1
GRUDZIEŃ 2013
2
Upalny grudzień
W autobusie przytulam się do współpasażerów. Jednoczymy się w wyziębionym tłumie. Partnera w podróży wybrał mi los. Niezręczna cisza, czasem przerwana kichnięciem. Uśmiecham się pod nosem w tej codziennej, aczkolwiek wyjątkowej sytuacji. Kurczowo trzymam się poręczy, by nie przewrócić się na zakręcie. Niezła jazda. Już grudzień. Po dziurach leniwie autobus miejski przeskakuje kolejne ulice ze mną na pokładzie. Muszę się dostosować do mijającego czasu. Sekundy, minuty, godziny, dni, miesiące nieuchwytnie przelewają się przez palce.
SPIS TREŚCI
Wyciągam dłonie. Płatki śniegu roztapiają się. Rękawiczki już mokre. Czerwone nos i uszy to atrybuty mej materialności. W zimowy sen nie zapadnę. Nie mam czasu. Jedynie pod ziemię, gdy dostaniesz ode mnie niezadowalający cię prezent. Biegnę od sklepu, do sklepu i kolejnego sklepiku. Kupuję laurki, kubki, zeszyty,
książki, czekolady, misie, króliki, żaby, renifery, pandy. Chyba nie wyjdę na świnię, gdy podaruję komuś pluszaka? Starania wynagradzam sobie gorącą czekoladą, korzennymi ciasteczkami, grzanym winem, piernikami, tak dla podbudowania nastroju. Dobieram słowa życzeń, ubieram choinkę, by cieszyła oczy. Staranie to sama radość. Przygotowania. Gorączka. Temperatura wzrasta, gdy ozdabiam lampkami kolejną gałązkę. Co roku odkrywam nowe kształty bombek. Mieszam, dobieram, aranżuję, tworzę klimat. Świąteczny. Placek w piekarniku nabiera rumieńców. Gdybym miała wannę, na pewno pływałby tam pan karp. W galarecie zastygła kolejna potrawa. Ślinka cieknie na samą myśl o prezentach. Znów będę czerwona jak barszcz, gdy będziesz składać mi życzenia. Mimo mrozu, w sercach upał. Wyrazy miłości przekazuję pod jemiołą. Opłatkiem się podzielę. Dobrem. Sukienkę albo koszulę zaprezentuję tego wieczoru najbliższym. Rodzina przyjedzie punktualnie. Układam pod choinką pakunki, a w głowie słowa. Podziękowań będzie dziś dużo. Jedzenia, uśmiechów, prezentów, igliwia, miłości. Na zegarku wskazówki poruszają się leniwie. Niespokojna każda minuta. Wśród czerni szukam sygnału świetlnego. Czas. Teraz. Już. Siadajmy. MAJA PRZYBYLSKA
WYWIAD
• Żaneta Komoś – Przewodnicząca Samorządu Studenckiego UKW
RELACJA
• Otrzęsiny Studenckie 2013 • Wizyta Konsula Honorowego RFN • Wystawa Władysława Hasiora • Festiwal Camerimage
INFO Z WIELKIEJ BUKWY • Wybory samorządowe • Koła naukowe
STUDENT Z PASJĄ
• Paulina Lewandowska
fot. Maja Przybylska
M
róz szczypie w nos. Liście z drzew zniknęły na dobre. Myślę: „do zobaczenia wiosną”. Na podwórkach pustki. Tylko kilkoro dzieci wytrwale wspina się po drabinkach, by kolejny raz beztrosko zjechać blaszaną rynną w dół. Noc już coraz bliżej, nawet za dnia. O godzinie szesnastej wzrok dostosowuje się do ciemności. Trampki zamieniłam na kozaki, na głowie mam czapkę, dłonie ogrzewam rękawiczkami, na szyi pojawił się szalik. Robię wszystko, by utrzymać trochę ciepła.
OPINIE STUDENTÓW • Indeksy
4-5 6-7 10 11 22-23 9 12-13
FELIETON
• Poradnik urwany z choinki • Ściskając w ręku kamyk zielony...
RECENZJE
• Książka: Obywatel i Małgorzata • Film: Panaceum • Muzyka: Żak.Mery
17 18 19 20 21 24
ROZRYWKA
25
KALENDARIUM
26
14-15
3
O
Ze szlifierni DIAmENTÓW na urząd
zaciskaniu zębów, bolesnej umiejętności rezygnowania z pasji i kobiecej stronie męskiego świata z Żanetą Komoś, reprezentantką Polski na Mistrzostwach Europy w kolarstwie szosowym i torowym w 2007r., redaktor naczelną Atheneum 2011-2013 oraz nowo wybraną przewodniczącą Samorządu Studenckiego UKW rozmawia Urszula Gąsior.
„perełką”. Start, który przyniósł mi bardzo dużo satysfakcji, to Puchar Polski, kiedy jako juniorka, mając 17-18 lat, wygrałam wyścig w elicie, w seniorach.
Mówisz o tym z serca, z pasją. Dlaczego zrezygnowałaś z kolarstwa? To była długa droga. Są takie momenty, że człowiekowi się już nie chce i ma ochotę rzucić wszystkim. Przeżyłam taki moment po MP, nie poszło mi tak, jak sobie tego życzyłam, zawiozłam wszystkie ubrania Pochodzisz z miejscowości nazywanej „szlifiernią kolarskich i sprzęt do klubu i powiedziałam, że „dziękuję, do widzenia”. diamentów”. Czujesz się jak diament? Nie, choć można powiedzieć, że zostałam oszlifowana. Mówi się, że Darłowo jest szkołą kobiecego kolarstwa. W klubie zawsze zdobywałyśmy medale z Mistrzostw Polski, a trening był przygotowany tak, by każda z nas po jakimś czasie stawała się dobrą zawodniczką. Może to dziwnie zabrzmi, ale jednego roku jako jedyna z klubu nie zdobyłam medalu na MP, byłam zaraz za podium, a pomimo tak wysokiego miejsca byłam przegrana. W innym klubach w Polsce noszonoby mnie na rękach za czwartą lokatę.
Z domu wyniosłam pewną zasadę: jeżeli się już za coś zabieram, to chcę robić to dobrze
To musiał być bardzo dobry klub. Tak, ma bardzo wysoki poziom. Początkowo nie należałam do najlepszych, byłam raczej przeciętną zawodniczką. Z domu wyniosłam jednak pewną zasadę: jeżeli się już za coś zabieram, to chcę robić to dobrze. Pierwszą próbą wprowadzenia tej zasady w życie był właśnie rower. Okazało się, że moje koleżanki zdobywają medale, a ja jestem ta słabsza, więc pomyślałam, że albo biorę się za to porządnie, albo rezygnuję z kolarstwa. Zaowocowało to wygrywaniem Pucharów Polski, zdobywaniem medali na Mistrzostwach Makroregionu, MP, udziałem w ME i innych wyścigach za granicą. Który start jest dla ciebie najważniejszy? Który cenisz najwyżej? Bardzo podobało mi się ściganie na szosie – dawało mi dużą satysfakcję, bo wygrywanie finiszu z grupy, w której ty okazujesz się najszybszą na ostatnich 300 metrach, jest czymś wspaniałym. Wjazd na metę z rękoma uniesionymi w górę jest uczuciem nie do opisania. Jednak na późniejszym etapie swojej kariery zaczęłam się specjalizować typowo w kolarstwie torowym i bardzo marzył mi się medal z MP w wyścigu punktowym – była to dla mnie bardzo prestiżowa konkurencja. Polega na tym, że co kilka rund, najczęściej dziesięć, zbierasz punkty; wygrywa ta, która zdobędzie ich najwięcej. Nigdy tego medalu nie zdobyłam, zaszłam najwyżej do czwartego miejsca. Zdobywałam medale w sprincie, scratchu, ale wyścig punktowy zawsze był moją
4
Tak po prostu? Tak po prostu. Nie wytrzymałam i po dwóch tygodniach wróciłam do klubu. Później jednak przeniosłam się do Bydgoszczy na studia i zrozumiałam, że polskie kolarstwo mnie nie utrzyma. Rozumiem kwestie finansowe. Ale co z pasją? Sport masz przecież pod skórą, brałaś udział w I Półmaratonie Bydgoskim. Jak to jest? Masz rację. Trenowałam kolarstwo 11 lat. Zrezygnowałam w momencie, kiedy było to pół mojego życia, miałam 22 lata. Nie da się tego tak nagle wyłączyć, sprawić, że teraz będę leżeć, jeść chipsy i tyć. Uprawiając sport, odpoczywam. Nie chciałbym powiedzieć, że pasja umarła. Nadal kibicowałam moim młodszym siostrom, wciąż się emocjonowałam, kiedy wygrywały. Gdy moja najmłodsza siostra została Mistrzynią Polski na szosie w wyścigu ze startu wspólnego, osiągnęła coś, co mi się nigdy nie udało, to płakałam z radości. Gdy druga siostra zdobyła srebro w górach, po kontuzji (złamana i drutowana ręka), z trzymiesięczną przerwą w treningach, a trasa w górach jest bardzo ciężka, płakałam tak samo. Nie zazdrościłaś? W tych dwóch momentach bardzo zabrakło mi roweru, chciałam z powrotem na niego wsiąść. To nie była zazdrość. W tych chwilach jednak czułam się, jakbym wygrywała razem z nimi, jakby ktoś spełniał moje marzenia. Później, będąc na trzecim roku, zaczęłam drugi
GRUDZIEŃ 2013
fot. Maja Przybylska
WYWIAD / Żaneta Komoś – Przewodnicząca Samorządu UKW
Żaneta Komoś – Przewodnicząca Samorządu UKW / WYWIAD kierunek, rzuciłam się w wir pracy, pisałam licencjat – nie miałam nawet czasu zatęsknić za rowerem. Nazwałabyś się osobą stworzoną do konkurowania z innymi? Kolarstwo nie wygląda tak, jak większości ludzi się wydaje. W konkurencjach typu jazda indywidualna na czas czy 200 metrów, to prawda, rywalizuję z innymi, ale przede wszystkim walczę sama ze sobą. Jedziesz 10 km na czas i nie myślisz o tym, że ktoś cię goni, myślisz, że cholernie bolą cię nogi. Wielu wyścigów ze startu wspólnego nie wygrałabym gdyby nie moje koleżanki. Nie zawsze nam to wychodziło, nie zawsze jedna chciała pomóc drugiej, bo myślała o sobie, ale sukcesywnie nad tym pracowałyśmy – i tak wygląda zawodowe kolarstwo.
We wszystkim co robię, jestem racjonalistką bardzo twardo stąpającą po ziemi. Jaka jest złota recepta na to, żeby dojechać do mety w tak kryzysowej sytuacji? Zaciskałam zęby i myślałam o tym, że im szybciej dojadę do mety, tym szybciej przestanie boleć. Zdarzało mi się myśleć, że ból jest moim sprzymierzeńcem, bo on pokazuje jak mocno pracuję – gdyby nie bolało, to oznaczałoby, że słabo jechałam. Przed półmaratonem kolega dał mi radę: jak boli – przyspieszaj, jak łapie cię kolka – przyspieszaj. To uratowało mnie w dwóch kryzysach. Rzadko się poddaję, a gdy upadam to ciągle się podnoszę i tego też nauczył mnie rower, bo miałam tyle samo niepowodzeń co zwycięstw. Doceniam porażki, bo one nauczyły mnie cieszyć się z sukcesów. Zrezygnowałaś z roweru, ale od roweru do gazety bardzo daleko. Skąd pomysł na dziennikarstwo? Nie dziennikarstwo, a bardziej pisanie, ono siedziało we mnie od zawsze. Początkowo chciałam iść na studia dziennikarskie, ale się na nie nie dostałam, bo zdawałam podstawową maturę z języka polskiego. Gdy ją poprawiłam, postanowiłam jednak pójść na filologię, by nauczyć się poprawnie wypowiadać i pisać. Wtedy też zaczęłam kontaktować się z mediami lokalnymi i wyszło na jaw, że wielu dziennikarzy jest po filologii, historii, socjologii, filozofii. Nagle się okazało, że reporter, którego bardzo cenię, Jacek Hugo-Bader, jest pedagogiem. To jest twoja kolejna pasja, z której rezygnujesz. Ciężko było podjąć decyzję o wycofaniu się z gazety, która jest jak moje dziecko. Teraz dostałam szansę trochę większego rozwoju, wszystko, co obecnie robię, traktuję jak wizytówkę na przyszłość. Być może kolekcjonuję pozycje cv, ale przy okazji daje mi to ogromną radość i satysfakcję, bo po prostu lubię to, co robię. Chyba nie powiesz mi, że nie tęsknisz za gazetą? Tęsknię. Cholernie tęsknię. Dziwnie mi było przeglądać gazetę, nie wiedząc, co w niej jest. Uwielbiam wyszukiwać błędy w tekstach. Brałam do rąk „Pomorską” czy „Wyborczą” i aż mi się oczy świeciły, gdy znalazłam błąd, bo wiedziałam, że nie tylko my je popełniamy. Tęsknię za zebraniami z pasjonatami i choć mam zapaleńców w samorządzie, to jest to zupełnie inna płaszczyzna. Teraz jesteś przewodniczącą Samorządu Studenckiego, pierwszą kobietą na tym stanowisku. Jak się czujesz w świecie stereotypowo uważanym za męski? Za męski uchodzi tylko na UKW. W Polsce jest wiele silnych postaci kobiet-przewodniczących, np. była przewodnicząca z Uniwersytetu
Adama Mickiewicza, Marta Gruszczyńska, nazywana Margaret Thatcher polskiej samorządności czy Magda Pikul, jej następczyni. Na Uniwersytecie Śląskim jest Natalia Gorzelnik, a Karolina Pietkiewicz na Uniwersytecie Warszawskim. Ale jak to jest być samą w pokoju pełnym mężczyzn, którzy rządzą? Nigdy nie patrzyłam na to z tej perspektywy. Gdy siedzieliśmy ostatnio z Michałem Ratajczakiem (przewodniczący 2009-2011) oraz Grzegorzem Czeczotem (przewodniczący 2011-2013), i Grzegorz rzucił hasło, że siedzą tu trzy pokolenia przewodniczących, to nie wpadłam na to, że jestem w tym gronie jedyną kobietą. Pomyślałam, że jestem kolejną przewodniczącą. Uważasz, że twoje kompetencje zyskują na tym? Uciekałabyś się do stosowania kobiecych sztuczek? Nie, bo to jest rozwiązanie na krótką metę. Bardzo zależy mi na moim wizerunku – chcę być kojarzona z tym co robię, a nie z tym, jakie potrafię zastosować sztuczki. Ale jesteś kobietą i tego nie zmienisz. Gdy zapytałaś mnie, czy zgodzę się na wywiad, chciałam odmówić. Wolałabym, by ludzie cenili mnie za to, co robię, a nie za to, jak się prezentuję. Chcę, żeby to samorząd był marką, nie ja. Wolałabym, żeby ludzie poznawali mnie właśnie w ten sposób, niekoniecznie teraz, bo na tę chwilę zbyt wieloma rzeczami nie mogę się pochwalić. Pamiętam twój artykuł o Humanistyce 2.0. Byłaś pełna obaw i wątpliwości, pisałaś o przyszłych studentach tego kierunku jako o bezrobotnych 2.0, a teraz twoje stanowisko jest zgoła inne. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia? Poznałam ludzi z humanistyki 2.0, zebrałam informację zwrotną, wiem, jak ten kierunek funkcjonuje, miał bardzo dobry start i oddźwięk w Polsce. Autorzy tego przedsięwzięcia wypromowali je sami. Studenci mają dużo zajęć praktycznych, spotykają się z firmami z branży, niektórzy przyjechali do Bydgoszczy aż z Białegostoku i są zafascynowani, opowiadają o humanistyce jak o studiach, o których ja zawsze marzyłam, ale nie miałam na nie szans. Wykładowcy tego kierunku też są zafascynowani i bardzo zaangażowani, a tego brak na niektórych wydziałach.
