FUSS nr 6

Page 1


ilustracja: Małgorzata Osieleniec


wstępne

kulturowe kombinacje Szłam ostatnio z kolegą, gdy minął nas masywny chłopak z olbrzymim orłem w koronie wytatuowanym na ramieniu. „Patriota” – śmieję się. „Albo ornitolog” – mówi kolega. No właśnie. Na każdą rzecz można spojrzeć dwojako, w zależności od kontekstu, perspektywy czy punktu widzenia (który, jak twierdzą niektórzy, zależy­od punktu siedzenia).

przeznaczone dla chłopców, są i takie dla dziewczynek. Ten obrazek znakomicie pokazuje nie tylko przełamanie stereotypowych ról, w które chce nas się wpisać nawet na tym polu, ale także uzmysławia rzecz na pozór bardziej oczywistą – nie trzeba negować poprzez pokazanie zaprzeczenia, można kombinować!

Polacy są znani z kombinowania. Nierzadko odbywa się ono na poziomie języka czy rozumienia pojęć. Kombinatoryka w tym zakresie jest niezwykła, czego gender najlepszym przykładem. Przyjmujemy słowa, a wraz z nimi ich znaczenie – często bez zastanowienia się, czym są dla nas, co w rzeczywistości oznaczają. Jak samo kombinowanie. Są ci, co kombinują, co niosą za sobą konkretne terminy, chcą dotrzeć do ich sedna – jak Z bożej łaski Tomasz, który na stronie 55 kombinuje z „kulturą” – rozmyśla nad jej sensem, uznając, że oznacza ona zupełnie co innego niż zwykliśmy sądzić. Są i ci, co kombinują, czyli ci co kręcą, prowadzą nieuczciwe interesy i robią innych w bambuko – jak bohater reportażu Darii Antonatus (s. 6). Jest w końcu i kombinacja innego rzędu – łączenie różnych elementów, zestawianie ze sobą fragmentów, zderzanie form i koncepcji. Na gruncie sztuki, ale i nauki (jak np. pokazuje Ula Skonecka na s. 20 – w prawie) oraz społeczeństwa (w szóstym numerze FUSSa­ : tureckiego, ukraińskiego i malezyjskiego).­ Dzisiejsza­kultura jest w ogóle jedną wielką kombinacją, złożoną z tak różnorodnych elementów, że nie sposób już mówić o jakiejkolwiek całości.

Kombinowanie poprzez przełamanie jakiejś mody czy trendu rodzi ryzyko popadnięcia w przeciwny schemat. Marta Stańczyk pisze o takim „modnym” temacie uszkodzenia ciała (s. 46). Zapewne w kinie europejskim i amerykańskim takim tematem jest queer i gender. Czy w Polsce, po „Płynących wieżowcach”, będzie podobnie? Zobaczymy – numer powstał jeszcze przed premierą „Kamieni na szaniec”. „Afera” z tą szkolną lekturą uświadamia jednak, że jest jeszcze sporo do pokombinowania. Przypominam sobie np. film „Cheerleaderka” Jamie Babbit zaprezentowany podczas jednej z krakowskich edycji Festiwalu O Miłości Między Innymi. Pomponetka – symbol amerykańskiej kobiecości – okazuje się mieć skłonności lesbijskie. Oczyma wyobraźni widzę polski film o archetypie polskiej męskości – kibolu, który po przegranym meczu idzie „obcować” z kibicem przeciwnej drużyny, nie mając w zanadrzu kija bejsbolowego. Nota bene, wyobraźmy sobie polskiego twórcę, który­ staje się orędownikiem genderowego tematu, jak Lisa Cholodenko czy Thom Fitzgerald. Najbardziej wymownym niech będzie jednak fakt, że gdy piszę te słowa, Word podkreśla hasło „gender”, jakby nie istniało w polskim słowniku...

Tak w zakresie „kulturalnych kombinacji” kombinowali nasi autorzy. Co nas skłoniło do wyboru wspomniaNie pozostało nam zatem nic innego jak – w życiu, nego tematu? Inspiracją było znalezione w Internecie w rozmowach i tekstach – kulturalnie kombinować! zdjęcie, na którym chłopak w bokserskim stroju, robi zamach jedną nogą odzianą w piłkarskiego buta, drugą MAGDALENA URBAŃSKA podnosi w charakterystyczny sposób na puencie. Jedną redaktorka naczelna nogą piłkarz, drugą baletmistrz. Typowa kombinacja – w ramach różnych dziedzin sportu, jak również w zakresie tak u nas popularnego gender. Są bowiem sporty

3


W NUMERZE: DŁUG? DZIĘKUJĘ. DO WIDZENIA Daria Antonatus // Krzysztof Stefaniak

KAPITALIŚCIE BEZ WŁADZY Paweł Słoń // Małgorzata Maciejewska

NA ZIELONEJ UKRAINIE Weronika Gogola // Agnieszka Gogola

6.

NAGIE TRZEWIA

11.

MASTERPIECE, CZYLI O MIEJSCU LITERATURY W PRZEMYŚLE ROZRYWKOWYM

Jakub Kusy // Dawid Malek

15. 20.

NIEZAPOMNIANY TURECKI KURDYSTAN

24.

39.

Agata Kołodziej // Katarzyna Urbaniak

POLSKI DUCH KULTURALNIE O PRAWIE, CZYLI ODSZKODOWANIE ZA „NIESZCZĘŚLIWE URODZENIE"

33.

Urszula Skonecka // Michał Adamiec

Szymon Jarosławski // Agnieszka Gogola

4

41.


PORZĄDEK KONTRA CHAOS. SUPERBOHATEROWIE W KINIE I TELEWIZJI

42.

TROCHĘ KULTURY Z bożej łaski Tomasz // Monika Źródłowska

TACY SAMI, TACY INNI

Artur Nowrot // Zuzanna Wollny

Barbara Truchan // Joanna Basicz

PEŁNO(S)PRAWNA SZTUKA

46.

ZBRODNIA (NIE)DOSKONAŁA

50.

Marta Stańczyk // Julian Zielonka

Natalia Rusin // Agnieszka Giera

RODZICE KAZALI wywiad z Karoliną Sztokfisz

55. 58.

62.

REDAKCJA: redaktorka naczelna: Magdalena Urbańska zastępczyni redaktorki naczelnej: Klaudyna Schubert ilustracja na okładce: Magdalena Marcinkowska redakcja: Marta Stańczyk korekta: Sylwia Kępa wydawca: CelEdu Anna Katarzyna Machacz ul. Cegielniania 13/30 30-404 Kraków www.fuss.com.pl // redakcja@fuss.com.pl

5


Dł ug? Dzięk Do widzenia tekst: Daria Antonantus ilustracje: Krzystof Stefaniak

Z

pozoru zwyczajna rodzina. Była rodzina. Obecnie w stanie rozkładu. Ich łączny dług dochodzi do 1 miliona polskich złotych. Za wszystkie odpowiedzialny jest mąż i ojciec. Jak do tego doprowadził?

Ciekawe jest to, że Piotr od zawsze jak miał pieniądze, to wydawał na sprzęt. Wtedy cieszyłam się, że stać nas na wieżę Hi-Fi czy telewizor. Mimo że mebli mieliśmy niewiele.

Historia rodziny Piotra zaczyna się w 1989 roku, kiedy wziął ślub z Marią. To był początek kapitalizmu, dobre warunki do zaczęcia wszystkiego od nowa.. Przez pierwszy rok mieszkali u rodziców Marii. W tym czasie pojawiła się też ich pierworodna – Natalia. Z tak doniosłej okazji Piotr otrzymał z wojska przydział na mieszkanie. I tutaj rozpoczyna się prawdziwe życie…

Piotr całymi dniami dłubał w tym komputerze, poznawał, uczył się. W końcu dogadał się z kolegą z wojska i postanowili założyć firmę informatyczną. Oczywiście Piotr odszedł z wojska, mimo że mógł poczekać do emerytury. On jest bardzo porywczy. Co postanowi, tak musi być, nie zastanawia się wiele. Na początku nie było lekko. Było mało zleceń, mało pieniędzy. Często musiałam pożyczać od rodziców. DeMaria nerwowała mnie rozrzutność Piotra. Nie mieliśmy na chleb, a on wracał do domu z syntezatorem dla Natalii. Początkowo było mi ciężko. Byłam bardzo młoda, Albo z nowym monitorem, laptopem. W latach 90. to miałam tylko 20 lat, kiedy wyprowadziliśmy się od ro- nie były tanie rzeczy. Ale ja wierzyłam, że to do pracy. dziców. Piotr cały czas był w pracy. Nie miałam żadnych znajomych. Tylko siedziałam i zajmowałam się dziePewnego dnia przyjechał jakiś drab i zabrał Pickiem. Ale cieszyłam się, że jesteśmy razem i na swoim. otra ze sobą. Właściwie to go porwał. Podobno Piotr Piotr pracował w wojsku, mieli tam dostęp do najno- był winny mu pieniądze, a że nie oddał w terminie, wocześniejszych sprzętów. Zainteresował się kompu- ten zabrał go i kazał naprawiać komputer za darmo. terami. Kiedyś pojechał kupić dywan, a wrócił z kom- Piotr­wrócił następnego dnia. Jak już mówiłam, byłam puterem. Byłam na niego taka wściekła. Ale z drugiej bardzo młoda, cieszyłam się, że mam męża w domu, strony widziałam, że Piotr wiąże z tym swoją przyszłość małżeństwo było dla mnie świętością i w życiu bym zawodową,­ chciał założyć firmę. Wspierałam go w tym. nie podejrzewała, że mąż może mnie oszukać, okłamać.

6


kuję.

W 1999 roku Piotr poprosił, żebym sama założyła działalność gospodarczą. On miał wszystkim kierować. Nie wiem, dlaczego właściwie miałam to zrobić, ale zgodziłam się. Piotr nie opłacał ZUSu, nie płacił rachunków za telefon komórkowy. Ja o tym nie wiedziałam, to wyszło wiele lat później. Po dwóch czy trzech latach kazał zawiesić działalność, więc zawiesiłam. Wtedy też wyrzucono nas z mieszkania, ponieważ Piotr nie pracował już jako wojskowy. Wynajęliśmy 3-pokojowe mieszkanie w tym samym mieście. Potem postanowiliśmy wziąć kredyt na mieszkanie. To był bardzo dobry czas na branie kredytów, frank miał dobry kurs. Znaleźliśmy wspaniałe 90-metrowe mieszkanie w malutkiej kamieniczce.­Kosztowało 260 tysięcy złotych. Tyle też dostaliśmy kredytu. Układało się świetnie! Wreszcie Piotr zarabiał bardzo dobrze, mieliśmy swoje mieszkanie, wyremontowaliśmy je odbudowaliśmy nawet kominek.

tylko na początku Piotr spłacał kredyt. W dniu, w którym­ się wyprowadzał z domu, przyszli komornicy. Zabrali nam wszystkie sprzęty. Zostawili tylko zmywarkę, która była zabudowana, i pralkę, która stała na strychu. A, no i lodówkę. Nawet córce laptopa i wieżę zabrali. Wszystko. Piotr powiedział tylko „no to cześć” i zostawił nas z tym wszystkim. A raczej z niczym. Potem zaczęły przychodzić ponaglenia do zapłaty za wszystko: wodę, ogrzewanie. Piotr płacił tak, żeby nie wyłączyli mediów, ale nie całość. Dlaczego? Wolał kupić nowy komputer, oczywiście najdroższy, wypić najbardziej luksusowy alkohol. Ja nie miałam na to żadnego wpływu.­A w swojej pracy zarabiałam najniższą krajową.

Dzisiaj mieszkanie jest w trakcie przekazania firmie komorniczej. Nie wiem, gdzie się podzieję razem z młodszą­córką. Powoli spłacam wszystkie inne długi, które powstały w trakcie małżeństwa, ale jest ich tak wieJa podejrzewałam, że Piotr nie wszystko spłaca w ter- le, że odsetki mnie zżerają. Na Piotra nie mam co liczyć. minie. Ale zawsze mówił, żebym się nie zajmowała pie- Wprawdzie zadeklarował, że wszystko spłaci, ale najniędzmi, bo od tego on jest. Dla mnie to było wygodne. wyraźniej nie ma takiego zamiaru. Piotr po prostu nas Nie otwierałam listów od komorników, z sądu. wyrolował. Mnie i Natalię. Chociaż młodszą oszczędził, ale też chyba tylko dlatego, że jest niepełnoletnia. Ja soWszystko się posypało w 2009 roku, kiedy Piotr bie w życiu poradzę, ale nigdy nie przypuszczałam, że postanowił odejść do innej kobiety. Zostawił mnie zwykłe zawarcie małżeństwa zrujnuje mi połowę życia. z dziećmi w niespłaconym mieszkaniu. Bo oczywiście

7



go spłacić w ciągu 10 lat. Prowadzę własną działalność, więc moje zarobki wahają się pomiędzy 8-20 tysięcy złotych miesięcznie. Wszystkie długi powstałe w trakcie trwania małżeństwa i te córki biorę na siebie. Nie mamy z Marią jeszcze rozwodu. Mnie rozwód do niczego nie jest potrzebny. Poza tym zagroziłem Marii, że jak złoży pozew o rozwód z mojej winy, to ją puszczę z torbami. Wcale nie mam poczucia, że już to zrobiłem. Co miesiąc płacę jej na utrzymanie młodszej córki. Jak zostanie bez mieszkania, wtedy wezmę córkę do siebie, a ona niech idzie do swojego ojca. Dlaczego nie spłacam długów, przynajmniej córki? Wie pani, jakie ja mam wydatki?! Remontuję właśnie dom, to kosztuje. A gównem remontował nie będę. Daję córce na studia, chociaż mam nadzieję, że jeszcze w tym roku znajdzie taką pracę, z której będzie mogła się utrzymać. Moim rodzicom też muszę pomóc. Wszyscy ode mnie oczekują pieniędzy. Nie wystarcza mi już na spłatę długów. Komornicy nic mi teraz nie zabiorą, bo nic nie jest moje, tylko mojej partnerki. Nie, nie uważam, że byłem złym mężem i ojcem. Miałem dobre intencje.

Natalia Mam 23 lata i ponad 10 tysięcy złotych długu. Właściwie sama nie wiem, ile dokładnie dług wynosi i za co. Jak skończyłam liceum i dostałam się na studia (humanistyczne), tata zaproponował, żebym założyła firmę informatyczną, on się wszystkim zajmie, wszystkiego mnie nauczy, a jak skończę studia, będę nią zarządzać. Mama była przeciwna, ale dowiedziałam się tego już po fakcie. Nie chciałam. Uważałam, że jako humanistka, nie będę w stanie zajmować się informatyką, ale tata był tak przekonujący, chciał mi zapewnić przyszłość. Myślę, że naprawdę wtedy wierzył, że zapewnia mi w ten sposób lepszy start. Zgodziłam się. Chodził ze mną po bankach, zakładaliśmy konta. Oczywiście, on miał na nie pełnomocnictwo. Kazał mi brać sprzęty na raty. Ja oczywiście robiłam i podpisywałam to, co tata kazał. Co chwilę chodziłam i pytałam go, kiedy mnie będzie uczył, a on mi odpowiadał: „Na razie studiuj i się nie przejmuj”. Potem zaczęły przychodzić pisma z banków o zaległościach. Jak to tacie pokazywałam, on tylko mnie zbywał, że „za tydzień zapłaci”. Wierzyłam mu. Bezpodstawnie.

Czy boję się, że pójdę do więzienia? Ludzie z większymi długami siedzą na wolności. Poza tym więzienia są On jest skrajnie nieodpowiedzialnym człowiekiem, ale potrafi stwarzać pozory. Jak się wyprowadził do in- przepełnione, nie będą mnie wsadzać za taką pierdołę. A nej kobiety, całkiem przestał interesować się spłatami jakby była taka sytuacja, to strzelę sobie w łeb. Nie mam należności, moim ZUSem, świadczeniami zdrowotny- nic do stracenia. mi czy czymkolwiek. Poszłam zamknąć firmę. Ale długi Najbardziej zadłużony Polak zalega bankom ponad 80 pozostały.­ ­­­ milionów złotych. Drugi na podium ma 32 miliony złotych Nie zdziwię się, jak niedługo kochanka go wyrzuci, bo długu. jej też kazał założyć firmę. Ciekawe, czy płaci rachunki, a jeśli nie, to gdzie pójdzie, jak już zostanie bez niczego… Tata chciał mi zapewnić lepszy start, a tymczasem w ogóle tego startu nie mam. Jestem na ostatnim roku studiów, nie jestem w stanie spłacać długu. Tata obiecał, że weźmie to na siebie, ale jak podsunęłam mu odpowiedni wniosek o przekazanie długu, nie podpisał. Mama zostanie bez mieszkania. Ja nie mogę założyć konta bankowego, bo po kilku tygodniach zajmuje je komornik. Pracę to chyba będę mogła podjąć tylko na czarno. Nie wiem, co to będzie.

Imiona bohaterów zostały zmienione

Daria Antonatus — z zawodu kulturoznawczyni i przyszła absolwentka latynoamerykanistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Wielbicielka twórczości Fridy Kahlo, polskiego reportażu literackiego i historii zwykłych niezwykłych ludzi.

Piotr Mój dług wynosi teraz znacznie mniej po przekazaniu mieszkania. Nie powiem, ile dokładnie. Byłbym w stanie

Krzysztof Stefaniak — absolwent łódzkiej ASP oraz liceum plastycznego, były gitarzysta.

9



Kapitaliści bez władzy

tekst: Paweł Słoń ilustracje: Małgorzata Maciejewska

- Stary, nie jestem Chińczykiem, tylko Malajem! - tłumaczy mi spotkany na imprezie Lei. Mówi, że z nim i innymi malajskimi Chińczykami jest jak z Amerykanami: wszyscy są potomkami imigrantów, ale czują się obywatelami kraju, do którego przybyli ich przodkowie. Półwysep Malajski od lat znajdował się na przecięciu najważniejszych szlaków handlowych, więc nic dziwnego, że dzisiaj jego mieszkańcy tworzą barwną mozaikę kultur. Drugą największą - po Malajach - grupą etniczną­ zamieszkującą Malezję są właśnie Chińczycy, którzy przybyli tu co najmniej pięć wieków temu.

skalę: jeździł w interesach do Europy, Stanów Zjednoczonych czy Chin, otworzył pierwsze banki w Chinach, Gdy pada deszcz, woda spływa wyżłobionymi w da- zbudowa­ł sieć kolejową w regionie. Cieszył się szacunchu rowkami na podwórze, znajdujące się w centrum kiem tak wielkim, że gdy zmarł w 1916 r., Brytyjczycy chińskiego domu. Strumienie ściekają do wewnątrz, za- i Holedrzy opuścili flagi na masztach, by oddać mu hołd. lewając posadzkę i tworząc w środku basen z deszczówką. OD WIOSKI AMPANG DO NIEPODLEGŁOŚCI Następnie woda powoli odpływa pod podłogą w stronę frontu i dalej ku ogrodowi, w dół delikatnego stoku, na Dzisiaj dom tego „chińskiego Rockefellera” znaj­ jakim zbudowany jest cały dom, wijąc się w systemie kadujący­ się w Georgetown jest dla mnie symbolem nalików, jednocześnie mając za zadanie nawadniać grunt pod roślinami zasadzonymi przed wejściem do willi. przedsiębiorczości chińskiej społeczności w MaleW całej tej misternej konstrukcji architektoniczno-inży- zji. Co ważne w tym kontekście, miasto znajduje się nieryjnej, chowającej się pod ścianami i podłogami ele- w Penangu, jedynym stanie rządzonym przez Chińczyganckiej, pomalowanej na niebiesko posiadłości, urzeka ka. Samo Georgetown sprawia bardzo miłe wrażenie.­ nie tyle to, kiedy została skonstruowana, ale jej znacze- Większość budynków z czasów kolonialnych jest przenie. Woda jak pieniądze. Ich strumienie mają obficie pięknie odrestaurowana, udostępniona turystom, i szybko spływać do domu, by potem jak najwolniej go a w nocy cudownie podświetlona. Szczególne wraopuścić, czyniąc przy tym maksymalne zyski i korzyści. żenie robi właśnie willa Cheong Fatta, zwłaszcza że jeszcze kilkadziesiąt lat temu znajdowała się w ruinie. OSTATNI MANDARYN

Zamysł kryjący się za całą tą machinerią doskonale oddaje ducha jej byłego właściciela, Cheonga Fatt Tse. Ten chiński przedsiębiorca i kapitalista, który rozpoczynał swoją karierę nosząc wodę w Batawii na terenie Holenderskich Indii Wschodnich (dziś powiemy: indonezyjskiej Dżakarcie), odniósł sukces na światową

Początku napływu Chińczyków na tereny Półwyspu Malajskiego należy szukać jeszcze w XIV w. i przybyciu do Malaki ekspedycji admirała-eunucha Zhen He. Wzrost wydobycia cyny stał się impulsem do emigracji na Półwysep, który pod koniec XIX w. był najbardziej otwartą i dynamiczną gospodarką w Azji

11


Południowo-Wschodniej. Duża fala imigrantów z Chin nastąpiła wraz z przybyciem Brytyjczyków, którzy szukając rąk do pracy przy wydobyciu cyny, zachęcali do imigracji. Głównie przybywali mieszkańcy Kantonu i Hakki. Z tego ostatniego regionu pochodził Cheong Fatt, ale i osoba, dzięki której do dzisiaj przetrwało Kuala Lumpur – Yap Ah Loy. To on odbudował górniczą mieścinę po wojnie domowej w Selangorze (1866–1873), a następnie po wielkim pożarze w 1881 r. i powodzi z końca tego samego roku. Należy wspomnieć jeszcze, że dzisiejsza stolica kraju - choć wszystkie budynki rządowe znajdują się w Putrajai - wyrosła z osady Ampang, założonej w 1857 r. przez chińskich poszukiwaczy złóż cyny, którzy dziesiątkowani byli przez malarię. Górnicza osada, wokół której powstawały kasyna, domy publiczne i inne przybytki, wkrótce rozkwitła tak, jak i inne regiony Półwyspu bogacące się w okresie boomu na cynę, a potem na kauczuk.

tuzjazmowani Chińczycy wyszli świętować na ulicę. Gdy padły hasła: „Wracać do swoich wiosek”, doszło do eskalacji przemocy. W 45 minut zamieszki rozlały się poza miasto. Przerażeni rządzący na dwa lata zamknęli­ parlament, wprowadzili stan wyjątkowy, stworzyli sze­ro­­ką koalicję, składającą się z prorządowych Indusów i Chińczyków, i rozpoczęli akcję pozytywnej dyskryminacji Malajów, celem zwiększenia ich udziałów w gospodarce. Tak zwana Nowa Polityka Ekonomiczna­ lat 70. wprowadzała m.in. kwoty na uczelniach i w przedsiębiorstwach oraz preferencyjne ceny mieszkań.­

DO DZISIAJ CZĘŚĆ Z TYCH

Chińczycy bogacili się i dalej napływali do kraju, znajdując na Półwyspie swój dom. Wraz z przeprowadzeniem przez kolonizatorów tzw. spóźnionej rewolucji przemysłowej poprawiały się warunki życia, ale i rosły napięcia społeczne. Mimo to Chińczycy stopniowo umacniali swoją pozycję gospodarczą. W 1912 roku zdecydowana większość produkcji cyny znajdowała­się w ich rękach, a w 1947 r. dwóch na pięciu mieszkańców Półwyspu przynależało do chińskiej mniejszości.­ W 1957 r. niepodległość zastała Malezję z takim ukła­ dem­społeczno-politycznym: Malajowie są politycznym hegemonem i muzułmańską arystokracją, zaś Chińczycy – bogatymi przedsiębiorcami bez władzy. STABILNE NAPIĘCIE Taka sytuacja rodziła napięcie, które w końcu musiało znaleźć ujście. Zamieszki, jakie wybuchły w Kuala Lumpur w 1969 r., w wyniku których zginęło 196 osób, dobitnie pokazały, że kraj ma poważny problem społeczny.­Lata 60. przynoszą bowiem urbanizację, wzmocnienie wzajemnych resentymentów, które dzięki edukacji mogły zostać wyartykułowane. Gdy w wyborach 1969 r. rządząca koalicja utraciła na poziomie federalnym większość dwóch trzecich, rozen-

ROZPORZĄDZEŃ JEST UTRZYMYWANA W MOCY. DLATEGO TEŻ REPREZENTANCI MNIEJSZOŚCI SKARŻĄ SIĘ, ŻE SĄ TRAKTOWANI JAK OBYWATELE DRUGIEJ KATEGORII. Do dzisiaj część z tych rozporządzeń jest utrzymywana­w mocy. Dlatego też reprezentanci mniejszości skarżą się, że są traktowani jak obywatele drugiej kategorii. Pojawiają się też oskarżenia Malajów o rasizm, zresztą nie tylko ze strony Chińczyków, ale i Indusów. W 2011 r. w okresie Ramadanu wyemitowano w telewizji reklamówkę, przedstawiającą nierozgarniętą Chinkę na bazarze, a szkolna lektura Interlok z 1971 roku zawiera bardzo negatywny obraz obu społeczności.

12


Pozytywna dyskryminacja Malajów nie ma wyłącznie społecznych konsekwencji. Według analizy Banku Światowego, krajowi menedżerowie ocenili umiejętności­ malajskich pracowników w zakresie IT jako „słabe” albo „bardzo słabe”, co może brać się z faktu, że wielu z nich traktuje studia jako coś należnego, do czego nie trzeba się przykładać. Aż 70% ankietowanych w 2008 r. przyznało, że akcja afirmatywna jest przestarzałym pomysłem. Koalicja rządowa obniżyła niektóre progi i kwoty, ale dalej nie można mówić o równouprawnieniu. Nauczyciel geografii, z którym rozmawiałem w pociągu, opowiadał mi o irytującym wymogu robienia przerw na muzułmańską modlitwę, choć wszyscy uczniowie są hindusami. Podobno i w chińskiej szkole widocznej z okien pokoju, w którym mieszkam, znajduje się miejsce­przeznaczone na salat - muzułmańską modlitwę.

ra ma biec przez historyczne centrum. Różnicę w podejściu do historii i tożsamości przewodniczka skwitowała krótko: „My restaurujemy dla siebie. Oni – dla turystów”. Jednak losy Malakki i Georgetown są połączone. Jeśli jedno z nich wypadnie z listy UNESCO, drugie automatycznie podzieli jego los. Nie wiem, czy to prawda, ale jeśli tak, to mamy piękną metaforę stosunków w kraju.

NOWY ROK Wyszliśmy na balkon. Słońce prażyło niemiłosier­ nie, ale staraliśmy się łapać każde słowo Chinki oprowadzającej­nas po siedzibie Cheong Fatt Tse. Po jej zaangażowaniu widać było, że ta budząca od razu sympatię krzepka i energiczna kobieta po pięćdziesiątce poświęciła dużo czasu, by doprowadzić siedzibę „ostatniego mandaryna i pierwszego kapitalisty” do namiastki jej dawnej świetności. Po pokazaniu drzewa mango w ogrodzie, zasięgu alianckich bombardowań w trakcie drugiej wojny światowej oraz oryginalnych zdobień na ścianach poruszyła temat podejścia do konserwacji zabytków dziedzictwa narodowego, który mimowolnie stał się okazją do podkreślenia różnicy między Melakką a Georgetown. Oba miasta są jedynymi malezyjskimi pozycjami na liście światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Gdy odnawiano willę Cheong Fatt Tse, dbano o każdy detal, starając się, by w miarę możliwości odkupywać od kolekcjonerów oryginalne elementy. Na całym świecie szukano artystów pracujących w materiale, jaki potrzebowano. W Malace zaś otoczono koryto rzeki betonem, w centrum wstawiono ogromne koło młyńskie, które nigdy tam nie stało, oraz punkt widokowy. Na domiar złego od lat próbuje się uruchomić kolejkę miejską, któ-

Paweł Słoń — absolwent politologii UJ, członek TRAWERSu (www.trawers.turystyka.pl). Politolog, bloger (www. dobryfilmzlyfilm.wordpress.com), akwarysta. Chce jechać do Malezji, ale najpierw zjedzie autostopem Bałkany. Małgorzata Maciejewska — absolwentka wiedzy o teatrze UJ, obecnie studentka performatyki UJ i dramaturgii PWST. Pisze dramaty i opowiadania, jest miłośniczką czeskiego kina. Poza zajęciami literackimi zajmuje się ilustracją, fotografią i projektowaniem.

13



Na zielonej Ukrainie tekst: Weronika Gogola ilustracje: Agnieszka Gogola

Kurtyna opada po raz pierwszy Pojechaliśmy razem ze słowackim poetą na festiwal­ książkowy Forum Wydawców do Lwowa.­Mieszkając w grodzie Kraka i mając jakieś tam wyobrażenia wyniesione z Festiwalu Conrada i Targów Książki myślałam, że Forum Wydawców będzie wyglądać podobnie. Pewnie z ukraińskim sznytem, pewnie lekka prowizorka, ale w gruncie rzeczy podobnie. No więc pojechaliśmy. Mieliśmy być dowodem na stworzoną kiedyś przeze mnie teorię o trójkącie bermudzkim, jakim są Polska, Ukraina i Słowacja. Od momentu spotkania się na dworcu mogliśmy zgodnie przyznać, że jesteśmy prawdziwymi Środkowoeuropejczykami na dzikim Wschodzie. U kogoś z Zachodu taki rodzaj identyfikacji wywołuje zapewne pobłażliwy uśmieszek, ale dla nas różnice między nami a Ukraińcami były widoczne gołym okiem. Zaczęło się od taksówki. Wiedziałam, że jakiejkolwiek sumy nie zażąda taksówkarz, należy się targować i schodzić jak najbardziej w dół. Byłam we Lwowie dzień dłużej i koledzy nauczyli mnie, że z taksówkarzem należy rozmawiać krótko: „Szo, ty mene najobujesz?”. Damie nie przystoi, ale działało. Nie wiem, czy słowacki poeta miał napisane na czole „Zachód”, czy jego środkowoeuropejskie maniery wionęły sąsiadującym z Bratysławą Wiedniem,

ale taksówkarz rzucił sumą w euro. Należało się więc targować­jeszcze mocniej i użyć asa w rękawie, w postaci owej frazy. Wymówiona z poprawną intonacją i akcentem wprowadziła taksówkarza w lekkie zakłopotanie. Obniżył kwotę, co nie znaczy, że i tak nie przepłaciliśmy. Wtedy pierwszy raz pokręciliśmy swoimi środkowoeuropejskimi głowami nad „tą wschodnią mentalnością”. Potem należało się zameldować w centrum dowodzenia, dowiedzieć się, kiedy są spotkania autorskie i o jakich godzinach się odbywają. Oczywiście, oprócz nadmiernej ilości bloczków na obiady w fajnych lwowskich knajpkach i szeregu zaproszeń na uroczyste inauguracyjne koncerty oraz powitalne bankiety, nie uzyskaliśmy informacji konkretnych. Przez te kilka dni nauczyliśmy się też, że informacje mogą ulegać zmianie i nie zawsze tam, gdzie nas wysyłają, czeka na nas ten, kto miał czekać. Zawsze jednak czekał na nas ktoś inny, kto opiekował się nami z radością. Co do godzin – przestaliśmy się o nie dopytywać, gdyż odpowiedź była zazwyczaj taka sama: „Poki szczo czekajemo”. Byłam już na Ukrainie, więc czułam się zobligowana do tłumaczenia środkowoeuropejskiemu poecie wszystkich ukraińskich niuansików, które w rzeczywistość – obserwowanej powierzchownym okiem turysty – zapisane są gdzieś między wierszami, petitem. Na przykład:

15


dlaczego na koncercie inauguracyjnym w Filharmonii czyta się oficjalny list prezydenta. Bo na Słowacji się nie czyta. Potem jeszcze należało opisać wszystkie niuanse dotyczące prezydenta, m.in. to, że sam nie bardzo lubi i potrafi mówić po ukraińsku. Albo kawa. Lwowska kawa nie jest mitem, bo naprawdę smakuje wyśmienicie. Codziennie piliśmy jej hektolitry. Należało­też słowackiemu poecie wytłumaczyć, dlaczego kawa nazywa się banderówka.­„A to nie był faszysta? Na Słowacji coś takiego by nie przeszło”. No i znów kręcimy głowami, ach ten Wschód.

powiedział, że tutaj to jeszcze trwa. To się dzieje. I wtedy zrozumiałam, o co chodzi. Tutaj był ten ferment. Przypomniałam sobie dzieciństwo i lata 90. – małe galeryjki, do których chodziłam z rodzicami na wernisaże ekstrawaganckich artystów poubieranych w lniane ciuchy, szczyt bycia alternatywnym. Spojrzałam na koleżanki ze Lwowa. Nie wyglądały jak stereotypowe ukraińskie dziewczyny. Miały płaskie obcasy i fikuśne ciuchy z naturalnych tkanin. Aha. Poczułam się zazdrosna­ o to, że w Krakowie nikomu się już nie chce grać dżemów do rana. Na pewno nie za darmo. Poza tym, kiedy ktoś zaczyna grać w knajpie, to się go wyrzuca. Każdy wieczór kończył się bankietem. Suto zakra- I zaczęłam tak strasznie zazdrościć kolegom z Ukrainy, pianym. To najlepszy moment, żeby porozmawiać że mogą w czymś uczestniczyć. Coś wisiało w powietrzu. z innymi twórcami. Dyskusje kończą się na tym, kto do Nagle poczułam, że ta środkowoeuropejskość mogła być kogo jeździ na zakupy. Ruch przygraniczny jest ruchem ślepą uliczką; ten nadmiar zachodu nagle sprawił, że nie między supermarketami. To może być Biedronka, Bila, ma tego świeżego pędu ku czemuś nieznanemu. wszystko­jednak „pidijmaje ekonomiku”. No i rozpoczęliśmy odkrywanie nocnego Lwowa. Każdy wieczór końMyślałam, że to może nadmierna egzaltacja. Aż doczył się nad ranem. Nocne jam session w Dzydze, knaj- szło do jednego z najbardziej legendarnych wydarzeń lwowskiego Forum Wydawców: „Wieczoru poezji”. Całonocne święto poezji. Normalnie pomyślałabym, że NAGLE POCZUŁAM, ŻE TA to niewykonalne, ale znajomi ze Lwowa przekonywali­ ŚRODKOWOEUROPEJSKOŚĆ MOGŁA BYĆ mnie, że warto. Spróbowałam. Przed teatrem tłumy ŚLEPĄ ULICZKĄ; TEN NADMIAR młodych ludzi. Wejścia oczywiście pilnują mundurowi.­ ZACHODU NAGLE SPRAWIŁ, ŻE NIE Restrykcyjnie. Stoję jak skarcone dziecko, czekając na MA TEGO ŚWIEŻEGO PĘDU KU CZEMUŚ swoją kolejkę. Do termosu dolewam prądu. Wszyscy tak NIEZNANEMU. robią. Wchodzimy do środka i się zaczyna; zaczyna się coś, czego się nie spodziewaliśmy. Ludzie zasiadają na widowni, ale jest ich tak dużo, że zajmują również przejpie na końcu ulicy Wirmeńskiej, jakby na końcu dnia, na ścia między rzędami. Na scenę wychodzą poeci.­Czytają końcu­tego świata, jakim stawał się dla nas Lwów, koń- swoje wiersze, a publiczność słucha i żywo reaguje. Nie czyło każdy­nasz dzień. Nagle zaczęłam czuć się jakoś jedną godzinę, nie dwie, a całą noc. Poezja jest przerydziwnie. Nie umiałam tego sprecyzować, ale biegałam wana jedynie koncertami. Nawet kiedy muzyka milknie, z jednego wydarzenia na drugie. Zaglądałam to tu, to a na scenę wychodzi poeta i zaczyna czytać swoje wiertam, do galeryjek, w których pracowały poznane dzień sze, ludzie reagują na nie, jakby koncert wcale się nie wcześniej znajome, do sali prób ukraińskich zespołów, skończył. Co takiego stało się z nami, że na spotkanie do dziwnych czajowni. W sali prób wśród wszystkich z poetą przychodzi poeta i organizator­plus ewentualnie tych wzmacniaczy i instrumentów leżała siekierka. Za- garstka ostatnich Mohikanów? pytałam kolegę, co ona tu robi. „A, bo tutaj każdy muzyk to rzeźbiarz, albo malarz”. No i właśnie wtedy poczułam Nad ranem wyszliśmy z teatru jak odurzeni. Przezazdrość. staliśmy już kiwać głowami. Zrobiło mi się jakoś głupio, że u nas ktoś już dawno spuścił powietrze z balona, Na spotkanie z Mariuszem Szczygłem przyszło wiele­ a pamięć o kolorowych latach 90. przeradza się w coraz osób. Ktoś zapytał go o czasy transformacji w Polsce większą tęsknotę. Młodzi ludzie na Ukrainie mieli o co i co myśli o sytuacji na dzisiejszej Ukrainie. Szczygieł walczyć, a my już nie bardzo. Znałam te wszystkie hasła

16


o tym, że przecież walczymy o siebie każdego dnia. Ale co to znaczy?­Czułam, że nie mogę, nie mam szans wziąć udziału w czymś wielkim, stać się pokoleniem przełomowym. Strasznie im tego zazdrościłam. Wiedziałam, jak niełatwo się żyje na Ukrainie; że żeby zaliczyć głupią sesję na studiach – trzeba dać w łapę, ale mimo tego rozumiałam też, że oni mają ten czas zmian i fermentu. Co najlepsze – nie zdawali sobie z tego zupełnie sprawy.

Po jakimś czasie spam nie znikał z Facebooka, ale zainteresowanie trochę mi przeszło. Zresztą nie tylko mi. Poemocjonowaliśmy się trochę, zorganizowaliśmy kilka koncertów, pikiet i wróciliśmy do swoich spraw. Wiedzieliśmy,­że nasi kumple tam stoją i marzną. Co poniektórzy pojechali do nich, my dla przyzwoitości śledziliśmy, co się mniej więcej dzieje. Wtedy już nie zazdrościłam. Zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle byłabym zdolna brać udział w wielkiej pokoleniowej sprawie? Czy by mi się chciało? Być może porwałby mnie duch rewolucji, ale nie miałam pewności.

Kurtyna opada po raz drugi Wróciłam do Polski. Zaczął się rok akademicki i dywagacje na temat szczytu w Wilnie. Wszyscy pytali o to, co zrobi Rosja. Rozważaliśmy różne opcje, ale nikomu nie przyszło do głowy, że może właśnie to Ukraina coś zrobi. Potem wszystko zaczęło dziać się szybko i nieprzewidywalnie – rozpoczął się Euromajdan. Nikt nie dowierzał, że społeczeństwo wreszcie zadecydowało samo o sobie. Pomarańczowa rewolucja z perspektywy czasu była oceniana negatywnie, ale nauczyła Ukraińców jednego: wiedzieli już, że liczy się ich głos, a nie głos polityków.

No i wtedy nastąpił dzień, w którym Janukowycz wprowadził poprawki, które dla nas były tak absurdalne, że wciąż wydawało nam się, że to jakaś przesada ze strony ukraińskim mediów. Po prostu nie byliśmy w stanie pojąć, że nagle, z dnia na dzień, ktoś – ot tak – wprowadza dyktaturę. I wtedy odezwało się w nas coś jeszcze innego – jakaś złość i zwyczajna niezgoda na to, co się dzieje. Dlaczego wszyscy moi znajomi z Ukrainy, ci fantastyczni ludzie, nie mogą tak jak my spokojnie sobie żyć, walczyć każdy o samego siebie itd.? Pytaliśmy­ ich z niedowierzaniem, co się dzieje, o co chodzi? A potem przez chwilę przestaliśmy pytać, bo pojawiło się uczucie dotąd nieznane. Strach. Popadliśmy w paranoję, czy możemy pisać do naszych kolegów, czy może korespondencja z nami może im zaszkodzić? O strachu można dużo czytać, można go sztucznie stymulować, ale człowiek nie jest w stanie wyobrazić sobie, co oznacza naprawdę. My zaczęliśmy to rozumieć w minimalnym stopniu, tylko dlatego, że widzieliśmy go w naszych znajomych – nastąpiło więc coś w rodzaju telepatycznego współodczuwania. Chociaż wiedzieliśmy, że to uczucie jest niczym w porównaniu do tego, co czują teraz nasi przyjaciele, stojący naprzeciw rodzącej się wojny domowej. A jednak nawet te nikłe próby zrozumienia były dla nas miażdżące.

Codziennie wracałam z zajęć i sprawdzałam Face­ booka,­który był zaspamowany wiadomościami z Euromajdanu. Znowu zaczęłam im trochę zazdrościć. Ale potem zrobiło mi się też trochę głupio. Co innego wspieranie idei demokracji, a co innego obiecywanie Ukraińcom ciepłych ramion Matki Europy. Wiedziałam, że tak naprawdę Europa ma Ukrainę w dupie. Nie pojechałam na Majdan, bo czułabym, że uśmiecham się do złej gry. Pamiętam, jak w którymś momencie pojawiło się idiotyczne pytanie: „Czy to już rewolucja?”. Pytanie nad wyraz głupie, ale kiedy coś dzieje się na twoich oczach, rozrasta się z prędkością światła, zaczynasz zastanawiać się, w którym momencie dokładnie wszelkie kategorie mogą wskazywać na rewolucję. I czy w ogóle takie kategorie istnieją?

WIEDZIELIŚMY, ŻE NASI KUMPLE TAM STOJĄ I MARZNĄ. CO PONIEKTÓRZY POJECHALI DO NICH, MY DLA PRZYZWOITOŚCI ŚLEDZILIŚMY, CO SIĘ MNIEJ WIĘCEJ DZIEJE. WTEDY JUŻ NIE ZAZDROŚCIŁAM.

