Copywriter. Marcin Kubera. Fotografik, designer, absolwent Wyższej Szkoły Fotografii przy ZPAF. Autor zdjęć do kilkudziesięciu książek kucharskich.



WALL O AUTORZY SABINA DRÄ„G kejos@kejos.org www.kejos.org

DARIA KUBISIAK kubisiak-daria@wp.pl

JAKUB KUSY freelancer.krk@gmail.com

MAGDALENA MYRLAK magdalena.myrlak@gmail.com

FILIP NOWAK minscp@gmail.com

JOANNA PASTUSZAK pastuszakjoanna@gmail.com

BARBARA RUSINEK barbararusinek90@gmail.com


OF FAME ILUSTRATORZY MAGDALENA FURMAŃCZUK magdafurmanczuk@gmail.com www.behance.net/magdafurmanczuk

MAŁGORZATA OSIELENIEC littlepidl@o2.pl www.malgorzata-osieleniec.manifo.com

KAJETAN VON KAZANOWSKY von.kazanowsky@gmail.com www.facebook.com/VONKArysuje

RIBBON www.facebook.com/RibbonMetlikcom www. ribbon-art.pl

KATARZYNA KRUTAK katarzyna@krutak.com www.facebook.com/pages/KatarzynaKrutak

KATARZYNA URBANIAK katarzynaurbaniak86@gmail.com www.katarzynaurbaniak.blogspot.com

DAWID MALEK www.malekilu.blogspot.com www.behance.net/DavidMalek

MONIKA ŹRÓDŁOWSKA monikazrodlowska@gmail.com www.zrodlowska.pl

KASIA MATYJASZEWSKA info@littlebylittle.pl www.littlebylittle.pl


DOŁĄCZ DO NAS!

KONTAKT: redakcja@fuss.com.pl reklama@fuss.com.pl

www.fuss.com.pl www.facebook.com/fuss.magazyn


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.