Chcę, żeby to samorząd był marką, nie ja Jak skomentujesz decyzję rektora Lepperta? To jest osobista decyzja prof. Lepperta. Pomimo próśb i namów ze strony studentów, doktorantów i wykładowców profesor jej nie zmienił, nad czym ubolewam, bo był odpowiednim człowiekiem na tym stanowisku. Jego decyzja była dla mnie szokiem. Dla nas, samorządowców, jest to kolejne zadanie – trzeba wyrazić opinię na temat kandydatów i ułożyć współpracę z nowym prorektorem. A mnie jest po prostu żal, że tak dobry i wspaniały człowiek z tej funkcji zrezygnował. Gdy przestaniesz być samorządowcem – czy będziesz dziennikarzem jeżdżącym na rowerze? Nie wiem. Teraz nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, bo mam bardzo dużo realnych planów na swoją przyszłość, a z każdym kolejnym etapem moje życie je weryfikuje. We wszystkim co robię, jestem racjonalistką bardzo twardo stąpającą po ziemi. I chociaż bardzo podoba mi się opcja jeżdżącego na rowerze dziennikarza, to nie wiem czy życie mi na to pozwoli, więc zawsze staram się mieć opcję awaryjną.
5
RELACJA / Otrzęsiny Studenckie 2013
Studenckie oblężenie
Publika dopisała
H
ala Sportowo-Widowiskowa „Łuczniczka” po raz kolejny wypełniła się spragnionymi zabawy i studenckiego napoju żakami. Uczestniczący w drugim, co do wielkości święcie studenckim bawili się przy dźwiękach muzyki zaproszonych wykonawców i obejrzeli występ, którego nie było. Działo się tak w czwartek 21 listopada za sprawą Otrzęsin Studenckich 2013! Za chwilę zaczynamy! Pól godziny przed oficjalnym otwarciem, z powodu niewielkiej jeszcze frekwencji, można było bez problemu dostrzec liczną grupę ochroniarzy dbających
o bezpieczeństwo bawiących się studentów. Event sprawiał wrażenie bardzo dobrze zorganizowanego. Wraz z upływającym czasem hala powoli zaczynała się zaludniać, a kolejki przy wejściach na obiekt – wydłużać. Planowo, o godzinie 21, na scenę wkroczył producent wydarzenia – Grzegorz Czeczot, który powitał zgromadzonych przed sceną studentów, zachęcając przy tym wszystkich pozostałych (znajdujących się m.in. w strefach spożywczych) do wspólnego udziału w imprezie.
świetnej zabawy. Warto w tym miejscu dodać, że historia tej ekipy zatoczyła swoiste koło, gdyż, jak przyznali sami wykonawcy, swoją sceniczną karierę zaczęli kilka lat temu właśnie w Bydgoszczy. Sceniczne trio, czyli chłopaki z Letniego Chamskiego Podrywu, rozruszało tłum i dało powiew lata w ten chłodny, listopadowy wieczór. Początkowo wyszli na scenę w zabawnych strojach – jeden z nich przebrany był za banana. Jednakże gorąca atmosfera szybko zmusiła go do odrzucenia pomysłu wytrwania w tym ubiorze przez cały koncert. Nie zabrakło Wybuchowe trio na scenie oczywiście największego hitu zespołu, który Wkrótce potem pojawił się pierwszy zespół, każdemu musiał obić się o uszy – utworu który zagwarantował półtorej godziny Mam cinquecento. Na scenie pojawiła się
Letni Chamski Podryw
6
GRUDZIEŃ 2013
Otrzęsiny Studenckie 2013 / RELACJA również niespodzianka pod postacią dodatkowego artysty – Chwytaka. Co prawda był nieobecny ciałem, bo pod postacią nadruku na roll-upie. Ten niecodzienny charakter zagwarantował kolejną porcję dobrego humoru. Na koniec można było zdobyć płyty LCHP – kilka z nich zostało rzuconych w tłum. Fruźki wolą optymistów Następnym gościem była grupa składająca się ze znanego polskiego rapera – Łony, do spółki z Webberem w kolektywie z zespołem The Pimps. Potężna dawka energii płynąca ze sceny na pewno zadowoliła
czekiwało wiele osób – głównie mężczyzn. Niestety jednak, do występu w ostateczności nie doszło. Jak udało się ustalić, pani Agata postanowiła nie wychodzić na scenę z powodu niskiej frekwencji. Jak się później okazało, takich problemów nie miała gwiazda wieczoru – Dawid Podsiadło.
tał poturbowany przez zbyt rozentuzjazmowanych studentów. Ochrona na podejmowane próby wniesienia piwa reagowała stanowczo, prosząc o spożycie napoju w wyznaczonym do tego miejscu. Przyznać należy, że zatrudniona firma ochroniarska przez większość imprezy pozostawała „bezrobotna", choć od czasu do czasu zauwaTrójkąty, kwadraty żyć można było, jak jej pracownicy wyWystąpienie laureata programu X-Factor prowadzają poza obiekt zbyt krewkich okrzyknięte zostało gwoździem otrzęsino- osobników. wego programu. Podsiadło pojawił się na scenie punktualnie, po czym gorąco powitał Organizatorzy – dziękujemy! wszystkich zgromadzonych fanów, wśród Opisując to wydarzenie, nie sposób zwrócić których większość stanowiły przedstawicielki uwagi na osoby, które od kilku miesięcy je
Dawid Podsiadło wszystkich zgromadzonych pod nią fanów. Również w tym przypadku nie zabrakło największych hitów, które przeplatane były bardziej undergroundowymi utworami. Było to zupełnie oderwanie od twórczości przedstawionej przez zespół LCHP, gdyż ze świata studenckiej zabawy przenieśliśmy się w arkany dorosłego życia. Większość tekstów napisanych przez Adama Zielińskiego (Łonę) zmusza słuchacza do refleksji, gdyż nierzadko wyśmiewa utarte standardy. Występ, którego nie było Po tymże koncercie organizatorzy przewidzieli czas dla przedstawicielki szkoły Pinup Pole Dance Studio – Agaty Malchrowicz. Nie była to żadna niespodzianka, lecz zapowiedziane wcześniej wydarzenie, którego wy-
płci pięknej. Tak jak w przypadku poprzednich dwóch koncertów, nie zabrakło największych hitów. Trwający półtora godziny występ na pewno nikogo nie zawiódł. Pomimo bardzo młodego wieku, wokalista wykazał duży profesjonalizm. Od strony technicznej W trakcie imprezy widzowie mieli możliwość uzupełnienia płynów (sprzedawane były napoje studenckie), jak i zaspokojenia głodu, który po harcach pod sceną zapewne dopadł niejednego studenta. Kupić przekąski i coś do picia można było w specjalnie do tego celu przygotowanych strefach spożywczych i tylko tam należało je skonsumować. Tego typu posunięcie okazało się bardzo dobrym rozwiązaniem, gdyż nikt nie zos-
przygotowywały. Ich katorżnicza praca opłaciła się również i tym razem. Jedynym zgrzytem niezależnym od organizatorów było wycofanie się z udziału w wydarzeniu jednej z wykonawczyń. Podziękowania należy złożyć również osobom, które przez cały wieczór służyły informacją, odpowiadały za funkcjonowanie szatni oraz przeprowadziły zbiórkę pieniędzy dla dzieci z oddziału onkologii i hematologii Szpitala Uniwersyteckiego nr 1 im. dr. Antoniego Jurasza. Studenci po raz kolejny pokazali, że potrafią bawić się w przyjaznej atmosferze. Następny taki sprawdzian czeka nas już w maju podczas Juwenaliów. GRZEGORZ PORAZIK FOT. SYLWESTER NETKOWSKI
7
8
GRUDZIEŃ 2013
WYBORY SAMORZĄDOWE
W
Puste urny studenckie
ybory do Samorządu Studenckiego UKW już za nami, a świeżo upieczeni samorządowcy ciężko pracują. Między innymi nad tym, jak poprawić frekwencję w kolejnych wyborach, bo w dniu głosowania, 6 listopada, ta jak zwykle była zatrważająca i wyniosła około 2 procent. Co sprawiło, że studenci naszej Alma Mater masowo nie brali udziału w wyborach? Liczba głosujących nigdy nie należała do oszałamiających i zwykle oddawała w pełni stan zaangażowania studentów w życie Uczelni, nie inaczej było i w tym roku. Choć wyjaśnień, dlaczego studenci nie głosowali, jest pewnie więcej niż oddanych głosów, to jednak nie da się ukryć, że rodzi się nam smutny obraz – zaledwie dwóch na stu żaków jest zainteresowanych tym, kto reprezentuje ich interesy na Uczelni, a poza obecnie wybranymi członkami Samorządu nikt nie miał ochoty się tym zająć.
