5 minute read
Łukasz MALINOWSKI Opowieść zapisana na kliszy
Opowieść zapisana na kliszy
Łukasz Malinowski*1
Advertisement
Wszyscy kochają historyczne zdjęcia, stanowią one przecież znakomite źródło wiedzy o naszej przeszłości. Badacze zwracają uwagę przede wszystkim na wartość dokumentalną danej fotografii, artyści odwrotnie, stawiają na jej estetykę, podczas gdy muzealnicy starają się wypośrodkowywać oba te podejścia. Budując opowieść wystawy szukamy nie tylko chłodnego lustrzanego odbicia przeszłości, ale również emocji i dynamiki, które mogłyby oddziałać na emocje zwiedzających.
A zatem: dokumentalistyka kontra estetyka. Nie jest to może śmiertelny konflikt, jedno nie wyklucza drugiego, niekiedy proporcje obu tych wartości są na zdjęciu idealnie wyważone, ale też bardzo często szala przechyla się na jedną ze stron. Przyjrzyjmy się dwóm zdjęciom z kolekcji Muzeum
*1 Łukasz Malinowski jest mediewistą, pisarzem i publicystą, który naukowo, zawodowo i hobbistycznie zajmuje się opowieścią. Doktor historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, studiował również na Uniwersytecie w Oslo. Autor monografii naukowych: Berserkir i ulfhednar w historii mitach i legendach oraz Heros i łotr. Pogański wojownik w średniowiecznej literaturze skandynawskiej. Twórca poczytnych powieści awanturniczych z cyklu Skald, powieści historycznej Piastowskie wahadło oraz scenariusza serialu audio Słomiany świat. Publikował w czasopismach: „Wiedza i Życie”, „Mówią Wieki”, „Focus Historia”, „wSieci Historii”, „Nowej Fantastyce”. Nauczyciel akademicki związany z Wyższą Szkołą Europejską im. Józefa Tischnera w Krakowie. Od roku 2019 dyrektor Muzeum Niepodległości w Myślenicach. Niepodległości w Myślenicach i zastanówmy, jakie mogą mieć one znaczenie dla historyka i muzealnika. Oba zostały wykonane w 1944 roku, gdzieś w okolicy pasma Kamiennik–Łysina i przedstawiają partyzantów z oddziału polowego „Prąd”, który wchodził w skład obwodu „Murawa” Armii Krajowej. Na pierwszym widać Piotra Prażucha, posługującego się pseudonimem Niebora. Mimo iż partyzant nie patrzy w obiektyw aparatu, to samo kadrowanie, dumna postura i sposób trzymania broni wskazują, że jest to zdjęcie pozowane. Wartość dokumentalna fotografii jest wysoka. Możemy zidentyfikować tożsamość osoby, a także rozpoznać umundurowanie i wyposażenie formacji. Przy solidnym wojskowym pasie wisi polski granat obronny wz. 1933, u szyi polska lornetka wojskowa Kolberg, a na ramieniu groźnie wyglądający niemiecki pistolet maszynowy MP-40, co wskazuje, że jest to broń zdobyczna, więc oddział przeprowadził akcje zaczepne. Co pragnie nam powiedzieć ów sfotografowany żołnierz? Że jest dobrze przygotowany, dobrze wyposażony i natychmiast gotowy do walki. Czy jednak mamy mu wierzyć? Skoro to zdjęcie pozowane, to karabin może być pożyczony, a pewna siebie i zrelaksowana postawa stanowić maskę, która kryje strach. Podobnie jak niedowierzamy w szczerą miłość zięciów i teściów zastygłych w uścisku na rodzinnej „fotce” przy choince, tak musimy zdawać sobie sprawę, że na tym archiwalnym zdjęciu widzimy tylko to, co chce nam partyzant (lub fotograf) pokazać, czyli w istocie niewiele. Nie ma tam prawdziwych emocji i dynamiki, nic nam ono nie mówi ani o samej walce z wrogiem, ani o życiu codziennym leśnych ludzi. Pokazywanie na wystawie takiej statycznej, pozowanej fotografii ma swoje ilustracyjne zalety, ale i wady, bowiem nie wzbudza emocji u zwiedzających i nie pomaga im w przeżyciu doświadczenia historycznego w postaci umownego „przeniesienia się” w czasie i poczucia więzi z przeszłością.