17


Strach i paranoja. Kolega blokował razem ze znajo­ mymi­budynek Berkutu, żeby nie wypuścić grup posiłkowych do Kijowa. Na całą akcję przyjechał swoim samochodem i popadł w paranoję, że ktoś spisał jego numery rejestracyjne, więc skonfiskują mu auto, albo go zamkną.­Takich paranoicznych myśli było coraz więcej. Z niedowierzaniem patrzyliśmy na zdjęcia SMSów, które wysyłano do wszystkich użytkowników sieci z informacją, że są zarejestrowani jako uczestnicy nielegalnych protestów. We wszystko to nie dowierzaliśmy, a jednak działo się to na naszych oczach.

zazdrościłam Ukraińcom. Bo jeżeli uczestniczenie w przełomach dziejowych ma taką cenę, to po prostu nie rozumiem, dlaczego jedni mają prawo żyć normalnie i beztrosko, a drudzy muszą cierpieć i wystawiać się na realne niebezpieczeństwo. Poczułam, jak dobrze i wygodnie jest mi w moim kraju. Poczułam się bezpiecznie. Nie wiem, czy to dobrze, że cieszę się z tego, że nie muszę stawać do walki. Może właśnie tego powinnam się wstydzić? Patrzę z podziwem na moich przyjaciół z Ukrainy i wstydzę się, że tak naprawdę nie możemy im pomóc. Dlatego właśnie warto im dać swój podziw. I trochę docenić realia, w których spokojnie możemy martwić­ ­się niezdanym egzaminem, albo tym, że jest straszny mróz. Oni też stoją na mrozie. „Де не стоятиму – вистою” („ Gdziekolwiek bym nie stał – wystoję”). To słowa Wasyla Stusa, ukraińskiego poety, który zginął w latach 80. po długoletnim więzieniu w łagrze. Jego śmierć była ceną za wolność. Oby jego słowa spełniły się dla Ukrainy.

Kurtyna opada po raz trzeci Dodatkowo pojawiała się w nas złość na to, jak przedstawiały sytuację na Ukrainie polskie media – zupełnie pobieżnie i tworząc przedziwne teorie, jak na przykład tę o wielkim podziale na Wschód i Zachód. Tymczasem pierwszą śmiertelną ofiarą rewolucji był zabity w styczniu Serhij Nihojan, pochodzący z Dnietropietrowska. Jego postać od razu stała się symboliczna. Dodatkowo w Internecie krążył filmik, w którym Serhij recytował fragment poematu ukraińskiego wieszcza Tarasa Szewczenki. To robiło wrażenie. Kaukaz jest utworem o wyzwoleniu właśnie. Wyzwoleniu które jest rozumiane jako Słowo Prawdy. W obliczu powszechnego zakłamania, które z takim niedowierzaniem obserwujemy w relacjach z Ukrainy, ta uniwersalna prawda – wskazana przez Szewczenkę – dotyka swoją prostotą,­a równocześnie jej aktualność i świadomość tego, że wyzwolenie wciąż nie nastąpiło, może przerażać. Drugim, ważnym w kontekście aktualnych wydarzeń na Ukrainie, aspektem poruszonym w Kaukazie jest kolejny z przywoływanych przez Szewczenkę filarów wolności: miłość bliźniego. W czasach, kiedy mieszkańcy jednego państwa zwracają się przeciwko sobie, ta wydawałoby się banalna prawda powinna być powtarzana jak mantra. Wszyscy przecież wierzymy, że ten absurd musi się skończyć, że władza dojdzie do ściany i będzie musiała­ odpuścić. Kiedy patrzę na fotografię Serhija, który był młodszy od mojej siostry, kiedy słucham w kółko krótkiego fragmentu, gdzie cytuje Szewczenkę, zaczynam rozumieć dwie rzeczy. Po raz pierwszy dociera do mnie, co mogli czuć nasi rodzice podczas stanu wojennego. Równocześnie jest mi strasznie głupio, że czegokolwiek­

18

POWYŻSZY TEKST POWSTAŁ PRZED OSTATNIMI WYDARZENIAMI NA UKRAINIE. OSTATNIE DNI PRZYNIOSŁY NAJGORSZE, CZEGO MOGLIŚMY SIĘ SPODZIEWAĆ. ALE POTEM ZNOWU POJAWIŁO SIĘ TO NAJLEPSZE. TRZYMAMY KCIUKI ZA UKRAINĘ! TO NOWA SZANSA NA NOWE ŻYCIE! NIECH BĘDZIE JAK NAJLEPIEJ WYKORZYSTANA!

Weronika Gogola — studentka ukrainoznawstwa na UJ, śpiewa w zespole pieśni tradycyjnych POREMBISKO,­ koordynatorka i pomysłodawczyni ukraińsko-polskosłowackiego­projektu UPS. Agnieszka Gogola­— ukończyła Państwo­we­­­­­ Liceum Sztuk Plasty­cznych w Nowym­Wiśniczu. Obecnie­jest studentką II roku grafiki­na ASP w Krakowie. Zajmuje się rysunkiem, malarstwem, grafiką warsztatową i projektową­oraz ilustracją.


19


KULTURALNIE O PRAWIE,

czyli odszkodowanie za „nieszczęśliwe urodzenie” tekst: Urszula Skonecka ilustracje: Barbara Wiewiorowska

W

yobraźmy sobie następującą sytuację: kobieta zachodzi w ciążę. Załóżmy dla uproszczenia, że – tak jak w Polsce – w określonych sytuacjach może tę ciążę przerwać – na przykład jeżeli mamy do czynienia z ciężkim, nieodwracalnym uszkodzeniem płodu. Kobieta i jej mąż bardzo się cieszą: chcieli mieć dziecko, przygotowali się na jego narodziny, robią wszelkie zalecane badania kontrolne. Za każdym razem, kiedy idą do lekarza, słyszą, że wszystko jest w porządku. Na USG nie widać żadnych problemów, pozostałe wyniki też nie budzą niepokoju. Nadchodzi długo oczekiwany termin porodu. I nagle okazuje się, że wbrew temu, co mówił lekarz, nie wszystko jest tak wspaniałe. Ich dziecko rodzi się na przykład bez rąk i bez nóg (powyższa sytuacja jest prawdziwa, wydarzyła się kilka lat temu w Polsce).

niemajątkową,­cierpienia, naruszenie ich dóbr osobistych), a jedynie odszkodowania za szkodę majątkową. Co na to sąd? Każdy chyba intuicyjnie stwierdzi, że sąd wyda w tym momencie rozstrzygnięcie oparte wyłącznie na zaistniałym stanie faktycznym oraz na odnoszących się do niego obowiązujących przepisach. Jak twierdził już św. Tomasz z Akwinu, De similibus idem est iudicium („W podobnych sprawach powinno zapadać podobne

Załóżmy, że rodzice dziecka postanawiają złożyć pozew i domagają się odszkodowania od lekarza. Jest to odszkodowanie za tzw. wrongful birth, na język polski tłumaczone czasem jako „nieszczęśliwe urodzenie”, czyli odszkodowanie dochodzone w sytuacji, gdy rodzice nie wiedzieli o wadach płodu, o których powinni być poinformowani, w związku z czym zdecydowali się więc na urodzenie dziecka w przekonaniu, że jest ono zdrowe. Załóżmy, że rodzice nie domagają się zadośćuczynienia (czyli odszkodowania za doznaną krzywdę

20

Nadchodzi długo oczekiwany termin porodu. I nagle okazuje się, że wbrew temu, co mówił lekarz, nie wszystko jest tak wspaniałe. Ich dziecko rodzi się na przykład bez rąk i bez nóg.


rozstrzygnięcie”). Aby tak mogło być, prawo powinno­ być interpre­ towane w oparciu o powszechnie przyjęte i w każdym kraju tak samo rozumiane zasady. Chodzi o to, by prawo było możliwie jasne, spójne­ wewnę­­ trznie, logiczne i niebudzące wątpliwości. Czy jest zatem możliwe, by taki sam przepis był rozumiany na różne sposoby, w zależności od systemu kulturo­wego i okoliczności, w jakich jest stosowany?

mówiący o tym, że osoba, która doznała szkody, może żądać przyznania jej odszkodowania. Należałoby zatem stwierdzić jedynie, czy w powyższym przypadku doszło do powstania szkody majątkowej, a jeśli tak, to w jakiej wysokości, a następnie wydać stosowne rozstrzygnięcie.

Jednak w tym momencie daje o sobie znać czynnik kulturowy. Wszystko zależy bowiem od tego, kiedy i w jakim kraju się to wydarzyło. Początkowo pojawiały Otóż gdy w grę wchodzą zdarzenia wywołujące się głosy, że w ogóle nie można tu mówić o wystąpieniu­ w społeczeństwie duże emocje – np. niepożądane naro- szkody, gdyż niemoralne jest uważanie dziecka za dziny dziecka sytuacja się komplikuje. W odniesieniu takową.­ do powyższego przykładu dodam, że w zasadzie wszędzie, w każdym systemie prawnym, szkoda majątkowa Pierwsze takie orzeczenia pojawiły się już w latach rozumiana jest jako różnica między stanem obecnym 60. w Stanach Zjednoczonych. W orzeczeniu Gleitman a stanem, jaki by istniał, gdyby nie zdarzenie, które ją v. Cosgrove Sąd Najwyższy w New Jersey stwierdził, iż niespowodowało. Mamy zatem z założenia jasny przepis, dopuszczalne jest przyznanie żądanego odszkodowania

21


ojcu, który uzasadniał swoje roszczenie twierdzeniem, iż taniej dla niego byłoby zapłacić za aborcję niż ponosić­­­koszty utrzymania chorego dziecka. Sąd uznał, że względy­polityki społecznej sprzeciwiają się przyznaniu rekompensaty za to, że komuś uniemożliwiono usunięcie­ciąży. Przyznanie odszkodowania z powodu zostania rodzicami – to zdaniem sądu było nie do pomyślenia, niezależnie od wszelkich okoliczności, w jakich do narodzin dziecka doszło, czyli przez błąd lekarza Górę wzięły tu zatem argumenty społeczno-kulturowe, a nie samo rozumienie przepisów i pojęcia szkody.

szkodowania w wysokości pokrywającej wszystkie koszty utrzymania dziecka, a nie tylko koszty związane z jego chorobą. Jest to pogląd zgodny ze schematem obliczania­ wysokości szkody – gdyby lekarz poinformował rodziców o wadzie, dziecko w ogóle by się nie urodziło, nie powstałyby więc żadne koszty związane z jego utrzymaniem, a nie tylko nie powstałyby koszty „zwiększone”. Trzy rodzaje wyroków to trzy interpretacje jednego­ przepisu. Ukazuje to pewną ewolucję poglądów w czasie. Warto zauważyć, że w innych krajach

Później w USA poglądy uległy pewnej zmianie. Dostrzeżono, że czym innym jest dziecko samo w sobie, a czym innym koszty jego utrzymania. O ile osoba dziecka szkodą nie jest, o tyle są nią koszty związane z jego niepożądanymi narodzinami. Czyli przyznając rekompensatę w żaden sposób nie wyceniamy wartości ludzkiego życia. Pierwsze orzeczenie, w którym uznano wrongful birth za podstawę żądania odszkodowania, wydał Sąd Najwyższy w Teksasie w sprawie Jacobs v. Theimer.­Kobieta zachorowała w pierwszym trymestrze ciąży na różyczkę. Zapytała lekarza, czy może to wpłynąć na zdrowie płodu; ten zapewnił ją, że nie ma takiego ryzyka. Dziecko jednak urodziło­ się z poważnymi wadami (m.in. chorobą serca). Sąd przyznał odszkodowanie na pokrycie kosztów opieki i leczenia – czyli koszty związane z chorobą dziecka, a nie z jego utrzymaniem. Zaznaczył jednocześnie, że od lekarza oczekiwano poinformowania rodziców – czyli dania im wyboru – a nie skierowania na zabieg aborcji Decyzja w tym zakresie powinna należeć do rodziców, lekarz odpowiada jedynie za uniemożliwienie jej podjęcia. Rodzice mogli przecież równie dobrze­postanowić urodzić chore dziecko, ale nikt – a zwłaszcza lekarz – nie miał prawa im tego narzucić. Trzeci rodzaj wyroku wydano po pewnym czasie w sprawie Speck v. Finegold. Sąd stanowczo stwierdził, że doszło tu do powstania szkody: „Byłoby groteskowe twierdzić, że powodowie w niniejszej sprawie nie zostali skrzywdzeni (injured). (…) zostali skrzywdzeni i będą doznawać cierpień emocjonalnych i strat finansowych do końca życia”. Sąd uznał, że rodzice mają prawo do od-

sytuacja wyglądała podobnie. W Niemczech trzydzieści lat temu tamtejsze sądy zmagały się z tzw. sprawą Rötelentscheidung, w której ponownie lekarz uniemożliwił kobiecie chorej na różyczkę usunięcie zagrożonej ciąży. Sąd Najwyższy RFN wskazał, że lekarz naruszył swoje obowiązki, „doprowadzając” tym samym do urodzenia dziecka defektywnego. W związku z tym za szkodę uznał on dodatkowe wydatki rodziców związane z kalectwem dziecka. Z kolei w orzeczeniu wydanym trzy lata później ten sam sąd uznał, że szkoda obejmuje wszelkie koszty­związane z utrzymaniem dziecka, gdyż rodzice­ nie chcieli uniknąć jedynie dodatkowych kosztów związanych z upośledzeniem dziecka, ale zapobiec jego narodzinom w ogóle. Następnym przykładem są orzeczenia włoskich sądów, które­przyznawały odszkodowania jedynie za koszty związane z chorobą. Z kolei w Wielkiej Brytanii,

22


w sprawie McKay v. Essex Area Health Authority, sąd uznał zasadność ponoszenia przez lekarza zarówno „zwykłych”, jak i zwiększonych kosztów utrzymania dziecka.

jest moralne”. W innym wyroku brytyjski sąd porównał pytanie o zasadność odszkodowania do pytania o to, czy Jokasta chciałaby urodzić Edypa, gdyby wiedziała, na kogo on wyrośnie i co zrobi w przyszłości [!]. W Polsce sądy zetknęły się z tym problemem w za sadzie dopiero w XXI wieku. Trudno uznać wydane Rzecz jasna, zestawienie przedstawionych w tym aru nas orzeczenia za przełomowe. W tzw. sprawie łom- tykule orzeczeń siłą rzeczy zostało sporządzone­w spożyńskiej czy też w wielkopolskiej (jedynych, w których sób skrótowy i wybiórczy. Można jednak zauważyć, że sądy rozstrzygały kwestię szkody majątkowej w przy- w wielu krajach poglądy zmieniały się wraz z ewolucją padku wrongful birth) Sąd Najwyższy przyznał jedynie przekonań większości społeczeństwa na temat aborodszkodowania za zwiększone koszty utrzymania dzie- cji. Orzeczenia te w żaden­sposób nie przesądzały o jej cka. Czytając te orzeczenia, trudno nie zastanowić się, dopuszczalności, lecz dotyczyły zazwyczaj sytuacji, gdy co w każdym z przypadków wpływało na decy- aborcja w danym przypadku byłaby dozwolona przez zje sądów. Jedyne wyjaśnienie, jakie się nasuwa, prawo. Uznanie aborcji za dopuszczalną wiązało się zaś to właśnie uwarunkowania kulturowe i społeczne. zazwyczaj z przyjęciem, że w pewnych wypadkach naAborcja w wielu krajach jest niezwykle drażliwym te- rodziny mogą być niechciane i wiązać się z powstaniem matem i wydaje się, że miało to duży wpływ na treść szkody. Oczywiście, w niektórych przypadkach doproznacznej części wyroków. Niejednokrotnie sądy wadziło to do absurdu. W Stanach Zjednoczonych — bo orzekały tak, jak wydawało im się, że oczekuje gdzież by indziej — doszło do tego, że ludzie próbowali tego od nich społeczeństwo (albo też zgodnie uzyskać na swoją rzecz odszkodowanie argumentując, z własnymi przekonaniami moralnymi). Najlepiej­ że ich własne życie stanowi dla nich szkodę, gdyż… ilustruje to fragment uzasadnienia wyroku urodzili się czarni, biedni lub w niepełnej rodzinie. w sprawie Macfarlane and Another v. Tayside Health Board, gdzie Wracając jednak do tematu: czy sądy powinny odwoLord Steyn stwierdza: ływać się w takich wypadkach do norm etycznych obo„[…] może się okazać istot- wiązujących w społeczeństwie? Czy prawo powinno być ne, by zadać pasażerom metra­ interpretowane przez pryzmat uwarunkowań społeczno­ -kulturowych? I czy wraz ze zmianą poglądów w kwestii aborcji zmianie ulegać będzie sposób wyrokowania przez sądy w zakresie wrongful birth?

następujące pytanie: Czy rodzice niechcianego,­ lecz­zdrowego dziecka powinni mieć możliwość­ pozwania lekarza lub szpitala i domaganie się Urszula Skonecka — aplikantka adwokacka, interesuje się kompensaty w postaci równowartości kosztów prawem cywilnym i prawem medycznym. W wolnych chwiutrzymania małoletniego dziecka, do czasu np. osiąg- lach podróżuje i czyta reportaże. nięcia przez nie 18. roku życia? Drodzy Lordowie, jestem przekonany, że zdecydowana większość zwykłych Barbara Wiewiorowska — po zrobieniu licencjatu z filmoludzi odpowiedziałaby >>Nie<<. A powodem takiej znawstwa na poznańskim UAM-ie z rozpędu kontynuuje ten kierunek. Kiedy dorośnie, chciałaby zająć się rysowaniem odpowiedzi byłaby ich opinia o tym, co jest, a co nie komiksów i ilustracji do książek.

23


Niezapomniany Turecki Kurdystan tekst: Szymon Jarosławski ilustracje: Michał Adamiec

W

spółczesna Turcja to dla nas głównie kraj turystyczny, modernizujący się i pragnący wstąpić do Unii Europejskiej. Lecz z dala od wakacyjnych plaż leży kraina znacznie bardziej bogata kulturowo. Południowy wschód Turcji, zamieszkały przede wszystkim przez Kurdów, otwiera wrota do kolebki naszej cywilizacji,­ Mezopotamii. Jest lato 2008 i region ten został usunięty z ostatnich edycji wielu przewodników turystycznych. Różnorodność etniczna nie wzbogaca już bowiem dziedzictwa kulturowego, lecz prowadzi do terroru. Obszary te uznawane są przez rząd turecki za zagrożone terroryzmem ze strony kurdyjskich separatystów, a straty po obu stronach konfliktu szacuje się na 35 tysięcy ofiar oraz 200 miliardów dolarów.

Moje pierwsze przebudzenie w Ankarze. Nabrzmiała cisza wypełniająca terminal pęka wraz z wołaniem muezina na pierwszą tego dnia modlitwę. Piąta rano, spałem od 30 minut, leżę na metalowej ławce w poczekalni. Kolejny­wers rozbrzmiewa z głośników, gdy tylko wygasa echo poprzedniego. Pięknie wybarwiony, przenikliwy, lecz kojący głos przenika całą budowlę. Sen powrócił wraz z nastaniem ciszy. Kolejna pobudka o godzinie szóstej. To początek dziennej zmiany. Strażnik chodzący od ławki do ławki budzi ludzi dotknięciem pałki i nakazuje spuszczać nogi. Na zewnątrz na peronach zjawiły się autokary, parkując równo w jodełkę, a pasażerowie rozeszli się do różnych miejsc w stolicy. DROGA DO MALATYA

ANKARA O 4 rano przyjeżdżam z lotniska na ogromny, trzykondygnacyjny dworzec Asti w Ankarze. Mimo braku rozkładu, nie czuję się bezradny – naganiacze doradzają w której spośród kilkudziesięciu firm znajdę autobus w swoją stronę. Budzę sprzedawcę drzemiącego z telefonem komórkowym w ręce. Rozradowany sprzedaje mi bilet. Policjant odprowadza mnie do przechowalni bagażu, korzystam z jednego z 20 bankomatów usawionych w rzędach na korytarzach, potem zasypiam.

Moja droga na południowy wschód przebiega przez położoną w centrum kraju Malatyę. Oglądam w autobusie program informacyjny. Półgodzinne wiadomości dotyczą niemal wyłącznie ostatnich działań Partii Pracujących Kurdystanu (PKK). Zdjęcia z zamachów terrorystycznych zmiksowane niczym teledysk z pokazami sił tureckiej armii. Obrazy zakrwawionych ciał na noszach przeciwstawione nowoczesnym myśliwcom bombardującym górskie cele. Tam mają skrywać się zamachowcy.