Już zgłoszenia do wyborów pokazały, że o wysoką frekwencję będzie trudno. Po raz kolejny w wyborach była co najwyżej jedna osoba chętna na stanowisko, co spotkało się, podobnie jak w latach ubiegłych, z docinkami studentów odnośnie demokratyczności głosowania. Jak można się było spodziewać, brak konkurencji nie wpłynął mobilizująco ani na startujących, ani głosujących. Przyszli Samorządowcy nie prowadzili kampanii wyborczych, a wyborcy często nie widzieli sensu głosować, wiedząc, że w przypadku braku konkurencji wybrany zostanie i tak „jedyny słuszny” kandydat. Przyglądając się sytuacji na innych uczelniach, wszędzie, gdzie w wyborach startuje kilku, a nawet kilkunastu, kandydatów na jedno miejsce toczą się kampanie wyborcze. Studenci mogą liczyć nie tylko na wiele konkretnych obietnic (zwykle później dotrzymywanych), ale i liczne spotkania wyborcze, gdzie studenci są wysłuchiwani, a imprezy organizowane są codziennie. Tam też frekwencja, często nawet pomimo pojedynczego punktu wyborczego, waha się od kilkunastu procent do ponad połowy uprawnionych. Na UKW próżno też było szukać informacji o wyborach – większość studentów w ogóle nie wiedziała o tym, że się odbywają, a pozostali swą wiedzę czerpali z portali społecznościowych i internetu, bądź po prostu
zauważali na Uczelni stoliki z urnami do głosowania. Inną ciekawostką może być fakt samego zachowania przy komisjach wyborczych – duża liczba studentów nie oddawała głosów, twierdząc, że „się na tym nie zna”. Co jeszcze sprawiło, że do urn udało się zaledwie 259 studentów? Na pewno niewiele punktów wyborczych. – Nie głosowałam, bo nie było takiej możliwości w naszym budynku, a zabrakło czasu by biegać po Bydgoszczy w poszukiwaniu komisji wyborczych – mówi studentka z budynku przy ul. Kopernika. – A to w ogóle były jakieś wybory? Zwykle jest u nas jakaś komisja, dlatego nie wiedziałem – wtóruje jej student, również z Copernicanum. Ciężko było również ze znalezieniem chętnych do komisji. W przypadku Wyborów Uzupełniających przy stoliku wyborczym mogą zasiadać członkowie Samorządu, gdyż nie ma ich na listach – przy wyborach, w których startują regulamin oczywiście tego zabrania. – Jedną z przyczyn niskiej frekwencji były tylko cztery punkty wyborcze, co było związane z brakiem chętnych do pomocy. Studencka Okręgowa Komisja Wyborcza składała się z trzech członków, a więc razem mamy dwanaście osób i już samo znalezienie tych, którzy by nam pomogli, nie należało do najłatwiejszych. Ponadto studenci nie czują potrzeby głosowania w wyborach, często ro-
bią sobie z nich żarty. Faktem jest również to, że wybory odbywały się w chwili rezygnacji prof. Romana Lepperta ze stanowiska prorektora i być może w tej sytuacji nie przyłożyliśmy się dość mocno do ich promocji. Chcielibyśmy, aby w wyborach uzupełniających było więcej punktów wyborczych, a także by członkowie Komisji zachęcali studentów do oddania głosu – mówi Żaneta Komoś, od wyborów sprawująca funkcję Przewodniczącej Samorządu Studenckiego UKW. W zorganizowanej ostatnio przez Samorząd Studencki UKW ankiecie pada pytanie m.in. o przyczyny niezagłosowania. Wyniki ankiety z pewnością odpowiedzą na to, co można zrobić, by głosujących było więcej. Czy faktycznie wybory uzupełniające sprawią, że wyborcy zapewnią wyższą frekwencję? Miejmy nadzieję. Być może nowy Samorząd znajdzie sposób, by Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w końcu stał się areną rywalizacji w wyborach studenckich, by żacy naszej Alma Mater mogli zakosztować demokracji w pełnym tego słowa znaczeniu – kampanii wyborczych i setek pomysłów na zmiany. Albo chociaż znajdzie chętnych do komisji wyborczych. PIOTR OSSOWSKI
9
RELACJA / Wizyta Konsula Honorowego RFN ramach „Wtorkowych spotkań z ciekawymi ludźmi” organizowanych przez Koło Naukowe Prawo i Społeczeństwo studenci zainteresowani prawodawstwem mieli możliwość wysłuchania wykładu o wpływie prawa niemieckiego na prawo polskie. Poprowadził go dr Jarosław Kuropatwiński, Konsul Honorowy Republiki Federalnej Niemiec w Bydgoszczy. Przybyły gość jest radcą prawnym i jednocześnie wspólnikiem w Kancelarii Prawniczej Lege artis Kuropatwiński-Lewicki w Bydgoszczy oraz współpracownikiem Katedry Prawa Cywilnego i Bankowego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Specjalizuje się w prawie cywilnym i handlowym, biegle włada językiem niemieckim i angielskim, prowadzi też szkolenia dla radców prawnych, a także wykłady uniwersyteckie z zakresu prawa cywilnego. 12 listopada, o godz. 11.00 wypełniona po brzegi aula przy ul. Przemysłowej 34 przywitała urzędnika konsularnego tak, jak to nakazuje protokół dyplomatyczny: należy powitać go, stojąc i poczekać, aż ten zajmie przeznaczone mu miejsce i usiądzie lub poprosi zebranych o zajęcie miejsc siedzących. Multikulti – Współczesne prawo polskie jest systemem, które dziś modnie można by nazwać „multikulti” i wcale nie wynika to z poprawności politycznej, ale uwarunkowania geopolitycznego Polski. Znaleźliśmy się pod trzema zaborami i każde z państw zaborczych wprowadziło swój porządek prawny, znacznie różniący się od dwóch pozostałych. Ten tygiel prawny wraz z 11 listopada 1918 roku zaczął obowiązywać w ramach jednego państwa – tłumaczył prelegent. Inne kraje w podobnych sytuacjach przejmowały całe kodeksy innych państw niemal bezkrytycznie: Japonia przejęła kodeks niemiecki,
a Turcja szwajcarski. Polska Komisja Kodyfikacyjna postanowiła natomiast stworzyć dzieło własne, nie jest jednak ono oryginalne. Jego specyfika polega na połączeniu kodów kulturowych prawa francuskiego dotychczas obowiązującego w Kongresówce i prawa niemieckiego oraz mocnego wpływu prawa szwajcarskiego i elementów prawa austriackiego. W efekcie nawarstwienia tak wielu często sprzecznych systemów prawnych, wiele zasad stosowanych jest w sposób charakterystyczny dla danego systemu prawnego na różnych poziomach. Za przykład posłużyć może rozdzielenie umowy obligacyjnej od rzeczowej, pomysł niemiecki przyjęty przez prawo polskie, połączone z kauzalnością umowy rzeczowej (idea francuska). – Zatem na poziomie intelektualnym przyjęto rozwiązanie niemieckie, a na poziomie praktycznym francuskie. Tego typu rozwiązania „multikulti” są oryginalnym tworem polskiej myśli prawnej – stwierdza konsul. Precyzja języka – W samych tekstach przepisów nie znajdziemy wpływów francuskich i austriackich; polski język prawniczy ukształtowany jest przez BGB (Bürgerliches Gesetzbuch – niemiecki kodeks cywilny). Wiele przepisów prawa polskiego jest bezpośrednim tłumaczeniem artykułów niemieckiego kodeksu cywilnego, którego strona językowa uważana jest za dość precyzyjną – dodaje Kuropatwiński. Jednak niektóre zapisy prawne BGB przez prawodawcę polskiego uznane zostały za przegadane, dlatego postanowiono uwzględnić je na poziomie bardziej ogólnym, niż uczynił to prawodawca niemiecki. Skutkiem takiego posunięcia jest jednak niejednokrotnie zbytnia ogólność i abstrakcyjność zapisu polskiego – stąd niemiecki odpowiednik umieszczony w BGB stanowić może swoisty komentarz dla przepisu polskiego.
Czas na pytania Zebranych słuchaczy interesowały wielorakie zagadnienia prawne z pogranicza systemów polskiego i niemieckiego, zarówno te charakterystyczne dla prawa konstytucyjnego obu państw, jak i prawa imigracyjnego. Pytano, czy rozwiązania prawne zastosowane przez ustawodawcę polskiego uznać można za korzystne i jakie płyną z nich konsekwencje oraz czy polski system prawny wchłonął także elementy prawodawstwa rosyjskiego i czy nastąpiła sytuacja odwrotna – czy systemy prawne zaborców przyswoiły jakieś elementy prawodawstwa polskiego? Czy takie rozwiązanie było podyktowane brakiem wykwalifikowanej kadry fachowców zdolnej wybrnąć z prawnego impasu? Słuchaczy interesowała również ekonomiczna i kulturalna strona życia obywateli niemieckich w porównaniu z polskimi. Padały również zapytania o praktyczną stronę łączenia funkcji Konsula Honorowego z zawodem radcy prawnego: – Dzięki temu nie ma mnie teraz w kancelarii – ze swadą wyjaśnił Kuropatwiński. Kolejni prelegenci Wizyta dr. Kuropatwińskiego jest jednym z zaplanowanych przez Koło Naukowe Prawo i Społeczeństwo cyklicznych spotkań z przedstawicielami zawodów, w których studenci WAiNS po ukończeniu studiów mają kompetencje pracować. Ich celem jest aktywizacja żaków wydziału oraz popularyzacja zagadnień z zakresu prawa i administracji. Członkowie organizacji prowadzą rozmowy z potencjalnymi przyszłymi gośćmi – przedstawicielami Państwowej Inspekcji Pracy, Policji czy Konsulatem Węgier. Informacje dotyczące wydarzeń planowanych przez Koło Naukowe Prawo i Społeczeństwo systematycznie udostępniane będą na fanpage’u Atheneum. URSZULA GĄSIOR
Członkowie Koła Prawo i Społeczeństwo z gościem
10
GRUDZIEŃ 2013
fot. Monika Jasińska
W
Niemiecka podstawa
Wystawa Władysława Hasiora / RELACJA
W
Uszyty charakter
jaki sposób przywrócić marzenia? Jak odnaleźć w sobie człowieka? Czy można przypomnieć zapomniane? Kim jest najwybitniejszy polski twórca zeszłego stulecia? Na te pytania odpowiedziała ostatnia wystawa Galerii Miejskiej bwa. Za życia niedoceniony skandalista, obecnie – zapomniany twórca sztuki pop-art. Rzeźbiarz, malarz, scenograf, pedagog. Zakochany w Zakopanem i górach. Autor wielu niekonwencjonalnych pomników oraz rzeźb plenerowych umiejscowionych nie tylko w Polsce, ale również poza jej granicami. Największy rozgłos przyniosło mu widowisko pt. Płonące sztandary. Władysław Hasior – postać niezwykle barwna i nietuzinkowa. Wartość jego sztuki jest obecnie nieoceniona. Jest jednym z tych twórców, którego dorobek artystyczny zachwyca pomimo upływu czasu. Zachwyca i jednocześnie zadziwia. Władysław Hasior to autor niezrozumiały, niemieszczący się w ramach. Otworzyć umysł Czas niedomknięty to tytuł wystawy zorganizowanej w Galerii Miejskiej bwa w Bydgoszczy otwartej przez dwa miesiące, tj. od 28 września do 24 listopada. Jej celem było przywrócenie polskiemu społeczeństwu pamięci o Władysławie Hasiorze oraz obudzenie refleksji, głównie u młodego pokolenia, które w obecnym świecie zapomniało o marzeniach i głębi ludzkiej egzystencji. – Wystawa ma ukazać nieprzemijającą wartość jego artystycznych dokonań. Wartość sztuki, która przebudza nawet dzisiaj. Przebudza nas – skomercjalizowanych, uwielbiających siebie, pustych, pozbawionych wrażliwości i metafizyki mieszkańców Polski – mówi Wacław Kuczma, kurator wystawy. Otwarcie ekspozycji zwieńczyły wykłady. Jeden, poświęcony zbiorom Muzeum Tatrzańskiego im. dr. Tytusa Chałubińskiego w Zakopanem, został poprowadzony przez Helenę Pitoń, kustoszkę Muzeum Tatrzańskiego, a drugi – o Władysławie Hasiorze – przez Julitę Dembowską (Muzeum Tatrzańskie). Odbył się również koncert zespołu The Cyclists. Sto razy Hasior Takiej wystawy jeszcze w Bydgoszczy nie było. Galeria Miejska bwa zaprezentowała blisko sto prac Władysława Hasiora: sztandary, portrety, assemblage (kompozycja z przedmio-
tów gotowych), np.: Wyszywanie charakteru, Strażnik Ostatniej Perły, Romeo, czy Źródło błękitnej krwi. Znalazły się tam również zdjęcia prac pozostających na wystawie stałej w fili Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem. Oprócz dzieł jego autorstwa, można było obejrzeć liczne fotografie przedstawiające samego artystę, zdjęcia pracowni w Leżakowni, czy prace, które nie zostały włączone do jego autorskiej galerii. Poza tym można było obejrzeć kadry z widowiska zaprezentowanego w Koszalinie w 1977 r., czyli studium formy projektu pomnika pt. Tym, co walczyli o polskość i wolność ziem Pomorza. Galeria Miejska dołączyła do swej wystawy również prywatne zdjęcia twórcy. Oprócz obrazów, rzeźb, portretów można było również zaobserwować, jak wyglądały szkice do stacji drogi krzyżowej dla jednego z sądeckich kościołów czy projekty scenografii do Dona Juana (spektakl telewizyjny z 1970 r.) i Rewizora. Na parterze budynku Galerii można było obejrzeć filmy dotyczące twórczości Hasiora oraz zajrzeć do dostępnej tam biblioteczki. Na pierwszym i drugim piętrze dodatkowo znajdowały się prezentacje multimedialne zawierające ponad 1500 przeźroczy dokumentujących postrzeganie przez owego twórcę ówczesnego świata. Zapis ten jest obecnie niezwykle istotny dla ukazania zanikających wartości kulturowych, a także, jako przedstawienie szczególnego niechlujstwa ładu przestrzennego komunistycznej Polski.
Plusy i minusy Przez te dwa miesiące Galerię Miejską bwa odwiedziło wiele zainteresowanych osób. Hasior, jako twórca niezależny i niedający się sklasyfikować, przyciąga swoim żarem oraz energią, jaką pozostawił w dorobku artystycznym. Gromkie brawa należą się organizatorom wystawy za sam fakt jej stworzenia. Idea i cele jakie przyświecały pracownikom Galerii były z najwyższej półki, za co zdecydowanie należy im podziękować. Jedyną wadą tej prezentacji twórczości Hasiora było oświetlenie, które przy pewnych pracach niestety przeszkadzało w kontemplacji sztuki, gdy np. odbijało się od lustra leżącego na ziemi, czy metalowych części, wykorzystanych przez autora w asseblege’ach. Twórczość Hasiora na tyle jednak oddziałuje na widza, że nie warto zastanawiać się nad drobnymi niedociągnięciami organizacyjnymi. Niemniej każdy, kto odwiedził chociaż raz w ciągu tych ostatnich dwóch miesięcy Galerię, na pewno zapamięta tego artystę do końca swego życia, bo „(...) on robił sztukę z powszedniości, z wytworów cywilizacji, z rzeczy przechowujących ślady człowieka i upływu czasu. Z namacalnych, zwyczajnych ułamków realności tworzył – nadrealność, świat ze snu, baśni, mitu, z antykwariatu kultury.” (fragment tekstu z katalogu Władysław Hasior. Czas niedomknięty). KAROLINA CZAJKOWSKA
Władysław Hasior– Wyszywanie charakteru
11
KOŁA NAUKOWE
Ten rodzaj aktywności jest wyjątkowo potrzebny, ponieważ prowadzi do wszechstronnego rozwoju pasji studentów
liczbę członków, a inne zrzeszają raczej elitarne grono osób. Do stosunkowo nowych organizacji należy między innymi Naukowe Koło Kryminalistyki. – Nasza działalność polega na spotykaniu się ze specjalistami z zakresu kryminalistyki i dziedzin pokrewnych, na poszerzaniu wiedzy i promowaniu naszej specjalizacji na kierunku fizyka. Swoją ofertę kierujemy głównie do obecnych i przyszłych studentów UKW – mówi Marta Kozak, sekretarz Koła. – Jak większość kół, borykamy się z problemami finansowymi, jednak udało się nam przeprowadzić już wiele ciekawych inicjatyw.
