2 minute read
Marek GUBAŁA, Gubalotypia
Gubalotypia
Marek Gubała
Advertisement
W mojej twórczości fotograficznej główną rolę zajmuje Człowiek, a w szczególności jego Twarz. Wciąż mam w głowie słowa niemieckiego pisarza Hansa Christiana Lichtenberga: „Najbardziej interesującą powierzchnią w świecie jest twarz ludzka”. Istnieje nawet gałąź nauki zwana fizjonomiką, której celem jest badanie związku pomiędzy rysami twarzy a cechami charakteru.
Podczas fotografowania swoją uwagę kieruje właśnie na twarz, tak aby elementy takie jak ubiór, miejsce i czas nie odwracały uwagę odbiorcy. Przy czym jestem bardzo surowy w ocenie swoich kadrów. Do kosza od razu wędrują fotografie, w których zawiodła ostrość lub w kadrze znalazł się jakiś niepotrzebny lub nieproporcjonalnie wyglądający element. Już Wisława Szymborska zwracała uwagę na to, że szczególne miejsce w sferze twórcy zajmuje kosz. Mam i ja kosz w domu — jedyny, którego nie opróżniam. Ba, nawet często w nim grzebię! Efektem eksploracji mojego komputeroego śmietnika jest coś, co nieskromnie nazwałem Gubalatypią.
Wertując odrzucone fotografie doszedłem do wniosku, że poza wymienionymi wyżej mankamentami posiadają one też swój potencjał; cudownie pomarszczone czoło, wspaniale posiwiała broda, bystre oko, tajemniczy uśmiech w kąciku ust, prawie jak u Mony Lisy. Powstał zatem pomysł, żeby wybrać to co najlepsze z kilku czekających na utylizację portretów różnych osób i skleić z nich jeden portret, jedną osobę, jedną postać. Kiedy moja żona zobaczyła efekty zabawy w Doktora Frankensteina określiła je jednym wielkim oszustwem, mnie zaś wysyłała do konfesjonału. Zacząłem mieć wątpliwości, czy aby nie przesunąłem zbyt daleko tej granicy dopuszczalnej ingerencji w fotografię programem graficznym. Ale było już za późno, gdyż pierwsze kadry poszły w świat.
Pojawiły się pierwsze komentarze… głównie pochlebne, że pięknie oddaję ludzką osobowość, że z tych twarzy można wyczytać wiele emocji, postaw, charakterów. I wtedy zdałem sobie sprawę, że zamiast uwieczniać ludzkie osobowości tak naprawdę tworzę je od podstaw. Tak jak pisarz buduje postać, czy aktor kreuje swojego bohatera, ja „ulepiam” osoby, które tak naprawdę nie istnieją. Zabieg ten jest o tyle nietypowy, że fotografia — w przeciwieństwie do malarstwa — zawsze rejestruje i dokumentuje to, co jest, a nie wymyśla świata na nowo. Oczywiście zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że gdzieś w realnym świecie chodzi po ziemi sobowtór któregoś z moich Frankensteinowskich stworów, ale to raczej czysty zbieg okoliczności.
Zapraszam zatem do spojrzenia w te twarze, ze świadomością, że patrzycie na coś, czego nie ma, kogoś, kto nie istnieje. Mam tylko nadzieję, że nie skończę tak jak Doktor Frankenstein...