3 minute read

Leszek NOWAK Aparaty i odważniki, czyli o Mieczysławie Wielomskim subiektywnie

Aparaty i odważniki, czyli o Mieczysławie Wielomskim subiektywnie

Leszek Nowak

Advertisement

APARATY Wstały wcześnie, jak w każdym dniu plenerowym, jeszcze przed wschodem słońca. Przygotowane wieczorem, wyczyszczone, nakarmione amperogodzinami zbierały się niezwłocznie do wymarszu, gotowe na wszystko. Współpraca takiego sprzętowego osobnika z fotografem nie jest ani łatwa, ani przyjemna, tym bardziej na plenerze zorganizowanym przez Mietka. Nie straszny był upał, deszcz, błoto ani srogi mróz. Mietek zapraszał w teren, a wszystkie aparaty — niezależnie od marki, wieku i wyposażenia — szły posłusznie w chłód i mrok poranka.

Aparaty — kto o was w tym momencie myślał? Zniewolone morderczymi szczękami, przytwierdzone do pokracznych nóg statywów, musiały rejestrować świat taki, jakim on jest, ale nieco po swojemu, autentycznie, poetycko, realistycznie ale najlepiej onirystycznie, czyli z pogranicza jawy i snu.

Teraz, po całym dniu pracy, aparaty (lekko sponiewierane) leżą na najdalszym blacie stołu. Wyszarpano z nich pamięć ostatnich pięknych godzin życia, gdy pracowicie służyły swoim paniom i panom. Teraz ten zmagazynowany optymizm jest łapczywie przejmowany przez grupę laptopów, ustawionych na największym stole wynajętego obiektu.

Hej laptopy, cieszcie się chwilą! My aparaty weteranki przekazałyśmy wam pamięć chwilową ale pamiętamy wszystko z lat naszej młodości. Byłyśmy w stu wioskach i miastach — na Śląsku, Morawach, Ponidziu, Mazowszu. Odwiedziłyśmy osady kurpiowskie. Wędrowaliśmy po ciemnych hałdach zapomnianego Górnego Śląska, po zaniedbanych ale urokliwych podwórkach, grałyśmy Śląski Blues, piliśmy piwo na Nikiszowcu, w Galerii Riksza. Po ciemnych ulicach miasta, szukając sklepów cynamonowych Brunona Schulza, trafialiśmy na uroczą, zakazaną Ulicę Krokodyli. Mietek mówił, że fotografia musi odzwierciedlać nastrój fotografa, zaś fotograf powinien modyfikować świat po swojemu, piktorialnie…

ODWAŻNIKI Waga odważników była różna. Pojawiały się zwykle pod koniec pierwszego dnia pleneru — smukłe lub przysadziste. Entuzjazm zwykle wzbudzały te pękate, zakręcane, pachnące świeżym koperkiem.

Plenerowy dzień dobiega końca, siadamy (lekko zmęczeni) przy największym stole, z satysfakcją i zadowoleniem dobrze wypełnionego czasu. Karty aparatów, zapełnione obrazem otaczającego świata, przelewają swoją zawartość do laptopów. Jest cicho, sennie, krąży między Plenerowiczami duch Roberta Demachy’ego, Jana Bułhaka, Alfreda Stieglitza. To Lucyna Romańska, naprzemiennie z Mietkiem, krzeszą z zaświatów historię fotografii. Tymczasem grupa nawiedzonych artystów wpatruje się w swoje ekrany, próbując znaleźć tam obraz zasługujący na nagrodę z górnej półki.

[15]

[16]

„Hurra! Jest! Jest ten jedyny, śliczny obraz-marzenie!” — cieszy się fotograf. „Nie, nie, nic mi się nie udaje…” — słyszę z przeciwnej strony biurka. Sytuację wyjaśnia Mietek, zaczynając swoją symultanę, czyli grę fotografii jednoczesnej. „Popraw te cienie i dodaj światła!” — mówi — „Możesz to zrobić tak…” Za chwilę jest już przy innym laptopie. I tak bez przerwy. „Spieprzyłeś nastrój fotografii!” — słyszę po chwili głos Mietka… „Odważniki — wystąp!” Zgodnie ze swoją nazwą odważniki dodają odwagi, zbliżają ludzi do siebie, uprzyjemniają relacje. Mietek preferował odważniki czyste, żytnie, zakręcane. Dla jednych szczególnie cenne były te wesołe, lekko słodkie, inni cenili te przyziemne, pękate, małosolne.

Kończymy plener, jak zwykle zbyt krótki. Co się dzieje? Konsumpcja była kiepska, odważniki trzeba zabrać do domu. „Eeee, co to za plener?” — słyszę — „Uczyliśmy się wspólnie fotografii ale spożywania odważników nie nauczyliśmy się, Mietku…”

Po dziesiątkach fotograficznych plenerów, odbywanych nieomal w całym kraju, dziesiątkach spotkań i wystaw, co pozostało w nas? Pozostał ślad piktorializmu, nakreślony przez Mietka, chęć tworzenia dobrej fotografii, pamięć miłej atmosfery, chęć kontynuacji, pozostało też Stowarzyszenie Przeciw Nicości imienia Mieczysława Wielomskiego.

Zabrakło zwykłej fotografii, tej dokumentacyjnej, która mogła pokazać nas — Plenerowiczów — przy laptopach, zaangażowanie kolegów, pokazać „symultanę” Mietka. Zaliczyliśmy czas przemijania.

Jedyna nadzieja w Witku Koleszce, naszym plenerowym reporterze… Ale czy On taką fotografię zrobił? Czy uwiecznił te zwykłe chwile, powtarzające się niemal na każdym plenerze?

W artykule wykorzystano fotografie autorstwa Mieczysława Wielomskiego z cyklu Nie ma pamięci o tych, którzy żyli.

[17]

Janusz Czajkowski (foto Marcin Niemiec)

[18]

This article is from: