10 minute read
NIEZBĘDNIK NA BLACKOUT. TO WARTO MIEĆ W DOMU
foto: Shutterstock
WIELKA BRYTANIA JUŻ OSTRZEGŁA SWOICH OBYWATELI, ŻE GOSPODARSTWOM DOMOWYM MOGĄ GROZIĆ TEJ ZIMY TRWAJĄCE DO TRZECH GODZIN PRZERWY W DOSTAWACH ENERGII. CHOĆ JEST TO NAJCZARNIEJSZY SCENARIUSZ. MIMO TO WARTO PRZYGOTOWAĆ SIĘ NA TAKĄ EWENTUALNOŚĆ. PODSTAWĄ PRZYGOTOWANIA NA BLACKOUT JEST SOLIDNY POWERBANK I LATARKA. ALE TO NIE WSZYSTKO, CO WARTO MIEĆ PRZYGOTOWANE NA CZARNĄ GODZINĘ.
Już w ubiegłym roku polskie Rządowe Centrum Bezpieczeństwa przypominało, że w sytuacji blackoutu przydatny będzie powerbank, latarka oraz świece. Apteczka i ważne dokumenty powinny znajdować się w łatwo dostępnym miejscu, przydadzą się także zapasy żywności, którą można przechowywać poza lodówką, a do jej przygotowania do spożycia nie będzie potrzebny prąd.
Powerbanki cechują się coraz większą pojemnością, niejako podążającą za wielkością baterii montowanych w smartfonach. Odpowiednio wybrany powerbank powinien pozwolić na 3-4 ładowania smartfona. Plusem powerbanka jest jego mobilność - możemy się przemieszczać i jednocześnie ładować telefon lub inny sprzęt. Jeśli smartfon posiada funkcję ładowania bezprzewodowego, warto rozważyć zakup powerbanka z taką opcją. Zawsze to jakaś opcja rezerwowa, na wypadek zagubienia/uszkodzenia kabla.
Dobrym rozwiązaniem mogą być także powerbanki solarne, ładujące się od promieni słonecznych. Działający telefon w sytuacji kryzysowej jest ważny, ponieważ zapewnia łączność telefoniczną i internetową. W sytuacji blackoutu może jednak być bezużyteczny - po prostu może nie być zasięgu sieci.
Brak prądu i brak internetu. Co wtedy zrobić?
W przypadku braku zasilania może się zdarzyć, że zostaniemy odcięci od internetu. W tej sytuacji rozwiązaniem jest radio tranzystorowe na baterie, dzięki któremu będziemy mogli poznać najważniejsze komunikaty władz w kryzysowej sytuacji, takie jak co robić, gdzie zgłosić się po zapasy itd.
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie
Kolejna pozycja na liście „must have” to latarka — a właściwie nie jedna, a kilka latarek. W przypadku blackoutu najlepiej zgromadzić domowników w jednym pomieszczeniu, by oszczędzać posiadane zasoby. Niektórzy polecają zakup dużej lampy turystycznej do takiego pomieszczenia. Ponadto nie możemy zapomnieć o oświetleniu toalety i kuchni — do chyba dwa najistotniejsze pomieszczenia w każdym domu.
Pomocne mogą okazać się także „czołówki”, czyli latarki zakładane na głowę, dzięki którym będziemy mieli wolne ręce. Najlepiej, by każdy domownik miał swoją. Zaopatrując się w latarki musimy także pamiętać o zapasie baterii lub akumulatorków. Nie zaleca się kupowania najtańszych produktów, ponieważ mogą być one niskiej jakości oraz mieć krótką żywotność.
Przydatne mogą być również świece. Warto trzymać w domu ich mały zapas. Nie zapomnijmy jednak o zapałkach lub zapalniczkach (lepiej mieć przynajmniej 2 sztuki, gdyby jedna odmówiła posłuszeństwa). Będąc przy tym temacie, warto dodać, że niektóre modele powerbanków mają wbudowane latarki i zapalniczki. Nietrudno je znaleźć na popularnych serwisach aukcyjnych.
Ile trzeba wydać, by przeżyć koniec świata?
Zapałki czy zapalniczka? Jeśli sznurek, to jaki? Czy leki będą „środkiem płatniczym”? Preppersi to osoby, które starają się „być przygotowane” na każdą ewentualność. Coraz mniej przewidywalna pogoda, jeszcze mniej przewidywalna Rosja i zupełnie przewidywalny kryzys energetyczny sprawiają, że coraz więcej ludzi szuka swoje sposobu na przetrwanie.