Dotarcie do tak zróżnicowanych grup, reprezentujących nieraz odmienne zainteresowania, nie jest łatwe. Z tego powodu swoje pierwsze kroki skierowałam do Alicji Topolewskiej, Pełnomocnika Samorządu Studenckiego ds. Kół Naukowych i Organizacji Studenckich UKW. – Na naszej Uczelni istnieje około siedemdziesięciu kół naukowych, niestety aktywnie działa mniej niż połowa z tej liczby – tłumaczy. – Dla całej reszty jest to ogromna strata, ponieważ traci ona możliwość dofinansowania swoich projektów ze strony Uniwersytetu. Natomiast wśród prężnie rozwijających się kół można zauważyć naprawdę ciekawe inicjatywy. Uważam, że ten rodzaj aktywności jest wyjątkowo potrzebny, ponieważ prowadzi do wszechstronnego rozwoju pasji studentów i pozwala w sposób namacalny obcować z tym, co nas interesuje.
Na końcu świata, czyli z Przemysłową w tle Niestety działalność niektórych kół jest mocno ograniczona z powodu lokalizacji. Szczególny przykład tej sytuacji stanowi budynek Uniwersytetu przy ul. Przemysłowej. Odcięcie od centrum miasta ma ogromny wpływ na efekt przeprowadzanych projektów – o wiele trudniej jest bowiem znaleźć grono odbiorców w tej części Bydgoszczy. Oprócz tej niedogodności, można wymienić też szereg innych. – Obecnie największym problemem, z jakim się borykamy, jest niewielka liczba członków Koła. Ta sytuacja nie wynika z braku chęci studentów do angażowania się w naszą działalność, lecz z poważniejszego utrudnienia, jakim jest zmniejszenie popularności nauk politycznych – mówi Łukasz Szeląg, prezes Koła Naukowego Studentów Politologii. – Nasze koło działa już od 1996 roku, jest więc jednym z najstarszych na Uczelni. Za główny cel stawiamy sobie propagowanie wiedzy z zakresu nauk politycznych oraz podnoszenia poziomu kultury politycznej wśród młodzieży akademickiej.
Prawie jak CSI Na UKW działa wiele kół naukowych – jedne mają bardzo długą historię, inne dopiero „raczkują”. Część z nich obejmuje sporą
Na Przemysłowej swoją działalność prowadzi również Koło Naukowe Prawo i Społeczeństwo. – Nasze działania są kierowane do całego środowiska akademickiego
Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, a w szczególności do studentów Instytutu Prawa, Administracji i Zarządzania. Pragniemy stworzyć platformę propagującą aktywność naukową studentów, a także zalążki współpracy między studentami kierunku administracja wszystkich roczników i pracownikami IPAIZ w zakresie pisania tekstów naukowych o charakterze administracyjno-prawnym – podsumowuje Izabela Rączkowiak, członkini Koła. KNPiS zorganizowało niedawno spotkanie z Konsulem RFN. Zaproszony gość miał niestety spore trudności z dojazdem na ul. Przemysłową. Potwierdza to skalę problemu, jakim jest oddalenie uczelnianego budynku od centrum miasta. Stanowi to ogromne wyzwanie dla wszelkich przeprowadzanych tam inicjatyw. Z serca dla innych Dla wszystkich studentów, którzy pragną nieść pomoc innym i wykorzystywać swoje umiejętności w dobrym celu, świetną organizacją jest Akademickie Centrum Wolontariatu, działające już od dwunastu lat. – Wolontariat pomaga w walce z własnymi ograniczeniami oraz sprawia, że innym ludziom dzięki nam chce się żyć i także czynić dobro. To najlepsza okazja, aby zdobyć cenną praktykę i poznać niesamowitych ludzi! – zachęca Magdalena Glazik, były koordynator ACW. Z przyrodą za pan brat Jednym z najbardziej znanych kół na naszej Uczelni jest Koło Naukowe Przyrodników – to właśnie o nim często słyszymy ze względu na oryginalne inicjatywy, które znajdują odzew także w lokalnych mediach. Wynika to przede wszystkim z działań mających na celu promocję Koła, udziału w licznych akcjach i rozpowszechniania własnych materiałów edukacyjnych. – Naszym celem jest krzewienie zainteresowań przyrodniczych,
fot. Ewa Wachowiak
J
Bo chcieć to móc
esień to tradycyjnie okres wzmożonych działań kół naukowych na naszej Uczelni. Wtedy bowiem jest największa szansa na pozyskanie nowych członków, pełnych zapału i inwencji twórczej. Uniwersytet Kazimierza Wielkiego może pochwalić się sporą liczbą takich organizacji. Jakie mają cele? Czy warto do nich przystępować? Postanowiłam to sprawdzić.
Koło Naukowe Przyrodników podczas obserwacji ptaków w Łebie
12
GRUDZIEŃ 2013
fot. Agata Hałas
KOŁA NAUKOWE
Tegoroczny wyjazd naukowo-integracyjny do Grylewa okazał się dla KNSP wielkim sukcesem działanie na rzecz ochrony przyrody, zgłębianie wiedzy oraz możliwość prowadzenia badań i współpracy z wykładowcami – tłumaczy opiekun Koła, mgr Ewa Wachowiak. – Aby zachęcić studentów do członkostwa w KNP, musimy prowadzić kampanie reklamowe, namawiać poprzez rozmowy, ogłoszenia. Niestety najwięcej osób skusiło stypendium i ich obecność w Kole nie świadczy o zaangażowaniu. Tak było w ostatnich latach. Nie jest to problem odosobniony – odkąd powstało Stypendium Rektora, bardzo wzrosła aktywność studentów we wszelkich organizacjach na UKW. Wynika to z dodatkowych punktów, jakie można otrzymać za szeroko pojętą działalność naukową. Wiele osób, skuszonych perspektywą dodatkowych środków finansowych, dołączyło do działających na Uczelni kół. Niestety, ich zaangażowanie nie wynika z prawidłowych pobudek, na czym najczęściej tracą one same. Medialnym okiem Studenci, którzy nie boją się głośno wyrażać swojego zdania i marzą o karierze dziennikarskiej, z pewnością odnajdą się w Radiu Uniwersytet. – Staramy się być jak prawdziwa rozgłośnia radiowa. Z opinii osób związanych z bydgoskimi mediami wynika, że w dużej mierze nam się to udaje. Istotną sprawą, która nas różni od profesjonalnych redakcji, jest doświadczenie i umiejętność radiowców. Jest więc nad czym pracować i dlatego naszym podstawowym celem jest edukacja i umożliwienie rozwoju zainteresowań w kierunku dziennikarstwa. Chcemy, by nasza jednostka była dziennikarskim przedsionkiem dla osób, które wiążą swoją przyszłość z tym zawodem – mówi Paweł
Pastwa, redaktor naczelny RU. – Zawsze staramy się brać udział w ważnych wydarzeniach związanych z UKW i miastem. Jesteśmy tam, gdzie się coś dzieje. Inaczej na temat seksu Stosunkowo niedawno swoją działalność reaktywowało Studenckie Koło Seksu-
Dzisiaj trudno jest załatwić cokolwiek bez jakichkolwiek pieniędzy. Największym problemem jednak jest brak chętnych, by tworzyć Koło. ologiczne, które za główny cel stawia sobie szerzenie naukowej wiedzy na temat seksu i intymności. – Nie tworzymy sztucznych granic czy podziałów. Tematy takie jak seks, seksualność, orientacja seksualna są kwestiami uniwersalnymi, więc każdy z nas ma pełne prawo się nimi interesować. Jako studenci chcemy docierać do innych studentów, jako ludzie chętni nauczać, próbujemy konfrontować się z młodszymi od nas – uczniami szkół. Dorośli również są naszym celem, bo niestety w Polsce o seksualności mówi się mało albo wcale – konkluduje Tobiasz Burba, rzecznik SKS. – Tak jak pewnie każde koło, borykamy się z problemami dotyczącymi funduszy. Dzisiaj trudno jest załatwić cokolwiek bez jakichkolwiek pieniędzy. Największym problemem jest jednak brak chętnych, by tworzyć Koło. Bez człowieka nic nie ma sensu, bez jego zapału, entuzjazmu i siły do zdobywania wiedzy. Dlatego też tak pilnie zabiegamy
o młodych ludzi, chętnych zmienić coś w tak ważnym temacie jak seksualność. Działalność kół naukowych opiera się przede wszystkim na dofinansowaniach ze strony UKW. Niestety, są to niewielkie kwoty, które często nie pozwalają na zrealizowanie wielu wartościowych pomysłów. To znacznie ogranicza działalność zaangażowanych studentów – są oni zmuszeni do szukania innych dróg i dodatkowych sponsorów, co stanowi wielkie wyzwanie, często nie do pokonania. Sport to zdrowie Osoby, które lubią aktywnie spędzać czas, powinny zwrócić uwagę na działalność Koła Animatorów Aktywności Fizycznej, Edukacji Zdrowotnej i Promocji Zdrowia. – Głównymi celami, do których dążymy, jest szerzenie wiedzy dotyczącej aktywności fizycznej i edukacji zdrowotnej, promowanie zdrowia poprzez oddziaływanie na system społeczny, wspieranie naukowej działalności Instytutu Kultury Fizycznej, ale także aktywizacja studentów i prowadzenie zajęć ruchowych – informuje Agnieszka Perzyńska, opiekun Koła. Jak wygląda współpraca z Uniwersytetem? – Głównie polega ona na pozyskiwaniu środków finansowych na konferencje i inne działania związane z naszą działalnością. Niestety zazwyczaj nieskutecznie – podsumowuje. Mimo tych trudności Koło bierze udział w licznych inicjatywach i realizuje swoje cele, co świadczy o zaangażowaniu jego członków. Jednak nie wszyscy studenci chcą się realizować w ramach kół naukowych. – Szczerze mówiąc, nie widzę większych korzyści wynikających z działalności w takich organizacjach. Stawiam przede wszystkim na rozwój osobisty. Na początku studiów krótko byłem w jednym z kół i nie czułem się z tego powodu jakoś specjalnie spełniony – mówi Paweł, student pedagogiki. Inne stanowisko reprezentuje Ola, studentka politologii: – Działam w ramach koła od kilku lat i uważam, że to świetne rozwiązanie dla wszystkich, którzy chcą poszerzyć swoją wiedzę w danej dziedzinie. Fakt, trzeba poświęcić na to sporo czasu, ale w efekcie końcowym daje to ogromną satysfakcję. Koła naukowe na UKW reprezentują rozmaite dziedziny wiedzy i prowadzą interesujące projekty. My, studenci, możemy więc wybierać z szerokiego spektrum możliwości i z pewnością każdy znajdzie coś dla siebie. A przy okazji można poznać naprawdę fajnych ludzi, co jest niewątpliwie jedną z największych zalet działalności we wszelkich organizacjach studenckich. JOANNA WIECZOREK
13
STUDENT Z PASJĄ / Paulina Lewandowska
O
Szlachetność serc
niesieniu pomocy innym, nierozerwalnym związku pasji z życiem i zadomowieniu w ogólnopolskim projekcie z Pauliną Lewandowską, liderem Szlachetnej Paczki rejonu Bydgoszcz – Błonie, rozmawia Urszula Gąsior.
nie dawać paczki tej rodzinie. W psychologii to się nazywa wyuczona bezradność – ktoś się przyzwyczaja do tego, że udziela się mu pomocy i czuje się zwolniony z obowiązku robienia czegokolwiek, a do tego nie chcemy doprowadzić. Paczka ma wywoływać uśmiech i radość, a nie być regularną pomocą podobną do tej żywnościowej z Kościoła. To ma być impuls, ma dać tym rodzinom wiarę w to, że też coś mogą, bo są ważni dla kogoś innego. Doskonałym przykładem jest rodzina, która jakiś czas temu dostała paczkę, a teraz przyjmuje u siebie osoby bezdomne – od niewydolności do pomocy innym, kapitalny progres. My nie oczekujemy, że rodzina zacznie pomagać innym. Chcemy, by umiała zatroszczyć się sama o siebie i to ma być ten „pstryk”.
Co należy do twoich obowiązków? Zapoznawanie ze wszystkimi procedurami, pozyskiwanie i szkolenie wolontariuszy, szukanie rodzin i przydzielanie ich pod opiekę wolontariuszom, opisywanie potrzebujących – zadanie karkołomnie dla każdego członka projektu, ponieważ są one sprawdzane na kilku szczeblach, a zdarza się, że na tych niższych wszystko jest w porządku, a opis potrafi wrócić do poprawki ze szczebla ogólnopolskiego. Potem rzecz Co robisz w sytuacji, gdy twój wolontariusz będzie chciał zanajprzyjemniejsza – szukanie darczyńców i robienie paczek. chachmęcić i zabrać coś dla siebie? Co się wkłada do paczki? Każdy z nich przechodzi rozmowę rekrutacyjną, ale wiadomo – nie To co jest potrzebne rodzinie. Każda z nich ma inną historię, różny jesteśmy w stanie poznać człowieka po jednym spotkaniu. Cała akcja jest przekrój potrzeb. Jednej brakuje rzeczy najprostszych – żywności jest procesem – ludzie muszą się w niego zaangażować. Mamy wei ciepłych butów dla dziecka, innej niezbędna jest pralka, bo mama od wnętrzne spotkania integracyjne dla całego zespołu, wzajemnie się pięciu lat opiera ręcznie siedmioosobową rodzinę. Pomimo różnych poznajemy. Poza tym mamy system kontroli, paczki są zwożone do potrzeb te królujące to żywność, środki czystości, odzież i obuwie, jednego magazynu i żaden z wolontariuszy nie robi tego sam, zawsze z kimś, nie na zasadzie braku zaufania, ale wzajemnego wsparcia. Wozwłaszcza zimowe. lontariusz tylko przekazuje paczki, które następnie otwiera rodzina. Zdarza się, że rodziny próbują pewne rzeczy wyłudzić? Zdarza się, ostatnio u takiej byłam. Rodzina pięcioosobowa, dwoje Wypracowałaś przez lata dobrą metodę zarządzania ludźmi i kiemłodszych dzieci, jeden 24-letni chłopak i rodzice, a wśród swoich rowania zespołem? najważniejszych potrzeb wymienili laptop, mimo tego że w poko- „Paczka” nauczyła mnie delegować zadania. Dobry lider wie, że nie ju obok stały już 3 takie urządzenia i komputer stacjonarny. To daje jest niezastąpiony i nie poradzi sobie ze wszystkim sam. Przydzielanie obraz tego, co dla danej rodziny jest najważniejsze. Początkowo nie działań integruje zespół i daje ci komfort psychiczny – możesz na kowiedziałam jak przeprowadzić wywiad, dlatego odwiedzałam rodziny goś liczyć. Nie przypomina ci się nagle coś, co powinno być zrobione z doświadczonym wolontariuszem, by nauczyć się poprawnie oce- na zeszłą sobotę. Dzięki temu mam naprawdę fantastycznych wolontaniać sytuację, rozmawiać i wiedzieć, na co zwracać uwagę – a jest tego riuszy, którzy wkładają całe swoje serca w to, co robią. sporo: począwszy od tego, czy w mieszkaniu jest czysto i schludnie, Miałaś kryzysowe sytuacje? a skończywszy na tym, co mówią członkowie rodzin. Pomagałam rodzinie z niepełnosprawnym dzieckiem czekającym na Wygląda to podobnie do wywiadu środowiskowego, np. opieki społecznej. Wychodzimy z założenia, że jeżeli my chcemy dać coś z siebie i pomóc, chcemy zrobić to mądrze. Nie zamierzamy pomagać komuś, kto już korzysta z pomocy społecznej lub innych instytucji, nie dając nic od siebie. Paczka pomaga mądrze – nie dajemy wędki ani ryby, ale mentalność wędkarza.
I wtedy rezygnujecie z podarowania mu paczki? To jest dramat wolontariusza. Z jednej strony myślimy o tym, co dla tej rodziny będzie najlepsze, a jednocześnie gdzieś z tyłu głowy mamy przeświadczenie, że jeżeli ta rodzina dostanie paczkę po raz trzeci, to jakaś inna rodzina może jej nie dostać w ogóle. Nie boicie się tego, że uzależniacie od paczek kolejne rodziny? To jest jeden z elementów, dla których wolontariuszka postanowiła
14
Najbardziej wzruszające są reakcje dzieci GRUDZIEŃ 2013
fot. Maja Przybylska
Co z rodzinami, do których chodzicie już któryś rok z rzędu i widzicie, że ten impuls nie zadziałał? Jest taka rodzina, dwa razy była w paczce. Ojciec jest niepełnosprawny, nie może podjąć pracy, ale dopiero niedawno zaczął się starać o grupę inwalidzką – wcześniej nie czuł takiej potrzeby, bo zawsze ktoś mu pomagał. Ta pomoc gdzieś tam się urwała i dopiero wtedy „zakumał”, że to on coś musi. Zapytany o to, czy kolejna paczka cokolwiek zmieni, mówi, że nie widzi żadnej zmiany, a to oznacza, że oferowana przez nas pomoc niekoniecznie przekłada się na to, czego on sam chce.
fot. Maja Przybylska
Paulina Lewandowska / STUDENT Z PASJĄ stoparoletniego syna. Żadne z nich nie pracuje, kiedy słyszymy, że nikt nie próbował znaleźć nawet pracy dorywczej, to dla wolontariuszy jest to jasny sygnał, że to nie jest paczkowa rodzina. Bo paczkowa rodzina to taka, która nie znalazła się w trudnych okolicznościach na własne życzenie i my dajemy jej impuls do poprawienia tej sytuacji.
Czy jest jakaś decyzja z kategorii tych stawiających pod ścianą, której żałujesz? Nie, jeszcze nie. Staramy się rozwiewać wszystkie wątpliwości w zarodku, dlatego często jako lider sprawdzający opisy sporządzone przez wolontariuszy pytam ich, czy np. frytkownica dla mamy czy telefon komórkowy dla taty jest podPaczkowa rodzina to taka, która nie znalazła się stawową potrzebą. Bardzo dużą uwagę przywiąw trudnych okolicznościach na własne życzenie zujemy do opisów, w których wolontariusz zapii my dajemy jej impuls do poprawienia tej sytuacji. suje nie tylko to, co powiedziała mu rodzina, ale również to, co sam uważa za potrzebne, bo on operację, która miała jednocześnie bardzo roszczeniową postawę. I co tam był i widział jak mało mają i wie, że chłopiec bardzo cieszyłby się z teraz? Z jednej strony masz świadomość, że ono potrzebuje pieluch, piłki do nogi, a dziewczynka z lalki. a z drugiej wiesz, że oferowana przez ciebie pomoc może do niego Zdarza się że wolontariusze rezygnują z udziału w całej akcji? w ogóle nie dotrzeć, bo owszem, pieluchy dziecko dostanie, ale niOsobiście nie spotkałam się z takim, który zrezygnował z akcji w trakgdy nie będziesz pewna, czy rodzice nie sprzedadzą zabawek, które cie edycji, zdarzają się natomiast tacy, którzy nie wracają, choć zwyto dziecko dostało razem z pieluchami, dla kasy. To naprawdę trudna kle jak ktoś raz wejdzie w „paczkę” to łyka bakcyla. Mnie początkowo decyzja. W tej sytuacji usłyszałam tylko jedną dobrą radę: zastanów przeraziła ogromna ilość papierów i dokumentacji, która poza znalesię, czy gdyby nie znalazł się darczyńca, czy ty zrobiłbyś paczkę dla zieniem wolontariuszy czy rodzin jest ważna w pracy lidera. tej rodziny? Gdy przefiltrujesz to przez siebie, zobaczysz całą sytuację okiem ofiarodawcy.
My nie oczekujemy, że rodzina zacznie pomagać innym. Chcemy, by umiała zatroszczyć się sama o siebie
Domyślam się, że w momencie wręczenia paczki następuje ogromne wzruszenie. Sam fakt, że do domu wchodzi ktoś z wielkimi kartonami opakowanymi w świąteczny papier, a domownicy widzą, że za chwilę wydarzy się magia, jest cudowny. Najbardziej wzruszające są jednak reakcje dzieci – to jest istny szał; na przykład chłopiec, który się rozpłakał, bo mama dostała laczki, bo w paczce w końcu znalazł się dżem wiśniowy, a nie truskawkowy. Starsza pani, która marzyła o płaszczu zimowym, a w paczce dostała ich cztery i mówi: – O Boże drogi, ludzie pomyślą, że kobita zwariowała! Cztery płaszcze nowe! My jako wolontariusze też Nie boisz się, że papiery przysłonią ci konkretnych ludzi potrzenie wiemy, co jest w pakunkach, więc sam moment rozpakowywania bujących pomocy? Trzymamy się zasady maksymalnie trzech rodzin dla jednego wolonjest dla nas niespodzianką. tariusza. To daje komfort psychiczny podczas rozmów z darczyńcą, Zdarza się, że ludzie są zawiedzeni tym, co znajdą w paczce? który pyta o jedną konkretną rodzinę, której chce pomóc, a wolonRodziny roszczeniowe staramy się wyselekcjonować na jak najwcze- tariusz nie szpera wtedy w pamięci, próbując sobie przypomnieć, śniejszym etapie rekrutacji, do tego służą nam specjalnie skonstru- o kogo może mu chodzić, bo ma ich razem piętnaście. Staramy się jak owane kwestionariusze, które pomagają wyłapać niepokojące symp- najbardziej spersonalizować cały proces, a papiery bardziej dotyczą tomy. Nawet jeśli mama i tata nic takiego nie powiedzą, to rozmowy mnie i funkcji lidera, bo samo bycie wolontariuszem sprowadza się do z dziećmi bardzo dużo dają. Dzieciaki są doskonałym odbiciem tego, kontaktów z rodziną i darczyńcami. To jest naprawdę dobrze i mądrze co dzieje się w rodzinie. Nie powiem, że w stu procentach, ale w prze- zorganizowany projekt. ważającej części udaje nam się wyeliminować takie rodziny. Jeśli mamy jakiekolwiek podejrzenia o roszczeniowość lub o to, że rodzina nie wy- Do bazy zostaje zgłoszona rodzina, ale nie ma nikogo, kto przygokorzysta dobrze oferowanej jej pomocy – nie włączamy jej do projektu. towałby dla niej paczkę. Co robisz? Zdarzało się tak. Wtedy pomagają nam darczyńcy z innych miast Jak rozpoznać rodzinę roszczeniową? lub wolontariusze się mobilizują i stają na wysokości zadania – paczJeżeli wchodzisz do domu i widzisz płaski telewizor i zestaw DVD, kę przygotowujemy sami. Wydaje mi się, że w Krakowie, gdzie akcja a rodzina mówi ci, że nie ma co jeść, to mnie zapala się lampka ostrze- jest bardzo znana i całe miasto nią żyje, o wiele łatwiej o darczyńcę. gawcza. Pytamy bezrobotną od roku panią, dlaczego nie pracuje, a ona W Bydgoszczy odbyło się kilka edycji i akcja jest rozpoznawalna, ale odpowiada, że nie ma uprawnień na kasę fiskalną, a chce pracować tyl- nie na taką skalę jak na południu Polski; ja jednak wierzę, że ci darko w sklepie i nigdzie indziej. Odmawia za każdym razem, gdy propo- czyńcy gdzieś są i w tym roku postawiliśmy sobie cel, by każda rodzina nuje się jej cokolwiek innego, np. sprzątanie klatek schodowych, a fakt, znalazła swojego. że nie ma dzieciom co do garnka włożyć nie ma znaczenia, bo pani chce pracować w sklepie. Lub przypadek dwojga rodziców i dwudzie-
15
reżyseria Paweł Łysak współpraca dramaturgiczna Michał Tabaczyński muzyka Michał Dobrzyński instrumenty perkusyjne Maciej Szymborski instrumenty perkusyjne i flet Michał Dobrzyński występują: Anita Sokołowska, Mieczysław Franaszek, Mateusz Łasowski premiera 28 stycznia 2011
16
GRUDZIEŃ 2013
OPINIE STUDENTÓW
tradycyjnie czy elektronicznie S
ystem Eliminacji Studentów Jest Aktywny, w skrócie – SESJA. Spokojnie, do tego jeszcze sporo czasu, na pewno każdy zdąży skserować niezbędne notatki! Lecz ja w tym artykule nie o notatkach, a o miejscu, do którego przychodzi nam aktualnie zbierać oceny i autografy. Każdy ze studentów posiada bowiem zieloną książeczkę, zwaną indeksem. Jak to z nią jest – potrzebna czy nie? Zamienić ją całkowicie indeksem elektronicznym? Tradycyjnie postanowiłem spytać was o zdanie. Powiem tak – w tym przypadku jestem tradycjonalistką i mimo ogromnej pogoni za techniką, nowoczesnością, pozostałabym przy zielonych książeczkach. Chociażby dlatego, że jego elektroniczna wersja może zawodzić i nigdy nie wiadomo, jak będzie wyglądać jego aktualizacja. Preferuję namacalny dowód uzyskanej przeze mnie oceny. Ponadto tradycyjny indeks po latach, oprócz dyplomu, będzie dla nas potwierdzeniem przebrnięcia przez poszczególne etapy studiów. Zostanie on z nami jako pamiątka – bez względu na wpisane w nim oceny. PAULINA Uważam, że należy pozostawić tradycyjną formę indeksów (zieloną książeczkę, w której zbieramy “autografy” od naszych wykładowców). Co prawda zniesienie tradycyjnej formy indeksu na rzecz elektronicznej, niesie za sobą wiele korzyści, m.in. zaoszczędzania czasu i nerwów podczas zbierania wpisów od prowadzących poszczególne przedmioty. Wszak są one bardzo cenne podczas zaliczeniowo-egzaminacyjnych „batalii”. Z drugiej strony, kiedy po opuszczeniu gmachu Uniwersytetu z dyplomem w ręku, po pewnym czasie będziemy przeglądać kolejne strony indeksu, nabierze on wówczas wartości sentymentalnej. Każda ocena w rubryce to osobna historia, z którą wiązać się będą lepsze lub gorsze wspomnienia. Niekiedy okazuje się, że tradycyjne rozwiązania okazują się być najlepszymi i niezawodnymi, czego nie można powiedzieć o systemie elektronicznym – narażonym na awarie i usterki, które mogą w najgorszym wypadku sparaliżować pracę Uniwersytetu. PAWEŁ Jestem za wycofaniem indeksów i kart egzaminacyjnych. Studentom zdarza się zapomnieć jednego lub drugiego, a wtedy trzeba biegać po całym Instytucie i szukać wykładowcy, aby uzupełnił wpis. Wydaje mi się, że zniesienie tych dokumentów przyczyni się do zmniej-
szenia błędów przy wpisywaniu zaliczeń, będzie to też wygodniejsze dla zapominalskich studentów. RENATA Indeksy w tradycyjnej formie powinny ustąpić miejsca indeksom w formie elektronicznej. Sam w sobie papierowy indeks to świetna pamiątka, a być może wzór dla naszych dzieci w przyszłości (“Patrz! Jak mamusia się świetnie uczyła!”). No, ale... Horror zaczyna się wraz z nadejściem sesji, ponieważ każdy student wpis posiadać musi, a często indeksu zapomina. A później kolejki do wykładowcy, stanie pod gabinetem godzinę, dwie, bo nagle przychodzi ktoś “tylko po wpis”. A po co to? Przecież to podwójna praca i marnowanie czasu, bo i tak każdy może dowiedzieć się o swoich ocenach z USOS-a. ALEKSANDRA Osobiście nie przepadam za elektroniczną formą dokumentów, wolę raczej tę tradycyjną. Studia zawsze kojarzyły mi się m.in. właśnie z indeksem, tą zieloną książeczką, do której student zbiera co semestr wpisy. Co prawda, bywa to kłopotliwe, ale ma swój „klimat”. Jeśli chodzi o indeks elektroniczny to zgodzę się z tym, ze jest on udogodnieniem i ułatwieniem
życia zarówno dla studentów, jak i pracowników Uczelni. Usprawnia pracę wielu osób. Z drugiej strony jednak, niejednokrotnie zdarzają się różnego rodzaju awarie i system zawodzi, co przysparza sporych problemów. Można by powiedzieć, że indeks tradycyjny (papierowy) też może się zgubić, ale taki wypadek będzie wynikiem niedopilnowania ze strony studenta, podczas gdy awaria systemu jest niezależna od nikogo z nas. PAULINA Jakie jest moje zdanie na ten temat? Wszak jestem studentem, więc głos również mogę zabrać! Myślę, że postęp technologiczny jest czymś, czego zatrzymać nie można i czego nawet próbować czynić nie powinniśmy. Jednak mimo wszystko, osoba studenta niemalże nierozerwalnie związana jest z zieloną książeczką, którą każdy z nas posiada. Wobec tego uważam, że powinniśmy pozostać przy tej formie wpisywania ocen zaliczenia przedmiotu. Może i czasem jest to problematyczne, niewygodne, lecz w jakiś sposób na stałe wpisało się to w obraz studenta i gdyby decyzja zależała ode mnie – na pewno tego obrazu bym nie zmienił. GRZEGORZ PORAZIK
17
FELIETON
J
Poradnik urwany z choinki
a już w tym roku dostałem bardzo fajny prezent na Boże Narodzenie. – Łukasz, napiszesz świąteczny felieton? Wiesz, taki z jajem i pazurem, z drugim dnem? – to słowa, które usłyszałem od naczelnej Atheneum na spotkaniu redakcji. Ja nie napiszę?! Po takiej zachęcie trzeba dać z siebie wszystko i ciut więcej! A więc, drodzy czytelnicy, usiądźcie wygodnie i wyruszcie ze mną w zimową podróż poprzez słowa, bo całkiem możliwe, że to ostatni raz, kiedy czytacie mój felieton. Uwielbiam zimę! To najpiękniejsza pora roku! Cały brud ulic pokrywa biały puch, dzieci lepią bałwany, a na Instagramie dwukrotnie wzrasta liczba zdjęć z kubkiem gorącej herbaty i talerzem pierniczków (#wieczornyrelax). I kto by tam zwracał uwagę na trzaskający mróz, kiedy tak łatwo ogrzać się w zatłoczonym porannym autobusie na zajęcia. A poza tym, jak to nam skrupulatnie przypominają reklamy od początku listopada, święta tuż, tuż! Czujecie już te ciarki wzdłuż kręgosłupa? – Nie, Łukasz, nie czujemy. Może nam powiesz, jak przygotować się do Gwiazdki? Cóż, to może być kłopotliwe, bo u mnie w domu obchodzimy Boże Narodzenie. Ale, jako że oba wydarzenia mają miejsce w podobnym terminie, to mogę napisać o rzeczach, które pomogą wam, cytując klasyka, poczuć magię tych świąt! Muzyka! Nic tak nie buduje klimatu, jak zestaw znanych wszystkim sezonowych hitów! Musicie mi przyznać rację, umysł człowieka funkcjonuje zupełnie inaczej kiedy usłyszy Last Christmas. Wokal George'a Michaela działa na nas jak dźwięk dzwoneczka na psy Pawłowa: mimowolnie zaczynamy się ślinić. I to jest właśnie piękne! A przecież muzyki jest więcej! Dzisiaj każdy artysta musi mieć przynajmniej jeden świąteczny szlagier. Michael Bublé, Mariah Carey, Run-DMC, Verba – każdy! Mnie osobiście nic tak nie wprowadza w gwiazdkowy nastrój, jak świąteczne covery z Crazy Hits Platinum Edition Crazy Froga (tak, mam oryginalną płytę Szalonej Żaby i jestem z tego dumny!).
kiej mózgownicy automatycznie tekst połączył się z melodią z reklamy Coca-Coli. Ręka w górę, kto wyobraził sobie czerwonego tira obwieszonego światełkami? A motyw przewodni z filmu Kevin sam w domu? Aż się łezka w oku kręci na samą myśl. Serio, to jeden z niewielu filmów, na których płakałem. Prezenty! Wszyscy wiemy, jaka jest prawda (jeżeli nie wiesz, to nie czytaj dalej i pomyśl o czymś miłym): Święty Mikołaj nie przynosi prezentów (mówiłem, nie czytaj!). Obowiązek obdarowania bliskich spada na nasze barki. I to od nas zależy, jak podejdziemy do tego zadania. Co prawda możemy temat odbębnić, kupić parę drobiazgów i z bólem patrzeć jak pieniążki uciekają z portfela. Ale czy nie lepiej podejść do tematu z uśmiechem i radością? Ludzie, przecież w końcu kupujemy prezenty tym, na których nam zależy! Mnie to się zawsze robi ciepło na serduszku, jak pomyślę o tym, ile radości mogę komuś sprawić nawet małym drobiazgiem. Bo przecież nie musimy od razu wydawać fortuny, w końcu jesteśmy studentami, co nie? Zawsze możemy kupić znajomym ozdobę choinkową, upiec pierniczki (Instagram się kłania) lub po prostu wysłać kartkę. Mamy więcej kasy, ale nie wiemy, co może się komuś podobać albo przydać? Co za problem, żeby poprosić o sugestię? Zapytana osoba poczuje, że zależy nam na niej i nie chcemy kupić byle czego, a my będziemy mieli problem z głowy. Sami też nie bójmy się podsuwać pomysłów naszym bliskim. Co prawda, kiedy moja mama
słyszy, że ucieszyłbym się z Batmana na PS3 (o klocki Lego głupio prosić), wzdycha i kręci głową w stylu "gdzie popełniłam błąd", ale to tylko taki wyjątek potwierdzający regułę. Żarełko! Święta to ten wspaniały okres, w którym wszystkie diety idą na wakacje. Jeżeli po Bożym Narodzeniu nadal dopinacie guzik w spodniach, to wiedzcie, że coś poszło nie tak. Panowie, wasze mamy, siostry i dziewczyny włożyły tyle serca w te wszystkie potrawy. Chyba nie pozwolicie, żeby ich wysiłek poszedł na marne? A wy, piękne panie? Nie czujecie się głodne po tej całej pracy? Tyle pyszności: karpik, pierożki, barszczyk, ryba po grecku! A te wszystkie ciasta i pierniczki (Instagram!). Że już nie wspomnę o mandarynkach, które na święta smakują sto razy lepiej. Zresztą, w tym temacie ciężko być odkrywczym, każdy z nas co roku przechodzi przez to samo. To właśnie element naszej tradycji, który sprawia, że końcówka grudnia to tak wspaniały okres. Na święta trzeba jeść, nic dodać, nic ująć. I co? Zima wcale nie jest taka straszna, prawda? A omówiliśmy dopiero grudzień! Potem jest jeszcze Sylwester, karnawał, moje urodziny (życzenia możecie przesyłać na maila Atheneum), Walentynki, sesja! Tyle powodów do radości! A póki co, życzę wam, drodzy czytelnicy, zdrowych i rodzinnych świąt Bożego Narodzenia. Oby ich klimat był przez was wspominany z uśmiechem. No i żeby pierniczki na Instagramie ładnie wyszły! ŁUKASZ PŁACZKOWSKI
Poza piosenkami znanych artystów jest również wiele innych melodii, które dodają rumieńców radości na naszych odmrożonych policzkach. Zrobimy mały test. Przeczytajcie w myślach: coraz bliżej święta! Coraz bliżej święta! Idę o zakład, że w niejednej studenc-
18
GRUDZIEŃ 2013
FELIETON
Z
Ściskając w ręku kamyk zielony…
nów się spóźni ten zapyziały stary cap. Znowu nie będzie gdzie siedzieć – pozostanie mi stać na zewnątrz z bagażami. Znowu przyjdzie dziewięć godzin bez snu, bo jak tu spać, kiedy ktoś inny zasypia ci na ramieniu. Znów pierogi będą niedosmażone, a i tak będziesz udawał, że są pyszne. Znowu jakiś niespełniony DJ będzie puszczał muzykę nietolerowaną przez zdecydowaną większość społeczeństwa. Znowu, kiedy zapomnisz papieru toaletowego, będzie odrobina emocji w toalecie. Zatem cóż począć, aby jakoś to przetrwać i nie zwariować? Otóż moim osobistym sposobem na podróż pociągiem jest metoda wyparcia. Dopóki mogę, wmawiam sobie, że to niemożliwe, że znowu będzie tyle ludzi i pewnie trzy osoby będą miały wykupioną tę samą miejscówkę, co ja. A kiedy dochodzi do mnie, że jednak jest to możliwe, to mam świadomość tego, że już gorzej, niż sześciogodzinna podróż w pociągowej toalecie, być nie może. Choć lepiej tego nie wypowiadać, bo polska kolej jeszcze to usłyszy i udowodni, że jednak może być gorzej. Co prawda moja wyobraźnia nie podpowiada mi, jak miałoby to wyglądać, aczkol-
wiek PKP potrafi zaskoczyć człowieka. Cóż począć, kiedy zupełnie obcy ktoś zasypia ci na ramieniu. Rozumiem, byłby to dar od Boga, jeśli byłaby to piękna i nieskalana, niczym piach na hawajskiej plaży, dziewica. Niestety, zazwyczaj nie kończy się to happy endem, gdyż jest to facet z zezem, krzywo patrzący, kiedy obudzisz go energicznym szarpnięciem. I dlaczego on się dziwi – chyba nigdy na to nie wpadniesz. Kiedy przychodzi ochota na sen, a ktoś uporczywie, niczym mrówki budujące swe mrowisko, puszcza nam popowy szajs, zawsze można wstać i po prostu wyjść z siebie i stanąć obok. Wtedy jest maleńka, ale naprawdę nikła szansa, że twoja delikatna sugestia spotka się ze zrozumieniem, że trzeba przyciszyć muzykę albo zakupić słuchawki. Dla krewnych jest to świetny pomysł na prezent, tylko jak oni mają się dowiedzieć, że dana osoba potrzebuje słuchawek. Osobiście poprosiłbym wspomnianą już personę o numer i wysłał sms o treści „POMAGAM”. Straciłbym jedynie te 19 groszy, ale może pomógłbym mu jakoś, Bóg jeden raczy to wiedzieć. Kiedy pozbędziemy się kłopotu ze wspomnianym natrętem, można już swobodnie się położyć. A nie,
jednak jeszcze nie możemy spać, bo właśnie wchodzi starsza kobieta, która uparcie twierdzi, że to jest jej miejsce. Trzyma, Bóg wie, ile toreb i wmawia ci, człowieku, że to jej miejsce, a tak naprawdę pomyliła wagony. Ty dalej nie śpisz, bo głupia pinda już wytrąciła twój mózg z równowagi. I kiedy nadchodzi wreszcie ten moment, gdy zmrużysz swe oczy – wchodzisz w fazę REM i życie staje się piękniejsze. Jesteś właśnie tam, gdzie powinieneś być – bujasz się w hamaku, popijając spokojnie schłodzone martini. Nagle czujesz delikatne stukanie w ramię. Myślisz sobie… nie, w sumie nie myślisz, tylko starasz się usilnie ignorować zaistniałą sytuację. Bo przecież śpisz i niby po jaką cholerę miałby cię ktoś budzić. To właśnie on, ten który wie, ten który potrafi popsuć wszystko i pokonać wiele, mimo że nie ma już stałych jedynek, a jedynie sztuczną szczękę – nie założy ci blokady na koło acz mandat może wypisać. Tak, to on. Kontroler. Już sprawdzał ci bilet trzy razy, ale mimo to pokaże jak bardzo należy mu się pensja i sprawdzi po raz kolejny, a zrobi to tak, żebyś sobie człowieku nie pospał. Niby dlaczego masz spać. Przychodzi też taka pora, kiedy chcesz sobie strzelić dzieciaka, ale tego lepiej nie rób w pociągu. Choć rodzenie w tym środku transportu może być bardzo korzystną opcją dla potomka, gdyż w związku z zaistniałą sytuacją nasze kochane maleństwo może liczyć na darmowe bilety do 26. roku życia. Dlatego też będzie nam wdzięczne, kiedy ono samo stanie się studentem i będzie chciało odwiedzić nas, mimo że i tak nie ma żadnych praktycznych szans na podjęcie pracy w wymyślonym w pocie czoła zawodzie. Do tego potrzeby fizjologiczne też trzeba załatwić, ale jak tu odejść od swoich cennych bagaży, które zostają same bez naszego nadzoru i dosłownie każdy pasażer może zajumać twoje piękne, sprawione w prezencie skarpetki, które dostałeś w zeszłym roku pod choinkę od babci wraz z paroma groszami w nie wciśniętymi. Ale kiedy już dotrzemy tam, gdzie chcieliśmy, wtedy trudy podróży odchodzą w niepamięć i można będzie nacieszyć nos zapachem smakowitego jedzenia, oczy widokiem pysznych wigilijnych potraw przygotowanych przez stałych domowników, nogi swobodnie rozprostujemy na kanapie i w końcu możemy spać do woli. Choć do sesji przygotowań nadszedł czas. DANIEL CZAJA