24



Zatrzymuję się w schronisku górskim pod Górą Nemrut, gdzie spotykam globtroterów z Europy Zachodniej i Australii. Gdy dowiadują się ode mnie, że język w jakim mówi obsługa to kurdyjski, zapada milczenie. Boją się, że zaraz padniemy ofiarą porwania lub rabunku. Portier w ciągu roku szkolnego uczy w szkole podstawowej w Malatya, w sezonie letnim pracuje w tym odosobnionym i surowym miejscu. Chętnie rozmawia ze mną posługując się dobrym angielskim, reszta gości pochowała się w swoich pokojach. Sheyhmus nie przestaje żartować, że jest tu więźniem pośród tych niemych skał, ale mimo to musi skądś czerpać radość. Pożycza od kucharza papierosa, robi herbatę i instaluje się na zewnątrz. „Co za wspaniałe miejsce i czas na herbatę!”, przekonuje mimo nietypowego o tej porze roku chłodu.

starszy człowiek o wyglądzie i głosie Franciszka Pieczki. Pomiędzy palcami przeplata srebrne paciorki muzułmańskiego tasbih. Opowiada, że może posłać do szkoły tylko jednego syna, drugi póki co musi poczekać. Pracuje w schronisku siedem miesięcy w roku. Z uśmiechem częstuje lokalną specjalnością — orzechami laskowymi. Malatya przypomina ogromny bazar, na którym można kupić każdy produkt: od filtrów do papierosów na wagę, poprzez dywany, do broni i amunicji. Każdy budynek mieści na swoim parterze jakiś sklep, a na każdej wąskiej uliczce rozkładają swoje towary kupcy. Gdy wjeżdżamy do centrum, drogi są zablokowane. Policjanci stoją parami na każdym rogu. Obok, na wysokich krawężnikach, oczekują kształtne szklaneczki herbaty na spodeczkach i z łyżeczką w komplecie. Po opuszczeniu busa natrafiam na paradę wojskową. Żolnierze maszerują w zwartym szeregu, tak perfekcyjnym, że przypominają hologram wyświetlany na ulicy. Tym bardziej, że noszą posępne, niepokojące maski, które skłaniają mnie do przeczekania przemarszu w pobliskim sklepie. Pracownik hoteliku, w którym zostawiłem bagaże na noc, tłumaczy mi potem, że parady takie są pokazem siły tureckiej armii, organizowanym, aby zastraszyć członków PKK. Nie będąc pewien, czy znam tą organizację, rozbawiony naśladuje użycie karabinu maszynowego, dodaje „bombs“, „terrorists“.

Na szczycie góry Nemrut znajduje się atrakcyjny turystycznie kurhan oraz ruiny kamiennych kolosów z I wieku p.n.e. Bilety sprzedaje chłopak, który mieszka tu podczas wakacji szkolnych w przysposobionym kontenerze. Siedzimy na poduszkach z logo Forda, na ścianach wiszą plakatowe kalendarze. Mimo trudności językowych, Ajar jest bardzo chętny do rozmowy i kontakt z cudzoziemcem sprawia mu radość. Mówi, że jako Kurd nie ma w Turcji pełni praw. Choć czuje się Turkiem, chciałby móc uczyć się w szkole kurdyjskiej historii, kultury i języka.

DROGA DO DYIARBAKIR

Mam przesiadkę w Kayserii, 900-tysięcznym mieście ze względu na sukces gospodarczy zwanym Anatolijskim Tygrysem. Jego mieszkańcy dzięki swej przedsiębiorczości określani są czasem mianem islamskich kalwinistów. Ogromny hall dworca przypomina terminal średniego lotniska, lśni od szkła i stali. Tablicy odjazdów tradycyjnie nie ma. Nie mogłoby się jednak obyć bez barów, fryzjera, pucybutów czy sprzedawcy herbaty ze swoim ogromnym samowarem. Godzina odjazdu nadchodzi Następnego dnia wracamy z Nemrut do Malatya – niezauważona. Nagle klepie mnie po ramieniu ktoś, kto stolicy regionu. Piękna górzysta sceneria, niebezpiecz- bezinteresownie odszukał mnie pośród podróżnych, ne meandry wąskiej jezdni. Jedzie z nami nasz kucharz, odprowadzi z powrotem na odległy peron i dopilnuje,

26


bym wsiadł do autobusu. Pomacha na odjezdne i odejdzie w swoją stronę. Wschód przyciąga mnie jak magnes,­czuję się lekko bez książkowych przewodników.

zachodniej i nadmorskiej części kraju nigdy nie wybierze się na wschód. Ludzie wykształceni najczęściej trafiają tu z polecenia uczelni lub ministerstw.

Droga wije się pomiędzy ostro sterczącymi, żółtawymi skałami. Tajemniczy krajobraz sprawia klaustrofobiczne wrażenie, ale zarazem ten naturalny labirynt intryguje. Wjeżdżając do prowincji Diyarbakir zostajemy zatrzymani przez oddział Jandarmy która kontroluje dowody osobiste. Zza zasiek wychodzi do nas uzbrojony żołnierz. Czy otwierając drzwi naszego busa obawia się zamachowców, czy może czuje się niezręcznie, gdy sprawdza własnych rodaków?

Ceren skarży się, że niektórzy z jej pacjentów nie mówią po turecku. Przeważnie dotyczy to ludzi starszych, gdyż w szkołach publicznych uczą wyłącznie języka tureckiego. Dodaje, że Turcy nie powinni się uczyć kurdyjskiego, nikt, kto mieszka w jej kraju, nie powinien się go uczyć.

Wzgórza raptownie przechodzą w płową równinę. Unoszący się kurz tworzy beżową mgłę. Grunt miejscami pokrywają drobne rośliny i śmieci, splecione w postindustrialnym uścisku. Mijam karawany czołgów w eskadrze radiowozów oraz młodych żołnierzy samotnie stacjonujących na skrzyżowaniach dróg. Czy rozpoznają w tym krajobrazie swoją ojczyznę? DIYARBAKIR Na obrzeżach Diyarbakiru mijam bazę wojskową, nad którą wznoszą się dwa myśliwce. Obok bramy, na rozpadającym się chodniku, siedzi kurdyjska rodzina. Otoczony wnukami starzec struga gałęzie na opał. Wokół beton, asfalt i kurz. Jedyną zieleń stanowi wstążka trawy pomiędzy pasami ruchu. Właśnie tam radośnie bawią się dzieci. Ich rówieśników spotykam za rogiem, na dworcu autobusowym, gdzie oczekują przy postoju taksówek aby odwieźć przyjezdnym bagaż. Chroniąc się przed żarem słońca w zenicie, siedzą wtuleni plecami w swoje metalowe taczki. Dumnie pozują do zdjęć, prezentując swoje narzędzie pracy. Na placu dworca ich koledzy sprzedają w tym czasie chusteczki, gumy do żucia i precle ułożone piętrowo na noszonej na głowie tacy. Znają podstawy angielskiego, mimo że turystów jest tu niewielu. Gdy wrócę za tydzień, jeden z chłopców przypomni sobie, że kupiłem od niego 4 paczki chusteczek.

Jest także niezadowolona z klimatu, z pustynnego krajobrazu. Po kilku miesiącach spędzonych na wschodzie Ceren dalej boi się sama podróżować samochodem. Jej przyjaciel, kurdyjski lekarz, otacza ją opieką i wyrozumiale słucha narzekań.

Zabierają mnie do pobliskiej willi Ataturka — jednej­ z wielu posiadłości pierwszego prezydenta republiki, stanowiących obecnie miejsca patriotycznego kultu. To właśnie „ojciec Turków” zakazał używania terminu Kurdystan, zastępując go Turcją Wschodnią. W centrum starego miasta, otoczonego pięciokilometrowymi bazaltowymi murami obronnymi, odwiedzam niezwykle zaMoją przewodniczką po Dyiarbakir jest młoda lekar- dbane muzeum poety i współautora ideologii tureckiego ka pochodząca z okolic Izmiru. W pobliskim wiejskim nacjonalizmu Ziyi Gokalpa. Jego postulaty homogenszpitalu odbywa swój roczny staż. Większość Turków z ności narodu inspirowały tezy, że Kurdowie w ogóle

27


MARDIN nie istnieją. Przechadzając się po zadbanym dziedzińcu­ z fontanną i zaglądając do strojnych salonów willi, ciężar Gdy rozmawiam z nastoletnimi mieszkańcami Martych ideologii jest nieodczuwalny. Ceren cytuje wzrudin, są dumni ze swojego miasta. Chwalą się, że Marszona swój ulubiony wiersz Gokalpa. din to drugie pod względem rozwoju turystyki miasto Przy pobliskich drogich arkadach handlowych stoją w Turcji. Trzecie na świecie. Pierwsze jest jakieś miasto maszyny do szycia Singera. Ktoś właśnie przyniósł tanie we Włoszech którego nazwy nie pamiętają. Promocja tuadidasy, którym rozeszło się szycie. Krawiec podejmuje rystyki we wschodniej części kraju jest jedną ze strategii się reperacji z zaangażowaniem jakby były to trzewiki dla ekonomicznych Ankary. Mardin, założone w III wieku przez chrześcijańskich osadników z Syrii, jest jednym samego mułły. z niewielu miejsc w Kurdystanie, gdzie chrześcijanie, Odwiedzam także uniwersytet, rozrastający się stop- muzułmanie, Żydzi i jezydyci zdają się żyć w harmonii.­ niowo od lat 70-tych na rozległym szczycie podmiejskie- Kościelną dzwonnicę i minaret można zawrzeć na jedgo wzgórza. Jego gmachy oddziela pustynia. Dowiaduję nej fotografii. Sąsiadują tu ze sobą Turcy, Kurdowie się, że kampus wybudowano w taki sposób, aby utrudnić i Arabowie, a wielu mieszkańców jest trójjęzycznych. organizowanie się studentów przeciwko rządowi. Na Ludzie żyją często w jednakowych, niewykończonych podobnym planie stawiano uniwersytety także w innych domach z glinianych pustaków. Zwykle to drzwi, wykonane z różnych materiałów i posiadające różnorodne­ częściach kraju. symbole, zdradzają tożsamość mieszkańców domu. Pobyt w Diyarbakirze kończę szaleńczą jazdą na dwoW sezonie wielu ojców zostawia swoje rodziny i udarzec, na który odwozi mnie Davut. Gdy dojeżdżamy na czas, zakłada okulary i z typowym kurdyjskim humorem je się na zachód lub północ kraju w poszukiwaniu pramówi, że zdjął je do jazdy, żeby nie widzieć, jak przera- cy. We wsi pozostają najmłodsi, kobiety i osoby starsze. żający był nasz szus. Bus również jedzie szybko po nowo Część dzieci prowadzi wtedy sklepy. Inne przemierzają położonej jezdni. Zasypiam w gorącym powiewie drga- górzyste uliczki Mardin na osiołku, przeszukując kontenery ze śmieciami. Wieczorami odpadki palone są na jącego powietrza, które wpada przez uchylona szybę. podmiejskich wysypiskach pomiędzy wzgórzami. WOLONTARIAT Uczestniczę jako wolontariusz w akcji porządkowania wiejskiej szkoły, przeprowadzonej przez organizację pozarządową. Tylko jedna toaleta i kran działają, podpinamy wąż i wkrótce po nawierzchniach płynie strumień błota. W tych warunkach mają zajęcia miejscowe dzieci. Kilkadziesiąt z nich pomaga nam przy pracy. Dziwią się, że nie mówię żadnym znanym im językiem. Języka zachodniego można uczyć się dopiero po­ zakończeniu liceum, jeśli zgodzą się zostać na dodatkowy rok. Znają kilka słów po angielsku: „Muslim religion beautiful, Christian not beatiful.” Wkrótce po wyznaniu wiary temat staje się bardziej przyziemny: „Muslim no sex, Christian do sex. Tell me about sex.”

28


Wójt miejscowości podejmuje nas w swoim salonie, urządzonym w typowym tureckim stylu. Na głównej ścianie klimatyzator, po bokach wielkie retuszowane zdjęcia głowy domu i młodszego, podobnego mężczyzny. Muhtar opowiada, jak w wieku 20 lat wstąpił do PKK, ale zbiegł po 10 latach, nie chcąc dalej narażać życia. Schwytany jednak przez armię turecka, spędził kolejne 10 lat w więzieniu. Po wyjściu na wolność

został­wybrany wójtem przez mieszkańców swojej rodzinnej wsi. Tymczasem jego syn, odbywając służbę obowiązkową w armii, zostaje zabity przez członków PKK. To na jego zdjęcie przed chwilą patrzyłem. Muhtar skarży się, że ministerstwo edukacji zaniedbuje szkoły na wschodzie kraju oraz utrudnia chłopcom­z tego rejonu dostęp na studia. Uzyskanie wykształcenia wyższego jest niezbędne do objęcia stanowisk rządowych.­ Nie spotkałem jednak Kurda, który pragnąłby utworzenia niepodległego Kurdystanu na terenie Turcji. Przeciwnie, często podkreślają oni, że wszyscy Turcy należą do jednego narodu, który nazywają osmańskim. Niektórzy za swą złą sytuację ekonomiczną obwiniają tak rząd, jak i swych kurdyjskich pobratymców, którzy w drodze swojej kariery politycznej zapominają o regionie swojego pochodzenia. Oprócz wieloletnich zaniedbań w finansowaniu przez Ankarę, kraina ta ucierpiała także z powodu embarga nałożonego przez ONZ na Irak, naturalnego partnera handlowego dla wchodu Turcji. Okazuje się, że turecka frakcja PKK liczy mniej niż 1000 członków wobec ponad 15 — milionowej popu-

lacji Kurdów w tym kraju. Podobno Kurdowie sami padali ofiarami tej organizacji, która prowadziła we wsiach przymusowe wcielenia oraz oferowała często złudne wynagrodzenie dla rodzin oddających w jej szeregi nawet 14 — letnie dzieci. Szansą na ekonomiczny rozwój i stabilizację w południowo-wschodniej Turcji miał być zaprojektowany w latach 70-tych projekt GAP, zakładający budowę 22 tam i 19 elektrowni wodnych na rzekach Eufrat i Tygrys­oraz irygację nieurodzajnych ziem Mezopotamii. Drugim obliczem tego ambitnego projektu są przesiedlenia ludności i pogrzebanie pod wodą starożytnych zabytków. Organizacje pro-kurdyjskie utrzymują, że zalewanie ważnych dla Kurdów miejsc, jest przejawem „kulturowej masakry“ prowadzonej przez rząd i mającej­ ostatecznie pozbawić ich swej kulturowej tożsamości. Gdy większość inwestycji projektu GAP została już zrealizowana, kością niezgody pozostaje tama Ilısu. Jej budowa pociągnie za sobą zalanie przez wody Tygrysu miejscowości Hasankeyf mającej 10.000 lat historii. Rozmawiam z właścicielem jednego z tutejszych barów, który ubolewa nad finalizacją projektu budowy tamy, lecz odsyła mnie do swojego brata, który pracując dla GAP mówi o pozytywnych aspektach nadchodzących zmian: „Ludzie uwierzą w to, do czego zdoła się ich przekonać. Jeśli będą mieli pewność, że zyskają na projekcie, to go poprą.” Żegnając się ze mną dodaje jednak: „Skoro aktywiści z na przykład Francji chcą uchronić nasze dziedzictwo kulturowe, to niech lepiej rozmawiają z europejskimi bankami, które dają kredyt na ten projekt. Do zobaczenia. Miejmy nadzieje, że bez tamy” Obecnie miejscowość przyciąga głównie mieszkańców okolicznych miast, którzy chętnie przyjeżdżają tu na rodzinne pikniki. Po zabytkowych ruinach oprowadza mnie 15 latek mający licencję przewodnika. Ze szczytu kamiennego miasta wybudowanego przez bizantyjskich chrześcijan podziwiam zachód słońca nad Tygrysem, pozostałości najdłuższego powstałego w Średniowieczu mostu oraz meczet wzniesiony przez kurdyjską dynastię Ajjobidów. Bajkowej scenerii towarzyszy unoszący się nad doliną zapach palonych śmieci,

29


infrastruktura we wsi jest bardzo zaniedbana. Można od- chrześcijańskiej, która przeżyła prowadzone na tym nieść wrażenie że szykuje się ona do likwidacji. terenie podczas I wojny światowej czystki etniczne, wykonane przez wojsko tureckie przy wsparciu muGULGOZE zułmańskich Kurdów. W całej Turcji zginęło wtedy około­pół miliona ludzi posługujących się aramejeskim. Gulgoze, a po aramejsku Inwardo, niedostępna wieś położona na stepowych wyżynach ok. 10 km na Dzięki bohaterskiej obronie mieszkańców Gulgoze wschód od Midyat, to jedna z najbardziej znaczących ocalałym autochtonom pozwolono pozostać w mieście. miejscowości regionu Tur Abdin (syr. „góra sług bo- Najokazalszy spośród trzech kościołów we wsi, Mar żych”). Należy ona do najstarszych siedlisk chrześ- Hodtschabo, otoczony jest kilkumetrowymi murami cijan na świecie, jest celem pielgrzymek oraz miej- obronnymi. Napotkani chrześcijanie utrzymują, że nie scem zamieszkania ok 3 tys. asyryjskich chrześcijan. wiedzą jakie jest ich pochodzenie lub, że wzniesiono je w obawie przed kradzieżami. Najstarsza osoba we wsi to 65 letni Asyryjczyk. Jest potomkiem osadników przybyłych z Hasankeyf w XVII Gdy opuszczałem Kurdystan w roku 2008 spotkawieku. By tego dowieść, wskazuje na dziedziczną grafikę łem chłopaka który siedząc na ławce przed domem oddrzewa rodowego, wiszącą w centralnym punkcie głów- twarzał na swojej komórce mp3 z nagraniem rockowej nego pokoju o łukowym sklepieniu. grupy Car newa. Ballada, której słuchalismy, opowiadała o młodej Kurdyjce, która wybrała życie w górach, by Siadam na sofie, na parapecie dojrzewają kulki bia- walczyć swoim karabinem o własną tożsamość. Zostaje łego sera, a przez uchylone okna z PCV dobiegają od- schwytana przez żołnierzy tureckich, obiecujących jej głosy kóz hodowanych w pobliskiej zagrodzie. Nowo- łagodniejszą karę, jeśli ucałuje turecką flagę. Dziewczesne elementy wyposażenia mieszkanie to zawdzięcza czyna spluwa oficerowi w twarz i zostaje rozstrzelana. pomocy­pracującego w większym mieście syna. Po przy- Jednak w tureckim Kurdystanie doszło do wielkich niesieniu herbaty pani domu siada na skraju dywanu przemian politycznych. PKK wycofało się z dziaobok swojego męża. Zauważam to, gdyż kobiety muzuł- łań terrorystycznych w efekcie negocjacji pokojomańskie podczas wizyt gości zwykle pozostają w kuchni. wych z rzadem w Ankarze, a w listopadze 2013 roku w Diyarbakirze­miało miejsce wielkie pokojowe spot­ Pan domu chętnie opowiada, że najważniejsze kanie­premiera Turcji z prezydentem autonomicznego w życiu są dla niego przyjaźnie z sąsiadami i krewnymi rządu kurdyjskiego w północnym Iraku. Ich przemówiez wioski. Wspomina o masowej emigracji – od 1995 nia niosły przesłania zakończenia walk zbrojnych, odzyliczba­Asyryjczyków w Gulgoze spadła z 50 do 3 tysięcy. skania swobód przez Kurdów i budowania przyjaźni tuMarzy o połączeniu diaspory. recko-kurdyjskiej. W Mardin powstał nawet uniwersytet, w którym można otrzymać tytuł magistra kultury kurdyjJakby uprzedzając kolejne dociekania typowe dla skiej. Wieści o pokojowym zakończeniu konfliktów etludzi z Zachodu, starzec mówi, że nie doskwiera im nicznych i wycofywaniu się organizacji terrorystycznych brak dróg, kanalizacji czy jakiejkolwiek infrastruktury.­ to dziś rzadkość. Cieszę się na myśl, że wojskowe paraZakład elektryczności przyjeżdża tutaj raz na kilka dy w posępnych maskach ustąpiły miejsca kolorowym miesięcy z fakturą, za którą płaci się na miejscu i jest obchodom Newroz — kurdyjskiego Nowego Roku. to właściwie jedyny wyraz zainteresowania od strony urzędników państwowych. Po Gulgoze chodzi się jak po zabytkowych ruinach, skrywających jakąś tajemnicę.

Szymon Jarosławski — od kilku lat mieszka w Indiach, gdzie prowadzi badania o społecznych aspektach funkcjonowania ochrony zdrowia oraz zajęcia terapii jogą, ruchem i masażem tajskim. Łączy przy tym zamiłowanie do humanizmu oraz racjonalizm ukształtowany podczas pracy naukowej w dziedzinie biologii molekularnej.

W Inwardo żyje obecnie ok. 12 asyryjskich oraz 30 kurdyjskich rodzin. Pomimo tego, meczetów nie widać i ci drudzy modlą się w przysposobionych budynkach. Od pewnego muzułmanina słyszę, że po prostu nie stać ich na wzniesienie minaretu, lecz moż- Michał Adamiec — grafik projektant, z zamiłowania typoliwe także, że nie uzyskali na to zgody od społeczności graf i ilustrator.

30




Nagie trzewia tekst: Jakub Kusy ilustracje: Dawid Malek

5 lutego minęła setna rocznica urodzin Williama S. Burroughsa. Ćpuna, pedała, bitnika. W takiej właśnie kolejności. Heroinę wyniósł na piedestał, pierwszy tak dosadnie, wręcz wulgarnie pisał o homoseksualizmie, nie będąc w odróżnieniu od pozostałych bitników również szalenie pretensjonalnym.