Dłuższy blackout, czyli ładowarka nie wystarczy
Mieszkanie w domu jednorodzinnym daje nieco więcej możliwości zabezpieczenia się na wypadek blackoutu. Znacznie łatwiej ustawić w nim agregat prądotwórczy, który da nam awaryjne zasilanie, niż w mieszkaniu w bloku (a już szczególnie w małym mieszkaniu).
Wyróżnia się agregaty przenośne (mniejsze, stosowane raczej w szopach lub garażach) oraz agregaty stacjonarne, które spokojnie będą w stanie zasilić cały dom jednorodzinny. Wygodną funkcją niektórych agregatów jest rozruch automatyczny, dzięki któremu po zaniku napięcia agregat automatycznie włączy się oraz przełączy zasilanie z elektrowni na agregat.
W przypadku wyboru agregatu prądotwórczego do domu powinniśmy zwrócić uwagę przede wszystkim na jego moc - im większa moc agregatu, tym większą liczbę urządzeń elektrycznych będzie mógł obsłużyć. Niestety wraz ze wzrostem mocy rośnie zapotrzebowanie na paliwo oraz cena urządzenia. Przyjmuje się, że moc agregatu prądotwórczego powinna przekraczać o 20-30 proc. sumę mocy odbiorników. Najczęściej jednak agregat mocy 2-3 kW powinien wystarczyć do zasilenia całego domu. Agregaty prądotwórcze mogą mieć także jedną fazę (230 V) lub trzy fazy (400 V). W domowych warunkach agregat jednofazowy o napięciu 230 V powinien w zupełności wystarczyć.
Garść innych porad
W przypadku osób posiadających płytę elektryczną, w przypadku odcięcia prądu przyda się mała gazowa kuchenka turystyczna. Ciepła herbata lub posiłek prędzej czy później się przydadzą każdemu domownikowi, tym bardziej jeśli w domu zastosowano ogrzewanie elektryczne. Na taką ewentualność warto zaopatrzyć się w koce czy ciepłe bluzy.
By utrzymać niską temperaturę w lodówce, jeśli do blackoutu dojdzie zimą, można włożyć do niej kilka butelek zamrożonej wody. Przez pewien czas to zadziała. Jeśli lodówka straci zasilanie, jedną z ważniejszych zasad jest otwieranie drzwi jedynie w sytuacji faktycznej potrzeby skorzystania z niej, a nie tylko po to, by sprawdzić, co jest w środku. Niestety każde otwarcie drzwi to utrata temperatury.
W sytuacjach kryzysowych ważne jest także zachowanie spokoju i niepanikowanie. Jeśli w domu są dzieci - mniejsze lub większe - przydatna może być ciekawa gra planszowa, która na pewien czas zajmie dzieciaki. Nawet w tak trudnych warunkach można pokusić się o naukę dzieci ekonomii za pomocą gier i zabawek. Nie zaszkodzi również posiadanie tableta lub laptopa z dobrą, zawsze naładowaną baterią i kilka filmów na dysku.
foto: Shutterstock
PODRÓŻ SAMOLOTEM PO PANDEMII – BĘDZIE JAK KIEDYŚ?
foto: Shutterstock
CZY CZĘSTE LOTY NA WAKACJE ZA KILKA FUNTÓW TO TYLKO PIĘKNY SEN, O KTÓRYM TRZEBA JUŻ ZAPOMNIEĆ? RZECZYWISTOŚĆ W CIĄGU OSTATNICH LAT BARDZO SIĘ ZMIENIŁA. CZY KOLEJNE POKOLENIE BĘDZIE DORASTAŁO JUŻ W INNYM ŚWIECIE?
PODRÓŻE PRYWATNE I SŁUŻBOWE
Podróże klasą biznesową to tylko 12 proc. lotów, ale linie lotnicze mają z nich nawet 75 proc. przychodów. Lot służbowy można było odliczyć od podatku, a podróżni byli bardziej skłonni wybierać szybkie terminy i podróże bez przesiadek – cena takich biletów zwykle jest wyższa, niż w przypadku pozostałych podróży. Coś się jednak zmienia. Gdy jedna z firm badawczych zapytała ostatnio osoby latające kiedyś klasą biznesową o to, kiedy zamierzają wrócić do wyjazdów służbowych, to 55 % z nich powiedziało, że... nigdy. Brytyjczycy byli pod względem takich deklaracji drudzy na świecie. Skąd ten opór? Łatwo skojarzyć go z ogólną tendencji w świecie biznesu do tego, by żyć skromniej i bardziej podkreślać przywiązanie do ochrony środowiska. Przed pandemią zdarzały się biznesowe podróże podejmowane tylko po to, by odbyć rozmowę czy uścisnąć kontrahentowi dłoń; dziś większość takich spotkań można przeprowadzić w sieci. Znacznie lepiej ma się za to sektor podróży prywatnych. W przeciwieństwie do lotów biznesowych, niektórych odwiedzin u rodziny czy wizyt u lekarza za granicą po prostu nie da się uniknąć, nie mówiąc o turystyce, która nie przeniesie się w całości do sieci.
TANIE LINIE GÓRĄ
Okazuje się, że jesienią 2022 roku z wszystkich linii lotniczych w Europie tylko dwie radzą sobie lepiej niż w analogicznym czasie 2019 roku: Wizzair i Ryanair. Choć czasy okołopandemiczne były dla nich bardzo trudne, to dziś tylko zyskują na problemach konkurentów. O ile dla wielu tradycyjnych przewoźników obostrzenia w lotach do USA czy Chin to poważne zmartwienie, europejscy konkurenci i tak skupiali się na krótkich, lokalnych trasach, więc są w stanie uniknąć niektórych trudności. Do normy zaczynają też wracać ceny. Kupując dziś bilet z Olsztyna do Londynu na połowę grudnia, da się znaleźć okazje za ok. 50 złotych, co przypomina o dawnych, dobrych czasach sprzed pandemii.
KTÓRE LINIE LOTNICZE UPADŁY?
Choć można się spodziewać, że większość przewoźników popadła w ostatnich latach w poważne tarapaty, statystyki tego nie odzwierciedlają. Okazuje się, że w latach 2020-2022 upadło tylko kilku z nich, jak Virgin Atlantic czy Thai Airways. Wśród nich jest linia lotnicza Flyby. Wirus był jednak w jego przypadku tylko ostatnim gwoździem do trumny, bo przewoźnik złożył wniosek o upadłość już w marcu 2020 roku, po latach zmagania się z rosnącymi długami. Oferował głównie loty wewnątrz Wielkiej Brytanii. Pozostali
przetrwali chyba głównie dzięki szczodrej pomocy państwowej w tym czasie. - Biorąc pod uwagę niezwykle istotną rolę spółki PLL LOT w polskim systemie transportowym oraz jej wpływ na gospodarkę kraju, zdecydowano o dokapitalizowaniu PLL LOT ze środków budżetu państwa w wysokości maksymalnie 250 mln euro oraz o udzieleniu pożyczki przez Polski Fundusz Rozwoju S.A. w wysokości 1,8 mld zł. - czytamy na stronie polskiego
foto: Shutterstock
rządu. Podobne kroki zostały podjęte przez Wielką Brytanię i inne kraje.
KONIEC OBOSTRZEŃ?
Obostrzenia związane z podróżami do Wielkiej Brytanii były dla podróżnych bardzo uciążliwe. Zniesiono je dopiero w lutym, gdy podróżować można było niezależnie od statusu szczepienia, a nieszczepieni musieli „tylko” zrobić dwa testy – przed i po dotarciu na Wyspy. Wcześniej niezaszczepionych obowiązywała 10-dniowa kwarantanna, która w praktyce uniemożliwiała jakiekolwiek krótkie podróże turystyczne czy służbowe. Z kolei od marca nie trzeba już wypełniać żadnych formularzy ani robić testów – niezależnie od statusu szczepień. Tak samo jest w Polsce. Obecnie większość krajów pozwala już na swobodny wjazd, wymagając co najwyżej wykonania testu. Do wyjątków należą m.in. Chiny, Stany Zjednoczone czy Indonezja. Zaszczepieni muszą się pogodzić z odmową wjazdu już tylko do 17 krajów; w większości nie są to popularne turystyczne kierunki (wśród nich np. Kamerun czy Libia). Oficjalnie nie trzeba już nosić maseczek ani na lotnisku, ani w samolocie, ale każda linia lotnicza może mieć swoje własne regulacje zarówno co do samego noszenia maski, jak i co do jej rodzaju. Poza tym wiele zależy od kierunku podróży i – nie ma co ukrywać – postawy współpasażerów. Ogólna niepewność sprawia, że niektórzy nadal wolą zostać w domu, a to wciąż wpływa na kondycje prze-
mysłu turystycznego.
CO Z AUTOKARAMI?
Wielu Polaków swoją przygodę w Wielkiej Brytanii zaczynało od kilkudziesięciogodzinnej podróży autokarem na Victoria Station. W przewozach specjalizowali się rodzimi przewoźnicy, dla których ograniczenia podróży były dużym ciosem. W marcu i kwietniu 2020 roku zakazano organizacji zbiorowych podróży autokarowych na Wyspy, ale już pod koniec maja przewoźnicy wrócili na dawne trasy. Początkowo mogli jednak przewozić najwyżej połowę tych pasażerów, co zwykle. Później podróżnych zniechęcały liczne utrudnienia, jak konieczność wypełniania dokumentów na poszczególnych granicach czy robienia testów przed podróżą, a w końcu – okazywania zaświadczeń o szczepieniu. Siłą rzeczy ok. 40 proc. Polaków, którzy nie skorzystali z możliwości przyjęcia preparatu na Covid-19, musiało pozostać w domu, co też wpłynęło na obłożenie u przewoźników. Z danych Polskiej Izby Gospodarczej Transportu Samochodowego i Spedycji wynika, że łącznie przychody w całej branży spadły o 25 %. Obecnie firmy odbudowują straty, choć według Polskiego Stowarzyszenia Przewoźników Autokarowych dopiero za dwa lata będzie tak, jak kiedyś. Osobnym problemem jest brak kierowców, którzy w obliczu niepewności przenieśli się do innych branż, choćby takich, jak transport towarów TIR-ami. A już wcześniej o dobrego kierowcę au-
tokarowego na międzynarodowych trasach było trudno.
PODRÓŻE PO BREXICIE
Kolejnym czynnikiem, który niewątpliwie wpłynął na podróże, był Brexit. Niektórych to zniechęciło od zakupów w Londynie czy odwiedzin u znajomych. Gdy opadł już kurz po długotrwałym boju o wyjście z Unii, okazało się, że podróże za granicę są prostsze, niż się obawialiśmy. Pomiędzy Wielką Brytanią a Polską można swobodnie podróżować i zostać tam nawet przez kilka miesięcy – wystarczy mieć paszport. Nie sprawdziły się ponure wizje tych, którzy obawiali się, że weekend w Londynie będzie wymagał wyrobienia kosztownej wizy. Wielu Polaków wyrobiło sobie już za to kartę poświadczającą status osoby osiedlonej na Wyspach – ci mogą jak dawniej podróżować z samym dowodem osobistym.
NADAL OSTROŻNI
Mimo, że można już latać swobodnie, wiele osób nie wróciło do dawnych zwyczajów. W tym roku pasażerów było o 1/5 mniej, niż przed pandemią, choć od stycznia ich liczba stale wzrasta. Czy to znaczy, że z czasem zapomnimy o covidowych przykrościach na lotnisku i wrócimy na pokłady samolotów? Niekoniecznie. Mało kto pamięta, że przed zamachami 11 września 2001 roku podróż samolotem wyglądała zupełnie inaczej, niż dziś. Odprowadzanie bliskich aż do samego samolotu, niemal pełna dowolność odnośnie
zawartości bagażu, brak konieczności zdejmowania paska czy butów do kontroli – to się zmieniło. Jeszcze wcześniej w samolotach można było palić papierosy i jeść obiad przyniesiony z domu, czego dziś już sobie nie wyobrażamy. Można tylko wyobrazić sobie, jak wyglądał lot na pokładzie maszyny, w której co trzeci pasażer miał pełną popielniczkę... Dziś to odeszło w zapomnienie. Miejmy nadzieję, że różnego rodzaju nowe utrudnienia związane z podróżami lotniczymi wkrótce też nas opuszczą. Może się jednak okazać, że pandemiczne zamieszanie zostanie potraktowane jako okazja do wymuszenia na społeczeństwie zmiany nawyków. Może apele klimatyczne milionerów, którzy sami przemieszczają się prywatnymi odrzutowcami, brzmią śmiesznie, ale biorąc pod uwagę proekologiczne nastawienie rządów europejskich krajów, loty rzeczywiście mogą stać się w przyszłości jednym z towarów luksusowych.