19
RECENZJA / Książka
B
Terapia duszy
yli jedną z najbardziej zjawiskowych par powoli rozwijającego się polskiego show-biznesu. Przez niemal dziesięć lat tworzyli związek nie tylko uczuciowy, ale również zawodowy. Jednak ich miłość, a także rozstanie, do dziś pozostają w sferze niedomówień. Jak z perspektywy czasu widzi to Małgorzata Potocka? Dwanaście lat po śmierci Grzegorza Ciechowskiego, jego partnerka, aktorka, opowiada o tym, jak wyglądało ich życie prywatne. Obywatel i Małgorzata to wywiad-rzeka z Małgorzatą Potocką przeprowadzony przez Krystynę Pytlakowską. Aktorka zdecydowała się na wyznanie ciekawych dla fanów, bo zatajonych wcześniej, faktów. Kierunek, w jakim zmierza ta rozmowa, wyznacza jedna z pierwszych kwestii: – Zaczęłaś nowe życie. Z Grzegorzem Ciechowskim, ikoną waszej generacji. To, że był niezwykłym artystą, wiemy
wszyscy. Opowiedz, jakim był człowiekiem. W tym miejscu Potocka rozpoczyna historię, ale czy aby na pewno dotyczy ona ich obojga? Od samego początku rozmówczyni zaznacza, kto w jej opowieści będzie tak naprawdę istotny: – Wiem, że ten okres mojego życia najbardziej interesuje czytelników i wydawcę. Była jego muzą Historia rozpoczyna się od romansu. W momencie, gdy Ciechowski poznał Potocką, ta była już mężatką. Wspomina ona swoje ówczesne rozterki, zapominając zupełnie o swym późniejszym partnerze, który zresztą w tamtym czasie miał żonę. Przyznaje, że ich miłość była tą „od pierwszego wejrzenia”, a konkretniej – od dotknięcia dłoni. Dużą część Obywatela i Małgorzaty zajmują opisy gorących spotkań Ciechowskiego z Potocką. Co ciekawe, aktorka o muzyce rockowej mówi niewiele i – co widać – bez pasji. Skupia się natomiast na tym, jak wielkim natchnieniem była wówczas jej osoba dla Ciechowskiego. Według Potockiej utwór Nie
20
pytaj o Polskę w pierwotnej wersji opowiadał właśnie o niej. W dalszej części przyznaje, że po ich rozstaniu, słynny Obywatel G.C. stracił wenę i zapał do pracy. Kolejna partnerka nie była aż tak inspirująca, „nie wchodził z nią na wyżyny intelektualne”. Salony i nazwiska Potocka wiele razy (choć Pytlakowska o to nie pyta) podkreśla, z kim zapoznała Ciechowskiego i jaki wpływ miały jej kontakty zawodowe na późniejszy projekt „Obywatel G.C.” Trzeba dodać, że Obywatel i Małgorzata to przede wszystkim lista wielkich nazwisk. Z rozmowy wynika, że to Potocka wyznaczyła kierunek późniejszej drogi muzycznej Ciechowskiego: – Grzegorz zdecydował się na solową karierę. Nie bez znaczenia był fakt, że miał mnie wówczas u boku. Znałam wielu znakomitych muzyków, przyjaźniłam się z Michałem Urbaniakiem, Czesławem Niemenem, Tomaszem Stańką. Potocka
szym miejscu rockmanów w Nowym Jorku. Tam rozpoczynały wszystkie sławy: Jimi Hendrix, Rolling Stones i Madonna”. Problem w tym, że CBGB powstało w 1973 r., kiedy to Stonesi byli u szczytu kariery i grali w wielkich halach i na stadionach, a Hendrix od trzech lat już nie żył. W książce znajduje się również wiele kilkustronicowych anegdot, którymi Potocka się szczyci, m.in. ta, jak Aleksander Kwaśniewski wiózł do Tokio, specjalnie dla Ciechowskiego, zdjęcie jego nowo narodzonej córeczki. Zaprzepaszczona kariera Potocka nie tylko założyła z Ciechowskim wytwórnię płyt, ale również jeździła z Obywatelem G.C. na koncerty, organizowała trasy, stylizowała okładki płyt, sesje zdjęciowe – krótko mówiąc była poniekąd jego menadżerem. Poświęciła się muzyce w stu procentach. Później dodaje, iż straciła przez to szansę na wielką karierę aktorską.
stwierdza, że wykreowała Obywatela G.C. – wymyśliła nazwę, wizerunek, całą oprawę i styl. Razem ze swoim partnerem stworzyli również wydawnictwo płytowe. W pewnym momencie dochodzi do zadziwiającego wniosku: – Nadawaliśmy ton, na nas się ubierano, na nas się czesano. O ile „na Republikę” faktycznie się stylizowano, o tyle „na Obywatela G.C.”, a tym bardziej „na Potocką”, już nie.
Wyznaje Pytlakowskiej wiele szczegółów z ich prywatnego życia. Dowiadujemy się, że Ciechowski był dowcipny, oczytany, dobrze tańczył. – Miał różne fobie, lęki, nerwice, a w dodatku nienawidził poznawania nowych osób, nie znosił wywiadów. Dodaje również, iż był świetnym kochankiem: – Seks był dla niego twórczością, jak muzyka. Kilkakrotnie powtarza, jak wielkim był artystą. Jednak na czym ta „wielkość” polegała? Tego już niesteW Obywatelu i Małgorzacie zaskakujące jest ty nie wyjaśnia. również podejście do tematu muzyki. Potocka wspomina kilkakrotnie (nie rozwijając Obywatel i Małgorzata to rozdrapanie starych dalej tego wątku) solowy projekt Ciechow- ran, ale jednocześnie swoista terapia dla Poskiego, natomiast Republika – najważniejsze tockiej. Można zadać sobie pytanie: w jakim jego dzieło – zdaje się pozostawać w jej wspo- celu powstała ta książka? Została napisana mnieniach w tle. O lekceważącym stosunku w momencie, gdy w końcu, po dwudziestu obu pań (tj. Potockiej i Pytlakowskiej) do ów- latach, emocje związane z rozstaniem tej pary czesnego świata rocka, jest przekręcenie tytu- ostatecznie opadły. Jeśli jednak aktorce taka łu Białej flagi (aktorka użyła sformułowania forma terapii pomogła, to wywiad ten spełnił „Gdzie są moi przyjaciele” – nie jest to nazwa swoją funkcję. Można się więc cieszyć z tego utworu, lecz pierwszy wers jej tekstu), sztan- sukcesu. I nie czytać. darowej piosenki Republiki, czy fragment: KAROLINA CZAJKOWSKA „Bywaliśmy też w klubie CBGB, najsławniej-
GRUDZIEŃ 2013
Film / RECENZJA
Miłosne trójkąty i kwadraty K wadratowemu Panaceum łączącego dwie kobiety i dwóch mężczyzn daleko do płomiennego romansu rodem z Harlequina. Fuzja melodramatu i thrillera w reżyserii Stevena Soderbergha to historia rozpaczliwej walki kobiety z chorobą psychiczną. Życie Emily komplikuje się, gdy zgadza się na leczenie silnymi środkami antydepresyjnymi testowanymi już na ludziach.
Emily Taylor (Rooney Mara) to na pozór zwyczajna dziewczyna: jest studentką, ma chłopaka. Przynajmniej tyle o jej przeszłości reżyser zdradza widzowi na początku rozwoju akcji. Sielankę ogniska domowego młodej kobiety zakłóca rozłąka z ukochanym Martinem Taylorem (Channing Tatum) – mężczyzna trafia do więzienia. Emily podupada na zdrowiu – lekarze diagnozują u niej depresję.
W tym układzie jest jeszcze osoba trzecia – lekarz Jonathan Banks ( Jude Law). Kobieta spędza wiele godzin na terapii. Są zwierzenia, dotyk ukradkowych spojrzeń. Jednakże doktorowi nie miłość w głowie. Jako typowy Prometeusz przedkłada dobro pacjentów nad własne ognisko domowe. Jakie konsekwencje będzie musiał ponieść doktorek, który zgrzeNa szczęście wszystko idzie ku lepszemu. Ska- szył ideą praktykowania moralności? zaniec powraca do ukochanej przygniecionej swoją chorobą. Jego przybycie nie niweluje Niespodziewanie partner pacjentki umiera rozterek partnerki. Mary senne kobiety wciąż oraz pojawia się Victoria Siebert (Catherine dają o sobie znać. W związku nasiąkniętym Zeta-Jones), lekarka. Czy to przypadek? W tej ponurą codziennością obydwoje zdają się być fabule każdy dialog czy najdrobniejszy rys sprawcami. Mężczyzna – zachwiań emocjo- osobowości bohaterów, ma znaczenie dla nalnych dziewczyny, kobieta – psucia teraź- odwzorowania wizji problemu poruszonego niejszej relacji. Prawo darwinowskie jest bez- przez reżysera. Im trudniejsze elementy łamigłówki, tym ciekawszy odbiór filmu. litosne. Przyjdzie czas na ofiary. Czwartkowe seanse w Dyskusyjnym Klubie Filmowym 5 XII
Wypełnić pustkę (Fill the void), reż. Rama Burshtein, Izrael 2012
12 XII
Miłość, (reż. Sławomir Fabicki, Polska 2013
18 XII
Reżyseria: Woody Allen (Woody Allen, a Documentary: Director’s Theatrical Cut), reż. Robert B. Weide, USA 2012
19 XII
Ida, reż. Paweł Pawlikowski, Polska 2013
Sądzę, że niejeden reżyser mógłby pozazdrościć takiego sposobu konstrukcji fabuły, dla której punktem wyjścia jest kwestia badań nad pacjentami. Obrazy Soderbergha to puzzle rzetelnie przemyślanego matactwa. Śmierć bohatera zapoczątkowuje spiralę wydarzeń, nad którymi władzę sprawuje już tylko fatum. Tak przynajmniej się wydaje. Aby przekonać się o tym, zachęcam do oglądnięcia wspomnianej projekcji – filmu, którego kunszt intrygi zaskoczy nawet najlepszego znawcę poetyki. To doskonały thriller łączący atmosferę Hitchcocka z jakże modną tematyką medyczną. To lek nie tylko na jesienne wieczory. Widz, który od fabuły oczekuje akcentów psychologicznych, zostanie zaspokojony. ŻANETA SZLACHCIKOWSKA
KONKURS
Redakcja Atheneum ma do rozdania trzy wejściówki na projekcje filmowe, realizowane w ramach Dyskusyjnego Klubu Filmowego. Seanse odbywają się co czwartek, o godz. 19.30 w Pałacu Młodzieży przy ul. Jagiellońskiej 27. Cena biletu ulgowego za okazaniem ważnej legitymacji studenckiej wynosi 5 złotych. Aby zdobyć pojedynczą wejściówkę, wystarczy odpowiedzieć na pytanie: kto wcielił się w postać Tomka w filmie Miłość S. Fabickiego? Odpowiedzi wraz z danymi uczestnika (imię i nazwisko, rok oraz kierunek studiów) należy przesłać na adres: gazeta.atheneum@gmail.com do 15 grudnia 2013 roku z dopiskiem „Recenzje”. Redakcja poinformuje zwycięzców o wygranej.
21
fot. Norbert Gawroński
RELACJA / Camerimage
21.
Święto kina
Międzynarodowy Festiwal Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych Camerimage za nami. Między 16 a 23 listopada Bydgoszcz na tydzień zamieniła się w raj kinomanów i filmowców z całego świata. Centrum miasta promieniało od pokazów, warsztatów, spotkań i imprez towarzyszących, a ulicami przemykali goście próbujący ogarnąć ogrom atrakcji tak, aby umknęło ich jak najmniej. Choć oczywiście każdy ma różne zainteresowania i możliwości czasowe, nie znam nikogo z darem bilokacji, a taki „ficzer” z pewnością powinien być dodawany do karnetu festiwalowego.
Nagrodę za całokształt twórczości otrzymał Sławomir Idziak, który współpracował z takimi reżyserami jak: Krzysztof Kieślowski, Krzysztof Zanussi, czy Andrzej Wajda. Idziak jest autorem zdjęć do wielu wysokobudżetowych filmów amerykańskich jak Król Artur, Harry Potter i Zakon Feniksa oraz Helikopter w ogniu Ridleya Scotta. Ten ostatni można
było zobaczyć na tegorocznym festiwalu, obok takich filmów jak: Krótki film o zabijaniu, Podwójne życie Weroniki, Gattaca oraz Trzy kolory: Niebieski. Nagroda za całokształt twórczości dla reżysera przypadła Jimowi Sheridanowi, twórcy głośnego W imię ojca, Braci, a ostatnio filmu Dom snów z Danielem Craigem. Specjalną nagrodę Camerimage dla aktora i reżysera otrzymał John Turturro, który zagrał kilka ról u braci Coenów. Młodsi na pewno kojarzą go z serii Transformers Michaela Baya. Osobiście podczas festiwalu – pomimo obowiązków związanych z pracą wolontariusza – udało mi się zobaczyć całkiem sporo filmów. Poniżej postaram się przywołać najciekawsze z nich. Miejmy nadzieję, że te, których premiery jeszcze się nie odbyły, trafią jak najszybciej do szerszej dystrybucji w naszym słonecznym kraju.
fot. Norbert Gawroński
Dla porządku ostatecznie – Złotą Żabę za najlepsze zdjęcia – otrzymał nasz polski film Ida, a tę najważniejszą nagrodę odebrali Łukasz Żala i Ryszard Lenczewski. Trzeba powiedzieć, że do konkursu głównego zakwalifi-
kowało się w tym roku 14 filmów, więc konkurencja była niemała. Z kolei najlepszym polskim filmem został uznany komediodramat Dziewczyna z szafy. W uzasadnieniu Jost Vacano, przewodniczący jury, powiedział m.in.: – Nagroda została przyznana za bardzo wrażliwą reżyserię i jednocześnie bezpretensjonalną i artystycznie interesującą pracę operatorską w filmie, który pokazuje życie ludzi, którzy mają kłopoty w świecie pełnym kłopotów, ale pokazuje je z poczuciem humoru, empatii i godności ludzkiej.