P

od koniec życia autor Nagiego Lunchu (którego pierwsze wydanie ukazało się drukiem dokładnie 55 lat temu) w nieodłącznym garniturze i filcowym kapeluszu przypominał raczej emerytowanego urzędnika­niższego szczebla niż człowieka, który eksperymentował ze wszystkimi znanymi i niezsyntetyzowanymi jeszcze narkotykami, „odstawiając numer z Wilhelmem Tellem” zastrzelił własną konkubinę i prostytuował się za działkę heroiny. Zszedł z tego świata również mało spektakularnie, na atak serca.

„Nigdy nie zapomnę nie– wyobrażalnego­ przerażenia (…) kiedy mój drżący mózg poraziły te złowrogie słowa: jestem homoseksualistą”

Swoją twórczością dokonał przewrotu w literaturze, wywarł znaczący wpływ na popkulturę, a jego twórczość inspirowała wielu artystów – od Lou Reeda po Ministry. Stał się ikoną postmodernizmu, prorokiem i zarazem krytykiem elektronicznej rewolucji. William Seward Burroughs II rodzi się w dobrze sytuowanej rodzinie w Saint Louis, dzięki czemu może cieszyć się beztroskim dzieciństwem. W szkole średniej, według niego kwintesencji drobnomieszczaństwa, przeżywa szok związany z odkryciem swojej orientacji seksualnej. Nie może się pogodzić ze swoim homoseksualizmem – przez całe życie nazywa siebie „pedałem”, sprawa orientacji staje się później także jednym z najważniejszych motywów jego twórczości.

W. Burroughs, Pedał, tłum. J. Kusy

33


WAŁKOŃ W 1932 roku rozpoczyna studia na Uniwersytecie Harvarda. W przerwach semestralnych odbywa praktyki reporterskie w kronice policyjnej lokalnej gazety, jednak bardziej od pisywania o morderstwach pociągają go podróże do Nowego Jorku, podczas których poznaje queerowe podziemie, włóczy się po knajpach i burdelach Greenwich Village i Harlemu. Pracować zresztą nie musi. Dzięki comiesięcznej pensji wypłacanej przez rodziców William może do woli korzystać z uroków beztroskiego życia.

„Komórki mózgu niestety się nie regenerują i jak się skończą,ćpun jest w naprawdę parszywej sytuacji.”

Po studiach udaje się w podróż po Europie. Na własnej skórze odczuwa duszną atmosferę Europy w przededniu II wojny światowej. Widmo hekatomby nie przeszkadza mu jednak podrywać chłopców w łaźniach tureckich Wiednia i obracać się w kręgach wykoW. Burroughs, Nagi lunch, tłum. J. Kusy lejeńców i utracjuszy. W Chorwacji zawiera papierowe małżeństwo z młodą Żydówką, uciekinierką z nazistowskich Niemiec, umożliwiając jej tym samym zdobycie wizy wjazdowej do USA. Po przybyciu do Nowego Jorku fikcyjna żona występuje o rozwód, pozostając ZABAWY Z BRONIĄ z Burroughsem w szczerej przyjaźni. W 1942 roku wstępuje do armii, jednak gdy dostaje niższą kategorię załaPod koniec lat 40. policja robi kipisz w domu handlumuje się i z pomocą matki udaje mu się odejść ze służby jącego heroiną pisarza. Groźba więzienia skłania go do pod pretekstem niestabilności emocjonalnej. Po demo- ucieczki do Meksyku. Wkrótce dołącza do niego Joan bilizacji chwyta się różnych prac, m.in. dezynsektora. wraz z ich synem (oraz córką Vollmer z poprzedniego małżeństwa). W Meksyku William uczęszcza na zajęcia z hiszpańskiego, ćpa i poznaje kulturę rdzennych mieszPIERWSZE UDERZENIE kańców. Wiosną 1950 rozpoczyna pracę nad pierwszą W 1944 roku zamieszkuje wraz z Jackiem Kerouakiem większą książką. Rękopis wyewoluuje później w dwie powieści – Ćpuna i Pedała, który wydany zostanie trzy i Joan Vollmer Adams. Mniej więcej w tym samym czasie zaczyna pisać. Wraz z autorem W drodze tworzy And the dekady później. hippos were boiled in their tanks, kryminał wydany dopiero w 2008 roku. To właśnie wtedy pojawia się alter ego Burroughsa – William Lee. William i Joan stanowią udaną parę wykolejeńców, podczas gdy Burroughs uzależnia się od morfiny, jego kochanka faszeruje się pigułkami amfetaminy. Na krótki czas Vollmer trafia do szpitala psychiatrycznego. Powodem hospitalizacji jest ostra psychoza wywołana nadużywaniem stymulantów.

34

„Zmuszony jestem d wniosku: gdyby nie nigdy nie zostałby W. Burroughs Ćpun, tłum. J. Kusy


W 1951 roku w trakcie popijawy Burroughs – mieCzym jest nagi lunch? Grą słów? Przeinaczeniem? rząc z pistoletu w szklankę na głowie Joan – pudłuje ra- Jack Kerouac, nota bene autor tytułu twierdzi, że nagi niąc ją śmiertelnie. lunch to szczególny moment, w którym każdy zastyga w bezruchu widząc, co znajduje się na końcu widelca. Dzięki pomocy rodziny – nieszczędzącej pieniędzy na łapówki – udaje się zmienić kwalifikację przestępNagi lunch to ludzki preparat obnażonych nerwów, stwa z zabójstwa na nieumyślne spowodowanie śmierci. narkotycznych odlotów i cuchnących wydzielin. W zaW oczekiwaniu na przedłużający się proces ucieka myśle autora ma być trylogią złożoną z Ćpuna, Pedała z Meksyku, podróżuje po Ameryce Łacińskiej, gdzie sty- i Yagé – książki powstałej w oparciu o korespondencję ka się z yagé, psychodelicznym narkotykiem używanym z Allenem Ginsbergiem w trakcie pobytu Burroughsa przez indiańskich szamanów. w Ameryce Łacińskiej, jednak od tego pomysłu odwodzi go­Kerouac. W połowie 1953 roku pod naciskiem Allena­Ginsberga, który stał się nieformalnym agentem i redaktorem Tekst rodzi się w bólach. Powstają niezliczone Burroughsa, ukazuje się Ćpun. William pomieszkuje ką- wersje, zapisane w zeszytach i na kartkach walajątem u rodziców i samego Ginsberga, który stanowczo cych się po podłodze zapuszczonego, niesprzątanego­ odrzuca jego konkury. nigdy mieszkania. Chronologia nie istnieje, można w niej niemal poczuć fetor obłędu ogarniającego pisarzaOdtrącony, postanawia wyjechać z USA. Przez -agenta w parnym klimacie Tangeru-Interstrefy. Rzym trafia do Tangeru, gdzie spędza kilka miesięcy korzystając ze szczodrości swoich rodziców. Przez cały pobyt wymienia ożywioną korespondencję z niedoszłym kochankiem, który gorąco zachęca go do pisania. Po krótkim pobycie w Stanach postanawia osiąść w Maroku na dłużej.

KLIMAT DO PISANIA W Afryce pisarz zmaga się z coraz silniejszym uzależnieniem od narkotyków. Powstaje jednak pierwotna koncepcja najpopularniejszej książki – Nagiego Lunchu, będącego jego pierwszym eksperymentem z nieliniową narracją.

do porażającego e śmierć Joan, ym pisarzem.”

35


Na początku 1956 roku Burroughs jest na dnie. Szprycuje się co dwie godziny, nie je, nie myje się. Ostatnie pieniądze zamiast na narkotyki wydaje na bilet do Londynu, gdzie trafia na odwyk. Po krótkiej rekonwalescencji u przyjaciela w Wenecji wraca do Maroka. Tam rzuca się w wir pracy. Książa jest już prawie na ukończeniu, a w redakcji pomagają mu przyjaciele: Kerouac i Ginsberg.­

OSTATECZNE CIĘCIE

Lata 60. to zdecydowanie najlepszy czas dla Burrougsa. Zafascynowany techniką cut-up wydaje trylogię Nova, będącą sequelem Nagiego Lunchu. The Soft Machine, The Ticket That Exploded i Nova Express to zbiór tekstów powstających w Tangerze.­O ile Nagi Lunch to nieustrukturalizowane „studium odlotu”, przez które trudno przebrnąć, o tyle Z początkiem 1959 roku William opuszcza Tanger w trylogii, będącej daleko posuniętym eksperymentem, i przenosi się do Paryża, gdzie za sprawą czołowego ujawniają się nowe lęki związane z wszechobecną konpoety­Beat Generation trwają ostateczne prace nad fortrolą, potęgą władzy i „elektroniczną rewolucją”. mą książki. Książki składające się na trylogię nie zostały ciepło W obskurnym hotelu przy Rue Git-le-Couer 9, znaprzyjęte. Według krytyków po rewolucyjnym Nagim nym jako The Beat Hotel poznaje Briona Gysina –eksLunchu śmielsze eksperymenty z narracją są brnięciem centrycznego malarza, który zachęca pisarza, by ten low ślepą uliczkę. sowo dobrał fragmenty; one z kolei złożą się na książkę. Dekadę po hipisowskiej rewolucji, która „odkurzyła”­ Dzięki Gysinowi Burroughs zapoznaje się z techniką­ Burroughsa, staje się on guru nowej awangardy. Pisze cut-up – wycinania słów i układania ich w dowolnej kodziesiątki artykułów, wykłada literaturę, angażuje się lejności. Za niedługo cut-up stanie się podstawowym w ruchy społeczne, słabnie jednak jako pisarz. Od Nova narzędziem pisarza. Trilogy nie wydaje nic, co w minimalnym stopniu przypominałoby jego poprzednie dokonania, dalej jednak Pierwsze wydanie Nagiego Lunchu ukazuje się najest wpływową osobistością świata zachodniej kultury. kładem Olympia Press i od razu wzbudza ogromne­ Pod koniec życia Burroughs staje się bardziej filozofem kontrowersje. Amerykańskie społeczeństwo lat 50. niż pisarzem, dalej jednak jest ostry, eksperymentuje, to­kraina sztywnych norm społecznych i bigotenagrywa płyty, na których beznamiętnym, monotonrii, w której gejów zamyka się w więzieniach. Nic nym głosem czyta własne utwory. Przede wszystkim więc dziwnego, że pada zarzut o obsceniczność, jednak pozostaje duchowym ojcem kolejnych pokoa książka staje się ofiarą zakazu rozpowszechniania­– leń ćpunów-intelektualistów – dla nich lektura Nagiego­ uchylono go po trwającym aż trzy lata procesie. Lunchu­ jest niczym utrata mentalnego dziewictwa.

„Możecie wejść w Nagi Lunch w każdym punkcie przecięcia... Napisałem wiele wstępów.” W. Burroughs Nagi lunch, tłum. E. Arden

36


„Przeciąć ciągi słów. Przeciąć ciągi dźwięków. Wymazać obrazy do kontroli umysłów. Zniszczyć maszynę nadzoru. Spalić księgi. Zabić kapłanów.Zabić! Zabić! Zabić!” W. Burroughs, Delikatny mechanizm, tłum. Mateusz Janiszewski

Jakub Kusy — formalnie socjolog, z zamiłowania antropolog miasta, w wolnych chwilach dziennikarz. Dawid Malek — studiuje projektowanie graficzne na ASP w Katowicach. Zajmuje się głównie ilustracją prasową i książkową.

37


czyli o miejscu literatury w przemyśle rozrywkowym


tekst: Agata Kołodziej ilustracja: Katarzyna Urbaniak

W

łoska telewizja publiczna Rai 3 do ostatniej jesiennej ramówki dodała reality show, które zarówno wśród miłośników jak i znawców literatury wywołało mieszane uczucia. „Masterpiece”, bo pod takim tytułem ukazała się produkcja, stworzone zostało w zamyśle jako literacka odpowiedź na programy typu „Idol”, „X Factor”, „Debiut” lub „Top Model”, mające na celu wyłonić przyszłe gwiazdy przemysłu rozrywkowego – czy to muzycznego, czy filmowego. Zresztą nikogo nie dziwi, że program został wyprodukowany przez FremantleMedia, które wcześniej zajmowało się takimi produkcjami jak „American Idol” czy „X Factor Indonesia”. Jednak wtłoczenie pisarskiego warsztatu w format telewizyjnego show okazało się dość kontrowersyjne. Pierwsza na świecie edycja – mająca na celu wyłonić twórców nowych bestsellerów literackich – pobudziła w mediach na świecie dyskusję dotyczącą miejsca literatury w telewizji rozrywkowej.

dobrze. Przyjrzyjmy się zatem bliżej, co udało się twórcom stworzyć podczas ostatnich kilku miesięcy emisji. Koniecznym warunkiem uczestnictwa w programie było przedłożenie niepublikowanej wcześniej książki­ swojego autorstwa. W przeciągu miesiąca nadesła­ no ponad 5 tysięcy zgłoszeń. Tak jak w przypadku innych tego typu programów przekrój uczestników był zadziwiający: prawnicy, studenci, nauczyciele języka włoskiego ale i pracownicy fizyczni. Każdy z własnym manuskryptem powieści, której do tej pory nie udało mu się wydać. Do każdego z sześciu odcinków zakwalifikowanych zostało dwunastu zawodników. Zwycięzca każdego odcinka przechodzi do finału, gdzie trafiają także trzy osoby spośród przegranych wytypowane przez publiczność i trzy wytypowane przez jury.

Jednym z zadań, przed jakim stają uczestnicy jest napisanie tekstu na zadany temat w ciągu trzydziestu Dyskusja podzieliła się zwyczajowo na oburzonych minut, w studiu, pod okiem jury i widowni, która obi entuzjastów. Oburzeni uważają, że program ten godzi serwuje każdy ruch piszącego. Czy umiejętność pracy w kulturową wartość literatury, nagina jej wizerunek, pod presją spojrzeń jest koniecznym atutem dobrego a samo widowisko jest niczym więcej, jak farsą, w której­ pisarza? Oczywiście, że nie. Istnieje wręcz stereotypowy­

W tłoczenie pisar skiego war sztatu w fo rmat telewizy jnego show okazało się dość kontrower sy j ne. żaden­szanujący się początkujący pisarz nie wziąłby udziału. Entuzjaści postrzegają inicjatywę jako szansę dla powoli umierającego rynku książki we Włoszech, twierdząc, iż medialny rozgłos może na powrót przekonać widzów do czytania. Tak też najwyraźniej myślą twórcy, gdyż nagrodą w programie jest kontrakt na książkę wydaną w niebagatelnej liczbie stu tysięcy egzemplarzy, co uznawane jest w wypadku debiutanckich książek za spore ryzyko – także w krajach, w których rynek książki ma się nadal

wizerunek twórcy osamotnionego, pracującego nad swym dziełem w ciszy, gdzieś z dala od wszystkich. „New York Times” opisując program powołuje się na słowa Alessandro Baricco, znanego włoskiego pisarza, który odmówił udziału w programie, stwierdzając: „>>Masterpiece<<­da wielu ludziom pewne wyobrażenie literatury, lecz nie jest to wyobrażenie dzielone przez większość ludzi, którzy faktycznie się nią zajmują”.­ Ale czy ten pogląd jest wystarczającym powodem,

39


aby odmówić racji bytu temu reality show? Jonathan Myerson, brytyjski twórca, w „The Guardian” krytykuje program w następujący sposób: „Jest to intrygujące, że wiele z wymaganych od uczestników zadań jest bardzo podobna do tych, które wykorzystuję w trakcie pierwszego semestru mojego kursu [kursu Creative Writing – przyp. autorki]. Lecz jest tam jedna, ogromna różnica: pozwalamy studentom na czas i prywatność, w których mogą pisać swoje teksty, a następnie zapewniamy im dalszą prywatność, w ramach której słyszą reakcję nauczyciela”. Zatem same zadania, takie jak wspomniane wcześniej pisanie na zadany temat czy mająca miejsce w dalszej części programu trwająca minutę jazda windą z wydawcą, którego należy przekonać do publikacji swojej książki, nie są problemem (umiejętność ujęcia specyfiki własnej książki w kilku zdaniach, także jest zadaniem pojawiającym się na tego typu kursach). Problemem staje się zatem medialny wymiar tego procesu i to w nim, dla wielu, tkwi problem. Podobne zarzuty formułuje się w stosunku do samego jury, którego nie oskarża się o brak kompetencji, lecz za dużo make-upu. Powstaje dość zasadnicze pytanie: dlaczego dziś tak wiele osób wciąż oburza fuzja literatury z telewizją rozrywkową? Przecież sam format programu, włącznie z jego nagrodą wskazuje na to, iż celem „Masterpiece” nie jest wyłonienie nowego kandydata do literackiej nagrody Nobla, lecz kolejnego bestsellera, który stanie się następnym hitem, kupowanym powszechnie bliskim na urodziny i inne okazje. Oburzenie to wydaje się niezwykle anachronicznym w obliczu takich badań, jak przykładowo te przeprowadzone w ostatnim czasie na Uniwersytecie Stony Brook w Nowym Jorku, gdzie grupa naukowców stworzyła program, który bazując na częstotliwości użycia spójników, poszczególnych części mowy czy też stopnia klarowności jest w stanie, zgodnie z tym, co twierdzą twórcy, z 84% skutecznością­określić jej sukces komercyjny. Literatura oraz sztuka przestają­ być widziane jednoznacznie jako wytwór geniuszy; coraz częściej pokazywana jest druga strona procesu twórczego, ta nieobarczona mitem wielkiego twórcy. Nie chodzi tutaj o ukazywanie zakłamanego obrazu literatury, bo – żeby sparafrazować słynną definicję Benedykta Chmielowskiego – literatura jaka jest, każdy widzi. W dzisiejszym świecie, gdzie wzajemne przenikanie się mediów już nikogo nie zaskakuje, obawy jakie serwuje nam między innymi Bariacco wydają się być bezpodstawne. Wręcz przeciwnie – nadszedł najwyższy czas, by obronić prawo literatury do komercji. Chcąc

zwiększyć zainteresowanie literaturą, należy odczarować jej wizerunek i zacząć promować ją także poprzez środki masowego przekazu. Przecież znane są już produkcje, którym udało się na długo utrzymać wysoki poziom oglądalności, takie jak „Def Poetry Jam”, amerykański program emitowany przez HBO, w którym twórcy znani ze sceny spoken word i nie tylko prezentowali swoje

teksty poetyckie. Program doczekał się sześciu sezonów! Nikt nie oczekuje przecież, że oglądając program reality show, dostanie szansę obcowania z jakimś zamkniętym gotowym dziełem, podlegającym analizie i interpretacji. Mamy tutaj do czynienia z pokazaniem procesu; procesu wykrzywionego przez zapośredniczenie medialne.­ Nie oczekujmy od tego typu programów literatury na miarę Vonneguta i Ginsberga, bo przecież nie taka jest ich rola. Odłóżmy na chwilę tak usilnie chronione przez nas kaganki oświaty, pozwólmy sobie na odrobinę zabawy; zabawy w pisanie. Literatura od tego nie ucierpi,­ a być może zyska kilku nowych zwolenników.

Agata Kołodziej — doktorantka na Wydziale Polonistyki UJ. Interesuje się nieinstytucjonalnymi modealmi tekstu poetyckiego. Katarzyna Urbaniak — absolwentka Wydziału Artystycznego UMCS w Lublinie; maluje, ilustruje, zamuje się projektowaniem graficznym i ciągle poszukuje...

40



ot wr llny o o N ur na W t r A zan st: tek je: Zu c tra s u il

Su

z r o P a h o b r e p

Jeszcze kilkanaście lat temu główną domeną superbohaterów pozostawały komiksy. Teraz ich sprzedaż­ spada na łeb na szyję, a źródłem zysków staje się przemysł filmowy. Ale nie tylko – przenikają bowiem również do telewizji, a związki między małym a dużym ekranem stają się coraz silniejsze. Rezultat? Transmedialne superbohaterskie uniwersum.

K

omiksowi giganci – DC i Marvel – konkurują ze sobą niemal od momentu powstania, choć konkurencja ta stała się zacieklejsza w dobie kinowego boomu na superbohaterów i krociowych zysków, jakie przynoszą kolejne produkcje z tego gatunku. Marvel znalazł doskonałą receptę na sukces, polegającą­na stworzeniu spójnego świata, w którym spotykają się wszyscy superbohaterowie należący do firmy (no, z wyjątkiem Spider-Mana i X-Menów, wydzierżawionych wcześniej innym studiom). DC przez długi czas wydawało się nie zwracać na to większej uwagi. Do czasu...

zobaczymy również Wonder Woman. Plotki o Flashu czy Aquamanie nie znalazły na razie potwierdzenia, lecz mimo to nieustannie krążą po Sieci. Nie mniej ciekawa wydaje się informacja o przesunięciu premiery filmu – ponoć po to, by ekipa zdążyła od razu nakręcić sequel. Plan DC wydaje się prosty i jasny: dogonić Marvela, powielając jego strategię.

Nie ma w tym zresztą nic dziwnego: Avengersi zajmują trzecie miejsce na liście najbardziej dochodowych filmów świata (po Avatarze i Titanicu), a machina produkcyjna bynajmniej nie zwalnia: „faza druga” rozkręKilka tygodni po premierze Człowieka ze stali dowie- ca się coraz bardziej, a trzecia (wiemy już o Ant-Manie dzieliśmy się, że w zapowiedzianej kontynuacji pojawi i Thorze 3) majaczy w oddali. Marvel położył jedsię inny sztandarowy bohater DC: Batman. Niedawno nak podwaliny pod ten sukces już w pierwszej części okazało się, że to nie koniec, bo w tej samej produkcji Iron Mana (2008), kiedy w scenie po napisach agent

42


. s o a h c i a j r z t i n w o e k l k e e t i d A e i z n i k w e i w o r at e

Nick Fury zaprosił Tony’ego Starka do organizowanej przez siebie „inicjatywy” – czyli superbohaterskiej drużyny,­znanej jako The Avengers. Kolejne filmy nie tylko sukcesywnie powiększały szeregi superbohaterów, ale poszerzyły też granice fikcyjnego uniwersum, dzięki czemu jednym z największych hitów tego lata mogą się okazać Strażnicy Galaktyki: film rozgrywający się gdzieś w przestrzeni kosmicznej, z gadającym szopem wśród głównych bohaterów. Podstawą koncepcji Marvela jest spójność świata, która umożliwia zainteresowanie widzów nowymi postaciami. Jeśli poszedłem na Avengersów, bo widziałem Iron Mana, to później zacznę pewnie oglądać również Thora i Kapitana Amerykę – jeżeli nie z sympatii do bohaterów (choć trudno ich nie lubić), to przynajmniej po to, by znać kontekst dla Avengersów 2. Tak więc fikcyjny świat musi się bez przerwy poszerzać, a jednocześnie zachowywać spójność, zarówno fabularną, jak i estetyczną­ – wszystkie­filmy Marvela są do jakiegoś stopnia podobne, o klasycznej konstrukcji wypełnionej lekkością i humorem.­

Logicznym krokiem w poszerzaniu Marvelowskiego­ świata jest przejście do innego medium. Tak pojawił się serial Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D., powstały na fali popularności Avengersów. Można tam zobaczyć uwielbianego przez fanów agenta Coulsona, gdzieś na początku­pojawia się agentka Hill, Nick Fury i... same nowe twarze.­Bariera między filmem a telewizją okazuje się nie tak łatwa do przeskoczenia, w związku z czym nie ma co liczyć na pojawienie się aktorów znanych z głównych ról na dużym ekranie, a i ci drugoplanowi pojawiają się najwyżej na chwilę. Do tego główni bohaterowie niespecjalnie się wyróżniają, odcinki zaś meandrują od jednej nieważnej sprawy do kolejnej. To, co działało na dużym ekranie, zamknięte w stu kilkudziesięciu minutach filmu, nie działa już tak dobrze rozciągnięte na cały sezon. Agenci na pewno w końcu złapią wiatr w żagle – recenzje kilku ostatnich odcinków wyraźnie wskazują na stopniowe podnoszenie poziomu – ale nie zmienia to faktu, że powiązanie z kinowym uniwersum na razie pozostaje frustrującą obietnicą, której serial nie potrafi spełnić. Jedna Sif – towarzyszka Thora mająca się pojawić w którymś z odcinków – wiosny nie czyni.

43



Green Arrowa w Smallville) Stephenem Amellem. Słychać to również teraz w doniesieniach o serialu Gotham, powstającym na zlecenie stacji Fox. I muszę przyznać, że w tym podejściu jest jednak coś pociągającego: różne ekipy, różni twórcy – a więc i różne historie, niejednorodność. To coś, czego odrobinę brakuje mi w filmach Marvela. Może więc w tę stronę powinno pójść DC? Zatrudnić twórców o tak wyrazistym głosie jak Nolan, ale o drastycznie innej wrażliwości, i pozwolić im robić filmy, nie przejmując się zanadto spójnością świata? Jakkolwiek kuszące by to nie było, nie należy się chyba zbytnio na to nastawiać – tylko połączone siły wszystkich najważniejszych superbohaterów, jakich DC ma do swojej dyspozycji, oraz gwiazdorska obsada mogą Rok po zakończeniu Smallville na ekranie zadebiuto- zapewnić cień szansy na przebicie – lub chociaż zbliwał Arrow – serial pełnymi garściami czerpiący ze spuś- żenie się – do wyniku finansowego Avengersów. A to cizny Nolana. Tutaj również pojawiają się coraz to nowi przecież jedyna licząca się w tej chwili miara sukcesu. bohaterowie z komiksowego świata DC, na początku ci mniej znani i ściśle związani z Zieloną Strzałą, ostatnio Nie da się też ukryć, że gdyby nie wyróżniające się jednak do Starling City przybył Barry Allen, czyli Flash spójnością i konsekwencją podejście Marvela, prowa(który według wszelkiego prawdopodobieństwa dosta- dzące do sukcesu Avengersów, nie dostalibyśmy filmu nie własny serial – i telewizyjne uniwersum znów się z gadającym szopem ani Ant-Mana w reżyserii Edgara rozszerzy), a przed końcem sezonu mamy na ekranie zo- Wrighta – twórcy o wyrobionym, intrygującym stylu. baczyć protegowanego samego Batmana – Nightwinga. Jeśli więc w dalszej przyszłości powstanie (wreszcie!) film o Wonder Woman, Animal Manie lub Swamp ThinSeriale mogą dać DC to, czego firmie tak bardzo gu, to niech Zack Snyder kręci Batman vs Superman w tej chwili brakuje: czas. Na przestrzeni jednego se- i Justice League, a nawet Aquaman vs Justice League. Może zonu można opowiedzieć wystarczająco dużo historii, metoda Marvela zadziała również w przypadku DC. by zarysować i rozwinąć głównych bohaterów, a także znacząco poszerzyć obsadę. Krótko mówiąc: zbudować ten świat, który reżyser Zack Snyder, scenarzysta David S. Goyer i producent Christopher Nolan muszą stworzyć w ciągu dwóch filmów – i na przestrzeni kilku lat. W czasie, gdy Marvel budował swoją dzisiejszą potęgę, DC wcale nie zasypiało gruszek w popiele. Trzeba wspomnieć o trylogii Mrocznego Rycerza, która odcisnęła wyraźne piętno na całym kinie superbohaterskim (przykład: Iron Man 3, postacią Mandaryna dekonstruujący Nolanowskiego Ra’s al Ghula). Ale równie ważne rzeczy działy się w telewizji: od 2001 roku na kanale CW mogliśmy oglądać 10 sezonów (!) przygód młodego Supermana. Smallville to po części produkcja superbohaterska, po części teen drama, doskonale pasująca nastrojem do zawsze optymistycznego i pełnego nadziei Człowieka w Niebieskich Rajtuzach. W trakcie emisji do serialu zawitali m.in. Green Arrow, Aquaman czy Booster Gold.

Artur Nowrot — absolwent edytorstwa na UJ, obecnie student przekładoznawstwa. Redaguje, tłumaczy, chłonie popkulturę, zaś wrażeniami dzieli się na Pulpozaurze i na blogu wysznupane.blogspot.com. Mieszka z dwoma kotami.

Póki co trudno wyrokować, czy w tym przypadku dojdzie do ponadmedialnego porozumienia. DC wciąż nie odeszło całkiem od strategii polegającej na braku Zuzanna Wollny — studiuje sztukę mediów na ASP we strategii: widać to było, gdy powstawał Arrow i zdecy- Wrocławiu. Zajmuje się projektowaniem graficznym, dowano się na zastąpienie Justina Hartleya (który grał rysunkiem, ilustracją.


PEŁNO(S)PRAWNA SZTUKA tekst: Marta Stańczyk ilustracja: Julian Zielonka

Z

e świadomością (nie)poprawności politycznej tego zwrotu należy stwierdzić, że w sztuce panuje moda na uszkodzenia ciała. Prym wiodą okaleczenia, niepełnosprawność i unieruchomienia – wystarczy sobie przypomnieć przeestetyzowane i wykoncypowane zdjęcia Janusza Kamińskiego do filmu Motyl i skafander­ (2007, J. Schnabel). Ten temat czy motyw w sztuce jest o tyle interesujący, że każe zadawać sobie pytanie o granicę między estetyką a etyką czy wrażliwością, ale przede wszystkim – między kiczem a obecnością. Od niedawna głośno w sieci jest o kampanii „Zabierz laskę do kina” (https://www.facebook.com/ZabierzLaskeDoKina). Akcja Fundacji bez Barier ma zwrócić uwagę społeczną na wykluczenie z kultury osób niewidomych i niesłyszących. Celowo opiera się na dwuznacznie brzmiącym haśle, by dzięki humorystycznej formie uzyskać nie tylko większy oddźwięk, ale również odwrócić się od biernego współczucia na rzecz działania. Podobną funkcję pełnią w kampanii plakaty ze scenami z kultowych filmów – kluczowe elementy są zamazane i zastąpione opisem typowym dla audiodeskrypcji. Nie jest to ani pierwsza, ani najbardziej zasłużona akcja tego typu w Polsce. Szczególnie prężnie działa białostocka Fundacja Audiodeskrypcja, zaś w TVP od kilku lat promowana jest idea „telewizji bez barier”, a coraz większy rozgłos zdobywa akcja Młodzi Migają Muzykę. Wydaje się jednak, że „Zabierz laskę do kina” nie tylko jest atrakcyjną wizualnie akcją, ale również trafiła w dobry czas – Polskę wciąż dzieli opinia na temat Chce się żyć (2013, M. Pieprzyca).

Kilka miesięcy temu tłumy poszły wzruszać się na nowym filmie autora Drzazg. Historia Mateusza (Dawid Ogrodnik) to właściwie pean na cześć siły ludzkiego ducha, a w recenzjach powraca zwrot o „emanowaniu optymizmem”. Nie dość zatem, że widz jest szantażowany emocjonalnie (już sam bohater narzuca bardziej współczującą perspektywę), to w dodatku można się zastanawiać, na ile przedmiotowo potraktowana została­ choroba. Temat służy bowiem w większym stopniu podkreśleniu subtelności warsztatu reżysera i aktora, niż refleksji nad faktyczną sytuacją osób niepełnosprawnych. Potwierdzają to porównania Chce się żyć z takimi filmami jak Moja lewa stopa (1989, J. Sheridan) z Danielem Day-Lewisem. Pieprzyca wpisał się w „gatunek” filmów o niepełnosprawnych, którego częścią pozostaje współczucie. Nie zmienia tego nawet wprowadzenie mo­­no­ logów wewnętrznych głównego bohatera, gdyż film zrealizowany jest z perspektywy osoby pełnosprawnej, zdrowej i wykonującej jedynie swoiste ćwiczenie z empatii. Punkt ciężkości nie zostaje przesunięty i wciąż w centrum znajduje się choroba. Widz roni łzy – jak inaczej reagować na obcesowo podetkniętą mu pod nos cebulę? Nie chodzi o uprawianie filmowej publicystyki, ale zamiast debaty społecznej pojawiają się wątpliwości natury etycznej – na ile można wykorzystywać wizerunki osób chorych? I jaki jest tego cel? Nie będzie przesadą stwierdzenie, że film Pieprzycy i jemu podobne dzieli cienka granica od kina eksploatacji. Współcześnie tematy i spo­ soby obrazowania – typowe dla exploitation cinema – widać na­­­przykładzie bezpośrednio odwołującego się do

46



kina grindhouse’owego filmu Planet Terror (2007, R. Rodri­guez), w którym brak nogi zastąpiony zostaje nietypową protezą – karabinem. Do tego klucza odwołuje się również – choć może nieświadomie – Jacques Audiard w Kościach i rdzy (2012). Alain nawiązuje romans z kobietą, której amputowano zmasakrowane przez orkę nogi – niepełnosprawność fizyczna skonfrontowana zostaje z emocjonalnymi ograniczeniami bohatera. Przykłady te różni przede wszystkim kwestia świadomego użycia tematu amputacji – podczas gdy Audiard próbował stworzyć „ekstremalny melodramat”, Rodriguez odniósł się do pewnej tradycji kina, w pełni rozumiejąc jej kiczowatą zawartość i całkowicie abstrahując od jakichkolwiek wątków, które można by było włączyć do socjologicznych czy psychologicznych disability studies. Audiardowi bliżej jest do eksploatacji w znaczeniu dosłownym, gdyż wykorzystuje – czy nawet wyzyskuje – fizyczne okaleczenie do stworzenia wątpliwej jakości prawdy emocjonalnej. Wątek otwierania się głównego bohatera na emocje nie potrzebował odgryzania nóg przez orki, więc reżyser uprzedmiotowił ludzkie tragedie dla stworzenia efektownej sytuacji fabularnej. Ambitniejsze lub przynajmniej głębsze podejście do tematu okaleczeń i protez przejawiają artyści związani z cyberpunkiem czy z body horrorem w stylu Davida Cronenberga. Wątek mechanizacji ciała i przedłużania go za pomocą nowych technologii związany był z lękami i/lub nadziejami dotyczącymi technicyzacji rzeczywistości oraz automatyzacji życia. Zauważalna dehumanizacja z jednej strony, ale i zwiększenie możliwości człowieka z drugiej – w kulturze pojawił się wątek cyborgizacji i „nowego ciała”, które dosłownie pojawia się np. w Wideodromie (1983, D. Cronenberg) – w tym filmie stopniowo zaciera się granica między światem medialnego okrucieństwa a rzeczywistością i w końcu główny bohater zostaje „przedłużony” o zrośnięty z jego ręką pistolet. Jednak te filmy plasują się na marginesie poruszanego tematu przez swój wymiar fantastyczny – godne uwagi stają się głównie poprzez zakorzenienie w rzeczywistości społecznej, co odróżnia je od wcześniej wymienionych przykładów współczesnego kina eksploatacji. Tutaj zmiany ciała związane są ze swoistą ewolucją, a przynajmniej jej symbolicznym przedstawieniem. W momencie technicznego boomu w ten sposób nie tyle wyobrażano sobie nowe ciało, co odreagowano społeczne lęki związane z coraz większą ingerencją technologii i mediów w życie codzienne.

Koncentruję się na filmie, ale temat obecny – co nie znaczy „mile widziany” – jest w kulturze od stuleci. Przykładowo do ciekawej sytuacji doszło w Polsce w obrębie fotografii. Sposób reprodukcji pewnego czeskiego zdjęcia w czasopiśmie „ARTeon” (nr 4/2001) każe się zastanowić nad okolicznościami związanymi z prezentacją niepełnosprawności. Autor, Jan Saudek, słynie z portretów i aktów kobiet, które niekoniecznie wpisują się w aktualne

Można zastanawiać się nad granicą między eksploatacją a graniem z oczekiwaniami odbiorców kanony piękna – fotografował kobiety stare, otyłe i kalekie. Dlatego jego prace spotykały się z licznymi kontrowersjami, oskarżane o ocieranie się o turpizm, ale także kicz. Pomimo zarzutów o wulgarną eksploatację, nie jest to wyłącznie kwestia tematu, lecz także formy. Inaczej niż np. Diane Arbus, Saudek tworzy zdjęcia niemalże malarskie, eksperymentując z kolorami i filtrami, również z tradycją aktu. Tak też wygląda fotografia „Dziewczyna, którą kochałem” (http://www.saudek.com/en/jan/ fotografie.html?r=1991-1995&typ=f&l=0&f=385): na udra­powanym finezyjnie dywanie siedzi naga kobieta, przeglądająca się w lustrze. Malarski styl i (świadomie) akademicki sposób przedstawienia kontrastuje z rzucającym się w oczy okaleczeniem – jedna noga zastąpiona jest protezą, zaś na miejscu ręki znajduje się zdeformowany kikut. Można zastanawiać się nad granicą między eksploatacją a graniem z oczekiwaniami odbiorców, ale istotniejszy wydaje się fakt, że zdjęcie znalazło się na okładce czasopisma jedynie we fragmencie – widać piękną twarz dziewczyny przeglądającą się w lustrze.

48


Czy redakcja wykorzystała element zaskoczenia? Na ile hiperbolizowanie obecnego już na zdjęciu kontrastu służy podkreśleniu stylu artysty, a na ile ma szokować? Czy można grać w tym wypadku z wizerunkiem osoby tak pokrzywdzonej? Może redakcja postanowiła zahamować wstępne uprzedzenia odbiorców, ale jednak nie wiadomo do końca, czy chodziło o modelkę, czy o kwestię dobrego smaku i wrażliwości estetycznej. Pytania można mnożyć – sytuacja ta pokazuje jednak, z jak skomplikowaną sytuacją mamy do czynienia wykorzystując w sztuce wizerunki osób niepełnosprawnych. Z pewnością krytycy sztuki z „ARTeonu” próbowali wykorzystać tę ambiwalencję, choć przyjęta metoda budzi zastrzeżenia. Taka strategia artystyczna jest wątpliwa moralnie – na okładce doszło do ponownej fragmentaryzacji ciała kobiety, do zostawienia elementu „ludzkiego”, podczas gdy niepełnosprawność jawić ma się jako coś dehumanizującego. Okaleczenia często pojawiają się w filmach wojennych, a właściwie antywojennych, gdzie wykorzystane są w „słusznej sprawie”. Pokazywane w nich trwałe uszkodzenia ciała – jak np. w Urodzonym 4 lipca (1989, O. Stone) – wspierają ideologię pacyfistyczną, służą celom interwencyjnym i poruszeniu opinii społecznej. Jednak mnożenie w mediach wizerunków ofiar wojny czy wypadków w rzeczywistości unicestwia ich pierwotne znaczenia, zamieniając w pewien rodzaj towar, obok którego przechodzi się z coraz większą obojętnością. Nie znaczy to jednak, że etycznie dwuznaczny temat ma zostać tabu i co najwyżej pojawiać się w filmach dokumentalnych. Jedną z najnowszych spełnionych reprezentacji wątku niepełnosprawności jest film Bruno Dumonta, Camille Claudel 1915 (2013). Postać granej przez Juliette Binoche rzeźbiarki zostaje umieszczona przez rodzinę w zakładzie zamkniętym, gdzie codziennie musi konfrontować się z ludźmi niepełnosprawnymi umysłowo – niekoniecznie fizycznie, ale choroba szpeci i deformuje ich ciała. Pensjonariuszki są uwięzione w swoich ciałach i – co istotne – ich ról nie odgrywają aktorki, a osoby chore – „po prostu” obecne na ekranie. Reakcja Claudel to ani odraza, ani współczucie, lecz cały wachlarz uczuć rozpięty między tymi biegunami. Ostatecznie te „nienormatywne” postacie upominają się o zauważenie swojej obecności, uniemożliwiając bohaterce całkowity dystans, ale i ukazując skomplikowaną relację oraz splot emocjonalny. Osiągnięciem Dumonta jest zachowanie niejednoznaczności, odejście od uprzedmiotowienia – od publicystyki, ale zarazem od eksploatacji: osoby niepełnosprawne w jego filmie po prostu są.

Osoby niepełnosprawne nie powinny być wykluczone ani z percypowania w kulturze, ani z obecności w niej. Sztuka nie może bać się takiego tematu, ale nie oznacza to wykorzystywania go do celów publicystycznych czy komercyjnych – czy to jako wyciskającej łzy „cebuli”, czy też jako pewnego ekscesu. Reakcja Rafała Urbackiego na film Chce się żyć pokazuje, że sztuka „charytatywna” czy „spod znaku Anny Dymnej” to wyłącznie niepotrzebne współczucie, w rzeczywistości służące przede wszystkim samopoczuciu pełnosprawnych odbiorców. Ale przede wszystkim traci na tym sztuka, która miłosierdziem przysłania nieszczerość.

Nie znaczy to jednak, że etycznie dwuznaczny temat ma zostać tabu

Marta Stańczyk — studentka Uniwersytetu Jagielloń­skiego, filmo­znawca wannabe. Trochę ogląda, trochę czyta i trochę słucha, ponieważ marzy o zostaniu kulturalnym krakusem. Julian Zielonka — na co dzień specjalista od sprzedaży ziemniaków i marchewek, po nocach niespełniony z pasji rysownik. Meloman siedzenia w domu, podziwiania dinozaurów i czytania komiksów. Tegoroczny maratończyk.

49


Zbrodnia (nie)doskonala tekst: Natalia Rusin ilustracje: Agnieszka Giera

M

ówi się, że zbrodnia doskonała nie istnieje. Dlaczego więc niektóre sprawy trafiają do słynnego Archiwum X? Przez nieskuteczny organ ścigania, popełniających błędy policjantów, sędziów i prokuratorów oraz źle zabezpieczone dowody. Jednak nawet jeśli sprawa nie została rozwiązana i trafia do Archiwum X, może ujrzeć światło dzienne z finałem w sądzie dzięki profilerowi. Kim jest profiler? To nikt inny jak psycholog policyjny, który zajmuje się tworzeniem portretu psychologicznego sprawcy, tzw. profilu. Psycholog stawia wiele pytań, rozpatruje wiele wątków zanim wskaże, co pchało człowieka do popełnienia zbrodni, jakie były okoliczności jej popełniania. Profiler bada proces polimotywacyjny, czyli grupę motywów z motywem wiodącym na czele. Motywy, które można wyróżnić przy opisywaniu zbrodni, to: motyw seksualny, motyw zemsty, poczucie krzywdy i urazy, motyw emocjonalny z dominacją lęku i niepokoju, motyw urojeniowy, motyw rabunkowy­, pedofilie i podpalenia. Przybliżę specyfikę motywu seksualnego oraz motywu związanego z poczuciem krzywdy i urazy, ponieważ wydają mi się najciekawsze oraz najbardziej przystępne do omówienia w artykule.

Motyw seksualny. Jeśli chcesz go poznać, poznaj jego fantazje. Na początku warto zaznaczyć, że sprawcy przestępstw seksualnych, czyli ci, którzy od początku planują zbrodnie z motywacji seksualnej, to stosunkowo­mała grupa. Ciekawym jest, iż często nie uświadamiają sobie swojego motywu działania, nawet jeśli na swoim koncie mają kilka takich zabójstw. Nie zabijają po to, by zaspokoić swój popęd seksualny, lecz by zaznaczyć dominację. Bardzo często uważają, że są równi Bogu. W trakcie popełniania zbrodni odczuwają przyjemność seksualną, a nawet osiągają orgazm. Istotę kobiety sprowadzają do jednego­ organu – pochwy. Do kobiet czują niechęć, pogardę, a czasem nawet ich nienawidzą. Być może jest to związane z traumą, jaką przeżyli w przeszłości, mogła dotyczyć ona matki bądź jednej z partnerek. Naukowcy­ nie są jednak w stanie jednoznacznie określić przyczyny zachowania sprawcy z tego typu przestępstw. Przy zabójstwach tego typu olbrzymią rolę odgrywają fantazje seksualne sprawcy. Wszystko zaczyna się

e. l ś y m u w ę i s a n aczy t a m e t a Wszystko cz n e j u j Spraw a fzaenbtiaezgu spotkania pr z ofiarą.


w umyśle. Sprawca fantazjuje na temat przebiegu spotkania z ofiarą. Początkowo satysfakcję sprawia mu tylko­fantazjowanie na temat gwałtu i morderstwa, jednak stopniowo szuka coraz to nowych bodźców – zaczyna się od obmacywania i poklepywania. W końcu dochodzi do gwałtu. Sprawca chce to zrobić w taki sposób, w jaki to sobie wyobrażał, jednak w realnym życiu nie jest to możliwe. Zawsze pojawiają się okoliczności, których nie można­przewidzieć, nad którymi nie można zapanować. Okazuje się, że tylko początkowe spotkanie z ofiarą pokrywa się z jego fantazjami, natomiast cała reszta przebiega zupełnie inaczej. Sprawca jest zawiedziony i mówi sobie, że następnym razem będzie tak, jak zaplanuje. Szuka następnej­ofiary. Sprawcy seksualni bardzo słabo znają swoje ofiary. Często są to kobiety przypadkowe. Wybierają­je według tylko sobie znanego klucza. Działają pod wpływem impulsu, silnego wzburzenia emocjonalnego.

nic już ich nie powstrzymuje przed działaniem.­ To typ odludków. Przez społeczeństwo postrzegani są jako „dziwacy”. Często są niepozorni, skryci, mają problemy z komunikacją interpersonalną. Nie wyglądają groźnie. Zadziwiające jest, że mimo niskiej samooceny, charakteryzuje ich przeświadczenie o własnej wyjątkowości. Osoby te zazwyczaj nie potrafią wskazać żadnego autorytetu. W pewnym momencie dochodzą do wniosku, że sami są dla siebie autorytetem . W przypadku seryjnych morderców – także na tle seksualnym — bardzo ważny jest tak zwany­modus operandi. Bowiem za każdym razem działają w podobny sposób. Dlatego łatwo powiązać wszystkie dokonane przez nich zbrodnie.

Wśród sprawców seksualnych można wyróżnić kilka typów: 1. Agresywni zdobywcy – są przekonani, że kobieta W jednej ze spraw była to fryzura kobiety, w innej pragnie przemocy seksualnej. Jeśli podczas popełniania zapach perfum, kontur sylwetki. Jest to szczegół, który­ zbrodni dzieje się inaczej, tłumaczą sobie, że kobieta­wiprofiler musi odnaleźć. Agresywne działanie każde- docznie jeszcze sobie tego nie uświadomiła. go sprawcy zawsze wyzwalane jest przez jakiś bodziec. 2. Egoiści – popełniają zbrodnię dla zaspokojenia własMimo iż decyzja o zaatakowaniu konkretnej ofiary nych potrzeb seksualnych. Kobieta w ogóle się nie liczy. jest przypadkowa, to wybór miejsca, w którym ata- 3. Frustraci – doznali form przemocy ze strony kobiet kują, cechuje duża precyzja. Sprawcy muszą czuć się w dzieciństwie lub młodości i uważaw nim bezpiecznie. W tym miejscu mogą czekać na- ją, że teraz mają prawo do tego wet kilka godzin na osobę, która pasuje do ich klucza. samego, jako formy „zadośćuczynienia”. Sprawcy seksualni to osoby przebiegłe i inteligentne. 4. Ambiwalentni – zdają Często ukrywają zwłoki ofiary. Po dokonaniu zbrodni nie mają poczucia winy lub jest ono znikome. Z tych względów tak trudno ich złapać. Przed dokonaniem zbrodni stosują tak zwane „ułatwiacze”, czyli alkohol lub narkotyki. Powodują one, że znikają ostatnie hamulce –



Umysł sprawcy jest labiryntem, który trzeba przejść, aby rozwikłać zagadkę zbrodni. Poczucie krzywdy i urazy. Ciało ofiary jest książką, którą trzeba umieć czytać.

sobie sprawę, że zbrodnia jest czymś złym, jednak nie potrafią się powstrzymać. Ważniejsza jest dla nich przyjemność działania niż konsekwencje – nie myślą o tym, co będzie się działo później. 5. Sadyści – zadawanie bólu sprawia im przyjemność, im bardziej ofiara cierpi, tym większe podniecenie wywołuje u sprawcy. Największą rozkosz daje śmierć ofiary – wtedy sprawca osiąga orgazm.

Jest to jeden z naczelnych motywów emocjonalnych­ w przypadku morderstw. W sprawach tego typu najważniejsze jest zebranie danych o ofierze, które stanowią klucz do rozwiązania zagadki. Dlatego, że taka zbrodnia musi być czymś uwarunkowana. Najczęściej, bo w ponad 80%, sprawca i ofiara są ze sobą blisko spoPomiędzy kolejnymi atakami pojawia się tak zwa- krewnieni, czyli w większości są to zbrodnie rodzinne. ny interwał, czyli­przebywanie w uśpieniu.­Po zbrodni sprawcy napa­­wa­ją się nią – fantazjują na jej temat, Dlaczego dochodzi do takich zbrodni? Ofiary są typonownie ją przeżywając. Interwał skraca się – i znów pami dominującymi. Narzucają swoje zdanie innym, atakują. Coraz częściej i coraz agresywniej. Są coraz do- a w stosunkach międzyludzkich odgrywają wiodącą skonalsi i bardziej precyzyjni w zadawaniu śmierci i zo- rolę. Bardzo często zdarza się, że same generują konstawiają coraz mniej śladów. flikty. Przeważnie ofiary są dojrzałe bądź starsze i z racji swojego­wieku, uważają, że wszystko wiedzą najlePo dokonaniu zbrodni układają ciało swojej ofiary piej. Często okazuje się również, że mają jakiś problem w poniżającej pozycji: obnażone, z rozłożonymi nogami. życiowy,­są uzależnione od alkoholu, hazardu, seksu lub Często zabierają z sobą trofea, np. kawałki ciała ofiary przeżyły jakąś traumę. Problemy te dodatkowo pogłęlub jej przedmioty osobiste. Były przypadki, że sprawcy biają konflikty tych osób, jak również stanowią bodziec wycinali narządy rodne kobiet. Nazywa się to mutyla- do popełnienia zbrodni. cją. Sadyści robią to przed śmiercią ofiary, dewianci po śmierci. Jest to dowód całkowitego uprzedmiotowieZ kolei sprawca często jest nieagresywnym, miłym nia kobiety, które leży u podstaw tego typu zbrodni. czy wręcz spolegliwym człowiekiem. Bodziec, wywołujący agresję, jest słaby tylko z pozoru, bowiem napięcie Wokół przestępstw seksualnych narosły pewne mity pomiędzy ofiarą a zabójcą istniało przez bardzo długi i stereotypy, głównie za sprawą amerykańskich filmów czas. Dlatego w śledztwie trzeba skupić się nie tylko na i seriali. Jeden z mitów głosi, iż jeśli na miejscu zbrodni momencie dokonywania zbrodni, lecz na całym konteknie ma śladów spermy, można wykluczyć motyw seksu- ście, cofnąć się nawet o kilka lat. Powód podany przez alny. Nieprawda! Tylko w 23% zdarzeń z tego motywu zabójcę może okazać się z początku absurdalny, lecz jeśli znaleziono nasienie. Sprawcy wiedzą, że to może ich zi- przyjrzymy się uważniej relacji sprawcy i ofiary, motywy dentyfikować, więc by dokonać gwałtu, używają różnych staną się jaśniejsze. Czasami absurdalne sytuacje, które substytutów np. dezodorant, długopis, butelkę... pchnęły do zbrodni są tylko bodźcem wyzwalającym.

53


Umysł sprawcy jest labiryntem, który trzeba przejść, aby rozwikłać zagadkę zbrodni. Kryminalistyka w Polsce zaczęła się rozwijać za sprawą Bogdana Lacha – pierwszego polskiego profilera zatrudnionego na etacie. Można nawet stwierdzić, że kryminalistyka przeżyła w Polsce drugi renesans. Również dzięki niemu doceniono pracę profilera w śledztwie. Jednak w porównaniu ze Stanami Zjednoczonymi Polska­musi się jeszcze wiele nauczyć. Z pracą profilerów oraz policjantów z wydziału zabójstw możemy zapoznać się dzięki wielu serialom emitowanym na antenie telewizji polskiej, np. Detektywi, Kryminalni, Komisarz Alex, Fala zbrodni, W11 oraz Wydział zabójstw. W Polsce, popularne są również seriale zagraniczne takie jak: CSI, Hannibal, Dexter czy Detektyw. Należy jednak pamiętać, że nie wszystko, co widzimy w serialu, jest zgodne­z prawdą. Seriale wykorzystują tylko niektóre techniki­śledztwa, inne zostają pominięte lub zmienione dla uatrakcyjnienia i – co za tym idzie – większej oglądalności.­Może to zaburzyć rzeczywisty obraz pracy organów ścigania. Właśnie dlatego postanowiłam napisać artykuł na ten temat, by zwrócić uwagę na pewne stereotypy oraz przybliżyć na czym polega praca profilera. Niektórzy mogliby pomyśleć, po co rozpowszechniać informacje na ten temat, skoro może to pomóc potencjalnemu mordercy w dokonaniu zbrodni. Jednak nie ma zbrodni doskonałej.­

Nawet jeśli potencjalny morderca będzie wiedział, jak zacierać ślady i czego nie robić, aby nie zostać złapanym, to i tak nie jest w stanie popełnić zbrodni doskonałej, w której nie można wykryć sprawcy. Na miejscu zbrodni­ zawsze zostaną jakieś ślady biologiczne, wskazówki, które­profiler znajdzie i wykorzysta przeciwko mordercy,­ nawet wtedy, gdy ten, będzie się starał upozorować motyw działania i zmienić trop policji. Natalia Rusin — studentka filologii polskiej na UŚ w Katowicach. Polonistka z powołania. Artystka z przymusu (pisarka,­poetka, malarka). Psycholog z zamiłowania. Interesuje się profilowaniem kryminalnym. Niczym Sherlock Holmes uwielbia zagadki. Posiada duszę Matki Teresy z Kalkuty, jednakże stanowczo reaguje i sprzeciwia się każdej niesprawiedliwości. Agnieszka Giera — absolwentka malarstwa na Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Interesuje się między innymi astronomią, surrealizmem i muzyką elektroniczną, w swoich pracach wykorzystuje motyw zarówno marzeń sennych, jak i temat współczesnych mediów czy gier komputerowych.

Mój artykuł powstał na podstawie książki­ „Zbrodnia niedoskonała” Katarzyny­ Bondy — pionierki w dziedzinie dziennikarstwa kryminalistycznego­ oraz Bogdana Lacha – najlepszego polskiego profilera. Jeśli ktoś chce zgłębić swoją wiedzę z zakresu motywów popełniania zbrodni,­ odsyłam do źródeł.

54


Trochę kultury tekst: Z bożej łaski Tomasz ilustracje: Monika Źródowska

— Wyrzucam cię z mojego życia, bo jesteś kurwą drugiego sortu. Kasuję cię z mojego podstawowego dysku, z internetu mojego mózgu, umysłu, poletka emocjonalnego, idź. Nie masz kultury.

niania postanowień noworocznych – rzeźbienia płaskich brzuchów, rzucania palenia, otwierania własnej firmy w postaci kwiaciarni na rogu. O kulturze własnej nie mówił i nie mówi nikt.

Podobno cytaty są lepsze niż argumenty, a akurat SelCzym jest kultura? Czytam CV. Jedno, drugie. To mie Lageröf zdarzyło się powiedzieć, że kultura to coś, samo formatowanie znalezione na Pudelku, fotka samoco zostaje w nas, gdy już zapomnimy wszystko, czego się jebka w lustrze, szkoły pod wezwaniem teflonu i gender. nauczyliśmy. Jesteśmy w pierwszej fazie porażek wypeł- Zainteresowania: sport, podróże, torebki Jan Niezbędny.

55


W OBECNYCH CZASACH BRAKUJE NAM SZCZĘŚCIA. JEST TO STAN JUŻ TAK RZADKI, ŻE KIEDY NAM SIĘ TYLKO PRZYDARZY, TO NIE WIEMY, CO Z NIM ROBIĆ, JAK GO ZAGOSPODAROWAĆ. To nie jest kultura. To maglowanie makulatury i szarości, bo kto może mieć kulturę, jeżeli jest płaski jak podróże i sport? Kultura zaczyna się tam, gdzie zainteresowaniem jest hipsterskie tworzenie apaszek wektorowych. Kultura pretensjonalna. O pół stopnia lepsza od tej, gdzie głównym zainteresowaniem jest oglądanie porno w ha-de.

w wianuszku setek znajomych nurkujemy z rekinami i jemy sushi z ciała nagiej modelki. Aby pokazać naszą kulturę, zrzucając tym samym pył i więzy, którymi obrośliśmy będąc wystawionym; na obstrzał rzeczywistości. Aby zawalczyć o miejsce dla własnego „ja” w ludzkim potoku.

Ludzie z kulturą wewnętrzną promienieją. I nie chodzi tutaj bynajmniej o rzadkie pasje, ale o pielęgnację mikroflory umysłowej wewnątrz. O budowanie własnego systemu, gdzie wszystkie trybiki są tylko nasze, a przetrawione produkty świadczą o tym, że aktywnie uczestniczymy, kształtujemy, przeobrażamy, wpływamy oraz kolorujemy świat, nawet w bardzo lokalnej skali. O bycie genetycznym kuriozum, genetycznie bez sensu, niebieskim ptakiem, osobliwością, często atakowaną, ale jednak spójną, personalną. Moją.

W obecnych czasach brakuje nam szczęścia. Jest to stan już tak rzadki, że kiedy nam się tylko przydarzy, to nie wiemy, co z nim robić, jak go zagospodarować. Przeładowanie iluzją szczęścia i pogoń za plastikowym ideałem zgubiło coś, czego nam tak bardzo brakuje w nowej, ponoć lepszej, formie wyrazu czasów współczesnych – treści. Treści kultury własnej. Odeszły dyskusje, zostały wojny (–ja wiem lepiej, a ty jesteś debilką z Kwejka–), są my i oni, są pokolenia X i Y, wykształceni z wielkich miast, fani smoleńskiego lądowania z telemarkiem i wróżek 0700. Ale racja jest tylko moja.

Kultury nie należy również mylić z dobrymi manierami. O ile przyjemniej spędza się czas w towarzystwie człowieka z ogładą, a i klasa dodaje nam animuszu, tak niejednokrotnie lepiej dostać na tacy ostrego skurwysyna niż słodkiego chłoptasia z kulturą rozmiękczoną. Bycie wyrazistym, nie krzykliwym i indoktrynującym, to sztuka kultury. W pozycji gwiazdy z wszystkimi popychadłami na orbitach, które swoim niczym, tą bylejakością, błotem zmieszanym z sileniem się na awangardę w stylu disco zapychają nam tylko bufor frustracji. Gdzieś uczestniczą w naszym życiu, ale gdyby nam przyszło ich podsumować, to zostaje tylko wymowne wykrzywienie ust. Czytelnik może się w tym punkcie zastanawiać, jaką ideę forsuje ten tekst. Podobnie zastanawia się moja mama, która każdego tygodnia dzwoni do mnie z uprzejmym zapytaniem, czy już mi przeszła ta niepoważna zabawa z pedalstwem. Otóż tekst ten to apel – pokorny i skromny – by w końcu dać się zobaczyć. Zobaczyć takim, jakim naprawdę się jest. Nie wersją z Facebooka, gdzie

Może to zabrzmieć jak pisany na kolanie horoskop z „Pani Domu”, ale warto pokazywać siebie w czystej­ formie. Coraz bardziej zaczyna doskwierać zanik tych małych proroków, którzy swoim jestestwem popychają nas na właściwe tory. Tymczasem najbardziej wartościową walką jest walka o siebie; o to, co kochamy. Przez strach, ograniczenia, własne doświadczenia czy otoczenie gubimy nasz najlepszy pierwiastek, chowamy go gdzieś głęboko, a w każdej szafie czają się potwory. Potwory lęku przed wykluczeniem – jedną z fundamentalnych jednostek naszego funkcjonowania jest więź z drugim człowiekiem. To ona napędza socjalizację, stan pozostania w ryzach i ramach, lecz często łamie w nas to, co cenne – odmienność. Specyficzność kultury własnej. Jak mawia prosta bajka ludowa dla dzieci: strach to potężny wróg, ale w gruncie rzeczy jest bez sensu, jest irracjonalny – poboisz się, poboisz, i tyle ci z tego życia zostanie.

56


Warto w tym miejscu wspomnieć, że kultura jest zasadniczo nadbudową naszej biologii. To właśnie dzięki kulturze nie sikamy sąsiadowi na wycieraczkę, chociaż byśmy mogli. Z trudem przychodzi nam jednak limitowanie własnej „fajności” poprzez pokazanie autentycznej cząstki siebie. Jak przemycić własną wrażliwość i pogląd, a nie być przy tym uznanym za życiową ofermę, staroświecką babę, pedała, frajera, sztywniaka, katola, wykształciucha, bufona, cwaniaka, dresa, lalusia, blacharę,­ cipkę, tapeciarę? Sapere aude.

Z bożej łaski Tomasz — wielbiciel języka i komunikacji, szczęściem pederasta. Stara się spoglądać na życie pod różnymi kątami, lubi labirynty i gładki plastik. Myśli obrazami, najwięcej komunikuje podprogowo. Monika Źródłowska — studentka grafiki. Wychodzi z założenia, że człowiek nic nie musi, ale może wszystko. W wolnych chwilach śmieje się z głupich i starych jak świat kawałów.

57


TACY SAMI,


, TACY INNI

tekst: Barbara Truchan zdjęcie: Joanna Basicz


SONDAŻ UJAWNIŁ, ŻE AŻ 44% POLAKÓW WIERZYŁO, IŻ ŻYDZI RZĄDZĄ ŚWIATEM.

A

kceptacja multikulturalizmu jest nadal piętą­ Achillesa w Europie — pomimo haseł wolnej­ Europy i otwartości na dialog oraz kompromisy. W praktyce cichy bojkot multikulturalizmu przejawia się w nieznajomości podstawowych wydarzeń historycznych, nieumiejętności krytyki wydarzeń społecznych, a także nadmiernej chęci tworzenia nowych fundacji i stowarzyszeń. Wg danych przedstawionych przez GUS liczba organizacji pozarządowych z ok. 61 tys. (2005 r.) wzrosła do 75 tys. (2010 r.). Badania pokazują, że ludzie coraz częściej szukają wsparcia, próbując jednoczyć się wśród ,,swoich”. W przypadku naruszania praw piszą pozwy zbiorowe lub zbierają podpisy pod petycjami. To wynik poważnych zaniedbań nie tylko w sferze oświaty, ale także nieudanej próby uczynienia świata globalną wioską. Sondaż przeprowadzony przez CBOS w 2013 r. ujawnił, że aż 44% Polaków wierzyło, iż Żydzi rządzą światem. W poprzednich badaniach CBOS-u (z 2005 r.) można znaleźć informację, iż 45% Polaków odczuwało niechęć do Żydów. Taką sytuację niejednokrotnie odbiera się jako przejaw nietolerancji, ale często za podobnymi wynikami badań kryją się lęki, które należy przekroczyć, by poznać Innego. Spadek historyczny w postaci Holokaustu, czy zwyczajny brak wiedzy na temat historii to nie jedyne czynniki wpływające na obecny­ stan. Być może przyczyn należałoby szukać głębiej, np. w sposobie wychowywania. Już kilkulatki są uczone, że obcym nie otwiera się drzwi, a od nieznajomych nie przyjmuje się cukierków. Zagrożenie, iż któremuś z dzieci starszy pan da cukierka z wąglikiem lub wirusem ospy jest jednakże znikome. Mury buduje się od wewnątrz: chronione osiedla, unikanie wzroku żebraków z wyciągniętą dłonią, drzwi zamykane na trzy zamki, antywłamaniowe szyby. Cel: poczuć się bezpiecznie.

Zdaje się, że nadal pokutuje przekonanie o konieczności zmieniania świata. Mówił o tym Ryszard Kapuściński w serii wykładów w Instytucie Nauk o Człowieku w Wiedniu: Wizerunek Innego, jaki mają wówczas wyruszający na podbój planety Europejczycy, to obraz nagiego dzikusa, ludożercy i poganina, którego poniżenie i podeptanie jest świętym prawem i obowiązkiem Europejczyka- białego i chrześcijanina. Z pewnością Europejczycy mogliby wiele skorzystać na czerpaniu z dorobku innych kultur. Tempo przemian i niezdrowe wymagania sprawiają, że coraz trudniej zadbać o relaks a spokój staje się towarem deficytowym. Nieprzerwanie od kilku lat rynek wydawniczy wyrzuca z siebie kolejne tomy poradników w rodzaju: ,,Znajdź szczęście w pół sekundy” , ,,Jak żyć szczęśliwie, pracując na dwa etaty i będąc w trakcie rozwodu?”, ,,Jak wyjść z dżungli życia, nie będąc Tarzanem?” Czas niewątpliwie nie działa na korzyść ludzkości, bo liczba chorych na depresję rośnie lawinowo. W informatorze przygotowanym przez WHO (Światowa Organizacja Zdrowia) padają informacje, że co najmniej 350 milionów osób cierpi z powodu ,,a hidden burden” (pol. ,,wewnętrzny ciężar”). Współczesny świat wymaga umiejętności adaptacji do zmieniających się szybko warunków życia, ciągłego wspinania się na wyższe szczeble kariery równe samemu bogu. Gdyby tak odrobinę zwolnić, albo jeszcze lepiej, zatrzymać się na chwilę, świat można by uczynić bardziej przyjaznym. O ileż mniej byłoby kłótni porannych i rozmów przepełnionych agresją. Nauki Dalekiego Wschodu zyskują na popularności i to nie tylko z powodu swej egzotyczności, ale także prostoty w zastosowaniu. Przykładem postaci potrafiącej umiejętnie łączyć nauki

60


Wschodu z tradycjami europejskimi był Anthony de Mello (w Polsce znany głównie za sprawą Przebudzenia)­. Wiele jego wskazówek mogłoby mieć uzasadnienie we współczesnej psychologii, choć nie obroniło go to przed krytyką ze strony Kościoła katolickiego m.in. spowodowanej brakiem jasnej definicji, kim jest Bóg. De Mello odwołuje się do tak kluczowych pojęć jak: radość, szczęście, sukces. Twierdzi, że nie możemy prawdziwie cieszyć się życiem, jeśli jesteśmy pełni kompleksów, nosimy w sobie żale i lęki. Przebudzenie w jego ideologii to poznanie świata takim, jakim jest, czyli wolnego od przekonań i utartych stereotypów. Jak pisał ,,Prawda, która nas uwalnia, jest prawie zawsze Prawdą, której raczej niechętnie słuchamy”. Niejednokrotnie jednak wolimy uparcie trwać w przestarzałych schematach, nawet jeśli otwarcie się na nowe mogłoby przynieść więcej radości w życiu.

przenikanie się kultur i upowszechnianie wynalazków. Gdyby nie Gutenberg, Newton, Banting i inni nigdy nie mielibyśmy szansy przeprowadzania zmian. Warto jednak wierzyć, że łączy nas więcej niż uśmiech wyrażany w taki sam sposób na całej ziemi. Jeden z dwóch znaków niewerbalnych czytelnych nawet dla kogoś żyjącego w izolacji od społeczeństwa. Drugi z nich zwykle zwiastuje koniec, wyraża się go poprzez symboliczny gest podcinania gardła. Nie tylko zwierzęciu. Dlatego miejmy nadzieję, że z roku na rok przybywać nam będzie tolerancji i odwagi, by móc poznawać Innych. Bo Inni to także my sami, nie tylko w lustrzanym odbiciu.

Kraj zwykle wymaga od swoich obywateli przywiązania w formie patriotyzmu, przyznawania wyższej rangi własnej kulturze, spychając na boczne tory inne idee i kierunki myślenia. Japonia obecnie nadal przoduje w liczbie godzin pracy, a krótka drzemka w czasie zebrania jest odbierana jako poświęcenie dla dobra ogółu. Za tym jednak idzie marne szczęście, bo w opracowanym przez New Economics Foundation HPI (tj. światowy indeks szczęścia) w 2006r. Japonia zajęła dopiero 45. miejsce. Pojawia się zatem pytanie: czy rzeczywiście wierność własnej kulturze przynosi wymierne skutki? Czy może należałoby nauczyć się szukać rozwiązań w innych kulturach, jednocześnie nie czując się gorszym? Nowe bodźce mogą stać się przyczyną rozwoju i przejawem chęci tworzenia wspólnoty, a nie zbiorem grup podkreślających różnicę, jak dzieje się to w przypadku stowarzyszeń i organizacji społecznych. W każdej z kultur można dostrzec naleciałości historyczne. Przykładem są współczesne żydowskie piosenki podtrzymujące wizję wrogiego świata, silnie akcentujące ,,my”. Kahn w piosence ,,Dumaj” śpiewa: Do kogo należy ziemia — do narodu księżyca czy do narodu gwiazdy? Nikt nie da nam wolności, musimy o nią postarać się sami. Ważnym jest jednak, by wznieść się nad to i wyjść na spotkanie z Innymi. Siląc się na optymizm w tej sytuacji, można zostać posądzonym o szaleństwo. Nie ulega jednak wątpliwo- Barbara Truchan — na co dzień studiuje filologię angielską, w wolnych chwilach próbuje rozgryźć, czym jest szczęście, ści, że świat nie mógłby rozwijać się, gdyby nie wzajemne marzy naiwnie jak dziecko.

61


„Co to jest, prawo, lewo, prawo...?”

O tym, jakie są wymagania, by dostać się na Igrzyska Olimpijskie, jak wyglądają treningi przed nimi i kto za to wszystko płaci, rozmawiamy ze snowboardzistką Karoliną Sztokfisz tuż przed wyjazdem do Sochi... rozmawia Klaudyna Schubert

Wchodzę dziś rano na Facebooka i widzę, że Sochi­ topnieje…­ Gdy byliśmy w zeszłym roku w Rosji, to mieszkańcy opowiadali nam, że mają wykopane tunele,­gdzie będą cały rok trzymali śnieg – nie musimy­się martwić, bo na pewno będzie. W zeszłym roku odwołali nam jednak jeden start – śnieg był zbyt miękki. Było za gorąco i był on po prostu niebezpieczny. Zobaczymy, jak to wszystko będzie. Myślę, że Rosjanie się postarają. Będą na pewno sypać specjalnymi salniakami, które bardzo – choć na krótką metę – utwardzają podłoże. Co trzeba zrobić, żeby wystartować w Olimpiadzie? Na pewno trzeba się trochę do tego przygotować (śmiech). Ja trenuję już 10 lat. Wcześniej trenowałam­ narciarstwo alpejskie, więc tak naprawdę całe życie spędzam na treningach. Żeby pojechać na Igrzyska Olimpisjkie trzeba startować w Pucharze Świata, do którego pierwsze kwalifikacje zaczęły się już w zeszłym sezonie. Należy zbierać punkty za starty w Pucharze Świata oraz Mistrzostwach Świata, tak aby się zmieścić wśród 32 najlepszych zawodników. Dodakowo trzeba spełnić kryteria Międzynarodowego Kompietu Olimpisjkiego, czyli trzeba raz w Pucharze Świata być w pierwszej­30 oraz mieć minimum 100 FIS punktów. ­ Te punkty za wysokie miejsca Pucharu Świata są najważniejsze i na nich musiałam się koncentrować najbardziej. Ilość osób jest ograniczona. Jeżeli chodzi

o same Igrzyska, to może wystartować maksymalnie ośmiu zawodników z kraju – cztery kobiety i czterech mężczyzn, oczywiście ze spełnionymi kwalfikacjami. Na­to­miast w Pucharze Świata trzeba wyrobić tzw. limity. Na samym początku każdy kraj ma jedno miejsce dla kobiety i jedno miejsce dla mężczyzny. Jeśli jednak ta osoba jest w trzydziestce najlepszych światowych zawodników, to dostajemy następne miejsce. Z Polski w Pucharze Świata mogły w rezultacie wystartować trzy dziewczyny i jeden mężczyzna… Wspomniałaś, że wcześniej jeździłaś na nartach, skąd więc decyzja, żeby przenieść się na deskę? W dzieciństwie strasznie nie lubiłam deski! (śmiech) Rodzice kazali mi jeździć chyba za karę. Moja siostra też trenowała i uwielbiała snowboard. Zawsze tylko snowboard, snowboard… I poszła do szkoły sportowej w Zakopanem. Jak ja szłam do gimnazjum, to wiedziałam, że też chcę iść tam, tylko nie wiedziałam, czy chcę iść na narty, czy na snowboard. Siostra mi powiedziała: „Idź na snowboard, jest fajnie!” i tak poszło… Ale zimę lubisz? (śmiech) Bardzo! Czy to snowboard jest dla Ciebie ważny, czy po prostu sport? Snowboard bardzo. Ale sport też, ponieważ nie dałabym rady tylko i wyłącznie jeździć na desce. Lubię ruch,

62


uprawiam różne dyscypliny. Lubię grać w squasha, wspinać­się, grać w siatkówkę czy koszykówkę. Nie jestem w tym dobra, ale gry zespołowe to coś innego. To dla mnie bardziej rozrywka, ale też związana z częścią treningów.

Nie (śmiech). Spokój psychiczny musi być, dlatego mam trenera Piotra Skowrońskiego, któremu wiem, że mogę ufać. Jestem też zawsze pewna sprzętu – mogę zaufać trenerowi, że przygotuje mi dobrze deskę, posprawdza wiązania. Gwarantuje mi to spokój i mogę skupiać się już tylko na zawodach. Nie mam sprawdzonych sposobów, po prostu koncentruję się – zwłaszcza przy oglądaniu stoku. Wtedy wiem, gdzie jest zmiana rytmu, gdzie skręt jest bardziej podkręcony lub wypuszczony. Jak już jestem na starcie, to zawsze przed nim odbywamy luźną rozmowę. Przed startem trener mówi mi, na czym mam się skupić w szczególności, i przed samym startem jest już kompletna koncentracja.

Wspomniałaś, że cały czas trenujesz. Jeździsz za granicę i tam ćwiczysz na stoku – a jak wyglądają treningi bez śniegu? To są tak zwane „suche treningi” i to tak naprawdę zależy od tego, co trener rozpisze. Jest siłownia, basen, biegi na stadionie. Dużo ćwiczeń na skoczność. I rower. Cały czas w ruchu! Należy wytrenować każdą część ciała, żeby później być dobrze przygotowanym na deskę. Często ludziom się wydaje „co to jest, prawo, lewo, prawo, lewo”, ale jednak w tym sporcie potrzeba dużo siły – żeby wy- Zawody wydzielają zdrowy stres i on musi być. Bez niegrać slalom trzeba go przejechać dziesięć razy pod rząd. go jedzie się tylko po to, żeby zjechać, a jak jest większy A z każdym zjazdem warunki są coraz trudniejsze, rywal- poziom adrenaliny, to start wygląda zupełnie inaczej. ka zaś jest coraz mocniejsza. Poziom stresu jest różny w zależności od zawodów? Trenuję zazwyczaj dwa razy dziennie, żeby nie przedo- Jak najbardziej. Na każdym Pucharze Świata jeżeli wiesz, brzyć. Rano przeważnie na desce, a wieczorem­„suchy że musisz zjechać dobrze, żeby zdobyć punkty i zakwatrening” i ćwiczenia uzupełniające. lifikować się na Igrzyska, pojawia się większa trema. Gdy startuję na innych zawodach, które są niezwiązane­ Czy przygotowujesz się również psychicznie? Ćwiczysz, z Igrzyskami, np. Puchar Europy, stres jest mniejszy. medytujesz?

KAROLINA SZTOKFISZ pochodząca z Zakopanego snowboardzistka specjalizująca się w slalomie równoległym i slalomie gigancie równoległym. Igrzyska w Sochi są pierwszymi w jej karierze.


To Twoja pierwsza Olimpiada – jak Twoje samopoczucie? Na razie jeszcze tego nie czuję (śmiech). Jeszcze nie przeszłam ślubowania, dostałam tylko rzeczy… Na czym polega ślubowanie? Nigdy na takowym nie byłam, ale z tego co wiem, to przysięgę czyta w imieniu wszystkich zawodników jedna zawodniczka, a później każdy zawodnik przysięga. Jest też wręczenie certyfikatów i piątego koła olimpijskiego, czyli najważniejszego medalu, który dostajemy z Polskiego­Komitetu Olimpijskiego. A czy harmonogram treningów w Soczi jest przygotowany? Niestety, nie wiemy jeszcze nic. W Pucharze Świata zawsze mamy zorganizowany na miejscu trening, więc wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Co do Igrzysk, to nie mam zielonego pojęcia – próbowaliśmy się czegoś dowiedzieć, ale nikt nic tak naprawdę nie wie! Wiem

tylko,­że na miejscu jest bardzo dużo stoków, ponieważ jest wiele konkurencji narciarskich. Są także siłownie i jest gdzie pobiegać, więc „suchy trening” będzie na pewno w porządku. Wiem, że startuję i na pewno nie będzie możliwości treningu na tym samym stoku. Czy jako zawodniczka i członkini kadry narodowej zarabiasz na sporcie? Jak zaczynałam wyczynowo jeździć, miałam finan­so­ wanie,­więc o nic nie musiałam się martwić. Od dwóch lat opłacam sobie wszystko sama, łącznie z trenerem i sprzętem. Jest to niestety spowodowane działalnością­ Polskiego Związku Snowboardowego. Zawodnicy­są zniechęceni.­Każdy z nas próbował uzyskać jakikolwiek sponsoring, ale firmy, widząc jaka jest sytuacja w Związku, nie chcą się mieszać. Wszyscy też boją się mówić na głos i nie nagłaśniają tego medialnie. Mi na szczęście pomagają rodzice. Bez tego finansowego wsparcia nie byłabym w stanie trenować. Bo przez sport nie jestem w stanie pracować. A studiować? Mam roczną sesję, więc to nie jest problem. Studiuję zaocznie. Kończę już kierunek na drugim stopniu – jestem na ostatnim roku na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. Licencjat, ratownictwo medyczne na Podhalańskiej Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Nowym­­Targu, studiowałam dziennie i wszyscy mi mówili, że rzucam się na zbyt głęboką wodę, bo to jest trudny kierunek. Ale się udało. Na studiach mam dużo znajomych, którzy mi pomagają. Gdyby nie oni, nie byłoby szans. Jak długo planujesz jeździć? Nie zakładam, że będę jeździć zawsze, ale chciałabym jeszcze pociągnąć do następnych Igrzysk. Wszystko zależy od finansowania, od tego, czy znajdę sponsorów, czy otrzymam jakąkolwiek pomoc z Polskiego Związku Snowboardowego. A jak nie snowboard, to co? Od małego dziecka zawsze mnie ciągnęło do sportu – czy to na narty, czy to do grania z chłopakami w piłkę nożną – więc nie wyobrażam sobie życia bez niego. Na razie snowboard jest na pierwszym miejscu i – prawdę powiedziawszy – nie wiem, co chciałabym innego robić. Na razie nie mam innego pomysłu na życie, cały czas jest deska.


Które zawody były dla Ciebie największym sukcesem, z czego jesteś najbardziej usatysfakcjonowana? Myślę, że w tym sezonie to 12. miejsce w Pucharze Świata, przede wszystkim dlatego, że były to zawody najbliżej Igrzysk. To dla mnie duży postęp, zwłaszcza, że w zeszłym sezonie nie wchodziłam do dwudziestki. Ten wynik utwierdził mnie w tym, iż stać mnie na więcej niż „tylko” wejście do trzydziestki. Ciężko określić największy sukces, bo wszystkie wyniki są ważne – każde zawody to inna konkurencja, odmienny stok i warunki. Próbowałaś innych konkurencji? Dlaczego slalom? Slalom przede wszystkim dlatego, iż najbardziej przypomina narty. To uczucie prędkości, to że na twardej desce można „wbić się” krawędzią w śnieg… To jest to! Próbowałam prawie wszystkich innych konkurencji. Także odpowiadał mi boardercross, ale jest zbyt kontuzyjny. Zwłaszcza że gdy byłam na zawodach w Stanach, jeden zawodnik zginął na miejscu. Na slalomie te kontuzje są dużo mniejsze.

łam sobie na więcej… Wtedy przy zwykłych czynnościach już mi wypadał bark, wystarczyło, że ubierałam koszulkę, myłam okna. Był już tak wyrobiony, że sama sobie go wkładałam z powrotem. Nawet mnie to bawiło. Kontuzja rzutuje jednak na moją technikę. Zaczęłam być szczególnie uważna na frontside’ach, przez co popeł­ niam nieraz dużo błędów. Na to niestety potrzebuję czasu, żeby się przestawić. Rodzina się o Ciebie nie boi? Rodzice od samego początku mnie wspierali. Teraz mama, jak ogląda zawody w telewizji, nawet jeśli siedzę obok niej (bo relacja jest pokazywana z opóźnieniem), to bardzo się denerwuje. Teraz, by zobaczyć moje starty na Igrzyskach, które będą o 6 rano, już się umówili ze znajomymi, że będą mieli imprezę. Pytanie tylko, czy zaczną ją o tej godzinie, czy jeszcze jej nie skończą (śmiech).

... Karolina Sztokfisz zajęła na Igrzyskach 25 miejsce w slalomie równoległym. Snowboardzistce­ A propos kontuzji, jak się trzymasz? (śmiech) Jestem po dwóch operacjach. Miałam nie- nie udało się wejść do 1/8 finału - zabrakło stabilność lewego barku, ale teraz jest już dobrze. Po 0.5 sek. w łącznym czasie obu przejazdów, aby dopierwszej operacji myślałam, że jest lepiej i pozwoli- stać się do najlepszej światowej 16 i walczyć dalej.

100% hand made

www.pinkasswear.com


WALL O AUTORZY DARIA ANTONATUS dariaantonatus@wp.pl

NATALIA RUSIN runatattoo@gmail.com

WERONIKA GOGOLA weronikagogola@gmail.com www.facebook.com/ProjektUps

URSZULA SKONECKA ulaskonecka@gmail.com

SZYMON JAROSŁAWSKI szymjaroslawski@o2.pl www.FindYourYoga.blogspot.com

PAWEŁ SŁOŃ elefante88@gmail.com www.trawers.turystyka.pl www.dobryfilmzlyfilm.wordpress.com

AGATA KOŁODZIEJ agatkolodziej@gmail.com

JAKUB KUSY freelancer.krk@gmail.com

ARTUR NOWROT pulpozaur@gmail.com www.pulpozaur.pl

MARTA STAŃCZYK stanczykowa@gmail.com

BARBARA TRUCHAN basiatru@onet.eu


OF FAME ILUSTRATORZY MICHAŁ ADAMIEC michal.adamiec@hotmail.com www.michaladamiec.pl

MAŁGORZATA KRYSTYNA OSIELENIEC littlepidl@o2.pl www.malgorzata-osieleniec.manifo.com

JOANNA BASICZ joannbas@gmail.com www.joannbas.wordpress.com

KRZYSZTOF STEFANIAK cristoval@vp.pl www. krzysztofstefaniak.digartfolio.pl

AGNIESZKA GIERA agni_88@wp.pl www.facebook.com/oxxygene88 AGNIESZKA GOGOLA agogola9@gmail.com

KATARZYNA URBANIAK katarzynaurbaniak86@gmail.com katarzynaurbaniak.blogspot.com BARBARA WIEWIOROWSKA b.wiewiorowska@gmail.com

MAŁGORZATA MAJCIEJEWSKA inez.welt@gmail.com www.inezwelt.digart.pl

ZUZANNA WOLLNY zuzannnnka@gmail.com www.be.net/ZuzannaWollny

DAWID MALEK www.malekilu.blogspot.com www.behance.net/DavidMalek

JULIAN ZIELONKA zielonkajulian@gmail.com www.slugozaur.deviantart.com

MAGDALENA MARCINKOWSKA magdalenowo@gmail.com www.marcinkowska.blogspot.com

MONIKA ŹRÓDŁOWSKA monikazrodlowska@gmail.com www.zrodlowska.pl


DOŁĄCZ DO NAS!

KONTAKT: redakcja@fuss.com.pl reklama@fuss.com.pl

www.fuss.com.pl www.facebook.com/fuss.magazyn


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.