[29]
Drugie zdjęcie jest zupełnie inne, w pewnym sensie nawet obrazoburcze, a przynajmniej niepoważne. Widzimy na nim młodych partyzantów w chwili rozluźnienia, chłopaków, którzy się po prostu wygłupiają i to w sposób o jaki podejrzewalibyśmy raczej dzisiejszą łobuzującą młodzież, a nie poważnych i sztandarowych bojowników o wolność z Armii Krajowej. Chociaż nie słyszymy melodii, to widać, że oni tam nieźle muzykują. Jeden gwiżdże, drugi śpiewa i udaje, że polski ręczny karabin maszynowy wz. 1928 to wcale nie śmiercionośna broń, plująca ognistymi „pestkami”, tylko gitara, a w końcu trzeci wkłada sobie karabinek Mausera wz. 1929 do ust (uwaga Czytelnicy, nie róbcie tego w domu!) i dmucha w niego niczym w trąbkę. Fotografia, chociaż nieostra, zachowuje walory dokumentalistyczne. Widzimy, że partyzanci ubierali się całkiem zwyczajnie, częściowo po cywilnemu, potrafimy rozpoznać typ używanej przez nich broni, latarek i ładownic. O wiele ważniejsza jest tu jednak wartość estetyczna. Co prawda to zdjęcie też nie jest robione z ukrycia — partyzanci wiedzą, że są fotografowani, dlatego pewnie i umyślnie przesadzają z wygłupami — jednak możemy też odnieść wrażenie, że scena wcale nie jest zaaranżowana, a radość naszych bohaterów jest jak najbardziej szczera i naturalna. Dzięki temu obrazkowi możemy sobie wyobrazić, że partyzanci AK wcale nie dręczyli się dzień w dzień myślami o wojnie, cierpieniu i śmierci oraz nie debatowali przez każdą godzinę swego życia o górnolotnych ideałach i planach odbudowy Polski. Kto wie, może nawet sami do końca nie wiedzieli, na co się piszą idąc do lasu, a bywało i tak, że po prostu się nudzili, wypełniając swój czas szczeniackimi wygłupami i bawiąc
[30]
Witryna internetowa Muzeum
się, jak harcerze na koloniach. Wcale to nie umniejsza ich oddania dla sprawy, ale raczej pokazuje, że członkowie oddziału „Prąd” byli po prostu ludzcy, podobniej, jak my sami. Jeden z nich nosi okulary, niczym szkolny „kujon”, a żaden z nich nie imponuje budową ciała i naprawdę daleko im do dzisiejszych gwiazd sportu, czy pokazywanych w kinach komandosów.
Zalety prezentowania takiego fantastycznego zdjęcia w muzeum są ogromne. Dzięki nastrojowi i dynamice, jakie ono tworzy, zwiedzający może naprawdę wejść do tej historii, zadumać się nad nią i przeżyć doświadczenie, które zostanie z nim na dłużej. Fotografia podważa też wyidealizowany i poprzez to nieprawdziwy obraz bohatera narodowego, z którym spotykamy się od czasów szkolnych. I ta scenka, zastygła na materiale światłoczułym, kryje jednak w sobie pewne niebezpieczeństwo. Eksponowanie jej bez odpowiedniego kontekstu i bez zestawienia jej z innymi, bardziej „poważnymi” zdjęciami, może narazić nas na niesprawiedliwe zarzuty o deprecjonowanie Armii Krajowej, a nawet bagatelizowanie tragedii II wojny światowej. Ktoś mógłby sobie przecież porównać, że w tym samym czasie, gdy to partyzanckie trio muzyczne wygłupia się po lasach, miliony Żydów przeżywa swoją tragedię w obozach koncentracyjnych. Historyk podejdzie do tego w sposób wyrozumiały, w końcu od czasów studiów jesteśmy uczeni, że pojedynczy obraz przeszłości zawsze jest subiektywny, nawet jeśli jest to fotografia, bo to oko artysty decyduje o tym, co widzieć, zatem jeśli do tej immamentnej wizji naszych dziejów mamy w ogóle dostęp, to tylko poprzez badania wielorakich źródeł i prezentowania różnorodnych spojrzeń na historię. W muzeum jest podobnie. Wiarygodną i porywającą opowieść wystawy da się stworzyć tylko wtedy, gdy zaprezentujemy na niej różnorodne zabytki, zdjęcia, czy filmy pokazujące wielowymiarowe oblicze historii. Co więc wygrywa, dokumentalistyka czy estetyka? Jak zawsze należy szukać złotego środka.
[31]
Przykładowe mapy ciepła nałożone na obrazy wejściowe. Źródło zdjęć: zbiór danych SALICON