22
GRUDZIEŃ 2013
Camerimage / RELACJA
MAN OF TAI CHI (reż. Keanu Reeves, Chiny, Hongkong, 2013)
Keanu Reeves w roli czarnego charakteru? Proszę bardzo! W Man of Tai Chi dostajemy klasyczne elementy azjatyckiego kina sztuk walki zmieszane z nowoczesną otoczką i innowacyjnymi technikami operatorskimi. Tiger Chen na co dzień jest kurierem, a po godzinach uczy się tai chi w świątyni za miastem. Jest niezwykle utalentowany i szybko zostaje wypatrzony przez biznesmana z Hongkongu, Donakę Marka, który żyje w luksusach i organizuje walki na śmierć i życie, oglądane przez najbogatszych ludzi w Azji. Tiger zostaje zwerbowany i po jakimś czasie zdaje sobie sprawę, że nie tak łatwo będzie się wyplątać z tej „pracy”. Po bydgoskim seansie odbyło się spotkanie z autorem zdjęć do filmu, Elliotem Davisem, który opowiadał o współpracy z Keanu Reevesem. Konferencja była bardzo długa, a pytania padały z każdej strony sali. Dowiedzieliśmy się między innymi, że zdjęcia do filmu trwały 3 miesiące, a przy kręceniu scen walki używano robota z kamerą i zaprogramowanymi ruchami, których żaden operator, kran lub wózek nie byłby w stanie wykonać, co z resztą widać wyraźnie w filmie. Podobne techniki wykorzystywano w Matrixie, ale nie w takiej skali.
LOCKE (reż. Steven Knight, Wielka Brytania, 2013) Dramat dziejący się w czasie rzeczywistym z Tomem Hardym w roli głównej i… jedynej. No nie do końca, ale tylko on pojawia się na ekranie przez 80 minut trwania filmu. Ivan Locke jedzie autem na narodziny swojego dziecka. Problem w tym, że jest żonaty, a kobieta, która rodzi dziecko, nie jest jego żoną. Do tego następnego dnia musi pojawić się w pracy, co nie jest możliwe ze względu na wyjazd. Uwielbiam obrazy, które koncentrują się na małej przestrzeni, w tym wypadku na samotnym bohaterze jadącym swoim autem nocą przez angielską autostradę. Doceniam kreatywność jaką musi w taki film włożyć reżyser, by utrzymać uwagę widza. Poza genialną rolą Hardy’ego, którego sposób dawkowania emocji sprawia, że w pełni identyfikujemy się z jego sytuacją, ojca pragnącego zobaczyć swe nowonarodzone dziecko, i wspólnie przechodzimy kolejne rozmowy z ludźmi, do których dzwoni. Jeśli lubisz filmy tego typu to polecam Taśmę, Telefon z Colinem Farrellem albo Pogrzebanego z Ryanem Reynoldsem.
DON JON (reż. Joseph Gordon-Levitt, USA, 2013) Debiut reżyserski Josepha Gordona-Levitta, który znany był do tej pory wyłącznie ze swych aktorskich kreacji. Grał m.in. w takich filmach jak: 500 dni miłości, Mroczny Rycerz powstaje, Incepcja czy Looper. Tym razem w potrójnej roli reżysera, scenarzysty i odtwórcy tytułowej roli (w duecie ze Scarlett Johansson) opowiada o seksie, związkach, a nawet miłości. To bezkompromisowa komedia, w której kunszt realizacyjny spotyka się z niesłychanym humorem. Jon wiedzie proste, uporządkowane życie – siłownia, imprezy, kościół, niedzielny obiadek z rodziną i …pornografia, od której jest uzależniony. Po pewnym czasie spotyka Barbarę, która jest najpiękniejszą dziewczyną, jaką widział, ale nawet jej wpływ nie sprawia, że Jon przestaje oglądać filmy porno. Obraz jest zarazem śmieszny i szalenie szczery, a refleksja na koniec wyjątkowo niestandardowa. Z ciekawszych produkcji zaprezentowano również Wyścig, który jest jednym z najlepszych filmów roku i, co interesujące, można go również zobaczyć na co dzień w repertuarze multipleksów. Wart uwagi jest również dramat Shirley – wizje rzeczywistości oparty na scenerii obrazów Edwarda Hoopera. To niezwykle oryginalny i prosty pomysł prezentacji trzydziesiu lat życia bohaterki. Do tego należy wspomnieć stary, bardzo śmieszny romans francuski Hotel du Nord oraz My Beautiful
Country opowiadający o dramacie samotnej matki w czasie wojny w Serbii. W ramach retrospektywy holenderskiej Echa Wojny – dokument z 2004 roku złożony z relacji dzieci poszkodowanych w różnych konfliktach. W złym miejscu o złym czasie opowiadający o losach ocalałych z zamachu w Oslo i strzelaniny na wyspie Utøya sprzed dwóch lat, a także Byzantium, które pojawiło się w kinach pół roku temu i nie zapowiadało się dobrze. Okazało się jednak całkiem udanym filmem, jak
na produkcję o wampirach ze smutną miną Saoirse Ronan. Chciałbym podziękować wszystkim kolegom i koleżankom, z którymi współpracowałem podczas tego tygodnia pełnego wrażeń. Wspólnie dodaliśmy swoją cegiełkę do święta kina w naszym mieście. Do zobaczenia za rok! JULIAN DROB
23
RECENZJA / Płyta
Żak.Mery – Sam wśród wszystkich
K
to zliczy wszystkie płyty w czterdziestoletniej historii hip-hopu, które powstały w klasycznym duecie raper/ producent? Jest to zadanie karkołomne i pozbawione sensu, należy jednak pamiętać, że to właśnie w takim układzie powstawały jedne z najważniejszych albumów gatunku. Eric B & Rakim, EPMD, Gang Starr – to tylko kilka z wielu duetów, które zaowocowały płytami klasycznymi. Współpraca rapera Żaka z producentem Merym, co prawda nie przynosi lokalnej scenie nowego klasyka, ale Sam wśród wszystkich to na pewno solidna dawka rapu. I tu drobna uwaga: płytę najbardziej docenią fani tzw. ulicznego rapu. Teksty Żaka są mocne, podane silnym wokalem rapera. Jego historie są smutne, podparte życiowym doświadczeniem. Największy problem polega na tym, że podobne tematy słyszałem już na chyba stu podobnych płytach ulicznych raperów. Nie mówię, że nie można jednej sprawy poruszać wiele razy, dobrze jest jednak, jeżeli przewałkowaną wielokrotnie historię zaprezentujemy w jakiś nowy, intrygujący sposób. Tutaj mi tego trochę zabrakło.
24
Jedynie Jesienna depresja jest utworem z konceptem, jakiego wcześniej nie słyszałem. Gdyby płyta wychodziła jako pełnoprawny album, byłby to duży minus do oceny końcowej. Na szczęście w przypadku darmowej płyty z internetu można na to przymknąć oko i cieszyć się z rapu na dobrym poziomie. Bo Żaka nie można w żadnym stopniu nazwać złym raperem. Nie brakuje mu pewności siebie, słychać, że wie, o czym nawija, do tego świetnie odnajduje się na bitach. A te są naprawdę dobre. Mery dostarcza nam trzynaście porządnie wysamplowanych produkcji i jeden, lekko dubstepowy skit. Nie brakuje tutaj skrzypiec i pianin, które świetnie współgrają z mocnymi opowieściami Żaka. Dźwięki są brudne, czasami niepokojące, zawsze zrobione z wyczuciem. Mam nadzieję, że będę miał jeszcze okazję usłyszeć produkcje Merego na innych albumach, bo chłopak ma po prostu talent. Wypada jeszcze wspomnieć o gościach, którzy udzielili się na płycie. Za wszystkie scratche, poza tymi w kawałku Tytuł, w którym swoje umiejętności pokazał Mery, odpowiada BDZ.
Żaka na mikrofonie wsparli Duży, TRU i Bednar, każdy z przyzwoitą zwrotką, a w Z drugiej ręki refren zaśpiewała Panda. Goście zrobili to, co do nich należało: nie przytłoczyli swoimi występami gospodarza, a jednocześnie skutecznie urozmaicili materiał. Podsumowując, polecam sprawdzić Samego wśród wszystkich. Płyty słucha sie dobrze i pozostaje życzyć chłopakom, żeby na wybranej drodze osiągnęli jak najwięcej. ŁUKASZ PŁACZKOWSKI
GRUDZIEŃ 2013
ROZRYWKA
fot. Maja Przybylska
Jakiego miejsca dotyczy ta fotografia?
KONKURS
Odpowiedz na pytanie: „Jakiego miejsca w Bydgoszczy dotyczy ta fotografia?” Odpowiedzi można przesyłać na adres e-mail: gazeta.atheneum@gmail.com do 11 grudnia 2013r. W zgłoszeniu należy podać imię, nazwisko, rok i kierunek studiów. Wśród poprawnych odpowiedzi rozlosujemy dwa podwójne zaproszenia do Teatru Polskiego Bydgoszcz. Rozwiązanie z poprzedniego numeru: fontanna Potop w parku Kazimierza Wielkego. Nagrodę otrzymały: Jolanta Sudoł (Pedagogika MU I rok) oraz Sylwia Białobłocka (FPIl lic).
Gratulujemy!
25
GRUDZIEŃ 2013
GRUDNIOWY ROZKŁAD JAZDY DATA
WYDARZENIE
KATEGORIA
MIEJSCE
WSTĘP
3 grudnia godz. 9.00-13.00
Uniwersytecki Dzień Profilaktyczny HIV/AIDS
Konferencja
Aula Atrium ul. Chodkiewicza 30
Wolny
4 grudnia godz. 10.00
„Brzechwa 2. Szelmostwa Lisa Witalisa”
Spektakl
Teatr Polski Bydgoszcz ul. Mickiewicza 2
Zgodnie z cennikiem biletów Teatru Polskiego Bydgoszcz
5 grudnia godz. 19.30
Spotkanie Otwarte Studenckiego Koła Seksuologicznego
Spotkanie
Klubokawiarnia 1138 ul. Sienkiewicza 6
Wolny
6-7 grudnia godz. 10.00, 11.00, 12.30
„Brzechwa 2. Szelmostwa Lisa Witalisa”
Spektakl
Teatr Polski Bydgoszcz, al. Mickiewicza 2
Zgodnie z cennikiem biletów Teatru Polskiego Bydgoszcz
7-8 grudnia godz. 18.00, 19.00
„Historie bydgoskie”
Spektakl
Teatr Polski Bydgoszcz, al. Mickiewicza 2
Zgodnie z cennikiem biletów Teatru Polskiego Bydgoszcz
9-10 grudnia godz. 19.0, 20.00
„Podróż zimowa”
Spektakl
Teatr Polski Bydgoszcz, al. Mickiewicza 2
Zgodnie z cennikiem biletów Teatru Polskiego Bydgoszcz
10 grudnia godz.9.00-16.00
Międzynarodowy Dzień Praw Człowieka
Konferencja
Biblioteka Główna UKW ul. Karola Szymanowskiego 3
Wolny
10 grudnia godz. 12.00
Spotkanie z korespondentem wojennym Marcinem Ogdowskim
Spotkanie
ul. Przemysłowa 34, sala 112
Wolny
11 grudnia godz. 18.00
„Historie bydgoskie”
Spektakl
Teatr Polski Bydgoszcz, al. Mickiewicza 2
Zgodnie z cennikiem biletów Teatru Polskiego Bydgoszcz
13-15 grudnia godz. 18.00, 19.00
„Zachem. Interwencja”
Spektakl
Teatr Polski Bydgoszcz, al. Mickiewicza 2
Zgodnie z cennikiem biletów Teatru Polskiego Bydgoszcz
17-18 grudnia godz. 18.00, 20.00
„Źle ma się kraj”
Spektakl
Teatr Polski Bydgoszcz, al. Mickiewicza 2
Zgodnie z cennikiem biletów Teatru Polskiego Bydgoszcz
30 grudnia godz. 19.00
„Wesele” PREMIERA
Spektakl
Teatr Polski Bydgoszcz, al. Mickiewicza 2
Zgodnie z cennikiem biletów Teatru Polskiego Bydgoszcz
31 grudnia godz. 19.00
„Wesele”
Spektakl
Teatr Polski Bydgoszcz, al. Mickiewicza 2
Zgodnie z cennikiem biletów Teatru Polskiego Bydgoszcz
28 grudnia godz. 11.00 – 2 stycznia godz. 17.00
Sylwester Akademicki 2013
Event
Szklarska Poręba
od 398 zł
10 stycznia 2014 godz. 10.00-15.00
Wolontariat - czas bezcenny czy stracony
Sympozjum
Biblioteka Główna UKW ul. Karola Szymanowskiego 3
Wolny
Korekta: Magdalena Banasiak, Agnieszka Ciekot, Karol Ebertowski, Urszula Gąsior, Angelika Jesionek, Piotr Ossowski Redakcja: Magdalena Banasiak, Mateusz Borys, Daniel Czaja, Karolina Czajkowska, Paulina Dzieńska, Piotr Ossowski, Łukasz Płaczkowski, Redaktor naczelna: Urszula Gąsior Zastępca redaktor naczelnej: Aleksandra Kreja Grzegorz Porazik, Maja Przybylska, Agnieszka Koordynator i korekta: dr Aleksandra Norkowska Szlachcikowska, Żaneta Szlachcikowska, Joanna Wieczorek
26
Okładka: Maja Przybylska, oprawa
GRUDZIEŃ 2013
27
GRUDZIEŃ 2013
28
GRUDZIEŃ 2013